Tihamer Toth MLODZIENIEC Z CHARAKTEREM


Dr Tihamer Toth

MŁODZIENIEC Z CHARAKTEREM

SPIS RZECZY:

Przedmowa tłumaczki 3

Słowo wstępne 4

Regulus w Kartaginie 5

Kto jest młodzieńcem z charakterem? 7

Wychowuj sam siebie! 9

Szlachetne i odważne serce 9

Słowa Epikteta 10

Potęga wielkiego celu 11

Moc czynu 12

Wolność 13

Wielkoduszna młodzież 14

Jaki z ciebie samolub! 15

Czy potrafisz powiedzieć „nie"? 16

Wyjątek z dzienniczka 17

Latawiec w drutach telegraficznych 19

Contra torrentem (Przeciw prądowi) 20

Pojedynek 21

„Victor hostium et sui!" „Zwycięzca wroga i siebie!" 24

Wieża zamkowa, czy chorągiewka na dachu? 25

Niewolnik sumienia 26

Przeszkody do wyrobienia charakteru 27

Spadające liście 28

Krzyż zasługi 29

Osty w zasiewach 30

Walka duszy 30

Bez ofiar 31

Mnich pogromca zwierząt 33

„Wstał lewą nogą" 34

„Nie mam szczęścia!" 35

„Próbowałem, a nie udało się!" 36

Valde velle! Bardzo chcieć! 37

Staw czoło losowi! 38

Słynna trzynastka 39

Niebezpieczeństwo powodzenia 41

Gdzie jest Azja? 41

„Pożycz mi proszę!" 42

Szatan pieniądza 43

Jak chwytają małpy? 45

Wedle stawu grobla 46

Radość pracy 48

„Przepraszam, głowa mnie bolała" 49

Pszczoła i truteń 50

Żuraw bez ogona 51

Chwiejny płomień świecy 52

Ślimak i zając 53

Geniusz czy pilność? 54

W rowach strzeleckich 56

Wychowanie woli 57

Chcę! 58

„Potrafiłbym gdybym chciał!" 59

Młodzieniec o silnej woli 60

Demostenes 61

Godzina wielkiej gimnastyki 63

Czerwonoskóry chłopiec przed zwierzyną 64

„Trudno! nie mam woli!" 65

Abstine! 66

Winne grono pustelnika 67

Diem perdidi 68

Kogut japońskiego malarza 69

Sustine! 71

Cierpieć bez skargi 72

Radosne posłuszeństwo 74

Wytrwać bez kłamstwa 75

Dlaczego chłopcy kłamią? 76

Czy warto kłamać? 77

Słowo dzielnego człowieka 78

„Daję Ci słowo" 80

Aggredere! Bierz się do rzeczy! 82

Potęga drobnostek 83

Skrępowany Guliwer 84

Zepsuty zamek od drzwi 85

Włosy Absaloma 86

Lampka wieczna w katedrze pizańskiej 87

Praca z zapałem 88

Obowiązek 90

„Nie jestem dziś w dobrym usposobie­niu" 91

Ten, który się za późno urodził 92

Spóźnił mi się zegarek 94

Ubogi student 95

Ubodzy chłopcy — wielcy ludzie 96

Ile jest wart czas? 97

20 minut — 12.000,000 dolarów 99

Transeunt et imputantur 100

Gdy przyszłość zmienia się w teraźniej­szość 100

Non numerantur, sed ponderantur! 102

Ars longa, vita brevis 103

Quieti non otio 104

Co jest najtrudniejsze na świecie? 106

All right! 107

U stóp Pana 110

Gaudeamus igitur 111

Młodości moja, wróć na jedno słówko 113

Kim chcesz zostać 114

Smutna noc sylwestrowa 115

PRZEDMOWA TŁUMACZKI.

W wigilie mojego ślubu, który życie moje oddawał w służbę narodu wę­gierskiego, ojciec mój, ś. p. Stanisław hr. Tarnowski, dwukrotny Rektor Uni­wersytetu Jagiellońskiego i długoletni Prezes Akademii Umiejętności w Kra­kowie, przyniósł mi mały odlew dzwonu Zygmuntowskiego ze sło­wami: „Nie zapomnij nigdy, co je­steś winna Twojej dawnej Ojczyźnie." W sercu, w duszy, w całej mej istocie żyło zawsze to uczucie pełnym życiem, nie nadarzyła mi się jednak sposobność oddania Polsce jakiejś rzeczywistej, prawdziwej usługi. Dziś nadarza się ona. Umożliwienie pol­skiej młodzieży poznania znakomi­tego wychowawczego dzieła księdza Dra Tihamera Tóth`a, Rektora Du­chownego Seminarium Centralnego w Budapeszcie, a dawnego profesora, oraz przywódcy harcerzy, które tej młodzieży może przynieść prawdziwą duchową korzyść. Może jej być wielką pomocą w wykształceniu, wyrobieniu się na „Młodzieńców z charakterem”, ilości których, zależeć będą przy­szłe losy zmartwychwstałej Ojczyzny.

Dając ten drogowskaz w ręce pol­skiej młodzieży, korzystam ze spo­sobności, by przypomnieć jej postaci tego najidealniejszego Katolika, Po­laka, patrioty, polityka, uczonego, a w życiu domowym syna, brata, męża i ojca rodziny, jakim był ś. p. mój Ojciec.

Był On właśnie tym charakterem, którego żąda od młodzieży ks. Tóth. Był jedną z tych szlachetnych po­staci, jedną z tych najczystszych, peł­nych zaparcia się siebie chwał narodu, które przez cały ciąg naszych dzie­jów, w złej i dobrej doli, świeciły przykładem, przekazując coraz to młodszym pokoleniom, skarby du­chowe i moralne znojnie nagroma­dzone w ciągu wieków. Czterdzieści lat życia spędził w pracy nad naucza­niem młodzieży żywym słowem wy­kładów, piórem w swych dziełach, a przede wszystkim przykładem swo­jego kryształowego, niezłomnego, nie­skazitelnego charakteru. Uczył ją ko­chać Boga i Kościół katolicki, uczył kochać Ojczyznę dobrze i mądrze, uczył kochać Prawdę, Dobro i Piękno zawarte w nieśmiertelnych utworach piśmiennictwa polskiego. Niech więc świetlana postać Ojca mojego będzie młodzieży polskiej przewodnikiem i wzorem na drodze tego wyrobienia, do którego wzywają ją podniosłe karty niniejszej książki.

Choć nauki poniższe nie z mojej wypływają duszy, choć są dziełem syna mojej nowej Ojczyzny, który także życie swe poświęca wychowaniu świeckiej i duchownej młodzieży, niech otworzą, — na wzór legendy o św. Kindze, — nową kopalnię soli, soli mądrości przeniesionej tym razem z za Karpat, niech wzmacniają mię­dzy obydwoma narodami pamięć tra­dycji Królowej Jadwigi, Władysława Warneńczyka, Stefana Batorego, niech w duszach polskiej młodzieży potwier­dzą prawdziwość staropolskiego przy­słowia, że wtedy dopiero naprawdę dobrem staje się szlachetne wino tokajskie, gdy się do Polski dostanie. Hungariae natum, Poloniae educatum!

Niech więc ten z Węgier dziś po­dany kordiał, „dla pokrzepienia serc" i wzmocnienia sił mających wykuwać przyszłość narodu, w młodych pol­skich duszach tysiąckrotny przynosi plon, niech podejmie i do dalszego świetnego rozwoju wiedzie zbożną myśl Autora, niech w dziedzinie du­cha sprawdzi się stare przysłowie o doskonałości tego, co jest: Hunga­riae natum, Poloniae educatum!

Ze względu na czytelników polskich przeważną część cytatów z węgier­skich i niemieckich pisarzy, bądź opuszczono, bądz też zastąpiono wy­jątkami z polskich autorów i gdzie­niegdzie nadano polski koloryt obcymi barwami namalowanym obraz­kom.

Kończę zaś jednym życzeniem dla całej polskiej młodzieży.

Gdy mój Ojciec schodził z pola czterdziestoletniej pracy, na uroczy­stości jubileuszowej w Auli Almae Matris Jagiellońskiej, między innymi Henryk Sienkiewicz składał mu dzięki imieniem Warszawy, Królestwa Pol­skiego, Wołynia, Podola, Ukrainy, za to, ze: „Przez całe życie strzegł czystości piór Orła Białego!"

Niech do każdego z młodych czy­telników, u końca znojnej jego pracy, zwróci się Ojczyzna z tym zaszczytnym uznaniem. Ale jeżeli tak górnej chwili dożyć chcecie, musicie naj­przód: Strzec czystości skrzydeł wła­snej białej duszy!

Nitraujlak, w dzień Przemienienia Pańskiego. Hr. Elżbieta z Tarnowskich Janosława Esterhazy.

Słowo wstępne.

Drogi mój chłopcze!

Przy moim biurku często zasia­dają u mnie studenci. Ledwo roz­począł się rok szkolny, a już zaczy­nają się odwiedziny moich chłopców. Nowi pukają nieśmiało, starzy zna­jomi z tym śmielszą radością.

Siadają przy moim stole i w ciszy skromnego pokoju otwierają się zam­knięte na tysiąc kłódek podwoje skarbca młodej duszy.

Gdy przedstawiają mi swoje tro­ski, — wydają im się one niesłycha­nie przygnębiające, — gdy wypłakują swój ból, — uważają go za cierń śmier­telnie raniący, — gdy kładą mi na dłonie swe młode dusze z ich wielkimi burzami, głębokimi zagadnie­niami, a następnie gdy spragnionymi pociechy, szeroko rozwartymi oczyma mówią mi: „Radź! Co mam robić?" — wtedy to, w tych podniosłych chwilach, doszedłem do zrozumienia, że dusza każdego z tych chłopców jest kopalnią diamentów o niezmier­nej wartości, obietnicą kryjącą w so­bie nieobliczone możliwości na przy­szłość, do dobrego rozwoju których się przyczynić, nietylko jest świę­tym naszym obowiązkiem, ale także wielkim dla nas dorosłych za­szczytem.

Kto młodzieżą się nie zajmuje, ten nie przypuszcza nawet, ile zagadnień, udręczeń, poślizgnięć, mogących do­prowadzić do ostatecznego nawet upadku, — pociąga za sobą rozwój, budzenie się życia, a wskutek tego, jak bardzo potrzebuje wątłe czółenko dusz Waszych pewnej, silnej, sterują­cej dłoni.

Gdy wtedy usiłowałem wzmacniać Was w walkach, o których mi się uskarżając zwierzacie, gdy starałem się ukoić wzburzone dusze, pomóc radą w zwątpieniu, podać silną dłoń do wydobycia się z oplątujących Was zasadzek i trudności, wydawało mi się, że nie jeden tylko student sie­dzi tu u mnie, lecz miałem wrażenie, jakby przenikliwy wzrok tysięcy i ty­sięcy chłopców rozproszonych po całym kraju, wpijał się w mą duszę, wzrok chłopców borykających się z równie poważnymi zagadnieniami, a nie mających do kogo zwrócić się o odpowiedź, radę i pociechę. Sa­motni i opuszczeni, staczać muszą o własnej sile walki krytycznych lat młodości.

Z tej myśli zrodziły się: „LISTY DO MOICH STUDENTÓW". Z niej wyłonił się plan tej książki.

Wiem dobrze, że martwa druko­wana litera traci wiele z siły żywego słowa; może jednak nie będzie zu­pełnie bezpożyteczne, jeżeli te myśli, które zwykłem z moimi studentami omawiać, zbiorę w tę książkę.

Nie wiem jak się nazywasz, ko­chany Chłopcze! Nie wiem do jakiej uczęszczasz szkoły: do gimnazjum, do realnego gimnazjum, do realnej, do seminarium nauczycielskiego, do handlowej, do sześcioklasowej miej­skiej, do zawodowej, a może już cho­dzisz na uniwersytet. Jedno tylko o Tobie wiem. To, że jesteś studen­tem, który nosi w duszy przyszłość narodu, który stoi wobec nader waż­nych zagadnień, a którego wątpliwo­ści powinny od nas otrzymać po­ważną, wyczerpującą odpowiedź. Nie­ma bowiem wyższego w życiu zada­nia, nad zaspakajanie spragnionych dusz, przez podawanie im prawdy z wiekuistych źródeł. Zakładanie państw nie może być większą za­sługą w oczach ludzkości, budowanie kościołów nie może być milszem Bogu, niż uchronienie przez nasze rady od zepsucia, choćby jednej je­dynej duszy, tego „Żyjącego Ko­ścioła Bożego”.

Każdą literę tej książki skreśliła wielka miłość ku Tobie, oraz prze­konanie, że wieczną wartość zawiera w sobie rozniecenie choćby w jed­nej duszy wzniosłych ideałów. Ta miłość zasługuje, byś ze swej strony poważnie wziął pod uwagę, to co w tej książce wyczytasz. Następnie zaś, gdy czego dobrze nie zrozumia­łeś, gdy niezbędnym ci jest objaśnie­nie, gdybyś miał jakąś uwagę do zrobienia, a szczególnie, jeżeli za­warte tu myśli dopomogły Ci do po­wzięcia dobrych postanowień — pomów o tych rzeczach z jakimś ro­zumnym kapłanem albo i poważnym świeckim człowiekiem, a potem sta­raj się wyciągnąć praktyczną kon­kluzję i jej w życiu się trzymać. Naj­większą bowiem nagrodą za moje usiłowania będzie, jeżeli choć jeden jedyny chłopiec rozpozna przez tę książkę dobry kierunek i potrafi utrzymać się na prostej drodze.

Regulus w Kartaginie.

Kartagina wysłała do Rzymu po­selstwo z prośbą o pokój. Na czele poselstwa wysłano Regulusa, jeńca wojennego rzymskiego, od którego zażądano przysięgi, iż w razie gdyby wysłannictwo jego nie odniosło po­myślnego skutku, wróci do niewoli. Wystawiasz sobie duchową rozterkę Regulusa, gdy znalazł się znów w domu, w ukochanym Rzymie! Gdyby pokój nastał, mógłby w nim pozostać na zawsze. A wiesz co on uczynił? Oto on najusilniej namawiał do dalszej wojny, a gdy mu Senat do­radzał, żeby pozostał mimo wojny w Rzymie, gdyż wymuszona przy­sięga obowiązywać nie może, rzekł: „Czyż chcecie koniecznie, bym się shańbił”? Wiem dobrze że czekają mnie męki i śmierć, lecz jakie to drobnostki w porównaniu ze wsty­dem bezecnego czynu, w porównaniu z ranami grzesznej duszy! Choć je­stem jeńcem Kartaginy, chcę zacho­wać nieskazitelny charakter Rzymia­nina. Przysiągłem, że wrócę. Muszę spełnić mój obowiązek. Resztę pole­cajcie bogom". Wrócił do Kartaginy gdzie wśród okrutnych mąk został stracony.

To był charakter rzymski!

A więc, wobec tego, jakim powi­nien być charakter chrześcijański!

Niepodobna żądać, żeby każdy był bogatym, ani też żeby był mędrcem, lub w jakikolwiek sposób okryty sławą: lecz tego jednego od każdego wyma­gać można: żeby miał charakter!

Nie każdemu dano podbijać kraje. Na mało czyjej głowie lśni królewska korona, Lecz zdobycie bogatej w skarby krainy ducha, oraz ozdobienie swej skroni koroną męskiego charakteru, oto zadanie, które czeka każdego bez wyjątku. Wielu go nie spełnia. Lecz Ty, mój Chłopcze, wszak prawda, Ty go spełnisz!

Tylko że charakter to nie wielki los, który wygrać można przypad­kiem, bez zasługi. Charakter to nie z urodzenia, bez pracy odziedziczone świetne nazwisko. Charakter to wy­nik ciężkiej walki samowychowawczej, zaparcia się siebie, mężnej walki duchowej. Tę walkę każdy sam za siebie musi zwycięsko stoczyć.

Wspaniałym wynikiem Twej walki bę­dzie charakter. Dziś wprawdzie jeszcze należycie przejąć się nie zdołasz, pełnym znaczeniem tego słowa. Lecz gdy kiedyś przed obliczem Boga, spadnie zasłona z dzieła Twego ży­wota, nad którym się tyle napraco­wałeś, a dusza Twoja w całej swej wzniosłej piękności stanie przed swym Stwórcą, wykrzykniesz zachwycony, jak Haydn słuchający wykonania swego utworu p. t. „Stworzenie”: „Mój Boże, czyż tego ja dokonałem?"

Homines sunt voluntates, stwierdza ze wspaniałą treściwością św. Augu­styn. „Wartość człowieka stanowi wola". Coraz to więcej ludzi docho­dzi do przekonania, że dzisiejsza szkoła za wiele zajmuje się umysłem chłopców, a zanadto zaniedbuje wy­kształcenie ich charakteru i siły woli. Ten smutny objaw stąd pochodzi, że i w społeczeństwie dorosłych, rzadsze są nieugięte serca niż uczone głowy, więcej jest wiedzy niż charakteru. A przecież podstawą, podporą i siłą państwa, nie jest wiedza lecz czysta moralność, nie bogactwo lecz uczci­wość, nie tchórzostwo lecz charakter!

Ta książka chce wychować „mło­dzieńców z charakterem!" Młodych ludzi, rozumujących w ten sposób: „Ogromna odpowiedzialność ciąży na mnie, gdyż czeka mnie poważne za­danie życiowe. Zarodki przyszłości drzemią w mej duszy. Poważną obo­wiązkowością i życiem idealnym, mu­szę rozgrzewać i pielęgnować moją duszę, aż wyhoduję ją na cudny kwiat, godzien kwitnąć przez całą wieczność, przed tronem Boga przed­wiecznego".

W chwili, gdy wszystko wokoło nas kotłuje się, wrze, kipi; kiedy się wy­daje, że cały świat do góry nogami stoi i chodzi; ta książka chce wycho­wywać młode charaktery, chce wy­chowywać dziś, bo wielką, powie­działbym jedyną, chorobą ludzkości, (z której wypływają wszystkie inne grzechy) jest dziś przerażający zanik soli. Brak charakteru podziwiają jako mądry oportunizm, odstępowanie od zasad jako realną politykę; chęć zysku własnego zwą troską o dobro publiczne; przeczuloną obrażliwość uważają za poszanowanie siebie, a zazdrość chrzczą mianem umiło­wania sprawiedliwości. Otóż dziś — kiedy pod pozorem niemożliwości usuwają się ludzie od ciężkiej pracy, twierdząc iż ona jest niewykonalną, kiedy wszyscy uganiają za przyjemno­ściami, za używaniem — ta książka pragnie wychowywać ludzi o cha­rakterze nieskazitelnym, o silnych zasadach i zdrowych pojęciach życio­wych, ludzi nie lękających się pracy, ludzi o nieugiętej woli, młodzieńców na duszy i ciele hartownych jak stal, prostych jak prawda, jasnych jak słońce, a czystych jak górska kry­nica, fanatycznych rycerzy obowiązku.

Chce ona wyrobić uczniów z cha­rakterem, w czasach kiedy roi się od studentów o duszy spaczonej, o lek­kiej wadze gatunkowej, od lekkoduchów, których nie obchodzą żadne głębsze problemy, którzy wyłącznie nad tym łamią sobie głowy, jakby to profesora „nabić w butelkę", a z go­dziny się wykręcić, których zajmują wyłącznie najnowsze gwiazdy w kinie i najmodniejsze dancingi. Iluż jest takich niestety, a jak mało chłopców z charakterem! Otóż ta książka chce dowieść, że jednak ta mniejszość ma słuszność. Tamci, na pozór żyją we­soło, bez troski, ci zaś ciężką pracą wyrabiają w sobie charakter. Otóż ta książka chce Cię zachęcić, byś mimo wszystko, do tych ostatnich się przyłączył, bo tylko takie życie jest godne człowieka. Den Menschen macht sein Wille gross und klein, (człowieka czyni wola wielkim lub małym) mówi Schiller (Wallensteins Tod), a baron Józef Eotvos, wielki myśliciel wę­gierski, słusznie powiada, że: „Praw­dziwa wartość człowieka nie polega na rozumie, lecz na silnej woli. Komu jej brak, tego wielkie zdolności umy­słowe czynią jeszcze słabszym i nie ma na świecie nieszczęśliwszego, a nawet nieraz nędzniejszego stwo­rzenia, jak wielki rozum, któremu nie odpowiada dzielny charakter".

Z wiosną gospodarz wychodzi na rolę, zamyślonym wzrokiem obejmuje ciche zagony, jakby pytając: „Ziemio! co dasz mi w tym roku?" A ziemia odpowiada innym pytaniem: „Pierwej ty powiedz co dasz mnie?"

Podobnie pyta młody człowiek, sto­jąc przed tajemniczymi wrotami ży­cia: „Życie, co mi dasz? Co mnie czeka?"

A życie, jak rolnikowi ziemia, py­taniem odpowiada: „To zależy od tego co mi dasz! Ile włożysz we mnie pracy, tyle zarobisz; co posiejesz to zbierzesz.

Niniejsza książka zaznajomi Cię ze sposobami pracy około samowycho­wania. Wiedz jednaką chłopcze, że ona pokaże Ci czyhających nieprzy­jaciół, zwróci uwagę na niebezpie­czeństwa, poda środki obrony, ale nie wyręczy Cię w walce! Tę pracę duchową musisz wykonać sam, jeżeli chcesz zostać młodzieńcem o silnym charakterze.

Przekonasz się nieraz, że droga do wyrobienia charakteru nie jest łatwa. Po wielekroć odczujesz, jakiego po­trzeba wysiłku, by walczyć z małymi i wielkimi błędami bez ustanku i bez wytchnienia.

Wszystko mi jedno! Ja chcę, ja chcę!

A czego chcę?

Chcę być panem moich uczuć i zmysłów.

Chcę wprowadzić ład w moje myśli.

Chcę nauczyć się najpierw myśleć, potem mówić.

Chcę najpierw rozważać, potem czynić.

Chcę się uczyć od przeszłości z myślą o przyszłości i dlatego chcę jak najlepiej wyzyskać teraźniejszość.

Chcę pracować chętnie, przeciw­ności znosić cierpliwie, żyć w sposób prawy i uczciwy, by kiedyś — z na­dzieją wiekuistego szczęścia, spokoj­nie umierać!

Czy może istnieć wznioślejszy pro­gram życia? Czy istnieje cel, dla którego bardziej żyć warto?

Oby ta książka przyniosła pomoc jak najliczniejszym młodzieńcom w szlachetnej pracy około: Wyrobie­nia charakteru!

Przeto chciejmy wziąć przed się myśli godne siebie,

Myśli ważne na ziemi, myśli ważne w niebie:

Służmy poczciwej sławie, a jako kto może

Niech ku pożytku dobra wspólnego pomoże.

(Jan Kochanowski).

Kto jest młodzieńcem z charakterem?

Co to jest charakter? Co mamy na myśli, mówiąc: „To jest młody człowiek z charakterem?"

Przez słowo „charakter" rozumiemy stałość woli w dobrym kierunku; ten więc młodzieniec ma charakter, który powodując się szlachetnymi zasadami, pozostaje im wiernym nawet wtedy, gdy to wymaga poświęcenia. Prze­ciwnie człowiekiem słabego, chwiej­nego, niepewnego charakteru albo i całkiem bez charakteru jest ten, który wbrew lepszemu rozumieniu, pod wpływem okoliczności, towarzy­stwa, przyjaciół i t. p. zmienia za­sady, sprzeniewierzając się swym przekonaniom i ideałom z chwilą, gdy musiałby dla nich coś znieść lub wycierpieć.

Z tego już możesz domyśleć się na czym polega kształcenie chara­kteru. W pierwszym rzędzie na wy­tworzeniu sobie szlachetnych ideałów i zasad; następnie na tym, by przez ustawiczne ćwiczenie przyzwyczaić się do działania w myśl tych ideałów i zasad, w każdej okoliczności życia.

Człowiek bez zasad, chwieje się w swym moralnym życiu, jak wiatrem koły­sana trzcina. Dziś postępuje tak, jutro inaczej. Najpierw więc musimy wytworzyć w sobie stałe zasady, a potem zdobyć się na siłę, by zawsze wykonywać to, co poznaliśmy jako słuszne.

Jakież zasady mają np. rządzić Twą pracą naukową? „Muszę pracować pilnie i wytrwale, gdyż Bóg żąda ode mnie, bym rozwinął zdolności, którymi mnie obdarzył". Jaka ma być zasada postępowania wobec moich towarzyszy? „Co chcę aby mnie czy­niono, muszę czynić drugim". I tak we wszystkich kierunkach trzeba się starać o zdrową, rozumną zasadę.

Drugie, trudniejsze zadanie polega na postępowaniu według tych zdro­wych zasad, czyli na wychowaniu siebie do życia pełnego charakteru.

Charakteru za darmo nie dostaniesz, trzeba nań zarobić, usilną, wytężoną pracą całych lat a nawet lat dziesią­tek, Wpływ otoczenia, odziedziczone złe lub dobre skłonności mogą do pewnego stopnia wpływać na Twój charakter, w gruncie rzeczy jednak będzie on Twoim osobistym dzie­łem, wynikiem Twojej samowychowawczej pracy. Człowiek otrzymuje dwojakie wychowanie: jedno dają mu rodzice i szkoła, drugie — ważniej­sze — daje mu własna praca nad sobą.

Wiesz czym jest wychowanie? Jest wpływaniem na wolę człowieka w ta­kim kierunku, by w każdym położe­niu pewnie i z radością umiał wybrać drogę dobrą.

Wiesz czym jest charakter? Jest to konsekwentny sposób postępowa­nia, wypływający ze stałych zasad, jest to nieugiętość woli w służbie ideału uznanego za prawdziwy, jest to stateczna wytrwałość w służbie szlachetnego poglądu na życie.

Widzisz więc, że w wyrobieniu charakteru trudność polega nie tyle na wyborze słusznych zasad (to nie wiele wymaga wysiłku!), ile na wpro­wadzaniu ich w życie, bądź co bądź, mimo piętrzących się przeszkód. „To moja zasada, — nie odstąpię od niej za nic w świecie!" A ponieważ taka stałość kosztuje wiele pracy i wy­maga wielu ofiar, dlatego tak mało jest ludzi z prawdziwym charakterem.

Być zawsze wiernym swoim prze­konaniom, zawsze trzymać się prawdy i prawa — komuż to nie przemawia do serca i nie budzi w duszy szla­chetnego zapału! Gdyby tylko nie było tak niezmiernie trudno te myśli, w czyn wprowadzić! Gdyby tylko w zetknięciu z otoczeniem, przyja­ciółmi, modą i t. d., a wreszcie pod wpływem mego kochanego, wygodnic­kiego „Ja", te piękne plany nie roz­wiewały się tak łatwo!

Trzeba by wziąć za hasło słowa Mickiewicza, wypowiedziane do mło­dzieży francuskiej : Soyez forts, com­me vos glorieux ancêtres et soyez inflexibles comme eux

(Bądźcie sil­nymi jak wasi pełni chwały przod­kowie, i bądźcie niezłomnymi jak oni).

Wychowuj sam siebie!

Realizować w duszy wspaniały obraz, przez myśl niegdyś Bożą dla każdego z nas poczęty — to jest wzniosłe dzieło samowychowania. Pracę tę każdy musi wykonać sam — nikt inny za niego. Inni mogą służyć radą, mogą wskazywać drogę do celu wiodącą, lecz koniec końców sam musisz stworzyć arcydzieło, do któ­rego materiał Bóg ukrył w Twej du­szy. Sam musisz zapragnąć stać się szlachetnym, silnym, czystym czło­wiekiem. Musisz poznać swą duszę, jej ułomności, jej braki. Musisz za­brać się do pracy nad jej wychowa­niem, z tym zrozumieniem, że osią­gnięcie tego celu jest nagrodą wielu wysiłków, poświęcenia, zaparcia się siebie. Nieraz będziesz musiał odmó­wić sobie czegoś, co by Ci miłym było, uczynić zaś, na co nie masz ochoty i z zaciśniętymi zębami, trwać nawet wtedy, kiedy Twoje dobre zamiary, raz po raz spełzają na niczym.

Ukształtowanie Twojego charakteru i całego życia, zależy od wierności w małych rzeczach. „Posiej myśl, a zbierzesz pragnienie, posiej pra­gnienie, a zbierzesz czyn, posiej czyn, a zbierzesz dobry zwyczaj, posiej dobry zwyczaj, a zbierzesz charakter i z nim zarazem zabezpieczysz Twój los". Oto, jak z drobnych myśli i czynów, splata się wątek tego ży­wota!

„W każdej chwili życia z uszano­waniem i miłością patrz na cnotę; nie opuszczaj nigdy najmniejszej spo­sobności czynienia dobrze, nawet gdyby się to sprzeciwiało chwilowej korzyści, czy zachceniu; wdrażaj za­wczasu wolę do przezwyciężenia po­pędów — w ten sposób posiądziesz taki charakter, że będziesz mógł czy­nić wielkie rzeczy, dla obecnych cza­sów i dla przyszłości, i że Twe imię wspominać będą z szacunkiem i z przy­wiązaniem a (Franciszek Kólcsey, — poeta węgierski).

Ale człowiek musi wyrobić swą wolę, wedle woli Bożej. Niema wznioślejszej szkoły charakteru, nad szczere przedsięwzięcie: „Panie, nie moja, lecz Twoja wola niech się stanie!"

Niema cenniejszego samowychowa­nia nad to, żeby po każdej myśli, słowie, czynie, jak najczęściej zada­wać sobie pytanie: „Czy to co rze­kłem lub uczyniłem, było istotnie Twoją wolą? Czy Ty też tego chcia­łeś?

W młodych latach zacznij w ten sposób wyrabiać charakter. Gdy do­rośniesz będzie już za późno. Cha­rakteru nie wyrabia się w wirze ży­cia. I owszem, kto bez ustalonego charakteru wchodzi w zawieruchę życia, łatwo utraci nawet tę odrobinę tężyzny, którą posiadał.

Młodość mistrzu jest rzeźbiarką

Co wykuwa żywot cały.

Choć przemija sama szparko,

Cios jej dłuta wiecznotrwały!

(Z. Krasiński).

Szlachetne i odważne serce.

Teraz już rozumiesz o jakim to młodym chłopcu zwykliśmy mawiać, że to młodzieniec z charakterem! O takim, który posiadając szlachetne ideały i zasady, potrafi przy nich wytrwać, nawet wtedy, gdyby nikt inny na świecie ich nie wyznawał, nawet wtedy, gdyby koło siebie wi­dział samą chwiejność i nikczemność, nawet wśród tysiącznych przeciw­nych, złych przykładów. Wytrwać przy zasadach bezwzględnie, wśród jakichkolwiek okoliczności — o jak to nieraz straszliwie trudno!

Gdy bezlitośni koledzy już od pół godziny, jak psy gończe ścigają i dręczą niepopularnego towarzysza — a ten — jak ścigana przez ogary sarna, na próżno szuka wzrokiem po­mocy, wtedy śmiało wystąpić w obro­nie biednej ofiary — oto miłość, od­waga, wierność przekonaniom. To złote serce.

Gdy niedowarzone młokosy pozwa­lają sobie szydzić z najświętszych prawd wiary, i przeciw naukom ka­techety z godziny religii, wytaczają wśród ordynarnych wybuchów śmie­chu, tanie argumenty ulicznej mą­drości, wtedy, nie obrażając nikogo, z górną odwagą, a umiejętnie, zerwać maskę z podstępnych sofizmatów i błędów i podnieść głos w obronie prawdy wiary — na to potrzeba bo­haterskiego charakteru, prawdziwego heroizmu.

Gdy głosy wesołych towarzyszy, dolatując przez okno, kuszą Cię ślę­czącego nad trudnym zadaniem z al­gebry, nęcąc na świat Boży, do za­bawy, wówczas silnym postanowie­niem wytrwać przy spełnieniu obo­wiązku — do tego potrzeba wiele charakteru i dzielnego serca!

W czasie krwawych prześladowań w pierwszych wiekach chrześcijań­stwa — schwytano raz prostego wie­śniaka i zaprowadzono go przed po­sąg Jowisza. — „Syp kadzidło na ogień, na ofiarę naszemu bogu". — „Nie!" — odrzekł spokojnie Barlaam. Zaczynają go katować, — na próżno. Wreszcie przemocą wyciągają mu rękę nad ogniskiem, tak by płomie­nie dosięgały mu dłoni i sypią na nią kadzidło. „Rzuć kadzidło do ognia, a puścimy cię wolno". „Nie!" powta­rza Barlaam i stoi niewzruszony z wyciągniętym ramieniem. Płomienie bu­chają, już liżą mu dłoń, już rozchodzi się dym kadzidła, ale on stoi nie­złomny! Przepaliła się dłoń, kadzidło zgorzało, lecz stalowe serce męczen­nika Barlaama, nie zaparło się Boga swego.

O jak rzadki dziś między nami taki męczeński charakter! Ten cha­rakter, przed którym z podziwem schylał głowę wieszcz pogański pi­sząc:

Justum ac tenacem propositi virum,

Si fraełus illabatur orbis, lmpamdum ferient ruinae.

Takim był ten żołnierz pompejański, który stojąc na posterunku w chwili wybuchu Wezuwjusza, gdy ognista, paląca lawa wszystko wo­koło niego obracała w perzynę, na krok nie ustąpił z miejsca, na którym postawił go obowiązek.

Tę oto nieugiętość, tę wierność za­sadom, to wzniesione czoło — to na­zywamy charakterem.

Ale dziś gdy rozglądam się między chłopcami, jakież to inne spostrzegam typy! Widzę wyperfumowanych stu­dentów wałęsających się po ulicach; widzę stałych zwolenników kina; wi­dzę amatorów plaży i dancingów; widzę młodzików, kurzących papie­rosy; widzę miłośników brudnej lite­ratury i kryminalnych, detektywi­stycznych powieści.

Czy z takich będzie miał naród wiele pociechy?

Słowa Epikteta.

Już starzy, uczciwie myślący poga­nie doszli do przekonania, że człowiek, choćby był wielkim mędrcem, słyn­nym artystą, światowej sławy atletą lub bogaczem — nic nie wart, jeżeli nie ma charakteru. Przeczytaj nastę­pujące myśli, wyjęte z dzieł pogań­skiego filozofa, niegdyś niewolnika, Epikteta!

„Nie troszcz się o to jak zadośćuczynić wymaganiom żołądka, lecz duszy". (Gnomologium Epicteteum, 20 ed. Schenkl-Teubner, Leipzig, 1898—1899). „Umrzeć raczej, niżbyś miał żyć niecnotliwie". (Fragm. 32, 422). „Niewola ciała zależy od losu, więzami duszy jest zło. Kto jest wolnym cieleśnie, a skrępowanym duchowo, ten jest niewolnikiem, kto w duszy wolnym jest od złego, ten wolnym jest, choćby był więzionym cieleśnie". (Gnom. 32, 470). „Więcej pożytku ma państwo gdy w małych domkach wielkie przemieszkują dusze, niż gdy w wielkich pałacach mie­szkają ludzie o duszach niewolni­czych". (Gnom. 60, 476). „Twoja du­sza jest promieniem bóstwa, synem jego jesteś, uszanuj to. Czyż nie wiesz, że boga żywisz, boga nosisz w sobie?" (II, 8, 12). „Posłuszeństwo względem bogów jest naszym celem, abyśmy w ten sposób mogli stać się podobnymi bogu". (I, 13). „Dusza podobną jest do oblężonego miasta, za którego murami czuwają obrońcy. Jeżeli mury są mocne, — miasto będzie niezdo­byte". (IV, 5, 25). „Jeżeli chcesz być dobrym, uwierz że jesteś złym". (Gnom. 13, 488). „Wstrzymuj się od złego i odrzekaj się złych skłonności". (Fragm. 10, 411). „Czysta dusza o sil­nych przekonaniach, będzie i w czy­nach wzniosłą i niewzruszoną". (IV, 11, 8, 389). „W każdej twej sprawie, wielkiej czy małej, wznoś oczy do boga". (II, 19, 31, 174). „Pouczaj lu­dzi, że szczęście nie tam się znajduje, gdzie oni go szukają w swym zaśle­pieniu i nędzy. Szczęście tkwi w To­bie, w prawdziwej wolności, w po­skromieniu nikczemnej bojaźni, w doskonałym panowaniu nad sobą, w po­tędze zadowolenia i spokoju".

Jakież to wzniosłe myśli, na ustach pogańskiego niewolnika!

Potęga wielkiego celu.

Każdy młodzieniec musi sobie po­stanowić, że chce w życiu osiągnąć jakiś cel wielki, że nie chce zostać tuzinkowym człowiekiem. Ty również wytknij sobie wzniosły cel, o którym nie zapominaj nigdy, ku niemu wy­tężaj wszystkie siły. Nie twierdzę bynajmniej, że tego celu dopniesz w ciągu kilku miesięcy czy nawet lat kilku. Przeciwnie, zdarzyć się może, że nie osiągniesz go nigdy. Nic to nie szkodzi! Skoncentrowanie myśli i dą­żeń, na pewno zbliży Cię do tego celu, który, początkowo zdawał się wznosić przed Tobą na niedościgłych wyży­nach. Kto walczy z całą energią o osiągnięcie wielkiego celu, ten odkrywa w sobie z dnia na dzień nowe zasoby sił, których przedtem wcale nie przeczuwał.

Jak niepojętą jest wytrzymałość ciała ludzkiego, tego dowiodły bez­mierne cierpienia, jakie w czasie wojny wytrzymali żołnierze w oko­pach strzeleckich; tak samo przeko­nasz się dążąc całą siłą do raz wy­tkniętego celu, do czego zdolną być może dusza ludzka o silnej woli.

Tak np. mógłbyś sobie postano­wić — raz rozpoznawszy Twoją główną wadę — za wszelką cenę ją pokonać. Lub: Zeszłego roku, miałeś w świadectwie cztery stopnie słabe i jeden niedostateczny. Na przyszły rok, bę­dziesz miał same bardzo dobre, choćby to nie wiem ile pracy miało Cię ko­sztować. Albo: Z własnej pilności na­uczysz się poza szkołą po angielsku; poświęcisz na to pół godziny dzien­nie, ale naprawdę co dzień pół godziny, bez opuszczeń! I w ten sposób co­raz to więcej.

Chciałbym, byś prócz tych bliskich celów, wytknął sobie jeszcze cel dal­szy. Książki szkolne angielskie, roją się od następujących zdań: „Gdzie ustały miliony ludzi, tam Ty roz­pocznij swą pracę". — „Dla tęgich pracowników, dużo jest jeszcze miej­sca na szczytach". — „Najlepsze miejsca na świecie są jeszcze nie obsadzone". — „Zawsze jest wielkie zapotrzebowanie rozumu i charakteru; na giełdzie życiowej te walory zaw­sze zwyżkują". — I tym podobne. Ja chciałbym również, żeby każdy chłopiec powiedział sobie, że musi zostać wybitnym człowiekiem. Umie­jętnym, wykształconym, dzielnym, lepszym od milionów innych. Nie twierdzę że istotnie stanie się takim.

Ale jeżeli jego myśli i dążenia, orlim lotem wciąż ku wysokiemu celowi wzbijać się będą, na pewno łatwiej doń się przybliżą, niż gdyby, wzorem jaskółki, często w locie dotykały ziemi.

„Ależ w ten sposób — powiesz mi — każdy chłopiec stanie się ambitnym pyszałkiem". Tego się nie obawiam! Przeciwnie można śmiało twierdzić, że im bardziej wzniosły zapał roz­grzewa duszę młodzieńczą, tym ła­twiej pokona on zwycięsko pokusy niskich myśli i zmysłowych chuci. Wielu młodych ludzi upada i ginie moralnie, dlatego właśnie, że zawcza­su nie wytknęli sobie na całe życie, wzniosłego ideału.

Przyjmuję w zupełności hasło rzu­cone młodym przez Carneggi'ego, je­dnego z najbogatszych, a zarazem najpracowitszych amerykanów: My place is at the top! — Moje miejsce jest na czele! Ale nie przez protekcję, pokrewieństwa, i t. p. — lecz tylko przez twardą pracę, przez wierne spełnianie obowiązku, staraj się wy­bić na czoło.

Oczywiście bywają i tacy, którzy niby dlatego się nie uczą ani nie starają się wybić, że są „pokorni", „zadowoleni", „skromni". Lecz pa­miętajmy, że tchórzostwo, to nie cnota, a lenistwo, to nie pokora! Prawdziwa pokora każe człowiekowi mówić: „Je­stem niczym i sam przez się nic nie jestem wart", lecz natychmiast potem dodaje: „jednak niema niczego na świecie, czego nie potrafiłbym speł­nić, z pomocą Bożą!"

Powtarzaj sobie często prześliczne westchnienie jednego ze Świętych: Deus meus! nihil sum, sed Tuus sum! — Boże mój! Niczym jestem, ale Twoim jestem. Módl się często w ten sposób, a obaczysz jaka siła duchowa z tego źródła wytryśnie.

Moc czynu.

Mało co tak imponuje młodym, jak śmiały czyn. I słusznie! Boć to prze­cież jeden z najpiękniejszych owoców męskiej duszy. A co nazywamy mocą czynu?

Przede wszystkim nie marzycielstwo. Niejeden chłopiec cudów boha­terstwa dokazuje, — w wyobraźni.

Takie dziwy opowiada kolegom — nie­stety w imaginacji tylko dokonane — że aż im ciarki przelatują po grzbie­cie. To nie jest moc czynu! Natomiast rozwiązać trudne zadanie z matema­tyki, dobrą polszczyzną przetłuma­czyć łokciowe okresy Liwjusza, wal­czyć ze swymi błędami, — słowem, działać, a nie marzyć, oto siła praw­dziwa!

Tak samo nie jest mocą czynu w gorącej wodzie kąpana, nieroz­tropna porywczość, która bywa dla tylu chłopców nieszczęściem. Rzucać się w wir niebezpieczeństwa, (jakoś to będzie), bez zastanowienia odpo­wiadać od razu na każde zawiłe py­tanie, — lekceważyć, albo i wyszu­kiwać sposobności wiodące do grze­chu, w towarzystwie, w książkach, w kinie, — to żaden dowód siły. Dziś zaczyna uczyć się po francusku, za tydzień zniechęcony trudnościami, ciska gramatykę w kąt, zaczyna na­tomiast zbierać marki, lecz i to po trzech dniach mu się sprzykrzy; znu­dzony daje spokój. Zabiera się do sportów. Przez dwa tygodnie trenuje się zapamiętale od rana do nocy, ćwiczy się we wszystkich możliwych sportach. W trzecim przejadło się, dość ma tego. Wszystko to nie moc czynu! Niemiec wybornie mówi: Erst wägen, dann wagen. Najpierw rozważyć, potem odważyć się. Czyli najprzód spojrzeć w oczy sprawie, zadaniu. Wziąć w rachubę okoliczności. A gdy potem uznasz, że coś wykonać po­winieneś, lub że coś wykonać warto, wtedy nie dać się odstraszyć, ile bądź kosztowałoby to poświęcenia, wytrwałości, zaparcia się siebie. To mój obowiązek, a więc go wypełnię, — to jest moc czynu, to oznaka praw­dziwie męskiego charakteru.

Posłuchaj Adama Mickiewicza:

Razem młodzi przyjaciele, Choć droga [stroma i śliska,

Gwałt niech się gwałtem odciska

Ze słabością łamać uczmy się za młodu!

(Oda do młodości)

Wolność.

Niema słowa które upajałoby mło­dzież tak silnie, jak słowo: „Wolność!" Swobodnie wzrastać! Swobodnie się rozwijać! Swobodnie żyć! Wolny jak ptak! Instynktowne pragnienie cią­gnie młodzież ku wolności. Jeżeli zaś, jest ono instynktownym, tedy jest darem Stwórcy, a jeżeli jest Jego darem, to z całą pewnością wytknął On temu instynktowi wyższe cele. Celem pragnienia wolności nie może być u młodzieży, prześciganie się w robieniu jak największego hałasu na dziesięciominutowej pauzie, ani też wykręcanie się od przepisów szkol­nych. Cel pragnienia wolności może być tylko jeden: potrafić zwalczyć wszystko, co stanowi przeszkodę na drodze naszego duchowego rozwoju.

Każdy instynkt pozostawiony sam sobie, jest ślepy. Ślepym więc jest też instynkt wolności, gdy wyrwaw­szy się z pod wodzy zdrowego roz­sądku, niesie człowieka w przepaść zepsucia i zatraty. Stąd pochodzi, że dzień w dzień patrzymy na smutne losy młodzieży, którą fałszywie po­jęta wolność przywiodła do zguby. Nieokiełznane popędy, ponoszą ich na ślepo ku temu, co na pozór wydaje się dobrym, a jest w istocie szkodliwym, lub odciągają od tego co bez wątpienia jest trudne, lecz jest niezbędne do harmonijnego rozwoju ducha. Tę myśl, wyraził pewien uczeń pisząc do przyjaciela: „Od czasu co mi ojciec pozwolił na papierosy, prze­stałem zupełnie palić — nie smakuje mi już". Oto karykatura pragnienia wolności, które każdy rozkaz lub za­kaz uważa za bezprawne wkroczenie w autonomię własną.

Szczytem dążeń każdego młodzieńca w Twoim wieku jest: być wolnym, niezależnym. Ależ tego samego chcą przecież Wasi rodzice i wychowawcy! Musisz tylko ich zrozumieć i z nimi współpracować. Niestety, niewielu tak czyni. Przeważnie chcą od razu dzisiaj być niezależnymi, podczas gdy naj­przód muszą się do tego wychować. Przez niezależność rozumieją nieład, zwolnienie z pod wszelkich obowiąz­ków, a nie tę wewnętrzną niezawi­słość, która daje siłę, wolność i opa­nowanie niechęci, kaprysów, lenistwa, oraz innych wad emocjonalnego życia.

Cóż więc możesz zrobić, a zrobić systematycznie dla Twego uniezależ­nienia duchowego? Jeżeli w rozkazach rodziców, w przepisach szkol­nych, w Twych codziennych obowiąz­kach, nie dopatrujesz się ogranicze­nia Twej wolności, i nie widzisz w nich na przekór tylko wymyślonych prawideł, których póty tylko trzeba się trzymać, póki inni widzą i pilnują, ale przeciwnie, jeżeli w poddaniu się obcej woli upatrujesz środek do zwal­czania Twego wygodnictwa, złych hu­morów, zachcianek, niestateczności i niedbalstwa, to jesteś na dobrej drodze. Kto w ten sposób pojmuje przepisy i w tym celu wypełnia roz­kazy, ten pracuje naprawdę dla wol­ności swej duszy. „Deo servire regnare est" — mówi łaciński aksjomat, „Służyć Bogu, tyle znaczy co pano­wać".

Ideałem katolickiego wychowania jest młodzieniec harmonijnie się roz­wijający na duszy i na ciele. W naszym pojęciu, ciało jest w pewnym sensie równie święte jak dusza. Uzna­jemy przecież, żeśmy je otrzymali od Stwórcy na to, aby nam było pomocą do osiągnięcia wiekuistego celu. Wy­znajemy, że Syn Boży, przez Swe Wcielenie, uświęcił ciało ludzkie. Wierzymy, że to ciało stanie się kiedyś uczestnikiem naszego żywota wiecz­nego.

Tak więc chrześcijaństwo nie upa­truje w ciele żadnego „diabelskiego” albo z konieczności „grzesznego czyn­nika". Celem jego nie jest zniwecze­nie, lub osłabienie ciała. Usiłuje ono uczynić z ciała robotnika pracującego posłusznie, w służbie wiekuistych ce­lów. Pomimo, że przykazania religii obowiązują ściśle, nie przeszkadzają one Twej wolności, lecz przeciwnie, są podporą i poręką bezpiecznego lotu w górę Twej duszy. Przywiązu­jemy szczep winny do palika, nie dla­tego żeby wolność jego ograniczać, ale dlatego, żeby zamiast pełzać po ziemi, mógł swobodnie wznieść się w górę.

A więc: zdrowe ciało, silna dusza, zdolna znosić najcięższe nawet trudy, opanowanie siebie, wstrzemięźliwość, brak wymagań! — oto powinien być ideał Twego życia.

Wielkoduszna młodzież.

Gdy mówię o wielkich duszach, nie miejcie koniecznie na myśli bohaterów, których czyny zatrzęsły światem w po­sadach, których imiona rozlegają się głośnym echem po całej ziemi, któ­rych nazwiska zapełniają wciąż szpal­ty dzienników. Dla ogółu ludzi ani raz w życiu nie nadarzy się sposo­bność wykonania bohaterskiego czynu. Kiedy więc chłopcy z takim płomien­nym zapałem prawią czego potrafili­by dokazać w takiej a takiej wypra­wie podbiegunowej, lub że potrafiliby zginąć za wiarę, albo wśród dzikich pogan dać życie za Chrystusa Pana, że gotowi są w każdej chwili krew przelać za ojczyznę, i t. p., — wszyst­ko to powtarzam, chociaż jest bardzo piękną próbką zapału, o ile nie jest niczym więcej jak urojeniem bujnej wyobraźni, zaledwie ma jakąś wartość w rzeczywistym życiu. Wątpliwym jest, czy kiedykolwiek nada­rzy się chłopcom sposobność do po­dobnych ofiar.

Wewnętrzną moc tego zapału trzeba więc zręcznie wprowadzić w żagle drobnych obowiązków codziennego życia, a wtedy zaczerpniemy zeń olbrzymią energię. Temu kto chce je­chać tramwajem, na nic się nie zda banknot 500 złotowy; jeżeli drobnych nie ma, konduktor go wysadzi, gdyż tak wielkiego papieru w tramwaju użyć nie można. Tak samo musimy zapały męczeńskie i wielkie ideały patriotyczne zmieniać na drobną mo­netę, by móc ze stałą wytrwałością, spełniać wszystkie obowiązki wypły­wające z przykazań wiary i miłości ojczyzny, — wszystkie, nawet nieznaczne! — Dziś nie czeka Cię śmierć męczeńska za wiarę, a może nawet za ojczyznę nie będziesz po­trzebował ginąć śmiercią bohaterów. Ale wiara i ojczyzna dziś czekają od Ciebie bohaterskiego życia. A to z dwojga trudniejsze! Przykład nie­szczęsnych samobójców wskazuje, że często większej potrzeba odwagi by żyć, niż by umrzeć.

Pewnego razu podczas wojny, szcze­piono naszych żołnierzy przeciw cho­lerze. Czy wiesz co zauważyłem z największym zdziwieniem w szpitalu frontowym, w którym pełniłem służ­bę? Ogromni i muskularni, na schwał chłopcy, którzy ani nie drgnęli wśród gradu kul, drżeli jak liść osiki na widok cieniutkiej igiełki do szczepie­nia. Widzisz jak w szarym, potocznym życiu, na nic się nie przyda za­pał do samych tylko bohaterskich czynów.

Bywają i tacy, u których odwaga jest raczej lekkomyślnością i próżno­ścią niż cnotą. Może nie lękają się śmierci, ale straszliwie boją się cier­pień, które ich w życiu czekają; ten strach zmienia ich w zdrajców, w grzeszników. Z bijącym sercem śledzi publiczność w cyrku, istotnie karkołomne skoki linoskoczków, a czy myślisz, że kto tak lekkomyślnie igra z życiem własnym, potrafi np. odmówić sobie kłamstwa, jeżeli przez nie mógłby się uchylić od jakiejś drobnej nieprzyjemności? Dużo mniej odwagi potrzeba na to, żeby w stycz­niu wśród płynącej kry, wykąpać się w Dunaju, niż na to, żeby w lekkomyślnym towarzystwie, niezachwia­nie wytrwać przy czystych zasadach moralności. Odwagą jest mówić zaw­sze prawdę! Odwagą być uczciwym! Odwagą wytrwać wiernie przy swych zasadach, — oto co czyni młodzień­ca wielkodusznym.

Jaki z ciebie samolub!

Zaprawdę, taki wyrzut z ust ko­legi, czy kogo innego nie przynosi zaszczytu temu do kogo się zwraca. Co to jest samolubstwo? To spa­czona nieporządna miłość własna. Dobrze pojęta miłość własna, jest przykazaniem Bożym, oraz przyro­dzonym instynktem. Jej celem jest samo-zachowanie jednostki, ona nas skłania do unikania wszystkiego co jest szkodliwym. Samolubstwo zaś jest karykaturą miłości własnej. Sa­molubny chłopiec jest przekonany, że on jest środkiem ciężkości świata, że cały świat dla niego istnieje, a przeznaczeniem każdego człowieka, jest być wyłącznie na jego usługi. Nawet wielkie zdarzenia dziejowe, sądzi i ocenia wedle korzyści, jakie stąd dlań wyniknąć mogą.

Im mniejsze jest dziecko, tym bar­dziej podlega panowaniu zmysłów, a przez to tym większym jest samo­lubem. Przypatrz się 4—5 letniemu dziecku. Jak wszystkiego dla siebie wymaga! Wszystko układa koło sie­bie, wszystko znosi do swojego po­koju, żeby dla drugich nic nie zo­stało! U takiego maleństwa ujdzie to jeszcze, (choć je także trzeba przyzwyczajać do myślenia o dru­gich), a nawet nie bardzo mnie je­szcze oburza ten „sztubak" z pierw­szej klasy, który mniej więcej w po­łowie września tak pisze do Mamy: „Mam już w szkole trzech dobrych przyjaciół: od łaciny Julek Wysocki, od rachunków Władek Nowak, od polskiego Józek Miklasiński, są mo­imi najlepszymi przyjaciółmi" — ale im więcej rozwija się Twój umysł, tym bardziej uznać musisz, — nawet jeżeli Cię w domu ku temu nie wy­chowano, że przecież świat nie tylko dla Ciebie istnieje, że nie Ty jesteś najważniejszą na świecie osobą, że dookoła Ciebie żyją miliony i miliony ludzi, na których wzgląd mieć powinieneś. Kto tego nie rozumie, tego nazywamy samolubem.

Dziwna rzecz, że chłopcy nader łatwo stają się samolubami, właśnie w latach rozwoju, czyli w tym przej­ściowym wieku, w którym bywają najdumniejszymi ze swego rozumu i wiedzy. Kto w domu zwykł być nieznośnym, wiecznie niezadowolo­nym, rozdrażnionym, kto dokucza ro­dzicom i rodzeństwu, na nikogo nie zważa, trzaska drzwiami, stroi kwa­śne miny, o tym dziś mówią: „Taki biedaczek nerwowy!" Gdzie tam ner­wowy! Tylko: „Taki biedaczek samolub!" Samolubstwem jest, gdy za­możny uczeń przechwala się przed uboższym kolegą z tego, jaką wspa­niałą podróż odbył podczas wakacji. Samolubstwem, gdy puszczasz drzwi samozatrzaskowe, wiedząc, że ktoś za tobą idzie. Samolubstwem, śmiać się o znajomych, pogrążonych w smu­tku. Samolubstwem, wciąż się z in­nych wyśmiewać, przedrzeźniać ich, i t. p.

Zacznij za młodu ćwiczyć się w słu­żbie bliźnich, w bezinteresowności. Jakież to brzydkie samolubstwo, gdy ktoś szuka w życiu ustawicznie wła­snej korzyści, i gotów bezwzględnie deptać wszystkich, byle dopiąć celu! A w jaki sposób zaszedł on tak da­leko? Może zaczął od drobnostek w latach dziecinnych. Może gdy szli przez zarośla w lesie, on idąc na przedzie, puszczał gałęzie, uderzając idących za nim w twarz, dbając tyl­ko o to, żeby się jemu to samo nie przytrafiło.

A na odwrót, jakiż to zaszczyt, gdy o kimś powiedzą, że jest szla­chetnym chłopcem! Szlachetność jest przeciwieństwem samolubstwa. Jeżeli kolegę spotka jakieś niepowodzenie, pociesz go kilku z serca płynącymi słowami, to jest szlachetne. Gdy spotyka go radość, dziel ją z nim szczerze, to także jest szlachetne. (Samolub wówczas zielenieje z za­zdrości). Jeżeli podzielisz się śnia­daniem z uboższym kolegą, też je­steś szlachetnym. Jeżeli po południu pomagasz komuś odrabiać lekcje, je­żeli starasz się robić innym przy­jemność, jeżeli z delikatnością żą­dasz usług służby i z delikatnością je przyjmujesz, gdy podniesiesz ka­pelusz, który komuś wiatr strącił z głowy, jesteś względnym dla dru­gich, nie myślisz o sobie. Oto jak można w nieznaczące, drobne szcze­góły studenckiego życia wlać wiele duszy, wiele szlachetnego spo­sobu myślenia, wiele miłości bliź­niego!

Wylać ducha na miliony,

Ciałom wszystkim rozdać chleba

Duszom wszystkim myśli z nieba

Nic nie spychać nigdy w dół,

Lecz do coraz wyższych kół

Iść przez drugich podnoszenie.

(Zygmunt Krasiński).

Czy potrafisz powiedzieć nie"?

Bez umiejętności powiedzenia: „Nie!" niema charakteru. Gdy wzbu­rzają się w Tobie złe instynkty i na­miętności, gdy gotuje się w Tobie jak w wulkanie, by przez krater ust znalazły ujście potoki ognistej lawy i trujących gazów obrażonej miłości własnej, gdy pokusa ułudnie nęci Cię do grzechu — czy potrafisz mo­cno tupnąć nogą i krótko a węzłowato wypowiedzieć rozstrzygające, krótkie słówko: „Nie!"? Nie wybu­chnę! Nie zniecierpliwię się! Nie bę­dzie bójki! Nie będzie zuchwalstwa! Cezar w ten sposób odzwyczaił się od wyrażania swych myśli nagle i bez zastanowienia, że nim dał od­powiedz na pytanie, liczył do dwu­dziestu. Znakomity to sposób! A na co przydatny? Na to, żeby nasze lepsze „ja" chwilowo przez nagły wybuch zmysłów przyćmione, mogło odzyskać przewagę i należycie się odezwać.

Pyszną, śnieżną drogą mknie chło­piec na nartach. Na końcu wzgó­rza urwisko! Chłopiec pędzi w dół lotem strzały, lecz oto przed samą przepaścią znakomicie wykonanym zawrotem staje jak słup nad urwistą krawędzią. „Brawo! Świetnie! Gdzie się tego nauczyłeś?" „Oho! — odpo­wiada chłopiec, — nie dziś i nie tu zacząłem. Długo naprzód próbowa­łem, czy potrafię zatrzymać się na mniejszej pochyłości".

Życie jest również biegiem narciar­skim, przerywanym niezliczonymi przeszkodami. Niestety stoczy się w dół i zginie w nim każdy, kto po tysiąc razy nie próbował zatrzymać się i stanąć jak posąg, mówiąc har­do „nie", zrywającej się burzy na­miętności.

Ćwiczenie woli nie jest niczym in­nym, jak celowym wspomaganiem ducha, w walce o niepodległość prze­ciw przemocy ciała. Kto bez słowa sprzeciwu ulega każdemu porywowi instynktów, tego dusza zamienia się na łódź bez steru i popada w prze­rażający bezład. Teraz rozumiesz słowa Pana: Królestwo niebieskie gwałt cierpi i gwałtownicy je posiądą.

Pierwszym warunkiem nabycia cha­rakteru jest: walka z sobą samym i zaprowadzenie porządku w chaosie naszych instynktów.

W wojnie światowej często gło­szono hasło: Najlepszą obroną jest napad. W istocie znaczne są ko­rzyści po stronie atakującego. W wal­nych bitwach Twej duszy najlepiej obronisz swój charakter od porażki atakując jak najwięcej: Co dzień małą jakąś wycieczką napadaj na kryjące się w Tobie nieprzyjacielskie zastępy, które się zwą lenistwem, wygodni­ctwem, brakiem miłości, kaprysem, łakomstwem, chciwością i t. p.

Większy król chuciom gdy nie dał przewagi,

Niż gdybyś złączył boki oceanu

I gdyby Tobie obydwie Kartagi,

Służyły Panu.

(A. Mickiewicz, do Pryska z Horacjusza, Carm. II, 2).

Obawiam się, że nie zechcesz uwie­rzyć jaki dowód niesłychanego pano­wania nad sobą dał Abauzit, uczony przyrodnik genewski. Przez 22 lata mierzył on dzień w dzień ciśnienie powietrza, zapisując skrzętnie swe spostrzeżenia. Pewnego dnia, nowa służąca wzięła się do zrobienia „wiel­kich porządków" w pracowni uczo­nego. Nadchodzi pan i pyta dziew­czyny, gdzie są papiery, które leżały koło barometru. „Papiery? Ach, ta­kie były zamazane, że je wrzuciłam do pieca, a położyłam świeży czysty papier". Otóż to! Powiedz, co byś Ty powiedział? A wiesz co on zro­bił? Skrzyżował ręce, znać było przez chwilę dużą wewnętrzną walkę, po czym rzekł: „Zniszczyłaś wynik 22-letniej pracy, na drugi raz nie ruszaj nic w tym pokoju".

Spróbuj, czy w sprawach nieskoń­czenie mniejszej wagi potrafisz za­chować podobny spokój?

Czy wiesz dlaczego wielu chłop­ców pali papierosy? Dlatego może że im „smakuje"? Gdzież tam! Dla­tego, że inni tak robią. Dlaczego z tak wysokiego piedestału wydają sąd o wszystkim? Bo inni tak ro­bią. Dlaczego są lekkomyślni? Bo inni są tacy.

Wielkiej siły ducha potrzeba, abyś potrafił odważnie bronić Twych mo­ralnych przekonań, Twoich zasad, nawet w towarzystwie, w którym pa­nują wręcz przeciwne poglądy. Im­ponującej wprost odwagi potrzeba, abyś nigdy dla nikogo, nie ustąpił ani na włos z Twych przekonań re­ligijnych. Komu zaś tej odwagi brak, ten jest charakterem słabym, a nie zaś młodzieńcem z charak­terem.

Ach, są przecież młodzi ludzie, co na wojnie rzucaliby się bohatersko na całą sotnię kozaków, a w towa­rzystwie wstydzą się wyznać swą wiarę, bo: „Co ludzie o tym powie­dzą?" Nie brak i takich, którzy wbrew swym szlachetnym pojęciom moralnym, naśmiewają się z brud­nych żartów i sami podobne opowia­dają: „Bo inni tak robią".

Kto ma charakter, ten nie pyta: „Co też mówią inni — żebym i ja tak samo mówił". Kto ma charakter, nie patrzy: „Co robią inni — żebym i ja to samo robił”. Kwiat roztwiera płatki do porannego słońca i nie py­tając co robią inne kwiaty, kąpie swą główkę w ożywczych ciepłych promieniach. Śmiało do słońca! — Oto co mówi sobie młodzieniec z charak­terem. Orzeł nie ogląda się trwożnie na inne ptaki, czy też one także le­cą w górę, tylko lotem strzały wznosi się w czyste wyżyny, śmiało do słońca. W górę, ad astra, — oto również hasło dzielnej młodzieży.

Wielką to dla Ciebie chlubą i bło­gosławieństwem, jeżeli — w razie potrzeby — potrafisz energicznie po­wiedzieć: „Nie". Powiedz nie towarzyszom, nama­wiającym Cię na zakazane rzeczy. Krzyknij nie ślepym żądzom in­stynktów. Zawołaj nie każdej pokusie, która schlebiając, usiłuje Cię usidlić.

Wyjątek z dzienniczka.

Przytaczam parę stron z dziennicz­ka ucznia z V-tej klasy, zamieszka­łego w stolicy. Poznasz z nich dwa odrębne typy: jeden z lekkomyślną bezdusznością daje się unosić prą­dowi, drugi zaś ze stalowym charak­terem potrafi powiedzieć: „Nie".

„Odwiedziłem wczoraj Chełplińskich, lecz zdaje mi się, że nie­prędko tam wrócę. Nowakowski na­mawiał mnie na te odwiedziny i on też zapraszał, i wreszcie się zgodzi­łem, choć — Bóg wie dlaczego — czułem do niego od początku jakiś rodzaj niechęci. Zwłaszcza od czasu, gdy raz po godzinie religii, cynicznie odezwał się do kolegów: „Nauka re­ligii? — To w sam raz dla dzieci, a nie dla młodych ludzi!"

Przede wszystkim muszę opisać je­go pokój. Nawet na tandecie rzadko się widuje taki groch z kapustą! Dzwonię, otwiera mi służący w liberii: „Jaśnie panicz uczy się w swo­im pokoju, proszę tędy".

W pokojach wszędzie oznaki za­możności i dobrobytu. Ogromne ma­lowidła na ścianach, posadzki zasłane najpiękniejszymi dywanami.

Pukam do drzwi pokoju „jaśnie panicza", ale jakoś zdaje się strasz­nie zagłębiony w nauce, bo nie od­powiada. Otwieram cichutko drzwi. Podparty na łokciach, siedzi wpraw­dzie nad jakimś ilustrowanym tygod­nikiem, — ale śpi. Pod tygodnikiem tak umieszczona gramatyka francu­ska, aby na wypadek wejścia ojca, prędko można oba pisma zamienić. Tym razem byłby się „wsypał" po­rządnie.

Zanim rozbudziłem „pilnego ucz­nia", obejmuję pokój szybkim rzutem oka. Na biurku porozrzucane nastę­pujące „przybory naukowe". Dziu­rawa dusza piłki nożnej oblana atra­mentem, krzywka do wycinania wzor­ków z drzewa, pompa do roweru, dalej jedna rękawiczka. Koło niej wyszczerbiona linia, guma do wycie­rania, kupa rozmaitych guzików, a wreszcie zeszyt z zadaniami rachunkowymi. Po drugiej stronie pi­stolet korkowy, korkociąg, zapalniczka, pół łacińskiego słownika (druga po­łowa pod stołem). Bibuła, 50 do 60 zagranicznych znaczków pocztowych, klucz do łyżew, jeden mankiet, — to wszystko rzędem leży koło małej lampy elektrycznej. Na prawo i na lewo książki, powieści i inne w największym pomieszaniu. Tu i ówdzie wygląda podręcznik algebry, lub pol­skiego. Obgryziony kawałek ołówka i cztery stare bilety tramwajowe uzupełniają krajobraz. A wśród tego wszystkiego Chełpliński drzemie słod­ko. Oj, przemknęło mi przez głowę, a nuż dusza tego chłopca w takim samym jest porządku, jak pokój!

A właśnie wtedy się obudził. Ma­chinalnym ruchem chwycił za ilu­strację, żeby ją podsunąć pod gra­matykę francuską, lecz gdy spo­strzegł, że to nie tatuś, z wytworną elegancją wyciągnął do mnie rękę:

„Ach! To ty! Serwus, serwus! Sia­daj proszę! Zapal proszę! Prawdziwe egipskie, doskonałe wyszukanym ruchem wyciąga z ukrytego kąta szuflady garść papierosów.

„Dziękuję Ci. Ja nie palę. Tobie już wolno? Skąd dostałeś?"

„Wziąłem od tatusia — raczej — dostałem — czyli znalazło się. Ty jeszcze nie palisz? Jakiś ty święty! Naturalnie, taki mały chłopczyk je­szcze nie robi tego, co: „nie wolno".

Zawrzało we mnie, lecz pohamowa­łem się i odpowiedziałem spokojnie:

„To prawda, że nie robię tego, czego mi rodzice zakazują. Dotąd zawsze uznać musiałem, że mieli słuszność. Zresztą, nie dlatego nie palę, że mi zabraniają, ale nie palę z zasady. Od zasady nie zwykłem odstępować".

Potem on zaczął opowiadać o swych wakacjach nad morzem i o swoim motocyklu, a potem wszedł na różne głupstwa i świństwem zalatujące żarty, choć widział, że mnie nie ba­wią. Gdy jednak z pomiędzy ksią­żek zaczął wyciągać fotografie ledwo ubranych aktorek, przechwalając się ze swych zdobyczy, skoczyłem na równe nogi i wyszedłem. Wybuchnął wreszcie dawno hamowany gniew i doprawdy bardzo musiałem nad sobą zapanować, żeby na odchodnym powiedzieć mu tylko tyle: „Daruj, ja myślałem, żeś mnie zaprosił na zabawę godną człowieka".

Po tych niesmacznych odwiedzi­nach musiałem przejść się nieco za miasto. Jakaś nieprzeparta siła pchała mnie w ten czysty wieczór na świe­że powietrze. Był to zimowy wie­czór, mroźno iskrzyły się gwiazdy. Przechadzałem się tam i nazad sa­motnie, wznosząc ku niebu niespo­kojną duszę i jakby w modlitwie mówiłem w sercu: „O gwiazdy! Wy czyste jesteście! Promienne i nieska­lane! A jak pełno błota na ziemi i jakie brudne na niej dusze! — Długo tak błąkałem się, pogrążony myślą o wiekuistej czystości.

Tak skończyła się moja pierwsza wizyta u Chełplińskich, a to pewne, że następnej nie będzie".

Latawiec w drutach telegraficznych.

Podstawą każdej cnoty jest pano­wanie nad sobą. Gdy tylko ktoś staje się sługą swych instynktów, w tej chwili traci rdzeń swego du­chowego życia: panowanie nad sobą. Kogo bez oporu ponoszą, kim mio­tają żądze, ten nie tylko nie jest młodzieńcem z charakterem, ale prze­staje nawet być człowiekiem. W po­jęciu „człowieka" zawarta jest umie­jętność oporu bezprawnym pożąda­niom ciała i jego nieokiełznanym wybuchom. Z przerażeniem doświadczamy w życiu, że nie tylko dzieci — u których przeważnie jeszcze panują zmysły, — lecz i dorośli tak często działają pod wpływem pierwszych impulsów, tak mało miewają opano­wania i zastanowienia, czy czyny ich są słuszne, uzasadnione, czy wio­dą do celu oraz jakie będą ich na­stępstwa. Obrażona próżność i gniew, chwilowo wzburzona zmysłowość i pycha, popychają ich do czynów, których po pięciu minutach szczerze żałują. Olbrzymia większość grze­chów nie istniałaby na świecie, gdy­by ludzie dobrze się nauczyli jednej jedynej cnoty: potrafić rozkazywać samym sobie.

Filozofa pogańskiego Pratesa ma­larz Nikodrom pewnego razu tak silnie uderzył w twarz, że aż spu­chła. Czy wiesz jak się Prates ze­mścił? „Oddał mu" — pomyślisz. Gdzież tam! Na spuchniętej twarzy położył napis: „Oto czyn Nikodroma”! Tak dowiedziało się o mala­rzu całe miasto, że ma słabą duszę, że łatwo daje się unieść popędliwości.

Wer mit dem Leben spielt,

Kommt nie zu Recht,

Wer sich nicht selbst befiehlt,

Bleibt immer Knecht.

(Goethe).

(Kto z życiem igra, nic nigdy nie sprawi, Kto sobie nie rozkazuje, zawsze będzie niewolnikiem).

Jeden z moich uczniów jeszcze ina­czej załatwił podobną sprawę. Nie­chcący potrącił kolegę, — ten też do zaczepki skory, oddał mu krzycząc: „Jesteś największe bydlę na świe­cie!" A wiesz co grzecznie i spo­kojnie odpowiedział mu ten dzielny chłopiec?: „Ależ proszę cię! Jak możesz do tego stopnia się zapo­minać !"

Mówią, że dzisiejsi ludzie bardzo materialistycznie myślą. Smutny to fakt, lecz istotnie tak jest. A jednak, nawet ci ludzie o światopoglądzie grzęznącym w błocie, składają hołd głęboki człowiekowi, w którym duch zwyciężył materię. Z jakimż to za­pałem witał przed kilku laty cały świat wiadomość, że Amundsen nie­ustraszony badacz biegunów po wielu trudach dotarł do bieguna południo­wego! A jak szczerym było współ­czucie, gdy nadeszła wieść, że

Schackleton zamarzł w odległości za­ledwie kilku mil od upragnionego celu i t. p. Co czci ludzkość w tych odkrywcach? Przecież nie otworzyli ani nowych kopalni diamentów, ani nie wymyślili nowych maszyn! Święci ona w nich triumf ducha ludzkiego nad ciałem, nad materią, nad siłami przyrody.

Spotkałem raz na ulicy pewnego małego miasteczka gorzko płaczącego chłopczyka. Całymi dniami męczył się nad zrobieniem papierowego la­tawca, kleił go, ozdabiał, a gdy go wreszcie wypuścił, zaplątał mu się w druty telegraficzne. Piękny lata­wiec bezwładny zwisał na drucie, kołysany tam i sam podmuchami wiatru, strzępił się coraz bardziej, a chłopczyk opłakiwał pod słupem, swą zniweczoną, z takim staraniem wykonaną pracę.

Dusza w każdym młodym wzbija­łaby się w górę, lecz — niestety — na mieliznach wątpiącego rozumu, na podwodnych skałach niemoralności, w sieci żądz, więźnie ona u bardzo wielu. A biedni chłopcy, czasem nawet nie umieją płakać, że pięknie w górę wznoszący się latawiec za­plątał się w druty telegraficzne i po­darł się na nich na strzępy. Bacz, by i Twoja, w górę wzbijająca się dusza, nie uwięzła w szponach na­miętności i w nie karczowanych gą­szczach nieporządnych instynktów.

Contra torrentem. (Przeciw prądowi.)

Przedstaw sobie w jakiejś wielkiej wojnie głównego wodza, który za frontem kieruje i stanowi o losie setek tysięcy żołnierzy. W jednym pokoju głównej kwatery, koło którego nie wolno nikomu głośno mówić, sie­dzi wódz pochylony nad ogromnymi kartami geograficznymi, na których dokładnie są oznaczone: każda droga, każda rzeczka, każda pozycja baterii lub przednich straży. W przyległych pokojach roi się jak w ulu. Dzwoni telefon, huczy sygnał telegrafu iskro­wego, uganiają motocykle i samo­chody, wchodzą i wychodzą meldun­kowi oficerowie, lotnicy składają ra­porty z wyniku swych lotów obserwacyjnych, a wódz, nie może się oddać wrażeniu tego zgiełku. Spo­kojnie, z zimną krwią, przenikliwym rozumem musi ważyć i wypracować rozkazy. On jest punktem stałym w powodzi wirujących zda­rzeń: jest obrazem samodzielnego charakteru.

Kto niezłomnie trwa przy swoich przekonaniach, nie troszcząc się o otaczające go szyderstwa i hałasy, ten jest młodzieńcem z charakterem. 'contra torrentem! Przeciw prądowi!

Kto się wciąż dopytuje: „Co też tam powiedzą ludzie?" ten nie tylko nie ma charakteru, ale jest nie­wolnikiem względów ludzkich. Daniel w 14-tym roku życia popadł w nie­wolę i dostał się na dwór królewski Nabuchodonozora. Łatwo sobie wy­obrazisz, jakim był otoczony przepychem i pokusami. A co było jego hasłem? „Ja pomimo wszystko po­zostanę wiernym mojemu Bogu i nie będę jadł zakazanego mięsa". Trzy lata trwała pokusa, on jednak zacho­wał czystość duszy wśród wszel­kich ponęt marmurowego pałacu. Był młodzieńcem z charakterem!

Przeczytaj, co pisze pewien słu­chacz uniwersytetu w czasie wojny światowej: „Zdaje mi się, że dosta­łem się między najgorszych chłop­ców. Jestem osamotniony, bez po­dobnie myślących przyjaciół. — We­soła tu wprawdzie kompania, lecz wszystko na złe obraca. Przekręcają piosenki i wymyślają takie dodatki, o jakich nawet pomyśleć nie wolno. Głośno czytują książki, opisujące szczegółowo najgorsze sprośności. Muszę słuchać rzeczy, o których na­wet pojęcia nie miałem. A najpaskudniejszą gębę miał nasz kapral, ochotnik, który odrobinę swej wie­dzy na złe obracał. Gdy tylko było możliwym, ulatniałem się z izby. Czasem jednak było to niepodobień­stwem. A wtedy siadywali wszyscy koło stołu, a kapral zaczynał swoje ordynarne sprośności. Ja zajmowa­łem się czym innym, nie chcąc na nich zwracać uwagi. Wtedy mnie do tego zmuszano. I od tego czasu wszyscy się na mnie zawzięli. Każdą służbę zwalali na mnie, za najdrob­niejsze nawet przewinienia ja odpo­wiadałem. Już chciałem wnieść skargę, gdy mnie przeniesiono gdzieindziej, jestem znowu wolnym i nie zmu­szają mnie do słuchania sprośności". — To był bohaterski młodzieniec, samodzielny charakter! Śmiał stawić opór prądowi.

W czasie komunizmu, (na Węgrzech) zakazana była modlitwa przed go­dziną. Do jednej ze szkół stolicy przychodzi do klasy „towarzysz nauczyciel" i każe chłopcom siadać. Chłopcy stoją. „Co to znaczy? Sia­dajcie!" Chłopcy odpowiadają chó­rem: „Jeszcześmy się nie modlili". Oczy towarzysza zaczynają ciskać błyskawice: „Wiecie, że nie wolno się modlić!" — „Jeszcześmy się nie modlili", rozbrzmiewa ponownie. Co było robić? „Więc się módlcie", była odpowiedź. To także byli bohater­scy chłopcy.

Człowiek z silną wolą, potrafi so­bie torować drogę jak wodospad wśród skał, a odważne, samodzielne, z charakterem dusze, wznoszą się na kształt piramid, wśród jałowego pustkowia nikczemności dzisiejszego świata. Bohaterstwo wzruszające świat w posadach, niewielkiej liczbie przypada w udziale. Bardzo prawdopo­dobnie i w Twoim życiu nic podob­nego nie zajdzie. Lecz życie twe bę­dzie pełne bohaterskich przykładów, jeżeli drobne obowiązki codzienne, spełnisz z wytrwałym zapałem i z wier­ną obowiązkowością.

A nie bój się tak bardzo krzyka­czy! Jeżeli śmiało podniesiesz głos w obronie twych zasad, spostrzeżesz w niezliczonych wypadkach, jak lę­kliwie cofnie się Twój napastnik. To nie rozjuszony byk, gotów prze­bić cię rogami, to raczej wielki ślimak, chowający trwożliwie rożki, przy pierwszym zetknięciu z tward­szym przedmiotem.

My dorośli widzimy z wielką rado­ścią, że młodzież dzisiejsza znacznie jest religijniejszą, niż młodzież z przed 20—30 lat. Ale też, albo wierzącą będzie, albo zginie europejska kul­tura. Myśliciel indyjski Rabindranath Tagore stwierdził w czasie swej eu­ropejskiej podróży, że moralność, szczycącej się chrześcijaństwem Eu­ropy, stoi niżej od moralności pogań­skiego Wschodu. Przeczący istnie­niu duszy, ideału, nadprzyrodzonych celów, Boga, duch materializmu XIX wieku, popchnął do upadku całą za­chodnią kulturę, i niema potęgi, która by ją od zagłady uratować mogła, oprócz młodzieży, umiejącej na nowo wierzyć, przejętej zapałem dla ideal­nych celów, oprócz młodzieży konse­kwentnie religijnej. Konsekwentnie re­ligijnej — to znaczy takiej, która nie tylko z metryki jest katolicką, ale która ma odwagę być nią w życiu, która w każdym czynie, w każdym słowie, w każdej myśli, wyciąga do ostat­nich granic konsekwencje z tego wzniosłego przeświadczenia: Jestem katolickim młodzieńcem! Bo jeżeli nim jestem, to konsekwentnie według tego żyć powinienem, teraz w moim studenckim życiu, później zaś w za­wodzie życiowym. Zawsze i wszędzie chcę być wiernym mym przekona­niom religijnym!

Bóg niech będzie twoją myślą

Twym przymiotem cnota,

Twoim szczęściem, szczęście drugich

Ozdobą — prostota!

Pojedynek.

„Ależ proszę Cię, uważaj z kim masz do czynienia! Przecież od sze­ściu minut mam prawo się pojedyn­kować!" — palnął świadom swej wyż­szości, poczciwy zresztą chłopak ko­ledze, — gdy ten po ogłoszeniu wyniku matury, popchnął go, scho­dząc ze schodów.

Całkiem poważnie biedak mówił, w świętem przekonaniu, że czegoś wielkiego dokazał. A tymczasem gdzież tam! Był on po prostu jednym z tych, którzy nie śmią płynąć prze­ciw prądowi. W jego powadze tkwiły wszystkie fałszywe pojęcia i prze­starzałe sposoby myślenia, którymi dzisiejsze społeczeństwo mylnie stara się bronić pojęcia honoru. Nie bę­dzie więc zbytecznym, gdy i o tym kilka uwag przeczytasz. Przecież z ust najlepszych młodzieńców sły­szy się niekiedy: „Prawda, pojedynek jest głupstwem, jest przeżytkiem prymitywnego sposobu wymierzania sprawiedliwości w zamierzchłych cza­sach. Ale trudno. Są położenia w któ­rych uniknąć pojedynku niepodobna. Wypadki, w których inaczej nie mogę uzyskać satysfakcji!"

Otóż to, satysfakcji. Uzyskanie za­dośćuczynienia powinno być celem pojedynku. Ale ten, który kłamał, który oszukiwał, szkalował, powtarzał, a ja mu to w oczy powiedzia­łem, jakiem prawem ma żądać sa­tysfakcji? Niech się poprawi, niech swych dotychczasowych przewinień żałuje, jedyna to dlań droga do od­zyskania dobrej sławy. Czy, gdy ten nicpoń chwycił za szablę, lub pisto­let, dowiódł przez to samo, że jest uczciwym? Dowiódł jedynie, że po­trafi lekkomyślnie narażać życie. Czyż nie robi tego samego każdy włamywacz, morderca, linoskoczek i pogromca dzikich zwierząt?

Zastanów się tylko trzeźwo, a wnet uznasz, że pojedynek jest narzędziem zupełnie nie odpowiednim do uzyska­nia zadośćuczynienia. W pojedynku są trzy możliwości: Obydwaj zostali poranieni, więc któż tu otrzymał za­dośćuczynienie? Ranną została strona niewinna, — obrażona, — gdzież tu satysfakcja? A wreszcie zdarzyć się może, że istotnie dostanie się

obrażającemu, a nawet powiedzmy: umrze z ran. Cóż teraz będzie? Dzisiejsze prawodawstwo tak głośno twierdzi, że przed prawem wszyscy jesteśmy równi. Z dumą o tym my­ślimy i pięknie to brzmi, niema co mówić. Lecz w tym sęk! Gdy dwóch parobków zacznie się dźgać nożami, w chwili gdy im się już mocno ku­rzy z czupryny, dostają się na kilka miesięcy do aresztu; choć czyn swój popełnili w stanie do pewnego stop­nia niepoczytalnym. A równocze­śnie, jeżeli po długim treningu i przy­gotowaniu, dwóch „panów" z zimną krwią, świadomie, z zastosowaniem mistrzowskiej techniki, posieka się na kawałki, dostają za to, trzy dni wygodnego więzienia. Gdzież tu „rów­ność" XX wieku? Czy nie pojmu­jesz, jak dalece obraża to najprymi­tywniejsze nawet poczucie prawa? Na całym świecie rozlega się skarga: Zginęło poszanowanie prawa wśród ludu. Jakżeż ma ono żyć w niższych warstwach, gdy brutalne pogwałce­nie go w wyższych, uchodzi bezkar­nie. Cieszyłbym się, mój bracie, gdy­byś dorósłszy, śmiał stawić czoło klęsce pojedynków. Pojęcie charakteru bowiem, bynajmniej nie wymaga pojedynkowania się.

Wiem dobrze, że jest wielu poważnie myślących mężczyzn, którzy skutek przekonań religijnych, oraz trzeźwego rozsądku, potępiają po­jedynek, a jednakże w pewnych położeniach, — mówią — „pod naci­ekiem pojęć towarzyskich”, nie od­ważają się wyłamać z pod przymusu pojedynku. Postępują w podobnych wypadkach zupełnie niesłusznie. Honor polega na moralnej nieskazitelności człowieka, a więc wyłącznie przez własne nikczemne postępki, można swą cześć zniweczyć. To już zaiste wręcz pogańskie pojęcie, jakoby z zewnątrz pochodząca obelga, obraza, pozbawiały honoru obrażo­nego. Szlachetni Rzymianie zamiast się pojedynkować, udawali się z takimi sprawami do sądu, a przecież nie byli tchórzami!

„Honor i odwaga są szlachetnymi przymiotami duszy, których z bronią w ręku zdobyć nie można, podłość zaś lub tchórzostwo stanowią plamę duszy, której krwią zmyć niepodobna".

(Kard. Jan Csernoch, Książę-Prymas Węgier).

Przyznaję, że jeszcze głęboko jest zakorzenione i liczne zbiera ofiary, to bezrozumne towarzyskie wyobra­żenie, które nie w drodze prawa, lecz nieodpowiednim narzędziem po­jedynku, chce karać za ubliżenia. To także wiem, że lekkomyślny sąd niektórych dziś jeszcze piętnuje ja­ko tchórzów tych, którzy nie hołdują temu staroświeckiemu zwyczajowi; dlatego, tym bardziej potrzebujemy mężów odważnych, których życie osobiste byłoby imponującym dowo­dem charakteru, a którzy ośmieliliby się zerwać z tym przestarzałym po­jęciem. Ja sam, znam osobistości o rozgłośnych w towarzystwie i w po­lityce nazwiskach, których życie po­stawiło na najbardziej zagrożonych posterunkach, a których otacza naj­większa cześć, mimo to, iż głoszą otwarcie, że z powodu swych prze­konań religijnych, nigdy pojedynko­wać się nie będą. Oczywiście sta­wiają samym sobie najsurowszy prze­pis, nie obrażania nikogo. Bo wciąż ubliżać innym, na to żeby potem usunąć się od zadośćuczynienia, to nie chrze­ścijaństwo, lecz tchórzostwo i podłość.

Gdy zaś mimo wszystko, krew­kość Cię uniesie, — jesteśmy przecież ludźmi — wierz mi: dużo większej siły ducha potrzeba na to by przeprosić i popełnioną krzywdę naprawić, niż do tego, by wydać po­jedynek.

Pojedynek jako środek samoobrony jest pozostałością z owych nieokrze­sanych czasów, kiedy to każdy sam sobie musiał wywalczać sprawiedli­wość i prawo. W cywilizowanym świecie natomiast, nikomu nie wolno samemu sobie wymierzać sprawie­dliwości. Pracuj więc i Ty, własnym przykładem, aby ta plama tak samo zniknęła spomiędzy nas, jak zni­knęła, poprzednio również ogólnie uznana i przyjęta, zemsta krwi. Do­prawdy nie jest godnym odważnego młodzieńca, by z powodu barbarzyń­skiego terroryzmu pewnej warstwy -społecznej, gwałcił i zduszał w so­bie swe szlachetniejsze zasady.

Niedawno słyszałem o chłopcu, który pojedynkował się z drugim w takich okolicznościach. Jeszcze w VI~tej klasie się pokłócili, następ­nie przez lata podsycali w sobie chęć

zemsty, aż wreszcie nadszedł wielki dzień, szczyt ich marzeń, w którym się „uprawnieni do pojedynku". Mój Boże, czyż może być, żeby niemądre dzieciaki, którym tak zielono w głowie, otrzymywały patent „doj­rzałości”?

Owszem niech każdy młodzieniec chętnie niesie w ofierze krew i ży­cie za Prawdę, za Ojczyznę, za Wia­rę, za ideały, — ale nigdy dla głu­piej opinii publicznej! Pojedynek jest grzechem przeciw Bogu, grze­chem przeciw sobie samemu i prze­ciw bliźniemu, a na dobitek olbrzymim głupstwem.

Widzisz, jakiej ogromnej odwagi składa dowód wiara katolicka, wal­cząc od stuleci przeciw tej głupocie a wykluczając ze społeczności Ko­ścioła pojedynkujących się; staje ona w przeciwieństwie do pojęcia ogółu i nie spocznie aż ludzie dojdą do rozmysłu. Dziś rozprawiamy z uśmie­chem politowania o ludziach śred­niowiecza, którzy palili na stosach czarownice. Człowiek przyszłości tak samo nie będzie w stanie po­jąć, że mogły być czasy, w których się szablami siekli, by w ten spo­sób „ratować swój honor"!

Po tym wszystkim główne pyta­nie: Co mógłbyś zdziałać przeciw pojedynkom? Wytępić je zupełnie? — Na to za mało znaczysz. Lecz i na tym polu możesz dużo czynić. Szanuj cześć innych, a nie będziesz potrzebował się pojedynkować. Mło­dzieniec, który nie nawykł słowem i czynem oddawać każdemu należny mu szacunek, oczywiście łatwo może się znaleźć przed lufą pistoletu. Nie pozwalaj, aby w Twej obecności spotwarzano innych, a zapobiegniesz wielu pojedynkom. Gdy zaś o po­jedynku będzie mowa, nie ukrywaj, że wedle Twego przekonania, poje­dynek w ogóle nie jest stosownym narzędziem do obrony czci, a o tym również bynajmniej nie jesteś prze­konanym, że szablą posiekana twarz, na pewno pokrywa uczciwą duszę. Gdy Twój przyjaciel z kimś się poróżni, staraj się załagodzić sprawę bez pojedynku. Nie ten jest boha­terem kto w pojedynku zwycięża, ani też największym bohaterem ten, kto pobije przeciwnika, lecz ten, który sam siebie przezwyciężyć po­trafi.

Słuchaj co pisze czterysta lat temu wielki poeta:

Komu dowcipu równo z wymową dostaje, Niech szczepi między ludźmi dobre obyczaje: Niechaj czyni porządek, rozterkom zabiega, Praw ojczystych i pięknej swobody przestrzega (Jan Kochanowski).

Na nagrobku pewnego wielkiego męża wyryto następujących słów kilka:

Victor hostium et sui! Cztery zaledwie słowa — a bezmierna po­chwała! „ Zwyciężył wroga i siebie"! Tylu potrafi pierwsze, a jak niewielu ostatnie!

„Victor hostium et sui!" „Zwycięzca wroga i siebie!"

Niema chyba nic trudniejszego dla 14-to czy 16-to letniego chłopca, w którym kipi jeszcze młode i bujne życie, jak panowanie nad sobą, za­stanowienie, cierpliwość.

Nie odpowiedzieć przeszkadzają­cemu koledze, nie dać dobrze po łbie temu, kto mnie niesłusznie zaczepił, nie oddać miarki za miarkę, jeżeli ze mnie ktoś się naśmiewa, to doprawdy niezmiernie trudno. A dopieroż, uwierzyć w dodatku, że to nie tylko nie tchórzostwo, nie bojaźliwość, ale najpiękniejszy kwiat mę­skiej dzielności, to nieomal jeszcze trudniej. A jednak tak jest! I w tym znaczeniu słuszne są słynne słowa Goethe'go:

In der Beschränkung zeigt sich erst der Meister,

Und das Gesetz nur kann uns Freiheit geben.

Mistrz okazuje się dopiero w ograniczeniu,

A prawo tylko, wolność dać nam może.

Panowanie nad sobą nie jest biernym milczeniem, nie jest bezczynną rezygnacją, lecz jest objawieniem karnej woli, która umie zapanować nad każdym położeniem, i która po­trafi naprzód rozważyć znaczenie sło­wa, jakie wypowie.

Opanowanie dlatego nie cieszy się uznaniem młodych, że błędnie tłu­maczą sobie jego znaczenie. Opano­wanie bynajmniej nie znaczy, że ma­my znosić każdą napaść z baranim niedołęstwem, lub bez słowa chować do kieszeni każdą obrazę. Nic po­dobnego! Kto panuje nad sobą, może też stawić czoło napaści; nie zejdzie przez gwałtowne wybuchy, przekleń­stwa i bicie na niski poziom swego napastnika, lecz pełnym godności za­chowaniem i rozważnym słowem, przyprowadzi go do porządku. Czło­wieka, co nie posiada panowania nad sobą, można przyrównać do nie umiejącego chodzić, który ledwo na no­gach się trzyma, co krok się potyka i innych ludzi potrąca.

Wspaniały przykład męskiego pa­nowania nad sobą, dał Pan Jezus, gdy w czasie przesłuchania jeden z żołnierzy uderzył Go w twarz. Nieprawdaż, Pan mógł na miejscu ukarać bluźniercę. A co uczynił? Z podziwu godnym spokojem rzekł: Jeślim źle powiedział, dowiedź tego, jeżeli dobrze, dlaczego mnie bijesz?

Wieża zamkowa, czy chorągiewka na dachu?

W średniowiecznych miastach wid­nieją często ruiny murów obronnych, lub starych zamków. Nawet jeżeli mały gmach w gruzach leży, wieża zamkowa zazwyczaj opiera się ni­szczącej sile czasu. A gdy te, kilka stuleci pamiętające wieże, swym nie­wzruszonym, kamiennym wzrokiem spoglądają. na nurt nowego życia, tryskającego u ich stóp, to wyglą­dają wśród gwaru i ruchu miast dzi­siejszych na wcielenie charakteru. Pod nimi wszystko się zmienia, na­gina, przystosowuje, przeinacza, lecz one stoją niewzruszenie, nie znając ustępstwa.

Myśl stateczną z mądrą głową

Twardym murem zawżdy zowią,

Co się nigdy nie uniesie,

A nie błądzi jako w lesie.

(Mikołaj Rey z Nagłowic).

Jak ta stara wieżyca była niegdyś najsilniejszą obroną mieszkańców zamku, tak dziś mąż z charakterem jest najsilniejszą podporą ludzkiego społeczeństwa. „Gdzie bądź postawi­łoby Cię powołanie, bądź tam czło­wiekiem w całej pełni i nie opuszczaj Twej placówki!" — to głosi Ci nie­ma wymowa odwiecznych wież. „Po­patrz, nie za jeden dzień mnie zbudowano, z wielu głazów dźwignięto mnie w górę, z wielkim trudem i w pocie czoła powstałam, ale też za to stoję niewzruszona od stuleci!"

Prawda mój drogi, jak łatwo chwieje się Twoja dobra wola! Jak często postanawiasz z wielkim rozmachem: Teraz już pójdę drogą charakteru, odtąd świadomie pracować będę nad wyrobieniem mojej woli — lecz, nie­prawdaż? wystarczy kilka godzin, kilka dni i opada płomień zapału, ogień gaśnie, a Ty pozostajesz jakim byłeś. Latami, może dziesiątkami lat, budowano wieżycę zamkową, a Ty za jeden dzień chcesz zostać wielkim charakterem? Tylko droga grzechu jest z początku przyjemna i kwiatami wysłana, choć na jej końcu czeka straszne rozczarowanie; kroczyć drogą cnoty z początku nie­łatwo, lecz krok za krokiem będzie łatwiejszy, a przy końcu czeka Cię pokój dobrego sumienia.

Gdy tak spoglądam na wieżę, na­gle spostrzegam, że coś na dachu kręci się to w tę to w inną stronę. Raz tak się kręci, to znowu inaczej — ach! to chorągiewka na dachu!

Nie ma stałego, wytkniętego kierunku, chciałoby się powiedzieć: Nie ma zasad, nie ma charakteru. Gdyby go miała, na próżno wiatr koło niej by świstał! Od zasad odstąpić, z prze­konań ustąpić, dlatego, że tak wy­godniej, lub dla lepszej kariery, bo na całym świecie taki wiatr wieje, — oto natura chorągiewek na da­chu. Ale powiedz tylko: Czy ten, który w zasadach, w czynach, w prze­konaniach, daje się powodować ze­wnętrznym okolicznościom, względom ludzkim, jest prawdziwym mężem?

A jednak ilu takich chłopców sam znasz? Są to ci, co nie umieją stać na własnych nogach, duchowo mało­letni, którzy wciąż tylko oglądają, co też powiedzą sąsiedzi?

Sumienie się odzywa: „Nie idź do teatru na tę sztukę, nie idź do tego kina, zaniechaj tego złego towarzy­stwa !" „Bardzo to pięknie, ale prze­cież „tamci" tam chodzą, „tamci" tak się bawią. Ja sam mam być wy­jątkiem?"

Znów odzywa się sumienie: „Słu­chaj! Nie czytaj tej książki. Słysza­łeś, że jest pełna moralnego brudu, po co masz nurzać białą szatę Twej czystej duszy w śmierdzącej kałuży? Dobrze, nie przeczytam. Ale zjawia się przyjaciel: „O ty świętoszku, takiś to jeszcze dzieciak!.. Co? Ja dziecko!"... I czyta książkę. Czyta, a dusza grzęźnie w błocie.

Tak, tak, oto sposób myślenia i postępowania chorągiewki na dachu.

A więc namyśl się, czym chcesz być: potężną wieżą, czy chorągiewką na dachu? Niewolnikiem nędznego względu ludzkiego, czy niewolnikiem sumienia?

Na głębszych fundamentach wyższy mur stać może,

I wyższy rozum tylko, na głębszej pokorze.

(A. Mickiewicz).

Niewolnik sumienia.

Niewolnik sumienia! O cóż to za świetny tytuł detektywistycznej powie­ści! — pomyślisz sobie. Tymczasem mylisz się. Najpiękniejsza to po­chwała, jeżeli można o młodzieńcu powiedzieć: Oto pan swej woli, a nie­wolnik swego sumienia. Jeżeli je­steś zdolnym, być niezłomnie wier­nym i konsekwentnym wobec wszyst­kiego, co nakazuje sumienie, jesteś młodzieńcem z charakterem.

Przy wozie jest mały trzpień, za­mykający każdą oś. Gdy wypadnie, wóz toczy się jeszcze czas jakiś, lecz wreszcie koło odpada, a wóz się przewraca.

Na drodze do wyrobienia charak­teru, są również takie na pozór nie­znaczne, drobne rzeczy. Należy do nich bezwzględne obstawanie przy głosie sumienia. Bądź więc powol­nym sługą, posłusznym wykonawcą głosu twojego sumienia.

Dwóch wrogów walczy przeciw Twemu sumieniu. Po pierwsze, cały otaczający Cię świat, po drugie, po­kusy Twoich własnych nieporządnych skłonności i budzących się in­stynktów.

Miewasz niekiedy chwile takiego zachwytu, że odrywając się niemal od ziemi, ulatujesz w czyste świe­tlane wyżyny. Postanawiasz iść zaw­sze za głosem sumienia. Nigdy nie zboczyć z uczciwej drogi. Postana­wiasz, że nigdy nie powiesz, nie po­myślisz czegoś, co byłoby grzechem.

Wówczas czujesz się tak szczęśli­wym! Tak Ci lekko, błogo. A co spostrzegasz w następnej chwili? Że przykazań boskich nie wypełnia ten i ów kolega; w tej książce, w tej sztuce teatralnej, w tym kinie wy­szydzają bezustannie Twoje szla­chetne zasady. A teraz przychodzi na Cię ta oto trudna próba: Jeżeli cały świat jest złym, czy potrafisz mimo to sam pozostać dobrym? Jeśliby cała szkoła składała się z nikczemnych chłopców, czy potra­fiłbyś zachować wierność dla Twych szlachetnych ideałów? Jeżeliby wszy­scy kłamali, wszak Ty nigdy! Jeżeli inni chłopcy wykręcają się od Mszy św. w niedzielę, Ty nigdy! Jeżeli w rozmowach swoich nurzają się w brudzie, Ty nigdy!

Ale nadchodzi jeszcze inna próba. Nie tylko z zewnątrz ukrywają się nieprzyjaciele Twego męstwa, znaj­dziesz ich również wewnątrz, w sa­mym sobie.

Sumienie nazywają, i słusznie, gło­sem Boga. Któż nie dosłyszał w so­bie nigdy Jego słowa? Kiedy chło­piec miał ochotę zrobić coś nieuczci­wego, ozwał się w nim ostrzegający głos, jakby ktoś pociągnął za dzwo­nek: „Nie rób tego, nie rób tego!" Gdy dotkniesz cudzej własności, zno­wu dźwięczy dzwonek. A gdy sil­niejsza wielka pokusa do ciężkiego grzechu Cię wabi, to jakby trzech ludzi biło w wielki dzwon na alarm, w Twej duszy tak jęczy sumienie! „Nie czyń tego!"

Kładę Ci to jak najgoręcej na sercu, nawyknij od młodu do bez­względnego posłuszeństwa dla głosu sumienia. Teraz rozstrzyga się py­tanie, czy będziesz w przyszłości su­miennym mężczyzną. Sumienny czło­wiek jest dla społeczeństwa tym, czym dla budynku filar, na którym cały spoczywa.

Z bólem łam się z młodu hardo,

A dochowaj słowa wiernie.

(Wincenty Pol).

Kto jest niewolnikiem sumienia, ten jest niewolnikiem Boga, być zaś niewolnikiem Boga, to największa wolność. Nie znam piękniejszej nad tę pochwałę, którą powiedziano o pew­nym młodo zgasłym pośle do parlamentu angielskiego: „Cała jego istota była nacechowana dziesięciu przy­kazaniami”.

Nie bój się nikogo, prócz Twego własnego sumienia. Niedobrze świad­czy o charakterze, gdy z obawy przed względem ludzkim, przed kry­tyką, przed drwinami, zaniedbujesz coś, co sumienie pochwala lub naka­zuje. Chłopiec, który nie śmie się modlić lub w kościele nie śmie uklęknąć, bo „inni zobaczą", nie jest niewolnikiem sumienia, tylko tchórzliwej bojaźni ludzkiej.

Jak bardzo słusznie pisze Huxley:

„Prawdziwa męskość polega na sil­nej woli, kierowanej przez delikatne sumienie".

Kto przy każdym postępku bojaźliwie śledzi, co też drudzy powie­dzą, ten niema ani woli, ani dojrza­łego charakteru. Kto w działaniu idzie za sercem, a nie słucha rozu­mu, kto nad surowsze może obowiązki przedkłada przyjemne zachcianki, ten nie jest silnym charakterem.

Nicht dein Herz nach seinem Wunsch,

Nach der Pflicht frag' dein Gewissen!

(P. W. Weber).

Nie serca pytaj o życzenia,

O obowiązek pytaj się sumienia!

Królowie perscy w ten sposób usi­łowali zapewnić sobie sen spokojny, że umieszczali w poduszce pod gło­wą 50.000 talentów w złocie (olbrzy­mia suma). Cesarz Kaligala nie zadawalał się strażą nocną, lecz ka­zał się też strzec przez dzikie zwie­rzęta, by nikt nie mógł doń dotrzeć. Artemon umieścił nad swą głową wielką tarczę, żeby go nie zabiła po­wała, gdyby się przypadkiem w nocy zawaliła. Wszystko na próżno! Naj­lepszym środkiem nasennym jest spokojne sumienie.

Ein gutes Gewissen ist ein sanftes Ruhekissen.

(Do­bre sumienie jest najmiększą po­duszką).

Bądź panem woli, a niewolnikiem sumienia! Św. Piotra z Werony, mę­czennika zamordowano sztyletem dla jego wiary. Po pierwszych pchnię­ciach wołał odważnie: „Credo! Wie­rzę!" Gdy konając, zbroczony krwią własną, sił już nie miał przemówić, uma­czał palec w krwi własnej i napisał na ziemi: „Credo!" Był mężem ż charakte­rem, bo był niewolnikiem sumienia.

Przeszkody do wyrobienia charakteru.

Rozliczne są przeszkody na drodze rozwoju charakteru, wielu chłopców niestety potyka się o nie i charakter traci.

Jedną z przeszkód rozwoju charak­teru — jak to już poprzednio mo­głeś wyczytać — jest wieczna oba­wa, że choć w tej sprawie mam po­ważne przekonanie, ale cóż powiedzą ludzie, gdy za nim pójdę? Kto ustawicznie ubiega się o poklaski i łaski ludzkie, a nawet gotów jest dla nich zaprzeć się swoich zasad, z tego oczywiście nie będzie nigdy pewny charakter. Młodzieniec z cha­rakterem nigdy nie dba o to, co lu­dzie powiedzą o jego postępkach, lecz troszczy się, co powie o nich sumienie. Cóż to za opłakany widok, gdy np. młodzi „ze względu na to­warzystwo", (raczej zaś z bojaźni ludzkiej), prowadzą takie rozmowy, dają się pociągnąć do takich czynów, na które z przerażeniem wzdryga się ich uczciwa dusza, gdy znajdują się sami i nie stoją pod wpływem wzglę­du ludzkiego!

Drugą przeszkodą do wyrobienia charakteru, są nieokiełznane siły sza­lejące w naszym własnym wnętrzu; dopóki nie zaprowadzimy porządku w tej dżungli, dopóty o charakterze mowy być. nie może. W duszy każ­dego chłopca tkwi jedna lub druga większa namiętność, t. j. panująca wada: tę rozpoznać i zabrać się do niej ostro — jest najpewniejszą dro­gą do wyrobienia charakteru. Nie trać więc czasu nad tępieniem roz­maitych drobnych usterek. Chwyć za kark Twoją największą wadę a z innymi łatwiej sobie dasz radę. U jednego chłopca np. największa bieda z wygodnictwem, które leni się do każdej pracy, u drugiego wieczne łakomstwo, u trzeciego nie­pomierna gadatliwość, u czwartego gwałtowne wybuchy gniewu, lub przeczulona miłość własna, ambicja, krnąbrność, i t. p. Wszystko to są buntownicy w państwie Twej duszy i biada ci w późniejszym wieku, je­żeli zawczasu nie okujesz ich w kaj­dany.

Największym niebezpieczeństwem na drodze wyrobienia charakteru jest ta okoliczność, że postęp dokonuje się tu powoli. Praca nad samowy­chowaniem jest wysiłkiem cierpliwo­ści długich lat i całych lat dzie­siątków.

Uczyłeś się już zapewne o prawie krystalizacji? Jeżeli tak, to wiesz, że jeżeli w rozczyn, w którym roz­puszczone są i zmieszane rozma­ite ciała, włożymy maleńki kryszta­łek, pocznie się z niego wyłaniać ja­kaś tajemnicza siła przyciągania, która powoli, powoli, pociągnie doń wszystkie te składniki rozczynu, które mają tę samą z kryształkiem naturę. Kryształek zwolna będzie się powiększać, a jeżeli przez parę miesięcy nic nie zakłóci tego powol­nego przebiegu krystalizacji, w końcu wyrośnie z maleńkiej odrobiny wielki śliczny kryształ. Ale tylko wtedy, jeżeli krystalizacja miała przebieg spokojny! Jeżeli krystalizacji prze­szkodzimy, wytworzą się same nie­regularne ułomki kryształu.

W ten sam sposób odbywa się krystalizacja duszy. Jeżeli Twej świa­domości wciąż podsuwasz szlachetne, wzniosłe, idealne myśli, — one jak­żeby na podstawie duchowego powi­nowactwa chemicznego, wywołują coraz to nowe podobne myśli z głębi Twej duszy, a gdy przez lata młodo­ści Twojej będziesz zawsze utrzymy­wał się w tym samem usposobieniu, dobre Twe popędy wyrosną w po­ważny kryształ, który potem już po­trafi oprzeć się każdej niezgodnej ze sobą myśli i nie pozwoli jej się rozpanoszyć.

Ale w „rozczynie" duszy ludzkiej nieraz aż nadto „nasyconym", krąży wiele atomów moralnego zła.

Bywają chłopcy, którzy w mło­dzieńczych latach, przez bezustanne upadki, przeszkadzają krystalizacji dobra w swych duszach. Upadki moralne skupiają oczywiście atomy zła i dlatego z takich chłopców wy­twarzają się karykatury dusz: mętne, niekształtne kryształy.

Spadające liście.

Wielką przeszkodą do wyrobienia charakteru jest szybkie tętno życia dzisiejszego świata, jego szalony pęd, tysiączne i tysiączne wirujące i ści­gające się wrażenia. Szczęśliwy mło­dzieniec, który dziś nawet potrafi po­święcić jak najwięcej czasu na zajęcie swym rozwojem duchowym, który do wieczornej modlitwy doda parę minut czasu, by choć przez chwilę wejrzeć w głąb duszy, by stwierdzić czy nie osadziły się dzisiaj na kry­sztale jego duszy, niepożądane ato­my, ziarnka piasku, (a może czasem nawet całe kamienie grzechu?)

Kto z dnia na dzień, bez zastano­wienia, nie troszcząc się o nic, daje się unosić prądowi, ten nigdy sam siebie znać nie będzie. Jakiż to stan godny politowania: Każdy uczeń zna dzisiaj okolice Alaski, wyliczy bez pomyłki dopływy Jang-tse-kjangu, ale własnej duszy nie zna! Gdyby ją znał, mu­siałby się wzdrygnąć przed przera­żającą ilością pustoszących życie pasożytów i zarośli, w których gęst­winie, tak bujnie mnożą się — krew ssące, a nawet zabijające młode ży­cie — dzikie potwory rozpasanych namiętności.

Tacy młodzieńcy, nawet w wieku dorosłym nie będą samodzielnymi: pozorne zyski materialne, względy ludzkie, jak też fale namiętności, rzucać ich będą z jednej skały ze­psucia na drugą, jak zimny listopa­dowy wicher pędzi tysiące zżółkłych, opadłych, zamarłych liści.

Podmuchem pędzone liście, — dusze-liście.

W dorosłym wieku, będą ci mło­dzieńcy, jak rzucone do rwącej rzeki kawałki drzewa, które, unoszone przez prąd, dokąd płyną i poco? Będą jak owce, które pędzą za wiodącym je baranem, nie myśląc dokąd i dla­czego? Będą jak chorągiewka na dachu wieży, kręcona tam i sam, nie wiedząca nawet jakie wichry nią obracają. Wi­chrem pędzone liście — dusze-liście!

Krzyż zasługi.

W czasie wojny światowej otoczył pewnego razu przemagający oddział Moskali garstkę naszych żołnierzy i wparł ją do opuszczonej chatki. Wynik walki nie mógł być wątpliwy. Przywódca Rosjan wezwał naszych do poddania się, — gwałtowny ogień karabinowy był odpowiedzią z chaty. Wtedy Moskale ze swej strony za­sypali ją gradem kul, i póty trwało ostrzeliwanie, aż strzały z wnętrza poczęły rzednąć, a wreszcie całkiem ucichły. Rosjanie przypuścili szturm do walącej się izby. Stanęli jak wryci na widok, który roztoczył się przed ich oczyma. Na ziemi, gęsto trupami zasłanej, leżał w ostatnich drganiach śmierci, zbroczony krwią własną, młody porucznik. I wrogów w jednej chwili ogarnęło współczucie. — „Dlaczego nie poddaliście się? pyta porucznika dowódca. Widzieli­ście przecież naszą przewagę?" — Po­rucznik z wielkim wysiłkiem podźwignął się nieco z ziemi, a wskazując na pierś, odpowiedział: „Kogo u nas zdobi ta odznaka, ten się nie pod­daje." Pierś zdobił mu Krzyż Za­sługi.

Synu drogi! Gdy walczysz z prze­szkodami na drodze wyrobienia cha­rakteru, myśl i Ty o tym Krzyżu, który przy Chrzcie świętym, z poca­łunkiem miłości, włożył na Twą du­szę Pan Jezus i powtarzaj często:

Krzyż wbity na Golgocie tego nie wybawi,

Kto sam na sercu swoim, Krzyża nie wystawi.

(Adam Mickiewicz).

Osty w zasiewach.

Spojrzyjcie w maju na zielone pole oziminy! Wśród świeżej zieleni roz­wijającej się pszenicy, tu i ówdzie podnosi głowę oset, kąkol, różne chwasty. Dziś nieszkodliwe jeszcze, wyglądają zupełnie niewinnie, lecz w miarę rozrastania, pędy ich stają się coraz kolczastsze, coraz ostrzejsze.

Synu, Ty również jesteś w maju życia, i możesz zauważyć na roli Twej duszy powolne panoszenie się ostów. Twoja niegrzeczność, krną­brność w latach dziecięcych, nie by­ły jeszcze zbyt groźne, ale w miarę jak dorastasz, każda Twoja wada staje się brutalniejszą, kolczastszą, o ile nie podjąłeś przeciw niej szla­chetnej walki samowychowania.

Co będzie z chłopca, który tej walki nie podejmuje i nie troszczy się o swą duszę? Co będzie z tego, któremu z roku na rok, przedłużają się tylko nogi, rozszerzają płuca, ro­śnie ciało, ale którego nic nie obcho­dzi rozwój duszy? Co będzie z nie­go? Ha, darmo! osty, ciernie, chwast wszelaki rozwiną się w nim niesły­chanie bujnie, wszak wiesz, że one nie tylko nie potrzebują starania, lecz przeciwnie, z upodobaniem rozmna­żają się na zaniedbanej glebie, da­wny zaś, dobry zasiew zmarnieje, aż go wreszcie zaduszą wybujałe ziel­ska. Taki chłopiec, gdy mu coś w domu rozkażą, odpowiada na roz­kaz dąsami, minami. Pytają go o coś, on tylko ze złością ramionami rusza. Nie podoba mu się coś, trza­ska drzwiami, jakby z armat strze­lano. Urwie mu się sznurek od bu­cika, klnie na potęgę. Gdy w zaba­wie, przypadkiem ktoś go potrąci, oddaje mu od razu w dwójnasób. Jeżeli nawinie mu się słabszy, bę­dzie go z radością naciągał... Jednym słowem, „nieznośne" z niego chłopczysko. Biedak z tym samym wy­siłkiem, mógłby był zostać chłopcem z charakterem! Idealnym nawet mło­dzieńcem, gdyby zamiast zaniedby­wać rozwój swej duszy, zaczął był zawczasu plewić osty w młodym za­siewie.

Baczność Synu! Chwasty pienią się w każdej duszy. Nawet i Two­jej! Lecz roztropny chłopiec nie po­zwoli im się zakorzenić i wzmacniać, lecz ciągłą czujnością i walką wypleni je z siebie. Te nieustanne utarczki zwiemy walką o samowychowanie.

Zygmunt Krasiński, modli się w Psal­mie Dobrej Woli:

Ojcze, Synu, Duchu,

Błagamy Ciebie: stwórz w nas serce czyste

Odnów w nas zmysły, z dusz wypleń kąkole

Złud świętokradzkich, — i daj wiekuiste

Śród dóbr Twych dobro — daj nam dobrą wolę!

Walka duszy.

W duszy wieczna wre walka mię­dzy dobrem a złem. W pewnym wieku, (w latach rozwoju), walka ta bywa szczególnie zacięta, później

słabnie wprawdzie nieco, lecz nigdy nie możemy o sobie ze spokojem powiedzieć, że jest ostatecznie wy­grana.

Kto w nas walczy i przeciw komu?

Ledwo doszedłeś do 5 lub 7 lat, a już uczułeś w sobie pierwsze po­jawienie się nieprzyjaciela. Uczułeś w sobie coś, co mogłoby Cię popro­wadzić do złego. Jakiś niby oło­wiany ciężar, który pociąga Cię w głębinę, w bezdenną otchłań mo­ralnego zła. Jakieś straszliwe dzie­dzictwo, które wiara nasza zalicza do skutków grzechu pierworodnego, a które się nazywa: Skłonnością do złego.

Wiedzieć o tym, jest dla Ciebie — niezmiernie pożyteczne. Wiedzieć, że z natury swej człowiek raczej skłania się ku złemu niż ku dobre­mu. Przecież Ty sam doświadczy­łeś tego wielokrotnie, ileż to prze­szkód piętrzy się na drodze ideal­nego ukształtowania duszy naszej! Znamy te wspaniałe ideały które Pan Jezus wytknął jako cel ludz­kiego, a więc także naszego życia, zapał nas ogarnia wobec wzniosłych

Jego nauk, pragnęlibyśmy według nich żyć. — Lecz niestety — rów­nocześnie spostrzegamy w sobie jakieś tragiczne rozdwojenie. Dobro, podobałoby się, ale grzech bardziej jeszcze nęci. Ideał podnosi w górę, ale grzech ściąga w dół. Lubiłbym wzlatywać wysoko, na śnieżne, czy­ste szczyty idealnego życia, ale po­kusa do grzechu przygniata mnie ciężarem ołowiu. Powiedz, mój chłop­cze, czy nie czułeś jeszcze nigdy w sobie tego wielkiego zmagania, mocowania się, tej wrzącej walki, którą mały „sztubak" z przygoto­wawczej klasy, w swoim naiwnym narzeczu określił pytaniem: „Dlaczego, proszę, być złym jest tak dobrze, a być dobrym tak źle?"

Otóż widzisz, kto w tym boju zwy­cięża, ten jest bohaterskim mło­dzieńcem.

Więc są i nie bohaterscy chłopcy? A jakżeż, — są! I to ilu! Idzie uczeń ulicą, drugi zaczyna mu do­kuczać. — Dłoń zaciska się w pięść, zaczyna się bójka. — To wcale nie bohater; ten tylko, kto umie poha­mować swą naturę, swoje złe skłonności, ten jest bohaterem. Ten jest bohaterem, który, gdy np. wpadnie mu w oko na ulicy jakiś sprośny plakat, lub nieprzyzwoity obraz, od­wraca się od niego natychmiast. Jeżeliś kogoś obraził, czy potrafisz od razu poprosić o przebaczenie? To często wymaga bohaterstwa! Jakkol­wiek ciągnie Cię pokusa do grzechu, czy potrafisz wytrwać na drodze uczciwości? — To jest bohaterstwo!

Bez ofiar.

„A więc dobrze! Mieć charakter! I ja tego chcę! Prowadzić życie we­dle ideału — i ja o to się staram. Ale, czyżby nie można wynaleźć ła­twiejszej do tego drogi? Czy tylko droga ofiary prowadzi do wyrobienia charakteru? Nie można by go zdobyć jakoś taniej, bez ofiar?"

Niestety tutaj targować się nie można. „Kto chce mnie naśladować, niech weźmie swój krzyż i idzie za mną", mówi Pan Jezus. Kto chce z Panem zamieszkać w Jego króle­stwie niebieskim, temu nie wolno opuścić Go, na kamienistej drodze krzyżowej. Ale powiedz mi zresztą, co też na świecie, dają dziś „za darmo?” Nic, ale to zgoła nic. Popatrz tylko, jak się ludzie zamęczają, jak pracują dzień i noc, dla przemijających, ziem­skich wartości. A Ty największy Twój skarb, Twój charakter, chciał­byś zdobyć bez pracy, „za darmo"?

„Temu to dobrze", — wzdycha nie­jeden chłopiec, widząc przyjaciela wśród rozkoszy i zabaw. „Jak miło być lekkomyślnym! Ileż to przy­jemności ma ten wciąż bawiący się, balujący chłopiec!"

Gdybyś tylko wiedział, mój drogi, jak bardzo się mylisz! Gdybyś mógł zajrzeć mu w to serce, które wiecznie tylko ugania się za ziemskim uży­waniem, cóżbyś tam ujrzał? Myślisz, że radość, zadowolenie? Zobaczyłbyś tylko pustkę, wymuszony uśmiech. Słuszność ma Pismo święte: Lecz bezbożnicy są jako morze wzburzone (Iz. 57,20). Miotani nawałnicą namięt­ności, rzucają się niespokojnie, a chmu­rzą się ponuro, gdy choć trochę uci­sza się wicher.

Przeczytaj o tym zdanie, sławnego angielskiego filozofa, Stuarta Milla: „Kto nigdy nie odmówił sobie rzeczy dozwolonej, po tym z pewnością nie możemy się spodziewać, żeby umiał się wyrzec rzeczy zakazanej. Nie wątpimy, że nadejdzie wreszcie czas, kiedy wdrażać będą dzieci i młodzież do regularnego ćwiczenia w ascezie i zaparciu się siebie, i jak w staro­żytności będą ich uczyć, odmawiać sobie przyjemności, stawiać czoło niebezpieczeństwom i dobrowolnie znosić cierpienia".

Dlatego przepisuje religia katolicka zaparcie się siebie, ćwiczenie woli, ascezę.

„Ascezę? Brrrr!" — powiesz sobie ze wstrętem, gdyż nabito Ci głowę bajkami, że asceza oznacza katowanie samego siebie i wytępienie wszelkich uciech życia.

A więc patrz! W pierwotnym zna­czeniu słowo to oznacza: „staranne wyrobienie", a grecy rozumieli przez nie, to przygotowanie i trening, którymi przysposabiali się zapaśnicy do zawodów, aby w ten sposób wydobyć na jaw i wyzyskać w pełnej mierze, wszystkie, nawet ukryte swe siły.

Charakter jest również owocem walki, zawodów, wyścigów. Staranne wyrobienie samego siebie, nie uda się bez ćwiczenia i dlatego właśnie, wiara nasza święta przepisuje ćwi­czenie zaparcia się siebie, aby przez nie dopomóc nam w wyrobieniu cha­rakteru.

Bez ofiar i bez zaparcia, nie osiąga się ziemskiej nawet pomyślności, a Ty chciałbyś rozparty na poduszce wy­gody, zdobyć najwyższy cel: Szla­chetny charakter?!

Wiesz zapewne, że kiedy ktoś przygotowuje się do zawodów, musi trenować się w dwóch kierunkach. Z jednej strony ćwiczy się dzień w dzień, aż mu kości trzeszczą. Je­żeli np. ma stanąć do wyścigów wio­ślarskich, wstaje o świcie, idzie pie­szo do przystani klubu wioślarskiego, siada do skifu, wiosłuje pocąc się bez miary, aż opalony jak Murzyn, zziajany, wysiada po trzech godzinach, aby jutro, pojutrze i całymi tygod­niami, zaczynać znowu to samo. Z drugiej strony, żyje nad wyraz wstrzemięźliwie, powstrzymując się od wszelkiego używania. Palić mu nie wolno, alkoholowe napoje są mu jeszcze surowiej wzbronione. Co wie­czór bardzo wcześnie kładzie się spać i t. p. A na co całe to zaparcie? Dla zdobycia małego srebrnego me­dalu i chwały pierwszeństwa. A Ty byś się ociągał, w zapasach, których nagrodą jest charakter?

Patrz, oto myśl uderzająca! Każdy ponosi w życiu ofiary, różnica polega tylko na celu, w jakim je ponosi. Widziałeś np. skąpca? Jak biedę kle­pie, jak ciuła grosz do grosza! Ledwo, że coś do ust weźmie, chodzi ob­darty, nie śmie wyjść na przechadzkę, żeby mu się buty nie darły. Ukróca wszelkie swoje wymagania, żyje bez radości i bez przyjaciół. A dlaczego? By majątek zebrać. Poświęca on swą indywidualność, radość, honor dla pieniędzy, — to chyba ofiara nie lada! A więc czyż dla wznioślejszych, sto­kroć wyższych celów, nie warto po­nieść ofiary?!

Popatrz na człowieka próżnego! Ile on się od rana do wieczora nie nagoni, nie namorduje. Jak zuchwale naraża swe życie, byle tylko zyskać głośne imię. Ile nocy nie prześpi, ile się natańczy, naskacze, napoci - salonowiec! Czy potrafiłby zadać sobie choćby tylko połowę tego trudu, aby dopomóc bliźniemu?

„W każdym człowieku ukrywa się święty i złoczyńca", powiedział wielki francuski kaznodzieja, Lacordaire. Złoczyńca w Tobie sam przez się wzmacnia się i rozrasta, nawet jeżeli to nie pielęgnujesz; natomiast, aby święty został panem Twojej wewnętrz­nej istoty, potrzeba twardej pracy, potrzeba dzielnego samowychowania.

Tak jest! bez walki nic nie wskó­rasz. Kto rzeźbi posąg, musi mozol­nie odbijać z surowego bloku mar­muru wszystko, co na nim niepo­trzebne; kto chce własną duszę wy­kuć na arcydzieło, musi ją rzeźbić bez ustanku. Piękny posąg nie da się wykonać w krótkim czasie; tym mniej nie można naprędce załatwić się z charakterem. Potrzeba doń wytrwa­łej, należycie rozłożonej pracy. Hasło Karola V niech będzie i Twoim: Plus ultra! Jeszcze więcej! Jeszcze dalej!

Pytano Zeuxisa, dlaczego wykoń­cza swe obrazy z tak wielkim sta­raniem? — „Bo dla wieczności pra­cuję" — odrzekł. Ty, drogi mój chłop­cze, pracując nad Twą duszą, na­prawdę pracujesz dla wieczności. Czyż możesz więc żałować trudu?

Mnich pogromca zwierząt.

Wielu chłopców byłoby gotowych, jak młody Siegfried, zabić smoka w lesie, ale nie mają cierpliwości do walki ze smokiem złych skłonności, zagnieżdżonych w duszy. A przecież, jaki to błogosławiony trud, ta praca!

Opat pewnego starego klasztoru, zapytał raz wieczorem jednego z za­konników: „Nad czym dziś praco­wałeś bracie?” „Ach, — odpowie­dział, — tyle mam codziennie roboty, że gdyby nie pomoc Boża, nie star­czyłoby na nią mojej własnej siły. Muszę codziennie obłaskawiać dwa sokoły, dwa jelenie powstrzymywać, dwa sępy do posłuszeństwa zmuszać, jednego robaka dusić, jednego niedź­wiedzia poskramiać, i jednego cho­rego pielęgnować". „Cóż Ty ple­ciesz, — rozśmiał się opat, — prze­cież w całym klasztorze niema takich zwierząt!" „A jednak są, — odparł mnich, — dwa sokoły, to moich dwoje oczu, na które wciąż muszę uważać, by nie patrzyły na grzeszne rzeczy. Dwa jelenie, to moje dwie nogi: muszę je hamować, by mnie nie niosły do grzechu. Dwa sępy, to moje dwie ręce: muszę je przymu­szać do pracy i do spełniania do­brych uczynków. Robak: to mój ję­zyk, muszę go trzymać na uwięzi, by nie pytlował grzesznie i nada­remnie. Niedźwiedź to moje serce: muszę wciąż borykać się z pychą i miłością własną. Chorym zaś jest całe moje ciało, którego muszę strzec, by nie popadło pod jarzmo zmysłów".

Walka przeciw nieporządnym in­stynktom jest i dla Ciebie podobną pracą pogromcy zwierząt, jak zresztą każdy, który chce rozwinąć w sobie dzielny charakter, musi dzień za dniem to zadanie spełniać.

Chłopiec troskliwy o swój chara­kter, nigdy nie będzie w taki sposób usprawiedliwiał swych błędów: „To darmo! Taka już moja natura! takim się urodziłem lecz ustawicznie i usil­nie pracować będzie nad udoskona­leniem swej duszy”. Mów więc sobie często: „Jeżeli są we mnie dzikie zwierzęta, poskromię je! Nie będę takim, jakim się urodziłem, lecz ta­kim, jakim chcę być!"

Wir sind hier um zu werden, nicht um zu sein! (Seiler),

„Jesteśmy tu, aby się sta­wać, nie żeby być".

Nie uskarżaj się nigdy, że jesteś takim, lub owakim, namiętnym, gwał­townym, żądnym chwały, popędliwym i t. p. Namiętność sama w sobie, nie jest nieszczęściem, staje się nim na­miętność niepohamowana. Niepo­dobna dokonać wielkich dzieł, bez wielkich namiętności, nie masz więc bez nich, ani wielkich ludzi, ani świę­tych. Namiętność jest wiatrem na morzu. Gdy wiatr opada, stoją bez­władnie statki z obwisłymi żaglami. Ale podmuch wiatru nie wystarcza. Wszystko od tego zależy, czy umie­my pochwycić wiatr w żagle, by nas pchał do celu, bo jeżeli nie, to łódź naszą tylko przewróci. Katolickie wy­robienie charakteru, nie żąda abyś się z Twych namiętności wyzuł, lecz abyś je mądrze przemienił na towa­rzyszów broni, na sprzymierzeńców. Nie słuchaj więc ich rad, lecz posłu­guj się ich siłą, bo namiętność jest wprawdzie złym doradcą, ale dobrym pomocnikiem.

Każda namiętność jest jak ogień: Może być błogosławieństwem, lub przekleństwem, — jak wyraża się Schiller w Pieśni o Dzwonie:

Wohltätig ist des Feuers Macht,

Wenn sie der Mensch bezähmt, bewacht.

Dobroczynną jest ognia potęga,

Gdy ją człowiek poskramia i nad nią czuwa.

Jakkolwiek gwałtowną byłaby Twoja krewkość, choć wiele może odziedzi­czyłeś złych skłonności (temu nie jesteś winien), nie upadaj na duchu, nie skarż się. Czyń wszystko dla uszlachetnienia Twej duszy i niech Ci stoi na pamięci wielka, pociesza­jąca prawda: Facienti quod est in se Deus non denegat gratiam, „temu, który czyni wszystko, co jest w jego mocy, Bóg nie odmawia łaski”.

„Wstał lewą nogą".

I w duszy bywają zmiany pogody. Czasem cudna, słoneczna — tryska z Ciebie dobry humor, kiedy indziej, sam nie wiesz czemu, złośliwa, prze­nikliwa mgła osiada Ci na duszy. Raz tak raźno idzie Ci robota, jesteś w dobrym usposobieniu. Innym ra­zem słota, nieprzyjemności, małe nie­domagania i t. p., odbierają Ci ochotę do wszystkiego. „Wstał lewą nogą", mówią wtenczas ludzie o Tobie. „Je­stem w złem usposobieniu mówisz Ty sam.

Zaprawdę usposobienie nie od nas zależy, za nie więc odpowiedzialni nie jesteśmy nie jesteśmy. Ale to już od nas za­leży, czy staramy się nad złem uspo­sobieniem zapanować, albo czy w speł­nianiu naszych obowiązków, zdajemy się na łaskę i niełaskę naszych do­brych, lub złych usposobień. Słu­sznie, wyzyskuj dobre usposobienie, jeśli w nim jesteś, bo wtenczas dużo łatwiej idzie robota. Ale kto wtedy tylko się uczy, gdy jest w dobrem usposobieniu, ten nigdy nie wykona gruntownej pracy. A szczególnie, co z nim stanie się później, gdy zacznie zaniedbywać obowiązki swego za­wodu, pod pozorem, że nie był dziś do nich dobrze usposobiony?! Gdy ktoś nie jest do czegoś usposobiony, niech wyrobi w sobie to usposobie­nie! Niech zmusi się do pracy. Czy ona smakuje, czy nie! Wszystko jedno! To mój obowiązek, więc go spełnię!

„Ale cóż warta taka robota”, — zapytasz. Co warta? Będzie miała tę olbrzymią wartość, - że przyzwyczai Cię do spełniania obowiązku., Przy­zwyczai Cię, aby nie usposobienie rozkazywało Tobie, ale Ty jemu.

Ale nadto, nie tylko przy pracy bądź panem swego usposobienia, ale i w zetknięciu się z drugimi. Jeżeli nawet jesteś w złym usposobieniu, niech tego nie zauważy Twoje oto­czenie, nie daj mu tego odczuć przez grubiaństwo, kwaśne miny, niezado­wolenie. Ileż to razy przyszło się lu­dziom wstydzić obraźliwych słów i czynów, które bez zastanowienia nie­rozważnie im się wymknęły, pod wpły­wem złego usposobienia! Ileż to razy wychodzą nam z ust wyrazy, które, jak po niewczasie dopiero spostrze­gamy, innych przykro dotknęły. „Mój Boże! Przecież nie chciałem! Ani przy­puszczałem, że taki to obrót weźmie!" Nieprawdaż? Późny żal!

Prawdziwa wielkość duszy objawia się wśród ciosów, w niebezpieczeń­stwie, w niedoli. Pozostać ufnym w nieszczęściu, z wzniesionym czo­łem wziąć się za bary z losem, nie dać się złamać, to cnota dębów, skał i wielkich dusz! To samo twierdzę o zwalczaniu złych usposobień, humorów.

W najgłębszych odmętach morskich, dokąd ani promień słońca nie prze­nika, gdzie przyroda jest bezbarwna, gdzie ciepłota wiecznie bliską jest zera, gdzie maleje ilość powietrza zawartego w wodzie, gdzie cięży na­pór olbrzymich mas wody, — tam jeszcze na dnie oceanu, żyją rzecz dziwna, świecące ryby. Nic tu nie przenika ze źródła światła, z promie­niejącej energii słońca, ponury, przy­gnębiający mrok ogarnia wszystko, a oto mądrość Stwórcy nie zapomniała nawet o tych mrocznych głębinach: Te ryby same sobie zapalają świa­tełka. Po bokach niektórych, błyszczą jak perły, świecące gruczoły, na czubku głowy innych, rodzaj praw­dziwej soczewki skupia blask gru­czołów, i wzmacniając go, jak praw­dziwy reflektor, rozsyła promienie w ciemnościach.

A więc i w najciemniejszej otchłani morskiej tętni promienne, w świetle skąpane życie! Jeżeli tylko dusza Twoja jest w porządku, nie bądź nigdy posępnym; przygnębionym, bez humoru. Nie wstawaj nigdy „lewą nogą". Miej złoty humor idący w za­wody z świegocącym ptakiem, i nim przezwyciężaj złe usposobienie. A zwłaszcza, bądź źródłem, które umie tryskać życiem, radością, po­godą, światłem, nawet wtedy, gdy w domu przygnębienie spowodowane przez troski materialne, oraz tysiączne kłopoty życia, rzucają może na duszę Twych rodziców czarną zasłonę! Post tenebras spero lucem (Job. 17, 12). Po ciemnościach nastąpi światłość, a po mgle zaświeci słońce.

„Nie mam szczęścia!"

Tak woła niejeden rozżalony chło­piec, po jednej lub dwóch „dwójach". „Trudno! Wszystko daremnie! Nie mam szczęścia!" A gdy któryś z ko­legów piękne robi postępy, wyrokuje od razu: „Oczywiście! Ten to zawsze ma szczęście!"

Powodzenie jednak nie tylko od szczęścia zależy. Kto od szczęścia oczekuje pomyślności, ten doprawdy czeka z otwartymi ustami na pieczo­nego gołębia. Kto pragnie w życiu pomyślności, niech nie robi wyrzu­tów szczęściu, ale niech to szczęście chwyci za czuprynę i trzyma mocno, żeby mu nie uciekło.

Czy nie rozporządzasz całym za­stępem robotników, którzy dla Cie­bie pracują? Masz dwa muskularne ramiona, dziesięć zręcznych palców, niezmordowane nogi, bystro widzące oczy, czujne uszy, — wszystko to w pogotowiu, by dla Ciebie praco­wać! A oprócz tego zwłaszcza, wy­kształcona, jasno myśląca głowa, to cudownie urządzone, zaopatrzone w sieć telegraficzną i telefoniczną biuro centralne, gdzie co minutę za­łatwiają się i wysyłają setki i setki telegramów od Twoich pięciu zmy­słów. A Ty czekasz tylko na obcą pomoc?! Czegóż chcesz więcej? Żeby Ci Antek podpowiadał z historii przed konferencją! Albo żeby wujaszek Twej Chrzestnej Mamy wyrobił Ci taką, a taką tłustą posadę?! Kto w młodym wieku na to liczy, z tego zaiste nie wielką pociechę będzie miał naród i społeczeństwo.

Mahometanie mają ciekawe przy­słowie: „Cały świat należy do Boga, dzielnym daje go w dzierżawę". Innymi słowy, znaczy to, że nie bez­radne czekanie na szczęście, nie ubie­ganie się za protekcją przystoi mło­demu chłopcu, lecz wykucie twardą pracą przyszłego swego losu, w myśl słów Horacjusza: Multa tulit fecitque puer, sudavit et alsit. W walce o byt ten zwycięży, kto zawzięcie postano­wił zwyciężyć i kto w razie porażki, (te nie zawsze dadzą się uniknąć), ze zdwojoną ochotą na nowo zabiera się do pracy. Przytaczam wiersz wielkiego węgierskiego pisarza Jókai:

Klęska serc nie trwoży, sukces nie olśniewa,

Siły wytężając, staranność zdwajając

Wykonujmy zaniedbaną w przeszłości pracę,

Ufni w pomyślną przyszłość, ale gotowi i na ciężką.

A więc nie szczęście jest najważ­niejsze, ani nawet nie świetne zdol­ności, ale sumienna, uparta, wy­trwała chęć do pracy! Na wy­brzeżach oceanu życia, walają się przeliczne smutne szczątki świetnymi darami talentu obdarzonych rozbit­ków, którym brakowało siły woli, odwagi i wytrwałości, podczas gdy inni, ze zdolnościami mniejszymi o wiele, lecz z niewzruszoną wytrwałą wolą, pełnymi żaglami płyną do celu.

Próbowałem a nie udało się!"

Wiele zniechęcenia i przygnębienia stąd pochodzi, że wielu nie odróżnia „chcę" od „chciałbym". Wielu chłop­ców uskarża się: „Ile to już razy próbowałem odzwyczaić się, od tego a tego błędu! Ile razy chciałem tego, lub owego! — Nadaremnie. — Nie udało się!"

W istocie jednak, ani nie chciał, ani nie próbował, tylko myślał sobie, jakby to być powinno, że chciałby się zmienić i t. d., ale zrobić coś w tym celu, nie zrobił nic. Między „chciałbym", a „chcę" różnica—ol­brzymia! Pierwsze to malowany żoł­nierz, którego nikt się nie przestra­szy, (najmniej Twoje błędy), drugie to podbijająca świat potęga, która wszystkie Twoje błędy zniweczy.

W piękne majowe popołudnie uczył się student przy otwartym oknie, aż przypadkiem wleciał do pokoju i spadł na stół chrabąszcz. Biedny owad upadł na wznak. Chłopiec począł śledzić co będzie dalej. Kręcił się, wiercił, kopał, wierzgał, przewracał, — na próżno, wstać nie mógł. (To jest właśnie: Chciałbym). „Jeżeli się nie podźwignę, zginę z głodu, zdepcą mnie, zgniotą!" — pomyślał sobie owad. Nagle więc z największym wy­siłkiem wypręża twarde pokrywy skrzydeł, na których leżał, wysuwa miękkie czerwono-brunatne skrzy­dełka, brzęczy, buczy, męczy się. — Już leży na boku, — no, jeszcze tro­chę, — muszę, muszę, bo inaczej

zginę". Wreszcie stanął na nogach — i w tejże samej chwili wzlatuje już triumfująco w górę, ku nowemu ce­lowi. (To jest: „Chcę!") Chrabąszcz odleciał, ale może zostawił Ci lekcję, jaka jest różnica między płaczliwym: „Chciałbym", a zwycięskim: „Chcę!"

„Próbowałem, nie udało się!" Pro­szę Cię, nie gniewaj się, gdy Ci otwarcie powiem: Nieprawda, nie próbowałeś. Myślałeś tylko, że do­brze by było spróbować. Jesteś jedną z tych, że tak się wyrażę lalek, (jest ich na świecie pod dostatkiem), które nie śmią stalową pięścią zgnieść swych namiętności; bez tego zaś, nikt nie wydostanie się z więzów żądz.

„Próbowałem". A więc dlaczego zerkałeś wciąż ukradkiem w tył, na zakazany owoc, który niby to odrzu­cić chciałeś? Wiesz dobrze ze smut­nego doświadczenia, jak gorzki nie­smak zostawiał on po sobie, a mimo to, Ty go żałujesz? Czemuś opuszczał, dzień w dzień, choć odrobinę Twych dobrych postanowień, powziętych z takim szlachetnym zapałem? .

Czy Krzysztof Kolumb, byłby kie­dykolwiek odkrył Amerykę, gdyby się dał zniechęcić pierwszym trudnościom? Jak wędrował z kraju do kraju, żebrząc o pomoc materialną na swą wyprawę! Wszędzie go wyśmiewano, uważano za awanturnika, i marzyciela, lecz on mimo wszystko wytrwał przy swym celu. Miał wy­starczające powody do wiary, iż po­za znanymi częściami świata, nie same morza, ale i ląd być musi i pu­ścił się w wielką podróż, mimo że współcześni mniemali, że go nigdy więcej nie zobaczą.

Nil tam difficile, quod non sollertia vincit, „Niema przeszkody, której by nie przezwyciężyła pilność".

So raffe dich denn eilig auf,

Da bist ein junges Blut

In deinen Jahren hat man Kraft

Und zum Erwerben Mut.

(Goethe).

Zabierz więc raźnie się do dzieła,

W twych żyłach krew młoda gra,

W twym wieku każdy posiada prócz siły,

Śmiałość do osiągnięcia zdobyczy.

Krasiński zaś woła:

Czas uderzyć W czynów stal!

Twoim też hasłem niech będzie godło wyryte na tarczy herbowej, holenderskiej prowincji Seelandii. Prowincja ta położona poniżej po­wierzchni morza, bezustannie broni się od zalewu. Niejednokrotnie wci­skała się do niej woda, a jednak godło na tarczy głosi zwycięzko: Luctor et emergo! „Wysilam się i wy­chodzę na wierzch".

Valde velle! Bardzo chcieć!

Valde velle! Bardzo chcieć! Wy­borne dwa łacińskie wyrazy! Znako­micie wyrażają one drogę do cha­rakteru. Charakter nie rodzi się z mazgajowatych westchnień, nie z miłych jak woda z cukrem „chciał­bym” nie z bezskutecznych, bo uda­nych wysiłków, lecz z wytrwałej, celowej pracy samowychowawczej, z wyzyskania wszystkich naszych sił duchowych.

Wprost nieprawdopodobnym jest, do czego jest zdolnym człowiek, gdy nauczył się stanowczo i wy­trwale chcieć! Drzemią w nas wielkie siły. O wiele większe, niż przypuszczamy, — lecz w kajdany okute. Musisz uwierzyć, że tkwią w Tobie wielkie siły, a bez­zwłocznie oswobodzą się z okucia. Rozpoczynaj więc każdą Twą pracę z myślą: „Ten cel osiągnę zupełnie na pewno!" Kto nie wierzy nieza­chwianie w zwycięstwo, tego chcenie zamienia się w marne i oczywiście bezskuteczne „Chciałbym". Do czego tylko człowiek jest obowiązanym, wszystko to spełnić może.

Jakie niepokonane przeszkody zdolna jest przezwyciężyć silna mę­ska wola, tego znakomity przykład widzimy w życiu Napoleona. Gdy jedne po drugich podbijał kraje i ujarzmiał ludy, wspomniano mu, że Alpy postawią zaporę pochodowi jego wojsk. ,A więc precz z Alpami!" odpowiedział spokojnie. I w okolicy, przez którą ledwo można było się przedrzeć, wybudował słynną drogę przez Simplon. Olbrzymia siła woli! A gdyby ta stalowa wola, połączona z odpowiednią dobrocią duszy prze­zwyciężyła była jego niezmierny egoizm, na pewno wielki ten duch nie byłby skończył tak tragicznie.

Na bramie pewnego średniowiecz­nego zamku, wyryto jedno tylko słowo: Decrevi! „Postanowiłem!" Ja­kiej żelaznej siły mąż, musiał za­mieszkiwać ten zamek, skoro wybrał sobie takie godło: „Postanowiłem!" „I koniec! Niech się stanie co chce, wykonam!" Ty również miej naj­przód jasny cel przed sobą. Ale gdyś go raz sobie wytknął, to: Śmierć, lub zwycięstwo!

Tylko nie przeżuwaj ciągle tych myśli: „Ach! Przecież jestem tak słaby, przecież i tak, nic mi się nie uda!"

Nic nie pocznij bez rozwagi,

Boga wzywaj do pomocy,

To nie braknie Ci odwagi,

Ani we dnie, ani w nocy.

(Wincenty Pol).

Goethe zaś mówi:

Feiger Gedanken

Bängliches Schwanken,

Weibisches Zagen

Aengstliches Klagen

Wendet kein Elend,

Macht Dich nich frei.

Allen Gewalten

Zum Trotz sich erhalten,

Nimmer sich beugen,

Kräftig sich zeigen,

Rufet die Arme

Der Götter herbei!

Tchórzliwych myśli

Niepewna chwiejność,

Babskie wahanie

Trwożliwe skargi

Niedoli nie ulżą

I pęt ci nie zdejmą.

Lecz wszelkim potęgom

Wbrew się utrzymać,

Nigdy się nie ugiąć

Silnym się okazać:

To przywoła pomocne

Bogów ramiona!

Staw czoło losowi!

Pod portretem każdego wielkiego człowieka, możnaby umieścić napis: „Umiał chcieć!" Świętego Tomasza z Akwinu zapytała raz siostra: „Co mam czynić, aby uzyskać zbawienie wiekuiste?” — „Chciej je uzyskać", brzmiała krótka odpowiedź.

Nie przystoi młodzieńcowi, aby zła­many, krył się przed trudnościami, lecz śmiało niech patrzy w oczy, piętrzącym się przed nim przeszko­dom. Choć najczarniejsze chmury przesłaniają niebo, przecież wreszcie zaświeci słońce! I choćby najcięższa była zima, przecież nastanie wiosna!

Młodemu nigdy nie wolno ulegać! Dla młodych praca, dla starców wy­poczynek. Tylko się nie lękać! Tylko śmiało uderzyć na trudności! Często zadanie wydaje się trudniejszym, niż jest w rzeczywistości. Dobrze mówi angielskie przysłowie: „Nigdy tak deszcz nie leje, jak to się przez okno wydaje!"

Przeczytaj, jak mądrze pojmował tę sprawę poganin Seneka: Adversarum Ímpetus rerum, viri fortis non vertit animum. (Prov. 2). „Nieszczę­ście nie łamie silnego męża". — Ca­lamitas virtutis occasio est. (Prov. 4,6). „Ciosy są sposobnością do cnoty". Ignis aurum probat, miseria fortes viros. „Ogień próbuje złoto, niedola silnego męża".

Dzieje wielkich ludzi zawierają mnó­stwo wzniecających zapał przykładów. U wielu, zdawało się, że wszystko przeciw nim się sprzysięgło. Tysiące przeszkód piętrzyły się przeciw ich zamiarom, lecz oni, ze szlachetną ocho­tą do walki, ze stalowym wysiłkiem woli, uderzali na przeszkody, — i zwy­ciężali. Gdzie wieczna wiosna i wiecz­nie łagodna przyroda, tam żyją zniewieściali, bez energii ludzie.

Wspomniałem już wyżej, jaką kalwarię przechodził ze swymi zamiara­mi u europejskich dworów Krzysztof Kolumb, przez lat 18, jakie nikczemne intrygi sprzysięgały się przeciw nie­mu. Umiłowanie ideału i wytrwała wola, pozwoliły mu wreszcie pokonać wszystkie intrygi i mógł wprowadzić w czyn wielką wyprawę odkrywczą. Wiesz ile lat wówczas liczył? Pięć­dziesiąt osiem! (według współczesnej wiedzy Kolumb żył 55 lat, Amerykę odkrył w wieku 41 lat) Inny w tym wieku ogląda się już za spoczynkiem, On zaś wtedy dopiero zaczął urzeczy­wistniać plan swego żywota!

Wielki muzyk Beethoven, był już prawie głuchym, kiedy stworzył naj­większe swe arcydzieło. Mojżesz, wielki oswobodziciel Izraelitów zaci­nał się w mowie, a z pomocą Bożą, w pokornym uznaniu swej ułomności, stał się wodzem narodu.

Nie bądź więc pesymistą! Nie mów — jak tylu innych: „Kto ma szczęście, temu i wół się ocieli, a kto go niema, ten zawsze sobie nos rozbije". Jeżeli Cię los prześladuje, spoj­rzyjmy mu śmiało oko w oko! Nie zakładaj rąk bezczynnie! Tym, że: „Głupi ma szczęście", pocieszają się nieudolni i leniwi, którzy chcą przez to dowieść, że oni są bardzo mądrzy! Ludzie są do tego stopnia próżni, że za wszystko złe, które ich spotyka, winę przypisują innym, a nigdy so­bie samym.

Nie porzucaj nadziei

Cokolwiek się dzieje,

Bo nie ostatnie słońce dziś zachodzi

A po złej nocy dobry dzień nadchodzi.

(Jan Kochanowski).

Słynna trzynastka.

Gdy Franciszek Pizarro zdobywca Peru, wskutek buntu załogi okręto­wej, domagającej się bezzwłocznego powrotu, znalazł się w niezmiernie groźnym niebezpieczeństwie; stanął on wśród swoich ludzi, nakreślił linię na ziemi i rzekł: „Na północ od tej linii czeka was wygodne, wolne od niebezpieczeństw życie, ale zarazem ubóstwo i stan bardzo niski, na po­łudnie od niej twarde wysiłki, roz­paczliwa walka i głód, lecz jeśli nam się powiedzie, czeka nas bogactwo, po­tęga i chwała. Wybierajcie!" Wszyscy przeszli tłumnie na północną stronę, dwunastu zaledwie skupiło się około Pizarra na stronie południowej. Ta słynna trzynastka, (Los trece de la fama), aczkolwiek po wielu trudno­ściach, dopięła wreszcie swego celu, gdyż nie ulękła się walki.

A więc tylko nie trać głowy, jaki­kolwiek cios spadłby na Ciebie. Nie­których spotykają w życiu mnogie doświadczenia, prawdziwe nieszczę­ście ich prześladuje. Choćby i Tobie podobny los przypadł w udziale, nic to nie szkodzi! Tylko nie daj się ugiąć ni złamać ani wtrącić w rozpacz! Ci zajdą w życiu najdalej, którzy zawsze spełniają obowiązki z pogodną duszą i uśmiechniętą twarzą, pomyśl­nością cieszą się spokojnie, złą dolę znoszą po męsku, idąc za radą rzym­skiego poety:

Aequam memento, rebus in arduis

Servare mentem, non secus in bonis.

Czyli po polsku:

Zachowaj równowagę umysłu tak w niepo­myślnych, jak w pomyślnych okolicznościach życia.

Co Kochanowski wyjaśnił tak:

Stateczny umysł pamiętaj zachować,

Jeśli cię pocznie nieszczęście frasować;

Także i góry nie radzęć wylatać,

Kiedy się szczęście z tobą imię bratać.

Przypuśćmy, że stracisz posadę, urząd. Cios wielki. Lecz nie wolno Ci wpadać w rozpacz! Czyż już ni­gdzie na świecie niema miejsca dla Ciebie?! A czy dociec możesz, jakie były zamiary Boże, gdy nagle prze­rwał wątek, wybranego przez Cię za­wodu? Czy nie przez to właśnie chce Cię naprowadzić na przeznaczone Ci, prawdziwe Twe powołanie? Tak na­prowadził bł. Edmunda Campion'a, ulubieńca angielskiej królowej Elż­biety. Pewnego razu wspaniałe od­bywały się na dworze uroczystości, w czasie których Campion miał popisywać się przed gośćmi, niezwykłym swym mistrzostwem w konnej jeździe. Spadł z konia. Zamiast oklasków, dotkliwe szyderstwa. Cam­pion wobec tego, wszedł w siebie, poznał prawdziwe swe powołanie, zo­stał jezuitą, misjonarzem i jako mę­czennik, dał żywot swój za Chry­stusa. Bez „nieszczęścia", byłby może duszą przypłacił świetne stanowisko.

A cóż to dopiero za szalone głup­stwo, gdy ktoś chroni się w objęcia śmierci przed trudnościami życia! Jakikolwiek upadek, jakakolwiek ka­tastrofa, jakikolwiek wstyd spotkałby kogoś, póki żyje, ma zawsze możli­wość z nich się podnieść, lub za nie zadośćuczynić. Nieszczęsny samo­bójca natomiast, pozbawia się tej je­dynej możliwości zadośćuczynienia, nie pokutuje za grzechy, dodaje do nich tylko jeszcze zbrodnię samobój­stwa. Palma sub onere crescit, gdy na palmę włożymy ciężar, tym śmi­glej rośnie. Nie wiem, czy prawdziwym jest to mniemanie starożytnych, ale to wiem, że człowiek o silnej woli, nie tylko nie łamie się pod ciężarem ciosów życia, lecz tworzy z nich so­bie schody, po których dąży w górę.

Juliusz Cezar wylądował w Afryce. Schodząc ze statku, nagle potknął się i upadł na ziemię. Zabobonne oto­czenie szepce wokoło z przerażeniem. Omen, — „zły znak". Cezar nato­miast nie daje się zastraszyć. Otwiera ramiona, wołając z patosem: Amplector te Africa! „Obejmuję cię w objęcia Afryko!" Oto, jak nawet z niepomyślnej okoliczności, potrafił wyciągnąć dla siebie korzyść.

Walka i niedostatek, nie tylko są „biedą", lecz zarazem źródłem bohaterskich cnót. Gdyby nie było po­kusy, nie byłoby panowania nad sobą. Gdyby doświadczeń nie było, nie istniałaby wytrwałość. Kto walczy, ten wzrasta w siłę. Dante pisał swe wiekopomne dzieło „Boską Komedię", walcząc z nędzą na wygnaniu. Schil­ler w dokuczliwej chorobie tworzył swoje najgłówniejsze dramaty. Mo­zart dokończył swe „ Requiem" w nękającej go niemocy.

Nie byłoby pożądanym dla rzeki, żeby z każdego ziarnka ikry wyrosła ryba, ani dla ogrodu, żeby każdy kwiat wydał owoc. Dla człowieka też nie byłoby korzystnym, żeby się udało wszystko, co przedsiębierze. Niepowodzenie uczy pokory, ciągłe powodzenie zawraca głowę. Wszystko na świecie może człowiek znieść z wyjątkiem nieprzerwanego dobro­bytu.

Ale człowiek zhardzieje

Gdy mu się dobrze dzieje:

Więc też, kiedy go fortuna omyli,

Wnet głowę zwiesi i powagę zmyli,

Lecz na szczęście wszelakie

Serce ma być jednakie.

(Jan Kochanowski).

Niebezpieczeństwo powodzenia.

Wiem i ja, że dla natury ludzkiej, potężnym bodźcem do dalszej pracy, jest wieńczące usiłowania, powodze­nie oraz, że łatwo traci ochotę do wszystkiego ten, któremu się nigdy nic nie udaje. O ile jednak zrozu­miałym jest, że powodzenie, uznanie, miłym jest młodzieży, o tyle ze szcze­gólnym naciskiem chcę Cię upomnieć, abyś może wskutek twych powo­dzeń nie stał się zarozumiałym. Nie­powodzenie może wprawdzie zniwe­czyć chęć do pracy, lecz urojone, lub przedwczesne uznanie, może stać się przyczyną upadku dużych nawet zdolności.

Bywają chłopcy, których za trochę rzępolenia na skrzypcach, za parę bo­homazów, ogłaszają rodzice i zapro­szeni na dobrą kolację, przyjaciele, za nowych Mozartów,- względnie Rembrandtów, czy też Matejków. Chłopcu oczywiście, też niczego więcej nie po­trzeba, wierzy od razu, że jest geniuszem wstrząsającym świat w posadach, i zachowuje się, jak wedle jego wy­obrażenia, geniuszowi przystoi: staje się dziwakiem, nieposłusznym, nic mu nie imponuje, o wszystkim wydaje sądy, a co najważniejsze, niczego się nie uczy. „Wyżyje on i tak, ze swo­jego talentu!”

Nie wiem, mój Drogi, czy nie spo­tykałeś już sieci bezkrytycznych po­chwał, i czy nie okrzyknięto Cię cza­sem w przyszłości... pianistą, skrzyp­kiem, malarzem i t. p., światowej sławy. Prosiłbym Cię w tym razie o to jedno, gdyby rzeczywiście Bóg udzielił Ci zdolności i ochoty do sztuki: kształć się w tym kierunku jak naj­doskonalej, szukaj krytyki rozumnych

poważnych znawców, — ale nie trać z tego powodu, Twego jasnego, zdro­wego sądu! Nie wmawiaj w siebie, że kryje się w Tobie słynny na cały świat wieszcz, lub muzyk, i że dla­tego nie potrzebujesz uczyć się ni­czego innego. Pielęgnuj jak najsta­ranniej Twoje zdolności artystyczne, lecz obok tego, uzyskaj bezwarunko­wo także inny dyplom, lub pomyśl o możliwości utrzymania się przez inne jakieś rzemiosło, a nie polegaj wyłącznie na Twym talencie. W do­rosłym wieku bowiem, przekonasz się, że rynek sztuki zalany jest do­słownie przeciętnymi zdolnościami, przeciętne zaś zdolności nie potrafią na polu sztuki wybić się tak znacz­nie, by mogły na sztuce oprzeć całą nadzieję utrzymania. Zresztą — przy­znajmy szczerze — bezwarunkowo więcej pożytku przysparzamy ludzko­ści, parą dobrze zrobionych butów, niż tomikiem lichych wierszy, lub kilku niezrozumiałymi, futurystycznymi bohomazami.

Po tym wyższego męża możesz poznać w tłumie,

Że on zawsze to tylko zwykł robić, co umie.

(A. Mickiewicz).

Gdzie jest Azja?

A jeżeli nie wolno Ci przeceniać, nawet rzeczywistych zdolności w da­rze od Boga otrzymanych, cóż mamy wobec tego powiedzieć o młodzieży chełpiącej się bez miary swą wie­dzą?" Niema nic śmieszniejszego, nad VI — VII klasistów popisujących się swoją „uczonością". Profesor wobec nich, to „guzik", a podręcznik „idjotyzm!" Tyle nabyli już wiedzy, że umieją nawet być niedowiarkami! A kto wie, może potrafiliby nawet drugi raz proch wymyślić.

Zaprawdę, — ileż mogła z nieprzej­rzanego, zawrotnego przestworu wie­dzy ludzkiej, wchłonąć w siebie mło­dociana, studencka głowina!? Jakże inaczej brzmi oświadczenie Newtona, który już po swoich doświadczeniach i ich wynikach, powiedział o sobie, że praca jego, da się porównać do zbie­rania ślimaków na wybrzeżach nie­ograniczonego oceanu prawdy.

„Co myśli świat o mej działalno­ści, — pisze on — „nie wiem, mnie sa­memu wydaje się moja naukowa dzia­łalność, jak zabawa dziecka nad brze­giem morza; może tu i ówdzie zna­lazłem ładniejszy kamyk, lub muszel­kę niż moi towarzysze zabawy, pod­czas gdy ocean prawdy na wieki za­mknięty, roztaczał się przede mną".

Pożytecznym byłoby dla dzisiej­szych młodocianych olbrzymów, roz­ważyć to, co powiedział skromnie o so­bie Walter Scott, wielki angielski uczo­ny i pisarz, po niezrównanie pracowi­tej działalności, długich dziesiątek lat: „Przez cały ciąg mojego zawodu, przeszkadzał mi i dręczył mnie brak wiedzy”.

Oto właśnie! Im kto uczeńszy, tym skromniejszy, bo im więcej uczył się i umie, tym jaśniej widzi, jak niesły­chanie mało wie najuczeńszy nawet człowiek. Nie na próżno mawiał Sokrates: „Najwyższa mądrość ludzka, jest wiedzieć, że nic nie wiemy". Se­neka zaś pisze: „Wielu byłoby zo­stało mędrcami, gdyby sobie nie byli wyobrazili, że już są nimi". Przysłowie zaś mówi: „Gdybyś miał rozum, to byś się nim nie chwalił”.

O chełpliwie gdakającej, a mało jaj znoszącej kurze mówią: „Wiele krzy­ku mało jaj", a słynny niegdyś nie­miecki kaznodzieja, Abraham a Santa Clara powiedział:

Dummheit und Stolz wachsen auf einem Holz. („głupiec i pycha rosną na jednym pniu”).

Alcybiades, przechwalał się pewne­go razu, przed mistrzem swym So­kratesem, ze swoich rozległych włości w pobliżu Aten. Sokrates wziął wielką mapę geograficzną. „Pokaż no mi Azję". Alcybiades wskazał na wielki szmat lądu. „Dobrze. A teraz, gdzie leży Grecja?" Tę również pokazał, lecz jakiż był to drobiazg wobec Azji! „A w Grecji, pokaż mi Peloponez". Alcibiades ledwo go odnalazł, taki był maleńki. „A gdzie jest Attyka?" Ta już rzeczywiście była tylko punkci­kiem. „A teraz, — ciągnął dalej So­krates — pokaż mi twoje wielkie attyckie posiadłości?" Te już nigdzie nie były na mapie uwidocznione.

Nie wyobrażaj sobie, mój Drogi, że posiadasz bardzo rozległe duchowe włości, skoro najuczeńszy nawet czło­wiek, ledwo nikły punkcik, ledwo ziarnko prochu potrafi sobie przy­swoić z olbrzymich skarbów wiedzy świata. I nie zachowuj się, jakbyś był ośrodkiem wszystkiego, podczas gdy w porównaniu do niezmierzoności świata, jesteś pyłkiem dostrzegal­nym ledwie przez mikroskop! Tego zaś chłopca, który się puszy ze swo­jej wielkiej wiedzy, zapytaj skromnie: „Powiedz też bratku, gdzie jest Azja?"

Nauką i pieniędzmi drudzy się bogacą,

Mądrość musisz sam z siebie, własną zdobyć pracą.

(A. Mickiewicz).

„Pożycz mi proszę!"

Wielką próbą charakteru młodzień­ca, jest także sposób w jaki zyskuje, oszczędza i wydaje pieniądze. Staraj się o to, abyś nigdy w życiu nie był zmuszony prosić o pożyczkę. Zwrócić ją trudno. A przynajmniej tego się naucz, że kto sam jeszcze pieniędzy nie zarabia, a żyje z zarobku innych, ten nie powinien nigdy o pożyczkę prosić. Kto przyzwyczai się poży­czać, przygotowuje sobie zgubę. „Dłu­gi płodzą przerażające potomstwo. Kłamstwo, nikczemność, zanik poczu­cia własnej godności, obłuda, wszystko to z nich pochodzi. Przedwcześnie ryją one zmarszczki na szczerych otwartych twarzach. Nożem przeszy­wają serce uczciwego człowieka". (Jerrold.)

Kto robi długi, staje się do pew­nego stopnia niewolnikiem: sprzedaje swą wolność. Gdy na czas nie za­płacisz, drżysz, by nie spotkać twego wierzyciela! A gdy jednak nie po­trafiłeś go uniknąć, jak na wszystkie strony się wykręcasz, wykłamujesz! Spuszczasz głowę i musisz się upokarzać. Raczej idź głodny spać niż gdybyś gdybyś miał wstać zadłużony. Bo do­brze mówi przysłowie: „Próżny wo­rek nie może stać prosto" i „na grzbie­cie długów jedzie kłamstwo".

Oprócz tego, rzadko towarzyszy błogosławieństwo Boże pożyczonym pieniądzom. Doświadczenie stwier­dza ten fakt, że z pożyczonymi pieniędzmi obchodzą się ludzie lekkomyślniej, niż z tymi, na które w pocie czoła zapracowali. Nie proś wiec o pożyczki, a także takowych nie dawaj.

W wyjątkowych wypadkach, gdzie istotna tego zachodzi potrzeba, mo­żesz tę regułę pominąć, ale większo­ści tych, co proszą Cię o pożyczkę, przysłużysz się, odmawiając prośbie. Jeżeli nawet proszący na Ciebie się rozgniewa, nie żałuj tego, i tak nie był to wartościowy Twój przyjaciel. Bo prawdziwego, dobrego przyjaciela, nie wolno nawet przez prośbę o po­życzkę narazić na ten nadwyrężony sto­sunek, który wytwarza się bezwarun­kowo między dłużnikiem a wierzy­cielem. Opowiadają o pewnym sta­rym perskim mędrcu, którego zapy­tał młody derwisz: „Co mam robić? Ludzie strasznie mnie napastują. Za­kłócają spokój moich najcenniejszych chwil". Stary odparł: „Biednym po­życz niecoś, bogatszych proś o po­życzkę, a zobaczysz, że nigdy więcej do ciebie nie przyjdą".

Do ilu to późniejszych kradzieży, oszustw, defraudacji, bankructw mo­ralnych i materialnych, samobójstw nie byłoby doszło, gdyby odnośny człowiek, za młodu nie był się lek­komyślnie obchodził z pieniędzmi.

To Pan zdaniem moim,

Kto poprzestał na swoim.

(Jan Kochanowski).

Szatan pieniądza.

W zwyczajnych warunkach, przed wojną światową, studenci właściwie niewiele mieli z pieniędzmi do czy­nienia. Rodzice je zarabiali, rodzice je za nich wydawali, oni dostawali co najwyżej kilka złotych kieszonko­wego, którym wedle własnego uzna­nia rozporządzać mogli.

Dziś natomiast w niezwykłych ży­jemy czasach. Szał pieniądza, gonitwa za nim, Auri sacra fames, okuły w więzy niejedną studencką duszę. Młodociani uczniowie spekulują, uga­niają za pieniędzmi, niedawno dopiero popełnił samobójstwo w Budapeszcie pewien uczeń z VIII klasy, który nie był w stanie zapłacić swoich strat na giełdzie. Straszliwa tragedia! Uwa­żam więc za rzecz niezmiernie na czasie skreślić tu również kilka myśli o pieniądzach.

Pragnąłbym, byś nabrał trafnych poglądów na wartość pieniądza. To pewne, że bez pieniędzy wyżyć nie można, ale że też przeciwnie żyć wy­łącznie dla pieniędzy, nie jest życiem godnym ludzkiego miana, to pewne. Gonitwa za pieniędzmi nie może być godnym celem ludzkiego życia, bo przecież pieniądz jest jedynie środ­kiem, do nabycia wyższych dóbr ży­cia. A gdy niestety i dziś, — bałwo­chwalcy padają na kolana przed zło­tym cielcem, tak samo jak klękali przed nim uwielbiający go na pusty­ni Izraelici, jeżeli dziś w ten sposób szacują i cenią człowieka: „Patrz, ten ma samochód i n + 1 morgów zie­mi", — proszę Cię, mój Drogi, niech dla Ciebie zawsze będzie cenniejszym: „Patrz! Oto człowiek w każdym calu uczciwy!"

Pewien bogacz tak się wyraził na śmiertelnym łożu: „Czterdzieści lat pracowałem jak niewolnik, żeby ma­jątek zebrać, pozostałą część życia obróciłem na to, żeby jak detektyw strzec mego majątku, — a cóż za to dostałem? Wikt, mieszkanie i przy­odziewek". Słuszność ma św. Ber­nard: „Majątek z trudem zbieramy, z troską go strzeżemy, z bólem tra­cimy".

A więc nawet uczciwym sposobem nie wolno zbierać majątku? Któż mówi, że nie wolno? Kto jednak dzierży wielki majątek w ręku, ten tyle może świadczyć dobrego cierpią­cym bliźnim, że nie można go wy­mówić od grzechu, jeżeli zaniedbał dobrze czynić. Wspaniała jest nauka Chrystusa, że tylko wtedy wolno w jednym ręku gromadzić wielki ma­jątek, gdy z jego pomocą wykonuje­my szlachetną dobroczynność. Nie po­trzeba wcale być komunistą, nie po­trzebujemy zaprzeczać prawa własno­ści, a mimo to musimy przyznać, że dzisiejszych olbrzymich majątków, nie zebrał dany osobnik wyłącznie własnymi siłami, że niezliczone mnóstwo robotników oblewało go swym potem, że więc, ten majątek obracać należy na korzyść ludzkości, oraz społeczeń­stwa. Noblesse oblige, „Szlachectwo obowiązuje", wielu zna to przysłowie i wedle niego postępuje. Ale „bo­gactwo też obowiązuje", — obowią­zuje do dawania, do pomagania. Za­pisz sobie w duszy poważne słowa cesarza Konstantyna Wielkiego: „Zo­stać cesarzem, zależy od zrządzenia losu, ale gdy cię los na tronie osa­dził, staraj się godnie na nim zacho­wywać.”

Proszę Cię, mój Drogi, zwłaszcza jeżeli Bóg zamożnych dał Ci rodzi­ców, staraj się jak najwcześniej za­szczepić w Twej duszy, chrześcijańsko-ludzkie, „społeczne" poglądy. „W bo­gactwie prędzej twardnieje serce, niż jajko we wrzącej wodzie". (Borne). Ty, synu fabrykanta, wielkiego han­dlowca, lub przedsiębiorcy, zastanów się tylko, że podczas gdy do kasy Twojego ojca wpływają miesięcznie wielkie dochody, tyle setek górników z narażeniem życia, w pocie czoła pracuje w kopalni przy mdłym świa­tełku latarki, tylu robotników stoi przy rozpalonych piecach, lub przy rozpędzonych maszynach, tylu pada ofiarą wypadku przy ciężkiej, żmudnej pracy! A wszystkich ich oczekują w domu rodziny, żony i dzieci, które może nie mają czego do ust włożyć! Jeżeli w duszy Twej żyć będą po­dobne myśli, nawet teraz już, znaj­dziesz wedle Twej możności sposob­ność, by im kiedy niekiedy dopomóc, a co więcej, zakorzeni się w Tobie to poważne pojęcie, — niestety dziś tak rzadkie między bogatymi! — że wiel­ki Twój majątek dostałeś tylko jako pożyczkę od Boga, i że kiedyś bę­dziesz musiał zdać ścisły rachunek, jaki z niego zrobiłeś użytek.

Lecz przed się człowiecza

Wszystka o tym piecza

Aby ku złotu, złoto przybywało;

Bo, by najwięcej łakomemu mało.

Wszystko to zostanie

Po twej śmierci Panie.

A coś ty zebrał przez ten czas łakomie

To się ostoi nie wiem w czyim domie.

(Jan Kochanowski).

Wierz mi! Gdyby to pojęcie zakorzenionym było między bogatymi,— a przecież to wybitnie chrześcijańska nauka! — tylu niebezpieczeństwami i zupełnym przewrotem grożące za­gadnienie społeczne, za jeden dzień możnaby rozwiązać!

Ciesz się wielkim dochodem wielkiej po­siadłości,

Bo z mnóstwa wiele dać możesz Ojczyźnie!

napisał Kazinczy.

Nie tylko ojczyźnie, ale i bliźnim. Zapytano pewnego bogacza, który się wybił z największego ubóstwa, jak doszedł do tak wielkiego mająt­ku? Bogacz odpowiedział: „Ojciec dobrze wraził mi w głowę, żebym się nie bawił, póki nie skończyłem mo­jej roboty, i żebym nie wydawał pie­niędzy nim je zarobiłem".

Proste na pozór słowa, a jak głę­boka kryje się w nich mądrość! Nie wydawać rozrzutnie pieniędzy, które nie Ty zarobiłeś! Dopóki człowiek wydaje pieniądze innych, dopóty nie można go nazwać samo­dzielnym, ani nawet mężczyzną. U stu­dentów oczywiście nie może być ina­czej. Prostym jest, że żyją z pienię­dzy rodziców. Ale wobec tego, niech się starają ani jednego grosza nie wy­dawać niepotrzebnie. Nie kupuj rów­nież niczego na kredyt, czyli, nie wy­dawaj dziś pieniędzy, które dopiero jutro lub później będą Twoimi.

Wydawaj zawsze mniej niż masz dochodu. Nie dlatego jest tylu nie­zadowolonych, że nie mają dochodu, ale dlatego, że nie umieją ograniczać swych wymagań. Bogaci właściciele dóbr ziemskich, wielcy panowie po­szli często w dosłownym tego słowa znaczeniu z torbami, dlatego tylko, że nie trzymali się tej reguły. Nie chcieli wierzyć temu, co kładzie Walter Scott w usta jednej ze swych historycznych postaci: „Więcej dusz zabił tępy pie­niądz, niż ostry miecz ciał". Przeciw­nie zaś, ludzie o skromnych docho­dach żyją dostatnio i bez troski, o ile znają sztukę oszczędności.

Wielu jest chłopców, którzy nie umieją obchodzić się z pieniędzmi. Jeżeli przechodzi przed wystawą cu­kierni, sklepem z przyborami fotograficznymi, lub sportowymi, przed handlem ze znaczkami pocztowymi albo kinem (wedle upodobań), a ma pieniądze w kieszeni, nie jest w sta­nie się oprzeć. Dorósłszy, na próżno miałby taki miliony dochodu, nigdy nie będzie miał pieniędzy, bo każdy majątek tak mu się w rękach roztopi, jak śnieg pod działaniem promieni słońca!

Jak chwytają małpy?

Czy wiesz jak Murzyni chwytają małpy? Nadzwyczaj sprytnie! Przy­wiązują mocno do drzewa skórzany woreczek, w którym znajduje się ryż, najulubieńsze pożywienie małp. Otwór woreczka jest tak wąski, że się weń zmieści tylko otwarta ręka małpy, a gdy pochwyciła garść ryżu, pięści już nazad przez otwór wysunąć nie zdoła. Biedna małpa zbliża się do drzewa, sięga do woreczka i chwyta w garść wyborny przysmak. Lecz niestety! Nie może wyciągnąć nazad zaciśniętej w pięść dłoni. W tej chwili wysuwa się z ukrycia uradowana, zło­śliwa, czarna twarz, — biedna małpa piszczy, skacze, szamocze się — na próżno! Murzyn chwyta jejmość za kark. A przecież byłoby głuptasiowi wystarczyło otworzyć pięść i puścić zdobycz, by się ocalić. Lecz w tym sęk! Raczej niewola, raczej zguba, byle nie rozstać się z łupem!

Baczność mój Chłopcze! niech Cie­bie również nie pochwyci jałowa mi­łość pieniędzy, i nie wpędzi Cię w czar­ną niewolę namiętności!

Powtarzam: Nie możemy żyć bez pieniędzy. To tylko wielkie zagadnie­nie, jak trzeba nad sobą czuwać, by szatan pieniądza służył nam, a nie my jemu. Pieniądze są wyłącznie narzędziem, baczność ! Nie upatruj w zbieraniu pieniędzy, celu samego w sobie. Pieniądze mogą być po­wolnym Twoim sługą, lecz biada Ci, jeżeli nad Tobą zapanują i za misę soczewicy doczesnych korzyści, od­dasz prawo pierworodztwa synów Bożych, — wartości moralne Twej idealnej duszy. Gdy ktoś umarł, wnet pytają: „Ile też zostawił mająt­ku?" A przecie, nie to jest ważne. Należałoby pytać: „Ile też dobrych uczynków wysłał naprzód? Naprzód do nieba?" O dives, dives! Non omni tempore vives ! Jakkolwiek był­byś bogatym, wiecznie żyć nie będziesz. Duch ludzki potrafił prze­zwyciężyć, okiełznać różne szkodliwe nawet siły, ujarzmił elektryczność, ogień, parę; dusza chrześcijańska umie też zaprząc do służby swych szla­chetnych celów, szatana pieniędzy.

Osobno wspominam, — choć chwała Bogu, Ty zapewne tego nie potrze­bujesz — jaki moralnie zgubny wpływ wywierają na człowieka: gry o pie­niądze. Na grę w karty tylko kiedy niekiedy patrzyłbym przez palce, i to pod warunkiem, że nie grasz o pie­niądze. Nie jest to pokrzepiająca rozrywka; uczniowie z konieczności dużo siedzą, niech więc zabawy ich, będą o ile możności połączone z ru­chem. Atoli gry w karty o pienią­dze, nigdy nie można tolerować u po­ważnie myślącego młodzieńca. Polu­jąca na pieniądze kompania karcia­rzy, choćby się składała z samych oficerów od ułanów i hrabiów, nigdy nie będzie odpowiednim towarzy­stwem dla człowieka o statecznym charakterze. Już sam ton, same roz­mowy, sama atmosfera w której żyją, ciągłe naprężenie podrażnionych ner­wów, nadzwyczaj sprzyjają zachwia­niu się delikatności moralnej, nie mó­wiąc nawet o nieprzeliczonych rui­nach świetnej przyszłości, które wzięły swój początek przy stoliku do kart, znajdowały ciąg dalszy w szponach lichwiarzy, a zakończenie w samobój­stwach. Wiele smutnych tego przy­kładów można by niestety przytoczyć z kół arystokracji, klas średnich a te­raz nawet i robotniczych.

Nade wszystko zaś nie myśl, że nie­bezpieczeństwo bałwochwalczej czci złota, zagraża wyłącznie dorosłym. Przyjacielem ubogiego chłopca może być lekkomyślny, bogaty kolega, dla którego nauka jest zajęciem pobocznym, a zabawa głównym; biada jed­nak temu, komu zawróci w głowie „zaszczytna przyjaźń" kolegi i z jej powodu zacznie trwonić grosz krwa­wo zapracowany przez ubogich rodzi­ców! Więcej roz­chodu, jak dochodu, a nieszczęście gotowe.

Słuchaj rady wieszcza z Czarnolasu:

Kto ma swego chleba

Ile człeku trzeba

Może nie dbać o wielkie dochody,

O wsie, o miasta i wysokie grody.

Wedle stawu grobla.

Być może, że nie dasz wiary temu, co teraz napiszę. Jeżeli chcesz być bogatym, nie jest najważniejszym ile zdołasz zarobić, lecz ile potrafisz za­oszczędzić.

„Kto jest najbogatszym?" — zapy­tano greckiego mędrca Kleantesa. — „Ten, który najmniejszym się zadowala" — odrzekł. Skromne wyma­gania służą nam znakomicie do uzy­skania dobrobytu, a w następstwie, do osiągnięcia niezależności. Im ciaś­niej potrafi ktoś ograniczyć swe wy­magania, tym wszechstronniejszą osią­ga samoistność. Cywilizacja dzisiejsza i tak wielkim jest mistrzem, w wy­najdywaniu nam coraz to nowych po­trzeb. Gdyby jednakże dwóch równie zdolnych, równie pilnych młodzień­ców jednocześnie puściło się na nurty życia, bezwzględnie ten dalej zajdzie, który mniej ma potrzeb i wymagań. Małe wymagania stanowią same przez się źródło dochodu.

Im większe ktoś ma wymagania, tym głębiej popada w niewolę chęci używania. Skąd tyle oszustw, defraudacji, kradzieży? Stąd, że ludzie chcą tylko używać, a nie chcą się wyrzekać. Skąd tyle nieszczęśliwych istnień? Stąd iż więcej wydawali, niż posiadali. Skąd tyle samobójstw? Stąd, że wciąż mieli tylko zachcianki, a nie chcieli słyszeć o obowiązkach.

W jakkolwiek skromnych i ciasnych warunkach ktoś żyje, niech koniecz­nie zbiera jakiś zapasik na nieprzewi­dziany wypadek choroby, lub nie­szczęścia, na stare lata, gdy już na zarobek liczyć nie może. Gdyby ktoś nie wiem ile zarabiał, jeżeli wydaje cały swój dochód, doprawdy prze­bywa zawsze na stoku nędzy. Ro­dzaj poczucia własnej godności, oraz uczucie pewności daje człowiekowi, oszczędzony — choćby najskromniej­szy — kapitalik. Z najskromniejszego nawet dochodu, można coś niecoś od­łożyć, podczas gdy ten, kto codziennie zjada to co zarabia, nie postąpi majątkowo ani krokiem naprzód.

Do oszczędności atoli, musimy przy­wyknąć od lat szkolnych. Oszczęd­ność wyrabia charakter i nadaje nam poczucie własnej niezależności, pod­czas gdy marnotrawstwo rozwija lekkomyślność i wiedzie do zguby. A więc dlaczego tak rzadko widuje się oszczęd­nych chłopców? Bo to wcale nie ła­twe zadanie.

„Bo i w czymże ja, taki biedny student, mogę zacząć oszczędzać?" Najpierw, prowadź porządnie rachunki z Twych dochodów i wydatków. Na­stępnie: nigdy nie wydawaj pieniędzy na niepotrzebne rzeczy. Kto kupuje rzeczy, które mu nie są potrzebne, wkrótce będzie zmuszony sprzedawać takie, które mu są przydatne. Przyj­rzyj się pyszałkowi. Co za nieprzeliczoną moc najróżniejszych wydat­ków robi dlatego tylko, że: „Inni tak robią". (Papierosy, zbytkowne ubra­nia, zabawy, cukiernia i t. p.) Pysza­łek nie używa nawet w gruncie rze­czy na swoich wydatkach, bo wydaje mnóstwo „z powodu innych". Ilu to już w życiu doszło do ruiny, bo chcieli mieć takie same ubrania, ka­pelusze, konie, samochody „jak inni".

W szczególności — powtarzam — wydawaj jak najmniej, dopóki wyda­jesz pieniądze innych, t. j. rodziców. Jeśli je kiedyś sam ciężko zapracu­jesz, namyślisz się dwa razy, nim wy­dasz na głupstwa. Wreszcie nie mogę się pogodzić z węgierskim wyraże­niem „keresni", „szukać" pieniędzy. To wyrażenie sprawia wrażenie, jakby to przychodziło łatwo. Anglik „robi" pieniądze (to make monney), niemiec „zasługuje" (Geld verdienen), polak „zarabia", a u nas tylko ludzie ich „szukają" — i dalibóg jak „znaleźli", tak niemi łatwo szastają!

Oszczędność ma jedną jeszcze wiel­ką zaletę: umożliwia wykonywanie dobroczynności, najbiedniejszemu na­wet chłopcu. Ta zaś jest taką rado­ścią dla duszy, że ani jednemu chłopcu nie wolno jej się pozbawiać. Pięknie to także, gdy ktoś daje uboższemu koledze podarunek otrzymany od za­możnych rodziców. Lecz spróbuj choć raz, co to za wzniosła radość i co za prawdziwe samowychowanie, jeżeli z własnych potrzeb coś odejmiesz, czegoś sobie odmówisz, a ten mały owoc zaparcia się siebie, poniesiesz uboższemu od siebie! Kto potrafi ograniczać swe wymagania, czyli kto umie oszczędzać, ten nawet pomimo szczupłych dochodów, zdoła dobrze czynić. Może nawet więcej, niż właściciel wielkiego majątku, nie umieją­cy w karbach utrzymać swych wy­magań.

„Summae opes inopia cupiditatum", — mówi Seneka: „Największem bo­gactwem jest brak wielkich wymagań".

A znowu nasz Jan Kochanowski:

Siła posiadł włości

Kto ujął chciwości:

Trudniej to przyjdzie niż Turki hołdować

Albo waleczne Tatary wojować.

Radość pracy.

Jeżeli kochasz ojczyznę, weź pod uwagę to, co napisał „największy Węgier", hrabia Stefan Szechenyi, w dziele swym p. t. „Kredyt": „Ilość uczonych głów stanowi prawdziwą potęgę narodu. — Nie żyzne pola, góry, minerały i t. p. stanowią siłę ogólną, lecz rozum, który je mądrze wyzyskać umie".

Czy gnuśny, leniwy chłopiec, wy­rośnie kiedykolwiek na pożytecznego członka społeczeństwa? Czy przy­czyni się do rozwoju ojczyzny, lekko­myślna, wstrętem do pracy przejęta młodzież? Jakżeż wypełni swe obo­wiązki, będąc już panem swej woli ten, który za młodu, pracował tylko wtedy, gdy go do tego przymu­szono?

Oprócz wszystkiego, próżniak jest swym własnym dręczycielem, włas­nym swym katem. Jeżeli ktoś ma w bród wszystkiego, jeżeli każdą jego myśl w lot starają się odgadnąć, jeżeli życie jego jest ustawicznym: „Stoli­ku nakryj się" z bajki, tego los, jest doprawdy nie do pozazdroszczenia. W pracy czas leci jak na skrzydłach, a w bezczynności, jak przeraźliwie wloką się minuty! Zabijanie czasu jest najżmudniejszą pracą człowieka.

Czego takiemu brakuje? Radości pracy. Praca jest jednym z najdosko­nalszych wychowawców charakteru, przyzwyczaja nas do panowania nad sobą, zaparcia się siebie, wytrwało­ści, skupienia uwagi. Jakim błogo­sławieństwem jest praca, to może ocenić jedynie ten, kto przez dłuższy czas, — powiedzmy wskutek ciężkiej choroby — skazany był na bezczyn­ność. Karę więzienia można podnieść do rodzaju rzeczywistej męki, zabra­niając więźniom pracować, zmuszając ich do bezczynnego siedzenia w ce­lach, przez godziny, dnie, tygodnie. Można z tego dostać pomieszania zmysłów.

Cesarz rzymski Septimus Severus w r. 211 p. Ch. leżał ciężko chory w Brytanii. Przystąpił do łoża try­bun, prosząc o wydanie hasła dziennego dla wojska. Laboremus, „pra­cujmy", odpowiedział chory cesarz! Wiedział on, że obowiązek rodzi się razem z życiem, a ustaje wtedy do­piero, kiedy się wieko trumny nad nami zamknęło.

Bez pracy życie jest czczym, jest próżnym marzeniem. Duch ludzi le­niwych staje się chwiejnym, wola zaś zanika. Głównym czynnikiem rozwi­jającym wolę jest właśnie praca, są ustawiczne, drobne wysiłki. Kto pra­cuje, niema czasu na niezadowolenie, na niezgodę z własnym losem. Praca wykonywana z ochotą, jeżeli potrafimy całkowicie w niej się pogrążyć, oswobadza nas nawet od nieznacznych niedomagań, (podgorączki, bólu zębów i t. p.). Zagłębieni w pracy, zapomi­namy o nich, przezwyciężamy je.

Chciałbym, żeby leniwi, zabijający czas, zbijający bąki uczniowie, choć raz gruntownie nad tym się zastano­wili, jakim wielkim przywilejem jest, że się uczyć mogą. Innych młodzieńców pracujących fizycznie, przykuwa troska o byt do maszyny, do narzę­dzia, do pługa i mnóstwo zajmują­cych przedmiotów pozostanie dla nich wieczną tajemnicą. Dla Ciebie, gdy się uczysz, lub czytasz, powstają bo­haterowie z tysiącletnich grobów, przemawiają do Ciebie dawno zmarli mędrcy, wieszcze na świat cały słynni śpiewają Ci swe pieśni, ożywiają się pamiątki dawno wygasłych ludów, zaczynają żyć na nowo myśli, zamiary największych ludzi, — a kto się uczyć nie może, ten nigdy nic o tym nie będzie wiedział. Ty zaś słyszysz o cudownym życiu głębin morskich, sły­szysz o wielkości gwiazd dalekich, słyszysz o podziwu godnych prawach przyrody. — Jakże powinieneś zatem być wdzięcznym, że Ci się uczyć wolno!

Prawdziwie sumienny uczeń, od­czuwa też tę radość i nie odmierza na palcach, że tyle się nauczę, bo tyle muszę. Przeciwnie, uczy się ile tylko zdoła. A gdy po spędzonym przy książce popołudniu, na w pół żywy siada do kolacji, odczuwa w duszy radość pracy, jaką wy­śpiewał Schiller w Pieśni o Dzwonie:

Von der Stirne heiss

Rinnen muss der Schweiss,

Soll das Werk den Meister loben.

Z czoła gorący

Spływać musi pot,

Jeżeli dzieło, mistrza chwalić ma.

Zygmunt Krasiński zaś mówi:

Lecz słowo tylko, to marna połowa

Arcydzieł życia, modlitwa jedyna

Co godna Stwórcy hymnem się zaczyna

Lecz niema myśli i czynów rozdziału;

Co głosem śpiewa, to wciela pomału

W kształt dotykalny — aż tak jak Duch Boży,

Świat rzeczywisty wokół siebie stworzy,

Równy pięknością światom ideału!

„Przepraszam, głowa mnie bolała".

A teraz, wśród różnych typów Two­ich kolegów, rzuć okiem na tego maz­gaja, którego Ci poniżej przedsta­wiam: Elegancka powierzchowność, raglan najnowszego kroju, żółte buty na całych gumowych podeszwach, wyperfumowana chustka do nosa, a z wewnątrz z duszy, zieje pustka. Na okładce zeszytu, możesz wpraw­dzie przeczytać: „N. N. uczeń VI kla­sy", lecz gdyby chciał być szczerym, powinien by napisać: „N. N. nieuk VI klasy". Bo ten chłopiec robi wszystko na świecie, oprócz jednego — nie uczy się.

Zawsze mnie ogarnia jakieś przy­kre uczucie, kiedy z ust takiego wy­rafinowanego, zbijającego bąki chło­paka. słyszę zamiast odpowiedzi, wy­krętną wymówkę: „Przepraszam Pana Profesora, nie mogłem się przygoto­wać, bo mnie głowa bolała".

Głowa go bolała? Ani trochę. Sło­wa prawdy w tym niema, tylko był leniwy. Lubiłbym takim pokazać mnóstwo zdolnych ubogich chłopców, których pragnienie, pilność, wytrwa­łość pchałaby do nauki, a nie mogą, bo nie posiadają ku temu środków. Lub, gdy jakimś sposobem, uda im się dostać do szkoły, za cenę jakich to niesłychanych cierpień, niedostatku, prowadzą dalej swe nauki!

A tych, wciąż tylko „głowa boli"?! Przez lenistwo tak już zmarnowali swą siłę woli, że nawet wstanie z ka­napy, nawet poszukanie książek do nauki, połączone jest dla nich z prawdziwym cierpieniem fizycznym. Co popołudnia, (powiedzmy raczej około dwunastej w nocy) — uczą się jakieś pół godzinki, lecz i w tym czasie przyczesują co pięć minut, żeby pięk­nie błyszczała, wybrylantowaną fry­zurę, z rozdziałkiem bez zarzutu. Wi­dać, że nawet podczas nauki, sza­nowne „Ja", jest dla nich najcenniejszym. Rozumie się samo przez się, że potem nie umieją odpowiadać!

Dobrze napisał Schiller:

Nur dem Ernst, den keine Mühe bleichet,

Rauscht der Wahrheit tief versteckter Born,

Nur des Meisseins schweren Schlag erweichet

Sich des Marmors spröder Korn.

Tylko dla poważnej duszy, w żadnym nie blednącej trudzie,

Wytryska prawdy głęboko skryty zdrój,

Tylko pod ciężkim uderzeniem dłuta

Mięknie twardego marmuru opór.

Każdy człowiek spotrzebowuje nie­zmierną ilość skarbów świata (poży­wienie, odzież i t. p.), więc jakoś za nie zapłacić musi. Za zużyte dobra ziemi płacimy pracą, kto więc nie pracuje, jest ciężarem na szyi społe­czeństwa, bo przecież wciąż tylko spotrzebowuje, nic za to w zamian nie oddając. Dlatego pisze z taką jasną zwięzłością św. Paweł do Tesaloniczan: „Kto nie pracuje, ten niech nie je". Nie tylko ci muszą pracować, któ­rych potrzeba zarobku na chleb, bez­apelacyjnie zmusza do pracy. Nie, mój Drogi! Gdybyś był nie wiem jak bogatym i opływał we wszystkie skarby świata, wtedy także powinie­neś pracować. Dzieckiem bezczyn­ności jest zepsucie moralne, a jej na­stępstwem zacofanie duchowe. Kto się nie uczy, ten nie umie trafnie są­dzić świata, będzie niewolnikiem in­nych, uczeńszych od siebie, choćby podług zewnętrznych pozorów zasia­dał na królewskim tronie.

Przeciwnie, pracujący wiele, staje się duchowym przywódcą ludzkości, a słowo jego rozbrzmiewa i wskazuje drogę wtedy jeszcze, gdy ciało od dawna w proch się rozsypało. Wielcy, klasyczni poeci, dziś jeszcze przema­wiają do nas przez swe arcydzieła z zupełną świeżością. Platon dziś jeszcze naucza mądrości, Wergiliusz i Dante, dziś jeszcze zachwycają swym pieniem. Shakespeare dziś jeszcze wstrząsa dusze do głębi, setki lat po swym zgonie. Wyniki pracy są nad spiż trwalszymi pomnikami: Monumentum aere perennius.

Niech rozważą te słowa ci ucznio­wie, których zawsze „boli głowa!"

Pszczoła i truteń.

Nie bez przyczyny stawiają pszczołę za wzór pracowitości. Podziwu godna jest niezmordowana wytrwałość, z któ­rą od rana do nocy zbiera miód, prze­latując z kwiatka na kwiatek. Pilna pszczółka, zbierająca miód z kwiatów i otoczony swymi książkami, uczący się chłopiec, mają pewne podobień­stwo. My ludzie, także uczniowie, podobnie musimy z licznych książek, przeżyć, spostrzeżeń, wysysać z nie­zmordowaną pracowitością, potrzebną nam wiedzę życia.

Lecz podobieństwo między uczniem a pszczołą, nie na tym się kończy. I w tym są do siebie podobni, że mają oboje krewniaków niewiele przy­sparzających im chwały. Pszczoła ma takiego zwyrodniałego kuzyna: trutnia. Wygląda on zupełnie tak samo jak prawdziwa pracująca pszczoła; zu­pełnie tak samo, czasem nawet głośniej brzęczy jak ona, tak samo przelatuje z kwiatu na kwiat, a nawet czasem siedzi na kawałku kamienia z taką powagą, jakby chciał i z niego miód wyssać, — lecz po całodziennym krę­ceniu się zawsze wraca do domu bez miodu. Takim to jest truteń.

A jakim jest student-truteń? Sie­dzi przed otwartą książką jak i inni; tak samo przewraca kartki, nawet częściej niż inni. Z takim natęże­niem wlepia wzrok w stronnice, jakby nawet z okładki wciągał w siebie wie­dzę. Mamusia z takim pożałowaniem go pieści: „Biedny, mój synek! Zapracowuje się!" — a on tylko udaje pilnego. Umysł jego wędruje to tu, to tam, w głowie roi się od myśli, nie mających nic wspólnego z nauką. Szczęście jeszcze, jeżeli nie snują mu się po głowie najróżniejsze brudne twory wyobraźni.

W Piśmie św. Starego Testamentu, kilku rysami świetnie określa księga Przypowieści, tego o którym powiada: „Chce i nie chce leniwiec" (13, 4); „Pożądliwości zabijają leniwego: albowiem nie chciały nic robić ręce jego" (21, 25). Bo przecież całe jego życie, jest nieprzerwanym łańcuchem jałowych pragnień i wzdychań. Nigdy nie potrafi on na czas powziąć żad­nego postanowienia, w każdym zada­niu widzi dziesięćkroć więcej trudno­ści, niż ich jest rzeczywiście, a w końcu, z dreszczem przerażenia, chowa się w kąt przed pracą: „Mówi leni­wiec: lew jest na drodze, w pośród ulic zabity będę" (22, 13). — „Strasz­nie trudna — mówi — ta algebra i tak się jej nauczyć nie można" — i zamyka książkę, zanim się do niej poważnie zabrał. Wszystkiego sko­sztuje, wszystkiego powącha, ale po­rządnie, uczciwie nie umie niczego. Taki jest, jak owe pękate scyzoryki, w których nie tylko jest nóż, ale za­razem korkociąg, łyżka i haczyk do zapinania bucików, a wszystko razem nic nie warte.

Biedny, biedny „student-truteń", który marnie przetrwania, najowocniejsze lata swego życia!

Żuraw bez ogona.

Bywają chłopcy, którzy z prawdziwym mistrzostwem tak umieją się przekraść przez osiem cennych lat szkoły średniej, aby jak najmniej odnieść z nich korzyści. Chodzą wprawdzie do szkoły (bo inaczej nie mogą), ale zawsze tylko połową serca, połową rozumu, połową oka, połową ucha biorą udział w pracy. A druga po­łowa? Ona rozbija się gdzieś na boi­sku popołudniowej gry w piłkę no­żną. Uważają połową oka, połową strzygą nawet na profesora, a w na­stępnej chwili, już czytają pod ławką przygody Mister Herkulesa. A jeżeli przypadkiem profesor ruszy się z ka­tedry, od razu wlepiają w niego tak przerażająco inteligentne spojrzenie, jakby co najmniej, wynaleźli byli lak do pieczętowania.

Żal mi szczerze tych młodzieńców. Żal mi ich dlatego, że obie ich roboty pozostaną zawsze połowicznym chwy­taniem się tego i owego. Twierdzą oni wprawdzie, że naraz potrafią uważać pod ławką i nad ławką — lecz niestety, zaprzecza temu nauka psychologii. Czas dla nich upływa tak jak i dla tych, którzy są całą duszą na godzinie; różnica polega jedynie na tym, że gdy ci, już wtedy nauczyli się lekcji, tamci potem w domu ci­skają książkami o ziemię ze złości, że nie rozumieją tego lub owego przedmiotu.

Dziwny klucz żurawi ciągnął raz po jesiennym niebie. Cały klucz pruł świetnie powietrze, a tylko z daleka, z daleka za nim, wlókł się, trzepał, wiercił, machał nieudolnie skrzydłami, jeden samotny osowiały żuraw. Bie­dakowi wyrwano w jakiejś bitce pióra z ogona, więc choć namachał się w powietrzu dwa razy tyle, co jego towarzysze, przecież ciągle zostawał w tyle, daleko od celu. Wyżej opi­sany student, jest także takim żurawiem bez ogona: pracuje on niby za­wzięcie, lecz nie postępuje.

Ibsen w swoim Peer Gynfcie, kre­śli obraz stanu duszy takiego właśnie człowieka, którego wirującym kręgiem otaczają, czyniąc mu wyrzuty i wy­mówki, — marnie stracone dary i cenne godziny życia. „Jesteśmy myśla­mi — mówią doń — nad którymi po­winieneś był się zastanowić. Jeste­śmy pieśniami, któreś powinien był wyśpiewać, my zaś łzami, które powinieneś był wypłakać, my czynami, które powinieneś był wykonać".

Chciałbym, żeby każdy chłopiec, miał zawsze przed oczyma na swym stoliku do pracy, czysto na kartonie przepisane, porządnie w ramki opra­wione, poniższe poważne przestrogi, które pewien sławny kupiec kazał wyryć na swym nagrobku:

Nie zapominaj nigdy, że jednym z zadań naszego istnienia, jest praca.

Czas jest pieniądzem, ani chwili nie trać na próżno, lecz z każdej zdaj ścisły rachu­nek.

Czyń dla bliźnich wszystko, czegobyś od nich żądał dla siebie.

Co dziś możesz wykonać, tego nie odkła­daj do jutra.

Nie składaj nigdy na drugich z tym, co możesz sam załatwić.

Nie wzdychaj za tym, co nie twoje.

Przywiązuj wagę nawet do najdrobniej­szych szczegółów.

Nie wydawaj naprzód, nim na to zarobiłeś.

Nie umniejszaj Twego dochodu, przeciw­nie, staraj się go powiększać.

Niech nieubłagany porządek rządzi Twoimi postępkami. Staraj się czynić w ciągu życia, jak najwięcej dobrego.

Nie odmawiaj sobie tego, co do wygody życia potrzebne, lecz mimo to, niech tryb

życia Twego będzie oszczędny i w swej pro­stocie porządny.

I dlatego właśnie, pracuj pilnie do ostat­niego tchnienia Twojego życia!"

Kto lubi miód, niech się nie lęka pszczół!

Pieczone gołąbki, Nie wpadają nikomu do gąbki.

Chwiejny płomień świecy.

Bywają dziwnego usposobienia chłopcy, którzy cały dzień pracują, ręce sobie do łokci urabiają, a któ­rzy wskutek braku wytrwałości, są przecież pożałowania godnymi ofia­rami słabej woli. Wciąż coś robią, wciąż są zajęci, ale żadną rzeczą dłu­żej nad dziesięć minut jednym cią­giem, właściwie tylko tak zręcznie rozkładają swoje bezrobocie, że spra­wia ono wrażenie gorączkowej pracy. Przypatrz się jeno takiemu uczniowi popołudniu. Po obiedzie, zaczyna szukać słówek łacińskich. W trzy minuty później, przerysowuje wzorek do wyrzynania krzywką. Po chwili, już leży na kanapie i głośno kuje wojny napoleońskie. Nagle, zamyka książkę, bo mu się przypomniało, że filmy w ramce do kopiowania stoją na słońcu od obiadu. Zabiera je czym prędzej i przeczytawszy jeszcze naprędce 17 stron jakieś powieści, za­siada do rozwiązania zadania z fizyki. Ale ledwo napisał samą treść zagad­nienia, chwyta oto zgrabnie spaceru­jącą po zeszycie muchę i kładzie jej skrzydełko pod mały patentowany mikroskop. Na tym zakończyło się szczęśliwie popołudnie. A mamusia jeszcze się nad nim litowała: „Biedny syneczku! Tyłeś się uczył!" A on tylko udawał, że się uczy.

O cesarzu Domicjanie zapisały dzie­je, że często zamykał się w komna­cie i nikomu nie wolno wtedy było mu przeszkadzać, jak gdyby się za­głębiał w najzawikłańsze sprawy rzą­dów państwa. W rzeczywistości tym­czasem, bawił się łapaniem much i wbijaniem ich na szpilki. Zupełnie jak ten chłopiec, który z poważnie namarszczonym czołem rozkłada przed sobą Res Romanae, a gdy mamusia wychodzi z pokoju, wyciąga z pod nich najnowsze nowiny sportowe.

Rozdrobniona, niesystematyczna praca, nie tylko że jest bardziej mę­cząca od poważnej nauki, ale w do­datku jest zgoła niepożyteczną. Dar­mo, umysł ludzki nie jest w stanie skupić się z natężoną uwagą, na kilku przedmiotach naraz. Prosta rzecz, że nie może osiągnąć dobrych rezulta­tów uczeń, który przez całą godzinę ani chwilki nie może spokojnie usie­dzieć, kręci się jak fryga i jest nie­stały jak wędrowny cygan. Tacy chłopcy— nawet gdyby się zawsze uczyli, niczego się nie nauczą. Za­uważają wszystko, ale nie zapa­miętają niczego. Bez porównania więcej warto, uczyć się przez trzy godziny, przykładając się do nauki z całym oddaniem i uwagą, a potem przez trzy godziny, ze spokojnym su­mieniem używać rozrywki, niż ślę­czeć sześć godzin nad książką, ani się uczyć, ani się bawić i w końcu — jak po każdej połowicznej pracy, — wstawać od biurka niezadowolonym. Ten chłopiec najlepiej umie się uczyć, — i z tego będzie w przyszłości naj­więcej pożytku, — dla którego w cza­sie nauki przestaje istnieć cały świat, który zapomina o otoczeniu, o czasie, o troskach, a całą swą uwagę skupia wyłącznie na zadania.

Nie zabieraj się więc do wszyst­kiego naraz, zajmuj się naraz jednym przedmiotem, a gdy raz coś zacząłeś, doprowadź to do końca, zrób dobrze, wytrwale, bez niedbalstwa! Age quod aqis! Co robisz, rób porządnie i do­kładnie !

Bez wątpienia winnym jest tu także dzisiejsze błędne, nawet między doro­słymi rozpowszechnione pojęcie, które uważa za „czynne” i „twórcze" duchy takich, którzy niespokojnie rzucają się na mnóstwo przedsięwzięć naraz.

Jakaż to pomyłka! Wielkie odkry­cia i wynalazki, które bądź na polu techniki, bądź duchowej kultury, ozna­czały naprawdę postęp ludzkości, brały początek w głębiach wytrwałej, skupionej pracy, przy biurku, w spokoju laboratoriów, w ciszy sal bibliotecz­nych. Prawdziwych bohaterów historii, wiedzy, literatury, sztuki, a za­razem i przemysłu, nie zrodziła do­rywcza ale wytrwała pilność, nie lę­kająca się szeregu lat skupionej, wy­tężonej pracy. Niepodobna, jednym bohaterskim susem dostać się na wy­soki szczyt górski, lecz potrzeba bez­ustannej pracy, dziesiątek i setek ty­sięcy drobnych kroków, wytrwałego postępowania w górę, wspinania się na skały, okrążania przeszkód, wdra­pywania się, a niestety czasem nie obejdzie się i bez poślizgnięć.

Wierz mi, mój Drogi, nie ten jest bohaterem, kto gotów się odważyć na jakiś zuchwały, z szaleństwem gra­niczący czyn, lecz ten, który wszyst­kie drobne i nieznaczne czyny w ży­ciu, potrafi śmiało wykonać. Jeżeli po obiedzie ogarnia Cię taka śpiącz­ka, jak susła w zimie, a Ty przezwy­ciężając ją, zabierzesz się do alge­bry — to jest odwaga! Kiedy rano tak miło byłoby wylegiwać się jeszcze trochę pod ciepłą kołdrą, lecz wybiła godzina wstania, a Ty bohaterskim susem wyskakujesz z łóżka, — to jest dzielność! Gdy majowe słonko, wabi Cię do zabawy, a Ty się jeszcze nie przygotowałeś do szkoły i wysi­lasz się dalej nad książką — to jest duże męstwo! Jeżeli coś Ci jest przykre, a mimo to, spełniasz to z ra­dością, bo takie jest przykazanie Bo­że, — to już jest niemała cnota.

Ślimak i zając.

Ślimak i zając urządzili sobie pew­nego razu wielki wyścig. Metą był kraj pobliskiego lasu. Ślimak z ogrom­nym zapałem puścił się w drogę, po­cąc się z wysiłku. Zając, bardzo pe­wien siebie, wygrzewał się na słońcu myśląc: „Na próżno się trudzisz! Sko­czę raz, drugi i nawet końca mego ogonka nie zobaczysz, tak cię prze­ścignę!'' Ślimak zaś wlókł się, czoł­gał, pełzał, pocił się, pracował, — i nim się zając opatrzył, był już o krok tylko od kraju lasu. Hej bratku! Pędź­my! — myśli zając. Skacze raz, —- skacze drugi, lecz nim trzeciego dał susa, ślimak już był u celu.

Wytrwałość i pilność, biorą nieraz górę nad zdolnościami.

Do pracy umysłowej, wytrwałość jest również pierwszorzędnym warun­kiem. Nie jest wprawdzie zupełną prawdą, ale wiele prawdy zawiera w sobie francuskie przysłowie: „Geniusz nie jest niczym innym, jak cier­pliwością”. Le génie, c' est la patience. Istotnie mógłbym wskazać na długi szereg młodzieży, obdarzonej świetnemi zdolnościami, której zgubą stała się zbytnia pojętność. Choć na studia szkół średnich spoglądali przez ramię, przecież przechodzili z klasy do klasy jako celujący, w życiu natomiast, — dlatego właśnie, że nie nawykli do sy­stematycznej pracy, — zniknęli w tłu­mie bez wartości. Byli do niczego. Przeciwnie zaś, wielu wybitnych mę­żów uchodziło w latach szkolnych za mierne talenty, lecz potrafili je za­stąpić żelazną wolą, oraz wytrwałą, konsekwentną pracą.

„Łatwość uczenia się”, jest dla wielu chłopców wprost zgubnym darem. „Nie potrzebuję się uczyć i bez tego jestem zdolny!" — mówi sobie wielu. A jednak, — gdyby nawet tak było! — Zdolności, talent, nie stanowią same w sobie wiedzy, są tylko środkiem do niej! Wielu zdolnych chłopców nie przeszło gimnazjum, lub uniwer­sytetu, gdyż nie wyzyskali danych sobie od Boga zdolności. „Wytrwała praca przezwycięża wszystkie trud­ności!” Labor omnia uincit improbus! pisze już Wirgiliusz. Ślimak może prześcignąć zająca.

Szkapa najdzielniejszego rumaka wyprzedzi,

Jeśli zamiast człowieka, duch na szkapie siedzi.

(A. Mickiewicz).

Geniusz czy pilność?

Wytrwała i stateczna praca, upor­czywa, stała cierpliwość przypomina jednostajnie, spokojnie płynącą wodę: wyżłabia ona sobie głębokie koryto. Każdy nie może być geniuszem, (a na­wet nadzwyczaj mały procent ludz­kości ma prawo do tego miana), ale każdy może wytknąć sobie wzniosły cel, do którego następnie dążyłby wytrwale, uporczywie, przez całe ży­cie. Ten, nigdy z oka nie spusz­czany cel, jest szkieletem, jest kręgosłupem, na którym opierać się musi życie i jego powodze­nie. Cóż jest zresztą, jedną z cha­rakterystycznych cech geniusza? Zupełne, namiętne oddanie się, pewnej gałęzi wiedzy, lub sztuki.

Utworów wiedzy i sztuki, które okry­ły ducha ludzkiego największą chwałą, nie zawdzięczamy chwilowym wybu­chom geniuszu, przeciwnie, są one owocem niezachwianie wytrwałej, iście mrówczej pracowitości. A więc na­wet młodzież o przeciętnych zdolnościach, może osiągnąć wspaniałe wy­niki, przez energię czynu i stałość woli. Wielka tajemnica ziemskiego powodzenia polega na tym, czy jeste­śmy w stanie wytrwać uparcie, sta­nowczo przy wzniosłym, górnym celu, który wytknęliśmy sobie. Między wielkim człowiekiem, a mało znaczą­cym, tuzinkowym, często jedyną róż­nicę stanowi tylko wielka energia i niezłomna wola, która jest cechą wielkich ludzi, a której brakuje prze­ciętnym. Wytrwałość, pilność i praca, bez porównania więcej korzyści przy­niosły ludzkości, niż geniusz i błysko­tliwe talenty.

Ohne Fleiss, kein Preis! „Bez pil­ności niema nagrody!” Przed pracą zaś każdy schyla głowę.

„Byle prędko! Byle prędko! Byle się pozbyć roboty!" — oto hasło wielu uczniów. Czy wiesz jak długo pra­cował Dante nad swym, jak świat długi i szeroki słynnym dziełem, nad Boską Komedią? Równe 30 lat. Dickens zaś, wielki pisarz angielski mówi o sobie, że każde dzieło kosztowało go niezmiernie wiele pracy. Prescott, sławny dziejopisarz amerykański, był już prawie zupełnie niewidomym, a jednak, kiedy z powodu pracy nad wielkim dziełem o Ferdynandzie i Izabeli hiszpańskiej, uznał potrzebę obznajmienia się z obcymi językami, dziesięć lat poświęcił na naukę języ­ków. Wielki przyrodnik Newton, 15 razy przepisał na nowo swą Chronologię, zanim ją uznał za zadowalającą. Tycjan, nieśmiertelnej sławy malarz, napisał do cesarza Karola V, posyłając mu jeden ze swoich naj­piękniejszych obrazów: „Posyłam Wa­szej Cesarskiej Mości obraz, nad któ­rym pracowałem siedem lat, często nawet w nocy malując". Wergiliusz pisał Eneidę przez 20 lat, a przy końcu życia chciał ją zniweczyć, nie uważając jej za dość dobrą. Fenelon, przygotowywał przez 18 lat swoje sławne dzieło o wychowaniu p. t. „Telemaque", a przy ostatnim opracowa­niu, jeszcze wiele zmieniał i poprawiał. Edison, chłopcem jeszcze będąc, spę­dzał wielką część nocy na czytaniu, ale nie powieści, lecz zawodowych dzieł o mechanice, chemii i elektryczności.

Tołstoj uprawiał również najsurow­szą krytykę wobec własnych utwo­rów; twierdził on, że złoto wydobywa się przez długie płukanie i przesie­wanie piasku przez przetak, i dlatego poprawiał nie tylko bruliony, ale i na czysto przepisane dzieła, tak iż naj­częściej, trzeci dopiero odpis, stawał się rzeczywistym rękopisem; znajdo­wały się jednak ustępy, które jeszcze częściej poprawiał.

Stephenson przez 15 lat ulepszał swą lokomotywę, nim osiągnął po­myślny wynik swojej pracy. Watt roz­myślał przez trzy dziesiątki lat, nad maszyną poruszaną siłą zgęszczonej pary. Herschel chciał sporządzić wklę­słe zwierciadło do jednego ze swych teleskopów. Pierwsze okazało się nieodpowiednim. Sporządził drugie. I to się nie udało. Trzecie! I to zawiodło oczekiwania. Sporządził więcej niż 200 wklęsłych zwierciadeł, aż wreszcie udało mu się zrobić doskonale odpo­wiadające przeznaczeniu. Ostatecznie postawił na swoim, zwyciężył! New­ton miał wielki rozum, a jednak zapy­tany, jak doszedł do swych odkryć, odparł skromnie: „W ten sposób, że wciąż nad nimi myślałem". Pilność jego dochodziła nieomal do przesady, spoczynek jego bowiem po­legał na tym, że zmieniał studia i za­miast ciągle nad tym samym, pracował nad innym przedmiotem naukowym.

Jak nadzwyczajnie skutecznym jest wczesne ćwiczenie się w karności i jak świetne osiąga ono skutki, tego znakomitym przykładem jest Ro­bert Peel, jeden z największych mów­ców angielskiego parlamentu, który dzięki niesłychanej pamięci, zbijał jedne po drugich twierdzenia swych przeciwników politycznych. A był tylko przeciętną zdolnością. Skąd mu się wzięła ta niepospolita pamięć? W latach dziecinnych, ile razy wra­cał z kościoła, ojciec stawiał go na stole i kazał mu powtarzać kazanie. Z początku oczywiście szło to nie­łatwo; z czasem jednak, ćwiczenie to zaostrzyło do tego stopnia jego pa­mięć, że potrafił prawie dosłownie powtórzyć całe kazanie. W latach doj­rzałych zaś, zawdzięczał tej ciężkiej pracy, swoje powodzenie.

Stephensona, wynalazcę maszyny parowej, ubodzy rodzice nie byli w sta­nie posyłać do szkoły, pracował on 12 godzin dziennie przy maszynie, lecz okradał się sam z nocnego spoczynku, byle tylko móc nauczyć się czytać i pisać. Mając lat 19 doszedł do tego, że umiał napisać swoje na­zwisko. A z jaką radością poświęcał kształceniu się każdą wolną chwilkę! W czasie obiadowego spoczynku za­bawiał się kreśleniem kredą i roz­wiązywaniem zadań rachunkowych, na bokach wozów od węgla.

W rowach strzeleckich.

Niestety, natura węgierska a także i polska, nie bardzo jest podatną do tej żmudnej, wytrwałej pracy. Węgier, jak zresztą i Polak, zapala się łatwo i pali się łatwo „słomianym ogniem", ale nie umie na jednym miejscu, spo­kojnie, jak to mówią, przysiąść fał­dów. Nasze oddziały konnicy rzucały się z nieustraszonym bohaterstwem na gniazda karabinów maszynowych, (i tam ginęły do nogi), natomiast spę­dzanie długich tygodni w okopach, w względnym spokoju, nie przypada­ło im wcale do smaku. Wreszcie zwyciężył jednak sposób wojowania w rowach strzeleckich, a podobnie dzieje się i w życiu. Osiąga się po­wodzenie, nie bohaterskim pędem na śmigłym koniu, nie chwilowymi po­rywami, lecz latami i dziesiątkami lat pilnej, z mrówczą wytrwałością doko­nywanej pracy. Tego, choć trudne, nauczyć się musisz! Ta to „czynna cierpliwość", wzniosła z olbrzymim mozołem piramidy egipskie; ona ka­zała średniowiecznym mnichom przez cały ciąg życia przepisywać przy mdłym światełku olejnej lampki, prze­chowane nam do dziś dnia, dzieła klasyków greckich i rzymskich; ta sama cierpliwość śledziła prawa sił przyrody i mimo setek lat, bezowoc­nych prób i doświadczeń, jedne po drugich, podbiła je w służbę czło­wieka. Z cierpliwości nie tylko róża wykwita, (węgierskie przysłowie), ale zarazem wiedza, wykształcenie, wy­mowa i kultura.

Bądź cierpliwością, tą panią niedoli

Co gmach swój wznosi z niczego powoli,

Bądź tą przegraną, której cel daleki,

A która w końcu zwycięża na wieki!

(Zygm. Krasiński).

Wielki zaś poeta węgierski Vorosmarty, nie bez przyczyny prosi Boga, o ten wielki skarb, o łaskę wytrwa­łej pracy dla swych współbraci:

Wspomóż o Boże, wielki ludów Boże

Uczyń ten naród dobrym pracownikiem,

Aby, co ujął w swą olbrzyma dłoń

Jako rozpoczął, tak dokonał wraz,

Daj, by od tego, co rozum i dłoń zdoła,

Nie od innego, czekał losu szczęścia!

(Hymn narodowy węgierski).

Nie darmo powiedział wielki muzyk Haydn: „Tajemnica sztuki na tym po­lega, abyśmy jej poświęcili wszystkie nasze siły, jeżeliśmy jej życie nasze oddali".

Raczej nie rozpoczynaj, niż gdybyś miał łap-cap, naprędce, zabierać się do czegoś bez zastanowienia. „Lepiej nie zaczynać jak się nie zastanowić", mówi przysłowie.

Największą klęską młodzieży jest, jeżeli nie umie wykonywać systema­tycznej, wytrwałej pracy, — bo prze­cież nie chwilowy poryw, lub zapał, ale niezachwiana pilność i umiarkowany lecz ustawiczny wysiłek, two­rzą podstawę postępu. Z jaką to prze­rażającą energią rzuca się do „kucia", leniwy student przed egzaminem! Ale cóż znaczy ten kilkodniowy za­pał, wobec 10 miesięcy „zbijania bą­ków?!" Hasłem Twym, niech będzie zawsze godło, rycerskiego bractwa, które założył w XVII wieku król pol­ski Władysław IV. Vicisti! Vince!) Zwyciężyłeś? Świetnie! Ciesz się! Tylko nie wpadaj w zarozumiałość! Mocuj się, walcz i zwyciężaj nadal.

Wychowanie woli.

Uczucia, wyobraźnia i temperament wywierają wielki wpływ na wolę. Nie jesteśmy ich nieograniczonymi pana­mi, dlatego też, nie posiada człowiek woli całkowicie wolnej. Ty sam za­uważyłeś nieraz, że jednego ranka, budzisz się wśród smutnych, ponu­rych uczuć, innym razem chciałbyś skakać z radości, a nie umiesz sobie zdać sprawy, z powodów ani poprzedniego przygnębienia, ani obecnego zadowolenia.

Tak samo ma się rzecz z wyobraźnią. Naraz, bez żadnej szczególnej przy­czyny, powstają w Twej pamięci wspo­mnienia dawno minionych zdarzeń, lub bezsensowne myśli, zwodnicze, barwne obrazy snują Ci się po gło­wie. Skąd się wzięły? Dlaczego właś­nie teraz stanęły Ci na myśli? Zaiste, nie potrafiłbyś wytłumaczyć. A do­prawdy, ile to kłopotu sprawia czło­wiekowi wyobraźnia! Maluje olbrzy­mie trudności, przeszkody w pracy nie do przebycia, aby nas do niej zniechęcić. Przy plombowaniu zę­bów, nie najboleśniejszym jest czas, w którym lekarz zęba plombuje, ale te pół godziny, spędzone w pocze­kalni, w czasie której wyobraźnia dręczy nas przesadnymi obrazami oczekiwanego bólu.

Otóż, choć nie jesteśmy zupełnymi panami naszych uczuć i wyobraźni, musimy jednak, w możliwie jak największej mierze rozszerzyć pa­nowanie woli, na tę także dziedzinę. Bądź panem Twych uczuć i dzierż silną dłonią wodze Twej wyobraźni! Obudziłeś się w złym humorze? Nic nie szkodzi! Staraj się uśmiechać, wesoło nucić, a przez to już częścio­wo pokonasz to uczucie.

Masz do rozwiązania zadanie z al­gebry? Wyobraźnia podsuwa Ci, przerażające widzenia: „Słuchaj! To zadanie takie okropnie trudne", ile Ty się nad nim napocisz!" Ty zaś mów sobie: „Nieprawda! fantazjo, uwodzisz mnie! Nie jest to takie straszne jak się wydaje! Ukazujesz mi w przesadnym świetle trudności, które są daleko mniejsze niż na to wyglądają. Właśnie dlatego, zabie­ram się!"

Jak więc widzisz, wychowanie woli nie jest niczym innym, jak opanowa­niem wszystkich tych władz ducho­wych, (rozum, uczucie, pamięć, wy­obraźnia), które wywierają wpływ na jej działalność. Do wyszkolenia woli, nie wystarcza więc samą wolę ćwi­czyć, lecz najgłówniejszym celem na­szym niech będzie, oddać tę jak naj­silniejszą już wolę, w służbę ducho­wych celów, czyli poddać ją całko­wicie pod panowanie ducha.

Kto chce zostać człowiekiem z cha­rakterem, ten musi nad tym praco­wać, aby możliwie we wszystkich kie­runkach opanować swe uczucia. Przy­czyną bardzo wielu grzechów, nie­chęci, zazdrosnych, złośliwych myśli, nagłych uraz, jak też mnóstwa nie­porozumień i waśni, bywa nie zła, lecz słaba wola, która nie nauczyła się silną dłonią poskramiać nagłe wy­buchy uczuć. Z łatwością np. może­my przezwyciężyć napady złego hu­moru, a przecież, ilu to ludzi cierpi przez nie dlatego tylko, że są zbyt leniwi, na ten drobny nawet wy­siłek.

Należyte opanowanie uczuć, jest więc zarazem umocnieniem charakte­ru. Uczucia wpływają na rozum nie tylko, żeby chciał, ale zarazem, by chciał chętnie i wytrwale. Któż nie przyzna, że dobry czyn, szybciej i buj­niej się rozwija pod ciepłem serca, niż przy zimnym blasku rozumu! Otóż dlatego także, musisz czuwać bacznie nad rozwojem Twych uczuć, bo wola bez uczucia, łatwo przemienia czło­wieka w zimną, samolubną, zaciętą i bez serca maszynę, która znowu, byłaby po prostu karykaturą: „Mło­dzieńca z charakterem".

Mądry człowiek, nie tylko stara się przezwyciężyć nieprzyjemne uczucia i zastąpić je miłymi, lecz stara się zarazem, o ile to tylko jest możliwym, zachować zawsze spokój ducha.

Ciało i dusza pozostają w nas w ści­słej od siebie zależności. Jeżeli czu­jesz się przygnębionym, a nieokreślo­ny smutek zalega Twą duszę, staraj się zmusić twarz do uśmiechu, zacie­raj wesoło ręce, — a oto smutek zacz­nie się ulatniać. Przeciwnie, odczu­wając ból fizyczny, zajmuj się miłymi myślami, a po części zapomnisz o cier­pieniu.

Jakikolwiek cios by Cię dotknął, staraj się zeń wyciągnąć duchową ko­rzyść. Deficiendo discamus, uczmy się nawet z naszych błędów. Ukradli Ci w tramwaju pugilares? Nie złość się, natomiast usiłuj uprzytomnić so­bie, jak mogłeś być tak roztrzepanym i postanów sobie być uważniejszym na przyszłość. Nastąpił Ci ktoś na nogę? Nie sykaj niecierpliwie, ale powiedz sobie: „Za ten ból, nabyłem przy­najmniej trochę panowania nad sobą".

Ein grosser Herrscher wärst Du gern?

Mach Dich zn Deinem eigenen Herrn!

(Goethe).

Wielkim panującym byłbyś chętnie?

Stań się więc najprzód własnym Twoim panem!

Zawsze być panem swoich zmysłów, nigdy nie pozwolić im się ponieść, to jest już niemały stopień doskonało­ści duszy.

Zygmunt Krasiński nawołuje Cię: Bądź arcydziełem nieugiętej woli!

(Resurrecturis).

Chcę!

„Chcę!" To słowo posiada olbrzy­mią siłę. Niemożliwość, staje się prze­zeń możliwą. Kto patrzy na śnieżne, lodowcami pokryte Alpy, ten gotów zawołać: „Niepodobieństwem je przebyć!” Hannibal, Napoleon pomyśleli: „Chcę! Musi być! Będzie!" — i prze­darli się przez Alpy z całymi wojska­mi. Przed bitwą pod Lissą w r. 1866 austryjacki admirał Tegethoff, chciał wydać z admiralskiego okrętu, nastę­pujące hasło dzienne: Mass der Sieg von Lissa werden! „Musi być pod Lissą zwycięstwo!", ale zaledwie zdołali sygnalizujący żołnierze wysłać pierw­sze słowo „Muss!" — już wybuchła bitwa. Pozostało więc tylko jedno tajemnicze słowo „Muss!", a siła jego za­wiodła flotę do świetnego zwycięstwa. Muss! Chcę! — potężne to słowo!

Pewnego razu, gdy wybrałem się z moimi uczniami szkoły realnej w gó­ry, na całodzienną wycieczkę, czas mijał nam tak szybko, że mimo woli spóźniliśmy się. Chłopcy pysznie się bawili, dokazywali, mocowali się, biegali, a gdy wreszcie spojrzeliśmy na zegarek, było już wpół do siód­mej wieczorem. Zwyczajnym pocho­dem, potrzeba było dwóch godzin na powrót do miasta, chłopcy zaś obie­cali w domu, że na ósmą będą na pewno spowrotem.

Cóż tu teraz począć?!

Szybko zwołałem oddział sygnałem. „Chłopcy, źle z nami! Już jest wpół do siódmej, wy na ósmą obiecaliście być w domu, a mamy dobre dwie go­dziny drogi przed sobą. Czy chcecie być w domu na ósmą?"

„ Chcemy!" brzmiała jednogłośna odpowiedź.

„Dobrze. Słuchajcie więc. Bacz­ność! Formuj się dwójkami! Wprawo zwrot! Naprzód! Marsz!"

Stopy dwudziestu ośmiu chłopców uderzyły miarowo w ziemię, na roz­kaz : Marsz! Prawa — lewa, prawa — lewa, niech nikt nie rozmawia, nikt nie wysuwa się z szeregu. — Pra­wa—lewa, Prawa—lewa, — dudniało po gościńcu.

Ale po półgodzinnym pochodzie, zapał począł stygnąć. Nic dziwnego — chłopcy czuli w nogach cały dzień zapasów, biegania, wyścigów! „Oho!" pomyślałem, tu trzeba pomóc. Chło­pcy! Jak to idzie ta piosenka: Hej strzelcy wraz, nad nami Orzeł Biały! Stefan, który miał głos najlepszy, wnet podchwycił nutę i zaczął dosko­nale rytmicznie śpiewać. Reszta poszła za nim. Gdy skończyli pierwszą piosenkę, zaczęliśmy drugą, trzecią, potem i dziesiątą, wreszcie dwudzie­stą. — Nikt już nie włóczył nogami, nikt się nie ociągał w szeregu. — Zaledwie pięć minut po wieczornym dzwonieniu na Anioł Pański, zadudniał asfalt miejskiej ulicy pod stopami okrytej kurzem, umajonej kwieciem, śpiewającej drużyny. Dwugodzinną drogę, odbyliśmy w półtorej godziny. Jakże to było możliwe? Za pomocą jednego słowa o czarodziejskiej mocy: „Chcemy!" Zawołali chłopcy.

Bardzo pragnąłbym, żeby tego jed­nego słówka, coraz więcej było w To­bie, mój Drogi! Widzisz jaką olbrzy­mią i potężną dźwignią jest wola!

Czy umiesz chcieć?

No — tak, zapewne — ile to razy mówisz: „Gdybym chciał, zrobiłbym, to lub owo. Gdybym chciał, mógł­bym mieć same „celujące". Gdybym chciał, mógłbym być akuratnym. Gdy­bym chciał, nie opuściłbym nigdy ran­nego i wieczornego pacierza.

Quid quisque possit, nisi tentando nescit — mówi łacińskie przysłowie. Wtedy dopiero ujrzysz ile zdołasz, gdyś już raz popróbował. Tak jest: „ Gdybyś chciał!" A więc spróbuj wreszcie i chciej!

„Potrafiłbym gdybym chciał!"

Przeważna część naszych błędów wypływa z braku woli. Gdybyśmy ją mieli, za jednym zamachem wy­zwolilibyśmy się z naszych błędów! Tyran Caligula, rzymski cesarz ma­wiał: „Chciałbym, żeby wszyscy rzy­mianie posiadali jedną wspólną głowę, bo wtedy mógłbym ją strącić jednym cięciem !"

Ta wspólna głowa Twoich błędów, którą Ty powinieneś uciąć, nazywa się Słabość woli.

Mnóstwo młodzieńców powtarza: „Oj! Jabym też potrafił to lub owo, gdybym chciał". Wiecznie to samo: „Gdybym chciał!"

Ten, co to mówi rzekomo ma wolę, ale jej nigdy na próbę nie wystawia. Bo zaprawdę, — gdyby jej chciał do­świadczyć, wnet okazałoby się, iż mu się tylko zdawało, że ma wolę. Tacy przypominają malowanych żołnierzy, którzy wiecznie trzymają broń w po­gotowiu i odgrażają się srogą miną: „Zaraz zacznę strzelać!" lecz nikt ich się nie boi, bo nie wystrzelą nigdy. „Mógłbym, gdybym chciał!" — „Gdy­by!" — „Żeby!" - „Gdybym miał tysiąc razy tysiąc, miałbym milion". „Żeby ciocia miała wąsy, to byłaby wujaszkiem", mówi przysłowie.

Niema na całym świecie, tak subtelnego artyzmu, jak ukształtowanie własnej duszy; żaden rzeźbiarz nie obrabia równie szlachetnego kruszcu lub marmuru, jak ten najcenniejszy skarb, który z naszych rąk ma wyjść udoskonalonym: Dusza nasza własna.

Słyszałeś, że człowiek obdarzony jest wolną wolą, nawet obawiam się, że za wiele o tym słyszałeś. Czło­wiek istotnie ma wolną wolę, lecz często nie posiada silnej woli. Ty też więc jej nie masz, i nie będziesz miał, dopóki jej nie nabędziesz. Silna wola nie jest darem przyrodzonym, przychodzącym z nami razem na świat, jest ona drogim skarbem, który każdy dla siebie uporczywą walką zdobyć musi. Nie możemy silnej woli otrzy­mać za darmo, ani nie możemy jed­nego dnia wykrzyknąć z zapałem: „Od dziś będę miał silną wolę!" — lecz trzeba o nią gorliwie się namozolić.

Każdy młodzieniec w tej mierze po­siada silną wolę, w jakiej sam na ten drogocenny skarb zapracował, wyswobadzając się z pod panowania zmysłów. Mój Boże! Czymże innym jest wolność duszy, jak karnością, pa­nowaniem szlachetniejszych uczuć nad zmysłami, oraz nad niskimi, cielesnymi żądzami! Wola w duszy Twojej, podobną jest do zasianego ziarna; jeżeli starannie je hodujesz, wyrośnie potężny, burzom urągający dąb, je­żeli zaś je zaniedbasz, stoczą je do szczętu nawet nikłe mrówki Twoich drobnych wad. Wolność moralna jest nagrodą za szereg wytrwałych, nie­strudzonych drobnych wysiłków, po­wolnej pracy, ustawicznego poprawia­nia się. Dlatego właśnie błąka się między nami tyle tysięcy dusz okutych w kajdany grzechu, że odstra­sza je poważny trud codziennego wysiłku.

„Potrafiłbym gdybym chciał!" Więc chciej! Próbuj! Kto naprawdę chciał­by zostać dzielnym mężem, niech po­trafi poważnie tego chcieć. „Chciał­bym" tak różni się od prawdziwej woli, jak rozpieszczone salonowe pie­ski różnią się od mocnych, wielkich stróżów domowych. Te małe psinki darmozjady, nie umieją ani szczekać, ani ugryźć, ani żadnej pożytecznej usługi oddać, piszczą tylko, skomlą i drogo kosztują. A przeciwnie, jak prawdziwy stróż domowy, nie skomli, tylko porządnie szczeka, a w razie potrzeby chwyci zębami za łydkę nieproszonego gościa, tak samo młodzie­niec posiadający wolę, nie narzeka, nie jęczy, lecz głośnym szczekaniem odstrasza pokusy lenistwa i grzechu, szarpie je, by się od nich opędzić, a gdy raz uczepi się celu, który sobie wytknął, nie popuści, aż go dopnie.

Jakże to możliwe? Jedynie w taki sposób, w jaki odbyliśmy wyżej opi­sany marsz do miasta. Postaw sobie np. pytanie: Chcesz mieć same celu­jące? „Chcę!" A więc, wydaj sobie rozkaz: „W prawo zwrot!" Czyli: Pa­niczu! natychmiast książkę do ręki, na jutrzejszą lekcję, (ale natychmiast, a nie: „Zacznę na przyszły tydzień") i prawa — lewa, prawa — lewa, bierz szturmem tę lekcję".

Stół do nauki jest kowadłem, na którym wykuwasz przyszłe Twoje szczęście.

Chcesz być akuratnym w modli­twie? „Chcę!" Zaraz więc, dziś od­mówisz pacierz wieczorny. „Ach! Ależ tyle mam tych zadań". Nie szkodzi. Potrafisz przecie urwać od nich pięć minut. „Ale rano muszę się spieszyć, bo się spóźnię". Zgoda! Potrafisz przecież wstać o pięć minut wcześniej!

Młodzieniec o silnej woli.

Chciałbym widzieć takich chłopców, o własnej, o silnej woli. Upór, krnąbr­ność, hardość to nie siła, tylko skurcz woli. Kto umie rozkazywać śmie­chowi, oczom, żołądkowi, uszom, ten ma naprawdę silną wolę. Przypatrz się bliżej, jakiem prze­kleństwem jest zanik woli, jakiem zaś błogosławieństwem silna wola. A kto nie posiada dobrze wyszko­lonej, posłusznej woli, ten niezdol­nym jest dokonać jakiego bądź przedsięwzięcia. Sam znasz za­pewne uczniów, którym nie można zarzucić bezczynności, a którzy jed­nak nie postępują w naukach. Nazwałem ich wyżej uczniami-trutniami. Mozolą się biedacy, może więcej od innych, a jednak bezskutecznie. Nie umieją uczyć się w skupieniu, bo nie mają woli. Wiecznie ich coś korci, ale nie zabierają się poważnie do ni­czego. Otwarty podręcznik leży usta­wicznie przed nimi, ale co kwadrans inny, (bo tamten tak przeraźliwie nudny). „Kują" bez ustanku, lecz obawiają się najmniejszego wysiłku, bez niego zaś niema udanej, pożytecz­nej pracy. Bez wysiłku — zręcznie otaczają się tylko pozorami zajęcia, które wywiera wrażenie gorączkowej pracy. Przy końcu zaś roku żalą się, że tyle się napracowali, a mimo to, otrzymali złe świadectwa! A gdy do­rosną, co z niech będzie? Wyrosną z nich mężczyźni, dający się powo­dować wrażeniom chwili, bez zasad, zapominający łatwo o swych obowiązkach, nędznie spychający z dnia na dzień życie, bez celu. Biedacy! Co było ich winą? Słabość woli. Albo znowu, rzuć okiem na inny rodzaj chłopca. Kto nie posiada kar­nej woli, ten nie jest w stanie na nic dobrze uważać. A przecież zdolność dokładnej i szybkiej obser­wacji, jest niezbędnym warunkiem postępu. Abyś mógł szybko i dobrze posługiwać się zmysłami, rozróżnić rzecz ważną od drobnostki, byś jasno mógł zdać sobie sprawę z nagle wy­tworzonego położenia i wedle potrze­by działania, — do tego wszystkiego potrzebujesz silnie w karby ujętej woli. Posłuszna wola, nie tylko wtedy będzie Ci pomocną, gdy powinieneś widzieć, słyszeć, mówić lub działać, lecz powolną Ci będzie (i od wielu grzechów uchroni), wtedy także, gdy prawa moralne postawią zakaz Twym ciekawym zmysłom, byś czegoś nie oglądał, nie słuchał, nie mówił, nie czynił.

Dalej idę. Kto nie posiada kar­nej woli, nie umie myśleć, ani się kształcić. Poznawanie i nabycie prawdy kosztują dużo ciężkiej pracy. Roztrzepany chłopiec niecierpliwi się przy czytaniu. Niespokojnie prze­wraca kartki. Śpieszy się nerwowo, byle prędzej doczytać do końca. Po­żytku z tego niema. Kto ma wyszko­loną wolę, ten czyta powoli i z na­mysłem, nie przyswajając sobie na ślepo każdego twierdzenia, lecz roz­myśla czy też rzeczywiście prawdą jest, co autor twierdzi, rozważa nad ważniejszymi zdaniami, notuje bar­dziej zajmujące ustępy i t. p. — W ten sposób jedynie, możemy nabyć no­wych wiadomości. Do tego zaś znowu, nieodzowną jest siła woli.

Lecz aby pamiętać, potrzeba również silnej woli. Wielu chłopców palnąwszy na godzinie: „Proszę Pana Profesora, umiem lekcję, tylko mi na myśl nie przychodzi" — uważa, że wszystko w porządku. Lub, gdy „za­pomni" wykonać danego polecenia, myśli, że „zapomnienie", jest uspra­wiedliwieniem. A przecież, — wy­jąwszy wypadki ciężkich chorób ner­wowych, — zapominalstwo jest zwy­kle skutkiem niekarnej woli. Gdy nagle jakieś słowo, nazwisko, zdarze­nie nie przychodzi Ci na myśl, nie otwieraj od razu książki, (jak to zwy­kli czynić uczniowie o słabej woli), lecz wysilaj się, męcz się, próbuj sam sobie przypomnieć, a przez to wzmac­niaj Twą wolę. Gdy Ci zaś dano ja­kieś polecenie, nie wiąż węzełka na chustce, ale staraj się często wśród dnia o tym poleceniu myśleć, postanów często uprzytamniać je sobie w pa­mięci, a zobaczysz, że nie zapomnisz.

Kto się stale w ten sposób ćwiczy, wyleczy się z choroby zapominalstwa.

Są ludzie będący do tego stopnia pa­nami swej woli, że nawet w czasie snu nie tracą nad nią przewagi i na­wet po uciążliwych ćwiczeniach fi­zycznych, są w stanie obudzić się sami akuratnie o godzinie, którą so­bie wyznaczyli, kładąc się na spo­czynek. Natomiast, jeżeli chłopiec z zapominalstwem nie walczy i tak wyrośnie, będzie niezdatnym do ni­czego w życiu i tysiączne będzie stąd miał nieprzyjemności. Jeżeli będzie strażnikiem kolejowym, zapomni na czas należycie nastawić zwrotnicę przed „pośpiesznym" i pociąg się wykolei, — jeżeli będzie profesorem, za­pomni o godzinie, jeżeli adwokatem, zapomni pójść na rozprawę, — a na­wet może mu się zdarzyć, że zapomni pójść — na własne wesele.

Demostenes.

Demostenes stracił ojca w szóstym roku życia, a chytry opiekun wyzuł go zupełnie z majątku. Pewnego razu, będąc obecnym na rozprawie sądo­wej, słyszał wspaniałą mowę obrońcy, a gdy lud w triumfie odprowadzał mówcę do domu, zabłysła mu w gło­wie myśl, że on też może wykształ­cić się na mówcę.

Ale też od tej chwili, ten jeden jedyny cel, tkwił mu w umyśle! Praca jego bynajmniej nie była łatwą. Pierwszą jego mowę, tłum tak hałaśli­wie przerywał i do tego stopnia wy­śmiewał, że zmuszonym był przerwać ją, nie skończywszy. Przygnębiony, dniami całymi błąkał się po mieście, aż pewien starzec dodał mu otuchy, zachęcając, by kształcił się dalej. Te­raz więc z zdwojoną zaciętością za­brał się ponownie do pracy, by do­piąć upragnionego celu. Przeciwnicy drwili z niego bez litości, nie trosz­czył się o nich. Niekiedy całymi miesiącami stronił od ludzi i kryjąc się w podziemnych pieczarach, wciąż ćwiczył się w wymowie. Ponieważ jąkał się nieco, kładł kamyk pod ję­zyk, by go obrotniejszym uczynić, chodził na brzeg morski i głosem usi­łował zgłuszyć szum fal. Ponieważ słabe miał płuca, uczęszczał na dłu­gie przechadzki, a chodząc, na wolnym powietrzu wielkim głosem de­klamował mowy i wiersze. Ile razy posłyszał poważną wymianę zapatry­wań, wracał do swej izby, by na nowo zastanowić się nad argumentami obu stron, starając się rozstrzygnąć, po czyjej stronie była słuszność. I oto przez nieustanne, niezmordowane sa­mokształcenie, powoli, jedne po dru­gich, zwalczył swe ułomności, i stał się takim porywającym mówcą, że dziś, — po upływie 2.300 lat, każdy kto chce osiągnąć powodzenie na polu krasomówczym, musi się kształcić na wzorach Demostenesa. A przecież, w latach dziecięcych, był on ją­kającym się chłopczykiem! Oto jak cudowne siły drzemią w głębi na­tury ludzkiej!

Czasem, dopiero wśród największych cierpień fizycznych, okazuje się, co człowiek zdolny jest wytrzymać.

W pierwszych miesiącach wojny światowej, pełniłem służbę na froncie serbskim. Pewnego dnia, przyniesiono nam huzara, którego znaleźli przy­padkiem, leżącego w bagnie, żołnie­rze wracający z podjazdu. Serbowie schwytali byli patrol do którego na­leżał, i salwą karabinową cały zgładzili. Jemu udało się jakoś ukryć w bagnie. Tylko koniec nosa mógł trzymać nad wodą, bo dookoła sie­dzieli na drzewach czujni strażnicy serbscy. Nareszcie, gdy Serbowie opuścili tę okolicę, nasi żołnierze zna­leźli wyczerpanego do ostateczności biednego huzara, i przynieśli go do nas. Był to już siódmy dzień, w któ­rym, prócz sitowia z moczaru nic nie miał w ustach! Teraz dopiero, otwarły mi się oczy, co człowiek wytrzymać jest zdolnym.

Może Ty także słyszałeś o konają­cych, w których znękanym ciele, silna wola zatrzymywała godzinami, dnia­mi całymi duszę, gdyż pragnęli ostatni raz jeszcze ujrzeć nieobecnych, śpieszących do domu ukochanych, żonę lub dzieci. Silna wola działa także lecząco na chore ciało, niech Cię więc nie gnębi smutek, o ile z dopuszcze­nia Opatrzności, miałbyś chorowite, wątłe ciało.

Niedawno umarł wielki pan węgier­ski, hr. Geza Zichy, który wskutek wypadku na polowaniu, małym chłop­cem będąc, stracił prawe ramię. Lewą ręką wykształcił się na jednego z naj­znakomitszych pianistów swego czasu.

Wyobrażam sobie, ilu chłopców, podobne nieszczęście byłoby zupełnie złamało na duchu. — Za młodu stra­cić zdrowe, silne ramię! Lecz oto do czego zdolną jest silna wola, nawet w okaleczonym organizmie!

Z o ile większą wdzięcznością przyj­mowałbyś od Boga, choćby najdrob­niejszą zdolność, gdybyś się zastano­wił, że olbrzymy ludzkości też cza­sem pokonywać musieli mnóstwo drobnych ułomności, trudności, niedomagań, a nawet odziedziczonych chorób! Sławny wódz Wallenstein, był tak chorym nerwowo, że nie zno­sił piania koguta. Słynny mąż stanu kardynał Richelieu, czuł wstręt nie­przezwyciężony do wiewiórki. Bayle, nie znosił szelestu spadających kropli wody. Erazm z Rotterdamu dostawał gorączki, gdy zaleciał go odór ryb. Scaliger trząsł się na całym ciele, na widok mleka. Goethe cierpiał męki, czując dym tytoniu.

Ale nie brakło i poważniejszych nie domagań! Dzieje przechowały imiona wielu sławnych mężów, którzy w chorowitym, słabym ciele, wielką nosili duszę. O słynnym fizyku Helmholz'u wiemy, że miał wodę w głowie; filo­zof Spinoza, Schiller, Słowacki, wielki historyk Józef Szujski, Grottger, Cho­pin, Wyspiański, Antoni Malczewski, Zygmunt Krasiński cierpieli na su­choty, (ostatni był prawie ślepym w dodatku). Descartes, Kant, Milton, Beethoven, byli kruchego zdrowia lub ułomnymi ludźmi, a jednak jaką świa­tową sławę uzyskali przez swą dzia­łalność i swe dzieła. Świątobliwy Brat Albert, opiekun najuboższych w Krakowie, przez którego założony zakon po dziś dzień istnieje, stracił nogę w powstaniu roku 1863. Tłu­maczka znała malarza artystę Benedyktowicza, który straciwszy obie ręce w powstaniu r. 1863, malował przy­twierdzonym do kikuta pędzlem.

Oto do czego zdolną jest silna wola! Dusza zapanowuje po części nad ułom­nościami ciała! Wielu słabowitych chłopców spogląda ze smutkiem na tryskających zdrowiem kolegów. Nie trap się! Nikt temu nie winien, że po rodzicach słabe odziedziczył zdro­wie oraz wątły organizm. Ale nawet pomimo wątłego ciała, można sobie przyswoić wiele zręczności, wyćwi­czenia i zdatności do życia.

Godzina wielkiej gimnastyki.

Najważniejszy przepis wzmacniania woli brzmi: Ćwicz się codzien­nie w przezwyciężaniu się, choćby w najnieznaczniejszych wydarzeniach, a w ten sposób, po latach zmagania się, uzy­skasz silną wolę. Do zdobycia silnej woli potrzeba bowiem, niezliczonej ilości drobnych ćwiczeń, nie można obdarzyć się silną wolą, jednym bohaterskim postanowieniem. Akumulator zbiera również małe iskry ele­ktryczne i łączy to mnóstwo małych iskierek w silny prąd. Kto chce popisywać się sztukami zręczności na drążkach, na trapezie, na maszcie, musi przedtem przez całe lata ćwiczyć się w wykonywaniu najłatwiejszych ru­chów rąk i nóg w równym podciąga­niu się i t. p. Kto chce grać na for­tepianie, musi latami całymi ćwiczyć się w najnudniejszych gamach. Nie można od razu zagrać Beethovena, po­trzebne są do tego wytrwałe, przy­gotowawcze ćwiczenia palców.

Podobnie, niepodobna uzyskać sil­nej woli, bez wytrwałych, ustawicz­nych ćwiczeń woli. Niema bowiem na świecie tak trudnej lekcji forte­pianu, lub tak trudnej sztuki gimna­stycznej, jak sztuka przezwyciężenia własnej, skłonnej do złego natury. Jakim sposobem może wygrać partię szachów, kto nie zna posunięć figur? I jak ma w rozstrzygających walkach okazać silną wolę ów, który nawet w sprawach małej wagi, nie umie sobie rozkazywać?

Zaprawdę, nikomu nie wolno uchy­lać się od tej gimnastyki, od godziny wielkiej gimnastyki hartowania woli. Im ktoś ma słabszą wolę, tym jest mu ona niezbędniejszą.

W każdym drzemią zarodki złych i dobrych zalet, każdy odpowiedzial­nym jest za to, czy złemu lub dobre­mu pozwoli nad sobą zapanować. Wóz ciągnięty pierwszy raz po gru­dzie, niemiłosiernie trzęsie, gdy się droga już utarła, lżej się toczy. Ty więc nie skarż się, że taką lub owaką masz naturę, — bo choć wprawdzie natury wykorzenić niepodobna, — można ją jednak trzymać na wodzy i przyzwyczajać do cnotliwego postę­powania.

Mówisz na przykład, że bywasz porywczy w gniewie, że to nie Twoja wina. Niech no tylko kolega pokaże Ci język, albo plik książek wysunie Ci się z pod pachy, wnet złość Tobą owładnie. „Trudno, nie moja wina!" mówisz. Częściowo, zapewne że nie. Nie Twoja wina, jeżeli zaczerwienisz się jak burak. Nie Twoja wina, je­żeli Ci serce poczyna bić gwałtownie. Ale zauważ: Prawda, że i dłoń w pięść się zaciska? Na to już możesz po­radzić i grzecznie ją otworzyć. Twarz Ci się przekrzywia? Możesz się prze­móc i zacząć się uśmiechać. (Teraz w gniewie!) Nieprawdaż, że i z ust wymykają Ci się mniej pochlebne i uprzejme słówka? To już jest w Twojej mocy, żeby się ugryźć w ję­zyk i zamilknąć. (Teraz w gniewie!) Popróbuj tego sposobu.

Czy zamiast się złościć, gdy nie możesz od razu znaleźć w słowniku potrzebnych Ci słówek łacińskich lub francuskich, potrafisz dalej spokojnie ich szukać? Czy potrafisz spokojnie odczytać dwa lub trzy razy, zdanie nie od razu zrozumiane, zamiast ciskać książką o ziemię? Do gniewu nie­odzowną jest zaciśnięta pięść, przez złość zeszpecona twarz, łające obel­żywe wyrazy, gdy więc to wszystko mu odbierzesz, (a to jest w Twojej mocy), popędliwa Twoja natura, nie będąc podniecaną stanie się coraz skromniejsza i spokojniejsza. Natury swej bowiem zmienić nie możesz, ale możesz ją trzymać w karbach. Na tym i na każdym innym polu.

Poeta węgierski pisze:

Zacznij gorliwie, wiele postąpił kto z miejsca ruszył,

Podczas, gdy w pyle się tarza gnuśna, tchórz­liwa siła.

Czyś widział błękitnego Dunaju potopem płynące wody?

Z małego źródła wytrysły, a w końcu okręty dźwigają.

(Vrosmarty).

Błahe i nikłe są płatki śniegu, a gdy się razem złączą, powstaje z nich la­wina gruchocząca drzewa i domy.

Czerwonoskóry chłopiec przed zwierzyną.

Dziecinne pojęcia ma ten, komu im­ponuje twarz czerwieniejąca z gniewu za lada słowo, zaciśnięte pięści, krzyki, bicie. Niecierpliwość i kłótnie, są zawsze objawem słabej woli.

Dlaczego są tak częstym objawem? Tylko dlatego, że są łatwiejsze i nie kosztują żadnego wysiłku. Przy wy­buchu gniewu, wszystko idzie samo ze siebie, na łeb na szyję. Panowa­nie nad sobą wymaga wysiłku, żeby z grząskiego trzęsawiska popędów wyjść w górę. Rzeczywiste panowa­nie nad sobą, to nie barania cierpli­wość, nie miękkość, to siła, odwaga, stałość. Spotkał Cię smutny zawód? Nudzisz się? Podrażniono Cię? Jesteś przygnębiony? To nic! Nie oka­zuj tego w Twoim zachowaniu. To jest panowanie nad sobą! Gdy Ci ktoś od kwadransa dokucza, tak, że miałbyś ochotę trzasnąć nim o zie­mię, ażby podłoga jękła, a tymcza­sem łagodnie chwycisz go za ramię: „Wiesz! Daj pokój, bo dam sobie z tobą rady!" To jest panowaniem nad sobą.

A wręcz przeciwnie, niecierpliwość jest oznaką słabości woli. Widzimy i u zwierząt wybuchające gwałtownie instynkty, człowiekowi natomiast przy­stało poddawać je pod władzę roz­wagi i postanowienia, a więc pod władzę rozumu i woli. Im dziecko jest mniejsze, tym jest niecierpliwsze. Upiera się, tupie nogami, wrzeszczy, bo nie umie posługiwać się rozumem i wolą, owładnięte jest przez zwie­rzęce instynkty. Ale też, tym wstrętniejszym jest młodzieniec, a cóż do­piero dorosły człowiek w niewoli in­stynktów, człowiek który przez krwią nabiegłą twarz, wrzaski i napady wściekłości, nie budujące daje innym widowisko, a sobie smutne świade­ctwo.

I szkoda zwać człowiekiem, kto bydlęco żyje.

Nie chciał nas Bóg położyć między bestiami,

Dał nam rozum, dał mowę, a nikomu z nami.

(Jan Kochanowski).

Ty, mój Drogi, nie chcesz być słu­gą swych instynktów. Bacz więc, co Cię najłatwiej wytrąca z równowagi, co Cię wprawia w stan rozdrażnie­nia — i zmagaj się z Twoją popędliwością, nierozmyślnością. Zapobie­gniesz w ten sposób wielu niesłusz­nym zapatrywaniom, sądom, gwałtow­nym słowom, postępkom bez zasta­nowienia.

U niektórych szczepów czerwonoskórych indian panuje zwyczaj, że gdy chłopiec z młodzieńczych lat do męskich dorasta i chcą go uroczyście pasować na dorosłego mężczyznę, wysyłają go poprzednio na dwa ty­godnie w okolicę nadzwyczaj obfitu­jącą w zwierzynę. Dają mu łuk, strzały oraz osobliwy rozkaz: Nie wolno mu tknąć ani jednego zwierza! Widzi zwierzynę w biegu, tu sadzi potężnymi susami jeleń przez zarośla, tu skacze zając — każdy nerw chło­paka drży z podniecenia. Na próżno! Strzelać mu nie wolno! Cóż więc robi dwa tygodnie w lesie? Musi pościć! Jeżeli potrafi się powstrzy­mać, pasują go na męża. Oto wśród dzikich tych szczepów, silniej niż wśród nas, zniewieściałych europej­czyków, zakorzenioną jest prawda, że panowanie nad sobą, jest najlepszem przygotowaniem do walk życia, a za­razem najpiękniejszą cechą męskości.

Nie o to chodzi, żeby o panowaniu nad sobą i o woli dużo czytać i wie­dzieć, lecz o to, by się w nich ćwi­czyć. Wiedza jest teoretycz­ną działalnością, działalność praktyczną wiedzą! Należy więc wszelkimi środkami w młodym już wieku, wolę wzmacniać, uszla­chetniać, jak szczepimy młody dzi­czek róży, by szlachetne wydawał kwiaty. Ze starym dziczkiem niema co począć, szkoda zabiegów. Jakże pożałowania godnym jest widok mło­dzieńca pozbawionego woli! Cokol­wiek ma postanowić, kosztuje go to ogromnego wysiłku nim wykrztusi „tak" lub „nie". A dopieroż, zabrać się do tego, co z takim trudem po­stanowił! Przekonań, samoistnego sposobu myślenia, nie nabył nawet jako student klas wyższych! Nieustannie śledzi co czynią inni — i na­śladuje ich. Taki młodzieniec jest lalką bez woli, o ruchomych stawach szyi, rąk i nóg, niemowlęciem w dłu­gich spodniach, któremu daleko do pewnego, statecznego charakteru!

„Trudno! nie mam woli!"

W kim to marnieje wola w sposób tak opłakany? W młodzieńcu, któ­remu wszystko nadmiernie ułatwiają, którego każda zachcianka bywa w lot spełnianą, który nigdy nie bywa zmu­szony czegokolwiek sobie odmówić, któremu nie rozkazują, — w tym wytwarza się galaretowata, mięczakowata, zwyrodniała karykatura woli.

Ale przecież, nawet tacy chłopcy wybuchają niekiedy — myślisz sobie. I to jak umieją nadrabiać miną! Jak tyranizują rodziców! To prawda, ale to wszystko nie jest bynajmniej objawem woli, lecz po prostu wybu­chem wściekłości niezaspokojonych instynktów dzikiego zwierzątka.

Kwestia woli jest nadzwyczaj zawiłym, pełnym tajemnic zagadnieniem. Rzuć okiem na kilka przykładów:

Pewien drugoklasista porał się wiecznie z łakomstwem. Czego przed nim nie schowano, to znikało natych­miast w jego żołądku. W domu wciąż go za to łajano, sam się też wstydził tej wady, stokrotnie obiecywał po­prawę, nic nie pomagało: przy najpierwszej sposobności, znowu miał usta zasmarowane powidłem. Pła­cząc skarżył się matce: „Mamo! Na próżno obiecuję, ja nie mam woli!"

O dziwo! — ten sam chłopiec dzień w dzień godzinami trenował się w prze­różnych sportach — biegał jak jeleń, skakał jak ryś, rzucał dyskiem, pły­wał, no i oczywiście — kopał piłkę. Wszystko to wymagało wiele pano­wania nad sobą, wysiłku i wytrwa­łości. A więc potrafił chcieć, jeśli — chciał!

Inny był niesłychanym leniuchem. Ospały, ociężały, nic zgoła go nie ob­chodziło — jakby nie krew, ale woda z cukrem krążyła w jego żyłach. Uczyć się nie lubił, od zabawy stro­nił, do gimnastyki czuł wstręt nie­przezwyciężony. Tylko ślęczał i ślę­czał przy biurku. A mimo to i ten miał wolę! Ale wyłącznie w jednym kierunku! Mianowicie, wysilał całą swą wolę ku temu, żeby go przy­padkiem nic nie wytrąciło z lenistwa! Łajała go matka, karał ojciec, wy­śmiewali koledzy — na próżno. Nie­wzruszenie trwał w bezczynności. Wytężał uporczywą wprawdzie wolę, ale tylko do obrony swoich wygódek tureckiego baszy. Ten miał też wo­lę — ale do lenistwa.

Z tych przykładów wynika, że nie można na jedną modłę wychowywać woli rozmaitych chłopców. Z tego punktu widzenia dzielimy naturę mło­dzieży na trzy grupy: Są chłopcy dziarscy, żwawi, żywi jak iskra, któ­rzy nie potrafią spokojnie myśleć, rozważnie działać; dla tych, najlepszą szkołą woli jest: pohamowanie się, zaparcie się siebie, od­mawianie sobie. Inni weseli, z ochotą garną się do czegoś, lecz brak im cierpliwości, wytrwałości; ci muszą się ćwiczyć w dokonywaniu rozpoczętej pracy: w stałości. Dla innych znowu, rozmarzonych, powolnych, czynność jest najlepszą szko­łą woli. Według tych trzech rodza­jów, rozdzielamy hartowanie woli na trzy główne sposoby, które streszcza­my w trzech słowach: Abstine! Su- stine! Aggredere! „Umiej wyrzekać się!" „Umiej wytrzymać „Umiej działać!

Abstine!

W ciągu długich lat poświęconych wychowaniu dusz młodzieży, dozna­łem nieraz gorzkiego zawodu. W niż­szych klasach szkół średnich, wielu miałem uczniów, których jasne spoj­rzenie oraz żywy umysł rokowały najpiękniejsze nadzieje na obfity do­robek lat męskich, a jednak, już w wyższych klasach niweczyli pokła­daną w nich nadzieję podstępni wro­gowie młodzieży: namiętność, lekko­myślność, niedoświadczenie i pokusy. Ze ściśniętym sercem, często przy­chodziło mi stwierdzać, jak wskutek wpływów tych czterech wrogów, z roku na rok marnieje i więdnie rozsada idealizmu i pełnej zapału dobrej woli, która tkwi prawie bez wyjątku we wszystkich uczniach z klas niższych.

Między tymi czterema, najniebez­pieczniejszego nieprzyjaciela odkry­łem w pierwszej: w tej miękkości, w tej nieodporności z jaką dzisiejsi chłopcy prawie nie stawiając oporu, wpadają w odmęt namiętności zwie­rzęcych instynktów natury.

Dziś każdy chce jedynie „żyć", „używać", „bawić się". Dlatego wy­mieniam tu jako pierwszy sposób ćwi­czenia woli, zaparcie się siebie i odmawianie sobie.

Pohamowanie naszych zmysłów, wpajanie w siebie prawidłowości, od­mawianie sobie, ograniczenie swych zachcianek, nie są same przez się ce­lem dla siebie, lecz tylko narzędziem do wyswobodzenia duszy. Jeżeli więc z naciskiem polecam Ci, mój Drogi, byś często w na pozór niewiele zna­czących drobnostkach ćwiczył się w zaparciu się siebie (np. wypełniaj z radością Twoje obowiązki, nawet, gdy Ci to nie na rękę, wyrzeknij się niekiedy jakiejś rozrywki, przyjemno­ści, potrawy lub czegokolwiek, co Ci jest miłe), czynię to z bardzo poważnej przyczyny. Przez wyrzeczenie się chcemy osiągnąć wzniosły cel: przy­piąć skrzydła duszy, umocnić pano­wanie ducha nad ciałem.

Sam wiem najlepiej, że te ćwicze­nia woli, są tylko szkołą silnej woli, lecz szkołą, z której wytryska poważne życie moralne. Głęboka mądrość tkwi w tym, że rzymianie oznaczali słowem „Viriusu”, cnotę i siłę zarazem, czyli, że niema cnoty bez wysiłku i bez zwycięstwa nad samym sobą.

Teoria i praktyka dzień w dzień potwierdzają słowa wiekuistej Prawdy Chrystusa Pana: „Kto chce za mną iść, niech zaprze sam siebie, weźmie swój krzyż i naśladuje mnie". Zły to ogrodnik, który żałując krzaka róży, nie poobcina bez litości wszyst­kich dzikich pędów! Tak, jak z tego krzaku, który oszczędziły nożyce, nie wykwitnie róża, tak samo nie będzie silnej woli u młodzieńca, który sobie nigdy, niczego nie odmówił.

Co porusza zegarek? Siła ukryta w nakręconej sprężynie. Zaparcie się siebie, jest tedy taką siłą, jak skrę­cenie sprężyny. Nie myśl więc, że doskonałe panowanie nad sobą i okiełznanie Twych żądz, których tu od Ciebie żądam, będą w Tobie prze­szkodą do silnego, pełnego, pięknego życia. Przeciwnie! One chronią od zaniku woli, oraz od tysiącznych chorób duszy.

Von der Gewalt, die alle Wesen bindet

Befreit der Mensch sich, der sich überwindet.

(Goethe).

Z pod przemocy, która wszystkie istoty więzi,

Ten się uwalnia, kto się przezwycięży.

Wyłącznie tylko panowanie nad so­bą prowadzi do wewnętrznej swobo­dy, panowania zaś nad sobą uczysz się przez zaparcie się siebie. Głębokim doświadczeniem wiedziony pi­sze Tomasz a Kempis w „Naślado­waniu Chrystusa Pana:"

„O tyle tyl­ko postąpisz w dobrem, o ile siebie przemożesz".

Winne grono pustelnika.

Pewnego dnia zapukano do pustel­niczej celi Makariusza. „Ojcze, rze­cze doń wieśniak, przynoszę Wam prześliczne winne grono. Przyjmijcie je i orzeźwijcie się nim nieco". Pustelnik przyjął dar z podziękowaniem, pobłogosławił wieśniaka, lecz patrząc na ponętne śliczne grono, odzywa się: „Czyż nie bardziej przydałoby się ono, szanownemu starcowi, pustelni­kowi mieszkającemu opodal?" Za­nosi grono zgrzybiałemu sąsiadowi. Ten przyjmuje je z wielką radością i wdzięcznością, a po chwili zaczyna poważnie rozmyślać: „Jakby się tym owocem ucieszył chory brat Nazariusz!" — I wnet mu go niesie. Ale, Nazariusz, słyszeć o tym nie chciał: „Jakże ja mógłbym to zjeść, Zbawi­ciela mojego na krzyżu żółcią pojono! Ja chcę być Jego naśladowcą!" Tak wędrowało grono aż do wieczora, a pod wieczór znowu ktoś je podarował Makariuszowi. Łzy radości wytrysły z oczu starca, gdy grono doń wróci­ło, cieszył się, że wokoło niego żyją tak pełni zaparcia się siebie towa­rzysze.

Widzisz, mój Drogi, oto jest siła woli! Ci potrafili się wyrzekać. Pró­buj, czy i Ty nie zdobędziesz się z czasem na coś podobnego. Nulla dies sine linea — niech ani jeden dzień nie przeminie bez kilku wierszy — było godłem wielu uczonych. Ty zaś mów: „Bez poważnego, codziennego ćwiczenia w zaparciu się siebie". Speł­nij każdego dnia jakieś małe prze­zwyciężenie, jakieś małe zaparcie się siebie, jakieś małe odmówienie sobie czegoś! Coś, na co nie masz ochoty!

Słusznie pisze baron Józef Oetwos: „To jedynie posiadamy, czego potra­fimy się wyrzec, gdy tego zachodzi potrzeba. Jesteśmy nie panami, lecz niewolnikami takiego skarbu, który uważamy za niezbędny".

Kto chce ludzi nauczać, lub nad nimi panować, niech najprzód prze­zwycięży siebie samego, niech będzie panem swych namiętności. — Religia chrześcijańska żądając od nas zapar­cia się siebie, głosi w innych sło­wach tę samą zasadę, która jest pod­stawą filozofii życiowej.

Diem perdidi.

Mówią o szlachetnym cesarzu rzym­skim Tytusie, że postanowił sobie, spełnić każdego dnia, jakiś dobry uczynek. A gdy wieczorem uważał, że tego dnia opuścił się w robieniu dobrego, wyrzucał to sobie słowami: Diem perdidi! „Ten dzień straciłem!"

Ty również ćwicz codziennie wolę. Ale nie tak ot sobie, na ślepo, od czasu do czasu, kiedy Ci na myśl przyjdzie, lecz systematycznie, z go­dziny na godzinę ćwicz się w przezwyciężaniu się. Nie potrzebujesz nawet tak dalece szukać sposobności, tysiące ich nasuwają się codziennie, nawet w Twoim studenckim życiu. Jeżeli nie możesz uniknąć jakiegoś strapienia, bólu lub dopustu, nie zgrzy­taj zębami, cierpliwie znieś. „Ach! Tak mi się pić chce!" „Ach! Tak mnie głowa boli!" — „Ach! Tak mnie trzewik gniecie!" Nie stękaj tak, lecz staraj się ulżyć cierpieniu, a jeżeli się nie uda, spojrzyj na ukrzyżowa­nego Pana Jezusa i znoś, znoś bez słowa. Co raz postanowiłeś, prze­prowadź! Niech się dzieje, co chce! Obojętne coś rozpoczął, w pół nie prze­rywaj ! Z dokładną sumiennością spełniaj obowiązki dnia! Nawet najniepozorniejsze! Bo, co w ogóle warto zrobić, to warto zrobić zupełnie do­brze. Oto więc zaraz, wczesna ran­na potyczka z poduszką, (w której tylu chłopców przegrywa!) Ledwo na­stał czas, natychmiast wstawaj z łóż­ka. Panuj nie tylko nad złym humo­rem, ale także i nad dobrym. Miar­kuj się w wesołości i w zapale. W mo­wie i w milczeniu.

Wybornym środkiem hartowania woli, jest szczególnie trzymanie zmysłów na wodzy. Nie strze­laj wciąż oczyma. Nie oglądaj każ­dej rzeczy, która podnieca Twoją ciekawość. Wielkie zbiegowisko na ulicy, a ciekawość aż Cię rozsadza! Mniejsza o to! „Chcę się ćwiczyć w przezwyciężaniu się! Właśnie, że tam nie pójdę!"

Panuj też nad językiem. To do­prawdy niesłychanie trudno. Nie zdra­dzić powierzonej Ci tajemnicy. Nie rozgłaszać złośliwie cudzych błędów. Nie robić plotek! Nie ranić obecnych uszczypliwym, niemiłosiernym szy­derstwem i nie obmawiać nieobec­nych. Nie upajać się własnym gło­sem, tak, że już nikogo w towarzy­stwie nie dopuścisz do słowa. Nie pleść byle czego. I nie chełpić się z własnych czynów. A wreszcie:

Stale wytrwać przy prawdzie, choćby nawet miała z tego powstać dla Cie­bie szkoda. I nigdy nie kłamać — nawet w błahostkach — nawet, gdy­byś drobnym kłamstwem, miał za­pewnić sobie wielką korzyść.

Nie tylko stół do pracy, ale i stół w jadalni daje doskonałe sposobności do ćwiczenia w zaparciu się siebie. Nie przebieraj w potrawach, nie szu­kaj wciąż łakoci i nie napychaj żołądka nad miarę. Wielu ludzi przy stole obiadowym traci panowanie nad sobą.

Wiele masz tedy sposobności do ćwiczenia woli! To też ćwicz się w niej, a nie tylko czytaj o niej! Choćbyś nie wiem ile czytał o ru­chach pływackich, nie nauczysz się pływać, póki nie spróbujesz. Nie wy­konasz żadnej trudnej sztuki gimna­stycznej, choćby Ci nie wiem jak tłumaczono, póki się w niej codzien­nie nie będziesz ćwiczył.

Wstrząsającą prawdę objawia nam św. Paweł pisząc: mówię wam: duchem chodźcie, a pożądliwości ciała nie wy­pełnicie. Albowiem ciało pożąda przeciw duchowi, a duch przeciw cia­łu" (Gal. 5, 16—17). A na innym miejscu: „Albowiem kocham się we­spół z zakonem Bożym, według wenętrznego człowieka. Lecz widzę inszy zakon w członkach moich, sprzeciwiający się zakonowi umysłu mojego i biorący mnie w niewolę, w zakonie grzechu, który jest w człon­kach moich" (Rzym. 7, 22—23).

Kto z Was pytam, nie czuł nigdy w sobie tego tragicznego rozdwoje­nia, tej smutnej dwoistości natury, walki dobrego ze złem, kto nie do­świadczył prawdy starego przysłowia: Video meliora proboque, deteriora sequor, czyli po polsku: „Widzę i chwalę co lepsze, ale idę za tym co gorsze".

Jeżeli więc chcesz posiąść wolną, męską duszę, nie cofaj się przed nie­ubłaganym bojem z Twą własną zniewieściałością i miękkością. Spełnij każdego dnia coś dobrego. I codzien­nie zaprzyj się siebie w czymkolwiek.

Słyszałeś zapewne o bohaterstwie starozakonnego króla Dawida. Czy wiesz, że gdy w młodocianym wieku pasał trzody swego ojca, a niedźwiedź lub lew porywał mu barany, ścigał go, dusił za gardło i zabijał. To był bohaterski młodzian, który potem oczywiście mógł powalić olbrzyma Goliata.

A jednak, mnie to wszystko nie tak bardzo imponuje. Ale wiecie co mi się w Dawidzie podoba? Gdy woj­ska jego stały twarzą w twarz z filistynami między Jerozolimą a Betlejem i w znojnej suszy wyschły wszystkie zdroje i potoki, westchnął król: „Gdy­bym mógł napić się choć jeden łyk wody z chłodnego źródła, które wy­tryska u bram Betlejemu!"

Posłyszawszy to, trzej najdzielniejsi mężowie przedzierają się przez za­stępy filistynów i wśród nieustanne­go niebezpieczeństwa śmierci przy­noszą królowi wodę. A wonczas Da­wid, ów pragnieniem dręczony Da­wid, wylewa na ziemię oczekiwaną z upragnieniem wodę, „Panu na ofiarę".

To mi się najlepiej w nim podoba! Z czego zrobił Dawid ofiarę? Tylko z łyku wody. Co utracił przez to? Chwilę używania. A co zyskał? Uwiel­bienie swoich żołnierzy, wzmocnienie woli oraz łaskę Bożą, bo przecież wodę Panu złożył w „ofierze".

A więc. Nawet przez łyk wody mo­żna spełnić czyn bohaterski! Można złożyć ofiarę Panu!

W dawnej Grecji, naśladowcy Pitagorasa kazali zastawiać stół najwyszukańszymi potrawami, zasiadali doń na czczo, a po długim wpatrywaniu się w wyborne dania, wstawali, nie dotknąwszy niczego.

„To dopiero były osły!", woła z prze­konaniem malec z drugiej klasy. Lecz Ty, jeżeli z powagą umysłu zastano­wisz się nad tym, na pewno uczujesz to głębokie uznanie, jakie narzuca się każdemu na widok bohaterskiego czynu. Ci poganie znali dobrze nie­zmierną wagę przemożenia się, za­parcia się siebie, hartowania woli.

Wykonuj więc i Ty, mój Drogi, ćwi­czenia zaparcia się siebie, a spostrzeżesz, że istnieją źródła nieopisanych radości, które w duszach wielu chłop­ców nie wytryskają wcale, bo niczym innym nie można ich otworzyć, tylko ostrzem zaparcia się siebie. To są te głębokie, święte, nieprzemijające rozkosze, których odczucie wypływa z Twej duszy, zalewając ją błogim uśmiechem, za każdym razem gdy potrafiłeś przemóc jakieś pragnienie, lub skłonność, ile razy poniosłeś ofia­rę, aby bądź co bądź spełnić obowią­zek, ile razy byłeś wspaniałomyślnym wobec bliźnich i t. p.

Kogut japońskiego malarza.

Japońska bajka powiada, że pewien zamożny kupiec zamówił dziwne ma­lowidło u jednego artysty. Malarz miał wyobrazić na płótnie koguta, nic więcej, ale za to kogut miał być jak najdoskonalej oddany.

Po zamówieniu malarz długo się nie odzywał, a kupiec czekał latami. Wreszcie uprzykrzył sobie czekanie i wybrał się zobaczyć, co się też z obrazem dzieje. Obraz wcale jeszcze nie istniał. Malarz posadził kupca na krześle, zasiadł do roboty i po kwadransie kogut był gotowy. Arcy­dzieło bez zarzutu! Kupiec nie po­siadał się z radości. Gdy jednak przyszło płacić, kupiec otworzył usta z podziwu, słysząc jakiej ogromnej sumy śmie żądać malarz za tę ćwierćgodzinną pracę i wybuchnął gniewem.

Malarz jednakże wskazał na piętrzące się w kącie stosy papierów z wymalowanymi kogutami i rzekł: „Malo­wałem te obrazy przez trzy lata i tylko przez ciągłe ćwiczenie do­szedłem do takiej wprawy, że jestem w stanie w tak krótkim czasie, tak doskonale wymalować koguta. Muszę więc teraz otrzymać nagrodę, za dłu­gi czas przygotowania". Kupiec przyznał malarzowi słuszność i za­płacił.

Zupełnie to samo dzieje się z har­towaniem woli. Jeżeli chcemy, by później, we wszystkim była dosko­nale posłuszną, spełniała łatwo i do­kładnie zamiary przez umysł powzięte, potrzebujemy do tego zaprawdę, ciągłe­go przygotowania, trwającego może dziesiątki lat. Z tą samą cierpliwo­ścią, z jaką malarz przenosi na płótno rysy obrazu powstałego w wyobraźni, z tą samą musimy i my pracować, nad idealnym ukształtowaniem włas­nego charakteru.

Nie lękaj się tego zadania! Wyko­nanie każdego następnego obrazu, było dla malarza łatwiejszym od po­przedniego, — ostatni wymalował w przeciągu ledwo kwadransa. Na polu panowania nad sobą i samowy­chowania, również najtrudniejszym jest początek. Im częściej ćwiczysz się w dobrem, tym łatwiejszym ono się staje. Pamiętam z moich szkol­nych lat, jak trudno przychodziło mi przewrócić kozła na drążku. Nie uda­wało się miesiącami. Nareszcie wy­tężyłem wszystkie siły i udało się. A odtąd? Zawsze szło łatwo i zręcz­nie. Tak samo w życiu duchowym: z początku, niezmiernie trudno coś sobie przyswoić, kosztuje to wiele zaparcia się siebie, wiele zmagania się z sobą, a gdy po raz dziesiąty ro­bisz to samo, prawie już nie odczu­wasz trudności. Ćwicz więc codzien­nie Twą wolę, a zdobędziesz siłę woli. Umiej się wyrzec niekiedy na­wet dozwolonych, drobnych przyje­mności. Rano, wyskocz żwawo z łóż­ka, mówiąc sobie „Małe przełamanie się". Kiedy Cię ząb boli nie skarż się, zaciśnij zęby i powiedz: „Małe przezwyciężenie się!" Nader zajmu­jąca ta książka? Zamknij w najciekawszym miejscu. „Małe przemożenie się!" Głodnyś jak wilk? Kilka chwil nie tknij jedzenia. „Małe umar­twienie swej zmysłowości!"

Tysiącem i tysiącem tym podob­nych drobnostek, możesz ćwiczyć wolę. Im częściej będziesz to upra­wiał w drobnostkach, tym łatwiej zo­staniesz panem ważnych spraw.

Weźmy jedno tylko zdarzenie. Twoi rodzice wyszli z domu, Ty zaś obie­całeś, że do ich powrotu nie wyj­dziesz, będziesz czuwał nad domem, bo i tak masz dużo lekcji do odro­bienia. W pięć minut później, puka do drzwi Jaś: „Franku! Chłopcy przy­szli, chodź prędko „kopać"! Na dwo­rze śliczne popołudniowe słońce — w domu nudne zadanie z algebry. Wywiązuje się wielka walka: czy masz powiedzieć tak, czy nie? Obie­całem, że zostanę w domu. Prawda! Ale mnie chłopcy wykpią, że psuję zabawę. Tak byłoby przyjemnie wyjść! — ależ wyłają mnie rodzice. A nuż wrócę wcześniej od nich i nie dowiedzą się? Tak, — ale co bę­dzie z zadaniem? Jakoś jutro, „za­pomnę w domu" zeszyt. Ale to nie­uczciwie. — Takie myśli kotłują Ci po głowie. Chłopcy zaczynają się niecierpliwie. Wreszcie, po wielkiej walce z sobą, odpowiadasz: „Darujcie, — ale dziś nie mogę przyjść". — Chłopcy odchodzą, Ty zostajesz sam w domu i może w pierwszej chwili smutnie spoglądasz za nimi. Lecz później du­szę Twą napełni przeświadczenie, uczciwie spełnionego obowiązku. Dru­gi, trzeci raz, już łatwiej Ci przyjdzie zamiar powziąć i wykonać, aż wresz­cie będzie Ci się wydawało zupełnie naturalnym, że Twoje „tak", może paść tylko bez wahania na stronę obowiązku. Japoński malarz, z czasem całkiem łatwo malował koguty.

Musisz się starać osiągnąć stałą gotowość do pełnienia dobrego, pra­wie bez namysłu i bez żadnego wa­hania. Gdy z czasem, nie będziesz już przed każdą czynnością potrze­bował namyślać się, którą drogę obrać wypada, lecz wybierzesz dobrą po prostu z przyzwyczajenia, na podsta­wie skłonności nabytej przez długie ćwiczenie się, a złe zaś odwrotnie, zaraz w pierwszej chwili instynktowo odtrącisz, wtedy zapłaci Ci życie za długotrwałe mozolne przygotowanie, nie pieniędzmi wprawdzie, lecz tą go­towością, przez którą z radością i z łatwością potrafisz działać odpo­wiednio do Twych szlachetnych za­sad, czyli, będziesz mógł o sobie po­wiedzieć, że jesteś: Młodzieńcem z charakterem!

Sustine!

Drugim sposobem ćwiczenia woli jest wytrwałość, stałość, zno­szenie cierpienia. Jeden z najsławniejszych psychologów amery­kańskich James zaleca młodzieży, co­dziennie spełnianie czegoś niemiłego w tym celu, aby potrafiła być twardą dla siebie samej. Gdy to opowie­dziano uczniom w pewnym zakładzie naukowym, wiesz co zrobili? Wyszli do ogrodu, gdzie żywcem rozgryzali chrabąszcze, bo to im „nie przypa­dało do smaku". Brrrr, — była to dziecinna przesada, a jednak imponu­jące w niej poświęcenie w celu uzy­skania silnej woli.

Nie potrzebujesz tego przykładu na­śladować, ani też nie potrzebujesz jak Mucjusz Scevola palić rękę w ogniu.

Życie studenckie roi się od nieznacz­nych okazji, wśród których możesz ćwiczyć cierpliwość. Znosić cierpie­nie, ból. Cierpliwie się uczyć, bez rozdrażnienia, bez złości. W domu cierpliwie się odzywać i nigdy się nie kłócić, nie dąsać się, nie miewać złych humorów. Cokolwiek Cię wzbu­rza, sprawia przykrość, gniewa, nie wybuchać, nie unosić się, nie hałaso­wać, ale trochę poczekać i uspokoić się rozsądnymi argumentami. Nic ta­kiego nie robić, czego byś w pięć minut później musiał żałować. Jaki to ważny przepis dla popędliwych chłopców!

Ale mam tu na myśli, nie tylko bierną cierpliwość, znoszenie bez sło­wa, lecz bardziej jeszcze cierpliwość czynną t. j. wytrwałość.

Chrystus Pan zostawił nam po­ważne napomnienie: „Kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony". Prawda zawarta w tym powiedzeniu, odnosi się nie tylko do żywota wiecznego, lecz i do powodzenia w sprawach do­czesnych, ziemskich. Brak wytrwało­ści niweczy często w ostatniej chwili, wynik długotrwałych usiłowań. Po­trzeba było wytrwałości jeszcze na miesiąc, jeszcze na tydzień, jeszcze na dzień, jeszcze na godzinę, — ale jej brakło. Sławny lotnik Chavez był pierwszym, który przeleciał nad Simplonem, lecz — wylądował z pogruchotanemu członkami. Zmógł się zwycięsko z lodowatym wichrem, z groźnymi dołami i kominami powietrznymi, cel już tuż, tuż przed oczyma. Widzi olbrzymi tłum wita­jący go z nieopisanym zapałem. Lecz właśnie wtedy opuściła go wytrwa­łość; nie zdołał przetrzymać jeszcze pięciu minut, i zamiast spuszczać się wolno, spróbował nagłym spadkiem wylądować. Brakło mu dosłownie pięciu minut wytrwałości.

Roztropnie uczynisz przygotowując się zawsze na większy wysiłek, niż w rzeczywistości wymaga go Twoje zadanie. Jeżeli chcesz przebyć pie­szo trzygodzinną drogę, przygotuj się na cztery godziny marszu. Jeżeli chcesz się uczyć dwie godziny, zbierz siły na dwie i pół godzin, w ten spo­sób zostanie Ci zawsze nieco sił w za­pasie.

Wytrwałość! Wytrwałość!

W prześliczny lipcowy poranek wy­brali się dwaj studenci na szczyt Łomnicy. Obydwaj pochodzili z rów­niny, nigdy przedtem nie widzieli wspaniałych górskich olbrzymów. We­soło śpiewając, minęli żwawym kro­kiem, z uśmiechem politowania star­szego pana, który jak się zdawało, usiłował również dotrzeć do wierzchoł­ka góry, ale postępował tak miaro­wym krokiem, że „i ślimak prędzej się wlecze”, zawyrokował jeden z mło­dych. Gdy po dziesięciu minutach obejrzeli się w tył za starym panem, wydawał im się maleńkim jak mrówka w głębokiej oddali. Ale też i piersi chłopców zaczynały sapać coraz cię­żej, najprzód, co pół godziny zatrzy­mywali się na pięć minut odpoczyn­ku, później co kwadrans pokładali się na „małe pół godzinki". Gdy około południa zupełnie już wyczer­pani, legli na kamieniach koło ma­łego wodospadu, nagle zjawia się przed nimi człowiek - ślimak i tym samym powolnym, równym krokiem jak z ra­na, wymija ich i idzie, — idzie coraz wyżej — znowu wygląda mały jak mrówka. — Dwaj młodzieńcy zaś, w bezwładnym znużeniu leżą na skale. Aby dosięgnąć wyżyn i dopiąć ozna­czonego wielkiego celu, nie dość mło­dzieńczego rozpędu i słomianego ognia, potrzeba spokojnej, jednostaj­nej, żelaznej wytrwałości.

Cierpieć bez skargi.

Życie ludzkie splata się z chwil wesołych i smutnych naprzemian, a niezaprzeczenie w życiu wielu lu­dzi przeważa ilość dni smutnych. Leben ist leiden; „żyć znaczy tyle, co cierpieć".

I Twoje młode życie nawiedzą trudności, gorzkie lub ciężkie doświad­czenia, niepowodzenie w pracy, nie­porozumienia lub też cierpienia fi­zyczne, choroby, i w tym dopiero okazuje się prawdziwy charakter, w jaki sposób zdolnym jest człowiek znosić spadające nań ciosy. „Znoś!'' Sustine!

Wielu ludzi ubogich z zazdrością spogląda na bogatych, wielu biednych studentów zazdrości zamożniejszym kolegom. Nie chcą uwierzyć, że na różny wprawdzie sposób, ale każde­mu w życiu wystarczająca dawka cierpień przypada w udziale.

Są tacy, którzy nawiedzeni cierpie­niem, wymyślają losowi i wygrażają mu się z wściekłością zaciśniętymi pięściami, — są to dusze brutalne. Są i tacy, którzy w bezradnym pod­daniu, ze spuszczoną głową i złama­ną duszą jęczą na nieodwołalny, nie­odmienny los, — to są dusze słabe. Są jednak i tacy, których cios równie jak tamtych boli, równie boli ich po­minięcie, równie szczerze opłakują zmarłą matkę, cierpią w chorobie i t. p. lecz zarazem wiedzą, że w ogniu mężnie zniesionego cierpienia hartuje się stal najczystszego charakteru. Można być ubogim i szczęśliwym, bo­gatym a nieszczęśliwym. Można być chorowitym i szczęśliwym, można mieć żelazne zdrowie i być nieszczę­śliwym. Można być szczęśliwym bę­dąc niewidomym, a nieszczęśliwym z obydwoma oczyma. Wszystko za­leży od tego, jak w duszy przerabia­my swoje cierpienie. Chcę spożytko­wać nawet i cierpienie na wyrobie­nie mego charakteru! Wiem, że każde pominięcie czyni większym, upoko­rzenie czystszym, powściągnięcie wy­buchającego gniewu silniejszym, jednym słowem: Z Bogiem znoszone cierpienie pogłębia duszę i wyrabia charakter.

Na każdym obrazie są światła i cie­nie; a od zdolności artysty zależy, czy potrafi złączyć te przeciwieństwa w harmonijną całość. Bóg, Ojciec mój niebieski wie o mej niedoli, je­żeli więc dopuścił na mnie ten cios, z pewnością miał w tym cel. Jaki cel? Cóż może w tej mierze dociec moja mała, nędzna głowa. Karze za przeszłość? Wzmacnia na przyszłość? Chce dać sposobność do zasług? Chce oczyścić? Uczynić poważniejszym? Cóż mogę wiedzieć? Tyle wiem, że z płomieni cierpień muszę wyjść lep­szym, czystszym, głębszym, poważ­niejszym w duszy.

Nie pomogą próżne żale,

Ból swój niebu trzeba zlecić,

A samemu wciąż wytrwale

Trzeba naprzód iść i świecić!

(Adam Asnyk).

W milczeniu znoszone cierpienie jest znakomitym narzędziem wyrobienia charakteru i wzmocnienia woli. Każdy człowiek z przyrodzenia usi­łuje uwolnić się od cierpienia, a je­żeli mimo wszystko dopiąć tego nie może, stara się przynajmniej ulżyć sobie narzekaniem i skargą. Gdy jednak wytężając siły, ze spokojem ducha starasz się zastosować do położe­nia, które odmienić się nie da, bar­dzo potęgujesz przez to swą siłę woli. Kto ma słabą wolę, ten pod uderzeniami młota cierpień w proch się rozsypie jak twierdza z piasku; z męskiego charakteru posypią się może iskry, lecz stanie się tym od­porniejszym, na wzór szlachetnej stali. Seneka twierdząc, że ktoś może być równie bohaterskim na łożu bo­leści, jak na polu bitwy, chciał za­znaczyć, że cierpienie jest próbą do­świadczającą moc charakteru. „Kogo Bóg miłuje, tego doświadcza”, mówi Pismo święte.

Na marmurowym posągu człowieka z charakterem, cierpienie właśnie rzeźbi najsubtelniejsze rysy.

W cierpieniu, przypominaj sobie słowa barona Józefa Eotwos'a: „Kto po ciężkich stratach zachował ufność w Opatrzność Bożą, tego nie zgnębią ciosy losu". Pamiętaj o tym, a prócz tego módl się z całej duszy, jego również słowami: „Gładkie drogi, którymi z małym trudem daleko zajść możemy, i te dobra, których naj­większa część ludzkości najbardziej pragnie, niech będą innych udziałem. Mnie daj o Wszechmogący Boże, ka­mienistą, lecz z pięknym widokiem, stromo w górę wiodącą ścieżynę, po której mógłbym postępować z prze­konaniem, że nie zabłądzę".

Jeżeli dumnie mawiał rzymianin: „Rzymską jest cnotą wielkich doko­nywać czynów", Fortia agere romanum est, Ty rozszerz to pojęcie: „Wielkodusznie cierpieć, chrześcijań­ską jest cnotą!" Fortia pati, christianum est!

Zastanów się nieco tylko nad tym, jaki nieokreślony smutek, jaki pesy­mizm, jakie przygnębienie ogarniały w starożytności najszlachetniejsze po­gańskie dusze! Wśród rozszalałego zmysłowego używania, najszlachet­niejsze właśnie dusze, ze wstrętem odwracały się od świata, a nie wi­działy żadnego wyższego celu, spojonego z życiem doczesnym. Jedna zaledwie, lub dwie — w przeczuciu chrześcijaństwa — zdołały wznieść się w wyższe, czystsze sfery. Jak ciemne np. są postacie w tragediach Ajschylosa! — Bo poganin, gdy cierpi, nie zna nic innego, prócz zgrzytania zębami. Bogobojny także cierpi, lecz bez ślepego fatalizmu. Bo choć prawda, że nawet chrześcijaństwo nie potra­fiło usunąć ze świata ani nędzy, ani cierpienia, ani nieprzeliczonych pokus do grzechu, ale dało siłę do zwycię­skiego ich pokonania.

Zmuszonym jesteś dużo cierpieć? Jesteś może ubogim, chorowitym, masz rodziców w nędzy, liczne spadają na Cię ciosy? Czego chce Bóg przez to od Ciebie? Być może, iż karze za dawne grzechy. Może urabia Twą duszę do gorliwszego życia. Może jak ogień żelazo, hartuje Twą wolę. Może chce pomnożyć Twoje zasługi na żywot wieczny. Może tak Cię prowadzi przez życie, jak górski prze­wodnik turystę po skalistych, wąskich, twardych, niewygodnych ścieżynach. Ale czy wiesz, że gdyby Cię był pro­wadził wielką szeroką drogą, nie był­byś nigdy dostał się na wyżyny? „Dlaczego ja muszę tyle cierpieć?" wykrzykujesz niekiedy. Skąd Ty masz wiedzieć dlaczego? Jeden tylko Bóg wie dlaczego. Przypatrz się pięk­nemu kaszmirskiemu szalowi: W ja­ką mistrzowską całość łączą się na nim desenie, kwiaty, barwy! Ale obejrzyj odwrotną stronę: Bezładna mieszanina nitek i kolorów. Takim jest życie. My widzimy lewą stronę. Prawa strona, czyli wielka jednolita myśl łącząca całą osnowę, spoczywa w ręku Boga. Przy warsztacie tka­ckim dziejów, siedzi przedwieczny Bóg, którego zamiarów przewidzieć ani obliczyć nie możemy. Jego my­śli, nie są naszymi myślami, Jego drogi, nie są naszymi drogami.

Na wargach moich słowo stań!

Bóg wie dlaczego co czyni,

Wysokich zamiarów człowiek nie dośledzi,

A Jego o nic zapytać nam nie wolno!

(Petofi).

Święta Katarzyna sieneńska, zma­gała się pewnego razu z niezwykle gwałtowną pokusą do grzechu. Gdy ją z wielką trudnością przezwyciężyła, żaliła się smutnie: „Jezu mój, gdzie

byłeś, gdy ciemności ogarnęły moje serce?" „Byłem w Twej duszy, od­powiedział Zbawiciel. Gdybym nie był z Tobą, te złe myśli, które ob­legały Twą duszę, byłyby się prze­darły w głąb Twej woli i byłyby za­biły Twą duszę". Ty również nie trać odwagi w cierpieniu. Wszak prawda, że na jednej jedynej skale, rozbija się cała siła wzburzonego morza!

Nie bądź więc podobnym do tych roślin, które dopóki słońce świeci, dumnie wznoszą kwiaty, lecz z na­staniem zmroku zamykają płatki, zwiędłe opuszczają główki. Cierpie­nie jest mistrzowskim działaniem Boga, na marmurze Twojej duszy. Szuka On w niej złota: złoto zaś, nieprawdaż, nie znajduje się na po­wierzchni, trzeba je krwawą pracą z kopalni wydobyć.

Nawet i marmur, chciałby jęknąć, gdy sypią się zeń iskry pod ciężkim uderzeniem dłuta rzeźbiarza. Lecz w istocie, gdyby artysta chciał oszczę­dzać marmur, czyż mogłoby z niego kiedykolwiek powstać wspaniałe, wy­kończone arcydzieło?

Nie potrzebujesz szukać cierpienia, lecz gdy nadejdzie, spojrzyj mu w oczy ze wzniesionym czołem:

So danke Gott, wenn Er dich presst,

Und dank Ihm, wenn Er dich wieder entlässt!

(Goethe).

Dziękuj więc Bogu, kiedy cię uciska.

I dzięki czyń znów, gdy ci folguje!

Radosne posłuszeństwo.

Dalszym narzędziem wyrobienia charakteru jest posłuszeństwo. Cięż­kie to doprawdy zadanie dla dora­stającego. A jednak właśnie w tym wieku, gdy rozum Twój zaczyna doj­rzewać, mógłbyś z odrobiną zastano­wienia sam się przekonać, jak nie­zbędną ono jest podstawą Twojej własnej wolności, oraz całego ustroju społecznego. Jakież to używanie dla oka, gdy doskonale wyćwiczony od­dział harcerzy przeciąga przed nami miarowym krokiem, a na króciutkie słówko: „Stój!" cały oddział staje jak w ziemię wryty. Co sprawia to ko­rzystne wrażenie? Zorganizowane posłuszeństwo.

Dlaczego musisz być posłusznym? W pierwszym rzędzie dlatego, że nie jesteś niezawisłą istotą. „Co?! Ja nie jestem niezawisłym? Chciałbym wie­dzieć od kogo zależę?"

A więc od tysięcy i setek tysięcy rzeczy i ludzi. Naprawdę nie jesteś ośrodkiem świata i nie możesz tak żyć, jakbyś nikogo nie potrzebował. Wiesz kto mógłby żyć tak niezależnie, kpiąc sobie z wszystkich i z wszyst­kiego? Ten, ktoby sam z siebie się urodził, sam się ułożył do kołyski, sam się karmił, dorósł takiego wzro­stu jakiego sam chce, nikogo na świe­cie nie potrzebował, a gdy przyjdzie umierać, sam sobie wykopałby grób, sam się do trumny położył i sam się ładnie pochował. „Czemu się śmie­jesz?" Bo wiem, że takiego niema. Oczywiście! A więc niema i takiego, który byłby zupełnie niezawisłym.

Następnie, posłusznym należy być także dlatego, że to nas czyni prawdziwie wolnymi. „Może raczej nie­posłuszeństwo”, pomyślisz sobie. Nie. Ono czyni niepohamowanym. Popatrz na wierzchowca, który weźmie wę­dzidło w zęby, wyrwie się z cugli i pędzi zapamiętale przed siebie. Czy on wolny? Nie. Nieokiełznany. A ko­niec jaki? Łeb sobie rozbije.

Dalej, trzeba umieć być posłusz­nym, by umieć rozkazywać, bo komu najchętniej ulega wola ludzka? Wy­bitnym osobistościom. Dusza zaś na­sza, stanie się tym silniejszą im czę­ściej nagina się dobrowolnie, do spra­wiedliwej woli innych. Na drodze wiodącej do wolności duszy stoi na­pis: „Posłuszeństwo!"

Folgsam fühlt ich immer meine Seele am schön­sten frei. (Goethe, Ifigenja).

„W po­słuszeństwie czułam zawsze mą du­szę najpiękniej wolną".

Wytrwać bez kłamstwa.

Czeka Cię jeszcze jedno „wytrwa­nie". Wytrwanie przy prawdzie. Wy­łącznie człowiek posiada dar mowy. Papuga lub szpak potrafią wprawdzie naśladować słowa ludzkie, sam tylko człowiek zdolnym jest je two­rzyć.

Czy nie odczuwasz, Synu, wyraźnie odpowiedzialności, która cięży na człowieku z powodu tego uprzywile­jowanego stanowiska? Jeżeli mowa stanowi wyłączne prawo człowieka, wynika stąd, że obowiązkiem jego jest prawdomówność, właściwe uży­wanie mowy. „A powiadam wam, iż z każdego słowa próżnego, któreby wyrzekli ludzie, zdadzą liczbę w dzień sądu" (Mat. 12, 36), uczy Chrystus Pan.

Nie tylko nauczał Pan, ale i czynił. Czytaj Ewangelie święte, a przeko­nasz się, jak rozważnym w każdym słowie, jak wzniośle spokojnym był Pan Jezus.

Zwierzę nie mówi, tylko wyje, rży, ryczy, mruczy, szczeka, skrzeczy, — pusta łupina bez jądra. Słowo ludz­kie nie jest pustą łupiną, posiada treść, która gani lub chwali, ubliża lub kocha, naprawia lub psuje i krzywdzi. Stąd więc olbrzymia odpowiedzial­ność wyrzeczonego słowa! Nie można mówić o charakterze tego, który nie umie ważyć swych słów, nim je wypowie.

Nie chciał nas Bóg położyć między bestiami,

Dał nam rozum, dał mowę, a nikomu z nami.

(Jan Kochanowski).

Ideałem katolickiego wychowania jest młodzieniec, który umie być grzecznym bez pochlebstwa, szczerym bez grubiaństwa, uczciwym bez nie­dołęstwa, uprzejmym bez ustępstw ze swych zasad, wiernym swym przekona­niom, nie obrażając przekonań innych. Słońce tak promiennie, tak jasno obie­ga strop nieba, niema w nim nic ciem­nego, nic skrytego; twarze ludzkie roz­jaśniają się wznosząc wzrok ku niemu, czerpią zeń siłę i radość życia. Prawy człowiek, jest również dla społeczeń­stwa takim ożywczym słońcem, na które spoglądamy, ciesząc się, i na które bezwarunkowo liczyć możemy.

Czy może być większa nad tę po­chwała, gdy o młodzieńcu możemy powiedzieć: „Ten ma świadomość swej odpowiedzialności za każde sło­wo! Ten nie żartuje ze swoim słowem! Na każdym jego słowie po­legać można! Zawsze odzywa się serdecznie i zawsze wytrwale obstaje przy prawdzie!"

Dlaczego chłopcy kłamią?

Dlaczego więc mimo to młodzież nierzadko kłamie? Najczęściej z bojaźni. Popełniwszy rzecz zakazaną, boją się kary. A przecież największym głupstwem jest do pierwszego grzechu dodawać drugi, — a najczę­ściej nawet nie do grzechu, ale do jakiejś niezręczności, (zbiłem szklan­kę, wylałem kawę i t. p.) — i tę po­większać przez kłamstwo. Czy wi­działeś kiedy chłopca, który dlatego, że błoto bryzgnęło na jego białe ubra­nie, położyłby się w kałuży, żeby tym sposobem plamę zetrzeć? O ile mędrszym jest ten, kto myśli: „Nie­ma co mówić, źle zrobiłem. Co bę­dzie, jeżeli się przyznam? Dostanę za swoje! Ostatecznie zasłużyłem. Jutro kara już nie będzie bolała, a przynajmniej zostanę uczciwym, szczerym. Przeciwnie, gdybym się nawet kłamstwem od kary wykręcił, zadałbym mej duszy tym cięższą ranę, która by i jutro dolegała i spokoju mi nie dała. Raczej, przyznam się szcze­rze do wszystkiego. Mamo droga, (byłem niezgrabny, byłem dokuczli­wy, uniosłem się i t. p.) na przyszły raz będę lepiej uważał, ukarz mnie".

Uczciwość ocalona, a co więcej, zdaje mi się, że po takim przyzna­niu się do winy i kara Cię ominie. A gdyby nawet nie ominęła? Ra­czej niech ja cierpię za praw­dę, niż gdyby prawda miała cierpieć przeze mnie!

Inny kłamie z tchórzostwa. Roz­mawiają chłopcy o poważnych zasa­dach, o idealnych zamiarach, o wie­rze, nagle, kilku lekkomyślnych chło­paków zaczyna dowcipkować. Otóż teraz powinien byś stanąć po stronie prawdy, wystąpić otwarcie, — ale nie śmiesz, boisz się szyderczych min. Wolisz kłamać. Jesteś tchórzem.

Zdarzają się kłamstwa z chciwości, nawet z zazdrości. Chwalą jednego z Twych kolegów: „O! On wcale nie taki, jak się zdaje, wcale na to nie zasługuje, takie a takie ma wady". Mówisz i kłamiesz. Można też kła­mać dla korzyści. („Nieprawda! Nie było bramki, nieprawda, nie dotkną­łem piłki i t. p.), a nawet źle zrozu­miana wierność może do kłamstwa prowadzić, gdy ktoś kłamiąc, chce przyjaciela wyciągnąć z kłopotu.

Można także kłamać z chełpliwości. („Jeździłem w lecie samochodem, oho! gdybyś był widział, czego nie dokazywał!") — (ani połowy prawdy w tym niema). Kłamie, kto odpowiadając w szkole, liczy na podpowia­danie, kto podpatruje zadania innych kolegów, bo popisuje się nie swoim. W takich wypadkach młodzieniec z charakterem mówi pokusie: „Zbyt jestem dumny, by dochodzić do po­wodzenia nieuczciwymi środkami".

Bywają chłopcy nie mówiący praw­dy z lekkomyślności, ostatecznie więc nie skłamał, tylko „wymknęło mu się", a jednak nie można na nim po­legać, bo nie wdrożył się do dokład­ności w mowie.

Baczność więc, mój Drogi! Młodzie­niec z charakterem łatwo powstrzy­muje się od ciężkiego, grubego kłam­stwa, ale niekiedy pozwala sobie na lżejsze niedokładności, a przez to psuje swój charakter. Uczciwy chło­piec nigdy nie mówi: „To nie ja", kiedy on był, częściej się zdarza, że powie: „Czasem i ja z nimi byłem kiedy powinien powiedzieć: „Często bywałem", lub mówi: „Zupełnie na pewno przyjdę", kiedy należałoby po­wiedzieć: „Jeżeli tylko będę mógł, to przyjdę".

Wszystko, co sprzeciwia się praw­dzie i prostocie duszy, jest kłamstwem. A więc nie tylko można kłamać sło­wem, lecz również milczeniem, ge­stem, dwulicowym zachowaniem się i t. p. Kłamie także, kto połowicz­nie mówi to, co myśli, kto kręci, kim nigdy nie wie się, co myśli. Oto odrobina niezbadanych gąszczy kłamstwa!

Posłuchaj Zygmunta Krasińskiego:

Dla podłych tylko i faryzeuszów

Bądź groźbą, gniewem lub świętem milczeniem

nie miej żadnych z obłudą sojuszów!

Czy warto kłamać!

„Jak sądzisz, czy warto kłamać?" — zapytałem raz jednego chłopca. „Nie", — brzmiała stanowcza odpowiedź. „Dlaczego nie?” — „Prędzej czy póź­niej i tak się wyda i przepadła do­bra sława".

W rzeczy samej i to ważne. Zaiste trudno sobie wyobrazić bardziej za­wstydzającego położenia, niż to, gdy przyłapią na kłamstwie młodzieńca, o którym dotąd wszyscy myśleli z uszanowaniem, dając wiarę każdemu jego słowu. A jednak, — zła­pano go!

„Ha", — pomyśli może niejeden. — Jeżeli ktoś jest taki niezręczny, niech nie kłamie! Ale można i sprytnie kłamać. Z góry już dobrze ułożyć so­bie, co odpowiem, jeżeli o to zapy­tają, co, jeżeli o coś innego i jakoś przecież się uda".

A jednak, próżne zabiegi, nie uda się na długo.

„Na próżno osioł chowa się za drzwiami, uszy mu wystają", mówi przysłowie. Nie nadaremnie przestrzega kłamcę łacina, żeby miał dobrą pamięć, (Mendacem oportet esse memorem). Mimo wszystkiego prędzej czy później zawikła się w sprzeczności, jedno kłamstwo musi podpierać drugim, drugie trzecim i dziesiątym. Kto raz zboczył z drogi prawdy, wstąpił na grunt, w który coraz głębiej grzęznąć musi. Naza­jutrz nie wie, co nakłamał wczoraj, a końcem wszystkiego jest wstyd i utrata czci. Kłamstwo jest pokraką życia moralnego, pokraki zaś nie zwykły żyć długo.

Ale przypuśćmy, że nie wyjdzie na jaw. Istotnie, może ktoś tak chytrze kłamać, że sprawa się nie wyda. Za­stanów się atoli, nad dalszymi tego następstwami. Przystoi poważnemu młodzieńcowi, nie tylko patrzeć na bez­pośrednie wyniki swych postępków, lecz umieć rozważać dalsze ich skutki.

A więc, nie dowiedziano się, że skłamał.

Lecz, gdy został w domu sam, drę­czący wyrzut odzywa się w duszy: „Nie masz charakteru! Tobie nie mo­żna ufać!" najzręczniejszemu nawet kłamcy, głos sumienia gorzkie gotuje chwile. Biada temu, który się w kłam­stwie pogrążył! Kłamstwo wynurza się z ciemnej, przez szatana zamieszka­łej otchłani, dlatego zaciemnia duszę. Nawet wzrok. Kto kłamie spuszcza oczy w obawie, by go nie zdradziło zmącone spojrzenie.

Przeczytaj, jak użala się Ifigenja Goethe'go:

O, weh der Lüge, sie befreiet nicht

Wie jedes andre wahrgesprochene Wort

Die Brust, sie macht uns nicht getrost.

O, biada kłamstwu, nie uwalnia ono piersi,

Jak każde szczerze wyrzeczone słowo,

Pociechy nie przynosi nam.

Zauważ: Lekarze nie przepisują już dziś, z równą łatwością jak ongi, tru­cizn w lekarstwach, gdyż przekonali się, że trucizna nawet, gdy wyleczy jedną chorobę, powoduje często inną, może niebezpieczniejszą od wyleczo­nej. Zupełnie tak, jak kłamstwo: W pierwszej chwili wydaje się, że od nieprzyjemności uratowało, lecz pod innymi względami, tym groźniej­sze są jego skutki.

A jeżeli nawet udało się zmusić su­mienie do milczenia, nadejdzie dzień, dzień Sądu ostatecznego, w którym każdą podłość, każdą chytrość, każde kłamstwo objawi wszechwiedzący Bóg, którego najprzebieglejszy nawet kłam­ca nie wywiedzie w pole, — a mówi o Nim Pismo św.: Brzydkością Panu są wargi kłamliwe (Przyp. 12, 22).

Bóg sam jest żywą Prawdą, każde więc kłamstwo jest zaprzeczeniem, zeszpeceniem żyjącego w duszy na­szej podobieństwa Bożego.

Twierdzą, że lis schwytany w pu­łapkę, odgryza łapę lub ogon, żeby się oswobodzić. Kto usiłuje kłam­stwem uwolnić się z kłopotu, nie nogę sobie odgryza — ale, co da­leko ważniejsze, — uczciwość, cha­rakter.

Kłamać jest tchórzostwem, niezło­mnie trwać w prawdomówności — bohaterstwem. Czy osiągnąłeś kiedy przez kłam­stwo jaką korzyść? Zapłaciłeś za nią bardzo drogo. Wybrnąłeś przez kłamstwo z nie­przyjemnego położenia? Wpadłeś w znacznie gorsze. Czy uzyskałeś przez kłamstwo poszanowanie w oczach ludzkich? Wobec siebie samego, ucz­ciwość straciłeś.

Cóż piękniejszego, jedno prawda święta

Co sprośniejszego jako łeż przeklęta!

(Mikołaj Rey z Nagłowic).

Słowo dzielnego człowieka.

Czy jednak nie istnieją okoliczno­ści, w których wolno by skłamać? Są chłopcy, którzy bardzo prędko umieją się usprawiedliwić: „Tylko na żart skłamałem; nie zaszkodziłem nikomu; to chyba nie grzech?" — pytają.

Grzech nie wielki, ale jednak błąd. Jeżeli nawet nie zaszkodziłeś nikomu, to przecież zaszkodziłeś sobie. Kto kłamie oszukuje, a najgorsze w tym jest to, że takie nieznaczne kłamstwa przyzwyczajać mogą do cięż­szych. Wielkie duchy, pilnie wystrze­gały się takich drobnych przewinień. Uczyłeś się o Arystydesie, który ni­gdy, nawet na żart nie kłamał. (Aristides adeo fuit uerilatls diligens, ut ne ioco guidem mentiretur). Oczywi­ście, trzeba tu jasno określić, co jest kłamstwem. Kłamstwem jest, jeżeli ktoś dlatego mówi nieprawdę, by przez nią drugiego w błąd wprowa­dzić. Gdy więc widocznym jest, że ktoś dowcipkuje, figluje, stroi żarty dla zabawy, wtedy kłamstwa niema. Ale bezwarunkowo nigdy nie wolno kłamać, czyli drugich w błąd wpro­wadzać.

Przyznaję, że to doprawdy rzecz nie łatwa, i że można znaleźć się w położeniu, w którym wybrać trzeba między kłamstwem, a poważną nie­przyjemnością. Zasada musi bez­względnie pozostać nienaruszoną: „Ni­gdy nie skłamię! Ale z drugiej strony, grozi mi z powodu prawdomówności, wielka nieprzyjemność. Jak mam wtenczas postąpić?"

Najprostszym rozwiązaniem jest nie odpowiadać. Dana osoba wywnioskuje z naszego milczenia, że pytanie jest nam nie na rękę i przestanie nas dręczyć. Jeżeli ktoś jest obrotny, może w takim wypadku dać odpo­wiedź wymijającą, „wywinąć się", (oczywiście nie kłamstwem), „ nie pod­jąć konwersacji". Co prawda, często się to nie udaje i wtedy nie pozostaje nic innego, jak szczerość, i wtedy z tą najpiękniejszą cnotą męską, wziąć na siebie przykre następstwa, jakie mogą się nadarzyć. Unikaj, o ile to możliwe, nieprzyjemności, lecz gdy innego wyjścia niema: Fiat iustitia et pereat mundus, „wytrwaj niezło­mnie przy prawdzie”. Nawet, gdybyś miał ponosić za nią nieprzyjemności. Stała, konsekwentna prawdomówność nie jest łatwą, — jest cnotą boha­terów !

Prawda każdego ozdobi by złotem

Łeż bardziej spluska, niż śmierdzącym błotem,

(Mikołaj Rey z Nagłowic).

Łatwiej jakoś wybaczyć małemu dziecku, jeżeli wymknie mu się z ust kłamstwo, ze strachu przed trzcinką, która tak groźnie z kąta wygląda.

Dlatego też nie mówimy o małych dzieciach, że mają wyrobiony cha­rakter.

Lecz cóż powiedzieć o większych chłopcach, przeważnie szczycących się (i słusznie) swym rozumem, od­wagą, honorem! jak smutne to jest, gdy w podobnych okolicznościach stają się tchórzami bez charakteru i starają się uchylić od zasłużonej pokuty, lub wyjść z przykrego po­łożenia.

A za to, jak imponujący jest cha­rakter młodzieńca, z ust którego — niech dzieje się, co chce! — nigdy nie wyszło żadne kłamliwe słowo dlatego, że on po prostu nie umie kłamać! W żadnem poło­żeniu, nie zada on takiego gwałtu uczci­wej otwartości swej duszy, aby wy­musić z siebie choć jedno jedyne kłamliwe słowo. Co to za niesłychana radość spotkać młodzieńca, na któ­rego każde słowo można liczyć, na każdym polegać, bo każde jest praw­dziwe jak w granicie wykute. Jaki człowiek, takie słowo!

Ten, który pierwszy wprowadził język polski do naszego piśmienni­ctwa, Mikołaj Rey z Nagłowic, pisze o prawdzie:

Prawda to wielka królowa,

Kto ją w poczciwości chowa;

Ta pięknie zdobi każdego,

Choćby stanu podlejszego!

Bóg chciał ludziom utrudnić kłam­stwo, dlatego stworzył ich tak, że się odeń rumienią. Można wprawdzie na­uczyć się kłamać gładko, bez zaru­mienienia, („jakby z książki czytał"), ale zaprawdę, przeklęta to umiejęt­ność! Ty, mój Chłopcze, bądź dumny z Twej prawdomówności! I każdy młodzieniec, który choć trochę szanuje swoją uczciwość, męskość, charakter, niech będzie do ostatniego słowa prawdomównym. Chłopiec, który kłamie, podkopuje najsilniejsze podstawy swojego cha­rakteru i puszcza się bez ratunku, na drogę moralnego upadku. Kto praw­dę naruszy, nie będzie wiernym wo­bec swych obowiązków. Kto się wy­kręca przez mydlenie oczu, kto nie­uczciwą drogą chce dojść do odzna­czenia w życiu; ten, gdy zostanie urzędnikiem, pozwoli się przekupić, jeżeli kupcem, będzie oszukiwał, czymkolwiek będzie, zostanie na zawsze człowiekiem bez charakteru. Jeżeli nie w dosłownym znaczeniu, to w swej ogólnej myśli, prawdziwe jest przy­słowie: „Kto zaczyna od kłamstwa, skończy na szubienicy!”

Bardzo drogo ten płaci,

Kiedy już kto prawdę straci

Bo ta już raz utrącona,

Trudno ma być przywrócona!

(Mikołaj Rey z Nagłowic).

Hasłem młodzieńca z charakterem jest: „Prawda za jaką bądź ce­nę!" Kto nie błądzi w słowie, jest doskonałym mężem — mówi Pismo św. (Św. Jakub 3, 2). Zaparcie się prawdy, jest wyrzeczeniem się god­ności ludzkiej, oraz zdradzeniem naj­świętszych obowiązków człowieka.

Nie znam ani jednego wypadku, w którym wolno by było kłamać, igrać z rzetelnością naszego słowa. Nigdy! Ani nawet z potrzeby! Wiem, że niejeden chłopiec uniewinnia się: „Wtedy musiałem skłamać". Pusta to wymówka. Nigdy niema takiego „musu". Bo, gdy w jednym jedy­nym wypadku pozwalam na kłamstwo, zasada, prawo przestają istnieć, każdy może się bronić, że w tym właśnie wypadku nie mógł kłamstwa uniknąć.

A jak wyglądałoby społeczeństwo, gdyby w nim przeważyło kłamstwo?! Nikt nie mógłby nikomu wierzyć. Dzieci nie mogłyby wierzyć rodzi­com, rodzice dzieciom. W każdej chwili, byłbym zmuszonym myśleć o drugich: „Ten mnie znowu chce okpić". Nie śmiałbym jeść rosołu, bo nuż go kucharka zatruła? Nie śmiałbym wezwać lekarza, bo nuż chciałby mnie zgładzić i t. p. Tak żyć niepodobna. Kłamstwo jest przez to przeciwni­kiem całego ludzkiego społeczeństwa.

Kłamca jest zły moneciarz, pozwól mu fałsz mnożyć,

To on sam jeden zdoła cały kraj zubożyć.

(A. Mickiewicz).

„Daję Ci słowo".

Kto zawsze dotrzymuje słowa, na pewno nigdy nie będzie potrzebował uciekać się do tego „pasa bezpieczeń­stwa" chłopców o słabym charakte­rze: „Daję Ci słowo". — „Przyjdziesz „kopać" popołudniu?" — „Przyjdę".

— Na pewno? — „Daję Ci słowo!" — „Pożyczysz mi słownika?" — „Poży­czę". — A nie zawiedziesz mnie? — „Daję Ci słowo". — I tak bez końca, bez zastanowienia szafują chłopcy swym słowem.

Ty tego nie naśladuj. O ile poważniejszym, bardziej męskim postę­powaniem jest w takim wypadku, za­miast zaręczać, powiedzieć: „Słuchaj­cie chłopcy, będzie jak powiedziałem. Dość na tym. Nie mam zwyczaju kłamać".

Co do mnie, gdy słyszę zaręczają­cych chłopców, mimo woli odnoszę wrażenie: „Oho! Ten z pewnością często kłamie; teraz przypadkiem mówi prawdę, ale wie, że i tak nikt mu nie uwierzy, więc dlatego po­piera to swym słowem".

Dotrzymuj zawsze obietni­cy i danego słowa. Zastanów się najprzód dobrze, co chcesz obiecać. Ale, gdy raz coś obiecałeś, niech się dzieje co chce, dotrzymać musisz. Nie jest młodzieńcem z charakterem ten, na czyim słowie nie można pole­gać w każdej okoliczności. Falsus ore, caret honore. Brzmi to po pol­sku: „Kto fałszywy jest w słowie, ten nie ma honoru".

Przeciwnie, kto jest zawsze wier­nym danej obietnicy, ten daje świade­ctwo imponującej karności wewnętrz­nej. Jakże mogłoby istnieć społe­czeństwo złożone z ludzi lekkomyśl­nie igrających ze swym słowem! „Je­den człowiek, jedno słowo!" głosi dumnie sławne hasło. I prawdę głosi! Kto ze swego słowa robi igraszkę, nie jest mężczyzną. Cokolwiek spo­tkałoby Cię w życiu; niech Twoją także pociechą będą słowa, którymi pocieszał się po wielkiej klęsce pod Pawią w r. 1525, król francuski Fran­ciszek I: Tout est perdu fors l`honneur! „Wszystko stracone, prócz ho­noru!" — Omnia si perdes, famam ser­vare memento. „Choćbyś wszystko stracił, pamiętaj żebyś sławę za­chował".

Zacna myśl nigdy nie zbłądzi,

Gdy ją ktemu cnota rządzi

Bo ta patrzy zawżdy w górę

By orzeł w słońce przez chmurę.

(Mikołaj Rey z Nagłowic).

Pragnę jednak zwrócić jeszcze Two­ją uwagę, na jeden ważny oraz zajmujący temat: Bądź szczerym nie tylko z innymi, ale także z sobą samym. Co to ma znaczyć?

Cokolwiek uczyniłeś, zapytaj su­mienia, czy postąpiłeś słusznie. Ale nie oszukuj sam siebie. Jeżeli się zdobędziesz na odwagę szczerości wobec siebie samego, zobaczysz ile razy będziesz musiał przyznać się sobie, że to nieprawda: „Nie miałem czasu się przygotować", i że to, co sławiłeś jako czyn wielkoduszny, było w istocie samolubstwem, że ogląda­jąc ten „nie ubrany" obraz, nie „ar­tystyczne piękno chciałeś studiować, że gdy w towarzystwie wmieszałeś się do sprośnej rozmowy, nie kie­rował Tobą wstyd, że: „Ostatecznie nie jestem już dzieckiem", ale prze­ciwnie małoduszność człowieka za­pierającego się swych przekonań! O! Gdybyś zawsze był zupełnie szcze­rym z samym sobą! Rozmawiaj jak najczęściej sam ze sobą „w cztery oczy", abyś mógł coraz lepiej pozna­wać sam siebie.

Następnie, przyznaj sam przed sobą, że jesteś jeszcze bardzo młodym człowiekiem, a więc powinieneś stosownie do tego się zachowywać. Nie chciej naśladować dorosłych ani w ich spo­sobie zachowania, ani w rozrywkach. Nie wydawaj sądu o wszystkim, nie wyrokuj rozgłośnie o czymś, czego oczywiście nie możesz jeszcze zrozu­mieć z braku koniecznego wykształ­cenia i doświadczenia. Nie myśl, że znasz się na wszystkim i wszystko należycie rozumiesz, że Ci wszystko wolno czytać, wszystko naśladować. Młody jesteś, wierz mi więc, że w po­słuszeństwie tkwi Twoja prawdziwa wielkość. Młody jesteś, nie masz więc prawa wymagać wielu rzeczy, na które dorośli, może przez bardzo ciężką pracę zasłużyli. — Ty nie za­rabiasz jeszcze pieniędzy, nie wyda­waj więc nigdy na rzeczy zbyteczne, pieniędzy zarobionych przez innych. Widzisz, jak we wszystkim musisz być rzetelnym!

Następnie, bądź szczerym z Bogiem! Od Niego zależymy w każdym ude­rzeniu naszych serc, w każdym tchnie­niu, w każdym mgnieniu oka! Co za kłamstwo, co za obałamucenie, jeżeli młodzi ludzie, — gdy ich roznosi młoda życiowa siła, — żyją nieraz jakby nie potrzebowali Boga, jakby wystarczali sami sobie. A czy może szczerym jest ten, który mając wiarę, religię, przed innymi ich się zapiera, kryje się z nimi?

Młodzieniec o nieszczerym charakte­rze łatwo np. w czasie wakacji, za­niedbuje swoje obowiązki religijne, podczas gdy poważnie myślący gorli­wiej jeszcze odmawia codzienne pa­cierze, słucha Mszy Św., z własnej chęci przystępuje do św. Sakramen­tów, — bo teraz więcej może na to poświęcić czasu niż w ciągu roku, oraz dlatego, że nie z obawy przed „dwóją", nie jak niewolnik staje przed Bogiem, lecz szczera miłość młodej duszy wiedzie go przed ołtarze Pań­skie.

Bóg jest samą odwieczną prawdą, a więc służba prawdy, prawdomów­ność są służbą Bożą. Kto na każde zapytanie odpowiada otwarcie, w tego słowach żyje chwała Boża, kto bez podstępów lub zastrzeżeń służy wyż­szym celom, w tego czynach żyje Bóg. Czyje słowa, czyny, są otwartą księgą, a czyste są i nieskalane jak górska krynica, w życiu tego panuje Królestwo Boże.

Synu drogi! jakie wspaniałe czeka nas zadanie: Z prawdą w duszy, sze­rzyć panowanie prawdomówności, czy­li, przygotowywać mieszkanie Bogu prawdy wśród ludzi! Rozejrzyj się wokoło, co za nieprzebrana moc kłamstw zaciemnia świat! Ile zaśle­pień, ile zasypywania piaskiem oczu, ile roboty na pokaz, powierzchowności, chytrości, fałszu, oszustwa! Wszystko to ciemność, to nie królestwo Boże. Co mógłbyś dla Królestwa Bożego zdziałać przeciw temu? Czy masz może prawić kazania przeciw kłam­stwu? Niewiele wskórasz. Ale na­prawdę bądź fanatycznym miłośnikiem prawdy, kochaj ją słowem, czynem, życiem, a wtedy każdy Twój postępek zmieni się w miecz, potężne zadający ciosy w walce o Królestwo Prawdy!

Dotrzymaj ... to moja rada,

Bo kto przysięgę naruszy,

To biada jemu, na świecie biada

I biada jego złej duszy!

(A. Mickiewicz, Świtezianka).

Aggredere! Bierz się do rzeczy!

Zaparcie się siebie, nie wystarcza do wyrobienia charakteru. Nie wy­starcza zaparcie się „Abstine", ani wytrwałość „Sustine", potrzebną jest obok nich energia czynu, odważna wola: Aggredere! „Bierz się do rze­czy!" Dzielnym szczęście sprzyja. Niektórzy chłopcy łatwo uporają się z zaparciem się siebie, nawet z wy­trwałością, lecz ociągają się, gdy cho­dzi o wysiłek czynu. To nie dobrze. Pojęciem młodzieńca z charakterem, nie określamy bynajmniej młodych siedzących na przypiecku, wojaków pani matki, chodzących ze spuszczo­nym na kwintę nosem. Przez za­parcie się nie trzeba rozumieć usu­wania się na bok, a przez chrześci­jański sposób życia, bezczynnego spokoju, — wręcz przeciwnie, pełność religijnego życia to ruch, czynność, wszak nawet szczęście w niebie, na­zywamy „żywotem" wiecznym. Religia nasza zawiera w sobie przyka­zania, nie tylko głoszące: „nie rób", lecz ma zarazem pod dostatkiem na­kazów, przepisujących „co masz robić". A więc: Aggredere! „Czyń!"

Mówią, że los ma żelazną pięść, zdolną zmiażdżyć każdego. Niech i tak będzie! Ty natomiast masz duszę zasobną w większą wytrwałość, odporność, elastyczność, niż cały świat materialny. „Jeżeli czegoś chcesz, chwyć w garść", — mówi przysłowie. Stalowa klinga jest giętką i twardą zarazem. W jaki sposób staje się taką? W próbie ognia, wśród pło­mieni.

Życie ludzkie jest jednym ciągiem spojonych z sobą ogniw łańcucha drobnych wydarzeń. Pojedynczo, mo­gą się wydawać drobnymi, bez szcze­gólnego znaczenia, w rzeczywistości jednak, z nich składa się życie całe.

Najpotężniejszy drapacz nieba z ma­łych powstał cegiełek, wielkie życie jest także sumą nieznacznych spraw, a na odwrót, początkiem każdego wiel­kiego upadku moralnego, było nie­opatrzne, małe potknięcie się. Kto w sprawach małej wagi, umie pilnie nad sobą czuwać, dla tego nie oba­wiam się wielkich upadków moral­nych.

Popatrz, na czym przewraca się na ulicy największa część upadających? Czy potyka się o duże, wystające ka­mienie? Gdzież tam! Spostrzega je z daleka i omija. Poślizgują się i rozbijają się na marnej pestce od wiśni, na którą nieostrożnie nastąpili. „Jak mi też ciągle dokuczają o rozmaite drobiazgi wykrzykuje wielu chłop­ców, a przez to rozumieją drobne i błahe na pozór rozkazy. A jednak, czy to drobna rzecz, jeżeli w skom­plikowanej maszynie, koła tylko tro­szeczkę, tylko o ćwierć centymetra inaczej są rozstawione, niż być powin­ny? Czy to nic, jeżeli na skrzypcach tylko odrobinę, tylko o pół tonu, weź­miesz inaczej niż należy? Czy to nic, jeżeli w niemieckim, przy koniugacji mocnej, używasz końcówek sła­bej? Zapytaj znawców koni, jaka ogromna zachodzi różnica w wartości wspaniałej pary karosierów, jeżeli, choć obydwa konie są jednakowo kare, jednakowo gorące, jednakie mają chody, jeden z nich ma na czole małą jak dłoń białą gwiazdę?

Drobnostki i w życiu moralnym miewają olbrzymią wagę. Napoleon miał ogromny talent i byłby mógł od­dać ludzkości niezmiernie wiele usług, lecz upadł, zginął z powodu jedynej swej wady: pychy. Zepsucie nieprze­liczonej ilości młodzieży zaczęło się od błahostek, wyglądających na po­zór niewinnie. Nie przestrzegać tego lub owego przepisu szkolnego, uspra­wiedliwić się z lenistwa jakimś mniejszym kłamstwem, zmarnować popo­łudnie z mniej dobrymi kolegami, to nic tak strasznego. Lecz z uczynków powtarzających się często, powstaje przyzwyczajenie. Ze złych postęp­ków złe przyzwyczajenie, z dobrych dobre. Z początku, nieprawdaż, wy­rzucasz sobie, że na jedno słowo głośnych krzykaczy, zaparłeś się po­ważnych swych zasad. Za trzecim, czwartym razem, odczuwasz już, że łatwiej i wygodniej jest spuścić nieco ze swojej sumienności.

Cnota jest klejnot nieoszacowany,

Bo ta ozdobi ubogich i pany.

(Mikołaj Rey z Nagłowic).

Potęga drobnostek.

Skąd pochodzi tak wielka potęga drobnostek? Nic na świecie nie gi­nie bez śladu. Każda drobnostka, choćby się wydawała najnieznaczniejszym ułamkiem wobec wielkiej cało­ści życia, — przyczynia się w malut­kiej mierze do wytworzenia przyzwy­czajeń. Tak samo trzeba się przy­zwyczaić do moralnego postępowania, jak do grzesznego życia. Po speł­nieniu mnóstwa nieznaczących, ma­łych, szlachetnych uczynków, łatwiejszym się stanie szlachetne życie, i na odwrót nałóg dojdzie łatwo do ol­brzymiej siły u tego, który już do grzesznego życia nawyknął.

Im coś jest doskonalsze, tym jest dokładniejsze w najdrobniejszych szczegółach. Starożytni ludzie znali świat tylko w głównych zarysach, a mimo to, potężne rozmiary kosmosu, kazały im padać na kolana z podzi­wu dla Stwórcy. O ileż pełniejszym stało się nasze uwielbienie Boga od czasu, gdy za pomocą teleskopu i mi­kroskopu możemy się wgłębiać w naj­dalsze i najdrobniejsze szczegóły ustroju świata, a rozum nasz ustaje z podziwu nad panującym wszędzie porządkiem celowości i niesłychaną wszystkiego harmonią! Ta drobiazgo­wa dokładność dzieła Bożego, niech będzie wzorem dla naszego charakteru!

Zapatrując się z tego punktu wi­dzenia, przestaniesz uważać małe rzeczy za drobnostki bez znaczenia. Teraz już widzisz jaka siła wycho­wawcza tkwi w ścisłym przestrzega­niu przepisów, nawet tych, które nie wydają Ci się ważne, (np. zachowa­nie postu). A mógłbyś to samo prakty­kować przy rozlicznych innych spo­sobnościach.

Jeżeli na wycieczce, będąc bardzo spragnionym, posiedzisz kwadrans spokojnie przed nęcącym źródłem, jeżeli potrafisz powściągnąć język, aby nie opowiedzieć natychmiast szalenie zajmującej i oczekiwanej wiado­mości, jeżeli zobaczywszy na ulicy wielkie zbiegowisko, a nie pójdziesz „na gapia", jakkolwiek korci Cię cie­kawość, — dokonasz poważnej pracy w celu oswobodzenia Twej woli spod jarzma instynktownych popędów. Równocześnie zaś widzisz, że religia katolicka zalecając zaparcie się siebie i panowanie nad sobą, ani trochę nie nastaje na szczęście ludzkie, lecz właśnie pragnie dopomóc do wolne­go, godnego człowieka życia, do oswo­bodzenia duszy. Kto się nie ćwiczy w zaparciu siebie, nie może być praw­dziwie religijnym; prawdziwie religij­nym jest ten tylko, którego dusza dzień w dzień odnosi zwycięstwo nad materią i nad ciałem.

„Ze skutków widać, czy coś jest wielkim czy małym", mówi baron Mikołaj Wesselenyi, — „z czego więc płyną ważne następstwa, to pomi­mo przeciwnych pozorów, nie może być nigdy uważane za rzecz małej wagi".

Po tym wszystkim może mi uwie­rzysz, że przegrano raz bitwę z po­wodu jednego gwoździa od podkowy! U podkowy konia dowódcy brakowało gwoździa; wskutek tego, w czasie bitwy koń podkowę zgubił i potknął się tak mocno, że generał spadł na ziemię i potłukł się tak, że już nie mógł dalej dowodzić i bitwę prze­grano dlatego, że jeden marny gwóźdź nie był przymocowany należycie!

Skrępowany Gulliwer.

Droga duszy ludzkiej przypomina tor, wyślizganej przez dzieci na ulicy ślizgawki. Z początku wcale nie śliski, chropowaty, staje się po trochu coraz gładszy, w miarę jak chłopcy z tęgim rozmachem kilkanaście razy przebiegną go i wygładzą. W końcu nawet staje się tak śliski, że się na nim przewracają, bo ślizgają się już mimo woli. Podobnie bywa z naszymi postępkami: Im częściej coś ro­bimy, — dobrego lub złego, — tym bardziej do tego nawykamy, tym łatwiej to idzie, aż wreszcie, niepo­wstrzymanie suniemy w wyślizganym kierunku.

Wszak znasz powieść o Guliwerze? Gdy dotarł do państwa karłów, wydał się im niesłychanym olbrzy­mem! A przecież liliputkowie dali sobie z nim rady! Nie mieli wprawdzie takich postronków, których Gulliwer nie potrafiłby potargać, ale jed­nej „drobnostki" t. j. tysięcy i tysięcy nitek, którymi śpiącego olbrzyma przytwierdzili do ziemi nie był w sta­nie porozrywać.

Widzisz stąd, dlaczego poważni lu­dzie starają się wykorzenić, nawet mało znaczące swe wady. Kto w spra­wach na pozór błahych, popuszcza wodze swoim nieporządnym skłonnościom, ten potem i w ważnych sprawach nie zasięgnie rady swego sumienia. Przerażającym wprost jest, ilu chłopców, którzy w najmłodszych latach rokowali najpiękniejsze na­dzieje, w starszym wieku zeszło na drogę grzechu, jedynie dlatego, że zaczęli zaniedbywać się w drobnost­kach, zaczęli im ulegać. Oczywiście, że i taki chłopiec dorośnie dojrzałego wieku, ale naprawdę będzie tylko karykaturą prawdziwego człowieka, jak ten niezgrabny bałwan ze śnie­gu, — w którym przy odrobinie do­brej woli, można odkryć pewne po­dobieństwo do człowieka: ma oczy, nos, fajkę w ustach, nawet papiero­wą czapkę na głowie, — w tym tylko sęk, że nie ma życia, jak on nie ma charakteru i silnej woli.

Nieraz, na widok biurka lub po­koju chłopców miałem ochotę zawo­łać z przerażeniem: „O mój Boże, czyż i w duszy tego chłopaka, taki sam panuje nieporządek?!" Szczotka do butów i słownik łaciński, nadymaczka do piłki nożnej i zeszyt ra­chunkowy, połamane guziki i linijka, suche kawałki chleba i pasta do zę­bów leżą do góry nogami, jedne na drugich w „poetycznym nieładzie".

Pilnuj porządku na Twym stoliku, w szafie i w pokoju. W pierwszym rzędzie dlatego, że zewnętrzny po­rządek nie tylko jest oznaką wewnętrz­nego ładu, ale zarazem pomocą do niego; kto swoje rzeczy i sprzęty zawsze porządnie utrzymuje, temu łatwiej utrzymać w ryzach myśli. Utrzymuj dlatego także porządek, że tylko porządny człowiek potrafi być akuratnym, podczas gdy nieporządny chłopiec traci mnóstwo czasu na szu­kanie rzeczy, a w późniejszym ży­ciu, zawsze i wszędzie będzie się spóźniał. Znasz chłopców, — wiem, że takim nie jesteś, — którzy rano, dziesięć minut przed ósmą, na gwałt szukają zeszytu z zadaniami polskimi. Jak opętani, rozrzucają wszystko po pokoju, — na próżno, niema. Nareszcie znajdują go pod stołem, koło pasty do czyszczenia bucików i różnych rupieci. A tymczasem już pięć po ósmej. Lecą. Spóźniają się. — Gospodarz klasy zapisuje ich w dzienniku, — za nieporządek. Ale tu jeszcze mniejsza o to, tu tylko do szkoły się spóźniają. A jak zaczną się spóźniać do urzędu i zaniedby­wać, opuszczać ważne sprawy! Jeżeli w przyszłości będą z nich lekarze, co najmniej kilku chorych wyprawią na tamten świat, bo w recepcie o „ja­kiejś drobnostce" zapomnieli, jeżeli będą aptekarzami, niedokładnie spo­rządzą lekarstwo, bo tylko pobieżnie, rzucą okiem na przepis lekarski.

A te nieporządne, zasmarowane, zabazgrane zeszyty od zadań! Te szeregi, pochylających się w prawo i w lewo, upstrzonych „żydami", ku­lasów! A te potargane i powalane książki! Gdy sprawdzają księgi ra­chunkowe zbankrutowanych kupców, najczęściej stwierdzają, że je nieporządnie, niedbale prowadzili. Zajmu­jącym byłby przegląd książek stu­dentów, którzy „ryli" i których „spa­lona.

Uważaj, mój Chłopcze, by nikłe, splątane nitki złych przyzwyczajeń i niedbalstwa nie skrępowały w pęta Twego charakteru!

Utrzymuj więc porządek, w naj­drobniejszych nawet szczegółach. Nie miej ołówka ze złamanym końcem, linii poplamionej atramentem, nie stawiaj na stole niczego, prócz przyborów do nauki lub przedmiotów do ozdoby stołu; każda książka, zeszyt, obsadka do pióra, guma do wycie­rania i t. d. niech ma swoje wyzna­czone miejsce tak żebyś i po ciemku mógł je znaleźć. Każdego ranka, o tej samej godzinie nakręcaj zegarek.

Obchodź się z szczególną pieczoło­witością z pożyczonymi przedmiotami, (książka, cyrkiel, słownik, i t. p.), ni­komu innemu ich nie pożyczaj i nie czekaj z oddaniem, aż właściciel o nie się upomni, lub po nie przyśle.

Zepsuty zamek od drzwi.

Pewien sławny francuski ekono­mista zajmująco opowiada, ile szkody może przynieść nic na pozór nie zna­czące niedbalstwo. Na jednym fol­warku, — pisze on, — zepsuł się rygiel od drzwi kurnika. Kilka mi­nut pracy wystarczało, aby go napra­wić, ale cóż, „to tylko taka bagatela", orzekł gospodarz. Oczywiście, dzień w dzień wymykały się bezpowrotnie z kurnika to kurczę, to kaczka. Pew­nego pięknego dnia znikło zamknięte tam prosiątko. Tego już było za wiele! Cała rodzina, ogrodnik, praczka, pa­stuch hajda na ulicę, żeby prosię odszukać i zagnać do domu. Ogrodnik pierwszy je spostrzegł. Wnet je do­goni, musi tylko przeskoczyć rów, od­dzielający go od zbiega. Lecz po­tknąwszy się w skoku, zwichnął nogę i musiał dłuższy czas leżeć w łóżku. Praczka wróciwszy z pogoni za pro­sięciem, z rozpaczy załamała ręce: bielizna rozwieszona w pobliżu pieca do suszenia, spaliła się do szczętu! Pastuch w wielkim pośpiechu zapom­niał porządnie uwiązać bydło w obo­rze, jedna z krów zaplątała się w po­stronek, wsadziła nogę w żłób i zła­mała. Oto ile szkody przyniósł zaniedbany rygiel, który można było naprawić za kilka groszy.

Czasem, najdrobniejsza okoliczność w życiu nabiera decydującej wagi.

Jakąż marną rzeczą są algi morskie, przyczepiające się do boków okrętów! A jednak, gdy marynarze Krzysztofa Kolumba poczęli szemrać i buntować się przeciwko długiej bezowocnej po­dróży, uciszył ich: „Patrzcie! Widać już algi, a więc i wybrzeże musi być blisko!"

Lub spojrzyj na wielkich muzyków: Ile to godzin dziennie muszą poświę­cać ćwiczeniom, by móc wciąż opa­nowywać wszystkie, aż do najmniej­szych, trudności techniczne. Franci­szek Liszt mawiał: „Gdy przez jeden dzień zaniechałem ćwiczeń, już czuję różnicę, a gdy przez trzy dni, od­czuwa ją publiczność". Paderewski w młodszym wieku zwykł był się ćwi­czyć po osiem godzin dziennie. Czy wiesz z czego składają się ol­brzymie skały wapienne w Anglii? Z tak niesłychanie drobniutkich mu­szelek, że je tylko pod mikroskopem rozróżnić można. — A co puszcza w ruch te przerażające potwory, ogromne maszyny parowe? Przemia­na nikłych kropelek wody w parę. Jaką cudowną rzeczą jest telegraf! A wiesz, co było pierwszym krokiem do tego znakomitego wynalazku? Do­świadczenie Galvani'ego, że odcięte udo żaby poczyna drgać, gdy je do­tkniemy rozmaitymi metalami. Nawyknij nie uważać niczego w Twej pracy za rzecz nieznaczącą!

Włosy Absaloma.

Jedna z powieści Bjornsona nosi tytuł: „Włosy Absaloma". Przedsta­wieni są w niej ludzie, których upa­dek spowodowały nie wielkie błędy charakteru, lecz to, że nie zdołali za­panować nad małymi codziennymi sprawami. A przecież, kto jest panem drobnostek, ten jest także panem spraw wielkiej wagi; kto umie wyzy­skać ulotne chwile, jest panem czasu. Jakim sposobem dokonałby wielkich rzeczy ten, który się o małe nie troszczy?

Staraj się więc być doskonale wier­nym i dokładnym w spełnianiu nie­znacznych, drobnych obowiązków. Przypuśćmy np. że żyjesz w zakładzie. O szóstej dźwięczy dzwonek na wstanie. Ostatecznie, mógłbyś jeszcze parę minut poleżeć w ciepłych po­duszkach. Nie rób tego. Wyskocz z łóżka w mgnieniu oka i zabieraj się do mycia! Drobnostka, niepraw­daż? Lecz tylko na pozór. W isto­cie, wielkie hartowanie woli, bo zwy­cięstwo nad lenistwem.

Lub np. nadszedł czas do nauki. Nie ziewaj, nie przekładaj ospale książek, nie przeciągaj się, tylko kró­tka, raźna modlitwa i do roboty! To drobiazg? Nie, to przezwyciężenie się czyli hartowanie woli.

„O straconym złoczyńcy, nie wie­działa w dziecinnych latach matka, że skończy na szubienicy". Ale droga wiodąca do delirium tremens zaczyna się często przy pierwszym kieliszku wódki; droga do milionowych oszustw — w chęci wygrania kilku groszy, przy pierwszej grze w karty; do fał­szowania weksli — w pierwszym „na­biciu w butelkę" profesora w szkole; do nocnych rozpust — przy sproś­nych obrazkach lub czytaniach, nad którymi może z innymi nicponiami „ryczałeś" ze śmiechu, jako mały stu­dent. Po tym tylko możemy się spo­dziewać, że nie dopuści wielkich nieporządków w swym życiu, kto za­wczasu zwraca uwagę na małe rze­czy. Tylko od tego, kto się wystrze­ga najmniejszego kłamstwa, możemy oczekiwać, że wytrwa przy prawdzie w trudnym położeniu. Ten jedynie, kto jest uczciwym w najdrobniejszych sprawach, będzie nim w wielkich. Są to zresztą słowa samego Chrystusa Pana: „Kto wierny jest w najmniej­szej rzeczy i w większej wierny jest; a kto w małym niesprawiedliwy jest i w większym niesprawiedliwy jest” ((Łk. 16, 10).

Wszak rozumiesz teraz słowa wiel­kiego świętego, św. Augustyna: Quod minimum est, minimum est; sed in minimo fidelem esse, maximum est. „Co jest małem, jest małem; ale być wiernym w małem, największem jest".

Gdy zaczynasz uczyć się fechtunku, nie idzie to z początku prędko. Naj­przód musisz się uczyć różnych pozycji, trzymania pałasza, cięć rozmai­tych, słowem samych podstaw fechtunku. Nie możesz również zagrać sonaty Beethovena, bez poprzednich kilkuletnich ćwiczeń gam i palcówek.

Jeżeli przyglądałeś się ćwiczeniom żołnierzy, uderzyło Cię zapewne, ja­kich zabawnych ruchów rąk i nóg się uczą. Są one jednak tylko na pozór śmieszne, zbyteczne, w rzeczywistości zaś niezbędne do wykonania skomplikowanych, gromadnych poru­szeń całego oddziału wojska.

„Majątek po guldenie, życie po go­dzinie roztrwaniamy, sumienie nasze tępieje w drobnych ustępstwach, a po­dobnie jak całe łańcuchy górskie po­wstały niekiedy ze szczątek istot, których gołym okiem dojrzeć nie zdo­łamy, tak największe trudności na­szego życia, pochodzą z nagromadze­nia takich drobnostek, które ledwo że dostrzegaliśmy pojedynczo".

Baron Józef Oetwos.

Lampka wieczna w katedrze pizańskiej.

Niektórzy uważają wyostrzenie zmysłu obserwacyjnego za nic nieznaczącą drobnostkę, a jednak jest on nader cennym narzędziem do na­bywania różnych wiadomości, jak też do powodzenia w życiu, a nawet do hartowania serca do walki.

Staraj się nauczyć dobrze używać Twych zmysłów i chodzić po świecie z bacznymi, otwartymi oczyma, czyli rozwijaj w sobie zdolność obserwacji.

Oko tylko patrzy, ale umysł spo­strzega. Czerwonoskórzy indianie, poznają wiele rzeczy z zdeptanego źdźbła trawy, z ledwo dostrzegalnego śladu stopy; dawni arabscy astronomo­wie bez teleskopu badali bieg gwiazd, malarze chińscy doskonale oddawali każdy ruch skrzydeł ptaków w locie: wszyscy oni posiadali znakomicie zaostrzony zmysł spostrzegawczy.

Przytomność umysłu, zdolność spostrzegania i szybkiej decyzji nie tylko jest ważną dla lotników, oraz załogi łodzi podwodnych, ale dla wszystkich, którzy chcą przepły­nąć przez ocean życia.

Kim, zabawa harcerzy, jest bardzo pożyteczną do zaostrzenia zmysłu spostrzegawczego. Zabawa ta na tym polega, że rozrzucają bezładnie na stole 30—40 rozmaitych przedmio­tów; chłopcy przez chwilę im się przypatrują, potem odwróciwszy się tyłem do stołu wyliczają rozłożone na nim przedmioty. Spróbujcie tylko! Z początku nie potrafią chłopcy wy­liczyć ani połowy rozłożonych przed­miotów!

Dobrem również ćwiczeniem władz spostrzegawczych jest opowiadanie przez kilku chłopców zdarzenia któ­rego świadkami byli wczoraj. Każdy opowie inaczej! Albo szepnij coś do ucha sąsiadowi, aby „puścił dalej". Gdy zdanie dobiegnie do ostatniego rzędu, wyjdzie zupełnie coś innego niż zdanie początkowe. W ten sposób przekonasz się, jak słabą jest ludzka zdolność spostrzegawcza. Do tego stopnia słabą, że myli się nawet w codziennie widzianych szczegółach. Zapytaj kolegi: „Widziałeś już zega­rek kieszonkowy?"

„Ojej, co dzień widzę".

„Narysuj mi cyferblat zegarka. Nie potrafisz".

„Jak to nie potrafię? Dawaj! — I zasiada do rysunku, a w tym ma­łym rysuneczku robi dwa błędy. Godzinę czwartą oznacza rzymską IV, podczas gdy na zegarku jest ona oznaczona przez IIII, dalej rysuje całą godzinę szóstą, gdy zwykle wi­dać co najwyżej górną część liczby, bo zwykle w tym miejscu umiesz­czona jest wskazówka oznaczająca sekundy. Oto dowód jak mało mo­żemy dowierzać naszej zdolności spostrzegawczej.

Ćwicz się więc w gruntownej ob­serwacji. Jakich nadzwyczajnych od­kryć mogą dokonywać chłopcy, ob­serwując np. życie zwierząt! Jak rozgryza orzech wiewiórka, jak żre pies, jak kot, jak jedzą kurczęta, jak karmią gęś, jak rozszarpuje swą ofiarę drapieżny ptak, jak czołga się ślimak, a jak zaskroniec, gąsienica, i t. p.

Prawda, że często widziałeś konie idące stępo, kłusem i cwałem, a czy potrafiłbyś powiedzieć, jak w tych różnorodnych chodach, koń różnie zbiera i stawia nogi?

Kto się tylko gapi, ten na próżno przewędruje cały świat, na próżno miałby wystarczająco pieniędzy na podróże zagranicę, nie odniesie stąd żadnego pożytku, bo nie umie spostrzegać. Patrzy a nie widzi! Przeciwnie zaś, kto umie obserwo­wać, ten poprzez zewnętrzne pozory dotrze w głąb treści, do istoty rzeczy.

Iluż to przed Newtonem widziało jabłko spadające z drzewa? A jed­nak on dopiero zastanowił się dość głęboko, by dojść do poznania pra­wa przyciągania ziemi. Ilu widziało, jak syczy para w maszynce do ka­wy? A jednak tylko Papin póty my­ślał aż wymyślił kocioł odeń nazwa­ny. Rontgen znalazł pewnego razu w aparacie fotograficznym zepsutą kliszę. Czy ją wyrzucił ze złością? Gdzie tam! Zaczął przemyśliwać nad tym, jakim sposobem dotarł promień do kliszy szczelnie zamkniętej w apa­racie? I wreszcie odkrył przebijające materię stałą promienie, dziś na­zwane jego imieniem. Oto wynik gruntowności i dokładności.

Kapitan Brown łamał sobie głowę, w jaki sposób można by zbudo­wać najtańszy most na rzece Tweed. Gdy rozmyślając o tym przechadzał się pewnego razu po swym ogrodzie, dostrzegł nagle cienką pajęczynę łą­czącą gałązki dwóch krzaków. Hop! Znalazłem! Czy nie można by ze sztab żelaznych lub ogniw łańcucha zbudować most podobnego ustroju? Niedługo potem zbudował pierwszy most łańcuchowy, czyli wiszący.

Tak samo wpadł inżynier Brunei na pomysł tunelu. Uderzyło go, że jakiś owad wiercił bok łódki naj­przód z jednej strony, następnie z przeciwnej, na wprost pierwszego kierunku, chcąc sobie otworzyć przej­ście. Na tym spostrzeżeniu oparł wy­konanie jednego z największych dziwów techniki, podkopu pod Tamizą.

A czy wiesz jak odkrył Galileusza prawo wahadła? W katedrze pizańskiej zakrystian nalewał olej do wie­czystej lampy, zawieszonej u bardzo wysokiego sklepienia, na niezmiernie długim sznurze. Kto zliczy ile ty­sięcy ludzi widziało tę czynność, pow­tarzającą się codziennie przez ciąg wieków? A jednak, bystre oko i dar spostrzegawczy Galileusza, pierwsze zastanowiły się nad faktem, jak prawidłowo waha się tam i nazad lampa wprawiona w ruch przez popchnięcie. Wskutek tego drobnego doświadczenia, zaczął rozmyślać, aż po pięćdziesięciu latach pracy do­szedł do teorii prawa wahania, wy­doskonalił wynalazek wahadła, które stało się niezmiernie ważnym przy­rządem do mierzenia czasu, oraz do obliczeń astronomicznych.

Praca z zapałem.

Jednym z najważniejszych środ­ków do wyszkolenia woli i wyrobie­nia charakteru jest praca, jest ra­dośnie spełniany codzienny obowią­zek.

Poganie uważali pracę za rzecz poniżającą, niegodną wolnego czło­wieka. Chrześcijaństwo pokazało tkwiącą w pracy ogromną siłę wy­rabiającą charakter. Praca nadzwy­czajnie wzmacnia wolę, wymagając panowania nad sobą, zaparcia się siebie, wytrwałości. Kto ma dość silną wolę do tego, by wytrwale i sumiennie pracować, ten silniej będzie trzymał w karbach swe na­miętności, niż niedbale zbywający robotę, leniwiec. Praca utrzymuje tę­żyznę zarazem duszy i ciała, bez­czynność podkopuje i niszczy siły. Wytrwała praca czyni człowieka sta­łym, poważnym, cierpliwym.

„Po tem stałego poznasz w każdym czasie

W szczęściu w nieszczęściu, że się nie uniesie".

(Mikołaj Rey z Nagłowic).

Nie uwierzyłbyś, do jakiego stop­nia wzmacniasz wolę, gdy czekające Cię codziennie w szkole powinności naukowe, wypełniasz zawsze na czas, dokładnie i chętnie.

Ułóż sobie dokładny rozkład go­dzin popołudniowych i gdy nadcho­dzi czas przygotowania, choćby ja­kiekolwiek inne zajęcie stanęło Ci na przeszkodzie, choćby jak najmoc­niej nęciła Cię kanapa do wylegiwa­nia się, choćby nie wiem jak zajmu­jąca książka wpadła Ci w ręce, choćby Cię przyjaciele jak najusilniej zapraszali byś z nimi poszedł, — to wszystko nic nie znaczy! Pierwszy obowiązek! Z radością, książkę do ręki! Uczyć się z całej duszy!

Olbrzymia siła tkwi w obowiązku spełnionym z duszy i z serca. Ale jedynie poważna, rzeczywista praca wychowuje duszę, nie zaś partolenie i fuszerka. Tylko to liczy się za pra­cę, co jest naprawdę zwycięstwem. Niech więc Twą zasadą będzie, wszyst­ko wykonywać możliwie jak najlepiej.

Nie wiem czy już kiedy robiłeś większe podróże, i czy miałeś spo­sobność podziwiać te niezrównanie piękne kościoły i gmachy, które nam zostawiły w spuściźnie wieki średnie? Wiesz co mnie najgłębiej przejmuje, gdy spoglądam na strzelające w niebo ostrołuki tumu kolońskiego, lub gdy staję w tłumie śnieżnobiałych, mar­murowych posągów świętych, w katedrze mediolańskiej ? Opanowuje mnie myśl, że ci dawni architekci, malarze, rzeźbiarze dali nam najpię­kniejszą swą pracę, zbierali wszyst­kie siły i wkładali je w swe dzieła, była to praca wyrabiająca charakter. Dziś? Praca ludzka jest często ma­szynową produkcją najemników.

Szczególnie wiele zaznasz radości, jeżeli nauczysz się z duszy pra­cować, to znaczy, jeżeli do każdej roboty, choćby Ci się wydawała naj­mniej znaczącą, zabierzesz się z ra­dością, z pełną ochotą, z całą duszą. Nie to jest najgłówniejsze, czy wa­żną pracę wykonujesz, lecz to, ile duszy wkładasz w to co czynisz! Może słyszałeś nazwisko Carlyle'a wielkiego angielskiego historiozofa.

Pewnego razu, zabrakło cierpliwości jego żonie, gdy całą noc przesiedziała przy piecu piekarskim, a chleb który piekła dla męża, nie chciał się wy­piec należycie. „Że też muszę się parać z taką marną robotą"! Lecz natychmiast przypomniała sobie: a Benvenuto Cellini, nie czuwał mo­że całą noc, gdy topiono kruszec na sławny posąg Perseusza? — Czy jest różnica między Cellini'm topiącym spiż na posąg, a żoną, która piecze chleb dla męża? Przecież i piecze­nie chleba można wykonywać z du­szą, i poszanowania godnym jest, ten, kto skromne prace wykonuje z wielką sumiennością. Co w ogóle warto robić, to warto robić gruntow­nie; czego zaś nie chcesz porządnie zrobić, tego raczej wcale nie za­czynaj.

Michała Anioła odwiedził raz przy­jaciel i zdziwił się, że zastał go jeszcze nad dawno rozpoczętą pracą. „Wcale nie postępuje Wasza robota" — za­uważył. „Gdzie tam nie! Dużo popra­wiłem, tu nieco ująłem, tam staran­niej wypracowałem fałdy, tu zrobiłem miększą linię, ustom nadałem więcej wyrazu". — „Ależ to wszystko takie drobnostki", wtrącił gość. „W isto­cie", odparł mistrz. „Ale z drobno­stek składa się doskonałość, a do­skonałość nie jest drobnostką".

Będąc w Mediolanie, wyszedłem na dach niezrównanie pięknej katedry. Cały kościół zbudowano z olśniewa­jąco białego marmuru, nawet na da­chu wznosi się mnóstwo wieżyczek, a w ich zagłębieniach znajdują się, jedne piękniejsze od drugich, posągi świętych. W czasie budowy zapy­tano rzeźbiarza, kującego marmur z wielką gorliwością: „Po co tyle tru­du? Przecież z dołu nikt nie zoba­czy nawet posągu i nie oceni tej ol­brzymiej pracy!" — „Z dołu nikt", — zauważył artysta, — „ale Bóg widzi!" Bóg widzi moją pracę, dość mi na tym! Ile to duszy mieści się w podobnie pojętym spełnieniu obowiązków!

Obowiązek spełniony z całej duszy, wychowuje Twą duszę, przeciwnie, tak sobie, od niechcenia spychana robota, psuje ją. Praca wykonana niechętnie, powierzchownie, byle zbyć, gorszą jest nawet od zupełnej bezczynności, bo udając zapracowanego oszukujesz drugich lub siebie.

Jak z tego samego materiału mistrz wyrzeźbi posąg, a partacz wymęczy karykaturę, tak samo może ktoś stał się bohaterem pracy i wykańczać przez nią swój charakter, inny zaś będzie odrabiał ją ze wstrętem, jęcząc w jej jarzmie jak niewolnik. Czło­wiek urodził się do pracy, a więc skoro z natury pracować muszę, będę przynajmniej pracował chętnie, a przez to pracę sobie ułatwię.

... w ciepłem świetle słońca

Zwierzętom igrać, lecz Wam działać trzeba,

A przez czyn ziemi przychylicie nieba!"

(Zygmunt Krasiński).

Obowiązek.

Obowiązek! Słowo o czarodziejskiej mocy! Spełnianie obowiązku wzbija w potęgę narody i jednostki, zanie­dbanie obowiązku jest zagładą naro­dów i jednostek. Narody wypełnia­jące swoje obowiązki wytrzymują zwycięsko burze dziejów, leniwe upadają.

W pewnym starym kościele widnieje obraz, przedstawiający w oryginalny sposób zadania życia. Jest tam pa­pież w pontyfikalnym stroju, a pod nim napis: „Ja Was wszystkich na­uczam” jest cesarz w koronie na głowie, z berłem w ręku, a pod obra­zem napis: „Ja Wami wszystkimi rządzę", jest hetman w hełmie i z mie­czem w rękach mówiący: „Ja Was wszystkich bronię". Pod wieśniakiem wyorującym długą bruzdę na roli pod­pisano : „Ja Was wszystkich żywię", — A na samym spodzie obrazu, wyma­lowany jest diabeł, który szczerząc zęby i przekrzywiając się złośliwie mówi: „A ja Was wszystkich porwę, jeżeli nie wypełnicie swych obowiąz­ków".

Głębokie jest znaczenie tego obra­zu! Możesz na świecie być cesarzem lub wieśniakiem, wszystko to jedno, byleś spełniał Twe obowiązki! Życie doczesne jest jednym wielkim przed­stawieniem scenicznym, w którym Bóg wyznacza każdemu swą rolę. Nie od Ciebie zależy, jaka rola przypadła Ci w udziale, od Ciebie jednak, jak ją zagrasz. Gdy grasz w teatrze, nie to jest ważnym co grasz, ale jak grasz. Zdarza się, że wygwizdują cesarza, bo źle grał, a oklaskują terminatora szewskiego, bo dobrze odegrał swą rolę.

Smutkiem mnie przejmuje słowo, nieraz powtarzane przez dzisiejszych studentów: „Nie wiem, czym mam zo­stać, wszystkie zawody są przepeł­nione. Nie lękaj się Synu: W każ­dym zawodzie daje się odczu­wać wielki brak ludzi obo­wiązkowych, pilnych, do rze­czy !

W niezachwianym spełnianiu obo­wiązku tkwi potężna siła wychowaw­cza. Spełnić wszystko, czego powo­łanie od nas oczekuje, a zwłaszcza robić dzielnie to wszystko, co nam nie przypada do smaku.

Uwierz poecie, że nie wedle tego trzeba mierzyć wartość życia, ile ono Twych pragnień spełniło, lecz wedle tego, ile obowiązków potrafiłeś w nim wypełnić.

Dein wahres Glück, o Menschenkind

O glaube das mitnichten

Dass es erfüllte Wünsche sind:

Es sind erfüllte Pflichten.

Prawdziwe szczęście o dziecię ziemi

Nie wierz zwodniczym ułudom,

Nie kryje się w spełnionych życzeniach,

Lecz w wypełnionych obowiązkach.

Życie spędzone bez pracy tyle warte, co rama bez obrazu. W wojnie światowej kule nieprzyjacielskie dosięgły dwóch lotników właśnie w chwili, gdy już wracali z obserwacyjnego lotu do swoich. Obserwator zginął na miejscu, a ko­nający pilot zebrawszy resztki sił, zdołał wylądować poza własną linią frontu. Zbiegli się doń żołnierze. Wiecie jakie były ostatnie jego słowa? Urywanymi słowami zdał raport o po­zycji nieprzyjacielskiej, wskazując na aparat fotograficzny, który zmarły obserwator trzymał w kurczowo za­ciśniętej ręce. W południe odbył się pogrzeb obydwóch, a równocześnie zajęto nieprzyjacielskie stanowiska. Co za imponujące, bohaterskie spełnienie obowiązku!

„Nie jestem dziś w dobrym usposobieniu".

Nauka i każda praca w pierwszym rzędzie zależą od woli, nie zaś od usposobienia! A jednak wielu chłop­ców wymawia się: „Dziś nie potrafię się uczyć. Nie jestem w odpowiednim usposobieniu, a bez niego na próżno bym się wysilał. Jutro od­robię dwa razy tyle".

Nie zapominaj: robota odłożona na następny dzień, jest zawsze trudniej­sza, niż ta którą się załatwia w ozna­czonym dniu. Nie czyń nigdy speł­nienia obowiązku zależnym od usposobienia. Odłożony obowiązek z godzi­ny na godzinę coraz bardziej nam ciąży i jak zmora zatruwa wszelką rozrywkę. Kto jest dłużnym, im prędzej zapłaci, tym lepiej. Nie zapominaj nigdy o prostej regule: Naj­przód obowiązek, potem roz­rywka! Wielu chłopców skarży się że ma „pecha", że się profesor na niego „uwziął", że mu się „nic nie udaje", przeważnie mają tacy chłopcy jeden tylko wielki błąd: Na pierwszym miejscu u nich stoi zabawa, potem wielka pustka, a gdzieś daleko w tyle, wlecze się obowiązek. Pewnie już nieraz słyszałeś o żoł­nierzu stojącym na warcie w ginącym mieście Pompei. Gdy w r. 79 po Chry­stusie Wezuwiusz zalał i zasypał całą okolicę płonącą lawą i popiołem, a pogrążona w rozpaczy ludność, bijąc się i szarpiąc wzajemnie, w dzi­kim popłochu szukała ratunku w ucieczce, żołnierz rzymski bez ruchu stał na posterunku. W zamieszaniu zapomniano go zwolnić. Obowiązek przykuł go do miejsca; nie drgnął. Dusiły siarczyste wyziewy, huczało rozżarzone piekło, a żołnierz stał, stał, aż go lawa zalała. Przy odko­pywaniu Pompei odnaleziono tego żołnierza tak, jak stał na straży. Jednym z najcenniejszych skarbów Museo Borbonico w Neapolu jest hełm, napierśnik i włócznia tego żoł­nierza, który trwając niewzruszenie przy obowiązku, dał się zalać roz­paloną lawą, byle nie splamić honoru rzymskiego żołnierza.

Może Cię, Synu, nie czekają wojen­ne zadania, ale czeka na Cię wielki obowiązek życia! Masz obowiązki wobec Twego Boga, Twych bliźnich, Twego Kościoła, Twej Ojczyzny. Może twardym wy­da Ci się zdanie, które poniżej wy­piszę, — a jednak zawiera ono, jedynie godne uczciwego człowieka po­jęcie: Nie dlatego jesteśmy na ziemi, abyśmy tu zaznali jak najwięcej szczęścia i używania, lecz dlatego, abyśmy spełnili obowiązki i to zadanie, którego Bóg od nas oczekuje. „Mój pokarm jest abym czynił wolę Tego, który mnie posłał i wykonał sprawę Jego", musimy wszyscy powtarzać, gdyż i Zbawiciel nasz Sam to o Sobie po­wiedział.

Bywają młodzieńcy, którzy wciąż .czekają na „lepsze usposobienie", na „większą ochotę" do nauki. A prze­cież, kto się do roboty prawdzi­wie zabrał, ten ją już w połowie ukończył. Przeciwnie zaś ten, kto ciągle odkłada na później rozpoczę­cie właściwego dzieła życia, postępuje jak ten wieśniak, który z założonymi rękami czeka aż woda w rzece przepłynie, a ona tymczasem toczy i toczy swe fale.

Incipe! Qui recte vivendi prorogat horam,

Rusticus exspectat, dum defluat amnis At ille

Labitur et labetur in omne volubilis aevum.

Czyli po polsku:

Zacznij działać! Kto odkłada chwilę rozpo­częcia dobrego życia

Jest tak jak wieśniak czekający na brzegu aż przepłynie rzeka

A ona toczy się i toczyć będzie po wszystkie czasy.

Co tylko istnieje na niebie i na ziemi, poddanym jest woli Bożej. Prawa przyrody bez wyjątku trwają w doskonałym posłuszeństwie dla Od­wiecznej Woli: Gwiazdy obiegają swą kolej, księżyce krążą dokładnie naokoło swych słońc, nie z własnej woli, lecz z musu. Jeden jedyny człowiek, nie jest „zmuszony" słu­chać praw boskich. Bóg dał człowie­kowi wolną wolę, a on może tę wol­ną wolę przeciwstawić woli Bożej: to jest grzech. Lecz jeżeli nie chce zabłądzić w ciemnościach, złamać się i zginąć, musi tak samo być posłusz­nym prawom Boskim jak najniklejszy owad, lub źdźbło trawy.

Spełniaj każdy, choćby naj­mniej znaczący na pozór obowiązek, z możliwie największą sumiennością, a zasłużysz na najpiękniejszą poch­wałę, wyrzeczoną raz o pewnym skromnym murarzu: „Na każdej przezeń położonej cegle znać sumien­ność".

Nelson, największy admirał angiel­ski umierał ze słowami na ustach: „Bogu dzięki, spełniłem swój obo­wiązek!" Wspaniała, podniosła po­ciecha na końcu żywota wypełnio­nego pracą! Obyś i Ty mógł kiedyś o sobie to samo powiedzieć!

Ten, który się za późno urodził.

Jakkolwiek dziwnie to brzmi, ze­chciej tylko dać wiarę temu co pi­szę. Kto nie pracuje, nie może nigdy być szczęśliwy. Praca jest zabezpie­czeniem zdrowia fizycznego. Gdy pług leży porzucony, rdzewieje, gdy nim orzą, błyszczy jak nowy. Zupeł­nie podobnie rdzewieje leniwiec, podczas gdy oczy pracowitego czło­wieka błyszczą radośnie. To darmo, nieodmiennym losem człowieka jest: „jeść chleb swój w pocie czoła". Przyroda głosi to samo, przez zajmu­jący fakt, że ludzie bezczynni nie są długowieczni, przeciwnie zaś sędziwego wieku dochodzą nieraz ci, któ­rzy przez całe życie bezustannie pracowali.

Uchylanie się od pracy jest modną chorobą. Na tym polu również, oka­zuje się brak silnej woli. Boć zaiste, jest to w porządku rzeczy, że do pracy potrzeba przezwyciężenia się, karności, słowem siły woli. Nikt nie jest pracownikiem z przyrodze­nia. Tak jak siła ciężkości przyciąga ciężar ku ziemi, tak samo ciągnie nas do lenistwa zniedołężniała natura ludzka. Kto jednak przezwycięży ją szlachetnym porywem, zawsze zazna z czasem szczęścia i błogosławieństwa pracy.

Tajemnicą powodzenia jest: Zaw­sze pracować z ochotą! Nie­którzy chłopcy godzinami zbierają się do przygotowań, nim nareszcie pół godziny zdołają się uczyć.

„Ale kiedy mi nie idzie robota! Kiedy nie mam chęci do nauki"! Wszystko jedno! Męska, energiczna siła woli przełamie i tę przeszkodę. Tylko raz już weź się do pracy! Zo­baczysz, że pomimo wszelkich po­przednich niechęci, przecież pójdzie. Naturalnie, kto najpierw pół godziny ziewa, bez końca się przeciąga i coś dłubie, ten od razu wytwarza zły na­strój do pracy. W nauce także trzy­maj się porządku! „Serva ordinem et ordo servabit te”, — mawiali sta­rożytni. „Pilnuj porządku, a porzą­dek ustrzeże ciebie!" Obowiązek spełniony w porządku, podwójnie jest cennym, największym zaś marnotra­wieniem czasu jest bezcelowa, nieporządna, z pośpiechem, byle jak zby­wana robota. Rozłażąca się praca, nie jest lepszą od bezczynności.

Biografowie najsławniejszych ludzi stwierdzają, że każdego wieczora oznaczali oni kolejność zajęć na dzień następny. Ty również, przynajmniej w wielkich zarysach, — ułóż sobie rozkład dnia. I trzymaj go się. Np. o pierwszej wracam ze szkoły, obiad, do wpół do trzeciej odpoczynek, do piątej przygotowanie, do szóstej gry, zabawa, do siódmej muzyka, nauka języków, kolacja, czytanie, o dzie­wiątej modlitwa i spać. Kiedy więc nadchodzi czas pracy, zabieraj się do niej. Ale naprawdę się zabierz! Nieubłaganie! Niewzruszenie! Jakkol­wiek szeptałoby Ci coś do ucha, że do rana jeszcze dość czasu, jakkol­wiek wabiłoby Cię na dwór, jasno świecące słońce. Obojętne! Teraz obo­wiązek pierwszy! Zobaczysz na ile zajęć wystarczy Ci rozłożony ten czas, którego zawsze braknie, gdy załatwiasz to i tamto od niechcenia. Życie i bez tego jest tak krótkie, a wiadomości do nabycia bezliku, rozporządzaj więc dobrze tym krót­kim czasem. Słusznie mówi angiel­skie przysłowie, że kto wcześnie kładzie się spać i wcześnie wstaje, ten będzie zdrowym, bogatym i mądrym.

Early to bed and early arise,

Makes the man heąlthy, wealthy and wise!

Był pewien student, który stale i konsekwentnie, zawsze i wszędzie się spóźniał. Nawet przypadkiem, nie przyszedł nigdzie na czas. Dowcipni koledzy wymyślili o nim doskonały żart: „Ten chłopiec urodził się o pięć minut później niż był powinien, i tych pięciu minut nigdy nie może nadrobić". Dorósłszy, był zupełnie nie­zdatny do niczego, w urzędzie mie­wał tysiączne nieprzyjemności z po­wodu ustawicznego spóźniania się, a co będzie, jeżeli i do nieba się spóźni? Niewiele, — właśnie tylko pięć minut!

Spóźnił mi się zegarek.

Wpada do poczekalni zadyszany człowiek: „Proszę mnie puścić, mu­szę wyjechać pośpiesznym do War­szawy! a — „Właśnie w tej chwili rusza", odpowiada spokojnie odźwier­ny. „Okropność! Cóż ja pocznę? Mu­szę koniecznie teraz pojechać! Strasz­ną będę miał szkodę!", — narzeka spóźniony podróżny. A nie ma pra­wa się uskarżać, pociąg był punktualny, tylko on nie. Zresztą i w całym ży­ciu zdarzenia są w ogóle punktualne, a ludzie nie zawsze.

Mam mocne podejrzenie, że nasz spóźniony podróżny za studenckich lat, wstawał pięć minut przed ósmą nigdy na czas nie przychodził do szkoły. Z tej pierwszej drobnej niepunktualności, rozwinął się w nim z czasem zły zwyczaj.

Co to jest punktualność? Bardzo pro­sta rzecz. „Natychmiast odłożyć to, czego czas minął i wziąć się do tego, czego czas nadszedł". Kto się trzy­ma tego prostego przepisu, załatwi wszystko co mu polecono, i to w do­datku załatwi na czas. Punktualność zaczyna się wczesnym rankiem. Oto godzina wstawania, powiedzmy np. szósta rano. W tej chwili uprzytom­nić sobie: Minął czas spoczynku, — i bohaterskim susem raźno wysko­czyć z łóżka. Jeżeli tak zrobisz, nie użalisz się nigdy: „nie miałem czasu na ranny pacierz". Tylko ten nie ma nań czasu, kto po obudzeniu się całymi kwadransami obraca się jeszcze z boku na bok na pościeli, jak drzwi na zawiasach.

Nadszedł czas do nauki. Co to za skarb nieoceniony, gdy ktoś i w tym także potrafi być punktualnym, i o swo­jej godzinie, natychmiast rozpoczyna pracę, nie namyślając się, przez pół godziny: zacząć, nie zacząć. — Kto jest punktualny, ten wychodząc do szkoły nie zapomina w domu ksią­żek, lub zeszytów, wracając nie roz­rzuca ich na wszystkie strony po pokoju i nie potrzebuje potem wy­mawiać się: „Nie wiem gdzie się podziały". Porządnemu, punktualnemu chłopcu można ufać, bo okazuje sil­ny charakter.

Być punktualnym! Takie skromne dwa słówka, a tak niewypowiedzia­nie ważne do wyrobienia charakteru. Wypełniać obowiązki stokroć, tysiąc­kroć dziennie, ile razy tego wymaga praca, być sumiennym nawet w dro­biazgach, z duszy serca pracować nawet gdy nikt nie widzi, — czyż może być potężniejszy czynnik wy­robienia wielkości moralnej i wyrośnięcia na mężczyznę w pełnym tego słowa znaczeniu? Nie darmo mówi przysłowie: „Punktualność jest grzecznością królów". Królewski to zaiste rys; wielkość, odwaga, bohaterska wytrwałość potrzebne są by zapanować nad przeszkodami, a w chwili gdy zabrzmi nad uchem święte słowo obowiązku, nigdy się nie ociągać, nigdy wymówki nie szukać. Tylko takiemu możemy powie­rzyć wielkie zadania życiowe, który potrafi być bezwzględnie punktualnym.

Punktualny chłopiec ma nawet wię­cej pieniędzy niż niepunktualny, choć może mniej z domu dostaje. Na czym polega zagadka? Ten wydaje pienią­dze tylko na niezbędne potrzeby i ma na to, na co mu były dane. Tamten, kupuje bez zastanowienia, co mu na wystawach sklepowych w oko wpad­nie.

Kto umie ocenić czas, ten zawsze jest punktualnym. Kto nie każe na sie­bie czekać, daje dowód, że umie oce­nić czas własny i innych. Przeciwnie kto zaczął od nieporządku i niepunktualności, może z czasem skończyć nawet na nieuczciwości, i wiarołomstwie; kto z czasem obchodzi się nied­bale, o tym mimo woli możemy przy­puścić, że będzie też niedbałym w swym zawodzie.

Słowu niepunktualnego też nie bar­dzo można dowierzać, niepunktualny i słowa nie dotrzymujący czło­wiek, równie wiele szkody przynosi społeczeństwu, jak anarchista, lub rewolucjonista. Odwrotnie zaś, punktualny we wszystkim chłopiec daje dobre świadectwo o swej woli, sta­teczności, charakterze. Wiesz co na­leży do charakteru? Gdy raz wyrze­kłeś „Tak", dotrzymaj słowa niewzru­szenie, a gdy zmuszonym jesteś powiedzieć „Nie", miej odwagę wypo­wiedzieć je otwarcie.

„Proszę pana profesora, zegarek mi się spóźnił”, — usprawiedliwiają się spóźnieni studenci. — A prze­cież, — gdyby chcieli być szczerymi, powinni by powiedzieć: „Proszę pana profesora, byłem niedbały i nieporządny i dlatego przyszedłem za późno". „Spóźnił się zegarek?" Wiesz co powiedział Washington jednemu, podobnie usprawiedliwiającemu się sekretarzowi: „W takim razie posta­raj się o inny zegarek, albo ja posta­ram się o innego sekretarza".

Wiele prawdy mieści się w sło­wach sławnego admirała Nelsona: „Temu zawdzięczam wszystkie moje powodzenia, że ze wszystkim byłem zawsze gotów na kwandrans przed oznaczonym czasem".

Ubogi student.

Ze wzruszeniem podziwiam często, tę nadludzką prawie walkę, którą dla nauki zmuszonym jest staczać niejeden młodzieniec. Ubodzy rodzice mieszkają na wsi i ledwo coś nie coś mogą dopomagać, borykającemu się z trudnościami, synowi. Chłopiec ma z pilności celująco, wstaje wcześnie by własne przygotowania odrobić, daje korepetycje, śniadania nie jada, obiad dostaje co dzień u innej lito­ściwej rodziny, ubranie połatane, w zimie nie ogrzana stancja. W kla­sie siedzi obok niego elegancko ubra­ny, wyperfumowany kolega, posia­dający nawet futro, a gdy wyniośle odwija z papieru bułkę z szynką na drugie śniadanie, mojemu biedakowi zachodzą niekiedy oczy mgłą łez: „Mój Boże, gdyby to i mnie tak do­brze się działo"!

Widzisz mój Drogi, jeżeli może jesteś jednym z tych ubogich stu­dentów, chciałbym powiedzieć Ci na pociechę żebyś się swego ubóstwa nie wstydził, i pouczyć Cię, jak wielką wartość wychowaw­czą zawierają w sobie lata studenckie, spędzone w wal­ce z niedostatkiem. Ten Twój bogaty kolega, wzrastający w szero­kim dobrobycie, łatwo przetrwoni cenny swój czas i nie powracającą nigdy młodość, w wygodzie, na roz­rywkach, na zabawie, w najlepszym razie w przesadnie uprawianym spor­cie. Dla bogacza uczęszczanie do szko­ły stanowi nawet może przeszkodę w innych rozrywkach, podczas gdy dla biednego chłopca nauka jest od­świeżeniem umysłu, używaniem, oraz nadzieją lepszej przyszłości. Znam wielu chłopców, którym właśnie wsku­tek zbyt wielkiego dobrobytu, brak poważnego pojęcia o życiu i statecz­nego zamiłowania nauk. Trwonią czas w towarzystwie przyjaciół, po­dobnie lekkomyślnie pojmujących ży­cie, na pustych figlach, na spacero­waniu po ulicach, na podwieczorkach, tańcach, umizgach. Nie przeczę: Wiel­kie ubóstwo niesie ze sobą wiele gorzkich dni, a zarazem łamie skrzy­dła wielu zdolnościom, lecz to pew­ne, że w zbytku zadusiło się o wiele więcej zdolności i charakterów. Bo­gatemu młodzieńcowi rzadko przyświeca cel, dla którego pracować warto; dla ubogiego przeciwnie, świat jest wielkim bazarem, w którym za cenę pracy, wszystkiego wedle upo­dobania nabyć można. Gdy później jako dorosły, dzięki swej pracy do­chodzi do pomyślnego położenia, wte­dy dopiero jest w stanie ocenić, ile zawdzięcza przecierpianemu w mło­dości ubóstwu.

Zamożny młodzieniec, nawet gdy jest poczciwy, przez naukę zyskuje jedynie dyplom, ubogi, z głodnymi i chłodnymi latami szkolnymi za sobą, nabiera prócz tego, zaufania do siebie samego, męskości, obrotności, stanowczości. Bez wątpienia wiele zdolności przepada w żebraczej tor­bie, lecz więcej jeszcze ginie w wy­godnej zniewieściałości bogactwa.

„Wszystko sprzedają bogowie za monetę pracy", mówi greckie przy­słowie. Znany amerykański miliarder Andrzej Carnegie, wylicza prócz sie­bie, cały szereg wielkich amerykań­skich przedsiębiorców, którzy rozpo­częli swój zawód jako prości robot­nicy, lub subiekci sklepowi, bez gro­sza przy duszy (Warnamaker, Claflin, Lord Field, Barr, Rockefeller, Gould, Seligmann, Wilson i t. d.).

Garfield, późniejszy prezydent Sta­nów Zjednoczonych Ameryki północ­nej, tak był biednym, że gdy w 16 roku życia, — chciał dostać się nad brzeg morza, najął się jako żniwiarz, by zarobić pieniądze potrzebne na koszta podróży. Farmer do którego chciał się zgodzić, przyjął go słowa­mi: „Żniwo to ciężka praca, potrze­buję chłopów a nie chłopców".

„A jeżeli chłopiec potrafi wykonać pracę mężczyzny, czy nie będzie rów­nie przydatnym?" zapytał Garfield skromnie, lecz ze świadomością siebie. Gospodarzowi spodobała się ta odpowiedź i zgodził się przyjąć chłopca.

Nazajutrz, wysłał go na kośbę ra­zem z czterema dorosłymi żeńcami. Żniwiarze chcieli zażartować z przy­bysza i zaczęli kosić zboże w szalonym tempie, żeby go zmordować. Na próżno! Nowy żniwiarz doskonale dotrzymywał kroku, tak że starsi, tęsknie już wyglądali południowego spoczynku. Dłonie Garfielda okryły się bąblami, ale nie narzekał. Po obiedzie poprosił towarzyszy żeby mu pozwolili przodować, aby mógł pokazać że i on potrafi pracować jak dorosły. Żeńcy zgodzili się. Ale wkrót­ce pożałowali tego. Garfield z takim rozmachem przodował, że tamci, któ­rzy już dla samego honoru nie mo­gli w tyle zostawać, do wieczora pomęczyli się na śmierć. Garfield nie okazywał żadnego zmęczenia, owszem, gdy tamci udali się na spo­czynek, poprosił farmera o świecę.

„Na co Ci świecy?" zapytał farmer.

„Chciałem się jeszcze trochę uczyć, w dzień nie mam czasu".

„Ależ chłopcze! Pracowałeś dziś za trzech. Idź raczej spać. Jak się na­zywasz?"

„James Abraham Garfield— od­powiedział, po czym wziąwszy świecę zaniósł ją do swej izby i uczył się do późnej nocy. I z biednego stu­denta wyrósł prezydent Stanów Zjed­noczonych!

Jeżeli chcesz, mogę przytoczyć mnó­stwo podobnych przykładów, między innymi słowo jednego z największych bohaterów polskich Stefana Czarnie­ckiego, który mawiał o sobie:

Ja nie z soli ani z roli

Ale z tego co mnie boli,

Wyrosłem!

Ubodzy chłopcy — wielcy ludzie.

Stephenson, wynalazca maszyny parowej urodził się w nędznej chacie górniczej. Ojciec jego był wyrobni­kiem, obsługującym windę wyciąga­jącą węgiel z kopalni na powierzchnię ziemi. On sam z początku oczyszczał węgiel z obcych przymieszek, następ­nie powierzono mu nadzór nad ko­niem, który kierat obracał. Watt pod­czas gdy łamał sobie głowę nad swym znakomitym wynalazkiem, wyrabiał flety, organy, igły magnesowe i tym sposobem się utrzymywał. Znakomity astronom Herschel zarabiał na chleb grając w orkiestrze, w czasie przerw wychodził z sali, śledził gwiazdy przez lunetę, po czym znowu musiał wracać grać. Niebawem odkrył planetę Uran, a przez to od razu rozsławił swe imię na całym świecie. Franklin żył długo z pracy drukarskiej i sprzedaży książek, Ferguson z malowania por­tretów. Niedościgły rzeźbiarz Canova, był jak ojciec i dziadek jego kamie­niarzem, a wrodzony talent wyniósł go z tego skromnego rzemiosła do światowej sławy. Tintoretto zaczął za­wód jako farbiarz tkanin, Caravaggio był czeladnikiem murarskim, Giotto zaś pastuszkiem. Ojciec Haydn'a był ubogim kołodziejem, Beethoven'a lo­kajem. Faraday, słynny przyrodnik, był synem kowala i aż do 22 roku życia terminatorem u introligatora. Jakież to podnoszące na duchu i za­chęcające przykłady, że prawdziwa zdolność i pracowitość przebija się przez najcięższe przeszkody, wybija się i zapewnia sobie „miejsce na słońcu". Kopernik był synem pieka­rza, Keppler dzieckiem szynkarza, Newton i Laplace wiejskimi chłopca­mi, których zdolności i pracowitość, może nigdy nie byłyby się wybiły, gdyby nie trudne okoliczności życia, z którymi zmuszeni byli walczyć.

Edison był roznosicielem gazet, z Polaków zaś, których nazwiska za­słynęły na różnych polach, Grzegorz z Sanoka, był ubogim żakiem, Kle­mens Janicki synem wieśniaka, Kar­dynał Hozjusz walczył z wielkimi trudnościami, Fryderyk Chopin, ciężko chory na płuca zmuszony był dawać lekcje fortepianu, Stanisław Moniuszko żył w ciężkich bardzo warunkach, toż samo Jan Matejko za młodu, i także ciężko chory, młodo zmarły Artur Grottger. (Nazwiska polskie dodane przez tłumaczkę).

Czy chcesz więcej przykładów?

Nigdzie nie otwiera się równie sze­rokie pole do odznaczenia i wybicia się prawdziwych zdolności, jak w Ko­ściele katolickim. Powszechnie jest znane, jak często mężowie piastują­cy najwyższe dostojeństwa kościelne, byli potomkami ubogich rodzin. Sła­wny kardynał Martinuzzi tzw. brat Jerzy, (doradca Izabelli Jagiellonki, wdowy po Janie Zapolya, przyp. tłum.) był synem tak ubogich rodziców, że dali go na stróża do palenia w pie­cach i dopiero mając lat 16 zaczął się uczyć. Zmarły przed kilku laty, węgierski Książę-Prymas Jan Csernoch, był synem słowackiego prze­woźnika, jego następca, dzisiejszy Książę-Prymas Węgier, kardynał Seredy synem wieśniaka. Najczystsza chwała węgierskiego duchowieństwa, niedawno zmarły na kazalnicy w ko­ściele uniwersyteckim w Budapesz­cie, w chwili, gdy wygłaszał kazanie o spełnieniu obowiązku aż do ostat­niej chwili, biskup Ottokar Prohaszka, genialny filozof i kaznodzieja był sy­nem biednego wyrobnika z Nitry. A między papieżami! Grzegorz VII, jeden z największych, był synem cie­śli; Sykstus V, snujący razem ze Ste­fanem Batorym wielkie plany rozgro­mienia Turcji i nawrócenia Rosji, był pastuchem kóz; ojciec Hadriana IV, był tak ubogim rybakiem, że w domu na świecę nie stało i przyszły pa­pież uczył się przy blasku latarni na ulicy! — Pius X to syn wieśniaczej rodziny. — Zdolności! Zapewne. Lecz głównie żelazna wola, wytrwałość, pilność, połączone z należytym wyzy­skaniem czasu.

Stałość w przygodach najjaśniejszą bywa,

Ten jej nie zmieni, kto cnoty używa.

(Mikołaj Rey z Nagłowic).

Ile jest wart czas?

Anglicy mają zwięzłe, na całym świecie znane przy słowie: „Time is monney". „Czas to pieniądz". Nie jest to atoli zupełne określenie; czas jest więcej niż pieniądzem, czas jest tkaniną z której urabiają życie. Kto chce więc dojść do czegokolwiek w życiu, musi umieć należycie czas oceniać.

W niebywale ruchliwym, dzisiejszym życiu, czas coraz większą od­grywa rolę i często chyba po wsiach, lub małych miasteczkach mogą sobie ludzie na to pozwolić, by kupiec i kupujący, urzędnik i interesant, — rozprawiali o deszczu i pogodzie, o urodzajach, lub o zdrowiu swych szanownych rodzin. Do dziś panuje zwyczaj w bazarach krajowych wscho­dnich, że kupiec w celu wyzyskania klientów, tyle gada, kłania się, za­chwala swój towar, zaprzysięga się, że przez ten czas mógłby śmiało przeprowadzić dziesięć uczciwych sprzedaży. U ludów stojących na wysokim poziomie gospodarczym, ani urzędnik, ani strona nie gadają du­żo, przeciwnie na ścianach biur ame­rykańskich i angielskich rozwieszone są napisy ostrzegające gadułów: »When You have done your business please tret". (Gdy sprawa załatwiona, proszę odejść). Albo: „We know all about the weather (Jesteśmy poin­formowani o pogodzie). Lub też: „We have read all the newspapersa”. (Czytaliśmy wszystkie dzienniki).

Gdy w wielkich księgozbiorach za­trzymuję się przed szeregami tomów dzieł św. Augustyna, św. Bo­nawentury, św. Tomasza z Akwinu, i t. p., zawsze się zastana­wiam: Skąd ci ludzie mieli czas do napisania tej ogromnej ilości ksiąg, zwłaszcza iż niektórzy z nich pomarli w stosunkowo młodym wieku, a oprócz tego podejmowali mnóstwo innych prac!

Staję np. przed dziełami św. To­masza z Akwinu. 34 potężnych tomów in folio! Jakim sposobem mógł tyle napisać człowiek, który przeżył zaledwo 52 lata, a oprócz tego nauczał, i prawił kazania? I w do­datku nie pisał powieści, lecz opra­cowywał najzawiklejsze kwestie teologiczne i filozoficzne.

Skąd mieli oni tyle czasu? Stąd, że nie marnowali ani chwilki w ży­ciu. Kto chce dokonać wielkiego dzieła, niech, zbiera siły i dokłada starania, nawet do najmniejszych szczegółów.

Tajemnicą tych mężów była umiejętność dobrego użytkowania czasu. Godzina składa się z minut. Kto oszczędza minuty, ten zyskuje całe godziny i dnie. „Tempus omnia fert, sed et aufert omnia tempus". „Czas wszystko przynosi ale także wszyst­ko zabiera". Wielka to umiejętność, dobrze używać każdej minuty.

Słuszność miał ów dawny zakon­nik z Hammersleben, którzy na klep­sydrze klasztornej następujący po­łożył napis:

Praeteritum effluxit, nondum venere futura,

Praesens in puncto vertitur, illud habes,

Punctum illud praesentis habes, recte utere, merces

Virtuti, vitio poena superstes erit.

Czyli:

Przeszłość minęła, przyszłość jeszcze nie nadeszła

Teraźniejszy czas trwa jeden moment i ten moment,

Masz w swoim posiadaniu.

Użyj go dobrze!

Za cnotę czeka cię nagroda, za winę kara.

A na odwrót możesz się przekonać, że właśnie ci nie mają na nic czasu, którzy nigdy nic nie robią. Leniwy student zawsze odkłada spełnienie obowiązków na ostatnią minutę ostat­niego dnia; wypracowanie domowe pisze ostatniej nocy przed terminem. Rozglądnij się, kto pracuje najwięcej dla dobra ogółu, dla ludzkości, kto pisze najwięcej dzieł naukowych? Może ci, którzy trawią żywot w do­brobycie? Których majątek chroni od trosk i przez to dużo daje im czasu? Niestety! przeważnie, nie! Ci właś­nie, którzy od rana do nocy są na uwięzi pracy. Zaprawdę: Niezmierna jest wartość czasu.

20 minut 12.000,000 dolarów.

Ile też wart jest czas? Dwadzieścia minut warte jest 12.000,000 dolarów. Jak to! Linia kolejowa między New Yorkiem a Buffalo okrążała począt­kowo głęboką dolinę Tuckhannock. Później kosztem 12.000.000 dolarów przerzucili Amerykanie wiadukt po­nad urwistą przepaścią. Czas podró­ży został skrócony o 20 minut. Za te dwadzieścia minut, zapłacili 12.000,000 dolarów.

Prawdziwym więc jest zdanie w ,,Fau­ście” pomimo, że je wypowiada Me­fisto .

Gebrauchet die Zeit, sie geht so schnell vonhinnen

Doch Ordnung lernt Euch Zeit gewinnen.

Używajcie czasu, zbyt szybko przemija,

Lecz uczy was porządek, jak czas wyzyski­wać.

(Goethe, Faust).

Szczególnie ważne jest, by czas młodości dobrze wyzyskać przez pracę, przez naukę, bo czas młodości jest czasem gromadzenia duchowego ka­pitału i wiedzy, jest przygotowaniem do życia. Z tego duchowego skarbu, który uzbierałeś za młodu, musisz później wyżyć.

Towarzystwa ubezpieczeń za nie­znaczną roczną wpłatą, chętnie ubez­pieczają młodzieńców poniżej lat dwu­dziestu, — na znaczne kwoty wypłacalne w starości, wiedząc dobrze, że niewielka kwota złożona w młodości, przez oprocentowanie do wielkich sum przez ciąg życia dorasta.

To samo stosuje się do zebranego w młodości moralnego kapitału. Kto np. w czterdziestu latach nauczył się obcego języka, wedle ludzkich obli­czeń będzie miał zeń pożytek przez dwadzieścia lat, kto przeciwnie, przy­swoił go sobie w dwudziestym roku, będzie przypuszczalnie władał tą wie­dzą przez lat czterdzieści, a więc nie tylko będzie z niej miał pożytek przez dwa razy dłuższy przeciąg czasu, lecz w dodatku, będzie ją posiadał w chwili obrania zawodu, przez co będzie miał znacznie lepsze widoki otrzymania korzystnej posady. Od Ciebie więc zależy, ile kapitału sobie uzbierasz. Każda umiejętność nabyta w młodym wieku, jest pierwszorzędnym, obfite zyski przynoszącym kapitałem.

Sam ustrój organizmu ludzkiego na to wskazuje. W późniejszym wieku, nie jest już człowiek w stanie gim­nastykować się jak za młodu: doj­rzały organizm przestaje tego po­trzebować. Uczyć się również już nie potrafi, tak jak za młodu, w wieku elastyczności umysłu. Kto do dwu­dziestu czterech, dwudziestu pięciu lat, nie skończył nauk, wątpliwym jest, czy w ogóle je ukończy, od mniej więcej 25-tego roku życia pojętność do nauki znacznie się zmniejsza; później, umysł raczej już chce ze siebie wydawać, niż w siebie wchła­niać. Kto więc do 25-tego roku doskonale, gruntownie czegoś się nie na­uczył, później z wielką trudnością dopełnić tego zdoła.

Zbytecznym jest zaznaczać, że nie chcę nikogo wpędzać w chorobę przez nadmiar pracy. Tak jest! Po­trzebujemy odpoczynku i wytchnie­nia, — lecz niech będą one we wła­ściwym czasie. Nie chciej mieszać pracy z zabawą, gdyż obie na tym źle wyjdą. Twym hasłem niech bę­dzie: Kiedy pracujesz, pracuj z całym wytężeniem sił; gdy odpoczy­wasz, śmiej się serdecznie i używaj na czystych radościach życia, — nie myśląc wtedy o robocie. Tylko marzycielstwem i nieczynnością nigdy drogiego czasu nie wypełniaj.

Transeunt et imputantur.

Dawni ludzie lubili wypisywać na wielkich stojących zegarach mą­dre sentencje, ostrzegające o znikomości czasu. Na jednym z takich ze­garów czytamy: „Transeunt et imputantur".

Znaczy to mniej więcej: „Każda minuta, jedna po drugiej przemija, a z każdej zdać musisz rachunek". Czy nie widzisz jak mijające godziny, uskrzydlone minuty pędzą w nieskończonych szeregach w dal, w dal? Czy nie czujesz wichru znikomości owiewającego Ci twarz?

Transeunt et imputantur! Zaprawdę nie zaszkodziło by wielu młodym za­notować sobie tę przestrogę. Wielu doprowadza marnowanie czasu do prawdziwego artyzmu, nie zdając sobie sprawy, że praca za młodu jest najbardziej naglącą, bo wtedy trzeba zbierać na całe życie. Poeta węgier­ski mówi:

Praca jest solą żywota,

Która od zepsucia chroni,

Ten jedynie kto darmo nie jadał,

Dozna błogosławieństwa powodzenia.

(Tompa).

Bywa w młodym życiu okres, w którym chętnie ulega się marzycielstwu. Rymuje się do księżyca, snuje się powieść własnej przyszło­ści, przeżywa się w wyobraźni barw­ne możliwości tejże przyszłości, a pra­ca ma się rozumieć, leży odłogiem. Do pracy potrzeba oczywiście więcej siły woli, niż do malowanych przez wyobraźnię baśni! Tacy rozmarzeni chłopcy, całymi tygodniami snują treść jakiejś ulubionej powieści, (jej dalszy ciąg, jak oni go sobie wy­obrażają,) szepczą czułe słówka swoim uwielbianym bohaterom, i czas mknie wśród tych mrzonek. „Marzycie1stwo jest niszczycielem ży­cia". (Vorosmarty). Czyż możemy się dziwić, że z tego na czuło po­malowanego świata, niezmiernie trud­no powrócić w obręb poważnej pracy i spełniania obowiązków? A jeżeli pomimo to, pracować musisz, idzie to jak po grudzie i od niechcenia. Takich głównie upomina przestroga: „Transeunt et imputantur!"

Gdy przyszłość zmienia się w teraźniejszość.

Dlaczego nie wolno ci tracić czasu w bezczynności, lub na nieużytecz­nych rozrywkach? Choćby dlatego nie, że czas, że życie doczesne nie Twoją jest własnością! Dostałeś je w dzierżawę i kiedyś będziesz z nich musiał zdać dokładny rachunek. Kie­dy? Nie wiesz. Tyle tylko wiesz, że kiedy bądź może nadejść godzina śmierci, w której Bóg rozłoży wielką księgę rachunkową, a przyszłość Twa na chwilę stanie się teraźniejszością, bądź więc w każdej chwili do tego obrachunku gotów. „Jeszcze mi do niego daleko", — mówisz. Zgoda. Da­leko Ci. Ale przybliżasz się doń z każdą godziną! A jak daleko je­steś? Któż może wiedzieć? Stary musi umrzeć, młody może. Wi­działem ja już umarłych 12-sto, 15-o, 18-sto, i 20-stoletnich chłopców.

Osobliwa myśl przemknęła mi przez głowę. Gdyby Cię tak uczony lekarz opukał, zbadał na wszystkie strony, a następnie wydał o Tobie wyrok, że będziesz żył jeszcze tydzień. Powiedz, co byś zrobił? Jak użyłbyś tych ośmiu dni? Czy nie powinieneś za wiele zadośćuczynić? Za wiele pro­sić o przebaczenie? Duszę z wielu błędów okrzesać? Wiele grzechów zmyć?

Kimkolwiek jesteś, prawie nie mie­ści mi się w głowie, żebyś tego ty­godnia nie użył lepiej, niż jakiego­kolwiek innego w życiu. Doświadczenie potwierdza wielokrotnie praw­dziwość przysłowia: „Dziś na ko­niu, jutro w grobie”.

Czytaj uważnie, jak sławny na cały świat artysta XVI wieku, Michelangelo, twórca arcydzieł niedoścignio­nej piękności, — użala się w staro­ści nad straconym czasem:

O biada mi, biada, że oszukały mnie

Śpieszące dnie i to zwierciadło,

Które tym, kto mu w oczy patrzy

Czystą wypowiada prawdę.

Kto wciąż się spaźnia i waha, ten jak ja doświadczy,

Że umknął nad nim czas niepostrzeżenie,

A dziś, jutro z siwemi zbudzę się włosami.

Żal tu już nie pomoże; na mieliźnie osiada

Zamiar i dobra rada;

śmierć na mym tropie,

Niby własny mój wróg

Na próżno wylewam wszystkie moje łzy,

Niema większej szkody, nad stracony czas.

(Michelangelo Buonarotti, Sonet).

Lub przeczytaj tę samą myśl, prze­ślicznie wyrażoną przez Jana Kocha­nowskiego:

Dzień dzisiejszy mieć na pieczy:

Ostatek na Boga wkładaj

A dobrze żyć nie odkładaj.

Bo dalszych czasów czekając,

Niepodobnym obyczajem,

Niepocząwszy, żyć przestajem.

Vulnerant omnes, ultima necat „Każde uderzenie rani, ostatnie za­bija”, — oto napis na starożytnym zegarze. Pomyśl tylko, jak krótkim jest istotnie życie ludzkie! W prze­cięciu liczą długość jego na lat 30. Kropla w bezgranicznym oceanie cza­su! Czwarta część wszystkich dzieci przychodzących na świat, umiera nie dożywszy 7-go roku życia, połowa nie dochodzi do lat 17-stu, jeden na stu dożyje lat 60-ciu, a 80-cioletnim bywa jeden na 500. Każdego dnia, (o ile niema wojny), umiera na świecie około 120.000 ludzi, czyli na godzinę 5.000, a na minutę 80-ciu ludzi! Oto jak znikomym jest życie! Czyż więc wolno je przepróżnować?

Oszczędzaj czas jak tylko potra­fisz! Jakże smutno brzmią pod tym względem słowa mędrca Seneki: „Naj­większa część życia ludzi upływa na tym, że czynią źle, wielka część na tym, że nic nie robią, całe zaś życie na tym, że robią co innego niż po­winni”. Ten żyje rozumnie, kto uprzy­tamnia sobie, że właściwie ciągle umiera. Jaka to poważna myśl! Na ­próżno ciągnąłbyś wskazówkę zegara, śmierć ją też ciągnie i to mocniej, — leci, — ulatuje, — szybkoskrzydły czas. Cośmy dotąd z życia przeżyli, to już własnością jest śmierci. Ile masz lat ? Szesnaście? A więc szesnaście Twoich lat należy do śmierci. A ile Ci ich jeszcze pozostaje? Oprócz Boga wszechwie­dzącego, któż to wie?! Dlatego dzierż silną dłonią każdą Twą godzinę. Prze­szłość już nie Twoja, przyszłość jeszcze nie Twoja, jedno jest Twoje: Chwila obecna, — tę wyzyskaj! Teraz od Ciebie jeszcze zależy, czy w starości będziesz z radością mógł wspominać spędzone na uczciwej pracy, młode Twoje lata.

Młodzież często rozrzutnie obcho­dzi się z czasem. „Tyle go jeszcze mam", — mawiają. Gdy myślą o roz­taczających się przed nimi wszelkich możliwościach życia, stają się lekko­myślni, bezmyślni, upajają się prze­strzenią, tak właśnie, jak gdy ktoś po raz pierwszy ujrzy bezbrzeżne morze. A jednak, każde morze ma brzegi i jakkolwiek młodym jesteś, — morze Twego życia nie jest nieogra­niczone. Dziś zna już człowiek szybkość fal świetlnych wykonują­cych setki i setki bilionów drgnięć na sekundę, lecz czasu jako ta­kiego, zmierzyć nie jest w stanie, gdyż on szybciej jeszcze mija. „Ale dziś posiadamy już tak udoskonalone zegary!" — zauważy ktoś może. Nie, czasu nie można zmierzyć najczul­szym nawet zegarem, gdyż zegar po prostu tylko pokazuje, jak szybko ulatuje czas!

Non numerantur, sed ponderantur!

Właściwie z czasu tylko obecna sekunda jest naszą, — używajmy jej więc jak najlepiej.

Dreifach ist der Schritt der Zeit; Zögernd kommt die Zukunft herzogen, Pfeilschnell ist das Jetzt entflohen Ewig still steht die Vergangenheit.

Trojakim jest czasu bieg;

Nieśmiało nadciąga przyszłość,

Lotem strzały mknie teraźniejszość

Wiecznie niewzruszona stoi przeszłość.

(Schiller).

Nasze zegary wprowadzają nas w błąd: Zawsze na nowo zaczynają wskazywać godziny, przez co zapominamy, że czas nigdy nie powraca. Możliwe, że jedna jedyna chwila, któ­rej dobrze nie wyzyskałeś, wpłynie decydująco na całe Twoje życie. Tylko o minutę spóźnił się pociąg na bocznej linii kolejowej, a przez to straciłeś połączenie z pośpiesznym do stolicy.

„Mój pan, traci każdego ranka go­dzinę, i już jej znaleźć nie może", — trafnie zauważył służący o swym panu wylegującym się w łóżku co rana.

„Przeżył lat dwadzieścia", — czy­tałem na nagrobku pewnego mło­dzieńca. „Tak krótko żył", — od­zywa się ktoś koło mnie. Krótko? O gdzież tam! Jeżeli naprawdę „żył lat dwadzieścia", to znaczy, jeżeli używał życia wedle woli Bożej, na­leżycie używając każdej chwili, w krótkich latach znaczny czas przeżył.

Non numerantur, sed ponderantur: „Bóg nie rachuje lat, tylko je waży".

„Tajemnica długiego życia", „Jak mógłbym dożyć późnej starości?", ludzie rzucają się chciwie na te i tym podobne książki. Bezwątpienia godziwym usiłowaniem jest chęć przedłużenia naszego ziemskiego żywota.

Toteż w ogóle czyń zadość wymaga­niom Twojego zdrowia. Lecz nie za­pominaj o jednym: Najdłuższe życie doczesne, nader rychło dobiega do końca, ten więc najroztropniej postę­puje, kto przez cnotliwe życie do­czesne pozyskuje sobie prawo do ży­wota wiecznego, do wiecznego żywota w wiekuistej szczęśliwości.

Kto myśli o znikomości życia, nie popełni różnych głupstw, nie marnuje życia.

Kto o śmierci myśli, dojrzewa coraz poważniej.

W obliczu śmierci znika wszelka niemądra próżność, wszelka chciwość, trwożliwe, małostkowe troski.

Gdy ostatnia chwila, Zgon w życie przesila

Najsroższy bój! Pokonaj tę chwilę, Ten zwycięż ból!

(Zygmunt Krasiński).

Myśl o śmierci tak chyżo ostudza gorącą naszą krew, składamy pióro, przesuwamy ręką po uznojonym czole, pytając: „Mój Boże, a więc ostatecz­nie po co to wszystko, po co tyle trosk, tyle zabiegów, skoro wszystko kończy się w grobie? A tu rozbrzmiewa pocieszająca nauka Chry­stusa Pana o życiu pozagrobowym, o wiecznym żywocie.

Bo choć na wspomnienie śmierci, blady strach ogarnia samolubstwo, nie lęka się tego wspomnienia ro­zumnie pojęta praca.

Vivit christianus ut aliquando moriturus, moritur ut semper victurus

Chrześcijanin żyje jak ten, co ma kiedyś umrzeć; umiera, jak ten, co ma żyć wiekuiście.

Kto szuka życia nawet poza gro­bem, ten śmiało patrzy śmierci w oczy bo wie, że choć wszystko prze­mija, wartość życia cnotliwego na wieki zostaje.

„Omnia cum pereunt, est virtus sola pererinis".

Ledwo świtają pierwsze promienie żywota wiecznego, a już w bardzo odmiennym świetle widzi przed sobą konający, całe swoje ziemskie życie! Ach! Oby nikt nigdy nie potrzebo­wał szeptać stygnącymi wargami, tego strasznego słowa: „Na próżno żyłem! Uganiałem wciąż za przemijającymi marnościami, a teraz z pustymi rękoma staję przed sprawied­liwym Sędzią!"

Niezmierna moc ludzi opłakiwała w ten sposób swe życie, w ostatnich jego chwilach, przeklinając lekko­myślność młodości, takiego jednak nie zdarzyło mi się spotkać, któryby narzekał, że był w życiu posłusznym, wierzącym synem Stwórcy swego, Boga.

Ars longa, vita brevis.

Nie każde przysłowie jest trafne, lecz przysłowie starożytnych, — „Ars longa, vita brevis” „wiele trzeba się uczyć, a życie krótkie", — bezwzględ­ną ma słuszność. Staje się nawet z dnia na dzień prawdziwszym, bo chociaż przeciętne życie ludzkie nie skróciło się wybitniej, zakres wiedzy rozszerzył się tak olbrzymio, że na przyswojenie sobie choćby tylko najważniejszych rzeczy, nie wystarcza już krótki przebieg życia ludzkiego.

„A więc jeżeli i tak, tylu rzeczy nie możemy się nauczyć, to najmądrzej nie uczyć się niczego!" wyro­kuje z zapałem Janek leniuszek. Oho! Wręcz przeciwnie! Właśnie dlatego, że takie niezmierne skarby czekają na Ciebie, roztropnie, mądrze obchodź się z czasem, i wyzyskuj każdą chwilę. W krótkich na pozór godzinach życia ziemskiego, ogrom­nie dużo zdziałać może ten, kto umie czasem szafować.

Pomyśl tylko, o ilu kwadransach, o ilu pięcio — i dziesięcio — minu­towych chwilach powiadają ludzie: „Na tak krótki czas, nie warto się już do czegokolwiek zabierać". A jed­nak, gdy się do czegoś zabrali, ile cennych godzin, dni, a nawet tygod­ni uzyskaliby tym sposobem w ciągu jednego roku. A dopieroż w ciągu życia! Tak zaś pozwalają tym kwad­ransom tonąć bez pożytku w bezbrzeżnym morzu wieczności. Nikt nie wie ile czasu pozostaje mu tu do rozporządzenia, niech więc właśnie ta myśl będzie bodźcem, do należy­tego użycia czasu.

Kto dobrze używa swego czasu, nigdy nie zwykł mówić, że w pozo­stającym kwadransie nie warto ni­czego zaczynać.

Goethe słusznie pi­sze:

„Es ist besser, das geringste

Ding von der Welt zu tun,

als eine halbe Stunde

für gering zu halten".

Lepiej jest robić rzecz najmniejszej wagi na świecie, niż uważać pół go­dziny, za rzecz małej wagi.

Czytałem o pewnym pisarzu, któ­rego żona stale spóźniała się o kwad­rans z przygotowaniem rannego śnia­dania, że właśnie w czasie tych kwad­ransów, napisał jedno ze swoich dzieł. „Czas to pieniądz”. Niewiele można kupić za drobny pieniążek, ale jed­nak ich nie wyrzucamy, można je włożyć do skarbonki. Nie marnujmy również ułamków czasu, lecz zręcz­nie je wyzyskujmy. Oczywiście, do wyzyskania najmniejszych okruchów czasu, pięcio i dziesięciominutowych ułamków, potrzeba nie tylko roztrop­ności, lecz znowuż silnej woli.

Ale do tego znowu nie potrzeba silnej woli, by we wrześniu postano­wić sobie, że od przyszłego maja, będę pilnym chłopcem. Silna wola stanowczo od dziś zaczyna.

Wyzyskuj więc każdy ułamek czasu, używaj go np. do ćwiczenia się w ob­cych językach, a zobaczysz po kilku miesiącach, jak znaczne zrobiłeś po­stępy przez kwadrans codziennego ćwiczenia.

W tych okruchach czasu doskonale możesz spełnić robotę, do której nie potrzeba natężonej uwagi i osobli­wego skupienia. Możesz więc napi­sać list, przepisać na czysto zadanie, uporządkować notatki i t. p. W wiel­kich miastach, chłopcy zmuszeni do przejeżdżania znacznych odległości tramwajem, mogą oszczędzić wiele czasu biorąc na drogę czytanie, albo nawet, jeżeli komu nie przeszkadza zgiełk uliczny i książkę naukową. Często widuję w tramwaju młodych ludzi, akademików uczących się anatomii, matematyki lub słówek angielskich. Świetnie! Tym sposobem mo­żna ocalić wiele, inaczej przepadają­cych kwadransów.

Quieti non otio.

Rozumie się samo przez się, że musisz używać odpo­czynku, musisz niekiedy wyprząc się z roboty. Stale naprężony łuk traci swą elastyczność i siłę napięcia. Niech jednak odpoczynek będzie czerpaniem nowych sił, a nie zbijaniem bąków!

Tylko ten wypoczywa, kto po­przednio pracował. Kto od­poczywa bez poprzedzającej pracy, trwoni czas. Rzymianie kładli napis nad wej­ściem do swych letnich mieszkań: Quieti, non otio. „Spokój, nie bez­czynność". Było to istotnie mądre godło. Spokój i lenistwo, to dwa różne pojęcia. Niech więc nigdy w Twych oczach, spoczynek nie oznacza zupeł­nej bezczynności. Cokolwiek rób, ale zawsze bądź czymś zajęty! Nie koniecznie musisz się uczyć, ale prze­cież wyszukaj sobie jakieś zajęcie.

Nie mam zupełnie nic przeciw temu, że w czasie letnich wakacji, dajesz spokój geometrii i trygonometrii, że śpi przez ten czas poczciwy stary Tucydydes, Eurypides, Tacyt i Sallustiusz. Ale, przeczytaj, co pisze pe­wien obcy poeta:

Można w spoczynku jednak coś działać,

Można działając nieco odpoczywać.

Może być, że nie zamieszkujesz pięknej, górskiej okolicy, a mimo to nawet w takich miejscowościach mo­żesz odbywać przyjemne wycieczki, nie tylko hartujące Twoje siły, lecz odświeżające ducha. Jeżeli należysz do dobrze prowadzonego, (powtarzam z naciskiem: dobrze prowadzonego) — oddziału harcerzy, letnie obozowanie, jest zapełnianiem czasu o niezrówna­nej wartości, na część wakacji. Zaj­muj się jakąś ręczną robotą, wyma­gającą zręczności palców i t. p. A więc przechadzki, ręczna praca, czytanie, stanowią doskonały odpoczynek wa­kacyjny. Rób co bądź, byłeś się nie nu­dził!

Nuda bowiem jest niebezpieczna dla duszy, ale zarazem i dla ciała; próżno­wanie prędzej nadszarpuje zdrowie niż praca, kto się więc nudzi, skraca sobie życie. O tym chyba nigdy nie myślałeś, prawda? „Przecież właśnie w bezczynności oszczędzamy siły", — mówisz. A jednak, uważaj tylko, kto się nudzi, ten najpierw zaczyna zie­wać. Kiedy człowiek ziewa? Gdy krew nie może swobodnie przepły­wać przez płuca. Wskutek nudów więc, serce oraz naczynia krwionośne nie pracują w prawidłowej mierze. Jeżeli bezczynność trwa długo, występują oznaki zaburzenia w krążeniu krwi, leniwieją narządy trawienia, wskutek czego następuje osłabienie, niedokrewność, (anemia) — jednym słowem porządek życia zaburzony.

Dalej, popatrz tylko, kiedy to po­pełniają ludzie najwięcej złego, grze­chów, zwad, bójek, zabójstw? W wol­nym czasie, nie podczas pracy.

Sam mogłeś często doświadczyć, o ile łatwiej przychodzi Ci uchronić duszę od złych myśli i grzechu w cza­sie roku szkolnego, kiedy masz ro­boty po uszy, niż na wakacjach, kiedy nie masz pilnej pracy. Język nie­miecki, tym samem wyrażeniem ozna­cza „leniwe" i „zgniłe", oba są ,,faul”, jakby chciał wyrazić, że kto próżnuje, tego dusza bez ratunku zaczyna się psuć, gnić. Never to be dooing nothing, było wybornem hasłem Walter Scott'a. „Nigdy nie być bezczyn­nym

Każdy student z bijącym sercem oczekuje letnich wakacji, a dla tych, którzy przez dziesięć miesięcy wy­trwale, statecznie pracowali, są one bezwzględną koniecznością. Po długo­trwałej nauce, wolno nareszcie się nie uczyć, wolno dłużej spać, ale nie wylegiwać się w łóżku po obudzeniu! Bo: próżnować umie jedynie ciało, dusza czynną jest ustawicznie, rodzi myśli, a jeżeli nie płodzi dobrego na­sienia, wydaje osty i ciernie i chwa­sty. Dusza ludzka pracuje wciąż na kształt młyna: wsypiesz doń dobre ziarno, zmiele je na białą mąkę, je­żeli nic nie wsypiesz, (czyli, jeżeli jesteś gnuśnym), sama się przemiela i ściera.

Nie zapominaj nigdy o doskonałej radzie, udzielonej młodemu Nepotianowi przez św. Hieronima: Semper te diabolus occupatum inuetiiat. — „Niech diabeł zawsze zastanie cię zajętym". — Wtedy niczego obawiać się nie potrzebujesz.

Jeżeli, choćby tylko zwyczajna tra­wa rośnie w ogrodzie, już chwasty i osty nie bardzo mogą w niej się rozmnażać; za to bujnie rozsiewają się na zapuszczonym gruncie, na któ­rym nic nie zasiano. Gdy więc pod­czas wakacji, „nic nie będziesz ro­bił", chwasty zepsucia podniosą głowę w Twej duszy.

Wakacje są doskonałą sposobno­ścią do czytania, one są także wiel­kim probierzem Twoich pojęć religij­nych. Teraz okaże się, w jakiej mie­rze poważna jest religijność Twej du­szy. W ciągu roku, — czy chcesz czy nie chcesz, musisz brać udział w obowiązującej Mszy Św., w spo­wiedzi i t. p. Teraz nikt Cię nie na­pędza i nikt nie dozoruje. Jeżeli się mimo to nie opuszczasz, jesteś mło­dzieńcem z charakterem.

Tak więc cennym jest czas waka­cji, choć pozornie w nim nie pracu­jesz. Ale to tylko pozór. W jesieni też się wydaje, że drzewo nie pra­cuje, a przecież właśnie wtedy zbiera siły do pączkowania na przyszłą wiosnę. Wakacje są takim zbieraniem sił do puszczania pędów pracy, w przy­szłym roku szkolnym.

„Zawsze bądź jednostajny. Póki do tego nie dojdziesz, nie możesz po­wiedzieć o sobie, żeś wart sprawy, której służysz. Można być wyżej lub niżej w tonie, ale o to idzie, by ni­gdy nie zejść z jednej prostej linii".

W słowach chęć tylko widzim,

w działaniu potęgę,

Trudniej dzień dobrze przeżyć,

niż napisać księgę.

(Adam Mickiewicz).

Co jest najtrudniejsze na świecie?

Z uśmiechem oglądamy starodawne mapy geograficzne, gdy przypadkiem wpadną nam w ręce. Ogromne czę­ści świata nie były jeszcze wtedy od­kryte i zbadane. Na tych przestrzeniach rysownicy kładli naiwny napis: Hic sunt leones. „Tu są lwy”.

Zaprawdę wielu jest chłopców, któ­rzy znakomicie wyrecytują szlachetne kruszce znajdujące się w kopalniach Rocky Mountains, dzikie zwierzęta kryjące się w lasach Kongo, nato­miast ledwo znają własne wnętrze i pojęcia nie mają, jakie dzikie na­miętności pustoszą ich duszę.

Już poganin Pitagoras zalecał swym uczniom, aby dwa razy na dzień (przed południem i popołudniu), zada­wali sobie trzy pytania: Co robiłem? Jak robiłem? Czy zrobiłem wszystko, co powinienem? Sekstjusz za­dawał sobie wieczorem następujące pytania: „Z jakiej słabostki się dziś wyleczyłeś? Jakie wady pokonałeś? W czym stałeś się lepszym?" Po­ganin Seneka zaś pisze: „Mam zwy­czaj codziennie badać siebie samego. Gdy wieczorem pogaszono światła, przebiegam w myśli ubiegły dzień, ważąc każde moje słowo i postępek".

Ten tylko potrafi sobie rozkazywać, kto zna siebie samego. Maszynista, wtedy tylko jest panem lokomotywy, jeżeli ją zna do ostatniej śrubki, je­żeli wie jaką prężność kocioł wytrzymuje, jak trzeba obchodzić się z klapą bezpieczeństwa i t. p.

A wiesz dlaczego ludzie nie lubią zaglądać w głąb własnej duszy? Lę­kają się widoku mnóstwa błędów, słabości, samolubstwa i braku miło­ści. Może i Ty znalazłeś się już w podobnym położeniu? Czyniłeś, mówi­łeś rzeczy, za które Cię chwalono, a jednak, gdybyś się był szczerze za­stanowił, byłbyś się przekonał, że to powiedziałeś z próżności, owo popeł­niłeś z samolubstwa, lub przez upór czegoś nie zrobiłeś. Kto nie zna własnej duszy, zwala chętnie winę za wszystko na drugich. „Darmo!" — „nie mam szczęścia", woła chłopak dostawszy „dwóję", a przecież, gdyby był szczerym, powiedziałby: „Nie mam pilności!". „Zawsze mi w domu dokuczają!", mówi inny, podczas gdy powinien wyznać: „Kiedy indziej, nie będę takim nieznośnym, rozgryma­szonym". Nie na próżno stało ostrze­żenie na frontonie świątyni delfickiej: „Poznaj sam siebie!"

Zapytano pewnego razu mędrca greckiego Talesa, co jest najtrudniej­sze na świecie? Mędrzec odparł: „Najtrudniej jest poznać samego sie­bie, a najłatwiej spotwarzać innych".

Poznać samego siebie jest trudnym, lecz nieodzownym zadaniem. Zadawaj więc sobie często podobne pytania: Jaka jest w rzeczywistości moja natura? Jakie pragnienia, siły, dążenia objawiają się we mnie? Innym podoba się ta oto książka, ta pieśń, ta muzyka, a mnie jaka? Czuła czy potężna? Poważna lub wesoła? Inni są w towarzystwie tacy lub owacy. Jakim ja jestem? Nieśmiałym? niezgrabnym? Jakie jest moje ulubione zajęcie? Czy warto mu poświęcać tyle czasu, a nawet może pieniędzy? Do czego mnie Pan Bóg stworzył? On przecież każdemu wyznacza cel, — jaki wytknął mnie? Jaką szczególną siłę, skłonność wlał we mnie? Do czego mam największe zamiłowanie? Co mi się zawsze naj­lepiej udaje? Jakie posiadam cnoty, przymioty? Tak ich mało! Przecież tylko ode mnie zależy, żebym ich miał więcej. Ile mam wad? Aż tyle! Ode mnie jedynie zależy, żebym ich miał mniej i t. p.

Powiedz mi, kto Ci imponuje, kogo podziwiasz, a ja Ci powiem kim je­steś. Jeżeli podziwiasz bogaczy, je­steś materialistycznie myślącym. Je­żeli wciąż czepiasz się ludzi na wy­sokich stanowiskach i oni Ci impo­nują — jesteś ambitnym. Jeżeli Twoim ideałem jest człowiek uczciwy i z cha­rakterem, — i Ty nim jesteś. Mło­dzieniec zatem, który od czasu do czasu zadaje sobie podobne pytania, powoli w ciągu lat, dojdzie z samym sobą do ładu, pozna jasno swoje przeznaczenie, a po maturze, nie sprawi mu zbyt wielkiej trudności, wybór odpowiedniego zawodu.

O! poznaj sam siebie,

Nie żądaj być panem

Jak Pan, który w niebie

I nie chciej, jak bydlę gnić

nad paszy łanem!

(Z. Krasiński, Resurrecturis).

All right!

Na okrętach angielskich, gdy zmrok już zapada, a podróżni i załoga mają się udać na spoczynek, wspina się majtek do kosza na maszt, a objąwszy dookoła badawczym wzrokiem nie­przejrzane zwierciadło wód, woła na dół powolnym, przeciągłym głosem: All right! „Wszystko w porządku!" „Możecie spokojnie udać się na spo­czynek". Ty, mój Drogi, poświęć także każdego wieczora, przy rachun­ku sumienia kilka chwil na taki ba­dawczy rzut oka.

Każdy przyrząd, w którym chcemy nagromadzić elektryczność, musimy najprzód izolować, bo inaczej, rozpro­szy się nabój elektryczny. Duszę również, trzeba wyłączyć od fal krzyżujących się wrażeń światowych i co wieczór oświetlać spokojnie głębię swej duszy. Dokąd nie dociera pro­mień słońca, tam gnieżdżą się tru­jące grzyby i różne robactwo. Zanim więc udasz się na spoczynek, przy wieczornej modlitwie zatrzymaj się, przebiegnij myślą wstecz dzień ubie­gły, zadając sobie pytanie: All right?

„Czy wszystko w porządku?" Co dziś robiłem? Co zaniedbałem z tego, co wykonać należało? Czy dobrze wszystko spełniłem? A gdy się prze­konasz, że w tym lub owym istotnie pobłądziłeś, zaniedbałeś się, zgrzeszy­łeś, podnieś wzrok na rozpiętego na krzyżu Jezusa: „Panie zawiniłem, przebacz mi. Jutro inaczej będzie".

Benjamin Franklin, wielki syn Pół­nocnej Ameryki, wynalazca gromochronu, starał się z niesłychaną usilnością wykorzenić z duszy każdy najmniejszy błąd. Dobrze wiedział jaką przewagę mają nad nami nawet drobnostki, dlatego sporządził sobie tabelkę, za pomocą której utrzymywał każdego wieczora ścisły nadzór nad postępkami dnia, radował się ze zwycięstw nad sobą, opłakiwał przewi­nienia. W trzynastu punktach za­mknął cnoty, co do których wieczo­rem przeprowadzał nadzór. Były to: Wstrzemięźliwość, milczenie (unika­nie niepotrzebnego gadulstwa), porzą­dek, stanowczość, zaradność, praco­witość, szczerość, sprawiedliwość, umiarkowanie, czystość, spokój du­cha, skromność, pokora.

„Tak pragnąłem żyć", — pisze on o sobie, „aby nigdy żadnego błędu nie popełnić; postanowiłem sobie, że walczyć będę przeciw wszelkim sła­bościom. — Ponieważ wiedziałem, a przynajmniej sądziłem, że wiem, co złe a co dobre, nie mogłem sobie wyobrazić, dlaczego nie mógłbym czy­nić zawsze dobrze, a złego uniknąć".

Bardzo był wobec siebie surowym, każdego dnia, o ile przeciw którejś z cnót zawinił, oznaczał to krzyży­kiem na tablicy. Obrachunek z jed­nego np. tygodnia, przedstawiał się następująco:

Poniedziałek

Wtorek

Środa

Czwartek

Piątek

Sobota

Sobota

Niedziela

Wstrzemięźliwość

Milczenie

+

+

+

Zamiłowanie porządku

+

+

+

+

+

+

Stanowczość

+

+

Oszczędność

+

+

Pracowitość

+

i t. p.

Czy nie mógłbyś przez kilka lat zastosować do siebie tego znakomi­tego środka samowychowawczego? A jeżeli nadzór na tabeli wydaje Ci się męczący, to przynajmniej, nie opuszczaj nigdy połączo­nego z wieczorną modlitwą, rachunku sumienia!

Gdy chowają prezydenta Stanów Zjednoczonych, w czasie pogrzebu ustaje na pięć minut wszelka praca. Zamykają tętniące życiem sklepy, pociągi stają w otwartym polu. — Wszystko cichnie na pięć minut, aby dać miejsce myśli o wielkim momen­cie. Wychowanie Twojej własnej du­szy, jest chyba dość ważnym zada­niem, abyś co wieczór na kilka chwil nakazał sobie ciszę: zamknij się od zewnętrznego świata i zrób poważny rachunek sumienia.

Oczywiście, bądź nieubłaganie szcze­rym wobec siebie samego, nikogo tak łatwo człowiek nie bierze „na kawał", jak siebie samego. Co też dojrzysz na dnie Twojej duszy?

Zaprawdę, zadziwiające często rze­czy. Jeżeli odważysz się być szcze­rym wobec siebie samego, często, po dokładnym rachunku sumienia, bę­dziesz zmuszony przyznać się jak Franklin: „Struchlały, dostrzegłem, iż mam wiele więcej błędów niż to so­bie wyobrażałem, lecz miałem tę po­ciechę, że było ich coraz mniej. Czę­sto wpadałem w pokusę, bym dał wszystkiemu spokój (codziennemu ra­chunkowi sumienia), wydawało mi się, jakoby taka sumienna dokładność jakiej od siebie wymagałem, była małostkowością w sprawach moralnych. Ćwiczyłem się jednak dalej. A jeżeli nie osiągnąłem nigdy zupeł­nej doskonałości, o którą tak usilnie się starałem, przeciwnie, daleko mi do niej, stałem się w każdym razie wskutek moich usiłowań lepszym i szczęśliwszym człowiekiem, niż był­bym bez tego".

Dostrzeżesz np. w sobie, że z na­tury łatwo unosisz się gniewem lub skłaniasz się ku lenistwu, albo kłam­stwu, obraźliwości, łakomstwu; ku wyśmiewaniu innych i t. p. Nie po­cieszaj się więc, jak wielu to czyni: „Darmo! To już tak jest. To moja natura. To się nie da zmienić!"

Przecież tu właśnie rozpoczyna się praca wychowania. To prawda, że natury nie można zgnieść, ani prze­mocą zdusić, lecz można ją uszla­chetnić, podnieść, czyli wychować. Można się ćwiczyć w cnotach będą­cych przeciwieństwem naszych wad, i przez to zaprowadzić porządek wśród naszych instynktowych, nieporządnych skłonności.

W wychowaniu Twej duszy trzymaj się pewnego rozkładu: W pierwszym rzędzie walcz z błędami, które zwy­kłeś popełniać zupełnie dobrowolnie, i z trzeźwym rozumem, wbrew głośnym przestrogom sumienia. Gdy zaś się z tymi uporałeś, bierz się do mniej­szych opuszczeń lub uniesień, a gdy i te udało Ci się przezwyciężyć, za­bierz się do drobnych niedoskonałości.

Kto nie umie nad sobą panować, nie jest jeszcze wyrobionym charakte­rem. Jasne jak dzień, że do panowa­nia nad sobą, potrzebną jest w pierw­szym rzędzie znajomość siebie.

Ile ciśnienia kocioł wytrzyma? Ile zużywa opału? Której klapy trzeba najczęściej używać? Które części maszyny najbardziej są zużyte? Które trzeba najczęściej smarować? —

Prawda, że na wszystkie te pytania, może jedynie dać odpowiedź maszy­nista dokładnie znający maszynę!

Polecam Ci więc gorąco, abyś nie tylko szukał odpowiedzi na pytanie: „Jakie grzechy dziś popełniłem?" — (przecież, chwała Bogu, — wielu chłopców przeżywa całe miesiące bez ciężkiego grzechu), lecz zadawaj so­bie jednocześnie podobne pytania: „Jak mogłem być takim tchórzem, że z obawy przed nieznacznym, drwią­cym uśmieszkiem, zaparłem się tej lub innej szlachetnej mojej zasady? Jak mogłem być tak niedelikatnym, żeby się wyrazić ubliżająco o przy­jacielu, dlatego, żeby się innym przy­podobać? Co mogłem dobrego uczy­nić, a jednak zaniedbałem? W czym mogłem być milszym, uprzejmym, dokładnym, pobłażliwym, bardziej zapominającym o so­bie? Czym choć trochę pracował nad rozszerzeniem Królestwa Bożego, (bądź w duszy własnej, bądź u in­nych?) i t. p. Niektóre z wymienio­nych, nie są grzechem, ale są jednak taką niedoskonałością, która może bardzo zeszpecić duszę.

Tylko nie lękaj się zstąpić w głąb Twej duszy, choćbyś nawet miał od­kryć zagnieżdżony, wstrętny kłąb ro­jącego się robactwa. Im częściej bę­dziesz je oświecał reflektorem samobadania, tym prędzej wyginie.

Należyty rachunek sumienia nie po­lega więc wyłącznie na tym, by zdać rachunek z postępków minionego dnia, lecz przy każdym błędzie, trzeba także starać się odkryć jego przyczynę. Nie dość, że stwierdzam zło, lecz za­razem staram się odpowiedzieć na pytanie: Co mogło być przyczyną, że w danym wypadku zaparłem się mego lepszego przekonania? Trzeba do­trzeć do korzenia i wykarczować go!

Dojdziesz wśród tego, do zajmują­cych wyników. „Dziś, tyle a tyle razy uniosłem się gniewem". Dla­czego? Raz dlatego, że mi obiad nie smakował, a mimo to, musiałem go zjeść, potem, przeszkadzali mi w po­obiedniej zabawie nawoływaniem do nauki, potem, nie mogłem znaleźć słó­wek i wywróciłem wszystkie książki do góry nogami. Za co będziesz w ta­kim wypadku żałował? Na co po­stanowisz uważać? Na to, żeś się rozgniewał? Gdzież tam! Że jesteś pieszczoch i wygodnicki. To jest korzeń wady, który musisz wy­rwać.

„Dziś, dużo się gniewałem". Dla­czego? Kolega wygadał się w domu, że źle odpowiadałem z algebry, a na ulicy terminator szewski zaczął mnie przedrzeźniać. Czego masz żałować? Żeś się gniewał? Nie, że jesteś le­niwy i samolubny.

I tak dalej ze wszystkimi błęda­mi. Zawsze dojść do przyczyny, do korzenia!

Dla niejednego chłopca z tym naj­większa bieda, że wyrobienie cha­rakteru nie idzie od razu, raz, dwa, trzy. Zebrałby się jeszcze na to, by raz z wielkim wysiłkiem postanowić: »Od dzisiaj, będę miał charakter!" Ale nie podejmie się tej drobiazgo­wej, małej, wiecznej pracy, za cenę której, nabywa się charakter.

W tym jednak na nic Ci się nie przyda wielkie postanowienie. Po­trzebne są codzienne, małe triumfy. Jeszcze skuteczniejszym uczynisz Twój rachunek sumienia, gdy roz­poznawszy korzeń błędów, wybie­rzesz największy Twój błąd i przez kilka miesięcy będziesz głównie prze­ciw niemu walczył.

Najważniejszym zadaniem jest ro­zeznać: Co jest Twoim głów­nym błędem?

Pamiętasz, co wołał Goliat do obozu izraelskiego? „Wybierzcie człowieka, niech stanie ze mną do pojedynku, je­żeli mnie przemoże, będziemy wam poddani, jeżeli ja zwyciężę, staniecie się naszymi niewolnikami". Takim to właśnie Goliatem jest Twoja wada główna. Zdołaj ją jeno przezwycię­żyć, a inne same przycichną.

Każdy młodzieniec ma wadę główną, z której wypływa cała jego słabość. Jeden jest gwałtowny, drugi łatwo kła­mie, (albo tylko „przesadza", „kopci", „fanfaronuje", „nabija w butelkę"), inny jest przeraźliwie leniwy, miękki, czwarty skłonny do zmysłowości i t. p.

Zabierz się tedy do poprawy! Wy­powiedz wojnę wadzie głównej. Ale zaciętą! Nieubłaganą! Każdego ranka przy pacierzu jeżeli np. masz walczyć z porywczością, — w określonej formie pomyśl stanowczo, (oczywiście wystarcza na to chwilka), kiedy dziś możesz znaleźć się w takim położe­niu, w którym zwykłeś gniewem się unosić, (w szkole na pauzie, przy zabawie, w domu z rodzeństwem). A teraz silnie postanowisz: „Niech się dzieje co chce, dzisiaj wytrzymam bez grubiaństwa, bez unoszenia się, mój Boże, dopomóż mi w tym". Odnawiaj kilkakrotnie w ciągu dnia szla­chetne Twoje postanowienie. Wieczo­rem zaś przy pacierzu badaj się: O ile udało Ci się dotrzymać? Nie udało się? — Jutro będę silniejszym. Udało się? Dziękuj z radością Panu Jezusowi.

W niektórych klasztorach panuje zwyczaj wspólnego rachunku sumie­nia. W oznaczonych dniach, zbierają się zakonnicy i każdy mówi jakie błędy zauważył u drugich. Możesz i Ty używać tego, niezaprzeczenie skutecznego środka do samowycho­wania, jeżeli masz dobrego, zaufane­go przyjaciela. Bystry wzrok innych, potrafi odkryć na nas plamy nawet w tym, co nasza miłość własna przed­stawia nam śnieżnobiałym. Ciesz się więc, jeżeli masz przyjaciela, który ze szczerą miłością zwraca Ci uwagę, na Twoje błędy i wady.

U Stóp Pana.

Książka moja zbliża się ku końco­wi i pewno dziwisz się, że gdy już wypowiedziałem różne myśli o wy­robieniu charakteru, zupełnie na ostatek zostawiłem omówienie najważ­niejszego środka kształcącego charak­ter, którym jest: Naśladowanie niedoścignionego wzoru ka­żdego ludzkiego charakteru, naśladowanie Chrystusa Pana.

Myliłbyś się jednak myśląc, że istot­nie zostawiłem to na ostatek. W każ­dym wierszu tej książki będzie na­woływanie do miłości Boga, zalece­nie życia głęboko religijnego. Bez ustanku czytałeś w tej książce, że masz wybrać oznaczony kierunek, zasadę życia, cel życia, światopogląd i tych się też trzymać. „To jest kie­runek mojego życia i nie odwiodą mnie odeń ani książki, ani przyja­ciele, ani przygniatające mnie ciosy i próby. Pięknem, szczęśliwym będzie wówczas moje życie, gdy wedle słów św. Pawła, stanę się „Vinctus Christi", czyli, moją wolę nierozerwalnym łań­cuchem do Chrystusa przykuję.

Prawdziwie silnym charakterem, może być jedynie ten, którego ko­rzenie bytu tkwią w Bogu i który na Nim buduje całe swoje życie. Do takiego stosują się piękne słowa Krasińskiego:

Z prostotą dzieciąt, w niewieściej pokorze,

Przed Tobą dzieci i niewiasty, Boże,

A światu męscy, my co się nie boim,

Od wieków walczyć przeciw wrogom Twoim,

Błagamy Ciebie stwórz w nas serce czyste

Daj nam o Panie świętymi czynami

Wśród sądu tego samych wskrzesić siebie.

(Psalm Dobrej Woli).

Najpotężniejszym skrzydłem woli jest modlitwa, a najsilniejszą spręży­ną wszelkiego wyrobienia charakteru jest życie prawdziwie religijne, bo przecież nigdzie nie znajdujemy tak wzniosłego celu, ani tak silnego bodź­ca do samowychowania, jak ten, który zawierają pierwsze słowa katechizmu: „Dlatego jesteśmy na ziemi, abyśmy Boga znali, kochali, Jemu służyli, a po śmierci na zbawienie wiekuiste zasłużyli".

Posłuchaj znowu Krasińskiego:

Bo kto sam się bóstwi w świecie

Ten na odwrót swego szału,

Odczłowiecza się pomału,

Aż się stanie taki lichy,

Że padając dojdzie chyba

Do roślinnej istni grzyba!

O tyle postępujesz naprzód na drodze Twego charakteru, o ile, udaje Ci się dzień po dniu, coraz bardziej ukształcać Twą duszę, na podobień­stwo najwznioślejszego wyobrażenia ideału każdego charakteru, na podo­bieństwo Pana Jezusa!

Gaudeamus igitur.

„Gaudeamus igitur, iuvenes dum sumus", „Cieszmy się dopóki jesteśmy młodzi", — głosi dawna studencka pieśń. I słusznie. Czysta radość jest także narzędziem wzmacniania woli, źródłem siły do czynu, postrachem grzechu. Nader raźno idzie to, co wykonujesz z zamiłowaniem.

Radość jest promieniem słońca, z promieni słońca zaś wytryskują siły życiowe. Promień słońca tępi pleśń, zgniliznę, zaduch, szlachetna zaś radość nie dopuszcza do słowa kuszących do grzechu niskich instyn­któw.

Bacz, mój Drogi, na to, co nazy­wasz Twoją radością. Zadziwiającą jest ogromna różnica pojęć ludzkich pod tym względem. Są tacy, którzy do radości zaliczają głowę zaprószoną winem, zadymioną kawiarnię, wieczne lampartowanie się, próżniactwo, włó­czenie się po mieście, wyuzdane krzyki, itp. Wiem, że Ty inne masz upodobania. Dla Ciebie radością niech będzie las, rozbrzmiewający świegotem ptactwa, kwieciem pachnąca łąka, dobrze spełniony obowiązek, a po nim zabawa bez troski i to nie­przeliczone mnóstwo drobnych zdarzeń, — którymi, — jak łąka kwiat­kami, — usiane jest młode życie, a z których umieć wyssać miód skromnych uciech, jest właśnie jedną z najpiękniejszych stron umiejętności życia.

Prawdziwa wesołość wypływać mo­że jedynie z czystego sumienia. Kogo sumienie w czymkolwiek bądź nie­pokoi, ten na próżno sili się na we­sołość. Ktoby szukał uciechy w rzeczach grzesznych, niech przeczyta napis grobowy pewnego studenta na cmentarzu w Kolonii.: „O quam fragilis, nosce teipsum, fuit voluptas"; czyli po polsku: „ucz się więc, jak przemijającą jest każda rozkosz".

Z taką młodzieżą, której imponują pijatyki, do rana trwające hulanki, spanie do wieczora, szastanie pie­niędzmi i próżniactwo, nie zbuduje­my silnej Ojczyzny. Poganin Seneka, stwierdza z wyrzutem, że byli za jego czasów ludzie, którzy zamieniali noc na dzień, a z pijaństwa z dnia poprzedniego trzeźwieli dopiero w na­stępny wieczór: „Sunt qui officia lucís noctisque perverterint, nec ante diducant oculos, hesterna graves cra- pula, quam adpetere nox coepit (Epist. m. 205).

Nie wiem, czy tego samego nie mógłby powiedzieć o wielu z dzisiej­szej młodzieży!

Niezliczoną ilość prawdziwych, czy­stych uciech, szlachetnych porywów, dużo cennego czasu i krwawo przez innych zarobionych pieniędzy, trwo­nią owi pożałowania godni młodzień­cy, którzy lata przeznaczone na naukę spędzają na rozpuście trwającej do białego rana. Kto zliczy ilu, pięk­ne nadzieje rokujących chłopców, przepiło zdolności, w lekkomyślnie strawionych latach uniwersyteckich! Już św. Hieronim stwierdził, że pi­jący młodzieniec kończy bezwzględ­nie na upadku moralnym, pisząc: „Vinum et adolescentia duplex incentivum voluptatis”

„Wino i młodość to dwie podniety lubieżności". Salvian położył następujący napis gro­bowy potężnemu niegdyś państwu: „Sola nos morum nostrorum vitia vi­cerunt". (De gubernatione mundi, I, 7, c. 23). „Zepsucie naszych obyczajów, było jedyną przy­czyną naszego upadku".

Nie rozumiej mnie fałszywie! Nie tego chcę, żebyś był skwaszony i po­nury. Gdzież tam! Bądź wesołym, pełnym radości, śmiejącym się, tę­gim chłopcem, ale nie lekkomyślnym do niczego, wiecznie bawiącym się, bezwartościowym paniczem. Nie mó­wię, żebyś zuchwale szukał niebez­pieczeństw na złamanie karku, ani też, żebyś zaczynał gwizdać ze stra­chu, jak zostaniesz sam w ciemnym pokoju. Nie chcę, żebyś był - linoskoczkiem, ale cieszę się gdy pływasz - jak ryba, prosto jak świeca, stajesz na słupie gimnastycznym. Nie mówię, żebyś chodził z posępną twarzą, ale chciałbym żebyś mógł, jak się śmiejesz, śmiać się zawsze z czystego serca.

Lubię wesołych, dokazujących, — dziarskich chłopców, a zawsze ogar­nia mnie niepokój, gdy spotykam melancholijnych, bezczynnych, przed czasem zestarzałych. U chłopców smutnie siedzących w kącie, chora jest dusza, lub ciało. Bądź więc zaw­sze ochoczym chłopcem, z wesołym uśmiechem na twarzy, z pieśnią na ustach.

Można, ze względu na innych, zew­nętrznie przymuszać się do wesoło­ści, podczas gdy wewnątrz serce Ci pęka, — a to jest zaiste dowodem, niezwyczajnej siły woli. A jeszcze bardziej jest imponującym dowodem siły woli, jeżeli umiesz nakazać sobie wewnętrzny spokój i radość, wtedy, kiedy najchętniej poddawał­byś się smutkowi. Smucić się? Nie! Na to nie pozwolę! Smutek nie jest czynnikiem życia. Ostatecznie muszę się zdobyć na tyle siły, bym ja sam nastawiał barometr dnia dzisiejszego, pogody mającej panować w mej du­szy, — wedle mojej woli! Nie pod­dam się nigdy smutkowi.

Stałość w przygodzie wielka pomocnica,

Bo każda przez nią złomi się tęsknica.

(Mikołaj Rey z Nagłowic).

Nigdy? A jeżeli coś złego zrobiłem? Jeżeli popełniłem grzech ? Jeżeli wzbudzam żal przed spowiedzią? Ani to nawet niech nie będzie bezwzględ­nym smutkiem, bo z tego gruntu nie wykwitłoby nowe życie, niech nie będzie bezradnym wzdychaniem, bo między łzy żalu wmiesza się oczeku­jąca mnie po pokucie, tęcza radości nowego, szlachetniejszego, lepszego życia.

Młodości moja, wróć na jedno słówko.

Ciekawe to jest, że dorośli niczego chętniej nie wspominają, niż lat mło­dości. — Starszych, poważnych ludzi ogarnia rozczulenie na wspomnienie lat młodych.

Z jakiej przyczyny? Z tej, że lata młodości są najpiękniejszym okresem w życiu ludzkim. Między porami roku, najmilszą jest wiosna.

Popatrz tylko na rozwijające się drzewo, jak prężą się w nim, jak rozsadzają je energie rośnięcia i mło­dego zdrowia? Przed młodą duszą otwierają się z dnia na dzień nowe i coraz nowsze przestwory niezna­nego świata, wyobraźnia jej świeża, pamięć żywa, cieszy się chwilą obecną i niezmordowanie snuje barwne obra­zy przyszłych nadziei. Zupełnie, jak tryskające życiem drzewo w majowym kwieciu.

Ślicznie mówi Bohdan Zaleski:

Święć się, święć się wieku młody,

Śnie na kwiatach, śnie mój złoty

Ideale wiary cnoty

I miłości i swobody!

Lecz i dlatego piękną jest młodość, że tysiączne troski życia, nie tknęły jeszcze delikatnego puszku jej duszy. „Jak to nie mam trosk!" — zakrzyk­nie niejeden, — „A zadanie rachunkowe, a wypracowanie piśmienne!". O mój Synu, obyś nigdy nie miał w życiu większych trosk! Dobrze jest tak jak jest. Masz prawo do te­go, by inne troski nie zatruwały mło­dych Twych lat.

Mówiąc o młodości bez troski, nie mam w głowie młodości bezmyślnej! Są tacy, którzy beztroskę uważają za jednoznaczną z bezmyślnością. Są to ci, którzy nie wyzyskują należy­cie młodości i z lekkomyślnym mar­notrawstwem, trwonią niepowrotne lata. A przecież, kto nie korzysta z swej młodości wedle zamiarów Bo­żych, (tzn. tak, żeby była przygo­towaniem do niosących plon lat mę­skich), tego młodość jest tylko nie­spokojnym snem o brzasku życia, po którym nastąpi gorzkie przebu­dzenie w latach dojrzałych. Pamiętaj że „młodość nasza równie szybko jak kwiat, lub jak wicher przemija" „Ut flos vel ventus, sic transit nostra iuventus".

Wiem dobrze: Nawet „sprawiedli­wy siedem razy dziennie upada", a tym bardziej młodzieńcy potykają się, upadają w życiu moralnym. Smut­ny to los, ludzki los, ale to nie jest jeszcze zepsutą młodością. Jedynie ogarnia mnie zwątpienie, co do cha­rakteru tego, który wobec budzących się w każdym człowieku złych skłon­ności, tchórzliwie, z bezradnym pod­daniem ustępuje z pola; kto znając niedoskonałości swej duszy, nie dba o nie, kto nie bierze na serio powinności samowychowania. Moim ideałem jest: „Młodzieniec z charakterem!" Ten który umie skupić swą wolę, który umie rozkazywać zmysłom, umie przezwyciężyć tchórzostwo i zniewieściałość. Ten młodzieniec, który potrafi ocenić swoją jedyną, nieśmier­telną duszę, i potrafi się uśmiechać, uśmiechem promiennej duszy. Mo­im ideałem jest ten mło­dzieniec, który w nauce jest najpilniejszym, w modlitwie najżarliwszym, w zabawie najweselszym.

Jakim chcesz być Ty?

Kim chcesz zostać?

Kim chcesz być? W pierwszej chwili pomyślisz może, że zajmuje mnie wybór Twego zawodu. Ani trochę. Nie pytam czy zostaniesz lekarzem lub kupcem, inżynierem, księ­dzem, adwokatem, czy przemysłow­cem. Mniej więcej bez znaczenia dla społeczeństwa jest dokąd dążysz, gdzie Cię zawiodą chęć własna, po­wołanie i okoliczności. Jedno atoli obojętnym nie jest: gdziekolwiek zwrócisz kroki, tam bądź człowie­kiem w całym słowa znacze­niu i spełniaj obowiązek!

Gdy więc teraz, tu na pożegnanie, pytam, kim chcesz być, właściwie zapytuję, czyś kiedykolwiek rozmy­ślał nad tym, co jest celem i zada­niem człowieka na tym świecie? Bo wszystko na świecie, najmniejszy owad i najniklejszy pyłek mają cel, znaczenie i ścisły związek z wszech­światem. W niektórych wypadkach, trudno dostrzec jasno ten cel i zwią­zek, lecz mimo to, istnieją one w ca­łym świecie.

A więc czy tylko człowiek nie miałby celu? Ma i to jaki wzniosły!

A co nim jest? Co jest Twoim ce­lem? Uwielbienie Boga i uszczęśli­wienie własne.

Co to znaczy? Znaczy że musisz wytężyć wszystkie siły, aby Twoją istotę, treść Twojego życzenia urze­czywistnić. Innymi słowy, musisz się stać mężczyzną z pełnym cha­rakterem. Mężem katolickim z cha­rakterem. Pełnym charakteru mężem, katolikiem, Synem Twej Ojczyzny.

Kto jest mężem pełnym charakteru? Ten kto śmie twar­do stawiać opór każdemu zepsuciu moralnemu. Kto jest pełnym charakte­ru mężem katolickim? Ten, kto w dzisiejszym złudnym i łudzą­cym świecie, w którym każdy innym jest niż się pokazuje i innym chce się wydawać niż jest, usilnie stara się, prawdziwą wartość, duszę swoją, wyrobić na niezachwiany charakter.

Kto jest pełnym charakteru mężem, katolikiem, Pola­kiem? Nie ten, którego patriotyzm polega na szumnych frazesach i wygrażaniu pięściami, lecz ten, który uczciwym życiem i nie­złomnym spełnieniem obo­wiązków służy Ojczyźnie. A więc gorąco umiłowana młodzieży! Całą młodą, niezłomną energią dusz Waszych pracujcie nad tym, byście

się stali takimi prawdziwymi katoli­kami, wiernymi synami Ojczyzny!

Potężny starożytny naród wzniósł w Rzymie świątynię pod nazwą „Panteon" i umieścił w niej bóstwa wszystkich podbitych ludów. Naj­dziwaczniejsze bałwany rozsiadły się w świątyni „wszechbogów", w świą­tyni zbudowanej z niezrównaną sztu­ką, ale tym smutniejszej, że była oznaką niepewnego szukania poomacku religijnej prawdy.

Pewnego razu, na początku IV wieku po Chrystusie, obcy podró­żni przybyli do Rzymu: chrześcija­nie z odległych stron. Mała drużyna weszła do Panteonu, a gdy rozej­rzała się wśród tego mnóstwo dziwacznych wyobrażeń bożków pogań­skich, głęboki smutek owionął jej duszę. Jeden z podróżnych ściągnął rękę w zanadrze, wydobył maleńki krzyżyk i złożył ten nikły symbol między olbrzymimi posągami fał­szywych bogów, poczym drużyna oddaliła się w milczeniu.

Oto obraz walki, jaka czeka dzi­siejszego młodzieńca w panteonie modnych bałwanów. Ledwo opu­ścisz szkołę i staniesz wśród życia, Twą idealną duszę owieje chłód no­wożytnego pogaństwa i wnet spostrzeżesz, że w tym zawistnym, bez­względnym, depcącym innych świecie dostałeś się do pogańskiego panteonu, gdzie przed każdym bałwa­nem o złośliwej twarzy, potwarczych ustach i mocnych płucach, ludzie zginają grzbiety, biją pokłony, padają na twarz, składając uniżone hołdy, a tylko na cześć prawdziwego Boga, coraz mniej czasu zostaje.

I, — chcąc czy nie chcąc, — mu­sisz i Ty stanąć wśród tego nowo­żytnego pogaństwa. Musisz do tego Panteonu wejść, ale nie trzeba, nie wolno Ci zostać poganinem. Jeżeli Ty będziesz tam na piersi, w duszy nosił Krzyż Chrystusa Pana i w Jego duchu będziesz żył, nawet wśród dzisiejszego świata, wtedy i Ty złożysz Krzyż w Twym małym środowisku, w otoczeniu, wśród to­warzyszy, między znajomymi, póź­niej w urzędzie i w zawodzie Two­jego życia. W ten sposób będziesz rozsiewał blask, radość, przykład, w ten sposób przemienisz się z „Młodzieńca z charakterem", w „Męża z charakterem"!

W ciągłej przykładu i słowa postaci

Rozdawaj siebie samego swej braci!

Mnóż się Ty jeden przez czyny żyjące,

A będą z Ciebie jednego... tysiące!

(Zygmunt Krasiński).

Smutna noc sylwestrowa.

Nie zapomnij, Synu, nigdy o tej jed­nej myśli, która nawołuje Cię każdym słowem tej książki: W Tobie kryje się nad wszystko cenniejszy skarb, a nim jest: Twoja jedyna nieśmier­telna dusza! Zadaniem Twojego ziem­skiego życia jest: Uczynić tę duszę jak najidealniejszą, jak najpiękniej­szą, jak najbogatszą w szlachetne przymioty. Żywot wieczny każdego będzie takim, na jaki zarobił w ży­ciu doczesnym, przez poważną pracę nad udoskonaleniem swej duszy.

Istnieje ciekawa roślina, agawa. Mówią o niej, że raz jeden po stu latach kwitnie, lecz za to, kwiat jej jest wtedy niezrównanie pięknym! Sto lat przygotowuje się na ten wspaniały dzień, zbiera tajemne siły, sto lat upiększa się, przez nikogo nie dojrzaną pracą. Aż gdy wreszcie nadszedł czas, rozwija w kwiat świe­że swe płatki, zachwycając ludzi przychodzących ją podziwiać.

Synu drogi! I Ty masz być taką kwitnącą agawą. W ten jeden jedyny wielki cel, musisz włożyć wszystkie siły życia: Muszę rozkwitnąć w cha­rakter! Jestem rosnącym drzewem! Rozwijającym się pączkiem! Młodym siewem siły! W młodym wieku chcę pracować bezustannie nad mą duszą, obcinam dzikie pędy, zbieram siły, abym mógł zostać takim mężem z charakterem, nad którym się roz­radują nawet aniołowie niebiescy!

Duszę trzeba zdobyć, — a ceną zdobyczy jest walka. Żądze ciała sprzeciwiają się szlachetnym dąże­niom duszy i walka wybucha! Wal­ka o niepodległość duszy! O to cho­dzi, kto będzie panem w mym do­mu : dusza moja, czy ciało? O to cho­dzi, kto ma rozkazywać: Pan czy sługa? O to chodzi, kto ma dzierżyć ster okrętu: Kapitan, czy palacz? O to chodzi, dokąd ma płynąć nawa mojego życia: błąkać się, dziurawiąc boki, między szkopułami skał a mie­lizną, lub też prosto jak strzała zmie­rzać do ojczystej przystani? I o to też chodzi, dokąd wreszcie ma przybić mój statek: do wybrzeża wiecznej szczęśliwości, czy też do beznadziejności wiecznego potępienia?

Więc chyba za taki cel, walczyć warto!

Znany pisarz Jean Paul, wstrzą­sająco opisuje rozpaczliwy stan du­szy człowieka, rozbitka bez wiary.

W noc sylwestrową, siedzi przy oknie w swym pokoju sędziwy sta­rzec, tocząc trwożnym, smutnym wzrokiem, to po niewzruszonym, gwieździstym niebie, to po ziemi okry­tej cichym, białym całunem śniegu. Niema na ziemi drugiego, równie wypalonego serca i znużonej duszy. Lada chwila grób otworzy się przed nim, z dnia na dzień śmierć zbliża się ku niemu, a on z przerażeniem spostrzega, że z całego długiego ży­cia, nie niesie z sobą nic, prócz pomyłek, grzechów, chorób. W używa­niu rozkoszy zużył ciało i zatruł du­szę. Niby upiory krążą mu w pa­mięci piękne lata młodości, gdy w ów cudny majowy poranek, ojciec wyprawiał go po raz pierwszy w nie­znaną drogę życia i ta fatalna chwi­la, w której on, piękne nadzieje ro­kujący młodzieniec, zamiast twardej, ciężkiej, lecz spokojem duszy darzą­cej, drogi cnoty, obowiązku i uczci­wości, wybrał drogę rozkoszy cieles­nych, grzechów nęcących używaniem, drogę chytrze wiodącą do zatraty. Niewymowna skarga wyrywa się z serca siwowłosego starca, a łkanie bólu, echem rozlega się w cichą zi­mową noc: „O! Gdybyż raz jeszcze wróciły moje młode lata! Ojcze postaw mnie raz jeszcze na rozstajnej dro­dze, bym mógł wybrać na nowo!"

Skargę łkającego starca wchłania bez odpowiedzi, mroźna cisza zimo­wej nocy. Dla niego już sposobności do wyboru niema...

* * *

Lecz Ty, o Synu stoisz na rozdrożu.

Ty możesz jeszcze dobrze wybrać.

Nie bądź więc wiosną bez — kwie­cia!

* * *

Mogę wybrać?

A więc, wybieram!

Chcę być „Młodzieńcem z charak­terem"!

Tak będę żył, by szlachetne moje czyny, słowa, myśli, okrążały mnie radośnie, jak wesoło świegocące ptaki. Niech uczuję, jak w ślad mych po­stępków i myśli, mój najlepszy Przyjaciel, mój Pan, mój Ojciec z łagod­nym uściskiem podnosi ku Sobie mo­je śnieżnobiałe czoło, by złożyć na nim pocałunek nagrody: On, Pan Jezus Chrystus! Tak jest: Przy Panu Jezusie stoję i nie sprzeniewierzę Mu się. Nigdy! Nigdy!

2



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
lic.2, Charakterystyka młodzieży, Charakterystyka młodzieży
bp Tihamer Toth „Zreformowane” małżeństwo, Rodzina katolicka
Tihamer Toth Religia mlodego człowieka
Tihamer Toth Zycie piekne i czyste
AGRESJA U DZIECI I MŁODZIEŻY CHARAKTERYSTYKA, ŹRÓDŁA ORAZ FAZY JEJ ROZWOJU I SPOSOBY ZAPOBIEGANI
Bp dr Tihamer Toth Matka Boża Bolesna
CHARAKTERYSTYKA ROZWOJOWA MLODZIEZY GI, Pedagogika, rozwoj poznawczy
Bibliografia, Praca licencjacka - Filologia polska (spec. komunikacja medialna), językoznawstwo - Ch
Charakterystyka współczesnego pokolenia młodzieży w świetle literatury
CHARAKTERYSTYKA ROZWOJOWA MŁODZIEŻY GIMNAZJALNEJ, wypracowania
charakterystyka stylu odżywiania dzieci i młodzieży POLSKA
Zróżnicowanie współczesnej polszczyzny, Praca licencjacka - Filologia polska (spec. komunikacja medi
CHARAKTERYSTYKA ROZWOJOWA MLODZIEZY GI, Pedagogika, rozwoj poznawczy
Odżywianie się młodzieży gimnazjalnej Charakterystyka posiłków spożywanych w ciągu dnia Tworzenie ja
KRYMINOGENNY CHARAKTER PODKULTUR MŁODZIEŻOWYCH I NOWYCH RUCHÓW RELIGIJNYCH
Baniecka E , Gwara młodzieżowa jako odmiana współczesnej polszczyzny próba charakterystyki
charakterystyka kuchni słowackiej
Najbardziej charakterystyczne odchylenia od stanu prawidłowego w badaniu
Charakterystyka rozwoju motorycznego

więcej podobnych podstron