1
120 Wielka masakra kotów
rzystali masakrę, by postawić go symbolicznie przed sądem, osk jąc o niesprawiedliwość w zarządzaniu drukarnią. Była ona dla^ także formą polowania na czarownice, w ramach którego zabili należącą do żony mistrza i insynuowali, że ona sama była wied^J Wreszcie na koniec przekształcili masakrę w chamari, co było sp0J bem na znieważenie pani w kontekście seksualnym i wyśmianie; męża jako rogacza. Bourgeois stanowił doskonały obiekt żartów, ą wystarczy, że stał się ofiarą procedury, którą sam uruchomił, aje J dodatek nie zorientował się zupełnie, jak bardzo sobie z niego *1 drwiono. Mężczyźni dokonali na jego żonie symbolicznego gwałtu I a on nie pojął, co się dzieje. Był na to zbyt tępy - klasyczny rogacz | Drukarze wyśmiali go w znakomitym stylu Boccaccia i uszło im t01 na sucho. s
Żart udał się tak dobrze, ponieważ pracownicy drukarni niezwyl. I le zręcznie posłużyli się repertuarem obrzędów i symboli. Koty do-1 skonale nadawały się do realizacji ich celów. Przetrącając kręgosłup lagńse, nazywali żonę swego mistrza czarownicą i ladacznicą, a jego samego czynili jednocześnie rogaczem i głupcem. Była to zniewaga metonimiczna, wyrażona za pomocą czynów, a nie słów, i dosięgła celu, ponieważ koty były czułym punktem burżuazyjnego stylu życia Trzymanie zwierząt w domu było równie obce robotnikom, jak ich torturowanie burżuazji. Koty, złapane w potrzask między dwoma światami reprezentującymi całkowicie odmienne typy wrażliwości, I doświadczyły tego, co oba światy miały w sobie najgorszego.
Pracownicy bawili się też samymi ceremoniami. Ściganie kotów E zamienili w polowanie na czarownice, w święto, chamari, sfingowa-1 ny proces i niewybredny dowcip. Następnie wszystko to przerobili na I pantomimę. Za każdym razem gdy zmęczyła ich praca, zamieniali I warsztat drukarski w teatr i wystawiali w nim copies - swoje własne I wersje wydarzeń, nie autorów. Teatr w warsztacie i gra rytuałami pa-1 sowały do tradycji ich rzemiosła. Choć drukarze produkowali książki, I sami nie posługiwali się słowem pisanym, by przekazać jego sens. I Używali gestów, czerpiąc z kultury własnego rzemiosła, by ruchem | nakreślić w powietrzu to, co mieli do powiedzenia.
Choć z dzisiejszej perspektywy tego rodzaju żart może wydawać się trywialny, w XVIII w. wiązał się z pewnym ryzykiem. Ryzyko było częścią żartu, podobnie jak w wielu innych formach humorysty#
nych, grających na przemocy i drwiących z tłumionych namiętności, pracownicy doprowadzili swoje symboliczne dzikie harce do granicy, i po przekroczeniu której symbole przeradzały się w konkretną rzeczy-
■ wistość, gdzie mordowanie kotów mogło przekształcić się w otwarty
■ bunt. Grali na dwuznacznościach, posługując się symbolami, które
■ pozwalały im ukryć, co naprawdę mieli na myśli, lecz były jednocześ-B nie na tyle czytelne, aby zrobić głupca z bourgeois, nie dając mu pre-
■ tekstu do zwolnienia ich z pracy. Dali mu prztyczka w nos i pozbawi-
■ li możliwości protestu przeciw temu. By dokonać takiego wyczynu,
■ należało wykazać się wielką zręcznością. Był on dowodem, że pra-■cownicy potrafili manipulować symbolami w obrębie swego języka ■równie skutecznie, jak poeci robili to na papierze.
Granice, których w tego rodzaju błaznowaniu nie wolno było I przekraczać, można rozumieć jako granice wojowniczości klasy pra-
■ cującej epoki ancien regime’u. Drukarze utożsamiali się ze swym rze-■miosłem bardziej niż ze swą klasą społeczną. Choć zorganizowani ■byli w zrzeszeniach, strajkowali, a czasem wymuszali podwyżki płac, ■nadal podlegali władzy burżuazji. Mistrz zatrudniał i zwalniał ludzi
■ tak samo beztrosko, jak zamawiał papier, i wyrzucał ich na bruk, gdy
■ tylko zwietrzył oznaki nieposłuszeństwa. Aż do początków proleta-■ryzacji pod koniec XIX w. protesty robotników utrzymywane były Bzasadniczo na poziomie symbolicznym. Copies, podobnie jak karna-
■ wał, były okazją do wyładowania emocji; ale wyzwalały także śmiech, ■niezwykle istotny składnik wczesnej kultury rzemieślniczej, o któ-I rym zapomniano później, pisząc historię klasy robotniczej. Przyglą-|. dając się, jak żartowano sobie podczas dzikich harców w warsztacie
■ drukarskim przed dwustu laty, być może uda się nam odtworzyć ów 1 brakujący element - śmiech, szczery śmiech, z rabelaisowskim bi-
■ ciem się po udach i zdzieraniem boków, a nie dobrze nam wszystkim I znany wolterowski uśmieszek.
Aneks: relacja contata z masakry kotów
I Ten opis pochodzi z: Nicolas Contat, Anecdotes typographiques ou l’on I Voit la descńption des coutumes, moeurs et usages singuliers des companons I imprimeurs, wyd. Giles Barber, Oxford 1980, s. 51-53. Po całym dniu E wyczerpującej pracy i ohydnego jedzenia dwaj uczniowie udają sie do