550 RECENZJE I PRZEGLĄDY PIŚMIENNICTWA
Charakterystyczne dla meandrów gromadzenia są dzieje egzemplarza obowiązkowego - niby wszędzie ustanowionego, lecz rozwiązań idealnych nie ma. W Rosji najprzód nakazano wydawcom przekazywanie do bibliotek po 16 egz. każdej książki, co potem zredukowano do 4 ezg. (!!), ale po chwili wprowadzono regionalny egzemplarz dla bibliotek republikańskich, więc jest tego niemało i wydawcy migają się, jak mogą. A w Polsce to niby nie?
Osobnym tematem jest praktyka cenzorska oraz jej zdegenerowane formy, akurat w Rosji dobrze znane. Już w XVIII w. pojawiła się tam cenzura cywilna, obok cerkiewnej, a caryca Katarzyna II nakazała palenie książek niepożądanych i zabroniła wwożenia książek zagranicznych. Formalny urząd cenzorski wprowadził w 1804 r. Aleksander I i działało to sprawnie: w 1889 r. ogłoszono spis raptem 69 (!?) czasopism, dopuszczonych do obiegu bibliotecznego.
Przy takiej tradycji trudno się dziwić, że podczas wojny domowej, biblioteczne zbiory trzebili po swojemu tak biali, jak i czerwoni. To, co pozostało - w następstwie leninowskiej monoideologizacji - było potem czyszczone jeszcze wielokrotnie, zwłaszcza w 1. 1937, 1938, 1948 i 1956. Część usuwanych zbiorów deponowano w specjalnych kolekcjach, do których dostęp miał mało kto, reszta poszła na przemiał, a nad „poprawnością” napływu nowości czuwał scentralizowany system gromadzenia zbiorów.
Ale nie tylko system państwowy i nie tylko w Rosji, kaleczył oraz kaleczy biblioteczne zasoby. Wszędzie zdarzają się wśród użytkowników złodzieje, wandale i nagminnie nie zwraca się wypożyczonych zbiorów. W ocenie autorów, w światowej skali nie wraca do bibliotek 10-30% wypożyczonych książek. Nadto zdarzają się liczne opóźnienia zwrotów. Rekord pobiła książka, którą do jednej z bibliotek w stanie Pensylwania zwrócono po 319 latach.
Obok tego istnieją zagrożenia fizyczne oraz chemiczne. Jak w wielu krajach, także w Rosji pracuje się nad programem ochrony zasobów bibliotecznych, ale wdrożenie projektów nie jest łatwe ani tanie. Kiedyś zdawało się wszystkim, że mikrofilmowanie zbiorów stanowi remedium, ale dzisiaj nikt już tak nie myśli.
Autorzy, choć sami wyrywają bibliotekoznawcom działkę zasoboznawczą, przeciwstawiają się z kolei utożsamianiu bibliotekoznawstwa tylko z informacją. To grozi bibliotekom zapaścią - sugerują - i mają rację Także w tym, że spór biblioteczno-informacyjny zaowocował żonglerką terminami. Zamiast „książka” i „księgozbiory”, mówi się „dokument” (to jeszcze w XIX w. wymyślił Belg, Paul Otlet), „dokument elektroniczny”, „publikacja” oraz „zasoby”. No cóż: niech się mówi, a nawet pisze. Dobrze, że wciąż jeszcze jest o czym mówić oraz pisać.
[3] KRYZYS [****]
Podobna problematyka, ale z wyeksponowaniem bieżącej praktyki w Rosji, zawiera się w tomie „konkurencyjnego” wydawnictwa, przygotowanym przez inną autorską trójkę (Grichanow, Starodubowa, Chachalewa, 2008), pozostającą w wyraźnej opozycji do autorów tomu poprzedniego. Ciekawe, mimo że dramatyczne, refleksje i obserwacje, tracą na wartości wobec absurdalnych konkluzji wstępnych oraz informacyjnej obsesji.
Mianowicie zdaniem autorów, książkowe zbiory bibliotek, wykorzystywane tyłków 15-20%, hamują rozwój. Piśmiennicze zakupy pochłaniają miliardy, dlatego brakuje pieniędzy na modernizację bibliotek. Osobliwe to spostrzeżenie. Więc co: niech jakiś Osman II spali wszystko i będzie nowocześnie?
Oczywiście dla nich biblioteka modelowa to czysty system informacyjny. Muzyka i literatura won? Piszą też, że dane w światowych zasobach elektronicznych są 3 miliony razy (!!) liczniejsze, aniżeli w zasobach drukowanych. Ciekawe, kto i jak to obliczył, oraz co to są „dane”. Może dlatego (bo mało „danych”) przywołane w tomie piśmiennictwo jest skromne i (z jednym wyjątkiem) tylko