Powrót rozdział‚ 6 [NZ]

6. Weekendowa przeprowadzka

Jazda dłużyła mi się niemiłosiernie. Nie dość, że nie zdołałam wyciągnąć z Alice absolutnie niczego, to ta jeszcze postanowiła akurat dzisiaj pokonać trasę, stosując się do wszystkich możliwych na tym odcinku ograniczeń. Jechała tak wolno, że jeszcze chwila, pomyślałam, a będziemy się cofać. Westchnęłam i z głową na zagłówku, zamknęłam oczy. Byłam wyjątkowo zmęczona. Najpierw szkoła, potem zakupy z Angelą w Port Angeles (musiała kupić parę książek) a na koniec sklep spożywczy i kosmicznie długa kolejka, w której musiałam stać. Zajęło mi to wszystko prawie całe popołudnie i do domu dojechałam dopiero, gdy zegarek wskazywał grubo po osiemnastej. I wtedy zdałam sobie sprawę, że czeka w nim Alice.
Po co, po co? Dlaczego? Co prawda odwiedziny nie były już tak nieoczekiwane jak Edwarda, kiedy pojawił się w moim pokoju zaraz po wyjściu Jake’a i podczas gdy za oknem świeciło słońce. Dzisiaj koło południa pogoda w Forks zdała się ustabilizować, co znaczy mniej więcej tyle, że szare chmury i chłodny wiatr znów zawitały do miasteczka.
Jednak nie była to wizyta, na którą czekałam i której się spodziewałam. No bo po co Alice miałaby do mnie przyjeżdżać? Szczególnie, że nie znalazła się od razu w moim pokoju, niezauważona przez Charliego. Widziałam za to, że musiała go czarować przez dłuższy czas, w oczekiwaniu na mój powrót.
No i gdzie jest Edward? Obiecał mi wczoraj, że odwiedzi mnie ale dopiero wieczorem, bo rano, z tego co mówiła Alice, słońce będzie jeszcze zbyt duże, by mogli pojawić się w szkole. A może coś z Edwardem…?
Nie, inaczej nie byłby aż tak spokojna, nie żartowałaby w najlepsze z moim ojcem, nie wlokłaby się trzydzieści kilometrów na godzinę po niemalże pustej drodze.
Jak nie to, to co?
- Alice, proszę cię, powiedz mi, o co tutaj chodzi. – odezwałam się po dłuższej chwili milczenia. Otworzyłam oczy i spojrzałam na jej nic mi nie mówiącą twarz. Nadal ze stoickim spokojem wpatrywała się w przednią szybę, kierując swoim superszybkim - chyba tylko z definicji - autkiem.
- Nie męcz mnie tak, przecież ci powiedziałam u ciebie w domu.
- Pidżama party? Żartujesz, prawda? Jeśli myślisz, że to kupię…
- O, już jesteśmy. – Alice uśmiechnęła się szeroko, wjeżdżając na podjazd swojego domu. Rzeczywiście, po chwili wysiadłam z samochodu i znalazłam się przed dużym, jasnym budynkiem. Z torbą na ramieniu skierowałam się ku frontowym drzwiom, ciągnięta przez przyjaciółkę. Światło odbijające się w oknach salonu, czyli największego chyba w ich domu pomieszczeniu, paliło się jasno.
- Zaczęli imprezkę bez gospodyni? – zapytałam ironicznie, wskazując na okna. Alice nie powiedziała nic, wepchnęła mnie tylko do środka.
W salonie byli wszyscy. Carlisle, Esme, Emmett, Rosalie, Jasper i Edward. Głowa rodziny oraz jego żona siedzieli na kanapie, Rosalie stała, trzymana ramionami od tyłu przez Emmetta, Jasper zajął fotel a Edward miejsce przy oknie. Opierał się o ścianę. Gdy weszłam, wszyscy – no dobrze, oprócz Rose, ona nigdy nie darzyła mnie zbytnią sympatią – uśmiechnęli się do mnie.
To tak wygląda chodzenie po górach?
- Witaj, Bello – odezwał się Carlisle miękkim, kojącym głosem. Esme kiwnęła głową, bracia Edwarda pomachali do mnie a on sam podszedł bliżej. Mrugnęłam parę razy.
- Hej – przywitał się z uśmiechem, biorąc mnie za rękę. Drugą wykorzystał, by zdjąć mi z ramienia torbę i położyć na ziemi. Sama byłam tak oniemiała, że bez jego pomocy prawdopodobnie nie potrafiłabym tego zrobić. Odszukałam wzrokiem Alice, która w tym czasie usiadła Jasperowi na kolanach, i spojrzeniem wypowiedziałam nieme pytanie. Ona jednak znowu zignorowała moją próbę zrozumienia czegokolwiek, westchnęła tylko cicho i czekała, omijając mnie wzrokiem.
- Czy może mi ktoś wyjaśnić łaskawie, co tu się dzieje? – zapytałam w końcu, pokonując paraliżujące uczucie strachu, jakie ogarnęło całe moje ciało.
Musiałam zadać odpowiednie pytanie, ponieważ wszyscy odruchowo jakby się spięli. Edward mocniej ścisnął mnie za rękę. Powód nagle sam wpadł mi do głowy.
- Alice miała wizję, tak? Związaną ze mną?
- Trudno to nazwać wizją – westchnął mój ukochany. Wydawało mi się, że w jego głosie usłyszałam tłumiony wyrzut. Mało z tego rozumiałam.
Carlisle wstał.
- Na początek, Bello, obiecaj nam, że zachowasz spokój. – powiedział. – I dasz nam dokończyć.
- I nie będziesz na nas wściekła – dodał Emmett prosząco.
Szczerze? Zgłupiałam. Pustka w mojej głowie powiększyła się do rozmiarów Wielkiego Kanionu.
- Obiecuję – szepnęłam, łapiąc dłoń Edwarda w moje obie. Lekko drżały. Oto, co zostało z mojego obiecanego spokoju.
- Alice miała wizję, to prawda. – Carlisle, jako przedstawiciel rodziny, postanowił zacząć. – Właściwie nie wizję, tylko… - spojrzał ukradkiem na dziewczynę i ruszył głową na znak, by to ona opowiedziała mi o tym, co zobaczyła.
- Zdarzyło się to po raz pierwszy parę dni temu. – Alice siedziała skulona na kolanach Jaspera, który uspokajającym gestem gładził ją po plecach. – Na polowaniu, właściwie tuż po nim. Siedziałam na kamieniu, w lesie, czekałam na Jaspera i Edwarda. Nagle poczułam się bardzo… nieswojo. – Rozejrzała się ze zdenerwowaniem po pokoju. – To była chwila, zbyt krótka nawet jak na wampira, żebym mogła cokolwiek zarejestrować. Coś jak błysk, uderzenie pioruna. Pojawiło się i równie szybko zniknęło. Pomyślałam, że to nic takiego, nic, czym trzeba by było się martwić. Opowiedziałam jednak o tym chłopakom, gdy wrócili. Jasper myślał podobnie, Edward jednak bardziej się przejął, pomyślał, że być może to z tobą coś… Że może coś się stało. Kiedy powiedziałam mu zaniepokojona, że nie mogę cię zobaczyć, od razu pognał do Forks, mimo tego, że świeciło słońce.
- Na szczęście, jedynym powodem dla którego Alice cię nie widziała, był Jacob. – dodał z westchnieniem.
Rosalie syknęła.
- Tak, bardzo mądrze, braciszku. Szkoda, że nie przeszedłeś się spacerkiem po Forks, wstępując po drodze do sklepu.
- Zamknij się, Rose. – warknął Edward w odpowiedzi.
No tak, to dlatego przyszedł do mnie w upalny dzień, pomyślałam. Bał się, że coś się stało. Z lekkim uśmiechem ścisnęłam jego rękę, jednak on nie odpowiedział mi tym samym. Z zaciętym wyrazem twarzy wpatrywał się w podłogę przed nami.
- Dosyć – Carlisle jak zwykle starał się zachować ogólny spokój. – To nie czas ani miejsce na wasze kolejne przepychanki słowne. Alice, kontynuuj.
- No więc te wizje, a raczej przebłyski zdarzały mi się jeszcze parę razy w ciągu tych kilku dni ale nikomu nic nie mówiłam. Bo po co, pomyślałam, przecież one nic nie znaczą. Nie dotyczą ani nas ani ciebie.
- Więc dlaczego tu jestem? – zapytałam, czując jednocześnie, że najgorsze dopiero przede mną.
- Dzisiaj… - Alice westchnęła ciężko. – Dzisiaj znowu się to powtórzyło, tylko, że zaczęłam widzieć twoją twarz, Bello. Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam. Bez żadnego powiązania z tym, co się dzieje, żadnej wizji przyszłości. Tylko twoją twarz.
Spojrzała na mnie przepraszająco, zła i smutna z powodu tego, że nie może nic więcej zobaczyć. A ja stałam na środku ogromnego salonu, próbując ogarnąć wszystko moim niezbyt dużym, na dodatek niezbyt szybkim mózgiem. Gdzieś z tyłu głowy słyszałam powtarzające się słowa „Nie, tylko nie to, nie znowu”. Byłam jednak względnie spokojna, myślałam, że stało się coś poważniejszego niż jakieś przebłyski u Alice, nie mające dodatkowo większego sensu.
- Uznaliśmy, że najlepiej będzie, jeśli przyjedziesz do nas na weekend a my postaramy się wyjaśnić te dziwne wizje, które nawiedzają Alice. Po prostu chcemy mieć cię blisko, na wypadek, gdyby… sprawa była poważniejsza niż sądzimy. – Carlisle przeczesał włosy, co było chyba jedynym gestem zdradzającym jego zdenerwowanie.
- Czekajcie, nie wiem czy dobrze zrozumiałam. Mam zostać tutaj, bo Alice dopada jakaś wizja, która nawet nie wiecie, co znaczy? A jeśli nie wyjaśnicie tego przez ten weekend? Jeśli tego nie da się wyjaśnić? Mam z wami zamieszkać?
Mimowolnie spojrzałam na Rosalie, która z niedowierzaniem potrząsnęła głową. Miała chyba podobne zdanie do mojego. Niemożliwe, żeby tu zamieszkała, niemożliwe, żeby ta ludzka dziewczyna mieszkała ze mną pod jednym dachem.
Poczułam, jak Edward otula mnie ramieniem i całuje we włosy.
- Nie martw się, będzie dobrze. – szepnął. – Wszystko wyjaśnimy a ty będziesz mogła wrócić do Charliego. Po prostu niepokoimy się, to wszystko. Być może jest to bez znaczenia, ale chcemy się upewnić.
- Właśnie – odezwał się Emmett wesoło, szczerząc białe zęby. – Będzie fajnie, zobaczysz. Edward kupił już dla ciebie ogromne łóżko. Co prawda mówiłem mu, żeby wziął zwykłe, pojedyncze, ale widać nasz mały braciszek ma wobec ciebie zamiary inne niż początkowo może się wydawać.
- Emmett, nie bądź niemądry. – Esme skarciła chłopaka z uśmiechem, widząc jak moje policzki przybierają kolor krwistej czerwieni. – Naprawdę sądzimy, że powinnaś spędzić z nami te dwa dni. Będziemy spokojniejsi.
Świetnie, po prostu świetnie. Mam mieszkać przez weekend w domu pełnym wampirów tylko po to, żeby ich uspokoić. Dobrze, może te przebłyski Alice nie są normalne, ale żeby od razu wszczynać alarm? Od powrotu z Włoch nie działo się nic, zupełnie nic, co mogłoby zakłócić moje spokojne, wręcz nudne życie. Swoich koszmarów nie liczę, wiadomo, że po prostu jestem przewrażliwiona. Ale bez przesady! A co, jeśli nie ma to ze mną nic wspólnego? Może po prostu dar Alice płata jej figle? Ona nie byłaby z tego powodu zadowolona, ale ja, niestety dla niej, wręcz przeciwnie.
Ale z drugiej strony może rzeczywiście coś się dzieje. Może naprawdę nie jestem bezpieczna.
- A co z Charliem? – zapytałam po chwili, uświadamiając sobie, że w razie jakichkolwiek kłopotów, zostawiłam go samego na calutki weekend. – A jeśli jemu coś się stanie?
- Nie sądzę – odpowiedział mi Carlisle. – Jeśli by tak było, Alice nie mogłaby widzieć tylko twojej twarzy. A jeśli nawet, to nie martw się, Jacob Black obiecał mieć na niego oko.
- Jacob? – wykrzyknęłam zdumiona. – Rozmawialiście z Jacobem? Kiedy?
- Ja rozmawiałem. Dzisiaj, wróciłem zaraz przed tobą i Alice. – Edward skrzywił się, jakby samo wspominanie o Jake’u było dla niego nieprzyjemnym doświadczeniem. – Wyjaśniłem, co się dzieje i, kiedy w końcu przestał wymachiwać łapami, wypowiadając swoje niezbyt pochlebne opinie na temat mnie i mojej rodziny, zgodził się pomóc, ale podkreślił, że nie robi tego dla nas a na pewno nie dla mnie. Jedynie ze względu na ciebie.
Westchnęłam. Oczyma wyobraźni widziałam tę rozmowę. Spokojny, zrównoważony Edward-wampir a naprzeciwko Jacob-wilkołak, mający żal do Cullenów i obwiniający ich za wszystkie złe rzeczy, które dotąd mnie spotkały. Miałam tylko nadzieję, że mój przyjaciel nie wykorzystał tej przewagi, jaką miał nad Edwardem po to tylko, żeby go męczyć. Ostatnim razem, kiedy się spotkali twarzą w twarz, z satysfakcją dzielił się z moim ukochanym swoimi myślami, chcąc jeszcze bardziej go dobić.
Jakby było to w ogóle możliwe.
Od tamtego czasu Edward robił wszystko, dosłownie wszystko, bym zapomniała o tych strasznych wydarzeniach, jednak z drugiej strony wiedziałam doskonale, że on sam pielęgnuje w sobie ten ból, nie pozwala mu odejść. Ile razy słyszałam w nocy, kiedy myślał, że już dawno śpię, jego prawie bezgłośny szept pełen cierpienia?
Jak ja mogłam cię zostawić, moja Bello? Co za potwór zranił jedyną osobę, którą kocha nad życie dla samolubnego przeświadczenia, że robi dobrze? Kim jest osoba, która zamiast dbać o twoje życie i serce, porzuciła cię bo tak było dla niej wygodniej? Bello, moja miłości…
Wtedy udawałam, że rzeczywiście jestem pogrążona w głębokim śnie, choć ponad wszystko miałam ochotę ukoić jego bezsensowne cierpienie. Wiem, że nie mogłam. Że słowami nic nie osiągnę. Jedyne, co mi pozostało, to pokazać mu, że nie pamiętam o tym co było kiedyś i przekonać go o moim bezgranicznym szczęściu, które mnie rozpierało, będąc z nim. Pragnęłam, żeby zobaczył, ile daje mi radości, ile miłości w nadziei, że kiedyś i on będzie zdolny cieszyć się tym tak samo jak ja, bez cienia bólu albo wątpliwości co do tego, czy zrobił dobrze, odchodząc, wracając. Zakochując się we mnie i pozwalając mnie zakochać się w nim. Wciąż trwając przy mnie.
Gdyby Edward był człowiekiem, wszystko byłoby takie proste…
Nie, znowu ta przerażająca myśl. Przerażająca, bo jaka cząstka mnie krzyczała, że to prawda. Oczywiście, że prawda, przyznałam się sama sobie. Ale nie mogłabym mu tego powiedzieć, załamałby się do końca.
Pokręciłam głową, chcąc odpędzić przytłaczające myśli.
- Dobrze się czujesz, Bello? – zapytał cicho, wpatrując się w moją twarz. Pewnie były wypisane na niej wszystkie emocje, jakich teraz doświadczałam. Przygarnął mnie bliżej siebie, tak, że przez nasze ubrania czułam kojący chłód wampirzej skóry. Jedną ręką objął mnie w pasie, druga powędrowała do rozgrzanego policzka.
- Jestem tylko zmęczona. – odparłam, nie bardzo mijając się z prawdą. Dzisiejszy wieczór mnie wykończył. Pragnęłam walnąć się na łóżko i zasnąć. Obudzić się dopiero, gdy wszystko się wyjaśni.
- Edwardzie, zaprowadź Bellę do pokoju, pokaż jej, gdzie jest łazienka. Chyba jeszcze nie miała okazji z niej skorzystać. – Esme wstała, uśmiechając się do mnie serdecznie. Zupełnie jakbym przyjechała tutaj w celach rekreacyjnych a nie z przymusu, bo niepokoją ich wizje Alice mnie dotyczące. – Na pewno jesteś głodna, zrobię ci coś dobrego do jedzenia.
- Nie, dziękuję, nie rób sobie kłopotu – zaprotestowałam. – Nie jestem głodna, jadłam przed wyjściem, kiedy robiłam ojcu kolację. Ale z łazienki rzeczywiście chciałabym skorzystać.
- To chodź, zaprowadzę cię. – Mój ukochany posłał mi szeroki uśmiech. Nie zdejmując ręki z mojej talii, schylił się lekko po torbę leżącą na ziemi i pociągnął za sobą. Kiedy wchodziliśmy za schody, dobiegł nas jeszcze głos Emmetta:
- Nie zapomnij podziękować swojemu chłopakowi za to wiktoriańskie łoże, które dla ciebie wziął. Mam nadzieję, że zrobicie z niego dobry użytek. Jego pokój ma dźwiękoszczelne ściany, więc nie musisz… Auć, mamo, Edward rzucił we mnie twoim pięknym wazonem!
- Nie dziwię mu się. Gdybym była na jego miejscu nie skończyłoby się na wazonie, który, swoją drogą ty odkupisz, nie on.
- Ale mamo!
Przytuliłam się do Edwarda, próbując powstrzymać chichot, ale przede wszystkim jednak chcąc ukryć rumieniec, który po komentarzu Emmetta wykwitł na mojej twarzy.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Powrót - rozdział‚ 1 [NZ], Powrót
powrót - rozdział‚ 2 [NZ], Powrót
Powrót - rozdział‚ 3 [NZ], Powrót
Powrót rozdział‚ 4 [NZ]
Powrót rozdział‚ 8 [NZ]
Powrót rozdział‚ 5 [NZ]
Powrót rozdział‚ 7 [NZ]
powrót- PROLOG [NZ], Powrót
Zmrok rozdział 1 [NZ]
Zmrok rozdział 2 [NZ]
Jego głos rozdział 3 [NZ]
Jego głos rozdział 5 [NZ]
Jego głos rozdział 4 [NZ]
Jego głos rozdział 6 [NZ]
Jego głos rozdział 1 [NZ]
Jego głos rozdział 2 [NZ]
Poison of love (prolog rozdział I) [NZ]
Powrót rozdział‚ 9 [Z]
Impreza rozdział V [NZ]

więcej podobnych podstron