LXXVIU PRÓBA INTERPRETACJI
szą, nieformalną przysięgą Izoldy, wygłoszoną podczas śledzonej przez króla schadzki w ogrodzie: „Niech On [Bóg] mnie skarżę srodze, jeśli kiedy cieszył się mą miłością kto inny, jak ten tylko, który mnie wziął dziewicą!” (s. 6) — to stwierdzenie jest wszak obiektywnie prawdziwe; inny ma jednak sens dla kochanków, inny zaś dla króla. W dialogu kochanków, prowadzonym na użytek obserwatora, który nieświadomie staje się adresatem przekazu, kłamstwo miesza się z prawdą, tworząc poplątany labirynt Słowa nie służą wyrażeniu uczuć czy odsłonięciu prawdy, ale, przeciwnie, zakwestionowaniu wszelkiej jednoznaczności. W obliczu pozornie jednoznacznych znaków i dowodów — tajemna schadzka w ogrodzie, krew na prześcieradle, wejście „między uda" — polem manewru kochanków stają się właśnie słowa, a ściślej przestrzeń, dzieląca słowo od jego desygnatu, którą zagospodarowują na własną korzyść. Niejednoznaczność, zręczna pe-ryfraza, pozwalają mówić prawdę i kłamać jednocześnie, pozwalają zreinterpretować znaki. W efekcie kochankowie nie tylko wychodzą cało z sytuacji, która wydawała się beznadziejna, ale jeszcze na niej zyskują. Kiedy Izolda z udawanym lękiem wyznaje królowi „prawdę” o spotkaniu, ta kolejna mistyfikacja pozwala jej dodatkowo wzmocnić swoją wiarygodność. Jak bolesna ironia brzmi zdanie: „Wiedział król, że mówiła prawdę: słyszał przecie wszystkie ich słowa” (s. 16). Nie sposób odróżnić prawdy od kłamstwa, i być może jedynie Bóg jest tym, który „nigdy nie skłamał”, skoro nawet człowiek Kościoła mówi, że trzeba czasem „w dobrej wierze nieco skłamać”... Jest to ta sama technika, jaką posłuży się Izolda w oficjalnej przysiędze: świat żąda od niej prawdy i tylko prawdy, będzie ją miał, ale „taką, jaką sama wybiorę”. Inna jest mistyfikacyjna technika Tristana: bądź kłamie on jawnie i wprost, ofiarując się wszelako bronić rzekomej prawdziwości swoich słów na drodze pojedynku sądowego u, bądź
u Jego motywacje można interpretować trojako: być może jest to „granie na zwłokę”, dające mu potrzebny w tym momencie „czas”, może świadomość, że nikt do owego pojedynku nie poważy się stanąć (widać nie wierzono już wówczas zbytnio w boską interwencję w dobrej sprawie), może wreszcie przekonanie o czystości swej intencji.
bezczelnie mówi prawdę o swym związku z Izoldą, ale prawda ta przesłonięta jest wprowadzającym w błąd przebraniem—w tym wypadku maską trędowatego (technikę tę bohater rozwinie do perfekcji w Szaleństwie Tristana).
W tym labiryncie krąży rozpaczliwie król Marek, niejako wbrew sobie zmuszony do szukania „prawdy obiektywnej”: to poszukiwanie stanowi o tym, że postać, która mogłaby być konwencjonalna lub czysto funkcjonalna, nabiera dramatycznego wymiaru. Kiedy w pierwszym z zachowanych epizodów widzimy go siedzącego na sośnie, podglądającego nocną schadzkę kochanków, możemy początkowo mieć wrażenie, że oglądamy scenę rodem z fabliau, w której zazdrosny rogacz zostaje brawurowo wyprowadzony w pole przez chytrą niewiastę,5. A jednak Marek, nawet w tej mało korzystnej dla niego sytuacji, nie jest postacią śmieszną ani żałosną: budzi co najwyżej nasze współczucie, tak jak on sam współczuje lamentującym kochankom. Jest przekonujący i tragiczny, bowiem darzy rzeczywistym uczuciem zarówno Tristana, jak i Izoldę,6. Na zmianę nieufny i łatwowierny, „to w tę, to w tamtę stronę się skłania” (s. 84), rozdarty między podawaną mu prawdą jednej a prawdą drugiej strony, między poczuciem feudalnego obowiązku a porywem serca. Pod tym względem kapitalna jest scena odkrycia śpiących kochanków w lesie moreńskim (s. 51): oto Marek, wreszcie sam („zwólcież mi choć czasem czynić co mi się podoba!” — woła do swych baronów, którzy koniecznie chcą mu towarzyszyć)* niepod-dany manipulacji którejkolwiek ze stron (kochankowie tym razem śpią i niczego nie udają), może być podmiotem sytuacji, a nie jej pizedmiotem. W miejsce prawdy słów, kłamliwej w swej pozornej jednoznaczności (jedynymi słowami, jakie w tej scenie padają, są słowa wewnętrznego monologu Marka), oczom króla przedstawia
>s Przy czym trzeba zauważyć, że wfabliau owo wyprowadzenie w pole byłoby celem samym w sobie.
16 Choć nasza sympatia dlań zostaje wystawiona na ciężką próbę w chwili, gdy w niepohamowanym gniewie wydaje Izoldę trędowatym: chciałoby się, by autor znalazł korzystniejsze dla bohatera wyjście z sytuacji...