I
zdrowienie teścia. Po jego śmierci nie płakałam. Ani na pogrzebie. Zapasy mojej energii wyczerpywały się.
O terapii w tym czasie, myślałam mniej, bo jakoś wszystko zaczęło być „bez sensu”. Działałam jak robot. Wstawałam, podawałam śniadanie osobie, z którą mieszkaliśmy. Szłam do pracy. Wracałam i robiłam obiad. Podawałam go. Potem szłam spać. Przychodził mąż, podawałam obiad jemu. Oglądaliśmy telewizję. Robiłam i podawałam kolację i szliśmy spać. Mąż narzekał, że jest mu ciężko mieszkać w bloku, że bezczynność go wykańcza. Denerwował się, że sypiam po południu. A ja byłam wykończona fizycznie. Postanowiłam, że rezygnuję z opieki, tym bardziej, że okazało się, że na mieszkanie raczej nie mamy co liczyć. Nie zdążyłam odejść. Konrad (osoba, którą się opiekowałam) umarł, a ja czułam się winna jego śmierci. Wylałam mnóstwo łez. Potrzebowałam wsparcia męża, a usłyszałam „Po moim ojcu tak nie płakałaś”. Wzięłam się w garść.
Po jakimś czasie postanowiłam odejść od męża. Odeszłam na tydzień. Nawet nie musiał mnie prosić o powrót. Niedługo potem zaczęłam chorować. Miałam silne bóle brzucha.
Kupiliśmy dom i wyprowadziliśmy się na wieś.
Mój zapał, co do planowania, urządzania i nowego życia, szybko zgasł, bo wszystko co wymyślałam lub proponowałam, „było głupie” dla mojego męża, a poza tym ból brzucha był nie do zniesienia. Kilka razy zauważyłam jednak, że mogę go „zagadać”, czyli, że pomaga mi rozmowa z drugim człowiekiem.
Zdiagnozowano zapalenie przydatków. A ponieważ żadne leki mi nie pomagały, trafiłam do szpitala. Byłam tam przez tydzień. Okazało się, że przyczyną całego zamieszania, była jakaś bakteria. Wróciłam do domu, ale miałam jeszcze jakieś dwa tygodnie wolnego, zanim wróciłam do pracy. Działo się ze mną coś dziwnego. Czułam ogromny strach. Nie chciałam wychodzić z domu. Przesypiałam większość dnia, a i tak byłam zmęczona. Mój mąż prawie nie sypiał. Pracował w garażu (tak naprawdę to niewiele tam robił, oprócz picia piwa). Nie mógł do mnie dotrzeć. Nie chciałam z nim rozmawiać, byłam apatyczna. Prawie na wszystko reagowałam płaczem. Kiedy mnie przytulał płakałam jeszcze bardziej, kiedy k rzyczał - przestawałam. Pewnego razu wpadłam na pomysł, że zadzwonię do telefonu zaufania. Odebrał jakiś „nawiedzony ksiądz”. Powiedziałam mu o moim strachu, o tym, że wszystko jest bez sensu, że nic nie potrafię robić. On zapytał czy jestem mężatką i czy lo mąż mówi mi, że jestem do niczego. Zaprzeczyłam intensywnie, myśląc jednocześnie, jaki ten mój mąż jest wspaniały. Kupiliśmy dom, on pracuje, a ja tylko choruję, płaczę, jestem zmęczona i nic mi się nie chce. Ksiądz powiedział, żebym zadzwoniła do niego wieczorem, to mnie „ulula”. Poczułam do niego wstręt i wiedziałam, że na pewno nie zadzwonię. Ten telefon był jednak dla mnie bardzo ważny. Zrozumiałam wtedy, że terapia to jest to. Że tam „mnie naprawią”. Że mój mąż jest taki wspaniały a ja nie potrafię z nim być, przez te schematy DDA.
I zaczęłam działać
Najpierw zadzwoniłam do poradni, gdzie chodziła moja koleżanka. Wiedziałam, że muszę zwięźle przedstawić swój problem. ('hciałam powiedzieć, że mój tata jest alkoholikiem, a opowiedziałam o moim strachu i zostałam skierowana do poradni nerwic.
I )ługo płakałam, że sobie nie poradziłam.
Znowu zaczęłam mieć bóle brzucha. U internisty rozkleiłam się zupełnie. Pani lekarz była przemiła, wysłuchała, przepisała mi tabletki na uspokojenie i bardzo polecała psychologa z poradni zdrowia psychicznego. Że to bardzo dobry specjalista, że dobrze byłoby z nim porozmawiać.
Po jakimś czasie zapisałam się na wizytę. Niestety poleconego pana nie było. Zapisałam się więc do kogokolwiek. To była młoda pani psycholog, chyba dopiero po szkole. Na początku powiedziała coś o tym, jak mało zarabia. Potem przeprosiła mnie za to z uśmiechem i powiedziała, że to ona jest od słuchania a nie mówienia. Ja zaczęłam mówić o ojcu. Płakałam. Mówiłam o strachu, że czuję go jako taką „gulę” w gardle i klatce piersiowej. Męża przedstawiałam w superlatywach. Pani bardzo długo drążyła temat „guli”. Denerwowały mnie jej pytania. Wytłumaczyłam sobie jednak, że to ona jest profesjonalistką i że wie co robi. Na koniec wizyty powiedziała, że chciałaby spotkać się z moim mężem, że to może mi pomóc. Mó-
DDA Autoportret _ 45