T> ' v łS ^ 2 * - •*<* V.'
Czytam — i życzliwie poprawiam. To już siła nawyku myślowego redagowania nawet cudzych tekstów, cóż dopiero książki od lat oczekiwanej przez melomana i polonistę zainteresowanego edytorstwem. Czytam więc uważnie „Mały leksykon akordeonu” (Częstochowa 1997) Joachima Pichury i Reginy Strokosz-Michalak, porównuję otrzymane informacje z rzeczywistością (kasety magnetofonowe, wideo foniczne, kompakty), lecz nie mogę sobie odmówić parafrazy słów wieszcza: było akordeonistów wielu... Miła sercu publikacja wymaga kilku z/lań komentarza.
Słownik zawiera ponad sto dwadzieścia biogramów, nie licząc wybitnych bandoneonistów oraz nazwisk w hasłach rzeczowych. Oparcie się niemal wyłącznie na źródłach drukowanych (w skąpej bibliografii niepełny opis), bez szerszej kwerendy dyskografii, nie powinno decydować o jego zawartości. Obiektywność haseł to ich cksplikacja, ale również typowość. W powszechnym mniemaniu ilość przechodzi w jakość. a przecież nie artyści z byłego ZSRR lub nasi rodacy nadawali i nadają ton muzyce akordeonowej, lecz francuscy kompozytorzy oraz wykonawcy. Akordeon istykę znad Sekwany reprezentują: Joss Baselli, Yvette Horner, Bruno Lorenzom. Czy trafny wybór? Tylko poniekąd, gdyż na przykład Lorenzoni wyraża jeden styl gry, nawet nie najbardziej francuski. Mistrzem walczyków musette jest raczej Jo Privat, chętnie też swingujący i nie stroniący od wstawek jazzowych. Gdyby podążać śladami jego kariery, okazałoby się, iż brak w leksykonie wiciu dawniejszych twórców, np. Tony Murena, Gus Viseur, Louis Ferrari. Ze starszej generacji nie ma Aimable, bodaj najlepszego interpretatora melodii w rodzaju Pod dachami Paryża. Gdzie się podział Marcel Azzola (variete, klasyka, jazz), gdzie Louis Corchia, Edouard Duleu, Jacky Noguez albo skupiający wrokół siebie młode talenty Maurice Larcange? Gdzie wreszcie Andre Verchuren, którego elegancką ornamentykę rozpoznaje się już po kilku taktach? Toż to czołówka francuskiej i światowej akordeonistyki!
Trzeba dokładniej opracowywać hasła rzeczowe, częściej stosować hasła odsyłaczowe. Przykład pierwszy: „accordion” i „akordeon” (basowy, diatoniczny). Dla przeciętnego odbiorcy rozłączenie tych terminów nie jest jasne. W Polsce używa się także nazwy „harmonia”, potocznie zaś wyrazu „cyja” (od niemieckiego „Ziehharmonika”); niektórzy pamiętają jeszcze popularną ongiś „heligonkę”. Jaka jest pomiędzy nimi różnica — tego nie dowiemy się ze słownika. Nazewnictwo i chronologia powstawania zajmującego nas instrumentu są dość kłopotliwe, o czym świadczy przypis do „koncertiny angielskiej”. Należało zatem dać w głównym haśle przeglądowym odsyłacz nic tylko do „han-deoliny”. Przykład drugi: hasła „Castellidardo” i „Mohner”, łączące się z nazwami renomowanych wytwórni akordeonów. To niewątpliwie produkty najwyższej jakości, czy jednak bezkonkurencyjne? Dla mieszkańców Tyrolu równie dobry jak „Hohner” jest „Zupan”, dla Francuzów ulubionymi pozostają: „Fratelli Crosio” (Verchuren), „Piermaria” (Larcange), „Cava-gnolo” (Lorenzoni), „Maugein” (Duleu). „Hoh-nerowi” poświęcili autorzy dwa podstawowe hasła, wyżej wymienionym — ani linijki druku. Warto by uwzględnić „Weltmeistra” i „Horclia”, z inwentarza leksykograficznego wyodrębnić nagłówek dotyczący partytur akordeonowych, wzbogacić funkcję informacyjną haseł ilustracjami.
Książka ma być do czytania, a nie do poprawiania. Piszący te słowa zna rozmaite niespodzianki edytorskie. Szuka więc okoliczności łagodzących uczucie, jakby wykonywał adiustację tekstu, ale ich nie znajduje. Niedbała redakcja, mało zachęcająca typografia, niekonsekwentne oznaczanie tytułów, ciągłe lekceważenie zasad interpunkcji, a sporadycznie nawet ortografii, potknięcia wr pisowni — to jest niedopuszczalne w następnym wydaniu tej pracy, która naprawdę może stać się godną uwagi lekturą; pod jednym wszak warunkiem: że będzie to edycja uzupełniona i gruntownie zmieniona.