20S FRANCUZ W SYBEKYI.
bardzo urozmaicona; spółtowarzysze albo grają zapamiętale w karty, albo też gryzą i żują cembrę, czyli orzeszki kedrowej szyszki. Me trzeba mieszać kedrów z cedrami południowej Azyi, Kedrowe drzewo jest raczej sybirską sosną: pinus combra sibirica. Gdy wątku do rozmowy braknie, łupanie w milczeniu nasienia ke-drowego zastępuje słów zamianę. Ze zaś obyczaj to we wszystkich rozpowszechniony klasach, a odpadki szyszek wszędzie spostrzec można, mechaniczną tę rozrywkę nazwano sybirską rozmową.
Niebawem statek opuszcza wody rzeki Ob aby sunąć po falach Tomu w południowym kierunku. Roślinność coraz bujniejsza porosła wybrzeża, pilno kwiatom korzystać z krótkiego lata. Pyszny Trolleus asiaticus złoci murawę, kwitnące wiśniowe drzewa w wiosennej ukazują się krasie. Nareszcie zdała widnieje Tomsk, po dziewięciodniowej począwszy od Tiummiu żegludze, dłuższej aniżeli przebycie Atlantyku z Anglii do Stanów Zjednoczonych.
Tomsk uchodzi za jedno z ładniejszych miast w świecie, pod względem malowniczości położenia. Stolicą jest jednej z najludniejszych i najbogatszych z pośród sybirskich gubernij. Niektóre południowe części tej prowincyi słyną z nadzwyczajnej żyzności. Ale nasz Francuz traci dotychczasowy animusz w obec trudności dostania koni na stacyach pocztowych, i ciągłych utrapień z łamią-cem się ustawicznie tarantasem. Zachciało mu się po rosyjsku podróżować, a jak słusznie uważa, żaden Rosyanin nigdy się w drodze dobrowolnie nie * zatrzyma, niczem dla niego jednym tchem pędzić po dwieście wiorst dziennie, i to letnią porą, zimą oczywiście jeszcze większe mijając przestrzenie. Ale kto zaręczy iż wszędzie znajdzie przeprząg gotowy? Na czwartym popasie za Tom-skiem rozpoczyna się dla ruchliwego Francuza serya zawodów. Tym razem jednak nie on sam czeka za końmi, pełno ma towarzyszów niedoli, a między nimi poznaje bogatego kupca Sibiria-kotva, którego hojności profesor Nordenskióld w znacznej części zawdzięczał usztyftowanie swrej podbiegunowej wyprawy. Mimo utrudnień drogi, nasi podróżni w przeciągu ośmdziesięciu godzin docierają do Krasnojarska. Po drodze uderza ich żyzność gleby, na której obfite kołyszą się żniwa, choć tłusta ziemia nie zna żadnego nawozu. Lud bydlęcą mierzwę wyrzuca do rzeki, jako przedmiot pozbawiony wartości. Roli tu niebrak, jeśli jakie pole za-