Rozdział 19
Claire
Pójście po Michaela było zwykłym instynktem, ponieważ Claire wiedziała, że Eve zrobiłaby to z
następnym uderzeniem serca i Claire mogła poczuć przewlekły, jeśli nie osłabiony, szum wampirzej
krwi w jej własnych żyłach. To czyniło ją szybszą i trochę silniejszą, a teraz to dawało jej jedyny
realny wybór. – Zostań! – krzyknęła na Eve i rzuciła jej srebrny nóż, który trzymała. Eve złapała go
i cięła nim draug— Boga, przynajmniej wiedzieli jak je teraz nazywać— który sączył się z
ciemności do niej. To krzyczało okropnie hałaśliwie i rozpadło się w kleistą kałużę zagęszczonej
skóry.
Claire ścigała się do pokoju z basenem
To byłby niesamowity widok, jeśli byłaby w stanie przestać to doceniać; złapała zamazane migawki
wrażenia Amelie i Myrnina, stojących plecami do siebie, wypalając swoje strzelby z wstrząsającym
rykiem, które rozwalały draug na kawałki rozpryskując je w czarne i srebrne rzygi. Nie zabijając
ich naprawdę, pomyślała Claire; zobaczyła lepki płyn ślizgający się po bokach basenu. Karmili się
teraz i zbierali siły by wrócić.
Shane był w wodzie. To sprawiało, że czuła się chora i bezradna widząc go tam,
nurkującego ponownie z kopnięciem nogi.
Michael leżał bezwładnie na płytkach sącząc gęstą ciecz, która nie była naprawdę wodą,
albo przynajmniej nie całkowicie.
Amelie miała kłopoty. Claire nie pomyślała; wyjęła ściskane butelki, które Shane dał jej z jej
kieszeni, nałożył nakrętki i krzyknął, że ma rozprysnąć zawartość na atakujące draug dwoma
srebrnymi łukami.
Zadziałało, i jak tylko to zrobiła była świadoma metodycznej pracy Amelie w rozmyciu,
ładującej naboje strzelby do swojej broni. Do czasu, aż butelki się opróżniły, wykonała zadanie i
była gotowa do strzału.
Claire wyrzuciła butelki i schyliła się, gdy Amelie wycelowała i strzeliła nad jej głową.
Złapała Michaela i od razu poczuła ukłucie draug na dłoniach, ale i tak ciągnęła, szybko, dla życia
ich obu.
Eve spojrzała na nią jak tylko Claire pojawiła się w holu. Clire zatrzymała się i podniosła
Michaela wyżej do góry, usztywniając go i powiedziała, - Potrzebuję cię, abyś nas osłaniała! –
spojrzenie Eve było przykute do białej, luźnej twarzy Michaela, ale skinęła głową. Pocięła w
poprzek swoim srebrnym mieczem drauga, który blokował drogę do drzwi, wtedy zmusiła
kolejnego do zejścia z drogi, gdy Claire przeciągała Michaela na zewnątrz.
Nocne powietrze uderzyło ją w pośpiechu. To było wstrząsające jak inne to było od
atmosfery w budynku, Claire zakaszlała i zakrztusiła się jak zrzuciła go ze schodów. Eve pobiegła
do przodu i pociągnęła otwarte drzwi krwiobusu. Draug wypadł z pod samochodu, a ona go
dźgnęła, skowycząc ze zdziwienia. To prześlizgnęło się w błoto.
Claire podniosła Michaela i wsadziła do krwiobusu. – Wyczyść go! – powiedziała do Eve i
rzuciła jej ręcznik. – Krew jest w chłodziarce! Musze wydostać resztę z nich!
Eve, choć raz, oniemiała. Wzięła ręcznik i zaczęła wycierać twarz Michaela z lepkiego,
gęstego czołgającego się szlamu dopóki zaczął wypluwać go w niekontrolowanym kaszlu.
Jego oczy były jasne, jasnoczerwone.
Claire wskoczyła z powrotem w noc. Jej jedyna obrona w tej chwili była szybkość; nie
mogła nosić broni i przenosić ofiary. Na szczęście draug nie zdążyli się jeszcze przegrupować w
foyerˡ; większość z nich była skoncentrowana na Amelie i Myrninie przy basenie. Wpadła z
poślizgiem do dużego otwartego pokoju z tym błyszczącym niebieskim basenem i pełnym
dławiącego zapachu, akurat jak Shane wyturlał kolejne ciało na zewnątrz. Naomi.
Była łatwiejsza do podniesienia— wątła w rzeczywistości— i Claire wydostała ją bez
nawet pojedynczego drauga przychodzącego po nie, przez całą drogę do krwiobusu.
Wsadziła ja do środka i posadziła na jednym z foteli dla dawców i zdała sobie sprawę, że
Eve i Michaela nie było dłużej tam gdzie ich zostawiła. – Eve?
Usłyszała westchnienie i udała się w kierunku tyłu, gdzie były chłodziarki.
Eve leżała na podłodze. Jedna z chłodziarek była otwarta, a worek krwi leżał upadły obok
jej dłoni.
A Michael był nad nią pochylony, żywił się.
- Nie! – krzyknęła Claire. Odwrócił się na nią, warcząc, a ona cofnęła się o krok. – Nie
Michael, przestań! Ona próbuje ci pomóc! Przestań! Musisz przestać!
Miał krew w około swoich ust i wyglądał . . . dziko. Zdesperowanie. Blask w jego oczach
był jasny jak ogień piekielny, a Eve jęknęła i próbowała się przewrócić.
Spojrzał na nią w dół i warknął z w pełni obnażonymi ostrymi, błyszczącymi kłami.
- Boże, - Claire szepnęła i tak naprawdę nie myślała. Po prostu rzuciła się na niego blokując
swoje przedramię pod jego bodą i pociągnęła, mocno.
To wystarczyło by zabrać go od Eve, która turlając chwyciła torbę krwi i popchnęła ją do ust
Michaela. Ugryzł dół i krew trysnęła. Przełknął ślinę i ssał osuszając ją. Eve wyciągnęła kolejna i
podała mu, a potem trzecią.
Claire poczuła zmianę w języku jego ciała. To nie było stopniowe— to było nagłe, jak
gdyby był opętany czy coś.
Michael wypluł pusty woreczek krwi a po sekundzie powiedział, - O mój Boże, nie. . .
To brzmiało jak on. Claire puściła, a on upadł do tyłu, uskakując z dala od Eve, która
trzymała swoja zraniona szyję. Wyglądała blado i bardzo chwiejnie.
- Eve, - powiedział. – Eve. Nie. . .
- Już dobrze, - powiedziała. Ale nie było. Claire mogła zobaczyć krew wypływająca spod jej
ręki, ale nie było czasu— nie było żadnego czasu. Chwyciła apteczkę i wepchnęła ją w wiotkie ręce
Michaela.
ˡFoyer
(wym. fuaje) – duże i rozległe
(lub zespół pomieszczeń) w budynku
, hali
widowiskowej, kina itp., przylegające do
sali widowiskowej lub koncertowej, przeznaczone dla widzów do odpoczynku
oraz spotkań towarzyskich, wykorzystywane przed rozpoczęciem spektaklu oraz w trakcie jego
(przerw), ale bywające
również miejscem uroczystości po zakończeniu spektaklu.Zazwyczaj foyer jest dużą, specjalnie w tym celu zaprojektowaną salą, ale
może być to także korytarz okalający główną salę, będący na tyle duży, że oprócz funkcji komunikacyjnych może spełniać funkcje
bytowe
- Pomóż jej! – krzyknęła na niego. Złapała garść torebek z krwią i wróciła do Naomi; jeśli Michael
oszalał to Naomi będzie następna, a oni nie potrzebują jej atakującej ich od tyłu. Szczupły żeński
wampir warknął na Claire kiedy się zbliżyła, a ona rzuciła jej pierwszą torebkę krwi. Naomi
trzasnęła ją z powietrza i wgryzła się w nią złośliwie.
Ugh (coś jak ”ble”)
Claire nakarmiła ją w ten sposób trzema i zostawiła czwartą obok niej, wtedy pobiegła do
drzwi.
Dosięgła korytarza w momencie jak Shane zbliżał się ślizgając w jej stronę z prędkością kuli
do kręgli w prosto do niej. Był mokry i krwawił— wszędzie, jakby się tym pocił. Drgał i wydawał
lekkie, straszne dźwięki z tylnej części gardła, ale podniósł się na nogi, złapał jej rękę i uciekli.
Nigdy wcześniej nie widziała go naprawdę uciekającego w ten sposób, jak ktoś w uścisku
bezmyślnego strachu, ale rozumiała to.
Dotarli do krwiobusu w momencie jak Myrnin wyszedł przez drzwi strzelając strzelbą za
siebie i ciągnąc Olivera druga ręką. Claire posadziła Shana na siedzenie i spotkała Myrnina przy
drzwiach wsadzającego Olivera do środka. Naomi była teraz świadoma i mniej szalona i kiedy
Claire krzyknęła na nią by przyniosła krew, Naomi cofnęła się do tyłu i wróciła z pełnymi rekami.
- Gdzie jest Amelie? – wrzasnęła Claire na Myrnina, który stał w drzwiach samochodu,
ciągle strzelając. Potrzasnął swoją głową. Wyglądał napięcie i zdesperowanie, a jego oczy
błyszczały czerwienią, nie tyle z głodu co ze strachu, pomyślała.
Amelie nie wyszła.
- Musimy wrócić! – powiedziała Claire. Strzelba Myrnina wyschła, a on wycofał się do
krwiobusu i zatrzasnął drzwi gdy draug rzucił się do przodu na nich.
- Nie możemy, - powiedział. – Nie mam już naboi. – Brzmiał wstrząśnięto i dziwnie płasko i
wepchnął ją z powrotem, gdy próbowała przecisnąć się obok niego. – Nie. Zaczekaj.
Magnus stał w drzwiach wejściowych do Miejskiego Basenu. Trzymał Amelie, a ona była
bezwładna jak lalka.
Magnus podniósł ją w cichym triumfie. – Jeśli ją chcesz, - powiedział – Chodź i ja weź—
Ktoś go postrzelił. Nie Myrnin, ponieważ nie miał naboi. Nie Amelie, która wisiała
bezradnie.
Strzał pochodził z pędzącego pickupa, który się ścigał, a potem ryknął obracając się o 360-
stopni i Claire rozpoznała go. Mężczyźni wylali się z niego, uzbrojeni, zdesperowani i ludzcy.
A Kapitan Oczywisty przewodził, nabijając kolejne naboje do swojej strzelby.
Magnus nie upadł, nawet nie krzyknął, więc cokolwiek wystrzeli wywali nie było srebrne,
ale dekoncentrowało go przynajmniej. Upuścił Amelie, a ona sturlała się bezwładnie na dół po
schodach do zmiętej sterty podczas gdy Magnus odwróciła swoje puste, nieludzkie oczy w stronę
nowego zagrożenia.
I roześmiał się.
Myrnin odblokował drzwi krwiobusu, rzucił się, złapał Amelie i wskoczył z powrotem do
środka jak kontynuowano ostrzał. – Cóż, - powiedział, - wydaje się, że twoi głupi przyjaciele
prostacy do czegoś jednak w końcu się przydali. Powiedź im by uciekali Claire. – spojrzał w dół na
Amelie i przestał gadać. Jego oczy zmieniły się z czerwonych w czarne w sekundę.
Claire rzuciła się otworzyć okno i krzyczała do faceta w ciężarówce. Oni ciągle strzelali.
Cóż, próbowała.
- Myrnin? – spytała Claire w krótkim oddechu ze strachem.
Nie spojrzał. – Jedź, - powiedział. – Zabierz nas stąd. – To był dobry pomysł, ponieważ
Kapitan Oczywisty i jego przyjaciele skończyli wpakowywanie swoich kul w Magnusa i draugi i
wycofywali się na pokład swojego pickupa który był na obrotach silnika. Claire wskoczyła na
siedzenie kierowcy, wystartowała krwiobus i podążyła za pickupem kiedy odjeżdżał. Nie mogła
dostosować jego prędkości, ale to nie miało znaczenia. Pickup pędził w kierunku skraju miasta, a
ona nie zamierzał jechać w tym kierunku.
Zawróciła i ruszyła w kierunku Placu Założycielki.
– Czy ona żyje? – spytała Claire gdy Myrnin usiadł na miejscu dla pasażera z Amelie wtulona w
jego ramiona. Wyglądała teraz jak blady marmurowy posąg. Jej oczy były zamknięte.
- Na razie, - powiedział. Odsunął kołnierz jej czarnej koszuli i Claire zobaczyła dwie
gigantyczne czarne dziury na jej skórze, trzy lub cztery razy większe nawet od najbardziej
okrutnego wampirzego ugryzienia jakie kiedykolwiek widziała. – Nie ma lekarstwa na ugryzienie
pana draugów.
Na Placu Założycielki było cicho. Policjanci uformowali swoją linie ponownie; walka z tłumem się
skończyła zostały jedynie jakieś rozbite pojazdy do upamiętnienia całego zaistniałego zdarzenia.
Całe zajście miało rodzaj koszmarnej ciszy wobec tego. Claire podjechała krwiobusem do
krawężnika i zaparkowała go, a Myrnin wstał cicho z Amelie w ramionach.
Oliver go zablokował kiedy on odwrócił się do drzwi.
Oliver był nadal blady i roztrzęsiony, ale wydawał się przynajmniej świadomy; wytarł
nadmiar krwi, którą przełknął ustami, ale były jeszcze nadal ciemno czerwone plamy tu i tam. Nie
mówił, ale wyciągnął swoje ramiona, a Myrnin, po krótkim wahaniu wręczył mu Amelie.
Oliver zamknął na moment swoje oczy, po czym skinął głową i zabrał ja na zewnątrz.
Naomi podążyła następna, poruszając się wolniej niż Claire kiedykolwiek widziała
poruszającego się wampira. Myrnin pomógł jej wyjść, co mogło wyglądać elegancko z wyjątkiem
jego stroju, który był bardziej jak szalony ˡbeachcomber mógłby ubrać niż rycerz w zbroi, jednakże
nadszarpnięta.
ˡosoba, która chodzi po plaży i szuka przydatnych (i nadających się do sprzedania) rzeczy wyrzuconych przez morze.
Nie można wykluczyć, że ktoś z Pomorza potrafi jednym słowem określić takiego jegomościa, ale ja nie. Po angielsku
to beachcomber.
To stanowiło dla wszystkich wampirów, które uratowaliśmy. Claire wstała i podeszła do
tyłu. Zatrzymała się kiedy dotarła do Shana, który leżał na kanapie krwiodawstwa. Oczyszczał się z
krwi, ale mogła zobaczyć krwawiące punkciki na jego twarzy i rękach. Wyglądał okropnie,
pomyślała i chciała zanieść się dzikim krzykiem płaczu. Jakoś przełknęła to.
Usiadł i wyciągnął ramiona, a ona upadła przed nim. Pocałował ją, i mimo że nadal
smakował jak tamten basen, jak wszystkie te koszmary, zatopiła się w pocałunku, ponieważ pod
spodem był Shanem, i żył, żył.
Tak samo jak i ona.
Zdała sobie sprawę, że się trząsł, ale próbował pocieszać ją kojącymi pociągnięciami w dół
jej pleców i delikatnym dotykiem jej twarzy.
Żadne z nich nie próbowało mówić.
Michael prowadził Eve obok nich. Miała na szyi gruby bandaż, ale wyglądało na to iż
krwawienie ustąpiło, a ona miała się dobrze. Jej ramiona były wokół niego, a jej głowa leżała w
zagłębieniu na jego ramieniu i Claire pomyślała, że nigdy nie widziała u Michaela takiego
spojrzenia, skomplikowana mieszanka silnej miłości, strachu i żalu.
Wyglądał prawie tak krucho jak Naomi, ale i tak się nią opiekował.
- Co zamierzamy zrobić? – Claire wyszeptała. – Och Boże, Shane, co możemy zrobić?
Potrząsnął głową, westchnął i przycisnął usta do jej włosów w delikatnym pocałunku. –
Zamierzamy wygrać, - powiedział. – To nasze jedyne wyjście. Nie wiem jak i nie wiem ile to nas
będzie kosztować. Ale mamy zamiar wygrać.
- Tak.- Głos był surowy i cichy, ale był Olivera. Stał w drzwiach, a Amelie była nadal w
jego ramionach. – Nie ma teraz innego wyboru. Pokonamy ich dla Morganville. Dla nas
wszystkich. – spojrzał w dół na Amelie. – I cena będzie wysoka Panie Collins. Będzie rzeczywiście
bardzo wysoka. Teraz chodźcie. Nie będzie tu bezpiecznie na długo i słońce wschodzi.
Claire nie chciała się ruszać, ale to zrobiła i pomogła wstać Shanowi. Oliver gapił się na
nich dwoje przez moment, potem potrząsnął głową.
- Co? – spytał Shane.
- W ogóle nie rozumiem ludzi, - powiedział. – Dlaczego chciałbyś robić dla nas taką rzecz?
Shane wymienił spojrzenie z Claire i wzruszył ramionami. – To musiało być zrobione, -
powiedział. – I potrzebujemy cię byś powstrzymał Amelie od wyciągnięcia zawleczki na
Morganville. Ona zamierza zabić nas wszystkich.
Oliver westchnął. – Co sprawia, że myślisz że ja nie?
- Ponieważ jesteś wojownikiem, - powiedział Shane. – Jak ja. I teraz ty rządzisz.
- Och, wierz mi, nie chcesz się z tego cieszyć, - powiedział Oliver z odrobiną swojego
dawnego, kwaśnego tonu. – My nawet nie zaczęliśmy walczyć.
- Dobrze, - powiedział Shane. – Ponieważ na tyle na ile mogę powiedzieć, zawsze
dostawaliśmy po dupie i jestem tym zmęczony.
Oliver dał mu powolny, dziwny uśmiech. – Ja także, - powiedział. Zawrócił by odejść i
powiedział w bezceremonialny sposób, - Dziękuję.
Już go nie było zanim Shane zdołał wymyśleć jakiś rodzaj cwaniackiej wymówki. Jak Claire
mogła stwierdzić zamierzał to zrobić.
Nie, - ostrzegła go Claire i przyłożyła palec do jego ust. – Po prostu ciesz się chwilą.
- Cieszę się, - powiedział. Napotkał jej oczy i w tym momencie mogła zobaczyć w nich
absolutnie wszystko. Wszystko co czuł. Cały strach i gniew i horror i determinacja.
I miłość. Tak jej wiele.
- Słońce wschodzi, - powiedział. Zamrugała i uświadomiła sobie, że za tymi otwartymi
drzwiami krwiobusu był różowy rumieniec na horyzoncie. Nowy dzień. Być może ostatni.
Wziął ja za rękę i poprowadził ku temu i mimo wszystkiego, mimo ciszy i
niebezpieczeństwa i wszystkiego co wiedziała, Claire wzięła głęboki oddech czystego, świeżego
powietrza i pomyślała, Wygramy. Musimy wygrać.
I stojąc tak przy padającym na nich wschodzie słońca, przeganiającym chmury, pomyślała,
że może, tylko może, jest to możliwe.
- Zaczekaj, powiedział Shane i zatrzymał ją kiedy zaczęła podążać za Michaelem, który
dotarł już do cienia idąc chodnikiem w kierunku Placu. – Claire.
- Nie powinniśmy tu zostawać, nawet jeżeli słońce wzeszło. Draug—
Przyłożył swoje ręce po obu stronach jej twarzy, spojrzał na nią i powiedział, - Chcę żebyś
coś zrozumiała. Nienawidzę tego miejsca. Nienawidzę Morganville. Nienawidzę wampirów. Ale
przysiągłem Bogu, że będę walczył do ostatniej kropli krwi dla Michaela i Eve i dla ciebie.
Rozumiesz? Jeśli chcesz uciec, jeśli chcesz wyjechać w tej chwili, to ja też. Ale nie wyjadę bez
ciebie.
- Jeśli uciekniemy to co powstrzyma Olivera przed pozwoleniem zabicia wszystkich? -
spytała go. – Przed zrobienia tego co Amelie chciałaby zrobić?
- Na Boga, Claire— przestań o nich myśleć. Pomyśl o sobie. Tylko sobie.
- Tak robię, - powiedziała. – Nie mogę stawiać czoła będąc tchórzem. Nie tym razem.
- więc zostaniemy, - powiedział. – A kiedy się z tego wydostaniemy. . .a wydostaniemy się. .
. chcę abyś mi coś obiecała.
- Co?
Przełknął ślinę, przeniósł swój ciężar trochę niespokojnie i wtedy powiedział bardzo cicho,
prawie dotykając swoimi wargami jej, - Obiecaj mi, że wyjdziesz za mnie. Nie teraz. Kiedyś.
Ponieważ muszę to wiedzieć.
Claire poczuła w środku trzepotanie, jak ptak próbujący latać i przypływ ciepła, który
przyprawił ja o zawroty głowy. I jeszcze coś, coś kruchego jak bańka mydlana i tak samo pięknego.
Radość pośród całego tego horroru i zawodów miłosnych.
- Tak, - wyszeptała mu. – Obiecuję.
I pocałowała go i całowała i całowała, podczas gdy słońce wzeszło i skąpało Morganville
ostatnim, słonecznym dniem.
Tłumaczenie lili2412