Lerum May Grethe Puchar Boga Słońca 02 Jak Feniks z popiołów


Jak Feniks z Popiołów

Samos, w kwietniu roku 104 od narodzenia Chrystusa Granatowa wiosenna noc była tak łagodna, że Mira mogła siedzieć na werandzie przed swym niskim białym domkiem bez szala. Postarzała się. Dało się to wyczuć w opuchniętych stawach i w oczach, które często bolały od długiego wpatrywania się w morze. Mimo to jednak wciąż tu siedziała. Wieczór za wieczorem popijała w tym miejscu gorące mleko z miodem, które podawała jej córka, Selina. Dziewczyna przynosiła też matce okrycie, piękne kilimy albo egipskie tkaniny z wełny. Były już teraz zniszczone, sporo z nich połatano w wielu miejscach. Najpiękniejsze zaś zostały sprzedane żonie kupca korzennego. Ale Mira nie marzła. Ciągle jeszcze czuła iskierki przytulnego ciepła, grzejące od środka: nie zagasający żar miłości, tkwiący głęboko pod zapadniętą piersią i żebrami, które co rano dokuczały jej bólem. Wciąż miała na kogo czekać, za kim tęsknić. Gdzieś daleko za mglistym horyzontem jej dwaj synowie, Caspiccio i Galepios, pływali na wielkich, ciężkich statkach do przewozu pszenicy, które żeglowały między Egiptem a Rzymem. Rzadko pojawiali się w domu, na pięknej wyspie, położonej w takim oddaleniu od szlaku zbożowego. Przypływali zaledwie na chwilę, na kilka dni, wiosną. Ale teraz przecież była wiosna! Mira czekała zatem, dziękując bogini Artemidzie za własną siłę i za siłę córki, Seliny. Dadzą sobie radę, przeżyły wszak kolejną zimę. Selina wyjęła starą zniszczoną kitarę i, delikatnie szarpiąc struny, zaczęła usypiająco grać sędziwej matce. Słońce powoli tonęło w połyskliwej szaroniebieskiej wodzie na zachodnich krańcach horyzontu. Już niedługo, bardzo niedługo dojrzeją jabłka i śliwki, już wkrótce będą mogły jeść parującą potrawę z selera z dodatkiem orzeszków piniowych i świeżą rybą. Już niebawem synowie wrócą do domu, przywiozą żywność i może kilka groszy, tak by starej wdowie i jej córce lżej przeszła kolejna zima. Mira przymknęła obolałe oczy i zgodziła się wreszcie narzucić na ramiona przyniesiony przez córkę pled. Dzisiejszego wieczoru Selina nalała jej wina. Być może godzinami zaplatała włosy córkom zamożnego kupca w Gallos i tam kupiła słodkie wino, zamiast schować pieniądze na czarną godzinę, kiedy głód znów zapędzi je na targ. Mira z uśmiechem westchnęła nad niefrasobliwością córki. Jej ojcu na pewno spodobałby się taki wybór. Zawsze wyżej cenił sobie zmysłowe przyjemności ponad rozum, w każdym razie gdy trzeba było wybierać pomiędzy słodkim winem i tym tańszym, kwaśnym. "Wprawdzie za jego życia nie musieli się zastanawiać, czy kupić wino, czy może raczej jedzenie... Wówczas „tęsknota" i „głód" były dla Miry jedynie pustymi słowami. Teraz ciało i serce poznały już różne odcienie życia, lecz za sprawą bólu i żałoby także radości stały się większe. Tak jak dzisiaj, gdy wieczór zmieniał się w noc, radowało ją już samo to, że siedzi na własnej werandzie, spoglądając na mroczne morze, i rozkoszuje się smakiem figowego wina, który zdawał się na wargach błogosławieństwem. Dziś wieczorem córka uśmiechnęła się swymi głębo- kimi piwnymi oczyma i niespodziewanie mocno ją uściskała. - Mamo, kochana, nie możesz przecież tutaj spać! Pomogę ci wejść do środka... Mira ujęła ją za rękę i z czułością przyciągnęła do siebie na wyłożoną poduszkami kamienną ławę. - Nie, nie będę teraz spać. Chodź, posiedź przy mnie, taki mam dziwny nastrój. Wiesz... tak jak morze... Selina pocałowała matkę. Rozumiała. Z czułością

szepnęła w nocny mrok: - Opowiadaj, mamo. Opowiadaj o Ennio i jego żydowskiej ukochanej... Staruszka uśmiechnęła się, a tysiąc drobniutkich zmarszczek utworzyło wokół jej ust delikatną pajęczynę. - Ojciec mej drogiej matki... Ennio, którego nigdy nie poznałam, i jego Rebeka, ta, która posiadała puchar... Owszem, była Żydówką, to prawda, lecz była także Egipcjanką, dumną jak sama Kleopatra! Otrzymała puchar w podarku za pomoc. Tyle krążyło o nich historii, Selino, nawet w Aleksandrii niosła się wieść o córce Anafiny i tym niezwykłym naczyniu. Selina westchnęła. - Żałuję, że nie możemy mieszkać w Aleksandrii, mamo. Mira odwróciła się wolno i popatrzyła na łagodną, piękną twarz córki. Usta dziewczyny przypominały na wpół dojrzały owoc, wargi były jędrne, a zarazem soczyste. - A to dlaczego? Sądziłam, że sam Zeus miałby trudności z oderwaniem cię od tego miejsca. Przecież to wyspa twojego dzieciństwa... Ziemia rodu twego ojca... Selina na widok lekko uniesionych brwi matki nie mogła powstrzymać się od uśmiechu. - Tak, tak, mamo, ale... niewiele nam już tu zostało. Mira z rezygnacją cmoknęła wargami. Wypiła jeszcze łyk ciepławego, słodkiego wina z fig. - Rzeczywiście, jesteś już dorosła, Selino. Wkrótce skończysz dwadzieścia lat. Chyba prawdą jest, iż w istocie zmarnowałaś najlepsze szanse na dobre zamążpójście. Lecz nawet gdyby nie chodziło o wiek... Mało który młody mężczyzna chciałby mieć żonę, bardziej zainteresowaną czytaniem tekstów i dyskutowaniem o dialogach Platona, aniżeli rodzeniem dzieci i zajmowaniem się domem! Selina wygodniej oparła się na poduszkach. W popękanych kawałkach marmuru podpierających ławy, na których siedziały, wciąż dawało się wyczuć słoneczne ciepło. Za plecami miała budynek, który zawsze nazywała domem. Kiedyś był piękny, wprawdzie niezbyt wielki, lecz z dostateczną liczbą pokoi, by pomieścić o wiele większą rodzinę aniżeli ona i matka. Teraz większość pomieszczeń stała pusta, dach przeciekał, a wilgoć, zielona i lepka, pełzła po ścianach. Ale w andronie, części domu przeznaczonej dla mężczyzn, książki ojca, stołki obciągnięte jedwabiem, srebrzone karafki i kielichy wciąż stały nietknięte. Ten pokój co tydzień sprzątała osobiście Mira. Tu ojciec zwykł przyjmować swoich przyjaciół, mężczyzn wywodzących się z różnych klas, tu odbywały się głośne sympozjony, na których smacznie jedzono i raczono się winem. Ojciec był szanowanym człowiekiem, najbogatsi kupcy, a nawet najwyżej postawieni rzymscy oficerowie przychodzili do niego po radę i pomoc, gdy chcieli zainwestować pieniądze w budowę statków. A teraz już go nie było. Umarł. Zginął w ogniu, obracając się w nicość. Selina poczuła ból przeszywający ciało. Usłyszała bolesne westchnienie matki, przyszło jej do głowy, że chyba myślą o tym samym. O tamtej strasznej nocy. O tamtej nocy, kiedy bogowie z Olimpu zapałali gniewem, a iskry ich wściekłości uleciały nad światem, s wywołując katastrofy. Nawet tutaj, na zielonej spokojnej wyspie Samos. O nocy, gdy spłonęła stocznia. A mistrz ciesielski, konstruktor i budowniczy statków, Tricus, padł pastwą płomieni. Dobrze to pamiętała. Od tamtej pory upłynęło zaledwie osiem lat, a mimo to za każdym razem, gdy wracała myślą do wydarzeń owej strasznej nocy, wydawały jej się one dalekim złym snem. Za każdym razem czuła w nozdrzach potworny zapach zwęglonego ludzkiego ciała... Selina wciągnęła w płuca czyste, słone morskie powietrze. W dole, w porcie, widziała niewolników, zapalających pochodnie na statkach, przy brzegu płonęły także ogniska, jak zwykle. Ich dom stał dość wysoko na zboczu wzgórza, bezpiecznie wybudowany na skale, lecz otoczony na tyle żyzną ziemią, że zdołały go całkiem skryć bujne pnącza i krzewy różane. Nawet teraz, siedząc na kamiennej werandzie, musiały odsuwać na bok dziko rosnące pędy winorośli, by móc spoglądać swobodnie na port i na morze. Kiedy indziej pozwalały im swobodnie zwisać i wtedy siedziały wśród ścian żywej zieleni, zasłonięte przed wszystkimi ciekawskimi oczami. Jednakże pokrzykiwanie ludzi, ujadanie psów i hałasy dochodzące ze stoczni przedzierały się nawet przez gęsty wieczorny mrok i przez osłonę pnączy. Podmuchy wiatru przynosiły też zapachy z ogrodu, miodowy aromat świeżo rozkwitłych magnolii mieszał się z odorem gnijących rybich odpadków i wodorostów, dolatującym z portu. Wszystko było tak, jak być powinno.</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">Selina przymknęła oczy i mocno ścisnęła rękę matki, ale płomienie ognisk w dole zaczęły rosnąć pod jej zamkniętymi powiekami i było już za późno, by odwrócić się od koszmaru. Leżała wtedy w swoim miękkim łóżku na materacu wypchanym suchą trawą i gęsim puchem. Z pokoju codziennego dochodził odgłos kroków matki, słyszała też leciutkie pobrzękiwanie złotych bransoletek, których Mira nigdy nie zdejmowała. W całym domu unosił się zapach pieczonych ptaszków, bo na zewnątrz, pod słomianym dachem, dwie służebne wolno obracały długie rożna. Do wieczornego posiłku przykładano w domu wielką wagę, zarówno matka, jak i ojciec zbyt często spożywali te właściwie zanadto ociekające tłuszczem jak na gust dziewczyny gołębie tusze. Popijali je winem, potem więcej się śmiali, zachowywali tak dziwnie. Ale Selina miała prawie dwanaście lat i nie czuła już wstydu, gdy skryta za zasłoną z liści szpiegowała swoich rodziców podczas czułego spotkania. Sporo już wiedziała o miłości, w każdym razie tak jej się wtedy wydawało... Gdzie może teraz być młody Janos, czeladnik wytwórcy żagli, chłopak, który zniszczył sobie palce? Siedząc tutaj z ową tragiczną nocą w pamięci i trzymając suchą dłoń matki, Selina poczuła coś na kształt żalu. Była wtedy taka młoda, taka głupia, a ponieważ ojciec tak mocno ją kochał i był taki ustępliwy, dopięła swego. Powiedziała mu, że chce Janosa, żadnego innego, tylko Janosa. Odmówiła innym zalotnikom, żaden z nich jednak nie był tak ważny, jak wielki Maximilian Hexius Scorpos, potężny partner w interesach jej ojca, najbogatszy człowiek w podbitym królestwie wysp. Jego ród pochodził z Pireusu, lecz Maximilian otrzymał prawa obywatelskie od wielkiego cesarstwa rzymskiego. Być może dlatego z taką łatwością potrafił zapomnieć, jak rzymski dyktator Sulla zniszczył jego rodzinę podczas najazdów... Maximilian zdołał mieć już dwie żony, i to zanim skończył dwadzieścia lat. Obie zmarły w połogu. Trzy wielkie statki towarowe, których był właścicielem, przywoziły mu wiele złota i rzymskich denarów. Już wówczas, przed ośmiu laty, wielu mieszkańców Samos odrobinę się go bało. Był bardzo postawny jak na Greka, prawdopodobnie dlatego, że w żyłach jego przodków płynęła kropla barbarzyńskiej krwi, tak przynajmniej poszeptywano złośliwie w winiarniach. Ale cerę miał złocistą, włosy czarne i błyszczące niczym skóra węża. Jego ciało było atletyczne, piękne i chętnie je pokazywał, zrzucając tunikę przed wspięciem się na maszt lub skokiem wprost w morze z dziobu statku albo sznurowej drabinki. To ten człowiek zabił jej ojca. Żadne prawo ani sprawiedliwość całego świata nie zdołają nigdy zaprzeczyć tej prawdzie, pomyślała Selina. Odrzuciła jego propozycję małżeństwa. Jej ojciec okrył wówczas się wielką niesławą. Do ich domu przybywali mężczyźni z całej wyspy, a kobiety słyszały, jak usiłują nakłonić Tricusa do zmiany decyzji i do przywołania do porządku upartej córki. Kusili go bogactwem, z jakim wiązałoby się takie małżeństwo. Udzielali długich lekcji na temat ojcowskiej władzy i spoczywających na nim obowiązków. Przestrzegali przed przykrymi następstwami, jakie taka ojcowska słabość mogła sprowadzić na jego młodą, niewinną córkę. Krótko mówiąc, nie do zaakceptowania było odwrócenie się plecami do przyjaciela, partnera w interesach i zwierzchnika, gdy ten z pełnym szacunkiem pragnął pojąć za prawowitą małżonkę córkę nędznego budowniczego statków! Lecz Tricus nigdy nie przyznał im racji. Tricus przyszedł do swej córki nocą, z małym tylko oliwnym kagankiem. Pamiętała dotyk jego szorstkich dłoni na czole. I ciepło jego głosu, czułość w piosenkach, które jej śpiewał. Mówił do niej, opowiadał. Jego wargi okazywały się o wiele bardziej miękkie, aniżeli można by się spodziewać, gdy przyciskał je do policzka Seliny, i przywołując słowa starej legendy, nazywał ją swoją ptaszyną. Selina mogła wyciągnąć ręce, wtulić policzek w jego pierś i poczuć, jak muskularne ciało staje się nieskończenie delikatne i bezpieczne, a zarazem twarde jak marmur. Mogła ciągnąć za półdługie kręcone włosy, czuć smak słonego potu i dymu palonych sandałowych drzazg. Taki był smak ojca. Smak poczucia bezpieczeństwa, radości i bezwarunkowej miłości. Wystarczyło jedno jedyne klapnięcie szczęk stróżujących demonów bogini losu i wszystko to zostało jej odebrane. W chłodną listopadową noc nad portem Samos poniósł się krzyk: - Pożar! Pali</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">się! Stocznie płoną! Krzyki słychać było wyraźnie nawet w położonych w oddali, wysoko na zboczach domach. Selina pobiegła w dół na bosaka. Jeszcze nim zarzuciła na ramiona wierzchnią szatę, ciężki himation, wiedziała, że stało się coś strasznego, czemu nie można już zapobiec. Gromada ludzi zdążyła się szybko zorganizować i wylewała teraz wiadra wody na płomienie. Ale stare drogie drewno, ułożone w stosach przed barakiem, płonęło z niezmordowanym zaciętym szumem. Stuletnie dęby na kile statków, smukłe pnie cyprysów na koła sterowe, najlepsze drzewo sandałowe do budowy kajut, kosztowne sosny z północy. Wszystko to trawiły płomienie. Tak samo zresztą jak szkielet statku, serce i majątek jej ojca. On sam także płonął. Stocznia zmieniła się w ogromny stos pogrzebowy, okrutny, hańbiący i wstrętny, na podobieństwo tych, które, jak wieść niosła, płonęły tam, gdzie ludzie wierzyli w moc kamieni, zwierząt i dziwacznych duchów, w dalekich krainach, w których nie znano kultury i którymi nie rządził zawiły porządek ustanowiony przez bogów. Dlaczego oni, najpotężniejsi, się nie włączyli? Dlaczego sam Posejdon nie poruszył fal, by w porę ugasiły pożar? Dlaczego Atena, która potrafi ujarzmić najdziksze konie, nie wysłała ich, by wyciągnęły Tricusa z objęć bogów śmierci? Jakiś obcy człowiek o ciemnych błyszczących oczach złapał Selinę, gdy z krzykiem chciała rzucić się w żar. - Spokojnie, moje dziecko. Pamiętaj, że jego miłość nigdy nie obróci się w popiół. Nie zrozumiała tych słów, lecz mimo to wyryły się w jej sercu niczym na kamiennych tablicach. Ale już nigdy więcej nie zobaczyła tego mężczyzny. Nie ujrzała też nigdy ojca. Znaleziono jedynie zwęglony szkielet. Mira zadbała jednak o to, by szczątki obmyto i oporządzono, a potem Tricus, budowniczy statków, ojciec Seliny, spoczął pod grubymi kamiennymi płytami. Twarze dwóch braci dziewczyny zmieniły się w maski. Cztery miesiące spędzili na pogorzelisku, kłócąc się ze sobą i ze współpracownikami. Nie było jednak pieniędzy, by rozpocząć wszystko od nowa. Największą, a właściwie jedyną wartością stoczni były umiejętności Tricusa. Człowiek, który budował najpotężniejsze na świecie statki do przewozu pszenicy, zginął w popiele wraz ze wszystkimi swoimi rysunkami i obliczeniami. Zrekonstruowanie ich potrwałoby lata, a jego partner Maximilian postawił jasne warunki przed wyłożeniem kolejnych sum pieniędzy: Selina musi natychmiast ustąpić i zgodzić się na małżeństwo. W przypływie gniewu posunął się jeszcze dalej: groził jej matce i braciom, oświadczył, że jeśli do tej pory nie zrozumieli powagi jego planów, to równie zły los może spotkać także pozostałych członków rodziny. Czy właśnie on był odpowiedzialny za pożar, tego Selina nie wiedziała. Ale tego dzikiego, rubasznego śmiechu, który rozległ się w ów wieczór, gdy Mira z płaczem kazała mu opuścić ich dom, Selina postanowiła nigdy mu nie wybaczyć. Mira płakała przez cały następny rok. Ale nawet na moment nie pozwoliła, by córka w jakikolwiek sposób odczuła surowe naciski braci. W końcu to oni ustąpili i zaciągnęli się na służbę w rzymskiej flocie. Mira i Selina od wielu już lat mieszkały same. Ostatnio do pomocy miały jedynie starą sługę. W kufrze z pieniędzmi z wolna zaczynało przeświecać dno, z każdym miesiącem coraz bliższe stawało się widmo głodu. Ale wciąż jakoś dawały sobie radę, ciągle jeszcze znajdowały coś, co można było sprzedać. Jednakże swąd spalonych zwłok ojca stał się jakby nieodłączną częścią powszedniego dnia. W ciągu tych lat nie minął nawet dzień, by Selina nie zaobserwowała bólu matki w postaci drobnych cieni, przemykających po jej twarzy, na której straszne wspomnienie wyryło swój ślad. Matka bardzo wychudła, postarzała się, była zmęczoną kobietą. Wspomnienia jednak najwidoczniej nie przestaną jej szarpać, dopóki wysuszona tak, że zostaną z niej tylko skóra i kości, nie spocznie w grobie jak ojciec. I bardzo dziwne, lecz Mira zdawała się znajdować coś na kształt chorej radości w ciągłym przywoływaniu obrazów tamtej potwornej nocy. - Pamiętasz ich twarze, Selino? - potrafiła pytać. - Pamiętasz krzyk, jaki wydobył się z gardła Livinii, gdy zawalił się dach, a na nas posypał się deszcz iskier? Selina, słysząc podobne słowa, czuła, że ogarnia ją niemal gniew. Na cóż się zda takie rozpamiętywanie? Po co siedzieć tak i pozwalać, by wszystkie okrutne krople wspomnień tamtej nocy zlewały się w jedno, tak</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">jak oliwa gromadzi się na powierzchni wody... To wszystko wina matki. Jej nieustanne mówienie o tragedii musi być tchórzliwym, pozbawionym godności sposobem dręczenia samej siebie i innych! Jakże takie zachowanie nie przystaje do ideałów, głoszonych na placach i w świątyniach przez nauczycieli, którym Selina niekiedy się przysłuchiwała. Lecz oczywiście wszystkie te tezy o godności, o działaniu skierowanym na przyszłość, o sile i odwadze, dotyczą tylko mężczyzn. Kobiety mogą się żalić, wciąż drążyć bolesne wspomnienia i załamywać ręce tak jak Pandora, gdy jej mąż Epimeteusz wypuścił z puszki wszystkie troski i nieszczęścia, jakie odtąd trapią ludzkość. Mira mocno uścisnęła córkę za rękę. - Tak żałuję... tak żałuję, że nie byłam przy nim. Gdybym przy nim była... - Nic nie mogłabyś zrobić, mamo. Wiesz przecież, że wielu silnych, odważnych mężczyzn osmaliło sobie włosy i brody, próbując go ratować. Ale to było niemożliwe, dobrze o tym wiesz. Mamo, nie... Mira uśmiechnęła się delikatnie. - Wcale nie o to mi chodziło, miałam na myśli jedynie to, że... że on umarł w takiej samotności. I nikt, ab- solutnie nikt, nie miał mocy pomścić tej niegodziwości. Czyżby w jej słowach kryło się nie wypowiedziane nigdy dotąd oskarżenie wobec synów? Selina nie wiedziała. Prawie nie znała swych dwóch starszych od niej braci. Dzieliła ich duża różnica wieku i w czasach, gdy ona biegała jako ukochana córeczka ojca, jego ptaszyna, a myśli jej nie mąciło żadne zmartwienie, niemalże nigdy nie było ich w domu. Nie było ich także tego roku, gdy stała się kobietą. Brakło ich zawsze, gdy ojciec świętował swoje triumfy, przebywali u nauczycieli w Atenach albo wiosłowali dumnymi trierami, wojennymi statkami morskiego państwa. Gdy bracia z rzadka zjawiali się w domu, chętnie obserwowała ich podczas posiłków. Wiele mieli wspólnych cech, brązowe włosy, rzadkie u obydwu brody, kształt uszu, podobny trochę do uszu ojca. Wysokie czoła, dumnie wyprostowane szczupłe sylwetki. Obaj mieli słabość do pięknych ubrań, z pewnością zarazili się nią od próżnych Rzymian. Selina ich nie znała. To jednak nie zmieniało faktu, że byli jej braćmi. I właśnie ich Mira wyglądała każdego wieczoru. Może dzisiejszej nocy wiatr przyprowadzi ten właściwy statek na wyspę? Może już jutro o świcie usłyszą stukanie podbitych żelazem butów o wyłożoną kamieniem alejkę? Może zbudzi je wesołe pogwizdywanie Caspiccia? Albo ochrypła piosenka Galepiosa... Selina opróżniła kielich z winem i popatrzyła na matkę. Jej drobne ciało mieściło się całe na dwóch poduszkach. Pewnie mimo wszystko Mira zapadła w sen. Może czeka \;\ spokojna noc, skoro tak zasnęła na werandzie, trzymając Solinę za rękę? Ale przecież ta zmęczona kobieta nie powinna leżeć na dworze. Selina doskonale wiedziała, że gdyby do tego dopuściła, matce przez wiele następnych dni dokuczałyby bóle w kolanach i biodrach. Należało ją zanieść albo przynajmniej pomóc jej dojść do pokoju, gdzie czekał materac obłożony króliczymi skórkami, chroniący kruche ciało przed chłodną morską bryzą. Niedługo, już niedługo zbudzi Mirę i pomoże jej wejść do domu. Ale tak cudownie siedzieć tu na dworze, chociaż noc powoli robi się chłodna. Jakże uspokajająco działają przyciszone dźwięki uśpionego miasta i nie mający końca szum morza, który towarzyszy wyspiarzom od urodzenia i który na zawsze pozostaje w ich głowach. Dlatego nie potrafią odróżnić go od wszystkich innych dźwięków, lecz on tkwi w nich niczym odwieczna pieśń. W całym życiu Seliny nie minął nawet jeden dzień, by go nie słyszała. Z ogrodu dobiegało cierkanie cykad. I krzyki ptaków walczących o źdźbło sitowia na dachu szopy, gdzie budowały gniazdo. Już wkrótce lato przebudzi się na dobre i cała wyspa bujnie rozkwitnie kolorami. Tak będzie, dopóki gorące słońce znów nie wypali wszystkiego kiedyś w sierpniu. Ile takich letnich pór roku może upłynąć, zastanawiała się Selina, zanim dusza Miry wypali się, tak jak się wypaliło ciało ojca? I co wtedy zrobi ona? Po raz setny złożyła w duchu przysięgę na imię zmarłego ojca. Żadne nieszczęście na ziemi nie zmusi jej do odesłania tabliczki z listem, którą Maximilian wręczył jej, nim zamknięto grób Tricusa. - Przyślij mi ją, kiedy będziesz gotowa. Ona dotrze do mnie wszędzie, widnieje na niej moja najpotężniejsza pieczęć. Daj ją jakiemukolwiek marynarzowi, nie- ważne, Rzymianinowi czy Grekowi, a oni przekażą mi twoją wiadomość bez</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">względu na to, w jakiej części świata będę żeglował. Selina zacisnęła zęby tak mocno, że aż zabolały ją szczęki. Nigdy! Nigdy, przenigdy... Pomimo wszystko nawet dla samotnej, niemal całkowicie pozbawionej rodziny kobiety istniały przecież pewne rozwiązania. Rozwiązania, które w istocie przyniosłyby jej znacznie mniejszy szacunek i byłyby nieskończenie mniej wygodne, lecz które w zamian nie pozbawiłyby ją niczego z wyjątkiem cielesnej wolności. Selina znała wiele kobiet, które służyły w świątyniach jako niewolnice. Znała też kilka z tych, które pracowały w wielkim domu rzymskiego prokonsula. Przecież potrafiła zająć się ogrodem, umiała czytać i pisać, dostatecznie dużo czasu spędziła na schodach prowadzących do sal myślicieli, by przyswoić sobie część tej starej wiedzy. Potrafiła prowadzić rozmowę, zapominając, że jest kobietą. W długie bezsenne noce dzielące zbiór ziół z ogrodu od miesiąca zamkniętych targów zdarzało się, że płakała ze strachu o to, z czego będą żyć w przyszłym tygodniu. Właśnie o takim czasie spacerowała wzdłuż nabrzeża i ukradkiem zerkała na zakazane ścieżki. Tam chodzili marynarze, stamtąd słychać było rzymskie pijackie pieśni i głośne okrzyki radości żołnierzy. W te okolice nie zapuszczała się żadna dziewczyna z dobrej greckiej rodziny. Ba, nawet córki najuboższych rybaków krzywiły się z obrzydzeniem na widok swoich sióstr, które tam mieszkały. Selina jednak czuła na ich widok podniecenie, wprawiające jej serce w szybszy rytm. Widziała, że palce tych kobiet są aż ciężkie od pierścieni, często widywała też, że kupują jedwabie w kramach przy głównej ulicy. Kroczyły uśmiechnięte, poruszały się z dumą. Na ich twarzach nie widniał wstyd, stąpały pewnie, obute w drogie skórzane sandały. Nie wydawały się ani zepsute, ani zgnębione. Ale po roku, najwyżej dwóch, znikały. Obozowisko namiotów, w których mieszkały, regularnie niszczono, a ich uznawana za nieprzyzwoitą profesja była niechętnie widziana wśród mieszkańców wyspy. Selinie właściwie nigdy nie było żal tych pozbawionych czci kobiet, chociaż na ich widok ludzie spluwali, nie wolno im było uczestniczyć w uroczystościach, nigdy nie mogły też liczyć na to, że kiedykolwiek zostaną przyjęte do rodziny jakiegokolwiek praworządnego Greka. Ona wierzyła, że zdołałaby wytrzymać takie życie, ba, uważała, że wie dostatecznie dużo o próżności mężczyzn, by móc ofiarować swoje usługi w zamkniętych domach przy Thyssos. Gdyby doszło do tego, że musiałaby to robić. Gdyby zabrakło wina dla Miry niespokojnej w późne wiosenne wieczory. Gdyby ogród przestał rodzić dość warzyw, owoców, ziół i oliwek, by mogły przeżyć. Gdyby tej wiosny bracia nie przyjechali do domu, nie przywieźli pieniędzy i żywności. Gdyby zmęczone ciało matki domagało się uzdrawiającego balsamu z Egiptu albo kosztownych kropli opium ze Wschodu. W dniu, w którym będzie musiała dokonać wyboru między takim życiem a kajdanami Maximiliana na kostkach. Selina poczuła, że na samą myśl o tym człowieku przenika ją zimny dreszcz. Wiedziała też, że jej ojciec odczuwał podobnie. Raz, po uroczystościach ku czci Dionizosa, nieco podpity nachylił się do córki i cicho szepnął jej do ucha: - To prawdziwy diabeł, Selino. Tak, tak, wiem, że my niewiele mamy wspólnego z sentymentalnym zaklinaniem duchów, jak robią to Żydzi, lecz jest jedna jedyna rzecz, co do której oni mają rację, a mianowicie to, że istnieje diabeł. Jego imię brzmi Maximilian! Selina dopytywała się, co się stało, lecz ojciec najwyraźniej poczuł się niedobrze i tylko pokręcił głową, a wzrok mu się rozpływał. - Nie mogę o tym opowiadać młodej dziewicy, a już na pewno nie wypada ojcu mówić o takich rzeczach córce... Zaintrygowanej Selinie, niczym autorowi prawdziwych tragedii, przed oczyma jął przesuwać się cały szereg obrazów, przy czym twarz Maximiliana niby maska aktora służyła wyobrażeniu wszystkich niegodziwości, o jakich tylko słyszała. Uroczystości ku czci Dionizosa niekiedy, zdaniem Seliny, wywoływały wprost mdłości swym wyuzdaniem. Nie raz słyszała bezwstydne obelgi, jakimi obrzucano kobiety, które nie chciały iść z pijanymi młodymi mężczyznami w krzaki lub do sekretnych pawilonów. Niektóre matki, kiedy uroczystości sięgały zenitu, trzymały córki w zamknięciu. Selina i Mira nigdy nie szły wraz z innymi w góry, tam gdzie zaczynał się pochód. Nieraz jednak widziały, jak później na ulicach kompletnie pijani młodzi chłopcy leją sobie wino na</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">głowę. A o pochodzie, który pewnego razu urządził Maximilian, ludzie wciąż jeszcze sobie opowiadali. Było to na rok przed strasznymi wydarzeniami. Rok wcześniej, niż Selina stała się kobietą. Na rok przed spaleniem stoczni. Wtedy mieszkańcy Samos uważali Maximiliana za półboga, który zapewni im bogactwo. Wtedy Tricus wciąż jeszcze dzielił się chlebem, winem i śmiechem ze swym partnerem, przystawiał swoją pieczęć na dokumentach, w których przekazywał Maximilianowi prawa do statku w zamian za drewno i robotników pracujących w stoczni. Maximilian zaprzągł swoje młode niewolnice, by ciągnęły wozy wyładowane po brzegi jego pijanymi przyjaciółmi. Kobiety nosiły maski wyobrażające leśne zwierzęta i ptaki, poza tym były całkiem nagie. Mężczyźni siedzący w wozach stale polewali je winem, a wśród czerwonych kropli tu i ówdzie pojawiała się krew od ciągłych smagnięć batem. Mężczyźni doskonale się bawili, szaleni od nadmiaru wina, ulegli Maximilianowi, doprowadzając do skandalu niesłychanego nawet jak na Dionizje. Selina zadrżała na to wspomnienie. Posłała pełen goryczy uśmiech granatowej ciemności, patrzyła, jak spienione grzbiety fal połyskują niczym ruchome łańcuchy górskie w oddali. Co kryje się za nimi? Co się stanie, gdy nadejdzie kolejna zima i w spiżarni pod domem nie będzie już ani zboża, ani oliwy? Puściła rękę uśpionej matki i wolnym ruchem zaczęła masować własne skronie. Istnieje jedno jedyne rozwiązanie. W głębi serca czuła je niczym wyrzut sumienia. To myśl o nim pocieszała je w trudnych czasach, ta myśl karmiła je w niektóre zimowe wieczory, gdy mogły się posilić jedynie suszoną rybą i kawałeczkami podgniłych owoców. Mogły sprzedać puchar. Puchar boga Słońca, który leżał starannie owinięty w mocne płótno w głębi sąsieka z ziarnem. Dziedzictwo Miry, którego nigdy nie śmiała tknąć. Podarunek dla Rebeki od uciekinierów, którym kiedyś pomogła na pustyni. Puchar, który nazwała świętym i umieściła w swej własnej prywatnej świątyni. Prawdopodobnie wykonany został z najczystszego złota i wart był prawdziwą fortunę, a mimo to Mira oświadczyła jasno: nigdy nie należy się go pozbywać. W spadku przejmie go Selina, w spadku po Rebece! Spadek, lecz odziedziczony po nieznajomej osobie. Dlaczego więc jego sprzedaż miałaby być taka trudna? Selina wolnym ruchem wstała z kamiennej ławy. Matka spała głęboko. Selina podniosła ku niebu zmrużone oczy. W granatowej, miękkiej jak aksamit ciemności gwiazdy lśniły niczym diamenty. Znała nazwy większości z nich. Z nauk egipskich astrologów wiedziała, że gwiazdy mogą być czymś więcej aniżeli tylko pięknymi dekoracjami na przejrzystym wiosennym niebie. Czy to prawda, że one decydują o ludzkim życiu? Czy to możliwe, aby były tak wielkie jak Ziemia i by ktoś na nich stał i oglądał ich z góry? Już przed ponad siedmiuset laty Hezjod twierdził, że gwiazdy noszą w sobie wiedzę, która powinna kierować rokiem wieśniaka. Że dopiero gdy Orion i siedem sióstr w Plejadach nabiorą blasku, dopiero wówczas można z powodzeniem zaczynać orkę. Selina poczuła przenikającą ją odrobinę radości. To wiedza, którą podzielił się z nią ojciec. Może i nie była tak ogromna i skomplikowana, jak dyskusje wielkich mówców, lecz ważna i słuszna w pewnym sensie, pomimo swej niewiarygodności. Ale kto tak naprawdę mógł to wiedzieć? Kto zna odpowiedź na pytanie, czy gwiazdy są otworkami w niebie, przez które bogowie zerkają na świat, czy też raczej fragmentami bliźniaczego słońca, które wybuchło? Czy to prawda, że Plejady to siedem sióstr umieszczonych kiedyś na niebie? I że ta siódma, Merope, jest ciemniejsza niż jej gwiezdne siostry, bo tylko ona miała kochanka śmiertelnika? Filozof Anaksagoras twierdził, że księżyc nie posiada żadnego własnego światła, lecz jest tylko jakby zwierciadłem, odbijającym światło słoneczne w oczy ludziom, gdy na niego patrzą. Selina stała, lekko drżąc, jak gdyby gwiazdy słały w jej ciało ostre strzały chłodu. Niemal kłuły ją tajemniczo, świecąc na morze. Księżyca nie było widać. Podjęła decyzję. Dziś w nocy zejdzie do jamy wydrążonej w skale pod domem i rozpakuje puchar. Bracia powinni byli przypłynąć już wiele tygodni temu. Coś musiało się im przytrafić, być może tej wiosny wcale nie pokażą się w domu, a one przecież potrzebują pieniędzy! Mira musi dostać lepszą strawę, cieplejszą odzież, być może trzeba będzie się wyprawić aż do</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">świątyni Asklepiosa w Epidauros, aby tamtejsi kapłani spróbowali uleczyć tę chorobę, która z miesiąca na miesiąc coraz bardziej pozbawiała ją sił. Najostrożniej jak umiała nakryła śpiącą na kamiennej ławie matkę jeszcze jednym wytartym ze starości pledem. Rzuciwszy ostatnie spojrzenie na gwiazdy, Selina zapaliła oliwny kaganek i weszła do zimnej, wilgotnej, przypominającej grób piwnicy z zapasami. Za życia ojca wisiały tu całe rzędy suszonych połci mięsa, kiełbas i tłustych ryb. Tu wciąż jeszcze stały dzbany, dawniej wypełnione najlepszą oliwą, solą i miodem. Kosze, które niegdyś mieściły suszone figi i rodzynki, teraz ziały pustką, a spróchniałe drewniane wiadra w rogu pokryła pajęczyna. Oświetlała sobie drogę, schody były tu strome, wyrąbane bezpośrednio w skale. W głębi pomieszczenia, tam gdzie sąsieki na ziarno zasłaniały rząd półek, tam właśnie matka znalazła odpowiedni schowek. Nad głową Seliny wznosiła się gruba, solidna warstwa skały, nie dochodził tu żaden odgłos. Zorientowała się nagle, że nie przedzierał się tutaj nawet szum morza. To dlatego nie usłyszała koni ani tupotu obcych stóp uderzających o ziemię przed domem. Usłyszała natomiast krzyk matki. Selina ujęła w rękę złocisty puchar akurat w momencie, gdy blask lampki oliwnej padł na odsłonięte szlachetne kamienie, sprawiając, że zabłysły niczym zielone oczy. Co się mogło stać? Wsunęła naczynie pod peplos, tunikę o luźnej przedniej części, dostatecznie szeroką, by ukryć zawiniątko. Potem popędziła w górę po schodach. Jeszcze zanim otworzyła zgrzytającą pokrywę, usłyszała grube głosy. Nie poznała żadnego. Cóż to za ludzie ośmielają się niczym barbarzyńcy nachodzić dom ubogiej wdowy w środku nocy? Nie zdążyła nawet się wystraszyć, bo poczuła mocny uścisk na ramieniu, gdy tylko wystawiła głowę z otworu w podłodze. Wyciągnięto ją ze środka siłą, a potem rzucono na ziemię. Wystawiła ręce, by ochronić puchar, palcami macając w poszukiwaniu podparcia, dzięki któremu zdołałaby stanąć na nogi, lecz natychmiast przyciągnęła rękę do siebie, gdy ciężki, podbity metalem but dotknął nagich palców. Selina ujrzała obce stroje, nabijane srebrem. Jakiś nieznajomy mężczyzna patrzył jej prosto w oczy, na ramiona miał narzuconą ciemnoniebieską pelerynę. - Córko Tricusa, twój los jest już przypieczętowany. Nie możesz dłużej sprzeciwiać się bogom! Ujął ją za ramiona, widocznie chciał, żeby stanęła na nogi. Selina usiłowała się wyrwać z uchwytu mężczyzny, lecz on ścisnął ją jeszcze mocniej, a potem pociągnął przez korytarz na obszerną werandę, gdzie Selina zaledwie przed chwilą pozostawiła swą uśpioną bezbronną matkę. Mira na szczęście stała wyprostowana, bogom niech będą za to dzięki. Ale otaczali ją czterej rośli mężczyźni z pochodniami w dłoniach, a w krąg światła ktoś przyciągnął krzesło Tricusa. Siedział teraz na nim człowiek, którego Selina znała aż za dobrze. Maximilian Hexius. Wyprostowała kark, odwróciła się do matki. Zrozpaczona popatrzyła na udręczoną, pełną lęku twarz Miry. Najwyraźniej jednak nie wyrządzili jej żadnej krzywdy. Selina jeszcze odrobinę uniosła głowę, czując ciężar długich włosów na plecach. Prosta drewniana spinka musiała się z nich wysunąć podczas szarpaniny. Wiedziała, że jej gęste czarne włosy budzą podziw u większości ludzi, Tricus powiedział kiedyś, uśmiechając się z dumą, że są niczym królewski płaszcz. - Wstań z krzesła mego ojca, bezczelny intruzie! Jeden z mężczyzn burknął z pogardą i cicho gwizdnął. - Kici, kici... Maximilian nie uśmiechnął się, słysząc drwiący komentarz, nie rozbawiło go też parskanie Seliny. Nie wstał, nim zaczął mówić. - W tym domu nie ma już odpowiedzialnego gospodarza. Posłuchajcie, najmłodsza córka ośmiela się zwracać do nas z taką zuchwałością! Czyż my, porządni obywatele, dbający o morale, nie powinniśmy przemówić jej do rozumu? - Proszę, proszę! Mężczyźni jęli uderzać końcówkami pochodni o kamienną podłogę i chichotem wyrażać uznanie dla słów swego przywódcy. - Doprawdy, czyż nie ma tu żadnego mężczyzny, który przemówiłby w sprawie tej nieszczęsnej, pomylonej kobiety? Czy ta wdowa nie ma żadnego syna? Czyżby ta wściekła lwica z przepastnych lasów Olimpu nie miała brata? Maximilian prędkim ruchem obrócił głowę. Dwóch z mężczyzn rozstąpiło się na boki. W ciemności ukazał się inny mężczyzna i to on przemówił teraz do Seliny, nie pokazując twarzy. Maximilian</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">dopiero teraz, widząc minę dziewczyny, pozwolił sobie na uśmieszek zaciśniętych warg. Selina zadrżała. A mężczyzna stojący w cieniu nie próbował nawet ukryć, że płacze. - Musisz w końcu ustąpić, siostro. Wszystko już przepadło. Daj mu to, czego on pragnie. Zaklinam cię w imię naszego zmarłego ojca, dla dobra naszej matki, na honor twoich braci... Maximilian uśmiechnął się jeszcze szerzej, widząc, jak Selina zapada się w siebie na dźwięk słów brata. - Caspiccio, coś ty zrobił? Ty psie... Jakichże to potworności się dopuściłeś, skoro się jemu sprzedałeś? Jak śmiesz, by twoja noga postała w tym domu, nędzny... Potężny mężczyzna podniósł się z ustawionego w kręgu światła krzesła Tricusa. - Słyszycie, ludzie... Ta dziewczyna jest równie mądra i bystra, jak wam mówiłem. Jej mowa jest niczym mowa wielkich mędrców, a ciętością języka może konkurować nawet z najlepszymi adwokatami... Selina poczuła gniew, kąsający w pierś niczym żmija. - Milcz, psie! Najwyraźniej pojmałeś mego brata jak nędznego okrętowego szczura, lecz niech ci się nie wydaje, że możesz tu przychodzić i... Teraz Mira otworzyła drżące wargi i powiedziała: - Selino... cicho... Bądź ostrożna, ptaszyno. Jastrząb wciąż unosi się na skrzydłach, jeszcze nie zanurkował po swą ofiarę. Selina popatrzyła na matkę. Twarz Miry była nieruchoma niczym egipska pośmiertna maska. Selina nigdy jeszcze nie widziała jej tak wystraszonej, nie widziała u matki tak obnażonego bezradnego strachu. Postąpiła o krok w stronę cieni, gdzie stał jej brat, teraz milczący. - Co ty zrobiłeś, Caspiccio? Cichy śmiech Maximiliana przypominał raczej grzmot czającej się w oddali burzy. - Ten twój brat to buntownik. Gdy zabierałem go z tego rzymskiego statku, jego los już został przypieczętowany. Przywiozłem go tobie, Selino. Wiedziałem przecież, że już poniosłaś wielkie straty... Selina chwyciła za prosty chiton brata, pociągnęła go za tę długą pozbawioną rękawów szatę. - Mów, bracie! I Caspiccio rzeczywiście zaczął mówić ściszonym, pustym głosem: - Miałem wrażenie, jakby spadł na mnie gniew wszystkich bogów, siostro. Myślałem, że zginę, a nawet gorzej, już widziałem, jak moją duszę rozszarpują te rzymskie świnie! Warunki na statku były naprawdę straszne, batożyli nas jak zwierzęta. Nie byliśmy wolnymi ludźmi, Selino, sprzedaliśmy się, wcale o tym nie wiedząc... Maximilian, poirytowany, postanowił dorzucić parę faktów: - Wydawało mu się, że życie rzymskiego żołnierza to tylko wino i parady, poczuł jednak, co znaczy dyscyplina w armii. Trafił na galerę i bardzo mu się tam nie spodobało. Podburzał do buntu i zabił sternika. Za takie przewinienie możliwa jest tylko jedna kara - śmierć. Można właściwie powiedzieć, że zdjąłem go z krzyża, Selino. Dziewczyna jęknęła bez tchu. A Mira ukryła twarz w dłoniach. Maximilian podniósł się z krzesła, podszedł do balustrady i wysunął głowę pomiędzy ciężkimi pędami pnączy. - Co my z nim teraz zrobimy, Selino? Nie jest już wolnym człowiekiem, lecz pewnie mógłby żyć tutaj, na Samos. Może tu zła sława nie przybiegłaby za nim jak wygłodniałe szczury. Może i tak by się stało, gdyby ktoś wiedział, jak te szczury zarżnąć i wyniszczyć... Selina poczuła, jak serce zamiera w niej, zmienia się w twardy kamień. - Maximilianie, czego ty właściwie od nas chcesz? Śmiech postawnego mężczyzny brzmiał teraz jaśniej. Rozłożył ręce, błysnęły złote łańcuchy. Pochodnie w dłoniach mężczyzn zamigotały, rzucając cienie na pobladłą twarz Miry i na stół, na którym wciąż jeszcze stały puste teraz kielichy po winie. - Jestem człowiekiem, który nigdy nie zrezygnuje z losu, jaki wybrali mu bogowie. A ty, droga Selino, zostałaś mi przeznaczona, jeszcze zanim przyszłaś na świat. Ty masz urodzić moich synów, tak mi wywróżyl wielki Oppiandris. Selina jęknęła głucho. - Ten tłusty wróżbita z pustyni? Tylko dzieci i stare baby słuchają podobnych rad. Mówi się, że on jest głupszy nawet od rzymskich kapłanów, którzy wierzą, że ludzki los można wyczytać z wnętrzności w rozpłatanym brzuchu zwierzęcia! I znów Maximilian wybuchnął śmiechem. - Jak ty dużo wiesz, moja gołąbeczko... Aż dziw, że nigdy twoja noga nie postała na ziemi Sokratesa ani nie stąpała po ulicach mądrości w Aleksandrii. Ale tak jeszcze będzie, moja kochana. Gdy tylko dokumenty zostaną przygotowane, a to może nastąpić nawet jeszcze tej no- cy, jeśli zechcesz, zaraz pożeglujemy ku nowemu życiu. Selina w proteście dobiegającym gdzieś z jej wnętrza</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">zawołała gniewnie: - Nigdy! Mira zaczęła osuwać się na ziemię, jeden z mężczyzn dość bezceremonialnie podprowadził ją do leżącej na podłodze poduszki. Ciche zawodzenie matki wbijało się w serce Seliny jak noże. - Caspiccio! Zrób coś! Powstrzymaj to! Ale brat odstąpił tylko o krok do tyłu. - Wtedy on zabije nas wszystkich - szepnął ochryple po egipsku. Obcy język, łagodność jego dźwięków, opowieści o tym, jak dziad uczył dwóch małych chłopców ojczystego języka, wszystko to napłynęło nagle do Seliny. - Nie mów do mnie po egipsku, ty zdrajco i durniu! Nauczyłeś mnie tego języka, tak jak nasz dziad uczył ciebie, lecz nie czynił tego z myślą, iż będą w nim wypowiadane niegodne błagania! Splunęła na podłogę, raz, potem drugi. Szloch Miry przeszedł w głośny płacz. Selinie przed oczyma zamigotały zielone gwiazdy. Puchar ciężko spoczywał jej na brzuchu, ostre krawędzie kamieni, którymi dookoła ozdobiony był brzeg, wbijały się w cienką skórę pod piersiami. Wsunęła rękę pod tunikę, pas na biodra zrobiony był z solidnej, grubej skóry. Nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co czyni, wyciągnęła puchar i posłużyła się nim jak bronią, uderzając w głowę Maximiliana. Musnęła go zaledwie krawędzią, lecz nad jednym okiem mężczyzny skóra pękła i utworzyły się z niej jakby wykrzywione usta. Wkrótce cała twarz przybysza zalała się krwią. Ale on nawet się nie poruszył. Dwaj mężczyźni jakby na komendę, która przecież wcale nie padła, pochwycili Selinę i wyrwali jej puchar z rąk. Mira osunęła się na kolana na kamienną posadzkę, ale Caspiccio rzucił się w przód z głośnym krzykiem. Maximilian wyciągnął sztylet z pochwy, którą nosił na prawym biodrze. Jednym zręcznym ruchem przytrzymał Caspiccia, podciął mu gardło, a ciało wyrzucił za balustradę. Potoczyło się po stromej skale i zatrzymało wreszcie na porośniętym trawą kawałku zbocza kilka pięter poniżej. Nie odezwał się ani słowem. Wytarł tylko sztylet o liście i na powrót umieścił w pochwie. Potem obiema rękami chwycił puchar i podniósł go ku pochodniom, ku twarzy Seliny. Patrzyła, jak lśnią rubiny, kamienie przypominały jednak zalane krwią oczy, nie znalazła w nich żadnej pociechy. - Czy teraz zechcesz zostać moją żoną i urodzić mi synów? Jego głos był przejrzysty, spokojny i głęboki, lecz dało się w nim wychwycić lekkie drżenie. Stawką w tej grze była jego godność. Towarzyszący mu mężczyźni wyglądali na wytrenowanych do walki niewolników, równie dobrze jednak mogli być wysłannikami rzymskiego magistrata. Ten człowiek zabił jej brata z taką łatwością jak zarzyna się jagnię. Na posadzce leżała matka, a konwulsje targające jej ciałem przypominały Selinie cielę, wykrwawiające się na śmierć po bestialskiej ceremonii ofiarnej Żydów. Maximilian nawet nie uniósł ręki, żeby otrzeć krew wciąż skapującą mu z twarzy. Wśród lepkiej czerwieni błyszczały mu tylko oczy. -Ja z ciebie nie zrezygnuję, rozumiesz? Gwiazdy postanowiły, że będziesz moja. Ani ty, ani ja nie jesteśmy w mocy tego zmienić. Selina w głębi serca przeklęła wszystkich wróżbitów i astrologów, którzy wkładali ludziom do głowy takie bzdury. Lecz przez moment ujrzała także twarz swego ojca w dniu, kiedy kil tamtego niesamowitego statku został skończony i wydarzenie to należało uczcić. Maximilian był tam wtedy, właśnie tego dnia Selina ujrzała go po raz pierwszy. Ze stołu w winiarni zgarnął ręką pieczone przepiórki i zażądał jagnięcia. Tricus zakrył wtedy swoją siedmioletnią córkę własnym płaszczem. Teraz Maximilian miał taki sam wzrok. Selina drżała jak liść, gdy mężczyźni zmusili jej matkę, by stanęła na nogi, i przywiązali ją do pergoli, nie pozwalając dalej chować twarzy w dłoniach. Selina wiedziała już, że przegrała. Nie musieli wcale przystawiać ostrzy sztyletów do wyschniętego ciała matki, nie musieli łamać jej palców ani wyrywać włosów, by z bólu krzyczała jak szalona. Wystarczyło, że zatroszczyli się o to, by Selina popatrzyła w kochaną twarz matki, w której strach i wzburzenie gasiły teraz płomień życia. Selina wbiła spojrzenie zmrużonych oczu w Maximiliana. - Będziesz jeszcze za to cierpiał. Ta groźba sprawiła, że mały mięsień w kąciku ust zaczął mu niekontrolowanie drgać. - Będziesz cierpiał długo i straszliwie za to, co uczyniłeś mojej rodzinie - powtórzyła. Szybkim ruchem wypięła szpilki z tuniki i z miękkim szelestem rozpięła pas. Naga, całkiem pozbawiona czci, na oczach zaskoczonych mężczyzn podeszła do Maximilina i uklękła u</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">jego stóp. Zachowała się jak pokorna niewolnica, lecz żaden z mężczyzn będących świadkami tego, co się stało, nie mógł nie zauważyć buntu, bijącego z oczu Seliny. Maximilian wyciągnął rękę i dotknął jej włosów. Rozsunął je na boki, odsłaniając twarz. Wtedy Selina spuściła głowę i skierowała spojrzenie na poplamioną kamienną posadzkę. Dlatego nie widziała, jak Maximilian się zachwiał i wreszcie musiał przytrzymać się kamiennej poręczy, która oblana krwią z gardła Caspiccia stała się teraz gładka i oślizgła. - Trzy dni - oświadczył Maximilian. Trzy dni, tylko tyle dostała, by pożegnać się z matką, pogrzebać brata, odwiedzić sąsiadów i przyjaciół, a także po to, by ukryć swój ból i pożeglować ku Aleksandrii i nowemu życiu. Selina patrzyła, jak niewolnicy suną rzędem, niosąc zaopatrzenie do domu. Widziała cieśli, którzy przyszli zbudować niskie szopy dla zakupionych kur i gołębi. Patrzyła, jak brązowe owce gnano do posiadłości, a mężczyźni dźwigają całe stosy mat na pokrycie dachu ponad północną ścianą, tam gdzie belki przegniły od wilgoci. Spiżarnia Miry się wypełniła. Przydzielono jej dwóch niewolników, którzy mieli jej usługiwać i zajmować się zwierzętami. Nie musiała też troszczyć się o sypanie paszy w karmidła ani o oranie pola za domem. W piwnicy stanęło pięć przepięknie zdobionych amfor, te duże naczynia z dwoma uchwytami wypełnione były po brzegi najmocniejszym, najsłodszym winem. A pod dachem Miry zamieszkał młodzieniec, który miał być jej rozrywką i pociechą. Maximilian twierdził, że chłopak posiadł wprost boski dar śpiewu i gry na instrumentach, jego muzyka potrafiła pocieszyć niemal tak, jak pieśń słowików. Seliny nic z tego nie było w stanie poruszyć. Przez cały czas nie mogła oprzeć się wrażeniu, że jej ciało jakby gnije od środka. Rozkładała się niby ryba na słońcu. Lecz ściskanie w żołądku zmieniło się w końcu w czerwony ból, gdy wreszcie wybiła godzina i musiała objąć matkę na pożegnanie. Pocałowały się. Mira cicho szeptała jej do ucha: - Nadzieja, pamiętaj, nadzieja... To jedno jedyne, co jeszcze zostało w puszce... I Selina uśmiechnęła się sztywno przez łzy, świadoma, że musi to zrobić dla matki. Nikt nie mógł wiedzieć, czy Mirze dane będzie przeżyć jeszcze jedną zimę. Matka miała rację, jedynym, co im jeszcze zostało, była nadzieja. Tak jak w opowieści o puszce Pandory... Kiedyś dawno, dawno temu, stworzona na wzór bogiń nieśmiertelnych Pandora została zesłana ludziom, a w posagu przyniosła ze sobą puszkę. Kiedy jej mąż Epimeteusz otworzył owo naczynie, ze środka wyfrunęły na świat nieszczęścia: choroby i nędza, nienawiść i zniszczenia, które trapią ludzi. Na szczęście w puszce pozostała nadzieja, która mocno przywarła do dna. Selina czuła kołysanie lektyki. Zamknęła oczy i z całej siły zacisnęła ręce na zawiniątku, zawierającym puchar boga Słońca. Jej własną puszkę Pandory. Na jego dnie, niezależnie od wszystkich denarów i sestercji, za które zdołałaby go sprzedać, mogło kryć się jej własne zbawienie. Właśnie o tym szeptała jej Mira ostatniej nocy. Opowiedziała jej tę dziwną historię, zapisaną na jasnych zwojach papirusu, zamkniętych w ustawionych w piwnicy naczyniach z ceramiki. - Nigdy, przenigdy nie możesz go sprzedać. Już raczej sprzedaj swoje serce, nie bacząc na to, ile cierpień ci to przysporzy... Raczej umrzyj, Selino, aniżeli niegod- na ręka miałaby zacisnąć się na twoim dziedzictwie! Selina czuła, jak serce mocno wali jej w piersi. Rada matki była tak przesycona chłodem, tak bardzo do niej niepodobna, jednocześnie zaś dziewczyna wyczuwała, że w słowach Miry kryje się rozpaczliwa prawda. Poprzez ręczne pismo kobiety, z którą nigdy się nie zetknęła, korzenie Seliny sięgały głębiej. Podarunek żydowskiej dziewczyny. Puchar boga Słońca. Postawiła Maximilianowi jeden jedyny warunek: puchar na zawsze pozostanie jej własnością. Zgodził się na to. On przecież nie znał historii tego naczynia. Nie znał opowieści o jego mocy. To moc miłości, twierdziła Mira. Lecz opowieści o pucharze mówiły także o mocy cierpienia i magii śmierci. Czy puchar pomoże jej wypełnić to jedno jedyne zadanie, dla którego warto jeszcze było żyć? Czy pomoże zemścić się na Maximilianie? Selina oddalała się od domu swego dzieciństwa. Już wkrótce umieszczono ją na miękkich poduszkach na pokładzie wielkiego statku. Podniesione czerwone żagle łopotały niczym skrzydła olbrzymich ptaków nad jej głową. Maximilian stal na dziobie, ubrany w lśniący biały jedwab.</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">Selina czuła, że całe ciało aż płonie jej z nienawiści. A puchar, wypełniony kwiatami z najpiękniejszego ogrodu Samos, jakby żył w jej dłoniach. Selina pomści swoją rodzinę. Na koniec odnajdzie jedynego żyjącego brata i wykupi go z niewoli. Nie miała nawet cienia wątpliwości, że Maximilian pozbył się Galepiosa z taką samą łatwością jak Caspiccia. Brat zapewne jest galernikiem albo dźwiga kamienie do budowy którejś z ogromnych dróg cesarza. Ale bogowie zobaczą jeszcze jej święty gniew. Selina nawet przez moment nie wątpiła, że nadejdzie dzień, gdy ujrzy Maximiliana krwawiącego u jej stóp. Albo będzie wił się w kurzu jak wąż, którym przecież był, z zatrutymi wnętrznościami i wystającym z ust językiem nabrzmiałym niczym spuchnięte serce... Zabije go. Nie była tylko pewna, kiedy się to stanie, a tym bardziej w jaki sposób. Ale gdy piosenka wiatrów w żaglach pochłonęła okrzyki ludzkiego tłumu w porcie, Selina odwróciła głowę i znów złożyła niemą przysięgę. Powróci na Samos, na grób swego brata i ojca, przyniesie im w pucharze boga Słońca serce Maximiliana wyrwane z jego piersi. Oczy wypełniły jej się łzami. Może stało się to za sprawą morskiej bryzy albo słonej wody, której mgiełka podrywana podmuchami uderzała w dziewczynę, gdy żagle pochwyciły wiatr i statek nabrał pędu. Jeśli wiatry będą im sprzyjać, mogą dotrzeć do Aleksandrii, jeszcze zanim kwiaty w pucharze zwiędną. Pod wieczór się uciszyło, a zanim ciemność całkiem spowiła statek, nie było już nawet tchnienia, które by go poruszyło. Wokół czubków masztów krążyło z krzykiem kilka mew. Członkowie załogi wyciągnęli swoje hamaki i udali się na spoczynek, czuwali tylko marynarz na oku, mistrz od wiosłowania i sam kapitan na daszku obszernej nadbudówki z przodu. Selinę umieszczono za zaryglowanymi drzwiami w kajucie pod pokładem, zza ściany dobiegał do niej głos Maximiliana, wydającego rozkazy i wzywającego oficerów. Czyżby statek należał do niego? Czy też po prostu nim dowodził w imieniu jakiegoś rzymskiego właściciela? Selina poznała, że statek zbudowano w Pireusie, miał tradycyjną grecką formę, zaokrąglone linie, wpatrujące się oko. Dwa maszty, lecz tylko dwa pokłady wioślarzy. Dzięki szerokiemu kadłubowi stabilnie unosił się na wodzie, nie był jednak w stanie rozwinąć imponującej prędkości. Zbudowany został do przewozu ciężkich ładunków i teraz, kiedy wiatr całkiem już ucichł, unosił się na falach niczym rozłożysta maciora. Czarna kobieta obserwowała Selinę, mrużąc powieki. Najwyraźniej nie śmie nawet na chwilę spuścić z oka swej więźniarki, pomyślała Selina zirytowana. A gdzież by ona miała uciekać? Przecież dobrowolnie zgodziła się wejść na pokład. Teraz zaś jedyną możliwością ucieczki był skok w fale. Śmierć w morskich odmętach. Selina odsunęła tę myśl od siebie, zanim pomyślała ją do końca. Nie zamierzała umierać, chciała walczyć i wygrać. Sługa ostrożnie wychyliła się w przód i otarła twarz Seliny ściereczką zwilżoną wodą różaną. Woda pachniała również rozmarynem i cytryną, przypominając niemal wodę do przemywania ran, którą zwykle przyrządzała Mira, gdy Selina jako mała dziewczynka stale obcierała kolana albo łokcie. Selina schyliła kark, pozwoliła służącej unieść swoje długie włosy i teraz poczuła jej miękkie dłonie na szyi i na plecach. Kobieta rozpięła jej tunikę i nacierała pachnącą wodą ramiona i piersi. Było to bardzo przyjemne i w jakiś dziwny sposób niosło również pociechę. Ale kiedy Selina usiadła przed miską już całkiem naga, kobieta zmarszczyła brwi. Czym prędzej podeszła do niedużego kuferka pod ścianą i wyciągnęła nóż. Selina wpatrywała się w nią z niedowierzaniem, gdy ostrzyła go o skórzany pas, a potem wypróbowała na własnej ręce. Z ledwie widocznego nacięcia wypłynęła jedna kropelka krwi. Kobieta zlizała ją i uspokajająco popatrzyła na Selinę. Potem pchnęła ją na miękko wyściełane łóżko pod ścianą. Statek tkwił niemalże nieruchomo, lecz ta kobieta w jakiś naprawdę zdumiewający sposób potrafiła przewidzieć każde nawet najdrobniejsze kołysanie, od którego mogłaby zadrżeć jej ręka. Za każdym razem, gdy fala lekko huśtała pokładem, unosiła ostrze znad skóry Seliny. Selina zadrżała, gdy kobieta poprowadziła nóż po wnętrzu jej ud, lecz ostrze nie było zimne, nie czuła też żadnego bólu, gdy służąca usuwała cieniutkie włoski tuż przy skórze. - Wosk i miód - szepnęła kobieta. - Przydałby się wosk z miodem. Ale cóż, dla morskiej oblubienicy to musi wystarczyć. Selina</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">zacisnęła zęby. Morska oblubienica? Być może Maximilian sądził, że czysta dziewica ulegnie mu tej nocy, Selina jednak wiedziała, że będzie inaczej. Nie zamierzała witać go jak wytęsknionego męża. Och, oczywiście, dostanie to, po co przyjdzie, w tej kwestii nie miała żadnego wyboru, to zresztą nie musi być wcale takie trudne, widziała przecież, co byk robi z krowami, i kury... Wystarczy stać albo leżeć nieruchomo, a wszystko prędko minie. Podejdzie do całej sprawy ze stoicyzmem, będzie tylko obserwować, wytrzymywać, nie pozwoli się porwać żadnym przypadkowym uczuciom. Kobieta goliła teraz ciemny trójkąt między nogami Seliny. Selina leżała zupełnie nieruchomo, zmuszając się do recytacji w duchu fragmentów z pism Wergiliusza. Gdy służąca wreszcie skończyła, całe ciało Seliny, od stóp do głów nasmarowane wonnymi maściami, było zadziwiająco rozgrzane i miękkie. Przyłapała się na tym, że serce wali jej jakby w na- pięciu. Mięśnie łydek i ud ściągały się i nawet głęboko w brzuchu odczuwała łaskotanie, wywołane przyjaznym dotykiem sługi. Niewolnica podała jej jeszcze kielich z winem, a potem, uśmiechając się tajemniczo, opuściła kajutę, starannie zamykając za sobą drzwi. Selina wypiła mocno przyprawiany napój, potem ułożyła się pod miękkimi prześcieradłami, zwinęła w kłębek jak kociak. Musiała być już późna noc i wszystkie głosy na statku zdawały się otulone w miękką wełnę. Od czasu do czasu rozlegały się jakieś przytłumione rozkazy, rozmowa marynarza na oku ze sternikiem. Dochodziły do niej krótkie, niemalże tajemnicze słowa, ale nie mogła dopatrzyć się sensu, jaki się w nich krył. Cóż, to nie jest takie ważne, Selina nigdy nie będzie żoną morskiego wędrowca. Drzwi otworzyły się bezszelestnie, a w słabym blasku pojedynczej lampki dostrzegła tylko jego cień, gdy schylił głowę i wszedł do środka. Zadrżała, gdy otworzył usta i przemówił do niej. Jego głos brzmiał obco, jakoś inaczej aniżeli ten, który wrył jej się w pamięć w dniu śmierci brata. Teraz wydawał się dość przyjazny i cichy, ale Selina nienawidziła każdego dźwięku, każdego oddechu, który pochodził od niego. Wymówił jej imię. Nie odpowiedziała. Wtedy podszedł do niej i dotknął jej ręki. -Jesteś silną kobietą, Selino. Wiedziałem o tym przez cały czas. Prawdziwy z ciebie materiał na królową, dokładnie tak, jak powiedział mi wróżbita. Wszystko zostało zapisane w gwiazdach, bogowie już wytyczyli ścieżkę twego życia. Selinie serce waliło w gardle. Czuła krew pulsującą w skroniach. Wciąż jednak zmuszała się, by nie ustawać w niemej recytacji. Słowo po słowie, zdanie po zdaniu. Wysiłek przy wygrzebywaniu z pamięci starych strof był dostatecznie duży, by zamknąć się w sobie, odgrodzić się od jego głosu, dotyku, nawet od zapachu, który przenikał teraz w jej ciało przez nos. To drogie perskie perfumy, ciężkie, a zarazem ostre. Poczuła odrobinę triumfalnej radości. To znaczy, że ten głupiec szykował się do spotkania z nią! - Usiądź, niedługo Fedra przyniesie nam jedzenie. Chyba jesteś głodna? Selina doszła właśnie do fragmentu, w którym bohater śpiewa o swym mieczu, nim wbije go w serce złego wodnika. Gdy nie zareagowała na słowa Maximiliana, on złapał ją i podciągnął w górę. Starała się być bezwładna jak słomiana kukiełka, głowa zakołysała się na szyi. - Nie bądź głupia, Selino! Ślepo wpatrywała się w ścianę, słyszała, że głos zaczyna mu teraz drżeć od hamowanego gniewu i być może odrobinę z rozczarowania. Zachęciło ją to, by nie zmieniać taktyki. A więc nie podobała mu się jej uległość? No cóż, ale taka właśnie będzie. Pozwoliła, żeby głowa opadła jej na ramię, włosy zakryły twarz niczym zasłona, połaskotały lekko w usta, lecz ona się nie ruszyła, po prostu dalej siedziała nieruchomo. Maximilian najwyraźniej nie wiedział, co robić. Kilkakrotnie okrążył maleńką kajutę, nalał sobie wina. Jej nie zaproponował, tylko sam pil potężnymi haustami. Usłyszała potem zgrzyt składanego stołka, zdjął go ze ściany i rozłożył. Siedzenie i oparcie pod plecy ob- ciągnięte były mocnym haftowanym jedwabiem, Selina wiedziała, że wygodnie się na nim siedzi. Przez zasłonę włosów ledwie dostrzegała jego długie nogi, skrzyżowane, lecz niespokojne. - Cóż to za gra, Selino? - spytał chłodno. Cisza. Krzesło znów zaszurało, zadźwięczała też wysadzana srebrem pochwa, trącając o metal w pasie. - Chcesz, żebym cię posiadł jak nieme zwierzę? Chcesz zachowywać się jak zbyt młoda niewolnica w lupanarze, gdy ja proszę, byś</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">była moją żoną? W twoim wieku... Łyknął jeszcze trochę wina. Być może chciał wypić aż tyle, by zakręciło mu się w głowie. Nieraz przez cienkie ściany słyszała, jak matka łaje ojca, gdy wracał do domu w takim stanie. Na twarz Seliny wypełzł cień uśmiechu. Skryta za zasłoną włosów zaczynała czuć swoją władzę. Mając Mirę i brata jako zakładników, mógł zmusić ją do wszystkiego, mógł kupić jej uśmiech, słowa, ciało, ale on najwyraźniej pragnął czegoś więcej. A tego nigdy nie dostanie. Umiejętności kucharskie Fedry okazały się zaiste niezwykłe. Na pokładzie przygotowano solidne palenisko. Najpierw na podstawie z drewna ułożono ciężką kamienną płytę, długą na wzrost mężczyzny. Wokół niej wymurowano wysokie na długość ramienia ściany z kamienia. Ów niewielki basenik, który wytworzył się w ten sposób, po uszczelnieniu trocinami został wypełniony wodą, dopiero w nim ustawiono piec z solidnego rzymskiego żelaza, wprawdzie zardzewiały i wyszczerbiony, lecz widać dostatecznie mocny. Ogień płonął w dużej półkuli z żelaza, zawieszonej na hakach na statywie. W garnku Fedra gotowała ryby i różowe krewetki, do wrzącego wywaru wrzucała w całości homary i doprawiała sokiem wyciśniętym z cytryn, listkami mięty, korzonkami i słodkimi ziemniakami. Małe czerwone cebulki nadały daniu delikatną różową barwę, a Fedra przybrała ją świeżymi gałązkami aromatycznego rozmarynu. Zapach jedzenia wypełnił kajutę, gdy tylko wniesiono posiłek. Selina poczuła, jak żołądek kurczy jej się z głodu. Mimowolnie się poruszyła, gdy Maximilian zanurzył łyżkę w gęstej, płynnej potrawie i z rozkoszą wdychał zapach. - Ach... jak to cudownie pachnie... nikt nie potrafi przyrządzić ryb tak jak Fedra! Selina wychyliła się nieco w przód. - Od dawna jest twoją niewolnicą? Uśmiechnął się szeroko. - Fedra nie jest niewolnicą. To moja mamka. Selina nie mogła w to uwierzyć. - Naprawdę? To przecież niemożliwe! Ona jest niewiele starsza od ciebie. Zanurzył kawałek chleba w misce z kuszącą zawartością. Wyssał wywar. Selina poczuła, jak ściska ją w żołądku. Czyżby nie zamierzał zaproponować jej jedzenia? - Fedra była sługą mojej matki, urodziła dziecko mniej więcej w tym samym czasie, gdy ja przyszedłem na świat. Wszystko ułożyło się bardzo przyzwoicie. - Czarnoskóra mamka - mruknęła Selina. Nie wyglądało to ani trochę przyzwoicie, choć pamiętała opowieści o pełnych godności czarnoskórych niewolnicach Kleopatry. Maximilian wyłowił z miski szczypce homara i zgniótł je trzonowymi zębami. Długimi, szczupłymi palcami wyjął ze środka białe mięso, a potem, szczerząc zęby w uśmiechu, popatrzył na nią. - Masz ochotę? Selina starała się skinąć głową tak dostojnie, jak tylko było ją na to stać. Odrobinę wzruszyła ramionami, lecz czuła, że ślina napływa jej do ust. Maximilian przechylił się przez niski stolik, który ich dzielił, i przysunął rękę do twarzy dziewczyny. - No to jedz - powiedział ochryple. Mięso homara pachniało wprost niebiańsko, lecz Selina odwróciła głowę. - Nie będę jadła z ręki mego pana jak pies - oświadczyła zimno. Maximilian wybuchnął śmiechem, długim i szczerym. - Wiedziałem, doskonale wiedziałem! Niezbyt dobrze odgrywasz swoją rolę uległej lalki z gałganków, Selino. Czym prędzej napełnił jej miskę jedzeniem, przysunął tacę z chlebem i oliwą. Leżały na niej także pokrojone owoce i oliwki. Selina bez słowa ujęła łyżkę. Pierwszy kęs miał cudowny smak. Potrawa była naprawdę pyszna, zarazem sycąca i świeża niczym morze i letnie aromaty, wśród których teraz żeglowali. Selina miażdżyła na podniebieniu kawałeczki białego jak kreda rybiego mięsa, przymykała oczy, powstrzymując się, by nie rzucić się na jedzenie i nie pochłaniać go zbyt szybko. Maximilian przez cały czas, gdy jedli, nie odzywał się ani słowem. A kiedy opróżnił już drugą miskę, obrał jabłko. Selinie do oczu napłynęły łzy, nie zdążyła się odwrócić i otrzeć ich pachnącą cytrusami ściereczką. Maximilian użył tego samego sztyletu, którym zamordował jej brata. Kilkakrotnie odetchnęła głęboko i wbiła w niego wzrok. - Chyba jesteś szaleńcem - oświadczyła z mocą. - Co cię opętało, że tak chcesz mnie za żonę? Niemożliwe, żebyś uwierzył jakiemuś wróżbicie niespełna rozumu. Na pewno są tysiące kobiet, które chętnie poślubiłyby takiego człowieka jak ty... Maximilian uniósł brwi. - Tak sądzisz? Cóż, zapewne masz rację. Ale ja wierzę w przeznaczenie, Selino. Wierzę, że wszystkie moje poczynania</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">zostały wcześniej ustalone, wierzę, że bogowie wytyczyli mój kurs. A ten kurs jest również twoim. Sądzę, że kiedyś wreszcie to zrozumiesz. Selina myślała głośno. Nie było sensu go oszukiwać, przecież patrzył jej prosto w twarz. - Jak możesz sądzić, że zostałam przeznaczona człowiekowi, który zdradził mego ojca, prawdopodobnie również go zabił... a przed trzema zaledwie dniami zamordował mego brata i do szaleństwa wystraszył starą matkę? Jakimi głupcami mogą być mężczyźni, uważając, że wszystko da się pozyskać siłą? Nagie jabłko spoczywało w jego dłoniach. Z jasnozielonego miąższu wypływał świeży sok. Zręcznymi prędkimi ruchami podzielił je na kawałki. - Wszystko można wziąć siłą, Selino. Zwierzęta, kobiety, bogactwa, ba, całe cesarstwa. To tylko kwestia odwagi. - I braku człowieczeństwa. Gotowa była go opluć, zamiast tego posłała mu zjadliwy uśmieszek. - Ty nie jesteś głupi, Maximilianie. Powiadają, że jesteś wręcz niebezpiecznie bystry, lecz ja nie dostrzegam w tobie nic, co choćby przypominało mądrość. A jeśli chodzi o zrobienie wrażenia na kobiecie, to jesteś niczym ryczący byk. Ale ja się nie boję twojej siły i ostrych rogów. Nie możesz mi uczynić nic gorszego niż mnie zabić. Roześmiała się nieco histerycznie. Całe ciało aż piekło ją, drżąc z gniewu i rozpaczy, ale postanowiła wytężyć siły, by pokazać mu wyniosłą twarz. Nie docze- ka się od niej żadnego uśmiechu, który nie zostałby uprzednio pokropiony octem. Maximilian długo się jej przyglądał. Czuła jego spojrzenie na szyi, na cienkiej skórze przy obojczyku. - Jesteś śliczna. Można zauważyć, że płynie w tobie egipska krew. Wielu Greków chętnie widziałoby cię jako niewolnicę, Selino. Jesteś bastardem. Ale ja wierzę w mieszaną krew, uważam, że ona wzmacnia ludzi, podobnie jak wtedy, gdy hoduje się psy, trzeba się starać o zdrowe zwierzęta do rozpłodu... Selina zadrżała. Ale opanowała się, siłą woli powstrzymała ciarki biegnące wzdłuż kręgosłupa. - Ale prawda, przecież o coś pytałaś. Mówiłaś o śmierci? Ze nie mogę uczynić nic straszniejszego niż cię zabić... Mylisz się, Selino. Bardzo się mylisz. Prawdą jest, że masz jakieś dwa, może trzy dni na to, żeby pogodzić się ze swoim losem, by odkryć ten splot nici, któremu ja przyglądam się już od dawna. Ufam, że tak się stanie. Wierzę, że podczas tej podróży zmienisz zdanie. Lecz jeśli to nie nastąpi, to zostaniesz... wygarbowana. Selinie zaparło dech w piersiach. - Wygarbowana...? Uśmiechał się teraz wstrętnie. - Tak, przysposobiona i wygarbowana. Zmiękniesz. Posiadam w Aleksandrii pewne miejsce, świetnie się nadające dla opornych dziewic takich jak ty. To znaczy... mam nadzieję, że zanim dopłyniemy do Aleksandrii, nie będziesz już dziewicą. Wstał, rozprostował długie członki. Selinie serce waliło w piersi. Strach znów groził, że nią zawładnie. - Jesteś zwierzęciem. Pewnie więc zamierzasz wziąć mnie jak zwierzę. Niemal wypluła te słowa w jego stronę. Pogardy w jej głosie nie dało się nie zauważyć i wyglądało na to, że trafiła go w czuły punkt. Doskonale wiedziała, że jej słowa mogą go jeszcze bardziej rozdrażnić, lecz pragnęła mieć już to za sobą. Bez względu na wszystko czekały ją długie dni i noce w zamknięciu we wnętrzu statku. Maximilian znów się do niej wyszczerzył, ciemne oczy zabłysły. - Trochę cierpliwości, moja droga... Najpierw małżeństwo! Wyciągnął ukryty w fałdach szaty zwój dokumentów i wskazał miejsce, gdzie miała się podpisać. Selinę zapiekło w gardle, gdy ujrzała imię brata widniejące pod dużym, prostym podpisem Maximiliana. - On mnie sprzedał - szepnęła. Maximilian kiwnął głową. - Owszem, ale drogo. Drugi z twoich braci natomiast zapłacił najwyższą cenę, i to bez żadnego pożytku... Selina cały czas przełykała ślinę. - Wszystko więc chyba w porządku, nie potrzebujesz mojego poświadczenia na dokumencie? Maximilian z powrotem usadowił się na pięknym krześle i popatrzył na nią drwiąco. - Owszem, potrzebuję. Ponieważ postanowiłem sformułować to w następujący sposób: jeśli w ciągu roku nie podpiszesz się na tym dokumencie, to nie będziesz moją żoną. Wówczas będziesz... wolna. Selina przerażona zepchnęła dokumenty na podłogę. - A cóż to za zabawa? Czyżbyś był większym szaleńcem, niż przypuszczałam? Lekko skinął głową. - Tak doradził mi wróżbita. Powiedział, że niekiedy, wprawdzie bardzo rzadko, lecz trzeba sprzeciwić się lo- sowi. Choć żaden z nas nie uważał, by w tym przypadku to było konieczne, to jednak... Selina z całych sił starała się uporządkować</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">poplątane myśli. Co też on mówi? Że za rok będzie mogła się od niego uwolnić? Że jeśli zdoła wytrzymać tylko przez jeden jedyny rok, to jej matka będzie w pełni zabezpieczona na starość, a ona kupi sobie wolność? Podniesiona na duchu popatrzyła mu prosto w oczy. - A więc właściwie żądasz ode mnie jednego roku? Dlaczego nie powiedziałeś o tym od razu? Dlaczego przyszedłeś do naszego domu jak zabójca? Zapłaciłabym ci tym rokiem już choćby po to, żeby mieć jedzenie i lekarstwa dla matki, a mój brat... mój brat mógłby wciąż żyć! Maximilian przymknął oczy. Coś na podobieństwo bólu wyżłobiło bruzdy na jego czole. Mając wciąż oczy zamknięte, powiedział: - Źle zrozumiałaś warunki, Selino. Możliwe, że nie powinienem był ci pokazywać tego tak wcześnie... Usłyszała, jak Maximilian nabiera powietrza w płuca. Jego twarz zmieniła się w sztywną maskę, rozpoznała na niej przebłysk nienawiści, tej samej chłodnej, spokojnej nienawiści, która kierowała nim, gdy zabijał jej brata. Bez żadnego ostrzeżenia, ze zręcznością drapieżnego zwierzęcia rzucił się na nią. Złapał ją za włosy i nawinął je sobie wokół nadgarstka niczym rzemień. Selina krzyknęła, choć wiedziała, że powinna milczeć. - Selino, jesteś przekleństwem mego życia... jedynym wrogiem, którego nie mogę zabić, nie będąc pewnym kary. Wróżbita mnie ostrzegał: nie mogę cię zabić, nie dając proroctwu szansy, by się wypełniło. Ale ty mnie doprowadzasz do szaleństwa... Ty... ty... Wyczuła delikatną, cienką jak włos granicę. Maximilian trzymał ją mocno i jej szyja wgniatała się w twar- dc drewniane okucie koi, a ostry kant wciskał się w kark. Wystarczy jeden drobny ruch, a złamie się jak kawałek wysuszonego cynamonu... Maximilian ciężko teraz nad nią dyszał. Wolną rękę wykorzystał do tego, by rozsupłać węzły, przytrzymujące jej ubranie. Czuła na skórze jego j;orący oddech, pachnący rozmarynem, bo po jedzeniu żul jego świeże gałązki. Selina wymierzyła mu kopniaka, lecz pożałowała tego, jeszcze zanim noga dosięgła celu. Walka na nic by się nie zdała. Być może takiego potwora jak on tylko bardziej by uradowała. Powinna raczej postarać się sparaliżować swoje ciało, wydostać się ze swojej skóry, z jego bolesnego uścisku, i zmienić w ochłap martwego, pozbawionego duszy mięsa, którym on mógłby się sycić. Instynktownie wyczuwała, że ze wszystkich możliwych rozwiązań to właśnie sprawiłoby mu najmniejszą radość i pozbawiło triumfu. To jednak nie było łatwe. Kiedy jego zęby wbiły się w jej ramię, pozostawiając na skórze głębokie ślady, nie zdołała zapanować nad jękiem bólu. A gdy wsunął jej język do ust, zabrakło jej siły, by ugryźć go najmocniej jak umiała. Smak jego krwi mógł się okazać równie trujący jak oddech Meduzy. Selina skupiła się na udawaniu martwej. A mimo to oczy nabiegły jej łzami, kiedy pogłaskał ją po nagim brzuchu, nad udami i między nimi. Poczuła, jak wzbiera w niej oślepiająca nienawiść. Zabije go, to pewne. I to już wkrótce. Otworzyła oczy, kilkakrotnie mrugnęła. Ponad ich głowami pochwyciła wzrokiem niezwykły przebłysk światła. Jeszcze raz zamrugała, widziała niewyraźnie, dopóki nie uporała się ze łzami. Chłodne popłynęły jej po policzku, akurat w momencie gdy silna ręka zamknęła się na jej piersi, ściskając ją tak, jak się wypróbowuje dojrzałość owocu. Czuła napór ciała Maximiliana na swoim, jego członek niczym broń wyrzeźbiona z dębu czy też odlana z brązu wcisnął się nagle między jej nogi. Gdyby naparł teraz, odczułaby silny ból. Wiedziała też, że ślina, którą ją nasmarował, uniemożliwiłaby jej zamknięcie się przed nim. On miał teraz nad nią przewagę, był niczym sztylet, który wbija się w żywe ciało. Przez zdającą się nie mieć końca chwilę, słuchając jego westchnień i szlochów i czując, jak jego mocne uda napinają się w przygotowaniu do tego ogromnego wysiłku, Selina otworzyła oczy. Widziała jego twarz niewyraźnie, poprzez zasłonę łez. Rozedrgane napięcie napłynęło nie wiadomo skąd i łzy obeschły. Wzrok Seliny się wyostrzył. Dostrzegła, że puchar na półce ponad głową Maximiliana wprost się rozżarzył, wyglądał tak, jakby świecił sam z siebie, nie tylko odbijał światło oliwnej lampki. Wśród całego przerażenia ogarnął ją nagle niesamowity spokój. - Nie rób tego - rzuciła łagodnie w powietrze. Maximilian zesztywniał, a ręka, którą przytrzymywał ją za włosy, lekko drgnęła. Selina poczuła gwałtowny ból i przeraziła się, że mimo wszystko złamie jej kark. Ale nacisk na podbrzusze</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">ustąpił. Jęknęła cicho, owszem, to był jej głos, lecz ona jakby go nie poznawała. - Coś ty powiedziała? Był zmieszany, a teraz dostrzegła jeszcze pot zalewający mu czoło. Roześmiał się, ale na twarzy malowało mu się niemal przerażenie. - Nie możesz tego zrobić - powtórzyła cicho. - Nagle dostrzegłam przebłysk tej tkaniny losu, o której mówiłeś. I ostrzegam cię... spotka cię ten sam los co Narcyza. Radowało ją jego zagubienie, serce zaczęło tłoczyć świeżą krew, Maximilian nie puszczał jej włosów, ale pierś miała już swobodną, a nacisk na jej uda zmalał. Drugą, wolną ręką sięgnął do nasady włosów, otarł kilka kropli potu z czoła, podrapał się w nos. Potem znów nerwowo się roześmiał. - Na wszystkie demony, cóż to za czary? Selina drżała, lecz wiedziała, że nie może się teraz załamać. - Daj mi puchar, a sam się przekonasz - szepnęła. - Puchar... Ach, ta twoja śmiercionośna broń... ale sił ci zabrakło, moja droga. Zapomniałaś już, że nie trafiłaś? W dodatku, przypuszczam, to naczynie nie jest dostatecznie ciężkie, by komukolwiek rozpłatać czaszkę. Selina czuła się dziwnie oszołomiona, jak gdyby wypiła całą amforę wina. Być może nie powinna była wspominać o pucharze, lecz naczynie niemal ją przywoływało, wprost jaśniało na półce. Statek się kołysał, fale uderzały o burtę. A puchar ożył. Czuła aromat mirry, przebijający się przez słonawy odór ciała Maximiliana. Groźna broń została unieszkodliwiona, zsunął się z niej, nie przestając przeklinać. Selina podniosła się z koi, pozwalając, by jej rozdarta szata opadła na ziemię. Patrzyła, jak Maximilian pochłania dwa kielichy wina, pod pogniecionym ubraniem widziała jego nagość, złotawe twarde uda z wypukłością żył rysującą się pod skórą niczym węże, pasmo czarnych włosów na brzuchu. - Córka Gorgon - mruknął, nalewając sobie trzeci kielich. Zezując spod oka, ściągnął metalowe obręcze przytrzymujące jego szatę na ramieniu. - Jesteś nawet gorsza niż one! Nie przemieniasz ludzi w kamienie, lecz kamień w martwe mięso. Skąd masz tę swoją moc, Selino? Może odziedziczyłaś ją po matce, pół-Egipcjance? Selina uśmiechała się powoli. - Wydaje mi się, że masz rację, Maximilianie. Dziękuję, że mi to uświadomiłeś. Chwyciła puchar, zdjęła go z półki. Przestał się już żarzyć, zapach mirry też się gdzieś rozpłynął. Ale małe zielone kamyki wciąż połyskiwały niczym oczy, czuła w dłoniach kształt trzech połączonych ze sobą ściętych kul. Spoczywały w nich tak bezpiecznie. - Może powinienem odebrać ci ten puchar? - rzekł z namysłem Maximilian. - Może to właśnie w nim kryje się twoja siła? Mimo wszystko przecież posłużyłaś się nim, próbując mnie zabić. Selina popatrzyła mu prosto w oczy, przepełniona zupełnie nowym poczuciem triumfu i siły. Gdy trzymała w rękach puchar boga Słońca, czuła, jak wewnętrzne burze się uspokajają. Spojrzała na niego wąskimi szparkami oczu. - Spróbuj - odparła szeptem. Groźby dźwięczącej w jej głosie nie dało się nie zauważyć. A potężny Maximilian nie zdołał zapanować nad drżeniem. Fedra przyszła nazajutrz z naczyniami pełnymi gorącej wody. Odsunęła na bok przykrycia w koi i na widok białych lnianych prześcieradeł mruknęła coś niezadowolona. Selina domyśliła się, czego szukała służąca. Krwi. Uśmiechnęła się pod nosem. - Potwór nie dał mi rady - oświadczyła. Fedra odwróciła się do niej gwałtownie. Selina wolnym krokiem przespacerowała do stołeczka przy drzwiach i przysiadła na nim, składając ręce na piersiach. - Ty, która go wykarmiłaś piersią, może ty zdołasz mi wytłumaczyć, co sprawiło, że jest taki zły? Ciemna skóra Fedry poszarzała, wargi się zatrzęsły, a w jej oczach Selina dostrzegła coś, co przypominało lęk. - On... on ci o mnie opowiedział? Selina skinęła głową. Sięgnęła po figę, obróciła ją w palcach. - Mówił, że byłaś jego mamką - oświadczyła tonem tak obojętnym, na jaki tylko było ją stać. Służąca upuściła ściereczkę, którą czyściła wypolerowane drewno koi, i ukryła twarz w rękach. Krągłe ramiona wyraźnie drżały. Selina nie spuszczała z niej oka, czekała. - On zabije nas obie, jeśli wkrótce się nie ugniesz - oświadczyła czarnoskóra kobieta zaskakująco bezbłędną greką. Selina uniosła brwi. - Dlaczego tak mówisz? Służąca przygryzła wargę. - Ty go nie znasz - powiedziała cicho, z groźbą w głosie. - Nie wiesz, na jaki zły los został zrodzony. Ale on sam dobrze o tym wie, pewnie dlatego nie... Urwała gwałtownie, ale Selinę bardzo zainteresowały jej słowa. - Mów dalej! Opowiadaj, Fedro! Coś</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">ty powiedziała? Przecież los Maximiliana wcale nie jest zły. Wciąż staje się coraz bogatszy i bez względu na to, co zrobi, wszystko uchodzi mu płazem. Ma władzę, ma przyjaciół, zarówno wśród Rzymian, jak i Żydów. Nawet jeśli zapragnie narzeczonej, bezkarnie ją porywa. Fedra odwróciła wzrok. Wyżęła ściereczkę, przetarła jakąś niewidoczną plamkę. - Mam dla niego litość. Bogowie traktują biedaka jak pasierba. Selina nie mogła uwierzyć własnym uszom. - Biedak? Mówisz tak, jakby to Maximilian był gnębiony. A przecież to on jest potworem, to on zgniata ludzi w palcach niczym muchy, jest zły jak Chimera! Fedra ledwie widocznie wzruszyła ramionami. - Ty go nie znasz, łaskawa pani Selino. - Za to ty go znasz, więc mi opowiedz. Jestem mimo wszystko jego małżonką, twoją panią. Fedra, słysząc to, znieruchomiała. Popatrzyła prosto na Selinę. - Gdybyś chciała przyrównać go do któregoś z bogów, to najwłaściwszy byłby chyba Tantal. Selina mocno szarpnęła głową. Dobrze znała historię króla, który pewnego dnia ośmielił się skraść pożywienie bogów, nektar i ambrozję. Za karę musiał przez całą wieczność stać w wodzie, której nie mógł się napić, zanurzony po szyję, a ponad jego głową z gałęzi zwieszały się owoce. Nigdy jednak nie pozwoliły mu się dosięgnąć. Selina uważniej przyjrzała się Fedrze. -Jestem jego małżonką, twoją panią - powtórzyła, surowym wzrokiem spoglądając na grubokościstą niewolnicę. Ale ciemna twarz nie traciła nic ze swej dumy. - Owszem, ale ja jestem jego matką. Selina zdezorientowana pokręciła głową. - Nie, nie, to niemożliwe... On pochodzi z zacnej rodziny... Moja matka znała jego matkę, wiem o tym. I ona wcale nie miała czarnej skóry, takiej jak ty. Fedra złożyła ręce. - Ja jestem jego prawdziwą matką - powiedziała cicho, po chwili milczenia zaś dodała: - a także jego siostrą, nauczycielką i kochanką. Drobnymi krokami zbliżyła się do Seliny. - ...i jego prawdziwą żoną... Selina wcisnęła plecy w ścianę. Zdjął ją nagły lęk, który nadciągnął niczym lodowaty wiatr. Bała się tak samo jak wówczas, gdy Maximilian się na nią rzucił. W okrągłej, ciemnej twarzy kobiety jaśniały białka oczu. Fedra nie miała brwi, Selina dostrzegła to dopiero teraz. Dziwna kobieta mówiła spokojnie. - Tak jak niebo ma dwa oblicza, podobnie każdy człowiek ma dwa serca. Żyjemy w dwóch rzeczywistościach, dniem i nocą. W ciemnościach i w świetle. Nawet samotny Bóg Żydów jest jednocześnie dobry i zły. Mocny palec dotknął czoła Seliny. Fedra lekko powiodła nim po nosie, ustach, wzdłuż szyi, sięgnęła ku piersiom. Obrysowała nim zaokrąglenie ramion i zatrzymała się na łokciu Seliny. Dziewczynę ogarnęły niezwykłe uczucia, mdłości mieszały się z drżącą ciekawością. - Spójrz, wnętrze moich dłoni jest różowe niczym świeżo ugotowany homar, a mimo to moja ciemna skóra nigdy nie da się porównać z twoją jasną. Jesteśmy niczym dwie strony jednej i tej samej sprawy, Selino, a w naszym wnętrzu także istnieje zarówno noc, jak i dzień. Selina pokręciła głową, oszołomiona takimi niezwykłymi refleksjami. Być może ta kobieta również jest szalona. Tak, tak właśnie musi być, skoro opowiada takie rzeczy, jest wszak tylko niewolnicą. Maximilian na pewno ją wykorzystał, a jej się najwyraźniej wydawało, że podniesie ją z roli sługi. Potem poczuła się zdradzona, może wręcz znienawidziła Selinę, którą wprowadzono na statek jako pannę młodą. Dziewczynę przeszedł dreszcz. Przypomniała sobie dłonie Fedry, które goliły jej ciało niesłychanie ostrym nożem. - Nie bój się, Selino. Maximilian ma rację, tkanina już została utkana, jej wzór został dokładnie naszkicowany. Nie jesteś w mocy tego odmienić. Ty jesteś jej jasnymi odcieniami, włóczką ufarbowaną w wodzie kwiatowej, ja jestem lapisem i czarną smołą... Zaśmiała się. - Nie, nie, tylko sobie żartuję. Wcale tak nie jest. Nic nie jest ani czarne, ani białe. Czarne i białe właściwie nie istnieje, tak samo jak północ i południe, niebo i morze. Wszyscy jesteśmy we wszystkim, przez cały czas. Tak samo Maximilian. On jest jednocześnie orłem i wężem. Ogniem i wodą. Ziemią i powietrzem. Selina obserwowała jej żywą twarz. Wiedza Fedry żywiołach wprost ją zdumiała. Kimże jest ta kobieta? - Obie jesteśmy jego małżonkami - powiedziała Fedra cicho i boleśnie uszczypnęła Selinę akurat w tym miejscu we wnętrzu łokcia, gdzie skóra jest najcieńsza. Selina zadrżała. Chciała ciaśniej otulić się ubraniem. Od czarnoskórej kobiety unosił się zapach ziół,</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">ziemi i potu, lecz bił też od niej lodowaty chłód, przypominający grudki lodu, które niekiedy zimą zasypywały Samos. - Ja... nie jestem jego żoną - wydusiła z siebie Selina. - nigdy, przenigdy nią nie będę! Maximilian to zabójca, potwór, człowiek pozbawiony honoru i niezdolny do miłości! Teraz Fedra uśmiechnęła się szeroko. - Jesteś w błędzie. Ta jego strona, którą teraz opisujesz, należy do mnie. Twoja będzie ta druga. Ta, której on sam wciąż jeszcze nie zna. To było zupełnie bez sensu. Selina zaśmiała się suchym, nieszczerym śmiechem. - Twierdzisz, że on mnie kocha? Fedra pokręciła głową. - Nie... wciąż jeszcze nie odnalazł tej swojej strony, ale już niedługo i w jego wnętrzu wstanie świt. To wszystko już zostało postanowione. I on o tym wie. Chciałabym tylko, abyś potrafiła to zrozumieć, lecz wi- dać jesteś za młoda. Wierzysz starcom, którzy twierdzą, że człowiek to po prostu zwierzę, takie samo jak inne. Nie zrozumiałaś, że wkraczamy w nowy czas. W czas, w którym miłość rozjaśni świat, oświetli wszystkie jego najciemniejsze zakamarki. Selina ze zdziwienia aż otworzyła usta. Ta niewolnica mówiła jak filozof albo jak szaleni kapłani Mitry. Słowa Fedry brzmiały uwodzicielsko, lecz jednocześnie stanowiły dowód na jej obłąkanie. - Miłość nigdy nie może powstać z przymusu - oświadczyła. Fedra z uśmiechem pokiwała głową. - Być może jest to prawda. Ty go przecież nienawidzisz? - Właśnie! - Jesteś więc na dobrej drodze - oświadczyła Fedra. Selina wbiła w nią wzrok, czując, jak w piersi wzbiera jej coś na kształt irytacji. - Przysięgam, Fedro... Bez względu na to, o co on cię prosił, bez względu na to, co masz robić, żeby zamącić mi w głowie tym swoim gadaniem... to i tak wam się nie uda. Maximilian to zły człowiek, zniszczył niemal całą moją rodzinę. Być może zabije mnie, nim dopłyniemy do lądu, nie wiem. Ale co do jednego mam pewność: nigdy nie poczuję nic innego niż nienawiść dla bestii, dla której ty żywisz taki podziw. Fedra na powrót zajęła się sprzątaniem. Nie odezwała się więcej. Selina siedziała drżąca, oszołomiona tą dziwaczną rozmową. Chcąc uspokoić roztrzęsione ręce, sięgnęła po puchar stojący na stoliku przy łóżku. Owszem, kwiaty z Samos, wciąż leżące w wilgotnym, przytulnym wnętrzu naczynia, zachowały swoją świeżość. Selina wyjęła malutki wiosenny fiołek z ro- dzaju tych, którymi o tej porze roku pokrywało się cale zbocze za ogrodem z ziołami. Puchar pod dotykiem palców znów wydał jej się lekko ciepły. Metal, z którego był zrobiony, przypominał raczej skórę, jakby był żywy... Selina przypomniała sobie słowa matki. Puchar był jej spadkiem odziedziczonym po nieznajomej kobiecie, a opowiadane o nim historie być może mimo wszystko nie były wcale zwykłymi bajkami. Moc sączyła się w żyły Seliny, kropla po kropli. Poczuła niezwykły spokój ogarniający całe ciało. Obserwowała zręczne ruchy Fedry z o wiele większym opanowaniem niż jeszcze zaledwie przed chwilą. Już wkrótce czarnoskóra kobieta uporała się ze swymi obowiązkami. Cała kajuta pachniała świeżością. Wywietrznik w ścianie na górze został otwarty, Selina czuła teraz o wiele wyraźniejszy zapach fal, znacznie lepiej je też słyszała. Docierało do niej także łopotanie żagli i głosy mężczyzn wykrzykujących do siebie niezrozumiałe rozkazy. - Czy on niedługo tu przyjdzie? Fedra ledwie kiwnęła głową. - Przypuszczam, że tak. Selina uśmiechnęła się z przymusem. - Dobrze - oświadczyła. - Tym razem bowiem będę już na to przygotowana. Uśmiechnęła się w głąb pucharu i wsłuchała w jego cichy szum. Był niczym echo morza docierającego zza solidnych drewnianych ścian, niczym wiatr, który z każdą chwilą gnał ją coraz bliżej do brzegu, gdzie miał się dopełnić jej los. Ale Maximilian nie przyszedł. Światło wpadające przez otwór w ścianie zmieniło się w niewyraźny niebieskawy nocny cień. Selina mogła zapalić lampkę, lecz leżała nieruchomo na zaścielonej koi i tylko nasłuchiwała. W rękach trzymała puchar. A gdy zamknęła oczy, miała wrażenie, że naczynie przesyła jej coś w rodzaju łagodnej pociechy. Jak gdyby dłonie matki wciąż delikatnie gładziły ją po włosach. Rozmyślała o rozmowie z Fedrą, lecz w niczym, co mówiła czarnoskóra kobieta, nie potrafiła znaleźć jakiegokolwiek sensu. Jej słowa były zaledwie urywkami, przypominały skorupy roztrzaskanego dzbana. Nic nie dało się w nich pomieścić, ani woda, ani oliwa. Ale jedno na trwałe wryło się w pamięć Seliny. Słowa Fedry o tym, że Maximilian</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">jest podzielony na dwoje, podobnie zresztą jak wszyscy inni ludzie. I że jedna jego połowa należy do nocy, druga zaś do dnia. Selina rozmyślała o tym, wiedziała, że wielu wielkich filozofów i nauczycieli uważa, że człowiek w połowie jest boski, w polowie śmiertelny. Twierdzili, że istnieje dusza, która nigdy nie zginie. Zmarłym okazywano cześć, składano w świątyniach ofiary ku ich pamięci. Lecz śmierć zawsze traktowano jako zło. Temu nikt chyba nigdy nie zaprzeczy. A to, co zrobił Maximilian, było ze wszech miar złe. Ojciec nauczył Selinę brzydzić się takimi postępkami, on nawet w obronie własnego honoru nie odebrałby życia drugiemu człowiekowi, pomyślała Selina z tęsknotą. Wielu gardziłoby nim akurat za to, honor wszak był ważny, najważniejszy ze wszystkich ideałów. Delikatnie powiodła palcem wokół brzegu pucharu. Kwiaty wciąż jeszcze leciutko pachniały, a być może w ciągu doby zdołają dotrzeć do Aleksandrii. W ciągu doby ona mogła już nie żyć. Albo zginąć mógł Maximilian. Nie miała pojęcia, skąd zaczerpnie odwagi i siły, przypuszczała jednak, że będzie musiała go zabić, nim statek dobije do brzegu, i że należy uczynić to w taki sposób, by nawet Fedra nie zorientowała się, co się stało. Pamiętała sztylet, pamiętała ostry błysk stali w momencie, gdy przecinała gardło brata. Za dużo krwi. Zresztą żaden człowiek nie zdołałby sam poderżnąć sobie gardła. Nie, musi zaufać pucharowi. Daleki, niosący pociechę szum z wnętrza naczynia udzielił jej rady, jakiej potrzebowała. Maximilian umrze w falach. Być może ona również stanie się przy tym pokarmem dla ryb. Ale ciche poszeptywania pucharu umocniły ją w wierze, że wcale nie taki los jej pisany. Gdy Maximilian wreszcie przyszedł do niej późną nocą, już był podpity. Poirytowany i roztargniony zarazem, dal się przekonać. Zgodził się, żeby wyszła na pokład i napełniła zmęczone płuca świeżym morskim powietrzem. Uwierzył w jej wyjaśnienia o chorobie morskiej i nawet ją podtrzymał, gdy zrobiła pierwszy chwiejny krok na pogrążonym w nocnej ciszy pokładzie. Statek kołysał się na wodzie. Ale nie było nawet tchnienia wiatru, które mogłoby wypełnić żagle. Stąd ten rytmiczny odgłos piór wioseł rozcinających taflę morza. Zorientowała się dopiero teraz, że odgłos ten towarzyszył im przez cały czas, nawet wówczas, gdy żagle łopotały. Maximilian zabrał ją na tylny pokład, wznoszący się niczym wysoka skała ponad ledwie widocznym kilwaterem. Statek posuwał się powoli, być może wioślarze odczuwali już zmęczenie, wprawdzie były ich dwa rzędy, lecz jednak woda ledwie się marszczyła, gdy statek poruszał się naprzód. Wysoko ponad ich głowami wisiał półksiężyc. Jacyś ubrani na szaro ludzie wymienili spojrzenia ze swym kapitanem, powiedział coś do nich po cichu i zaraz zniknęli. Dość niepewnym ruchem pchnął ją w stronę pięknie rzeźbionego rełingu. Selina stała przez chwilę, udając, że oddycha głęboko, by zwalczyć mdłości i otrząsnąć się z nieprzyjemnego wrażenia zaduchu po tylu godzinach spędzonych w ciasnej kajucie. Pilnował jej, przez cały czas czuła jego wzrok na plecach, ale uścisk wokół jej ramienia zelżał. Mocno przytrzymała się relingu, przez chwilę oceniając wysokość dzielącą ją od wody. Być może coś podszepnęla mu intuicja, w każdym razie zauważyła, że poruszył się jakby z odrobinę większym wysiłkiem. Greccy marynarze nie umieli pływać. Nie wiedziała, skąd ma pewność, że Maximilian opanował jednak tę sztukę. Był zatem jedyną osobą na pokładzie, która w ogóle odważy się pomyśleć o tym, by rzucić się w czarną otchłań. Zaczerpnąwszy głęboko powietrza w płuca, Selina przechyliła się przez niską balustradę. Od zetknięcia z powierzchnią morza dech zaparło jej w piersiach. Jej głowę przeszyła biała błyskawica. Selina otworzyła usta i zorientowała się, że otacza ją woda. W uszach szumiało, leżała całkiem nieruchomo i czekała, aż ciało znów zacznie jej słuchać. Woda własną siłą wypychała ją powoli w górę, unosiła ku powierzchni. Nic nie słyszała, nawet wówczas, gdy twarz znalazła się ponad wodą, ale wyczuła plusk, gdy jeszcze jakieś ciało wpadło w fale mniej więcej w polowie drogi dzielącej ją od wielkiego cienia statku. Uśmiechnęła się, sięgnęła pod lekką białą szatę i znalazła cieniutki złoty sznurek pochodzący z jej najlepszego stroju. Poprzez strugi wody dostrzegła wymachujące ręce mężczyzny, kiedy i on wynurzył się na powierzchnię. Udało jej się wydać z siebie niewyraźny krzyk, a</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">potem znów zanurzyła się w morze. Mając oczy szeroko otwarte, widziała błyszczące przed jej twarzą banieczki powietrza. Jeszcze raz, do góry, żeby nabrać tchu. Tym razem już bez krzyku. Trzeba tylko cicho wypluć wodę w taki sposób, żeby jej nie odkrył. Tak, kierował się w jej stronę. Ręce obciążało mu o wiele grubsze ubranie, może miał też na nogach solidne buty? Nie pamiętała. Pozwoliła wodzie znów się przykryć, tym razem czekała z zaciśniętymi ustami i szeroko otwartymi oczyma. I rzeczywiście, spostrzegła cień nurkujący w jej stronę, wkrótce silne ramię otoczyło ją w pasie i pociągnęło ku powierzchni. Jego płaski brzuch napinał się przy każdym mocnym ruchu. Gdybym miała przy sobie sztylet, mogłabym rozpłatać go jak rybę, pomyślała. Ale złoty sznurek spoczywał w jej dłoniach, splotła go solidnie i tylko czekała na odpowiednią sposobność. Kiedy wypchnął jej głowę nad powierzchnię, wykasłała słoną wodę i wciągnęła w płuca tyle powietrza, ile tylko zdołała. Potem zaczęła kopać na oślep i krzyczeć, aż wreszcie udało jej się wyrwać z jego chwytu i znów zanurzyć się pod wodę. Miał pomyśleć, że ona chce umrzeć. Nie mógł jej uratować. I tak jak przypuszczała, przewidział takie jej zachowanie, mocno odpychał się nogami i po omacku usiłował ją odnaleźć. Podpływał do niej z szumem, a Selina unosiła się bezwładnie na wodzie twarzą obróconą w dół. Na pewno pomyślał, że zemdlała. Gdy silna dłoń wsunęła się pod jej brodę i wyciągnęła jej głowę na powierzchnię, Selina musiała z całych sił zapanować nad sobą, by natychmiast nie chłonąć powietrza. Sposobna chwila nadeszła, gdy chciał zmienić chwyt, żeby pociągnąć ją w stronę statku. Leżała przerzucona przez jego szerokie plecy, przytrzymywał ją tylko mocno lewą ręką za ubranie. Wtedy Selina ocknęła się nagle i jej ręce wystrzeliły w przód. Zsunęła się do wody i okrążyła go, a zanim zdołał się zorientować, co się dzieje, poczuł przenikliwy ból - to złocisty drut zacisnął się na jego gardle. Kopnął mocno, usiłując jej dosięgnąć, lecz Selina była zręczna i obliczyła, że opierając nogi o jego szerokie plecy, będzie mogła napiąć sznurek tak mocno, że wszystko prędko się skończy. Krzyczeć przecież nie mógł. Selina patrzyła w jego oczy. Ich wyraz zmieniał się nieskończenie powoli, przechodząc od zaskoczenia do strachu, gniewu i śmiertelnego lęku. Nie wypuszczała sznurka z ręki. Uderzył ją, poczuła ostry ból, gdy złapał ją za włosy. Potem chwycił ją za szyję i pociągnął pod siebie, a woda dookoła się zakotłowała. Ta walka nie mogła trwać już dłużej. Selina czuła, jak siły wypływają z niej niczym krew z zakłutego nożem cielęcia. Nie była też już w stanie wstrzymywać oddechu. Akurat w chwili, gdy pomyślała, że przegrała, jego uścisk się rozluźnił, a wielkie ciało w wodzie znieruchomiało. Puściła złoty drucik, lecz zorientowała się, że werżnął się jej głęboko w dłonie. Nie czuła bólu, kiedy pod wodą wyciągała wbity w swoje ciało metal. Wiedziała, że ręce będą strasznie krwawiły. Ale gdzie tu jest góra, a gdzie dół? Ze wszystkich stron otaczała ją cicha, chłodna morska woda. Na próbę poruszyła rękami, chcąc popłynąć, lecz zorientowała się, że ciało pozbawione jest już wszelkich sił. Szum w uszach wzmógł się i zmienił w równy pomruk. Otworzyła usta, pozwoliła, by morze ją wypełniło. Gdzieś z daleka śpiewała dla niej matka. A może to ojciec, który wreszcie został pomszczony? Przestała odpychać się i walczyć, poprzez ciemną wodę nie widziała już blasku księżyca. Selina nie czuła rąk, które ją pochwyciły, ani liny, którą obwiązały jej ciało, by z powrotem podnieść na pokład statku. Nie widziała też łez w oczach Fedry, kiedy jej bezwładne ciało ułożono nagie na suchym płótnie i delikatnie naciskano i nacierano, aż wreszcie znów zaczęła oddychać. - No, w końcu się ocknęłaś - powiedziała Fedra. Selina walczyła z mgłą. Mdłości były tak natrętne, że nie była w stanie myśleć o niczym innym niż o tym, by wreszcie przestać wymiotować. Wstrzymała się jeszcze na chwilę z nadzieją, że źle usłyszała. Szum w uszach nie znikał. Szum morza. Nacisk. Fedra zajęła się nią, wytarła i wysuszyła. W dwie paskudne rany między kciukiem a palcem wskazującym prawej ręki wsmarowała jakąś maść. Pulsowało w nich i biło, lecz ból, o dziwo, pomagał jej zachować przytomność. - On... utonął... - Nie - zaprzeczyła Fedra. - On wcale nie utonął, a ty dobrze o tym wiesz! Niewolnica mocno nacisnęła obolałe dłonie Seliny. Rany zostały opatrzone kawałkami</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">delikatnego lnianego płótna, lecz widniały na nich świeże plamy krwi. Selina wymiotowała żółcią i morską wodą. Leżała na boku, a pod twarz podsunięto jej naczynie. Dochodził z niego ostry odór wywołujący kolejne skurcze żołądka. Fedra podeszła do niej, przytrzymała miskę, dopóki Selina półprzytomna nie opadła na ziemię. - Mamo... - szepnęła ochryple. W gardle paliło ją i piekło, jakby wypiła czysty ocet. - Dlaczego... dlaczego więc mnie uratowaliście? Fedra nie odpowiedziała. Odsunęła tylko miskę i szorstką ścierką otarła Selinie usta. W głowie huczało jej i pulsowało, całe ciało aż drżało. Fedra oświadczyła: - Teraz nie możesz już nikogo obwiniać o to, że jest zabójcą. Teraz jesteście sobie równi. Echo tych słów wryło się w duszę Seliny niczym wyrzeźbione dłutem. Statek złapał wreszcie wiatr w żagle i, trzeszcząc, zaczął szybciej posuwać się ku miastu. Poranione nadgarstki Seliny zostały owinięte grubymi skórzanymi rzemieniami. Umieszczono ją w otwartym powozie, a dwaj mężczyźni, których przydzielono jej do towarzystwa, poprowadzili ją szerokimi równymi ulicami. Po obu stronach stały domy większe niż kiedykolwiek wyobrażała sobie, że to możliwe. Wszystkie przypominały świątynie, wznosiły się wysokie i solidne ku wiosennemu niebu. Widziała mężczyzn ze zwojami papirusu pod pachą, napływających przez wielką niebieską bramę. Widziała poganiaczy osłów z ciężko załadowanymi wózkami, przeciskających się przez najciaśniejsze zaułki, odchodzące od głównej ulicy. Dookoła mocno pachniało przyprawami i słoną morską wodą, choć oddalili się już znacznie od statku i widoku legendarnej latarni morskiej, wznoszącej się na wysokość siedemdziesięciu ludzi z kwadratowego postumentu na wyspie Faros. Na wzgórzu królował olbrzymi pałac z połyskującego żółtobiałego kamienia, prowadziły do niego szerokie schody. W kolumnadach aż roiło się od biało ubranych ludzi. Selina, oszołomiona, mrugała na widok takich wspaniałości i zbytku. Mężczyźni nie odzywali się do niej, nie odpowiadali na żadne z jej wielu pytań. Tak samo jak Fedra rano tego dnia. W milczeniu zbudziła ją tylko, postawiła na nogi, zerwała stare bandaże i obwiązała rany świeżymi. Rzeczy, które Selina przywiozła ze sobą z Samos, już leżały zebrane do kufra. Jechała przez potężne miasto z otwartymi ustami, wkrótce gardło i wargi tak jej wyschły, że ledwo mogła je zamknąć. Takiego świata nigdy sobie nie wyobrażała, nawet w najśmielszych fantazjach. Barwy ubrań ludzi wprost oślepiały, śpiew ptaków dobiegający z pojedynczych grup drzew brzmiał obco i wesoło. Szczupli mężczyźni w egipskich ubraniach przyciągali jej uwagę, pobrzękując naszyjnikami albo bransoletami z monet. Miasto było czyste, na szerokich marmurowych chodnikach nie pojawił się żaden brudny bezpański pies. Nigdzie nie dostrzegła nawet śladu nieczystości. Kobiety siedzące na balkonach uśmiechały się do słońca, niektóre popijały coś z niedużych czarek. Gdzieś z daleka dobiegała pieśń, jakby ze świątyni. I w samym środku tego wszystkiego ten niesłychany rząd potężnych budowli! Nagle powóz skręcił z szerokiej ulicy, podskoczył na kamienistej drodze, omal nie wpadł na stos żwiru. Zaraz jednak ruszył dalej, mijając mniejsze domy i kierując się ku bardziej otwartej części miasta. Selina zrozumiała, że zatoczyli niemal pełne koło i znów zbliżają się do portu, lecz tym razem od wschodu. Powóz zatrzymał się pod pobielonym domem. Wysoki płot, otaczający posiadłość, nie mówił nic o właścicielu. Wewnątrz dostrzegła wysokie drzewa i szare wyschnięte palmy daktylowe, wiatr od morza niepokojąco szeleścił suchymi liśćmi. Nigdzie nie dojrzała żadnego znaku, żadnego symbolu, żadnego nazwiska, jakie widziała na tylu innych bramach. Zauważyła jednak stylizowane ornamenty na wrotach. To sfinks. Dusiciel. Potwór o głowie kobiety, tułowiu lwa, ogonie węża i skrzydłach orła. Zwierzę, które zadawało ludziom zagadki i uśmiercało ich, jeśli nie znali odpowiedzi. Widok tej figury naprowadził ją na myśl o długich pięknych wieczorach, gdy siedziała poza kręgiem rozweselonych winem przyjaciół ojca i przysłuchiwała się, jak usiłują się prześcignąć w przypominaniu szczegółów starych opowieści o bogach i potworach, bohaterach i nadziemsko pięknych kobietach. Zmarzła trochę, lecz zacisnęła zęby. Bez względu na to, dokąd ją prowadzili, to miała przecież puchar. Dom również wewnątrz nie</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">przypominał niczego, co dotychczas widziała. Gdy przyjęła ją kobieta równie milcząca, jak towarzyszący jej mężczyźni, pomyślała z początku, że to dom Maximiliana w Aleksandrii. Ten człowiek zapewne miał tak jak szczur jamy i kryjówki wszędzie, dokąd tylko się zapuścił... Ale dlaczego Fedra miałaby ją wysyłać do domu swego zmarłego pana? By tam ją zabić, pomścić czyn, którego Selina się dopuściła w chłodnej, czarnej wodzie? Myślała, że być może zaprowadzą ją na jeden z targów niewolników, wiedziała, że niekiedy sprzedawane są na nich nawet córki wolnych Greków, porwane przez wrogów lub oddalone przez cudzoziemskich mężów. Gdy jednak znalazła się w otwartym westybulu, nie czekali tam żadni mężczyźni, którzy przypominaliby handlarzy niewolników, których przecież znała. Widywała ich, przybywali niskimi, ciężkimi statkami ze wschodu, zbudowani byli jak małpy, a na głowach nosili olbrzymie turbany. U pasa często zawieszone mieli wielkie szable, wygięte w kształt półksiężyca. Dom sprawiał wrażenie wymarłego. Na palenisku pośrodku pomieszczenia nie płonął ogień. Dywany pokrywające podłogę były zniszczone, lecz kolorowe. Tłumiły wszelkie odgłosy kroków. Kobieta poprowadziła ich wąskimi schodkami na górę i dalej pogrążonym w ciemnościach korytarzem. Na jego końcu Selina dostrzegła kopcącą pochodnię, w bu- dynku unosił się jakiś obcy zapach, choć rozpoznała odór gotowanej kapusty i gnijących ryb. Selina zaskoczona poczuła, że drzwi, przez które teraz przechodzili, znów prowadzą na świeże powietrze. Znaleźli się w czymś w rodzaju wbudowanego w plan budynku ogrodu kuchennego, podobnego trochę do tych, które widywała w domach bogatszych mieszkańców Samos. Kobieta szybkim krokiem podążała wąską, wykładaną kamieniami ścieżką, prowadzącą wzdłuż murów. Jeszcze jedna pochodnia wskazała drogę do kolejnych drzwi. Tam mężczyźni się zatrzymali i zdjęli skórzane więzy z nadgarstków Seliny. Wepchnęli ją do środka, kobieta prześlizgnęła się za nią i ciężkie drzwi zatrzasnęły się za ich plecami. Dopiero teraz nieznajoma się odezwała. - Witaj na Wyspie Błogosławionych i Szczęśliwych - powiedziała z pozbawionym serdeczności uśmiechem. - Przybywasz z Samos, prawda? Wobec tego nie muszę ci wyjaśniać nic więcej. Mówi się, że kobiety z Samos to córki wieśniaków, nie posiadające żadnej ogłady, ale ja wiem lepiej. Powiedziano mi zresztą, że wiele czytałaś i jesteś uparta w swoich cnotach. Słowom tym towarzyszył suchy śmiech. - Na pewno usłyszysz, że niektóre z dziewcząt nazywają się lemnijkami, ale niech tobie nic takiego się nie śni. Kobieta mówiła po grecku z dziwnym, ostrym akcentem. Selina nie bardzo potrafiła go umiejscowić, przypominał trochę ton, jakiego na rodzinnej wyspie używał stary kupiec, kiedy żartował ze swojej niewolnicy z dalekich stron. Nieznajoma miała jasną skórę i ciasno splecione włosy. Przeświecała w nich siwizna, lecz lśniły nasmarowa- ne pszczelim woskiem pod małą czapeczką. Selina wychwyciła lekki zapach perfum, gdy kobieta zaczęła szukać czegoś w fałdach swej obszernej szaty. Wyciągnęła wreszcie mały dzwoneczek i zadzwoniła. Dźwięczał przenikliwie, lecz delikatnie i wysoko. Lemnijki, powtórzyła w myślach Selina. Co to była za historia? Cóż to jest za miejsce? Dlaczego ten dom otrzymał nazwę od miejsca, w którym po śmierci znalazła się między innymi czarodziejka Medea? Stare opowieści, przemieszanie tego, co niewiarygodne, z tym, co prawdopodobne, zmieniły się w jej głowie w gęstą masę. Dlaczego te stare greckie historie odżyły w niej akurat teraz, gdy znalazła się w kraju swej babki, w samej stolicy Egiptu? Selina przymknęła oczy w zamyśleniu, a kiedy znów je otworzyła, spostrzegła, że obok kobiety pojawił się teraz jakiś mężczyzna. Najwyraźniej wychynął z nicości, być może przywołany dźwiękiem dzwoneczka. Kobieta podała teraz srebrny dzwonek Selinie, ale na jej twarzy malowała się twardość, niemalże wrogość, gdy powiedziała: - Ten dom jest teraz twoim życiem. Wkrótce zorientujesz się, że ten dzwoneczek może uwolnić cię od części bólu, lecz nie od całego, na pewno nie od całego. Selinie zadrżała ręka, gdy poczuła pod palcami wypolerowany metal. - Gdzie mój kufer podróżny ze statku? - spytała tonem tak władczym, na jaki tylko pozwalała sytuacja. Kobieta krótko skinęła głową. - Powiedziano mi, że nic nie należy ci odbierać. Cóż, pewnie też nie masz nic takiego,</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">co stanowiłoby jakąkolwiek wartość dla naszego pana. Twoje rzeczy już zostały przeniesione do przeznaczonych dla ciebie pokojów. Selina z ulgą wyprostowała głowę, chociaż wewnątrz cała się trzęsła. - Wskaż więc mi tam drogę - powiedziała do mężczyzny, którego, jak przypuszczała, wyznaczono na jej służącego lub niewolnika. Wystąpił z półmroku i wskazał na kolejne drzwi. Ten dziwny dom został widać zbudowany jak labirynt korytarzy, schodów, wąskich pasaży i zamkniętych ogródków, kryjących się wewnątrz grubych murów. Schody prowadziły w dół, stromo zakręcały półkolem, sufit nad nimi zbudowany został z kamienia, podłoga natomiast wyglądała na ubitą ziemię. Dlatego też Selina nie zdołała opanować zaskoczenia, gdy znalazła się w jasno oświetlonym, wypełnionym zapachem kadzidła pokoju z ogniem płonącym na paleniskach pod wszystkimi czterema ścianami. Na środku wznosił się stos poduszek, piękne adamaszki połyskiwały w blasku igrających płomieni. Przy jednym z palenisk stało wielkie, odlane z brązu naczynie, ciche pluski płynącej wody mieszały się z dalekim pobrzękiwaniem instrumentu podobnego do kitary. Ściany nie były ani białe, ani też z różowego marmuru jak w domach greckich bogaczy. Podłogę pokrywała niezwykła mozaika, wiły się na niej gałązki kwiatów, postacie tańczących bogiń przeplatały się z ziejącymi ogniem smokami i walczącymi herosami. Zdobienia wykonano z tysięcy maleńkich kawałeczków ceramiki, wypolerowane lśniły niczym lód i woda. Turkusowe barwy tła przypominały kolor morza w sierpniu, ściany zakrywały gobeliny, również one utkane z przędzy o jaskrawych barwach, z wyraźnymi motywami z czerni, czerwieni i połyskującej żółci. Przedstawiały mężczyzn i kobiety, baśniowe zwierzęta i bożków w dzikim tańcu ku czci płodności. Usłyszała własne westchnienie, które wyrwało jej się na widok tych niezwykłych piękności, a jednocześnie na policzkach zapiekł rumieniec. Te przesadnej wielkości organy płciowe rozognionych satyrów, cieknące mlekiem piersi, z którymi przedstawiona została Demeter... Cóż to za miejsce? Jakaś barbarzyńska świątynia ze skradzionymi fragmentami greckiej dumy? Przybytek wyuzdania, w którym dzikie plemiona mieszały krew własnych bóstw ze świętymi bogami Grecji? Jeśli tak, to gdzie wobec tego są kapłani? Wyczuła, że mężczyzna zaczyna się niecierpliwić. Ruszył wąskim balkonikiem, na którym się znaleźli, roztaczał się z niego wspaniały widok na to pomieszczenie, lecz najwyraźniej kończył się po prostu gładką ścianą. Mężczyzna ujął w dłoń kieł figury, przedstawiającej słonia. I wtedy ściana się otworzyła. Selinę wprowadzono do kolejnego wąskiego korytarza, oświetlanego tylko jednym słabym kagankiem. Dostrzegła cały szereg drzwi zdobionych ciężkimi okuciami, zabezpieczonych od zewnątrz solidnymi antabami. Mężczyzna otworzył jedne z nich i poprosił, by weszła do środka. Dopiero teraz Selina pojęła, że jest więźniem. Więźniem miejsca, które przejęło nazwę od samego Hadesu, królestwa śmierci. Tam znajdowały się miejsca kaźni, mroczne otchłanie nazywane Ereb i Tartar. Tam także znajdowała się kraina dusz błogosławionych zmarłych, nazywana właśnie Wyspą Błogosławionych i Szczęśliwych. Selina rozejrzała się po niewielkim pokoju. Jej kufer stał pod małym okienkiem, umieszczone w nim żaluzje z trawy papirusowej ledwie przepuszczały światło. Znajdowało się tu coś w rodzaju łóżka, szerokiego, nakrytego poduszkami i pledami. "Wyglądało na stosunkowo wygodne, lecz słupy przy nim pokrywały groteskowe rzeźbienia przerażających masek i potworów. W pokoju znajdowała się również niska ława, być może przeznaczona do siedzenia i jedzenia na niej, a także wysoki stołek, wycięty z pnia delikatnego liściastego drzewa. Mocno pociągnęła za sznurek, przytrzymujący żaluzje, pragnęła wpuścić jak najwięcej światła. Na wąskiej półeczce ponad drzwiami, przez które właśnie przeszła, odkryła cały rząd małych figurek. Z wielkiego półmiska na niedużym stoliku ustawionym pod oknem unosił się świeży aromat pomarańczy i cytryn. Stał na nim również spory dzbanek z dziobkiem, miała nadzieję, że w środku jest woda. W ustach zaschło jej, były niczym zakurzona rana. Napiła się wody, która okazała się zaskakująco świeża i chłodna. Potem uniosła wieko kufra i z zapartym tchem zaczęła obmacywać stosy ubrań, nieduże węzełki, małe pudełka z łyka i</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">zwoje papirusu, które ze sobą przywiozła. Jest! Serce na powrót zaczęło uderzać. Jest puchar. Tak samo cały, tak samo połyskujący złotem. Uniosła go w górę i rozwinęła płótno, którym był zabezpieczony. Zabrała go pod okno, przykucnęła, przymykając oczy, bo światło słońca ostrymi refleksami odbijało się od metalu naczynia. - Dobry, potężny boże Słońca... Pomóż mi teraz, gdy zostałam uwięziona w twoim kraju! Nie czuła nawet, jak łzy płyną jej z oczu podrażnionych ostrym blaskiem. Błagała tylko, by ktoś albo coś do niej przemówiło, by coś wyjaśniło, uspokoiło ją, że wszystkie te straszne, przerażające wydarzenia są jedynie snem, powstałym we wnętrzu pucharu. Ale nic się nie zdarzyło. Osunęła się na łóżko i dopiero teraz zauważyła, że posypano je pachnącymi listkami ziół. Lawendą, dzięki której w posłaniu nie gnieździ się robactwo, i anyżkiem, oczyszczającym oddech i skórę. Selina wsunęła rękę do pucharu i wyciągnęła z niego świeży jak od rosy płomiennie czerwony kwiat gwiazdnicy. Bił od niego ciężki, drogi sercu zapach, taki jaki unosił się na werandzie w domu. Umieściła go obok siebie na łóżku i zaczęła wyjmować inne kwiaty. Kolejno układała przywiezione z domu kwiaty na obcym posłaniu. Dzikie fiolki, pulchne anemony, białe narcyzy ze zbocza poniżej źródła. Wiosenne kwiaty z Samos o wiele lepiej zniosły długą podróż niż ona, pomimo braku światła, powietrza i wody. Selina zebrała je w bukiet i podsunąwszy go pod nos, przymknęła oczy i położyła się na łóżku. Zasnęła jak dziecko, skulona na boku. Kiedy się obudziła, słoneczne światło zniknęło, dzień chylił się już ku zachodowi, a kwiaty, które wciąż ściskała w spoconych dłoniach, zmieniły się w oślizgłą gnijącą masę. A na środku pokoju stały dwie kobiety, przyglądając się jej w milczeniu. W rękach trzymały kawałki sznurów, coś w rodzaju szkandeli, pojemnika z węglem, i duże, jasne skrawki płótna. Po ich strojach Selina zorientowała się, że to niewolnice, a po skośnych oczach poznała, że muszą pochodzić z krain przypraw na Wschodzie. Prawdopodobnie przywieziono je tutaj wraz z szafranem, pieprzem, jedwabiem i innymi kosztownościami. Podeszły do niej. Jedna wyjęła puchar z ręki Seliny i postawiła go na podłodze, druga prędko usunęła gnijące kwiaty, mrucząc jakieś niezrozumiałe słowa, wyrażające obrzydzenie nieprzyjemnym zapachem, który się od nich unosił. Selina nie znała tego języka. Podniesiono ją i rozebrano. Widok sporego pojemnika i zapach olejku cytrynowego podpowiedział jej, że zapewne zaraz zostanie umyta. Kobiety zdjęły z niej ubranie, jasnozielony peplos upadł zmięty na podłogę. Jedna z kobiet chwyciła Selinę za kark i zmusiła do pochylenia się nad miską z wodą. Umyły jej włosy, twardymi, krótkimi ruchami oczyściły z lepkiej morskiej soli. Potem całe ciało wyszorowały szczotkami, a na koniec natarły oliwą. Prędko wnikała w skórę, czyniąc ją cudownie miękką. Selina, stojąc, drżała. Z mokrych włosów spływały po ciele drobne strużki wody. Kobiety wlały z powrotem wodę po myciu do naczynia i teraz jedna z nich pochyliła się, dmuchając w przedmiot, który, jak Selina podejrzewała, jest jakąś egipską formą szkandeli. I rzeczywiście, z czerwonego żaru buchnęły płomienie. Smużka kwaśnego dymu wzniosła się ku sufitowi. Kobiety ułożyły na łóżku białe płótno i poprosiły, by zajęła tam miejsce. Czy teraz będą mnie obdzierać ze skóry? Parzyć wrzątkiem jak świnię? Ale na czerwonych płomieniach nie nastawiono wody do gotowania, jedna z kobiet zastukała w ścianę i wkrótce rozległy się kroki. Do pokoju weszli dwaj rośli mężczyźni, jeden o wło- sach jaśniejszych niż pszenica. Obaj nosili dziwaczne spodnie z luźnymi fałdami i koszule bez jakiegokolwiek zapięcia czy sznurowania. Na głowach mieli coś w rodzaju kapelusza, z dużym szerokim rondem, być może specjalnie po to, by osłaniało oczy od słońca i wiatru. Selina pociągnęła za białe prześcieradło, na którym leżała, i zdołała się nakryć. Cóż to za miejsce, w którym obcy mężczyźni bez skrępowania wchodzą do pokoju kąpiącej się kobiety? Czy to jej strażnicy czy też może wrogowie? Mężczyźni najwyraźniej nie przejmowali się jej strachem i gorączkowymi próbami zasłonięcia ciała, porozumieli się wzrokiem i prędko podeszli do łóżka Seliny każdy od swojej strony. Mocno ujęli ją za ręce. Prześcieradło zerwali. Silne męskie dłonie odwróciły ją na brzuch, a w uszach znów rozległ się szum morza. A więc jednak to się mimo wszystko stanie. Utraci</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">cześć, skalają ją obce ciała. Maximilian nie żył, bo sama go zabiła, a teraz czeka ją za to kara. Czyjaś ręka, prawdopodobnie kobieca, przytrzymała ją za tył głowy i zmusiła do wciśnięcia twarzy w poduszkę. Dwie inne dłonie chwyciły ją za kostki u nóg. A więc to się stanie teraz, teraz rozchylą jej nogi i... Leżała nieruchomo, nie było sensu walczyć z siłą czterech par rąk. Czuła, że cale ciało pokrywa się gęsią skórką jak na zimnie, wszystkie mięśnie napięły się w oczekiwaniu bólu, który, jak przypuszczała, przeniknie ją, gdy któryś z mężczyzn w nią wtargnie. Usłyszała cichy, syczący odgłos. Taki jak wtedy, gdy kowal w domu zanurzał rozżarzone żelazne drągi w wodzie, gdy metal został już ukuty w odpowiednią formę. Nie zdążyła jeszcze pomyśleć tej myśli do końca, a przeraźliwy ból przeszył całe ciało, które odruchowo wygięło się w łuk z taką siłą, że przytrzymujące ją dłonie niemalże ją puściły. Zaczęła krzyczeć, lecz nacisk na głowę jeszcze się wzmógł i jej krzyk utonął w miękkiej poduszce. Nie zdołała napełnić płuc dostateczną ilością powietrza, by znów krzyknąć, chociaż głęboko w głowie nie milkło echo palącego bólu. Napiętnowali ją rozpalonym żelazem. Akurat w miejscu, gdzie plecy dzielą się na dwie miękkie półkule, wypalili jej skórę, przycisnęli rozżarzone żelazo do żywego ciała tak głęboko, że swąd wypełnił teraz całe pomieszczenie. Zwymiotowałaby, ale nie miała szans, by odetchnąć głębiej. Przytrzymali ją tak jeszcze przez chwilę, aż ból trochę się uspokoił, niczym płomienie zmieniające się w jaśniejący żar. Nie mogła płakać ani krzyczeć. Selina jeszcze nigdy w życiu nie czuła takiego wszechogarniającego bólu. Znów powróciły dawne koszmary: ojciec upieczony żywcem w płonącej stoczni. W tamtym miejscu unosił się identyczny zapach. - Zabijcie mnie! - zaszlochala niewyraźnie, gdy wreszcie ją puścili. - Leż spokojnie! - usłyszała w odpowiedzi. Poczuła potem, jak do rany przykładają coś chłodnego, może kawałek wełny zmoczony w wodzie albo mięciutką lnianą szmatkę. - Nasmarujemy cię maścią, nie będziesz miała żadnych ran, jeśli przez pierwsze dni zachowasz spokój i powstrzymasz się od dotykania tych znaków. - Co... co to ma znaczyć? Kto piętnuje wolne kobiety jak bydło? O dziwo, odpowiedział jej męski głos. - Tutaj nikt nie jest wolny. Ani kobiety, ani mężczyźni. Oszczędź więc sobie pytań, niewolnico. Selina już zdążyła to sama zrozumieć, chociaż sposób, w jaki przyjęto ją w tym domu, nie kojarzył się z przyjmowaniem niewolnicy. W ranach rytmicznie teraz pulsowało, jak gdyby fala bólu trochę osłabła i musiało ją popędzać bicie jej własnego serca. - Kto... kto jest moim panem? Szuranie kroków kobiet powiedziało jej, że wszyscy opuszczają pokój. Rozległ się zgrzyt, gdy zasuwano antabę. Żadnej odpowiedzi. Selina dalej leżała na brzuchu z odsłoniętym obolałym miejscem, a paznokcie wryły się głęboko w poduszkę. Nie potrafiła stwierdzić, co w tej chwili najbardziej ją dręczy. Czy dezorientacja, strach przed kolejnym dotykiem rozpalonego żelaza, czy świadomość, że najprawdopodobniej znalazła się w domu niewolników, takim o jakich słyszało się w najstraszniejszych opowieściach marynarzy? Czy też może owo straszne przeczucie, że jej puchar najwyraźniej utracił swą moc? Przecież kwiaty zwiędły. Wrogowie naznaczyli ją w znacznie gorszy chyba sposób, aniżeli mógłby uczynić to Maximilian, ogarnięty szaleńczą męską żądzą. A ona sama stała się morderczynią. Kiedy wstał świt, te same kobiety, które były przy niej poprzednio, przyniosły jej jedzenie. Ale na szczęście tym razem przyszły bez rozpalonego węgla i wody do mycia. Jedna nasmarowała rany Seliny maścią. Druga rozmasowała jej dłonie i stopy w sposób, który właściwie mógłby być nawet przyjemny. Karmiły ją małymi daktylowymi ciasteczkami i mlekiem zmieszanym z miodem. Dostała też kielich owocowego soku do picia. Takie pokarmy na Samos podawano kobietom po długiej chorobie albo położnicom, ale bogowie jedni wiedzieli, jak myślą Egipcjanie... - Nie zadzwoniłaś dzwonkiem - cicho odezwała się jedna z kobiet. - Pamiętaj, jesteśmy tu zawsze, żeby ci pomóc. Selina przeklęła na nieszczęście Hery, że ta pomoc nie jest rzeczą szczególnie pożądaną. Wcale się tego nie spodziewała, tymczasem jedna z kobiet siadła na skraju łóżka i zaczęła ją gładzić po rozczochranych włosach. Nie uczesano ich po myciu, wiły się miękko na ramionach. - Ubierzemy cię teraz, a potem musisz spróbować wstać,</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">bardzo ostrożnie, tak żeby skóra ci nie pękła. Znaki będą ładne, ładniejszych nie widziałaś. Nie będą się paskudzić, nie zostawią brzydkich blizn. Ale nawet lekkie poruszenie górną połową ciała sprawiło, że poparzenia na powrót jakby stanęły w płomieniach. Selina zacisnęła zęby i znów przeklęła w duchu. Chciała spytać, jakimiż to wstydliwymi piętnami ją naznaczyli, lecz, o dziwo, wystarczyło, by zamknęła oczy, a wyczuwała ich kontury. Przypominały lecące ptaki. Pomyślała: to miejsce zbezczeszczenia. Egipcjanie najwidoczniej nie mają żadnego szacunku dla naszej greckiej historii, dla naszych myślicieli. Nie pojmują, że urodziłam się w miejscu będącym kolebką mądrości. Próbują odwzorować naszą wielkość tu, w swej własnej stolicy, ale to wszystko jest jedynie jak teatr, jak niemądre przedstawienie. Sprowadzają tu nasze cierpiące córki i poniżają nas, bo wiedzą, że nie ma narodu dumniejszego od Greków. Usłyszała, że kobiety ściszonymi głosami rozmawiają między sobą. W ich słowach nie było żadnego sensu, tak samo jak w tym, co działo się teraz wokół niej. Dlaczego się tu znalazła? Kto ją kupił? Do jakiego rodzaju niewoli została przeznaczona? I czy istnieje jakaś możliwość ucieczki? Selina, zapadając w półsen, poczuła, że napój owocowy pozostawił po sobie jeszcze jakiś inny smak. Mogła się spodziewać, że jej sny zostaną odmienione pod wpływem trucizny, którą jej zaaplikowano. I tak jak po wdychaniu oparów, wywołujących wizje wieszczki, tak Selina miała wrażenie, że światło wpadające przez okno zaczyna przybierać kształt jakiegoś ducha, jakiejś postaci. To opium, pomyślała. Albo proszek z korzenia mandragory. Albo może jedna z trucizn podarowana ludziom przez bogów. Lub też po prostu śmierć. Ale w oszołomieniu przemawiała do niej znajoma twarz. Para łagodnych oczu bez żadnego dającego się określić koloru, lecz zaglądająca aż do głębi jej duszy. - Miłość ma dwa oblicza - szeptał do niej głos. Selina niemalże go wyczuwała, niczym łagodną dłoń dotykającą obolałej skóry. - Tatusiu... Nie był do niego podobny, oczy miał bezbarwne, błyszczące od łez bądź od piekącego dymu, ale uśmiechał się przyjaźnie, a jego dłonie wydawały się takie szczupłe i delikatne, że przypomniał jej się lirnik w świą- tyni pod Efezem. Widziała go, będąc dzieckiem, podczas jednej z nielicznych podróży, w które zabierał ją ojciec. Mężczyzna sięgnął po coś znajdującego się poza polem jej widzenia. Dech zaparło jej w piersiach, gdy zobaczyła, jak podnosi puchar i pije z niego. Nieznajomy z zadowoleniem opróżnił zawartość naczynia, na wargach zostało mu kilka kropli, które teraz błyszczały. To nie mogło być zwykłe wino. Napój lśnił złociście niczym światło słońca lub rozrzedzony miód. - Wypij ze mną - powiedział. - Siostro, musisz nauczyć się pić z mego kielicha, z mego powołania. Wyciągnęła ręce, chcąc go pochwycić, lecz w głębi duszy miała świadomość, że jest on tylko postacią ze snu. Jęknęła, podniosła się na czworaki, lecz ból w dole pleców zmusił ją, by z powrotem opadła na posłanie. Zjawa znów do niej przemówiła: - Odpocznij teraz, moje dziecko. I pamiętaj, że miłość nigdy nie może przemienić się w popiół. Wiedziała już, kim on jest. Skutki działania trucizny, którą jej podano, wciąż dawały się wyczuć pod postacią lekkiej obojętności gdzieś daleko w głębi głowy. Spędziła wiele dni, więcej niż była w stanie zliczyć, tylko jedząc i śpiąc. W ciągu dnia starała się zachować przytomność po południu, w porze gdy słońce świeciło wprost przez małe okienko. Cudowne było uczucie dotyku jego promieni na twarzy. Gdy otwierała oczy, oślepiało ją i w tej krótkotrwałej białej ślepocie potrafiła niekiedy dostrzec twarz swego ojca albo przebłysk przepięknych zielonych zboczy wokół domu. Trzy razy dziennie kobiety przynosiły jej jedzenie i smarowały rany leczniczymi olejkami, aż w końcu ból przestał jej dokuczać. Nie rozmawiała z nimi wiele, one i tak nie odpowiadały na jej pytania. Domyślała się, że jest czyjąś niewolnicą, ale czyją, nie wiedziała. Czyżby Fedra ją sprzedała? Nie, z pewnością sama nie była wolna, pomimo tych jej obłąkanych wyobrażeń, iż znaczy dla Maximiliana o wiele więcej, niż było w rzeczywistości. On, zdaje się, nie dochował się dzieci, a żony nie mogły zarządzać majątkiem mężczyzny. Może miał brata, który przejął teraz rządy, może rodziców? Albo braci z jakiejś wspólnoty świątynnej? A może w dokumentach małżeńskich znalazła się klauzula, przewidująca podobne</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">rozwiązanie? Musiał więc dawno już zrozumieć, jak silna jest jej nienawiść, i domyślać się, że Selina uczyni wszystko, by pomścić śmierć brata. Co się teraz stanie z jej matką? Selina nie mogła uwierzyć, by przebywający gdzieś daleko jakikolwiek spadkobierca Maximiliana mścił się na chorej i słabej kobiecie za jej postępek. Nie, matka na pewno jest bezpieczna. Jeśli w ogóle jeszcze żyje... Łagodna mgła na ogół chroniła Selinę przed podobnymi myślami. Żyła. Czuła słońce na twarzy, smakowała nie zmieszanego z wodą wina i chleba z przyprawami, który jej przynoszono. Czuła olejki, którymi ją namaszczano. I dni płynęły, niby napędzane obracającą się wolno śrubą wodną, wynalezioną przez Archimedesa, wypompowując z niej powoli niepokój. Tak było do czasu, gdy pewnego dnia wyprowadzono ją z małego pokoiku, wykąpano i ubrano w przezroczysty niebieski strój. Na ciemnych rozpuszczonych włosach zawiązano przepaskę z czerwonego jedwabiu. Nogi obuto w sandały, a całe ciało wyperfumowano piżmem i wodą różaną. Świta poprowadziła ją przez liczne korytarze i atria, między gęsto rosnącymi krzewami obok pluszczących źródełek. Tym razem dom żył. Z wielu pomieszczeń dobiegała muzyka i śmiechy, a pod dachem z liści dostrzegła kolorowe przebłyski światła. Przyjął ją jakiś szczupły Egipcjanin, ubrany iście po królewsku. Siedział za olbrzymim stołem. W pokoju paliło się kilka lamp, a pod ścianami Selina dostrzegła cienie czuwających strażników. Łagodny powiew powietrza ledwie dawał się wyczuć, płynął przez wysokie otwarte drzwi wychodzące na coś w rodzaju ogrodu. Odezwał się do niej najpierw po egipsku. Pod Seliną ugięły się kolana. Osłabła poruszona, że słyszy te same, drogie sercu słowa, które kiedyś kołysały ją do snu. Ale sensu w nich nie wychwyciła. - Słyszałem o historii twojej rodziny, Selino. Powiedziano mi, że znasz ten kraj, że znasz nasz język. Czyżby źle mnie poinformowano? Jego grecki był równie dźwięczny. Po samym doborze słów i tonie, jakim się do niej zwracał, poznała, że najwyraźniej ma do czynienia z człowiekiem wykształconym. Być może podobnie jak wielu bogatych Egipcjan i większość Rzymian z wyższej klasy miał greckiego wychowawcę? Była w stanie tylko lekko skinąć głową. - Siadaj, Selino. Zapewne nurtuje cię wiele pytań. Uznałem, że nadszedł czas, byś uzyskała odpowiedź przynajmniej na niektóre. Gestem dał jej znak, by siadła na szerokim składanym krześle. Znalazła się o wiele niżej od niego, lecz dobrze widziała jego sprężyste ciaio. - Wina? Znów kiwnęła głową, wciąż zbyt zdumiona tym, co się działo, by uporządkować myśli. Jakiś niewolnik wyłonił się dosłownie znikąd i ustawił przed nimi po dwa kielichy. Jeden do wody, drugi do wina. Potem wyczarował wielką misę suszonych owoców i orzechowych ciastek. - Znalazłaś się w domu nazywanym Wyspą Błogosławionych i Szczęśliwych. Leży on w mieście Aleksandrii, tuż za wielkim Muzeum. Słyszałaś chyba o owym niezwykłym zbiorze pism? Znasz zapewne sławę tego miasta jako stolicy świata pod względem wiedzy i wykształcenia? - O, tak. Uśmiechnął się lekko. Rozmawiał z nią jak z dzieckiem. - Miasto zalicza się do najpiękniejszych w naszej części świata. Są tu największe cuda wszech czasów, widziałaś świątynię Serapisa? Nie, może nie. Te olbrzymie przepiękne ogrody... Prawdziwy cud! I targ jedwabny. Bazar przypraw... Nic dziwnego, że Rzymianie ściągają do naszych kosztowności niczym muchy do miodowego ciastka. Selina przyglądała się jego wyrazistej twarzy. Mężczyzna miał wysokie złociste czoło, prosty wąski nos. Oczy wydawały się ciemne, lecz wychwytywała w nich zielone przebłyski. Zauważyła silne dłonie, na przedramionach rysowały się grube żyły. Na szyi nosił spleciony złoty sznur, wykonany tak misternie, że każdy najmniejszy kawałeczek wyginał się zgodnie z jego ruchami, gdy tylko poruszył głową. - Chciałabym się dowiedzieć, za sprawą czyjej władzy przetrzymuje się mnie tutaj - odezwała się wreszcie Selina. Mężczyzna złożył dłonie na swoim kielichu i spoważniał. - Chcesz powiedzieć, że nie rozumiesz, dlaczego od razu nie rzucono cię na pożarcie rekinom? Tak, tak, to mądre pytanie. Ale twój pan jest bardzo łaskawy. Będziesz żyła, Selino, i co więcej, jeśli będziesz się dobrze sprawować, czeka cię przyjemne życie. - Dlaczego? Lekko odrzucił głowę w tył, zakołysał się na ciężkim krześle i zaśmiał krótko. - Dlaczego? Ty, kobieto, pytasz, dlaczego? Większość</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">spytałaby „jakie"! - Dlaczego mam tutaj żyć? Cała moja rodzina odeszła, nie wiem, czy matka żyje, równie dobrze więc mogę umrzeć. Gorycz jej głosu wyraźnie zwróciła jego uwagę. Znów przechylił się przez stół. - Możesz wybrać śmierć jako ofiarę składaną bogom lub jako rozwiązanie godne tchórza. Przypuszczam jednak, że wybierzesz życie. Sądzę, że zniesiesz i wytrzymasz wszystko, co przygotują dla ciebie bogowie. Jesteś bowiem córką budowniczego statków, a w twoich żyłach płynie gęsta czerwona krew. - Kimże ty jesteś? Adwokatem Maximiliana? Mężczyzna znów się roześmiał tym samym miękkim, krótkim śmiechem. Wyglądało na to, że rozmowa sprawia mu przyjemność. Było to samo w sobie zadziwiające, rozmawiał wszak mimo wszystko jedynie z niewolnicą. A może jednak nią nie była? - Nie znam człowieka, którego nazywasz Maximilianem. Ale rzeczywiście, jestem kimś w rodzaju adwokata, chociaż mojej władzy nie przyznali mi Rzymianie... Selina wypiła łyk wina, było gęste i słodkie. Nie przypominało soku z winogron. - To napój bogów - powiedział, podnosząc w górę kielich. - Człowiek się nim nie upija, staje się tylko radosny. O, ambrozja jest magiczna... Selina patrzyła, jak mężczyzna oblizuje usta, i w tej samej chwili zrozumiała, że on przygląda się jej ciału, mając lędźwie napięte żądzą. - Czy jestem twoją niewolnicą? Wezwałeś mnie tu, by dokonać aktu skalania mnie, czego nie zdążył zrobić Maximilian? Mężczyzna szeroko otworzył oczy. - Na ciemność Totha, doprawdy, bardzo śmiała z ciebie kobieta! Może w istocie należałoby cię traktować jak zwykłą niewolnicę? Mam wrażenie, że zanadto cię rozpuściliśmy przez te tygodnie. - Tygodnie? Selina aż otworzyła usta ze zdziwienia. - Jak długo tu jestem? - Dwa i pół obrotu księżyca - odparł. - Ale teraz okres oczyszczania już minął. Jesteś gotowa do podjęcia obowiązków. Selina czekała, aż mężczyzna powie coś jeszcze. O dziwo, odczuwała pewne napięcie. Co się teraz stanie? - Wiem, że wy, Grecy, słyniecie z tego, że każdy zamożny człowiek otacza się wieloma towarzyszkami, utalentowanymi kobietami, które zabawiają jego przyjaciół, śpiewają albo grają przy posiłkach. - To hańba! - prychnęła Selina. - Mój ojciec nigdy nie miał... - Milcz! Słowa zabrzmiały jak smagnięcie batem. Wystarczyło krótkie spojrzenie, by przywrócić ją do roli sługi. Pomimo słodkiego wina i grzecznej przemowy nie mogła za daleko rozciągać poczucia, że są sobie równi. - To miejsce, w którym kształcimy najlepiej przygotowane towarzyszki. Są tu kobiety z całego świata, jeszcze się o tym przekonasz. Każda ma jakąś swoją specjalność, jakiś swój talent, tu je hodujemy, tu rozdzielamy ziarno od plew, jeśli wolisz tak to ująć. Tak jak zręczny wieśniak uszlachetnia swoje pole, dokładnie je plewiąc, tak my usuwamy te, które się nie nadają, wyrywamy z korzeniami, jeszcze zanim zakwitną. Przypuszczam, że teraz już rozumiesz. Selina zamyślona pokiwała głową. A więc taki los był jej pisany. Zostanie heterą w domu podstępnego Egipcjanina. - Dlaczego od razu nie przyślesz tu bestii, żeby mogły mnie rozedrzeć i wykorzystać? Dlaczego tak spokojnie mówisz o okrutnym losie, jaki mi wyznaczyłeś? Wyrzuciwszy z siebie te słowa, opróżniła cały kielich z winem, by zabić gorzki smak żółci w ustach. A jego głos znów zrobił się łagodny i miękki. - Na pierwszy rzut oka potrafię rozpoznać szlachet- ną klacz. Wiem, czym się różni szafran od kurkumy. Możesz stać się ozdobą tego domu i swoją własną. Wiele kobiet będzie ci zazdrościć możliwości, jakie masz tutaj, - Ach, tak? Możliwości zostania dziwką dostępną dla każdego? Pokręcił głową. - Nie. To nie jest takie miejsce jak nędzne baraki koło portu, lecz zacny dom. Tu przychodzą jedynie... najlepsi. - Prawdopodobnie najbogatsi. Tłuści Rzymianie spragnieni dziewic. I barbarzyńcy, którzy nie wiedzą, co to honor i uczciwość. Podniósł się gwałtownie. - Za dużo mówisz, kobieto! Zapominasz się. I ostrzegam, od tej pory to ja ustalam warunki gry. Oglądałaś wielkie tragedie i komedie, te niezwykle dramatyczne przedstawienia, jakimi się szczycą Grecy? Traktuj to wszystko jak rolę, której masz się wyuczyć! - Kobiety nie grają ani w komediach, ani w tragediach! Selina się nie bała, chociaż stał tuż za jej krzesłem, a na głowie położył jej rękę. - U mnie... kobiety grają na wszystkich strunach liry. Trzeba tylko stwierdzić, która z nich najpiękniej zadźwięczy pod dotykiem twoich palców... Leciutko dotknął jej ust. Delikatnie powiódł palcem wokół warg. - Ty jesteś</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">niezwykła, mówisz dwoma językami, otrzymałaś greckie wykształcenie, a stara duma wciąż krąży w twojej krwi. Ponadto masz głowę, w której pomieści się wiele myśli, i ciało... Westchnął. - Zostałaś stworzona po to, by dawać radość i by ciebie obdarzano radością... Selina drgnęła wystraszona, gdy jego dłoń powędrowała wzdłuż ramienia, delikatnie musnęła blizny wid- niejące w miejscach, w które werżnął się złoty sznur. Wyglądały jak maleńkie półksiężyce. - Być może trzeba cię będzie nauczyć uległości, ale nie wolno cię miażdżyć. Twoja duma może się okazać największą atrakcją. Mężczyźni, którzy tu przychodzą, są bogaci i potężni. Wystarczy, że skiną palcem, a mogą mieć każdą kobietę. Ale jakiż jest tego sens? Przekonasz się, że są inne rzeczy, wyznaczające cenę za twoją głowę. Jego ręka się cofnęła i łagodnie spoczęła na jej skroni. Była chłodna w dotyku. - Mam teraz tylko nadzieję, że okażesz się dostatecznie mądra. Tak przypuszczam. Że się znów nie... zapomnisz. Selina zrozumiała. Ale tak jak wówczas, gdy usłyszała propozycję Maximiliana, już zaczęła rozglądać się Za jakimś rozwiązaniem, za drogą prowadzącą ku wyjściu. Za taką drogą, która być może zaprowadzi ją z powrotem aż na Samos. Grupa kobiet, wśród nich niektóre będące jeszcze dziewczynkami, zgromadziła się w małym pomieszczeniu wysoko na ścianie. W dole pod nimi leżała scena, wokół której wyciosano marmurowe ławki. To był maleńki amfiteatr i tutaj, pod samym sufitem, znajdowały się małe nisze z zasłonami z ciężkiego aksamitu. Widzowie mogli obserwować to, co się dzieje na scenie, sami nie będąc widziani. Brzeg sceny oświetlały pochodnie, bo wieczór już zmienił się w noc. W ciągu dnia światło wpadało tu przez wąskie otwory wokół całego kręgu, teraz gęste rzędy małych, łukowato sklepionych okienek były zakryte. Ciche bębnienie przywołało do spokoju około sześćdziesięciu mężczyzn siedzących na dole w teatrze, wielu z nich nosiło stroje rzymskich oficerów, niektórzy najwyraźniej wywodzili się z obcych ludów. Selina rozpoznała stroje kapłanów ze świątyni Artemidy, zwróciła także uwagę na dwóch trzymających się prosto młodych mężczyzn w połyskliwych fioletowych płaszczach z kapturami, w których mogli ukryć twarze. Kobiety w niszach lękliwie zerkały w dół. Selinie wydawało się, że najmłodsze wprost do szaleństwa boją się wysokości, czyżby je także odebrano rodzinom i wzięto do niewoli? Miała nadzieję, że któraś przynajmniej mówi w jej języku. W dole na scenie rozpoczął się senny falisty ruch, Selina dopiero teraz spostrzegła, że całą podłogę pokrywa cieniutki materiał. Mężczyźni w ciemnych strojach zaczęli nim łopotać, pozwalali, by powiewał. Miało to chyba naśladować ruchy morskich fal. Jakiś wysoki głos zaczął deklamować coś w rodzaju wiersza. A z cieni wyłonił się miniaturowy okręt i na kołach potoczył wśród jedwabnych fal. Gdy zatrzymał się na środku okręgu, przed oczami Seliny wybuchły gwiazdy i ogień. Dziewczęta przestraszyły się, jedna zemdlała. Ale z dołu, od strony orchestry, już rozległy się hałaśliwe oklaski. To chińskie sztuczki. Selina dawno już wiedziała, że ci niewysocy ludzie o żółtej skórze zdobyli władzę nad ogniem i nad gwiazdami. Potem z sufitu spadł połyskujący srebrem deszcz i niczym kurz pokrył jedwabne morze i publiczność. Gdzieś za kulisami chór zaintonował pieśń. Teraz na środek wystąpiła pierwsza kobieta. Mogła kojarzyć się z Afrodytą. Ubrana jedynie w zwiewny szal, w pasy białego jedwabiu, które, poruszając się, odsłaniały złocistą skórę. Pochyliła się z gracją i podniosła z podłogi flet. Z zamkniętymi oczyma zaczęła na nim grać, podczas gdy trzej mali chłopcy tańczyli na scenie w maskach, wyobrażających ryby. Po pewnym czasie rybki zaczęły skubać jedwabne pasy, zakrywające kobietę. I już niedługo stanęła zupełnie naga. Nie przerywała jednak gry. Rybki uderzały ją leciutko błyszczącymi wachlarzykami, przypominającymi rybie ogony. Gładziły ją i łaskotały po całym ciele, a kobieta wciąż grała tę samą, nieco rozbawioną piękną melodię. Brodawki jędrnych piersi wystrzeliły w przód i postąpiła o krok w stronę publiczności. Selina ze stale narastającą ciekawością wychyliła się mocniej, by nie przegapić nawet momentu tego dziwnego przedstawienia, rozgrywającego się w dole. Kobieta była taka piękna, niemal piękniejsza niż marmurowy posąg w świątyni. Ona sama była boginią! Selina z westchnieniem obserwowała, jak Afrodyta na powrót znika w nurtach jedwabnych</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">fal, a chłopcy w rybich kostiumach zanurkowali za nią w jedwab. Z sali znów rozległy się oklaski i rytmiczne postukiwanie łyżkami o srebrne brzegi kielichów. Potem po raz kolejny wystrzelono gwiaździstą racę i widzowie jęknęli jednogłośnie, gdy w ten sposób skierowano ich uwagę na jedne ze schodów pomiędzy marmurowymi ławkami. Trzy kobiety o połyskliwych jasnych włosach schodziły w dół. Wszystkie identycznie ubrane w takie same białe stroje, odsłaniające piersi. Na nogach wokół kostek miały pobrzękujące ozdoby, a ich ruchy, gdy zmierzały ku scenie, były w niezwykły sposób zgrane. Tańczyły, a ich stopy wygrywały melodię. Selina mrugała, jakby nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Widziała te trzy postacie, lecz nie mogła pojąć, jak to możliwe, by trzy kobiety były do tego stopnia do siebie podobne. To z całą pewnością siostry. Owszem, słyszała o przypadkach, gdy troje dzieci jednocześnie przychodziło na świat, lecz nigdy nie widziała na własne oczy takiego cudu. Tancerki były niczym wyszukane klejnoty, choć ich uroda jasno dowodziła, że pochodzą z barbarzyńskich krain na Północy. Były wysokie i szczupłe, a stopy miały smukłe i delikatne niczym płatki lilii. Mężczyźni w milczeniu obserwowali taniec. Kiedy trzy siostry zaczęły się rozbierać i obdarzać nawzajem swoje ciała lekkimi pocałunkami i delikatnymi pieszczotami, Selina zauważyła, że wielu widzów z ogromnym trudem zachowuje spokój. Sama czuła, że gorąco panujące w małej loży utrudnia oddychanie. Jedno szybkie spojrzenie, posłane w stronę innych dziewcząt, potwierdziło jej uczucia. Wszystkie miały błyszczące od potu czoła i spocone palce, zaplecione tak samo jak Selina. Przełknęła ślinę i znów skierowała wzrok na scenę. A tam wstąpiła na nią czarna kobieta i, stojąc na szczycie kolumny wysokości kilku ludzi, zaczęła deklamować wojenny wiersz. Podczas gdy z jej ust spływały obrazy krwi i okrutnej śmierci, malowane wyraźną greką, wokół jej ciała zaczął się wić tłusty wielki wąż. Selina zadrżała, gdy oplótł się wokół szyi kobiety, by potem miękko popełznąć po plecach i wysunąć do przodu między jej udami małą głowę. Teraz przemieszczał się w górę brzucha występującej, wił się między pełnymi piersiami, wysuwając rozdwojony język tuż przy jej uchu. Krótkie kręcone włosy kobiety ozdobione były olbrzymimi zielonymi piórami, a wąż pełznący po jej czarnym ciele zostawiał po sobie wilgotną połyskliwą smugę. Mężczyźni w dole jęknęli, gdy gad znów zaczął su- nąć w dół ciała kobiety ku małej białej muszelce, będącej jedyną osłoną, jaką miała. Teraz większość lamp zasłonięto czarnymi przesłonami i w słabym świetle ledwie dało się dostrzec owo niemożliwe, co rozgrywało się między udami kobiety. - Piękne przedstawienie, nieprawdaż? Leżał wyciągnięty przed Seliną, umieszczoną na poduszkach u jego stóp, na miejscu niewolnicy. Poznała już imię tego człowieka. Inne kobiety nazywały go Priap, lecz ona prędko zrozumiała, że jest to przezwisko, w którym kryje się co najmniej lekceważenie. On w końcu przedstawił jej się jako Khebryn. Tragarz. Selina widziała, że jest rozbawiony. Oczy rozbłysły mu odrobinę od wina i jedzenia, chociaż chłodne nocne wiatry owiewały ogród, przynosząc ze sobą odświeżające aromaty anyżku i mięty od fontanny przy wejściu. Mężczyźni, wciąż wyraźnie oszołomieni po przedstawieniu, zostali umieszczeni na leżąco na sposób rzymski wokół niskich stołów nakrytych jedzeniem. A kobiety, które pokazywały swe umiejętności na scenie, przechadzały się wśród nich, proponując wino i kusząc tajemniczymi uśmieszkami. - Rozumiesz już, czego się od ciebie oczekuje? Selina pokręciła głową. Wciąż czuła owo tępe swędzenie w ciele i była na poły zirytowana, na poły ucieszona tym, jak wielki podziw wzbudziło w niej owo niesamowite przedstawienie. Ciało drżało, Selina przyłapała się na tym, że przypatruje się obecnym w teatrze mężczyznom z pytaniem, czy któryś z nich jest dostatecznie piękny, by nadać się do spełnienia jej fantazji. Znów kiwnęła głową. - Nie umiem tańczyć, nie umiem też grać ani śpiewać, ani deklamować wierszy. Długo się jej przyglądał. - Na pewno to potrafisz. - Pochylił się bliżej. - Bo jeśli nie, to użyjemy cię do scen ze skorpionami albo tygrysami! Popatrzyła na niego przerażona. Ze wszystkich nieprawdopodobnych obrazów przedstawianych na scenie najgorszy był ten z kobietą ze skorpionami. Na złoconym łożu wniesiono wielką, tłustą kobietę, a na niej, wokół</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">niej, między ciężkimi piersiami, po szerokich biodrach pełzało i wiło się rozmaite robactwo. Kobieta podnosiła wielkimi dłońmi skorpiony wszelkich możliwych maści i rozmiarów i umieszczała jako ozdoby w bujnych czarnych włosach. Na koniec, gdy bębny przyspieszyły rytm, setki pełznących odnóży wydawały się drażnić ją do ostateczności. Kobieta rozsunęła nogi, a przez publiczność przeszedł wyraźny dreszcz. Z różowego otworu wysunęło się coś czarnego, dziwnego. Skorpion, większy niż ktokolwiek mógł sobie wyobrazić. Selina nie wierzyła własnym oczom, ta scena była zbyt straszna. Ale z rzędów ławek znów rozległy się oklaski, a kobieta uśmiechnęła się szeroko, podnosząc wysoko w górę czarny stylizowany przedmiot. Najprawdopodobniej wyrzeźbiony z hebanu. - Stare zwoje pełne są podobnych scen - powiedział Khebryn. - Ujrzałaś przedstawienie trzecich narodzin boga, kiedy to zstąpił na ziemię pod postacią skorpiona. Istnieje jednak nieskończenie wiele jej wariantów, interesujących historii, które dotychczas widziano jedynie na malowidłach i reliefach... Selina nie potrafiła nic na to odpowiedzieć. Khebryn podał jej trochę wody. - Ale co... co się teraz stanie z tymi kobietami? Spojrzała w stronę rozochoconych gości. Khebryn wzruszył ramionami. - Po jedzeniu niektóre z towarzyszek wyjdą stąd i będą czekać na ewentualnych zalotników, ale to musi najpierw zostać ustalone z moimi strażnikami. - Oczywiście. A ile za to płacą? Mrugnął szybko, najwyraźniej nie spodziewał się takiego pytania. W końcu jednak uśmiechnął się i wymienił sumę w rzymskiej monecie. Selinie zakręciło się w głowie. Za jedną noc tyle, ile wioślarz mógł zarobić podczas półrocznej służby! Khebryn nie spuszczał z niej oczu. - Po roku kobieta może zacząć przyjmować podarunki. Wówczas uważamy, że spłaciła swoje wykształcenie. Oczywiście uzależnione to jest od jej zdolności, no i roztropności. Selina zaczynała rozumieć. Khebryn mrugnął do niej żartobliwie. - Za dziesięć bądź dwadzieścia lat staniesz się wolną bogatą kobietą, jeśli oczywiście umiejętnie będziesz zarządzała swoimi talentami. Chyba jest to cel godny wyczekiwania? Spuściła wzrok, miała ochotę się rozpłakać. Wiedziała jednak, że nie pozostawiono jej absolutnie żadnego wyboru. Musi zbudować wokół siebie solidną skorupę, i to jak najprędzej, i niczym żółw bronić swego miękkiego wnętrza, a głowę wysuwać jedynie wtedy, gdy będzie zupełnie, najzupełniej bezpieczna. A teraz wcale tak nie było. Khebryn bowiem sięgnął ręką do jej lewej piersi i zacisnął na niej palce. Drzwi do pokoju Seliny przestano już zamykać. Mogła wchodzić i wychodzić ze swego pokoju tak jak chciała. Wkrótce zaznajomiła się z wewnętrznymi pomieszczeniami i małymi ogródkami. Ten dom był zaskakująco duży, zbudowany z tarasów niczym niezwykły labirynt. Mąciło jej się w głowie od identycznych korytarzy, schodów i drzwi. Ale milczący strażnicy zatrzymywali ją natychmiast, gdy tylko zapuściła się za daleko od obszaru, w którym, jak zrozumiała, mieściły się kwatery nowo przybyłych kobiet. Kazano jej nauczać niektóre z nich greki, a gdy zorientowano się, że umie trochę grać na kitarze, miała możliwość doskonalić tę sztukę, korzystając z pomocy starszej siwowłosej kobiety, która przychodziła do ogrodu każdego popołudnia. Selina poznawała coraz więcej egipskich pieśni, które kobiety często śpiewały. A co drugi wieczór posyłał po nią Khebryn. Bez pucharu nie zdołałaby zasnąć. Selina była o tym przekonana, kiedy pierwsze miesiące jej „wykształcenia" dobiegały końca. Już po pierwszej nocy spędzonej w towarzystwie Khebryna wróciła do swego małego pokoiku z rozpalonymi policzkami, spocona i kompletnie zdezorientowana. Ze wstydem żrącym serce niczym kwas uchwyciła się pucharu i zaczęła szeptać imię matki. Wkrótce też poczuła przyjemny spokój, napływający w żyły niczym chłodny balsam. A mężczyzna o błyszczących oczach znów się jej ukazał. Jego smutek był tym razem odrobinę głębszy, ale przemawiał do niej we śnie, niewidzialnymi dłońmi gładził zmęczone ciało i ofiarował coś na kształt przebaczenia. Drugiego wieczoru Khebryn przyszedł po nią osobiście. Tak jak ostatnio ubrany był tylko w rzymski, przypominający togę strój. Selina dostrzegła mroczne cienie pod luźnymi fałdami materiału i poczuła, że kolana jej drżą, gdy szła za nim do jednej z wielu małych prywatnych oaz pod rozgwieżdżonym niebem. Tak jak poprzednio ustawił na stole rzadkie</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">frykasy. A wino kuszące w srebrnych pucharach było słodkie, tak jak i minionego wieczoru. Selina zacisnęła szczęki z postanowieniem, że tej nocy wypije więcej. Być może wino zdoła zatopić strach i złagodzić ten niezwykły ból, który odczuwała za sprawą Khebryna. Uśmiechnął się szeroko, gdy się wyprostowała. Wołała jeść na siedząco. - A więc ciebie również nie pociąga rzymski sposób ucztowania? - O, nie, dziękuję. Nie wydaje mi się, aby jakiemukolwiek ciału dobrze zrobiło trawienie w takiej pozycji. Khebryn, śmiejąc się, podał jej umaczany w sosie kawałek chleba. Selina zjadła, odkrywając, że sos zawiera w sobie smaki, jakich nigdy wcześniej nie miała okazji poczuć. - Można mówić o Rzymianach, co się tylko chce, lecz ich fantazja w przygotowywaniu jedzenia nie ma sobie równych. Jadłaś już kiedyś pawia gotowanego w winie Z rodzynkami i płatkami róż? Selina nie zdołała powstrzymać się od uśmiechu. - Nie, ale też nigdy za tym nie tęskniłam. Khebryn wychylił się w przód, oczy mu błyszczały. Wiedziała już teraz, od czego płonie w nich ogień. - To dziwne, nieprawdaż? Nie można tęsknić za czymś, czego się nigdy nie miało. Pod tym względem bogowie nas pobłogosławili. Lecz kiedy już spróbowało się czegoś... naprawdę... niezwykłego... Selina kiwnęła głową. - Gdy już się jadło pawia w rodzynkowo-różanym sosie, to dawna polewka z ryżu nie smakuje już tak samo? Khebryn przytaknął niemal z dumą. - Właśnie. Taka właśnie jest moja filozofia, Sełino. Nigdy nie cieszyć się czymś, o czym się wie, że być może już nigdy się tego nie dostanie. Selina spuściła wzrok. Poczuła, jak rumieniec wypełza jej na twarz. Dlaczego tak się zawstydziła? Przecież nic z tego, do czego ją zmuszał, nie działo się z jej woli. Była wszak niewolnicą w jego rękach, lalką, aktorką noszącą wybraną przez niego maskę. Może to wcale nie wstyd. Wstyd wszak odczuwała już wcześniej. Może to zupełnie coś innego? Khebryn delikatnie oderwał winogrono z szypułki i uważnie mu się przyglądał. Było duże, czerwonawe, miało błyszczącą skórkę, która, jak się wydawało, mogła w każdej chwili pęknąć. Sok z jednego tylko tego owocu starczyłby na zwilżenie sporego kawałka chleba. - To winogrono, Selino... Czyś o tym kiedykolwiek myślała? To siła słońca i wiatru stwarza jego słodycz. Wyrasta na prężne i duże, a kiedyś cała ta winorośl była jedynie nasionkiem, takim jak jedno z tych. Nadgryzł owoc, sok popłynął mu po brodzie. Popatrzyła na niego, wspomnienia minionego wieczoru zadrżały w niej niczym potrącona struna. - Ziemia - powiedziała, czując, że głos brzmi trochę ochryple. - To za sprawą płodnej ziemi... Khebryn uśmiechnął się lekko. Przysunął się bliżej niej na ławie i, wciąż trzymając winogrono między wargami, zaczął gładzić jej piersi przez materiał szaty. Selina, napinając mięśnie ud i łydek, zdołała usiedzieć spokojnie. - Nie rumień się, Selino. Wiem, że wychowano cię na dumną grecką dziewicę, ale nikt chyba ci nie wmawiał, że cielesnych uciech należy się wstydzić? Nie jesteś, mam nadzieję, taka jak nieszczęśni czciciele Mitry, którzy nie potrafią radować się tym darem od bogów. Selina czuła leciutki dotyk jego palców na piersi, sutka wyprężyła się, nabrzmiała, chciała jeszcze. - Nie... ja... Uśmiechnął się. - Rozumiem, moja droga. Cierpisz z powodu tego, że jesteś moim więźniem. Traktujesz mnie jak złoczyńcę, jak barbarzyńcę, który chce zhańbić wolną kobietę. Selina dumnie zadarła brodę. - Tak, bo tak właśnie jest. Khebryn kiwnął głową. - A więc gdybym był twoim kochankiem, kimś, kogo sama wybrałaś... to nie siedziałabyś ze ściśniętymi kolanami? Jego ściszony, lecz mimo wszystko wesoły głos trochę ją uspokoił. Minionej nocy zrobił również mnóstwo nieprzyzwoitych rzeczy, ale to, czego obawiała się najbardziej, nie nastąpiło. Wciąż jeszcze zachowała cześć. Nie stała się jego niewolnicą w pełni. Selina opróżniła puchar i poprosiła, by jeszcze jej dolał. - Dlaczego to robisz? - spytała drżącym głosem. Khebryn popatrzył na nią z powagą. - Dlatego, że jesteś niezwykłą kobietą. Dlatego, że wyjątkowo mogę zarazem służyć i czerpać z tego przyjemność. Staniesz się lśniącym szlachetnym kamieniem, najwspanialszą ozdobą tego domu. Nic mniej, droga Selino... A ja będę tym, który cię wyszlifuje i wypoleruje, na koniec zaś dobierze dla ciebie odpowiednią oprawę. - Nie jestem klejnotem - mruknęła, ciesząc się w duchu, że wino tak szybko działa. Khebryn mocno przycisnął rękę do jej ramienia i zmusił, by oparła się na poduszkach. Wokół</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">nich plątanina zielonych liści tworzyła wonne ściany, eukaliptus rosnący przy studni słał aż tutaj swoją leciutką świeżość. Zaczerpnęła jej głęboko w płuca. Khebryn, mówiąc, nie przestawał pieścić jej piersi. Wreszcie Selina przywykła już do tego słodkiego podniecającego uczucia, udawało jej się koncentrować na słowach, choć jednocześnie miękkie palce nie przestawały jej drażnić. - Cóż, być może rzeczywiście nie jesteś klejnotem - rzekł powoli. - Jesteś bowiem czymś więcej, jesteś... boginią. A pewnego dnia będziesz władać wielkimi królestwami, tajemnymi królestwami... Jęknęła cicho, kiedy rozchylił jej tunikę, odsłaniając naprężone już piersi, by musnęło je chłodne nocne powietrze. - Królestwami, za które mężczyźni chętni są oddać życie, byle tylko mogli się do nich udać. Był zręczny. Jej myśli, choć oszołomione winem, zdołały jednak wychwycić kilka chłodnych faktów. Na pewno przekonywał już wiele kobiet. Być może to właśnie on wyuczał większość tych „bogiń", stanowiących bogactwo tego domu. Być może wszystkie. Może był kimś na kształt Pana bądź Erosa, którego zesłały tu boginie z Olimpu, by pobłogosławić swe śmiertelne siostry. Khebryn miał magiczne dłonie, innego wyjaśnienia nie znalazła. Bo nawet teraz, kiedy od dłuższej chwili muskał jej wargi i piersi, Selina czuła, że zapach jej ciała się zmienił, a z nasady włosów, spod pach i łona płynie pot. Czuła, jak jej własny zapach bije od niej i miesza się z miodową wonią jego oddechu i ze świeżością eukaliptusa. - Masz siostrę, Selino? Pytanie padło tak niespodziewanie, że Selina cała drgnęła. - Nie... mam brata. Tak sądzę, jeśli i on nie jest już martwy. Spłynął na nią gwałtowny chłód, w oczach stanął błysk sztyletu Maximiliana, wspomnienie tamtej strasznej nocy na werandzie. Khebryn zauważył, że jej skóra się wygładziła, a ciało jakby wymknęło z jego pieszczących dłoni. - Ciii - szepnął, całując ją prosto w usta. Selina poczuła smak jego warg, szukających kącika ust, smak owoców i zielonych fasolek, które tak lubił żuć. Lekcję, której udzielił jej poprzedniego wieczora, wciąż jeszcze miała świeżo w pamięci. Dlatego leżała nieruchomo, półsiedząc, i bez protestów pozwoliła, by kontynuował. Gdyby powiedziała „nie" albo wzdrygnęła się ze wstrętem, natychmiast by przestał. Selina pamiętała tamto straszne przeżycie z Maximilianem i wiedziała, że chociaż ten mężczyzna ma w sobie tyle samo z potwora, to jednak reguły gry, która obowiązywała w tym miejscu, były zupełnie inne. On nie chciał jej posiąść. Nie zamierzał jej zwyciężać. Leżał tylko, delikatnie przyciskając te swoje niesamowite dłonie do bramy prowadzącej do jej wnętrza. Będzie pukał małymi delikatnymi pieszczotami, dopóki sama go tam nie wpuści. Selina uśmiechnęła się i przymknęła oczy. Być może wydawało mu się, że oczarował niewinną dziewicę, być może przypisywał sobie zasługę, że jest tym, który obudził w niej tęsknotę. Ale się mylił. Był jednak piękny i przyjemnie pachniał. Mógł jej się trafić znacznie gorszy towarzysz tej podróży. Pozostałe kobiety, zgromadzone wokół wielkiego stołu, z zaciekawieniem zerkały na nowo przybyłą. Selina znalazła dla siebie miejsce na samym końcu, teraz próbowała siedzieć z podniesioną głową, jednocześnie zaś uśmiechać się nie bez pokory. Z twarzy czarnowłosej kobiety na przeciwległym krańcu czytała, że ta społeczność jest starannie podzielona na klasy. Owszem, wszystkie one były więźniarkami czy też niewolnicami, lecz mimo to miały w pewnym sensie pół Aleksandrii u swych wyperfumowanych stóp. Były tu kochanki wielkich wojowników, potajemne żony potężnych kapłanów, z całą pewnością siedziały tu kobiety znające tajemnice najwyżej postawionych Rzymian, opłacane za ich usługi zarówno władzą, jak i złotem. Powoli zaczynało do niej docierać, że Khebryn jej nie okłamał. Większość z obecnych tu kobiet wcale nie przebywała w niewoli, one pracowały, pozwalając jednocześnie wysoko postawionym mężczyznom czcić się i wielbić. Pociągając za niewidzialne sznurki, kierowały życiem nie tylko w obrębie wysokich murów wokół „Wyspy". Miały wpływ na decyzje zapadające w gabinecie rzymskiego magistrata, a być może nawet jeszcze wyżej. Nie odezwała się, dopóki się do niej nie zwrócono. Przez wiele tygodni starała się utworzyć sobie jakiś obraz Leili, tej delikatnej, kruchej kobiety, siedzącej u przeciwległego krańca stołu, której jedno szybkie spojrzenie wystarczało, by wszystkie inne umilkły. Jej niesamowite</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">włosy sięgały aż do ziemi, gdy rozpuszczała je przed kąpielą lub gdy tak jak teraz siedziała na wysokim krześle, susząc je na ciepłym popołudniowym wietrze. Podczas cotygodniowych występów odgrywała boginię Herę, całe jej ciało pokryte było wtedy pudrem, a skóra w słabym świetle sceny zdawała się lśnić niebieskawym blaskiem. Wszystkie kobiety uczyły się greki i łaciny, ponadto większość z nich mówiła po egipsku, ale w tym domu mieszkały przybyszki z rozmaitych zakątków świata, niewolnice przywiezione przez rzymskich okupantów albo tureckich kupców, wiele było tu Greczynek tak jak Selina, musiała jednak przyznać, że najpiękniejsze pochodziły z krajów na Północy, wysokie, jasnowłose niewiasty, obdarzone chłodnym dostojeństwem, jakie rzadko zdarzało jej się widywać na rynkach i w świątyniach na rodzinnej wyspie. Leila przydzielała wszystkim drobne zadania albo zlecała wykonywanie osobistych usług. W ten sposób podkreślała swoją władzę. Selina przez pewien czas zastanawiała się, skąd bierze się ta władza. Pewnego razu jednak podsłuchała cichy szept i wszystko w jednej chwili stało się jaśniejsze. Leila była kochanką Khebryna, a w każdym razie jego faworytą. O dziwo, Selina, słysząc to, poczuła drobne ukłucie w sercu, rozumiała jednak także, że wobec tego bardziej niż kiedykolwiek ważne było trzymanie się na dostojny dystans. Nie mijał bowiem właściwie wieczór, by Khebryn po nią nie posyłał. A prowadzone przez nich rozmowy za każdym razem nabierały coraz większej swobody, stawali się bardziej równi sobie i bardziej sobą zainteresowani. Poprzedniego wieczoru poprosił, by rozebrała się do naga, a ona zgodziła się na to bez najmniejszych oporów, nie czując wstydu. Więcej jej wtedy nie dotknął. Pozwolił tylko, by stała, drżąc, w nocnym chłodzie, sam złożył ręce na kolanach, a jego szata zdradzała narastające pożądanie. Włożył sobie potem słodki orzech do ust i poprosił, by sama pogładziła miękką skórę. Wylał jej na ręce perfumowany olej, którym miała natrzeć całe swoje ciało. Gdy dotarła do wnętrza ud, oddech jakby uwiązł jej w gardle, a olejek wydawał się niemal parzący. Ale on tylko się uśmiechał i mocno przytrzymywał wzrokiem, podczas gdy ona delikatnie namaszczała sobie nabrzmiałe wargi, miękkie wnętrze małża, a na koniec szorstką skórę w szczelinie kończącej się przy dwóch wypalonych piętnach. Zdmuchnął wtedy lampę i podziękował za jeszcze jeden interesujący wieczór. Selina leżała potem rozpalona pod chłodnymi prześcieradłami aż do chwili, gdy słońce znów pocałowało ją przez okno. To była gra władzy. On był przebiegły. Podejrzewała go przy tym o niezmierzone pokłady samoopanowania. Nie bez przyjemności Selina stwierdziła, że musi przejąć kontrolę nad tą władzą, nim uda mu się zaprowadzić ją tak daleko, że wprost rozgorzeje i pochłoną ją własne płomienie. Popołudniami, po lekcjach tańca i gry na flecie, wiele kobiet odpoczywało w cieniu pod wielkim drzewem oliwnym przy wewnętrznej studni kuchennej. Tu, między bujnie rosnącymi rządkami kapusty i splątanego groszku, mogły drzemać na niskich leżakach albo rozciągnięte na kocach. Selina odkryła, że wiele z przebywających tu kobiet zna się nawzajem od lat. Były jak siostry i zdawały się pogodzone z losem, wręcz szczęśliwe. Ona sama przybyła na „Wyspę" jako ostatnia i w związku z tym właśnie ją posyłano po chłodny sok brzoskwiniowy, zapomnianą igłę albo miseczkę do płukania palców. Nie wyczuwała ze strony tych kobiet żadnej wrogości ani też tak naprawdę chęci upokorzenia jej. Przynosiła rzeczy, o które ją prosiły, spełniała też inne drobne posługi. Przypuszczała, że taki panuje tu obyczaj, którego nowicj uszka nie może bezkarnie złamać. Jej cierpliwość prędko została nagrodzona. Pewnego popołudnia Leila przywołała ją do małego kręgu, który skupiał się wokół niej, i poprosiła, by Selina ułożyła jej włosy. - Greczynki tak pięknie układają fryzury - powiedziała z uśmiechem. Selina drżała nieco, gdy rozpuszczała ciężki węzeł, wielkością dorównujący głowie Leili. Włosy były namaszczone olejkami, lśniące i pachnące lawendą. Selina czym prędzej rozłożyła tunikę na trawie, by się przypadkiem nie zakurzyły. Spływały z głowy Leili na podobieństwo czarnej rzeki, wprost na jej kolana. Nie bardzo wiedziała, od czego zacząć. Kobiety nie przerywały rozmowy, a Selina splatała cieniutkie warkoczyki, poczynając od skroni Leili, by potem zwinąć je w rozetki i</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">umocować małymi błyszczącymi szpilkami. - Podobno Rzymianie naciskają... - Ale nasz pan potrafi zatrzymać cały legion... - Pomyślcie tylko, co będzie, jeśli do tego dojdzie... - Nie, na bogów! Oni wszak nie mają żadnej władzy nad wolnymi obywatelami! Selina przysłuchiwała się z wielką uwagą. Czyżby one rozmawiały o tym domu? Czyżby Rzymianie zagrażali również tej tajemnej twierdzy? Wtrąciła się Leila: - Sądzę, że Khebryn i jego panowie dobrze wiedzą, jak się strzec. Uważam, dziewczęta, że my możemy być spokojne. Pozostałe czym prędzej zapewniły ją, że u Khebryna czują się całkowicie bezpieczne, że wcale nie o to chodzi, ale pogłoski krążyły. Same słyszały to z ust pijanych rzymskich oficerów... Podobno cesarz zainteresował się tym przybytkiem. Leila pochyliła się w przód tak prędkim ruchem, że Selinie wypadł z ręki jeden z warkoczyków. W czasie gdy Leila popijała wodę, Selina rozczesywała resztę jej włosów palcami. Serce uderzało jej rytmicznie i zdecydowanie. Leila odgięła się z powrotem do oparcia krzesła i westchnęła: - Musimy mieć oczy otwarte, zwłaszcza w towarzystwie rzymskich gości. Niektóre pokiwały głowami. Czarna kobieta nazywana Batszeba uśmiechnęła się szeroko. - Nie wydaje mi się, aby wiele mogło się przed nami ukryć. Kobiety zachichotały. Palce Seliny pracowały prędko. Wkrótce włosy Leili przeobraziły się w królewską koronę, składającą się z drobnych, misternie ułożonych rozetek, posplatanych ze sobą między połyskującymi grubymi warkoczami. Ułamawszy gałązkę mimozy i umocowawszy ją nad uchem Leili, opuściła ręce na kolana. - Ach, jak ślicznie! Leilo, nigdy jeszcze nie wyglądałaś piękniej! Leila odwróciła się do Seliny i uśmiechnęła lekko. - Dziękuję ci, Selino. Wiedziałam, że jesteś zdolna. I to do wielu rzeczy... Selina odpowiedziała na jej uśmiech nieco drżąco. - Chodź, usiądź teraz, rozprostuj nogi i spróbuj tego pysznego soku. Wypiła. Brzoskwiniowy sok miał odrobinę kwaskowaty smak. Ale Leila się uśmiechała. - Musimy trzymać się razem, moja fryzjerka i ja. Pozostałe spoważniały. Leila jednak nie przestawała się uśmiechać i zrobiła Selinie miejsce obok siebie. Na tym miejscu siadywała zwykle jedna z jasnowłosych trojaczek. Batszeba popatrzyła na Selinę, cmoknęła raz i drugi. Potem zabrała skrzyneczkę z grą, w którą grały, i przeprosiła. Wkrótce zaczęły odchodzić i inne, wymrukując jakieś usprawiedliwienia. Selina poczuła się niespokojna. Ona również chciała iść za nimi. Zadzwonił jakiś niesłyszalny dzwoneczek. Ale Leila ją zatrzymała. - Zostań jeszcze trochę, moja droga. Tak mało o tobie wiem. Opowiedz mi o swoim życiu. Selina wiedziała, że ta kobieta o królewskiej fryzurze jest prawdziwą królową w obrębie tych murów. Spuściwszy wzrok, zaczęła opowiadać o Samos. Tej nocy leżała samotnie, wsłuchując się w kroki na korytarzu. Ciągłe szuranie świadczyło o tym, że wiele kobiet nie mogło zasnąć. Może to przez ten upał albo niezwykłe stojące powietrze, w którym miejskie rynsztoki gniły i zaczynały cuchnąć. Czuła się poirytowana i niespokojna. Co się z nim działo? Od tamtej pierwszej nocy nie zdarzyło się, by Khebryn dłużej niż przez trzy wieczory nie wzywał jej na kolejną „lekcję". Ale przecież czegoś podobnego się spodziewała. Przeczuwała, że coś się odmieni, gdy Leila zaproponuje jej miejsce u swego boku. Opowiedziała tej obcej kobiecie bardzo wiele, lecz chyba nie więcej, niż Khebryn już wiedział. Mówiła, jak wyglądały powszednie dni w domu, opowiadała o zmarłym bracie, chorej matce, o podstępie Maximiliana. O tym, jak się tu znalazła. Leila spytała wtedy: - Nie czujesz się więc dobrze wśród nas? A co byś ze sobą poczęła, gdyby okazało się, że twoja matka już umarła i że jesteś pozbawiona wszelkich środków do życia? Selina nie wiedziała, co odpowiedzieć. Ale Leila pogładziła ją tylko delikatnie po policzku, jakby była jej starszą siostrą albo wręcz matką. Przepocone łóżko budziło w Selinie odrazę, owinęła się cienkim prześcieradłem i wstała. Stanęła, wyciągając nos w stronę okienka i tęskniąc za bodaj jednym haustem świeżego morskiego powietrza. Ale wiatr zamarł, noc była dusząco, dławiąco gorąca. Nawet świerszcze wydawały się ospałe i leniwe w takie noce, zza okna nie dobiegał żaden choćby najmniejszy szmer. I morze umilkło, nie było słychać szumu fal. Z sąsiednich pokojów nie dochodziło nawet ciche pochrapywanie ani ściszona rozmowa. Zza kuchennego muru</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">nie podzwaniały garnki. Nie szczekał żaden pies. Selina poczuła, że jej ciałem szarpie jakiś niezwykły smutek. Bezszelestnie podeszła do kufra i wyjęła puchar. Chciała zapalić lampkę, by móc w jej blasku podziwiać przepiękny błysk metalu i szlachetnych kamieni, lecz spostrzegła, że pomimo ciemności panującej w pokoju puchar i tak lśni. Widać posiadał swoje własne wewnętrzne światło. Ułożyła go na kolanach, tam gdzie jeszcze nie tak dawno wiły się włosy Leili. Tej nocy metal nie był ani ciepły, ani zimny. Palcem powiodła po skomplikowanym wzorze, który był w nim wyryty. Co też przedstawiał? Kamienie, które uważała za szafiry, potrafiły zmieniać barwę. Najczęściej były niebieskie, lecz w szczególnym oświetleniu stawały się bardziej fioletowe. Może to opale? Nie wiedziała. Rozpaczliwie żałowała, że nie ma przy sobie starych zwojów papirusu, mogłaby wtedy przestudiować historię pucharu, sama przeczytać to, co zapisała kiedyś jej babka po śmierci drogiego Ennio. Było w tym pucharze coś osobliwego. Miał w sobie cząstkę mocy boskiej, tyle Selina wiedziała. Może własnoręcznie wykuł go Zeus na Olimpie, a potem skradła mu go albo przywiozła do Egiptu jakaś zdradliwa kapłanka? Selina przymknęła oczy i usiłowała przywołać obrazy z wnętrza pucharu. Widziała jedynie roztańczone czerwone plamy, układające się w nic nie znaczące kształty. Wsunęła nos do środka. Nie ma już zapachu mirry. Potrząsnęła nim delikatnie. Ze środka wypadł tylko jeden płatek pnącej róży, biały i delikatny. Selina natychmiast go poznała. Był identyczny jak płatki, które matka zwykle zbierała o świcie z dziko rosnącego krzaka pod skałą powyżej domu. Zalewała płatki oliwą, dodawała rozmaite zioła. Po trzech latach olejek różany był gotowy i można go było sprzedać za dobrą cenę. Ale Selinie zawsze było przykro, że aż tyle róż musi zginąć, i to jeszcze nim w pełni rozkwitną, by zmienić się w pachnidło. Maleńki płatek jakby drżał w powietrzu, poruszanym jej oddechem. Selina ujęła go w dwa palce i roztarła. Zgniotła go, aż krucha białość zmieniła się w szarawą masę, a sok zwilżył koniuszki palców. Przysunęła go teraz do nosa i wdychała zapach. - Mamo... mamo... Wreszcie napłynęły łzy. Przez cały czas pobytu na „Wyspie" nie uroniła ani jednej łzy, nawet wówczas, gdy zdała sobie sprawę, że jest uwięziona za grubymi, pilnie strzeżonymi murami i skazana na przebywanie tutaj przez nie kończący się szereg lat. Wiedziała, że matka żyje, przeczuwała to. Cieniutka pępowina uczuć łączących je obie nie została przerwana. Na pewno by to wyczuła. Mira żyła. Mimo wszystko jednak była stracona. Aleksandrię i Samos dzieliło bezkresne morze, bezkresny czas. A życie Seliny w roli damy do towarzystwa nieznajomych mężczyzn raz na zawsze oddzieliło ją od matki. Mira nigdy nie może poznać prawdy. Myśli Seliny skupiły się na modlitwie. - Ach, na odwagę Hery i miłość Afrodyty, zaklinam was, uczyńcie tak, aby matka nigdy nie dowiedziała się o moim losie! Rozejrzała się po pokoju, choć wiedziała, że nie ma nic, co mogłaby złożyć w ofierze. A przecież bogowie czekali na ofiary. Dlaczego mieliby przysłużyć się ludziom, nie dostając nic w zamian? Selina znów popatrzyła na puchar i teraz odkryła, że jeden z małych czerwonych kamyków poluzował się i spadł jej na kolana. Wzięła go do ręki i uniosła ku gwiazdom, widocznym przez okno. To musiał być rubin, Selinie wydało się, że błyszczy jak złe oko. Zadrżała i zbadała miejsce, w którym był umocowany. Nie znalazła tam śladu kleju ani stopionego srebra, ani też maleńkich zaczepów, które mogłyby przytrzymywać kamyk. Jedynie maleńkie zagłębienie w kutym złocie zdradzało, z którego miejsca mógł wypaść. Kamień zadowoliłby każdą boginię. Selinie wydawało się, że tkwi tak nieruchomo przez całą wieczność, pozwalając, by myśli krążyły jej po głowie. Wreszcie o świcie podniosła się i na pokrywie kufra stojącego pod oknem przygotowała prościutki ołtarz. Znała moc Afrodyty, ta budząca grozę bogini była faworytą królów, lecz prostej niewolnicy wydało się niesłuszne wzywanie najpotężniejszej z wielkich. A jeśli bogini się rozgniewa, jeśli się obrazi za ten prosty ołtarz? Nawet przepiękny kamień nie ułagodzi rozgniewanej Afrodyty. „Mojro, córko Zeusa, bogini naszego losu... przyzywam cię tą ofiarą... błagam, niech moja matka żyje w spokoju, bez zmartwień i trosk. Niech nigdy, przenigdy nie dowie się, jaki mnie spotkał los. Lepiej,</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">by myślała, że już nie żyję..." Selina położyła klejnot na dłoni i pocałowała go na pożegnanie. Jutro poprosi, by zaprowadzono ją do komnat Khebryna, i spyta, czy mógłby jej wyświadczyć tę przysługę. A może lepiej poprosić Leilę? Sprzątnęła ołtarzyk i od razu poczuła się o wiele lepiej. Teraz bogini spokoju, porządku i sprawiedliwości być może będzie jej sprzyjać. Selina z westchnieniem ułożyła się na plecach na przepoconym posłaniu. Nawet teraz, w świetle poranka, wydawało jej się, że dzień jest jeszcze daleko. Wreszcie zasnęła. Leila bez ostrzeżenia stanęła przy jej łóżku, potrząsając ją za ramię. - Wstawaj, leniwa kuro! Nie widzisz, że słońce świeci? Nie wiesz, jaki dziś dzień? Selina przebudziła się z krzykiem, wyrwana z męczących snów. Przetarła oczy i zdziwiona popatrzyła na Leilę. - Co... a co się stanie? Leila uśmiechnęła się. - Czas na przenosiny! - Przenosiny? Leila roześmiała się. - Ach, tak, nie wiedziałaś o tym? No cóż, może nic w tym dziwnego, jesteś tu właściwie bardzo niedługo. Ale szepnęłam w twojej sprawie kilka słów i... cóż, Khebryn mnie słucha. Selina dostrzegła w drzwiach jakieś postacie. Jedną z nich był mężczyzna od srebrnego dzwoneczka, ten, którego mogła przyzywać, kiedy potrzebowała na przykład wody. Rzadko jednak na niego dzwoniła, wolała sama iść do studni. Leiła rozejrzała się po pokoju. - Widzę, że niewiele posiadasz, ale z czasem postaramy się o wyposażenie dla ciebie... Jej spojrzenie padło teraz na puchar, który niczym nie zakryty stał na kufrze. Padające na niego promienie słońca sprawiały, że niemal oślepiał. Barwne kamienie chwytały światło i odbijały je w postaci kolorowych plamek, widocznych na ścianie i suficie. Gdy Leila skierowała się w stronę pucharu, Selina natychmiast poderwała się z łóżka ogarnięta paniką. - N i e ! Druga kobieta zatrzymała się i wolno odwróciła. - Co takiego? Nie chcesz, żebym podziwiała ów piękny przedmiot? Jest doprawdy prześliczny, cóż za robota... Selina czym prędzej złapała puchar, przycisnęła go mocno do piersi. Leila wyciągnęła rękę. Serce Seliny waliło tak mocno, jakby ogarnął ją śmiertelny strach, musiała się jednak zmusić do zachowania spokoju. Tym domem rządziły zasady ustalone przez Khebryna, choć właściwie dziewczętom pozwalano zatrzymać to, co do nich należało. - Jakże niezwykle starannie został wykuty... I te kamienie... tak dziwnie lśnią! W głosie Leili zdaniem Seliny pojawiła się niebezpieczna tęsknota. - To rodowy klejnot mojej matki - wydusiła z siebie. Leila podeszła bliżej. Stanęła tak blisko Seliny, że ta poczuła bijący od jej włosów zapach lawendy. - Nie obawiaj się, Selino, nie ukradnę ci go. Przecież, my nie okradamy się nawzajem, prawda? Selina z trudem przełknęła ślinę i sztywno kiwnęła głową. - Ale możesz chyba pozwolić mi go dotknąć? Obejrzeć go dokładnie, wsunąć palce do jego wnętrza... Selina widziała, jak ręka Leili kładzie się na pucharze tuż obok jej dłoni. Patrzyła na smukłe palce, na wypolerowane paznokcie ozdobione macicą perłową. Leila gładziła puchar, jakby był żywą istotą, jej pieszczoty przypominały sposób, w jaki dotyka się noworodka, by przebudził się i zaczął ssać. Piersi Seliny zareagowały. Zadrżała, jakby zdjęta chłodem, chociaż słońce wschodziło coraz wyżej, zapowiadając kolejny upalny dzień. Leila przymknęła oczy i uśmiechnęła się dziwnie, tajemniczo. Nowe komnaty Seliny wprost przytłaczały przepychem. Na tyle dobrze poznała już architekturę tej posiadłości, że łatwiej jej teraz było się w niej zorientować. W obrębie zewnętrznych murów mieszkały straże. Tu również znajdowały się stajnie, kuchnie i niewielkie poletka z systemem nawadniającym. Tutaj stały klatki z gołębiami i kurczętami. Tu przynoszono przesyłki z mięsem, rybami, warzywami i wszystkim, czego potrzeba było w tak wielkim gospodarstwie. Za drugim murem mieszkali robotnicy, mężczyźni, poczynając od cieśli po werblistów. Kobiety miały swą wydzieloną przestrzeń, odgrodzoną od męskiej, podobnie jak w domach, które znała Selina. Trzeci, wewnętrzny mur zamykał przestrzeń podzieloną na dwie części. W jednym z kompleksów mieściła się jeszcze jedna kuchnia z przylegającym do niej ogrodem i studnią, tam właśnie siedziały tamtego popołu- dnia, gdy Selina splatała włosy Leili. Stamtąd przez ciężką drewnianą bramę można było przejść do pokoi gościnnych i sal, w których odbywały się przedstawienia. Pod częścią mieszkalną usytuowany był mały amfiteatr, tu również znajdowała się</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">część kąpielowa i duże przestrzenne tarasy z widokiem na morze. Pokoje Khebryna mieściły się na szczycie kwadratowej wieży, podobnych wież było cztery, w każdym rogu wspaniałych wewnętrznych murów. Leila pokazała jej własną wieżę, tę od zachodu. Khebryn miał północną, a Selina zorientowała się teraz, że jej przydzielono wieżę na wschodzie. - A kto mieszka tam? - spytała, wskazując na południe. Leila wzruszyła ramionami. - Niekiedy umieszcza się tam specjalnych gości, rzadko się ją wykorzystuje. Gospodarz stracił zainteresowanie swą wysepką fantazji - dodała z cierpkim uśmiechem. Powędrowały dalej wzdłuż szczytu muru, dostatecznie szerokiego, by zmieściła się tu droga dla powozów. Dwaj mężczyźni, którzy nieśli rzeczy Seliny, otworzyli drzwi, przesuwając antabę w bok. Pokoje leżały skąpane w słońcu. Na podłogach błyszczała mozaika. Promienie słoneczne padały na wypolerowaną powierzchnię przez jedno z wielkich okien i oślepiły Selinę, gdy przestąpiła próg swego nowego domu. Nigdy jeszcze nie widziała podobnych wspaniałości. Stanęła na środku z zapartym tchem, gdy Leila miękkimi ruchami odciągnęła na bok zasłonę, odsłaniając dwie pięknie przyozdobione alkowy i pomieszczenie od podłogi do sufitu wyłożone ceramicznymi kaflami. Na samym środku tego pokoju królowała wielka odlewana balia, Selina zrozumiała, że ustawiono ją tu specjalnie po to, by napełniać ją perfumowaną wodą. Ozdoby utrzymane tu były w stylu rzymskim, choć w do niczego nie przydatnych kolumnach brakowało tych skomplikowanych dekoracji korynckiego akantu, do którego widoku Selina przywykła w świątyniach. Na niskim stole rozłożono barwne materie i posypano je kwiatami. W rogu niedużego pomieszczenia znajdował się jakiś dziwny sprzęt, coś w rodzaju krzesła z otworem w siedzeniu. Leila wyjaśniła. Selina nie mogła uwierzyć, że coś takiego w ogóle istnieje. - W murze biegną długie rury, prowadzące prosto do rynsztoków, które co dzień posypuje się pyłem węglowym i ziemią, przykry zapach więc zwykle nie dociera tu, na górę - wyjaśniła. Mężczyźni odstawili rzeczy Seliny, a Leila gestem dała im znać, że mają wyjść. - Nie zaprosisz mnie na orzeźwiający poczęstunek? - uśmiechnęła się drobna, czarnowłosa Egipcjanka. Selina czym prędzej rozejrzała się po głównym pomieszczeniu, które, jak przypuszczała, musiało mieścić wszystko, co niezbędne do przyjmowania gości. I rzeczywiście, w kącie stała chińska szafka wypełniona kielichami. Otworzywszy połyskujące czarne drzwiczki szafki, aż jęknęła. Leila znów się uśmiechnęła. - Szklane butelki - powiedziała z dumą. - Od jednego z moich faworytów, mistrza szklarskiego Haloniusa. Musisz go poznać. Kiedyś. To niezwykle przystojny młody człowiek. Wyjęła jedną przezroczystą jak lód butelkę. Selina nigdy nie przypuszczała, że możliwe jest odlanie takiej formy. W szkle widać było maleńkie perełki powietrza, a wzdłuż szyjki jaśniały spirale błękitu, jak gdyby ten Halonius prawdziwym cudem zdołał zamknąć w swym dziele kawałek nieba. - Piękne, nieprawdaż? Selina jęknęła. - O, tak. - Nie otworzysz jej? Palce jej drżały, gdy mozoliła się z zapieczętowanym woskiem korkiem. Wreszcie z butelki buchnął aromat, od którego Selinie aż zakręciło się w głowie. - To ambrozja... Uśmiech Leili sprawiał wrażenie odrobinę wymuszonego. - Właśnie, moja droga, właśnie. Napijmy się. Selina nalała złocistego słodkiego wina. Zasłynęło ono jako napój bogów i często uważano, że to największy skarb, jaki można ofiarować w świątyni Ateny. Ona sama do tamtej nocy z Khebrynem nigdy nie miała okazji go posmakować ani nawet powąchać... Zadrżała, w jednej chwili pojmując, skąd ta nagła zmiana tonu Leili. Być może Khebryn nie wszystkie swoje niewolnice częstował ambrozją, dlatego Leila zareagowała tak ostro, kiedy Selina rozpoznała wino. Teraz jej twarz była zamknięta, jakby wyryta w kamieniu. Selinie drżały ręce, gdy podawała jej kielich. Leila wzięła go i wypiła głęboki łyk. Potem usiadła na niskim posłaniu z poduszek w sypialni i dała znak, by Selina zrobiła tak samo. Przy nalewaniu drugiego kieliszka Selina czuła już lekkie oszołomienie. Z kącika ust Leili kilka kropel spłynęło po brodzie i zatrzymało się, tworząc jeziorko w zagłębieniu szyi. Wino lśniło niczym klejnot. - Zliż to, moja droga - szepnęła Leila zapraszająco. Selina popatrzyła na nią przerażona, lecz prędko dostrzegła błysk w oczach drugiej kobiety. Taka zabawa dla</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">Leili nie była pierwszyzną. Czubek jej języka ledwie musnął skórę Leili, lecz dłoń Egipcjanki spoczęła na plecach Seliny i delikatnie je nacisnęła. Selina położyła policzek na nagiej skórze tuż ponad rozdwojeniem piersi. Słyszała teraz uderzenia serca Leili. Trzymała głowę całkiem nieruchomo, wprost przykuta tym odgłosem. - Będę cię strzec, moja mała grecka bogini - szepnęła jej Leila ciemnym, gorącym głosem prosto do ucha. Potem Selina poczuła, jak delikatne palce gładzą ją po plecach, przesuwając się w dół ku miejscu, gdzie zaczynały lekko pulsować dwa znaki. Leila pieściła blizny Seliny przez strój, a dziewczynę zapiekło tak, jakby odbywało się łagodne powtórzenie samego aktu wypalania. Roztrzęsła się, lecz nie chciała się wycofać. Chociaż nie potrafiła stwierdzić, czy powoduje nią lęk przed władzą tej kobiety, czy też może najzwyczajniej w świecie rezygnacja. Po chwili okazało się, że faktycznie odnajduje pewien spokój w łagodnych pieszczotach rąk Leili, gładzących ją po karku, plecach i pośladkach. - Czy kochasz kogoś, Selino? - spytała nagle. Dziewczyna przymknęła oczy. - Nie. - Skąd więc bierze się u ciebie taka niechęć wobec życia, jakie tu prowadzimy? - Nie wiem... Leila roześmiała się cichutko pod uchem Seliny. Ba- nieczki śmiechu odrywały się jakby od jakiegoś źródła w jej piersi. - Wciąż jeszcze jesteś dziewicą, moja droga. Nie możesz podejmować żadnych decyzji... Selina usiadła gwałtownie, a Leila nie powstrzymywała jej przed wyrwaniem się z tego dziwnego uścisku. Selina popatrzyła drobnej kobiecie prosto w oczy. Spostrzegła teraz, że są ciemnoszare. - A kto podejmuje decyzję za mnie? - spytała. - Nie mam przecież ojca, nie mam brata. Drobniutkie zmarszczki pod oczyma Leili stały się teraz wyraźniejsze. Selina zrozumiała, że kobieta musi mieć co najmniej trzydzieści, może nawet trzydzieści pięć lat, pomimo lśniącej świeżości skóry i białych równych zębów. - Odrzuciłaś wspaniałą propozycję małżeństwa. Jakaż dziewczyna mająca twoją pozycję ośmieliłaby się to zrobić, nie kochając innego? - Ja się ośmieliłam - odparła Selina. - Z nim nigdy nie umiałabym żyć. Nawet gdyby był strasznie bogaty... - Wolisz więc żyć jako kochanka prostego człowieka nawet bez bogactwa? - spytała Leila, marszcząc brwi. Selina nie mogła powstrzymać się od uśmiechu. - Tak. Ja wierzę w miłość, widziałam ją u moich rodziców. Ale może więcej mam w sobie z Aspazji - odparła. Leila zaskoczyła ją podniesieniem brwi, dając znać, że rozpoznaje tę starą historię, która rozegrała się przed ponad pięciuset laty. - Aspazja z Miletu, kochanka polityka Peryklesa - pokiwała głową z rozmarzeniem. - Podobno sam Sokrates przychodził do niej omawiać ważne tematy. Miłość, jaką żywił do niej Perykles, opisywana jest w wielu starych opowieściach. Podobno nigdy się z nią nie rozstawał, a gdy tylko ją widział, zawsze ją obejmował i obsypywał pocałunkami. Gdy urodziła mu syna, został on wpisany na listę obywateli, co było rzeczą zupełnie niesłychaną, a poza tym sprzeczną z prawami, które ustanowił sam Perykles... Selina przerwała jej. - Czy wiesz, co Sokrates powiedział do innej z tych heter, czyli kochanek? Leila zerknęła na nią z ukosa. Była wszak Egipcjanką, czyżby miało okazać się teraz, że lepiej zna greckie historie niż sama Selina? Leila nawinęła na palec kosmyk włosów. - Miała na imię Theodote. Podobno spytał ją, skąd ma całe swoje bogactwo, czy żyje z uprawy ziemi czy też z jakiegoś rzemiosła. Odpowiedziała mu wprost, że żyje ze swego kochanka, a Sokrates udzielił jej rad co do tego, jak ma zainteresować i utrzymać mężczyznę. Na moment zapadła cisza. - Mamorabilia - mruknęła wreszcie Selina. - Dialog Ksenofonta. Leila się uśmiechnęła. - Ach, a więc również i to czytałaś? Czego się z tego nauczyłaś? Selina szukała w pamięci. Stare wiersze okazały się łatwe do przywołania. Pochyliła się do przodu i leniwie sięgnęła po garść solonych orzechów. Żując jeden, zacytowała Leili: - „Okazując życzliwość, można nie bez przyjemności pojmać dzikie zwierzę i poskromić je tak, by zostało przy tobie. Lecz nigdy siłą..." Leila roześmiała się. - No właśnie. A co potem powiedział Sokrates ladacznicy? Selina wybuchnęła poufałym śmiechem. - „Będą się czuli najlepiej, jeśli dasz im to, co jest twoje, dopiero wtedy, gdy o to poproszą. Sama bowiem widzisz, jak nieapetyczne wydają się najwspanialsze potrawy, gdy nie jest się głodnym". - No właśnie - kiwnęła głową Leila. Selina wiedziała dobrze, o</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">czym tak naprawdę rozmawiają. Przecież wcale nie mówiły o Sokratesie i Theodote... Leila wstała z wygodnego legowiska z poduszek i przeciągnęła się jak kot. - Muszę opuścić twoje miłe towarzystwo, moja droga. Przypuszczam jednak, że teraz będziemy się częściej widywać. Jesteś zarówno mądra, jak i serdeczna, to mi się podoba. W ogóle przypuszczam, że wiele nas łączy ze sobą, Selino. Selina uśmiechnęła się lekko, wciąż niepewna, co też może się kryć w słodkim pocałunku, jakim pożegnała ją Leila. Późnym wieczorem po tym, jak Selina spędziła długie popołudnie na obserwacji wędrówki słońca po niebie i jego niesamowitego zatonięcia, usłyszała dzwoneczek przy drzwiach. Podniosła się na wpół senna, zostawiając sandały pod ławką na werandzie, gdzie odpoczywała. Mężczyzna pochylił głowę w krótkim powitaniu i oznajmił, że Khebryn pragnie jej towarzystwa. Od jego ostatniego zaproszenia upłynęło już pięć nocy. Selina zadrżała. Ku wielkiemu zaskoczeniu Seliny przyjęła ją Leila. Gdy tylko otwarły się drzwi, powiała chłodna bryza wpadająca przez duże otwarte drzwi wychodzące na morze. Słychać też było ściszoną muzykę, flety i kitarę, wraz z jeszcze jakimś drżącym instrumentem, którego tonu nie zdołała rozpoznać. Włosy Leili były podpięte za pomocą złotych pierścieni, które pięknie podzwaniały przy każdym jej ruchu. W głębi pomieszczenia przy dużym palenisku wbudowanym w ścianę pomiędzy werandą a pokojem dziennym siedział Khebryn w głębokim fotelu, nakrytym miękką narzutą, być może uszytą ze skórek z brzucha wiewiórki albo królika. - Siadaj! - powiedziała Leila, wskazując Selinie poduszkę leżącą kilka kroków w oddaleniu od mężczyzny. Selina nachyliła się miękko i przyjęła wygodną pozycję. Ręce złożyła na kolanach, czekając, aż Khebryn do niej przemówi. W powietrzu niczym kadzidło dawało się wyczuć dziwne napięcie, mimo to w pomieszczeniu panowała świeżość, bez śladu duchoty. Leila siadła u stóp Khebryna. Z uwagą rozwiązała mu sandały, a potem umoczyła palce w miseczce wonnych olejków i zaczęła namaszczać mu stopy od koniuszków palców do kostek. Na brunatnej skórze łydek rzemienie sandałów pozostawiły wąskie ślady. Selina zapatrzyła się w zręczne ręce kobiety, a Khe- bryn wkrótce przymknął oczy i westchnął z przyjemnością, poruszając palcami, a jednocześnie popijając ze szklanego kieliszka. Gdy spojrzenia obu kobiet na moment się spotkały i Leila poruszyła głową, Selina dostrzegła w jej oczach przebłysk poufałości. To był kolejny pokaz, najprawdopodobniej wyreżyserowany przez Khebryna, lecz najwyraźniej dyrygowany przez Leilę. Być może zaplanował to jako część „wykształcenia" Seliny. A może zaproponowała to Leila, chcąc zaznaczyć swą pozycję i pokazać, że nie boi się konkurencji. Selina oddychała tak spokojnie, jak tylko mogła, obserwując, jak Leila wolnymi, wysmakowanymi ruchami rozbiera kochanka. Poczuła, że coś w głębi jej ciała zaczyna niespokojnie piec, gdy Leila z uwagą wylała cienkim strumieniem olejek na pierś Khebryna i jedwab w jej stroju ściemniał, zwilżony oliwą. Najwidoczniej nie zwracała uwagi na to, że drogi materiał może się przez to zniszczyć. Przeciwnie, siadła mu na kolanach i użyła swych zakrytych jedwabiem piersi do roztarcia olejku po jego brzuchu i ramionach. Wyglądało to jak taniec. Nagi mężczyzna półleżący w głębokim fotelu. Kobieta zaś ubrana w coraz bardziej oblepiający ją strój, wijąca się wokół jego ciała na podobieństwo węża. Selina mocno zamrugała, czując, że aby Zachować spokój, powinna się czegoś przytrzymać. Ujęła w rękę kielich, podobny do tego, który Leila zupełnie obojętnie odstawiła na podłogę. Wbijając paznokcie w metal, w uniesieniu obserwowała pokaz Leili. Był prosty, bardzo prosty w porównaniu z wysublimowanymi występami w teatrze. Nie robiła nic innego poza tym, że kochała ciało Khebryna ze szczerym pragnieniem, którego, jak Selina zrozumiała, nigdy nie zdoła udać żadna kupiona czy też opłacona „towarzyszka". Czuła się tu jak intruz, jak brudny szpieg pod miłosnym gniazdkiem, lecz zarówno Leila, jak i Khebryn uśmiechali się do niej przelotnie, a gdy on wreszcie zniecierpliwiony drażniącymi pieszczotami Leili niepewnie podniósł się z krzesła, oboje zaśmiali się do niej poufale. Kochankowie przesunęli się ku niskim miękkim posłaniom z poduszek, które również tutaj zaścielały podłogę, Selina wiedziała już, że takie nakrywanie podłogi z myślą o</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">wygodnym wypoczynku bez mebli to azjatycki obyczaj. Leila leżała na plecach, a Khebryn zsunął z niej teraz poplamioną olejem jedwabną szatę. Zatoczył ją na brzuch, nad piersi, wysunął jej ręce z rękawów, a na koniec przeciągnął przez głowę i włosy Leili. Jeden ze złotych pierścieni we włosach rozluźnił się i potoczył po podłodze. Miękkie jęki Leili stawały się coraz gwałtowniejsze, w miarę jak jego stale całujące usta wędrowały coraz dalej w dół jej ciała. We wnętrzu Seliny mocno pulsowało. Czuła swoją własną wilgoć, oddychała niemal już samymi tylko ustami. Khebryn podniósł głowę Leili do siebie, stał teraz na czworakach ponad nią i mocno całował w usta. Jej włosy niczym gruby wąż wiły się po podłodze. Selina patrzyła, jak kobieta zarzuca mu obie ręce na szyję, napinając biodra i unosząc je tak, że jej rozedrgany brzuch zetknął się z jego brzuchem. Przełożyła najpierw jedną nogę przez jego krzyż, potem drugą. Zawisła na nim i podczas gdy Khebryn napiął wszystkie mięśnie, Leila mogła niczym małż zamknąć się wokół niego. Kostki w dłoniach Khebryna, podtrzymujące ciężar ich obojga, oparte o podłogę, pobielały. Stał na czworakach, a ona, uczepiona go od spodu, wprost się w niego wessała objęciami, które Selinie wydały się wręcz śmiercionośne. Kilkakrotnie usiłowała przełknąć ślinę, lecz gardło miała suche. Czym prędzej wypiła łyk z kieliszka, ledwie rejestrując smak napoju. Nie mogła oderwać wzroku od tych niesamowitych scen, jakie rozgrywały się między nimi dwojgiem na jej oczach. Po chwili miękkich, niemal falujących ruchów przechodzących przez ciało Leili, kobieta opuściła ręce i sama osunęła się na poduszki. On klęczał, ale wyprostował się, mocno trzymając jej biodra. Teraz Selina widziała, jak dwa ciała łączą się w jedno. Z każdym powolnym ruchem wyraz ich twarzy się zmieniał, a oddechy zgrały się w jednym ciężkim rytmie. Ciało Seliny drżało i płonęło. Gdy zobaczyła, jak Leila otwiera usta w niemym krzyku, podczas gdy biodra jej drżały, a niezwykły rumieniec rozpostarł się po złocistej skórze, mało brakowało, a Selina rzuciłaby się do stóp Khebryna. Jego krzyk rozbrzmiał o wiele głośniej, lecz swoboda i rozkosz na obu twarzach były takie same. Wyglądali jak bóg i bogini połączeni w świętej chwili. Tak! Selina zadrżała, uświadamiając sobie to porównanie. Khebryn oswobodził Leilę i na kilka krótkich chwil pozwolił jej przybrać postać prawdziwej bogini. Leżeli teraz ze splecionymi ramionami, ciężko oddychając, twarz przy twarzy. Selina miała ochotę uciec, całe to niezwykłe przedstawienie przepełniło ją tak wielo- ma mieszanymi uczuciami, że czuła się bliska szaleństwa. Siedziała jednak cicho, nie mogła się ruszyć. I zauważyła lekkie drgnięcia ciała Khebryna, gdy się rozluźnił i niechętnie wysunął z objęć Leili. - Zjedzmy coś teraz - powiedziała Leila, odzyskując swój dawny głos, zdradzający pewność siebie. Uśmiechnięta, wciąż naga, podeszła do Seliny, niosąc w ręku dużą, pokrytą puchem brzoskwinię. Przecięła ją prędko niedużym nożykiem i zręcznymi palcami usunęła ze środka pestkę. Wgłębienie po niej wypełniło się prędko owocowym sokiem. Miękki różowy miąższ pachniał przyjemnie i był akurat dostatecznie dojrzały, by nie stracić swej orzeźwiającej kwaskowatości. - Jedz, moja droga. Selina jadła owoc z ręki Leili i czuła, że jest bliska omdlenia. - Doskonale - powiedział Khebryn. Ubrał się już z powrotem, świeży strój z najcieńszej wełny miękko otulał jego szerokie barki. Spinał go prosty pas, podobny do tego, jakich używają pasterze, ale skóra namaszczona olejkami lśniła. Leila uśmiechnęła się do niego. - Wydaje mi się, że masz rację - oświadczyła. - Selina to prawdziwy skarb. Będziesz miał z niej duże dochody. Khebryn wolno kiwnął głową, gładząc kochankę po miękkim brzuchu. - Tak, tak, musimy tylko zachować cierpliwość, zaczekać na właściwego kupca, nie można jej oddać ot, pierwszemu lepszemu. Leila przez moment possała jego palec, a potem rzuciła beztroskim głosem: - Musisz jej tylko dobrze strzec, żeby towar się nie popsuł, nim jeszcze trafi na rynek. Znaczenie jej słów nietrudno było odczytać, lecz Khebryn najwyraźniej był już myślami gdzie indziej. Czarnowłosa kobieta ukąsiła go lekko, a potem poprowadziła wilgotny palec ku własnym wargom. - Miejmy nadzieję, że nie zostaniesz oszukany, mój drogi. To taki rzadki klejnot... prawdziwy złoty puchar. Khebryn długo na nią patrzył. Jej oczy były szare niczym morze po burzy, a on umiał rozpoznawać w</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">nich pożądanie, dostatecznie często je widywał. Zupełnie inne pożądanie. - Widziałaś złoty puchar - rzekł powoli. Leila kiwnęła głową. Khebryn odwrócił wzrok, lecz nie przestawał powoli głaskać jej wciąż gorącej i wilgotnej płci. Leili taka obietnica wystarczyła. Uśmiechnęła się i przytuliła do niego. Całowała go najpierw leciutko, jakby na próbę jak kociak. Potem znów przywdziała skórę lwicy, pokazując, że potężniejszego zwierzęcia nie ma pod słońcem. Gdy wreszcie o świcie opuściła jego komnaty, Khebryn długo patrzył w zamknięte drzwi. Potem stanął w wielkiej balii i dzbanek za dzbankiem wylewał perfumowaną wodę na włosy i twarz, chcąc, by chłodem oczyściła jego rozpalone od miłości ciało. Potem znów włożył swój wełniany strój, a na ramiona narzucił płaszcz, pomimo iż wstający świt obiecywał kolejny gorący dzień. Miał w mieście sprawę do załatwienia. I należało się spieszyć! Mężczyzna spotkał go przy białej marmurowej fontannie koło bramy wiodącej do Muzeum. Widać tu było ludzi w szarych strojach przechadzających się parami i prowadzących ściszone rozmowy. Dzieci bawiły się na wypalonej przez słońce trawie, a niewolnice, które ich pilnowały, opierały zmęczone plecy o smukłe pnie drzew. Nieliczne kwiaty, które przeżyły letnie upały, zebrały się kępkami przy korzeniach drzew, tak jak niewolnice. Khebryn przywitał się ukłonem i kilkoma pełnymi uprzejmości słowami, życząc wszelkiego powodzenia rodzinie swego przełożonego. Jego zwyczajowe uprzejmości zostały jednak prędko przerwane. Mężczyzna wyciągnął skórzaną sakiewkę, uszytą solidnie podwójnym szwem, wzmocnioną żelaznymi okuciami. Sakiewka była ciężka, Khebryn nie mógł powstrzymać się od zważenia jej w ręku, nim wsunął ją w obszerne fałdy swojej szaty. - Wiesz, co masz robić? Kiwnął głową. - Jestem człowiekiem honoru, pomimo iż dałem słowo, zanim... zanim ją ujrzałem. Mężczyzna kiwnął głową. Nasada jego ciemnych włosów lekko lśniła, oczy miał wąskie, przymrużone. - Cieszę się - powiedział jakby z cieniem uśmiechu. Khebryn ciężko westchnął. - Masz ku temu wszelkie powody. Obcy roześmiał się. - Musisz nad sobą zapanować, Khebrynie. Ale ty to chyba wiesz... jako nauczyciel i zarządca. No i kupiec. - Wiem, towar nie może się popsuć. Słowa, które wyszły z ust Khebryna, były echem słów Leili, ale ogromnie go zapiekły. Pieniądze, spoczywające u niego na brzuchu tuż pod sercem, stanowiły ogromną sumę, tak ogromną, że Khebryn ośmielił się zerknąć na wielkie prywatne wille, wznoszące się w dole przy najpiękniejszych ulicach miasta. Panował tam spokój, jaki trudno sobie wyobrazić w Aleksandrii, tym kipiącym życiem mieście. Tam, w odosobnieniu, mieszkali ci, których widywano najrzadziej, najbogatsi. Najwięksi zarówno w handlu, polityce, jak i nauczaniu. Czułby się tam bardziej u siebie aniżeli w obrębie murów swojej twierdzy, chociaż lata spędzone na „Wyspie" obfitowały zarówno w emocje, jak i doświadczenia. Khebryn miał nadzieję, że ta rozmowa już dobiegła końca. Patrząc na zadowolone oblicze obcego człowieka, przypuszczał, że tak właśnie jest. Biedaczysko uznał, że to wszystko jest zdecydowane, że jego nowa niewolnica już czeka na niego w łóżku. Khebryn czul, jak chłodny pot spływa mu po plecach. Odchodził z tego miejsca z ręką wsuniętą pod fałdy ubrania, z kostkami pobielałymi od ściskania skórzanej sakwy. Z Jerozolimy docierały ostatnio wieści, że ów nowy wielki filozof został sprzedany przez swych przyjaciół, za trzydzieści srebrnych denarów. W sakwie, którą Khebryn tak mocno ściskał teraz w garści, kryła się fortuna niemal tysiąckrotnie większa. Na monetach widniał wizerunek starego cesarza, były prawdziwe jak słońce. A mimo to czuł się jak brudna przekupka, której ktoś odebrał towary, płacąc fałszywymi pieniędzmi. Jeśli w tym, co ludzie mówili o tym człowieku, kryło się ziarenko prawdy, to lepiej by było wbić nóż w pierś Seliny. Ale Leila marzyła o tym już od dziesięciu lat. A zasłużyła na to, by jej marzenie się spełniło. Uśmiechnął się do siebie. Wciąż jeszcze na jej brzuchu ledwie dawało się dostrzec miękką linię, ale już za sześć miesięcy urodzi mu syna. Jego kroki stały się teraz nieco lżejsze, gdy zbliżał się do pięknej alei. Tutaj drzewa przycięto i na prostych pniach wspierały się kule z listowia. Stały niczym żołnierze w szeregu, wzdłuż drogi prowadzącej ku szerokim schodom, tworzącym wejście do urzędu magistrata. Hali pilnowało</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">sześciu rzymskich żołnierzy, czerwone pióra dumnie powiewały na błyszczących hełmach. Ubrani byli w uniformy bojowe. Wyczuł bijący od nich ostry zapach potu, gdy okazywał im swoją przepustkę i został wpuszczony do środka. Poprowadzono go przez szeroką kolumnadę, ozdo- bioną egipskimi reliefami i greckimi posągami. sufitu zwieszały się świeczniki, przeznaczone na woskowe świece, były jednak puste. Rzymianin przyjął go, leżąc na niskiej ławie. Posilał się właśnie. Khebryn poczuł nieprzyjemne ukłucie podobne do obrzydzenia, gdy ujrzał, jak mężczyzna sięga po ciastko z migdałami akurat w momencie, gdy wchodził gość. Jego olbrzymie ciało wylewało się poza brzegi ławy. Choć owinięty w najwspanialszą togę z lnu i z pewnością wyperfumowany drogimi różanymi olejkami, potężny człowiek przypominał przekarmionego wieprza. A mimo to w imieniu cesarza rządził Aleksandrią i przylegającymi do miasta okolicami. Jego słowo miało taką wagę, jakby padło z ust samego cesarza. Zresztą do Rzymu nie było wcale tak daleko, Khebryn poczuł powiew okupanta nawet teraz, w dusznym upale Aleksandrii. Wystarczyło, by ten człowiek strzelił palcami, a zniszczyłby senatorów z taką samą łatwością, jak zabija się denerwującą muchę. A coś w wyrazie twarzy Rzymianina podpowiedziało Khebrynowi, że byłby on w stanie wcześniej wyrwać jej nóżki i skrzydełka... Ułożył się na ławie, którą mu wskazano, a wtedy nieprzyjemne wrażenie jeszcze się wzmogło. Mężczyzna wytarł tłuste palce o uda. Cmoknął i wlał w siebie cały kielich miodowego wina. Potem głośno czknął i wbił wzrok w Khebryna. - A więc załatwione? Złapałeś go na haczyk? Khebryn potwierdził. -Tak. Wieprz sapnął zadowolony. - Najpierw coś zjedzmy, przyjacielu. Proszę, częstuj się. Niewolnik natychmiast nalał wody i wina w dwa wysadzane szlachetnymi kamieniami kielichy. Przyszła też niewolnica, która obmyła Khebrynowi dłonie, stopy i twarz. Mężczyzna o nabrzmiałej i zaróżowionej skórze uśmiechał się. - A może masz apetyt na coś zupełnie innego? Khebryn zastanawiał się przez parę krótkich chwil, udając, że popija tęgie łyki wina. Cóż, ten człowiek był wprost obrzydliwy. Kiedyś zyskał sławę jako najlepszy centurion cesarza. Poprowadził zwycięskie oddziały na północ, wziął wielu niewolników i przywiózł łupy wojenne, o których w Rzymie wciąż jeszcze było głośno. Był bohaterem, odważnym, bezkompromisowym i bezlitosnym, zarówno w stosunku do wrogów, jak i własnych żołnierzy. Ponadto kierował prześladowaniami po zamieszkach w Jeruzalem. Własnymi rękami zabił ponad setkę tych nowych niebezpiecznych buntowników, których nazywano chrześcijanami. Jego miecz zdobiły złocone warkocze, uplecione z ludzkich włosów. Teraz jednak wycofał się tu, na ważny posterunek w Aleksandrii. Był już starym człowiekiem, a zarówno jego cera, jak i ciężki oddech świadczyły o tym, że nie cieszy się dobrym zdrowiem. Ale jego ambicje ani trochę nie osłabły, a spojrzenie oczu kryjących się w fałdach tłuszczu przypominało spojrzenie węża. Prawie wcale nie mrugał. Khebryn zapragnął, aby jego gospodarz w tej chwili zakrztusił się słodkim orzechem, które teraz nieprzerwanie pochłaniał. Ale Rzymianin nie miał żadnych kłopotów z żuciem i badawczo obserwował gościa podczas rozmowy, która wedle zwyczaju toczyła się wokół przyjemnych, codziennych i niefrasobliwych tematów. Rzymianie bardzo uważali na swoje trawienie, było rzeczą niemal świętą. O kłopotach można porozmawiać później, gdy żołądek już się uspokoi. Khebryn jęknął w duchu, przygotowując się na kilka mdlących godzin w towarzystwie żarłocznego wieprza. Ale sygnet połyskujący między wałkami tłuszczu na palcu gospodarza kazał mu zmobilizować wszystkie siły i z pokornym uśmiechem wysłuchiwać wywodów tego odrażającego człowieka. Plan został starannie przemyślany i do tej pory rzeczy toczyły się dokładnie tak, jak przewidział to Rzymianin. Plansza do gry została naszkicowana już dawno, a jej zasady wyznaczył właśnie on. Selina była dla niego jedynie ważnym pionkiem, królową w jednej z pięknych gier wojennych z Azji Mniejszej. Khebryn znał tę grę i wiedział, że zazwyczaj królową należy poświęcić, by bitwa została wygrana. Selina ze swojej nowej, wychodzącej na północ werandy miała widok na najpiękniejszą część Aleksandrii. Miasto rozpełzało się na wszystkie strony, wdzierało się nawet w morze. W głąb</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">lądu stale wchodziły coraz to nowe budynki, najpierw pod postacią jedynie dziury wygrzebanej w ziemi, w której niczym w mrowisku roili się niewolnicy i budowniczowie. Potem kładziono kamień na kamieniu i wprost z ziemi wyrastały niczym czworokątne grzyby nowe domy. Patrzyła na rozległe równiny, na dalekie wzgórza i pagórki, stykające się z jasnym letnim niebem, na którym kurz i rozedrgane od gorąca powietrze tworzyły wyraźnie widoczny połyskliwy mur. Jeszcze częściej, aż do oślepnięcia, Selina wpatrywała się w morze. Samos leżała gdzieś za horyzontem. Tam również by- ło teraz lato, to samo gorące słońce wypalało ogród za starym domem budowniczego statku. Matko, matko, czy jesteś tam jeszcze? Czuła, jak szczęki zaciskają się jej z rozpaczą, gdy słała nieme wołanie za niewyraźny horyzont. Wokół ruchliwego portu Aleksandrii wciąż krążyły przypływające i odpływające statki. Czy zabiorą jej myśli jako pasażera na gapę? Tęsknota mieszała się z łagodnym smutkiem. Selina puściła chłodną balustradę, czując pod gołymi stopami nierówną gładkość mozaiki. Wolnym krokiem wędrowała przez pokoje należące teraz do niej. Mogła też otworzyć drzwi i wyjść na przechadzkę szeroką drogą, prowadzącą szczytem muru. Nikt by jej tam nie zobaczył poza ludźmi, przebywającymi w trzech pozostałych narożnych wieżach. I ptakami. Podniosła głowę, napotykając spojrzenie słońca. Nie mogła stąd odlecieć. Powiadano, że Ikar zrobił sobie skrzydła z ptasich piór i wosku i uleciał na nich z niewoli. On również jednak wykazał się zbytnią zuchwałością i zanadto zbliżył do słońca. Wosk się roztopił, a on spadł na ziemię. Selina westchnęła, zerkając na zawsze pełne i świeże butelki z winem i ziołowym naparem, wodą różaną i oliwą. W winie tkwiło ukojenie, słyszała, jak przezroczysta butelka ją przywołuje, lecz nieśmiały niepokój, który się w niej odzywał, sprawiał, że się powstrzymała. Być może będzie potrzebowała pełnej jasności umysłu, wszelkiej zdolności do myślenia. Wino mogło za bardzo uśpić jej czujność, a wszak mogło wydarzyć się coś ważnego, ledwie zauważalnego, wręcz niewidzialnego, co absolutnie nie powinno ujść jej uwagi. Napiła się wody, zjadła pomarańczę i ostrożnie za- częla rozwijać papirus, w który zaopatrzył ją Khebryn. Zlecił jej zadanie kopiowania starych pism. Selina lubiła pisać, to jednocześnie ćwiczyło umysł i sprawiało, że dni prędzej płynęły. Zaczęła czytać. Papirus, rzecz niezwykła, był podzielony na stosunkowo nieduże czworokątne arkusze, nie był to zwój, do jakich Selina przywykła. Arkusze przesuwały jej się w dłoniach. Czuła, że tekst zupełnie ją pochłonął, i z rosnącym zdumieniem stwierdzała, że te zapiski sprawiły, że gdzieś w jej głowie zadzwoniły dzwoneczki. Te teksty zostały napisane przez kobietę. A słowa wydawały się zdumiewająco żywe, pomimo iż ich autorka musiała nie żyć już od co najmniej pięćdziesięciu lat. Najprawdopodobniej był to przekład z hebrajskiego, bogaty jednak w pełne odcieni opisy, dowodzące kobiecej wrażliwości, pomimo męskiego, zdecydowanego charakteru pisma. W tekście tym opisywano człowieka, zesłanego na ziemię, by zbawić świat. Syna bożego, który uczynił z siebie sługę i obmywał swoim uczniom stopy. Selina cieszyła się, że tej nocy nikt jej nie przyzywa. Gdy się ściemniło, dzwonkiem wezwała niewolnicę i zażądała przyniesienia czterech dużych oliwnych lamp i tuzina woskowych świec. Potrzebowała też więcej smoły, by mieć czym pisać, i słoiczek wody z sokiem cytrynowym. Słowa spływały lekko. Selina wiedziała, że płyną także prosto do jej serca niczym nowo odkryta rzeka. Przedstawiany przez tę kobietę opis wielkiej miłości jej życia był zupełnie inny od wszystkiego, co Selina dotychczas czytała. Tekst wprost drżał od tęsknoty i świadczył o tym, że mężczy- zna, którego obraz szkicowała, musiał być doprawdy niezwykłe szczególną osobą. Maria Magdalena... Kim mogła być? I kim był ów cudotwórca Joszua, który potrafił leczyć choroby i przemawiać językiem Boga? Ten, który wszystkich ludzi witał przesłaniem pokoju? O świcie Selina osunęła się na łóżko, ręce po łokcie poplamione miała atramentem, a oczy tak czerwone i obolałe, że aż łzawiły. Mimo to spała dobrze i spokojnie, zbudziła się dopiero wówczas, gdy słońce stanęło już tak wysoko na niebie, że przeświecało przez rzadko tkaną siatkę chroniącą przed owadami, umieszczoną w otworze w suficie. Czy jej się to przyśniło? Nie wiedziała. Ale niepokój tkwił w ciele, musiała czym</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">prędzej podejść do małego stoliczka, na którym leżały wszystkie dokumenty. W czasie gdy spała, atrament wysechł. Selina obmyła tylko twarz i posłała służącą po chleb i oliwę. W tym czasie zjadła parę chińskich miękkich owoców, które miały lekki smak migdałów. Kolczasta skorupka kryła miękkie, niemal małżowate wnętrze. Znów pochłonęła ją praca. Gdy dzień zaczął zbliżać się już ku wieczorowi, do tego stopnia zatopiła się w niezwykłych opisach, że nie usłyszała kroków Khebryna, dopóki nie stanął tuż za jej plecami. Drgnęła wtedy przestraszona, a kropla atramentu spadła na podłogę. - Selino... przykro mi. Powinienem był zapukać do drzwi, widzę, że jesteś zajęta... Uśmiechnęła się. - Chciałabym ci podziękować za to, że dałeś mi tę pracę. Nie uwierzysz, jak bardzo, moim zdaniem, interesujące są te pisma. Kim była ta kobieta? Usiadł na prostym krzesełku, podobnym do tego, którego Selina używała podczas pisania. Oparł łokieć o brzeg stołu i patrzył na nią, wokół ust dostrzegła dziwny rys. - Naprawdę jesteś tym przejęta? I zaciekawiona? - O tak, cóż to za związek... Cóż za podziw dla mężczyzny. Nigdy nie słyszałam podobnej historii miłosnej. - Miłosnej... No cóż, może masz rację. Nie bardzo jest to podobne do twoich greckich dramatycznych sztuk, niewiele tu walki bogów, serdecznej krwi i zmysłowego pożądania. - Kim ona była? - powtórzyła Selina. Khebryn pokręcił głową. - Tego nie wiem. Dostałem manuskrypt od Chaldejczyka ze Szkoły. Ten młody człowiek nie złożył jeszcze końcowych egzaminów, lecz to jeden z najbardziej obiecujących uczniów. Syn prawdziwego mędrca, Jara. Można go nazwać zarówno kapłanem, jak i filozofem, studiuje duszę ludzką... Selina słuchała go z uwagą. - A ta kobieta, kochanka syna bożego, to Żydówka? - Tak. Ale podobno opuściła swój kraj i uciekła wraz z innymi buntownikami. Nikt nie wie, gdzie żyła przez ostatnie lata, bo ten manuskrypt pojawił się w rzymskim skarbcu, mógł więc zostać znaleziony w każdym miejscu cesarstwa. Selina westchnęła. - Jak dobrze, że tego nie zniszczyli. Można by przypuszczać, że unicestwiliby coś takiego, wszak to sprzeczne ze wszystkim, o co oni walczą. Khebryn pokiwał głową. - Owszem, zupełnie oczywiste jest, że tym, którego się tu przedstawia, jest buntownik z Nazaretu, a o nim nie zapomniano. To się stale rozszerza. W Rzymie lwy nażerają się do syta ciałami jego nieszczęsnych wyznawców. Ale od Jerozolimy po Rzym pojawiło się mnóstwo ośrodków jego kultu, gminy. W Koryncie, w Filippi, na Samos... Słyszałaś chyba o tym Pawle, który uczynił się przywódcą ich wszystkich? - Tak, on umarł. Nazywają go męczennikiem. Khebryn kiwnął głową. - Tak wiele się mówi. Niektórzy twierdzą, że Maria Magdalena musiała walczyć z nim o to, kto z nich ma większe prawo, by dalej nieść przesłanie Nazarejczyka. I podobno ona przegrała. Paweł był potężnym człowiekiem, wiedział, jak przemawiać do ludzi. Zrobił wszak karierę jako obywatel rzymski. Selina z zainteresowaniem słuchała tej niezwykłej historii. - Ale zrezygnował ze swej władzy i poszedł za tym Joszuą? - Nie, on nigdy nie spotkał Joszuy. Mówi, że się nawrócił i został powołany, by służyć synowi bożemu długo po tym, jak ten, którego zwą Chrystusem, umarł. Stało się to, zdaje się, podczas jakiejś wizji, w dniu, kiedy usunięto go z wysokiego stanowiska i odjechał z miasta... Potem nagle się pojawił, głosząc na lewo i prawo, że to on, tylko on wie, w jaki sposób odnaleźć syna człowieczego, Zbawiciela, na którego tak długo czekali Żydzi i który został ukrzyżowany jak pierwszy lepszy złodziej. Selina popatrzyła w tekst. Ostatnią rzeczą, jaką przetłumaczyła, były ostrzeżenia Joszuy na ten właśnie temat. „Strzeżcie się ludzi, którzy próbują sprowadzić was na manowce, wołając: «patrzcie tu albo patrzcie t a m » , bo syn człowieczy jest w was, idźcie za nim. Ci, którzy tam będą go szukać, znajdą go". Selina czuła, że coś porusza się w jej sercu, delikatnie wygładziła papirus. Wyraźne pismo nie zblakło przez tyle lat, być może autorka miała inny atrament niż grudkowata mieszanka smoły, której ona używała. Khebryn milczał. Idąc za jej wzrokiem, popatrzył na papirus i przeczytał te same słowa. - Jeśli podoba ci się ta praca, być może znalazłaś swoje wybawienie. Twoje dni będą teraz... wypełnione. A przez to łatwiej zniesiesz wszystkie inne dokuczliwości, jeśli takie przyjdą - powiedział cicho. Selina miała wrażenie, że usłyszała w jego głosie coś nowego. Khebryn odwrócił głowę, gdy</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">usiłowała napotkać jego spojrzenie. Oszołomiona tą niezwykłą historią, która tak bardzo ją zafascynowała, Selina wstała i zaczęła krążyć po pokoju. Wreszcie ośmieliła się zadać pytanie: - Khebrynie... Dlaczego tu jestem? I na jak długo? Jestem niewolnicą, to zrozumiałam. Zniknęłam z powierzchni ziemi, nie mam ojca, brata ani męża, ale... kto jest moim właścicielem? Ty? Khebryn sztywno przekrzywił głowę. W jego głosie słychać było żal. - Nie, nie jesteś moją własnością, Selino. Zatrzymała się, zrobiło jej się jeszcze zimniej. Słowa zabrzmiały złowrogo przez ten żal, który dał się w nich słyszeć. - Co to ma znaczyć? Czyś ty mnie sprzedał? - spytała ostro. Khebryn poczuł narastający niepokój, który zbierał się, tworząc twardą grudę w piersi. Zdradził zbyt wiele, ona tak jasno myślała. Już teraz niebezpiecznie rozpuścił język. - Selino, jedno tylko mogę ci powiedzieć. W najbliższej przyszłości pozostaniesz tutaj, lecz nie potrafię określić, jak długo to potrwa, dni czy tygodnie... Sam te- go nie wiem. Będziesz pracować nad tymi tekstami, jeśli uważasz to za odpowiednią rozrywkę dla takiej kobiety jak ty. Możesz tego nie robić i spędzać dni na kąpieli tam na dole albo razem z tymi wiecznie popijającymi napary dziewczętami. Możesz uczyć się malować, możesz dostać sprzęty niezbędne do haftowania bądź przędzenia jedwabiu, właściwie jesteś wolna. Lecz odejść stąd nie możesz. Dokąd zresztą miałabyś pójść? Selinę znów zadziwiło, że jego głos niczym głos aktora niósł w sobie część jej własnych uczuć. Co się z nim działo? Sprawiał wrażenie jakby odmienionego. Niewiele się uśmiechał. Siedział na krześle przygarbiony, nie odzywał się do niej, dopóki o coś nie spytała, krótko mówiąc, zachowywał się jak człowiek, którego dręczą wyrzuty sumienia. Właściwie dlaczego więc tu przyszedł? Jej pracą najwyraźniej nie był zainteresowany, ledwie rzucił okiem na arkusze rozłożone do suszenia. - W przyszłości będziesz musiała przyjąć na siebie inną rolę. Zadanie... które tylko ty będziesz mogła wykonać. Rolę, którą tylko ty będziesz w stanie odegrać. Nogi krzesła zazgrzytały o mozaikę. Khebryn podszedł do szafki, w której stały wszystkie piękne butelki, lśniąc wraz ze złotym pucharem. Khebryn zdjął naczynie. Pieścił je dłońmi. - Ten puchar... to wielkie bogactwo. Być może jesteś niewolnicą, Selino, lecz dopóki wolno ci go posiadać, to tak naprawdę jesteś bogata. Czy zdajesz sobie sprawę, jaką wartość ma to naczynie? Popatrzyła na niego z ukosa. - O wiele większą niż da się zważyć złotymi odważnikami - mruknęła. Khebryn spokojnie pokiwał głową. - Właśnie. I z tobą jest tak samo, Selino. Jesteś bez- wartościową niewolnicą, lecz posiadasz coś, co w oczach niektórych może przydać ci nieocenioną wartość. Uśmiechnęła się. - Używasz wyświechtanych słów jak marny pisarz... Khebryn przymknął oczy, tak wyraźnie rozkoszując się bliskością pucharu, że Selina zadrżała. - Musisz go dobrze strzec, Selino. Być może źle robisz, wystawiając go tak na widok dla wszystkich. Mówił z ogromną powagą i Selina się wystraszyła. Jednocześnie zaś.jego słowa podszyte były inną treścią, wyczuwała, że mówił o czymś zupełnie innym niż puchar. Khebryn westchnął ciężko i odstawił naczynie na miejsce. - Cóż, moje ostrzeżenia są pozbawione sensu, ale je usłyszałaś, płynęły prosto z serca. Mimo to mam obowiązek nakazać ci coś zupełnie przeciwnego, życie jest dziwne, prawda? Akurat wtedy, gdy człowiek dociera do celu, ten cel się odsuwa, odsłaniając coś jeszcze wspanialszego, wzniosłejszego, bardziej atrakcyjnego. Tak człowiek przez całe życie ściga marzenia... Selina patrzyła, jak Khebryn rozciera skronie. Wydawał się udręczony i odmieniony. Bardziej obnażony. Bardziej nagi niż wtedy, gdy kochał się z Leilą na jej oczach. Czuła w sercu zmieszanie zmagające się z uczuciem przypominającym współczucie. On był jej nadzorcą, jej panem. Mógł prawdopodobnie poprosić, by przyniesiono mu na półmisku jej serce wycięte z piersi, i na pewno jego żądanie zostałoby spełnione, jak tego czy innego króla półboga. A mimo to stał tutaj wyraźnie udręczony. Mogłaby podejść do niego niczym do brata i objąć na pociechę, zamiast tego jednak dumnie zadarła brodę i poprosiła, by pozwolił jej dalej pracować. Była to wypowiedź absolutnie niestosowna jak na niewolnicę. On jednak tylko kiwnął głową i skierował się przez pokój ku drzwiom. Gdy już miał zamknąć je za sobą, przykazał tylko, by wezwała służące, które</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">zatroszczą się o usunięcie atramentowych plam z jej rąk i uczeszą jej włosy przed następnym wieczorem. - Spotkamy się w teatrze - oświadczył bez tchu. Te słowa zapaliły w Selinie płomyk wyczekiwania. Wciąż miała w pamięci owo niezwykłe przedstawienie, którego była świadkiem. Odebrała je zarazem jako straszne i fascynujące, wywołujące mdłości i nieskończenie piękne. Bardzo chciała znów je zobaczyć. Podejrzewała, że tym razem nie będzie siedzieć w jednej z tych małych ukrytych lóż, wysoko pod sufitem, zamknięta tam wraz z innymi dziewicami... Zapewne właśnie dlatego on wydawał się dzisiaj taki dziwny. Khebryn to uczciwy człowiek. Pomimo tego wszystkiego, co musiał widzieć, pomimo tej ogromnej liczby dziewic, które przewinęły się przez jego dom... Mimo wszystko z pewnym smutkiem w sercu przestrzegał ją teraz, że jej czas już nadszedł. Prawdopodobnie już dzisiejszego wieczoru będzie musiała wykonać pracę, za którą żadna przyzwoita kobieta nie mogłaby otrzymać zapłaty. Selina z powrotem zasiadła przy stoliku, usiłując pozbierać rozbiegane myśli. Dziś wieczorem miała zostać oddana mężczyźnie, a słowa Khebryna były zarazem przyjazne i bezlitosne. Zrozumiała teraz, co miał na myśli, mówiąc o pucharze. Będzie mogła go zatrzymać tak długo, dopóki spełniać będzie wymagania, jakie stawiał charakter tego przybytku. Została w nim wywyższona, umieszczona wysoko w koronie, miała teraz status księżniczki niewolnic, a wyżej niż ona stała być może jedynie Leila. Selina znów zaczęła skrobać trzciną po papirusie. Rysowała. Tworzyła dziwaczne girlandy, usiłując wyobrazić sobie, co też może przynieść jej ten wieczór. Kiedy drogocenny arkusz pokryły już bezmyślne gryzmoły, poczuła się spokojniejsza. Na pewno jej nie skrzywdzą. Owszem, posiądzie ją jakiś nieznajomy mężczyzna i ta myśl była bardzo nieprzyjemna. Ale Selina się nie bała. W głębi, pod żebrami, serce tłukło się niczym łódka zerwana z cumy na sztormie. I nie było już połączone z ciałem. Po kąpieli dostała tylko duży kawał białego płótna, w który się owinęła. Natarto ją tłustymi maściami, a na wpół wysuszone włosy spadały na plecy. Na stopach miała miękkie zakryte buty. Może po to, by kurz w źle oświetlonych korytarzach i na schodach nie przylgnął do jej lekko połyskującej skóry? Znów usunięto jej wszystkie włoski z ciała i nawet brwiom nadano ostry, łukowato wygięty kształt. Była zaskoczona, że postanowiono zaprezentować ją w teatrze w tak prostym, bezkształtnym stroju, bez biżuterii i makijażu. Gdy jednak rozpostarł się przed nią wielki amfiteatr, zrozumiała, że się pomyliła. Zaprowadzono ją prosto na jeden z niewielkich podestów na scenie, przed nią ciągnęły się rzędy marmurowych ław wykładanych miękkimi poduszkami. Pod sufitem płonęły pochodnie i lampy, a wzdłuż brzegu całej sceny migotały maleńkie płomyki, przesłonięte przezroczystymi ekranikami. Khebryn i Leila siedzieli w wielkim dębowym krześle, wsparci na okrągłych poduszkach, przypominających podpórki pod kark, na których nocą opierano głowę. Za plecami rozległ się szelest kurtyny, dobiegło mamrotanie głosów. Stała zupełnie sama na tej wielkiej pustej przestrzeni. Khebryn przemówił do niej. Gdy mu odpowiadała, usłyszała, jak doskonale niesie jej głos pomimo wielkości pomieszczenia. Teraz przyniesiono jej ubiór. Selinie dech zaparło w piersiach na widok wykładanego przed nią niesamowitego bogactwa i zachwiała się, zdając sobie sprawę, że oto urzeczywistnia się wizja Khebryna. Serce waliło w piersi jak oszalałe. Czuła, jak policzki jej płoną, na wpół ze wstydu, na wpół z podziwu. Biała twarz Leili pękła w uśmiechu, gdy kobiety rozebrały Selinę i rozpoczęły proces jej przemiany. Nie zwracały uwagi na to, że niepokój za sceną się wzmagał, przybywało coraz więcej ludzi. Przenikliwe dźwięki nie nastrojonych strun mieszały się z delikatnymi tonami flecistek, ćwiczących na swoich instrumentach. Bębny wydawały z siebie głuchy huk, kiedy wnoszono je i stawiano na miejscu. Ciało Seliny pokryło się gęsią skórką. Czuła ciężar niesamowitego stroju, który przykuwał jej stopy do kamiennej podłogi i sprawiał, że stała pewniej niż kiedykolwiek. Twarz Khebryna pozbawiona była jakiegokolwiek wyrazu. Stale popijał z niedużego kieliszka. Ale Leila uśmiechała się za każdym razem, gdy tylko Selina na nią zerknęła. Z siedzenia na samym środku tuż przed sceną Leila miała najlepszy chyba widok. Tu również najlepiej</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">docierały głosy i dźwięki instrumentów. Pomieszczenie zbudowano według dokładnych obliczeń tego, jak należy wzmacniać głos aktorów, by jednocześnie docierał do wszystkich słuchaczy. Lampy z reflektorami zostały również ustawione w niezwykle przemyślany sposób, tak by występujących oświetlało łagodne światło, podczas gdy pozostała część teatru leżała pogrążona w mroku. Efekt był naprawdę niesamowity. Zupełnie, jakby człowiek znalazł się w innym świecie, w całkiem innej rzeczywistości. Przez krótki moment trudno się było oprzeć wrażeniu, że naprawdę ma się do czynienia z bogami i boginiami, którzy się objawiali na scenie, w każdym razie tak odczuwali ci, którzy nie rozpoznawali twarzy aktorów. Tak, wszystko to było pięknie przemyślaną artystyczną ułudą. Leila widziała wysoką czarną kobietę, występującą w roli królowej. To nie była ta sama kobieta, której kazała obierać dla siebie jabłka, w teatrze ulegała zupełnej przemianie, na kilka chwil całkowicie się przeobrażała. Naprawdę stawała się pierwszą królową Egiptu, żoną Baty, wybraną przez los. I odgrywała dawną historię z prawdziwym uczuciem i żarem. Ta kobieta zdradziła mężczyznę, dla którego stworzyli ją bogowie, i poślubiła faraona. Gdy jednak zmarły zdradzony mężczyzna został przez bogów przywrócony do życia pod postacią wspaniałego byka, królowa się wystraszyła. Zażądała wątroby zwierzęcia do zjedzenia i faraon musiał spełnić jej życzenie. Ale gdy zarzynano byka u bram zamku, na ziemię spadły dwie krople jego krwi i z nich wyrosły dwa drzewa piniowe. Królowa wiedząc, że to nowe wcielenie jej pierwszego męża, kazała je ściąć, a potem z drewna zrobić dla siebie meble. Przypadkiem jednak połknęła drzazgę i zaszła w ciążę. Urodziła syna, a po śmierci faraona syn ten oświadczył, że jest Bata, danym przez bogów mężem królowej. Został następnym faraonem. W końcowej scenie królowa zostaje uśmiercona przez przebicie jej symbolicznym palem. Leila osobiście wybrała ów stary egipski dramat. Za każdym razem, kiedy odgrywano go na scenie, widzowie drętwieli ze strachu, gdy między aktorów wpuszczano wielkiego byka. Leila wiedziała jednak, że olbrzymie zwierzę jest łagodne, łatwe do okiełznania i nie stanie się żaden wypadek, a wykorzystanie żywego zwierzęcia podczas przedstawienia wywoływało niezwykłe napięcie. Poczuła chłodną rękę Khebryna na ramieniu i przysunęła się do niego. Z tym, co teraz miało się rozegrać na scenie, oboje wiązali wielkie nadzieje. Gdyby poszło tak, jak planowali, osławiony teatr przeżyłby nowy wielki finał. A Leila przybliżyłaby się do swego marzenia o kolejny krok. Khebryn poczuł, że czułe pieszczoty Leili, muskającej wnętrze jego dłoni, po raz pierwszy wydały mu się natrętne. To delikatne łaskotanie przestrzeni między palcem wskazującym a środkowym niejednokrotnie wywoływało w nim dzikość i szaleństwo. Leila posiadała niezwykłą zdolność podniecania go dotykiem zaledwie koniuszków palców. Teraz jednak cała jego uwaga kierowała się ku temu, co miało rozegrać się na scenie. Większość sztuk widywał już więcej niż tuzin razy, co miesiąc w najmroczniejszej porze nocy wtajemniczeni przybywali do teatru. Wielu bogatych kupców i polityków układało plan swych podróży według programu planowanego przez ich dom. W tę noc, kiedy księżyc był w nowiu, dyskretnie wprowadzano ich na salę i za każdym razem, gdy stąd wychodzili, towarzyszyło im uczucie, że przeżyli coś zaiste godnego królewskich oczu. Dlatego w gabinecie gospodarza rosły stosy pieniędzy. Dlatego ten przybytek cieszył się uznaniem zarówno wśród Rzymian, kapłanów, jak i Chaldejczyków ze Szkoły Misteriów i z bardziej klasycznych akademii. Khebryn czekał teraz z niecierpliwością. Nie napawał się jak zwykle występami innych kobiet. Niemalże nie słyszał też muzyki, choć dzisiejszego wieczoru w przedstawieniu brały udział również trzy Chinki grające na instrumencie, jakiego prawie nikt dotychczas jeszcze nie widział. Delikatne tony towarzyszyły historii Erosa i Psyche, a także przepięknemu przedstawieniu aktu miłosnego, noszącemu tytuł „Ozyrys spoczywa w Ra". Ulubioną sceną Rzymian była oczywiście ta, w której ich własną Magna Mater, „Wielką Macierz", przedstawiano w legendzie o niewinnej dziewicy. Według słów legendy bogini była jedynie posągiem, lecz na scenie ożywała. Dorosła kobieta była czczona i kochana przez siedem</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">dziewic, a ich zabawa była zmysłowa i niebezpieczna. Nikt jednak nie miał wątpliwości, że posąg bogini ożywał, kiedy dłonie i wargi innych kobiet doprowadzały ją do wydania z siebie krzyku, a ciało zaczynało drżeć i żyć, rozkruszając cienką warstewkę zastygłej gliny, którą nasmarowano jej ramiona, łokcie, kolana i stopy. Khebryn przełknął jeszcze jeden łyk przyprawionego anyżkiem wina, gdy bicie bębnów oznajmiało, że wreszcie zbliża się zakończenie. Doskonale wiedział, w jaki sposób to wszystko zostanie wyreżyserowane, lecz mimo to nie był przygotowany na uczucie, jakie wywoła w nim ten widok, gdy obszerna ciemna tkanina spadła z sufitu i jednocześnie zasłonięto wszystkie lampy na scenie. Publiczność jęknęła zaskoczona. Może sądzono, że zdarzył się jakiś wypadek, może pękł któryś ze sznurów? Nagle jednak rozległa się pieśń jasnych kobiecych głosów. Uwagę widzów przykuł błysk światła, padającego z sufitu nad ich głowami. Palący się fosfor rzeczywiście wywołał efekt, jaki obiecywał Chińczyk. Pogrążoną w mroku salę rozjaśniały tylko gwiazdy wybuchające pod sklepieniem, ukazujące się niby za sprawą mocy boskiej. I wolno, bardzo wolno zaczęto spuszczać na podłogę sceny kobietę z zapaloną pochodnią. Stała na czymś w rodzaju huśtawki, jedną ręką przytrzymywała się liny. Zapewne śmiertelnie lękała się upadku, lecz Khebryn z dumą stwierdził, że w doskonały sposób ukrywa swój lęk. Dłoń podtrzymująca pochodnię leciuteńko drżała, z wyjątkiem tego jednego drobnego szczegółu Selina zachowywała się dokładnie tak, jak tego po niej oczekiwał. Bogini Słońca we własnej osobie. We włosy wplecione miała ciężkie pasma pozłacanego jedwabiu, wypolerowane kawałeczki złota wokół szyi i nadgarstków aż iskrzyły. Złoty pył pokrywał skórę twarzy, szyję, łydki i dłonie. Na głowie promieniała duża, cienka niczym z liści korona. Najbardziej niesamowity jednak był widok jej idealnego ciała pod ubraniem, które Khebryn odnalazł we śnie. Zostało zrobione z setek maleńkich złotych obręczy i niczego poza tym. Strój jak niezwykle kobieca żołnierska kolczuga miękko spływał po jej ciele, przytrzymywany na ramionach zaledwie cienkimi łańcuszkami, opierał się na pier- siach i zaokrągleniu bioder. Szata ważyła połowę tego co Selina, kobieta musiała więc z całych sił napinać mięśnie, by przyjąć wyprostowaną dumną pozycję. Świeżo wykute złote obrączki aż lśniły, utkane były tak gęsto, że ledwie dało się przez nie dostrzec pępek, brodawki piersi i niewyraźny cień między udami. Była bardziej ubrana niż którakolwiek z innych występujących tu kobiet. Mimo to jednak Khebryn czul niezwykłą moc bijącą od niej, podziałała ona również na jego żądzę. Ostrożnie rozejrzał się dokoła. Twarze mężczyzn, ich rozdziawione usta, niekontrolowane ruchy i drżenie. A więc tak, było tak jak przez cały czas przeczuwał. Selina wcale nie grała, jak robiły to inne kobiety, niejednokrotnie z wielkim talentem. Jej moc była niesamowita, ona była naprawdę boginią. Jego władczynią pod każdym względem. Zadrżał, gdy objawiła mu się pełnia tej prawdy, i jeszcze mocniej, gdy wyczuł, że zrozumiała to również Leila. Nadeszła pora wielkich uroczystości ku czci Dionizosa. Ale tu, w tym odizolowanym domu, nie było tradycji takich obchodów. Nawet wśród kobiet greckiego pochodzenia dzień ten traktowano po prostu jak każdy inny. Dom leżał też w zbytniej izolacji, by docierały tu hałasy z ulicznych pochodów, sunących przez miasto. Selina rachowała zmiany księżyca i z czasem przyzwyczaiła się do rzymskiego sposobu liczenia dni. Przywykła też do tego, że oliwa, którą tu podawano, ma obcy, ostry smak. Akceptowała już to, że winogrona są tu większe, lecz mniej słodkie, a chleb nie ma delikatnego posmaku sezamowych ziaren. Przywykła też do dziwacznego obyczaju długich posiłków na leżąco, odbywających się u magistrata. Bardzo dokładnie wyjaśnił jej zadanie, które miała wypełnić. Powiedział jej też o wynagrodzeniu, na jakie może liczyć, jeśli okaże się jeszcze sprytniejsza, niż opowiadał mu Khebryn. Selina małymi łyczkami popijała przyprawione cynamonem wino i już podjęła decyzję. Nieznajomy będzie jej ofiarnym barankiem, to brutalne, lecz konieczne. Zrobi to, o co prosili ją Khebryn i ten Rzymianin możnowładca. - On stał się już zbyt potężny - wyjaśniał magistrat. - Pragnie władzy. Mojej władzy. Pozyskał już sobie dobre sojusze aż na Forum w Rzymie, cały czas obrasta w piórka ten kogut,</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">ale teraz się sparzy. Obaj mężczyźni pośmiali się przez chwilę, a potem skinęli na niewolnicę, by wymieniła ciepławe wino na chłodniejsze. - Ma bardzo ustosunkowanych przyjaciół. Wieść niesie, że otacza się Chaldejczykami, a oni głoszą mu wróżby i zapewniają wiedzę o przyszłości. Ma niewątpliwie polityczne talenty, tego nie można mu odmówić - oświadczył Khebryn. Rzymianin lekko pokiwał głową. - To bastard. Być może starannie dobiera sobie przyjaciół, ale niestety, obrał sobie niewłaściwego wroga - burknął tłusty mężczyzna. Selina przysłuchiwała się tej dyskusji o trwającej walce o władzę. Zrozumiała, że magistrat osobiście rozmawiał z cesarzem, i to nie raz. Uświadomiwszy to sobie, zadrżała lekko. Taka władza! Drżąc z zimna, nasunęła tunikę na ramiona. Z każdym słowem, które padało, coraz lepiej zdawała sobie sprawę, jakim maleńkim pionkiem staje się w tej grze. Gdyby jej nowy właściciel odkrył podstęp, bez wątpienia by ją zabił. Nielojalna niewolnica była mniej warta niż psie truchło. Prawdopodobnie naznaczyłby jej ciało takimi znakami, które byłyby przestrogą dla wszystkich innych niewolników, a potem wyrzuciłby je na stos odpadków z rzeźni i ekskrementów za garbarniami poza miastem. A jeśli nie zdoła pozyskać jego zaufania? Jeśli nie uda jej się zdobyć informacji, potrzebnych Khebrynowi i temu Rzymianinowi? Co będzie, jeśli nie wywiąże się ze swego zadania? Zostanie wtedy na całe życie sprzedana człowiekowi o wiele gorszemu, jak przypuszczała, od tych, którzy przychodzili oglądać ją w teatrze. Mężczyźnie, który kupuje kobiety jak zabawki. Stłumiła jęk, nie mogła tracić odwagi. Musi jej się powieść. Na pewno zdoła go jakoś oszukać. Skoro wybrał właśnie ją i najprawdopodobniej zapłacił doskonalą cenę właścicielowi „Wyspy", zapewne już był miękki jak masło, a w każdym razie zauroczony. Albo pełen żądzy. Będzie mogła nim pokierować. Tak jak bykiem kieruje o wiele słabsza od niego ręka, gdy tylko w odpowiedni sposób umieści mu się kółko w nosie. A potem... potem on będzie skończony. Rzucą się na niego jak padlinożerne ptaki. Potem będzie mogła jedynie wierzyć, że Khebryn i Rzymianin dotrzymają słowa. A wtedy... Być może już następnej wiosny powróci na Samos jako wolna kobieta. Orszak wijący się przez wąskie zaułki wśród murów willi składał się z trzech powozów, czterech konnych strażników, dwóch lektyk i szczeniaka. Selina siedziała w jednej lektyce, w drugiej Leila. W jednym z powozów zajął miejsce Khebryn, twarz zasłaniało mu nakrycie głowy z rodzaju tych, jakie noszą Arabowie. Miał widzieć, lecz nie być widzianym. Ostatnie instrukcje zostały już przekazane. Selina wyuczyła się na pamięć nazwisk niemalże wszystkich ważnych ludzi, posiadających władzę w mieście. Kapłanów, wykładowców, uczonych, bogaczy, sędziów i wojskowych. Wiedziała już, jakie stosunki łączą ich ze sobą, kto jest czyim sojusznikiem w tej trwającej walce o zastąpienie magistrata kimś młodszym i energiczniejszym. Chodziły słuchy o tym, że podatki jeszcze wzrosną, powiadano, że opłaty portowe w całości będą trafiać do Rzymu, poszeptywano także o kolejnych przymusowych zaciągach Egipcjan na niewolnicze galery pływające pod cesarską flagą. Tak naprawdę Seliny ani trochę to nie interesowało, chociaż usiłowała wyobrazić sobie, jak pospadają głowy, gdyby intryga wymierzona przeciwko okupantowi została odkryta. To ona miała ją odkryć. Człowiek, który ją kupił, był tym samym, który zamierzał zająć fotel Rzymianina. Nie urodził się jako rzymski obywatel, lecz został nim w młodym wieku, po udanych wyprawach handlowych. Obywatelstwo nadal mu sam cesarz. Był dobrze wykształcony i bystry. Przybył na świat jako najmłodszy syn weneckiego kupca i kobiety wywodzącej się z rodu potężnego cesarza Trajana. Rzymianin opisywał go jako orła, lecz uśmiechał się miękko, dodając, że po oskubaniu z piórek trudno odróżnić orlątko od zwykłego kurczaka. Selina znała jego imię, czy też raczej imiona. Miał jedno imię, które nadano mu po urodzeniu, i drugie, rzymskie. Carpos. Brzmiało mocno. Wiedziała, że nie jest żonaty i że słynie z apetytu na dziewice niewolnice. Podczas pobytu w Aleksandrii mieszkał w stosunkowo niedużym domu na szczycie wzgórza. Często jednak podróżował. Pływał zarówno statkami handlowymi, jak i w roli stratega podczas morskich wypraw Rzymian do krain na Wschodzie lub też uśmierzał bunty w północnej części</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">Cesarstwa. Nie pytała ich, jak wygląda. Przypuszczała jednak, że należy się spodziewać czegoś pośredniego między obecnym magistratem a potężnym, wygarbowanym przez niepogody żeglarzem. Postanowiła, że nie będzie się bać. W ostatni wieczór, jaki spędzała w narożnej wieży, z całych sił przyciskała do piersi złoty puchar, nagle ogarnięta pragnieniem, by pozwolono jej dłużej pozostać w tym więzieniu. Pisma mogła zabrać ze sobą. Khebryn obiecał, że wstawi się za nią u nowego pana i być może nie zabronią jej kontynuować pracy przy kopiowaniu. W ostatni wieczór przyszła do niej Leila i przyniosła jej w podarunku małego szczeniaka. Piesek nosił obrożę ze splecionych srebrnych sznurków. Selina nazwała go Lux i miała nadzieję, że pies naprawdę przyniesie jej światło. Szczeniak był malutki, tak malutki, że mógł wpełznąć między fałdy jej tuniki i tam się ukryć. Podgryzał i ssał jej palce, może brakowało mu matki. Selina nie mogła powstrzymać się od uśmiechu na widok bystrych małych ślepków, brązowych i żywych. Ciepło zwierzęcego ciałka przydawało spokoju i poczucia bezpieczeństwa. Gładziła zwierzątko rytmicznie po sierści i piesek zaraz zasnął z pyszczkiem wtulonym pod jej pachę. Byli na miejscu. Kiedy lektykę wniesiono pięć stopni w górę, do wejścia, Selina usłyszała kobiece głosy dobiegające z wnętrza domu. Wtuliła twarz w miękkie, złociste futerko szczeniaka i przymknęła oczy. Znów zdołała odzyskać kontrolę nad swym wystraszonym sercem. Gdy pomagano jej wyjść, by powitała swego pana zwyczajowym padnięciem na kolana, stawiała stopy pewnie, a dłonie nawet jej nie zadrżały. Gdy jednak podniosła oczy i napotkała jego spojrzenie, cała krew w jednej chwili odpłynęła jej z głowy. Osunęła się na podłogę. Marmurowa posadzka chłodziła czoło. Zemdlała najwidoczniej tylko na krótką chwilę, poczuła, że czyjaś ręka łapie ją za ramię, ktoś próbował ją podnieść. To ten, który nazywał się Carposem, a przybrał ciało i twarz martwego człowieka. Gdy również jego głos dotarł do jej uszu, wiedziała już, że nie została za sprawą żartu bogów pozbawiona rozumu. To był Maximilian. Po wyrazie jego oczu poznała natychmiast, że dla niego to spotkanie nie stanowiło wcale nieoczekiwanej niespodzianki. On gdy ją kupował wiedział, kim będzie jego nowa niewolnica. I sposób, w jaki się uśmiechał, połową ust, powiedział jej także, że te miesiące, jakie upłynęły od tamtej walki w morskich odmętach, wykorzystał na zaplanowanie zemsty. Na szyi nosił ciasno zawiązaną chustkę. Selina przypuszczała, że schowana pod nią blizna zaczyna już blednąc, lecz że nigdy tak naprawdę nie zniknie. Odezwał się: - Witaj w moim domu, niewolnico! Przekonasz się, że jeśli okażesz mi pokorne posłuszeństwo i będziesz mi wiernie służyć, to czeka cię dobre życie. Czym prędzej odwrócił się ku Leili. - Przywiozłaś odpowiednie gwarancje? Kobieta kiwnęła głową i wyjęła teczkę ze skóry. W środku leżał tylko jeden pojedynczy dokument. Nowy właściciel Seliny czytał, trzymając pałec na brodzie. - Hm... nie ma wszy, nie ma żadnych blizn ani znaków z wyjątkiem tych, które obowiązują... bez objawów choroby, zęby bez wad... Doskonale! No i dziewica. Uśmiechnął się szeroko do Leili i podkreślając swą wyższą pozycję również wobec niej, pogładził ją delikatnie po lekko zaokrąglonym brzuchu. - Jej czas także nadejdzie. Leila spuściła wzrok i skromnie złożyła ręce. Selina jednak poczuła bijący wprost od niej zapach nienawiści i źle skrywany triumf w całej sylwetce przyjaciółki. Leila na pewno wiedziała, że temu człowiekowi pisana jest śmierć. Doskonale zdawała sobie sprawę, że jego dni są policzone, że wrogowie tego człowieka gromadzą już swe liczne oddziały za horyzontem, którego on wciąż jeszcze nie dostrzega. Leila skłoniła się na pożegnanie i tyłem wyszła z pokoju. Kilka krótkich komend rzuconych w jakimś obcym języku sprowadziło natychmiast sześciu niewolników. Gospodarz kazał im zaprowadzić Selinę do jej nowej kwatery. Ostrożnie stawiała jedną nogę przed drugą i szła za nimi równym, stosunkowo lekkim krokiem, podczas gdy myśli szalały jej po głowie, z wolna układając się w sens. Dzięki ci, potężna Ateno, za to, że ofiarowałaś mi tę szansę. Tobie, opiekunko wszelkich walk, przyjaciółko mścicieli, bogini nietykalnych... poświęcę jego krew. Poczuła, jak wargi rozciągają jej się w sztywnym uśmiechu. A więc gra się rozpoczęła. Wstrząs, że to właśnie on okazał się jej właścicielem, w pierwszej chwili ją</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">sparaliżował, teraz jednak prawda otworzyła się przed nią, zajaśniała niczym kryształ. Pokona go. I to bez pomocy chłodnego morza, bez złotego sznurka, który go udusił. Spokojnie, bez drgnienia powiek, odbierze życie temu człowiekowi, który zabił jej brata, a prawdopodobnie również ojca. Niewolnica przyniosła jej wody do picia i nową szatę w barwach gospodarza. Błękitno-zieloną. Selina wciągnęła ją przez głowę, nie zważając na grubo tkany materiał. Splotła swoje długie włosy, a później, ochłodziwszy w wodzie twarz, ręce i stopy, sama opłukała sandały. Potem usiadła na małym stołku na środku pokoju i czekała. Nie było tu żadnego łóżka ani stołu czy poduszek, na których mogłaby spocząć. Przypuszczała, że pomieszczenie jest czymś w rodzaju pokoju kąpielowego, choć brakowało w nim bieżącej wody i wykładanych kafelkami zbiorników, które, jak wiedziała, budowano w domach rzymskich możnowładców. W kącie rzucono tylko nieduże wiaderko, myjkę do szorowania pleców, miseczkę oliwy i kilka grubych ścierek do osuszania ciała. Podłoga była kamienna. Na ścianie widniały pierwsze oznaki atakującego grzyba. Domyśliła się, że to łazienka niewolnic. Policzyła wielkie drewniane kołki wbite w jedną ze ścian. Czternaście. Czternaście kobiet. Miała nadzieję, że przynajmniej kilka z nich mówi po grecku, chociaż jej własny język skłaniał się raczej ku egipskiemu. Spodziewała się jakiegoś przyjęcia, mężczyzna wszak mimo wszystko zapłacił za nią wielką sumę. Czyż kupna nowej niewolnicy nie świętowano, tak jak w domu na Samos wyprawiano ucztę, gdy ktoś kupił wspaniałego ogiera czy nawet dobrze zapowiadającego się wieprzka? Czekała. Noc zapadła nagle. Selina wiedziała jednak, że nie będzie mogła zasnąć. Puchar przyzywał ją i wołał, niczym ściszony jęk wy- czuwała jego protesty przeciwko zbliżającemu się złu. Spakowała go na samo dno jednego z kufrów, które ze sobą zabrała. Pojmowała, że teraz najwidoczniej trafił w niewłaściwe ręce. Nic nie mogła zrobić. Nawet wtedy, gdy ściszone popiskiwanie dobiegające z zewnątrz powiedziało jej, że nikt należycie nie zajął się maleńkim Luxem. Zaczęła marznąć, chociaż pokój kąpielowy był ciepły jak wiosenny dzień na dworze. I nagle przypomniała sobie tę dziwną modlitwę z tekstów Magdaleny. Selina nie wierzyła, że Atena byłaby zazdrosna o takiego dalekiego tajemniczego boga, i raz po raz jęła odmawiać owo niezwykłe zaklęcie, nie przypominające żadnego ze znanych jej wierszy, jakimi zwracano się do bogów. - Ojcze nasz, któryś jest w niebie... święć się imię Twoje, przyjdź królestwo Twoje... Całości nie pamiętała, ale mamrotane słowa uspokoiły ją i przywróciły ciału ciepło. I być może sprawiła to moc imienia tego obcego boga, bo już po krótkiej chwili przyszło do niej dwoje niewolników z wiadomością, że pan jest gotowy na jej przyjęcie. Przynieśli też szczeniaka, który najwyraźniej dostał mleka. Różowy nosek był wilgotny, a w futerku na piersi błyszczało kilka białych kropelek. Szczeniak pisnął na jej widok, zaczął się wić w ramionach niewolnicy. Selina popatrzyła w jego brązowe ślepia i przypomniało jej się, że Rzymianie jakoby chętnie jedzą psie mięso. Podarunek Leili nie był być może życzliwym gestem, lecz czymś, co mogło zaszkodzić w wypełnieniu jej zadania. Maximilian nie zawahałby się przed rozszarpaniem szczeniaka gołymi rękami, gdyby tylko uznał, że to może ją zranić. Szczeniak zdołał wyrwać się z objęć kobiety i niezdarnie spadł na cztery łapy. Selina zacisnęła zęby i odepchnęła go nogą, gdy przypadł do niej, radośnie poszczekując. -Jestem gotowa - oznajmiła cicho niewolnikom, którzy przyszli z zapalonymi lampami. Przeżyła to już wcześniej w myślach i była przygotowana zarówno na ból, jak i na upokorzenie. Usiłowała wyobrazić sobie wszelkie możliwe rodzaje cierpień, jakie mogą jej zadać jego ręce, i dobrze pamiętała spotkanie na statku. Zarówno wtedy, tak i teraz miał możność odebrania jej życia. Wiedziała jednak, że tego nie uczyni. Kiedy roześmiał się, miękko gładząc ją po policzku, Selina wciąż najzupełniej spokojna patrzyła przed siebie, wyczarowując przed oczyma obraz jego ciała krwawiącego wśród kurzu. Maximilian był już skazany na śmierć, choć jeszcze o tym nie wiedział. Przyjęła od niego kielich z wodą i obmyła się, tak jak nakazał. Woda spłynęła w dół, gdy prędkim ruchem powiodła gąbką po twarzy i szyi. Gdy piersi wyprężyły jej się od chłodu wody, on uśmiechnął się lekko. - Wciąż jesteś boginią, Sełino.</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">Dumną, silną boginią. Ciekawe, czy jesteś równie waleczna, równie dumna? Czy też od czasu naszego ostatniego spotkania znałazłaś tego jedynego na świecie mężczyznę, przed którym mogłabyś się ugiąć? Popatrzyła na niego. - Przed tobą, Maximilianie, nie ugnę się nigdy. Możesz złamać mi obie nogi w kolanach i wtedy uklęknę, możesz nasmarować moje wargi miodem, a będą słodkie, nigdy jednak nie zmusisz mnie do powiedzenia ci tych słodkich słów, które byś pragnął usłyszeć, ani nie zobaczysz, bym przed tobą klęczała z własnej nieprzymuszonej woli. Długo jej się przypatrywał. I wreszcie powiedział: - Niech bóg cię za to błogosławi, Selino. Cofnęła się zdezorientowana, bardziej zaskoczona niż gdyby ją uderzył. Ale nie dala się zwieść zdradliwemu ciepłemu tonowi. - Jakiego boga chcesz teraz przyzwać na pomoc, żeby nie zaznać upokorzenia takiego jak ostatnio? Jakiż bóg uchroni cię przed zemstą, do której ja mam prawo? Wypluła przed nim te słowa. Nie bala się już ani trochę. On jest przecież na tyle bystry, by wiedzieć, jak wielka jest jej nienawiść. Na moment przypomniała sobie swoje zadanie. Musi doprowadzić do tego, by jej ufał. Tymczasem zamieniwszy z nim zaledwie kilka zdań, już mu ubliżyła i podjęła dawną wojnę. Bitwa była przegrana. Maximilian być może nigdy nie pozwoli niewolnicy zajrzeć w głąb swych kupieckich czy też politycznych tajemnic. A gdy niewolnica na dodatek okazała się kobietą, która już raz usiłowała go zabić, cały plan należało uważać za zmarnowany. Rzymianin będzie musiał znaleźć jakiś inny sposób prowadzenia tej walki. Khebryn nie mógł wiedzieć, co robi ani z kim ma do czynienia. Uśmiech Maximiliana zblakł, lecz jego oczy wciąż spoglądały na twarz Seliny niemal z czułością. Pomieszało jej to w głowie. Coś się w nim zmieniło, coś w jego wnętrzu. - Dlaczego zapuściłeś włosy jak jaki barbarzyńca? - spytała. - Dlaczego masz wąsy i brodę i brzuch większy od bukłaków z wodą przy świątyni? Roześmiał się. - Chcesz spytać, Selino: dlaczego skradłem nazwisko innemu człowiekowi? Kiwnęła głową. Maximilian odsunął jakąś zasłonę i do pokoju wpadło złociste światło wieczoru. Selina aż jęknęła na widok stołu i wszystkich rzeczy, które starannie ułożył na miejsce. - Sądzę, że to zrozumiesz, Selino, byle byś tylko dała swemu sercu możliwość słuchania. Leżały tam arkusze, nad którymi pracowała. Te słowa Marii Magdaleny, niezwykłe opisy miłości, panującej między ludźmi a synem bożym. - Jestem teraz inny, zrozum, Selino... Zupełnie inny aniżeli ten Maximilian, którego znałaś. Selina zacisnęła usta. - Wilk zawsze pozostanie wilkiem, nawet gdyby go obedrzeć ze skóry... Maximilian kiwnął głową, jego uśmiech wydawał się teraz wręcz cierpliwy. - Nie próbuj mi wmówić, że dałeś się przekonać chrześcijanom! Nie ty, który odrzucasz wszelkie dobro, jakie jest w człowieku, i nie potrafisz okazać bodaj cienia litości. - Selino, Selino... najwyraźniej zrozumiałaś mniej, niż miałem nadzieję. Chyba... chyba go nie widziałaś. - Kogo? - Jego. Jedynego, przed którym możesz się ugiąć... Jęknęła. Bawił się z nią. Może wydawało mu się, że zdoła zdobyć nad nią władzę silniejszą niż ta, którą zapewniłyby mu kajdany i bat? Cicho pociągnęła nosem. - Mężczyzny o tych niezwykłych piwnych oczach... Chyba go Znasz? Tego, który pomógł ci wówczas gdy... gdy płonęła stocznia. I który powstrzymał mnie od zła, wtedy na statku. Selinie zakręciło się w głowie. Cóż on mógł wiedzieć o jej myślach? Głos Maximiliana brzmiał łagodnie, miękko. - On do mnie przemówił, Selino, i wyznaczył mi zadanie, któremu nie mogłem odmówić. Ofiarował mi ciężki, ciężki płaszcz... żebym poniósł go dla niego przez kawałek drogi. Maximilian wstał. Podszedł do niskiego kufra i wyjął jakiś pakunek. - Masz. Nie spiesz się. Zaczekam na ciebie w błękitnym pokoju. Selina rozwinęła paczkę i ujrzała pieczęć, która wydała jej się obca. Gdy tylko jednak rozpostarła delikatny pergamin, oczy zaszły jej łzami. Pismo matki było prawdziwe. A od daty widniejącej na liście nie minął jeszcze nawet miesiąc. W miarę jak czytała, oszołomienie zastępowała radość. Matka żyła, a jej pismo było silne i wyraźne. Niewiele miejsca poświęciła chorobom, które jej dokuczają, wspomniała tylko, że regularnie odwiedza ją zdolny medyk. Pisała o pucharze. papirusie ukrytym przez Selinę. Pisała także o Maximilianie i o tym, że nienawiść należy zwalczyć. że wybaczyła człowiekowi, który zabił jej syna i którego długo obwiniała</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">również o śmierć męża. Selina nie mogła uwierzyć własnym oczom, czytając prośbę, którą kończył się list matki. „Przyjmij go więc, Selino, przeszukaj zakątki swego serca, i sprawdź, czy nie ma w nim wybaczenia, choć- by w ułamku takiego, od jakiego ty będziesz uzależniona ostatniego dnia. Córko, nie wahaj się dłużej i słuchaj głosu, mieszkającego w pucharze..." Selina przymknęła oczy. Zwój pergaminu nie zniósłby wilgoci łez. Delikatnie wsunęła go w fałdy szaty, otarła twarz i wymijając Maximiliana, poszła w stronę balkonu. On jej nie powstrzymał. Nikt jej nie powstrzymał, gdy szła dalej, a wiatr owiewał jej wilgotne policzki, aż wreszcie odnalazła schody, które, jak wiedziała, prowadzą do nagiego pokoju, który wyznaczono jej do spania. Z każdym krokiem serce biło jej coraz szybciej. Krew szumiała w uszach. Ten list przyniósł jej tyle odpowiedzi, za które wcześniej gotowa była oddać własną krew. Matka żyła i miewała się dobrze. Młodszy z braci również. Mimo wszystko ten list oderwał jej duszę od ciała, a uczucie, w jakim się teraz zanurzyła, przypominało bardziej strach niż radość. Czy matka opowiadała Maximilianowi o wizjach? Nie, Selina nie pamiętała, by kiedykolwiek opisywała matce człowieka pojawiającego się w jej snach. W każdym razie nikomu nie wspominała o tamtym dziwnym zdarzeniu w noc pożaru. Skąd więc on mógł o tym wiedzieć? Chyba sam nie miał takich wizji? „Odpowiedź leży w pucharze, moja droga. Być może pozostaje ukryta. Gładka zewnętrzna powierzchnia pucharu odbija w sobie świat i czyni go tajemniczym. Ale nie poddawaj się, za woalami, którymi nakrywamy prawdę, ona mimo wszystko zawsze istnieje. Uważam, że powinnaś złożyć swe modlitwy w pucharze, Selino, a uzyskasz pomoc, która pozwoli ci zrozumieć". Zatrzasnęła drzwi za sobą, a szum w głowie jeszcze się wzmógł. Przeszła przez pokój i przyłożyła dłonie do pucharu. Obrazy natychmiast stały się wyraźniejsze. Wiedziała, że on nie skłamał. Ostrożnie uniosła puchar i przytuliła go do piersi jak dziecko. Kwietny aromat wypełnił jej nozdrza. Zapach Samos, zapach domu łagodnie pieścił jej serce. Ciepło stało się jakby jaśniejsze, wyraźniejsze. Biały blask pod powiekami nabrał mocy, aż z oczu pociekły jej łzy. A wśród tego światła pojawił się ów mężczyzna o niezwykłych mądrych oczach, ubrany w ciężki płaszcz, taki o którym wspomniał Maximilian. Selina potrząsnęła głową, bojąc się, że wizja zniknie. Ale kontury postaci tego człowieka się nie rozpływały, nawet wówczas gdy odwróciła się do drzwi i pobiegła korytarzami, mocno przyciskając puchar do skóry. Nic się nie zgadzało. Mimo to wszystko było słuszne. O świcie wyjaśnił jej swoją dziwaczną sytuację. - Cesarz lęka się nowej wiary. Widzi światło w oczach czcicieli Chrystusa i boi się. Oni składają w ofierze swoje życie, nie okazują lęku, kiedy wypuszcza się na nich lwy. Umierają z radosnymi modlitwami na wargach, cesarz boi się takiej odwagi. Boi się, że to się rozpleni, ludzie w końcu zmiotą z powierzchni ziemi stare świątynie, a wraz z nimi całe cesarstwo rzymskie. - Dlaczego więc się mówi, że jesteś nowym człowiekiem cesarza w Aleksandrii? Maximilian lekko pokręcił głową. - To dziwaczny figiel losu, Selino. Nigdy nie znalem swego ojca i dopiero niedawno dowiedziałem się, kim była moja matka. Widzisz te nitki losu, Selino? Widzisz, w jak dziwny sposób Arachne i jej pomocnice przędą nić naszego życia? - To znaczy, że wciąż wierzysz w dawnych bogów? Maximilian napił się wina. - Oni istnieją, ponieważ ludzie w nich wierzą. Pozostaną czymś więcej, aniżeli tylko zimnymi marmurowymi posągami, dopóki ludzkie serca będą drżały ze strachu przed ich gniewem i ludzie ofiarowywać będą najdrogocenniejsze dary, by ich zadowolić. - Tak... ale? - Żaden z nich nie potrafił mnie poruszyć, żaden z nich nie zdołał nakłonić mnie, bym myślał o sobie samym, że jestem... kochany. Pochylił się w przód. - Ty to potrafiłaś, Selino... Zaparło jej dech w piersiach. - Ja? Ale... przecież ja cię nienawidziłam. I wszystkiego tego, co reprezentowałeś... Kiwnął głową. - Owszem, ale dałaś swemu towarzyszowi podróży znać o swojej nienawiści... i w taki czy inny sposób musiałaś również dać mu do zrozumienia, że pragniesz się z nią uporać. Popatrzyła mu prosto w oczy. One również się odmieniły, a mimo to bez wątpienia pozostały takie same. Przez ciało Seliny przeszło drżenie. - Co się z tobą stało, Maximilianie? - spytała cicho. - Nie wiem - odparł równie cicho.</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">- Ale potrzebuję twojej pomocy, Selino. Zostałem bowiem wplątany w niebezpieczną grę... nie ma co się zastanawiać nad moim życiem, jeśli nie zdołam żyć dostatecznie długo, by cię przekonać. Selina nic nie powiedziała, lecz on najwidoczniej wyczuł jej rozterki. - Wiem, Selino. Wiem, jakie zadanie zlecił ci Rzymianin. Wiem, jak kupił Khebryna, który tak naprawdę jest dobrym człowiekiem i moim wiernym poddanym. Selina nie zaprzeczała. Milczała tylko, chcąc, by mówił więcej. - To tylko kwestia czasu, zanim sami odkryją to przedstawienie - mruknął Maximilian. - Jakie przedstawienie? - Tę grę o władzę, o pieczęć magistrata. Wierzą, że ja zostanę nowym magistratem, a ja mam dostatecznie potężnych przyjaciół i tutaj, i w Rzymie. Oni wierzą w plotki, a znają mnie jedynie jako Carposa. - Syna Wenecjanina i kobiety wywodzącej się z cesarskiego rodu... Uśmiechnął się niemalże ze smutkiem. - Tak to właśnie wygląda. Ale Carpos nie żyje, zmarł w moich ramionach ponad trzy lata temu. Selina próbowała zrozumieć. - Ty... grasz jego? Maximilian kiwnął głową. - Owszem, przez kilka miesięcy w roku. Selina przełknęła ślinę. - To... dziwna historia. Ile mu zawdzięczasz? Maximilian nie odwrócił wzroku. Przez chwilę bacznie się jej przyglądał. - Stale mnie szokujesz swoją przenikliwością. Mogłem mieć tysiąc motywów, większość z nich niezbyt szlachetnych, lecz mimo to... trafiłaś. Zawdzięczam mu... wszystko. Kiwnęła głową. Selina uświadomiła sobie, że zaledwie przed kilkoma godzinami zgadywałaby raczej, że Maximilian zabił tego potężnego człowieka, by podstępem odebrać mu włości i władzę. - Jak długo zamierzasz tak grać? Nadejdzie dzień, kiedy to wszystko się rozsypie. Pewnego dnia ktoś rozpozna w tobie Maximiliana, gdy będziesz występował jako Carpos, albo odwrotnie. - Tak, wiem o tym, w każdym razie już teraz wiem. Ale ta gra musi trwać, dopóki jego syn nie wróci do domu. Dopiero wtedy jego nazwisko i dobra będą bezpieczne. - Czy to znaczy, że ten człowiek ma zaginionego syna? - Tak. I tysiące wrogów. Obiecałem mu... że utrzymam jego fort, jak wyraziliby się Rzymianie. Gdyby ci padlinożercy wiedzieli, że on nie żyje, niewiele by zostało w dniu, w którym jego syn wróci do domu. Selina powoli zaczęła się domyślać prawdy. - Mimo wszystko to niemądra obietnica - mruknęła. Maximilian potaknął. Selina podniosła głowę. Pochwyciła jego spojrzenie. - Co dostaniesz w zamian za to, że ryzykujesz życie? Maximilian wzruszył ramionami. - Nie wiem, może wdzięczność jego syna? - A jeśli on nigdy nie wróci? Maximilian się zawahał. - Cóż, wtedy po prostu okaże się, że dana mi była możliwość wejść w skórę innego człowieka. To przecież może przydać mądrości i doświadczenia. Selina nie mogła się nie uśmiechnąć. - Najwyraźniej już się zaraziłeś myślami innego człowieka, Maximilianie. Czy jesteś pewien, że ta obca skóra nie skradła ci twojej duszy? Tak, przecież się odmieniłeś i nie chodzi mi tylko o włosy i zarost... Spuścił wzrok. - Wiem o tym, Selino. Czuję się zupełnie... rozdarty. W pewien sposób nowy. Ale to nie nastąpiło z powodu śmierci Carposa. Selina poczuła lekkie zmęczenie czające się w tyle głowy. Rzeczywistość sama w sobie okazała się taka myląca. Oto siedziała zatopiona w poufnej rozmowie ze swym największym wrogiem, ale to już nie był Maximilian, lecz zupełnie ktoś inny. Nosił nazwisko innego człowieka, krył się za obcą brodą, a mimo to jego wielkie pięści były tymi samymi rękami, od których uścisku wystąpiły jej kiedyś na ramionach siniaki. Te same usta, które się uśmiechały i wypowiadały takie mądre słowa, kiedyś przyciskały się do jej warg, niemal ją przy tym dusząc. Patrzyła na szeroką pierś i serce przeszyło jej ukłucie strachu. Maximilian musiał być dobrym aktorem, skoro przyjął postać innego człowieka, tak jak o tym opowiadał. A jeśli przed nią także udaje? A jeśli to kolejny dramat, nowa tragedia, którą reżyserował przez ostatnie miesiące, by zmusić ją, by padła na kolana, do czego, jak wiedział, w inny sposób jej nie nakłoni? Zbyt wysoko oceniasz swoje własne znaczenie, skarciła się w duchu Selina. Ale gdzieś w głębi mózgu czaiło się jednak podejrzenie. Kiedyś był nią opętany, innego wytłumaczenia nie było. Pamiętała tamten ogień w jego oczach, ślepą wiarę w słowa wróżbity z pustyni. Chciał przecież pojąć ją za żonę pomimo różnic pochodzenia i wszelkich przeszkód. - Wciąż jeszcze rozmawiasz ze swoim mędrcem? - spytała beztrosko. - Właściwie nie, ale on przecież istnieje.</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">- Ciągle wierzysz w to, co powiedział... o mnie? Kręcenie głową stało się bardziej zdecydowane. - Nie, Selino. Bo teraz już wiem, że każdy człowiek ma swoją własną wolną wolę. Nie jesteśmy wcale figurkami szachowymi w rękach humorzastych bogów, jesteśmy panami siebie samych i możemy decydować o naszym własnym życiu. Selina zadrżała. Jej także podobne myśli przychodziły do głowy, lecz nigdy się nie spodziewała, że usłyszy je kiedykolwiek z czyichś ust. A już na pewno nie od niego. - Co... co się z tobą stało? Te słowa wymknęły jej się tak prędko, że Maximilian w jednej chwili skierował na nią spojrzenie i pozwolił jej dostrzec błysk wilgoci na własnej twarzy. - Nie wiem, Selino, ale zrobiłaś to... ty... twój puchar. Przygotowaliście mnie, bym powstał na nowo. Zupełnie jakby potłuczonemu szkłu ktoś nadał nową formę. Popatrzyła na niego zdumiona. Nie rozumiała, o czym mówił. - Selino, wiesz, że tu, w Aleksandrii, mistrzowie szklarscy zasłynęli z dmuchania szkła? Zamiast używać form do odlewania i polerować, nabierają rozżarzone grudki szklanej masy na długie rury, a potem wtłaczają w szkło swój własny oddech... Żywi ludzie dają szkłu kształt i życie. Selina, nic nie rozumiejąc, pokręciła głową. Ale Maximilian ciągnął: - Jeśli szklana butelka się stłucze... można ją stopić i używając własnego oddechu, ukształtować na nowo. W tym tkwi różnica pomiędzy naczyniami ze szkła i z gliny, Selino. Taka jest też różnica między starą a nową wiarą. Selina miała wrażenie, że oddychanie przychodzi jej z największym trudem, a co dopiero mówienie. Chętnie jednak by go spytała, kiedy zaczął wierzyć w nowych proroków. Maximilian odparł nie pytany. - Kiedy zrozumiałem, że planujesz mnie zabić. Kiedy poczułem złoty drucik na szyi... otaczającą mnie wodę i głębię pode mną... Mówił teraz niemal szeptem. - Właśnie wtedy coś we mnie pękło, Selino. Tak jak w rybie żyjącej na głębokich wodach pęka pęcherz pławny, gdy rybak wyciąga sieć na powierzchnię, wiedziałaś o tym? Selina była w stanie jedynie wzruszyć ramionami. - Nie mogę już dłużej żyć na tej głębi. To ty mnie z niej wyciągnęłaś. Nie potrafię już żyć tak jak kiedyś... Selina po długiej walce zdołała wreszcie odzyskać zdolność mowy. Wydusiła z siebie: - A jeśli to raczej ja rzuciłam na ciebie urok? Pomyśl, jeśli to moje ofiary składane bogom zemsty sprawiły, że ty po prostu straciłeś rozum? Popatrzył na nią z powagą. - A czy ty składałaś ofiary? Kiwnęła głową. Pamiętała piękny kamień pochodzący z pucharu, który Khebryn posłał do świątyni. - Może więc jest i tak, Selino. Widząc mnie teraz takim, na pewno dobrze rozumiesz, że musiała się tu wtrącić jakaś boska siła. Może to rzeczywiście twoja Atena dala ci broń do ręki i prowadzi mnie teraz do ciebie jak nowo narodzone jagniątko... Usłyszała jego cichy śmiech, sama jednak miała przede wszystkim ochotę się rozpłakać. Wszystko w niej chciało mu wierzyć. Każde wypowiadane przez niego słowo, owo nieprawdopodobne, że znał jej tajemnice, wszystko skłaniało ją ku temu, by uwierzyła w to, w co wierzyć się nie dawało. Ale w głębi jej duszy wciąż dokuczała zadra nienawiści. Bez trudu mogła przywołać okrutny widok ręki, trzymającej sztylet przy gardle brata. Selina popatrzyła na dłoń spoczywającą na grubej poduszce. Wydawała się teraz niegroźna. Maximilian miał długie, silne palce ze zdrowymi, równymi paznokciami. Od nadgarstka do kostek sięgało pasemko krótkich włosków. Między kciukiem a palcem wskazującym widoczna była mała blizna. - Tak, jesteś teraz w mojej mocy - powiedziała cicho. - To, co mówisz... Rzymianin zgniecie cię jak muchę. A jeśli twierdzisz jeszcze, że jesteś wyznawcą tego zmarłego żydowskiego króla... jesteś skończony. Skończysz jako karma dla lwów w cyrku. - Owszem, ale tylko wtedy, gdy on się dowie o mojej grze. A w nią bez względu na wszystko warto grać. Bo poczułem, jak tchnięto we mnie życie. Potrafię odczuwać miłość i mogę walczyć z nienawiścią. Sełina odwróciła głowę. Ale od słów, które wyszeptał, nie mogła uciec. Trafiły ją prosto w serce. - Zawsze cię kochałem, Selino. Nie rozumiałem jednak, że nie mogę ot, tak po prostu cię wziąć. Że muszę cię pozyskać. Gobeliny pokrywające jedną ze ścian przedstawiały śmierć Kleopatry. Węże wiły się po jej łożu jak kochankowie. Odpowiedziała, nie patrząc mu w oczy. - Nie zdradzę cię, Maximilianie. Lecz bogowie jedni wiedzą, że bardzo się boję, wiele może mnie to</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">kosztować. Nie mówiąc już o mojej wolności. Podeszła do niego, objęła jego szerokie barki i z wahaniem przysunęła wargi do jego ust. Odpowiedzią Maximiliana był głośny jęk. Potem poczuła, jak jego ciało drga i ramiona zamykają ją w żelaznym uścisku. Obejmował ją tak mocno, że nie mogła oddychać. Ale to w niczym nie szkodziło, bo już samo wrażenie jego oddechu na wargach mogło wystarczyć. On przyjmował jej delikatne pocałunki z cierpliwością, nawet na moment nie rozluźniając rąk. Z gardła wydobył mu się chrapliwy jęk, gdy czubkiem języka powiodła wokół mocnych warg. Miały smak morza i przypraw z dalekich krajów. Pozwoliła mu się trzymać, oddała się drżeniu ciała, nogi stały się miękkie, już jej nie podtrzymywały. A on nie puszczał. Selina przymknęła oczy i westchnęła. Wreszcie udało jej się nabrać powietrza krótkimi urywanymi oddechami, podczas gdy krew strumieniem płynęła przez serce, zalewając wielką, bliską przelania się sadzawkę w jakimś miejscu w głębi brzucha. - Ja... Selino... ty... Szeptał jej niewyraźnie do ucha, nie chciał puścić. Oparła mu brodę na ramieniu, czuła, że jest równie zdenerwowany, jak i ona, że tak mocno napina się przy jej ciele, iż wyczuwała każde żebro, grzebień biodra, gorący, twardy nacisk na brzuch. Chyba nie miał śmiałości odwzajemnić jej pocałunku. Czego się bał? Czyż nie przemawiała dostatecznie wyraźnie, choć wargami nie formowała słów? Selina przesunęła ręką po jego plecach, powiodła nią po napiętym luku ramienia, ujęła dłoń. Zacisnęła palce na jego palcach, podniosła je do swojej twarzy i całowała niemal tak, jak szczeniak lizałby rękę, która go karmi. Maximilian zadrżał wtedy i ukrył twarz w jej włosach. - Dlaczego... Zabrzmiało to jak jęk. Selina cofnęła się trochę, napotkała jego wzrok. Teraz oczy były niemal czarne, jakby ogarnął je gniew. Ją jednak oblewała fala czegoś gorącego, gwałtownie kuszącego. Nie czuła strachu ani chęci ucieczki. - Nie wiem, żeglarzu. On ledwie dostrzegalnie kiwnął głową. Trzymał ją teraz tylko za rękę. - Chodź, pójdziemy do mojego pokoju. Tam przynajmniej są drzwi, które możemy za sobą zamknąć. Selina nie mogła powstrzymać się od uśmiechu. W żyłach wciąż ciążyła jej rozpalona krew, a gdzieś w brzuchu zaczynała łaskotać topiąca wszystko żądza. Lecz czuła także, że wzbiera w niej śmiech. Maximilian wyglądał niemal na wystraszonego, był niczym dziewica przed świątynną ofiarą. Usiadł przy niskiej ławie do spania, wpatrywał się w nią, jak gdyby była objawieniem albo przerażającą boską istotą zesłaną, by wyrządzić mu krzywdę. Selina roześmiała się nerwowo, rozłożyła otwarte dłonie. - Ty się boisz. Ale ja nie schowałam żadnego sztyletu. Wypowiedziała te słowa żartem, lekko zadźwięczały w tym niedużym białym pokoju. W tej samej jednak chwili, gdy je wypowiedziała, zrozumiała, że będą niczym łzy. Twarz Maximiliana się ściągnęła. Powietrze jakby zgęstniało. Odwrócił się teraz od niej, widziała jego plecy i ramiona, które trochę się trzęsły, jak gdyby płakał albo jakby zdjął go dotkliwy ból. Jej stąpanie po podłodze zagłuszyły miękkie tureckie dywany. - Maximiłianie... Odwrócił się gwałtownie akurat w chwili, gdy chciała mu położyć rękę na ramieniu. Jakiś dźwięk wydostał się spomiędzy mocno zaciśniętych warg. Pochwyciła jego spojrzenie i dostrzegła w nim rozpacz. Ale on teraz już się nie wahał. Jednym jedynym ruchem złapał ją, podniósł w górę na rękach i ułożył pod sobą między kolorowymi kocami i poduszkami. Pocałunek stał się głębszy, bardziej dziki. Selina czuła ciężar Maximiliana, jego ciało było duże i mocne w porównaniu z jej miękkimi kształtami. Wbiła koniuszki palców w gruby materiał jego kaftana i w końcu udało jej się rozsunąć go na boki. Pierś ko- szuli wydawała się spocona przy jej stroju, a cienkiej chustki, którą nosił na szyi, nie zdjął nawet teraz. Jęknął, usiadł na łóżku, zerwał z siebie wszystko i ciężko dysząc, spoglądał na nią. Potem położył dłonie na jej policzkach, powiódł palcami wzdłuż szyi, dotknął kciukami zagłębień przy obojczykach. Selina czuła, jak nabrzmiewające piersi wprost krzyczą, domagając się dotyku, ale on powoli rozwiązywał taśmy, przytrzymujące cienką koszulę pod jej suknią. Osiem wstążek. Przyszytych gęsto na brzegach od szyi do pasa. Wiła się pod nim, policzki jej teraz płonęły, ręce szukały pod napiętym materiałem na jego udach. Gdy siedział tak nad nią jak jeździec, wydało jej się, że jeszcze nigdy nie</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">widziała go równie pięknym. Wreszcie ostatni węzeł się rozluźnił i Maximilian delikatnie rozsunął materiał na boki. Już sam dotyk poruszającej się tkaniny wystarczył, by sutki jeszcze mocniej jej stwardniały, a gdy zaczął pieścić je dłonią, Selina musiała przymknąć oczy, by walczyć z ogniem. Czuła, jak jej ciało napina się, jakby chciało zasupłać się w węzeł. Nogi drżały, biodra pragnęły unieść się ku niemu, lecz przytrzymywał je jego ciężar. Przyłożył wargi do spoconego zagłębienia między piersiami. Gdy na próbę musnął językiem czerwieniejący pączek, Selina krzyknęła, wychylając się ku niemu, i wsunęła palce w ciemne lśniące włosy. Ostatnie myśli o tym, kim on jest, o jego uczynkach i jego losie zmieniły się w dziką tęsknotę, gdy położył się przy niej i zaczął z niej zdejmować resztę ubrania. Gorąco panujące w pokoju dało się niemal wziąć do ręki. Selina nie pojmowała, skąd bierze się powietrze, któ- rym wciąż jeszcze dało się oddychać. Pot, zwilżający mu nasadę włosów, przypominał koronę z pereł. Gdy jednak oboje leżeli już całkiem nadzy, poczuła ruch powietrza na skórze. Ale przez wąskie wywietrzniki pod sufitem i nad podłogą nie docierały do nich żadne dźwięki. Całował ją po całym ciele, językiem poszukiwał nowych miejsc, których mógł posmakować. Poczuła gorąco jego warg we wnętrzu ud, nad pępkiem i znów w dole. Ale wciąż jeszcze nie dotknął bramy, bo jej dłonie wystrzeliły w dół i powstrzymały go, mocno ujmując jego twarz. Podciągnęła go w górę, chciała sprawdzić, czy jego wargi nie spaliły się od jej gorąca. Były tak samo miękkie, tylko wilgotniejsze. Wydawało jej się, że nie przeżyłaby jego pocałunków tam, wystarczyło, że się poruszyła, by uda przez moment potarły o siebie, a już przez całe ciało przenikały ogniste strzały i nie mogła zapanować nad drżeniem. A więc to jest ta siła, która przyciąga ludzi do siebie. Selina wsłuchała się w bicie własnego serca i westchnęła uszczęśliwiona. Maximilian rozsunął jej nogi własnymi nogami i zaznała teraz owego niezwykłego uczucia, jakim jest dopuszczenie tak blisko innego ciała. Oddychał jej w ucho, lecz jego ciężar wcale jej nie przygniatał. Opierał się na rękach, usta wtulone miał w cienką skórę tuż pod uchem. Całe jego ciało zmieniło się w supeł, wyczuwała ciężko wywalczoną kontrolę. Dlatego zmusiła się, by leżeć Zupełnie nieruchomo, choć wszystko w niej domagało się, by przysunęła się ku niemu. Łagodny nacisk na jej łono sprawił, że było gotowe go przyjąć, tak jak wtedy, gdy po raz pierwszy dotknął jej tam językiem. Selina uchwyciła się Maximiliana, czując jego spokojne ruchy. Wszystko w niej piekło i paliło, lecz mimo to nie odczuwała nic, co mogłaby nazwać bólem. Przytłoczona świadomością, że ma go w sobie, ze szlochem opadła na poduszki. On pozwolił pociągnąć się za sobą, niemo wołając w jej usta. Otworzyła oczy. Mrugając, usiłowała pozbyć się łez i potu, lecz i tak widziała go jakby przez mgłę. Spojrzenie jego piwnych oczu pochwyciło ją, patrzyła w nie, jak gdyby były wrotami prowadzącymi do świata bogów. Z dzikością wtuliła się w jego ciało tak mocno i gwałtownie, że zderzyli się kośćmi biodrowymi i przeniknął ich ból. Maximilian krzyknął, lecz ona w tym krzyku wychwyciła radość. I odpowiedziała. Z gardła wydobywała jej się jękliwa pieśń. Nigdy nie przypuszczała, że będzie w stanie ją wyśpiewać. A głębia w niej stawała się coraz czerwieńsza, coraz ciemniejsza, coraz bardziej oszałamiająca. On także to dostrzegł, bo pochwycił ją w te same mocne objęcia, które kiedyś groziły, że oboje poślą na dno. Ale to nie była walka w zimnej wodzie, szum w uszach też był innego rodzaju. Krzyki brzmiały inaczej niż wtedy, gdy niosły się ponad falującym morzem. Jego mięśnie zachowały tę samą siłę, ściągnięta twarz wyglądała tak samo jak w gniewie. Selina tonęła. W ustach miała smak morskiej wody. Pod przykryciem jedwabnej narzuty wysunęła palce i rozwiązała chustkę. Dotknęła cienkiej różowej blizny, przypominającej obrożę. Kończyła się pod uchem małym zagłębieniem. Czuła płacz dławiący jej piersi. Ale on uśmiechnął się tylko i pogładził ją po włosach. Czy człowiek może zmienić skórę jak larwa, która staje się motylem? Czy ręka, która zabiła mego brata, może z czułością gładzić mój policzek? Czy mnie mogło już tak pomieszać się w głowie, że nie ma rzeczy, o której prawdziwości byłabym przeświadczona? Selina siedziała nad zwojami. Skopiowała zaledwie jedną jedyną stronę. Długo się zastanawiała nad każdym</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">zdaniem. Porównania, którymi się tu posługiwano, były takie niezwykłe. Nigdy jeszcze nic podobnego nie czytała. Ale, o dziwo, poruszały jej serce. „Osioł przemierzył setkę mil, obracając młyński kamień. Gdy go spuszczono, wciąż znajdował się w tym samym miejscu. Istnieją ludzie podejmujący długie podróże, lecz nie poruszają się naprzód ku miejscu przeznaczenia. Gdy zapadł nad nimi wieczór, nie widzieli miasta ani wioski, ani rzeczy stworzonych przez człowieka, ani zjawisk przyrody, ani sił, ani aniołów. Na próżno mozolili się nieszczęśnicy..." * Nadchodziła już noc, lampy były zapalone. Mozolne przepisywanie pochłonęło ją, a na nie zapisanym arkuszu zanotowała własne pytania. ,; Ewangelia Filipa (przekaz gnostyków). List matki także leżał rozwinięty i przypadkowo umieszczony między pismami, które, jak Selina z czasem zrozumiała, były święte. Przeczytała całość jeszcze raz. Szukała w nich wiedzy, pragnęła dopatrzyć się czegoś w historii tej nieznajomej kobiety, co mogłoby rzucić światło na jej własną historię. „Największa ze wszystkiego jest miłość". „Kochajcie swoich wrogów". „Każdy mężczyzna i każda kobieta są równie wartościowymi dziećmi boga". Nic z tego nie pasowało do ideałów, które wpojono Selinie. Nie było tu nic o honorze, nic o prawie do zemsty i kary. Nie znalazła tu też żadnej wzmianki o tym, że bogowie oczekują czegoś w zamian, ani o tym, że walczą ze sobą gdzieś daleko poza światem ludzi. Miłość i wybaczenie, to wszystko. Czuła, że prawda tych tekstów zalewa ją niczym fale łamiące się na jej dawnych myślach, które tkwiły niby solidne skaliste wysepki, nie pozwalając miękkim falom dotrzeć do brzegu bez ich rozdzielenia. Moc nowej wiary była ogromna. Zrozumiał to nawet cesarz. To naprawdę niebezpieczne myśli, uznała Selina. Musiała się za nimi kryć niezmierzona siła, skoro nawet taki człowiek jak Maximilian zmienił się nie do poznania. Lecz czy on rzeczywiście aż tak się zmienił? Czy też wszystko to było przewrotną grą, żywym obrazem, jak te, w których sama brała udział? Wiedziała, że gdy spuszczono ją w dół, ubraną w niezwykłą złotą szatę, wielu z obecnych w teatrze uwierzyło, że jest naprawdę boginią Słońca. Tak, tam i wtedy całkiem zapomnieli o tym, że jest jedynie kupioną kobietą, dostępną dla wszystkich, którzy są w stanie zapłacić za jej usługi. Niewolnicą w przebraniu bogini. Uwierzyli w jej grę. Tak jak ona uwierzyła w przeobrażenie Maximiliana? „Prawda kryje się we wnętrzu pucharu". Selina odsunęła krzesło i podeszła, by dotknąć naczynia. Tym razem jednak milczało. Nie pojawiła się żadna zjawa, żadna wizja. Z wnętrza pucharu nie podniósł się nawet cień aromatu kwiatów, gdy wsunęła nos głęboko, czując, jak krawędź naczynia wrzyna jej się w czoło. Puchar był w pewnym sensie jak martwy. A może spał? Selina, odstawiając go, zobaczyła, że dłonie jej drżą. Nie mogła dłużej pisać. Musiała pomyśleć. Posłańcy przybyli wcześniej, niż się tego spodziewała. Magistrat przysłał cały oddział żołnierzy w lśniących zbrojach. Na hełmach powiewały czerwone pióra, a błyszczące nagolenniki podzwaniały, gdy wchodzili po schodach. Powóz był wygodny, lecz gdy zbliżali się do wielkiego pałacu, Selina drżała pomimo panującego upału. Przeraziło ją, że wybrali akurat dzień, gdy Maximilian wyruszył w podróż, by spotkać się z pewnymi ludźmi, w których imieniu przemawiał podczas trwających negocjacji politycznych. Twarz magistrata nie zdradzała niczego. Ale jego małe oczka z całą pewnością zarejestrowały każdy nowy grymas na jej twarzy. Selina już się zdecydowała na to, że będzie ukrywać tajemnicę Maximiliana. Zaprzeczanie, że czegokolwiek się dowiedziała w tak krótkim czasie, nie powinno sprawić jej trudności. Rzymianin, mrużąc oczy, zażądał złożenia raportu. - Odwiedził mnie kilkakrotnie, ale nie rozmawia ze mną - oświadczyła Selina. - Nie wymieniał żadnych nazwisk? Nie podsłuchałaś żadnej rozmowy? Selina zaprzeczyła. - On... on mnie trzyma w zamknięciu, w izolacji. Ledwie widuję twarze kobiet, które przynoszą mi jedzenie. - Uwięził cię? Rzymianin wychylił się w przód, żując orzechy, lecz nie przestawał wpatrywać się w Selinę. - W pewnym sensie tak. Nie wolno mi się stykać nawet z innymi niewolnikami. Tłuścioch przez chwilę possał wargę. - Hm... Naprawdę? Cóż, może żywiliśmy przesadne nadzieje. Nie jest wcale pewne, że jest tobą tak opętany, jak przypuszczaliśmy, biorąc pod uwagę cenę, którą zaproponował. Czy prosił cię, żebyś była</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">boginią Słońca? -Co? Rzymianin zirytowany machnął ręką. - Czy kazał ci wkładać ten niezwykły strój, który nosiłaś w teatrze? Teraz Selina odparła bez wahania: - O, tak, za każdym razem. - Hm - mruknął znów Rzymianin. - Hm, hm. Przez chwilę panowała cisza, a w tym czasie Rzymianin ogryzał do czysta pieczonego gołębia, popijając na zmianę wodą i winem. - Czy on cię kocha? - padło nagle pytanie. Selina popatrzyła w te zbyt bystre oczy. - Tak... on... nie... Rzymianin być może dostrzegł, że się zarumieniła. Że wprawił ją w zmieszanie. Czym prędzej więc musiała naprowadzić go na ślepy trop. - Jak wiecie, panie, przybyłam do niego jako dziewica i on pojął mnie również w ten sposób. W męskim sensie uczynił to, czego oczekuje się po kochanku... Rzymianin pokiwał głową i sięgnął po kawałek miodowego ciastka. - Podoba ci się to? Selina, pamiętając o rumieńcu, postanowiła udawać skromną. To kłamstwo przyszło jej z łatwością. - Tak... to przynosi pewną cielesną rozkosz, wiem jednak, że nie jest to tym samym, co poeci wychwalają jako miłość. Teraz Rzymianin wybuchnął śmiechem. - Mądra kobieta! Doskonale rozgrywasz swoje pionki. No, sądzę, że sytuacja wkrótce się odmieni. On cię dopuści do siebie, rób tylko dalej to, co robisz. I przyślij wiadomość, gdy tylko się czegoś dowiesz. Pamiętaj, z każdą informacją zdobywasz kolejny żagiel na statku, który zawiezie cię do domu. Selina z uśmiechem kiwnęła głową. - Wiem o tym, łaskawy panie. Zadowolony mruknął coś pod nosem. Ulga, jaka ją ogarnęła, gdy wreszcie ją odprawił, przypominała nurt obmywającej ją szerokiej, bystrej rzeki. Gdy eskorta zniknęła już z pola widzenia, wbiegła po schodach na górę i mocno zatrzasnęła drzwi do swego pokoju. Zdyszana nalała sobie kieliszek słodkiego wina i ciężko przysiadła na twardej drewnianej ławie. Po trzecim łyku myśli trochę się uspokoiły. Ta podwójna gra trochę zaczynała ją męczyć. Kolejne warstwy masek ciążyły na twarzy. Plan Maximiliana był niezwykle śmiały. Jednocześnie zaś należało odgrywać rolę wyznaczoną jej przez Rzymianina. A wśród tego wszystkiego otrzymała wiadomość, że Leila pragnie ją gościć, jeśli tylko nowy pan Seliny na to pozwoli. Co stanie się tego dnia, gdy wszystkie maski opadną naraz? Co będzie, jeśli okaże się, że Maximilian mimo wszystko jest jej wrogiem i być może o wiele lepiej zna intrygi, niż to ujawnił? Rzymianin to bystry człowiek. Czy już wiedział, że ona zdradziła? A może to umówiona gra? Zupełnie inna niż ta, którą widzi przez swoje okno na świat? Nie miała pojęcia, jak wygląda prawda. Wiedziała jedynie, że nieobecność Maximiliana w domu teraz, gdy odwiedziła jego wroga, wywołała w niej wielki niepokój i niemalże tęsknotę. Gdy nadszedł wieczór, a jego wciąż nie było widać, tęsknota i niepokój przerodziły się w strach. Czyżby go pojmali? Czy Rzymianin zrozumiał, że Selina przestała już być narzędziem w jego rękach i stała się lojalną niewolnicą Maximiliana? Czy mimo wszystko wiedział o jego podwójnej grze? Czy Maximilian znalazł się teraz w rękach Rzymianina? Nie mogła zasnąć. Niespokojnie wędrowała po małym pokoiku, nie zapalając żadnych lamp, gdy letnia noc niczym zasłona zapadła za małym okienkiem. Kamienne ściany wydawały się gorące niczym wnętrze pieca po dniu pieczenia chleba. Pomyślała o pucharze, choć teraz w mroku pokoju go nie widziała, to jednak wyczuwała jego bliskość. Mężczyzna o ciepłych oczach. Mężczyzna w płaszczu. Cała się roztrzęsła. - Pomóż mi, żebym mogła ujrzeć wszystko wyraź- nie... Pomóż, bym nie zbłądziła. Tak się boję, niczego już nie jestem pewna. Góra zmienia się w dół, a wschód stał się zachodem. Nie wiem już, gdzie moje miejsce. Zorientowała się, że wypowiedziała te słowa na głos. Dźwięk jej własnego głosu w tym półnagim pokoju był w pewnym sensie przerażający. Bardziej jednak przeraziła się, gdy usłyszała coś jakby w odpowiedzi. „Jaki twój dzień, taka twoja siła. Nie lękaj się, bo ja zawsze będę przy tobie..." Tak nie mówi żaden bóg. Nie tak delikatnie, nie tak łagodnie, niemal po kobiecemu. Potężny bóg wiódł swoje życie na szczycie gór, jego słowa brzmiały niczym grzmot, a czyny przerażały zwykłego śmiertelnika do szaleństwa. Zeus władał ludźmi w taki sposób, że przypominali robaczki, z których dziecko robi swoje krówki i koniki w zabawie, by potem znudzone zgnieść je kamieniem. A gdy wyrocznie przemawiały głosem bogów, zawsze był to donośny głos i władczy. Wieszczki krzyczały, a słuchacze aż chwiali się</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">na nogach w poczuciu szacunku i pełnego radości strachu. Gdy kapłani posyłali swe modlitwy, błagając o litość i pomoc bogów, towarzyszyło temu zawsze bicie w bębny. Cóż to więc za słabowity bóg, który zadowala się szeptaniem jej do ucha? Jak mogła uwierzyć w takiego boga, który nie żąda od niej nawet kawałeczka kadzidła? Nie chce krwi ofiarnej, nie chce obietnic wystawienia mu olbrzymiej świątyni. Uważała, że to wszystko jest niemal wstydliwe, ale wznosiła do niego modlitwy, nie składając mu ofiar. Położyła się teraz, by czekać na odpowiedź. Wyrwali ją z przyjemnego, głębokiego snu. Spadła z łóżka i uderzyła czołem w podłogę. - Gdzie on jest? - spytała oszołomiona, gwałtownie mrugając oczami na widok wysokich postaci, które wypełniały pokój. - Gdzie twój pan? Gdzie przebywa? Nie znała tych ludzi, nie byli ubrani jak rzymscy żołnierze, intuicja jednak podpowiadała jej, że przychodzą od magistrata. Coś musiało potoczyć się źle. - Ja... nie wiem. Pomruczeli między sobą, najwyraźniej wcale nie spodziewali się, że coś od niej wyciągną. Słyszała zamieszanie w domu, krzyki kobiet i szczekanie małego szczeniaka dochodzące z patio. Potem końskie kopyta zatętniły o bruk. Selina wolno usiadła, roztarla rosnący guz na czole. Serce wypełniła gorycz. Ten bóg jest zbyt słaby. Mógł przynajmniej osłaniać teraz Maximiliana, by jego podwójna gra nie została ujawniona wrogowi. Jej modlitwa, która tuż przed zaśnięciem była niczym słodki smak na języku, okazała się daremna. Przeklęła w duchu, myśląc, że powinna raczej zatroszczyć się o szczodrą ofiarę dla Ateny albo jeszcze lepiej dla Meduzy. Ostrożnie usiadła na łóżku. Z wolna myśli jej się przejaśniały. Nieznajomi mężczyźni szukali Maximiliana, czy też raczej Carposa, bo prawdopodobnie znali go pod tym właśnie nazwiskiem. W każdym razie surowość malująca się na ich twarzach i brutalny sposób, w jaki została zbudzona, stanowiły dostateczne dowody na to, że nic przybyli tu w pokojowych zamiarach. Kim byli? Nie mogli to być żołnierze Rzymianina. Wątpiła również, by zostawili ją żywą, gdyby wiedzieli o zdradzie, jakiej się dopuściła wobec magistrata i Khebryna. Musieli więc zostać przysłani przez kogoś innego. Może przez człowieka, którego Maximilian oszukał w interesach? Nie, zanadto rzucało się w oczy, że zniknął w tym samym czasie. M usiał przed czymś uciekać i nie zdążył dać jej znać ani cokolwiek wyjaśnić. Dopiero teraz się zorientowała, że puchar zniknął. Widok pustej półki osłabił ją i jednocześnie rozwścieczył, zrozumiała, że nie było go tu, gdy do środka wpadli nieznajomi. Musiał go skraść Maximilian. Szalał w niej gniew, jakiego nigdy wcześniej nie poznała. Owszem, przywykła do tego, że ludzie byli niewolnikami. Sama miała do pomocy kupionych niewolników w domu ojca. To było rzeczą zwyczajną, a właściwie podstawą prowadzenia gospodarstwa. Oczywiście istnieli płatni robotnicy, których można nająć, lecz nikt nie był w stanie płacić pełnej dniówki jakiemukolwiek wolnemu człowiekowi za obrobienie spłachetka pola czy zajęcie się kilkoma krowami albo świniami. Niewolnicy pracowali w zamian za wyżywienie i dach nad głową. Dzięki temu rachunki zgadzały się zarówno skromnym wieśniakom, jak i potężnym posiadaczom ziemskim, kapitanom okrętów, właścicielom statków i dowódcom armii. Tak, niewolnicy byli nagrodą bogów za dobre uczynki w życiu. Selina zacisnęła zęby i postanowiła rozciągnąć granice, które, jak wiedziała, są wyznaczone dla niewolników. Pozostali domownicy znali ją tylko jako niewolnicę Selinę, Maximilian zapewne starał się jak najmniej o niej opowiadać. Jakie właściwie otrzymali rozkazy? Co by było, gdyby spróbowała uciec? Czy zatrzymaliby ją wtedy? I wybatożyli, tak jak zwykle, gdy zatrzymuje się zbiegłego niewolnika? Podjęła decyzję w ciągu tej cichej, drażniącej nerwy godziny po odjeździe obcych. Z domu z rzadka dobiegały jakieś dźwięki. Nie znała kobiet, które tu mieszkały i pracowały, nie mówiąc już o mężczyznach, jakimi otaczał się Maximilian. Nie mogła spytać, gdzie on jest, z całą pewnością wiedzieli równie niewiele, jak ona. Musi po prostu uciec. Uciec i szukać. Ale dokąd pójdzie? Dokąd wyjechał Maximilian? Szczeniak, popiskując, wpadł przez drzwi i poszczekiwał nerwowo, próbując wskoczyć jej na kolana. Teraz do głowy przyszedł jej pewien pomysł. Owszem, jest ktoś, kto może jej pomóc. Selina postanowiła zabrać szczeniaka i iść do Leili. Wszak ona mimo</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">wszystko po nią posłała. Być może Leila zdradzi coś, co choć trochę rozjaśni obraz wydarzeń. Może będzie wiedziała, dokąd wyprawił się Maximilian. Selina nieraz widywała wiry, które tworzą się za statkiem. Woda krąży z coraz większą prędkością, wciągając daleko w głąb paprochy i odpadki unoszące się na powierzchni. Tak samo czuła teraz - że wydarzenia ostatnich dni wciągają ją coraz głębiej ku strasznemu czarnemu środkowi. Wymknęła się z pokoju, zabrała psa i usiłowała zorientować się w ogrodzie. Tu nie było murów wysokością przewyższających wzrost człowieka, nie było straży jak na „Wyspie". Dostrzegła nawet otwartą bramę, prowadzącą ku czemuś w rodzaju drogi czy też ścieżki, wiła się pod wysokimi morwami, prowadząc w dół do miasta. Prędko rozejrzała się w koło, przywołała szczeniaka i ruszyła. Nikt nawet nie próbował jej zatrzymywać, jak gdyby domy wzdłuż żwirowanej ścieżki stały uśpione. Gdzieś z tylnych podwórzy dobiegały jedynie od czasu do czasu odgłosy rondli przestawianych na płytach do zmywania. Gdy słońce zaczynało już się zniżać, Selina dotarła do granic miasta. Tu było ludniej, ludzie wchodzili i wychodzili. Wielu niosło resztki towaru, którego nie udało im się sprzedać, albo wielkie kosze warzyw, ryb i innych sprawunków. Widziała długie, szare szaty, noszone przez kapłanów ze Szkoły Misteriów. Napotykała również Chaldejczyków w fioletowych podbijanych płaszczach, które nosili pomimo upału. Upłynęła pewna chwila, nim Selina rozpoznała trasę, którą już tak dawno temu pokonywała powozem. Mając jednak świątynie i parki za drogowskazy, zdołała wreszcie odszukać duży kompleks budynków, otoczony wysokim murem. Widziała stąd trzy z czterech narożnych wież, zmrużyła oczy, patrząc na błyszczące morze. Może akurat teraz Leila jest na balustradzie przy swoich komnatach? Czy nie dostrzega tam w górze kobiety w jasnej szacie? Nie, mury były zbyt wysokie. Tylko ptaki mogły obserwować tajemnicze życie mieszkańców „Wyspy". Nie miała żadnego wyboru, musiała porozmawiać z mężczyzną trzymającym szablę, który pilnował wejścia. Najwyraźniej ją poznał i bardzo się zdziwił. - Czy jesteś tu oczekiwana? - spytał. Pokręciła głową. - Nie, ale Leila posłała mi wiadomość, że chce mnie widzieć. - Przybywasz sama, bez orszaku? Gdzie twój pan? Selina zaczęła się złościć. Tkwiła uwięziona w tym miejscu przez wiele miesięcy, nie minął nawet dzień, by nie pomyślała, że gotowa jest oddać wszystko, byle tylko znaleźć się po drugiej stronie tych solidnych wrót. A teraz nie chcieli jej tu wpuścić! - Sytuacja jest krytyczna. Natychmiast pozwól mi wejść, inaczej będziesz miał do czynienia z Khebrynem. Mężczyzna ustąpił. Wezwał jednak pospiesznie innego strażnika, gdy tylko znalazła się w obrębie murów, i kazał zaprowadzić ją do Khebryna. Selina szła prędko, ledwie zauważyła niebieskie szaty w cieniu pod drzewami w ogrodzie kobiet. Teraz, gdy noc była już blisko, zapalono lampy na kamiennych stołach i na wykutych z żelaza świecznikach. Prawdopodobnie kobiety siedziały oddane beztroskim pogawędkom, pogryzając daktyle i orzechy. Poczuła lekkie ukłucie w brzuchu. Zatęskniła za kimś, z kim mogłaby porozmawiać. Zatęskniła za szczególnym zapachem kobiet, za poczuciem przynależności do grupy. Wyprostowała plecy, ruszyła jeszcze szybciej. Obcasy eleganckich trzewiczków stukały o płyty, którymi wyłożono na wpół zabudowany korytarz. Khebryn przeraził się na jej widok. - Selino, co ty znów wymyśliłaś? Jak możesz tu przychodzić... - Potrzebuję pomocy - oznajmiła prędko i bez szczególnej pokory. Khebryn jednak najwidoczniej nie spodziewał się po niej zachowania przystającego niewolnicy. Wskazał jej krzesło i skinął ręką na sługę, by ten wystawił sok z owoców i ciastka. - Spotkałaś się z magistratem? Czy wszystko układa się pomyślnie? - Owszem, z magistratem się spotkałam, lecz nie wszystko jest jak należy. Zebrała się na odwagę. - On zniknął. Wyjechał. Uciekł. I ukradł mój złoty puchar! -Co? - Dzisiaj przyszli jacyś nieznajomi mężczyźni, szukali go. Coś się musiało stać. Nie mam pojęcia, co, lecz jestem przekonana, że ptaszek wyfrunął z klatki. Khebryn wsunął się głębiej na swej wygodnej rzymskiej ławie. - Może po prostu wyjechał w interesach? Od jak dawna go nie ma? - Ledwie ponad dobę, ale... Khebryn jej przerwał. - Selino, zachowujesz się jak rozhisteryzowana żona. Ten człowiek prowadzi</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">życie niespokojne niczym jastrząb i nawet jeśli opuścił swój dom, nie informując o tym niewolników... - On zabrał mój puchar, a w dodatku... Na końcu języka miała wyznanie, że Maximilian przestał być sobą. Ale lepiej być może nie zdradzać niczego Khebryno- wi. Był wszak sprzymierzeńcem Rzymianina, wrogiem Maximiliana. Napiła się chłodnego soku z owoców. Khebryn i Rzymianin na pewno zdołaliby odnaleźć Maximiliana bez względu na to, dokąd się udał. Być może zwróciliby jej puchar, w każdym razie na pewno gdyby zdradziła, że Maximilian prowadził podwójną grę. Znalazłoby się więcej niż dość powodów, by go uwięzić. Dopuścił się oszustwa, kradzieży i prawdopodobnie wielu nieopodatkowanych transakcji, które zawierał w imieniu tego drugiego człowieka. Nie było najmniejszych wątpliwości, że skoro prawdziwy Carpos cieszył się łaskami cesarza i miał przyjaciół wśród łudzi, którzy wybierali magistratów, to ktoś, kto się pod niego podszywał, miałby ciężkie życie. Maximilian był skończony. Prawdopodobnie to właśnie zrozumiał i postąpił tak, jak zachowuje się wrona, gdy nadciągają większe, padlinożerne ptaki. - A więc skradł ci puchar... Cóż, daleko nie zajdzie. Selina popatrzyła na Egipcjanina zdziwiona. Był piękny, nawet z tą bruzdą zmartwienia na czole. - O czym ty mówisz? Khebryn uśmiechnął się nieco krzywo. - Sądzisz, że i ja o tym nie myślałem, Selino? Uważasz, że to przypadek zrządził, że pozwoliłem ci zatrzymać puchar? - Tak... nie... on był przecież mój... Khebryn zaśmiał się krótko. - Niewolnica nie może posiadać niczego, dobrze o tym wiesz. Puchar jest własnością człowieka, który jest twoim właścicielem. On może go zatrzymać albo sprzedać. Żadne prawo nie stoi po twojej stronie. - Wiem o tym - mruknęła z goryczą. Khebryn pochylił się w przód, szeptał teraz. - Dwukrotnie usiłowaliśmy skraść twój puchar, Selino. - Co takiego? Khebryn kiwnął głową z dziwnym wyrazem twarzy. - Tak, tak, teraz mogę ci o tym powiedzieć. Leila chciała mieć ten puchar. Raz wysłała jednego z niewolników, by go zabrał, podczas gdy ty byłaś w teatrze. Innym razem ja zakradłem się do twego pokoju, gdy spałaś, ale... zdarzyło się coś niezwykłego. -Co? Khebryn wzruszył ramionami, poprawił się na krześle. - Puchar... tego nie chciał. Stał niczym przyklejony do półki. I był gorący, rozpalony jak piec. Selina jęknęła. - To niemożliwe! W tej samej chwili jednak wiedziała, że tak na pewno było. Khebryn cmoknął wargami, zmrużył oczy, aż zmieniły się w dwie wąskie szparki. - To dziwne, bardzo dziwne. A więc teraz puchar zniknął? Razem z Carposem? - Tak. Khebryn długo na nią patrzył. - Wobec tego ośmielę się stwierdzić, że bóg Słońca dał mu na to swoje przyzwolenie, Selino. Selina poczuła, że kręci jej się w głowie. Ale to, o czym mówił Khebryn, wcale nie było takie niemożliwe. Że martwy przedmiot wykonany z przypominającego złoto materiału mógłby mieć własną wolę... Przecież to wcale nie dziwniejsze niż fakt, że ludzie gromadzą się wokół posągów w świątyni, błagając je o wsparcie w pracy i podczas wojny. - Sądzisz, że on wróci wraz z pucharem? - spytała żałosnym głosem. Khebryn kołysał się w zamyśleniu, nim odpowiedział: - Nie wiem, Selino. Ten puchar ma w sobie coś naprawdę bardzo, ale to bardzo niezwykłego. Jestem skłonny wierzyć, że on odnajduje swoją własną drogę od człowieka do człowieka. Może uznał, że tobie nie jest już dłużej potrzebny? Może teraz on go potrzebuje? Egipcjanin wstał. Podszedł do długiego rzędu zamykanych na klucz szafek. Z jednej wyjął ciężką sakiewkę. - Selino, oto kwota, którą za ciebie zapłacił. To miała być zaliczka na naprawdę piękną posiadłość, godne miejsce dla mnie i dla Leili, gdy już urodzi się nasz syn. Ale to przestało już wydawać się słuszne, z wielu powodów... Wręczył jej sakiewkę, oczy miał zamglone, jakby pełne bólu, którego Selina nie potrafiła pojąć. - Jeśli jeszcze raz go zobaczysz, możesz sobie kupić wolność. Zamrugała zdziwiona. - Co ty robisz, Khebrynie? Wtedy on pochylił się w przód, złapał ją za ramiona i mocno przyciągnął do siebie. A potem całował długo, miękko, wargami, które miały smak owoców i słońca. Selina czuła, jak serce jej rośnie, a nogi się uginają. Jego wargi były takie gorące, takie miękkie na jej ustach. Nie mogła mu się wyrwać, wdychała jego zapach, w czasie gdy jego ręka mocno niczym tarcza spoczęła na jej krzyżu. Gdy ją puścił, w oczach lśniły mu łzy. Selina potknęła się, gdy zrobiła</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">krok w tył, ze zdumieniem wpatrując się w Egipcjanina. - Bogini Słońca, możesz teraz odejść. Jeden z moich ludzi będzie ci towarzyszył. Znajdź jakiś statek, najlepiej taki, którego kapitan, sowicie opłacony, wypłynie jeszcze dzisiejszej nocy. Wracaj do domu, bogini. Zanim wszystko wokół ciebie rozpadnie się na kawałki... Selina chciała otworzyć obrzmiałe wargi, powiedzieć coś, podziękować. Ale za gardło ściskało ją wzruszenie, a sakiewka z monetami zwilgotniała od potu. - Odejdź teraz - powtórzył, odwracając się. Selina po raz ostatni rzuciła spojrzenie na jego szerokie plecy i poczuła ostry ból przeszywający ciało. Wiedziała, że nigdy już go nie zobaczy. Nigdy nie zdoła mu podziękować. Piesek u jej stóp popiskiwał cienko, gdy opuszczali ten pokój. Zanim jednak dotarli do wewnętrznego ogrodu, wyszła im na spotkanie jakaś kobieta z kagankiem w ręku. To Leila. - Czeka na ciebie gotowy powóz, Selino. Pojadę razem z tobą, bo musimy porozmawiać. Dwaj konni jeźdźcy ze straży wyprowadzili je bez słowa.' Powoził ten sam nieduży człowieczek, który przywiózł ją tutaj pierwszy raz. Niebieskawy zmrok w powozie przestał istnieć, lampka Leili świeciła, choć nieco ryzykowne było tak trzymać ją na kolanach w czasie, gdy powóz kołysał się i podskakiwał. Selina straciła orientację, gdy powóz kilkakrotnie skręcił, oddalając się od wielkiego placu na końcu ulicy, przy której stała świątynia. Wiedziała jedynie, że nie jest to najkrótsza droga do portu. - Dokąd jedziemy? Leila głaskała szczeniaka, który zasnął między nimi na wyściełanym siedzeniu. - Nie bój się, spotkasz przyjaciela. - Twojego? Selina starała się mówić spokojnie, Leila nie mogła wyczuć strachu, który w niej narastał. - Owszem, mojego. - Jest może właścicielem statku, takiego, który wkrótce odpływa? Kobieta skinęła głową. - Rzeczywiście, można tak powiedzieć. W powozie zapadła cisza. Z zewnątrz dobiegały odgłosy innych pojazdów, Selina widziała ich światła, gdy je mijali. Na oświetlonych rogach ulicy zbierały się też większe grupki konne. Miała wrażenie, że w powietrzu drży niepokój. Zgęstniało niczym mgła nie tylko we wnętrzu powozu. Konie, które ich ciągnęły, niespokojnie szarpały uprząż, nerwowo parskając, gdy woźnica napinał wodze. - O czym chciałaś ze mną mówić, Leilo? Posłałaś po mnie... Długowłosa kobieta wolno odwróciła głowę. - O pucharze - odparła wreszcie. - Chcę go od ciebie kupić. Muszę go mieć. Selina zrozumiała. - Nie udało wam się go ukraść, sparzyliście się... Leila nie odpowiedziała, ale skinęła tylko ledwo dostrzegalnie. Kamyki przyszyte do jej szala leciutko zamigotały. - Musisz mi go sprzedać, Selino. - Nie, nie mogę. Leila obróciła się teraz twarzą do Seliny, a łzy na jej policzkach lśniły równie pięknie jak kryształki w nakryciu głowy. Błagała bezwstydnie obnażonym wzrokiem. - Musisz. Potrzebuję kolejnej szansy, Selino. Muszę urodzić mu syna. - O czym ty mówisz? - spytała Selina słabym głosem. Leila westchnęła ciężko. - Khebryn na pewno opowiedział ci, jak próbowaliśmy odebrać ci puchar, i mówił, że jest magiczny i nie pozwolił się nawet ruszyć. To zdumiewające, nie uwierzyłam mu, zanim sama nie spróbowałam. Selina tylko kiwała głową. - Ale ja nie chciałam się poddać. Pewnego dnia... podczas gdy ty się kąpałaś... przyprowadziłam ze sobą przyjaciela, Chaldejczyka. On uważał, że będzie w stanie rozpoznać puchar i być może go podnieść. Jest wielce szanowanym nauczycielem w Szkole Misteriów, zna pojedyncze słowa i całe zaklęcia starsze aniżeli cała ludzkość... Selina poczuła, że ramiona pokrywają jej się gęsią skórką. Powóz niemalże się teraz zatrzymał, gniewne okrzyki woźnicy świadczyły o tym, że coś zagradza im drogę. - Tego dnia udało mi się zdjąć puchar z półki, zabrałam go do swoich komnat i poszłam za radą Chaldejczyka. Kiedy Khebryn odwiedził mnie nocą, puchar leżał pod naszym posłaniem. W ten sposób stałam się brzemienna. Selina, nic nie rozumiejąc, pokręciła głową. - Możliwe, że do tego i tak by doszło... - Nie, Selino. Miałam wielu mężczyzn, przez wiele lat, ale w moim brzuchu nigdy nic nie urosło. Jestem wyschnięta i jałowa jak piaszczysta ziemia pozbawiona wody. Ale puchar wrócił mi życiodajną moc, dokładnie tak jak o tym marzyłam... - Dlaczego odstawiłaś go z powrotem? Leila uśmiechnęła się lekko. - Ponieważ nie chciał dłużej u mnie zostać - odparła po prostu. Powóz znów ruszył. - Chcę go kupić bez względu na cenę, bo dziecko,</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">które noszę w łonie, jest martwe. Ja o tym wiem i tylko puchar może przywrócić je do życia. Długo patrzyła na Selinę, nie zważając na łzy otwarcie płynące jej z oczu. Ta dumna kobieta zniżyła się do błagań. Selina nakryła ręką jej dłoń, z trudem przełknęła ślinę. - Ja już go nie mam, Leilo. Puchar zginął. Leila osunęła się na siedzenie i zastygła jak mumia. Teraz zirytowane pokrzykiwanie woźnicy zmieszało się z tupotem podkutych końskich kopyt i okrzykami innych ludzi. Powóz całkiem się zatrzymał. Krzyki docierały aż do nich. - Na rozkaz cesarza, zatrzymajcie się do kontroli! Coś się musiało stać. Być może żołnierze ścigali złodziejską bandę, zbuntowanych chrześcijan albo może mordercę. Często się zdarzało, że cesarskie patrole przeczesywały ulice miasta, gdy popełniono jakąś zbrodnię. Selina pamiętała, jak domowniczki opowiadały o wielu dzikich bójkach w okolicach portu albo na rynku. Lekko szturchnęła Leilę. Szczeniaka dochodzące z zewnątrz odgłosy nie zbudziły. Przez cienkie zasłonki nie widać było, co się dzieje, jedynie wąska szpara w miejscu, gdzie podwijano je, gdy ktoś wsiadał lub wysiadał, pozwalała cokolwiek dojrzeć. W powozie mogły się schronić przed ciekawskim wzrokiem i przed palącym upałem. Wkrótce jednak stało się jasne, że cienka tkanina nie jest w stanie zapewnić im dalszej ochrony. Do środka, tuż obok głowy Leili, wbił się sztylet. - Wysiadać, powiedziałem! Pokażcie swoje twarze, to rozkaz cesarza! - krzyknął głośno jakiś głęboki głos. Kobiety przestraszone drgnęły, lampka się wywróciła. Niewiele czasu upłynęło, a przesiąknięty oliwą materiał stanął w ogniu i żołnierz, który zachował się tak brutalnie, miał teraz pełne ręce roboty z ratowaniem dwóch kobiet i małego szczeniaka z wnętrza płonącego powozu. Cofnął się w bok i powitał je, gdy Leila przedstawiła się jako kobieta Khebryna. - Musicie czym prędzej znaleźć się pod dachem, niemądre kobiety. Czego szukacie tu o tak później porze? Nie wiecie, że w mieście aż się roi od złodziei i skrytobójców? - Mamy straż. - Leila skinieniem głowy wskazała na dwóch milczących jeźdźców, którzy rozbrojeni siedzieli na ziemi przy swoich koniach. Żołnierz prychnął krótko. - Odejdźcie stąd! Leila lekkim ruchem wskazała na dymiące zgliszcza powozu i uczepiła się ręki wielkiego mężczyzny. - Ach, tak się boję, nie wiem, co robić! Co tu się właściwie dzieje, szanowny centurionie? - spytała miękko. Najwyraźniej usiłowała mu schlebiać. Nosił dla ozdoby zarówno naramienniki, jak i pióra, lecz z całą pewnością nie miał tak wysokiego oficerskiego stopnia. W najlepszym razie dowodził jakimś mniejszym oddziałem, może dekurionem. - Ścigamy psa, który dziś wieczorem zamordował magistrata. Podczas wielkiego sympozjonu na temat jego odejścia. Tak, tak, to żadna tajemnica. Wieści o zbrodni już niosą się po mieście - surowo oznajmił żołnierz. Selina szeroko otworzyła oczy. Ledwie zdołała utrzymać język za zębami, przecież jako niewolnica niewolnicy nie powinna zwracać się bezpośrednio do rzymskiego oficera. Na szczęście Leila aż zasłoniła usta ręką, tak samo zdumiona. - Co wy mówicie, mój panie! Taka zbrodnia? Kto się za nią kryje? Żołnierz roześmiał się. - To wcale nietrudno zrozumieć, niemądra kobieto. Musiał dokonać jej któryś z sojuszników tego łajdaka Carposa, ten dureń najwidoczniej pojął w końcu, że przegrał. Nowy magistrat przypłynął wczoraj, a my wszyscy, którzy należymy do kręgu władzy, wiedzieliśmy, że ten Carpos nie ma żadnych szans... Selina z uwagą przysłuchiwała się każdemu słowu. Żołnierz jednak najwyraźniej zrozumiał, że zapuścił się za daleko. Uroda Leili tak go zwiodła, że gadał za dużo. Pewnie spodobało mu się jej kokieteryjne, pełne podziwu spojrzenie i pełne czerwone wargi, które jaśniały ku niemu w świetle pochodni... Wprost zagnano je do prostego wózka, który żołnierze oddali im do dyspozycji. Resztki spalonego powozu zostawiły. Leila uśmiechała się pod nosem jakoś dziwnie. Przejętej Selinie na usta cisnęły się pytania. Ale nie zapytała nawet, dokąd jadą, i cierpliwie pozwoliła Leili zaprowadzić się do jakiegoś niedużego starego domostwa. Dostrzegła szyld z zaproszeniem dla podróżnych, a więc był to jakiś zajazd. W pierwszym pomieszczeniu, do którego weszły, było aż gęsto od dymu. W nozdrza bił ostry zapach pieczonej ryby i zjełczałej oliwy. Ale Leila najwidoczniej nie przejmowała się obdartymi marynarzami ani też grubą kobietą przy ogniu, która coś do nich</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">wykrzykiwała. Prędko przeszła przez pierwszą salę i dalej wąskimi schodami do piwnicy. Również tutaj na ścianach płonęły pochodnie, lecz mimo to dawały światła ledwie na tyle, by widzieć, gdzie się stawia nogę. Szum głosów ucichł gwałtownie, gdy jeden ze schodków zatrzeszczał pod stopami kobiet. Leila powiedziała coś kompletnie niezrozumiałego dla Seliny. Zjawił się jakiś mężczyzna i podał Leili rękę, żeby pomóc jej pokonać ostatnie stopnie. Weszli do niewielkiego pomieszczenia, bardzo niskiego, lecz wprost zatłoczonego od ciemno ubranych mężczyzn. Przerzucone przez oparcia krzeseł i przez stoły leżały fioletowe płaszcze. Selina zatrzymała się jak wmurowana i wydała z siebie cichy krzyk, gdy pochodnie zamigotały w przeciągu, a jakiś przedmiot na stole zaczął się żarzyć. - To Selina, właścicielka pucharu - oznajmiła Leila cicho, kiedy kobiety zajęły miejsce przy wąskim, długim stole. Posłyszała mamrotanie w dialekcie, który wydawał się niezrozumiały. Ale mówili do niej po egipsku. - Cieszymy się ze spotkania z tobą, Selino. I mamy nadzieję, że nam pomożesz i opowiesz wszystko, co wiesz o historii pucharu. Selina dostała kubek ciepłego napoju, rozpoznała smak anyżku, cytrusów i rozmarynu. Napój był słodki, lecz jednocześnie orzeźwiający. Wypiła i popatrzyła na mężczyznę, który do niej mówił. Sprawiał wrażenie niezwykle wysokiego, twarz pod ciemnymi włosami miał wąską i spaloną słońcem. Oczy także wydawały się czarne, przynajmniej w tym przytłumionym świetle. Prawdopodobnie były piwne. - Dlaczego interesuje was mój puchar? I dlaczego mi go skradliście? Co zamierzacie teraz ze mną zrobić? Znów rozległo się mamrotanie. Wyglądało na to, że potraktowali jej pytania poważnie. Leila poklepała ją po ręku. - Nie bój się, Selino. Ci ludzie lepiej niż ktokolwiek inny wiedzą, kto jest prawowitym właścicielem pucharu. Nie widzisz, kim ani czym oni są? - Widzę, że to kapłani. Chaldejczycy? Astrologowie? Ze Szkoły Misteriów? Mężczyzna o wyrazistej twarzy kiwnął głową i podał jej rękę. - Nazywam się B'ir-Anjalis, to znaczy potomek Anjalisa. Mój dziad przywiózł ten puchar ze świątyni Serapisa do Betlejem przed ponad stu laty. Ale puchar zaginął. Przez wszystkie te lata my, którzy badamy jego drogi, szliśmy jego śladem. A teraz już go znaleźliśmy. Selina zamrugała zdziwiona. Mężczyzna uśmiechnął się lekko. - Rozumiem, że możesz być trochę oszołomiona. Poświęćmy raczej nieco czasu, żebyś w pełni mogła zrozumieć, jakie bogactwo posiadasz... Chaldejczyk zaczął mówić. Z każdym jego słowem układała się wyraźniejsza całość. Selina poprzysięgła sobie, że wszystkie te kawałki zapisze, a kiedyś umieści w tych samych amforach, które rli roniły historie Miry. Selina słuchała i nie mogła oprzeć się wrażeniu, że pokój, w którym siedzieli, powoli się kurczy. Glos Chaldejczyka był miękki i ciepły. - Dawno, dawno temu, jeszcze nim ludzie opanowali sztukę ujarzmiania ognia i odczytywania znaków gwiazd, na Ziemi narodził się syn boży. Władał zwierzętami, które już tu żyły, pięknem morza i powietrza. Nie było tu zimy, nie było śmierci ani lat nieurodzaju. Tylko wiosna, lato i czas zbiorów. Syn boży stąpał po dziewiczej ziemi i obrał sobie za cel poznać każdy kwiat, każdy kamień i każdą żywą istotę, zanim wróci do swej świętej siedziby wśród gwiazd. Kiedy się przekonał, jak piękny i dobry jest świat, nabrał do niego wielkiej miłości, nie chciał go opuszczać. I zadanie się przeciągało. Przez siedem tysięcy lat chodził po ziemi, pozwalając, by jego miłość nabierała mocy. Gdy nadszedł czas i musiał wrócić do domu, błagał ojca o pozwolenie, by chociaż odrobina jego duszy została tutaj, by radować się całym tym pięknem. Mówił: „Ojcze, ty to wszystko stworzyłeś, a ja pokochałem to równie mocno, jak kocham ciebie, pozwól mi stać się tego częścią, tak samo jak ja zostałem przez ciebie stworzony. Ten świat należy do mnie, a ja należę do tego świata". A ojciec okazał się łaskawy. Na obraz swego syna stworzył żywe ciało i umieścił cząstkę duszy syna w nowych stworzeniach. Nazwano je ludźmi. A syn boży wrócił do domu, by być przy ojcu. I tylko raz na siedem tysięcy lat przybywa tutaj, by wlać nową otuchę w nas, którzy nosimy skrawek jego duszy. Opowiadający umilkł. Popatrzył na Selinę z uśmiechem. - Widzę, że ciśnie ci się na usta pytanie: Co to może mieć wspólnego z pucharem? Selina bała się odpowiedzieć. Ale popatrzyła w piwne oczy i pojęła, że ten człowiek wszystko jej wyjaśni. - Nasze przekazy mówią, że puchar powstał</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">wówczas, za pierwszym razem, gdy syn boży zstąpił na ziemię, że wypełniony był napojem tak świętym, iż znaleźć go można jedynie we własnej studni Boga. Napój ten leczy wszelkie choroby i zaspokaja wszelkie pragnienie. W naszych źródłach istnieje wiele jego nazw, wiele jest opowieści i wróżb, niektóre są najzupełniej sprzeczne ze sobą. Znów pochwycił spojrzenie Seliny. - Ale w jednym opowiadacze, Chaldejczycy i kapłani wśród naszych ludzi zawsze byli zgodni: syn boży powróci raz na każde siedem tysięcy pór roku. - Siedem tysięcy lat słonecznych... to bardzo długi czas. Chyba nikt nic nie wie o tak dawnych czasach? Chaldejczyk uśmiechnął się teraz. - Owszem, niektórzy wiedzą. Narysowano bowiem dla nas mapę, na niebie... - Gwiazdy? - Tak. Są też inne ślady. W dodatku nie mówimy tu o latach słonecznych, lecz o porach roku... Sam sobie przerwał. - Selino, masz w posiadaniu puchar, który faraonowie przypisywali bogu Słońca, inni królowie w innych czasach nadawali mu inne nazwy. Lecz przed nieco ponad stu laty puchar trafił do rąk prawowitego właściciela. Syna bożego, który narodził się pod wielką gwiazdą w Betlejem, niedaleko stolicy Żydów, dokładnie tak, jak przewidzieli to nasi kapłani i astrologowie. Selina poczuła, że kręci jej się w głowie. -Kto? Lecz właściwie już to zrozumiała. Opowieści Khebryna, te teksty, nad którymi tak mądrze zlecił jej pracę. Czyżby to wszystko zostało z jego strony zaplanowane? Czyżby już wówczas znał tę tajemnicę? Chaldejczyk odpowiedział: - Żydowski chłopiec, który został ukrzyżowany. Ten, którego teraz nazywają Chrystusem i za którego tysiące ludzi tak bezsensownie przelało swoją krew. - Chłopiec z pustyni - mruknęła Selina. - Muszę o tym opowiedzieć mojej matce... To niewiarygodne. Czyżby tym chłopczykiem na pustyni, którego uratowała jej prababka Rebeka, był naprawdę syn boży? Ten sam, który wzniecił bunt, a ludzie godzili się na męczeńską śmierć w jego imieniu? Chaldejczyk kiwnął głową. - Nasi kapłani mówią, że coś poszło nie tak, ale nikt nie wie co. Syn boży został zabity przez ludzi, przez stworzenia, z którymi kiedyś podzielił się własną duszą. To nie wydaje się prawdą. On wszak miał wszelką władzę jako następca Boga - stworzyciela wśród ludzi. Ale my wiemy, że prawda często bywa niejasna i trudna do zobaczenia, gdy patrzy się z bliska. I wiemy, że sam powiedział, iż pozwala się zabić z miłości. Jak jagnię ofiarne. - Co... co mam więc zrobić teraz z pucharem? Nie mogę mu go oddać, skoro on już nie żyje. A z tego, co słyszałam, to nie miał dzieci. Kobiety szły za nim tylko jak za przyjacielem. Głos Seliny brzmiał żałośnie i drżąco. - Mam na myśli... jeśli puchar jest, jak mówicie, darem boskim, rzeczą tak świętą... to chyba należy umieścić go w świątyni? Chaldejczyk uśmiechnął się, niespodziewanie przyłożył jej rękę do policzka. Selina miała wrażenie, jakby nie dzieliła ich żadna skóra, jak gdyby chwytał ją wprost za serce. Z jego ręki popłynęło niezwykłe ciepło. - Ty jesteś tą świątynią, Selino. Puchar ma wędrować, tak jak czynił jego prawowity właściciel. I sam będzie szukał dla siebie schronienia u ludzi na swej drodze. My wierzymy, że tak właśnie się stanie, i tak też mówi horoskop. - Horoskop? Postawiliście mój horoskop? Chaldejczyk pokręcił głową z lekkim uśmiechem. - Nie. Od dawna znamy horoskop pucharu. I wyryliśmy go w jego wnętrzu. Nie jest powiedziane, że masz go zrozumieć, Selino. Postaraj się tylko nie dać się zbytnio tym oszołomić, ufaj raczej własnym uczuciom wobec mocy pucharu. Potem wstał. - Każde pomieszczenie możesz traktować jak świątynię pucharu, ale mogę ci też powiedzieć, że tu, pod tym pokojem, pod tym nędznym domem, nasi kapłani pogrzebali przed sześćdziesięcioma laty człowieka, który przyniósł nam ową ważną wiadomość o drodze pucharu do ciebie. Nazywał się Marek i był jednym z towarzyszy syna bożego. Zmarł tutaj, został zabity z tych samych powodów, jak jego mistrz. Ale to, co nam opowiedział, żye dalej i będzie dalej wędrować tak jak puchar. Selina długo siedziała nieruchomo, historia zaparła jej niemal dech w piersiach. Puchar stał między nimi i teraz Selinie wydał się niemal przerażający. Przenosiła wzrok z jednego mężczyzny na drugiego, na koniec popatrzyła w oczy Leili. - Ten puchar ma moc - powiedziała z namysłem. Mężczyźni zachęcająco pokiwali głowami. - Tak, o tym wiemy. Ale opowiedz nam o tym więcej, ty, która zostałaś</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">wybrana, by go nosić. Selina usłuchała. Najpierw zaczęła mówić o swoich niejasnych przeczuciach, o tym, jak zaczęły się dziać niezwykłe rzeczy, niemal jak gdyby moc pucharu przebudziła się do życia przez ból, jakiego doznała. Pokiwali głowami, zgadzając się z nią. - Bo tak właśnie jest. Puchar przynosi pociechę, pokój i miłość. Takie również było posłanie syna bożego. - On mnie w pewnym sensie chroni. Znów pokiwali głowami. Leila odrobinę wysunęła się w przód. Wtedy Selina zebrała się na odwagę i ośmieliła się zadać pytanie, które ją nurtowało. - Czy sądzicie... zacni kapłani... że mogę nadużyć siły pucharu? Chodzi mi o to... czy to ile z mojej strony wykorzystywać go dla mego własnego zadowolenia i radości albo dla innych? Ciepły uśmiech B'ir-Anjalisa uspokoił ją. - Poczujesz to sama, Selino. Jeśli będziesz pokorna i otwarta, to możesz ufać, że nie otrzymasz podarków, na które nie zasłużyłaś. - To znaczy, że w pewnym sensie mogę prosić puchar o przysługę? Traktować go jak magiczną studnię? Uśmiech Chaldejczyka odrobinę zbladł. - Owszem, prosić możesz, przekonasz się jednak, że wiele razy odpowiedź będzie zupełnie inna niż ta, którą pragnęłaś usłyszeć. Selina zapamiętała to i ujęła Leilę za rękę. - Pomóżcie mi więc, skoro wszyscy uważacie, że puchar został oddany pod moją opiekę. Tak bardzo bym chciała... Wymieniła przelotne spojrzenia z Leilą. Kobieta kiwnęła głową. Jeden z mężczyzn obecnych tu, w tym pomieszczeniu, musiał być jej przyjacielem, tym, który pomógł jej wykraść puchar. - Wiemy, co masz na myśli - powiedział cicho B'ir- -Anjalis. - Lecz prosić o życie tam, gdzie już włada śmierć? Cóż... Być może posuniemy się za daleko, być może będzie to oznaczało zbytnie sprzeciwianie się synowi bożemu. Ludzie opowiadają, że on wskrzeszał zmarłych, dzieci i dorosłych, lecz czy tę moc można przekazać dalej... - Nie wiemy, czy dziecko Leili jest martwe, mamy na to tylko jej słowo. Możemy chyba prosić o to, żeby się pomyliła? Selina sama słyszała, jak niemądrze brzmią jej słowa, gdy rozpacz w jej głosie zadźwięczała wśród kamiennych ścian. Ale oczy Leili zajaśniały nadzieją. Położyła sobie ręce na brzuchu. Chaldejczyk wolno kiwnął głową. - Zróbmy to, ci starzy również błagali o dar życia, nie przypuszczam, abyśmy uczynili coś złego. Ujął puchar w dłonie. Trzymał go, czuł jego przyjemny ciężar. Leila lekko teraz drżała, z gardła wyrywał jej się cichy szloch. Kapłani, pomrukując, czynili jakieś dziwne, nieznane znaki. Selina dosłownie wyczuwała drżącą duszność w powietrzu. Trudno było oddychać. Nie nastąpiło jednak nic poza tym, że Leila osunęła się w ramiona mężczyzn. Po krótkiej chwili przyszła do siebie i wydawała się zdrowa, świeższa niż przedtem. - Czujesz coś? Tam w środku? - spytała szeptem Selina, pomagając Leili się napić. Kobieta z ciężką koroną włosów odparła z wahaniem: - Nie wiem... owszem, coś naprawdę się odmieniło, gdzieś we mnie, ale dziecko się nie porusza, jeśli to miałaś na myśli. Znów siedli przy stole. Selina zatrzymała puchar na kolanach. Podczas gdy rozmawiali, na stole postawiono trochę chleba, zupę z soczewicy i soloną rybę. Mędrcy rozmawiali teraz w swym własnym języku. Leila powoli jadła zupę, przez cały czas zachowując czujność. Selina zrozumiała, że kobieta sprawdza, co się z nią dzieje. Gdy wszyscy już się najedli, ogarnęła ich senność. Selina czuła, że musi czym prędzej poprosić ich o pomoc. - Przypuszczam, że znacie koleje mego losu. Już zdradziliście wszak, że obserwowaliście moje życie, odkąd się urodziłam, i że jesteście w pewnym sensie strażnikami pucharu. B'ir-Anjalis wzruszył ramionami. - Cóż, w pewnym sensie. Mamy znaki, które możemy odczytywać. Wiedzę, którą należy zachować. Selina kiwnęła głową. - Słyszałam o was. Wiem, jaki szacunek wielu ludzi ma dla waszych kapłanów. Podobno macie jakieś tajem- ne miejsca na pustyni, gdzie budujecie wieżę, która sięga aż do księżyca. Chaldejczyk po raz pierwszy się roześmiał. Rysy mu zmiękły, był teraz niemalże piękny. Selina widziała, że nie jest aż tak stary, jak mogła na to wskazywać jego pomarszczona skóra. Zęby miał białe jak kreda i równe. - O co chcesz spytać, Selino? - O Maximiliana. Czy on miał coś wspólnego z wydarzeniami u magistrata? Z tym zabójstwem? Bo chyba o tym słyszeliście? Mężczyzna ze smutkiem pokiwał głową. - Tak. Również to zostało wplecione w tkaninę. A twój pan, ten, którego nazywają Maximilianem, Carposem... szukasz go teraz, choć</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">zrozumiałaś już, że to nie on ukradł twój puchar. Selina kiwnęła głową. - Ktoś go ściga, jacyś obcy ludzie. Przypuszczam, że on uciekł. Chaldejczyk wychylił się w przód. Jego twarz ponad stołem znalazła się blisko niej. - Dlaczego go szukasz? Selina przełknęła ślinę. - Ja... chciałabym się wykupić. Zwrócić mu pieniądze, które za mnie zapłacił. Wypowiadając te słowa, poczuła, że nie są do końca prawdziwe. Przecież było coś jeszcze. Jej serce wołało w języku, którego nie znała. Ale przed nią siedział kapłan, mistyk, spadkobierca potężnej mądrości, i on z całą pewnością potrafił je przetłumaczyć. Powiedział: - Ty go kochasz. W obrazie wroga odnalazłaś coś, co potrafisz pokochać. Selina czuła, jak bardzo suche ma wargi, gdy odpowiadała: - To niemożliwe. On zabił mego brata. - Owszem, ale kto wie, co się za tym kryło. - Chciał mnie wziąć siłą, gwałtem! - Owszem, ale tego nie zrobił. Selina wykrzyknęła: - Kim ty jesteś? Jego adwokatem? B'ir-Anjalis delikatnie dotknął jej twarzy. - Miłość nie potrzebuje adwokatów, wystarczy przebaczenie. Nie musisz rozumieć, by wybaczyć. Ale musisz mieć nadzieję. Nadzieję, że również ludzie mogą stopnieć jak szkło i stać się zupełnie kimś nowym. Selina spuściła wzrok. Serce biło jej mocnym, równym rytmem. Nie było rzeczy, w którą bardziej pragnęła uwierzyć. Wokół niej siedziało siedmiu poważnych mężczyzn, wszyscy wyświęceni na kapłanów, prawdopodobnie nie mający żadnych doświadczeń z kobietami i miłością, choć zresztą... Czyż B'ir-Anjalis nie wspomniał, że wywodzi się od Chaldejczyka? To by oznaczało, że oni mają żony i dzieci. Wzięła się w garść, złożyła dłonie na pucharze. Próbując ukryć urazę w głosie, odpowiedziała: - On zniknął, nie ma więc znaczenia, czy mu wybaczę czy nie. I czy go kocham czy też nie. - Owszem, Selino - zaprotestował B'ir-Anjalis. - To ma ogromne, przeogromne znaczenie. Ujął Leilę za rękę, pocałował ją lekko i odprowadził ku schodkom prowadzącym do wnętrza zajazdu. Najwyraźniej nadeszła chwila pożegnania. Gdy powrócił, wziął Selinę pod ramię i poprowadził ją w półmrok za zakurzone gobeliny. Ukazały się jeszcze jedne drzwi. Jeszcze jedne schody. Zeszli w dół ku nieprzeniknionym ciemnościom. Selina poczuła jakiś dziwny słodkawy zapach, jak gdyby z piwnicy z winem. Pamiętała jednak, co jej opowiadał, i zrozumiała, że prowadził ją do krypty grobowej. Słodki zapach był zapachem balsamu, a może kwiatów, którymi ktoś przystroił miejsce spoczynku. Selina zmrużyła oczy w tej przesyconej aromatem ciemności i wyczuła w niej odrobinę kardamonu. Jej serce zrozumiało, nim jeszcze oko dostrzegło coś więcej aniżeli migotliwy blask pochodni. On był tutaj. l żył. Gdy żagle załopotały na świeżym wietrze i morze zaczęło wesoło śpiewać wokół dziobu, słońce wyłoniło się zza grubej porannej mgły, spowijającej port w Aleksandrii. Selina czuła, jak wiatr chwyta włosy i ubranie. Ciepło słońca było równie rzeczywiste, jak gdyby wyciągnęło gorącą rękę i dotykało jej policzka. Płonęła. Nawet prysznice słonych kropli morskiej wody nie były w stanie ostudzić jej policzków. Gdy statek naprawdę nabrał pędu, odchyliła głowę i głośno śmiała się ku niebu. Rozbawione fale być może zmienią się w leniwe poruszenia wody, a wiatr, który odpychał ich teraz od lądu, mógł zawrócić i przestać im sprzyjać. Ale zmierzała do domu. Na wyspę, gdzie zostało zarówno jej serce, jak i serce drogocennego naczynia. Gdy wyjeżdżała, była wiosna. Teraz nadeszła już późna jesień. Minęły zaledwie trzy pory roku, lecz Selina miała wrażenie, jak gdyby przeminęła wieczność. Wszystko się odmieniło. Nic już nigdy nie będzie takie jak przedtem. Odwróciła się, machając do człowieka, który pomagał marynarzom rozwinąć wielki, ciężki żagiel. Płótno zostało już starannie umocowane, a liny śpiewały jękliwie, napinane przez walkę wiatru z morzem. Maximilian byl niezwykle dumny ze swego najnowszego statku. Nadał mu imię „Fedra", by uczcić niewolnicę, która była jego prawdziwą matką. Teraz na jego wypolerowanym oliwą pokładzie radośnie pokrzykiwał, a wiatr niósł jego słowa. Selina patrzyła na niego, jak stoi w swoim prostym jasnym płaszczu. Pozbył się rzymskich strojów. Spalił je wszystkie wraz z dokumentem nadania obywatelstwa. Powrócił do swego pierwszego imienia. Tego, które niegdyś z miłości nadała mu matka. Ten, który nazywał się kiedyś Maximilianem, Carposem i Hexiusem, wyciągał teraz do niej</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">ręce. Selina przytuliła się do niego, wdychając zapach kardamonu dający się wyczuć z jego ust. Dawno temu słowa Fedry były niezrozumiałe, ale w końcu okazało się, że ciemnoskóra kobieta miała rację. Być może nie ona go urodziła, lecz to ona była jego matką, tak jak twierdziła, gdy odpływali z Samos. Selina cieszyła się, że znów ją zobaczy. Najbardziej jednak drażniła ją, łaskotała i piekła tęsknota za własną matką. Statek był szybki, lecz nie dość. Upłyną dni, może tygodnie, nim poczuje wreszcie kruche ciało matki przy swoim. Maximilian często wyczuwał jej myśli. - Ujrzysz ją już za kilka dni - szepnął we włosy Seliny. Ona lekko skinęła głową i przytuliła policzek do jego szyi. Przez cienką skórę czuła rytmiczne pulsowanie krwi. - Tak, niedługo ją ujrzę. - Czy ona mi wybaczy? Selina popatrzyła na niego. Zauważyła, że Maximilian się boi. Pogładziła dłonią pokryty zarostem policzek. - Matka to mądra kobieta, wysłucha tego, co masz jej do powiedzenia. Zobaczy, że się kochamy. A ona wie, co to miłość. I chyba zna moc pucharu. Maximilian pokiwał wtedy głową, przytulił ją jeszcze mocniej, podczas gdy morskie ptaki krążyły wokół szczytu masztu, a szerokie morze otworzyło się przed dumnym dziobem statku. Wyczuwała jego zwątpienie i strach przed wyrokiem, jaki wyda na niego matka, jak gdyby był to jej własny ból. - Ona zrozumie. Moc pucharu... i miłość. Selina zamknęła oczy i złapała go za rękę. Czas najwidoczniej już nadszedł. Wsunęła jego silną dłoń pod swój płaszcz. Z czułością umieściła ją pod pępkiem. Delikatnie nacisnęła tak, by poczuć ciepło jego ręki przez kilka warstw cienkiego materiału. Było jeszcze za wcześnie, by zauważył jakieś dodatkowe zaokrąglenie, i stanowczo za wcześnie, by wychwycił jakikolwiek ruch, lekkie uderzenie o wnętrze dłoni. Tyle jednak wystarczyło, by zrozumiał, że nie ma się czego bać, gdy stanie twarzą w twarz z jej matką. Ona nie mogła ich rozdzielić. Nie mógł tego uczynić żaden człowiek. Ani morze, ani niebo. Ani jesienne sztormy, z którymi będą musieli się zmagać, by wrócić do domu. Fale wokół dziobu pobielały.</w:t>



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Lerum May Grethe Puchar Boga Słońca t 3 ?na łaski
Lerum May Grethe Puchar Boga Słońca 04 Ogień
Lerum May Grethe Córy Życia 02 Księga Marii
Lerum May Grethe Córy Życia 02 Księga Marii
Lerum May Grethe Cory zycia 02 Ksiega Marii
Lerum May Grethe Córy Życia 28 Srebrne zwierciadło
Lerum May Grethe Córy Życia 33 Na krańcu tęczy
Lerum May Grethe Córy Życia 06 Drogi przez morze
Lerum May Grethe Córy Życia 14 Księżyc w nowiu
Lerum May Grethe Córy Życia 09 Grzechy przeszłości
Lerum May Grethe Córy Życia 05 Zesłanie(1)
Lerum May Grethe Cory zycia 20 Ruda Kotka
Lerum May Grethe Cory zycia 11 Miasto Niewolnikow
Lerum May Grethe Cory zycia 17 Nocna Wedrowka
Lerum May Grethe Cory zycia 27 Czas Zarazy
Lerum May Grethe Cory zycia 33 Na Krancu Teczy
Lerum May Grethe Córy Życia 04 Zerwane kajdany
Lerum May Grethe Cory zycia 13 Taniec Aniolow

więcej podobnych podstron