Rozdział 9
*Rzeczy napisane kursywą w nawiasach to wyjaśnienia dotyczące nazw własnych,
wyrażeń itp. mające pomóc w zrozumieniu kontekstu danej wypowiedzi
AMELIE
- Jak z ostatniego raportu, - powiedział Burmistrz Morrell, - jest teraz zaginionych
przynajmniej dwadzieścia wampirów. Wszystkie po prostu zniknęły w trakcie swoich normalnych
zajęć i większość zniknęła wciągu dnia. – Stał w moim biurze, wyglądając na wyczerpanego i
zmartwionego, tak jak powinien; wyraziłam się jasno, że sen był teraz luksusem, na który żadne z
nas nie mogło sobie teraz pozwolić. Z nim była jego szefowa policji, Hannah Moses, która
wydawała się prawie tak zmęczona, ale o wiele mniej w nieładzie.
- Tutaj jest raport tego, co wiemy, - powiedziała Moses i podała mi plik papierów. –
Szczegółowe informacje gdzie i kiedy każde z nich zniknęło, tak dokładnie jak możemy to
wyśledzić. Niektóre zniknęły dokładnie publicznie, ale nikt nie wydawał się niczego widzieć. Co
się do diabła dzieje, Założycielko?
Wpatrywałam się w dół na papiery, ale atrament uformował nieznaczące wzory. To wszystko
było teraz bez znaczenia. Wszystko bezużyteczne. Czekałam zbyt długo, pozwoliłam sobie być
kołysaną przez sentyment i spór. Zaprzeczyłam swoim własnym instynktom.
A teraz było za późno.
Zamiast odpowiedzieć jej, przycisnęłam guzik aparatury komunikacji wewnętrznej żeby
wezwać moją asystentkę na zewnątrz drzwi. – Bizzie, sprowadź Olivera, - powiedziałam. –
Sprowadź go teraz. Przytrzymam go.
- Pani, - powiedziała Bizzie, skuteczna jak zawsze. Było małe opóźnienie, a potem
powiedziała, - Nie odbiera swojego telefonu, Założycielko.
- Próbuj dalej.
Nie Oliver. Nie, najprawdopodobniej był po prostu poza zasięgiem z innego powodu.
Przynajmniej, musiałam w to wierzyć. Stracić teraz Olivera byłoby… katastrofalne.
Szeryf Moses powtarzała swoje pytanie, bardziej przeraźliwie. Wyciągnęłam głowę i
napotkałam jej oczy, a ona ucichła. Tak jak Morrell.
Wstałam i klasnęłam dłońmi za plecami, kiedy podeszłam do okien. Zasłony były zasłonięte
przed dniem, ale teraz otwarłam je. Nie było światła. Padał deszcz, ulewny deszcz, który zmyje
świat.
To była moja wina.
Wpatrywałam się w zimną, srebrną ulewę i powiedziałam, - Co wiesz o naszym pochodzeniu?
W odbiciu w szybie, zobaczyłam ich wymieniających spojrzenia, a potem Morrell powiedział,
- Pochodzeniu Morganville?
To nie było to, co miałam na myśli, ale odpowiadałoby. – Nigdy nie zastanawiałeś się,
dlaczego założyłam to miasto tutaj, na pustyni? Tak daleko od komfortów miast, rzek, jezior, wody?
W piekącym słońcu, kiedy słońce jest tak toksyczne dla młodszych wampirów? – Nie zaczekałam
na tą odpowiedź; oczywiście, że się zastanawiał. Każdy się zastanawiał i tylko trójka z nas teraz
żyjących znała odpowiedź: Oliver, Myrnin i ja. – Wybrałam to miejsce, bo deszcze przychodzą tak
rzadko, a kiedy przychodzą, ziemia przesiąka wodą tak szybko. Żadnych jezior. Żadnych rzek.
Nawet żadnych potoków.
- Ja – nie sądzę, że rozumiem, - powiedział.
- Nie. Nie, nie zrozumiałbyś. – zaczerpnęłam oddech i wypuściłam go powoli, wspomnienie
potrzeby powietrza. Wampirza krew nie tłoczyła się w żyłach w sposób, w który ludzka się tłoczyła;
sunęła, zimna i spokojna, nikt nie zmartwiona wytryskami emocji. Przegapiłam to, zawczasu. –
Mamy wrogów. I ci wrogowie są rodzajem wampira, który potrzebuje wody do życia. W starym
języku oboje jesteśmy nazywani draug (draug – jest to nieśmiertelna postać z nordyckiej mitologii;
oryginalne, nordyckie znaczenie słowa to duch, a starsza literatura dokonuje czystych rozróżnień
pomiędzy draug-morza i draug-lądu – przypuszczenie tłumacza), wampir; mój rodzaj rządził
ziemią, a ich rządził morzem, a my nigdy, nigdy nie byliśmy w pokoju. Przyprowadziłam nas tutaj
żeby być bezpiecznymi. Teraz draug morza znalazł nas. Są tutaj. Wystrzelają nas pojedynczo, jak
wataha krążących wilków. Mamy tylko jedną opcję, jeśli chcemy przeżyć.
Obróciłam się od okien i stawiłam im czoło, ta dwójka najbardziej obciążona
odpowiedzialnością za bezpieczeństwo ludzi w Morganville. – Wampiry muszą biec, -
powiedziałam im. – Daleko i szybko. Nie możemy czekać i nie możemy ocalić tych już zabranych.
Musimy się wydostać, bo nie ma walki z draug morza. Walczyliśmy, raz, w wojnie, która
wstrząsnęła światem. I oni nas zniszczyli.
Zobaczyłam chciwy błysk światła w oczach Hannah Moses, szybko ukryty; to było lepiej
ukryte w Burmistrzu Morrellu, ale nadal rozpoznawalne. Wolność, myśleli. I mieli odnośnie tego
rację, ale nie w sposób, który rozumieli. – Więc… opuszczacie Morganville, - powtórzył powoli
Morrell. – Wszyscy z was. Kiedy?
- Tak szybko jak to możliwe, - powiedziałam mu. – Ociągaliśmy się już zbyt długo. –
Przeszłam z powrotem do biurka i ponownie nacisnęłam guzik aparatu komunikacji wewnętrznej. –
Oliver?
- Nic, pani, - powiedziała Bizzie. – Jego telefon dzwoni, ale dochodzi do poczty głosowej.
Sprawdziłam w Common Grounds i u niego w domu. Nigdzie nie ma jego śladu.
Poczułam, że wszechświat chwiał się dookoła mnie i pogrążyłam się powoli w moim krześle.
Skosztowałam soli i popiołów. Oliver nigdy nie wyłączyłby swojego telefonu, nie teraz. Nigdy by
nie zignorował telefonu. Nigdy nie zniknąłby z widoku, nie za swoją własną zgodą.
Zniknął. Kolejna możliwość odebrana mi, kolejny kawałek mojego świata usunięty. Draug
odbierze mi to kawałek po kawałku póki nie pozostanie nic z wyjątkiem ludzi, wpatrujących się we
mnie ze zgubną poświatą nadziei w ich oczach.
Byłam teraz sama. Zagrożona.
- Pani? Zostawiłam aparat komunikacji wewnętrznej włączony. – Pani?
- Myrnin, - powiedziałam. – Znajdź Myrnina. Powiedz mu, żeby nie opuszczał swojego
laboratorium. Powiedz mu, żeby zabrał to, czego potrzebuje razem w przygotowaniu na wyjazd.
Bizzie – w swoim biurku znajdziesz czarne spoiwo. Złam pieczęć i podążaj według instrukcji. W
żadnym wypadku nie możesz opuścić swojego biurka póki to wszystko nie zostanie zrobione.
Rozumiesz?
- Tak, pani. – Brzmiała na zaciekawioną, ale nie wstrząśniętą. Jeszcze nie. Aparat komunikacji
wewnętrznej wyłączył się.
Więc to było zrobione. Zwolniłam hamulec i teraz pociąg nieubłagalnie potoczy się, nie
ważne co mogłoby się zdarzyć.
Prawie zapomniałam o Morrellu i Moses, ale oni nadal tam stali, obserwując mnie.
Nienawidziłam ich w tym momencie za ich ludzkość, ich pulsy, ich bezpieczeństwo. Za nadzieję w
nich. W sposób, w jaki ich palce skręciły się razem, sekretna obietnica miłości, o której myśleli, że
nikt jej nie może zauważyć.
Tak wiele zginęło teraz. Tak wiele.
- Co potrzebujesz, żebyśmy zrobili? – powiedział Richard Morrell. Czwarty z jego rodziny do
trzymania tego biura, i na wiele sposobów, był najlepszy z nich. Jego rodzina miała zgniłe korzenie,
ale przeciwko wszystkim niezgodnością, to stworzyło ten silny, zdrowy oddział.
A Hannah Moses… długa historia jej rodziny tutaj, tak samo dumna. Wyjechała żeby walczyć
w odległej wojnie i powróciła do nas. Miała siłę, odwagę, lojalność i spryt.
Opłakiwałam to.
Wzięłam płytki wdech, tylko wystarczający żeby wypełnić moje płuca żeby mówić. –
Potrzebuję, żebyście przekazali słowo ludziom w Morganville, - powiedziałam. – Przyprowadźcie
ich na Plac Założycielki jutro o zmierzchu. Dam wam wtedy waszą wolność, kiedy wyjedziemy.
Nie mogłam teraz na nich patrzeć. Zamiast tego, skupiłam się na papierach, które Hannah mi
dała, nic nie znaczące raporty, świat który już prawie zniknął.
Słyszałam, że drzwi się zamknęły i byłam samotna.
Tak bardzo, bardzo samotna.