402
JERZY ZAWIEYSKI
Wcisnął się w kąt i nakryty paltem tłumił w sobie naprzemian wściekłość i żal. Żal szedł wszystkimi drogami jego życia, obejmował Emilię i Kazia, a teraz Wandzię. Lecz nade wszystko Kazia. Gaycewicz wyparł z siebie cddawna myśl o wszelkich związkach, jakie mogły zachodzić pomiędzy Kaziem a tym, który siedzi teraz po drugiej stronie przedziału i rozsnuwa czar swego głosu i swej urody. Był zły na Wandzię, która nieświadoma niczego, poddaje się złowrogiej sile tego człowieka.
Ogarnięty wściekłością, Gaycewicz był pewien, że gdyby został sam na sam ze Stenicm — mógłby go zabić. Zresztą naprawdę nie wie, czy do tego n:e dojdzie — tutaj, tej nocy.
Sprawdzanie biletów wyrwało Gaycewicza z jego ponurych myśli i, jak zauważył, musiało wytrącić pasażerów przedziału z nastroju, jaki wywołał Stenie swym opowiadaniem. Niektórzy przecierali oczy i wzdychali.
Zapalono światło — i teraz na dłużej spotkały się oczy Gaycewicza i Herbeńskiego. Gaycewicz mimowoli uśmiechnął się i skinął głową, ale Hcrbeński przeniósł wzrok w okno i na ukłon nie odpowiedział.
— Czyżby naprawdę nie poznawał? — dziwił się Gaycewicz.
Stenio, przechylony teraz w stronę swojej damy, mówił znów coś, co
wywołało smutek na jej twarzy.
Gaycewicz nie chciał sprawdzać, czy Wandzia też słucha' Stenia, czy chłonie go oczami, czy nie? Doznał prawdziwego bólu na myśl o tej dziew, czynie, która niebacznie została wplątana w coś, co mogło być ponad jej siły. Jak ją obronić? Co zrobić? — zastanawiał się bezradnie.
Naraz doszły do niego słowa Stenia, wypowiedziane nieco głośniej:
— Chciałoby się, wie pani, coś małego, ażeby odpocząć. Mieć dom. Coś osiadłego, coś własnego. Choćby chatę na polanie, otoczoną sadem. Minęliśmy, jadąc teraz, wiele takich domów. Ale to domy cudze. Pamiętam pewien biały domek w Norwegii nad niebieską wodą. Chciałem wyskoczyć ze statku, aby w nim pozostać na całe życie. Czy to nie śmieszne?
— To smutne, — odparła dama. — Bardzo mi żal, że...
— Czego pani żal?
— Żal .pana...
— Historia porywa takie żale i nie pozwala na żadne „białe domki nad niebieską wodą'*. Jest rok 46_ty, rewolucja ogarnia świat i zmiata wszystko, co osiadłe i ciche.
— Ach, tak? — ach, tak? — cieszył się Gaycewicz smutkiem Stenia. To dobrze!
I pełen utajonego zadowolenia zaszył się w kąt przedziału. Nakrył się paltem szczelnie, aby nie widzieć Stenia i nie słyszeć jego egzaltowanych opowieści o Norwegii, lub o białym domku nad niebieską wodą. Szyba dzwoniła, uderzana wiatrem i dzwoniły szyny, wszystko było jak gdyby pieśnią — myślał Gaycewicz — pieśnią i skargą jego losu. Ściskał w kie-