Dział ogólny
ży, rozbitkowie dowiedzieli się, iż „Vedette“ wysłano właśnie po nich.
— Fala jest zbyt duża, siatek kołysze się bardzo na boki i dziś rozładowywania nie będzie — ryczał przez megafon Toublan. — Czy panowie wrócą na statek zaraz?
— Zaraz, zaraz — odkrzyknął Bertin.
„Yedette“ miała jednak zbyt duże zanurzenie
aby przy tej fali podejść bliżej do brzegu. Musiano więc Maurice‘a przetransportować nu szalupę okrętową na małej płaskodennej lodzi. Bertin i Marek, pożegnawszy się serdecznie i podziękowawszy inżynierowi Nicolo i kapitanowi Ferrvvon, dobrnęli do motorówki po szyję w wodzie.
Na „Adrarze" dostanie się na pokład nie przedstawiało dla obu oficerów żadnej trudności, choć statek kład się na boki po 30°. Tylko Maurice‘a trzeba było wywindować razem z szalupą.
Starszy oficer kapitan Flandin przeraził się, gdy zobaczył swoich oficerów obdartych, bez butów, ociekających wodą i krwią. Ale gdy Bertin opowiadał mu ich nocną przygodię śmiał się serdecznie i posłał ich natychmiast do łóżek.
— Nie wyładowujemy dziś z powodu zbyt wielkiej fali, możecie przeto iść spać, tvin bardziej, że wieczorem czeka nas „wielki bal**.
Pięć godzin do obiadu przespali jednym tchem. Marek po przebudzeniu się i doprowadzeniu swej osoby do stanu „używalności**, jak zwykł mawiać, poczuł wilczy apetyt. Bertin też pożerał dania ni-czeni zgłodniały krokodyl.
O 2 pp. ocean uspokoił się na tyle, iż rozpoczęto wyładowywanie żelaznych podkładów' kolejowych, l okomotywy musiały czekać aż zniknie martwa fala.
Gdy po odprawieniu na ląd o zachodzie słońca ostatnich szalup z podkładami kolejowymi, Bertin, Marek, Lainbarre i Foucher przebrali się w nowe mundury, vedetta czekała już na nich u trapu. Nawet „stary** tj. kapitan Yesvalt, zaproszony listownie na „wielki bal“ przez inż. Nicolo czekał już w szalupie. Tylko biedny Maurice postękiwał w łóżku, miał jednak wszystkie kości całe.
Gdy nasi znajomi schodzili po trapie kpt. Flandin przechadzał się po spardeku z rękoma skrzyżowanymi z tyłu i śpiewał swą ulubioną Marie-Margot. co było u niego dowodom świetnego humoru.
— O czym pan myśli Marek? — zagadnął Bertin, gdy yedette pędziła w kierunku skały Fetysza, wznosząc się lekko i opadając na długiej martwej fali.
— Myślę, co będzie dziś czcrwieńsze: ruda broda, wstążka legii honorowej, czy nos gubernatora Janiet.
Bertin uśmiechnął się.
— Et (pie pensez vous de Cóte d'Afrique?
— La meilleure ligne, monsieur Bertin — brzmiała wesoła odpowiedź.
Stanisław Zadrożny
Może niepotrzebnie się wtrącam. Świat wielkich wzruszeń i małych codziennych trosk życia pokładowego na statkach jest mi wprawdzie zrozumiały, lecz jednocześnie daleki. Jestem z lądu. A jeśli wsłuchując si|ę w rytm morskiej pracy — doznaję radości — to dlatego, żc jestem młody.
Wszystko w tym morskim święcie szumi młodością.
Stąd płynie łatwość wzajemnego zrozumienia się, zrozumienia wielkich i małych spraw, doskonałych i niedoskonałych.
Taka już właściwość młodych tworów, że dużo lam jeszcze niedoskonałości, braków. Podobnie i z organizacją pracy i życia na statkach polskich.
Wprawdzie ludzie na lądzie mówią o tym wszystkim w samych superlatywach, operują samymi „naj“ — zachłystują się efektownymi zwrotami.
— Bo to panie dobrodzieju — „polskie morze** „tężyzna**, „przekuwanie psychiki** — „pierścień rzucony w siną dal...“ Takie słowa jak narkotyk usypiają, stwarzają błogostan, i były dobre i na miejscu właśnie w okresie owego pierścienia w owym miodowym okresie po zaślubinach. Ale czas leci. Czas ma swoje prawa. Trzeba się szanować. Poryw sentymentu był potrzebny. Bo wszystko co z uczucia wyrasta jest trwałe. Ale teraz należy jednak myśleć również o najmniejszych drobiazgach. Jest ich wiele. A najważniejsze i nich to takie, które wiążą się z życiem i pracą ludzi na morzu.
Wspomnę o jednej z tych potrzeb, może nie najważniejszej, lecz ważnej. Chodzi o radio na statku. Nie to w kabinie radiotelegrafisty, lecz zwykły radioodbiornik, pozwalający słuchać audycyj radiowych.
*
Przecież jest na każdym statku odbiornik radio-wy — ktoś odpowie. Tak, ale na wdelu statkach niestety tylko wr kabinie kapitana. Na innych w kabinie kapitana i w mesie oficerskiej.
Marynarz wracający po pracy z wachty do ku-bryku — żyje częstokroć tak jak w okresie pierwotnej żeglugi pełen uroku i romantyzmu.
Ale romantyzm czasu współczesnego wyraża się przecież zupełnie innymi wartościami wielkich zdobyczy technicznych, ujarzmiających moce natury, przestrzeń. Do tych wartości należy radio. Należy je udostępnić właśnie tym ludziom, pracującym w osamotnieniu, w oderwaniu od zbiorowego życia.
Taka mała grająca i mówiąca skrzynka w ku-brvku marvnarskim — co za czarodziejskie zjawi-sko. To już nietylko rozrywka, przyjemność — to nauczyciel, doradca a co najważniejsze stały i najszybszy informator.
Człowiek na lądzie ma do dyspozycji salę teatralną, czy koncertową, ma gazetę — marynarz jest tych rzeczy pozbawiony.