Koleżanka opowiedziała mi, że jest DDA, jest w terapii, bardzo się z tego cieszy, wie że to najlepsze, co mogła dla siebie zrobić.
Byłam zadziwiona - ta poukładana, normalna koleżanka jest DDA! Ona chodzi na terapię!
Pomimo miliona wątpliwości, obaw, poszłam na terapię, widocznie to był mój czas. W młodości, gdy myślałam o terapii, to kojarzyła mi się z przeproszeniem rodziców i równocześnie wybaczeniem im, a ja tego wówczas nie chciałam.
Okazało się że jestem DDDD. Odkryciem terapii dla mnie było odkrycie istnienia uczuć, że one są, i że jest ich tak dużo. Odkryciem było, że mam uczucia, odczuwam je, one są szalenie ważnym elementem mojego życia, mam prawo je mieć, mówić o nich, przeżywać je. Poznanie, przeżywanie i okazywanie uczuć, jak się okazało, nie jest słabością, ale siłą, która pozwala żyć, lepiej żyć... łatwiej żyć w świecie. A mnie zaczęło w pewnym momencie być dość ciężko.
To było trudne i naprawdę bardzo, bardzo odkrywcze. Ważne było również zobaczenie, jakich zaniedbań, porzucenia, odrzucenia, dopuścili się moi rodzice względem mnie. Ależ bolała ta prawda i jaki był brak zgody na jej przyjęcie, jako swojej historii życia. Mój kompetentny terapeuta musiał się pomylić, w tym jednym, akurat moim przypadku, pomylił się. Analiza faktów, a przede wszystkim ta pustka, smutek przekonały mnie, że miał rację i w moim przypadku.
Tłumaczenie, dlaczego rodzice tak się zachowali, zostawiłam na później - to był mój, a nie ich czas, jak również pytanie - jaką ja winę, a właściwie odpowiedzialność, ponoszę w niepowodzeniach w moim życiu. Wtedy był czas na moje dzieciństwo i młodość. Po tym odkryciu, w smutku, samotności spędziłam kilka dni. Pustka wówczas rozrywała mnie od środka, a strach co z nią zrobić, miał bardzo wielkie oczy. Przeżyłam tę prawdę i żyję z nią dalej. Tylko czasami jest mi z tego powodu smutno.
Terapia była czasem oddanym sobie, zwolniłam w swojej bardzo czasochłonnej i obciążającej pracy. Zatapiałam się w swoich myślach, smutku, a potem przyszły ważne pytania o to, czego po-
68
Irzebuję. Wreszcie powoli umiałam na nie odpowiedzieć, a właściwie zaczynałam „czuć” odpowiedzi, jakie to się okazało przyjemne...
Terapia nauczyła mnie rozpoznawać uczucia, nazywać je, wyrażać. Odczuwam uczucia w ciele i mówię o nich.
Nazywanie uczuć i zgoda na ich okazywanie, bardzo pomogła mi w mojej pracy. Wykonuję ją z większą skutecznością, a przede wszystkim z mniejszym wysiłkiem, bo poddaję refleksji i pozwalam sobie na emocje w stosunku do osób, z którymi pracuję.
Wciąż zadaję sobie pytanie, czego potrzebuję i odpowiedzi na nie płyną z coraz głębszego mojego poziomu, coraz większej świadomości siebie. Lepiej radzę sobie z atakami, krytyką, oskarżeniami ze strony innych osób.
Bardzo rozluźniłam moje kontakty z rodzicami, nie pozwalam mojej mamie opowiadać, jak jest nieszczęśliwa, biedna, jak beznadziejnego ma męża i jak nie wie, co ma ze sobą zrobić. Nie pozwalam jej szantażować mnie, okradać mnie z mojego osiągniętego spokoju, uśmiechu, radości życia tyko dlatego, że ona nie chce zmienić swojego życia. To ona każdego dnia wybiera swoje życie. Moja matka nie ma prawa zabijać mnie, mówiąc, że się zabije. Moja zgoda na jej szantaż spowodowałaby moją śmierć - emocjonalną, duchową. Tak czuję i dlatego to jest prawda.
Mój ojciec jest trzeźwy jak wie, że mamy się spotkać. Nie mam z nim wiele wspólnego. W przeszłości zachowywał się jak drań, a jednak to biedny, nie spełniony człowiek.
Mieszkam sama. Nie jestem z mężczyzną, nie mam dzieci. Mam znajomych, przyjaciół, ludzi z którymi mogę porozmawiać.
Wierzę, że poznam mężczyznę i połączy nas silna więź, wierzę, że będę świadomą matką. W ogóle częściej się zatrzymuję i zadaję sobie ważne pytania, a świadomość to ostatnio moje ulubione słowo.
Mam wokół siebie ludzi którzy, troszczą się o mnie - obcy, ja troszczę się o nich. Mam pracę, jestem w pracy doceniana. Myślę jednak ojej zmianie, gdyż nadmiar obowiązków nie pozwala mi rzetelnie jej wykonywać.
DDA Autoportret 69