RACAMY DO MlSTRZÓW
sora. Nastrój w Zakładzie był wyjątkowy. Rzadko spotykany gdzie indziej. Nie było wzajemnej niechęci, nienawiści. Wszyscy byli w dobrych stosunkach koleżeńskich, wszyscy mieli poczucie humoru. Z pewnymi wyjątkami, oczywiście. Jednak, z drugiej strony, w takiej dużej grupie wesołych ludzi potrzebny jest także ktoś, kto się mniej śmieje.
T. Z.: Przez wiele lat 6 grudnia - Mikołaj, był obchodzony w bardzo ciekawy sposób. Czasami kawały, jakie sobie robiliśmy, dochodziły do absurdu.
T. B.: Mieliśmy zwyczaj robić sobie na Mikołaja prezenty. Był jednak pewien warunek. Musiały to być rzeczy wymyślone przez anonimowego ofiarodawcę i, najlepiej, nie kupione w sklepie. Istniało ponadto założenie, że prezent kupiony w sklepie, a nie wytworzony przez siebie samego, nie mógł kosztować więcej niż 5 złotych. Robiliśmy sobie przy tej okazji najrozmaitsze kawały, ale nikt, kogo dowcipy te dotyczyły, nie czuł się nimi dotknięty. Dowcipy te rzeczywiście wytykały w żartobliwy sposób wszystkie słabe strony kolegów, przyjaciół. Ci, którzy widzieli wiszącą na ścianie zakładowego korytarza „galerię" mogą się zorientować jaka atmosfera panowała w Zakładzie: są tam dyplomy na przeróżne okazje. Po 1974 roku, kiedy zostałem kierownikiem Zakładu, nic pod tym względem się nie zmieniło. Wszystkie obyczaje, które tak miło wspominam, pozostały na długo po przejściu Profesora na emeryturę.
S. H.: Czy to prawda, że Profesor Paszewski nigdy nie przygotowywał schematu wykładu, tylko zawsze improwizował?
T. Z.: Na ten temat mogę dużo opowiedzieć. Zostałem przyjęty do pracy w 1965 roku na etat asystenta Profesora. Profesor miał już wtedy równo sześćdziesiąt lat. Miałem być dostępny dwadzieścia cztery godziny na dobę, na telefon i rzeczywiście tak było. Nosiłem za nim książki, byłem zobowiązany do robienia notatek ze wszystkiego, co Profesor powiedział. Przez wiele lat... Przez dobrych kilka lat spisywałem wszelkie jego wypowiedzi. Powiem, że Profesor miał już taką wiedzę, że nie musiał pisać żadnych konspektów. To był już standard. Pamiętam, że treść tych wykładów - pomimo iż ciągle wchodziły jakieś nowe elementy - nie zmieniała się.
A. T.: Poznałam Profesora jako studentka. Chodziłam do Niego oa.Mcykłady. Były bardzo interesujące, niekoniecznie z powodu fizjologii roślin. Otóż, najciekawsze były dygresje wplatane w treść wykładów. Z racji wszechstronnego wykształcenia, Profesorowi ciągle nowe rzeczy kojarzyły się z fizjologią. Słuchaliśmy o filozofii, historii... O teoriach powstania świata i gatunków, o ciekawostkach z podróży,
0 rozmowach Profesora z teologami... Wtedy dopiero rozumieliśmy, dlaczego niektórzy asystenci żartowali razem z Profesorem, mówiąc: „Panie Profesorze, tytuł Pana wykładów powinien być zmieniony. Nazywają się «Wybrane zagadnienia z fizjologii roślin», a dla słuchaczy to są «Zagad-nienia wyprane z fizjologii roślin»." Ale muszę powiedzieć, że były to wykłady bardzo pouczające. Pytania egzaminacyjne, podobnie jak treść wykładów - nieprzewidywalne. A jednak chyba każdy, kto spotkał Profesora na egzaminie
1 na wykładach, wspomina to z dużym sentymentem. Dzisiaj, kiedy mam specjalizacyjny wykład dla studentów III roku, poza podstawowym kursem z fizjologii roślin, to wykłady te też nazwałam: „Wybrane zagadnienia z fizjologii roślin". Mówię studentom dlaczego - przez sentyment do Profesora Paszewskiego - chociaż rzadziej zdarza mi się, niż Profesorowi, uciekać od fizjologii roślin (uśmiech).
T. Z.: Pamiętam jak kiedyś powiedział do mnie: „Proszę pana, jak pan kiedyś będzie wykładał, to żeby pan przed wykładem pamiętał, iż najważniejsza jest nie pełna głowa, tylko pusty pęcherz”. I, oczywiście, zaczął się śmiać w ten charakterystyczny dla siebie sposób.
Profesor był dla nas Mistrzem. Cóż... Miałem wspaniałą okazję być na co dzień z Profesorem, zaczynając od „chłopca na posyłki”. Brałem też udział w jego prywatnych sprawach. Mieszkał sam, ale bardzo lubił gości. W jego domu miałem okazję spotkać wielu intelektualistów. Pod tym względem wiele skorzystałem. Proszę sobie wyobrazić: z wykształcenia byłem fizykiem, a pierwszy rok u Profesora spędziliśmy siedząc nad Albertem Wielkim. Profesor tłumaczył, ja - zapisywałem. Przecież dla mnie była to na początku całkowita abstrakcja... Minął miesiąc, dwa i nagle okazało się, że zaczynam się tym pasjonować. Byłoby pewnie inaczej, gdyby Profesor wyśmiewał, krytykował mnie, ale Profesor nigdy nie krytykował. I to bardzo pozytywnie wpływało na ludzi.
T. Z.: Profesor był z wykształcenia botanikiem. I to przedwojennym. Wcześniej kojarzyło mi się to z takim panem, który z siatką na motyle biega po polu, ale Profesor zawsze widział wiodącą rolę doświadczenia i laboratorium. Z inicjatywy Profesora na uniwersytecie mamy mikrobiologię, biochemię, biofizykę...
T. B.: Profesor pasjonował się wieloma działami humanistyki. Jednakże w biologii liczba tematów czy problemów, które go interesowały była jeszcze większa.
Przedwojenne badania Profesora, związane z Uniwersytetem Poznańskim, to polodowcowa historia lasów w oparciu
0 nowoczesną w owym okresie analizę pyłkową torfowisk. Z tego zakresu doktoryzował się w Poznaniu i habilitował już po wojnie na naszym wydziale w Lublinie. Badania te to w dużym stopniu badania terenowe. Późniejsze, już na lubelskim gruncie, to badania typowo laboratoryjne o bardzo rozległej tematyce - poczynając od badań nad wpływem humusu na rośliny, jego biogenezą i degradacją poprzez wyciągi z larw mola woskowego i badanie ich wpływu na prątki gruźlicy. Wreszcie najważniejsze w aktywności naukowej Profesora - badania potencjałów elektrycznych u roślin
1 ich pobudliwości na bodźce zewnętrzne. Rozwój tych badań elektrofizjologicznych roślin prowadzonych w Zakładzie był tak znaczący, że Lublin w tej dziedzinie stał się wiodącym ośrodkiem w kraju, a wyniki zauważane poza jego granicami. Dzisiejszy dynamiczny rozwój lubelskiej biofizyki bierze swój początek w Zakładzie Fizjologii Roślin.
T. Z.: Wiąże się to z różnymi opowieściami. Poza tym, że trzeba było chodzić z Profesorem na wykłady, nosić jego teczki, należało również brać udział w jego wyczynach sportowych. Jako że Profesor był już po sześćdziesiątce, to te wyczyny nie były już takie łatwe. Profesor bardzo dobrze pływał.
18
wiadomości Uniwersyteckie: czerwiec2007