Rozdział 10
*Rzeczy napisane kursywą w nawiasach to wyjaśnienia dotyczące nazw własnych,
wyrażeń itp. mające pomóc w zrozumieniu kontekstu danej wypowiedzi
CLAIRE
Świat zniknął, ale było coś, co ją podtrzymywało. To wydawało się liną, cienką, niewidzialną
liną; poruszała się na niej jak balon na sznurku, zagubiona na nocnym niebie. Jestem martwa. Myśl
dotarła do niej, ale nie wiedziała naprawdę co to znaczyło. Jeśli byłeś martwy, nie powinieneś
wiedzieć, że byłeś martwy. Po prostu byłeś, albo nie byłeś, jak kot Schrödinger’a (Schrödinger’s cat
– eksperyment umysłowy, zazwyczaj opisywany jako paradoks, opracowany przez austriackiego
fizyka Erwina Schrödinger’a w 1935 r. Scenariusz przedstawia kota, który może być żywy, albo
martwy, w zależności od wcześniejszych zdarzeń losowych. – przypuszczenie tłumacza).
Jestem kotem w pudełku, z trucizną. Kot mógł być żywy. Kot mógł być martwy. Nie możesz
powiedzieć, póki nie otworzysz pudełka. Nieokreśloność.
Zabawne, jak fizyka nie odchodziła, kiedy byłeś zamordowany.
Claire pomyślała, że nie powinna niczego czuć, ale czuła… ciepło. Tuliło, jakby w czyść
ramionach. Bezpieczna.
Skrajna ciemność trochę zanikała, do ciemnej szarości, a potem bladego cienia. Były rzeczy w
cieniu, który rozmazał się, wyostrzył, stał się rzeczywisty, kiedy się skoncentrowała. To było jak
oglądanie starej, czarno-białej telewizji, tylko że ona była w telewizji.
Stała w salonie Domu Glassów i jednocześnie, leżała na podłodze ze swoją głową obróconą
na bok, dłońmi wyrzuconymi w obie strony. Jej włosy przykrywały jej twarz. Jej oczy były otwarte.
To była stara Claire. Stara Claire leżała tam martwa.
Nowa Claire stała nad nią, czując się trochę dziwnie z tą całą rzeczą, ale nie… nie smutno.
Nie bojąc się. Po prostu zainteresowana. Kot w pudełku, pomyślała. Jestem obiema rzeczami w
jednym. Myrnin byłby zafascynowany.
Teraz słyszała coś. Słabe brzęczenie, jak elektryczność… nie, wibracje. Claire skoncentrowała
się na nich i zdała sobie sprawę, że to był głos.
To był głos Eve, stający się słyszalnym, kiedy schodziła po schodach. Stłumiony, bo pocierała
swoją głowę ręcznikiem. - …naprawdę tam leje, - mówiła. Głos Eve brzmiał inaczej niż wcześniej,
ale nadal rozpoznawalnie. Dzwonił i odbijał się tutaj w tym nie-miejscu, gdzie zamieszkała Claire.
– Nie sądzę, że w najbliższym czasie zelżeje. Chłopacy powinni być z powrotem za kilka minut –
nie pojechali bardzo daleko. – Sięgnęła końca schodów i pozwoliła ręcznikowi ześlizgnąć się żeby
zawisnąć dookoła jej szyi. Niosła kolejny, starannie złożony. – Claire? Jesteś w kuchni? Przynieś mi
Colę!
Eve zaczęła iść w tym kierunku, a Claire pomyślała, Tak bardzo przepraszam. To będzie
ciężkie. Bardzo ciężkie.
Najpierw pomyślała, że Eve pójdzie dokładnie na nią; ciało Claire było za kanapą, widoczne
naprawdę tylko pod kątem. Ale był cienki szlak wody biegnący z przemoczonych ubrań Starej
Claire, jak miniaturowy strumień, a Eve poślizgnęła się na nim, złapała równowagę i, kiedy
przechyliła się by go wytrzeć, była pod dokładnie właściwym kątem żeby zobaczyć stopę Claire.
Eve powoli wstała na nogi. – CB? – Brzmiała cicho i zziajanie. – Oh, Boże, znowu zemdlałaś.
Wiedziałam, że powinnam zabrać cię do szpitala. Cholera cholera cholera… - Pogrzebała w torbie
na stole i wyciągnęła batonika. – Mam cukier – to tylko niski poziom cukru we krwi, będzie z tobą
w porządku….
Eve pchnęła krzesło na bok i uklękła z batonikiem przy boku Starej Claire. Zaczęła ją
poruszać, a kiedy to zrobiła, głowa Claire obróciła się trochę – źle, całkowicie źle.
Eve zobaczyła jej otwarte oczy. Jej puste, otwarte oczy.
Zamarła. – Claire?
Nowa Claire przykucnęła, na równi z Eve. Jestem tutaj, powiedziała. Nie bój się.
Eve w ogóle nie mogła jej usłyszeć, a jej wzrok pozostał zakuty w ciele Starej Claire.
Przerażona. Niedowierzająca. – Claire? – Wydobyło się to tym razem małe i dramatyczne, drżące z
przerażenia. Eve sprawdziła puls. – Claire! – Tym razem, to był krzyk, pełny i okropny krzyk.
Przestań, powiedziała Claire, ale to nie było dobre; nie była w stanie powiedzieć Eve, że było
w porządku. Nie było, naprawdę; to było jej ciało leżące tam. Umarła. Nie, została zamordowana,
cicho, bez świadka. A teraz musiała patrzeć bezradnie, kiedy Eve zdawała sobie sprawę z tego
wszystkiego.
Eve z trudem złapała oddech, biała jak kartka pod Gotyckim makijażem, a potem uspokoiła
siebie. Wyprostowała ciało Claire, otworzyła jej usta i odetchnęła w jej ciało. Claire obserwowała
jej starą klatkę piersiową nadmuchiwaną, potem wypuszczającą powietrze. Eve nieprzytomnie
policzyła żebra i położyła koniec swojej dłoni na klatce piersiowej Claire, przykryła ją swoją drugą
dłonią i zaczęła naciskać, pięć ostrych, mocnych ruchów. Potem kolejny wdech. Potem kolejnych
pięć naciśnięć. Oddech.
Przestań, powiedziała Claire. Eve, proszę! Przestań!
Nie mogła sprawić żeby Eve ją usłyszała. Nie mogła sprawić żeby zrozumiała, że to było
niepotrzebne.
- Claire! Claire, wracaj! Ty suko, wracaj! – Eve teraz szlochała, drżała z wysiłku. To nie robiło
niczego dobrego, ale nadal próbowała. I próbowała.
Dobiegł turkoczący dźwięk z korytarza. Kluczy w zamku.
Claire wstała i podryfowała w tamtą stronę, bezwiednie poruszając się dookoła Eve nawet
mimo że to już dłużej naprawdę nie miało znaczenia. Dlaczego nie pójdę przez podłogę?
zastanowiła się, ale nawet kiedy poszła, to wydawało się jakby podłoga zmiękczała się pod jej
stopami, a ona zdała sobie sprawę, że mogła przejść przez podłogę, gdyby chciała. Albo sufit.
Jedyną rzeczą, która ją powstrzymywała był punkt widzenia Starej Claire.
Zamki ustąpiły a drzwi otwarły się zamaszyście, a Michael i Shane weszli do środka. Shane
zatrzasnął drzwi i zamknął je, strząsając wodę ze swojego płaszcza i zrzucając swój kaptur.
Chciała go zamrozić w ten sposób, w tym momencie, gdzie wszystko było dla niego nadal
okej. Gdzie się odrobinę uśmiechał i wołał jej imię, bo oczekiwał, że będzie tam dla niego.
Potem z salonu Eve krzyknęła, - Pomóżcie mi! – Była torturowana panika w jej głosie, a
pojedynczy moment spokoju i normalnego życia roztrzaskał się, zniknął.
Michael i Shane rzucili się do przodu, przez nierealne ciało Nowej Claire. Shane nie
zatrzymał się. Michael zawahał się, w połowie obrócił, a potem dalej biegł.
Nie chciała tego oglądać. Nie chciała.
Ale Nowa Claire, Duch Claire, Jedyna Claire… naprawdę nie mogła jednak obrócić się od
tego plecami. Popłynęła tam do pokoju, patrząc jak Michael upadł na kolana obok Eve, z ustami
otwartymi z przerażenia.
Shane zatrzymał się, twarz stała się całkowicie nieruchoma i pusta.
Eve usiadła z tyłu, niewyraźnie teraz szlochając. Michael odsunął ją z drogi i położył swoją
dłoń płasko na sercu Claire, potem dotknął jej szyi.
Potem po długiej, ciężkiej chwili sięgnął i zamknął jej puste, otwarte oczy i chwycił Eve,
kiedy próbowała znowu ruszyć do przodu. – Nie, - wyszeptał. – Nie. To nie jest dobre. Eve, ona
odeszła. Ona odeszła.
Eve walczyła z nim przez kilka sekund, a potem upadła w jego ramionach. Michael kołysał
nią, a potem spojrzał w górę. Były łzy spływające w dół jego policzków, a Claire nie myślała, że
kiedykolwiek zobaczy go wyglądającego tak… ludzko.
Wyciągnął rękę w kierunku Shane’a – żeby pomóc, powstrzymać go, Claire nie była pewna i
nie sądziła też, że Michael był.
Podryfowała bliżej Shane’a. Bliżej. Nadal jestem z tobą, powiedziała. Nie odchodzę.
W ogóle się nie poruszał. To było jakby Shane się zamknął, jakby był tak martwy jak ona.
Rozejrzała się w jakiś sposób oczekując że zobaczy innego Shane’a tutaj, gdzie ona była, ale to nie
było tak.
Cokolwiek umierało w Shane’owi, nie przychodziło tutaj.
- Jej kark jest złamany. – Powiedział to cicho, okropną, martwą monotonią. – Nie upadła po
prostu. Ktoś ją zabił. – Wpatrywał się w ciało Claire z taką intensywnością, ale jego oczy wydawały
się ciemne i martwe. – Wiem, kto to zrobił.
Michael powoli opuścił swoją dłoń. – Co?
- Wiem kto ją zabił, - powiedział Shane.
Nie mógł. Nigdy nie widział Magnusa, o ile było wiadomo Claire… Co on mógł myśleć?
Nie było dla Shane’a łez. Nie było załamania się. Nie był niczym poza lodem i stalą. Nigdy
nie widziała go takim, nawet nie kiedy był najgorszy i najbardziej niepohamowany. To było…
puste, i jeszcze pełne czegoś, czego nie mogła naprawdę zrozumieć.
- Shane, co ty… - Michael pocałował czoło Eve i powoli wstał. Wytarł łzy ze swojej twarzy. –
Jesteś w szoku.
- Tak, - powiedział Shane. Nadal miał tą odległą, straszną stanowczość w swoim głosie. – Tak,
prawdopodobnie. To jest prawdopodobnie lepsze od tego, co nadejdzie później.
- Bracie…
Shane oderwał swój wzrok od ciała Claire i spojrzał Michaelowi w oczy.
A Michael cofnął się.
- Nie wchodź mi w drogę, - powiedział. – Zabiję cię. Zabiję kogokolwiek, kto wejdzie
pomiędzy mnie a niego.
Eve wstała na nogi, przylegając do ramienia Michaela. – Ona jest martwa, Shane! Boże, tu nie
chodzi o…
- Miałem to na myśli, - powiedział. – Nie ruszajcie jej póki nie wrócę. I nie wchodźcie mi w
drogę.
Shane, co ty robisz? krzyczała Claire. Próbowała poruszać się przez niego, ale jeśli wydawał
się lodowaty, to nie zapisywało się. Był zbyt zimny wewnątrz żeby się tym przejmować. Przestań!
Nie wychodź!
Poszedł do kuchni, otworzył drzwiczki sekretarzyka i wyjął jedną z ich czarnych, gotowych-
toreb, które Eve trzymała zaopatrzone na jakiekolwiek związane z wampirami nagłe wypadki.
Claire popłynęła za nim, ubolewając za nim, chcąc go zatrzymać, ale nie było w ogóle niczego, co
mogła zrobić, kiedy patrzyła na niego otwierającego torbę, zapas butelek od wody wypełnionych
azotanem srebra, kołki, kusze.
Michael podążał za nim, w bezpiecznej odległości. – Shane, przynajmniej powiedz mi, gdzie
idziesz. Proszę, bracie. Proszę.
Shane zapiął torbę, podniósł pasek na swoje ramię i spojrzał w tył na niego. Te ciemne oczy –
były dołami całkowitej ciemności. – Będę z powrotem, - powiedział. – Nie pozwól im jej zabrać.
Skierował się do frontowych drzwi. Michael poszedł tak daleko, jak korytarz, a Eve dołączyła
do niego; otoczył ją ramionami, ale oboje wpatrywali się w Shane’a. Spojrzał do tyłu, raz, ale nie
powiedział niczego innego, kiedy wyszedł.
Claire próbowała iść za nim. Zamknięte drzwi nie miały naprawdę znaczenia, a ona przeszła
przez drewno wystarczająco łatwo; grube ziarno popłynęło w kierunku jej wzroku, realnie w sposób
dezorientacji , ale potem podeszła do bariery. Nie była solidna, bardziej jak… plastik. Nacisnęła, a
on rozciągnął się.
Potem złamał się, kiedy nacisnęła mocniej, a ona wypłynęła trochę poza próg.
Była tam srebrna kurtyna deszczu, a Shane zanurzył się w niej, z kapturem na sobie, biegnąc.
Chciała podążyć za nim, ale im bardziej odpływała od drzwi, tym bardziej – wątpliwie się czuła.
Rozciągnięta. Wyblakła.
To jest to, co Michael miał na myśli, odnośnie nie bycia w stanie opuścić domu, pomyślała.
Kiedy po raz pierwszy spotkała Michaela, był duchem, niewidzialnym w czasie godzin dziennych,
fizyczny w nocy.
Uratowany przez dom.
To dom, pomyślała. Jestem jak to, czym Michael był. Muszę zostać w środku.
Trudniej było wrócić z powrotem do środka, jakby była złapana w jakąś niewidzialną cofającą
się falę morską, ale Claire zdołała przebrnąć ponownie przez barierę, potem przepłynęła przez
drzwi i z powrotem do korytarza.
To było takie ciche. Michael nadal tam stał, wpatrując się, a przez chwilę ona pomyślała, że
rzeczywiście mógł ją zobaczyć… ale on po prostu wpatrywał się w przestrzeń, całkowicie pustym
spojrzeniem.
- Gdzie on by poszedł? – zapytał. – Nie rozumiem co…
Eve rozumiała. Wycierała teraz swoją twarz ręcznikiem, ale jej oczy były czerwone, a łzy
wydawały się nadal napływać. – Idzie znaleźć Myrnina, - powiedziała. – Shane myśli, że on to
zrobił. Bo on był tym, który przyszedł po nich w pierwszej kolejności.
Michael spojrzał w dół na nią, potem z powrotem na zamknięte drzwi. – Boże, - wyszeptał. –
On mógł mieć rację.
Nie, pomyślała Claire, przerażona. Oh nie.
Shane zabiłby Myrnina, albo Myrnin zabiłby Shane’a, a to wszystko było na nic. Nic.
Claire stała w środku czarno-białego salonu, duch w widmowym krajobrazie i krzyczała. To
wydobywało się z jej prawdziwego wnętrza, krwawy i okropny koszmar krzyku, pełnego udręki i
rozpaczy.
Eve i Michael nie wydawali się jej słyszeć. Nawet nie wtedy.
Claire opadła na podłogę, całkowicie wyczerpana.
Nie, pomyślała. Proszę nie.