Zaczynają się dziury i droga coraz bardziej zniszczona. Za Mopti już całkiem nieciekawie. Dość dużo jest tutaj wiosek, ludzie bardzo sympatyczni i weseli, bezpośredni. Zupełnie inny świat. Choć ich państwową religiąjest islam, to jest to tylko przykrywka nad starymi wierzeniami. Czarne twarze są zazwyczaj uśmiechnięte, kobiety pięknie ubrane w kolorowe suknie, nawet do pracy. □ □
Handel odbywa się we wioskach z reguły przy drodze. W miasteczkach często można kupić pomidory, zazwyczaj jest cebula, jakieś bulwy i inne afrykańskie specjały. Mięsa nie jem, bo można połamać zęby, poza tym jest spalone z wierzchu. W tych okolicach są również wędzone ryby z Nigru, ale mają gorzki smak - pewnie to wina drewna używanego do ich wędzenia. Tak więc pozostaję przy swoich sałatkach z warzyw, czasem kupię coś w rodzaju ciabaty i sardynki senegalskie, jedyne konserwy, które tu spotykam. Pieczywo trzeba zjeść od razu albo dokładnie zawinąć w folię, inaczej można nim po pół godzinie wbijać gwoździe. W sumie żarcie jest w porządku, nie ma tej całej chemii, którą nas raczą nasi producenci, a do flory bakteryjnej mój organizm już się przyzwyczaił. □
Jedyna chemia, jaką się raczę, to coca cola, mój nieodłączny kompan w czasie podróży. Pilnuje porządku w żołądku, dostarcza energii, wody, no i rozpuszcza kamień nazębny wraz ze szkliwem. Cola (oczywiście zimna) jest też jedyną rzeczą, o której marzę w trakcie jazdy. Widok kabli ponad zabudowaniami wzbudza we mnie nieodpartą chęć przetrzepania okolicy w nadziei znalezienia jakiejś lodówki z tym boskim napojem, który miałby temperaturę poniżej 20ÓC. Czasem to się zdarza i wtedy zapominam o wszystkim: piję, piję, piję, świat staje się piękny, niebo błękitne, a Sahara zielona. Kiedyś zauważyłem lodówkę wystawioną na zewnątrz przy miejscowym sklepiku, więc zaparkowałem moto i poszedłem przeszukać jej wnętrze. Były 4 puszki. Po 3-ch ktoś dyskretnie zapytał, czy nie mógłbym przesunąć sprzętu - był już spory korek. □
Tereny nad Nigrem są dość mocno zaludnione, wioski zdarzają się już co parędziesiąt kilometrów. Mieszkańcy budują z brunatno-pomarańczowej gliny mur wokół wioski, a raczej wokół sporej rodziny. Wewnątrz jest parę zabudowań z cegły wypalanej na słońcu. Widziałem fabrykę cegieł. To ogromna dziura w ziemi, na dnie której jest parę kałuż. I tu właśnie toczy się prawdziwe wioskowe życie: ktoś pracuje, dzieci taplają się w sadzawkach, kobiety i mężczyźni w małych grupkach o czymś rozmawiają. Myślę, że woda i chłód mokrej gliny powodują koncentrację życia w tak mało atrakcyjnym miejscu. □ □ □
Woda jest tutaj najważniejsza, nie może jej zabraknąć. Bez niej nie ma życia. Jest studnia, rozkwita życie. Ludzie zbierają się przy studni, żartują, śmieją się, wymieniają informacje. Woda wzbudza pozytywne emocje. Wyciągnięta z głębokich czeluści jest chłodna i bardzo smaczna, nie ma w niej też żyjątek, które tak szybko potrafią obezwładnić układ pokarmowy. □
Najprzyjemniejsze chwile przeżywałem właśnie zaopatrując się w wodę z saharyjskich studni - jak bym czerpał ze studni żywota wodę wiecznego życia. W takim miejscu zawsze jest gromada dzieciaków, bo coś się dzieje, są kobiety: plotkujące, wybuchające co chwila śmiechem, jestem i ja, śmieszny brodaty cudak w wielkich butach i rękawiczkach. Dostarczam im tematu do śmiechu -kobiety długo jeszcze będą oceniać moje walory, a dzieci domniemywać, do czego służą wszystkie posiadane przeze mnie dziwne przedmioty. □