Fakt ten nie uszedł przenikliwości komentatorów: z analizy, do której przystępuję, słowa są usunięte tak samo zdecydowanie jak rzeczy same; nie ma opisu słownictwa, jak nie ma odwołania się do żywej pełni doświadczenia. Nie cofamy się przed dyskurs — tam gdzie nic jeszcze nie zostało powiedziane i gdzie rzeczy ledwie majaczą w niepewnym świetle; nie stajemy też za nim, aby odnaleźć formy, które ustanowił i za sobą pozostawił: utrzymujemy się — staramy się utrzymywać — na poziomie samego dyskursu. Skoro zaś trzeba stawiać kropki nad „i”, gdy mówi się o rzeczach nieobecnych — choćby najbardziej wyraźnych, winie-nem podkreślić, co następuje. W tych wszystkich poszukiwaniach — w których jeszcze tak niewiele się posunąłem
— chciałbym wykazać, że „dyskursy”, takie jakie słyszymy, takie jakie czytamy w formie tekstów, nie są, jak można by oczekiwać, zwykłym i naturalnym skrzyżowaniem rzeczy i słów: niejasnym wątkiem rzeczy oraz wyraźnym, widocznym i barwnym łańcuchem słów. Chciałbym wykazać, że dyskurs nie jest wątłą powierzchnią kontaktu lub starcia między rzeczywistością a językiem, przemieszaniem się leksyki i doświadczenia. Chciałbym wykazać na konkretnych przykładach, jak analiza dyskursów jako takich rozluźnia obręcz — na pozór tak mocną — słów i rzeczy oraz odsłania zbiór reguł właściwych praktyce dyskursywnej. Reguły te określają nie milczącą egzystencję jakiejś rzeczywistości, nie kanoniczne użycie jakiegoś słownictwa, ale porządek istnienia przedmiotów. „Słowa i rzeczy” to nazwa — poważna — pewnego problemu; to także nazwa — ironiczna
— pracy, która modyfikuje jego formę, przemieszcza jego dane i odsłania ostatecznie zupełnie inne zadanie. Nie polega ono — już nie polega — na traktowaniu -dyskursów jako zbiorów znaków (elementów znaczących, które odsyłają do jakichś treści lub przedstawień); polega natomiast na traktowaniu ich jako praktyk formujących przedmioty, o których owe dyskursy mówią. Oczywiście dyskursy są zrobione ze znaków; wszelako ich działanie polega na czymś więcej niż na oznaczeniu tymi znakami rzeczy. Właśnie to „więcej” nie pozwala sprowadzić ich do langue i do parole. Właśnie to „więcej” należy ukazać i opisać.
Opisy jakościowe, relacje biograficzne, wykrywanie, interpretacja i weryfikacja oznak, wnioskowanie analogiczne, dedukcja, szacunek statystyczny, sprawdzanie eksperymentalne i wiele innych form wypowiedzi — oto co w XIX wieku można znaleźć w dyskursie lekarzy. Jaka łączy je więź, jaka konieczność? Dlaczego są one takie właśnie, a nie inne? Trzeba by znaleźć prawo rządzące owymi wszystkimi wypowiedziami oraz miejsca, z którego padają.
a) Pytanie pierwsze: kto mówi? Kto spośród wszystkich mówiących jednostek jest uprawniony do przeipawiania tego rodzaju językiem? Kto jest jego posiadaczem? Kto przejmuje odeń jego swoistość, jego prestiż, i od kogo z kolei język ów otrzymuje jeśli nie gwarancję, to przynajmniej domniemanie prawdy? Jaki jest status osób, które mają wyłączne prawo — zagwarantowane przepisami lub tradycją, określone prawnie lub akceptowane spontanicznie — wypowiadania takiego dyskursu? Status lekarza zakłada pewne kryteria kompetencji i wiedzy; zakłada istnienie instytucji, systemów, norm pedagogicznych, warunków prawnych umożliwiających — nie bez zakreślania im granic — praktykę i eksperymenty wiedzy. Zakłada również istnienie systemu zróżnicowań i stosunków (podział zakresów działania, podporządkowanie hierarchiczne, uzupełnianie się funkcji, zapotrzebowanie, przekazywanie i wymiana informacji) względem innych osób lub innych grup posiadających swój własny status (takich, jak władza polityczna i jej przedstawiciele, władza sądownicza, różne organizacje zdwodowe, zgrupowania religijne i, w poszczególnych wypadkach, księża). Zakłada także pewną ilość cech określających jego działanie w stosunku do całości społeczeństwa (różne role przypadające lekarzowi w zależności od tego, czy wzywa go oso-
77