Rozdział 7
*Rzeczy napisane kursywą w nawiasach to wyjaśnienia dotyczące nazw własnych, wyrażeń itp. mające pomóc w zrozumieniu kontekstu danej wypowiedzi
Poranek wydawał się końcem świata. Claire nie pamiętała spania, ale zdała sobie sprawę, że musiała go trochę mieć. Na zewnątrz za jej oknem świeciło słońce, a kiedy podciągnęła ramę okienną ciepła bryza zatrzepotała białymi zasłonami. Zanosiło się na dobry dzień.
W każdym razie jak na koniec świata.
Przewróciła się na łóżku i przyłapała siebie skierowaną na dużą ilość pustej przestrzeni - przestrzeni, którą zajmował czasami Shane, czy po prostu razem leżeli, rozmawiali albo oglądali telewizję albo… robili inne rzeczy. Ale brak Shane'a. Nie dzisiaj. Ta część łóżka była gładka.
Claire przewróciła się z powrotem aby być skierowaną na drugą stronę, która była po prostu widokiem pustej ściany i kredensu. Na kredensie było zdjęcie jej i Shane'a, z ramionami dookoła siebie, śmiejących się.
Zacisnęła swoje oczy. Wydawały się bolesne i czerwone, spuchnięte od płaczu, a ona wiedziała, że wyglądała tak nędznie jak się czuła.
Wstań, powiedziała sobie. Nie możesz po prostu tutaj leżeć cały dzień, użalając się nad sobą.
Ale jeśli wstanie, może wpaść na Shane'a w korytarzu albo na dole w kuchni albo…
Wstań. Też tutaj mieszkasz.
Nie chciała, ale wizja tarzania się w jej nieszczęściu nie brzmiała jednak tak wspaniale. Była zmęczona płaczem, a jej głowa bolała. Potrzebowała czegoś do picia, czegoś do jedzenia i powiedzieć Eve o tym wszystkim.
Wypełzając spod pościeli Claire zdała sobie sprawę, że nadal miała na sobie ubrania, które wrzuciła aby podążyć za Myrninem; nie przejmowała się w jej ogólnie okropnym nastroju aby się rozebrać. Zabrała ze sobą do łazienki świeży komplet (zauważyła, że drzwi Shane'a były zamknięte, kiedy je mijała) i wzięła prysznic, ubrała się i uporządkowała włosy. Kiedy zdała sobie sprawę, że właściwie zajmowało jej to dłużej niż ogólnie Eve, głównie żeby uniknąć jakiejkolwiek możliwości kontaktu z nim, zassała powietrze w duży oddech, wrzuciła stare ubrania do kosza na bieliznę i dotarła do klamki od łazienki.
Jej komórka odezwała się, przestraszając ją tak bardzo, że walnęła swoim łokciem w umywalkę podczas docierania do kieszeni spodni. Ał. To bolało, bolało wystarczająco aby sprawić żeby wzięła dodatkową sekundę głębokich oddechów aby wpatrywać się w dół na oświetlony wyświetlacz. Nie rozpoznała numeru, nawet nie obszar szyfru. Prawdopodobnie zły numer.
Odebrała, a głos po drugiej stronie brzmiący energicznie i rzeczowo powiedział, - Czy mogę rozmawiać z Claire Danvers?
- Jestem Claire. - Przełknęła gulę niepokoju. Czy to mogło być odnośnie jej ojca? Nie, poprawiało mu się - sam tak powiedział. Wszystko było w porządku.
Więc dlaczego jakiś obcy do niej dzwonił? Teraz?
- Nazywam się Pan Radamon i jestem odpowiedzialny za program Atomowej, Biofizycznej, Skondensowanej Materii i Fizyki Plazmowej w Instytucie Technologii w Massachusetts (oryginał brzmiał Massachusetts Institute of Technology czyli w skrócie często wspominany MIT). Czy otrzymała pani nasz list?
Claire stała się całkowicie pozbawiona myśli. - Wasz… list?
- Ubiegała się pani w zeszłym roku o dopuszczenie do naszego programu, - powiedział Pan Radamon. Brzmiał tak… normalnie. Tak ludzko. Jakoś oczekiwała, że szef MIT będzie brzmiał bardziej bosko, z grzmotami w tle. - Odpowiedzieliśmy jakieś sześć miesięcy temu akceptującym listem na adres pani domu. Po prostu chciałem być pewien, że go pani dostała.
- Oh. Oh, nie, nie dostałam. Moi rodzice - moi rodzice musieli się przeprowadzić. Mój tata jest chory. - MIT. MIT był z nią na telefonie. Odsunęła go od ucha i wpatrywała się w niego w zjawiskowym niedowierzaniu. - Powiedział pan… zostałam zaakceptowana?
- Tak, - powiedział. - Mamy otwarcie. Ale, oczywiście musimy potwierdzić, że będzie pani w stanie uczęszczać na początku przyszłego roku. Jeśli nie, będziemy musieli dać możliwość innemu zgłaszającemu się. Rozumie pani?
- Oczywiście, - powiedziała Claire i poczuła falę gorącego podekscytowania przechodzącego przez nią, zastąpionego lodowatą jak lód falą uprzytomnienia. - Powiedział pan… w przyszłym roku? Czyli w styczniu?
- Tak, styczniu, - powiedział. - Mam nadzieję, że to daje pani wystarczająco dużo czasu aby dokonać swoich uzgodnień. Przykro mi słyszeć, że pani ojciec jest chory. Mam nadzieję, że to nic poważnego.
Szczerze, Claire nie wiedziała co powiedzieć i nie była pewna, czy mogła cokolwiek powiedzieć. Marzyła o tej chwili przez lata, myśląc o tym, jak fajnie i doskonale będzie brzmiała, jak zaimponowałaby im swoją dorosłą postawą i kontrolą.
Wszystko co chciała zrobić to się rozpłakać. Nie mogę. Nie mogę jechać. Nie pozwolą mi, a to jest moja szansa, moja jedyna szansa… MIT był jej marzeniem nawet odkąd była w stanie zrozumieć, co tam robili, co myśleli, co osiągnęli. Tam nauczyłaby się rzeczy, których nawet Myrnin nie mógł pojąć. Odkryłaby tajemnice wszechświata.
Wszystko co musiała zrobić to było wydostać się do diabła z Morganville. Czego nie mogła zrobić.
- Pani Danvers? - powiedział głos przyszłości po drugiej stronie bardzo długiej linii. - Jest pani tam?
- Tak, - powiedziała. - Jestem tutaj. - Aż tutaj. - Panie Radamon, przepraszam. Będę musiała odezwać się do pana trochę później. Muszę, uh, porozmawiać z moimi rodzicami zanim na pewno panu powiem. Czy byłoby to okej?
- Oh tak, absolutnie. Przepraszam za zrzucenie tego na panią bez uprzedzenia. - zachichotał. - Wiem, jak ekscytujące może być aby otrzymać tego rodzaju wiadomości. Myślę, że wrzasnąłem w dół w domu moich rodziców, kiedy dostałem mój akceptujący list. Najbardziej ekscytujący moment mojego życia. Cóż, gratulacje, Pani Danvers. Proszę oddzwonić do mnie, kiedy będzie pani miała wszystko uporządkowane w rękach. Oczywiście muszę usłyszeć to od pani w ciągu tygodnia.
- Oczywiście, - tępo powtórzyła. - Dziękuję, proszę pana. Bardzo panu dziękuję.
- Nie trzeba; była pani wspaniałą kandydatką, a pani wyniki są niezwykle imponujące. Nie możemy się doczekać posiadania pani tutaj w naszym zespole.
Musiała powiedzieć coś jeszcze, coś miłego i doceniającego przysługę, ale szczerze, Claire nie mogła myśleć o niczym innym z wyjątkiem ogromnych listów błyszczących przed jej oczami… jednym zbiorem był MIT, a drugim OMG. Spodziewała się czuć ogromny pośpiech, ale wszystko co czuła było… sprzeczne. I głęboko, głęboko przerażone.
Świat właśnie się na nią otworzył. Gołębie, anioły i chóry śpiewające. I wszystko co mogła odnośnie tego czuć było… lękiem. Lękiem, bo nie myślała, że Amelie uwolniłaby ją w pierwszej kolejności, ale nawet jeśli tak… nawet jeśli tak by zrobiła, co z Shane'm? Jeśli Shane nawet znowu by z nią rozmawiał.
Boże, to było takim bałaganem.
Kolejne pięć minut zajęło jej siedzenie w ciszy, wpatrywanie się w wyłączony telefon. Zastanawianie się, do kogo mogła zadzwonić. Jej rodzice wspieraliby ją bez względu na wszystko; brak pomocy tutaj. Nagle chciała porozmawiać z Shane'm, ale… ale po ostatniej nocy…
Nie miała nikogo, z kim mogła porozmawiać.
Cóż, mogłaby powiedzieć coś Michaelowi, który był w salonie, zbierając swoje rzeczy, ale do czasu, kiedy zebrała do całości swoją odwagę, był już w drodze. Po prostu pomachał kiedy włożył blokujący słońce czarny płaszcz i kapelusz i skierował się ku drzwiom wyjściowym.
Zamknęła usta, nadal próbując pojąc, jak się czuła. W większości wydawała się po prostu… zmieszana.
Eve była w kuchni robiąc naleśniki. Sama.
- Dobry, dziewczyno, - powiedziała Eve i wrzuciła jakieś grudkowate masło na gorący rondel, gdzie natychmiast zaczął skwierczeć. - Wyglądasz jakbyś potrzebowała węglowodanów.
- Całkowicie, - powiedziała Claire i usiadła aby oprzeć swoje czoło o obie ręce. - Dzięki.
- Tak, nie ma problemu. Tutaj. - Eve chwyciła kubek, wypełniła go kawą i sunęła go na stole do niej. - Kofeina. Robi cały świat jasnym i poukładanym, albo może to po prostu ja. Patrz, dałam ci zabawny kubek.
W świecie Eve, był. Był to kubek od kawy z umarłym facetem zarysowanym kredą na nim i mówił, że miał bezkofeinową.
Claire zmieszała kawę ze wszystkimi rzeczami, które robiły picie kawy możliwym dla niej - mleko, cukier, trochę cynamonu - i usiadła opiekując się nią, wpatrując się w jasno-brązową powierzchnię, ale nie widząc niczego. Nie mogła myśleć. Wszystko co mogła zrobić to… czuć się okropnie.
Musiała powiedzieć Eve, ale wypowiedzenie tego na głos zrobi to realnym. MIT chce żebym tam pojechała. Ponieważ część niej była tak podekscytowana, że niezależnie wibrowała, a druga część, praktyczna część… ta płakała. Czy chciała jechać… zostawić za sobą Morganville? Cóż, oczywiście tak. Ale to oznaczało zostawienie też ludzi. Eve. Michaela. Myrnina. Shane'a.
Chciała o tym porozmawiać, źle, ale po prostu… nie mogła. Jeszcze nie.
- Nadchodzą! - powiedziała Eve, a kiedy Claire spojrzała w górę, zsunęła przed nią talerz z dwoma grubymi, parującymi naleśnikami. Kawałek masła roztopił się na górze jak lawa, a Eve walnęła butelkę syropu. - Wszystko staje się lepsze z naleśnikami. To prawo wszechświata. Bonus dla bekonu, ale skończył się.
Eve też miała talerz i usiadła naprzeciwko niej. Claire nie zauważyła, ale Eve była tego ranka bez makijażu, a jej Gotycko-czarne włosy były związane z tyłu w zwyczajny kucyk. Nawet jej ubrania były stonowane, albo tak bardzo jak Eve kiedykolwiek miała - koszulkę w przytulającej formie z czarnym na czarnym projektem czaszki i parę czarnych jeansów. Podniosła swój widelec i wbiła w swój własny talerz.
Claire po prostu obserwowała stopione masło i trochę pogrzebała w naleśnikach. Przeciągnęła swój widelec przez syrop i przeliterowała MIT. W końcu wzięła kęs. Były dobre, naprawdę dobre, ale tak szubko jak zaczęła rzuć, łzy nadeszły do jej oczu i z trudem mogła przełknąć. Kaszlnęła aby to ukryć, ale Eve obserwowała ją z pewnym rodzajem skupienia, który sprawił, że było to niepotrzebne.
- Hej, - powiedziała Eve. - Wiesz, że możesz ze mną porozmawiać, tak? O czymkolwiek?
Nie o tym. Jeszcze nie. Ale o innych rzeczach, tak.
- Shane mnie nienawidzi, - powiedziała Claire bardzo małym głosem i przeciągnęła swoim widelcem przez fosę syropu naokoło twierdzy naleśników.
- Poważnie? - Eve zaczekała na skinienie Claire przed zjedzeniem kęsa naleśników. Przeżuła i przełknęła zanim powiedziała, - Przepraszam, Niedźwiadku Claire. Nie nienawidzi.
- Nie słyszałaś, co powiedział do mnie ostatniej nocy. - To sprawiło, że teraz łzy nadeszły, rzeczywiście, a ona podniosła swoją serwetkę i spróbowała je wytrzeć trzęsącymi się rękoma. Boże, jakim bałaganem była.
- Słyszałam, co powiedział tego ranka, zanim stąd nie zwiał. Był na siebie wściekły, nie na ciebie - albo przynajmniej bardziej na siebie niż na ciebie. Powiedział, że zostałaś wyciągnięta przez Myrnina ostatniej nocy, a on postąpił wobec tego jak chuj. Czy to nie jest to, co się stało?
- Cóż, coś w tym rodzaju. Miał rację - wyruszyłam z Myrninem.
- Do pracy.
- Tak.
- Nie na randkę.
- O Boże, nie!
- Więc Shane postąpił jak osioł i nie ma o co być zazdrosnym i wie to. Widziałam go, Claire. Uwierz mi, wie, że się mylił. Czuje się źle.
- Więc czemu - ? - Czemu nie przyszedł żeby ze mną porozmawiać? Czemu nie spróbował? Czemu po prostu… wyszedł?
- Ochładza się. To męska sprawa, - powiedziała Eve. - Będzie z nim w porządku, kiedy wróci. A ty? Powiedział, że byłaś zła o to, że oglądał seksowne reklamy w telewizji, co, szczerze, jest dziwne - ty szalejąca o to, nie o oglądanie przez niego, bo jestem prawie pewna, że nastoletni chłopcy dostają na to przepustki. Nie mogą pomóc uderzając guzika pauzy, kiedy pół-nagie dziewczyny pokazują się.
- Nie, to nie było to. To nie było… - Powtórnie odegrała to w swoim umyśle. Plama, trzepot zasłon. Szepty i śmiech w ciemności.
W końcu nic, co by mogła naprawdę powiedzieć, co nie było po prostu produktem jej zmęczonego umysłu i zazdrości.
- Myślałam, że był z kimś, - w końcu nędznie powiedziała. - W jego pokoju. Jakaś dziewczyna.
Eve zjadła kęs naleśników, myśląc o tym, a potem powiedziała, - I szczerze myślisz, że jest tak wielkim kretynem, że nie tylko cię oszukuje, przynosi ją tutaj z powrotem, do naszego domu? Gdzie, mogę dodać, osobiście otwarłabym dziesięciogalonowy (10 galonów = 37,85 litrów - przypuszczenie tłumacza) bęben whup-ass (nie wiedziałam jak to do końca przetłumaczyć, gdyż oznacza to ciecz; źródło niszczycielskiej mocy, które sprawi, że agresor stanie się ofiarą jakiegoś rodzaju; kombinacja słów „whupping someone's ass” czyli skopania czyjegoś tyłka - przypuszczenie tłumacza) na niego i każdą poczwarę, jaką by tu przyprowadził. Nie wspominając, co Michael by zrobił.
- Nie, szczerze, nie myślę tak. I, uh, dzięki?
- To jest to, co robią przyjaciele. - powiedziała łaskawie Eve. - Nie przyprowadził tutaj nikogo - wiesz to. Z resztą byłaś z nami ostatniej nocy, kiedy przyszedł do domu. Co by zrobił, przemycił ją pod swoim płaszczem?
- Myślę, że była wampirem, - powiedziała w pośpiechu Claire, bez patrzenia na Eve. W jej zamazanym, drugoplanowym widoku mogła zobaczyć, że Eve zatrzymała się w akcie podnoszenia jej widelca do buzi. Syrop spływał, ale talerz złapał defekt.
Eve powoli odłożyła swój widelec.
- Myślisz, że Shane ma to od jakieś wampirzej dziewczyny?
Nagle frustracja Claire wybuchła, jak Flash Paper (Flash Paper - cienki papier poddany działaniu kwasu tak, że znika w mgnieniu oka po zapaleniu - przypuszczenie tłumacza). - Nie wiem! Po prostu mówię ci, jakie się to wydawało, Eve! Była kobieta rozmawiająca i śmiejąca się, a ja weszłam do jego pokoju, a tam była plama i wiatr, a potem on był sam. Wypełniasz pustkę!
- Oh, kochanie, - powiedziała Eve. - Wiesz, że to jest totalnie popieprzone, prawda? Bo z jednej strony, Shane nienawidzi do cholery wampirów. Z drugiej, kocha ciebie.
- Może ona - nie wiem - każe mu to robić. Mogą tak zrobić, prawda? Yvette tak robiła.
- Ostatni, który próbował tego, jeśli pamiętasz, nie zaszedł zbyt daleko, - powiedziała Eve. - I słyszałam z dobrego źródła, że popioły Yvette zostały rozsypane w ogrodzie róż Założycielki, więc to jest to. Shane jest silny, a ja nie mam na myśli tylko mięśni. Nigdy nie widziałam na nim żadnych śladów ugryzień. A ty?
Claire musiała niechętnie potrząsnąć głową. Z pewnością nie widziała żadnych ugryzień. Ona, z drugiej strony, miała ich kolekcję, najgorsze od Myrnina. Więc może była spokojna, i zbyt przesadzająca. Shane był zazdrosny, ale może miał powód, biorąc pod uwagę wszystko, co odbyło się z Myrninem.
Może to było to, dlaczego znowu stawał antywampirzy.
- Wy dwoje jesteście rodzajem rozwalającym mnie, - powiedziała Eve. - Mam na myśli, ty jesteś tym stabilnym. A Shane, jest lojalny punktowi głupoty. Jeśli wy dwoje nie możecie utrzymać tego razem… - Nie powiedziała tego, ale Claire wiedziała, o czym myślała, Jaką szansę mamy Michael i ja? Claire słyszała plotki, kiedy nie było Eve w pobliżu. Nikt nie dawał ich wampirzo-ludzkiemu akcie Romeo i Julii niczego jak dobre szanse do pokonania odległości.
I jaka była odległość w związku, gdzie wampir nie będzie stawał się ani trochę starszy, kiedy Eve będzie? Wiedziała, nawet bez myślenia o tym, że Eve spędziła długie noce rozważając to wszystko, przechodząc i przechodząc przez to. Prawdopodobnie tak jak Michael.
Może miłość wszystko pokona. To była miła myśl, nawet jeśli nie była realistyczna.
Boże, chciała wygadać Eve to wszystko o Jasonie będącym przetrzymywanym w tym pomieszczeniu na Placu Założycielki. O Bishopie grasującym po ulicach. Ale wiedziała, że to byłby bardzo zły pomysł. Amelie była wystarczająco przystępna i nie była w żadnym nastroju do bycia wyrozumiałą.
Mogła powiedzieć jej o MIT, ale… nie. To było prywatne. Nie chciała, żeby Eve myślała, że nie dba o nią, bo dbała. Kochała ją.
Ale to był MIT.
Eve zjadła kilka kęsów naleśnika, tak jak Claire zrobiła, nawet chociaż nie mogła się nim rozkoszować.
- CB (CB - skrót od „Claire Bear” czyli Niedźwiadku Claire - przypuszczenie tłumacza), - powiedziała Eve i sprawiła, że spojrzała w górę. - Jest w porządku. Cokolwiek to było, Shane nie jest takim facetem, o jakim myślisz. Jest twoim facetem, i zawsze nim będzie. Zaufaj mi. Znam Shane'a i może być kretynem, ale może też być najlepszym facetem, jakiegokolwiek spotkałam. A ty, a ty robisz go coraz lepszym każdego dnia, którego jest z tobą. Okej?
- Okej, - powiedziała Claire. Czuła się trochę lepiej i także trochę gorzej, bo to sprawiło wyjazd do Bostonu jeszcze trudniejszym. Może była zmęczona i robiła dużo z niczego. - Powinnam się zbierać. Spóźnię się na zajęcia.
- Czego się nauczysz?
- Prawdopodobnie niczego biorąc pod uwagę jak senna jestem. Ale w teorii, są o wielowymiarowych analizach i przebiegach. - Jakby uczyła się na MIT. Tylko, że to jakoś byłoby tysiąc razy lepsze.
- Nie mam pojęcia, co to jest, ale nudziarstwo, zresztą tylko z zasady. Zjadaj. Naleśniki to żywność mózgu.
- Widocznie nie gramatyczne jedzenie.
- Wow. Wy studentki jesteście podłe.
###
Claire miała dość przyjemny poranek… Lekcję jeden profesor zakończył szubko, więc po dziesięciu minutach, byli wolni aby odejść. Jej następną lekcją było laboratorium, które kochała (i zawsze zdawała śpiewająco). Potem obiad i wolne popołudnie aby przemyśleć sprawy.
Kiedy usiadła na zewnątrz pod drzewem słuchając jak chłodny wiatr szeleścił liśćmi nad głową, ciągle wyciągała swój telefon. Ciągle zatrzymując się na liście połączeń i patrząc na numer. W końcu wpisała w informacje kontaktowe Pan Radamon, MIT.
Jej palec ciągle unosił się nad przyciskiem połączenia, ale nie nacisnęła go.
Jeszcze.
Przestraszyło ją, kiedy jej komórka zawibrowała. Obraz, który pojawił się był zbliżeniem wampirzych króliczych kapci Myrnina. Westchnęła i odebrała, trochę zbyt ostro. - Czego?
Jego głos brzmiał metalicznie i niecierpliwie przez malutki głośnik. - Czy jest to jakikolwiek sposób mówienia do kogoś, kto cię zatrudnia? I, mogę dodać, mógłby cię zabić w każdej chwili?
- Ale nie zabije, - powiedziała. - Czy coś się stało? Wiesz, z nim? Starym facetem?
- Nim, - powtórzył Myrnin. - Nie, jest on nadal bezpiecznie niewidzialny w tym momencie, mimo że oczywiście jest niebywały wysiłek aby zlokalizować go działającego. Ale potrzebuję cię do czegoś innego. Tutaj, w laboratorium. Teraz.
- Myślałam, że nie potrzebowałeś mnie dzisiaj.
- W rzeczywistości, nie potrzebowałem. A teraz potrzebuję. Proszę.
- Dzięki za powiedzenie proszę.
- Próbuję myć uprzejmy. Teraz, pospiesz się.
Odłożyła słuchawkę i po prostu dla dobra bycia upartym, dokończyła swoją Colę przed wstaniem, otrzepaniem się i chwyceniem swojej torby na książki.
Dostała wiadomość zanim mogła zrobić więcej niż kilka kroków i zatrzymała się w cieniu drzewa aby ją przeczytać z małego ekranu. Była od Shane'a i mówiła, Przepraszam za ostatnia noc kocham cię.
Uśmiechnęła się z ulgą i odpisała, OMG też cię kocham tak bardzo przepraszam. Prawie dodała Muszę porozmawiać, ale to mogło by zrobić rzeczy gorszymi. Porozmawia później. Powie mu. Zapyta go co zrobić ze… ze wszystkim.
Claire zamknęła telefon i trzymała go przy swoim sercu przez kilka sekund, potem wsunęła ją z powrotem do swojej kieszeni. Czuła się tysiąc razy lepiej, nie ważne co czekało na nią w laboratorium; w rzeczywistości, nie zdawała sobie sprawy w jakim dole była zanim nagle znowu się nie wzniosła.
Nuciła swoją nową ulubioną piosenkę, kiedy spacerowała rogiem, kierując się ku skrótowi do laboratorium i wpadła na płaczącą dziewczynę, która biegła na oślep do schronienia drzew.
Dziewczyna upadła. Wyglądała na przerażoną. Zajęło Claire chwilę aby ją rozpoznać, bo oczekiwała studentki… ale Miranda była nadal zbyt młoda aby być studentką, może piętnaście lat i Miranda także była w pewien sposób, w pewien sposób zbyt szalona.
W każdym razie Miranda jest albo była przyjaciółką Eve, w większości dlatego że Eve podejmowała błędy i jest wrażliwa, a Miranda była oboma. Eve wierzyła też, że dziewczyna była psychiczna, a Claire też była skłonna w to wierzyć, bo domysły Mirandy na rzeczy, których nie powinna wiedzieć, zawsze były zbyt bliskie i przerażające. Była też z pewnością wystarczająco dziwna.
Miranda weszła do życia Claire na początku jej doświadczeń z Morganville i była nieokreślona, marzycielska i zastosowano u niej wampirze ugryzienia od jej rzekomego Opiekuna, którego Claire uważała o wiele większego drapieżnika niż cokolwiek innego. Od jego śmierci, Miranda się poprawiła, ale pozostała nieokreślona. Jej ubrania wyglądały na kompletnie przypadkowe i niedopasowane. To samo jej makijaż; miała na sobie jakiś, ale wyglądał bardziej jakby zapomniała zmyć to, co nałożyła wczoraj i po prostu dodała do niego. Był rozmazany i w ogóle nie atrakcyjny.
Wyglądała jak chudy głodujący partaczka.
I była przerażona.
- Hej, - powiedziała Claire i wystawiła do niej rękę. - Przepraszam za to. Miranda, co ty tutaj robisz w kampusie? Nigdy tu nie przychodzisz. Prawda? - Dziewczyna wpatrywała się w nią w górę z mrożącym strachem, a Claire lekko zmarszczyła brwi. - Co jest z tobą nie tak?
- Przyszłam by cię ostrzec, - powiedziała zdyszana Miranda. Jej oczy były bardzo szerokie i więcej niż w połowie szalone. - Ale to wszystko źle się potoczyło. - Chwyciła dłoń Claire i podniosła się do góry, ale nie puściła jej. Jej skóra wydawała się lodowata, a jej oczy biegały dookoła w paranoi, którą Claire znała zbyt dobrze. - Oni nadchodzą!
- Nie, nie nadchodzą, - powiedziała Monica Morrell, krocząc zza narożnika betonowego budynku, gdzie dozorcy terenów sportowych trzymali swoje narzędzia i kosiarki. - Są tutaj, szalona suko. Oh, spójrz, znalazłaś małą przyjaciółkę. Małą przyjaciółkę, która jest kompletnie głupia, jeśli nie zacznie teraz odchodzić. - Monica była ładna, perfekcyjnie umalowana i nosząca markowe jeansy i błyszczący top, ale miała wyraz twarzy, który sprawił, że żołądek Claire skręcił się. - Danvers. Czy nie musisz iść ocalić szczeniaka albo wielorybów albo coś?
Claire nic nie powiedziała. Teraz nie była to tylko Monica, ale obie dziewczyny ze Szminkowej Mafii, które przyszły o kilka sekund spóźnione na przyjęcie. Gina miała na sobie jeansową spódniczkę i kopiące w dupę buty, a Jennifer była w zasadzie kopią Moniki, tylko z podróbkami zamiast markowych oryginałów.
To że wzięły za cel Mirandę nie było niezwykłe; to była ich standardowa procedura operacyjna aby wybrać słabą i (przypuszczalnie) bezradną. To było wprowadzenie Claire do ciepłej, witającej społeczności Morganville, wpadając na te trzy w jej akademiku. Została pobita i zrzucona ze schodów i szczerze, wiedziała, że miała szczęście lekko się z tego wydostając.
Nawet tak, nawet tak śmiała jak Monica była w jej zastraszaniu, to było niezwykłe, że Zła Trójca ścigała Mirandę na zewnątrz, na oczach kampusu. Zgoda, doprowadziły ją do drzew, gdzie jakakolwiek niemiła rzecz, która miała się zdarzyć zdarzyłaby się w stosunkowej prywatności, ale nadal… to było odważne, nawet jak na Monikę.
Nawet jeśli Miranda byłą łatwą i opuszczoną zdobyczą.
- Powiedziałam spadaj, Claire, - powiedziała Monica kiedy Gina i Jennifer rozłożyły się aby odciąć łatwą ucieczkę. - Masz jakieś pięć sekund zanim zapomnę, że masz na sobie tą broszkę Ulubieńca Założycielki i zacznę skopywać twój chuderlawy tyłek, tak jak za starych czasów.
- Zapominasz? Nie wiedziałam, że jesteś wystarczająco stara aby mieć Alzheimera, - powiedziała Claire. Pociągnęła zimną, drżącą dłoń Mirandy. - Tylko na to wyglądało. Daj spokój, Mir. Chodźmy.
- Zaczekaj. - To była Jennifer, robiąca krok w przód aby zablokować ich ucieczkę. - Nie ona. Ona zostaje.
- Czemu?
- Nie twój interes, suko. Ty możesz iść. Ona nie może.
Claire rzuciła okiem na Mirandę. - Mówiłaś, że przyszłaś mnie ostrzec? Przed czym?
Wyglądała marnie i pokonanie. - Przed nimi, - powiedziała. - Obudziłam się, a moja głowa bolała i wszystko o czym mogłam myśleć było to, że muszę ci powiedzieć, muszę cię ostrzec zanim będzie za późno. Ale myślę, że zrobiłam złą rzecz. Czasami wszystko się miesza w mojej głowie, co nadchodzi i co powinnam z tym zrobić. Czasami wszystko wydaje się tak jakbym rzeczywiście to spowodowała. Ale to jest teraz zdecydowanie złe.
Gina stanowczo powiedziała, - Ja pierdolę. Po prostu szłam sobie a ta szalona suka podeszła do mnie, gadała do mnie i uderzyła mnie. Patrz, będę mieć siniaka. - Wskazała na swój podbródek, który po boku był czerwony. - Więc zamierzam jej oddać. To wszystko. Po prostu trzymaj się od tego z daleka a z nami wszystkimi będzie w porządku.
Claire spojrzała na Monikę i Jennifer. - Czy twoje przyjaciółki trzymają się od tego z daleka?
- Naprawdę chcesz w to wejść? - Płytki, ciemny wzrok Giny był niepokojący. - To nie twój interes, Danvers. Odejdź, idź robić cokolwiek, co mądre maniaczki robią, kiedy nie są całkowicie irytujące.
Powinna. To byłaby mądra rzecz, łatwa rzecz. Ale zamiast tego, coś rozgorzało w środku niej, coś upartego, jaskrawego i zaciekłego, a Claire powiedziała, - Nie zostawiam nikogo dla ciebie do bicia, zwłaszcza nie jakiegoś bezradnego piętnastoletniego dziecka. Wiesz to, prawda? To jest to, czego się obawiasz, że zamierzam się tkwić w pobliżu. Bo teraz, masz dwie z nas, które nie boją się oddawać. I jedną z nas, która ma na szybkim wybieraniu ludzi, z którymi nie chcesz się mieszać.
- Czy ty mnie straszysz? - zapytała delikatnie Gina.
- Bzdury, - westchnęła Monica. - Danvers, teraz w to weszłaś. Wszystko jest na ciebie.
Claire zdała sobie sprawę, że oczy Giny były jak rekiny; po prostu ślepe groźby, żadnego myślenia za nimi.
Kiedy się uśmiechnęła, to sprawiło to wszystko bardziej strasznym. Zwłaszcza kiedy rozłożyła scyzoryk z długim, ostrym ostrzem, który ukrywała z boku. Wydał delikatny, metaliczny, klikający dźwięk kiedy został zablokowany.
Miranda wzięła ostry, drżący oddech. - Oh nie. Wszystko idzie źle, tak źle… To nie jest to, co zamierzałam zrobić…
Claire skupiła uwagę na Monice, która stała bardzo spokojnie, z twarzą zamkniętą w ładnej, płytkiej masce. - Zamierzasz pozwolić swojej psychicznej przyjaciółce przyjść po mnie. Nawet wiedząc, co się stanie, kiedy Amelie się dowie.
Monica trochę się uśmiechnęła. - Co sprawia, że myślisz, że nie mogę sprawić, że znikniesz? Wiele miejsc w tym mieście aby ukryć ciało, zwłaszcza jeśli jest w małych kawałkach. Zresztą ty jesteś po prostu małą, nieznaczną rzeczą.
Claire potrząsnęła głową i spojrzała na Mirandę. - Czemu ją uderzyłaś? - zapytała. Ginę. Przyszłaś do kampusu, szukałaś jej i uderzyłaś ją. Czemu?
- Bo to musiało się stać w ten sposób. - Miranda czasami nie czyniła wszystkiego bardzo sensownym, a to był zdecydowanie jeden z tych momentów.
Monica nie zamierzała się wycofać, nie przed swoimi przyjaciółkami. Najpierw musiało się coś zmienić. Równowaga musiała się zmienić i to szybko, bo Gina pobudzała się do jakieś prawdziwej przemocy psychicznego charakteru.
Claire spojrzała na Jennifer.
Jennifer wydawała się przestraszona. Wyraźnie zaszło to dalej niż myślała albo co było dla niej wygodne; Jen zawsze byłą najcichsza z ich trójki, a zwłaszcza teraz było to prawdziwe. Niedawno została skrzywdzona, kiedy szaleństwo w mieście zmieniło się bijatykę wszystkich obecnych ludzi przeciwko wampirom. Kiedy Shane i Claire w końcu ją znaleźli, była ciśnięta w rogu, w cienkiej, imprezowej sukience rozdartej i zabarwionej krwią. Była rozcięta potłuczonym szkłem i miała kilka pękniętych żeber.
Ale z nawiedzonego wyrazu jej oczu Claire musiała się zastanowić czy może, tylko może, nauczyła się jak to było być na otrzymanym końcu.
- Jen, - powiedziała bardzo cicho. - Nie musisz tutaj być. Wiesz jak to jest być skrzywdzonym i nie chcesz sprawiać, żeby ktoś przez to przechodził. Po prostu odejdź.
Jen cofnęła się i zrobiła mały krok w tył. Rzuciła okiem na Monikę, potem na Ginę.
- Byłyśmy tam dla cienie, Jen, - powiedziała Monica. - Zawsze byłyśmy tam dla ciebie. Nie odwracaj się od nas teraz. Wiemy, gdzie mieszkasz, suko.
- Tak, wie też, gdzie ja mieszkam, - powiedziała Claire. - Ale wie, że lepiej się tam nie pokazywać. - Zwróciła swoją uwagę z powrotem na Monikę. - To nie chodzi już tylko o odstraszanie ludzi od ich pieniędzy na obiad, Monica. Nie jesteś szkolnym tyranem. Mówisz o prawdziwych kłopotach, więziennych kłopotach i wiesz, jak to się skończy. Musisz przestać zanim wam wszystkim coś się stanie, o wiele gorszego niż cokolwiek, co zrobiłybyście Mirandzie. Albo mnie.
Monica wpatrywała się z powrotem w nią, a Claire miała najdziwniejsze uczucie, że po raz pierwszy Monica ją widziała. Po tym wszystkim, po tym gniewie, rzeczywiście się porozumiewała.
- Pomyśl, - powiedziała bardzo delikatnie Claire. - Po prostu pomyśl. Nie musisz sprawić, że to się stanie. Nie potrzebujesz tego, Monica. Każdy wie, kim jesteś. Nie musisz ciągle tego udowadniać sobie i wszystkim innym.
To zakołysało głową Moniki, jakby Claire rzeczywiście uderzyła ją pięścią we wrażliwe miejsce. Jej usta rozchyliły się, ale cokolwiek zamierzała powiedzieć… nie miała czasu.
- Wiesz co? Jestem zmęczona tym bla, bla, bla. Dokręćmy całe to myślenie, - powiedziała Gina i ruszyła na Claire z nożem.
- Gina, nie! - wrzasnęła Monica. Brzmiała na zszokowaną jakby właściwie nie myślała, że Gina by to zrobiła. Jakby Gina była tylko groźbą, nie działaniem.
Ale Claire zawsze wiedziała lepiej.
To nie sprawiło, że czuła się jakkolwiek lepiej kiedy obserwowała Ginę i nóż lecący prosto na nią.