Tak było łatwiej. Lecz. mimo to, kiedy sam zacząłem o nich pisać, dręczyła mnie myśl, że oto staję się uczniem czarnoksiężnika, co - poznawszy kilka zaklęć - mniema, iż wszystkie sekrety magii zgłębił j i może z nich bezkarnie korzystać. |
Zarzucano mi potem, że - spychając treść na j drugi plan - zbyt wiele uwagi poświęcam formie i Lemowych utworów. Istotnie, bo też łatwość, z jaką j Autor Solaris wpisywał się w różne konwencje j i style, formalna żonglerka, którą uprawiał, urze- | kała. Najpierw trzymał się tradycji, następnie szedł pod prąd, by wreszcie wszystko efektownie wymieszać. Na dodatek w dwóch etapach i na dwóch róż- I nych poziomach: metajęzyka krytyki (Doskonała ' próżnia, Wielkość urojona) i „normalnego” języ- ! ka prozy fabularnej (Hasko, Pokój na Ziemi). Nie bawiły mnie jednak pokazy warsztatowej sprawności. Wszystko, o czym pisa! Lem, miało po prostu logiczne i konsekwentne odbicie w formie, jakkolwiek trudno zaprzeczyć, że jej ewolucja, zapocząt- j kowana nawiązaniem do tradycji, a następnie usta- ! nawiająca nową, zakończyła się fazą, z której wniosek, iż tę samą myśl wyrazić można na sto sposobów, a sedno zmianie nie ulegnie, nasuwał się sam. To, jak się pisze, zdawało się więc być rzeczywiście nieistotne.
Niemniej, gdy podążymy tropem myśli Pisarza, | który najwyraźniej lubował się w ujawnianiu para- 1 doksów, zauważymy, że pozorny chaos, dający
0 sobie znać w Jego ostatnich utworach beletrystycznych, tworzy nowy, wyższego rzędu ład. Kiedy bowiem kwestionujemy i odrzucamy wszystkie pewniki, na końcu pozostaje - jako pewnik jedyny j
1 już nieusuwalny - niepewność. Tę zaś odzwierciedla forma niby przypadkowa, zmienna, byle jaka, a przecież konieczna, celowa, zamierzona.
Forma utworów Lema może się więc komuś wydawać efektownym opakowaniem, które ukrywa niezwykle cenny towar. Ale jest też i tak, że ów towar, ze względu na swą jakość, wymaga odpowiedniego opakowania. I tylko w połączeniu stanowią produkt najwyższej wartości. Dlatego i o niej warto pisać.
Lem był poszukiwaczem ładu w chaosie świata, lecz droga, którą zmierzał, pozwoliła tylko od nowa odkryć chaos w tym, co z pozoru uladzone. A mimo to, w chaos, który odkrył, wprowadził, bezwiednie, jakiś własny porządek. Dokąd więc jeszcze mogła Go zawieść? Być może - niczym Golem XIV - odrzuciwszy doczesną powłokę osiągnął ten poziom, na którym pojawia się iluminacja, więc „tam pośród gwiezdnych głusz” zna już odpowiedź na pytania, które tu zdołał tylko zadać. Czy jednak na wszystkie? Czy nie czeka go wędrówka na kolejne, jeszcze wyższe piętro bytu? Nie wiem. Nikt nie wie. Odszedł bowiem od nas ten niezwykły myśliciel, filozof, prozaik i publicysta, najpoważniejszy - jak sądziłem od lat - polski kandydat do literackiego Nobla
Gdy, w kilka dni po Jego śmierci, poproszono mnie o napisanie okolicznościowego artykułu, po myślałem, że nie wolno mi stworzyć kolejnego pa-negiryku, bo Piewca Poczciwości zasłużył sobie na inne pożegnanie; że czas porzucić chłodny obiektywizm badacza i - nie bacząc na wstyd - dać wyraz wzruszeniu. „I porzuciwszy gniew, nadzieję, pychę”, z pokorą chyląc głowę w obliczu tego, co nieuchronne, pożegnać się z Pisarzem poczciwie, co w Jego języku znaczyło niegdyś: ułomnie, emocjonalnie, po ludzku.
Piotr Kry wak
Konspekt nr 1/2006 (25)