W słowach kłamców, w głupców snach
Część 7/7 - Dni 366-403
Dzień trzysta sześćdziesiąty szósty
James Evans wchodzi do pokoju, spodziewając się pytań, krzyku i może jeszcze czegoś. Nie spodziewa się zastać całkowicie opanowanego Williama, który patrzy mu prosto w oczy z dziwnie spokojnym wyrazem twarzy.
- Harry - słyszy i dociera do niego, że to nie jest William Black, tylko Draco Malfoy.
Nie odrywając od niego wzroku, siada powoli na krześle naprzeciwko. Dzieli ich tylko pusta przestrzeń drewnianego stołu. Za drzwiami strażnicy prowadzą przyciszonym głosem rozmowę o czymś nieistotnym.
Harry wpatruje się z niezwykłym skupieniem w twarz siedzącego przed nim mężczyzny, szukając czegoś nowego, jakiejś rysy, która odróżniłaby Dracona od Williama. Nie znajduje nic i wie, że coś się nie zgadza. Jeśli Draco wrócił do siebie, jeśli odzyskał pamięć, wtedy powinien być jakiś inny. Inny niż William Black, który nie pamiętał ich konfliktów, kłótni i zdrad, który nigdy nikogo nie zabił i na którym nie ciążyły żadne grzechy.
- Od jak dawna pamiętasz? - pyta nagle, zaskakując sam siebie.
- Od pół roku.
Pół roku. Sześć miesięcy. Całe pół roku.
- Dlaczego... - zaczyna Harry i zatrzymuje się w połowie. Marszczy brwi i próbuje jeszcze raz. - Dlaczego nic nie powiedziałeś? Nie zrobiłeś?
Draco wzrusza ramionami.
- To było bardzo piękne kłamstwo, Harry - mówi po chwili, a jego głos mięknie, gdy dochodzi do imienia.
Harry nadal wpatruje się w niego niemal bez ruchu. W uszach słyszy szalone kołatanie własnego serca. Jeśli on pamięta, myśli Harry gorączkowo, jeśli pamiętał, to oznacza, że miałem wszystko to, czego kiedyś tak bardzo pragnąłem.
Potrząsa głową. Nie czas na tego typu rozmyślania. Nie ma tu miejsca na złudzenia. Harry Potter ma rachunki do wyrównania. Bierze się w garść i pozwala powrócić wspomnieniom, które przez ostatni rok starał się trzymać na wodzy. Pomagają mu znów patrzeć na Dracona jak na wroga.
- To ty zabiłeś Hermionę?
Draco wzdryga się lekko, ale nie odpowiada od razu. Harry przygląda mu się dość beznamiętnie i zastanawia się, czy będzie próbował kłamać. Zgromadzono wystarczająco wiele dowodów, żeby dość jednoznacznie stwierdzić, kto jest odpowiedzialny za jej śmierć, ale Harry chce to usłyszeć od samego źródła. Może dlatego, że ta śmierć była kroplą, która przelała czarę, a może dlatego, że Hermiona odeszła ostatnia, ale to jest ta jedna zbrodnia, której nie jest w stanie wybaczyć. To pewnie nienajlepiej o nim świadczy, ale czasami Harry myśli, że nic go nie obchodzą te wszystkie trupy, odpowiedzialność i okrucieństwa. Że nie chce słuchać smutnych historii i opowieści rodzin, które potraciły dzieci. Że mógłby o tym wszystkim zapomnieć. Ale nawet jeśli stać by go było na coś takiego, to śmierci Hermiony nie wybaczy. Nie jest w stanie.
- Tak - mówi wreszcie Draco i cała kwestia staje się nagle sprawą czysto teoretyczną. - Zabiłem ją, ale...
- Żadnych ale - ucina Harry. Nie chce słuchać żadnych usprawiedliwień. Cóż to za „ale” mogłoby usprawiedliwić odebranie komuś życia? Czy jest jakieś „ale”, dla którego warto zostać mordercą? Za późno na tłumaczenia, za późno nawet na przeprosiny.
Draco nie mówi nic więcej. Przygląda mu się tylko tym swoim spokojnym, nieodgadnionym spojrzeniem, które powoli wyprowadza Harry'ego z równowagi. Gdy milczy, Harry'emu trudniej odróżnić Draco Malfoya od Williama Blacka, prawdę od zemsty. On pewnie tego chce, myśli, pewnie tak właśnie to rozgrywa. Liczy może, że mu się upiecze, bo wie, co Harry do niego czuje. Ale jeśli naprawdę tak jest, to Draco przeliczy się w tym swoim liczeniu, bo Harry miał dużo czasu, żeby nauczyć się, jak ignorować własne uczucia.
- Nadal twierdzisz, że mnie kochasz?
Draco przez chwilę przygląda mu się z namysłem, jakby przeprowadzał w głowie jakieś skomplikowane równanie.
- Owszem, nadal cię kocham.
Głos ma równy, nie za mocny, ale też nie cichy. Wyraz twarzy pozostaje ten sam, trudny do odczytania. Nie porusza się nawet o milimetr. Harry przymyka oczy na kilka sekund. Nie ma już na to sił. Ma dość zastanawiania się, dlaczego Draco Malfoy robi to, co robi, co myśli i co czuje. Od dwunastu lat wciąż to samo. Czas z tym skończyć na dobre i zamknąć za sobą drzwi.
- To dobrze - mówi, odchylając się do tyłu na krześle. - Poczujesz może teraz wreszcie to, z czym ja musiałem żyć przez lata. Pocierpisz trochę.
Draco wzdryga się i Harry wie, że strzała dosięgła wreszcie celu. Zabolało, czyli prawdopodobniej Draco nie kłamał mówiąc, że go kocha. Czyli jednak się udało. A Harry sam nie wierzył, że może sprawić, żeby po tylu latach Draco Malfoy wreszcie zwariuje bez zahamowań, dokładnie tak jak Harry zwariował na jego punkcie w wieku lat piętnastu. Ale udało się, Draco Malfoy z bryły lodu został człowiekiem i teraz poczuje, co to znaczy być zdradzonym. Harry ma w sobie dużo bólu, którym może się podzielić. Każdemu po równo. Sprawiedliwość upomniała się po swoje, a reszty dopilnuje Azkaban.
To już koniec, myśli Harry beznamiętnie. Za chwilę wyjdę za drzwi i więcej cię już nie zobaczę.
---//---
Neville odchodzi w końcu, tak jak to wielokrotnie zapowiadał, i przenosi się do świętego Munga, gdzie nikt nie wymaga by ratował ludzi tylko po to, żeby mogli potem zostać zakatowani podczas przesłuchań. Jego miejsce zajmuje uzdrowiciel o chłodniejszym spojrzeniu i bardziej pragmatycznym podejściu do życia. Tak jest chyba lepiej dla wszystkich zainteresowanych.
Hermiona rozumie, dlaczego Neville uznał, że dłużej nie może tak żyć. Wie, że większość więźniów, którzy trafiają do ich lochów umiera podczas przesłuchań wskutek odniesionych ran, i że ostatnimi czasy mało kto się liczy ze środkami. Wie, że spora część ich pieniędzy pochodzi z rekwirowania majątków ludzi spokrewnionych ze Śmierciożercami, których zostawia się na pastwę losu bez grosza przy duszy. Wie, że wszystkie wykroczenia popełniane przez ich stronę - nadmierne okrucieństwo, kradzieże, gwałty - są tuszowane, bo nie stać ich na utratę sprzymierzeńców, nawet tych o niebezpiecznych skłonnościach.
Wie, że Harry nauczył się patrzeć na to wszystko przez palce i wie dokładnie jak to się stało, bo sama patrzy wybiórczo i zamyka oczy, gdy obrazek nie pasuje do jej potrzeb.
I chociaż wie też, że to nie jest ani etyczne ani moralnie poprawne, rozumie, że w tej sytuacji, gdy ich siły są na wyczerpaniu, a ludzie zmęczyli się już wojną, wszystko, co pozwoli im się zbliżyć do zakończenia, jest słuszne. Co więcej, jest konieczne.
Gniew rodzi gniew, myśli, obserwując pustoszejące pole bitwy, nienawiść rodzi nienawiść. Wszyscy nieustannie uczymy się od siebie nawzajem. Nikt nie powiedział, że zmieniać będziemy się wciąż na lepsze. Czasami zmiany prowadzą nas prosto w ciemność.
---//---
Dzień trzysta siedemdziesiąty ósmy
Dom jest pusty, ale przyjazny. Wszystko jest mniej więcej na swoim miejscu. Na stoliku obok telefonu storczyk zdecydował się wreszcie wypuścić pączki. W radiu leci radosna, taneczna muzyka, jak to w okresie letnim, a za oknem zielony jeszcze trawnik zaczyna powoli żółknąć od nadmiaru słońca.
Minęło dopiero sześć dni.
Harry zrobił porządki, spakował rzeczy Will...Dracona do ciężkich kufrów zakupionych na ulicy Pokątnej i pomniejszone schował na strychu. Uporządkował domową biblioteczkę układając książki alfabetycznie według autorów i wyrzucił z lodówki ser pleśniowy. Z dna szafy wyciągnął pstrokatą narzutę na łóżko, którą uwielbiał, a której Wi...Draco nie był w stanie znieść. Zaczął kupować mniej ryżu i więcej makaronu, wypisał Dracona z lokalnej biblioteki i oddał pani Miller jego skrzętnie ukrywaną kolekcję tanich romansideł.
Za każdym razem, gdy ktoś puka do drzwi, udaje, że go nie ma, bo nie miał ochoty odpowiadać na pytania zaniepokojonych sąsiadów, a z domu wychodzi tylko nocami, na długie spacery pozbawione celu. Voisine ciężko znosi ten jego zmieniony tryb życia i zamiast w ogrodzie leży w przedpokoju, gdzie tęsknym wzrokiem wpatruje się w drzwi. On nie wróci, mówi jej Harry, ale ona wydaje się nie rozumieć.
Minęło dni siedem.
Harry powrócił do magicznego świata, a gazety dostały szału. Od dawna nie widywano go tak często na meczach quidditcha, na zakupach na ulicy Pokątnej czy na przyjęciach wydawanych przez ministerstwo w ramach świętowania rocznic kolejnych zwycięstw. Panie domu z zapałem wczytywały się w kroniki towarzyskie, a modnie ubrane dzierlatki wodziły za nim rozmarzonym wzrokiem wszędzie tam, gdzie zjawiał się choć na dwie sekundy. Bohater powrócił nareszcie na łono ojczystej ziemi i naród był gotów składać mu hołdy. Odbierał gratulacje, pocałunki i prezenty. Podpisywał karty kolekcjonerskie i egzemplarze własnej biografii. Upijał się na przyjęciach i zbyt głośno śmiał się z nieśmiesznych dowcipów. Przez krótką chwilę był wszędzie i żył na najwyższych obrotach dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Minęło dopiero dwanaście dni.
Harry Potter wstaje z łóżka coraz później. Wysyła sowę z wiadomością, że przez jakiś czas nie będzie pojawiał się w biurze i wypuszcza Voisine do ogrodu, a potem kładzie się z powrotem pod kołdrę.
Nie włącza radia. Nie robi sobie śniadania. Gdy głodnieje, dzwoni po pizzę lub chińszczyznę, którą dzieli się z psem. Nie prasuje ubrań i nie podnosi zrzuconych na ziemię przedmiotów. Przez całe dnie obserwuje jak na półkach powoli gromadzi się kurz, usiłując znaleźć jakąś satysfakcję w tym, że kwiaty zasadzone prze Dracona w zeszłym roku więdną z braku wody.
Czasami prowadzi rozmowy sam ze sobą. Czasami udaje mu się nawet przekonać samego siebie, że nie spaprał sobie życia doszczętnie.
---//---
Profesor Lupin powiedział kiedyś Hermionie, że z życiem można sobie poradzić tylko w małych dawkach i dlatego, jeśli się da, nie należy myśleć zbyt często o całości. Ogólny sens nie ma wielkiego znaczenia. Należy żyć krok po kroku, powoli. Istnieje tylko tu i teraz, a plany nie mają sensu, bo nie ma czegoś takiego jak pewność. Trzeba nauczyć się być egoistą, tak chociaż trochę, skupić się na sobie, sprawiać sobie małe prezenty, drobne przyjemności. Trzeba samemu dbać o siebie i swoje bezpieczeństwo, bo istnieje prawdopodobieństwo, że nie zrobi tego nikt inny.
Hermiona przyjęła to wszystko z pewną dozą niedowierzania, ale i z lekkim, chociaż dobrze ukrytym, zainteresowaniem, bo jeśli ktoś znał się na przetrwaniu, to najpewniej Remus Lupin, a ona miała zamiar żyć bardzo długo. Z drugiej strony, w końcu nawet profesor Lupin dał się zabić, więc może to wszystko nie miało znaczenia.
Jedno było pewne. Hermiona miała zamiar przetrwać, choćby nie wiem co. I miała zamiar zrobić wszystko, żeby Harry także przeżył. Nie dopuszczała myśli o porażce. Popełniła już zbyt wiele błędów i straciła zbyt wiele osób. Kolejna klęska oznaczałaby, że te poprzednie nie miały w ogóle żadnego sensu.
Od kilku lat Hermiona patrzyła jak Harry Potter staje się coraz bardziej zamknięty w sobie. Patrzyła jak się zmienia i wiedziała, że nie są to zmiany na lepsze. Widziała jak przekuwa spontaniczność w gwałtowność, gniew w furię, żal w pragnienie zemsty. Widziała jak z materii tej zrobił sobie pancerz nie do przebicia. Stalowy szkielet opanowania i chłodu, który pozwalał mu mimo wszystko nadal trzymać się prosto. A potem odwracała wzrok, bo nie chciała patrzeć, co będzie dziać się dalej.
Żywiła przekonanie, może zbyt aroganckie, ale chyba prawdziwe, że tylko ona łączy jeszcze Harry'ego z normalnym życiem i szczęśliwszymi czasami. Wydawało się jej też, że potrafiłaby go naprawić, gdyby tylko dano jej wystarczająco dużo czasu i wyłączono na chwilę tę zabawę w wojnę.
Martwię się o ciebie, mówiła mu czasami. Martwię się, co się z tobą stanie, jeśli odejdę.
Więc nie odchodź, odpowiadał jej za każdym razem, jakby to zależało wyłącznie od jej widzimisię.
Nie mam zamiaru, mówiła, obiecując sobie w duchu, że będzie walczyć z całych sił i modląc się o to, żeby jej się udało.
Obawiała się jednak, że nie będzie to takie proste.
---//---
Dzień trzysta osiemdziesiąty pierwszy
John Freith otwiera ostrożnie drzwi i niepewnie wkracza do gabinetu. Jest tutaj nowy i pewnie dlatego nadal żywi wobec Neville'a aż taki respekt. Wielu zachowywało się tak na początku. Słyszeli, że chodził do szkoły z Pogromcą Sam Wiesz Kogo, że nawet się z nim przyjaźnił. Wiedzieli, że uczestniczył w wielu słynnych bitwach i że ma ogromne doświadczenie w uzdrawianiu. Tworzyli sobie wyobrażenie o jakimś bohaterze po przejściach, a spotykali jego, Neville'a Longbottoma, lekko przytytego, niezbyt przystojnego mężczyznę zbliżającego się szybkim krokiem do trzydziestki. A jeśli ten widok nie pozbawiał ich resztek podziwu, to zawsze znajdował się ktoś, kto uczynnie podawał im kilka innych powodów. Niby mało kto o tym wiedział, ale wszystko i tak roznosiło się po ludziach, a Neville Longbottom kończył z łatką tchórza. W końcu opuścił Harry'ego Pottera na dwa lata przed końcem walk; w najgorszym momencie oświadczył, że dłużej nie będzie brał udziału w bitwach. Nie do końca po bohatersku. Z resztą, niech sobie myślą, co chcą. On wie lepiej.
- Panie Longbottom? - głos Johna wyrywa Neville'a z zamyślenia. - Ktoś do pana.
- Niech poczeka. Musze to najpierw skończyć.
Sterta papierów na jego biurku chwieje się niebezpiecznie, jakby chciała podkreślić wagę sytuacji.
- Oczywiście - przytakuje John, żerkając z lekkim niepokojem na kiwające się kartki. Potem przez chwile rozgląda się po wnętrzu gabinetu, jakby szukał dla siebie jakiegoś zajęcia. Jak na siebie zachowuje się nad wyraz nietypowo. Neville marszczy brwi.
- Zaproponuj mojemu gościowi coś do picia. Może herbaty?
- Już to zrobiłem - oświadcza John. Minę ma dość zmieszaną. - Odmówiła. Jest zajęta rozmową.
Neville odkłada na bok długopis i zbliża dłoń do skroni. Wyczuwa nadchodzącą migrenę. Czy on tak wiele wymaga od ludzi? Chciałby, żeby wyrażali się jasno, prosto i najlepiej krótko. To chyba nie są żądania wygórowane?
- Proszę pana... - John znów zwraca na siebie jego uwagę. Chyba zauważył już, że przyprawia swojego szefa o ból głowy. Nadal jednak nie rusza się z miejsca. - W poczekalni jest tylko ta pani.
Migrena pojawia się tak jak to zapowiadała, a Neville wzdycha ciężko. To nie wina Freitha. Nie szkolono ich do radzenia sobie w takich sytuacjach.
- Chyba jednak odłożę to na później - mówi, żegnając się w myślach ze sprawozdaniem finansowym z ostatniego półrocza. Ma przeczucie, że nie będzie za nim tęsknił. - Powiedz, pannie Lovegood, że może wejść.
Oczy jego asystenta robią się wielkie jak spodki i Neville awansuje na osobę wszystkowiedzącą. Po chwili Luna staje w drzwiach gabinetu. Porusza się dość powoli, trzymając framug i ścian, a Neville w zawodowym odruchu przypisuje objawom odpowiednie źródła. Nie musi z resztą za bardzo się wysilać, bo nadal pamiętał co nieco z jej karty chorobowej. To nie było aż tak dawno temu.
Luna odrywa się wreszcie od ściany i staje naprzeciwko biurka.
- Neville - oświadcza z satysfakcją, jakby to, że Neville tu w ogóle siedzi było w jakimś sensie jej zasługą. A potem uśmiecha się tak promiennie, że prawie to go oślepia. Odwykł trochę od radosnych ludzi. Chyba spędza za dużo czasu w szpitalu.
- Siadaj, proszę - mówi, zrywając się z miejsca i prowadząc ją do krzesła. - Dobrze wyglądasz.
Nie jest to kłamstwo. Przy wszystkich nieodwracalnych zmianach jakie narzuciła jej wojna, Luna wygląda zdumiewająco zdrowo. Jak ktoś, kto spędza dużo czasu na słońcu i śpi spokojnym snem. Włosy ma jak zwykle długie i rozpuszczone, ręce drobne, twarz spokojną i jakby rozmarzoną. Luna zawsze mu trochę imponowała. Ludzie nie byli dla niej uprzejmi, a jej to w ogóle nie dotykało. Życie dawało jej w kość, a ona uśmiechała się lekko i szła dalej. Czasami Neville zazdrościł jej tego wewnętrznego świata, w którym zawsze mogła się ukryć.
- Neville?
- Przepraszam. Zamyśliłem się.
Luna przekrzywia lekko głowę, jakby czegoś nasłuchiwała.
- Co cię tu sprowadza? - pyta Neville. - Nie potrzebujesz chyba uzdrowiciela, bo jeśli tak, to...
Luna posyła mu kolejny ze swoich leniwych, słonecznych uśmiechów.
- Czuję się wspaniale - oświadcza bezpretensjonalnie, rozbrajając go tym kompletnie. - Byłam w Biurze Aurorów w sprawie jednego z artykułów do „Żonglera” i spotkałam się z Kingsleyem. Czy wiesz, że Harry odnalazł Dracona Malfoya?
Neville spina się w sobie. Aurorzy, ministerstwo, Harry Potter. Nie ma ochoty rozmawiać o żadnej z tych rzeczy.
- Nie wiedziałem, że on się zgubił - odpowiada w końcu. Wypowiedź jest dość zgryźliwa i może trochę zbyt ironiczna jak na rozmowę z Luną, ale ona i tak nie zwraca na to uwagi.
- Myślę, że powinieneś odwiedzić Harry'ego - mówi, jakby nie słyszała jego tonu.
Neville prawie się uśmiecha, słysząc tę propozycję.
- Nie sądzę - rzuca. Nie ma mowy, myśli, co to, to nie.
- Mieszka teraz w Bournemouth. Mam jego adres.
Neville przygląda się Lunie przez chwilę, ale tak naprawdę w ogóle jej nie dostrzega. Patrzy gdzieś poza, poprzez jej postać, za ściany, ludzi i czas teraźniejszy.
- Nie rozstaliśmy się w najlepszej komitywie.
Luna nic sobie nie robi z jego delikatnych sugestii i nie zmienia tematu.
- Mieszka w tym samym domu, w którym Malfoy ukrywał się przez rok - mówi i dopiero to zdanie uświadamia Neville'owi, że coś rzeczywiście jest nie tak, i że to nie jest wizyta towarzyska.
- To jakiś piętrowy dom?
- Zwykły szeregowiec. Jednorodzinny - mówi Luna, rozwiewając jego nadzieje. Schyla się i wyjmuje z torby ciasno zwinięty rulon połyskującego pergaminu. - Dostałam to od Kingsleya.
Neville przejmuje od niej rulon i powoli go rozwija. Jest praktycznie pusty. Dwa lata temu ministerstwo wprowadziło zasadę obowiązkowej rejestracji czarów. Każdy jest podpięty pod jeden z tych rulonów, każdego można do pewnego stopnia kontrolować i sprawdzić. Na górze kartki wygrawerowano imię i nazwisko Harry'ego Pottera. Dwa lata. Niemożliwe, żeby przez dwa lata ktoś taki jak Potter rzucił raptem kilkanaście zaklęć.
Harry, Harry, Harry... co się z tobą stało?
- Chodzi o Harry'ego - mówi Luna z naciskiem.
Odkąd rozpoczęła się ta wojna zawsze wracali do tego samego. Przecież to Harry. Tu chodzi o Harry'ego. Dla Harry'ego. Przez Harry'ego. Dzięki Harry'emu. Odmieniano jego imię przez wszystkie możliwe przypadki. Cały jego rok, wszyscy znajomi, nawet Hermiona na samym końcu, kiedy oboje zdawali sobie sprawę, że należy odejść, a ona i tak została. No bo to przecież Harry.
- On się zmienił - odpowiada w końcu Neville i ma nadzieję, że to wystarczy. Ale Luna zrobiła się bardziej uparta i jakby trochę bardziej przytomna.
- Chodzi o Harry'ego - powtarza raz jeszcze i Neville wie, o co jej chodzi. O tego dzieciaka, który przyjaźnił się z nimi, gdy inni nie mieli na to ochoty. Bierze głębszy oddech i z rezygnacją wzrusza ramionami, chociaż jest to dość bezcelowa demonstracja.
- Nic nie obiecuję - zarzeka się, ale zostaje to pominięte w ogólnym rozrachunku. Luna znów wydaje się być zadowolona i pewna dalszego rozwoju wydarzeń.
- Jak go już odwiedzisz, to mógłbyś mu przekazać pewną wiadomość?
Neville powstrzymuje się przed przypomnieniem jej, że wcale nie powiedział, że na pewno się z Harrym zobaczy. I tak pewnie by go zignorowała.
- Jaką?
- Hermiona mówi, że to Draco powiedział jej o ostatnim horkruksie.
- O czym?
- Horkruksie - powtarza Luna spokojnie. - Kawałku duszy.
No tak, to brzmi całkiem jak Luna. A już zaczynał się o nią martwić.
- Hermiona, mówisz?
Luna przytakuje i dopiero w tym momencie Neville Longbottom zbiera się na odwagę i zadaje pytanie, które plącze mu się po głowie odkąd weszła do jego gabinetu. Spogląda na nią i myśli o długiej liście ran i złamań.
- Jak się czujesz?
Luna unosi głowę.
- Mówiłam już, że wspaniale. - Jej wzrok jest nieobecny i tak już zostanie. Zwraca się nie do końca w jego stronę, bo nie umie chyba jeszcze po samym głosie dokładnie zorientować się w przestrzeni. - Łatwiej mi się skupić. Widzę teraz o wiele lepiej.
Do Neville'a dociera kolejny uśmiech i obraz Luny Lovegood sprzed trzech lat, tej prawie roztrzaskanej na kawałki, którą sam mozolnie składał do kupy i której nie udało mu się do końca naprawić, ten obraz powoli znika.
I dobrze. Czas pochować stare duchy.
---//---
Hermiona spotyka Draco Malfoya przez przypadek. Wertując jakąś grubą książkę na temat zaklęć maskujących, trafia na rysunek, który przypomina jej coś, co widziała tego dnia podczas ataku na jedną z kryjówek Śmierciożerców. Zabiera więc różdżkę, parę gotowych eliksirów ogłuszających i wraca do tamtego domu. Mniej więcej w tym samym momencie, kiedy Draco Malfoy wraca tam po to, co schowane zostało w skrytce.
Ich spotkanie nie przebiega tak, jakby się tego można było spodziewać. Chyba dlatego, że chociaż oboje sięgają automatycznie po różdżki, nie pada żadne zaklęcie. Mierzą się wzrokiem i katalogują zastane zmiany, ale nie ruszają do ataku. W końcu Hermiona pyta, co jest w skrytce, a on po długiej chwili milczenia mówi jej, że w skrytce ukryta jest mikstura, nad którą pracował przez ostatnie trzy miesiące. Trucizna, która według jego obliczeń ma zadziałać dwa tygodnie po zażyciu i nie pozostawić żadnych śladów. Na Avery'ego, kończy głosem pełnym czegoś ciężkiego, za Pansy.
Hermiona wraca myślą, do rozkrojonych zwłok i mówi, chociaż jest to najgłupsza rzecz, jaką w tej chwili może zrobić, że to ona zabiła Pansy. Draco nie reaguje gniewem. Opuszcza różdżkę i mówi, że tak na prawdę Pansy była martwa odkąd wstąpiła w szeregi Śmierciożerców.
Hermiona nie jest pewna co zdecydowało o tym, że pozwala mu odejść, ale podejrzewa, że ma to coś wspólnego z tym, że mężczyzna, który przed nią stoi w bardzo niewielkim stopniu przypomina tego aroganckiego chłopaka, którego pamięta ze szkoły.
Patrzy jak Draco Malfoy otwiera skrytkę, wyjmuje z niej fiolkę i odchodzi, pożegnawszy ją skinieniem głowy. Przez cały ten czas myśli o Severusie Snapie i jego słowach. Rozmyśla o Harrym i zmianach. Czy można walczyć o dobro, światło i sprawiedliwość i powoli zmieniać się w coś ciemnego? Czy można czynić zło, a mimo to powoli ewoluować w kogoś lepszego? Zmiany, wszędzie zmiany. Wiatry, kwiaty, pory roku. Ludzie.
Stoi tam jeszcze przez jakiś czas, a potem wraca do swoich książek i poszukiwań. Próbuje opowiedzieć Harry'emu o tym dziwnym spotkaniu, ale na on reaguje wybuchem na dźwięk imienia „Draco”, więc Hermiona więcej o tym nie wspomina. Nawet gdy Avery znika dwa tygodnie później, by więcej już się nie pojawić.
---//---
Dzień trzysta osiemdziesiąty czwarty
Neville Longbottom spędził dwa dni zastanawiając się, czy naprawdę chce znowu stanąć z Harrym Potterem twarzą twarz. Nie wiedział, czy w ogóle potrafi jeszcze z nim rozmawiać. Nie widział go prawie dwa lata, a to ostatnie wrażenie, które mu po nim zostało nie było najlepsze. Coś się stało z Harrym Potterem podczas tej wojny. Nie było to nic dobrego. Neville wątpił, żeby ktoś to po drodze zdołał naprawić.
Mimo wszystkich wątpliwości staje w końcu po podanym przez Lunę adresem, na ganku typowego mugolskiego szeregowca, przed solidnymi, ciemnobordowymi drzwiami. Najpierw puka do drzwi przez parę minut, a potem wyjmuje różdżkę i za pomocą niezawodnej alahamory sam otwiera sobie drzwi. Witają go obnażone kły groźnie warczącego psa.
- Spokój, Voisine - mówi Harry, wyłaniając się z kuchni. Kładzie psu rękę na karku, co momentalnie go uspokaja. Dopiero potem unosi głowę, żeby spojrzeć na swojego gościa.
- Neville?
- We własnej osobie - odpowiada Neville, słysząc ten pełen niedowierzania ton. Uśmiecha się lekko, ale serdecznie, jakby chciał zademonstrować, że jest nieszkodliwy i pokojowo nastawiony. Nie jest to chyba najlepsza reakcja, bo z twarzy Harry'ego znika zaskoczenie, a zastępuje je coś o wiele ostrzejszego. Neville nie jest tu mile widziany.
- Czego chcesz?
- Luna mnie odwiedziła - mówi Neville, ignorując nieuprzejmy ton. - Powiedziała mi, że aresztowałeś Malfoya.
- Nie osobiście, ale owszem.
Żaden z nich nie rusza się z miejsca. Neville nie najlepiej się czuje stojąc tak absurdalnie z jedną nogą w przedpokoju, a drugą na wycieraczce. Ale nie ma zamiaru się poddać.
- Czy to nie dziwne, że znajduję cię w tym samym domu, w którym tego aresztowania dokonano?
Harry mruży oczy.
- Myślę, że powinieneś wyjść.
Neville nie cofa się ani o krok.
- Manipulowałeś przy swoim rejestrze zaklęć.
Tym razem na twarzy Harry'ego pojawia się prawdziwy gniew.
- Wyjdź - rozkazuje głosem pełnym gróźb.
Neville nie odzywa się przez chwilę, rozważając w duchu, czy chce ryzykować narażanie się na wściekłość Harry'ego. Nie wydaje mu się to rozsądne, ale z drugiej strony jest jednak Gryfonem, więc lęk nigdy nie przeszkadzał mu w byciu odważnym i nieroztropnym.
- Luna twierdzi, że to od Malfoya pochodziła informacja o ostatnim horkruksie.
Harry nie reaguje wściekłością ale niebotycznym zdumieniem.
- Co?
- Hermiona dowiedziała się o ostatnim horkruksie od Malfoya - powtarza Neville spokojnie, starannie wymawiając nieznane mu wcześniej słowo. - Czymkolwiek ten horkruks jest.
Harry reaguje dość dziwnie. Najpierw zamiera na chwilę całkowicie, a potem bez ostrzeżenia osuwa się na podłogę. Pies wydaje z siebie zaniepokojony dźwięk, a Harry potrząsa głową i zaciska dłonie.
Już nic nie rozumiem - mówi w końcu i znów wygląda jak ten Harry, którego Neville poznał w Hogwarcie. - Zupełnie nic.
Neville nie bardzo wie, co z tym zrobić.
- Zrobię nam herbaty - oświadcza po chwili, wdzięczny za to, że bycie Anglikiem upoważnia go do traktowania herbaty jako leku na całe zło. Harry nie reaguje, więc Neville wykorzystuje ten moment na wejście wreszcie całkowicie do środka i zamknięcie za sobą drzwi wejściowych. Porzucając pogrążonego w rozmyślaniach Harry'ego, rusza na poszukiwanie kuchni. Wygląda pewniej niż się czuje, ale po kilku latach na polu bitwy byle rozmowa nie jest w stanie aż tak nim wstrząsnąć. No i pies nie ruszył za nim, co Neville przyjmuje z niejaką ulgą. Nastawia wodę i odnajduje herbatę. Harry'emu zaparza zwykłą, sobie wersję pachnącą jaśminem.
Powoli wraca do przedpokoju i siada na podłodze obok Harry'ego. Podsuwa mu kubek ze zwykłą herbatą, ale Harry skupia wzrok na tym drugim.
- Myślałem, że to wyrzuciłem - mówi. Jego głos ma głuche zabarwienie. - Nie mój zakup. Nie znoszę aromatyzowanych herbat.
Neville nie odpowiada. Harry upija kilka łyków herbaty i chyba od tego wraca mu część opanowania.
- Czemu przyszedłeś? - pyta. - Myślałem, że nie chcesz mieć już ze mną nic wspólnego.
Neville odstawia kubek na ziemię.
- To nie było do końca tak.
- A jak? - Harry ma w oczach niebezpieczny błysk. - Nie podobały ci się moje metody.
- A tobie się podobały? - pyta Neville, patrząc Harry'emu w oczy. I to nie on odwraca wzrok pierwszy.
- Czemu teraz?
- Jak mówiłem, odwiedziła mnie Luna. Martwi się o ciebie. Shacklebolt się o ciebie martwi. I ja chyba też.
- Zrobiłem coś głupiego - wyznaje Harry, upiwszy kolejnych parę łyków.
Neville przytakuje nieznacznie.
- Na to wygląda.
- Kiedy miałem piętnaście lat straciłem głowę dla Dracona Malfoya - mówi Harry gdzieś w przestrzeń przed siebie, a Neville omal nie wypuszcza kubka z rąk. Nie tego się spodziewał. - Tak całkowicie i idiotycznie. Do tej pory nie wiem dlaczego. Może dlatego, że w tamtym momencie wydawał mi się tak samo zagubiony jak ja. Nie wiem. Ważne, że zgłupiałem, żyłem w jakimś dziwnym świecie, w którym to miało jakiś sens. Myślałem, że to, że go ko...że coś do niego czuję wystarczy, żeby on się zmienił. Żeby nie poszedł w ślady ojca.
W tym jest nawet pewna logika. Neville w życiu nie wymyśliłby czegoś takiego, ale jest w to w stanie uwierzyć. Widział dużo rzeczy. Jest z zawodu uzdrowicielem, a to tworzy wiele okazji do obserwowania życia ze wszystkimi jego paradoksami i nieścisłościami. Widział jak ludzie rodzą się i umierają, i widział wszystko to, co zdarzyć się może pomiędzy. Teraz łatwiej akceptuje pewne rzeczy. Ale Harry nie ma za sobą jego doświadczeń, a jego wizja świata zawsze była odrobinę zbyt jednostronna.
- Ciężko jest odciąć się od własnej rodziny - mówi więc, oferując Harry'emu prawdę, której ten może nie być tak do końca świadomy. - Choćby była nie wiem jak niedoskonała.
Harry dopija herbatę i odstawia kubek. Palcami przeczesuje sierść obserwującego go czujnie psa.
- Może masz rację, ale wtedy nie umiałem patrzeć na to z tej strony. Wiedziałem tylko, że wybaczyłem mu to, że chciał zabić Dumbledore'a, wybaczyłem Mroczne Znamię, wybaczyłem cała rodzinę, zamieszkałem z nim w jednym domu, ustępowałem mu w każdej kwestii, sypiałem z nim i rozwiązywałem z nim idiotyczne krzyżówki, a on... - urywa wypowiedź, hamując narastający znów gniew. Bierze dwa głębokie oddechy, a Neville udaje, że tego nie widzi.
- No, a potem była wojna - zaczyna Harry od nowa, tonem trochę lżejszym, co akurat nie bardzo pasuje do zdania. - Wszyscy wiemy jak było. Zmieniłem się na tej wojnie.
- Bardzo - potwierdza spokojnie Neville.
- A on... Zresztą byłeś tam.
Owszem, był. Zabezpieczał trupy zaklęciami i odsyłał do kostnicy w mało estetycznych opakowaniach. Nocami wypisywał im karty zgonu. Nie prędko o tym zapomni.
- Odkąd umarła Hermiona czułem się strasznie dziwnie - mówi Harry. - Jakoś tak pusto. A potem wezwali mnie do sprawdzenie tożsamości mężczyzny, którego odnaleźli po gruzami. To był Malfoy. Malfoy z amnezją.
- Stracił pamięć?
- Całkowicie. Tabula rasa. Jedno moje słowo i wylądowałby wtedy w Azkabanie. Od ręki.
Zapada cisza. Do Neville'a dociera, że dotarli chyba właśnie na początek historii. Do źródła problemu.
- Dlaczego tego nie zrobiłeś?
- To ciężko wytłumaczyć - odpowiada Harry, nadal miarowo głaszcząc psa. - Nic mi nie zostało. Wszyscy odeszli, w ten, czy inny sposób. Zostałem tylko ja. Nie wiedziałem, co dalej. Nie wiedziałem, czego chcę. Niewiele do mnie docierało. - Wzrusza ramionami. - A potem zobaczyłem jego i wszystko wróciło. Cała wściekłość. I pomyślałem, że to doskonała okazja, żeby się odwdzięczyć pięknym za nadobne. Stworzyć sytuację, w której będę wreszcie w stanie zranić go tak bardzo, jak on zranił mnie.
Na chwilę znowu milknie. Neville postanawia mu nie przerywać.
- I udało mi się - kończy w końcu Harry. - Miałem plan, wykonałem go i teraz...
Rozkłada ręce, jakby chciał pokazać, że są puste. Dłonie znów mu lekko dygocą.
- To nie miało tak wyglądać? - pyta Neville, czując, że coś jeszcze nie zostało powiedziane.
- Nie miało - mówi Harry, potrząsając głową. - Nie miałem tego tak odczuwać... Ja nie czuję się dobrze, wcale nie jestem zadowolony.
Głos ma pełen pretensji. Jak dziecko skarżące się na kolegę z boiska.
- To dobrze - komentuje Neville.
- Przecież po...
- To dobrze, bo gdybyś zrobił mu coś takiego i czuł się znakomicie, wtedy naprawdę nie chciałbym mieć z tobą nic wspólnego.
Harry odwraca wzrok i skupia się na bacznym obserwowaniu przeciwległej ściany.
- Nie jesteś złym człowiekiem, Harry.
- Nie mów tak - słyszy Neville. Ton jest znowu dość ostry, ale tylko przez parę sekund. - Ciągle od kogoś słyszę, że jestem dobrym człowiekiem. Ale nie jestem. Nie czuję się dobry.
- To nie ty o tym decydujesz - odpowiada spokojnie Neville. - Wiem jedno, ludzie stali po twojej stronie z różnych przyczyn, ale większość z nas robiła to dla ciebie. Hermiona mówiła mi, że nie może cię zostawić. A Luna przyszła do mnie prosić, żebym do ciebie zajrzał, bo się o ciebie martwi. I to wszystko nie dlatego, że jesteś Chłopcem, Który Przeżył, czy Pogromcą Sam Wiesz Kogo, ale dlatego, że jesteś Harrym.
Przez chwilę Harry się nie odzywa i wygląda to, jakby rzeczywiście myślał nad tym, co usłyszał.
- Zrobiłeś się wygadany - komentuje w końcu.
- Wszyscy się zmieniamy.
Chyba znów trafił na grząski grunt, bo oczy Harry'ego na chwilę robią się nieobecne.
- Wszyscy? - pyta, wracając duchem do „tu i teraz”.
- Wszyscy - potwierdza Neville, odgadując wreszcie, co kryje się za tym pytaniem.
Harry zwraca wzrok w stronę podłogi. Na jego twarzy cały tłum emocji walczy o pierwsze miejsce w szeregu.
- Spaprałem sprawę - mówi po chwili z rezygnacją w głosie. Neville ma wrażenie, że to wyznanie przychodzi mu z trudem. - Strasznie to wszystko spaprałem.
Na chwilę chowa twarz w dłoni, jakby chciał się przed czymś ukryć.
- Tutaj go aresztowali - informuje Neville'a, odsłaniając twarz. Oczy ma rozgorączkowane, niespokojne. - Przyszli go aresztować, a on zostawił mi wiadomość na lodówce. „Zapiekanka jest w zamrażalniku. Dbaj o siebie.” - Uśmiecha się niepewnie. - Wyobrażasz to sobie? Wpakowałem go do wiezienia, a on...
Zdanie nie zostaje skończone, a Harry znów wpatruje się w deseń podłogi. Jego pies szturcha go lekko mokrym nosem, zostawiając wilgotne ślady na skórze przedramion.
- Co ja mam z tym zrobić?
Nikt nie odpowiada.
---//---
Jej drugie spotkanie z młodszym Malfoyem, jedynym Malfoyem odkąd trzy miesiące temu zginął jego ojciec, nie jest już bynajmniej dziełem przypadku. A przynajmniej nie wygląda to na przypadek.
Znajduje go w bibliotece w Genewie, dokładnie przy tym dziale, którego szuka i przy tej półce, na której stoi poszukiwana przez nią książka. Oznacza to prawdopodobnie, że Malfoy wie, czego szukają i jakim idą tropem. Zastanawia się, czy umiałby im powiedzieć, czy na końcu drogi znajdą kolejny horkruks i czy będzie to horkruks ostatni.
Świadomi obecności postronnych, witają się i wymieniają zdawkową uwagę lub dwie, jakby spotkali się właśnie w celach stricte towarzyskich. Siadają naprzeciwko siebie i udają zainteresowanie opasłym tomem z szesnastego wieku i jest w tym coś tak naturalnego, że Hermionie udaje się na kilka sekund naprawdę zapomnieć gdzie jest i po co. W końcu biblioteka pustoszeje, a oni zostają sami.
Malfoy odsuwa książkę na bok i zniża głos o pół oktawy. Mówi jej, że doszedł do pewnego wniosku i że nie bardzo wie, co z nim zrobić, bo nie ma stuprocentowej pewności. Złożył razem to, co sam zaobserwował z tym, o czym wspominał Snape. Dołożył do tego parę wypowiedzi Voldemorta i wyszło mu coś dziwnego. Wykłada jej spokojnie i logicznie swoje argumenty i przedstawia tok rozumowania. Trzyma ich dialog z daleka od emocji i zmarłych przyjaciół, co czyni całe spotkanie jeszcze bardziej nierealnym. Oto ona, Hermiona Granger, przy jednym stole z wrogiem.
Pyta go, czemu jej to mówi i czy uważa ją za naiwną. W odpowiedzi słyszy, że mówi jej to, ponieważ uważa ją za racjonalnie myślącą. Przez chwilę wpatrują się w siebie w milczeniu, a Hermiona usiłuje się zdecydować, czy mu ufa. Nie ma ku temu wielu powodów. Draco Malfoy dostarcza Voldemortowi praktycznie wszystkich używanych przez Śmierciożerców eliksirów. Bezpośrednio lub pośrednio winny jest śmierci niezliczonej ilości osób. Przez cały okres kiedy chodzili razem do szkoły był aroganckim gnojkiem, który nie liczył się z nikim i niczym. Z drugiej strony, on chyba rzeczywiście się zmienił i czy to takie mało prawdopodobne, że w wieku lat dwudziestu sześciu jest mądrzejszy niż w wieku lat szesnastu?
Dlaczego to robisz, pyta ponownie, tym razem z większym naciskiem. Draco Malfoy przeczesuje palcami trochę zbyt długie włosy i wzdycha ciężko, na chwilę skręcając wzrokiem gdzieś w prawo. Jestem zmęczony, oświadcza w końcu. Prędzej czy później i tak nas pokonacie, a ja już nie mam siły.
Mógłbyś przyłączyć się do nas, proponuje mu, chociaż sama zdaje sobie sprawę, jak niedorzeczna jest to propozycja. Draco uśmiecha się drwiąco, ale zachowuje milczenie.
W końcu rozstają się i każde idzie własną drogą, a Hermiona wraca do kwatery głównej, żeby powiedzieć Harry'emu, że horkruksów jest jednak siedem i że podejrzewa, że tym nieuchwytnym siódmym jest on sam. Tym razem nie próbuje nawet wspominać o Malfoyu.
---//---
Dzień trzysta dziewięćdziesiąty ósmy
Mówi sobie, że nie będzie wracał. Nie ma z resztą jak. Przekroczył Rubikon, wypłynął na ocean i teraz może już tylko dryfować przed siebie, bo nie da się popłynąć pod prąd z powrotem do górskiego źródła. Mówi sobie, że nie będzie próbował czynić niemożliwego.
W nocy śni mu się Azkaban, z jego ciemnymi korytarzami, wiecznie wilgotnymi murami i celami pozbawionymi okien. Śni mu się Dracon zmieniający się powoli w szkielet, śnią mu się wszystkie fazy rozkładu. Czasami śni mu się też on sam. Wyobraża sobie jak wielkim rzeźnickim nożem wycina Draconowi na skórze swoje imię. Śni mu się, że Draco się uśmiecha i zakrwawionymi dłońmi głaszcze go po głowie. Gdy Harry się budzi, jest mu strasznie niedobrze.
Mówi sobie, że powrót i tak nie miałby sensu. Stara się cieszyć z tego, co uznaje za poprawę. Jest już w końcu w stanie przyznać przed samym sobą, że to, co zrobił ze swoim życiem nie było rozsądne. Jest też jednak świadomy, że los nie pozostawił mu większego wyboru. Wydaje mu się, że pewnego dnia uda mu się z tym wszystkim pogodzić.
W jego snach pojawiają się Dementorzy. Osaczają go i wszędzie jest tak przeraźliwie zimno, że Harry mógłby przysiąc, że dawno zmienił się już w bryłę lodu. A potem nagle scena się zmienia i jest na Grimmauld Place, i Syriusz patrzy na niego martwym wzrokiem, i nie jest ostatni, ale pierwszy, bo trupy wstają jeden po drugimi i jest ich tak dużo, że zapełniają cały hol, i Harry'emu zaczyna brakować powietrza. Przebudzenie przynosi mu ratunek na sekundę przed śmiercią.
Harry mówi sobie, że będzie dobrze. Że da sobie radę. Mówi sobie naprawdę dużo rzeczy. A potem myśli, że to zadziwiające, jak szybko kłamanie weszło mu w krew. Bo prawda jest taka, że nie jest przyjemnie i nie jest pogodnie, a czas może go wcale nie uleczyć. Dni mijają, a on tkwi gdzieś po środku, już niewmawiający sobie niczego, ale nadal pogubiony. Voisine popada w apatię, kwiaty w ogrodzie więdną doszczętnie, a do niego dociera wreszcie, że nie wie, co ma zamiar robić dalej. A może przecież robić co mu się podoba, może pojechać na wyspy tropikalne i zostać tam do końca życia, może wrócić do czarodziejskiego świata i wykorzystać swoją popularność w jakimś szczytnym celu, może zostać profesjonalnym Szukającym. Nazywa się Harry Potter, a wszyscy wiedzą, że Harry Potter może wszystko. Potrafi nawet czynić cuda.
Jego ręce są jednak puste, a marzenia wyblakłe i bezużyteczne. W końcu Harry kończy więc leżąc na podłodze i wpatrując się w sufit. Pozwala sobie wtedy wrócić myślą do tamtych dni, gdy stał przed drzwiami Pokoju Życzeń, a w głowie kłębiły mu się pytania. Właściwe niewiele się od tamtego czasu zmieniło. Wie jaki jest ulubiony kolor Dracona i że woli herbatę od kawy, ale miejsce tych pytań zajęły inne.
Skąd te języki obce?
Skąd zamiłowanie do morza?
Czy Lucjusz naprawdę tolerował czytanie Dickensa i stare mugolskie piosenki?
Piętnaście lat czy dwadzieścia osiem, Harry Potter i tak nie wie, co dzieje się w głowie Dracona Malfoya.
Mijają dwa tygodnie i Harry wreszcie się poddaje. Podlewa kwiaty w ogrodzie, z nadzieją, że może jeszcze odbiją, a potem wychodzi z domu i zabiera ze sobą różdżkę.
I na tyle zdało się mówienie sobie, że nie będzie tam wracał.
Kiedy Harry wchodzi do pokoju widzeń, a strażnik zamyka za nim ciężkie drzwi, Draco unosi głowę i przez chwilę patrzy przed siebie niewidzącym wzrokiem. Wygląda inaczej. Teraz, nie wtedy, gdy Harry spodziewał się zmian, ale właśnie teraz, w przeciągu zaledwie miesiąca, Draco Malfoy okropnie się zmienił.
- Nie spodziewałem się ciebie.
- Nie miałem zamiaru przychodzić - odpowiada Harry. Rzeczywiście nie zamierzał. Wszystkie jego plany kończyły się na triumfalnym dopełnieniu aktu zemsty, na zadaniu ostatecznego ciosu. Nie było w nich ani słowa o tym, kto posprząta po bitwie.
Draco Malfoy wygląda trochę tak, jakby posypano go cienką warstwą popiołu. Jakby kolor włosów i skóry wyblakł mu na słońcu, zyskując przy tym jakąś niezdrową aurę. Harry nie jest pewien, czy może do końca wierzyć własnym oczom, ale ma wrażenie, że Draco strasznie wychudł i że jego kości odcinają się zbyt ostrymi liniami od powierzchni skóry. Porusza się też jakoś inaczej, wolniej. Ale i tak najgorsza jest jego twarz. I oczy. Harry ledwie je rozpoznaje.
- Po co przyszedłeś? - pyta Draco, przerywając Harry'emu katalogowanie różnic pomiędzy obrazem przechowywanym w pamięci a rzeczywistością. Głos ma zachrypnięty. - Chcesz mi jeszcze coś powiedzieć?
Do Harry'ego dociera, że Draco oczekuje kolejnego ciosu. Zamyka na chwilę oczy. Jakie to wszystko okropne. Że też człowiek potrafi wyrwać komuś kawałek duszy, a potem wrócić po następny. Albo, jak on teraz, wyrwać spory kawałek, a potem zmienić zdanie i bawić się w doktora. Co on najlepszego narobił? Kiedy stał się tego typu człowiekiem?
- Przepraszam - mówi, bo nic innego nie ma do zaoferowania. Za tym przepraszam ukrywa się całe mnóstwo słów, które nie znajdują dla siebie miejsca. Harry chciałby wypowiedzieć wszystko na raz, wyspowiadać się ze swoich uczynków i powodów. Wykrzyczeć swój gniew i jednocześnie błagać o wybaczenie. Wytłumaczyć, jak doszedł na ten koniec szaleństwa.
Draco otwiera szerzej oczy, ale nie reaguje ani słowem. Pożera Harry'ego wzrokiem.
- Przepraszam, ja... - zaczyna Harry od nowa, ale słowa znów więzną mu w gardle. Czuje, że brak mu tchu. Niewybrzmiałe dźwięki i niewypowiedziane zdania budują mur nie do przebicia. Harry ma wrażenie, że za chwile się udusi. Chyba właśnie dotarł do kresu swojej wytrzymałości. Po jedenastu latach wojny znalazł go właśnie tu. Ironia losu.
- Ja chciałem, żebyś chociaż raz poczuł to, co ja czułem - wyrzuca w końcu z siebie. - Żebyś ty też...
Draco nie przerywa mu. Nie musi. Harry sam wie, gdzie leżał podstawowy błąd. Wie teraz, czego nie był w stanie zrozumieć wcześniej. Że to zawsze bolało po równo, obie strony.
- Te wszystkie zbrodnie, wszystkie trupy...- mówi, z trudem łapiąc oddech. Coś w nim narasta i szuka ujścia. Przypominają mu się jego własne sny, bogate w trupy i ubogie w powietrze. - Należała ci się kara, należała, ale ja nie byłem pewien, czy ty jeszcze potrafisz wystarczająco cierpieć, żeby w ogóle tę karę poczuć, więc pomyślałem, że jeśli...
I nagle przerywa i jego słowa zmieniają się w coś pomiędzy szlochem i krzykiem. Zasłania głowę rękoma. Dłonie trafiają na cień wilgoci i Harry ze zdumieniem odkrywa, że po policzkach powoli spływają mu łzy. Groteska, myśli. Wszystko jest takie nie realne. Przecież jest silny. Zawsze był silny. Nie płakał od ośmiu lat. Ron umarł, a on nie zapłakał. Ginny odeszła szlochając, trzasnęła głośno drzwiami, a on nie uronił żadnej łzy. Nie płakał nawet wtedy, gdy zginęła Hermiona. A teraz nie może się już powstrzymać. Jakby miał zamiar wypłakać się za wsze czasy. Opanowanie znika w odmętach słonej wody.
- Przepraszam, przepraszam, przepraszam...- powtarza to jak mantrę, jak zaklęcie, które mogłoby ochronić go od złego i odczynić to, co zostało zrobione.
Draco wstaje ze swojego krzesła i przechodzi na drugi koniec stołu. Powoli obejmuje Harry'ego niepewnym gestem. Ręce odrobinę mu się trzęsą, ale uścisk jest mocny i pewny.
- Cicho - mówi, kojącym tonem, którego nie wielu by się po nim spodziewało. - Spokojnie. Wszystko w porządku, dobrze zrobiłeś. Słyszysz? Postąpiłeś słusznie. Zawsze postępowałeś słusznie.
Harry wie, że mu wybaczono, ale nic to nie zmienia.
---//---
Horkruks zostaje odnaleziony i zniszczony. Ceremonia oczyszczenia kończy się sukcesem i Harry pozbywa się z własnej głowy części obcej duszy. Jest po tym trochę bledszy i traci umiejętność porozumiewania się z wężami, ale Hermionie wydaje się, że poza tym nic mu nie jest.
Od tego moment bieg wydarzeń gwałtownie przyśpiesza. Wielkimi krokami zbliżają się do rozstrzygającej bitwy. Po raz pierwszy od wielu lat Hermiona wyraźnie widzi przed sobą szansę na lepsze jutro. Ta myśl doprowadza ją raz do euforii, raz do paniki. Wszyscy dają się ponieść emocjom i w powietrzu można wyczuć posmak czegoś elektryzującego. Robią głupie rzeczy, wydają ostatnie pieniądze, piją zbyt dużo, zbytnio ryzykują i sypiają z byle kim. Tylko Harry pozostaje niewzruszony. Cichy, oschły i chłodny w obejściu, tak że czasami zupełnie już nie przypomina samego siebie sprzed lat. Hermiona wie jednak, że wszystko da się jednak odmienić i obiecuje sobie, że jak tylko to wszystko się skończy, odetchną swobodnie i nauczą się na nowo cieszyć życiem.
Odnalezienie Dracona Malfoya zajmuje Hermionie prawie dwa miesiące. Aż tyle, ponieważ chce go odnaleźć samego i uniknąć spotkania z innymi Smierciożercami, bo nie ma ochoty ginąć aż tak idiotycznie. Najłatwiej oczywiście byłoby darować sobie to spotkanie, ale Hermiona ma wrażenie, że jest Malfoyowi coś winna i że powinna się z nim spotkać. Nie wie, co chce mu powiedzieć, ale ma przeczucie, że gdy nadejdzie odpowiedni moment, słowa znajdą się same.
Kiedy w końcu znajduje dogodną sposobność i staje oko w oko z Malfoyem, pierwsze co słyszy to „nie powinno cię tu być”. Odpowiada, że wie i że chciała mu tylko powiedzieć, że ceremonia się udała, a Harry ma się dobrze. Po chwili mówi mu też, że z Harrym tak naprawdę źle się dzieje, ale że ma nadzieję, bo nic innego już jej nie zostało, że po zakończeniu wojny wszystko będzie dobrze. Pyta, czy jest pewien, że nie chce zmienić zdania i przejść na ich stronę. Obiecuje mu, że się za nim wstawi i nie dodaje nic więcej, przecinając bieg myśli i płynącą za nimi rzekę słów.
Nie będzie prosić i pewnością nie będzie błagać, nawet gdy chodzi o Harry'ego, ale coś mówi jej, że powinna wyciągnąć rękę na zgodę, bo chyba wreszcie rozgryzła całą zagadkę. Jest pewna, że Malfoy jest ważny, tak jak pewna była każdej prawidłowej odpowiedzi w szkole. Wydaje jej się, że dostrzega wreszcie gdzie leżał błąd.
Gdy jest się zbyt przejętym, zbyt mocno zaangażowanym emocjonalnie, wtedy trudno jest wyłapać wszystkie szczegóły i czasem nie znajduje się prawdy. Ale ona widziała obie strony równania, widziała ich obu. Harry'emu wydaje się, że Malfoy nic nie czuje, że zupełnie się nie zmieniła, a to nieprawda, bo coś bardzo istotnego obróciło się w nim do góry nogami. Hermiona wie, że gdyby udało się jej zmusić ich do spojrzenia sobie twarzą w twarz, może nawet do szczerości, wtedy Harry sam by się przekonał, jak wiele się zmieniło.
Dziesięć lat temu ta dwójka mijała się o kilometry. Dziesięć lat temu Draco Malfoy i Harry Potter nie do końca do siebie pasowali, ale teraz, paradoksalnie właśnie teraz, dorośli chyba do siebie nawzajem. Dlatego zabierze ze sobą Malfoya na drugą stronę i zrobi wszystko, co trzeba, żeby nic mu się nie stało. Bo sama Harry'emu do szczęścia nie wystarczy.
Ale Malfoy nie liczy się chyba z jej planami, bo potrząsa głową i mówi, że jest już za późno na zmianę zdania. Chce powiedzieć coś jeszcze, ale w tym samym momencie oboje słyszą czyjeś głosy na schodach i nieruchomieją. Nie jest ciężko zorientować się w sytuacji. Śmierciożercy, kilkunastu sądząc po odgłosach roznoszących się po domu. Plany musiały się zmienić. Jeśli teraz znajdą tu Hermionę, zabiją ją, a potem zabiją Dracona, uznawszy, że jest winny konszachtów z wrogiem. Chyba, że on zabije ją pierwszy. Wszystko to przebiega Hermionie przez głowę w ułamku sekundy.
Spogląda Malfoyowi w oczy i dostrzega, że on też doszedł do podobnych wniosków. Dociera też do niej, że nic z tym nie zrobi i że decyzja, jeśli jest w ogóle możliwa, jest w jej rękach. Głosy są coraz głośniejsze, a kroki coraz bliższe i zostało im może kilkanaście sekund, ale Malfoy wyraźnie się waha.
Zrób to, mówi Hermiona, myśląc o Harrym, który był jej najlepszym przyjacielem i którego kochała prawie tak jak Rona i o tym, że nie potrafiła mu pomóc. Zrób to, tak będzie lepiej, dodaje, myśląc, że stęskniła się za Ronem i jest już może nawet gotowa na to, by spotkać go ponownie.
Draco unosi różdżkę i na wpół szepce, na wpół mamrocze odpowiednie zaklęcie, jakby bał się wypowiedzieć je wyraźnie. Zieleń zasłania świat, ale nim Hermiona odchodzi, słyszy jeszcze początek słowa „przepraszam”.
---//---
Dzień czterysta trzeci
Na kolejne widzenie Harry zabiera ze sobą Voisine. Zamienia ją na chwilę w białą myszkę i ukrywa w fałdach szaty. Komuś innemu by się pewnie nie udało, ale żaden strażnik nie przeszukuje już Harry'ego Pottera, bo Pogromca Sam Wiesz Kogo jest poza wszelkimi podejrzeniami. Gdy Voisine wraca do własnej postaci, przez chwilę wygląda na mocno zdezorientowaną, ale wystarcza jej jeden rzut oka na Dracona, żeby zapomnieć o wszystkim innym. Harry rzuca na pokój zaklęcie tłumiące dźwięk i obserwuje z boku jak jego pies przeżywa jeden z najradośniejszych momentów w swoim życiu. Voisine skacze dookoła krzesła, merda ogonem jak szalona i usiłuje chyba zalizać Dracona na śmierć. Co jakiś czas odrywa się od lizania i szczeka z zapałem.
Harry siada przy stole i przygląda się tej dwójce z dość ciężkim sercem. O takich konsekwencjach wcześniej nie pomyślał. O tym głupim psie, który umrze pewnie wpatrzony tęsknym wzrokiem w drzwi. O pani Bennett pukającej do jego drzwi z coraz bardziej zaniepokojonym wyrazem twarzy, o Evangeline dzwoniącej codziennie na komórkę Williama, nawet o panu McAllister wysyłającym e-maile. W końcu będzie musiał pójść do Bennettów i coś im powiedzieć, może nawet prawdę. Myśli o nerwach pani Bennet i wzdycha głęboko. Nie miał zamiaru łamać serca postronnym.
- No i co teraz? - pyta Draco, a Harry odrywa się od swoich rozmyślań. Voisine opanowała już do pewnego stopnia swoją radość i siedzi spokojnie u stóp swojego pana, machając tylko od czasu do czasu ogonem.
- Nie wiem - mówi Harry po krótkim namyśle. - Za dwa tygodnie rozpocznie się twój proces.
- Rozpocznie?
- Przy takiej ilości...
- No tak - ucina mu Draco. Palcami przeczesuje włosy, robiąc z całkiem przyzwoitej fryzury coś na kształt stogu siana. - Jako ekspert... bo w końcu tym się ostatnio zajmujesz... jak myślisz, ile...?
Zawiesza głos i wygląda to jakby bał się skończyć zdanie. A może po prostu ufa, że Harry sam domyśli się, o co chodzi.
- Sześćdziesiąt do osiemdziesięciu lat - brzmi odpowiedź. Draco na chwilę ukrywa twarz za krawędzią dłoni, maskując swoje emocje. Harry wolałby, żeby tego nie robił. Jest w nastroju na szczerość absolutną, ale wie też, że Draco nie tak został wychowany i że na pewne rzeczy nie ma rady. - Może dożywocie. Zależy jakie zrobisz na nich wrażenie.
Draco gwałtownie unosi głowę.
- Nie będę odgrywał komedii - oświadcza odrobinę zbyt ostro, żeby po chwili złagodzić ton. - Nie wypada.
Harry przytakuje, decydując się na brak bezpośredniego komentarza. Więc dużo lat, myśli, a myśl ta jest czarna i ciężka jak smoła. Całe mnóstwo lat. Odnajduje spojrzenie Dracona i dostrzega w nim tę samą gorzką świadomość. Oboje zdają sobie sprawę z realiów.
- Kiedy wyjdę...- Draco zatrzymuje się na chwilę, szukając mniej absolutnego sformułowania. Bezwiednie drapie Voisine za uchem. - Jeśli wyjdę... będę już pewnie starcem. -Harry traci parę sekund, usiłując przyswoić sobie tę koncepcję. Brzmi to trochę zbyt abstrakcyjnie. - Czarodzieje żyją dłużej od mugoli, ale zanosi się na naprawdę długą odsiadkę, więc nie wiem, ile mi zostanie lat na życie na wolności.
Draco milknie, a Harry przygląda się jego wciąż młodej twarzy. Jedyne zmarszczki, które na razie na niej odnalazł to drobne kurze łapki w kącikach oczu i dwie niewyraźne linie na czole. Mruży oczy i usiłuje wyobrazić sobie Dracona w roli starca. Twarz przeoraną zmarszczkami, przygarbione plecy, zmarszczoną skórę dłoni, może nawet jakąś łysinę. Wyobraźnia zawodzi go na całej linii.
- Nie będę prosić - oświadcza nagle Draco, a Harry potrzebuje kilku sekund, żeby wrócić znów na porzucony tok rozumowania i pojąc, o co chodzi. Zrozumienie sprawia, że mięknie mu głos.
- Dlaczego? - pyta spokojnie, tonem, którym uspokaja się ranne zwierzęta.
- Nie poproszę cię - powtarza Draco z naciskiem, jakby jego decyzja miała się stać od tego powtarzania nieodwracalna. - Nie mam prawa cię o cokolwiek prosić.
Harry potrząsa głową. Z jakiegoś dziwnego powodu to zdanie ucisza jego lęki, chociaż tyle innych słów już zawiodło.
- Znów nie rozumiesz- mówi z nutą delikatnej nagany w głosie. Uśmiecha się, bo wreszcie znowu wie, na czym stoi i dokąd zmierza. Wie chyba nawet, gdzie kończy się tęcza. - Teraz wolno nam już wszystko. Możemy być egoistyczni.
Draco posyła mu słaby uśmiech, sugerujący chyba lekkie powątpiewanie. Nie ma w nim jednak złości. W ogóle wszystkie jego emocje wypadają blado, jakby nie miał już na nie siły.
- Nie chcesz, żebym był szczęśliwy? - pyta Harry i wie, że to, co robi to już prawie szantaż emocjonalny, ale nie może znieść tego przygaszenia, kiedy w nim zapanował już spokój. Musi się nim podzielić. Wie, że tak będzie lepiej. Tylko tak znajdą siły na te wiele długich lat.
- A jak myślisz? - Draco odpowiada pytaniem na pytanie. Oczy ma ciemnoszare, zmęczone i jakby zachmurzone. Harry łapie się na tym, że chciałby odgarnąć te domniemane chmury na bok, jakby to było zadanie czysto fizycznej natury. Coś z tej chęci musi być widoczne na jego twarz, bo Draco rozluźnia się nieznacznie. Na chwilę przymyka oczy.
- Egoistami, mówisz? - Rzęsy podnoszą się i Harry dostrzega, że chmury odeszły w niepamięć. Jeszcze nie rozumie do końca mechanizmu, który tym wszystkim steruje, ale nie ma zamiaru protestować. To nie jest problem na teraz.
Draco opiera łokcie o blat stołu i splata razem dłonie. Voisine kładzie mu łeb na bucie, jakby bała się, że dokądś jej ucieknie. Harry'emu robi się jej trochę żal. Draco przechyla się, przenosząc ciężar ciała lekko w przód.
- Chcę, żebyś obiecał, że na mnie poczekasz - zaczyna. - Choćby to miało trwać te osiemdziesiąt lat. Choćbym miał stamtąd wyjść stary, zgrzybiały i brzydki jak skrzat domowy. Choćbyśmy się mieli po drodze odkochać.
To ostatnie zdanie wypowiedziane zostaje z wyjątkową gwałtownością i Harry wie, że tego właśnie Draco boi się najbardziej. Zupełnie niepotrzebnie.
- Chcę, żebyś mi obiecał, że jeśli kiedykolwiek znów zostanę wolnym człowiekiem, to ty będziesz na mnie czekać. Że będziesz pierwszą osobą, którą spotkam za więzienną bramą. Bo jeśli mi nie obiecasz... - Draco zaciska dłonie w pięści. - Nigdy nie byłem zbyt odważny. Ani cierpliwy.
Przez chwilę milczą. Draco wstrzymuje oddech, a Harry nie myśli właściwie o niczym. Decyzja jest dość prosta, nie ma się nad czym zastanawiać.
- W takim razie obiecuję, że będę na ciebie czekał - mówi wyraźnie i dobitnie. Gdyby mógł, wyryłby to zdanie na każdej dostępnej powierzchni. Na ścianach, drzwiach, elementach wystroju i powierzchni ludzkiej skóry. Więziennym strażnikom na czołach. Żeby Draco nie mógł o tym zapomnieć.
Przez pewien czas żaden z nich się nie odzywa. Przypatrują się sobie nawzajem bez słów, oskarżeń i oczekiwań. Harry'emu przychodzi do głowy, że chyba tak zaczyna się wszystko od nowa.
- Straszny z ciebie naiwniak - komentuje w końcu Draco. Oczy ma jednak pełne czegoś bardzo jasnego i ubogiego w drwinę.
Harry rozluźnia się i przybiera swobodniejszą pozę.
- Tak sądzisz?
- Trzeba być naiwnym, żeby dać się wpakować się w tyle lat czekania.
Harry przekrzywia głowę i uśmiecha się lekko.
- Może myślę, że będzie warto.
Draco przygląda mu się przez chwilę badawczym wzrokiem.
- Zobaczymy - mówi i brzmi to trochę jak obietnica, a trochę jak groźba, a Harry znów zanurza się w tym dziwnym spokoju. Nagle dochodzi do wniosku, że chociaż w tej chwili nie jest może tak do końca dobrze, to pewnego dnia będzie jeszcze wspaniale. Ma co do tego pewność. Nie może przecież być inaczej.
Droga, która się przed nimi roztacza jest prosta i równa. Wkroczą na nią już niedługo i to bez zbędnych protestów. A potem wystarczy tylko iść przed siebie. Miarowym krokiem, trzymając się wyznaczonej trasy. Nie zatrzymując się nigdzie, spokojnie iść we właściwym kierunku.
Reszta to tylko kwestia czasu.
#koniec#