CZŁOWIEK I ZBIOROWOŚĆ
W rozważaniach nad kunsztem charakterograficznym Reymonta trzeba jak najmocniej podkreślić to. że jego bohaterowie przedstawiani są zawsze w konkretnych sytuacjach, wśród innych ludzi, wśród faktów i rzeczy, wplątani w sieć zmieniających się, płynnych, ciągle stosunków międzyludzkich. Włączenie w taki czy inny układ odniesienia nie statyzuje ich bynajmniej, gdyż sam układ bywa z reguły traktowany dynamicznie: jako aktywne pole siłowe, a nie jako sztywna, nieruchoma rama ludzkiej działalności.
Mówić by tu zresztą należało nie o pojedynczym układzie, ale o układach, o całym skomplikowanym systemie uwarunkowań jednostki. Dla Reymonta nie jest bowiem bez znaczenia żadna ze wspólnot, pod których oddziaływaniem pozostają jego bohaterowie. Narodowość, wyznanie, środowisko, z którego się wyszło, i to, w którym tkwi się obecnie, zawód, rodzina, krąg obcowania towarzyskiego to nie rubryki czyjejś ankiety personalnej, ale czynniki wywierające określony wpływ na ludzkie życie i od tej właśnie strony interesujące pisarza. Ten wpływ zaś ujawnia się nie tylko jako zewnętrzne ograniczenia, presje i podniety, ale również, a nawet przede wszystkim jako trwałe ślady oddziaływań danej grupy czy formacji społecznej na psychikę człowieka, jako mechanizmy odczuwań i reakcji dzisiaj już całkowicie zasymilowanych, dogłębnie własnych, ale zaszczepionych przez sugestie tej czy innej zbiorowości, tych czy innych uwarunkowań i powiązań socjalnych.
Wpływ środowiska bywa tym silniejszy, im mocniej jest ono zintegrowane. Głębiej wrośnięci są w swoją zbiorowość członkowie gromady wiejskiej niż członkowie np. klanu kolejarskiego z Fermentów i Marzyciela. Pokazuje jednak Reymont środowiska otwarte, zdolne wchłonąć jednostkę i niemal całkowicie podporządkować sobie, swoim prawom i mechanizmom działania, właściwym sobie typowościom czucia i myślenia. Taką władzą dysponuje środowisko aktorskie oraz środowisko „Lodzermenschów”. W pierwszym wypadku ujarzmia i czyni bezbronnym wobec sugestii środowiskowych nar-
kotyk sztuki, w drugim — narkotyk pieniądza. Inaczej kształtują się, oczywiście, powiązania ze środowiskiem i jego oddziaływania na psychikę tam, gdzie głównym czynnikiem integrującym jest praca, inaczej tam, gdzie działają przede wszystkim owe wpływy narkotyczne.
Reymont jest jednak nie tylko mocno uczulony na zjawisko życia grup zorganizowanych. Cechuje go pewna niesłychanie cenna właściwość, którą nazwać by można spojrzeniem integrującym. Właściwość ta ujawnia się, gdy | chodzi o obserwację i opis artystyczny grup niestałych, zbiorowości—jeśli się tak rzec godzi — okazjonalnych. Przykładem może tu być gromada ludzka przedstawiona w Pielgrzymce do Jasnej Góry. Ludzi tych zespala tylko jedno: cel wędrówki. Są poza tym odmienni jako jednostki i jako określone zespoły środowiskowe: „rodacy” z Pragi (zachowującej jeszcze podówczas poczucie pewnej odrębności wobec Warszawy, choć dla olśnienia prowincjuszów korzystającej chętnie z pożyczanych od zamożniejszej i czcigodniejszej siostrzy-cy splendorów), łyczkowie z podwarszawskich miasteczek, szlachta zagonowa, chłopi. A jednak autor, operując tym właśnie generalnym motywem wspólnoty celu oraz motywami okazjonalnymi (wspólne śpiewy, udział w nabożeństwach, zastąpienie na czas pielgrzymki potocznego „pan”, „pani" czy wiejskiego „wy” przez odświętne, obrzędowe „bracie”, „siostro”), stwarza wrażenie jedności, wydobywa z wędrującego społem tłumu to, co zespala go w swoistą, jedyną w swoim rodzaju całość.
Ta sugestia głębszej, istotniejszej niż wszelkie indywidualne i grupowo--partykularne odrębności więzi międzyludzkiej, nie narzucona komentarzem, referatem, ale osiągnięta z zachowaniem maksymalnej subtelności i dyskrecji pisarskiej daje efekt bardzo mocny w swej prostocie i umiarze, ęzyniąc z debiutanckiej książki Reymonta jedną z najsilniejszych i najtrwalszych pozycji w całym jego dorobku.
Patriotyzm — jako elementarne uczucie wiążące w jedność wspólnotę narodową — nadaje również wyjątkową spoistość wspólnotom okazjonalnym. W końcowych rozdziałach Insurekcji pozostaje właściwie dwóch tylko bohaterów: walcząca Warszawa i osaczone na swych stanowiskach obronnych wojsko rosyjskie. Pozostają dwie bezosobowe już masy ludzkie zmagające się w śmiertelnych zapasach:
Prawdziwy orkan spadł na cichą siedzibę kapucynów. Bito się w sadzie, opłynięiym bladą zielenią pierwszych listków. Bito się w długich, grabowych szpalerach, sadzonych wzdłuż murów. Bito się na starym cmentarzu wśród odwiecznych drzew, pozieleniałych sarkofagów, krzyżów i mogił pozapadanych. Mordowano się na puszystych trawnikach, sadzonych żółtymi kwiatami kaczeńców. Krew obryzgiwała białe ściany klasztoru. {...) Zabijano się na schodach