Rozdział 9
*Rzeczy napisane kursywą w nawiasach to wyjaśnienia dotyczące nazw własnych, wyrażeń itp. mające pomóc w zrozumieniu kontekstu danej wypowiedzi
Shane przyszedł do domu wydając się po prostu tak normalnym jak zawsze. Nawet przyniósł bekon, a oni zjedli, razem czterej przyjaciele, jak gdyby nigdy nic się nie stało. Nawet nieprzeźroczysta butelka soku Michaela nawet nie wyodrębniała go.
Wszystko, o czym Claire mogła myśleć było to, że musiała usiąść i powiedzieć mu o telefonie. Ale nie wiedziała, co zamierzała powiedzieć i nie chciała powiedzieć tego przed Eve i Michaelem. Nie tak; to musiało być prywatne.
Ale później do góry w jego pokoju, kiedy Claire przytuliła się do niego, rozmawianie nie wydawało się być ważne. Nadal myślała, że podoła temu, ale po godzinach powolnego, wspaniałego całowania w jego ramionach, nadal nie poradziła sobie nawet z zaczęciem rozmowy. W końcu zasnęła. Kiedy się obudziła, niósł ją do jej łóżka i wsuwał ją.
- Shane? - wymamrotała. Pochylał się nad nią, wystarczająco blisko, że jego długie, kudłate włosy zamiatały jej twarz.
- Nadal ja, - wymamrotał z powrotem. - Oczekiwałaś kogoś innego?
Uśmiechnęła się. - Tylko ciebie.
- Dobra dziewczyna. - Obdarował ją wolnym, wilgotnym pocałunkiem, takim, który sprawił, że poczuła ciepło aż do stóp.
- Shane, myślałam…
- O?
- O… - Nie chciała tego robić - naprawdę nie chciała. Nie kiedy było tak miło. Tak idealnie. Ale spróbowała. - O opuszczeniu Morganville.
Ku jej zdziwieniu nie odsunął się albo wydawał się zdziwiony albo cokolwiek. Znowu ją pocałował, lekko i powiedział. - Opuścimy. Obiecuję.
- Ja po prostu - Wiesz, że chcę iść na MIT, prawda?
- Oczywiście. I pójdziesz.
Wow. Po prostu jak to… mimo że nie dała rady dojść do części rozmowy zaczynania w Styczniu. Ale to brzmiało dobrze. Pozytywnie. Po wszystkim byli po tej samej stronie. Jeszcze jeden, zaspany, wilgotny pocałunek i wślizgnęła się do najlepszego snu, jaki miała w ciągu prawie tygodnia.
Nie było go kiedy się obudziła, ale zostawił wiadomość… Zapisał się na dodatkową, poranną zmianę w restauracji. Nawet napisał to z KC, co wiedziała, było skrótem Shane'a na kocham cię.
To wydawało się lepsze. O wiele lepsze.
Claire właśnie schodziła ze schodów nucąc i myśląc o tym, jak miło było mieć rzeczy wracające do normalności i jak powie Shane'owi o Styczniowej rzeczy dziś wieczorem, kiedy Myrnin przysłał wiadomość przez portal - cóż, więcej, kamień z przywiązaną do niego notatką, która przeleciała po podłodze i przestraszyła Eve do krzyku zanim portal się zatrzasnął. Eve kopnęła oburzona kamień jej grubymi, czarnymi butami i wpatrywała się w niego, potem w ścianę. Claire, która schodziła ze schodów obdarzyła ją spojrzeniem „Co do diabła?”.
- Twój szef, - powiedziała Eve i schyliła się aby chwycić kamień, - musi rozgryźć pisanie wiadomości. Poważnie. Kto tak robi? Czy on naprawdę jest z Epoki Kamiennej? A ty musisz rozgryźć jak położyć tutaj coś, co możemy zablokować. Co jeśli ta rzecz otworzy się, kiedy będę naga?
- Czemu byłabyś tutaj naga?
- Cóż… - Eve nie miała na to odpowiedzi. Oddała kamień. - Okej, zły przykład. Ale nie podoba mi się, że on może po prostu wpaść w jakimkolwiek cholernym czasie, kiedy chce. Albo rzucać w nas kamieniami.
- Też mi się to za bardzo nie podoba, - przyznała Claire, kiedy rozwiązała sznurek i zdarła kartkę z kamienia. Zajęło jej chwilę aby sprawdzić kamień. Nigdy nie wiadomo było z Myrninem, ale ten wyglądał po prostu jak to, czym wydawał się być: zwykłym granitem. Tak jak wiadomość była kartką, o jakiej pomyślałaby normalna osoba… nie żeby normalna osoba wrzuciłaby kamień do ich domu w pierwszej kolejności.
Wiadomość mówiła, Trzymaj się z dała od laboratorium do czasu następnej wiadomości. Dezynfekuję. To może cię zabić. Także to oznacza, że Nasz Stary Przyjaciel może opuścić miasto. Oliver wysyła za nim szpiegów, ale kryzys może minąć. Na teraz.
- Dezynfekuje? - powiedziała Eve czytając jej przez ramię. - Co to oznacza? I kim jest Nasz Stary Przyjaciel?
To oczywiście był Bishop, ale Claire nie mogła nic o tym powiedzieć Eve. - Nie mam pojęcia. Prawdopodobnie z resztą myśli, że mówi do kogoś innego. Oh, i dezynfekowanie oznacza, że zagazowuje miejsce. Przypuszczam, że myśli, że jest jakiegoś rodzaju problem z robakami.
- Zazwyczaj po prostu pozwala Bobowi polować na nie. - Może Bob jest pełny. Mam nadzieję, że pamięta aby przenieść go zanim - Może lepiej mu przypomnę. - Claire wyciągnęła swój telefon i napisała do Myrnina, który natychmiast odpisał, Oczywiście przeniosłem pająka. Nie jestem idiotą.
Nie, był bardzo mądrym facetem, który odpowiadał na wiadomości, ale rzucał kamienie z wiadomościami przywiązanymi do nich.
Claire się poddała.
- Dostałam wiadomość od Mirandy, - powiedziała Eve. - Nie ma twojego e-maila. Wychodzicie dzisiaj?
- Oh. Tak. Zabieram ją na zakupy.
- Zakupy. Miranda. Naprawdę? - Eve wyglądała na zmieszaną, potem trochę zafascynowaną. - Wow. Mówisz o niewidomej na kolory prowadzącej ślepą.
- Hej!
- Przepraszam, kochanie, ale o twoim wspaniałym wyczuciu mody nie mówi się nigdzie. A Miranda nie chodzi na zakupy. Jest bardziej nurkiem na wysypiskach, ofiarą mody.
- Cóż, idzie ze mną, - powiedziała Claire. Trochę ja to dotknęło, ponieważ bycie modowo pogardzanym przez dziewczynę noszącą czerwono-czarne Halloween'owe pończochy i podrabiany, skurczony przy głowie naszyjnik to było zbyt wiele. - Powiedziała gdzie ją spotkać?
- Powiedziała, że będzie na zewnątrz o dziesiątej.
Claire sprawdziła swój zegarek. Było już dziesięć po dziesiątej. - Przypuszczam, że idę. Wyruszasz z nami?
- Niektórzy z nas mają pracę.
- Niektórzy z nas mają obłąkanych szefów naukowców, którzy dają im dzień wolny na dezynfekcję.
- Okej, wygrałaś. - Eve zamrugała i chwyciła swoje rzeczy, kiedy Claire podniosła swoje. - Jaka szkoda, że nie mogę iść z wami dwoma i przyzwoicie was przerobić. I czemu nigdy nie nosisz tej różowej peruki? To było kopnięcie.
Nie myliła się. Różowa peruka, którą Eve praktycznie kazała jej kupić w Dallas była, rzeczywiście kopniakiem, ale z dala od Eve zawsze czuła się marnie nieśmiała odnośnie noszenia jej. Ludzie patrzyli na nią. Claire była o wiele bardziej przyzwyczajona do bycia niewidzialną.
A teraz, z tym wszystkim dziejącym się, wydawanie się niewidzialną brzmiało dobrze.
Miranda stała na zewnątrz płotu kołysząc bardzo niemodnym wyglądem - pled w kratkę należący do uczennicy, który sięgał po kolana i pomarszczoną koszulę w kolorze, który mógł być w odcieniu mchu w lepszym świetle, ale w ogóle nie pasowała do tej spódniczki albo jej farbowania. Jej zmartwiona twarz właśnie się rozjaśniła, kiedy zobaczyła Eve i Claire. Eve pomachała i wsiadła do dużego, czarnego karawanu, a Miranda odmachała tak entuzjastycznie jak dziecko na swojej pierwszej paradzie. Westchnęła obserwując płetwy trenu skręcające za rogiem. - Ona jest taka fajna.
- Jest, - zgodziła się Claire. - Ale tak jak ty. Dalej. Idźmy na zakupy.
Ci szukający ubrań w Morganville mieli dwie opcje: sklepy z rzeczami używanymi, których były trzy, albo jeden niemarkowy dom towarowy, który głównie miał wyprzedane rzeczy z lepszych miejsc. Po rozważeniu budżetu Mirandy, Claire skierowała ją do sklepów z rzeczami używanymi. Studenci często wyrzucali swoje ubrania tutaj w sklepie obok kampusu. Nikt nie był bardziej świadomy modowo niż dziewczyna z TPU. To nie było tak, że większość z nich była w kampusie dla edukacji.
By być szczerym, to odnosiło się tak samo do facetów.
Miranda podążała wystarczająco wesoło do pierwszego sklepu z rzeczami używanymi. Nie mówiła dużo, ale był w niej zapał, coś, co sprawiło, że wydawała się o wiele zdrowsza i szczęśliwsza, niż Claire mogła pamiętać. Tylko trochę uwagi, a dziewczyna kwitła. To sprawiło, że Claire czuła się winna i smutna; nie zeszła ze swojej drogi aby zaprzyjaźnić się z Mirandą i wiedziała, że też nikt inny tak nie zrobił. Niewątpliwie dziewczyna mogła być dziwna i nieuporządkowana, ale była po prostu jak każdy inny.
Musiała być zauważana.
- Tutaj, - powiedziała Claire i przytrzymała otwarte dla niej drzwi. Metaliczny, radosny dzwonek zabrzmiał nad głowami, a Miranda rozejrzała się dookoła tak podekscytowanie jakby nigdy nie słyszała takiego. To było niemożliwe, prawda? Że nie wiedziałaby jak brzmiał dzwonek sklepowy?
Może nie.
Kobieta z tyłu, drzemiąca za kontuarem spojrzała w górę i uśmiechnęła się sennie. - Wy dziewczyny rozejrzyjcie się, - powiedziała. - Pozwólcie mi wiedzieć, kiedy będziecie gotowe aby przymierzyć.
- Okej, - powiedziała Miranda i zatrzymała się przy pierwszej półce z ubraniami. - Oh. Wow. Dużo ich jest.
- Tak, kochanie. Te nie są w twoim rozmiarze. Tutaj. Przejrzyj te. - Claire czuła się jakby niespodziewanie była ukierunkowana na Eve kiedy wyciągała rzeczy i trzymała je przy kościstym ciele Mirandy, odrzucając jedne, zatrzymując inne. Mocne kolory nie pasowały do niej, ale ziemiste odcienie tak. Przed zbyt długim czasem Miranda sama wyciągała rzeczy i przytrzymywała je, wpatrując się w lustro, jakby widziała przyszłość, która, w końcu w ogóle jej nie przestraszyła.
- Czy mogę je przymierzyć? - zapytała. Claire pomachała do właścicielki sklepu, która odblokowała przymierzalnie. Claire podała Mirandzie rzeczy górą i oparła się o drzwi.
- Nic dla ciebie? - zapytała kobieta unosząc swoje brwi. Claire poczuła wzrok, który przesunął się po jej wyposażeniu jakby był rzeczywiście rozpalonym do czerwoności laserem. Była właśnie zbadana i uznana za niewystarczającą.
- Cóż, może top, - powiedziała. - Może.
- Mam dokładnie to, czego potrzebujesz.
I tak też zrobiła. Claire skończyła przymierzając go przed potrójnym lustrem, marszcząc brwi na jej odbicie. Ze spodniami khaki, które dzisiaj wybrała różowo-biały koronkowy top wyglądał dziwnie właściwy - i w pewnym rodzaju seksownie. Przeszła długą drogę w ciągu ostatnich kilku miesięcy, ale nie była pewna, czy była gotowa na bycie seksowna publicznie. To po prostu nie była ona.
Przymierzalnia była zbyt cicha. Claire zapukała do drzwi. - Miranda? Hej, wyjdź i spójrz na to. Powiedz mi, jeśli to jest zbyt wiele.
Miranda zerknęła przez krawędź, twarz stała się blada jak duch. Jej oczy były ciemne z tym pustym spojrzeniem, które ludzie uważali za tak dziwne.
Miała jedną ze swoich rzeczy. Wizję.
- Ona ma na sobie krew, - powiedziała. - Nie powinnaś jej kupić, jeśli ma na sobie krew.
Claire spojrzała w dół. Top był perfekcyjnie czysty. - Mir…
Miranda nagle otwarła drzwi. Miała na sobie jeden z topów, który przymierzała, a Claire miała pośpieszne wrażenie, że wyglądał na niej niesamowicie dobrze, ale dziewczyna była skupiona na czymś zupełnie innym. Podniosła wszystkie ubrania, skierowała się prosto do kontuaru i powiedziała, - Potrzebuję tej, tej i tej, którą mam na sobie. - Odłożyła stertę do kupienia i oddała inną. - Chociaż nie mogę sobie siebie wyobrazić w tym.
Claire zdała sobie sprawę, że miała dosłownie to na myśli. Jakby Miranda spojrzała w swoją przyszłość i nie mogła rzeczywiście zobaczyć siebie mającej na sobie ten top. Dziwaczne. Ta sprzedawczyni nie wydawała się jednak tego załapać, - czemu miałaby? - i powiedziała jej cenę. Miranda zapłaciła, a Claire ledwo miała czas aby wygrzebać pięć dolarów na różowo-biały top, który miała na sobie, zanim Miranda chwyciła jej ramię i powiedziała, - Musimy iść. Pośpiesz się.
- Ale…
- Teraz!
Miranda pośpieszyła ja na zewnątrz w dół chodnika, a potem szybko skręciła nią w lewo do alei pomiędzy dwoma budynkami. - Ukryj się tutaj, - powiedziała i wskazała. - Dokładnie tutaj. Nie wychodź, Claire. Nie wychodź na nic. Rozumiesz? Jest okej. Będzie okej, ale nie jeśli wyjdziesz.
- Miranda, co do diabła…?
Twarz Mirandy była teraz biała jak kreda, ale bardzo stanowcza. Spojrzała w dół na siebie i powiedziała smutnym rodzajem głosu, - Jest całkowicie słodka, prawda? Ta koszulka?
- Tak, jest idealna. Ale co ty…?
- Cisza. - Miranda obróciła się w kierunku wylotu alei i znowu wskazała w cienie za jakimiś odpadkami puszek. - Nie wychodź!
- Zaczekaj. Co się stanie, jeśli wyjdę?
- Umrę, - bardzo prosto powiedziała Miranda. - Ukryj się.
Claire się to nie podobało, ale było coś całkowicie pewnego w tym, co Miranda właśnie powiedziała i z tego wszystkiego Claire nie wierzyła w psychiczne przepowiednie i ten rodzaj rzeczy, nie mogła zaprzeczyć, że było coś w Mirandzie. Czasami coś dziwnego i potężnego.
Więc wcisnęła się w cienie.
Przez kilka długich sekund, nic się nie stało, a potem usłyszała kroki. Pewny siebie stukot szpilek, który odbijał się echem od cegieł, potem zwolnił i zatrzymał się.
- Widziałam cię przychodzącą tutaj, - powiedział głos Giny. - Wybryk. Teraz chowasz się w ciemnych alejach? O co chodzi? Mieszkasz na wysypisku? Nie że byłabym zaskoczona.
Miranda nie odpowiedziała. Claire prawie wyszła, bo Gina była sama i zresztą nie było mowy, że zamierzała pozwolić Mirandzie zmierzyć się z nią samej, nieważne, co Mir o tym powiedziała.
Jakby dziewczyna wiedziała co myślała, jej ręka poruszyła się za jej plecami i zrobiła pchający ruch. Zostań tam.
A Claire tak zrobiła. Nie podobało jej się to, ale tak zrobiła.
- Zamierzasz mnie uderzyć, - powiedziała Miranda. - Zamierzasz złamać mi nos.
- Cholernie równo, - powiedziała Gina. Brzmiała leniwie i szczęśliwie, jakby zamierzała się tym wszystkim cieszyć. - Masz szczęście, że to jest wszystko, czego chcę. Jeśli się poruszysz, jeśli oddasz, pogorszysz to. Rozumiesz?
- Tak, - powiedziała Miranda. - Rozumiem. Jeśli nie pozwolę ci mnie uderzyć, zabijesz mnie.
Claire rzeczywiście poczuła drżenie chłodu przebiegające przez nią jak fala, bo w głosie Mirandy po prostu nie było wątpliwości. To nie było przerażające. To było po prostu… rzeczywiste, jakby już widziała, jak to się dzieje.
- Jesteś mądrzejsza, niż wyglądasz, ty wypruta wariatko. Więc, tak. Pozwól mi złamać twój nos, a ja pozwolę ci odejść. Walczysz, a to się pogorszy i wyjdzie nóż. Rozumiemy się?
- Tak.
Claire spróbowała znowu się poruszyć, bo wiedziała z przerażającą pewnością co się stanie i że musiała coś zrobić, musiała, ale znowu, Miranda zrobiła ten ruch zostań.
- Jest okej,- powiedziała Miranda tym dziwacznie pustym, odległym głosem. - Nie będzie bolało tak bardzo.
- Bzdury, - powiedziała Gina i musiała ją uderzyć, bo Claire usłyszała mokry chrupot uderzenia pięścią i cieniutki, mały płacz Mirandy, a potem dźwięk upadającego ciała.
Gina zaśmiała się. Claire odepchnęła się od ściany, ale było za późno. Gina odchodziła, nucąc do siebie, kiedy poszła. Gdyby nie miała na sobie szpilek, skakałaby.
Miranda już wstawała trzymając swój złamany, krwawiący nos w jednej ręce. Claire, wściekła i zszokowana, drżąc z nagłym uderzeniem sfrustrowanej adrenaliny, zaczęła zmierzać do Giny, ale Mir chwycił ją i potrząsnęła jej głową wściekle - i kiedy tak zrobiła, trochę krwi tryskającej z jej nosa opryskała nową różowo-białą koszulkę Claire. Claire w ogóle o to nie dbała. Przykucnęła obok dziewczyny pomagając jej wstać i trzymając ją mocno.
- Ta suka! - powiedziała Claire. - Zostań tutaj. Ja…
- Nie! - powiedziała Miranda. Jej głos był stłumiony i mały, ale jej oczy były szerokie i dzikie. - To najlepsza rzecz. To tylko mój nos. Zabiłaby nas.
- Więc zadzwonimy na policję. Nie pozwolę, żeby jej się to upiekło…
- Oh, nie martw się. Nie upiecze jej się, - powiedziała Miranda. I pod krwią, Claire była prawie pewna, że się uśmiechnęła. - Wsiądzie do swojego samochodu i pojedzie naprawdę szybko i za dwie minuty przejedzie na czerwonym świetle. A potem zostanie uderzona przez dużą ciężarówkę. Mój nos naprostuje się. Pojedzie do szpitala i będzie tam przez chwilę.
Claire wpatrywała się w nią, tą małą, kruchą dziewczynę z jej zakrwawioną twarzą i przerażającym uśmiechem. W końcu powiedziała, powoli, - Mir, czy planowałaś, że to się stanie?
- Nie, - powiedziała Miranda. - Ale czasami to po prostu dzieje się jednak w dobry sposób. Nie byłoby jednak dobrze, jeśli przyszłabyś mi pomóc. Pchnęłaby mnie nożem, dokładnie tutaj, a potem ciebie i też by umarła, ale później i o wiele gorzej. Amelie by się to nie spodobało.
To było fascynujące i dziwaczne, ale Claire wierzyła jej. W każde dziwne i przerażające słowo. Otrząsnęła się z tego z trudnością i wzięła Mirandę z powrotem do sklepu z rzeczami używanymi, gdzie ekspedientka sklepowa wyczyściła ją, owinęła jej nos chusteczką i nawet pomogła Claire wytrzeć krew z jej koszulki.
Kiedy to zrobiła, Claire usłyszała odległy dźwięk klaksonu, potem trzask, a potem ciszę. Spojrzała na Mirandę, która przechyliła głowę do tyłu aby zatrzymać krwawienie, a Miranda rzuciła okiem do tyłu i wzruszyła ramionami.
- Karma, - powiedziała, - To jest suka.
###
Miranda miała śmiertelną rację odnośnie Giny, nie żeby Claire miała jakieś wątpliwości; wypadek był tematem Morganville przez kilka dni, a opinie były w większości na - jej, w końcu - po stronie szali wagi. Gina zapracowała na swoje cierpienie, nie żeby Claire znajdowała w tym dużą przyjemność. Będzie tygodnie w szpitalu i miesiące na rehabilitacji złamanych nóg.
Miranda pokazała się następnego ranka na kawę i następny ranek, jakby to było zaplanowane w ten sposób. Prawdopodobnie zobaczyła to jako nieuniknione, jakie było, kiedy zaczęła się pokazywać. Samospełniające się proroctwo. Eve myślała, że to dziwne, ale zaakceptowała to w sposób, w jaki akceptowała większość rzeczy. To nie było tak, że nie lubiła Mirandy; Claire pomyślała, że po prostu nie wiedziała co z nią uczynić. I była zafascynowana psychicznymi zdolnościami Mirandy.
Chociaż była tak zszokowana i zafascynowana spektakularnymi siniakami na twarzy Mirandy i dookoła jej oczu. Podwójne podbite oczy i spuchnięty nos, który został nastawiony w szpitalu. - Wyglądasz okropnie, - powiedziała drugiego ranka Eve. - Jaki to jest kolor? Bakłażana? Wyglądasz jak efekt specjalny, Mir. - Nalała Mirandzie kubek kawy i wystawiła mleko i cukier.
- Jest okej, - powiedziała Miranda. Jej głos brzmiał na trochę stłumiony i przeciążony, ale się uśmiechała. - To tylko siniak. Nic wielkiego.
- Wygląda boleśnie. - Eve zmarszczyła na nią brwi zza jej własnego kubka kawy. - Poważnie, jeśli Gina nie byłaby już cała połamana, byłabym na niej. Mam to na myśli.
- Wiem, - powiedziała Mirand. - Dziękuję. Ale mam się okej. Naprawdę.
Michael wszedł przez obracające się drzwi i uśmiechnął się do Eve, a jego uśmiech stał się kruchy i dziwny, kiedy zobaczył siedzącą tam Mirandę. Nie spojrzała na niego. - Hej, Mir, - powiedział i brzmiało to zwyczajnie, ale Claire widziała to pierwsze, nierozważne spojrzenie. Michael wyjął swoją sportową butelkę z lodówki i podgrzał w mikrofalówce, potem wyszedł.
Claire wstała i podążyła za nim do salonu. - Hej, - powiedziała. - Zaczekaj. Co to było za spojrzenie?
- Jakie spojrzenie? - zapytał Michael, próbując brzmieć niewinnie. Wziął łyk ze sportowej butelki, i mała czerwień błysnęła jak iskierki w jego niebieskich oczach. - Po prostu zastanawiam się, co ona tutaj robi.
- Jest na kawie.
- Tak, mogę to zobaczyć. Czemu?
- Oh, daj spokój, Michael…
- Nie chcę brzmieć jak twardziel, ale Miranda jest kłopotliwa, - przerwał jej. - Spójrz, współczuję dzieciakowi - tak robię - ale musisz zrozumieć, ona nie jest… ona nie jest bezpieczna aby być w pobliżu. Rzeczy się zdarzają. Zawsze się zdarzają.
- Ona jest dzieckiem. I wydaje się, jakby nikt o nią nie dbał!
- To nie tak. To po prostu… - Michael się poddał, westchnął i potrząsnął głową. - Nie wszystkie dzieci bez opieki bezpiecznie jest tu przyprowadzać, Claire. Zaufaj mi odnośnie tego jednego.
Miranda nadal siedziała w dokładnie tym samym miejscu, kiedy wróciła Claire, nadal mieszając swoją kawę z tymi samymi powolnymi sennymi ruchami. Bez podnoszenia wzroku, powiedziała, - Wiesz, ma rację.
- Co?
- Michael powiedział ci, że to nie było bezpieczne aby być obok mnie. Cóż, w większości ma racje. Rzeczy się dzieją. W większości złe rzeczy.
Po drugiej stronie stołu Eve spojrzała w górę znad jej materiału do czytania, który wyglądał jak plotkarski magazyn o celebrytach. Nic nie powiedziała, ale było coś dziwnego w sposobie, w jaki patrzyła na Mirandę. Złe wspomnienia.
Miranda upiła łyk swojej kawy. - Przyszłam tylko dzisiaj, bo musiałam ci coś powiedzieć, - powiedziała. - Oni wszyscy myślą, że ten, którego poszukują opuścił miasto, ale tak nie zrobił. On nadal jest tutaj. Ma plan; miał jeden od miesięcy. I ta ładna pracuje dla niego. Jest odpowiedzialna za rekrutację.
Brwi Eve podnosiły się powoli, ale pewnie. - Hej, Claire? O czym ona mówi?
- Nie wiem, - powiedziała Claire, mimo że myślała, że wie. Wślizgnęła się na krzesło obok Mirandy. - Ta ładna. Masz na myśli Glorianę?
Eve zesztywniała, kiedy usłyszała imię i przewróciła oczami. - Oh, Boże, nie mów mi, że ta suka jednak jest w coś zamieszana. Wiedziałam to.
Miranda nie wydawała się słuchać Eve; w rzeczywistości, Claire nie była pewna, czy słyszała w ogóle cokolwiek poza jej własną głową. - Wiesz, to nie jest całkowicie jego wina, ale musisz być teraz ostrożna. Nie jest już pod kontrolą. Cały ten gniew… - potrząsnęła głową. - Oni sprawiają, że jemu się to podoba. Oni chcą sprawić, żeby wam wszystkim się to podobało.
To było niemożliwe aby podążać za tym, o czym ona mówiła… Czy ona nadal odnosiła się do Bishopa? Albo… Boże, czy ona mówiła o Shane'ie? - Mir, - powiedziała Claire. - Mir, czy ty mówisz o Shane'ie? - Bo Shane miał wiele gniewu; zawsze to wiedziała. W większości trzymał go zablokowanego. Ale był tam.
Miranda, jej posiniaczona twarz odległa i niejasna, upiła łyk kawy i powiedziała, - Oh, widzę. Oni chcą najpierw pieniędzy - pieniędzy i żołnierzy. Potem reszty tego. On nie zrobi znowu tych samych błędów. Powiedz Amelie. Powiedz jej…
Przestała mówić, a jej spuchnięte, posiniaczone oczy nagle rozszerzyły się.
- Mir? - Eve musiała poczuć tą samą rzecz, którą Claire poczuła, potężną falę strachu, bo obie podniosły się na nogi. - Mir, wszystko okej?
- Oh, - powiedziała Miranda. Teraz w jej oczach były łzy i spływały w dół jej posiniaczonych policzków. - Oh, to źle. Musisz to zatrzymać. Musisz go zatrzymać.
- Zatrzymać kogo?
- On się chowa w ciemności. On zabija. On zabija przez cały czas, - powiedziała Miranda. A potem jej oczy wywróciły się w tył jej głowy, a ona zemdlała w martwym omdleniu prosto na stół śniadaniowy.
Bishop, pomyślała Claire, zmrożona, kiedy Eve wrzasnęła, podbiegła do Mirandy i szukała pulsu. Claire nie wydawała się ruszyć. Czuła się zmrożona i chora.
- Pomóż mi! - wrzasnęła na nią Eve, a Claire zamrugała podskoczyła do tego. Pomaganie pociągało za sobą przeniesienie Mirandy do salonu, gdzie podparli jej stopy wyżej niż jej głowę i przykryli ją ciepłym kocem, póki kruche powieki Mirandy nie zatrzepotały a ona znowu się obudziła.
- Oh, - powiedziała. - Czy upadłam?
- Bardziej jakby zemdlała, - powiedziała Eve. - Jak się czujesz?
- Czuję nudności, - powiedziała Miranda. Jej głos brzmiał cieniutko i trochę słabo. - Zbyt dużo kawy. - Wzięła kilka głębokich wdechów i się uśmiechnęła. - Nie jem wystarczająco.
Tak, to było oczywiste; Miranda była taka chuda, Claire mogła zobaczyć wypukłości jej kości przy stawach. Dziewczyna potrzebowała kanapek. - Zrobię ci coś, - powiedziała.
- Nie, muszę teraz iść.
- Ale, Mir…
- Muszę iść, - powiedziała i zrzuciła koc i usiadła wyglądając na bladą jak kreda i chorą, ale bardzo, bardzo stanowczą. - Nie mogę odpowiedzieć na twoje pytania. To zbyt niebezpieczne.
- Dla ciebie? - zapytała Eve.
Miranda potrząsnęła głową. - Dla was, - powiedziała. - Jesteście już w wystarczających kłopotach.
W końcu nie mogli powstrzymać jej wychodzącej; to było wszystko co Claire mogła zrobić aby opóźnić ją wystarczająco długo aby włożyć razem jakieś kanapki z masłem orzechowym i galaretką i wepchnęła ukryte czekoladowe ciasteczka. Miranda ścisnęła w rękach zapakowany do worka lunch i skierowała uśmiech, kiedy szła, poruszając się powoli i ostrożnie w kierunku drzwi z nimi. Eve kręciła się obok jej łokcia, ale wydawała się wystarczająco silna.
- Nie mogę zostać, - powiedziała Miranda i obróciła się aby spotkać oczy Claire, potem Eve. - Michael ma rację. Jestem dla was kłopotem. Jestem kłopotem dla każdego i lepiej jest jeśli radzę sobie sama. Teraz będzie ze mną okej.
- Jesteś pewna?
Miranda skinęła głowa. Zatrzymała się na ganku, wyglądając jak smutna, mała dziewczynka w drodze do szkoły, i powiedziała, - Tym razem on się nie zatrzyma. Claire, musisz zrozumieć, to nie jest tak, jak było wcześniej. To jest wojna. Amelie zamierza iść na wojnę.
Amelie ostatnim razem poszła na wojnę, pomyślała Claire, ale było coś szczerego odnośnie Mirandy, coś co sprawiało, że czuła się pełna niepokoju i bez tchu.
Shane. Shane był złapany w środku tego. - Mir, czy jest coś jeszcze, co możesz mi powiedzieć…?
- Nie. Nic, co nie sprawi, że zginiesz. - Miranda podniosła worek jedzenia. Dziękuję wam za kanapki. I ciastka. Bardzo polubię ciastka.
Potem wyszła na szary, zimny dzień, a one obie patrzyły póki nie była poza widokiem.
- Czy właśnie zrobiłyśmy coś złego? - zapytała Eve. - Mam na myśli, jest tylko dzieckiem. Powinnyśmy kazać jej zostać.
- Nie sądzę, że mogłyśmy, - powiedziała Claire. - A ona ma prawdopodobnie rację. Bezpieczniej jest dla każdego, jeśli odejdzie.
Nadal nie mogła zapomnieć o… o Mirandzie, samej z tym wszystkim dziejącym się w jej głowie. Tak samotna, jak Claire czasami się czuła, nie była bliżej niczego tak jak odizolowana.
Chciałabym wiedzieć, jak jej pomóc.
Ale prawdą było, że czasami nie było niczego, co mogło być zrobione.
SHANE
Kiedy zacząłem walczyć, to było wszystko, o czym mogłem myśleć przez kilka następnych dni. Nie było nic jak to, zwłaszcza kiedy Gloriana była tam z Vassily'm obserwując. Czułem się niezwyciężony. Nawet kara była tylko kolejnym rodzajem pochwały; za każdym razem, kiedy Jester mnie uderzył, to wydawało się jak poklepanie w plecy i zaproszenie do uderzenia mocniej.
Tak jak zrobiłem.
Tak, zastanawiałem się nad napojami sportowymi, tymi, które Gloriana trzymała w lodówce. Wszyscy je piliśmy i to sprawiało łatwiejszym dotrzymywanie kroku wampirom. Jakaś część mnie zastanawiała się, co w nich było, ale ta część była mała i została zmiażdżona przez część, która była podekscytowana całą wolnością. To była wolność - wolność bycia tymi wszystkimi rzeczami, które powstrzymywałem. Wolność nienawidzenia. Wolność miażdżenia. Brak zasad; brak sumienia. Teraz walczyłem jak oni.
Bo to było to, co miało ich zbić. Walczenie jak zwierzę, bez żadnego strachu.
- Jesteś szybki, - powiedział Jester ostatniego dnia zaplanowanego sparingu (sparing - walka treningowa lub kontrolna w celu sprawdzenia formy zawodnika - przypuszczenie tłumacza). - Cały czas stajesz się szybszy. - Zadrwił ze mnie, a widok jego kieł sprawił, że mój puls podskoczył - nie ze strachu, ale z agresji. Bo chciałem wyrwać mu te kły i zetrzeć to szyderstwo z twarzy. - Powinieneś zostać ugryziony, - powiedział. - Byłbyś dobrym wampirem.
- Zamknij się i walcz.
- O co chodzi? Boisz się, że ugryzłbyś twoją chudziutką, małą dziewczynę? - Jester się zaśmiał. - Wiesz, że jest już kogoś innego. Mogę wyczuć ugryzienie na niej. Naznaczył ją.
Myrnin.
- Zamknij się, - powiedziałem i kopnąłem go w twarz. Nie spodziewał się tego i upadł, ale wampiry nigdy nie były tak łatwe do położenia na plandece na długo. Odskoczył, teraz warcząc, a ja odskoczyłem do tyłu, obserwując przenoszenie się jego ciężaru. Przyszedłby po mnie. Jester zawsze przychodził po mnie.
Kiedy tak zrobił, szybko uderzyłem, nurkując pod jego napływem, uderzając moim ramieniem w jego centralną masę i podnosząc go z plandeki. Bez działania nie był o wiele lepszy od zwykłego człowieka, ale muszę być ostrożny z jego rękami; mogły zmiażdżyć kości, a jego paznokcie były tak ostre jak noże. Trzasnąłem nim na jego głowę za mną i szybko przymocowałem jego ręce za jego plecami. To musiało boleć, bo po raz pierwszy usłyszałem coś jak krzyk bólu.
Od wampira.
To sprawiło, że czułem się wspaniale.
Ktoś zaklaskał. To była Gloriana, patrząc na mnie, opierając się o liny z piękną gracją. - To było wspaniałe, - powiedziała. - Biedny Jester. Myślę, że może być po prostu zdeklasowany, Shane. Powinieneś mu teraz pozwolić wstać. Myślę, że dostał swoją lekcję. Prawda?
Wykręciłem jego ręce ciaśniej i poczułem coś płaczącego. Tym razem, Jester wrzeszczał.
- Wystarczy, - warknął Vassily i zanurkował pod linami. Chwycił moje ramię aby mnie odciągnąć. - Potrzebuję go bardziej, niż ciebie, chłopcze.
Puściłem, bo nie walczysz z Vassily'm. Po prostu nie walczysz. To była zasada, jedna z jedynych zasad, które teraz zostały. Glory i Vassily, oni byli poza granicami.
Chociaż w inny sposób… to była po prostu wolność. Walczyć zanim oni powiedzą stop.
- Ach, - powiedział Vassily. - On obserwuje. - Nie brzmiał na szczególnie szczęśliwego z tego powodu. Spojrzałem w górę i myślałem, że zobaczyłem cień do góry, za grubym szkłem. Wynędzniałą, szczupłą twarz, starą i bladą, która prawie wyglądała znajomo, ale zniknęła w plamie ruchu. Vassily westchnął. - Widziałeś to, Shane?
Skinąłem głową.
- Obawiałem się tego. Glory, gdybyś mogła?
To wszystko wymazało się, wszystkie ostre ostrza i powierzchowne wspomnienia. Zniknęły. Cokolwiek to było, powinienem pamiętać… Cóż, nie pamiętałem.
Spojrzałem odruchowo w górę na okno, ale nie mogłem niczego zobaczyć. Prawdopodobnie tylko odbicie. Widziałem odbicie.
- To jest zbyt publiczne, - powiedziała Glory do Vassily'ego. - Musimy przesunąć operacje szybciej, niż planowaliśmy - przynajmniej na pewien okres.
- Tak, - powiedział. - I na wypadek, lepiej weźmiemy trzecią opcję. Nie chcę, żeby ktokolwiek rozwalał nasze przyjęcie. Masz listę ludzi, którym możemy zaufać aby zapełnić miejsca?
- Do czasu, kiedy skończę w tym mieście, będziesz w stanie ufać prawie każdemu. - Zaśmiała się. - Ale tak. Wiarygodne źródła. Jesteśmy bardzo blisko.
- Dobrze, - powiedział Vassily i klepnął mnie w ramię. - Idź pod prysznice, Shane. Jesteś gotowy.
###
To było w czwartek, kiedy rzeczy zaczęły się walić. Zaczynając, Shane był późno, naprawdę późno. Kiedy w końcu wrócił do domu, przyszedł dźwigając jedzenie - znowu grilla, ale z tymi wszystkimi warzywami i wszystkim. Co oczywiście, zrobiło go popularnym.
Ale kiedy nakryła do stołu, Claire obserwowała go wędrującego po salonie. Kroczył, a Shane zazwyczaj nie kroczył - był bardziej skłonny do ułożenia siebie na kanapie i wyglądania jakby zasnął, nawet kiedy tego nie zrobił. Tego wieczora jednak poruszał się jakby był napompowany i oszalały, a kiedy dotknęła go w ramię, obrócił się tak szybko, że wzięła krok do tyłu. Łatwo było zapomnieć jak duży był Shane i jak silny, zanim nie zobaczyła go w akcji. Zazwyczaj był z nią taki delikatny.
- Co? - warknął, a potem jakieś cienie opuściły jego wyraz twarzy. - Oh. Przepraszam, Claire. Nie miałem tego na myśli.
- Tak, wiem. Co jest z tobą?
Wzruszył ramionami. - Nie wiem. Przypuszczam, że bezsenność. Bycie takim jak dzisiaj. Myślę, że po kolacji pójdę na salę gimnastyczną, spalić trochę energii. - To nie było jak Shane. Zazwyczaj chodziło mu tylko o obijanie się na kanapie, może wkładanie trochę energii w gry video. Nie był nerwowym typem.
- Okej, - powiedziała niepewnie. - Może najpierw zagramy w grę? Z trudem w ogóle cię widuję. Moglibyśmy spędzić trochę czasu razem.
- Tak, cóż, jesteś tą, która zwiewa do Wysokich Czarodziejskich Zwariowanych Spodni za każdym razem, kiedy chapnie palcami. Nie obwiniaj mnie, że mnie nigdy nie widzisz. Też mam życie. Jest do dupy, ale mam jedno. - Słowa Shane'a były tępe, a jego ton - był prawie podły. Claire poczuła to jak klaps i zszokowało ją to - czemu, nie wiedziała. Był wystarczająco zły za incydent z Myrninem, ale myślała… Cóż, myślała, że przeszedł przez to, że było bezpiecznym znowu z nim rozmawiać.
Najwyraźniej nie przeszło mu. Zdecydowała się w ogóle nic nie powiedzieć, co było prawdopodobnie złe, ale nie ufała jej głosowi. Nie chciała, żeby słyszał, jak bardzo ją skrzywdził.
Po kolejnej chwili ciszy, odwrócił wzrok. - Przepraszam. Gry brzmią dobrze. Przypuszczam, że po prostu nie jestem w humorze. Może trochę zabijania nienormalnych-stworów jest po prostu tym, czego potrzebuję. - Nie zombie. Nienormalnych stworów. To mogło być niczym, ale instynkty Claire powiedziały jej, że to było bardzo złym znakiem.
Michael wyciągał jedzenie. Claire wiedziała, że słuchał, ale nic nie powiedział, tylko posłał jej rzut oka. Z tego wiedziała, że też był zaniepokojony. Coś było nie tak. Zdecydowanie nie tak.
- Hej, bracie, lepiej zagrasz najpierw ze mną, - powiedział Michael. - Minął tydzień odkąd mogłem skopać twój marny tyłek. Czas dla ciebie aby się odegrać.
Shane wyszczerzył swoje zęby. To nie był uśmiech. - Chcesz grać? Zagrajmy. Zobaczymy, kto się wykrwawi tym razem. - To był Shane, ale to nie był. Wszystkie podteksty były złe - język ciała, ton, wszystko z wyjątkiem słów.
Michael też to wiedział. Skrzyżował oczy z Shane'm, zmarszczył brwi i powiedział, - Może lepiej odstawisz kofeinę.
- Może lepiej zajmiesz się swoim własnym, cholernym interesem. - Powiedział coś półszeptem. To brzmiało jak krwiopijca.
- Hej, - powiedziała Claire i położyła swoją rękę na jego ramieniu. - Wszyscy tutaj jesteśmy przyjaciółmi.
Wzdrygnął się i odtrącił ją. - Jesteśmy? - zapytał Shane. - Jesteś tego pewna?
- Hej! - Eve weszła i teraz walnęła talerzami na stół. Wyglądała wściekle. Michel z drugiej strony był cicho, obserwując Shane'a z ostrożnością, która sprawiła, że skóra Claire ukłuła. - Hej, Junior Van Helsing (odniesienie do Abrahama Van Helsinga - postaci literackiej z powieści „Drakula”, która była z zamiłowania pogromcą wampirów - przypuszczenie tłumacza), odsuń się. Jak wiele razy musimy w to grać? Co znowu wkurzyło twój tyłek? Michael jest jednym z nas; wiesz to.
- Jest jednym z nich, - powiedział Shane. - Jak mój tata. Jak Oliver i Amelie i wszyscy z tych innych. On był jednym z nas. Teraz po prostu wygląda jak my. Lepiej przestań pić samobójczy sok, Eve, zanim obudzisz się bez pulsu, tak jak on.
- O czym ty mówisz? Co się do diabła stało? Michael? Czy coś powiedziałeś? - Eve spojrzała na niego, ale Michael potrząsnął głową.
- Oh, daj spokój. Przestań udawać, - powiedział Shane i zrobił krok w kierunku Michaela. Michael napiął się. - Facet, mogę to wyczuć. Mogę wyczuć ciebie obserwującego mnie. Obserwującego Claire. Do diabła, Eve też. Wszyscy jesteśmy teraz dla ciebie po prostu chodzącymi przekąskami. Myślisz, że tego nie wiem?
- Poważnie, - powiedział Michael. - Musisz się przebadać. Cokolwiek myślisz, mylisz się. Nie skrzywdziłbym cię, albo Claire, albo Eve. Nigdy.
- Nigdy? - Shane się zaśmiał, wysoko i napięcie. Jego oczy miały gorączkowy rodzaj blasku. Przeszedł do Eve, a ona cofnęła się, ale zbyt późno. Chwycił jej rękę, a ona upuściła garść noży i widelców z brzękiem na stół.
Miała na sobie czarny, aksamitny choker (choker - przylegający blisko do ciała naszyjnik, noszony wysoko na szyi - przypuszczenie tłumacza) z czaszką i piszczelami nadrukowanymi na niej. Sięgnął po nią i zerwał ja z jej szyi.
A na jej gardle goiły się ślady ugryzień. Eve przysłoniła je ręką, z szerokimi oczami, ale było za późno. Wszyscy je zobaczyli.
- Chcesz mi to znowu powiedzieć? - zapytał Shane. Teraz prawie szeptał, z twarzą blisko do Eve, ale nie było to miłe. To było okrutne. - Znowu chcesz mnie okłamywać o tym, jakbyś nigdy jej nie skrzywdził, Mikey?
Eve wydobyła z siebie dźwięk zmartwienia i próbowała się wyswobodzić. Jego ręka owinęła się na jej ramieniu nawet ciaśniej, trzymając ją tam.
- Shane, przestań. Złamiesz mi rękę…
Może by ją puścił - Claire nie wiedziała - ale Shane nie miał szansy.
Michael całkowicie trzasnął i posłał Shane'a lecącego.
Shane uderzył o ścianę z ciężkim grzmotem, przewracając stół i posyłając lampę trzaskającą o podłogę, która zaskwierczała z dźwiękiem smażenia, kiedy żarówka roztrzaskała się. Claire była zbyt zszokowana aby się poruszyć - to zdarzyło się zbyt szybko - ale Shane przetoczył się z tego i powrócił na nogi w sekundy. Michael stał teraz pomiędzy nim a Eve, wpatrując się w Shane'a jakby nigdy wcześniej go nie widział. A Shane z powrotem wpatrywał się, wyglądając tak wściekle jak niebezpiecznie jakim Claire kiedykolwiek go widziała - podbródek w dół, głowa wypchnięta w przód.
Michael powiedział, - Cofnij się. Nie możesz popychać Eve dookoła. Claire też. Nie w moim domu. Jesteś pijany? Bo jesteś cholernie pewny ukierunkowując się na ducha Franka Collinsa.
To powinno spoliczkować Shane'a od tego; Claire skrzywiła się, a to nawet nie było skierowane do niej. Ale Shane nie zareagował jakby w ogóle to usłyszał. Zrobił krok w kierunku Michaela, potem kolejny, a potem nagle ruszył na niego.
Szybko, tak jaki był, Michael znalazł się w sytuacji. Shane uderzył go i miał na podłodze w mniej niż sekundę, klęcząc na jego klatce piersiowej aby przytrzymać go na dole, z pięścią trzymaną z tyłu na drugi podmuch.
Claire pobiegła naprzód i chwyciła przedramię Shane'a, próbując go powstrzymać, ale odtrącił ją. Powstrzymała go tylko na sekundę lub dwie, ale to było wystarczająco dużo czasu dla Eve aby rzucić się naprzód, nad Michaelem i spojrzeć w górę na Shane'a ze sprowokowaniem i szokiem.
- Nie! - wrzasnęła prosto w jego twarz. - Nie ośmielaj się tego zaczynać, Shane!
- Próbuję ci pomóc, ty szalona suko! Nie możesz mu ufać. Nie rozumiesz? On cię gryzie! On cię skrzywdzi bardziej niż…
- Bierzemy ślub!
Shane'a zmroziło w miejscu, a jego ręka obwisła. Jego pięść otwarła się i opadło do jego boku. Po prostu wpatrywał się w nią przez kilka uderzeń serca, a potem potrząsnął swoją głową tak gwałtownie, że jego kudłate, ciemne włosy uderzyły w jego twarz. - Wy co?
- Bierzemy ślub. A jeśli chcę pozwolić mu się gryźć, to żaden twój cholerny interes. I poza tym nie wiesz co się stało albo dlaczego, więc po prostu zamknij swoją buzię, Shane. Jej głos był teraz drżący, ale próbowała wyglądać na pewną siebie. - Nie, nieważne. Otwórz ją i pogratuluj nam. Jesteś nam to winien.
- Nie.
- Czemu nie? Bo tego nie pochwalasz? Ty dupku! - Eve pchnęła go, a Shane pozwolił jej go strącić z Michaela. Usiadł na podłodze, nagle słaby, wpatrując się w dół na swoje otwarte dłonie. Jego kłykcie były posiniaczone - ostatnio były bardzo posiniaczone i przecięte i spuchnięte. Claire przypuszczała na początku, że to były praktyki sztuk walki, ale teraz myślała… to były walki. Prawdziwe walki.
Jak ta.
Michael usiadł, owijając swoją ręką dookoła Eve. Dotknęła jego twarzy, gdzie został uderzony i powiedziała, - Boli? Wszystko okej?
- Kłuje, - powiedział. - Shane pakuje piekielnie dużo uderzeń pięścią w ostatnich dniach. - Spojrzał w jej oczy przez kilka długich sekund. - Nie myślałem, że chciałaś już komukolwiek powiedzieć.
- Nie chciałam, - powiedziała Eve. - Ale to po prostu… to po prostu w pewien sposób wyszło. Przepraszam. Chciałam mieć duże przyjęcie na zawiadomienie, wiesz, ale… musiałam coś powiedzieć aby sprawić, żeby przestał.
- Nie zamierzał mnie skrzywdzić. W każdym razie nie bardzo.
- Może nie, ale ty zamierzałeś musieć go skrzywdzić, jeśli by się nie cofnął. A ja nie chciałam tego.
Claire nie wiedziała, jak się z tym wszystkim czuła. Jasne, kochała Michaela i Eve i wiedziała, że byli razem, ale to… to wydawało się szybkie i ostateczne i dziwne. Jakby śpieszyli się do czegoś.
Czuła się odnośnie tego pełna niepokoju i nie miała pojęcia czemu.
Michael znowu przycisnął Eve blisko i pocałował ją z powagą. Eve westchnęła i przytuliła się do jego klatki piersiowej, a oni oboje patrzyli na Shane'a i Claire, która klęczała przy nim. Chciała zapytać Shane'a czy było z nim w porządku, ale to by brzmiało głupio w tych okolicznościach. Oczywiście, że nie było z nim w porządku. To było takie nie w porządku.
Nic z tego nie było w porządku.
Wyciągnęła się, umieściła swoje palce pod jego podbródkiem i przechyliła jego twarz do góry. Jego oczy lśniły od łez, a on wyglądał młodo i na okropnie przerażonego.
Zagubionego.
- Co się ze mną dzieje? - zapytał. - Boże, Claire, czemu to zrobiłem? Nie robię tego. Nie wściekam się za… za nic. W każdym razie, nie robiłem tak. - Przełknął. - Myślisz…? Czy jest to…? Może to dlatego że… mój ojciec… Nie zawsze był znieważającym dupkiem, wiesz; on po prostu taki się stał. Wpadał w te nastroje i on… on… - Połykał powietrze, jakby tonął, a nieszczęście i ból w jego głosie sprawiał, że Claire bolało w środku. Nie myślała; po prostu położyła swoje ręce dookoła niego i trzymała go, zawzięcie kochając go, bojąc się o niego, bojąc się o nich wszystkich. - Nie powinienem tego robić. To jest złe. To wszystko jest złe. Nie chcę być jak on. Nie chcę. Nie mogę. Proszę pomóż mi.
- Nie jesteś, - wyszeptała, z ustami blisko jego ucha. - Przysięgam, że nie jesteś.
- Więc czemu to zrobiłem? Chciałem go zabić i to jest jakbym nie mógł się powstrzymać.
Też nie wiedziała. Trzymała go i rozmawiali łagodnymi, prawie niemymi pomrukami, a jego ramiona dookoła niej były tak silne, ale trzęsące, a ona udawała nie czuć tego, kiedy jego łzy przesiąkły przez jej koszulkę.
Michael i Eve poszli podczas tego wszystkiego. Jedzenie leżało zimne na stole, kiedy Claire podniosła głowę aby sprawdzić. Skóra Shane'a wydawała się zimna i zwilżona dotykiem. - Powinieneś zjeść, - powiedziała. - Poczujesz się lepiej, jeśli zjesz.
Zaśmiał się nieszczęśliwie. - Myślisz, że jeśli zjem, przestanę być kompletnym chujem?
- Nie jesteś.
- Tylko dlatego, że nie jestem w niczym dobry. Włączając to.
Boże, on po prostu się rozpadł, a ona nie wiedziała co powiedzieć. Claire przekonała go, żeby wstał, a potem usiadł przy stole. Odniosła jedzenie z powrotem do kuchni aby podgrzać je w mikrofalówce i stwierdziła, że Eve i Michael byli tam, zaangażowani w cichą, intensywną dyskusję pomiędzy sobą. Przestali, kiedy ją zobaczyli.
- Powinniśmy zjeść, - powiedziała i nacisnęła przyciski mikrofalówki.
- Coś jest z nim nie tak, - powiedziała Eve. - Widziałaś. Wiesz.
- Zjedzmy, - powiedziała Claire. - Wszyscy jesteśmy zmęczeni i głodni i nerwowi.
- Claire…
- Proszę. - Jej głos załamał się, kiedy to powiedziała i musiała wytrzeć swoje oczy aby powstrzymać łzy od spadnięcia. - Po prostu usiądźmy i zjedzmy!
Ale kiedy odniosła jedzenie, siedzenie Shane'a przy stole było puste. Sprawdziła jego pokój, ale tam też go nie było.
Wyszedł.
A ona nie wiedziała gdzie.
SHANE
Siedziałem tam samotny przy stole, patrząc na dom, który znaczył dla mnie tak wiele. Mój dom. I nie wydawał się już domem. Nic nie wydawało się w porządku - przynajmniej cały ja. Już tutaj nie pasowałem. Byłem niebezpieczny. Coś było ze mną nie tak, a ja nie mogłem podjąć ryzyka, że skrzywdzę Claire. Nie mogłem przestać myśleć o twarzy Eve, kiedy byłem bliski uderzenia jej pięścią, o zszokowanym, wściekłym, nawiedzonym spojrzeniu, które mi posłała.
I jak widziałem twarz mojego taty w tym odbiciu.
Nienawidziłem teraz Michaela, nienawidziłem go, a nie chciałem. Był moim najlepszym przyjacielem, moim kumplem, moją skałą, ale teraz wewnątrz mnie nie miało to znaczenia. Był po prostu jednym z nich.
To bolało. Źle.
Słyszenie Eve mówiącej, że wychodziła za niego za mąż… To rozerwało wszystko. Nienawidziłem go, a nie mogłem go nienawidzić. Kochałem ją, a jej też nie mogłem nie nienawidzić, bo dokonała tego wyboru. Nic z tego nie miało już żadnego sensu. Nienawidziłem ludzi, których powinienem kochać. Nie Claire - to było szczere; to było idealne. Nie mogłem jej nienawidzić.
Nie póki nie pomyślałem o Myrninie. Nie póki nie przypomniałem sobie, co powiedział Jester… Jest naznaczona. Mogę wyczuć ugryzienie na niej. Nie jej wina, ale nienawidziłem tego, że Myrnin miał to prawo do niej. Że nie mogłem sprawić, że to odejdzie, nieważne jak bardzo próbowałem.
Vassily obiecał mi pieniądze i dostarczył je. Obiecał także mnie i Claire drogę na zewnątrz.
A ja musiałem wziąć to szybko, bo nie zamierzało być niż do stracenia.
Claire była w kuchni, rozmawiając z Michaelem i Eve, a uczucie przeleciało przeze mnie… prawdopodobnie paranoja. Po prostu wiedziałem, jak próbowała zrobić to wszystko okej, że musielibyśmy wszyscy razem usiąść i udawać, tylko udawać, że pęknięcia nie były wystarczająco duże żeby skończyć się fiaskiem.
A ja nie mogłem tego zrobić. Po prostu nie mogłem.
Wstałem i wyszedłem zamykając za sobą cicho drzwi.
Na zewnątrz w ciemności, brak Ochrony, brak wampirów, które kłapnęły by swoimi palcami aby upewnić się, że mogę chodzić dookoła bezpiecznie - nie, że to działało w ten sposób, nieważne, co obiecali. Dostałem list z dzisiejszą pocztą; znowu byłem oznaczony w banku krwi, a jeśli nie pojawię się wkrótce aby zapłacić moje podatki, Krwista Brygada przyjdzie wołając. Nie byli delikatni, kiedy to się zdarzało. Wchodzili, chwytali cię, przymocowywali cię i wbijali igłę w twoją żyłę, nieważne czy ci się to podobało, czy nie.
Czasami zapominali wyjąć ją, kiedy oddałeś swoje pół kwarty (pół kwarty = 0,568 l - przypuszczenie tłumacza). Albo dwie. Albo trzy.
Czasami ludzie po prostu nie wychodzili znowu.
Nie było mowy, że zamierzałem już to zrobić. Nie byłem częścią tego. Zamierzałem wydostać się i zabrać Claire ze mną.
Doszedłem do sali gimnastycznej. Jeśli były wampiry na zewnątrz tam w ciemności, podkradające się do mnie, przepraszałyby u musiały to wyczuć, bo zrobiłem to tam bez nikogo dotykającego mnie. Pociłem się, nawet przy zimnym wietrze; była para uchodząca z mojej skóry. Jednak czułem drżenie. Znowu pusty. Nie głodny, ale spragniony.
Kiedy wszedłem do środka sali gimnastycznej i za prywatne drzwi, pierwszą rzeczą, jaką zrobiłem było otwarłem sportowe butelki z powszechnej lodówki i wypiłem proteinowy napój. Potem następny. Potem kolejny. Po trzecim czułem się znowu mocny. Pod kontrolą. Skupiony.
Silny.
- Hej, facet, - powiedział Greg, inny człowiek, który trenował. Był pijakiem, napakowanym podrobionymi mięśniami, ale jednak był fajny. - `Nadmierna wściekłość była zaletą na ringu. Przybiliśmy piątki, kiedy go mijałem, a potem usiadłem na ławce z pięcioma innymi czekającymi na szansę na ringu. Shiemaa była jedyną dziewczyną - bardzo krótko obcięta, twardsza niż jej waga w żelazie. Przybiła ze mną pięść i tak jak zrobili pozostali. Wszyscy razem szaleni.
- Słyszałam, że Śmierdzący Doug dał zabić sobie tyłek, - powiedziała Shiemaa nad moją głową, mówiąc do Keitha, innego pijaka z rękami tak dużymi dookoła jak cała głowa Shiemaa'y. - Ktoś powiedział, że to było, dlatego że gadał. Prawda?
- Tak myślę, - powiedział Keitha. - Szalony, mały bękart. Nie służył długo - nie miał jednak ognia - ale mógł dostać pięścią. Dałbym mu to.
- Tak, dałeś mu ich kilka, - powiedziała Shiemaa. Ona i Keith przybili pięści przede mną. - Nie żebym za nim tęskniła, ale co on powiedział?
- Nie wiem. Nie przejmuję się tym.
- Doug, - powtórzyłem. - Jakaś mgła rozchmurzyła się przede mną, nawet mimo że nadal zaciskałem pięści, spalając nadmiar energii. - Facet z uniwersytetu? Miał podcięte gardło?
- Tak, to on. Śmierdzący Doug. `Ponieważ, stary, miał jakieś sporne kwestie higieniczne.
- Co jest dużo, pochodząc od ciebie, - powiedziała Shiemaa. Keith rzucił na nią pięścią, za moimi plecami. Zablokowała ją bez żadnego wysiłku. - Czemu? Znałeś go?
- Moja dziewczyna znalazła ciało, - powiedziałem. - Znała go. Nie wiedziałem, że w tym był.
- Tak, był jednym z pierwszych, o którego zapytali, - powiedziała Shiemaa. - Prawdopodobnie ponieważ był szalonym samotnikiem i trzaskał połowę czasu. Nawet nie był dzieckiem Morganville. Przypuszczam, że ograniczali swoje straty.
Śmieszne, ale wizja, że Vassily i Glory zabiliby jednego z nas aby chronić swój mały, zagmatwany klub walki… to mnie nie zaskoczyło. Też nie zaalarmowało. Śmierdzący Doug sam się do tego doprowadził.
Shiemaa stuknęła mnie w tył głowy, nie delikatnie. - Yo, ładny chłopaczku, chcesz iść na kilka? - Ring był teraz pusty. Wampiry teraz znikały, wychodząc aby robić cokolwiek, co robili podczas godzin północnych.
- Nah, - powiedziałem. Nie byłem w nastroju aby uderzać teraz kogokolwiek, nawet nie Shiemaa'ę, która mogła temu podołać. - Wychodzę aby powalić w jakieś worki.
- Rób, jak chcesz, - powiedziała i klepnęła Keitha. - Chodźmy, duży facecie.
Wyszedłem na zewnątrz, do publicznego obszaru. Nieważne o tej porze nocy, bo było kilkoro ludzi, którzy ryzykowali, a kiedy wampiry się zmyły - co robili nocą aby wbić do banku krwi albo umawiać się na randki albo robić cokolwiek by to nie było - mieliśmy miejsce w większości dla siebie. Przebrnąłem do ciężkiego worka.
A wkrótce reszta z nich wyszła aby dołączyć do mnie.
Jak paczka.
Uderzyłem worek i poczułem się lepiej, bo w końcu wiedziałem, co robiłem.
Przewodziłem paczce.
I to było okej.