Rozdział 2
*Rzeczy napisane kursywą w nawiasach to wyjaśnienia dotyczące nazw własnych,
wyrażeń itp. mające pomóc w zrozumieniu kontekstu danej wypowiedzi
CLAIRE
Claire spodziewała się codziennego rozpieprzenia związku Eve/Michael’a; Eve nie
wspomniała o Naomi, ani Michael, a napięcie dalej wzrastało wewnątrz Claire jak skręcone gumki.
Shane też nie powiedział dużo i wizycie Naomi, chociaż Claire mogła powiedzieć, że to go
niepokoiło. Kiedy Claire próbowała o tym rozmawiać, wracał do swojej starej przyśpiewki. Zapytaj
Michaela. Tak, dobrze, jak zamierzała dostać w twarz i zapytać, kiedy już wiedziała.
Mówił także trzymaj się od tego z daleka. I to była prawdopodobnie dobra rada. Ale Claire nie
mogła po prostu widzieć tego wszystkiego zmierzającego ku klifowi i nawet nie próbującego
obrócić koło. To mogło być złe, to mogło być pomieszanym, szalonym i bardzo złym pomysłem,
ale musiała to zrobić.
Więc zabrała Eve na lodową wodę sodową u Taniej Restauracji Marjo, co Eve szczęśliwie
zaakceptowała, bo nie było lepszej lodowej wody sodowej dostępnej w znajomym wszechświecie, a
Eve nigdy nie odrzucała czegoś opartego na lodach. Claire pomyślała, że to było dobrą rzeczą, że
Eve działała na tak wiele nerwowej energii z tym całym pragnieniem cukru.
Kiedy zaczerpnęła przepyszności, Eve nie mogła odłożyć swojej komórki. Przewijała swoją
listę do-zrobienia potrząsając głową. – Nie uwierzyłabyś jak wiele tu jest, - powiedziała do Claire. –
Mam na myśli, robiłam to od tygodni, a ta lista nigdy się nie zmniejsza! To szalone. A zostało mi
tylko kilka dni. Oh! Muszę dostać moje powołanie aby zakończyć woskowanie.
- Naprawdę nie musiałam tego wiedzieć, - westchnęła Claire. Eve posłała jej mrugnięcie i
siorbnęła deser. – Uh – muszę ci o czymś powiedzieć.
Oczy Eve rozszerzyły się, a ona odłożyła łyżeczkę i komórkę. – To Shane, prawda? To zawsze
Shane wpakowujący się w jakiś rodzaj szalonych kłopotów. Jakiego wampira on…
- Nie, to nie Shane. – Mimo że Claire szczerze nie mogła winić jej za przeskoczenie do
takiego wniosku; Shane był skłonny do kłopotów, żadnych wątpliwości odnośnie tego. – To o
Michaelu.
Eve uśmiechnęła się, ale to wyglądało maniakalnie i źle. Miała na sobie absolutnie
niesamowity odcień karmazynowej szminki, a jej cień do oczu pasował. W zmęczonej w połowie
ostatniego wieku Formicy (Formica – marka termoutwardzalnego plastiku, zwykle używana w
arkuszach przezroczystych lub drukowanych kartek jako żaroodporne przykrycia mebli, paneli
ściennych itp. – przypuszczenie tłumacza) i zardzewiałej chromowanej jadalni wyglądała jak
zabójczy, egzotyczny kwiat, coś importowanego z miejsca, które nigdy nie widziało dnia. Piękne,
ale zastraszające. I dziwne. – Cóż, przynajmniej wiem, że Michael nie jest w więzieniu. Z drugiej
strony, Shane po prostu kocha szare hotelowe bary. Może to jedzenie albo coś. – Ale był błysk
desperacji w jej oczach. Nie chciała mówić o Michaelu. W ogóle.
Claire poczuła się jakby coś uciskało jej klatkę piersiową, wypędzając z niej cały oddech. –
Nie żartuję, - powiedziała. – Musisz to usłyszeć, Eve. O Michaelu. – To bolało, mówienie tego,
fizycznie bolało, a ona czuła łzy swędzące w jej oczach. Szybko mrugnęła aby je odgonić. – Myślę,
że widuje się z inną dziewczyną.
Eve podniosła swoją łyżeczkę i teraz usiadła tam, perfekcyjnie nieruchoma, wpatrując się.
Nastawiła swoją głowę z błyszczącymi czarnymi włosami na bok, jakby próbowała rozgryźć, co
Claire właśnie powiedziała. – Inną dziewczynę, - powiedziała. – Co masz na myśli przez inną
dziewczynę?
- Wampira, - powiedziała Claire. – Naomi. Przyszła do domu. Widziałam ją. Rozmawiałam z
nią. Pytała o Michaela.
Eve cofnęła się, jakby Claire sięgnęła przez stół i spoliczkowała ją, a potem powiedziała, -
Ale… jestem pewna że ona jest tylko…
- Tylko przyjaciółką? – powiedziała Claire, kiedy Eve nie mogła skończyć. Poczuła się, jakby
łamało jej się serce. Mogła zobaczyć panikę i przerażenie na twarzy Eve i niezgrabny sposób, w
jaki Eve odłożyła łyżeczkę. Zacisnęła razem ręce i zaczęła przekręcać pierścionek zaręczynowy… -
Może. Przypuszczam, że to jest możliwe, ale powinnaś z nim porozmawiać, Eve. Powinnaś
zapytać. Nie sądzę, że chciał, żebyś o tym wiedziała. Nie powiedział ci, prawda?
Eve potrząsnęła głową i spojrzała w dół na swoją lodową wodę sodową, która powoli się
rozpuszczała. – Musiał zapomnieć o tym wspomnieć, - powiedziała, ale nie było żadnego
przekonania w jej głosie. – Przyszła do domu?
- Kilka dni temu – pamiętasz, kiedy poszła z Shane’m żeby oddać krew? Pokazała się po tym,
jak poszłaś do góry. Otwarłam drzwi.
Tym razem, to było zdecydowanie cofnięcie się, a Eve rzuciła okiem w górę. Jej oczy były
szerokie i dotknięte. – On – on przyszedł potem do góry. Pogodziliśmy się. On był… - Znowu
niespokojnie obróciła pierścionek zaręczynowy. – Tak bardzo przepraszał za zdenerwowanie mnie.
- Oh, - powiedziała łagodnie Claire. – I nie wspomniał o niej.
- Nie. W ogóle, – zgodziła się Eve. Nagle rzuciła swoją głową o stół, a Claire chwyciła ją i
przytrzymała, jakby trzymała Eve z dala od klifu. – O Boże. Wiem, że Gloriana dostała się do jego
głowy, ale myślałam – myślałam że z nią odeszło…
- Wiem. Ale, Eve, wiem że on cię kocha. Po prostu nie wiem…
- Czy kocha mnie wystarczająco? – Eve roześmiała się drżącym głosem i podniosła serwetkę
aby ostrożnie przyłożyć do swoich oczu, robiąc czarne plamy wilgotnego tuszu na papierze. – Tak,
witaj w klucie. Cóż, co myślisz?
- To nie jest naprawdę to, co ja myślę – to jest to, co ty myślisz.
Eve pociągnęła nosem i wytarła go. – To niszczy mój makijaż; wiesz to.
- Możesz mnie winić, jeśli chcesz.
- Nie. Nie, nie chcę. – Eve westchnęła i spojrzała w górę próbując się uśmiechnąć, ale dość źle
nie dając rady. – Wiedziałam, że nie był całkowicie – nieskrępowany z tym, wiesz? Że ciągle się
martwił i myślał i się martwił… a ja po prostu miałam nadzieje, że przestanie, że to był po prostu
strach, co jest dość głupie, bo jest wampirem i, wiesz, ogólnie rzecz biorąc zimny, ale – myślałam,
że przeboleje to. To tylko się pogarsza.
- A on nie mówi ci o tej dziewczynie.
- Najwyraźniej. Tak. – Tym razem Eve wybuchła płaczem i przykryła swoją twarz serwetką.
Musiała użyć obu rąk, a Claire siedziała bezradnie mając nadziej, że mogła coś zrobić, kiedy Eve
wywrzaskiwała jak mała dziewczynka. W końcu wstała i wślizgnęła się do boku Eve i otoczyła ją
dookoła swoimi ramionami.
Jeśli makijaż był wcześniej ekstremalny, teraz był ultra-gotycki z kapiącymi liniami tuszu i
rozmazany. Eve zaczęła go ścierać, sięgając po więcej i więcej serwetek.
Marjo zatrzymała się, rzuciła okiem na nie dwie, potrząsnęła głową i chwyciła desery.
Odniosła je i przyniosła z powrotem stos serwetek i szklankę wody. – Zmyj to, - powiedziała. –
Wyglądasz jak smutny klaun. Źle dla mojego interesu.
Dla Marjo to były wszystkie rodzaje zainteresowania i wrażliwości. Plus, przyniosła świeże
kubki lodów, za nic.
Eve zmyła większość swojego makijażu, zostawiając siebie wyglądającą delikatnie, czysto i
bardzo młodo i wessała głęboki wdech i powiedziała, - Teraz już ze mną okej. Tutaj, zjedz swoje
lody. Nigdy nie będzie lepszego czasu, zaufaj mi.
Obie z nich zjadły, ale Claire zastanawiała się, czy Eve naprawdę w ogóle smakowały jej.
Ciągle czkała szlochając. – Co zamierzasz zrobić? – zapytała się Eve, w końcu, a jej najlepsza
przyjaciółka wzruszyła ramionami bez napotkania jej oczu.
- Cóż, udawanie że wszystko jest po prostu aksamitne nie było naprawdę najlepszym
pomysłem, - powiedziała. – Przypuszczam, że mogę stać się całą królową dramatu i krzyczeć i
płakać i rzucać rzeczami w niego. Zrobiłabym tak, rok temu. Ale teraz… teraz myślę, że po prostu
pójdę… porozmawiać z nim. Mam na myśli, nie chcę tego robić. To będzie bolało. Ale może to jest
najlepsza rzecz dla nas obojga, jeśli wyciągniemy to na wierzch i…
Dalej mówiła, a Claire słuchała, naprawdę, ale drzwi jadalni otworzyły się za Eve, a
mężczyzna wszedł i nienaturalne, dziwne uczucie przeszło Claire, jakby fala mgły przemyła ją.
Zamrugała i skupiła się na nim, próbując rozgryźć, dlaczego miała taką reakcję – czy było zimno na
zewnątrz? Padało? Nie, było tak samo jak było, ciepła zima i słonecznie i sucho.
Dziwne.
Przybysz nie był tak bardzo do zauważenia… średni wzrost, średnio zbudowany, jasne blond
włosy. Był częściowo obrócony od niej i z tego punktu widzenia nie było w ogóle niczego aby
odróżnić go od miliona innych facetów.
Potem obrócił się aby spojrzeć w ich stronę i przez sekundę Claire zobaczyła… coś.
Migotanie, obraz, wizję. Była zbyt krótka dla niej aby naprawdę nawet ją przetworzyć, a ona mogła
z łatwością po prostu ją sobie wyobrazić, bo nie było w ogóle niczego nieprawidłowego w tym
facecie. Miał nawet zwyczajne cechy i oczy, które z tej odległości wyglądały w pewnym rodzaju na
niebieskie.
Wetknął swoje ręce do kieszeni płaszcza i poszedł w ich kierunku do kontuaru, a potem, bez
słowa, poszedł z powrotem na zewnątrz, gdzie poszedł za róg i zniknął.
Claire obróciła się aby spojrzeć jak odchodzi.
- Hej, - powiedziała Eve. – Jesteś ze mną? Bo w pewnym rodzaju jestem tutaj w środku
kryzysu. – Brzmiała na zirytowaną, a Claire nie obwiniała jej. Nie miała pojęcia, dlaczego była taka
rozproszona. Nie było żadnego powodu, w ogóle żadnego.
- Przepraszam, - powiedziała. – Po prostu – pomyślałam, że znam go, przypuszczam. – To nie
było to, ale w pewien sposób wydawał się zły. Jakby nie należał tutaj.
- Kto? – Eve rozejrzała się. – Nie widzę nikogo.
Claire spojrzała na zewnątrz na parking. Nic tam nie stało – żadnych tabliczek spoza stanu na
samochodach, na pewno. – Przypuszczam, że nikt. Może po prostu przejeżdża, - powiedziała.
- Chciałabym przejeżdżać, - westchnęła Eve. – Gdziekolwiek indziej jest teraz lepiej,
włączając doły z lawą. Jesteś gotowa żeby iść?
- Ja – tak, tak myślę. – Claire wygrzebała pieniądze z kieszeni i zapłaciła za nie obie, mimo
protestów Eve pół sercem; Claire dostała wypłatę (pensję?) z Biura Założycielki za jej pracę z
Myrninem, a jej konto bankowe niedawno urosło do niesamowitych czterocyfrowych liczb. Nie do
końca wiedziała co zrobić z tymi wszystkimi pieniędzmi, ale wydawanie ich na najlepszą
przyjaciółkę z bolącym sercem wydawało się dobrą opcją. – Dom?
- Jest drugi wybór?
- Cóż, możemy iść popracować nad twoją listą zakupów?
- Biorąc pod uwagę, to wydaje się dość głupie.
Claire musiała się z tym zgodzić.
Kiedy wyszły z jadalni, rzuciła okiem w tył i zobaczyła, że anonimowy mężczyzna był teraz z
tyłu taniej restauracji. Siedział przy stole ze złożonymi rękami i obserwował je, kiedy wsiadały do
dużego, czarnego karawanu Eve.
Uczucie mglistego chłodu znowu ją przeszło, a Claire zadrżała.
Shane stał na zewnątrz w zagrodzie opierając się o pojedyncze, obdarte, pozbawione przez
zimę drzewo, kiedy Eve zatrzymała się na krawężniku. Miał ręce w kieszeniach swoich jeansów, a
jego brązowe włosy były zburzone przez wiatr, jakby niewidzialne ręce przeczesały je. Wpatrywał
się w frontowe drzwi i jakby nie był ostrożny, zapaliłby je płomieniami przez czystą, skupioną siłę
jego spojrzenia.
Claire wyskoczyła i pobiegła do niego, już niespokojna z Eve dokładnie za nią. – Co to jest? –
zapytała. – Co jest nie tak?
Shane szarpnął policzkiem na dom. – Jest tam, - powiedział. – Z nią.
- Kto? – zapytała Eve, ale to brzmiało, jakby już wiedziała.
- Powiedziałaś jej? – Shane zapytał Claire. Skinęła głową. – Blondynką. Naomi. Pokazała się;
powiedział mi, żebym wyszedł. Wyszedłem.
Eve wzięła głęboki oddech i weszła po schodach – nie biegnąc, nie płacząc. Wyglądała bardzo
spokojnie i opanowanie.
Claire i Shane wymienili spojrzenia, a Shane powiedział, - To nie może być dobre, - i pobiegli
za nią, do domu.
Znaleźli ją Orawie natychmiast, stojącą w frontowym salonie domu, tym, którego żadne z
nich nigdy nie używało; to był duszny rodzaj pokoju, z meblami zostawionymi z czasów czarno-
białej telewizji, jeśli nie starszymi. Ale to było tam, gdzie był Michael, siedząc na sztywnej kanapie
z porcelanową filiżanką czegoś, co prawdopodobnie nie było herbatą, siedząc przed nim.
I była tam Naomi, siedząca na kanapie obok niego, z jej własną pasującą filiżanką.
Wampirzyca siedziała pod zniewieściałym kątem, z kolanami razem, jakby miała na sobie
sukienkę zamiast słodkich przylegających jeansów i top z przytulającą postacią, w rodzaju, który
Claire niestety lubiła. Podbródek Naomi był w górze, a jej wzrok był na poziomie Eve. Nie
wyglądała na winną. Wyglądała trochę wyzywająco.
Michael, z drugiej strony, wyglądał głęboko niekomfortowo. – Eve, - mówił, - to nie jest…
- Tak jak wygląda? – skończyła za niego, bardzo spokojnie. – Oh, jestem pewna. – Eve zrobiła
krok do przodu wyciągając swoją dłoń. – Nie sądzę, że byłyśmy sobie przedstawione.
Brwi Naomi poruszyły się w górę, tylko trochę, ale wstała wdzięcznie i potrząsnęła rękę Eve,
sprawiając, że wyglądało to jakby była zagranicznym dygnitarzem wykonującym jakiś obcy
zwyczaj dla dobra dyplomacji. – Jestem Naomi de la Tour. Ty musisz być Eve Rosser. Oczywiście,
widziałam cię w mieście.
Eve wpatrywała się prosto w jej twarz. – Przepraszam, nie mogę powiedzieć tego samego. Nie
znam cię i nie doceniam cię będącej tutaj.
Naomi rzeczywiście się zaczerwieniła, albo przynajmniej była aluzja koloru na jej policzkach.
– Nadal jestem przyzwyczajona do ludzkiego towarzystwa, - powiedziała. – I przepraszam, jeśli
wydawałam się niegrzeczna w stosunku do ciebie. Nie miałam zamiaru być.
- Eve–, powiedział Michael. Zastrzeliła go wzrokiem, a on usadowił się na kanapie. Odpadł.
- Może powinniśmy porozmawiać o tym, co ty miałeś zamiar. – powiedziała Eve i zatrzymała
się na krześle z prostym oparciem, na którym usiadła okrakiem, kładąc jako silna różnica pomiędzy
nią a oh-taką zniewieściałą jak możliwa prezencją Naomi. Spojrzała przez swoje ramię na Shane’a i
Claire. – Wyjść. To może się pomieszać.
- Jesteś pewna, że nie chcesz wsparcia? – zapytał Shane.
Michael zmarszczył brwi. – Przeciwko czemu dokładnie? Mnie? Daj spokój, stary.
- Po namyśle, - powiedziała Eve, - może powinni zostać. Jakikolwiek powód, dla którego nie
powinni, Michael?
- Eve, nie rób tego.
Uśmiechnęła się, ale to nie był wesoły rodzaj wyrazu. – Jak długo się do działo?
Michael nic nie powiedział. Naomi z drugiej strony, pochyliła się do przodu i powiedziała,
bardzo żarliwie, - Przychodziłam tu od prawie dwóch miesięcy.
- Naprawdę.
Michael zatrzasnął oczy i potarł skroń, jakby miał potworny ból głowy. – Eve, ty nie –
- Rozumiesz? Jestem pewna, że nie. Dlaczego mi nie powiedziałeś? Bo znajdywanie ciebie
przytulonego z pijącą-krew laską na kanapie dwa dni przed naszym przyjęciem zaręczynowym nie
wysyła w ogóle złego przesłania.
- Nie jestem z nią przytulony!
Naomi zaśmiała się, tylko trochę. – Rzeczywiście, nie jest, - powiedziała. – Czy mogę
wyjaśnić…?
- Weź swój najlepszy strzał, - powiedziała Eve. Mięśnie w jej szczękach były napięte, a ona
chwyciła oparcie krzesła, na którym siedziała okrakiem tak ciężko że Claire pomyślała, że może je
odgryźć – a potem zakołkować nim kogoś.
- Jak jestem pewna, że jesteś świadoma, jest niezadowolenie ze strony niektórych wampirów z
pomysłem, że ty i Michael powinniście się pobrać, - powiedziała Naomi. – Jest ku temu powód.
Eve wpatrywała się w nią z zupełną ciszą. Naomi czekała na komentarz, ale nic nie dostała.
- Nie tylko to, - kontynuowała dziewczyna, - Wiem, że ludzka społeczność nie jest taka sama,
jaka była, kiedy byliśmy… wśród ich członków, ale przez nasze nieśmiertelne standardy małżeńskie
jest przymierze a ty, droga Eve sprzymierzasz siebie do potomkini starożytnej i ważnej linii krwi.
Jest wielu, którzy wierzą, że przez poślubienie cię, Michael przyzna ci wielką ilość… mocy.
Ukrytej siły, jeśli nie rzeczywistej. Dawanie tego człowiekowi jest… kontrowersyjne.
- Oh, więc po prostu dajesz nam radę. Załapałam to. Miło z was obojga że włączyliście mnie
do dyskusji tak dokładnie… Oh, czekajcie.
- Myślisz, że kłamię odnośnie mojej obecności tutaj? – Perfekcyjne brwi Naomi urosły w
niedowierzaniu. – Nie myśl tak; błagam cię. W zasadzie, zachowywałam się jak adwokat Michaela.
Twój adwokat, - powiedziała Naomi. – Stałam w wampirzej społeczności i odgrywałam rozjemcę,
żebyście mogli pozwolić swojemu małżeństwu iść naprzód, nadal powinniście tego chcieć.
Przyszłam żeby powiedzieć Michaelowi, że wierzę, że moja siostra-z krwi Amelie została
przekonana do dania swojego błogosławieństwa związkowi.
Claire oczyściła swoje gardło. – Oliver po prostu powiedział nam, że nie mam możliwości
żeby pozwolono temu się stać.
- Oliver jest moim najtrudniejszym przeciwnikiem, - powiedziała Naomi. – I jest
przekonywujący, muszę przyznać. Spędziłam wiele godzin próbując przekonać go o słuszności
mojego powodu, z niezbyt dobrym efektem. W końcu zdecydowałam się iść prosto do mojej
siostry-z krwi i miałam nadzieję na najlepsze.
Eve wyraźnie nadal tego nie kupowała. Wwiercała się w drugą kobietę z ustami
skompresowanymi w stanowczą, wściekłą linię.
Michael powiedział, bardzo cicho, - Myślisz, że to zadziałało?
- Nie mogę być całkowicie pewna. Amelie jest, po pierwsze i zawsze, władcą, a władca
trzyma swoje własne rady na te wszystkie rzeczy. Ale była bardziej łaskawa i rozumiejąca. Wierzę,
że przekonałam ją do ważności pozwolenia temu związkowi się pojawić.
- Dziękuję, - powiedział i wstał. Krok przybliżył go do miejsca, gdzie Eve siedziała okrakiem
na krześle, a jej głowa przechyliła się żeby spojrzeć w górę na niego. Utrzymywała ten sam wyraz
twarzy. – Naprawdę myślisz, że zdradzałem cię z nią?
- Dlaczego nie? – zapytała stanowczo Eve. – Wampirzyce są gorące. Nawet ja to mogę
zobaczyć.
Naomi znowu się zaczerwieniła. – Nie jestem zainteresowana Michaelem w ten sposób, -
powiedziała. – Przepraszam, że pomyślałaś, że jestem zdolna do robienia czegoś tak podstępnego.
I… - Wydawała się utracić to, co powiedzieć przez moment, potem spojrzała w dół na swoje
zaciśnięte palce i powiedziała, - I obawiam się, on nie jest tym, co przemawia do mnie.
- Jak on może nie być w twoim typie? – zapytała Eve, na chwilę rozproszona, a Claire
rzeczywiście zastanawiała się nad tą samą rzeczą, bo Michael był po prostu… tak.
Naomi nie odpowiedziała; po prostu ciężko wpatrywała się w swoje kolana, a Shane był
pierwszym, który to załapał, chociaż jak on to zrobił, Claire nie mogła naprawdę powiedzieć.
Powiedział, - Bo jej typ jest bardziej jak ty, idiotko.
- Bardziej jak – Goci?
- Bardziej jak dziewczyny.
Naomi rzuciła okiem w górę, a Claire złapała błysk ulgi na jej twarzy. – W mojej młodości nie
patrzono na to z przychylnością, - powiedziała. – Nadal jest to dla mnie trudne aby o tym mówić.
- Oh, - powiedziała Eve całkowicie innym tonem głosu. – Oh, Jesteś lesbijką.
Naomi powoli skinęła głową.
- Mogłabym cię teraz pocałować, - powiedziała Eve, a potem natychmiast przytrzymała rękę.
– Mam na myśli, z wdzięczności, wiesz? Jesteś naprawdę ładna ale – Oh facet, właśnie totalnie to
spieprzyłam. – Eve wzięła głęboki wdech i obróciła się do Michaela. – Wiedziałeś, że jest lesbijką?
- Tak, powiedział. – Nie chciałem żebyś myślała – wiedziałem, że nic się nie działo, ale
załapałem jak to wyglądało, spotykanie się z nią prywatnie. Powinienem ci powiedzieć. Po prostu
nie chciałem, żebyś wiedziała, jak wiele sprzeciwu było tam przeciwko ślubowi.
- Oh, - powiedziała łagodnie Eve. – Oh. – Jej oczy teraz błyszczały, a uśmiech Michaela był
jedną z najpiękniejszych rzeczy, które Claire kiedykolwiek widziała. Wolny z całego ciężaru, który
widziała w nim przez ostatnie kilka tygodni. Wolny od winy. A teraz, było coś całkowicie dobrego
w nim. – Ty idioto. Mogłeś mi powiedzieć.
- Tak, wiem. – Wstał i podszedł do niej i wziął jej rękę. – Kocham cię. Nie chciałem myśleć że
– że mogłem cię stracić przez to. Przez nie bycie w stanie sprawić, żeby Amelie się zgodziła.
- Idiota, - powtórzyła Eve, ale nie miała tego na myśli. Wstała i wtopiła się w jego ramiona i
to wyglądało jakby nigdy nie zamierzali pozwolić siebie puścić, nigdy ponownie. – Więc wszystko
w porządku.
Naomi uśmiechała się do ich dwojga, ale teraz cień wydawał się przechodzić przez jej twarz.
– Mam nadzieję, że to prawda. Martwię się, że jeśli ludzka populacja będzie kontynuowała
wzburzanie się, Amelie weźmie stronę racji Olivera, a nie mojej. Ale nie mogę na to poradzić. Może
wy możecie…?
- Nie jestem do końca Miss Popularności tutaj, - powiedziała Eve. – Ale mam kogoś w mojej
drużynie, kogo każdy szanuje… każdy po obu stornach linii krwi.
I spojrzała na Claire i podniosła swoje brwi.
- Oh, zaczekaj chwilę, - powiedziała Claire. Shane otoczył ją ramionami za nią. Nawet jeśli
chciała uciec, nie zamierzał jej pozwolić. – Jak dokładnie mam przekonać ludzi, że to wszystko jest
okej?
- Facebook? – powiedział Shane prosto w twarz.
- Ulotki na słupach telefonicznych, - powiedziała Eve.
- Zaproś ich na przyjęcie, - powiedział Michael.
Claire zamrugała i spojrzała na niego, z nastawioną głową. – Co ty powiedziałeś?
- Zaproś ich na przyjęcie. To tak, jakbyś miała gigantyczne domowe przyjęcie – zaproś swoich
sąsiadów a oni nie są tacy, że wygwiżdżą cię. Cóż, zaproś ludzi w Morganville i daj im szansę
naprawdę poznać wampiry. Pokaż im, że to może zadziałać.
- Stary, - powiedział poważnie Shane. – to po prostu nie może się dobrze skończyć.
- Nie, to może zadziałać, - powiedziała Naomi. – Są precedensy. A wy planowaliście zaprosić
zarówno ludzi jak i wampiry w każdym przypadku, prawda?
Eve skinęła głową, nadal wyglądając trochę niepewnie. – Ale – spójrz, są tutaj pewne złe
odczucia. Ludzka pycha i to wszystko. Nie jestem pewna czy to jest dobry pomysł aby włożyć
wampiry, ludzi i alkohol wszystkich w tym samym miejscu.
- Cóż, - powiedziała wesoło Naomi, - co jest najgorszym, co się może stać?
Byli cicho, rozważając to, bo było po prostu tak wiele możliwości.
Ale w końcu, to był lepszy pomysł niż Facebook.
- Co to jest? – Mężczyzna po drugiej stronie kontuaru w sklepie z aparatami fotograficznymi
spojrzał na nią nieufnie, ale wziął papier, który Claire wręczyła mu. To był ładny, kolorowy plakat
reklamujący przyjęcie zaręczynowe odbywające się na Placu Założycielki.
- Mógłby pan może rozwiesić to w oknie sklepu? – zapytała i obdarowała go swoim
najlepszym, najbardziej pewnym uśmiechem. – To będzie wspaniałe przyjęcie. Wiem, że pana
klienci chcieliby być tam. To jest darmowe!
Wpatrywał się w nią. Claire go nie znała; był starszym mężczyzną, siwiejącym na skroni i
miał kwadratową, w upartym rodzaju twarz. Jego rękawy były podwinięte do łokci, a ona zobaczyła
świeży tatuaż w kształcie kołka po wewnętrznej stronie jego prawego przedramienia. – Jesteś tą
dziewczyną, - powiedział, a ona była prawie pewna, że będzie kontynuował, Pupilkiem Wampirów.
Usłyszała to dzisiaj kilka razy. – Tą, z którą umawia się dzieciak Collinsów.
Oh. Dobra. Shane miał anty-wampirzą uliczną wiarygodność. – Tak jest, - powiedziała. –
Jestem dziewczyną Shane’a.
- Frank powiedział, że byłaś w porządku.
Świetnie, teraz miała tatę Shane’a jako poparcie… Cóż cokolwiek, co mogłoby pomóc,
wzięłaby. – To było miło z jego strony. – Dała radę sprawić, żeby nie brzmiało to jak akt oskarżenia
na cały problem Franka Collinsa. Woda pod mostem i to wszystko. – Mógłby pan go dla mnie
rozwiesić?
- Wiesz, że to nie skończy się dobrze, prawda? – Zatrzasnął do niej papierem. – Glass i ludzka
dziewczyna. Przykro mi, że dzieciak się zmienił, ale jest teraz jednym z nich. Bez wracania przez tą
linię.
Była zmęczona tym argumentem. – Dziękuję za pana czas, - powiedziała. – Doceniam, że pan
o tym pomyślał.
Odchrząknął. – Myślę, że go powieszę. Jednak nie spodziewaj się, że się pokażę.
- Darmowe drinki?
To rzeczywiście zarobiło jej uśmiech. Taki mały. – Cóż, ciężko się targujesz, dziecko. Bądź
tam ostrożna.
- Pan też.
Wyszła, a Shane wpadł zaraz za nią. Miał garść ulotek, ale mniej niż ich było. – Więc, było to
zabawne? – Pewien rodzaj anty-wampirzej twierdzy tutaj. Kapitan Oczywisty był dobrym
przyjacielem kierownika. – Kapitan Oczywisty był kiedyś figurantem antywampirzego podziemia,
ale był teraz na stałe pod ziemią, w sensie sześć stóp (6 stóp = 1,83 m – przypuszczenie tłumacza).
Nikt dotąd nie zrobił kroku naprzód aby zając jego zamaskowaną tożsamość, o ile Claire wiedziała
– nie żeby była na wykazie antywampirzego łańcuszka. – Sprawił ci jakiś kłopot?
- Nie kiedy wskazałam, że będą darmowe gorzałki.
- zbyt łatwo, - powiedział Shane. – Jak planujesz trzymać z dala chłopaków z bractwa?
To, Claire zdała sobie sprawę na początku, będzie problem… kampus Texas Prairie University
był swoim własnym małym światem, mikrokosmosem wewnątrz dziwnej, alternatywnej
rzeczywistości Morganville. A na kampusie, kilkoro ludzi naprawdę wiedziało o wampirzym
świecie na zewnątrz. Zatrzymanie chłopaków z bractwa na kampusie zamiast szukania darmowego
picia było wyzwaniem i takim, które wymagało absolutnej uwagi. Było już zbyt wiele bliskich
strzałów. – Rozmawiałam z Szeryf Moses, - powiedziała. – Powiedziała, że policja będzie
sprawdzała dowody osobiste. Brak kart stałego mieszkańca miasta, w ogóle nie wjedziesz na plac.
To powinno powstrzymać aspirujących imprezowiczów.
- Masz nadzieję. Więc, kto nam jeszcze został?
Pokryli prawie wszystkie z ich określonego sektora Morganville; Michael wziął bardziej
wampirzo-centryczne sąsiedztwa tego ranka, a Eve odważyła się na nie z nim, próbując pokazać
wampirom, że mogła się dobrze zachowywać i być perfekcyjnie do przyjęcia. Przy wspólnej
zgodzie, wszyscy zdecydowali, że Claire i Shane mieli reputacje do wygrania z niechętnymi
ludźmi, albo przynajmniej sprawienia żeby wysłuchali.
Byli w około siedemdziesięciu procentach skuteczni, co było lepiej niż Claire się spodziewała,
ale to był długi dzień, a jej stopy bolały. – Powinniśmy dotrzeć tam jutro, - powiedziała. – Muszę
się położyć.
Podniósł na nią brwi, a ona trzepnęła jego ramię. – Wypocząć, - powiedziała.
- Cóż, możemy odpocząć razem. Przysięgam, że będę dobry. – Obdarował ją uroczym, mocno
gorącym uśmiechem. – Możesz odebrać to w jakikolwiek sposób chcesz.
Tak wiele poziomów do tego, dostała zawrotu głowy próbując je posortować. Ale to ją
ociepliło i sprawiło, że spacer do domu był mniejszym ciągnięciem się… przynajmniej póki jej
komórka nie zadzwoniła. Dzwonek był martwym gratisem, z naciskiem na martwym… straszną
muzyką organów. Nawet nie musiała rzucać okiem na obraz kapci królików z kłami na
wyświetlaczu, żeby wiedzieć, kto dzwonił. Po prostu westchnęła, wcisnęła kciukiem i przyłożyła do
ucha.
- Claire! Potrzebuję cię tutaj natychmiast. Coś jest nie tak z bobem. – Myrnin, jej szalony-
naukowiec, uzależniony od krwi szef brzmiał rzeczywiście na wstrząśniętego. – Nie mogę
przekonać go do zjedzenia swoich insektów i użyłem jego ulubionych. Po prostu tam siedzi.
- Bob, - powtórzyła, patrząc na Shane’a z szeroko otwartymi oczami w niedowierzaniu. – Bob
pająk.
- Tylko dlatego że jest pająkiem nie oznacza, że zasługuje na mniej troski! Claire, masz na
niego sposób. On cię lubi.
Tylko tego potrzebowała. Bob pająk ją lubił. – Zdajesz sobie sprawę, że on ma przynajmniej
rok. Żadne pająki nie żyją tak długo.
- Myślisz, że jest martwy? – Myrnin brzmiał na przerażonego. Tak źle.
- Jest zwinięty?
- Nie. Jest po prostu spokojny.
- Cóż, może nie jest głodny.
- Przyjdziesz? – zapytał Myrnin. Brzmiał teraz spokojniej, ale także dziwnie w potrzebie. –
Było bardzo samotnie tutaj przez te kilka ostatnich dni. Chciałbym twojego towarzystwa,
przynajmniej na małą chwilę. – Kiedy się zawahała, użył karty współczucia. – Proszę, Claire.
- Dobrze, - westchnęła. – Zabieram Shane’a.
Po chwili ciszy powiedział stanowczo, - Smakołyk, - i się rozłączył.
- Żartujesz, - powiedział Shane. – Myślisz, że chcę odwiedzić Szalone McZęby w jego
legowisku szaleństwa?
- Nie, - powiedziała Claire, - ale jestem prawie pewna, że nie spodoba ci się, jeśli pójdę sama,
kiedy po prosty w pewnym rodzaju obiecałam że będę z tobą. Więc…?
- Dobrze. Zresztą tęskniłem za Orzechowym McKłem.
- Przestań tworzyć dla niego przezwiska.
- Co z Hrabia Trzaskula?
- Po prostu przestań.