Rozdział 4
*Rzeczy napisane kursywą w nawiasach to wyjaśnienia dotyczące nazw własnych,
wyrażeń itp. mające pomóc w zrozumieniu kontekstu danej wypowiedzi
AMELIE
Słyszałam wiele szalonych rzeczy w ciągu mojego życia i więcej niż połowa z nich
dochodziła od Myrnina – przyjaciela, służącego, okazjonalnego wroga, uosobieniem chaosu w
najlepszy z jego wielu dni. Dzisiaj, kiedy wpadł do mojego biura, lekceważąc ostrzeżenia mojego
asystenta, nie byłam w humorze na tolerowanie go.
Odwróciłam się od świeczki, którą świeciłam aby stanąć z nim twarzą w twarz, przybrałam
mój najlepszy królewski wyraz gniewu i powiedziałam, - Nie musisz wychodzić żeby wpakować się
zawsze kiedy chcesz i wiesz to. Wróć do swoich…
Zrobił krok w moim kierunku z jego śmiesznie ciężkim czarnym skórzanym płaszczem
szybującym naokoło niego i posłał list w moim kierunku ruchem swojego nadgarstka. Złapałam go
z instynktowną łatwością i obróciłam go żeby zobaczyć przód. To był nowoczesny papier, o
gładkiej, słodkiej konstrukcji, ale pismo na przedzie przypominało mi inne czasy, inne miejsca, nie
wszystkie z nich tak miłe jak to.
- To od Morley’a, - powiedział Myrnin i trzepnął swoim dużym kapeluszem na moje biurko,
wzburzając dokumenty. – Przysłał biegacza z Blacke.
To przykuło moją uwagę, a ja wpatrywałam się w niego wykończona. – Biegacza, -
powtórzyłam. – Czy on całkiem zapomniał, że żyjemy w bardziej nowoczesnych czasach, czy po
prostu przyjął wspaniałe postawy, którymi kiedyś tak bardzo gardził u innych?
- Przeczytaj to, - powiedział Myrnin. Pismo mówiło Tylko dla oczu Założycielki, a tylko było
podkreślone trzy razy. Koperta była nadal zamknięta. Otwarłam ją bokiem ostrego paznokcia i
znowu rzuciłam na niego okiem.
- Przeczuwam, że jesteś dobrze świadomy tego, co ona mówi, - powiedziałam mu. – Jaka
magiczna sztuczka?
- Najstarsza. Podniosłem ją do słońca.
- Ah. – Wyślizgnęłam papier i rozwinęłam go – jedna cienka kartka i tylko jedno słowo na
niej, sporządzone dziwnymi ukośnikami atramentu, kolczaste w antycznym stylu, ale także z
alarmem. Jeśli napisał to krwią, pilność nie mogła być bardziej czysta.
BIEGNIJ.
Przez chwilę nie rozumiałam, co to znaczyło, albo być może nie chciałam wiedzieć; to nie
mogło trwać i nie trwało. Wzięłam ostry, obolały wdech rozszerzając do najszerszych płuc, które
nie były już dłużej używane do ćwiczeń – ludzkiej reakcji. Realizacja wpłynęła na mnie tak
głęboko.
- Widzisz? – wyszeptał Myrnin. – Oboje wiedzieliśmy że to się wydarzy. Wiedzieliśmy, że
nadchodzi, jednak powoli. Będzie organizował rzeczy tam w odwrocie, a my musimy zacząć
chwytać nasze obrony. Dzisiaj. Teraz. Już możemy być spóźnieni.
Mój drogi stary przyjaciel. Brzmiał na przygnębionego i przestraszonego, a ja chciałam mieć
pocieszenie do zaoferowania mu, ale w większości miał zatrważającą rację. Z jakiegokolwiek
powodu, Morley – obdarty, niechlujny wampir bez żadnych szczególnych umiejętności z wyjątkiem
szczególnego szczęścia przetrwania – przewrócił coś, co przegapiłam. Coś, co wszyscy
przegapiliśmy.
Już mogliśmy być spóźnieni; Myrnin miał całkowitą rację. Wiedziałam, że to się ostatecznie
stanie; wiedziałam, że rzeczy do tego zmierzą. Ale teraz, spoglądałam bezradnie po biurze, na raz-
ważne, nagle bez znaczenia dokumenty, na ciepłą, cenioną poświatę świata, który zbudowałam
sama. Na zewnątrz okien, zbierały się chmury, ciężkie z groźbą, ale ludzie nadal chodzili po placu
miastowym; normalne życie nadal postępowało.
Ale to wszystko było kłamstwem, strasznym i okrutnym kłamstwem.
Podniosłam telefon i wykręciłam numer, czując się zagubiona i odrętwiała. Myrnin kroczył na
moim bardziej-cenionym Perskim dywanie, a ja nie miałam serca by mu powiedzieć, żeby przestał.
Nie przejmowałam się. Nic z tego się nie liczyło.
Zadzwoniłam do Olivera, a on odebrał niemal natychmiast. – Amelie, - powiedział. – Miałem
zamiar porozmawiać z tobą znowu o tej głupiej działalności przyjęcia zaręczynowego…
- Przyjdź, - powiedziałam zimno go zatrzymując. – Cokolwiek robisz, rzuć to i przyjdź teraz.
Nawet po tym, zawahał się na chwilę żeby powiedzieć, - Co się stało?
- Nie przez telefon, - powiedziałam i rozłączyłam się. Położyłam moje dłonie płasko na biurku
i oparłam się o nie, nagle czując się słabo, jakbym głodziła się od miesięcy. To był szok, starożytna
i niepamiętna reakcja. – Kto jeszcze wie? – zapytałam.
- Claire była ze mną, - powiedział Myrnin. – I chłopak. Shane.
Zamknęłam oczy. Złamane serce na złamanym sercu, szklane ściany rozbijające się. Oni
nigdy nie chronili żadnego z nas, naprawdę, przez całe nasze udawanie.
- Ucisz ich, - powiedziałam.
- Ale…
Wyciągnęłam głowę i wiedziałam, że moje oczy błyszczały białą mocą, prowadzone przez
moją wściekłość, mój wstręt, moją desperację. – Ucisz ich, Myrnin. Wiesz, że musisz.
Wpatrywał się we mnie przez chwilę z niemym przerażeniem i potrząsnął głową. – Nie mogę,
- powiedział. – Bóg mi świadkiem, nie mogę tego zrobić. Nie jej. Chłopakowi, tak, ale nie jej.
Amelie, musi być inny sposób.
- Jezu, myślisz, że gdyby był, nie wzięłabym go? – wykrzyczałam to na niego, z pięściami
zaciśniętymi przez potrzebę uderzenia. – Zrobisz to. Musisz. – I położyłam moją energię na niego,
pchając ją w sposób, w który tak rzadko to robiłam w tych czasach. W który tak rzadko musiałam to
robić.
Łzy wypełniły jego oczy, a Myrnin kołysał się w miejscu. Chwycił tył fotela i zakotwiczył się,
ale nawet tak, jego kolana ugięły się, a ja usłyszałam dźwięk bólu, który wydał, kiedy walczył żeby
uciec przed moim wpływem.
- Powiedz, że to zrobisz, - powiedziałam. – Wiesz, że nie mamy wyboru.
- Zawsze jest wybór, moja piękna. – Jego głos był łagodny i drżący, tylko nić dźwięku na
umierającym oddechu. – To było to, co nam tutaj dałaś. Wybór. Nie odbieraj go teraz. Nie zrobię
tego. Nie jej.
Mogłabym go złamać, z większym wysiłkiem energii; robiłam to wcześniej, innym,
roztrzaskiwałam ich na bezmyślne stworzenia, które wykonywały moje rozkazy, nie ważne jakim
kosztem. To nie jest zawsze ładne, to czym jestem. To co robię innym. Na mojej pozycji,
miłosierdzie jest ostatnią rozważaną opcją, nie pierwszą
Ale myśl roztrzaskiwania jego, niszczenia rdzenia tego, co sprawiało że był tak jasną,
gorączkową świeczką blasku, który był… Nie. Nie mogłam tego zrobić, tak jak on nie mógł tego
zrobić dziewczynie.
- Bardzo dobrze, - powiedziałam i pozwoliłam mojej energii odstąpić od niego. – Nie
dziewczynie. Ale nie mogę mieć ich dwójki z tą wiedzą, z dwukrotnym ryzykiem. Musisz uciszyć
chłopaka.
Myrnin nadal zaciskał fotel ze śmiertelnym uściskiem, jak tonący mężczyzna przylgnięty do
przesiąkniętych wodą pozostałości jego zbawienia. Łzy, które trzymał w oczach uwolniły się, kiedy
zamrugał i prześlizgnęły się srebrne w dół jego policzków. – To zniszczy ją tak samo na pewno, -
powiedział. – Kocha go, tak bardzo jak ty kiedykolwiek kochałaś Sama.
Ah, Samuel, moja miłość. Próbowałam chronić nas oboje, a w końcu, to nic nam nie
przyniosło z wyjątkiem żalu i śmierci, utraty i ciszy. Klęczałam nad jego grobem przez miesiące, z
rękoma zakopanymi w ziemi, chcąc coś poczuć. Jakąś wskazówkę jego wiary, że część ludzkiej
duszy pozostawała po śmierci, nawet zanieczyszczonych dusz wampirów.
Ktoś odebrał mi go, z nienawiści. A teraz… teraz robiłabym to samo, nie z nienawiści, tylko
ze strachu.
I to nie byłby pierwszy raz.
- Zrób to. – Powiedziałam to uprzejmie, ale miałam to na myśli.
A Myrnin powoli skinął głową. Podniósł swój kapelusz i wyszedł z głową w dół, ramionami
opuszczonymi pod ciężarem tego wszystkiego, co właśnie zrzuciłam na niego.
Nie było dobrych wyborów. Nie teraz.
Oliverowi zabrało tylko kolejny moment żeby przybyć, przemykając przez drzwi i
zatrzaskując je na rozdrażnione protesty mojego asystenta. Miał na sobie dziwne i mało śmieszne
ubranie, które trzymał żeby wmieszać się w ludzką populację, porzucając swoje własne naturalne
upodobanie do ciemnych, prostych linii i tkanin. Podjął mój wyraz twarzy, moje sztywne plecy,
spojrzenie w moich oczach i przeszedł aby podnieść upadły kawałek papieru, który Morley nam
przysłał.
Przeczytał go i pozwolił mu upaść z powrotem na podłogę. Bez patrzenia na mnie,
powiedział, - Zatem, nadeszło.
- Tak.
Teraz napotkał moje oczy. – I co zrobisz, Amelie? Będziesz nas kryć, jak zawsze to robiłaś?
- To się nazywa przetrwanie, Oliver.
- Często mieszane z tchórzostwem, - powiedział.
Posłałam mu twarde spojrzenie. – Nie boisz się?
Wtedy posłał mi uśmiech, niepotrzebny i wojowniczy, a to uspokoiło mnie. – Strach jest
naturalnym stanem czegokolwiek, co umiera, nawet nas, - powiedział. – Więc oczywiście że tak.
Ale być może to jest czas by użyć strachu.
- By stać i walczyć? – powiedziała. – Wiesz, że to zawsze jest twoja odpowiedź.
- To dlatego, że to działa.
Powoli potrząsnęłam głową. – Pamiętasz tylko wtedy, kiedy tak. Unikając tego, że walka
oznacza że pozostajesz żywym. A ja wolę żyć, Oliver. Zawsze wolałam.
- A ja wolę walczyć, - powiedział. – I zawsze będę. – Był blisko mnie i pod kamuflażem
nowoczesnego ubioru był taki sam, jaki był kiedykolwiek, niepotrzebny i twardy, chudy i zimny.
Duże przeciwieństwo światła i ducha łagodności Samuela.
Ale być może teraz potrzebowałam bardziej wojownika niż potrzebowałam świętego.
To jest jedyny powód, przez który mogę myśleć o pocałunku.
Myślę że nagłe i w połowie desperackie przyciąganie przyszło jako szok dla nas obojga, ale to
było… dziwnie nieuniknione. A pocałunek… pocałunek był słodki i majestatyczny i złagodził coś
szalonego i przerażonego, co złamało klatkę naokoło mnie.
Mogłam zobaczyć nagłą ostrożność na jego twarzy, kiedy odsunęłam się od niego; pomyślał,
że właśnie zrobił poważny taktyczny błąd. W prawdzie nie byłam pewna, czy nie zrobił, albo czy ja
nie zrobiłam, ale delikatnie położyłam dłoń na jego twarzy i uśmiechnęłam się bez słowa.
Położył swoje palce przez moje wpatrując się w moje oczy. – To nadchodziło przez długi czas,
- powiedział. – I dotychczas muszę przyznać, że jest to jakimś zaskoczeniem. Dlaczego myślisz, że
jest?
- Bo jesteśmy dobrze dopasowani w uporze, - powiedziałam. – I pysze. I strachu.
Nasze uśmiechy zanikły, a ja opłakiwałam je trochę, bo widzenie Olivera zrelaksowanego w
ten sposób było czymś promiennym i rzadkim jak jednorożec. – Być może to jest coś, czym
powinniśmy zając się później, - powiedział. – Kiedy wypoczniemy aby zbadać wszystkie te pytania,
które właśnie zostały podniesione.
- Tak, - powiedziałam. – Musimy – tak. – Wzięłam świeży, płytki wdech i powiedziałam, -
Claire i Shane wiedzą o liście. Myrnin nie powiedział im wszystkiego z niego, ale nie mam
wątpliwości, że dał im wystarczająco żeby ich zaciekawić, a my nie możemy pozwolić sobie na
ciekawość. Nie teraz.
Iskra wyszła z jego oczu, a to był tylko ogólny wojownik stojący teraz ze mną twarzą w twarz,
nie mężczyzna, albo nawet nie nieśmiertelna powłoka żadnego. Zrobił fizyczny krok w tył,
zrywając kontakt pomiędzy nami. – Więc musisz powstrzymać ich od powiedzenia innym. Nie
sądzę, że ostre słowa wystarczą. Musimy kupić czas żeby się przygotować, a jeśli ludzka
społeczność podejrzewa…
- Wiem to, - powiedziałam zirytowana. – Myrnin…
Oliver wybuchnął śmiechem. – Wysłałaś Myrnina żeby zrobił taką rzecz? Nie żeby nie był
entuzjastycznym małym zabójcą przy dobrych okolicznościach, zagwarantuję ci to, ale jest tak
sentymentalny jak niewinne dziecko w niektórych sprawach, a ta dziewczyna jest jedną z nich.
- Zgodziłam się, że może zaoszczędzić dziewczynę. Możemy ją kontrolować, tak długo, jak
chłopaka nie ma. – Nawet kiedy to powiedziałam, nawet kiedy słowa wydobyły się z moich ust,
zdałam sobie sprawę, co właśnie powiedziałam.
I jak bardzo, bardzo złe to było.
Oliver potrząsał głową. – Jeśli ten chłopak umrze, ona nie ugnie się. Nie złamie się. Będzie
idealną iskrą do zapłonięcia proszku tej beczki, a my nie możemy pozwolić sobie na walkę, nie
teraz. Znasz tą dziewczynę, znasz. Musisz odwołać Myrnina.
I miał rację. Zareagowałam nierozsądnie i nawet Myrnin, słodko szalony Myrnin wiedział.
Próbował mi powiedzieć.
- Więc zatrzymaj go, - powiedziałam. Oliver skinął głową i skierował się do drzwi. –
Zaczekaj. Zrób to cicho i nie krzywdź Myrnina, jeśli nie będziesz musiał.
- Sentymentalny, - powiedział i znowu potrząsnął swoją głową, uśmiechając się tym ostrym
jak brzytwa uśmiechem. – Znajduję to dziwne piękno w tobie, księżniczko.
Usiadłam i wpatrywałam się za okna na moje śmiertelnie chore miasto i zastanawiałam się,
dlaczego zawsze zdawałam sobie sprawę z tego czego chciałam zbyt późno.
I dlaczego to, czego chciałam nigdy nie było dla mnie dobre.