"KLEMENTYNA"
Zadzieraj c g ow do okna na trzecim pi trze, gdzie mieszka Klementyna,
ą ł
ę
ę
widz równocze nie szczyt wie y ko cio a parafialnego o okienkach
ę
ś
ż
ś ł
przymkni tych a luzjami niby zmarszczon powiek . Wie a ta robi wra enie
ę
ż
ą
ą
ż
ż
cz owieka drzemi cego ca y dzie ; o ywia si tylko rano, w po udnie i wieczór
ł
ą
ł
ń ż
ę
ł
na d wi k dzwonu. Ale Klementyna gra przez ca y dzie . Pasa e p yn ce
ź ę
ł
ń
ż ł ą
spod jej palców wylewaj si poza okno przez siatk zasuni tej firanki w
ą ę
ę
ę
w sk , g bok , ch odn ulic . Na mój trzykrotny dzwonek u bramy, sygna
ą ą łę
ą
ł
ą
ę
ł
pochodz cy z czasów kole e stwa z jej bratem - fortepian milknie raptownie,
ą
ż ń
firanka odchyla si . (Podziwiam zawsze atwo , z jak ta s aba kobieta
ę
ł
ść
ą
ł
potrafi nagle zahamowa rozp dzony instrument.) Klementyna ma mi co
ć
ę
ś
wa nego do powiedzenia. To co wa nego odnosi si przewa nie do jakiej
ż
ś
ż
ę
ż
ś
ksi ki, której potrzebuje, informacji lub znajomo ci z kim , g upstw, o które
ąż
ś
ś ł
mog aby si zwróci do kogokolwiek b d . Ale nasza przyja
nie polega na
ł
ę
ć
ą ź
źń
wyzyskiwaniu mo liwo ci partnera, lecz na zadawaniu sobie nawzajem
ż
ś
drobnych tematów przyja ni. Za nast pnym razem ja z kolei mam jaki
ź
ę
ś
interes do niej. Idzie o przet umaczenie z angielskiego stronicy biuletynu
ł
Instytutu Hydrobiologicznego. Doprawdy, gdyby nie przyja , nie wyrzek bym
źń
ł
si przyjemno ci zrobienia tego samemu; terminologia naukowa tego
ę
ś
angielskiego druczku pe na jest mi dzynarodowych uniwersalizmów
ł
ę
s ownych i aciny, z którymi daj sobie lepiej rad ni ona, a co do reszty, to i
ł
ł
ę
ę ż
tak musz jej po yczy s ownik angielsko-polski.
ę
ż
ć ł
Klementyna nie jest dla mnie kobiet . Patrz c na jej r k , blad i wymyt -
ą
ą
ę ę
ą
ą
Klementyna co pó godziny myje r ce - u wiadamiam sobie, e ca uj j bez
ł
ę
ś
ż
ł ę ą
przykro ci tylko dlatego, e jest tak nieskazitelnie czysta; brzydzi bym si ni ,
ś
ż
ł
ę ą
gdybym jej mia dotkn
ustami z jakim seksualnym zamys em. Jej profil na
ł
ąć
ś
ł
tle czarnego fortepianu jest równie nieskazitelny jak d o . Zarys jej czo a,
ł ń
ł
nosa, ust i brody przypomina rysunek artysty, poszukuj cego jakiego
ą
ś
ostatecznego wyrazu po ród dziesi tków niedoskona ych linii. Klementyna
ś
ą
ł
ma wi c nazbyt wysokie i g adkie czo o, cienki, obrysowany ostr lini nos i
ę
ł
ł
ą
ą
suche usta. Patrz c na ten profil, my l , e jeszcze jeden stopie w
ą
ś ę ż
ń
doskona o ci rysunku jej twarzy - a jej uroda by aby ju martwym symbolem.
ł ś
ł
ż
Ca a posta Klementyny pe na jest harmonii. I otoczenie pokoju, gdzie
ł
ć
ł
mieszka, ma w sobie ten sam ad, jest jakby powtórzeniem proporcji twarzy,
ł
r ki i stopy Klementyny. Ka dy drobiazg na konsolce zdaje si mie swoje
ę
ż
ę
ć
wyznaczone miejsce. Kiedy kr
c po pokoju i zatrzymuj c si ko o biblioteki
ążą
ą
ę ł
lub tapczanu, zdarza mi si wzi
jaki przedmiot do r ki, czuj , e
ę
ąć
ś
ę
ę ż
pope ni bym gwa t, gdybym nie po o y go c i le na tym samym miejscu. I
ł ł
ł
ł ż ł
ś ś
chocia zdaje mi si czasem, e Klementyna l edz c moje zachowanie, mówi
ż
ę
ż
ś
ą
oczami: Pozwalam ci zbi ten flakon, prosz bardzo, zrób to! - albo: Dlaczego
ć
ę
tak ostro nie obchodzisz si z tym albumem? Dalej, prze am mu grzbiet, tak
ż
ę
ł
jak to robisz ze swoimi ksi kami - nie mia bym odwagi. Ba, nawet wi cej,
ąż
ł
ę
brzydzi bym si uczyni co , co zam ci oby porz dek r odowiska, w którym
ł
ę
ć
ś
ą ł
ą
ś
Klementyna y je i do którego nale y. By mo e, e ju sam mroczny
ż
ż
ć
ż ż
ż
przedpokój, który musz przej
na ca d ugo , aby dosta si do pokoju
ę
ść
łą ł
ść
ć ę
Klementyny - nastraja mnie ponuro i narzuca mi jakie specjalne prawid a
ś
ł
zachowania si . Pachnie w nim grobowcem - by mo e od werniksu, którym
ę
ć
ż
po yskuj wisz ce rz dem obrazy, te, które nie dost pi y zaszczytu dostania
ł
ą
ą
ę
ą ł
si do salonu lub gabinetu.
ę
Aby j nak oni do grania, pytam: - W którym miejscu przerwa em ci? -
ą
ł
ć
ł
Klementyna odwraca si na wpó do klawiatury, k adzie lekko r k na
ę
ł
ł
ę ę
klawiszach, najpierw praw , po kilku uderzeniach w cza i lew . Odchyla si
ą
łą
ą
ę
jeszcze do mnie, jakby niepewna, czy gra dalej, czy te powoli wycofa
ć
ż
ć
znów praw r k , a potem lew . Ale widz c, e rozsiad em si na dobre w
ą ę ę
ą
ą ż
ł
ę
fotelu i zabra em si do przegl dania nielubianej przez ni lektury, u rnalu
ł
ę
ą
ą
ż
mód - gra dalej. Wystarczy mi rzuci od czasu do czasu jak
uwag
ć
ąś
ę
dotycz c kroju sukni, o której wiem, e jest w projekcie od kilku tygodni -
ą ą
ż
Klementyna zachowuje si wtedy jak podcinany rumak, a fortepian zaczyna
ę
rozbrzmiewa wszystkimi d wi kami z tak pasj , jakby w grze chodzi o
ć
ź ę
ą
ą
ł
w a nie tylko o to, e by doj
do tej ostatecznej doskona o ci i uderzy
ł ś
ż
ść
ł ś
ć
jednocze nie naraz we wszystkie klawisze. Sko czywszy, odrywa praw r k
ś
ń
ą ę ę
od fortepianu tak ostro nie, jakby s omk od ba ki mydlanej. Lew trzyma
ż
ł
ę
ń
ą
jeszcze przez chwil na klawiaturze dla uciszenia rozedrganego instrumentu.
ę
Potem nagle odwraca si do mnie i mówi z wyrzutem:
ę
- Domy lasz si przecie , e to suknia dla Zosi, a nie dla mnie. Nie jestem ju
ś
ę
ż ż
ż
w tym wieku, kiedy nosi si sukienki do kolan i bez dekoltu...
ę
Rozmawiamy wi c o stylach w modzie, o tych wyrafinowanych oprawach
ę
kobiecego cia a; o poezji, o mi o ci bohaterów w powie ciach; o idea ach; o
ł
ł ś
ś
ł
muzyce. Rzadko o polityce.
Klementyna ma umys c is y, pragmatyczny. Kiedy mowa, dajmy na to, o
ł ś ł
uczuciach w poezji, nie poprzestaje na tym, aby przyj
do wiadomo ci ich
ąć
ś
istnienie; chce zrozumie ich r ód a, przyczyny, wielko
i cel. Bywa nawet,
ć
ź
ł
ść
e ja, uchodz cy w jej poj ciu za materialist , jestem zmuszony przypomina
ż
ą
ę
ę
ć
jej, e wzrusze nie mierzy si a dnymi instrumentami pomiarowymi.
ż
ń
ęż
- Och! - powiedzia a mi kiedy ze smutkiem. - Ty mo esz wielu rzeczy nie
ł
ś
ż
rozumie , bo y jesz nimi. yjesz w wolnym w iecie. Ale ja... - i us ysza em
ć
ż
Ż
ś
ł
ł
co , czego sobie nie przypominam dobrze, ale z czego wynika oby, e kto
ś
ł
ż
ś
tak samotny jak wi zie , aby móc wyobrazi sobie uczucia, musi je t umaczy
ę ń
ć
ł
ć
na poj cia.
ę
- To mo e by równie silne jak doznawanie - zauwa y em.
ż
ć
ż ł
- Mo liwe - powiedzia a krótko i nie rozmawiali my wi cej na ten temat.
ż
ł
ś
ę
Rzadko kiedy zostaj u Klementyny na obiedzie. Czasem jednak, zw aszcza
ę
ł
gdy moich rodziców nie ma w domu, korzystam z zaproszenia. Zasiadaj
ą
wtedy przy stole: matka Klementyny, blada i milcz ca, podobna w czym ,
ą
ś
mo e w ruchach, do Klementyny, cho zewn trznie zupe nie inna, i ojciec
ż
ć
ę
ł
Klementyny, nerwowy, ruchliwy, zapewniaj cy za ka dym razem, e
ą
ż
ż
konwenanse s zabaw pró niaków i przynaglaj cy s u c do szybszego
ą
ą
ż
ą
ł żą ą
podawania. Zachowuje si przy stole swobodnie, lecz z t swobod , spod
ę
ą
ą
której przeziera ceremonialno . Doznaj zawsze niemi ego uczucia, jakby
ść
ę
ł
odst pstwa od zasad przeznaczone by y specjalnie dla mnie, e traktuje mnie
ę
ł
ż
troch jak sztubaka, któremu trzeba u atwi sytuacj . Jego go cinna
ę
ł
ć
ę
ś
tolerancja ka e mu w rozmowie ze mn pochwala socjalizm jako ustrój
ż
ą
ć
przysz o ci (cho nie tera niejszo ci) i zgadza si na punkcie sztuki
ł ś
ć
ź
ś
ć ę
nowoczesnej (jakkolwiek dla niego, jak przyznaje, niezrozumia ej). Czasem
ł
wydaje mi si po prostu wstr tny. Takie ust pstwa nic go przecie nie
ę
ę
ę
ż
kosztuj ; warte s akurat tyle, co uprzejmy u miech, jakim darzy ludzi
ą
ą
ś
k aniaj cych mu si na ulicy.
ł
ą
ę
Ojciec Klementyny prowadzi rozleg e interesy. Kupuje lasy na pniu,
ł
eksportuje beczki do Anglii, skrzynki do Palestyny; sprowadza skóry z
Argentyny i garbniki ze Szwecji. Zaledwie czasem, w azience, mo na
ł
ż
napotka l ad wielkich transakcji, które odbywaj si gdzie daleko st d. To
ćś
ą ę
ś
ą
Merkury uroni tam na posadzk jedno pióro ze swego skrzyd a: arkusik
ł
ę
ł
seledynowego papieru z wyci giem konta banku holenderskiego lub prospekt
ą
z cudzoziemskim napisem handlowym i przyklejon próbk egzotycznego
ą
ą
towaru. Z nieuchwytnych transakcji ojca Klementyny sp ywaj na dom tylko
ł
ą
pieni dze. Przedmioty transakcji ojca Klementyny zalegaj tymczasem
ą
ą
gdzie daleko wn trza magazynów i pi trz si w lukach frachtowców
ś
ę
ę ą ę
oceanicznych. Biuro, gdzie urz duje ojciec Klementyny, za atwia tylko terminy
ę
ł
i ilo ci towarów, okr aj cych z daleka spokojne miasto i cichy dom, w którym
ś
ąż ą
si sypia, jada i s ucha muzyki. I gdzie przy obiedzie nie mówi si o
ę
ł
ę
interesach.
Nie lubi obiadów u Klementyny z powodu przyt aczaj cej atmosfery
ę
ł
ą
zale no ci od jej ojca, mimo e jest on dosy kulturalny i do
pewny siebie
ż ś
ż
ć
ść
na to, aby jej zbytnio nie akcentowa .
ć
- Ach, wszystko zawdzi czam ojcu - wyzna a mi kiedy Klementyna.
ę
ł
ś
- Jak to? - zdziwi em si . - Twoje wykszta cenie, twoja muzyka, wyzwolenie
ł
ę
ł
intelektualne - to przecie twoja osobista zas uga.
ż
ł
- A e by wiedzia , e nie. Ojciec stworzy mi warunki, o jakich kto inny
ż
ś
ł ż
ł
ś
móg by tylko marzy .
ł
ć
- Masz talent!
- Ale jestem s aba. Jestem te za s aba, aby si wyzwoli z tego, czemu
ł
ż
ł
ę
ć
zawdzi czam wszystko, czym jestem - mówi Klementyna.
ę
- Tak, aby i
naprzód, trzeba umie zdoby si na bezwzgl dno , a nawet
ść
ć
ć ę
ę
ść
niewdzi czno
- mówi pó artem.
ę
ść
ę łż
Klementyna podnosi na mnie oczy, du e, pod u ne, o tak ostro i g boko
ż
ł ż
łę
zarysowanych kraw dziach powiek, e wida wyra nie dwie kropelki l ni ce
ę
ż
ć
ź
ś ą
w wewn trznych k cikach, tam, sk d wyp ywaj zy.
ę
ą
ą
ł
ął
Stosunek ojca do Klementyny musi mie w sobie co z prawa w asno ci i
ć
ś
ł
ś
wy cznego dysponowania. Mimo bliskiej za y o ci, jaka nas czy, nie
łą
ż ł ś
ł ą
rozmawiamy nigdy na tak delikatne tematy, abym si móg dowiedzie ,
ę
ł
ć
dlaczego Klementyna nie koncertuje, dlaczego nie wyje d a za granic , jaki
ż ż
ę
sens ma siedzenie tu, na pó prowincji i poprzestawanie na nadchodz cej co
ł
ą
miesi c paczce nut z Lipska.
ą
Ojciec Klementyny jest cz owiekiem muzykalnym. Cz sto wieczorem, gdy
ł
ę
Klementyna gra, uchyla drzwi od swego gabinetu, aby pos ucha którego z
ł
ć
ś
ulubionych przez niego scherz czy nokturnów. Potem drzwi zamykaj si
ą ę
nagle, jakby ten, kto s ucha, raptem ockn si : do
tych sentymentów!
ł
ął ę
ść
Czasem, cho rzadko, ojciec Klementyny przychodzi do jej pokoju i w
ć
bon urce, z papierosem w r ku, przysiada na por czy fotela. Kiedy fortepian
ż
ę
ę
milknie, mówi, sk aniaj c si lekko w moj stron : - Wie pan, s ysza em
ł
ą
ę
ą
ę
ł
ł
przedwczoraj Rubinsteina. Co nies ychanego! To ju nie palce, nie d wi ki,
ś
ł
ż
ź ę
nie fortepian, tylko modelowanie jakiej prawie dotykalnej substancji. Co w
ś
ś
rodzaju rze biarstwa. No, po prostu brak s ów. - Gaw dzimy chwil . Wypala
ź
ł
ę
ę
papierosa osadzonego w d ugim ustniku i wraca do siebie.
ł
Klementyna ma m odsz siostr , Zosi , któr znam z tego, e lubi wchodzi
ł
ą
ę
ę
ą
ż
ć
do pokoju Klementyny bez pukania, nawyk, przyprawiaj cy Klementyn o
ą
ę
wybuch z ego humoru.
ł
- Nie jeste my par kochanków - m iej si widz c, e Klementyna potrafi a
ś
ą
ś
ę ę
ą ż
ł
si a zarumieni przez takie g upstwo.
ę ż
ć
ł
- Nie lubi tych manier u mojej siostry - odpowiada obco i wynio le i
ę
ś
przymyka na sekund powieki. Zosi znam tak e st d, e prawie zawsze
ę
ę
ż
ą ż
spó nia si do obiadu z powodu jakiej wycieczki krajoznawczej czy
ź
ę
ś
rysunkowej. Opowiada z o ywieniem o kole ankach, bliskim ko cu roku
ż
ż
ń
szkolnego, weso ych g upstwach i figlach. Odwraca przy tym tak
ł
ł
demonstracyjnie g ow , e matka zmusza j w ko cu do zwrócenia uwagi na
ł
ę ż
ą
ń
moj obecno
przy stole. Zosia raczy mi zaledwie skin
g ow gestem,
ą
ść
ąć ł
ą
który wzbudza ogóln weso o . Ojciec kiwa z politowaniem g ow , u miecha
ą
ł ść
ł
ą ś
si i dzi kuje nam wszystkim, Zosia, zdaje si , jest t osob , której du o
ę
ę
ę
ą
ą
ż
wolno z tytu u wieku, którego nie obowi zuj jeszcze zbyt rygorystyczne
ł
ą ą
konwenanse. A kto wie, czy Zosia, to prawie dziecko, nie zaczyna ju
ż
wywalcza sobie jakich nowych, nie znanych w tym domu praw?
ć
ś
Z Klementyn chodzimy cz sto do teatru. Na punkcie starannego ubierania
ą
ę
si zgadzamy si oboje najzupe niej. Od wi tno
stroju zmusza do
ę
ę
ł
ś ę
ść
konwenansu zajmowania miejsc co najmniej w po owie parteru i do specjalnej
ł
uwagi na to, co si dzieje na scenie. Mój ko nierzyk i gors i jej fryzura
ę
ł
utrzymuj nasze g owy jak w protezie, a uczucia i wzruszenia w pewnych
ą
ł
koniecznych ramach. Z teatru pod a my za to ra nym krokiem do domu.
ąż
ź
Bior j pod rami , gdy zdaje mi si , e modna w owych czasach d uga
ę ą
ę
ż
ę ż
ł
suknia gotowa zapl ta jej nogi. Wieczór teatralny jest z udzeniem zmys ów.
ą ć
ł
ł
Trzymaj c Klementyn pod rami dotykam chwilami jej okr g ej, osadzonej
ą
ę
ę
ą ł
nieco z boku piersi. Wprawdzie dotkni cia te nie s a dn , nawet najbardziej
ę
ąż
ą
delikatn pieszczot , ale po prostu wynikaj z arytmii kroków - Klementyna
ą
ą
ą
pozwala mi domy la si , e je l e zrozumia a. Zapytuje, która godzina,
ś ć ę ż
ź
ł
podaje si w przód, jakby do szybszego chodu (w czym przeszkadza jej
ę
zreszt suknia), porusza si sztywno i obco. Niebawem te e gnamy si pod
ą
ę
żż
ę
drzwiami jej domu, dok d j odprowadzam.
ą ą
Mi dzy mn a Klementyn pozosta o pewne g upie zdarzenie, którego
ę
ą
ą
ł
ł
doprawdy nie rozumiem. Wpad em kiedy do niej o niezbyt stosownej porze,
ł
ś
w niedziel , na par minut przed wyj ciem ca ej rodziny na msz . By o to
ę
ę
ś
ł
ę
ł
jako przed moim wyjazdem po wakacjach na uniwersytet. Poniewa rodzice
ś
ż
Klementyny byli lud mi do przesady tolerancyjnymi i uwa ali, e nale y raczej
ź
ż
ż
ż
pope ni grzech ni nietakt (to jest grzech niepój cia Klementyny do ko cio a
ł ć
ż
ś
ś ł
raczej ni grzech niego cinno ci, odprawienia mnie z domu lub, co gorsza,
ż
ś
ś
wci gni cia mnie na przekór moim przekonaniom na msz ) - wobec tego
ą ę
ę
Klementyna pozosta a w domu, a po chwili, kiedy rodzice wyszli ju pewnie
ł
ż
do pobliskiego ko cio a, udali my si na spacer, omijaj c jego najbli sz
ś ł
ś
ę
ą
ż ą
okolic .
ę
Klementyna by a niebywale o ywiona, opowiada a o rozmaitych g upstwach,
ł
ż
ł
ł
o swoim dzieci stwie, potem na odmian o meblach i firankach. Doprawdy
ń
ę
nie pami tam ju wszystkiego, o czym rozmawiali my wtedy; by y to rzeczy
ę
ż
ś
ł
tak odbiegaj ce od zwyk ego tematu! Klementyna zachowywa a si troch jak
ą
ł
ł
ę
ę
sztubak, który uciek z nabo e stwa szkolnego bocznymi drzwiami i teraz
ł
ż ń
p awi si z rozkosz w zakazanym y wiole grzechu.
ł
ę
ą
ż
- Czy ty naprawd nie chodzisz nigdy do ko cio a? - pyta w jakiej chwili
ę
ś ł
ś
Klementyna prawie z rado ci w g osie.
ś ą
ł
- Owszem, chodz - tylko, widzisz, ja jestem tym niepoprawnym ateist , dla
ę
ą
którego obecno
na mszy nie jest takim wstrz sem jak na przyk ad dla
ść
ą
ł
ciebie ucieczka "poza ko ció ". Za o y bym si , e w tej chwili, w g bi
ś ł
ł ż ł
ę ż
łę
swojego katolickiego sumienia, czujesz si jak zb kana owieczka. Podczas
ę
łą
gdy ja, znalaz szy si przygodnie na mszy - zdarza mi si to od czasu do
ł
ę
ę
czasu, tak jak zdarza mi si bywa czasem u zapomnianych znajomych albo
ę
ć
w opuszczonych miejscach - jakby ci to powiedzie , nie poczuwam si do
ć
ę
a dnego grzechu... przeciwko wierze.
ż
- Ale ty jeste jednak, na swój sposób, cz owiekiem wierz cym! - wykrzykuje
ś
ł
ą
ni st d ni zow d Klementyna takim tonem, jakbym zawiód jej nadzieje. Czy
ą
ą
ł
ż
przed chwil nie da em jej wystarczaj co cynicznego dowodu mojej niewiary?
ą
ł
ą
W tym momencie, okr ywszy spacerem miasto, znale li my si z powrotem
ąż
ź ś
ę
w pobli u ko cio a. Rozleg y si uderzenia zegara, a potem pierwsze d wi ki
ż
ś ł
ł
ę
ź ę
dzwonów z pobliskiej wie y. Klementyna porywa raptem moj r k i poci ga
ż
ą ę ę
ą
mnie do bramy:
- Uciekajmy!...
Wybucham g upim m iechem i ogl dam si poza siebie. Nic si nie dzieje.
ł
ś
ą
ę
ę
G ównym wyj ciem wysypuje si z wolna t um ludzi. M czy ni nak adaj
ł
ś
ę
ł
ęż
ź
ł
ą
ostro nie od wi tne kapelusze. Bocznymi drzwiami wychodzi m odzie
ż
ś ę
ł
ż
szkolna.
Jakimi sennymi podwórzami, uliczkami i przej ciami, zapomniany- mi od
ś
ś
czasu dzieci stwa, wyprowadza mnie Klementyna nad rzek , p yn c
ń
ę ł ą ą
spokojnie w ród zielonych, zasianych rajgrasem skwerów, mi dzy bulwarami
ś
ę
i drewnianymi balaskami.
- Co za g upi pomys , Klementyno! - mówi , z trudem panuj c nad atakami
ł
ł
ę
ą
m iechu. - Przed czym tu ucieka ? Nie by o przed czym ucieka ! Nie
ś
ć
ł
ć
jeste my uczniakami z czwartej gimnazjalnej! Twoi rodzice b d si
ś
ę ą ę
spowiada z grzechów przeciw przykazaniu ko cielnemu, poniewa nie
ć
ś
ż
chcieli uchybi konwencjom towarzyskim. Kazali ci bawi mnie... - szydz .
ć
ć
ę
Klementyna nie patrzy na mnie. Z torebki wydobywa chusteczk i przyk ada
ę
ł
j do swoich zaognionych pod pudrem policzków. Mówi:
ą
- Nie chodzi o to. Nie zale y mi na moich rodzicach. - A po chwili, jakby
ż
znalaz szy wreszcie wyt umaczenie, dodaje silniejszym g osem:
ł
ł
ł
- Nie chcia am, e by Zosia widzia a, e nie by am na mszy. To takie g upie
ł
ż
ł ż
ł
ł
dziecko!...
Poprawia puder na policzkach i dodaje jeszcze:
- Wracajmy do domu.
Wojna nie oszcz dzi a i domu Klementyny. Jej ojciec wyjecha za granic na
ę ł
ł
ę
dzie przed wybuchem. Ten przewiduj cy cz owiek interesów oceni jej
ń
ą
ł
ł
trwanie nie na d u ej jak na sze
miesi cy, na taki te okres wydzieli
ł ż
ść
ę
ż
ł
rodzinie pieni dzy, pozwalaj c w razie jakich nieprzewidzianych trudno ci
ę
ą
ś
ś
naruszy kapita , jaki mia w obrazach. Dotyczy o to oczywi cie tylko tych
ć
ł
ł
ł
ś
wisz cych w przedpokoju, "trzeciorz dnych" Holendrów, Niemców i kopii.
ą
ę
Pieni dzy wystarczy o rzeczywi cie - do dnia, kiedy matce i siostrom
ę
ł
ś
pozwolono spakowa po dwie walizy i wynosi si do
ć
ć ę
"Generalgouvernement". Zatrzyma y si w Warszawie u krewnych, w tej
ł
ę
Warszawie, która si sta a teraz dla wielu bezdomnych - stolic . I tu przez
ę
ł
ą
pi
lat, aby utrzyma rodzin , musia a Klementyna robi co , co jej na
ęć
ć
ę
ł
ć
ś
pewno nie przychodzi o z atwo ci . - Mój Bo e, z pocz tku nawet nie umia a
ł
ł
ś ą
ż
ą
ł
- mówi powa nie Zosia. Klementyna grywa a tanga i fokstroty w jakiej
ż
ł
ś
restauracyjce czy szynku, na roztrz sionym jak sieczkarnia pianinie. - I jaka
ę
by a dumna z tego, e na co si przydaje. Tak cz sto, tak cz sto my la a i
ł
ż
ś ę
ę
ę
ś ł
wspomina a pana - powtarza Zosia nalewaj c herbat . Rzuca mi spojrzenie,
ł
ą
ę
jakby mi chcia a co jeszcze powiedzie . Nie wiem, do czego to spojrzenie
ł
ś
ć
mia oby si odnosi . Nie znam w a ciwie Zosi zupe nie. By a jeszcze takim
ł
ę
ć
ł ś
ł
ł
dzieckiem w czasach mojej przyja ni z Klementyn . A teraz Zosia jest
ź
ą
m atk i mieszka z obcym zupe nie dla mnie cz owiekiem, w pokoju
ęż
ą
ł
ł
pachn cym w ie
zapraw murarsk i pokostem. Podnosz oczy i patrz za
ą
ś
żą
ą
ą
ę
ę
okno na bladoró owy, zamglony na horyzoncie widok. Jest on niezrównanie
ż
lekki i weso y, mimo i z o ony jest z gruzu ceglanego, ostrej bieli w ie ego
ł
ż ł ż
ś
ż
tynku i mocnej, jakby w ie o odros ej zieleni. Nie czuj ani a lu, ani nawet
ś
ż
ł
ę
ż
zak opotania z powodu m ierci Klementyny. Wraz z ni umar o wszystko,
ł
ś
ą
ł
tak e i to, czego o niej... nie wiedzia em. A w ko cu wa ne jest przecie tylko
ż
ł
ń
ż
ż
to, co si wie.
ę
No i Klementyna pewnego dnia, by o to w dniu wybuchu powstania,
ł
zamkn wszy pianino na klucz - aby go nie rozklekotano do reszty - i
ą
z o ywszy nuty, wysz a z restauracji na ulic . Wysz a - ale nie wróci a do
ł ż
ł
ę
ł
ł
domu. Zgin a po drodze? Nie, po prostu rozp yn a si bez l adu. Zosia
ęł
ł ęł
ę
ś
opowiada o tym zbyt rzeczowo, przytaczaj c relacje ostatnich, którzy j
ą
ą
widzieli. Dla mnie Klementyna rozp yn a si tak, jak niknie ma o wyrazisty,
ł ęł
ę
ł
zbyt delikatny rysunek profilu, ogl dany przy zapadaj cym zmierzchu.
ą
ą