LEGDOM27


Legendy dominikańskie 27

Legendy współczesne
* Jak się Ojciec czuje?
* W oczekiwaniu na straszny sąd Boży
* Jak przeor lwowski zwyciężył gestapowców logiką
* Wspomnienie brata Wojciecha
* Salomonowy wyrok

Kilka razy w roku ogarnia wspólnotę klasztorną nieprzeparta chęć do
wspominek. Ktoś przypomni jakąś humorystyczną sytuację - i natychmiast
bracia opisują następne, często jeszcze bardziej śmieszne wydarzenia z
klasztornego życia. Czasem zwycięży w nas ochota do wspominania zmarłych
współbraci - jakże ciepłe są te opowieści, ile w nich barwy! (O barwę
zresztą nietrudno, bo w klasztorach, jak wiadomo, oryginałów jest bez
liku). Kiedy indziej przypominamy sobie jakieś niepowtarzalne sytuacje
duszpasterskie, wielkie nawrócenia, na które patrzyliśmy własnymi oczami;
dzielimy się wspomnieniami z przeprowadzonych rekolekcji.
Nie da się opisać atmosfery tych spotkań. Dla mnie są one świadectwem,
jak żywy jest również dzisiaj duch św. Dominika. Oto parę okruchów, które
mogą dać jakieś wyobrażenie tych żywych legend, jakie są pielęgnowane w
naszych zakonnych wspólnotach.
Jacek Salij OP

Jak się Ojciec czuje?
Ojciec Jacek Woroniecki (1878-1949), ilekroć podczas choroby pytano
go: "Jak się Ojciec czuje?", odpowiadał: "Bardzo dobrze, lepiej niż mi
się należy".

W oczekiwaniu na straszny sąd Boży
W przeddzień śmierci mówił swojemu prowincjałowi, ojcu Bernardowi
Przybylskiemu (1907-1979): "Boję się. Jutro stanę przed Bogiem Sędzią,
będzie On kartkował wszystkie tomy mojej Etyki. Wodząc palcem po
stronicach, zacznie mi wykazywać: Tego się dopuściłeś, to popełniłeśź.
Ale gdy Bóg skończy, wtedy Mu odpowiem: To prawda, Panie, wszystko to
uczyniłem, lecz jestem autorem innej jeszcze książki, Tajemnica
Miłosierdzia Bożego; tę miarę do mnie zastosuj!ź"

Jak przeor lwowski zwyciężył gestapowców logiką
Podczas okupacji ojcowie klasztoru lwowskiego wydali sporo fikcyjnych
metryk chrztu dla ratowania Żydów. W akcję tę zaangażowani byli zwłaszcza
ojcowie Anzelm Jezierski, Sylwester Paluch oraz Urban Szeremet. Ojciec
Sylwester w swojej prostocie podpisywał wydawane dokumenty własnym
imieniem i nazwiskiem. Jedna z tych metryk znalazła się w rękach gestapo.
Przyszli więc aresztować ojca Sylwestra. Było to w lipcu albo sierpniu
1942 roku.
Wówczas przeor, ojciec Gundysław Junik (1880-1954), który świetnie
mówił po niemiecku, wpadł na myśl, żeby zwyciężyć gestapowców logiką.
Mianowicie wytłumaczył Niemcom, że na pewno ktoś się podszył pod nazwisko
ojca Sylwestra: przecież on nie byłby tak naiwny, żeby własnym nazwiskiem
podpisywać fałszywy dokument, który mógłby go kosztować życie. Gestapowcy
uznali ten argument i odeszli. A ojciec Sylwester jeszcze przez wiele lat
pracował niestrudzenie jako misjonarz i rekolekcjonista.

Wspomnienie brata Wojciecha
Brat Wojciech Pawlar (1875-1959), rasowy Ślązak i entuzjasta kultury
niemieckiej, ciężko przeżywał hitlerowskie barbarzyństwa. Kiedyś
przechodząc przez rynek krakowski, przystanął, aby posłuchać gadzinówki,
i zaraz machnął ręką: Das ist ja nur Quatsch! (Same bzdury!) - powiedział
po niemiecku. Usłyszał to jakiś szpicel i brat Wojciech został
aresztowany.
Przesłuchanie było krótkie:
- Narodowość?
- Dominikańska.
- Polak?
- Nie.
- Niemiec?
- Nie.
- No to jakiej narodowości?
- Już mówiłem, dominikańskiej.
Hitlerowiec zapewne uznał, że ma przed sobą kogoś niespełna rozumu, bo
kazał brata Wojciecha wypuścić.
Przedziwna była śmierć brata Wojciecha. W sam dzień śmierci - a było
to w klasztorze gidelskim - pracował jeszcze przy swoich ukochanych
pszczołach. Poczuł się słabo i przychodzi do przeora: "Ojcze przeorze,
będę dzisiaj umierał. Zaraz pójdę się umyć, potem się wyspowiadam i
umrę". Przeor mu na to, żeby nie żartował. "Ojcze przeorze, ja nie
żartuję. Śmierć to poważna sprawa!" Pyta więc przeor, którego księdza mu
przysłać. "Każdy ksiądz jest jednakowo ważny!" - odpowiada brat Wojciech,
do ostatniej chwili nie tracąc swojej sympatycznej apodyktyczności.
I rzeczywiście - poszedł się jeszcze umyć, wyspowiadał się i umarł w
otoczeniu modlących się współbraci.

Salomonowy wyrok
Było to niedługo po wojnie. Ojcowie Jerzy Bajorski i Reginald
Wiśniowski prowadzili rekolekcje w jakiejś parafii wiejskiej. Wielkim
problemem duszpasterskim były wówczas sprawy związane z siódmym
przykazaniem. Nauka rekolekcyjna na ten temat była tak gorąca, że
następnego ranka gospodarze znajdowali na swoich podwórkach pokradzione
im kiedyś pługi, kosy, widły itp.; komuś przywiązano do płota kozę, komuś
innemu podrzucono pieniądze jako równowartość za jakąś kradzież.
Wieczorem przyszli do misjonarzy dwaj wieśniacy i przyprowadzili ze
sobą krowę z cielęciem. Pierwszy chciał je oddać drugiemu, a drugi nie
chciał ich wziąć, przyszli więc do rekolekcjonistów po rozstrzygnięcie.
Pierwszy powiada tak: "Weź ją, bo to twoja krowa, a cielę z niej się
urodziło, więc też jest twoje". Na to drugi: "Ale ty ją wziąłeś, kiedy ja
uciekłem przed frontem - więc pewnie i tak by się dla mnie zmarnowała; a
poza tym twoje dzieci nie będą miały mleka, jeśli mnie ją oddasz".
Misjonarze wspólnie rozstrzygnęli: "Krowa niech wraca do właściciela,
a cielę niech zostanie przy tym, który od początku się przy nim trudził.
Właściciel krowy niech też dzieli się mlekiem z dziećmi tego drugiego,
dopóki on nie dochowa się własnej krowy". Wyrok ten bardzo spodobał się
obu rolnikom.




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
LEGDOM06
LEGDOM09
LEGDOM04
LEGDOM20
LEGDOM17
LEGDOM02
LEGDOM05
LEGDOM03
LEGDOM22
LEGDOM08
LEGDOM07
LEGDOM21
LEGDOM01
LEGDOM10
LEGDOM12
LEGDOM26
LEGDOM16
LEGDOM23
LEGDOM19

więcej podobnych podstron