Rozdział 4
*Rzeczy napisane kursywą w nawiasach to wyjaśnienia dotyczące nazw własnych, wyrażeń itp. mające pomóc w zrozumieniu kontekstu danej wypowiedzi
Kiedy wróciły, Michael był w domu i zaskakująco, nie grał na gitarze. Siedział na kanapie na zwyczajowym miejscu Shane'a, grając w grę. - Hej, - powiedział, kiedy weszły Claire i Eve. - Nikt nie zrobił kolacji.
- Nikogo, oprócz ciebie nie było w domu, aby ją zjadł. - powiedziała Eve. - I zaryzykuję przypuszczając, że i tak jej nie zrobiłeś.
- Nie. - Zabił piłą łańcuchową zombie i instynktownie zrobił unik kiedy inny wyskoczył na niego z cienia na ekranie. - Przypuszczam, że wszyscy pójdziemy do łóżek głodni, jak złe dzieci, którymi jesteśmy.
- Przypuszczam, że nie. - mrugnęła Eve do Claire, która podniosła poplamioną tłuszczem torbę. - Poważnie, nie mogłeś wyczuć burgerów? Czy twój wampirzy nos nie działa poprawnie, Michael?
- Miałem nadzieję, że wyobrażam sobie burgery.
- Zamknij się. Przyniosłam ci jednego zrobionego extra surowego. Z ogórkami konserwowymi. Wiem, że lubisz ogórki konserwowe.
Michael zatrzymał grę i odłożył kontroler na bok, a kiedy wstał, drzwi się otworzyły i wszedł Shane. Skinął do Michaela kiedy zrzucił swoją płócienną torbę w korytarzu, obok torby Eve. - Kto przyniósł burgery?
- Widzisz, on może poczuć burgery! - wrzasnęła z kuchni Eve.
Michael zignorował to. - Poszliście na siłownię?
- Tak. - powiedział Shane. - Ten facet od sztuk walki jest dość twardy.
- Mam siniaka! - krzyknęła Eve. - Dużego! Tuż nad moim sercem! Zgadnij kto go tam umieścił?
Michael podniósł brwi na Shane'a, który podniósł swoje ręce. - Nie ja, facet. Nigdy jej nie dotknąłem.
- Oliver! - Eve odpowiedziała z drzwi kuchennych, trzymając talerze, balansując nimi jak zawodowiec. - Michael, tu jest twój prawie ugotowany. Shane, ty masz burgera jalapeño (jalapeño - odmiana papryki o niewielkich owocach, ceniona ze względu na ostry smak - przypuszczenie tłumacza). Ja i Claire mamy te zwykłe, stare, nudne.
- Rozgałęziamy się na różne rodzaje śmieciowego jedzenia. - powiedział Michael. - Ekscytujące.
- Zamknij się. Chcesz aby podgrzać twój sok? - Sok, rozpoznała Claire, był nowym szyfrem Eve na krew. Cóż, technicznie, to był sok, przypuszczała Claire. Ludzki sok.
- Wezmę go. - powiedział Michael. - Dzięki. Shane, Claire cole?
- Tak! - wrzasnęła Claire, w tym samym czasie co Shane. Podszedł aby objąć ja ramieniem i pochylił się aby ją pocałować.
- Jinx. (Jinx - gra w której grasz duchem i zbierasz słodycze w Halloween, jednak zostajesz zamknięty w domu i musisz się z niego wydostać - przypuszczenie tłumacza) - wyszeptał.
- Lubię ten rodzaj Jinxa bardziej niż ten, który miałam w szkole podstawowej. - powiedziała. Smakował jak sól i metal, ale metal, ale nadal wydawał się seksowny kiedy jego wilgotna koszulka przylegała do jego ramion i klatki piersiowej. Nigdy wcześniej nie pomyślała, że pot jest taki seksowny, ale Shane'a tak. Shane zawachlował nią.
- Więc, co robiłaś na siłowni? - zapytał. - Widziałem cię na ściance wspinaczkowej.
Ups. Złapana. - Byłam na niej przez chwilę. - powiedziała. - Potem Eve zabrała mnie aby nauczyć mnie szermierki.
- Nie tam bardzo szermierki ile jak trzymać szablę i jej nie upuścić. - powiedziała Eve. - A potem walczyłam z Oliverem do remisu.
Shane potrząsnął rękami. - Oh, a potem wszyscy zostaliśmy wybrani na lodowe księżniczki i poproszeni o pojechanie do Disneyland'u! - Przewrócił oczami.
- Śmiej się ile chcesz, - powiedziała Eve. - I ponadto, nie kłamię. Zadałam Oliverowi śmiertelny cios. Zapytaj swoją dziewczynę.
- Uderzyła go jego szablą. - powiedziała Claire, kiedy oboje Shane i Michael patrzyli na nią. - Widziałam to.
- A potem, aby upewnić się, że znam moje miejsce, praktycznie wbił swój épée przez moje serce, ale, wiecie, szczegóły. Stąd siniak. - Przeciągnęła w dół dekolt swojej koszulki aby odsłonić jego górę. Shane zagwizdał z uznaniem nie na jej atrybuty, Claire była pewna. Siniak. To był Shane, na wskroś.
- Nie wiedziałem, że szermierka jest kontaktowym sportem, - powiedział. - Myślałem, że jest bardziej, wiesz, udawanym sportem. Jak golf. Albo zawody w jedzeniu.
- Hej, golf jest trudny. - wzruszyła ramionami Eve. - W każdej chwili, kiedy będziesz chciał abym zbiła twój kiepski tyłek osiemnastoma dołkami, powiadom mnie.
- Zostałem zbity wystarczająco, dzięki. - Shane opadł na swoje krzesło i wyciągnął talerz przed siebie. - Mógłbym zjeść konia z kopytami (w oryginale jest „roadkill” czyli zwierzę potrącone przez jakiś pojazd, ale w Polsce mówi się zjeść konia z kopytami jako wyrażenie ogromnego głodu - przypuszczenie tłumacza), jestem taki głodny. Bez ostrego sosu.
- Cóż, masz szczęście, bo nie mam pojęcia, co naprawdę jest w tych burgerach. - powiedziała Eve. Michael wyszedł z kuchni i położył trzy zimne puszki coli na stole i jedną sportową butelkę, która mogła być może zawierać sok. Ciepły sok. Claire była wdzięczna, że był opakowany. - Wspólna kolacja. Wow. To święto.
Było niedawno. Robili wszystko, aby robić dużo rzeczy razem, że było to coś więcej niż jakby dwóje z nich jadło razem, albo troje. Trzymanie całej czwórki przy stole było dla odmiany wspaniałe. Eve gadała o pracy i jak fantastyczne pomieszczenie do szermierki (sala?) było na nowej siłowni. Michael dodał kilka ciekawostek o tym, co działo się z muzyką, która była nadal w powietrzu, po ich podróży do Dallas aby nagrać jego demo. To brzmiało pozytywnie, ale Michael był nadal ostrożny i pesymistyczny.
Claire prawie wypaplała całą awanturę Myrnina/Franka, ale zdała sobie sprawę, że nie mogła, bo był tu Shane, a Shane nadal nie wiedział, że jego ojciec przeżył… przynajmniej w formie mózgu w słoiku, podłączony do komputera. Shane myślał, że Frank był martwy i był z tą myślą spokojny. Claire nie wiedziała, jak będzie się czuł z resztą tego i nie mogła znieść zranienia go. Nie było powodu, dla którego musiał wiedzieć.
Z resztą i tak dalej to sobie powtarzała.
To był fajny czas razem i dawał wrażenie domu. Śmiech ją ocieplił, a okazjonalne spojrzenia i uśmiechy od Shane'a sprawiły, że wszędzie czuła mrowienie. Po kolacji, ona i Eve pozmywały (ale tylko dlatego, że była ich kolej), kiedy Michael i Shane osiedli na kanapie i załadowali nową grę. Okazało się, że bez zaskoczenia, była to kolejna gra zombie. Krew i wnętrzności nastąpiły. Claire wkuliła się pomiędzy nich na kanapę z podręcznikiem, kiedy Eve wyciągnęła się na podłodze i przeglądała magazyn.
Normalny wieczór. Bardzo, bardzo normalny.
Póki Shane nie przegrał gry.
- Cholera! - wrzasnął i rzucił kontrolerem w monitor. Znaczy się, naprawdę rzucił. Uderzył w krawędź oprawy, zamiast delikatniejszej części LCD i kawałki kontrolera roztrzaskały się poleciały wszędzie. Eve zaskamlała i zwinęła się, otrzepując się z kawałków plastiku. Claire wzdrygnęła się.
- Jezus, Shane, nie żartuj, - powiedział Michael. - Przegrałeś. BFD (BFD - skrót od “big fucking deal” - czyli “kurwa wielka sprawa” - przypuszczenie tłumacza), stary. To nie jest pierwszy raz.
- Zamknij się. - powiedział Shane. Wstał, chwycił kontroler i spiorunował go spojrzeniem. - Kawałek gówna.
- Nie obwiniaj sprzętu. Działał dobrze, zanim go nie rozwaliłeś.
- Skąd do diabła wiesz? Grałeś na nim?
- Wiem, że jesteś mi winien za nowy kontroler.
- Pieprz się, stary. - Shane rzucił zepsutym kontrolerem tym razem w Michaela. Nie, żeby to było ryzykowne; Michael spokojnie sięgnął go i złapał, tak łagodnie, że mógłby to być jakiś rodzaj specjalnego efektu.
- Może powinieneś wyluzować.
- Może powinieneś przestać z tymi wampirzymi refleksami w grze!
Michael zmarszczył brwi. Zazwyczaj nie pozwalał Shane'owi dobierać się do niego, ale Claire mogła zobaczyć formujący się gniew. - Grałem z tobą sprawiedliwie.
- Sprawiedliwie? - Shane zawarczał śmiechem. - Facet, nie masz już pojęcia o czym mówisz, prawda? Nawet nie wiesz, kiedy nas opierdalasz.
- Hej! - powiedziała Claire i stanęła pomiędzy nimi, kiedy Michael podniósł się na nogi. Powietrze wydawało się teraz ciężkie i złowrogie, odzwierciedlenie domu na uczucia jego właścicieli. - Chłopacy, przestańcie! To tylko gra!
- Nie, to nie jest tylko gra. Do diabła zejdź mi z drogi!
- Przestań! - powiedziała ostro i pchnęła Shane'a w ramię. - Jezu. Nie miałeś wystarczająco dużo bójek na dzień? Co to jest? Michael ma rację. Nie musisz niszczyć sprzętu tylko dlatego, że przegrałeś grę. Nie masz trzech lat, Shane!
Jego ciemne oczy skupiły się na niej i poczuła bardzo autentyczny, bardzo zimny dreszcz przechodzący przez nią. To nie był Shane, którego znała. To był inny Shane. - Nie bij mnie. - powiedział. - Nie lubię tego.
Claire pozwoliła swoim rękom opaść na boki i wzięła głęboki oddech. - Przepraszam. Nie powinnam tego robić. Chciałam po prostu zwrócić twoją uwagę.
- Cóż, w porządku, zwróciła ją. Nie chciała tego robić. Ale przynajmniej złamała tempo czegokolwiek, co się działo pomiędzy Shane'm i Michaelem.
Teraz było to tylko pomiędzy nią a Shane'm.
- Claire. - powiedział Michael. Podniosła rękę bez spojrzenia na niego i poczuła ciszę.
I chciała aby Shane coś powiedział.
SHANE
Nienawidzę przegrywać. Mam na myśli, naprawdę, bardzo. Zazwyczaj próbuje to ukryć i udawać, że tak nie jest, ale jest coś w środku mnie, co staje się spaczone i zdesperowane. Bo przegrana oznacza, że jesteś pod czyjąś łaską, nawet jeśli to tylko gra. Nawet jeśli nie wydaje się to nic oznaczać.
Miałem tego zbyt wiele w swoim życiu, bycia pod czyjąś władzą. Na początku mojego ojca. Potem wampirów. Zawsze był ktoś grożący, ktoś szybszy i silniejszy i okrutniejszy niż ja i to sprawiało, że czułem się wewnątrz przez cały czas jak przestraszone dziecko.
Nie kłamałem. Kontroler gry zaciął mi się. Guziki utknęły. To nie była moja wina, że przegrałem; to były narzędzia. Nie miałem przegrać, nie z Michaelem. Tak, stracenie panowania było głupie, mam na myśli, to był mój ulubiony kontroler, który rozerwałem, ale myśląc, że to nie było sprawiedliwe, że oszukiwał, że używał wampirzych refleksów aby wygrać nie zasłużyło na to. Wkurzyło mnie, okej? Bardzo mnie wkurzyło.
I chciałem skopać jego tyłek.
Może to było tylko dlatego, że coś poszło nie tak na siłowni, coś, co zazwyczaj trzymałem zamknięte w środku jakieś ciemnej jaskini. Mam na myśli, to był Michael. Ale tylko teraz, wpatrując się w niego, przypomniałem sobie, że właściwie nie był moim przyjacielem. Nie tym, z którym dorastałem, w każdym razie nie tym, który był za mną. To było ciało Michaela, ale w środku tej skorupy nie był tą samą osobą. W ogóle.
Dziewczyny były zdenerwowane. Claire próbowała ze mną pogadać, ale nie słuchałem jej, nie póki nie trzepnęła mnie w ramię. To wydało się jakby ostrym, przeszywającym ciosem, mimo że wiedziałem, że nim nie był; to było po prostu dlatego, że moje wszystkie nerwy płonęły, bo byłem taki ożywiony i prawdopodobnie miałem siniaka tam, na wierzchu wszystkiego. Powiedziałem coś do niej, coś, co prawdopodobnie nie było miłe i poczułem szczególnie paskudny odruch wściekłości z mojego mózgu do mojej ręki.
Moje palce zacisnęły się w solidną kulę mięśni, kości i mocy.
Claire spojrzała na mnie ze zmartwieniem i wściekłością na twarzy i po raz pierwszy, zobaczyłem siebie odzwierciedlonego w jej oczach. Zobaczyłem, co robię.
Znałem ten widok. Tą twarz. Widziałem ją przez moje dzieciństwo, kiedy Tata potykając się przychodził do domu z baru. Widziałem tą ciężką fabryczną siłę po tym jak Alyssa umarła, dwadzieścia cztery godziny siedem dni w tygodniu.
Oh, Boże. Boże.
To było jakby jakaś zasłona została odsłonięta, zalewając mnie wewnątrz światłem i nie podobało mi się w ogóle co widziałem w sobie. Walka była jedyna rzeczą. Ale to było cos innego. To byłem ja stający się tym, kim nigdy nie chciałem być.
Ale głęboko, bardzo głęboko zdałem sobie sprawę, czemu mój ojciec był taki, jaki był. Łatwo było pozbyć się tych wszystkich demonów, pozwolić im zagrzmieć.
I to wydawało się przyjemne.
To było bardziej przerażające niż cokolwiek, co kiedykolwiek wiedziałem.
###
Claire rzeczywiście zobaczyła, że coś stało się w środku niego, coś w rodzaju pstryknięcia. Shane zamrugał, a potem był całkowicie Shane'm, ciepłym, prawdziwym i pełnym skruchy. - Oh, Boże, przepraszam. - powiedział i obtoczył ją ramionami. - Nie miałem tego na myśli. Tak bardzo przepraszam. - Poczuła zmianę języka jego ciała i przypuszczała, że patrzył na Michaela, nawet kiedy trzymał ją. - Przepraszam, bracie.
- Tak. - powiedział Michael. Nie brzmiał na przekonanego. - Okej. Po prostu następnym razem, nie bierz tego tak poważnie. Facet, to tylko gra.
- Zdobędę jutro nowy kontroler. - powiedział Shane. - Naprawdę. Przepraszam. - Claire mogła powiedzieć, z tonu jego głosu, że miał to na myśli; nie mówił tego tylko tak po prostu. I przypuszczała, że Michael też mógł to powiedzieć. - Przypuszczam, że miałem po prostu zbyt dużo adrenaliny.
Eve, która leżała na podłodze wpatrując się w nich, w końcu wstała. - Stary, - powiedziała i potrząsnęła głową. - Nie będę zbierać plastikowych odłamków. Collins, to twoja robota. Baw się. Ja spadam.
- Tak, ale wychodzisz? - zapytał Shane. To był jak na niego słaby wysiłek za zniewagę, ale przynajmniej próbował. Szybko się do niego uśmiechnęła i trzepnęła pierwszy raz tego wieczoru i skierowała się do góry. Claire przyłapała siebie na ziewaniu i sprawdziła zegarek. Wow, było późno. A ona miała ranem wczesny początek.
Pocałowała policzek Shane'a, a on obrócił swoją głowę i zamienił go w o wiele dłuższy, słodszy pocałunek. Który przerwała z żalem i powiedziała, - Też muszę iść do łóżka.
Wydał niski, pytający dźwięk w gardle. Zaczerwieniła się, bo Michael był dokładnie tam. Michael udawał robienie czegoś innego, co nic nie znaczyło. Zmysły wampirów. Prawdopodobnie mógł wyczuć, jak szybko biło jej serce. - Nie. - wyszeptała to ucha Shane'a. - Muszę odpocząć.
- Okej. - odszeptał i pocałował jej szyję, dokładnie tam, gdzie sprawiało, że drżała. Wiedział, że było to jej ulubione miejsce, które sprawiało że uginały jej się kolana.
- Będzie ze mną w porządku. Oh, zaczekaj, zawsze mam się w porządku.
- Przestań. - Jej głos nie brzmiał teraz tak pewnie. - Muszę odpocząć.
Puścił ją i wycofał się z rękami w górze. - Fajnie, - powiedział. - Idź.
Tak zrobiła, niechętnie, a kiedy odwróciła się, Shane zbierał odłamki rozwalonego kontrolera z dywanu, a Michael obserwował go z małą zmarszczką, nadal umieszczoną pomiędzy jego brwiami, jakby nie mógł do końca odgadnąć, co widział.
Michael spojrzał w górę na nią, kiedy zatrzymała się na schodach. - Dobranoc. - powiedział.
Pomachała. - Żadnych bójek pomiędzy wami dwoma. - powiedziała. - Obiecujesz?
Dał słowo i udał, że wbija kołek w serce, co sprawiło, że się uśmiechnęła i skrzywiła w tym samym momencie. - Będzie z nami w porządku. - powiedział. - Prawda, Shane?
Shane spojrzał w górę. - Prawda. - powiedział. Ale było coś dziwnego w jego twarzy, co przypomniało Claire te odległe dni, kiedy Michael po raz pierwszy zmienił się w wampira. Shane wcale wtedy mu nie ufał.
I nie była pewna, dlaczego nagle zdecydował się nie ufać znowu Michaelowi - ale była prawie pewna, że było tak, jak mówiła.
Wszystko to było bardzo mylące, a ona była zbyt zmęczona aby to przetworzyć. Ale kiedy znalazła się w łóżku, z światłem księżyca wpadającym chłodno przez zasłony, ostatecznie nie mogła spać. Przewróciła się z boku na bok i obróciła, oglądając czarne gałęzie drapiące w szyby jak kościotrupie ręce i zastanawiała się, co robił Shane. W połowie spodziewała się, że przyjdzie pukając w jej drzwi, ale nie zrobił tego.
W końcu, zaczęła się robić senna i prawie już zasnęła, kiedy miała niewątpliwe wrażenie, że ktoś był z nią w pokoju, dokładnie tutaj, stojąc obok łóżka.
Przewróciła się z bijącym sercem. Światło księżyca nie docierało do tej części łóżka, a pokój był ciemny, ale mogła coś rozpoznać - cień.
A potem cień zrobił krok w przód, w światło i to był Myrnin. Nie Shane.
Wyglądał groźnie. Jego ciemne włosy kręcące się wokół jego bladej twarzy, a jego oczy były bardzo szerokie, bardzo ciemne. Claire otwarła buzię aby zażądać wyjaśnień, co do diabła tutaj robił, w jej sypialni, ale nie miała szansy. Jego ręka błysnęła i przykryła jej buzię zimnym ciałem.
Próbowała wrzasnąć, ale wydobyła z siebie zdławiony furkot, nawet nie wystarczająco blisko głośny aby zaalarmować kogokolwiek. Myrnin przyłożył długi, smukły palec do swoich ust i zbliżył się.
- Tak bardzo przepraszam, że to robię, - wyszeptał. - Zdaję sobie sprawę, że to nieodpowiednie. Mam rację, prawda? Przychodzenie do buduaru dziewczyny bez zaproszenia nadal jest niestosowne, nawet w tych luźnych kręgach towarzyskich?
Skinęła stanowczo głową. Nie puścił jej, prawdopodobnie dlatego że mógł powiedzieć, że wrzaśnie, gdyby to zrobił.
- Cóż, bardzo przepraszam, ale to jest trochę nagły wypadek. Ubierz się. Amelie chce nas widzieć.
Oh. Cóż, wampiry nadal nie trzymały się regularnych godzin ludzi. Nie fajnie.
- Proszę nie krzycz. - powiedział. - Wyglądałoby to dla mnie tak bardzo źle, wszystkie rzeczy przemyślane.
To, bardziej niż cokolwiek, sprawiło, że skinęła. Zimna dłoń Myrnina odsunęła się, a ona wzięła głęboki, niepohamowany oddech, ale nie wrzasnęła. Pokonała całą drogę na łóżku przygotowując się do ucieczki przy drugim wypowiedzeniu.
- Mogłeś zadzwonić. - powiedziała Claire. Jej głos brzmiał trochę wyżej niż zazwyczaj. - Mam telefon.
- Ja zgubiłem swój. - powiedział. Claire mogła tak w to uwierzyć. - Głupie rzeczy. Tak małe. Tak łatwe do wsadzenia do kieszeni i zapomnienia o nich, kiedy pierzesz swoje ubrania… Cóż. To po prostu wydawało się łatwiejsze by przyjść. Jesteś ubrana?
- Nie mogę uwierzyć, że mnie o to pytasz. Stojąc w mojej sypialni w środku nocy. Nie uważasz, że jest to trochę przerażające? Może nawet zboczone?
- Ach, doskonały argument. Po prostu poczekam na zewnątrz. Ale pośpiesz się. I nie mów nikomu.
Claire spodziewała się, że Myrnin skieruje się do drzwi sypialni, ale nie, oczywiście to byłoby zbyt normalne, prawda? Zamiast tego otworzył okno, to, które wychodziło na podwórko i przeszedł przez nie. Zeskoczył na dół z całą ta łatwością kogoś zeskakującego z krawężnika, tylko że było to dwadzieścia stóp w dół (20 stóp = 6,096 m - przypuszczenie tłumacza), jeśli nie więcej.
Claire nawet nie martwiła się aby popatrzeć. Oczywiście, że miał się okej, a ona nie przejmowała się tym, czy miał. Jak on po prostu mógł się tak pokazać, kiedy spała.
Grzebała w kredensie w poszukiwaniu czystej bielizny, kiedy usłyszała łagodne pukanie w drzwi. - Claire? Obudziłaś się?
Shane. Zamarła i wstrzymała oddech. Chciała je otworzyć, wpaść w jego ramiona i zapomnieć wszystko o Myrninie i jego dziwnym zachowaniu, ale prawdą było, że Myrnin nie pokazał się bez powodu. Coś było nie tak, a on powiedział, Nie mów nikomu. To niestety wliczało Shane'a. Spojrzała na klamkę, ale nie obróciła się, a po następnym cichym pukaniu, usłyszała jak jego kroki przesuwają się, w kierunku jego pokoju.
Claire wypuściła oddech, potrząsnęła głową i wymamrotała. - I znowu nienawidzę cię, Myrnin.
Ubrana, nawet jeśli niezbyt dokładnie stylowo, Claire wysunęła głowę przez okno od jej sypialni. Jak oczekiwała, Myrnin stąpał tam z rękami z tyłu i głową spuszczoną w dół. Miał na sobie jakiś rodzaj neonowo-świecącej koszuli, która była prawdopodobnie trzymana z lat osiemdziesiątych i powróciła z jego krótkimi spodenkami i wygodnymi sandałami. Te były przynajmniej skórzane i wyglądały na coś, co facet by nosił. Jeśli wcisnąłby.
Niekoniecznie wampirzy szyk, jak kultura pop to określała, ale Myrnin był jedynym, do którego to pasowało. Kiedykolwiek.
Spojrzał w górę na nią, czarne włosy opadły z jego bladej jak księżyc twarzy i powiedział, - Więc? Skacz!
To była jedna rzecz dla wampira. Trochę inna dla łamliwego, niezbyt wysportowanego człowieka. Claire potrząsnęła głową. Myrnin westchnął, pociągnął obiema rękami swoje włosy, jakby chciał wyciągnąć swój mózg z korzeniami, a potem wydawał się mieć błyskotliwy pomysł. Pędem oddalił się w ciemność.
Chwilę później był z powrotem, niosąc drabinę i nie ich drabinę. Claire przypuszczała, że ukradł ją sąsiadowi. Cóż, to było lepsze niż skakanie.
Schodzenie na dół było chłodne i przerażające, bo Myrnin nie pomyślał o przytrzymaniu drabiny, która podskakiwała i przesuwała się niespokojnie z każdym krokiem, który robiła. Claire przeskoczyła ostatnie kilka szczebli, lądując na płaskich stopach i wyszeptała, - Skąd ta rzecz przyszła?
- Oh, stamtąd. - powiedział Myrnin i pomachał niejasno w ciemność. - Nie mamy czasu na subtelności. Proszę, nadążaj.
Oh, prawda. Myrnin nie prowadził, więc nie było samochodu; to oznaczało pójście. W ciemności. W Mieście Wampirów. Cóż, przynajmniej miała eskortę, mimo że miał dłuższe nogi i nie przejmował się zwalnianiem dla niej, więc musiała prawie biec truchtem aby z nim zostać.
- Co się dzieje? - zapytała, w czasie, kiedy dotarli do rogu Lot Street. Światła uliczne były wyłączone. Większość lamp ulicznych w Morganville pozostawało wyłączonych, kiedy najbardziej ich potrzebowałeś. Co to za nagły wypadek?
- Dowiedziałem się, kto zabił twojego przyjaciela.
- Oh. - zassała powietrze głębokim wdechem, kiedy przekroczyli ulicę i skręcili w prawo, kierując się na Plac Założycielki w centrum miasta. - Kto?
To było proste pytanie, ale nie oczekiwała prostej odpowiedzi. Myrnin zawsze był niejasny, kiedy najbardziej potrzebowała przejrzystości.
Więc zaskoczyło ją kiedy powiedział, - Czy rzeczywiście chcesz wiedzieć?
- Oczywiście, że chcę!
- Pomyśl uważnie, przed tym jak odpowiesz. Chcesz wiedzieć, Claire?
To brzmiało groźnie. A Myrnin brzmiał bardzo, bardzo poważnie i pod kontrolą, co było dziwne, przynajmniej do powiedzenia.
- Czy jest jakiś powód, dla którego nie powinnam? - zapytała. Rzucił na nią okiem, a ona była znowu niepewna przez troskę w jego wyrazie twarzy.
- Tak. - powiedział. - Kilka, o których mogę pomyśleć.
- Czemu więc wywlekłeś mnie przez to z łóżka?
- Nie mój wybór. Rozkazy Amelie. Zaufaj mi, zaprotestowałem. Zostałem unieważniony.
Claire skoncentrowała się przez kilka chwil na chodzeniu, póki blada poświata lamp z Placu Założycielki nie ociepliła przed nimi nocy. Domy, które minęli były ciche i ciemne. Z wyjątkiem kilku szczekających psów, nikt nie wydawał się ich zauważyć.
- Powiedz mi. - powiedziała. - Powiedz mi, zanim tam dotrzemy. Będzie lepiej, jeśli będę wiedziała, w co się pakuję.
- Wiedziałem, że to powiesz. - Nie mogła zdecydować, czy Myrnin zaakceptował czy brzmiał zrezygnowanie. - Bardzo dobrze. To brat Eve. Jason.
Jason. Cóż, to nie zszokowało jej aż tak bardzo, jak prawdopodobnie powinno. Jason usiadł z nimi przy ich stole. Nawet raz coś jakby uratował jej życie. Ale z drugiej strony, terroryzował ją, zastraszał ją i rzeczywiście zranił Shane'a. Z radością. Jason w głębi nie był dobrą osobą.
- Eve będzie zdenerwowana. - powiedziała Claire. Nie mogła sobie wyobrazić, jak źle jej przyjaciółka będzie się czuła; Eve była tak podekscytowana domniemaną zmianą Jasona, więc popierała próby sprawienia go lepszym. A teraz to. To ją powali.
- Nie jesteś zaskoczona.
- Nie za bardzo. Mam na myśli, jestem bardziej rozczarowana niż zaskoczona. Chciałam, by był lepszy.
- Ach, Claire. - Myrnin potrząsnął głową i wyszedł jej naprzeciw by dać jej szybki, gwałtowny uścisk jednym ramieniem. - Chcesz, żebyśmy wszyscy byli lepsi niż jesteśmy. To urocze i niepokojące. Rozczarowałem cię wiele razy.
- Nie tak jak to.
- Bardzo tak jak to. - powiedział. - Ale prawdopodobnie nie tak krwawo.
- Co się z nim stanie?
Myrnin spojrzał na nią długo z boku. Zdała sobie sprawę, że to może nie było najbardziej spostrzegawcze pytanie, które kiedykolwiek zadała. - Nie, - powiedziała. - Nie, Myrnin. Nie zabił wampira, nieważne jak to się teraz dzieje. Ludzka przemoc jest sądzona i karana przez ludzi. Taka jest zasada.
- Amelie ustala zasady, drogie dziecko.
Byli teraz w stosunkowo wyludnionej części miasta, kierując się na Plac Założycielki. Normalnie, Claire nie podobałoby się chodzenie tutaj w palącym słońcu południa, nawet nie z eskortą, ale posiadanie wampira po swojej stronie sprawiło, że poczuła się nieostrożna.
Nigdy nie widziała, że nadchodzi, nie póki Myrnin nagle nie zatrzymał się i nie podniósł swojej głowy, twarz stała się nieruchoma i nienaturalnie blada w srebrzystym świetle księżyca. Zazwyczaj miał coś w rodzaju niezręcznie ostrej łaski, która była prawie ludzka, ale teraz przyodział ten dziwny, wampirzy spokój, który sprawiał, że Claire czuła się taka niezdarna. Tak wrażliwa.
Z wyjątkiem tego, że Myrnin nagle nie miał kłów na nią; koncentrował się na czymś w ciemności.
- Claire, - powiedział niskim, kojącym, starannie kontrolowanym głosem. - Chciałbym, żebyś wyjęła swoją komórkę i zadzwoniła na policję, proszę. Zrób to teraz. Może, ten alarmowy numer.
To było tak całkowicie nietypowe dla Myrnina, że przeraziło ją to do wygrzebania swojej komórki z kieszeni. - Czemu? - wyszeptała, kiedy zaczęła wystukiwać trzy cyfry.
- Bo to jest nagły wypadek. - powiedział, a potem nagle coś uderzyło go, coś szybszego niż Claire mogła rzeczywiście zobaczyć, a ona tylko miała wpisane 911 i nie nacisnęła aby się połączyć i zanim Myrnin upadł, coś miało jej nadgarstek w miażdżącym uścisku. Miała zmieszane wrażenie smrodu jak najgorszy odór ciała na świecie, jak biedny Śmierdzący Doug tysiąc razy, a nerwowy blask oczu i twarz, która wyglądała jak szkielet z rozciągniętą na niej skórą.
Z ostrymi, ostrymi, ostrymi kłami, które świeciły jak noże i kierowały się prosto na jej gardło.
Myrnin uderzył go z taką siłą, że dwa wampiry wylądowały przynajmniej pięćdziesiąt stóp dalej (50 stóp = 15,24 m - przypuszczenie tłumacza), tocząc się, uderzając pięściami i walcząc, a Claire zdała sobie sprawę, że po prostu stanie tam jak kompletna idiotka mogło nie być najlepszą strategią przetrwania. Poczuła się sparaliżowana i głupia z szoku, ale zobaczyła świecący niebieski ekran jej telefonu w trawie, wygramoliła się po niego i wcisnęła guzik połączenia. Wściekle rozejrzała się dookoła, próbując określić swoje położenie; wszystko wydawało się ciemne, mroczne i dziwne, ale zobaczyła znak drogowy w słabym blasku słabego światła ulicznego w rogu.
Była zaledwie dwie przecznice od Placu Założycielki.
Claire biegła, trzymając telefon przy uchu. Jej serce biło tak szybko, że czuła jakby młot kowalski uderzał jej klatkę piersiową. Chodnik był ciemny, bardzo ciemny, ale nie martwiła się pęknięciami albo nierównym chodnikiem lub czymkolwiek innym oprócz biegnięcia tak szybko jak mogła, kierując się ku nieco wątpliwemu bezpieczeństwu jeszcze większej ilości wampirów i, Boże, nie mogła uwierzyć, że biegła do wampirów, ale to nie była ta rzecz.
- Dziewięć-jeden-jeden. Jaki jest twój nagły wypadek?
Zdała sobie sprawę, że nie miała ani tchu. Claire sapała coś o tym, gdzie była i próbowała wyjaśnić, co się do diabła właśnie stało, kiedy potknęła się, a komórka poleciała kiedy straciła równowagę i z rozmachem przeniosło na coś, co miało być uszkadzającym kości zderzeniem z chodnikiem.
Wyciągnęła ręce przed siebie, ale tym co uderzyła, nie był chodnik.
To był Myrnin, który złapał ją, obdarzył ją takim spojrzeniem, którego w ogóle nie mogła odczytać i chwycił jej upadły telefon, kiedy odrętwiale wskazała na niego. Miał na twarzy krew i długie, zwierzęce zarysowania, które powoli się goiły. Jego ubrania też były rozprute i rozdrobnione.
Bez kolejnego słowa zgarnął ja w swoje ramiona i pobiegł na Plac Założycielki. Nie zajęło to długo - może trzydzieści sekund, ale Claire wykorzystała ten czas na poskładanie swojej głowy z powrotem i spróbowanie zwolnić słabnące serce. Nie umrzesz. Uspokój się.
Przeszło jej to znowu przez myśl. Alarm Myrnina. Przelotne spojrzenie kościotrupiej twarzy. Zapach śmierci.
To było wygłodzony, dziki wampir, a w Morganville to nie powinno się dziać. Wampiry mają gotowy dostęp do banku krwi, jeśli niczego więcej. Jeśli byli przestępcami, mieli wiele łatwych celów. Jakim cudem jeden stał się tak kościotrupi, taki dziki? I czemu zaatakował Myrnina pierwszego, przed przyjściem po nią? Miała wrażenie, że przyszedł po nią tylko dlatego, że dzwoniła po pomoc.
To nie miało sensu.
- Coś się dzieje. - powiedziała, kiedy minęli róg, a ona zobaczyła z przodu martwy Plac Założycielki. - Połóż mnie na dół.
- Wszystko ze mną w porządku. - powiedział Myrnin i zatrzymał się by pozwolić jej się ześlizgnąć w dół do pozycji stojącej. - Dzięki za pytanie, Claire. Biorąc pod uwagę, że podporządkowałem siebie niewyobrażalnemu niebezpieczeństwu aby chronić zawartość twoich żył i twojej nieśmiertelnej duszy, można wyobrazić sobie, że mogłaś zapytać. - Próbował być starym, zwyczajnym Myrninem, ale był zszokowany, źle zszokowany. Claire doszła do wniosku, że ściska swój telefon jak ochronę życia, kiedy odeszła od niego i także zdała sobie sprawę, że policja była nadal po drugiej stronie linii zadając pytania.
- Halo? - powiedziała. - Policja? Musicie przysłać wóz patrolowy do…
Myrnin odebrał jej telefon ze zwyczajnym trzepnięciem ręki i powiedział. - Nieważne. Teraz wszystko jest w porządku, wcale żadnego problemu. Dziękuję za ochronę i usługi. Proszę w ogóle się nią nie przejmować. I odłożyć słuchawkę.
- Hej! - Claire sięgnęła po telefon. Podniósł go do góry, poza jej zasięgiem.
- Jeśli wyślesz za nim ludzką policję, będą poręcznymi przekąskami. - powiedział. - I oni także zginą, jeśli będą mieli szczęście. Dalej. - Chwycił jej nadgarstek i pociągnął ją w tempie szybkiego marszu. Używał trochę zbyt wiele siły, niż powinien, a Claire próbowała nie skrzywić się. Była już w ten sposób zbyt dużo trzymana w tym poszczególnym zgromadzeniu kości.
- Co się stało? - zapytała. - I nie mów mi, że był to po prostu przypadkowy atak wampira.
- Nie był. - powiedział. - I porozmawiamy, kiedy tam będziemy. Nie wcześniej.
Zbliżali się teraz do straży, a umundurowany policjant wyszedł aby przeprowadzić pobieżny przegląd. Skinął głową i pomachał im. Myrnin nawet nie zwolnił, więc Claire też nie.
- Dokąd idziemy?
- Oczywiście porozmawiać z Jasonem.
- Co? Ale…
- Wierzę, że to jest ze sobą związane. Jason jest pionkiem na szachownicy, a my musimy po prostu potwierdzić, jakim pionkiem jest. Przypuszcza się, że ty możesz być w stanie to z niego wyciągnąć.
- Zaczekaj… ty… ty chcesz żebym go przesłuchała?
- Porozmawiała z nim. Wcześniej ustalisz z nim porozumienie; może powiedzieć ci rzeczy, których nie powiedziałby wampirom. Jak ludzki kolega, już jesteś uprzywilejowana.
- Uprzywilejowana?
- Po prostu powiedzmy, że rozwinął głęboką nieufność do wampirzego rodzaju.
- Co do diabła mu zrobiliście?
Myrnin nie spojrzał na nią. Teraz szli w dół szerokim chodnikiem, przestronnie obramowanym wysokimi, ciemnymi drzewami po obu stronach. Ładnymi w świetle dziennym. Główne miejsce zasadzek w ciemności. Ale były tam wampiry spacerujące w świetle księżyca, żyjące swoim życiem w kompletnie dziwny i obcy sposób, z czego wiedziała. Tutaj, ta okropna, kościotrupia rzecz nie zaatakowałaby. Nie ośmieliłaby się.
Nagle, bardzo chciała być z powrotem w domu.
- Myrnin? Co to było?
Nie powiedział kolejnego słowa, całą drogę do budynku, gdzie był trzymany Jason.