Konspekt 1/2014 (50) Podróże — 29
czyliśmy panie ubrane w prześliczne stroje ludowe z motywami rosyjskimi, ukraińskimi i polskimi, młodzieńców poprzebieranych za średniowiecznych rycerzy, wreszcie dziewczęta odziane po krakowsku, a także kilku miejscowych oficjeli pod krawatami. W górze powiewały Hagi polska i rosyjska. Czekało na nas prawie 200 osób! Siedzący obok mnie prof. Włodzimierz Mędrzecki, podobnie jak my wszyscy, nie mógł oderwać wzroku od tych cudów. W końcu rzekł: „Idź, bo tylko ty dasz temu radę”. Cóż miałem robić? Byłem jedynym członkiem polskiej delegacji pracującym w Rosji i pełniącym oficjalną funkcję. Poszedłem. Towarzyszył mi dr Jan Wiśniewski, wielkie chłopisko. Okazało się, że siła fizyczna, ceniona zawsze na Syberii, będzie bardzo przydatna, bo przywitano nas nie tylko tradycyjnym chlebem i solą, ale i... turniejem rycerskim, w którym obowiązkowo musieliśmy wziąć udział, aby zasłużyć na dalsze etapy owej specyficznej gościny. Rzucaliśmy jakimiś drągami, celowaliśmy do tarczy, podnosiliśmy ciężary. W końcu uznano nas za godnych „przeciwników” i zaprowadzono do czegoś, co przypominało dom ludowy. W dużej sali zebrała się niemal cała wieś. Nie obyło się bez przedstawienia teatralnego, śpiewów i tańców na scenie, gdzie wciągnięto kilkoro z nas ku uciesze miejscowych, a także innych członków delegacji. Po występach udaliśmy się na oficjalne przyjęcie. Częstowano nas miejscowymi specjałami, w tym niedużymi smażonymi karaskami, których pochodzenie zaraz wyjaśnię. Wygłoszono kilka oficjalnych, ale na szczęście nie nadmiernie nadętych mów. W imieniu przybyłej delegacji zabrałem głos, mówiąc najpierw po rosyjsku i zaraz potem po polsku, bo uznałem, że w tak wyjątkowym miejscu powinien zabrzmieć również nasz język.
W części nieoficjalnej mieliśmy okazję obejrzeć makietę wioski i odbyć wiele interesujących rozmów. Dowiedziałem się, że Despotzi-nowkę zamieszkuje obecnie nieco ponad 500 osób wywodzących się z siedmiu narodów. Największą grupę stanowili jednak mieszkańcy po-
0
chodzenia polskiego. Świadczyły o tym rn.in. ich nazwiska: Sokołowski, Okulewicz, Talewicz,
Zdanowicz, Gasiewicz itd. Poinformowano mnie, że miejscowa ludność zajmowała się rolnictwem, hodowlą, leśnictwem i rybołówstwem, obok wioski znajduje się bowiem całkiem spore jezioro. W czasach sowieckich, w dobie „księżycowej” gospodarki, popełniono jednak liczne błędy, w tym introdukowano do jeziora karasia srebrzystego, zwanego popularnie japończykiem. Skutek był taki, że ta szczególnie odporna na nawet najtrudniejsze warunki bytowania ryba szybko wyparła inne gatunki i zaczęła równie szybko karłowacieć. Dla każdego ichtiologa takie postępowanie to niemal zbrodnia. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Obecnie rybostan jeziora składa się wyłącznie z karłowatych karasi, a woda nie nadąje się nawet do pojenia bydła...
Nieco samowolnie wczułem się w rolę przewodniczącego polskiej delegacji i poprosiłem miejscowych, aby zaprowadzili nas na cmentarz. Wiedziałem, że prawdziwa historia Despo-tzinowki będzie zapisana właśnie tam, na pomnikach nagrobnych. Szliśmy stepem dość daleko. Towarzyszyła nam spora grupa mieszkańców. Idącą obok mnie młodą kobietę z rodziny
Nagrobek Stanisława i Antoniego Turczanisów