ANTOINE BLOOM
swego wnętrza, ani nie zna drogi prowadzącej do tego celu. Poświęcając jednak codziennie kilka minut na analizę różnych naszych czynności i kontaktów z drugimi bez większych trudności znajdziemy klucz do rozwiązania tej zagadki. Pokaże to nam, że kimś innym jesteśmy w obcowaniu z taką czy inną osobą, a całkiem inaczej zachowujemy się przy samotnym zajęciu. Wtedy właśnie postawmy sobie pytanie: kiedy ostatecznie jestem naprawdę samym sobą? Może okazać się, że nigdy, albo jedynie w ułamku sekundy czy też w drobnym tylko szczególe w wyjątkowych okolicznościach przy jakimś spotkaniu. Wskazuje to, że poświęcenie na samorefleksję takich pięciu czy dziesięciu minut, na które — moim zdaniem — każdy może się zdobyć w ciągu dnia, doprowadzi do odkrycia, iż pozostawanie sam na sam z sobą nie jest wcale takie nudne!
Życie nasze na co dzień jest rodzajem odbicia warunków egzystencji. Zdani bowiem jesteśmy nie tylko na zmieniające się ustawicznie okoliczności i osoby, ale sam rdzeń naszego życia kształtują potrzeby innych ludzi. Jeżeli dobrze przyjrzycie się sobie i odważnie zapytacie się siebie, w ilu wypadkach motorem waszej działalności jest najgłębsza osobowość oraz w jakim stopniu daje temu wyraz zewnętrzne zachowanie się, to przekonacie się, że zdarza się to bardzo rzadko. Nas najczęściej pochłaniają bez reszty wydarzenia zewnętrzne, infiltrowane w nadmiarze przez radio, telewizję czy prasę. Jednakowoż nawet w takich chwilach można wyzwolić się przez kilkuminutową koncentrację z niepotrzebnego balastu, zasłaniającego sens życia.
Nie ulega wątpliwości, że pozostawanie sam na sam z sobą pociąga ryzyko nudzenia się, ale to nie szkodzi: ponudźcie się trochę. Nie oznacza to bynajmniej, że nie ma w nas nic wartościowego, gdyż u korzeni naszego jestestwa tkwi prawda o stworzeniu nas na obraz Boży, a zdzieranie ze siebie łuski jest zabiegiem podobnym do odmywania antycznego fresku i do wywabiania z dzieła wielkiego mistrza kiczowatych nawarstwień, nakładanych przez wieki przez pa-cykarzy bez gustu, i zasłaniających prawdziwe piękno. Zdzierając pierwsze warstwy odnosimy wrażenie niszczenia dzieła, ponieważ natrafiamy jedynie na szary tynk tam, gdzie przed chwilą były jeszcze ślady barwnego obrazu, nie nadzwyczajne wprawdzie, ale przedstawiające jednak pewną wartość. Dopiero dalsza praca odkrywa oryginalne piękno, zaklęte we fresku przez wielkiego mistrza. Intuicyjnego przeczucia jednak autentycznego piękna nie zdołało zabić w nas ani bezlitosne zdzieranie malarskich nawarstwień, ani pierwszy widok szarego wapna. Przy podobnych zabiegach o dotarcie do jądra swej osobowości odkryjemy własne ubóstwo duchowe i wewnętrzną potrzebę Boga, ale nie do zapychania Nim dziur, lecz do osobistego spotkania się z Nim.
1217