264 BRZYDKA
Gdyby ją nie był pochwycił zdrową swą lewicą, byłaby mu runęła u stóp, zemdlona.
Mimo rany, upływu krwi i znużenia daleką podróżą, szczególniej tą wstrętną ekstra-pocztą, siluem ramieniem utrzymał ją, słaniającą się, przez chwilę i doniósł do kanapki.
Nie chciał wołać nikogo, bo wjakiemże przykrem znalazłaby się położeniu -wyjął więc z kieszonki kamizelki flasze-czkę etlieru z domieszką obrobiny waleryany, odkorkował zębami i rozchyliwszy śliczne wargi i niezbyt naciśnięte ząbki dziewczyny, wpuścił jej w lista kilkanaście kropel, co ją niebawem orzeźwiło.
Gdy wróciła do przytomności zupełnie:
— Dziękuję panu, żeś nie dzwonił! szepnęła wyciągając doń reke.—Jesteś ranny?
y y 1/
— Tak pani; postrzał powyżej łokcia — strzelaliśmy razem, na znak dany.
— Ciężko?
— Nie; odparł, lecz jednocześnie wyraz twarzy zadał kłam słowom. Phidyas, opierając się, zesunął bandaże, znosił męki Tantala od chwil kilku.
— Co pan powiedziałeś tu w zakładach.
— Że upadek na ganku wagonowym pod Kolonią był powodem wywichnięcia ręki...
Kobiety domyślne są:
— Ręczę, żę ci zerwał opaski Phidyas, swemi pieszczotami...
— Trochę...
— Nie możesz pan przecie iść do mieszkania, lub przyzywać pomocy! zawołała. Mamy jeszcze dwadzieścia minut do obiadu, nikt tu nie wejdzie teraz... pójdź pan zemną...
Wskazała kręcone żelazne, brązowane wschody na górę.
Poszedł za nią -zdziwiony energią tej młodej dziewczyny,.
Przeprowadziła go przez szereg pokojów stosunkowo niskich, do wyniesienia nad frontem willi, gdzie wszystkie okna były balkonowe—wysokość wewnętrzna ścian obwieszonych stare-mi, cennemi makatami do okazałych rozmiarów dochodziła. Były to wyłączne apartamenta panny Walter; z nich rozciągał się widok na wszystkie strony: na zakłady, drogi ku Warszawie i do Kawina, okoliczne wzgórza i po za park, na właściwą osadę, z pośród której strzelały gotyckie wieżyce świątyń obu obrząd-ckrześcijańskich.
Weszli do jej buduaru, obszernego salonika w stylu odrodzenia, ze sprzętami z białego drzewa, pokrytymi błękitnym atłasem, na którego ścianach były kosztowne okazy holenderskiej szkoły i prześliczna madona Holbeina, za którą stary Walter, znawca nie lada i miłośnik dzieł sztuki, zapłacił jakiejś biednej wdowie w Lipsku, nie znającej wartości obrazu, dwanaście tysięcy marek.