swoje pozytywne strony. Stres taki staje sią skutecznym narzędziem w służbie ewolucji, posługuje się on bowiem siłami współzawodnictwa we-wnątrzgatunkowego, a nie międzygatunkowego, z którym jesteśmy bardziej obeznani jako z naturą o „zakrwawionych zębach i pazurach”.
Pomiędzy tymi dwiema presjami ewolucyjnymi zachodzi bardzo ważna różnica. Rywalizacja między gatunkami inicjuje stadium, w którym rozwijać się może pierwszy typ presji. Angażuje ona cały gatunek, a nie różnorakie wysiłki pojedynczego zwierzęcia. Natomiast konkurencja wewnątrz gatunku udoskonala rasę i uwydatnia jej cechy charakterystyczne. Mówiąc inaczej, służy uwypukleniu tych form organizmu, które tkwią w nim dopiero w zarodku.
Skutki obu tych presji można zilustrować tym, co się współcześnie sądzi o ewolucji człowieka. Przodek ludzki, pierwotnie przebywający na ziemi, zmuszony został przez konkurencję między-gatunkową i zmiany w środowisku zewnętrznym do opuszczenia gruntu i przeniesienia się na drzewa. Życie nadrzewne wymagało ostrego wzroku, zmniejszyło natomiast uzależnienie od węchu, który ma zasadnicze znaczenie u organizmów żyjących na powierzchni ziemi. Zmysł powonienia przestał się przeto u człowieka rozwijać, wzmogły się za to bardzo jego możliwości wzrokowe.
Jedną z konsekwencji utraty powonienia jako jednego z ważnych środków porozumiewania się była odmiana w stosunkach międzyludzkich. Uczyniło to człowieka w większym stopniu zdolnym do wytrzymywania przegęszczenia. Gdybyśmy mieli takie nosy jak szczury, bylibyśmy uwikłani na zawsze w cały wachlarz emocjonalnych zmian, pojawiających się u innych ludzi. Czyjś gniew byłby rzeczą, którą moglibyśmy wyczuwać powonieniem. Tożsamość kogoś, kto nas odwiedził, a także emocjonalne podteksty wszystkiego, co dzieje się w domu, dałyby się publicznie łatwo ustalić, jak długo utrzymywałby się zapach. Psychotycy mogliby nas „zwariować”, a lękliwi nastraszyć nas jeszcze bardziej. Życie stałoby się ostatecznie bardziej intensywne i bardziej nas angażujące, byłoby ono zresztą pod znacznie mniejszą kontrolą świadomości, ponieważ centra węchowe w mózgu są starsze i prymitywniejsze niż ośrodki wzrokowe.
Przejście od polegania na nosie do polegania na wzroku jako wynik presji środowiskowych całkowicie określiło na nowo sytuację człowieka. Staliśmy się zdolni do planowania, gdyż oko ma szerszy zasięg; koduje ono nieporównanie więcej złożonych danych i tym samym zachęca do myślenia abstrakcyjnego. Powonienie natomiast, intensywnie zaspokajając emocje i zmysły, popycha człowieka w zupełnie przeciwnym kierunku.
Ewolucja człowieka zaznaczyła się rozwojem „receptorów przestrzennych” — wzroku i słuchu. W ten sposób mógł on uprawiać takie gałęzie sztuki, które wykorzystują właśnie owe dwa zmysły z całkowitym niemal pominięciem innych. Poezja, malarstwo, muzyka, rzeźba, architektura, taniec uzależnione są przede wszystkim, choć nie wyłącznie, od oczu i uszu. To samo dotyczy wypracowanych przez nas systemów porozumiewania się. W następnych rozdziałach przekonamy się, jak to różny nacisk, kładziony w stworzonych przez ludzi kulturach na wzrok, słuch i węch doprowadził do zupełnie różnego percypowania przestrzeni i zupełnie różnych relacji pomiędzy jednostkami.