Wywiad
Redakcja: Panie Profesorze, niegdyś z wyróżnieniem ukończył Pan Akademię Muzyczną w Bydgoszczy, jednak gdzie szukać Pańskich korzeni? Jest Pan bydgoszczaninem z dziada pradziada?
prof. Janusz Stanecki: Nie, nie jestem bydgoszczaninem z pochodzenia, chociaż urodziłem się niedaleko, w Chełmnie. Stamtąd właśnie pochodzę, tam też ukończyłem szkołę muzyczną pierwszego stopnia. Bydgoszczaninem jestem jednak już od 15 roku życia, czyli od chwili, kiedy zamieszkałem w Grodzie nad Brdą rozpoczynając Liceum Muzyczne. Ponieważ naszym wychowawcą był nauczyciel chemii, pierwszym moim mieszkaniem w Bydgoszczy był internat Technikum Chemicznego przy ul. Łukasiewicza. Potem były studia, co prawda rozpoczęte wtedy egzaminem w Łodzi, ponieważ nasza Akademia Muzyczna nie miała wówczas samodzielności pozostając filią Łódzkiej Akademii Muzycznej. Usamodzielniła się po czterech miesiącach od moich egzaminów. Skończyłem dwa kierunki: wychowanie muzyczne (związane z dyrygowaniem i edukacją muzyczną) i instrumentalisty-kę, będąc jednym z dwóch pierwszych absolwentów klasy akordeonu obecnego prorektora, prof. Jerzego Kaszuby.
Redakcja: Uzdolnienia muzyczne odziedziczył Pan po rodzicach? Wywodzi się Pan z rodziny uzdolnionej muzycznie?
prof. Janusz Stanecki: Rodzina nie była specjalnie uzdolniona muzycznie. Z całej familii najbardziej muzykalna była babcia, która jak pamiętam bardzo lubiła śpiewać i zawsze coś nuciła. Najgorzej wychodziło to ojcu, czasami gdy staliśmy razem w kościele, miałem problemy ze skupieniem się.
Redakcja: To zatem skąd to zainteresowanie muzyką?
prof. Janusz Stanecki: Mecenasem w rodzinie była moja ciocia, siostra matki, osoba samotna, która namówiła mego ojca, by na spółkę kupić mi akordeon, wówczas niezwykle popularny instrument i tak zaczęła się moja przygoda muzyczna.
Redakcja: Czy od początku myślał Pan
0 chóralistyce?
prof. Janusz Stanecki: Chóralistyka
1 dyrygentura pojawiła się pod koniec studiów. Jeszcze jako uczeń liceum muzycznego lubiłem śpiewać w chórze, przez krótki czas prowadziła nas pani Sabina Włodarska, znana dyrygentka, która w tej chwili prowadzi Centralny Zespół ZHP przy Teatrze Narodowym. Gdy tylko rozpocząłem studia, oczywiście, natychmiast zacząłem śpiewać w chórach, m.in. w chórze działającym przy kościele akademickim Klarysek. Założył go mój pedagog, dyrygent Wojciech Szaliński, który pracował w Bydgoszczy tylko rok (były to trudne lata 80., próbował założyć komórkę związku zawodowego Solidarność, czym oczywiście naraził się ówczesnym władzom i nie przedłużono z nim umowy). Chór jednak po nim pozostał, więc zaproponowałem nieśmiało, że może spróbuję go poprowadzić. Było to bardzo trudne, bo byli to moi koledzy z roku, ale zaczęliśmy się rozwijać. Moje wysiłki zauważył dziekan Wydziału - Jerzy Dubrowiński.
Redakcja: W 1989 roku Pan Profesor został dyrygentem chóru Akademii Medycznej. Skąd pojawił się ów pomysł?
prof. Janusz Stanecki: W Akademii Medycznej, czyli obecnym Collegium Medicum początkowo przez trzy lata chór prowadziła pani Halina Wieczór. Był to jednak zespół niewielki, 9-osobowy. W tym czasie - jak wspomniałem - prowadziłem chór ATR, chór przy Filharmonii i chóry Akademii Muzycznej. Bywało, że dzień pracy kończyłem o 22.00. Podjęcie kolejnego zatrudnienia było oczywiście niemożliwe. Jednak, jeśli chodzi o ATR zawsze był wielki problem z głosami i dużo osób garnęło się z ówczesnego WSP, gdzie z kolei chór istniał tylko przy Wydziale Wychowania Muzycznego, nie przyjmując studentów z innych Wydziałów. Nawiasem mówiąc dzięki zasileniu chóru ATR studentami z WSP poznałem m.in. moją przyszłą małżonkę. Chór się rozwijał, miał sporo sukcesów, ale pojawiały się utrudnienia ze strony administracji uczelni. Coraz bardziej brakowało zrozumienia dla naszych spraw. Tymczasem w listopadzie 1988 r. ze strony dyrektora administracyjnego, mgr Witolda Paca, pojawiła się propozycja poprowadzenia chóru młodej wówczas Akademii Medycznej. Dyrektor okazał się z czasem prawdziwym mecenasem i przyjacielem chóru, podobnie zresztą jak ówczesny rektor Akademii - prof. Jan Domaniewski. Nie odmówiłem. Od października 1988 roku chór trwał w zawieszeniu, część chórzystów skończyła studia a zabrakło nowych chętnych. Tymczasem okazało się, że w grupie, którą prowadziłem pod szyldem ATR, a w której byli i studenci z WSP i z Akademii Muzycznej, znalazło się także kilku z Akademii Medycznej. Widząc pewne trudności zrezygnowałem z prowadzenia chóru na ATR i razem z towarzyszącą mi grupą studentów reaktywowałem chór Akademii Medycznej, od początku liczący 40-50 osób. Tak bywa, że gdy odchodzi dyrygent, część chóru podąża za nim.
Redakcja: Dążył Pan do tego, by chór był możliwie jak najbardziej medyczny, aby tworzyli go studenci i absolwenci uczelni medycznej. Czyżby medycy mieli jakieś szczególne zdolności muzyczne?
prof. Janusz Stanecki: W tej chwili jest to zespól w zdecydowanej większości medyczny i cieszę się, że do tego doprowadzi łem. Kiedyś, gdy np. brakowało mi teno rów, nie było rady, musiałem ściągnąć icl z Akademii Muzycznej. Teraz bywa od wrotnie - kilku naszych tenorów z Col legium Medicum wspiera Akademię Muzyczną. Parę osób pozostało z dawne go składu - np. byłe studentki logopedi namówione przez prof. Romana Ossow skiego. Starsi pozytywnie wpływają na młodszych np. w kwestii emisji głosu, za angażowania czy sumienności.
Redakcja: Jak to się dzieje, że studenci uczelni medycznej pragną śpiewać w chórze akademickim? Jak godzą próby z bardzo wymagającymi studiami, a w przypadku absolwentów - nie mniej wymagającą pracą?
prof. Janusz Stanecki: Medycy są solidniejsi, jak już wstąpią do chóru, to w nim