Od czasu uformowania się z początkiem XIX wieku nowoczesnych, humboldtowskich uniwersytetów szkolnictwo wyższe stanowi jedną z centralnych sil rozwoju kulturalnego i społecznego. W związku z rozwojem badań naukowych staje się ono również w coraz większej mierze silą napędową rozwoju gospodarczego. Bez masowego dostępu do wyższego wykształcenia dobrej jakości nie może być mowy
0 nowoczesnej gospodarce opartej na wiedzy. Z tego powodu szkolnictwo jest nie tylko dobrem kulturowym i społecznym, ale zarazem dobrem, na które istnieje popyt i podaż. Wykształcenie, choć z pewnością nie jest tylko towarem, jest nim jednak w sensie ekonomicznym - ci, którzy dyplom zdobyli, osiągają z tego powodu wymierne zyski na rynku pracy. Stąd uzasadnionym jest myśleć o rynku szkolnictwa wyższego, na którym działają konkurencyjne podmioty oferujące usługi edukacyjne.
Obecnie w Polsce rynek ten jest skrępowany sztucznymi uwarunkowaniami regulacyjnymi. Po stronie podaży istnieje uprzywilejowana grupa uczelni państwowych, nie tylko nieraz posiadających wyrobioną markę, ale i korzystających z funduszy publicznych - w przeciwieństwie do nowych uczelni prywatnych finansujących się z własnych środków. Z kolei po stronie popytu istnieje uprzywilejowana grupa studentów dziennych na uczelniach państwowych, studiujących za darmo, w przeciwieństwie do studentów zaocznych
1 wieczorowych na uczelniach państwowych i wszystkich na uczelniach prywatnych. Studenci nieplacący pochodzą przy tym często z bardziej uprzywilejowanych grup społecznych niż plącący, a studia bezpłatne są, paradoksalnie, lepsze i bardziej wartościowe na rynku pracy od płatnych.
Przepisy nakazujące bezpłatność studiów dziennych dzielą więc w sposób sztuczny rynek usług edukacyjnych (wielka liczba miejsc oferowanych przez uczelnie publiczne na studiach wieczorowych i zaocznych wynika przecież nie z rzeczywistego zapotrzebowania na te formy studiów wśród młodych ludzi, ale z zapotrzebowania uczelni na możliwe do uzyskania tą drogą środki finansowe). Zaburzają też konkurencję na tymże rynku - uczelnie publiczne, zamiast koncentrować się na zwiększeniu prestiżu i przychodów poprzez ogólną poprawę jakości swojej edukacyjnej oferty (co miałoby miejsce w warunkach otwartej konkurencji), są w stanie niewielkim wysiłkiem utrzymywać prestiż, ograniczając dostęp do studiów bezpłatnych, a przychodów szukać zmuszając studentów, którzy nie dostali się na studia dzienne do płacenia za studia wieczorowe i zaoczne. Przepisy te z oczywistych względów ograniczają również rozwój uczelni prywatnych oraz ograniczają lub wręcz likwidują konkurencję pomiędzy uczelniami prywatnymi a uczelniami publicznymi, co sprawia, że innowacje wprowadzane (lub potencjalnie wprowadzane) przez jedne mają niewielki wpływ na działanie i ofertę drugich.
Szkodliwa dla polskiego rynku edukacyjnego regulacja nie ogranicza się jednak do przepisów dotyczących odpłatności za studia. Równie ważny jest fakt, że polskie uczelnie nie mają na przykład swobody tworzenia motywacyjnych systemów płac i awansów swoim pracownikom naukowym - pensje naukowców na uczelniach państwowych są ustalane odgórnie i zależą nie od wkładu danej osoby w dorobek naukowy i dydaktykę uczelni, ale od jej statusu określanego tytułem naukowym; również model kariery naukowej (doktorat, habilitacja, profesura) oraz rodzaje obowiązków, które uczelnie mogą powierzyć swoim pracownikom są definiowane ustawowo. Uczelnie nie mają także wolności wyboru modelu, według którego będą zarządzane - statuty organów zarządzających uczelni czy też job descriptions dla rektorów nadal pisze państwo. Istnieje wreszcie niebezpieczeństwo, że nowa Ustawa o szkolnictwie wyższym, przyznająca ministrowi zadanie ustalania nazw i ramowych programów kierunków studiów, uniemożliwi najbardziej odważnym wydziałom czy uczelniom radykalne zerwanie z anachronicznymi programami nauczania. Można więc pokusić się o tezę, że polskie uczelnie uzyskały po 1989 roku zbyt dużo wolności, by uchronić większość z nich przed miernością i patologiami wynikającymi ze słabości etosu tych organizacji, ulegającego korupcji od wewnątrz, a niekorygowanego z zewnątrz, ale jednocześnie zbyt tej wolności mało, by naprawdę pozwolić wyróżniającym się spośród nich na wprowadzenie na własnym podwórku radykalnie lepszych praktyk i czerpanie z tego wysiłku pełni korzyści.
Reforma polskiego szkolnictwa wyższego zatrzymała się więc wpół drogi - w jakim kierunku należy ją kontynuować? Czy należy ograniczać wolność działania
październik 2005