Pogrzebany
za życia
82-letni
Stanisław Denys, emerytowany ślusarz z Łodzi, trzyma w szufladzie
odpis skrócony aktu "swego" zgonu, wydany przez Urząd
Stanu Cywilnego Łódź-Śródmieście, a przez lata miał grób na
łódzkim cmentarzu, na Kurczakach.
-
Z kimkolwiek rozmawiam o śmierci, to zawsze powtarzam: "Nie
martwię się, bo sto lat mam przeznaczone" – śmieje pan
Stanisław, siwy jak gołąb. Ale zaraz dodaje: - Ja tylko tak zdrowo
wyglądam. W rzeczywistości jestem chory na serce i na
Parkinsona.
Szklankę
z herbatą trzyma w obu, drżących dłoniach.
Co
roku przed Wszystkimi Świętymi małżonkowie Zofia i Stanisław
Denysowie sprzątali ten grób z prostym, drewnianym krzyżem. 1
listopada składali kwiaty, zapalali świeczki i modlili się.
Wnuczka Kamila zrobiła sobie z dziadkiem pamiątkowe zdjęcie na tle
"jego" grobu, a w liceum napisała esej na konkurs
historyczny "Ocalić od zapomnienia". Zatytułowała go
"Pochowany za życia".
W
kolejne Zaduszki - nie pamiętają już, w którym to było roku -
zaskoczeni Denisowie zobaczyli, że w tym samym miejscu pochowany
jest ktoś inny. W administracji cmentarza usłyszeli, że grób
zlikwidowali, bo nikt za niego nie płacił. – Myśmy nic o tym nie
wiedzieli – zarzeka się pani Zofia.
Z
dowodów "swojej" śmierci Stanisławowi Denysowi pozostał
skrócony odpis aktu zgonu i zaświadczenie z Rzymsko-Katolickiego
Cmentarza pw. Św. Wojciecha przy ulicy Kurczaki. W akcie zgonu
wszystko się zgadza - data i miejsce urodzenia, zamieszkania, imiona
rodziców – poza zniekształconym nazwiskiem na "Denis" i
najważniejszym - datą śmierci: 16 grudnia 1943 roku! Kościelne
zaświadczenie z 12 maja 1987 roku potwierdza, że śp. Denis
Stanisław (tu także zmieniono mu pisownię nazwiska) "uzyskał
na cmentarzu miejsce pod grób na kwaterze 28". Rząd 5, nr
grobu 3.
W
1943 roku Staszek miał 15 lat i siedział w karnym obozie pracy w
Łodzi na Sikawie. Trafił tam z fabryki amunicji, gdzie pracował od
roku. Kilka razy wywiózł poza zakład pociski przeciwpancerne,
ukryte w taczce pod śmieciami. Ktoś doniósł. Gestapowcy
zatrzymali go, przesłuchiwali i chłostali pejczami. ( – Sam
wyliczyłem sto uderzeń. Więcej nie spamiętałem). Przetrzymywali
go w pokoju zbryzganym krwią. – Wyjrzałem przez okno z trzeciego
piętra. Nie było jak uciec – przyznaje.
W
Okręgowej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w
Łodzi – Instytutu Pamięci Narodowej swoje losy Stanisław Denys
relacjonował tak: "Przeżyłem jako dziecko gehennę, byłem
bity i katowany – Gestapo na ulicy Anstadta w Łodzi, obecnie
19-Stycznia. W 1943 r. w grudniu zostałem pochowany na cmentarzu na
Kurczakach w Łodzi. Rodzice mnie pochowali. Kazano im przywieźć
trumnę i powiadomiono, że ja nie żyję. Z Sikawy wydano trumnę ze
zwłokami, zabitą i zaplombowaną, i eskortowano na cmentarz przy
udziale gestapowca. Cała rodzina, znajomi, sąsiedzi mnie
pochowali".
Zofia
Denys uzupełnia: - Zanim odprowadzili trumnę, kuzynowi udało się
cichaczem lekko uchylić wieko. Teściowa, która mi to opowiadała,
złapała tylko za nogę i poczuła kalesony. Twarzy nie pozwolili
jej zobaczyć.
Po
kilku miesiącach, już w 1944, go wypuszczono.
–
Byłem tak chudy i wycieńczony po tych zupach z buraków, brukwi lub
liści kapusty, że nie miałem siły wrócić do domu. Po drodze,
żeby się nie przewrócić, opierałem się o ściany budynków i
podtrzymywałem płotów. Matka, pewna, że nie żyję, jak mnie
ujrzała, zemdlała i upadła w progu - wspomina.
"Niemcy,
zorientowawszy się, że zrobili błąd, wypuszczając mnie, zaczęli
mnie znów poszukiwać i przychodzić do domu rodziców, pytając,
gdzie jestem" – opisywał swoje dalsze losy w zeznaniu dla
Okręgowej Komisji w Łodzi. "Rodzice oznajmili, że pochowany
na cmentarzu. Szukali mnie jednak do końca wojny, ja natomiast
ukrywałem się do wyzwolenia u rodziny, znajomych,
kolegów".
Antoni
Galiński, historyk z łódzkiego IPN, który opublikował fragment
tych zeznań i oryginał aktu zgonu w książce "Obozy
hitlerowskie w Łodzi", cytuje przyczynę śmierci: "zaburzenia
układu krążenia". Jego zdaniem, co napisał w książce, była
to ewidentna pomyłka administracji obozowej.
REKLAMA
-
Nie wierzę jednak w zwykłą pomyłkę, musiała to być jakaś
machinacja, ale skąd ona się wzięła? – na to pytanie historyk
nie potrafi odpowiedzieć. – Gdyby więzień uciekł, Niemcy baliby
się to ujawnić i sporządziliby akt zgonu. Ale w takim
przypadku?
Galiński
analizował setki obozowych losów i zapewnia, że pierwszy raz
spotkał się z taką historią i z odręczną adnotacją na
marginesie aktu zgonu. – Być może w tej niemieckiej notatce tkwi
tajemnica? - zachęca do jej przetłumaczenia.
Rzeczywiście
wynika z niej, że już niemiecka administracja sądowa w marcu 1944
roku sprostowała błąd. Co jak co, ale zwłaszcza w dokumentacji
Niemcy musieli mieć porządek. Okazało się, że dane Stanisława
Denysa przypisali zmarłemu w obozie na Sikawie innemu nastolatkowi,
Józefowi Dworaczykowi.
Stanisław
Denys wie, że padł ofiarą błędu. Dawno zapomniał już nazwisko
swego obozowego kolegi, ale jeszcze w latach pięćdziesiątych
wsiedli z żoną na junaka i poszukiwali jego rodziny w wioskach pod
Wieluniem. Bezskutecznie.
O
dziwo, ta historyczna pomyłka nie miała negatywnego wpływu na jego
życie. Zaraz po wojnie wyrobił sobie dokumenty na podstawie aktu
urodzenia, ale aktu zgonu nigdy nie prostował. Nie było wtedy
jeszcze ewidencji ludności, tym bardziej numerów PESEL…
W
1987 postanowił ubiegać się o odszkodowanie. Napisał do Zarządu
Głównego ZBOWiD i zaczął gromadzić dokumenty o pobycie w obozie
i "swojej" śmierci. Od jednego z urzędników usłyszał
wtenczas, że powinien to sprostować sądownie. – To ja mam
jeszcze płacić za to, że żyję? – pytał zdumiony.
Aneta
Papis, kierownik Urzędu Stanu Cywilnego Łódź-Centrum pierwszy raz
spotyka się z taką historią.
–
Ktoś musiałby o to zapytać, szukać, aby to w ogóle wyszło na
jaw – tłumaczy. A sam zainteresowany powinien iść do sądu, aby
ten akt unieważnić. – Ja także, jako organ, wystąpiłabym z
takim wnioskiem – zapewnia.
Co
do aktu zgonu Stanisława Denysa nie ma bowiem wątpliwości, że
jest on dotknięty błędem, bo nie chodzi o tego samego
człowieka.
Ile
jest takich przypadków w kraju? Nie wiadomo. W Polsce nadal nie ma
nawet centralnego rejestru aktów cywilnych. W Głównym Urzędzie
Statystycznym też takimi danymi nie dysponują.
Kilkanaście
lat temu Stanisław Denys stał się bohaterem filmu dokumentalnego
Marka Palczewskiego i Zbigniewa Natkańskiego, wyemitowanego w
łódzkiej telewizji. O człowieku, który ma "swój" grób
na Kurczakach, mówiło wtedy "pół Łodzi".
PS.
Stanisława Denysa prześladuje pech. Nie dość, że wystawiono mu
za życia akt zgonu i przyznano na cmentarzu miejsce na grób, to
wielokrotnie w dokumentach i w książce IPN przekręcono mu nazwisko
na "Denis". W akcie urodzenia i w dowodzie osobistym ma
prawidłową pisownię nazwiska…
Autor:
Błażej Torański