Rozdział 5
*Rzeczy napisane kursywą w nawiasach to wyjaśnienia dotyczące nazw własnych,
wyrażeń itp. mające pomóc w zrozumieniu kontekstu danej wypowiedzi
CLAIRE
Alarm w jej telefonie zadzwonił, a Claire cofnęła się i wyjęła go z kieszeni. Wyłączyła go i
spojrzała na przypomnienie. – Cholera, - powiedziała. - Muszę iść. Mam spotkanie z profesorem
odnośnie mojej oceny.
- Zaczekaj, co? Próbujesz dostać coś wyższego niż 6? – Shane odrzucił z powrotem resztę
jego kawy. – Nie próbuj mi powiedzieć, że masz kłopoty w klasie, bo w to nie uwierzę. Nigdy nie
napotkałaś zajęć, jakie mogłabyś oblać. Jesteś zaklinaczem książek.
Claire poczuła, że się czerwieni z wściekłości i rzuciła wypchaną serwetką w niego. – Nie,
naprawdę! Zwiałam z testu, bo – wiesz, rzeczy Morganville. Więc chciałam go nadrobić, a on
powiedział, że nie mogę i że dostałam ocenę. Muszę dać mu list, tak żeby pozwolił mi go napisać.
- I utrzymać twój złoty czwarty point oh.
- Nadal chcę iść na MIT. Ostatecznie. Jeśli nie mogę utrzymać czwórki-oh w tej szkole… -
Głos Claire zanikł, bo oczywiście MIT nigdy nie zadzwoniłby do niej ponownie, jeśli miałaby to
upokorzenie w swoich dokumentach. Zawsze, zawsze chciała iść na MIT. Akt, że raz odrzuciła
zaproszenie czysto z powodu fascynacji szalenie niebezpiecznej jeszcze wspaniałej rzeczy
Morganville musiała zaoferować… Cóż, to nie była jej ostateczna odpowiedź.
- Pokaż mi list.
Wyciągnęła go ze swojego plecaka i podała. Zagwizdał, kiedy spojrzał na ciężką, kremową
kopertę, ozdobną, tłoczoną, złotą pieczęć z tyłu. – List od Amelie? Nie pieprzysz się dookoła, kiedy
chcesz wymówkę, prawda? – wyciągnął kartkę i przeczytał ją z brwiami wspinającymi się wyżej. –
Usprawiedliwiona przez interes miasta. Wow. Zdajesz sobie sprawę, że mieszkałem tu przez całe
moje życie, a z trudem mogę sprawić, żeby Założycielka przypomniała sobie moje imię. Ona pisze
szalone, zmyślone listy dla ciebie.
Claire porwała go z powrotem od niego i włożyła kartkę z powrotem w kopertę. – Cóż, byłam
w interesie miasta, kiedy przegapiłam test. Nie zmyśliłam tego.
Shane uśmiechał się do niej tym ciepłym, wiedzącym rodzajem uśmiechu z oczami w połowie
zamkniętymi. – Wiem, że nie, - powiedział, - bo ty po prostu… nie. Co z resztą jest bardzo dziwne.
Musiałem sfałszować dwadzieścia usprawiedliwiających listów w mojej nie bardzo-chwalebnej
szkolnej karierze, ale zakładam, że nigdy nawet tego nie próbowałaś.
Twarz Claire nadal wydawała się gorąca, więc osuszyła resztki jej mokki aby grać na zwłokę.
Potem wstała, zebrała swoje rzeczy i powiedziała, - Tak, nudziłam się. Nudziłam się całe moje
życie.
- Nie miałem tego na myśli. – Też wstał, schylił się i pocałował ją. Słodka mokka na jej ustach
zmieszała się z gorzką kawą na jego, ale to nie dlatego oblizała swoje usta, kiedy się złączyły i
wiedziała to. Shane po prostu miał ten wpływ na nią. – Jesteś czymkolwiek z wyjątkiem nudy, Claire
Misiaczku. Uwierz w to.
Nie miała pojęcia, dlaczego tak myślał, bo z jej perspektywy, Shane był tym ekscytującym,
tym z tym całym ogniem i furią. Ona miała…. Co? Historię bycia chronioną, akademicki rekord bez
skazy i zły nawyk próbowania zrobienia wszystkiego lepszym. Nie tak ekscytujące jak to wszystko,
naprawdę.
- Spróbuję, - odpowiedziała. – Do zobaczenia w domu!
- Adios, - powiedział. – Napisz, jeśli nie będziesz mogła wytrzymać bycia z dala.
- Palant. – Posłała mu pocałunek, który on złapał w powietrzu i teatralnie uderzył o swoje
serce.
Claire wyszła na zewnątrz na chłodny wiatr i spojrzała w górę na chmury. Ciemne, robiące się
jeszcze ciemniejsze. Duże, mokre pluski deszczu już spadały by przyciemnić betonowy chodnik.
Włożyła kaptur swojej kurtki i pobiegła truchtem próbując ominąć burzę, ale złapała ją w połowie
drogi przez kampus TPU. Studenci pędzili dookoła, okrywając swoje głowy, przyciskając książki i
papiery do swoich klatek piersiowych aby spróbować je ochronić. To nie było użyteczne. Wszystko
przesiąknie w tej ulewie; była tak zła jaką Claire kiedykolwiek widziała, ulewna, srebrna kurtyna,
która ograniczała jej widoczność do nie więcej niż kilka stóp. Musiała przeciąć kilka otwartych
przestrzeni aby skierować się do budynku naukowego i bardzo szybko zdała sobie sprawę, że
opuszczanie ścieżki było złym pomysłem; to nie było tylko szybko formujące się błoto, które
wsiąkało w jej buty, ale utrata punktów orientacyjnych. Nie mogła powiedzieć, gdzie to było
umieszczone w stosunku do czegokolwiek.
Oprócz tego stanie obok drzewa prawdopodobnie nie było najlepszym pomysłem, pomyślała,
kiedy błyskotliwe ukłucie błyskawicy rozerwało niebo. Jedną zaletą tego spalającego-oczy blasku
było to, że pokazał struktury w oddali, tylko na sekundę, a Claire dostosowała swój kurs aby
skierować się na nie, migając od powidoków.
Prawie wpadła na Myrnina, który podszedł do niej z nikąd. Nadal miał na sobie swój czarny,
skórzany prochowiec, ale zgubił gdzieś swój kapelusz, a jego długie do ramion czarne włosy były
płasko przyklejone dookoła jego bladej, ostrej twarzy. Jego oczy były szerokie i puste, a ona zrobiła
krok do tyłu od niego, zaskoczona i ostrożna.
Chwycił ją, kiedy się poślizgnęła i trzymał ją na długości ramion. – Gdzie jest Shane? –
zapytał. To nie był do końca krzyk, jednak podniósł głos aby być słyszalnym przez głośne syczenie
burzy. Była tak zaskoczona pytaniem, że nie odpowiedziała, a Myrnin potrząsnął nią, niezbyt
delikatnie. – Gdzie on jest?
- Dlaczego? – Znalazła swoją równowagę i wykręciła się z jego uścisku – albo bardziej, on ją
puścił, bo Myrnin był jakieś sto razy silniejszy niż ona, a ona nie myślała, że miała umiejętności
Shane’a w walce ręka w rękę. – Odkąd przejmujesz się Shane’m?
Było coś bardzo dziwnego w wyrazie Myrnina, w sposobie w jaki się zachowywał. To nie
była tylko jego dziwaczność stojącego tam przemakając, jakby tego nie czuł; to był sposób, w jaki
ją obserwował, z dziwną miksturą strachu i irytacji. – Próbuję ci pomóc! – powiedział Myrnin. – Po
prostu powiedz mi, gdzie on jest, Claire!
- Pomóc mi? Dlaczego, co jest nie tak? Czy Shane ma kłopoty? – Wszystkie myśli spotkania
jej profesora zniknęły, wymiecione przez potok niepokoju. – Myrnin, powiedz mi!
- Muszę go znaleźć, - powiedział. – Muszę go szybko znaleźć. Powiedz mi, gdzie on jest!
- Pójdę z tobą!
- Nie, - powiedział. Czy on kiedykolwiek wcześniej wyglądał tak blado dla niej? Tak… obco?
– Po prostu powiedz ,i, Claire. Podróżuję dalej sam.
Coś wewnątrz niej ostrzegło ją by nie mówić, nie ufać mu… ale to był Myrnin. Przez
wszystkie jego błędy, wszystkie jego dziwactwa, nie skrzywdziłby jej. Albo Shane’a.
Nadal się zawahała. – Po prostu powiedz mi dlaczego, - powiedziała i zadrżała, kiedy deszcz
przesiąknął przez jej kurtkę i zaczął pełzać zimno po jej skórze.
- Jest w niebezpieczeństwie. Teraz, Claire, zanim będzie za późno!
Nie mogła wygnać tego mrowienia wątpliwości, ale nie mogła skorzystać z szansy, też że
mówił prawdę. Nie jeśli Shane był naprawdę w niebezpieczeństwie. – Był w Common Grounds, -
powiedziała. – Myślę, że zmierzał do domu…
Zanim skończyła mówić to, Myrnin był błyskiem wśród deszczu, cieniem… i zniknął.
Claire pogrzebała w kieszeni, wyjęła komórkę i pochyliła się nad nią aby ochronić ją przed
deszczem, kiedy szybko napisała do Shane’a. Idź szybko do domu, - wysłała. Coś jest nie tak.
Biegnij.
To było wszystko, co mogła zrobić. Był w niej teraz gryzący, okropny strach. Myrnin się nie
bawił, nie odkąd widział tą wiadomość na pustyni. Coś było bardziej nie tak, niż kiedykolwiek
widziała.
Zawahała się, rozdarta, a potem pobiegła do budynku nauk. Kolejny błysk błyskawicy włożył
ją z powrotem na kurs, a ona pobiegła po schodach, drżąc z zimna i wślizgnęła się do stosunkowo
suchego schronienia lobby. Jej nie były jedynymi mokrymi odciskami stóp, ale zdecydowanie będą
najbardziej obłoconymi. Wytarła swoje buty najlepiej jak mogła na wycieraczkach, zdjęła swój
rozmoczony kaptur i pobiegła w dół korytarza na schody, potem w górę do gabinetów. Drzwi
profesora Howarda były zatrzaśnięte. Zapukała dwa razy, nie czekała na odpowiedź i otwarła je
żeby zobaczyć go spoglądającego w górę znad dokumentów.
- Przepraszam, - powiedziała. – Złapała mnie burza.
- Widzę, Pani Danvers. Proszę usiąść; krzesła są gładkim drewnem bez powodu.
- Nie mogę, proszę pana. – Pozwoliła swojemu plecakowi ześlizgnąć się z jej ramienia –
wodoodpornemu, szczęśliwie, z deszczem nadal zroszonym na jego powierzchni. – Muszę iść. Tak
bardzo przepraszam, ale to jest wypadek!
- Co, kolejny? – Profesor Howard spojrzał na nią cynicznie znad szczytu jego okularów do
czytania, rozwinął list, a potem rzucił z powrotem na nią okiem z całkowicie innym wyrazem.
Ostrożnie zwinął go ponownie, wsadził go do koperty i podał jej z powrotem. – Oczekuję ciebie
tutaj aby zdać test jutro w południe, Danvers. Żadnych wymówek innych niż śmierć – rozumiesz
mnie? Hospitalizacja tego nie przetnie.
- Tak, proszę pana! Dziękuję! – Pochopnie wetknęła list z powrotem do jej tornistra, powiesiła
do na ramię i pośpieszyła z biura. Zatrzasnęła z hukiem za sobą drzwi i prawie znowu zleciała ze
schodów, w dół korytarza i szarpnęła swój prawie bezużyteczny kaptur z powrotem przed
ponownym pogrążeniem się w deszczu.
I wpadła na kolejnego wampira na chodniku.
Olivera.
Co to było, Dzień Możliwości Przechadzania się Wampirów? To było dziwne dla Myrnina
bycie na kampusie, a teraz Oliver też? To zaczynało być mniej dziwne niż wprost przerażające.
- Gdzie jest Shane? – zażądał Oliver. – Myślałem, że będzie z tobą.
Nagle, każdy chciał Shane’a. Claire zamrugała, kiedy deszcz kapał w jej oczy. Oliver nie dbał
o płaszcz przeciwdeszczowy albo kapelusz, więc wyglądał na tak przemoczonego, jak ona się
czuła. Wyglądał także jakby nie zamierzał temu pozwolić – albo czemukolwiek innemu –
zatrzymać go. Miał ten sam wzrok, jak Myrnina – skupiony, intensywny, zobowiązany. Ale bez tej
krawędzi smutku. Oliver był tylko służbowy.
- Co się do diabła dzieje? – zażądała. – Myrnin powiedział…
Oliver wkroczył na jej osobistą przestrzeń, ze zniżonym podbródkiem. To było, by ująć to
łagodnie, zastraszające. – Myrnin cię znalazł, - powiedział. – Oczywiście że tak. Posmakował
twojej krwi – zawsze może cię znaleźć, jeśli tego chce. Co ci powiedział?
- Powiedział, że Shane był w niebezpieczeństwie i że musiał go znaleźć.
- Powiedziałaś mu?
Powoli skinęła nie zabierając swojego wzroku od oczu Olivera. Były ciemne i nieczytelne, a
deszcz kapał z jego rzęs.
- Więc muszę się pośpieszyć, jeśli chcesz bym go ocalił, - powiedział.
- Kogo? Myrnina?
- Shane’a. Gdzie on jest?
- Zmierza do domu z Common Grounds. – Chwyciła go za ramię, nagle przerażona, że
zamierza czmychnąć jak Myrnin, zniknąć w deszczu zanim ona mogła zaczerpnąć oddech. –
Zaczekaj! Jeśli idziesz, zabierz mnie! Proszę!
- Udręka, - westchnął Oliver, ale chwycił ją za nadgarstek i nagle była wzniesiona, rzucona z
miażdżącą siłą przez jego ramię, a potem…
… Potem świat rozmazał się w plamę. Deszcz biczował ją jak piekące baty, a Claire ukryła
swoją twarz, kiedy wiatr marszczył jej ubrania pod jego siłą. Za szybko, za szybko… Nie mogła
zmusić swojego oddechu do protestu, nie żeby tak czy owak Oliver miał jej posłuchać. Zawsze
wiedziała, że wampiry mogły poruszać się szybko, ale to było szalone. To było jak bycie
uwięzionym w tunelu wiatru i gdyby nie jego żelazny uścisk trzymający jej nogi, byłaby zdarta z
niego jak jakiś trzepoczący kawałek papieru w tornadzie.
To wydawało się trwać wiecznie, ale nie mogło być dłużej niż minutę lub najwyżej dwie
kiedy Oliver zwolnił i się zatrzymał, a całe ciało Claire przechyliło się, kiedy zwolnili. Zmiana
szybkości rzuciła ją wstecz, a ona poczuła go puszczającego, ale tylko na tyle, żeby złapać ą, kiedy
spadała. Postawił ją na nogi, a ona potknęła się, kiedy próbowała mieć swoją dezorientację pod
kontrolą. Była ceglana ściana w zasięgu ręki więc oparła się o nią dysząc.
Oliver kroczył naprzód w kierunku…
W kierunku Myrnina, w jego grubym, czarnym płaszczu, który trzymał Shane’a o inną ścianę
alei jego prawą ręką i cofającego lewą, z pazurami łapiącymi światło ostrymi końcami. Zawahał się,
kiedy dostrzegł Olivera i zamarł, kiedy zobaczył drżącą postać Claire.
- Nie, - wyszeptał, potem zmienił wzrok na Olivera. – Cholerny ty! Nie powinna tego
widzieć!
- Puść chłopaka, - powiedział Oliver. – Teraz.
Myrnin zwrócił swoją uwagę z powrotem na Shane’a, który walczył o swoje życie, ale nie
udawało mu się złamać uścisku Myrnina na jego gardle. Jego twarz stawała się fioletowa. – Nie
mogę tego zrobić, - powiedział. Brzmiał smutno i nieszczęśliwie, ale zdeterminowanie. –
Targowałem się. Zamierzam to utrzymać.
Oliver nie kłócił się z tym. Uderzył Myrnina od boku. Jak załadowany pociąg, a dwa wampiry
poleciały bez równowagi przez powietrze, potem walnęły w gigantyczny, zardzewiały Śmietnik,
który zadzwonił jak dzwon pod wpływem. Myrnin skoczył, warcząc, a jego płaszcz rozpostarł się
jak skrzydła nietoperza, kiedy skoczył na Olivera.
Oliver napotkał go w połowie skoku, trzasnął nim o ścianę, potem płasko w dół na zalaną
ziemię alei z pluskiem szarej wody.
Claire zatoczyła się do Shane’a, który opadł do kucania. Dławił się powietrzem, a ona mogła
zobaczyć czerwone ślady na jego gardle, gdzie Myrnin go dusił. Otoczyła go ramionami, a Shane
przytulił ją z desperacją, która ją zdziwiła.
- Zabierz go stąd! – krzyczał Oliver, próbując trzymać Myrnina na dole. – Idźcie do domu i
zostańcie tam! Biegnijcie!
Claire chwyciła rękę Shane’a i pociągnęła go w górę na nogi, potem szarpnęła nim potykając
się. Aleja chroniła ich przed odrobiną deszczu, ale kiedy wybiegli na ulicę, bat lodowatej ściany
deszczu odebrał jej znowu oddech. Nie było czasu na pytania; Oliver brzmiał całkowicie poważnie,
a ona nie zamierzała podjąć ryzyka. Nie z życiem Shane’a.
Zabrało kolejnych kilka minut aby biec przez oślepiający deszcz pozostałych bloków Lot
Street. W połowie oczekiwała kogoś jeszcze – Amelie, może? – aby wyskoczyć na nich zanim dotrą
do schronienia ganku, ale ulice były opustoszałe. Morganville nie było stworzone na ciężkie
deszcze, a rynny już się przelewały. Ulica była jeziorem, a woda lala się nieubłagalnie na podwórza
pod płotem.
Dłonie Claire drżały, ale dała radę wsadzić swój klucz w zamek, otworzyć drzwi i wpakować
Shane’a do środka. Zatrzasnęła je za nimi i zaryglowała wszystkie zasuwy i zamki domu, zanim
opadła na radosny szmaciany dywan, który Eve położyła na wejściu korytarza.
Shane upadł obok niej, po prostu tak samo zmoknięty i przez chwilę nie było nic poza
dźwiękiem ich bolesnego sapania.
Claire oparła się o niego, a on otoczył ją ramieniem. – Wszystko w porządku? – zapytała
malutkim głosem. Zobaczyła, że przełyka i to wyglądało teraz boleśnie czerwono dookoła jego szyi.
Jego głos wydobył się chrapliwy i głębszy niż normalnie. – Myślałem, że mnie zabije, -
powiedział. – Co do diabła zrobiłem by go wkurzyć?
- Nic. Nie wiem. – Claire gryzła swoją wargę, czując się wewnątrz chora. – Powiedział mi, że
musi cię znaleźć, że ktoś szedł po ciebie. Ja – ja powiedziałam mu, gdzie byłeś. Boże, Shane,
zaufałam mu! Powiedziałam mu, gdzie byłeś! – Ogrom zdrady Myrnina oszołomił ją, a ona czuła,
jakby idealnie dźwięk podłogi nagle załamał się pod jej stopami, posyłając ją gwałtownie w dół
króliczej dziury, gdzie wszystko było nie tak. – Jak on mógł to zrobić? Dlaczego?
Shane otoczył ją ramieniem i przytulił ją mocno. – Już w porządku, - powiedział jej
chrapliwie. – Mam się dobrze. Nie twoja wina.
Jednak była. To była jej wina za zaufanie Myrninowi. Shane mógł umrzeć. Claire mogła to
sobie wyobrazić zbyt dobrze – docierając zbyt późno, widząc krew Shane’a płynącą przez wodę w
tej tonącej alei. Czerwień na ostrych paznokciach Myrnina. Ciało Shane’a z fioletową twarzą
skierowaną w dół.
I mogła wyobrazić sobie odwracanie się na niego, na nich wszystkich, bo jeśli Shane by
umarł, jeśli wampiry by go zabiły, upolowałaby każdego pojedynczego z nich. Claire wiedziała, że
to nie było racjonalne, nie było w porządku, ale nie dbała o to.
Jeśli wampiry przyszły po
Shane’a, przyszły po nią, a ona będzie walczyć w każdy sposób, w jaki mogła.
- Coś jest nie tak, - zaskrzeczał Shane. – Naprawdę nie tak.
Przełknęła łzy i skinęła cicho. Oparła swoją głowę o jego klatkę piersiową, z oczami
zamkniętymi i słuchała silnego, pewnego bicia jego serca.
Tego, które prawie zatrzymała, przez zaufanie Myrninowi.
Shane pogłaskał jej mokre włosy próbując ją pocieszyć, ją, kiedy on był tym, który się tułał. –
To była moja wina, - zdołała powiedzieć. – Naprawdę. Powiedziałam mu… Co on powiedział?
- Mnie? – zapytał Shane. Skinęła głową. – Nic. Obróciłem się, a on tam był i nie powiedział
pojedynczego słowa z wyjątkiem Przepraszam. – Przełknął i skrzywił się. Jego głos miał chrapliwą
poświatę na krańcach. – Spójrz, walczyłem wcześniej – wiesz to – ale on nie walczył. Był tam żeby
mnie zabić, gładko i czysto, żadnego zawahania. Zamachu. Jakby był pod rozkazami.
- Rozkazami, - powtórzyła Claire. I kogo rozkazy wykonywał Myrnin? Niczyje, naprawdę.
Niczyje z wyjątkiem… - Amelie. – Powiedziała to na głos, bardzo łagodnie i brzmiało to smutnie
dla jej własnych uszu. – Amelie to rozkazała. – Ale to naprawdę nie pasowało, nie jako
natychmiastowa rzecz; Claire poczuła ten wybuch zniewagi, ale nigdy nie była naprawdę pod
żadnymi złudzeniami odnośnie lojalności Amelie w stosunku do niej. Tym co naprawdę bolało był
Myrnin. Po wszystkim przez co przechodziła dla niego, zrobiła dla niego, obrócił się przeciwko
niej. Próbował odebrać Shane’a.
Nie rozumiał jak to by ją rozerwało?
- Hej, - powiedział Shane. – Hej, Claire, jestem tutaj. Jestem dokładnie tutaj. – Jego palce
pogłaskały jej mokry, zimny policzek, a ona walczyła by skupić się na jego twarzy. – Już wszystko
w porządku.
Nie było. Trzymała się go mocno, póki oboje nie przestali się trząść z zimna, póki nie poczuła
ciepła ich ciał suszącego przemoczone tkaniny ich ubrań. To nie było jak Shane żeby po prostu
siedzieć tak z nią, nie kiedy powinni wstawać, wysuszyć się… ale nie wydawał się mieć ani trochę
więcej energii by poruszyć się niż ona miała. Może, w głębi, był dokładnie tak zszokowany i
przerażony, jak ona się czuła.
- Musimy pomyśleć o tym, dlaczego to zrobili, - powiedział Shane. – Wiem, że wkurzam
ludzi, ale to jest trochę za dużo nawet jak na wampiry.
- To jest coś, co my zrobiliśmy, - odpowiedziała Claire. – Coś, co wiemy. Coś co tylko my
wiemy. – Ale do czasu, kiedy skończyła to mówić, zdała sobie sprawę, co to było i tak samo Shane.
- Chłopak, na pustyni, - powiedział. – List z Blacke. Więc to jest tylko dla oczu ściśle tajne?
Jeśli wszystko, co on mówił to było biegnij…
- Nie sądzę że to chodzi tak bardzo o to, co on mówił, - powiedziała powoli Claire. – Myślę…
myślę że to dlatego że znamy zbyt dobrze Amelie. Wiemy odrobinę jak ona myśli. W każdym razie
lepiej niż jacykolwiek inni ludzie. – Z trudem przełknęła. – Myślę, że chciała powstrzymać nas
przed powiedzeniem komukolwiek innemu o tym, co widzieliśmy, albo pomyśleniem, co się stanie.
- Mnie, - poprawił ją Shane. – Chciała powstrzymać mnie.
To ją uciszyło; oczywiście, to była prawda. Myrnin poszedł po Shane’a jak strzała; miał
szansę by ją zabić, ale nawet nie próbował. Dlaczego oszczędził ją, jeśli oboje ona i Shane wiedzieli
o tych samych niebezpiecznych rzeczach?
Wiesz, jakiś głos głęboko wewnątrz niej wyszeptał. Wiesz, jak czuje się Myrnin.
Claire zadrżała. Nie wiedziała. Naprawdę, nie wiedziała. Bądź nie chciała wiedzieć. Ale jeśli
Myrnin – jeśli odmówiłby zabicia jej, nie miałby dużego problemu zabijając Shane’a, z dokładnie
tego samego powodu.
Więc dlaczego Oliver wkroczył by ich uratować, ze wszystkich ludzi? To nie miało sensu. To
zostawiło Claire czując się zagrożona i trzęsąca w sposób, w jaki przez cały swój czas w
Morganville się nie czuła. Jeśli Amelie obróciła się przeciwko nim…
Owinęła się bliżej Shane’a. Wydobył słaby, zadowolony dźwięk w tyle swojego gardła i
położył ją na swoich kolanach. Ich usta napotkały się na początku delikatnie, potem bardziej pilnie.
Buzia Shane’a smakowała deszczem i słodko-gorzkim wspomnieniem kawy, a Claire przyłapała
siebie skomlącą trochę, chcącą więcej niż to, o wiele więcej, chcącą wiedzieć, że był żywy i z nią.
Pocałunek wzmocnił się, a ręce Shane’a wzbudzały ogień na jej skórze. Nagle poczuła się
stłumiona przez wilgotne ubrania. Chciała je zdjąć.
- Hej, - wyszeptał i chwycił jej ręce, kiedy sięgała na brzeg jej koszuli by ją szarpnąć. –
Zaczekaj.
Przestała i wpatrywała się w niego, dotknięta. Uśmiech na jego wilgotnych, całuśnych ustach
uspokoił ją. Tak jak głodne, gorące spojrzenie w jego oczach.
- Do góry, - powiedział. – Muszę wysuszyć cię i ocieplić prawidłowo.
To brzmiało niewinnie, ale oh, nie było. W ogóle.
Wspięła się na nogi i zaoferowała mu swoją dłoń. Podniósł brwi, wziął ją i podniósł się żeby
otoczyć ją ramionami i znowu pocałować.
- Mógłby spróbować tego znowu, - powiedziała Claire. – Jeśli Amelie obróciła się przeciwko
tobie, przysięgam, Shane, przysięgam że ja…
Potrząsnął głową i pocałował ją, ciepło, słodko i przepełniono obietnicami. – Nie myśl teraz o
tym, - powiedział tym chrapliwym szeptem. – Cokolwiek się stanie, będziemy na to gotowi, Claire.
Oboje.
A potem poprowadził ją do góry, do spokoju jej pokoju, gdzie obiecał jej ponownie. Tak wiele
rzeczy.
Oliver zapukał do drzwi dwie godziny później. Oboje wstali i byli ubrani, a Claire
podgrzewała zupę dla Shane’a – to była jedyna rzecz, jaką mógł połknąć swoim posiniaczonym
gardłem. Claire otwarła drzwi i wpatrywała się w niego – spojrzał, naprawdę – i powiedziała, -
Wiedziałeś, co się dzieje. Wiedziałeś o Myrninie. Czy to była Amelie?
- Mogę wejść? – zapytał Oliver. Nie czekał na odpowiedź, po prostu pchnął się za nią i
poszedł korytarzem. Claire zaklęła po cichu i zamknęła za nim. Dookoła niej, energia domu zebrała
się, opiekuńcza i groźna, ale nie tak pewna, kim mógł być wróg. Odpowiadała na jej nastroje, nawet
bardziej niż na innych mieszkańców. To mogło być użyteczne, dokładnie tak jak teraz.
Oliver zatrzymał się na tapczanie i patrzył w dół na Shane’a, który celowo ignorował go,
kiedy wpatrywał się w migoczący telewizor. – Masz się w porządku? – zapytał Oliver. Shane
wskazał na gardło. – Wierzę, że nic uszkodzonego na stałe.
Shane trzepnął go.
- Ach, widzę że nie zgubiłeś swojego poczucia stosowności społecznej i doskonałych manier.
– Oliver rzucił okiem na Claire i podniósł brwi bardzo delikatnie. – Jest z nim w porządku?
- Nie podziękowania dla Myrnina. – Była teraz tak wściekła, że prawie wibrowała z niej. – Co
do diabła, Oliver?
- Nie całkowicie wina Myrnina, przykro mi mówić. Była obawa, że posiadanie was dwoje
wiedzących… to, co wiecie może być zbyt wielkim ryzykiem. Liczcie swoje błogosławieństwa.
Myrnin walczył by ocalić twoje życie.
- Moje życie. Nie Shane’a.
Oliver wzruszył ramionami. – Jak widzisz, żyje i oddycha. Żadnej wyrządzonej szkody.
Shane w milczeniu wskazał palcem wskazującym na swoją szyję, która była teraz wściekle,
ciemnoczerwona, kierująca się ku fioletowi.
- Żadnych stałych szkód, - poprawił Oliver. – Pozwólcie temu być wskaźnikiem, jak poważna
jest sytuacja i jak bardzo poważni my jesteśmy odnośnie nawet szeptu tego dla ogółu publiczności –
i przez to, mam na myśli wampiry tak samo jak ludzi. Cisza, słyszycie mnie? Nigdy tam nie byliście
i nigdy niczego nie widzieliście. Albo obiecuję wam, że wasze ułaskawienia będą skończone.
- Ale my niczego nie wiemy! – Claire prawie wykrzyczała to do niego. Była tak wściekła, że
chciała zaatakować go jej gołymi rękami, a to był tylko fakt, że Shane, zazwyczaj ten
odpowiadający na najmniejsze prowokacje, siedział cicho na kanapie, która trzymała ją z dala. Cóż,
to i fakt, że Oliver nie miałby najmniejszego problemu ze zmiażdżeniem jej jak robaka. – Czego wy
wszyscy się tak boicie?
Shane spojrzała na to w górę, na Olivera.
Który zawahał się na chwilę, a potem powiedział, - Mam nadzieję, że nigdy nie będziesz
musiała znać odpowiedzi na to, Claire. Nie wychodźcie dziś wieczorem na zewnątrz. Poczekajcie
do jutra aby opuścić dom. Mam pewne… przekonania do zrobienia.
Potem wyszedł, cicho. Usłyszała drzwi otwierające się, a Oliver zawołał z powrotem, -
Zamknijcie je za mną. – Potem go nie było.
Claire krzyknęła z frustracji, rzuciła się w dół korytarza i zatrzasnęła zamki domu z taką siłą,
że posiniaczyła sobie rękę. Potem walnęła pięściami w drewno i kopnęła je w środek.
Shane podążył za nią i położył swoje dłonie na jej ramionach. Obróciła się w jego kierunku
wpatrując się w jego twarz. Boże, ten siniak wyglądał naprawdę źle. Prawie umarł.
Nie, prawie został zabity. Przez Myrnina, ze wszystkich ludzi. Jak popieprzone to było?
- Wyluzuj, - wyszeptał. Poruszył swoimi dłońmi w górę aby pogrążyć jej twarz w cieple. – Po
prostu wyluzuj. Drzwi cię nie wkurzyły.
- Mówi facet, który wali w ściany.
- Tak, cóż, ściany na to zasłużyły.
Musiała się roześmiać, ale to wydobyło się bardziej jako skrzyżowanie szczeknięcia i szlochu.
– Boże, co się tutaj dzieje? Czego oni nam nie mówią?
- Nie wiem, - powiedział Shane. – Ale choć raz, głosuję za tym żebyśmy nie pytali, bo jest to
w sposób w jaki możemy zapłacić. – Pocałował jej czoło, potem przesunął się w dół by pocałować
jej usta. – Boże, smakujesz dobrze.
- To jest to, o czym myślisz? Po tym?
- Kiedy się zdenerwuję, skupiam się na pozytywach. Jak ty. – Wziął jej rękę i poprowadził ją
w kierunku salonu, gdzie kazał jej usiąść na kanapie, kiedy odzyskał dwie szklanki mrożonej
herbaty (Eve wpadła w nałóg robienia jej, z jakiegoś powodu) i włożył film do odtwarzacza. Była
zbyt spięta by się zrelaksować, ale Shane wyraźnie nie był; rozciągnął się na kanapie i po kilku
chwilach czucia się głupio, Claire w końcu osiedliła się obok niego, z jego ciepłą, ciężką ręką
dookoła jej tali, trzymającą ją blisko niego.
Nie miała pojęcia, co to był za film, a w ciągu kilku chwil, i tak się tym nie przejmowała.
Gorące pocałunki Shane’a z tyłu jej szyi zagwarantowały to. Tak jak podstępne, wspaniałe ruchy,
które robił swoimi dłońmi.
W ciągu godziny razem zasnęli, zwinięci pod kocem, kiedy film leciał bez nich.
Kiedy się obudzili było to przez dźwięki talerzy klekoczących w kuchni i zapach pizzy. Claire
była pierwszą, która się poruszyła, a jej ziewanie i przeciąganie sprawiło, że Shane wybełkotał coś,
co brzmiało szczęśliwie i zanurkował bliżej niej, ale uśmiechnęła się i wyślizgnęła spod jego
ramion.
Shane otworzył swoje powieki tylko w szparę i powiedział, - Nie fair, wychodzisz.
- Cóż, jest pizza, - powiedziała Claire. – Wstawaj, albo nie zostawię ci niczego.
Pizza była prawie tak magiczną przynętą jak taco, pozornie, bo był na nogach w trzydzieści
sekund, potrząsając głową aby zatrzepotać swoimi włosami z powrotem w ich zwyczajnym nie
dbam-o to stylu.
Oh Boże, jego szyja wyglądała okropnie. Żadnego sposobu na zamaskowanie tego. Claire
przybliżyła się do niego i wyszeptała, - Nie możemy im powiedzieć. Pamiętasz, prawda? Oliver
powiedział…
- Dobrze, bo jestem tak dobry w odbieraniu rozkazów od chodzących kłów, - wyszeptał w
odpowiedzi Shane. Nawet jego szept brzmiał cierpko i boleśnie.
- Shane, nie możesz!
- Dobra. Nie powiem. Ty to wyjaśnisz.
To było najlepsze, co chciał zaoferować więc Claire przeszła przez drzwi kuchenne, nadal
rzucając mu wątpliwe spojrzenia i znalazła Michaela i Eve stojących przy blatach, wypełniających
talerze pizzą z pudełka. Były dwie duże, a Shane poszedł prosto po tą ze wszystkim. Chwycił
kawałek i zaczął go jeść stojąc.
Eve przewróciła oczami i sunęła talerzem po blacie. – Szczerze, dorastałeś w kojcu kucyka
albo coś? Talerze! Naucz się ich; kochaj je… - jej głos ucichł, a jej wyraz zmienił się zszokowany. –
Co ci się do diabła stało, Shane?
Michael spojrzał w górę z przygotowywania swojego talerza i też to zobaczył. Jego niebieskie
oczy rozszerzyły się. – Cholera, - powiedział. – Wszystko w porządku?
Shane przybił mu w milczeniu kciuki.
- Shane! Co się stało?
Wskazał na swoje gardło i wyglądał żałośnie. Oh, oczywiście. Claire zdała sobie sprawę, że
naprawdę zrzucał tą całą rzecz na nią. Nie miała wyboru poza wkroczeniem w to. – Nie może
mówić, - powiedziała. – Cóż, może, ale to boli. – Cała prawda. – Wdał się w bójkę. – Także
prawda, mimo że nie była to tak bardzo walka, jak atak. – Dobra wiadomość jest taka, że wygrał.
- Stary, ktoś próbował cię udusić. To zachodzi trochę dalej niż większość walk, - powiedział
Michael. Brzmiał na prawdziwie zainteresowanego. – Chodziło o ulotki?
To było perfekcyjnie dobre wytłumaczenie, ale Claire nie mogła nic poradzić, tylko cofnąć się
przed użyciem tego. Z jednego powodu, Michael i Eve już czuli się wystarczająco źle z napięciem
w mieście. – Nie sądzę, - powiedziała. – To było… osobiste.
- Wiesz, że naprawdę musisz przestać próbować znajdować nowych przyjaciół, Shane. Nie
jesteś w tym dobry. I nie jesteśmy dla ciebie wystarczający? – Eve zamrugała swoimi grubymi
rzęsami na niego i uśmiechnęła się, ale Claire mogła powiedzieć, że nadal była zaalarmowana i
zmartwiona. – Tutaj. Masz Colę. To jest dobre na ból gardła, prawda?
- Dobre na wszystko, - zaskrzeczał Shane i wziął długą, zimną puszkę z dobrą gracją. –
Dzięki.
- Wisisz mi dolara, - powiedziała Eve. – Dodam to jednak do pięciu tysięcy, które już mi
wisisz.
Posłał jej pocałunek, a ona wyciągnęła do niego język, a to na szczęście był koniec tematu.
Usiedli razem przy stole, jedząc; Michael i Eve robili większość rozmowy. Shane, oczywiście,
siedział cicho z konieczności; Claire po prostu nie mogła wymyślić, co powiedzieć, bo dzisiejsze
wydarzenia stłumiły wszystkie jej możliwości małych-rozmów, a ona bała się powiedzenia
czegokolwiek ze strachu przed wypaplaniem złej rzeczy. Oliver wyraził się wystarczająco jasno,
jakie kary za to by były. Oh Boże, już powiedzieliśmy Eve, że Myrnin szalał, przypomniała sobie
Claire – powiedzieli to w kawiarni, ale przynajmniej nie wypaplali niczego więcej niż to. Jeśli
najnowszą wiadomością było, że Myrnin zachowywał się dziwnie, cóż, nikt nie zamierzał
przerywać regularnie zaplanowanego programowania. Na szczęście.
- Ziemia do Claire! – Eve pstrykała swoimi palcami przed twarzą Claire. Zamrugała,
szarpnęła się do tyłu i pochopnie wzięła kęs stygnącej pizzy. – Wow. Widzisz co się dzieje, kiedy
zdrzemniesz się w środku popołudnia? Komórki mózgowe hibernują.
- Przepraszam. Co mówiłaś?
- Pytałam, czy planowaliście być w domu jutro. Mogę potrzebować pomocy odbierając tort i
kwiaty i rzeczy.
- Ja… - mózg Claire stał się całkowicie pusty na chwilę. Mogło być coś z teorią Eve
hibernacji-komórek mózgowych. – Muszę zdać jutro rano test, - w końcu sobie przypomniała. – I
naprawdę powinnam sprawdzić kiedyś co w laboratorium.
- Więc to byłoby nie, więc, - powiedziała Eve i obróciła się do Michaela.
- Uczę lekcji gitary, - powiedział. – Jeśli potrzebujesz, żebym odwołał…
- Nie. Bo wiem, że Facet Próżniak tutaj nie ma nic zaplanowanego. Prawda, Shane?
Naśladował krojenie rzeczy. Eve potrząsnęła głową. – Oh, nie, nie pracujesz. Sprawdziłam
harmonogram. Nie pracujesz do poniedziałku. Nawet nie próbuj.
Wziął zbyt duży kęs pizzy w odpowiedzi. Michael poklepał go po ramieniu. – Podoba mi się
ten plan, - powiedział. – Ty i Eve, odbierający ciasto i kwiaty, a ty nie możesz nawet powiedzieć
słowa. Powinno być zabawnie.
Shane prawie się dławił i obdarował Michaela piorunującym spojrzeniem z boku. Michael
posłał mu stu-watowy uśmiech w odpowiedzi – żadnych kłów, co było prawdopodobnie dla
najlepszych.
W sumie, to nie był zły wieczór, zwłaszcza, kiedy wszyscy zwinęli się na kanapie razem na
noc złych-filmów. Nie był do końca taki sam bez irytujących komentarzy Shane’a, ale po prostu
relaksujący o niego, jego ramię dookoła niej, sprawiło że Claire poczuła, że wszystko ostatecznie
może po prostu być w porządku ze światem.
Nie, nie jest, jakaś zdradziecka, zimna część jej mózgu nalegała. Nic nie jest w porządku.
Jesteś w niebezpieczeństwie.
Jeśli Amelie była wystarczająco szalona aby spróbować zabić Shane’a, nawet jeśli to był w
pewnym rodzaju okropny błąd, instynkty Claire były prawie na pewno poprawne.