474 Francja XVIII wiek chce, jedynie za pomocą praw możliwości i niemożliwości. [...]
Nic udzielaj nigdy uczniowi nauk słownych: powinien on otrzymywać je wyłącznie z doświadczenia; nie karz go, bo nie wie, co znaczy być winnym; nie zmuszaj go nigdy do przepraszania, bo nie umiałby obrazić cię. Jako pozbawiony wszelkiej moralności nie może zrobić nic, co^by było moralnie zle i zasługiwało na karę lub naganę. [...]
Ustalmy jako zasadę! niezaprzeczoną, że pierwsze poruszenia wrodzone są zawsze dobre; nie ma wrodzonej przewrotności w sercu ludzkim, nie ma w nim ani jednego występku, o którym nie można by powiedzieć, jak i którędy się tam dostał. Jedyna namiętność, wrodzona człowiekowi, to miłość samego siebie, czyli miłość własna, wzięta w szerokim znaczeniu. Ta miłość własna sama w sobie lub w stosunku do nas samych jest dobra i pożyteczna; ponieważ zaś w zasadzie nie wymaga koniecznie stosunku do bliźnich, jest tedy pod tym względem z natury swej obojętna: staje się dobra lub zla jedynie przez zastosowania i ustosunkowania, które się jej nadaje. Zanim tedy rodzi się przewodnik miłości własnej, którym jest rozsądek, ważne jest, by dziecko nic robiło nic dlatego, że jest widziane lub słyszane, nic, słowem, ze względu na innych, lecz żeby robiło jedynie to. czego od niego wymaga przyroda, a wtenczas robić będzie zawsze dobrze. [...]
Pierwsze wychowanie powinno być zatem czysto negatywne. Polega ono nie na nauczaniu cnoty lub praw'dy, lecz na strzeżeniu serca przed występkiem i umysłu przed błędem. Gdybyś mógł nic nic czynić i nic nie kazać czynić, gdybyś mógł doprowadzić ucznia zdrowego i silnego do lat dwunastu tak, żeby nie umiał rozróżnić lewej ręki od prawej, w'ówczas od pierwszych nauk oczy jego umysłu otwarłyby się na rozsądek; bez przesądów, bez przyzwyczajeń, nie miałby w sobie nic, co mogłoby się sprzeciwiać skutkom twych zabiegów'. Wkrótce stałby się w twych rękach najmądrzejszym z ludzi i zaczynając od lego, że nie robiłbyś nic, dokonałbyś cudu wychowania.
Idź na przekór przyjętemu zwyczajowi, a postąpisz prawic zawsze dobrze. Ponieważ zazwyczaj nie chce się z dziecka robić dziecka, ale uczonego, więc ojcowie i nauczyciele uważają, że nigdy nie jest dosyć wcześnie, by zacząć łajać, poprawiać, strofować, chwalić, grozić, przyrzekać, nauczać, mówić o rozsądku. Zrób lepiej: bądź rozumny i nie rozumuj nigdy ze swoim uczniem, zwłaszcza żeby go zmusić do zgody na to, co mu się nie podoba; bowiem wprowadzać w ten sposób zawsze sprawę rozsądku do rzccz>' nieprzyjemnych, jest to tylko czynić go dziecku nudnym i wcześnie odbierać wiarę weń umysłowi, dla którego jest jeszcze rzeczą niedostępną. Ćwicz jego ciało, jego narządy, jego zmysły, jego siły, ale duszę jego utrzymuj w próżnowaniu, póki to będzie możliwe. Wiedz, że uczucia, które rodzą się, zanim umysł może je osądzić, są niebezpieczne. Odsuwaj je od cudzych wrażeń, a chcąc przeszkodzić powstawaniu zla, nic śpiesz się czynić dobra; jest ono dobrem wtenczas jedynie, kiedy je oświeca rozum. U-ważaj wszelkie opóźnienie za korzystne; zbliżać się do kresu nic nie tracąc, to dużo zyskiwać; pozwól w dziecku dojrzewać dzieciństwu. Wreszcie, jeżeli jakaś nauka staje się konieczna, strzeż się dawać ją dzisiaj, jeżeli możesz bez niebezpieczeństwa odłożyć ją do jutra. [...]
Szanuj dzieciństwo i nie spiesz osądzać go ani w dobrym, ani w złym. Daj wyjątkom zaznaczyć się, wykazać, potwierdzić, zanim wreszcie żastosujesz do nich specjalne metody. Pozwól przyrodzie działać długo, zanim poczniesz działać zamiast niej, ażeby nie
przeszkodzić jej działaniu. Powiadasz, że znasz cenę czasu i że nie chcesz go tracić. Nie widzisz, że tracisz go więcej działając źle niż nie działając wcale i że dziecko źle nauczone dalsze jest od mądrości niż dziecko, którego zupełnie nie uczono. Jesteś zatrwożony widząc, że traci pierwsze swoje lata nic nie robiąc! Jak to? Czy niczym jest -być szczęśliwym? Czy niczym jest skakać, bawić się, biegać cały dzień? Przez cale życie nie będzie miało tyle zajęcia. [...]
Pedagogowie ukazują nam z dumą nauki, których udzielają uczniom i za których u-dzielanie są opłacani; tymczasem widać z własnego ich zachowania, że myślą zupełnie tak, jak ja. Bo czego ostatecznie uczą? Słów, słów i jeszcze raz słów. Spośród rozlicznych nauk, z których udzielania chwalą się, wystrzegają się bardzo wybierać te, które mogłyby być istotnie pożyteczne, bowiem byłyby to nauki rzeczowe, w których nie osiągnęliby skutku; wybierają więc te, które się zna pozornie znając ich wyrażenia, jako to: heraldykę, geografię, chronologię, języki itd.; nauki tak dalekie od człowieka, a zwłaszcza od dziecka, że cudem byłoby, gdyby cośkolwiek ze wszystkiego tego mogło mu się przydać choć raz w życiu. [...)
Zdjąwszy w ten sposób obowiązki z dzieci usuwam także narzędzie największej męki dziecka, mianowicie książki. Czytanie jest plagą dzieciństwa, a prawie jedynym zajęciem, które potrafimy mu dać. Dopiero w dwunastym roku Emil dowie się, co to książka. Ale musi przynajmniej umieć czytać, powiecie. Zgadzam się: musi umieć czytać, kiedy czytanie będzie dlań pożyteczne; aż do tego jednak czasu czytanie zda się na to tylko, żeby go nudzić.
Jeżeli niczego nic należy żądać od dzieci przez posłuszeństwo, to wynika stąd. że nic mogą one uczyć się niczego, w czym nic czują doraźnej i natychmiastowej korzyści bądź pod względem przyjemności, bądź pożytku; inaczej cóż skłoniłoby je do nauki?
Robi się wielką sprawę z poszukiwania najlepszych metod nauki czytania; wymyśla się ławki, tablice, z pokoju dziecinnego robi się pracownię drukarską. Lockc chce, żeby dziecko uczyło się czytać na kostkach. Czy to nic dowcipny wynalazek? Litość bierze! Środkiem pewniejszym od tego wszystkiego, o którym zapomina się zawsze, jest chęć nauczenia się. Zaszczep dziecku tę chęć i daj spokój swoim ławkom i kostkom, każdy sposób będzie wtenczas dobry.
Doraźny pożytek - oto wielki czynnik; jedyny, który prowadzi daleko i pewnie. Emil otrzymuje czasami od ojca, od matki, od krewnych, od znajomych bilety z zaproszeniem na obiad, na przechadzkę, na wycieczkę łódką, na zabawę. Zaproszenia te są krótkie, jasne, wyraźne, ładnie napisane. Trzeba znaleźć kogoś, co by je przeczytał; tego kogoś albo nie można znaleźć w danej chwili, albo też odpowiada on dziecku z tą samą nieuprzejmością, z którą dziecko obeszło się z nim wczoraj. W ten sposób przemija chwila i sposobność. Wreszcie odczytuje mu się zaproszenie, ale jest już poniewczasie. Och, gdyby umiało się było przeczytać samemu! Otrzymuje się nowe listy: są one takie krótkie! Treść ich jest tak zajmująca! Chciałoby się je spróbować odczytać; raz znajduje się pomoc, to znów odmowę. Robi się wysiłek, odczytuje się wreszcie połowę listu: zaproszenie na jutro na krem ... nie wic się gdzie ani z kim ... Ileż wysiłków robi się, żeby odczytać resztę! Nie sądzę, żeby Emil potrzebował specjalnej ławki. Czy będę teraz mówił o kaligrafii? Nie; wstydzę się zajmować podobnymi drobiazgami w roz-