4.
Odwiedziny
Kolejny
słoneczny dzień. Kolejne godziny w szkole spędzone samotnie.
Ciężko mi było rozstawać się z Edwardem choć na chwilę,
nawet mimo tego, że nie dalej jak kilkanaście minut temu warczał
na mnie zagniewany jak nigdy wcześniej. Był wampirem, rozumiałam
to. Nie, inaczej. Raczej miałam świadomość tego, że pewnej
części jego natury nigdy nie zrozumiem.
Prawdę
powiedziawszy, od początku fascynowały mnie te jego nagłe zmiany
nastroju. Mój ukochany potrafił być zły, smutny, by w chwilę
później roześmiać się na całe gardło. Pamiętam, jak mówił
mi, że jego rasa może doświadczać w tym samym momencie tylu
rożnych emocji, że nie są w stanie skupić się wyłącznie na
jednej.
Do tej pory nie zdawałam sobie w pełni sprawy z tego,
jak sprzeczne mogą być to uczucia. Ciągle wracałam myślami do
wydarzenia sprzed dwóch dni, analizując po kolei każdą minutę,
sekundę, każdy mój i Edwarda gest. Czyżbym naprawdę posunęła
się tak daleko, że doprowadziłam do tej dzikiej furii w jego
oczach?
Zadrżałam na wspomnienie wyrazu jego twarzy. To tak
wyglądał prawdziwy wampir-zabójca, którego kiedyś z całych sił
próbował mi pokazać i tym samym zrazić do siebie. Nie słuchałam,
nie miało to dla mnie znaczenia, tym bardziej, że wiedziałam, jaki
naprawdę jest Edward. Jak piękną ma duszę.
W takim razie co
się stało wtedy, w moim pokoju? Potwierdził moje przypuszczenia,
że to wina pragnienia. Początkowo w to nie wierzyłam, ale… Może
rzeczywiście? Przecież na początku naszej znajomości był równie
nieprzyjemny i drażliwy właśnie ze względu na zapach mojej krwi i
targający nim głód.
A później? Później jakby się
uspokoił. Więcej, jakby w ogóle nie pamiętał tego napadu złości.
Jak zawsze został ze mną, dopóki nie zasnęłam, by potem wymknąć
się z mojego pokoju i wrócić do siebie chociażby po to, by się
przebrać. Zachowywał się zupełnie normalnie, jak Edward. W swojej
normalności wrócił nawet do molestowania psychicznego. O tak,
znowu zaczął męczyć mnie tym swoim ślubem. W ogóle nie
przyjmował mojej odmowy!
No dobra, szczerze mówiąc, wcale mu
nie odmawiałam, po prostu… no cóż, nic nie mogłam poradzić na
nieprzyjemne dreszcze które odczuwałam za każdym razem, gdy
wypowiadał przy mnie słowo „małżeństwo”. To było silniejsze
ode mnie i już. Poza tym, chwileczkę, ja nie mogę spełnić
swojego marzenia a on swoje tak, i to najlepiej natychmiast? Czemu
tak się wzbrania przed moją przemianą? Wtedy oczywiście, że bym
za niego wyszła. Spędzilibyśmy wieczność jako mąż i żona a
tak… Zupełnie nie wiem, czego Edward chciał i do czego dążył.
Skoro mówi, że nie umiałby żyć beze mnie, ba, kilka miesięcy
temu był o krok od skończenia ze sobą z powodu tamtego strasznego
nieporozumienia, to dlaczego nie chce mnie przemienić, abyśmy
zawsze byli razem?
Potarłam dłonią skroń, zamykając na
chwilę oczy. Kompletnie nie rozumiałam sposobu myślenia
ukochanego. Nic a nic.
- Panno Swan, czy mogłaby pani do nas
wrócić? – usłyszałam męski głos. Podniosłam głowę i
ujrzałam tak samo zirytowany co rozbawiony wzrok gościa od
matematyki. Cała szkoła, łącznie z nauczycielami wiedziała, że
ja i Edward jesteśmy razem, więc gdy nie było go w szkole, nie
trudno było im zgadnąć, co jest przyczyną mojego zachowania.
Wydawało mi się, że nawet rada pedagogiczna stroiła sobie wtedy
ze mnie żarty. To było krępujące.
Przeprosiłam i zmusiłam
się do skupienia na temacie lekcji.
Gdy wracałam do
domu, pogoda jeszcze bardziej się pogorszyła – dla mnie, ponieważ
normalni ludzie wprost się nią zachwycali. Podobno był to pierwszy
tak słoneczny dzień od bardzo dawna. Aha, i musiał nadejść
właśnie teraz, kiedy nie chciałam słońca w ogóle.
Zaparkowałam
na podjeździe, zabrałam rzeczy i z plecakiem na jednym ramieniu
zatrzasnęłam za sobą samochód. Moich myśli ani na chwilę nie
opuszczała wampirza rodzina. Co teraz robią? Edward mówił, że w
nocy idą na polowanie, bo dzisiaj, biorąc pod uwagę wizje Alice,
nie będzie ku temu zbyt sprzyjających warunków. Pewnie więc w
takie dni jak ten siedzą w domu i próbują jakoś wypełnić sobie
ten czas. Westchnęłam. To zupełnie tak jak ja.
Gdy stanęłam
przed drzwiami domu, usłyszałam dwa męskie głosy, zaciekle o
czymś rozmawiające. Jeden z pewnością należał do Charliego,
drugi zaś… Zamarłam. W jednym momencie wróciłam myślami na
ziemię.
- O Boże. – szepnęłam, wpatrując się w drzwi z
przerażeniem, jakby właśnie ożyły i chciały mnie zabić. Nie,
nie, nie. On nie mógł tu przyjechać.
Cofnęłam się o krok
i przełknęłam ślinę przez boleśnie zaciśnięte gardło. Co
robić?
Uciekać, podsunął mi mój mozg. Zwiewać jak
najszybciej.
Wejść, krzyczało coś wewnątrz mnie. Wejść.
Zadrżałam. Nie wiedziałam, którego głosu posłuchać.
Czułam, jakby obie te decyzje były złe a jednocześnie właściwe.
O Boże, o Boże, Bella, myśl!
Jednak gdy tak zastanawiałam
się nad najlepszym rozwiązaniem, drzwi niespodziewanie same się
otworzyły, zupełnie bez mojej ingerencji.
- A ty co, masz
zamiar stać tu do wieczora, czy może jednak wejdziesz do domu? –
zapytał Charlie z uśmiechem, ale ja nie zwróciłam na niego uwagi,
właściwie to ledwo zorientowałam się, że coś do mnie mówi. Mój
wzrok zatrzymał się na postaci stojącej wewnątrz, za plecami
ojca. Gość uśmiechnął się krzywo, jak to miał w zwyczaju i
splótł dłonie na piersi.
- Cześć. – usłyszałam.
Przełknęłam gulę tkwiącą w gardle, mając nadzieję, że
uda mi się odpowiedzieć.
- Cześć, Jake.
Drogę
od drzwi frontowych do mojego pokoju przebyłam w jakimś
niezrozumiałym dla mnie amoku. Zupełnie jakby na ten czas mój mózg
się wyłączył. Gdy się wreszcie ocknęłam, zdałam sobie sprawę,
że siedzę na brzegu łóżka, podczas gdy mój gość rozsiadł się
wygodnie w fotelu jakby był jego własnością. W pierwszej chwili
chciałam go stamtąd zwalić – to fotel Edwarda! – ale na
szczęście powstrzymałam ten głupi odruch. Co mnie opętało?!
Spuściłam głowę, ale zaraz uniosłam oczy, nie mogąc się
powstrzymać. Jacob! Jacob mnie odwiedził!
Duży, ciemnowłosy,
pokazujący w uśmiechu białe zęby był dokładnie taki sam, jakim
chciałam go pamiętać. Niestety, ostatnie wspomnienie z nim było
zupełnie inne – Jacob, mój najlepszy przyjaciel, stojący przede
mną z twarzą wykrzywioną bólem. Ta twarz przez długi okres czasu
nie dawała mi spokoju. Tęskniłam za nim, chciałam znów go
zobaczyć, sprawić, by przestał być zły i smutny, jednak nie
tylko Edward starał mi się to uniemożliwić. On sam nie odbierał
ode mnie telefonów, a za każdym razem, gdy osobiście jechałam do
La Push z prośbą o rozmowę, Bill odmawiał, mówiąc, że syna nie
ma, śpi, uczy się… cokolwiek, byleby tylko mnie spławić.
Więc
przestałam przyjeżdżać, przestałam dzwonić. Na początku było
mi z tym bardzo źle, ale dzięki ukochanemu jakoś przebrnęłam
przez ten okres. I nawet jeśli w dalszym ciągu nie darzył Jacoba
sympatią, nie próbował tego okazywać.
Po miesiącu,
półtora, zapomniałam o przyjacielu. Okrutne, prawda? Ale tak
właśnie było. Wyparłam z pamięci wspomnienia ostatnich spotkań
i z czasem zdążyłam się przyzwyczaić do myśli, że Jake’a po
prostu nie ma. Jakby istniał dawno temu, w mojej wyobraźni.
Zacisnęłam dłonie w pięści, czując jak dłuższe niż
dotychczas paznokcie wpijają mi się w skórę. Tylko spokojnie,
Bello. Po co przyjechał? Czyż nie dał mi jasno do zrozumienia, że
już nigdy nie chce mieć ze mną nic wspólnego?
- Co cię tu
sprowadza? – odezwałam się w końcu po długim milczeniu, w
czasie którego Jake przyglądał mi się bez słowa. Zdawało mi
się, że nawet nie zdaje sobie sprawy, że się uśmiecha, tym
bardziej, że jego oczy pozostawały poważne.
- Przyjechałem
w odwiedziny. Wiesz, pogadać i tak dalej. – odparł swobodnie,
widziałam jednak, że jest bardzo ostrożny. Spojrzeniem dosłownie
wbijał mnie w materac, jakby czekał i analizował każdą moją
reakcję, każdy ruch. Odchrząknęłam.
- Naprawdę? To trochę
późno, bo wydaje mi się, że o rozmowę prosiłam cię jakieś dwa
miesiące temu, i to niejeden raz.
Cholera! A przysięgłam
sobie, że nie poruszę tego tematu pierwsza.
- Wtedy nie
miałem ochoty rozmawiać.
- A teraz masz? – uniosłam brwi.
- Aha. – przytaknął, po czym uśmiechnął się jeszcze
szerzej. – No więc, Bello, co tam u ciebie? Jak ci się wiedzie?
Jak mi się wiedzie? Co on, żarty sobie ze mnie robi?
-
Naprawdę pytasz o to, jak żyję? – spytałam niepewnie, będąc
niemal pewna, że źle go zrozumiałam. Nagle zjawia się po tak
długim czasie, po totalnym olewaniu mnie i pyta, co u mnie?!
-
Co w tym takiego dziwnego? – zdziwił się.
- Powiem ci! –
zawołałam, zrywając się z łóżka. To tyle w kwestii zachowania
spokoju. – Zjawiasz się u mnie po dwóch miesiącach jak gdyby
nigdy nic. Żadnego wyjaśnienia, żadnych przeprosin…
- Ależ
dramatyzujesz. – mruknął, machając niedbale ręką. – Po
prostu uznałem, że tak będzie lepiej.
- Lepiej? Dla kogo?
Chyba dla ciebie.
- Nie przeczę. – zgodził się, kiwając
głową. – Dla ciebie też. I dla twojego kochasia. Nie jestem
pewien, ale on chyba za mną nie przepada.
- Cholera, Jake. –
znów opadłam na łóżko, wzdychając głęboko. Że też on
wszystko musi obrócić w żart! Zgoda, skoro ta waśnie chce, niech
tak będzie. Zmieniłam więc temat, będąc wcześniej pewna, że
mój głos na powrót stał się normalny. – No dobrze, co u
ciebie? Jak się miewa Bill?
- Dobrze, dziękuję. U mnie też
wszystko w porządku. – odparł poważnie, po czym znów na jego
twarzy zagościł uśmiech. – I widzisz? Tak jest lepiej.
W
odpowiedzi mruknęłam coś niezrozumiałego.
- Mówiłaś coś?
- Nie, nic.
- Aha. – rozejrzał się po pokoju. –
Niewiele się tu zmieniło.
- Mhm.
- Chociaż… - jego
wzrok spoczął na lampce stojącej na biurku. – Nowa? – zapytał,
wskazując ją palcem.
- Litości, Jacob, naprawdę obchodzi
cię moja lampka? – wybuchłam histerycznym śmiechem. – Mam tego
dość. Albo powiesz, o co naprawdę ci chodzi, albo wychodzę a ty
będziesz mógł do woli ekscytować się moim nowym spinaczem do
papieru.
Popatrzył na mnie w milczeniu a z jego twarzy znikły
resztki wesołości. Dopiero teraz zrozumiałam, że to, jak
zachowywał się do tej pory było jedynie maską, za którą chciał
ukryć prawdziwe uczucia.
Gdy nasze spojrzenia się spotkały,
zalała mnie fala… sama nie wiem czego. Radości i tęsknoty,
szczęścia i żalu. Milion różnych sprzecznych uczuć przepływało
teraz przeze mnie, domagając się ujścia.
W błyszczących
oczach Jacoba ujrzałam cierpienie. To samo, którym pożegnał mnie
dwa miesiące temu. Przeszył mnie ból ostry niczym brzytwa, czułam
pod powiekami piekące łzy.
- Jake… - szepnęłam cicho,
bezwiednie unosząc ku niemu rękę, jakbym się z nim żegnała. –
Oh, Jake.
Poderwał się i w mgnieniu oka znalazł się przy
mnie, przyciskając mocno do siebie. Natychmiast wtuliłam się w
jego gorące ciało i załkałam.
- Już dobrze, Bello, już
dobrze. – głaskał mnie po włosach, plecach, ramionach, próbując
uspokoić. – Przepraszam, nie chciałem cię zranić, wybacz mi…
Jego słowa dochodziły do mnie jak przez mgłę. Wiedziałam,
że coś mówi, cały czas powtarza usilnie kilka słów, ale nie
mogłam wyłapać ich znaczenia. Nie chciałam nic słyszeć,
pragnęłam jedynie czuć. Mieć świadomość, że Jacob znowu tu
jest, choć na krótką chwilę.
Nie wiem ile czasu spędziłam,
kołysząc się delikatnie w ramionach Jake’a. Było mi gorąco,
ale nie zwracałam na to uwagi. Gdy w końcu poczułam, że najgorsze
minęło, że z moich oczu nie lecą już łzy a głos jest względnie
normalny, uniosłam głowę. Od razu zauważyłam mokrą plamę na
jego koszuli w miejscu, gdzie trzymałam głowę.
-
Przepraszam. – mruknęłam zażenowana, wskazując ślad mojego
chwilowego załamania.
- Nie ma za co, zaraz wyschnie. –
odparł, uśmiechając się lekko. – Już dobrze? – pogłaskał
mnie po policzku. Potwierdziłam ruchem głowy. Nie odezwałam się,
nie byłam pewna, co miałam teraz powiedzieć. Przepraszam, po
prostu cieszę się, że tu jesteś? Wybacz za ten wybuch, ale
tęskniłam za tobą? Jednak to on przerwał ciszę.
- Pytałaś,
dlaczego tu jestem. Przyjechałem, bo… - zaczął cicho. – Bo
tęskniłem za tobą. Ten czas, kiedy musiałem cię ignorować,
mocno dawał mi się we znaki. Sam mówił, że stałem się jak
wrzód na tyłku. – zaśmiał się a ja wraz z nim. Powoli
opuszczało mnie napięcie. – Musiałem cię zobaczyć, sprawdzić,
jak sobie radzisz. – kontynuował poważnie, cały czas trzymając
swoją wielką, ciepłą dłoń na moim policzku. – Czy nadal
jesteś…
Nie dokończył, ale i tak spuściłam głowę.
Chciał sprawdzić, czy nadal jestem człowiekiem. Westchnęłam
cicho. To było tylko kwestią czasu, ale o tym nie zamierzałam mu
mówić. Przynajmniej nie dzisiaj.
- Jake, ja też za tobą
tęskniłam. – wyszeptałam, podnosząc na niego wzrok. – Jesteś
moim przyjacielem, jak mogłeś mi to zrobić? Wiesz, jak się
czułam, gdy Bill cały czas odkładał słuchawkę albo zamykał mi
drzwi przed nosem?
- Bello, ja naprawdę… - urwał w pół
zdania a sekundę później jego twarz uległa całkowitej zmianie.
Zmrużył oczy, zacisnął usta, zrobił głęboki, jakby
uspokajający wdech, po czym wstał.
- Co się stało? –
zapytałam, ponosząc się wraz z nim. W odpowiedzi usłyszałam coś
na kształt „cholera, zaraz mnie zemdli”, ale nie byłam tego do
końca pewna. Poza tym prawie natychmiast Jacob powiedział już
normalnie:
- Muszę iść, zapomniałem, że Sam na mnie czeka.
I tak już się wystarczająco spóźniłem. Oczyma wyobraźni widzę,
jak robi ze mnie mały, futrzany dywanik. – westchnął teatralnie,
po czym przytulił mnie jeszcze raz, tym razem na pożegnanie.
Uśmiechnęłam się lekko, wtulając twarz w jego pierś.
-
Wcale nie taki mały.
- Dokończymy tą rozmowę kiedy indziej,
dobrze? Niedługo.
- Obiecujesz? – spojrzałam mu w twarz,
wymagając potwierdzenia.
- Obiecuję. – pocałował mnie w
czoło, po czym oderwał od siebie moje ręce i po chwili, cicho
pogwizdując, wyszedł z pokoju. Słyszałam jeszcze, jak żegna się
z Charliem i zatrzaskują się za nim frontowe drzwi.
Po raz
trzeci w ciągu ostatnich kilkunastu minut opadłam bezwładnie na
materac, tym razem jednak towarzyszył temu szeroki uśmiech. Ta
rozmowa, a raczej jej początek dawał mi nadzieję, że między mną
a Jacobem jeszcze wszystko wróci do normy. Tak bardzo tego
potrzebowałam.
Wyobrażając sobie, jak to będzie, gdy znowu
się zobaczymy, o czym będziemy rozmawiać, mimowolnie spojrzałam w
stronę okna. Ktoś tam stał.
Z okrzykiem przerażenia
zerwałam się z łóżka i dopiero po mojej reakcji zdałam sobie
sprawę, że to tylko Edward. Z założonymi na piersi rękami i
nikłym uśmiechem na pięknie wykrojonych ustach nie sprawiał
wrażenia złego. Widział Jacoba? Chyba nie.
- Edward, skąd
się tu wziąłeś? – zapytałam, siląc się na lekkość. A jeśli
nawet, to co? Jake jest moim przyjacielem i może mnie odwiedzać, ot
co.
No tak, ale zawsze lepiej by było, gdyby Edward o tym nie
wiedział.
- Przyleciałem.
- Na miotle?
Uniósł
brwi, słysząc moją ironiczną odpowiedź. Nie tego się
spodziewał. Pytanie pozostawił jednak bez odpowiedzi. Rozejrzał
się po pomieszczeniu.
- Miałaś jakiegoś gościa? –
zapytał, ale sprawiał wrażenie, że mało go to obchodzi. Czyli
jednak nie wpadł na Jacoba, uff. Inaczej nie zachowywałby się tak
spokojnie.
- Nie, a co? – skłamałam. Zobaczyłam, że
powoli kiwa głową, po czym wbił we mnie swoje świdrujące
spojrzenie. Już się nie uśmiechał. Przełknęłam głośno ślinę.
- Nic. – wzruszył ramionami. - Po prostu zastanawiam się,
jak inaczej wytłumaczysz mi fakt, że śmierdzi tu jak w psiarni a
od twojej skóry bije taki zapach, jakbyś właśnie walczyła w
zapasach z całą sforą kundli.
_________________