MAY GRETHE LERUM
ZMIERZCH SŁOŃCA
ROZDZIAŁ I
Sankt Petersburg, wiosna 1722
Nie wiedziała, czy to powolne kołysanie powozu, wciąż ten sam stukot końskich kopyt
o kamienny bruk, czy po prostu widok cerkwi Świętej Trójcy przypomniał jej tamtą noc. Tym
razem stangret powoził dużo ostrożniej, mimo to odczuwała ból w całym ciele za każdym
razem, gdy powóz skręcał lub podskakiwał na wybojach.
Nadjana nie udawała się teraz do kościoła, jechała do samego zamku. Jeśli się dobrze
orientowała, Karl Martin nie nosił już noża ukrytego w cholewie ani nie zamierzał mordować
cara. Zdarzało się wprawdzie, że dostrzegała jeszcze w jego wzroku tamtą nienawiść, wciąż
też nie była pewna, z kim się spotyka. W narodzie nadal się gotowało, ale nie tak bardzo jak
wtedy, zaraz po śmierci carewicza Aleksego. Kiedy Piotr Wielki całował zimną twarz syna na
pożegnanie podczas pogrzebu, zgromadzony tłum kipiał nienawiścią.
Wciąż jeszcze pamiętała tamten lodowaty chłód, jaki przenikał ją mimo letniego
upału, chłód płynący od ludu, który w tym momencie nienawidził swego cara.
Pamiętała też lata, które nadeszły potem, lata nie kończącej się kary bożej spadającej
na Piotra Wielkiego.
Nie był już tak chętnie zapraszany do pięknych salonów Europy jak dawniej.
Opinia barbarzyńcy i dzikusa podkopywała szacunek, jaki królowie i ich poddani
żywili niegdyś dla rosyjskiego niedźwiedzia. A kiedy jego młodszy syn, Piotr, zmarł na
czarną ospę, nic nie było już w stanie go uratować. Nadjana wiele razy widziała władcę
płaczącego, także w chwilach wielkich zwycięstw. Rosyjski car nie radował się nawet
wówczas, gdy zostało spełnione jego największe marzenie i stanął jako dowódca na pokładzie
pierwszego zbudowanego w Rosji okrętu. „Staryj Dub" nie mógł zastąpić carowi
wszystkiego.
Coś jednak mu jeszcze zostało, przynoszące pociechę objęcia licznych kochanek oraz
zawsze optymistycznie usposobiona caryca Katarzyna.
To do niej właśnie jechała teraz Nadjana, do tej prostej kobiety, która została
małżonką cara i współwładczynią Rosji. Nadjana polubiła Katarzynę od pierwszej chwili,
chociaż ta bywała często i ordynarna, i nieobliczalna. Jesteśmy ulepione z tej samej gliny,
myślała Nadjana. Dwie umęczone, biedne dziewczyny, które los zdmuchnął niczym liście w
jesiennej wichurze. Jedną uczynił Wielką Matką Rosji. Drugą zaś królową carskich nierzą-
dnic, panią najpiękniejszego i najsłynniejszego pałacu uciech na świecie.
Nie odczuwała radości na myśl o tym, z utęsknieniem czekała, aż będzie się mogła
położyć na jednym z obitych jedwabiem szezlongów Katarzyny, a zarumieniona gospodyni
zacznie jej opowiadać wesołe historie lub flirtować ze swoim starannie ukrywanym przed
światem kochankiem Willim.
Katarzyna wiodła niebezpieczne życie. Nadjana również. Karl Martin także, on
nieustannie balansował na krawędzi katastrofy. Sam Piotr też ściągał sobie na głowę
niebezpieczeństwa, gdziekolwiek się znalazł.
Zmęczona Nadjana oparła się wygodnie, próbowała nie myśleć o bólu, który
podskakujący na wybojach powóz wywoływał w jej ciele. Wkrótce będzie na miejscu.
Wkrótce, wkrótce...
Popołudnia w zamku stanowiły zawsze bardzo przyjemną chwilę odpoczynku od
zmartwień i kłopotów. Dużo starsza Nadjana żywiła do carycy macierzyńskie uczucia.
Zresztą zadowolona uświadomiła sobie, że myśl o tym, iż nigdy nie zostanie matką, że ród
wyginie wraz z jej śmiercią, nie sprawiała jej już bólu.
Katarzyna zadbała o lektykę. Nadjana nie bardzo to lubiła, stwierdzała jednak, że stało
się już zwyczajem. Wysokie marmurowe schody wiodące do najbardziej osobistych pokojów
carycy były udręką. Kiedy Nadjana ostatnio próbowała na nie wejść, jedno biodro ją zawiodło
i w końcu dwaj ubrani na niebiesko mężczyźni musieli wnieść ją na górę niczym zarżnięte
zwierzę. Katarzyna nawymyślała im za mało uprzejme zachowanie i każdemu kazała
wymierzyć dziesięć biczów. Obaj służący kłaniali się zaczerwienieni, ale Nadjana nigdy wię-
cej ich już nie widziała.
- Gamonie! Durne Ruski! Gówniarze, pozbawieni wyobraźni głupcy...
- Jesteś wobec nich zbyt surowa, Katarzyno! Uważaj, żebyś nie przebrała miary.
- Nie! Oni zniosą wszystko. Powiedziałam ci już, to Ruski. Urodzeni niewolnicy!
Nadjana wolno skinęła głową, poprawiła sobie poduszki. Ciało opadło z powrotem na
wygodne posłanie, również Katarzyna na swoim ogromnym tapczanie przewróciła się na
drugi bok. Mebel zrobiono w Wenecji, złociste drewno pięknie wypolerowano i pokryto
twardą warstwą wosku. Tapczan był prosty, bez specjalnych ozdób, ale posiadał ciężar i
dostojność bardzo odpowiednią dla carycy.
- Czy słyszałaś już o lodowym święcie? - zapytała Katarzyna, kiedy zostały same.
Nadjana zmarszczyła brwi pod maseczką.
- Nie. Bal, teraz?
- To Will podsunął mi ten pomysł - odparła caryca i mrugnęła porozumiewawczo do
towarzyszki. Pochyliła się do przodu tak, że jej ciężkie, białe piersi o mało nie rozerwały
obszytego złotem wycięcia sukni. Szlachetne kamienie na staniku migotały, oczy carycy mia-
ły ten sam ciemny blask.
Bardzo lubię Willa, wiesz... on sprawia, że czuję się młoda! No i ma tyle zabawnych
pomysłów. Powiedz mi, Nadja, ty która widziałaś tyle świata... czy Anglicy są zawsze tacy
zabawni?
- Nie wiem - odparła Nadjana znużona. Mogłaby opowiedzieć Katarzynie o tych
angielskich oficerach, którzy mieli zwyczaj wpadać do Skjasry i zabawiać się tam z
udręczonymi więźniarkami.
- On w każdym razie zawsze wymyśli coś śmiesznego. Czy pamiętasz Witię? Tak go
nazywaliśmy, tę oślizgłą rybę.
- Syna Barańskich?
- Tak! Jego, tego głupka. Car wtrącił go do więzienia, on podobno jeszcze żyje. Taki
był rozpieszczony, delikatny, mogłabym się założyć, że już dawno umarł. Ale żyje, Will
widział go przy kopaniu rowów.
- Do czego ty zmierzasz, Katarzyno?
- Lodowy bal. Przedstawienie. Teatr! Urządzimy pożegnalny bal, którego Sankt
Petersburg nigdy nie zapomni!
- Ale przecież macie wyruszać na wojnę... Czy nie bardziej wypadałoby świętować po
powrocie do domu?
Oczy Katarzyny zrobiły się wąziutkie.
- Nie sprzeciwiaj mi się, Nadjano! Nikt nie potrafi zorganizować świetniejszego balu
niż ty. Musisz mi pomóc!
Nadjana westchnęła, ze zmęczenia zaczynało jej się kręcić w głowie. Może to też
wino, które wypiła, było przecież ciężkie, mocne i słodkie.
- Pomogę ci, Katarzyno.
- Oczywiście! Jesteś moją najlepszą przyjaciółką. Tęga kobieta uniosła w górę dwie
zaciśnięte pięści.
- A może nie jesteś?
Nadjana uśmiechnęła się blado. Napotkała spojrzenie brązowych oczu, w których nie
było już rozbawienia, teraz to już inna kobieta z nią rozmawiała, a nie tamta żądna zabawy,
uwielbiająca dekadencję caryca. Biedną dziewczynę z Litwy łatwiej było lubić.
- Moja kochana... wiesz, że cię nie zawiodę. Caryca w zamyśleniu uniosła kieliszek
pełen wina, przez chwilę milczała, po czym strzeliła palcami i do pokoju wkroczył długi
szereg karłów, tresowanych zwierząt, żonglerów i błaznów.
- Popatrz na nich! Znają nowe sztuczki, nowe rozrywki. Przepędziła wesołków,
wezwała kucharzy. Nadjana jednym uchem słuchała wykładów o niezwykłych daniach, jakie
każdy z nich chciałby przygotować.
Na koniec wprowadzono niewielkiego mężczyznę o szarej brodzie.
- A oto mój najważniejszy ostatni wynalazek - powiedziała Katarzyna z tajemniczą
miną. - Jest rzeźbiarzem. Robi posągi najpotężniejszych ludzi świata. Tworzy również rzeźby
do kościelnych ołtarzy. Przybył tutaj, wraz z czternastoma swoimi pomocnikami, na moje we-
zwanie. Właśnie w tej chwili dwustu żołnierzy wraca z Uralu. A wiesz, Nadju, co oni wiozą?
Lód! Tysiące bloków lodu!
Opadła z powrotem na poduszki.
- Ci, którzy to zobaczą, nie uwierzą własnym oczom. Piotr będzie ze mnie bardzo
dumny...
Nadjana uważnie przyglądała się Katarzynie. Tamta przymknęła oczy. Rzeźbiarz i
służący sprawiali wrażenie zaszokowanych. Caryca nie była sobą, mówiła o carze, używając
tylko jego imienia, a w jej głosie brzmiała taka tęsknota i żal! To naprawdę nie przystoi, żeby
się tak obnażać w obecności poddanych. Nadjana miała ochotę podejść do tej ogromnej
kobiety, objąć ją i przytulić. Musiała jednak czekać, czekać, aż wszystkie przemykające się
istoty na dobre opuszczą komnaty carycy. Wtedy może Katarzyna opowie jej, dlaczego jest
taka podniecona i zarumieniona, i dlaczego głos jej się łamie.
Wino przestawało działać.
Nadjana słyszała szmer rozmów, zbliżający się i oddalający, unosił się nad nimi ostry
głos Katarzyny, napominający jakichś artystów, którzy mieli uczestniczyć w przygotowaniach
do balu.
Na koniec głośno klasnęła w dłonie i kazała wszystkim się wynosić.
- Nadjana, ty zostajesz!
Caryca wyglądała na zirytowaną. Zaraz jednak pochyliła głowę.
- Jesteś chyba bardzo zmęczona, staruszko. Widzisz, ja wciąż zapominam, że nie
jesteś już młoda. Ta twoja maseczka... to naprawdę znakomity pomysł. Kto wie, może ja
sama też... To wszyscy ci idioci musieliby przestać szeptać po kątach o moim podwójnym
podbródku!
- Oni są tylko zazdrośni, wiesz o tym dobrze. Jesteś wspaniałą kobietą!
Naprawdę nie było w tym kłamstwa, bo Nadjana starała się nie zauważać nalanego
ciała, wielkiego nosa i twarzy noszącej na sobie dziedzictwo wielu pokoleń trudzą- cych się w
słońcu i wietrze. Caryca była niegdyś kochanką niemieckiego pastora. To równie
niewiarygodne jak historia Nadjany.
Katarzyna westchnęła.
Z uśmieszkiem zadowolenia szeptała:
- Will uważa, że jestem bardzo interesująca... Daje mi w prezencie kandyzowane
owoce i słodkie ciastka, mówi, że moich wdzięków nigdy za dużo...
- Pozwalasz mu na wiele, Katarzyno. Pomyśl o... - Nadjana nie odważyła się
wymówić imienia cara, wiedziała, że natychmiast wzbudziłoby uwagę tych, którzy z
pewnością nasłuchują za ciężkimi zasłonami i pięknymi parawanami.
- Och, tak... na wiele, na wiele... Caryca wybuchnęła śmiechem. Twarz jednak
pozostała nieruchoma.
- Piotr ma tyle innych zmartwień... ja go prawie nie widuję. Boję się, Nadjano.
Bardzo się boję. Mołdawianka jest w mieście.
Nadjana wiedziała o Marii Kantemir. Jest młoda, bardzo młoda, to córka jednego z
mołdawskich książąt. Jej ojciec zdradził sułtana i opuścił starych sojuszników z Turcji, by
towarzyszyć Piotrowi Wielkiemu na wojnę. Marię pchnął prosto w ramiona lubieżnego
Rosjanina i była to przemyślana strategia: car niebawem stanie się najpotężniejszym ze
wszystkich władców. Potężniejszym niż sułtan, niż ci wszyscy bezkrwiści królowie panujący
w zmęczonej wojną Europie. I kiedy rosyjski niedźwiedź znudzi się swoją bladą i tłustą
chłopką, którą nazywa małżonką, odeśle ją z pewnością tak samo daleko, jak odesłał poprze-
dnią carycę. A wtedy Maria Kantemir będzie blisko...
- On jest stary - szepnęła Katarzyna najpierw z goryczą, a potem z niechęcią. - Jest
stary, mój Piotr... mój nieszczęsny Piotr...
Nadjana przysunęła się do wygodnego posłania Katarzyny i położyła diun na jej
ramieniu.
- On cię kocha... słyszałam m najmniej tysiąc razy, jak to mówił. „Dla mnie nie ma
droższejani wierniejszej niż Katarzyna..."
- Wierna? Droga? Oczywiście -, tylko dlaczego nie ma go przy mnie? Dlaczego on
nie może... boję się swoje życie, Nadjano! Znasz przecież cara!
Tak, ja też się boję. To człowiek nieobliczalny. Jest jak niedźwiedź, ale ciebie nie
zdradzi - powiedziała Nadjana z mocno bijącym sercem.
- Nie próbuj mnie pocieszać, Nadjano. Wiesz wszystko równie dobrze jak ja. Car
zamordował własnego syna. Roztrzaskał czaszki wielu najlepszym budowniczym swoich
okrętów za byle co, bo pozwolił, by kierował nim gniew... mordował i nadal morduje. Nie
mówię już o tych biedakach, którzy umierają z głodu lub zamęczeni na śmierć w lochach. On
morduje własnymi rękami, Nadju! Morduje, nie bacząc, czy to wrogowie, czy zasłużeni
przyjaciele!
Nadjana musiała przyznać Katarzynie rację. Car był śmiertelnie niebezpiecznym
wrogiem. Mógł być jednak równie niebezpiecznym przyjacielem. Ktoś, komu w jednej chwili
dawał władzę i obsypywał zaszczytami, mógł już w następnej chwili patrzeć nieruchomymi
oczyma w niebo lub zostać ścięty.
Ona cieszyła się zaufaniem cara niemal od chwili, gdy przybyła do domu, do Rosji.
Nie raz była przekonana, że może na nim polegać. Szybko jednak nauczyła się, że car nie
mierzy przyjaźni inaczej niż z dnia na dzień. Dpóki była wobec niego szczera, tolerował
najbardziej śmiałe upomnienia i przytyki. Odkąd jednak dowiedziała się o przychylności
Karla Martina dla odsuniętego carewicza Aleksego, odbierała podejrzliwość Piotra z uczu-
ciem piekącego niepokoju w żołądku. Jego ciemne oczy przenikały ludzi na wylot. Może
tylko dzięki maseczce Nadjana, wciśnięta pomiędzy dwie ponure tajemnice, była w stanie
zachować spokój.
Katarzyno, wiesz, że nigdy cię nie wydam. Ale niełatwo mi przyjmować takie
zwierzenia, boję się, że on odgadnie moje myśli...
- Jesteś jedyną osobą, która potrafi ukryć je przed carem! Poza tym jesteś moją
przyjaciółką.
- I jego.
- Tak. Czy to nie dziwne, że nie kazałam cię już dawno zamordować? Bo jesteś też
jedyną osobą, która mogłaby mnie wydać, Nadjano!
- Czy myślisz, że inni nie wiedzą o sprawie z Willem?
- Te głupie tłumoki... Nadjana musiała się uśmiechnąć.
- Masz na myśli hrabiny? Baronowe? Panią Balke?
- To idiotki, wszystkie jak jedna - ucięła Katarzyna i nabrała pełną garść migdałów z
miodem.
Nadjana poczuła chłód na karku. Trudno było się zorientować, co myśli Katarzyna. W
jednej chwili zrozpaczona, zdradzona kobieta, płacząca z zazdrości o przygody męża. W
następnej cyniczna, żądna władzy osoba, która rozkoszuje się towarzystwem młodego
przyjaciela bez lęku, że car się o tym dowie.
- Gdyby Piotr pytał te baby, potwierdziłyby wszystko po prostu ze strachu. On zdaje
sobie z tego sprawę, więc nie pyta. Myślę, że woli nie poznać prawdy - rzekła Katarzyna.
- Chyba masz rację. Ale bądź ostrożna.
- Siedzisz tu i ostrzegasz mnie przed moim własnym mężem! Ty, która masz takie
same powody, by się go lękać!
- Wobec tego musimy się trzymać razem, Katarzyno.
- Oczywiście, moja droga. Na wieki! A nam dwóm nawet Ojciec Rosji się nie
przeciwstawi!
Nadjana stwierdziła, że humor carycy się poprawił. Coś jeszcze nie zostało
powiedziane, Nadjana jednak zdawała sobie sprawę, że nie wytrzyma już dłużej. Wieczory z
Katarzyną były zawsze rozrywką, chwilą interesującej rozmowy, pozwalały też się
zorientować w licznych intrygach i walkach o władzę przy dworze. Nie raz Katarzyna udzie-
lała jej dobrych rad, kogo należy zaprosić do Niebiańskiego Pałacu, a przed kim nie wolno
otwierać drzwi. Gdy zaś któraś z dziewcząt chciała zniknąć, czy to z powodu niechcianej
ciąży, czy z innego powodu, wtedy zawsze Katarzyna znajdowała rozwiązanie. Nadjana
podejrzewała, że caryca maczała również palce w całej sprawie Karla Martina. Katarzyna jest
niepoprawną romantyczką, z pewnością wiedziała dużo więcej niż Nadjana o owej
tajemniczej kobiecie, z którą Karl Martin zaczął się spotykać na długo, zanim został dorosłym
mężczyzną.
- Może teraz jest właśnie okazja, by zapytać o więcej?
Nadjana wytrzymałaby jeszcze parę minut, gdyby zapłatą za to były informacje,
których Karl Martin zawsze jej odmawiał.
Ale caryca już zadzwoniła, by przyniesiono poduszki i kołdry.
- Śpij dzisiaj u mnie, droga Nadjano. Sprowadzę tych czterech francuskich muzyków,
by nam grali na dobranoc, to będziemy miały piękne sny...
- Ale...
- Ciii! To rozkaz - uśmiechnęła się Katarzyna zadowolona.
ROZDZIAŁ II
Noc w pałacu cara. Nad brzegiem sztucznego strumyka siedzą boginie i dziewice,
bawią się lub odchylone do tyłu odpoczywają. Zostały wycięte w kamieniu, a teraz są mokre
od wody, którą wiatr unosi nad licznymi fontannami. W swoim pałacu zwanym
Pietrodworiec, car odtworzył nastrój Wersalu. Z parkami i fasadami, o których krążą legendy
daleko poza granicami Rosji.
Nie był sam tej wiosennej nocy i nie zastanawiał się wcale, czym pod jego
nieobecność zajmuje się małżonka.
Ramiona Marii są miękkie i szczupłe, ta dziewczyna ma palce, które nawet w
umarłym obudziłyby pożądanie. Jej głowę okrywa gęsta chmura lśniących włosów, którą
wieczorami upina w przemyślne fryzury podobnie, jak to czynią kobiety sułtana. Pośród
loków mienią się drogocenne kamienie, ale Piotr ich nie dostrzega. On widzi tylko rozjarzone
oczy, ciemne tak jak jego, lecz młode i pełne ognia.
- Poniosę cię na moim przyrodzeniu przez rozległe rosyjskie stepy - szepcze
gorączkowo.
Dziewczyna śmieje się i wciąż patrzy mu w oczy, podczas gdy ręce niestrudzenie
pieszczą ciało kochanka.
Ramiona cara osłabły, leży na poduszkach i narzutach z gronostajowego futra, nie
będąc już pewien, czy to zwierzęca sierść, czy włosy Marii łaskoczą go i drażnią. W pokoju
unosi się jakiś opiumowy zapach, słodka mieszanina kadzidła i ambry.
Maria jest pełna siły, posiadła też zdolność dzielenia się z nim swoją mocą. Kiedy po
takiej nocy jak ta Piotr wkłada na siebie spodnie i płaszcz, czuje się niemal niepokonany. Ona
jest niezwykle piękną kobietą, ale ma w sobie coś więcej. Car, uszczęśliwiony, nie przestaje
sobie gratulować, że znalazł lepszy od wina sposób uwalniania się od smutków i zmartwień.
A teraz mój pan po prostu zamknie oczy i podda się rozkoszy - szepnęła. On już od
dawna leżał bez ruchu z obnażoną piersią, którą porastały gęste szpakowate włosy. Nie znała
go wystarczająco długo, by wiedzieć, że to raczej oznaka starości niż siły.
- Spróbuję teraz pokierować moim koniem - rzekła, a on jęczał, gdy spełniała
obietnicę.
- Maria... Maria, myślę, że twoja babka musiała pozwolić, by uwiódł ją Kozak... Nikt
nie potrafi tak jeździć konno jak Kozacy...
Dziewczyna roześmiała się cicho, leciutko drapała jego skórę paznokciami.
- Moja rodzina jest równie czysta jak rodzina cara... Umiemy jednak dużo więcej niż
Kozacy.
Musiała uśmiechnąć się do siebie na widok jego grymasu, wiedziała jednak, że
wygrała, kołysała się leciutko, a on oddałby jej teraz nawet duszę, był stracony. Zresztą nie po
raz pierwszy, Maria dokładnie wiedziała, czego ten mężczyzna pragnie, i dawała mu to jako
zadatek wszystkiego, co musiało nadejść.
Wkrótce jej brzuch będzie za duży na takie sztuczki. Wkrótce on się dowie i może
zostawi ją w spokoju. Choć miała nadzieję, że tak się nie stanie. Wiedziała, że Katarzyna to
potężna władczyni, przy tym wielka i nieruchoma niczym głaz, którego nie można ani
uśmiać, ani zlekceważyć.
Z cichym jękiem uniosła się, klęczała teraz nad nim, a sięgające do pasa włosy
falowały niczym jedwabna opończa. Pragnęła, by otworzył oczy, on jednak leżał jak martwy i
czekał na nadejście ekstazy. Poruszyła delikatnie biodrami i poczuła, że zalewa ją fala
rozkoszy.
- Ty... czto to drugoje! Nikto tak kak ty...
Roześmiała się z triumfem w głosie, większego komplementu nie mogła usłyszeć.
Chciała być dla niego kimś wyjątkowym, chciała być inna niż kobiety, które znał, dać mu coś
nowego. I zaskakującego! Maria pocałowała go w usta, przytuliła się mocno i leżała ciężko na
dyszącym carze.
- Wy toże - wyszeptała. Wypowiedziane z szacunkiem pochlebstwo padło na podatny
grunt.
- Mogłabyś pragnąć wszystkiego na świecie, Mario. Dam ci wszystko...
- Dziękuję bardzo - rzekła z uśmiechem.
Car objął ją mocno i przewrócił na plecy. Przyciskał ją teraz całym swoim ciężarem, a
szorstką dłonią pieścił delikatną skórę na karku pod włosami.
- To będzie trudna wyprawa, Mario.
- Chcę ci towarzyszyć.
- Jesteś pewna?
- Oczywiście. Będziesz mnie potrzebował. Mnie i siły, którą ci daję.
- Tak! Ty przynosisz mi szczęście, mój mały ptaszku. Zabiorę cię ze sobą i niech
będzie przeklęty każdy raskolnik, który odważy się mi sprzeciwić!
Wątpiła, czy słowa wyznających starą wiarę popów mogłyby mieć jakieś znaczenie.
Wątpiła, bo chyba nie było w tym kraju człowieka, który potrafi mówić tak głośno, by car pod
jego wpływem zmienił zdanie. Może jedna jedyna osoba. Katarzyna. Ale jej dni są policzone,
powinna już przygotowywać sobie zakonne habity, pomyślała Maria ze złym uśmiechem. To
będzie prawdziwe zwycięstwo biednej książęcej córki, która nawet nie potrafi dobrze mówić,
lecz sepleni jak małe dziecko.
Nie martwiła się tym, że car zasnął na jej ramieniu i mocno przyciska je do posłania.
Wkrótce ręka zdrętwieje i przestanie boleć. Car nie pieścił już jej karku, czuła gęsią skórkę,
jakby zdjął ją strach, ale też w pokoju było chłodno i marzła, leżąc tak bez ruchu.
- Jest bardzo blisko celu.
- Ojciec będzie z niej dumny!
Kiedy bowiem zdradził swego starego opiekuna, tureckiego sułtana, wielu ludzi go
opuściło. Książę nie był jeszcze stary, Maria wiedziała jednak, że długo nie pożyje gnębiony
niepokojem. Wybawicielem ojca może być tylko car Piotr. Obaj mogą podejmować
zwycięskie wojenne wyprawy, doprowadzą do tego, że sułtan będzie się czołgał u stóp
dawnego wasala.
Wszystko zależy od niej. Wszystko będzie dobrze, jeśli zdoła zatrzymać przy sobie
Piotra. Wiedziała, że on jej nie kocha, zdawała sobie jednak sprawę, że jest od niej
niebezpiecznie uzależniony.
Jak od opium.
Uśmiechnęła się, ramię przestało boleć.
Ten gruby wielbłąd, jego żona, stoi wprawdzie na przeszkodzie, ale wkrótce będzie
można się z nią rozprawić. Kiedy Piotr dowie się o synu, którego Maria ma mu urodzić...
Wtedy z pewnością córki przestaną mieć jakiekolwiek znaczenie. Maria nie znała cara zbyt
długo, ale jedno wiedziała o nim na pewno: Największym zmartwieniem jego życia jest brak
następcy. Aleksego tracił wielokrotnie, nie chciał o nim więcej rozmawiać. Ten carski
potomek nie byłby w stanie przejąć kierowania państwem, okazał się za słaby i zbyt
tchórzliwy. A małego Piotra Bóg zabrał do siebie, żeby ukarać cara za jego grzechy.
Ale teraz idą nowe czasy. Szczęście znowu stanie się towarzyszem władcy, jeśli tylko
on będzie strzegł Marii, swego małego ptaszka, i uczyni jej ten honor...
Katarzynę w paradnym stroju można było nazwać osobą postawną, władczą,
imponującą, nawet boską. Ale piękną nie. Ludzie wiwatowali na jej cześć, pochylając głowy z
szacunkiem. W wielkiej sali tronowej mieniły się kosztowne materie i ozdoby. Dwór
przywdział swoje najwspanialsze kostiumy, nawet nic nie znacząca służba nosiła liberie
haftowane złotem i srebrem.
Na zewnątrz, przed pałacem, cały regiment doboszy wybijał jednostajny rytm na
bębenkach, z kościołów dochodziły śpiewy. Dęto w rogi bojowe, a przed Niebiańskim
Pałacem stała orkiestra złożona z czterdziestu mężczyzn. Bo po uroczystości miał się odbyć
bal!
Dzisiaj Rosja otrzyma kolejny powód do dumy, car przybierze nowy tytuł, tytuł
imperatora. Piotr uważał, że będzie to dobry początek kolejnej wyprawy wojennej.
Nadjana i Karl Martin próbowali przecisnąć się przez tłum ludzi. Spóźnili się, bo w
Niebiańskim Pałacu wciąż tyle spraw czekało na załatwienie.
Teraz tysiące zniszczonych chłopskich kapot zagradzało im drogę.
- Powinniśmy jechać powozem! Przed końmi pewno by ustąpili!
- Nadja! Raczej zawróćmy! - Chwycił ją za rękę i odepchnął kilku starych ludzi,
którzy mrużyli zaropiałe oczy. - Cóż za przeklęty cyrk. Wracamy do domu!
Nie była w stanie protestować. W końcu ceremonia może się odbyć bez nich. Widziała
wiele podobnych. Car specjalnie nie przepadał za tego rodzaju przepychem i pompą, zresztą
był skąpy, od czasu do czasu jednak musiał dać narodowi świadectwo, że jest takim
wspaniałym władcą, jak sobie poddani wyobrażają.
Nadjana uświadomiła sobie, że tęskni do Piotra.
Ostatnie tygodnie były przepełnione pracą, i Katarzyna, i car mieli wiele spraw na
głowie. Nadjana nie widywała ich całymi dniami i to napełniało ją niepokojem.
Mienszikow odznaczał się jakimś niewytłumaczalnym wyczuciem, jeśli chodzi o takie
sytuacje, teraz znowu nabrał pewności, że droga jest wolna. Nie dalej niż wczoraj wieczorem
odwiedził Nadjanę i przeraził ją tą swoją dziwną mieszaniną przyjaźni i pogróżek Przez długi
czas potem jak zdobyła zaufanie cara, próbował jej się narzucać. Przy byle okazji podejmował
rozmowy, a raz chciał nawet zerwać maseczkę z twarzy. Coś w jego pożądliwym wzroku
przerażało Nadjanę i dziwiła się, dlaczego. Podnieceni mężczyźni to przecież jej specjalność.
Niewielu spotkała takich, których nie dałoby się w jakiś sposób okiełznać.
Nienawidziła tego człowieka.
Wchodził do jej domu niczym zły cień i ani mycie, ani okadzanie nie było później w
stanie usunąć czegoś, jakby woni zagrożenia, którą po sobie zostawiał.
Ona i jej przybrany syn nienawidzili potężnego księcia równie mocno. W tym jednym
przynajmniej byli zgodni. Nadjana domyślała się, że za większością okrucieństw cara wobec
narodu stoi Mienszikow. Kiedy car wyjeżdżał, on w imieniu władcy kierował państwem. Nie
tak mało osobistych wrogów Mienszikowa zmarło nagłą śmiercią, zostało pośpiesznie
osądzonych za zdradę kraju lub kradzież pod nieobecność cara. Co car mówił księciu w cztery
oczy, nikt nie wiedział. Szeptano o długich pojedynkach słownych, a nawet szamotaninach.
Dotychczas jednak Mienszikow zachowywał swoją pozycję. Jego majątek rósł z dnia na
dzień, a na dworze gadano, że wiele kosztowności z carskiego skarbca znajduje się teraz w
pałacu księcia.
I oto znowu cesarska para wybiera się w drogę. Tym razem miało to potrwać długo.
Termin wyjazdu przypadał za dwa tygodnie, sto tysięcy rosyjskich żołnierzy wszystkich
rodzajów broni stało w gotowości. Pierwszym celem był Astrachań, stamtąd car wybierał się
do Derbentu i zamierzał podporządkować sobie całe królestwo.
Za każdym razem, kiedy Nadjana zaczynała myśleć o nowej wyprawie, odczuwała
niepokój.
Wciąż miała tyle zmartwień.
Próbowała się z tego otrząsnąć, trzymała mocno rękę Karla Martina i pozwalała się
prowadzić do czekającego powozu. Konie były przerażone hałasem i biegającymi ludźmi, ale
woźnica zdołał je jakoś uspokoić i wkrótce znalazła się bezpiecznie w murach własnego
pałacu.
- Czy mam cię odprowadzić na górę, Nadja?
- Tak, jeśli chcesz... ale nie musisz, Karl Martin!
- Uff, czy nie mogłabyś mnie nazywać tak jak inni? Teraz mam na imię Iwan,
przecież wiesz! Sama mnie tak ochrzciłaś!
- Rozmawiamy ze sobą po rosyjsku, nigdy nie wspominamy twojego starego domu,
nie chcesz nawet wypowiedzieć imienia swojej matki, nie mówiąc już o tym, żeby do niej
napisać! Twoje imię to jedyne, co jeszcze może ci przypominać o dawnym życiu, i nie
zamierzam przestać go używać!
Znowu zaczynała wygłaszać jedno ze swoich nie kończących się kazań, ale teraz Karl
Martin musiał się uśmiechnąć. Była taka maleńka, ta jego Nadjana, z roku na rok stawała się
coraz mniejsza. Zachowała jednak dawny temperament i to go uspokajało. Bo nie była, nie-
stety, zdrowa, nietrudno to dostrzec. Poczuł ból w piersi. Nie chciał o tym myśleć.
Ale kiedy stara przyjaciółka z jękiem opadła na wygodny fotel, musiał stwierdzić, że
ma przed sobą bardzo zmęczonego człowieka. Czule ujął jej stopy, uniósł brzeg sukni i
podsunął miękki podnóżek. Skinęła mu głową, maseczka ukrywała z pewnością grymas bólu.
Karl Martin już dawno przestał się zastanawiać, jaka twarz kryje się za jedwabną przesłoną,
przypominał sobie jak przez mgłę, że przed pożarem była to twarz bardzo piękna. Tam, w
domu. W dawnych czasach...
- Karl... co ja mam z tobą zrobić...?
- Nic! Sam o siebie zadbam najlepiej.
- Ha! Wiele razy już byś nie żył, gdyby stara Nadjana się tobą nie zajmowała. Wiesz,
że obiecałam twojej matce...
Starał się nie rozgniewać, nie teraz. Zamknął więc uszy na jej słowa, pozwolił jej
mówić i zwrócony do niej twarzą pogrążył się we własnych myślach.
- Jesteś jak kamień, wiem o tym, ale nie możesz mi zabronić wspominać rodziny,
która została w domu! Wiem, że ich kochasz, w nic innego nie uwierzę. Miałeś dziewięć lat,
kiedy wyjeżdżaliśmy, nie mogłeś ich zapomnieć!
- Owszem, zapomniałem.
- Nie! Jestem pewna, że Amelia też cię pamięta... Może ma teraz więcej braci, ale
ciebie pamięta na pewno.
- Wierzę, że każdego wieczora się za ciebie modli, wiem, że tak właśnie jest...
Nie mógł jej nic odpowiedzieć. Znała jego jedyny słaby punkt. To Amelia, bliźniacza
siostra... Ona rozumiała... niczego od niego nie wymagała. Miała czas... ale to było tak
dawno...
- Ty piszesz i narzucasz się. Przyjmij wreszcie do wiadomości, Nadjano: moja matka
o tobie zapomniała. Zapomniała o tobie na pewno w tej samej chwili, w której straciła cię z
oczu. Taka już jest! Nie martwi się nawet o ludzi, którzy mieszkają w tym samym domu co
ona, jeśli trafi jej się do ogryzania nowa kość albo nowa książka do czytania! Nigdy nie
myślała o nikim innym tylko o sobie samej. Przez całe swoje życie!
- Karl, teraz mówisz jak uparte dziecko. Czy nie pamiętasz już tych waszych
wspólnych chwil, byłeś wtedy jej zaufanym, pozwalała ci przygotowywać ziołowe
mieszanki...
- Ha! Pozwalała mi robić to wszystko, bylebym tylko nie przeszkadzał jej w ważnej
pracy! To była zła kobieta. Bardziej mężczyzna zresztą niż kobieta, rządziła wszystkimi, o
wszystkim decydowała!
Nadjana westchnęła, patrzyła jednak na niego z uporem.
- Czy kiedykolwiek słyszałeś, by twój ojciec się skarżył, Karlu? Czy kiedykolwiek w
jego oczach widziałeś coś oprócz miłości? On chciał, żeby taka była, kochał ją właśnie taką!
Twoja matka miała, to znaczy chcę powiedzieć ma, wady. Wszyscy mamy! Ty jednak
pamiętasz tylko to, co sprawiało ci przykrość...
Nie słuchał już Nadjany, ponieważ w jej słowach kryła się niebezpieczna prawda. Od
dawna przemawiała do niego w ten sposób. Za każdym razem później musiał długo
oczyszczać uszy i serce, coraz większą ilością wina... i Aloe.
Po chwili zaczął rozsznurowywać wysokie buty Nadjany. Trudno jej było robić to
samej, a nie lubiła prosić o pomoc służby.
Znieruchomiała, kiedy ostrożnie zdjął jasne trzewiki z cielęcej skóry.
Karl ujął małe stopy w dłonie i zaczął ostrożnie rozcierać. Stopy były zimne, chociaż
Nadjana miała nogi zabandażowane i nosiła ciepłe skarpetki. Chciał je uwolnić do końca, ale
Nadjana powstrzymała go.
- Nie... jeszcze nie teraz. Wkrótce będę znowu musiała wyjść, trzeba zobaczyć, czy w
Niebiańskim Pałacu wszystko jest jak powinno...
- O, ta fińska bogini już z pewnością zaćwiczyła wszystkich wokół. Nie martw się,
mamo...
Nadjana poczuła ciepło w sercu, zwracał się do niej w ten sposób tylko w najbardziej
intymnych chwilach. Wiedziała, jak trudno mu kogoś tak nazywać. Wiedziała, jak cierpi, jak
bardzo czuje się zdradzony. I zawstydzony...
- Ona, twoja matka... byłaby z ciebie bardzo dumna... Puścił jej stopę i podniósł się.
Już wiedział, że dzisiejszego wieczora wypije dużo wina.
- Dość, Nadjano - rzekł spokojnie.
Przemawiał teraz do niej dorosły mężczyzna.
- Obiecaj mi, że kiedyś...
- Nie! Niczego ci nie obiecam!
Zamilkła. Posunęła się chyba za daleko. Znowu. Ale teraz, kiedy choroba atakowała ją
coraz bardziej, wszystkie myśli i troski skupiały się na nim. Za wszelką cenę chciała go
zmusić, by pojechał do domu. Niezależnie od tego, ile racji było w jego twierdzeniach, że
Marja być może zapomniała swego jedynego syna...
Bowiem nigdy nie dostali odpowiedzi na żaden list. Nigdy też żaden list nie wrócił.
Ostatnio wysłała dwa, korzystając z tego, że dwa statki wybierały się do Danii. Sumy, jakie
dała przewoźnikom, wystarczyły na wynajęcie w Kopenhadze łodzi, która by zawiozła list do
małej osady nad fiordami. Dała im tyle złota, że mogli poczekać na odpowiedź i wysłać ją z
Kopenhagi do Rosji.
- Oczywiście, że światem wstrząsają niepokoje, to prawda, że okręty rozbijają się i
toną. Prawda też, że zdarzają się nieuczciwi ludzie nawet w carskiej flocie.
- Ale żeby wszystkie listy...
Nie wiedziała, czy którykolwiek w ciągu tych lat dotarł do celu. Bo przecież może
choć na jeden powinna otrzymać odpowiedź.
Nadjana nie umiała sobie tego wytłumaczyć.
- Może chłopiec ma jednak rację?
- Może Marja i Karl wstydzą się swego głupiego syna tak bardzo, że nie chcą go
znać?
- To niemożliwe, Marja jest przecież mądra, myślała Nadjana.
Wiedziała, że to jeszcze dziecko, oszukane dziecko... a za odwagę, jaką okazał,
należałoby go raczej chwalić!
- Idę już, Nadja. Zostało mi parę spraw do załatwienia...
Widziała błysk w jego oczach, patrzyła na zarumienione policzki. Och, tak, znowu
idzie na spotkanie z tamtą.
- Kiedy nareszcie przyprowadzisz ją do mnie i zachowasz się jak człowiek honoru?
Jesteś teraz wystarczająco dorosły, Karl Martin.
- Już niedługo - odparł, odwracając twarz. - Zanim czas nadejdzie... Odpoczywaj,
matko, i niczym się nie przejmuj. Sama powiedziałaś, że młody człowiek ma prawo do
własnych tajemnic...
- Tak, tak, wiem... Ale żebyś znowu nie wdał się w jakieś głupstwa! Nie rozumiem,
dlaczego ukrywasz przede mną swoje sprawy z dziewczętami. Czy myślisz, że ja nie wiem,
jak bardzo młodym mężczyznom potrzebna jest rozrywką? Do diabła, chłopcze, dom jest
pełen kobiet, które tylko czekają, by ugasić twoje młodzieńcze pragnienia...
Roześmiał się, słysząc ten język, Nadjana używała go coraz rzadziej. Pospolity język
nie pasował do jej białej, anielskiej jedwabnej szaty.
- Dziękuję za propozycję... ale wolę sam polować! Posłał jej całusa i zamknął drzwi,
słyszała jego lekkie kroki na pięknej mozaikowej podłodze w sąsiedniej sali.
Fotel wydał się nagle twardy i niewygodny, bolały ją rany, które tak starannie
ukrywała pod pięknym ubraniem. Dzisiaj znowu skóra pękła w kilku miejscach, mimo
ostrożności w ruchach ubranie ocierało rany. Nosiła zawsze szerokie suknie, nie odcinane w
pasie, unikała ciasnych gorsetów. Suknia zwykle spływała luźno od piersi aż do podłogi
niczym wodospad cieniutkiego jedwabiu. Był to jej znak rozpoznawczy, podobnie jak ma-
seczka i rękawiczki. Wiedziała, że otacza ją legenda, że ludzie w tym mieście długo jeszcze
zachowają pamięć o Królowej, choć jej nie będzie od wielu pokoleń.
- Czy doznawała przy tym uczucia triumfu?
- Nie, nikt przecież i tak nie wie, kim Nadjana jest.
- Jej ród wygaśnie wraz z nią, imienia ojca nikt nigdy nie będzie wspominał. Wróciła
do domu, do swoich, ale nikt z nich nie ma pojęcia, kim jest.
- Nie odnalazła też nikogo z tych, których przed laty opuściła.
Car obiecał poszukać kogoś w Moskwie, w całym państwie, nigdy jednak nie potrafił
powiedzieć jej nic konkretnego.
Tak więc przeżyła życie pozbawiona korzeni. Dlaczego zatem tak trudno przyjąć do
wiadomości, że będzie też musiała bez nich umrzeć?
Może dlatego, że odzyskała wspomnienia, okrutne wspomnienia, pamięć wydarzeń,
które wypędziły ją z kraju. Wspomnienie buntu strielców, haniebnej śmierci ojca, pożegnania
z matką... Ich linia rodu Dołgorukich wyginęła, ostatnim męskim potomkiem był książę Mi-
chaił, zamordowany po tym, jak zerwał z własnym stronnictwem, chcąc powstrzymać bunt w
tamtych trudnych czasach, zanim jeszcze Piotr Wielki objął władzę.
Nadjana mogła się z tym pogodzić, nie oczekiwała, że odnajdzie jakichś krewnych,
kiedy po wielu latach wracała do domu.
Ale głęboko, bardzo głęboko w jakimś kąciku duszy przechowywała wciąż marzenie o
mężczyźnie, jedynym, którego kochała. O tym, którego widziała w koszmarnym momencie,
gdy ścinał głowę jej ojca...
Tichon...
W takie wieczory jak ten, kiedy siedziała zmęczona pracą całego tygodnia i
beznadziejnymi rozmowami z Karlem...
Zdarzało się jeszcze, że wspomnienie tamtego rosłego mężczyzny pojawiało się w jej
duszy. Zaglądała w jego jasne, szare oczy, niemal czuła pod palcami dotyk jego prawie
białych, jedwabistych włosów. Jedna z jej przyjaciółek powiedziała kiedyś, że są do siebie
bardzo podobni.
Teraz bylibyśmy jeszcze podobniejsi, pomyślała Nadjana i zdjąwszy rękawiczkę z
jednej dłoni rozpięła kok, pozwoliła, by włosy miłosiernie przesłoniły twarz.
ROZDZIAŁ III
- Iwan... ja już dłużej nie mogę. Musisz iść, nie wolno ci więcej tu przychodzić...
- Ale dzisiejszego wieczora nikt nas nie zobaczy. Wszyscy poszli się bawić, słyszysz,
jak wrzeszczą i tańczą? Ulice pełne są młodych dziewcząt przemykających się na spotkania z
ukochanymi, nawet panie z arystokratycznych rodów wyszły dzisiaj potajemnie z domów!
- Ja wiem, wiem... ale słuchaj mnie, Iwan! Musimy zniknąć! Mój ojciec... igramy ze
śmiercią, oboje!
- Więc teraz nie lękasz się już męża, tylko ojca? Aloe, zachowuj się jak dorosła...
Miała ochotę się roześmiać, ale akurat w tej chwili jego słowa nie wydawały jej się
śmieszne. Była piętnaście lat starsza od swego Iwana i kochała go od czasu, kiedy jeszcze nie
był mężczyzną. Od lat wiodła to podwójne życie. Najpierw był to podniecający flirt, później
rozkoszny dodatek do codzienności. Iwan był tak wzruszająco młody i niedoświadczony!
Ochraniała go niczym kura swoje pisklęta, pozwalała mu ukrywać się pod swoimi
skrzydłami, gdy życie było zbyt skomplikowane. W końcu jednak stał się w pełni dorosłym
mężczyzną. Może to zresztą jej zasługa?
Aloe zdawała sobie sprawę, jak wiele zmieniło się między nimi od tamtego dnia,
kiedy po raz pierwszy dotknęła wargami jego ust.
Teraz go kocha.
Kocha go bardziej niż życie, bez niego w ogóle sobie życia nie wyobraża. Ale strach
rozrywał jej serce zawsze, gdy myślała o tym, jak bardzo się oboje narażają. Gdyby jej
małżonek odkrył młodego kochanka, nic wielkiego pewnie by się nie stało, kazałby ją po
prostu wychłostać i zamknął w domu na kilka tygodni. To by przecież zniosła.
Ale ojciec... najbliższy człowiek cara, być może najpotężniejszy człowiek w Rosji. On
od dawna interesował się tymi cudzoziemcami. Nie lubił ani białowłosej Nadjany, ani jej
syna. A kiedy Iwan wmieszał się w bunt carewicza ... wtedy Aloe była pewna, że grozi mu
śmiertelne niebezpieczeństwo.
- Wyjedźmy stąd... pojedźmy do domu, do twojego kraju! Tam teraz panuje pokój,
prawda? Tam nie sięga ani władza cara, ani nawet władza mego ojca...
- Ty nie znasz cara. Ani tym bardziej nie znasz swego ojca. Wiem, że gdyby chciał
wyrządzić nam krzywdę, dopadnie nas, gdziekolwiek będziemy.
- Ale możemy zyskać na czasie! Jeśli wyjedziemy teraz, kiedy ojciec zajęty jest
rządzeniem krajem. Musimy wyjechać zaraz, zanim zacznie cię podejrzewać. Bo wtedy
będzie działał błyskawicznie. Gdy tylko car wyjedzie, natychmiast znajdziesz się w lochach
twierdzy!
- Nie wierzę. Nadjana też ma przyjaciół. Mienszikow wie, jak wysoko car ją ceni... I
ja sam także jestem jednym z najlepszych we flocie, on zdaje sobie z tego sprawę! Nie
zapomni, ile razy udzielałem dobrych rad, jeśli chodzi o projektowanie okrętów. Tego nie
zapomni!
Westchnęła ciężko, wiedziała, że to się na nic nie zda. Iwan nie chciał przyjąć do
wiadomości, że jego życie wciąż będzie narażone na niebezpieczeństwo. Nawet jeśli
większość ludzi o tym zapomniała, to bunt carewicza nadal dręczył cara. Każdy, kto miał z
tym jakiś związek, powinien zostać ukarany. Będzie ich ścigał przez pokolenia!
Bardzo chciała się dowiedzieć, jaki właściwie jest powód tego, że Iwan nie zamierza
wracać do domu. Był synem chłopa, jego rodzice mieli wystarczająco duży dwór, by
wyżywić jego i jego żonę. Sam o tym mówił. Aloe poszłaby za nim na najdalszą Syberię,
gdyby tylko poprosił.
Może, szeptało jej coś w duszy, może on mnie tak naprawdę nie kocha. Może jestem
tylko zabawką, elegancką damą, którą ten chłopski syn z północy z radością przewraca na
trawę. Może uważa, że jestem starą, głupią krową... i zabawia się ze mną, skoro nie może
mieć młodych, chichoczących dworek. Bo przecież ja zawsze tu jestem, zawsze chętna i
szalona...
- Iwan... czy ty mnie kochasz?
- Oczywiście, że cię kocham - odparł, robiąc śmieszną minę.
- Skończ z tymi głupstwami, chcę słyszeć, że mówisz to poważnie!
Widział, że Aloe jest zrozpaczona.
Natychmiast oplótł ją ramionami, ona westchnęła z ulgą i poszukała wargami jego ust,
jakby chciała wymusić na nim oświadczyny. Ale on całował ją pożądliwie, doświadczone
ręce rozpięły suknię i rozwiązały jedwabne wstążki gorsetu.
- Nigdy mi nic nie mówisz - szeptała z wyrzutem.
- A moje ręce, czy one też nic nie mówią? - odparł żartobliwie. - A moje usta,
przecież one nie milczą, kiedy robią tak... - Lekko zwilżył brodawkę jej piersi. - Albo tak...
Wolno dotykał piersi językiem, a potem przesuwał go coraz bardziej w dół, Aloe
poddawała mu się z radością.
Potem jednak znowu był milczący, a ona znała go na tyle, by też nic nie mówić.
Kiedy przy niej leżał, taki spokojny i bliski, często kusiło ją, żeby zapytać. Chciała
wydobyć to z niego, chciała go przekonać uległością i wyrozumiałością. Ale on, który tak
łatwo dawał się złowić pieszczotami, nie był skłonny do zwierzeń.
Kiedyś omal nie przypłacił tego życiem. Nie opowiedział jej o swoich przyjaciołach,
ani o carewiczu, ani o tym, że bywał na niebezpiecznych spotkaniach, kiedy mnich i carewicz
oraz buntownicy układali swoje plany.
Chcieli obalić cara, chcieli wynieść na tron Aleksego, zapalić nowe światło nad
pogrążoną w mroku Rosją. Mieli za sobą chłopów, biednych zagrodników, a nawet źle
traktowanych żołnierzy cara. Cena za rosnącą potęgę Rosji była zbyt wielka. Lud nie chciał
już tego dłużej cierpieć, popierał więc młodego syna cara, o którym mnisi mówili, że jest
zesłanym przez Boga zbawcą Rosji.
Nie opowiadał jej o tym, dopóki nie rozpętało się piekło.
Dopiero wtedy wyznał jej, że to jego głowa mogła zostać zatknięta na palisadę
okalającą gmach Admiralicji. Mówił, że jutro to jego mogą rozpiąć na kole i torturować,
dopóki nie wyzionie ducha.
Przeraził ją wtedy śmiertelnie.
W ciągu pierwszych tygodni po tamtych wydarzeniach ani przez chwilę nie wierzyła,
że Iwan jest bezpieczny. Nie mogła w to wierzyć, skoro coraz więcej ludzi sądzono i
skazywano na śmierć. Ani wtedy, kiedy wielu doradców cara zostało złożonych w ofierze za
to, że nie starali się dostatecznie dobrze.
Była przygotowana na ostateczność, postanowiła, że pójdzie do swego ojca i
przedstawi mu jasne ultimatum: albo zostawi Iwana w spokoju, albo może już teraz uciąć
głowę własnej córce.
Wiedziała jednak aż nadto dobrze, że potężny Mienszikow chętnie by i ją poświęcił,
dla umocnienia swojej pozycji. Wygrał, car pozostał u władzy, a nietrudno zgadnąć, jaki los
czekał Mienszikowa, gdyby Aleksy objął tron.
Aloe była bezsilna.
Nie udałoby się uratować Iwanowi życia, gdyby któryś z torturowanych wymienił jego
imię.
Ale widocznie żaden o nim nie wspomniał.
W każdym razie nigdy nie przyszli żołnierze z regimentu preobrażenskiego, żeby go
zabrać. Osobista gwardia cara miała w tamtych tygodniach ręce pełne roboty, codziennie
żołnierze w ciężkich butach z cholewami przemierzali ulice, wlokąc za sobą jeńców, jakby to
były świnie lub barany.
Sponiewierane kobiety i mężczyzn spędzano na plac egzekucji obok fortu, chłostano
ich tam na oczach gawiedzi lub zarzynano. Mieszkańcy miasta mieli obowiązek zbierać się i
wysłuchiwać odczytywanych głośno wyroków cara na zdrajców.
W najstraszniejszych chwilach widywała go, zakrwawionego, z rozpłatanym
brzuchem, nigdy jednak nie miała dość odwagi, by wyobrazić sobie koniec. Pocieszała się
tylko jedną myślą: jeśli stanie się najgorsze, ona pójdzie na śmierć razem z nim.
Ale teraz był przy niej, cudownie żywy. Głęboko wciągnęła powietrze, otrząsnęła się z
ponurych myśli. Powinna starać się cieszyć tą chwilą. Z czułością pogładziła go po włosach,
po coraz szerszej piersi, po policzkach, na których wyczuwała ostry jasny zarost.
Iwan spał.
Wkrótce będzie musiała go obudzić, nie mógł pozostawać w jej komnacie zbyt
długo.
Oczekiwano ją na balu w Niebiańskim Pałacu, jej mąż z pewnością nie zauważyłby
braku małżonki, ale inni mają oczy i uszy otwarte, będą się zastanawiać, co się dzieje z
księżną Aloe, córką Mienszikowa.
Katarzyna, caryca Rosji, najbardziej przypominała wiejską kobietę, która sprzedała na
targu masło i nie dostała za nie ani grosza. Posiadała wprawdzie obszerny płaszcz z jedwabiu,
miała kosztowności, za które można by kupić wiele dworów, włosy jednak nosiła przetłu-
szczone, związane prostą krajką. A kiedy ujmowała w dłonie włoską tabakierkę wysadzaną
perłową macicą, w jej ruchach nie było nic królewskiego.
- Ten przeklęty pies! Ta stara świnia z rodu Romanowów! Że też znowu to zrobił, że
się odważył... na wszystkie demony piekieł, będę walczyć do ostatka! Nie pozbędzie się mnie
tak łatwo, ja jestem inna niż moja nieszczęsna poprzedniczka!
Pociągnęła potężny łyk wódki, nie był to alkohol najszlachetniejszego gatunku, ale
ona go lubiła, bo przypominał jej młode lata, które przeżyła w mniej eleganckich warunkach.
Nadjana nie próbowała uspokajać Katarzyny, z doświadczenia wiedziała, że gdy tylko ta
olbrzymia kobieta wykrzyczy swoje żale, ze szlochem padnie jej w objęcia. A tym razem
caryca miała prawdziwy powód do płaczu.
- Na dodatek ta dziwka nosi to samo imię! Maria! Maria i Maria, co za różnica?
Poprzednia była Angielką, ta jest córką jakiegoś przeklętego, barbarzyńskiego zdrajcy! Ale
Bóg mi świadkiem, ja się z nią rozprawię!
- Katarzyno... nie powinnaś się tak denerwować. Rozchorujesz się...
- Rozchorujesz? Ja już jestem chora, do diabła, jestem chora! Chora, że muszę to
znosić, chora z wściekłości! Och, ja ją złapię, połamię tej ladacznicy wszystkie kości, ja...
- A Will co na to?
Nadjana odważyła się na tę uwagę, bo widziała, że wściekłość carycy gaśnie. Drobna
prowokacja sprawi, że wykrzyczy się do końca, a potem będzie można rozsądnie z nią
porozmawiać o całej sprawie.
- Will? Nie mów o Willu, on nie ma z tym nic wspólnego. On nie może urodzić
carowi następcy!
- Następcy? Katarzyno, nie martw się na zapas... Teraz caryca padła na fotel z
wysokim oparciem.
Z trudem udało jej się podciągnąć pod siebie ciężkie nogi. Kaftan był mokry od łez,
którymi się całkiem nieoczekiwanie zalała.
- Nadja, jest tak, jak mówię... ona ma mieć dziecko, jest brzemienna... I mnisi gadają,
że to będzie chłopiec... A dzisiaj on mi powiedział, że zabiera ją na wyprawę! Nadja, on ją
zabiera! Ta dziwka będzie mieć własny orszak, on zamówił najlepszych lekarzy, najzdolniejsi
ze wszystkich mają strzec jego kochanki i bękarta, którego nosi w brzuchu!
Nadjana milczała.
Tym razem sprawa rzeczywiście była poważna. Car miewał i przedtem kochanki,
nigdy jednak Nadja nie widziała Katarzyny w takiej rozpaczy. Sama caryca miała dwie córki,
obie ładne i inteligentne. Ale inne dzieci utraciła, niektóre przed urodzeniem, inne zaraz
potem. Nie zdołała dać Piotrowi syna, co teraz groziło jej utratą pozycji.
- On cię bardzo kocha - próbowała pocieszać.
- Kocha mnie... Tak, rzeczywiście mnie kocha. Ale bardziej kocha Rosję! Nadja, on
zamordował własnego syna dla dobra Rosji! Czy myślisz, że nie jest przygotowany, by dla tej
samej sprawy poświęcić zmęczoną starą kobietę?
- Nie jesteś przecież stara...
- Wkrótce skończę czterdziestkę! Wkrótce stracę swój czas, wkrótce...
Caryca przerwała sama sobie i głośno pociągnęła nosem. Wyglądała, jakby
wsłuchiwała się w swoje wnętrze.
- Mój czas...
Nadjana wyciągnęła przed siebie rękę. Pierścień, który mienił się krwistą czerwienią
na błękitnej jedwabnej rękawiczce, był darem od samego cara.
- Katarzyno... nie poddawaj się. Sama możesz jeszcze urodzić syna, tylko bądź
cierpliwa. On o tym wie, nie odważy się ciebie odepchnąć...
- Chyba nie jesteś głupia, Nadja, ale teraz mówisz głupstwa. Rozmawiamy o carze
Piotrze. O mężczyźnie, który zamknął w klasztorze poprzednią carycę, który mordował swoje
kochanki, a nawet swoje dzieci. Własnego wnuka nie widział od lat! Jakiej łaski można od
niego oczekiwać.
Nadjana nie potrafiła odpowiedzieć. Nie umiała znaleźć żadnej pociechy. Katarzyna
miała po prostu rację.
- Jedziemy na tym samym wózku, Nadja… chyba zdajesz sobie z tego sprawę? Jesteś
przyjaciółką Piotra, ale nie wiesz, jak długo to jeszcze potrwa. Twój syn… czy on nie boi się
cara? Ma bardzo dziwnych przyjaciół… Mnisi powiadają mi, że znał Ignatiewa i Kinina…
To było groźne przypomnienie, Nadjana poczuła, że przerażenie miesza się z
uczuciem zatroskania sytuacją Katarzyny. Ale chyba przyjaciółka nie zamierzała
zadenuncjować Karla?
Nagle pokój, w którym siedziały, wydał jej się zimny, a sąsiadujące z nim sale
przerażająco wielkie. Nadjana mrużyła oczy, by zobaczyć, czy ktoś tam chodzi, ale Katarzyna
machnęła ręką, chciała, żeby gość słuchał jej uważnie.
- Nie bój się, dzisiaj tu nikogo nie ma. Jeszcze jestem panią swego domu, Nadjano!
Zdecydowana mina Katarzyny nie uspokoiła gościa. Jeśli sprawa jest naprawdę taka
poważna, jeśli podejrzenia Katarzyny są słuszne, to dwór prawdopodobnie już trzęsie się od
plotek. Pozycja carycy jest zagrożona. A w takim razie wszyscy, których ona nazywała
przyjaciółmi i zaufanymi, znikną razem z nią niczym winogrona z tacy. Do tego Will, ten
czarujący gracz...
- Marię trzeba unieszkodliwić - powiedziała caryca cicho. Spojrzenie, które posłała
Nadjanie, było stanowcze. - Nie mogę pozwolić, żeby urodziła Piotrowi syna, Nadjano. I ty
mi pomożesz.
- Ja?
Nadjana z największym trudem wykrztusiła to pytanie. Teraz przerażenie dławiło ją w
gardle, czuła w żołądku bryłę lodu. Uświadamiała sobie całe ryzyko, jakie będzie musiała
podjąć. Zabójstwo nie narodzonego dziedzica cara! To musi się wydać, mord zostanie
ukarany po stokroć.
- Twoje dziewczyny... pomagasz im, przecież wiem. Dajesz im jakieś lekarstwo, no i
dziecko nie przychodzi na świat. Tylko mi nie mów, że to nieprawda!
- Ja nie mam żadnego lekarstwa! To nie ja...
- Nie, wysyłasz je z domu. Gdzieś do jakiejś kobiety, jak sądzę. Do zbiedniałej starej
arystokratki, tak mi się wydaje, która dba, żeby jej zamek był zawsze ciepły na przyjęcie
twoich zbłąkanych owieczek.
Caryca miała niestety rację. Nadjana jednak nigdy nie spotkała tej starej hrabiny i
bardzo się z tego cieszyła. Żywiła tak wielką niechęć do działań tej kobiety, że aż ją samą to
zadziwiało. Dziewczęta wracały po tygodniu lub dwóch, może trochę bledsze, z
podkrążonymi oczyma, ale zawsze tak samo ładne. Zdarzyło się tylko dwa razy, że nie
wróciły do Niebiańskiego Pałacu.
- To niemożliwe... ja nie wiem... Nie możemy przecież posłać Marii do Olgi.
- Do Olgi? Świetnie, znasz przynajmniej imię. Jedź do niej! Zdobądź mi to lekarstwo,
a ja sama zrobię resztę. Wiem, że to się uda, tylko nikt nie może się dowiedzieć, że Katarzyna
kupiła lekarstwo. Jesteś jedyną osobą, na której mogę polegać, Nadjano! I obiecuję ci, jeśli mi
pomożesz teraz, będę ci całe życie wdzięczna. Katarzyna, żcna Piotra, nie zapomni tej
przysługi!
Nadjana niespokojnie potrząsnęła głową, czuła spływające po skroniach strużki potu.
- Zdaje mi się, że nie mam wyboru, Katarzyno.
- Nie - odparła caryca zadowolona i wyprostowała nogi. - Musisz mi wyświadczyć
jeszcze jedną przysługę. Teraz, kiedy wyjedziemy, musisz uważać w moim imieniu na
Willego. Boję się, żeby czegoś nie wymyślił...
- A czy on nieustannie czegoś nie wymyśla? - musiała zażartować Nadjana.
- Och, tak! I właśnie dlatego nie mogę pozwalać, żeby odwiedzał mnie tu zbyt często.
- Przystojny mężczyzna z tego Anglika. Ale czy on czasami mówi o swojej siostrze?
Katarzyna ze śmiechem potrząsnęła głową.
- Może powinien to zrobić. Może mój drogi Will powinien by porozmawiać z tą
księżniczką Kantemir!
- Ach, ty! Czasami bywasz okrutna, Katarzyno.
- Katarzyna Okrutna! Tak, jak widzisz, byłoby to znakomite imię dla pierwszej
prawdziwej imperatorowej Rosji!
Śmiała się teraz tak, że o mało nie spadła z fotela. Nadjana porzuciła na chwilę lęk i
okropne przewidywania co do przyszłości, zarażona żołnierskim śmiechem carycy. Może
właśnie w tym tkwi tajemnica, że młody Will tak ją uwielbia, pomyślała Nadjana. Bo chociaż
caryca była gruba, miała nalaną czerwoną twarz i niewyparzony język, a oczka spoglądały na
świat spoza fałd tłuszczu, to potrafiła skłonić człowieka do śmiechu.
- Anglicy mają specjalny talent, są bardzo zabawni - wykrztusiła Katarzyna między
jednym a drugim atakiem śmiechu. Po czym jej okrągłe oczka znowu zrobiły się wąskie i
dodała - Tak jak my, Rosjanie, mamy talent do okrucieństwa...
Nadjana skinęła tylko głową i wzniosła toast. W kieliszku miała nasączone wódką
wiśnie.
Jakże chętnie zasięgnęłaby czyjejś rady, ale w jej liczącym dwieście osób sztabie nie
było nikogo, komu odważyłaby się opowiedzieć o swoim życiu. Nie dlatego, że jest ono aż
takie ważne, myślała Nadjana z goryczą. Choroba zaczynała jej naprawdę dokuczać, żyła z
nią latami i wiedziała, że wkrótce udręka się skończy. Może to potrwać jeszcze kilka
miesięcy, może nawet rok, bo lekarstwa ma dobre. Ale rany przestały się goić, a teraz nie
mogła poruszać dwoma ostatnimi palcami lewej ręki. Stawy miała obolałe, a ból głowy, który
wielokrotnie budził ją rano, nie dawał się uśmierzyć ani kroplami opium, ani alkoholem.
Nie ze względu na siebie obawiała się ryzyka. Car mimo wszystko nie mógł zrobić nic
więcej, niż ją uśmiercić. Oczywiście, drętwiała ze strachu na myśl o tych ciemnych złych
oczach, które car w nią wbijał. Niepokój wywołany tym, że nie wie, jak dalece car jest we
wszystkim zorientowany, był wystarczająco duży, by ją zabić.
Ale Karl Martin jest taki młody.
Czy nie dość, że on sam wplątuje się we wszelkie możliwe niebezpieczeństwa? Czy
nie dość, że ściągnął już na siebie dwa wyroki śmierci?
Jeśli na dodatek ona zostanie złapana na tym, że zdobyła dla Katarzyny truciznę, by
zabić dziecko cara, to Karl Martin też nie uniknie odpowiedzialności. Akurat tego
Mienszikow potrzebuje. Okrutny książę chyba nic o Karlu nie wiedział, w przeciwnym razie
byłoby już po wszystkim. Ale że się domyśla, że szuka czegoś na cudzoziemców... to jest
więcej niż pewne. Brak mu jedynie pozwolenia cara. A otrzyma je z pewnością, gdyby
intryga wyszła na jaw. Wtedy przestałyby mieć jakiekolwiek znaczenie wszystkie wypite
razem toasty, wtedy on zapomni o spotkaniach i szczerych zwierzeniach w pachnącej
perfumami izbie Nadjany.
Stara kobieta z jedwabną maseczką na twarzy leżała w pogrążonym w mroku pokoju.
Na zewnątrz wieczór był jeszcze jasny, była wczesna wiosna, pora roku, którą tutaj nazywają
rasputica - roztopy. Ona jednak już kazała założyć letnie rolety. Lubiła tak leżeć w ciemno-
ściach i rozmyślać, nic nie widząc ani nic nie słysząc. Myśli miała wtedy jaśniejsze,
zauważyła to wielokrotnie. W takich chwilach powracały wspomnienia, dobre wspomnienia
sprzed tamtego strasznego dnia, kiedy strielcy w Moskwie zbuntowali się przeciwko carowi.
Złapała się na tym, że wypatruje dwojga jasnoszarych oczu. Pomyśleć, gdyby się to
wszystko nie wydarzyło...
Pomyśleć, że ktoś mógłby cofnąć dzieje. Gdyby los ułożył się inaczej, jej życie byłoby
też zupełnie inne. Żyłaby pewnie jako córka księcia, małżonka Tichona, w spokoju i
dobrobycie w starej stolicy wschodniego państwa. Miałaby dzieci, wiele dzieci...
Urodziwych, rosyjskich, dzielnych synów i zręczne córki. Nadjana z bólem wciągała
powietrze do płuc. Tak trudno było zachować siły. Ale zanim nastanie ranek, Nadjana zdąży
się wyspać i sporo przemyśli.
Musi zaryzykować życie dla tej sprawy, i to nie tylko swoje. Wybór jednak miała
prosty, widziała bowiem, że Katarzyna jest w rozpaczy. Na niewiele zdałaby się jej niepewna
łaska cara, gdyby utraciła zaufanie Katarzyny. A może caryca zrozumiałaby, może nie
odsunęłaby Nadjany od siebie za to, że nie przyniosła jej trucizny?
Ale Nadjana jednego była pewna: jeśli ta książęca córka z Kantemiru urodzi carowi
chłopca, to Katarzyna i wszyscy jej przyjaciele zostaną zepchnięci w mrok. A wtedy
Mienszikow będzie miał otwartą drogę do Karla i dziewcząt z Niebiańskiego Pałacu.
Szczerze mówiąc, Nadjana poczuła ulgę, kiedy uświadomiła sobie to z taką jasnością.
Jeszcze tego ranka włożyła swój tak dobrze znany jedwabny strój i posłała po fińską
dziewczynę, która była jej zaufaną. Poprosiła Finkę o znalezienie dziewczyny, która ma i
rozum, i honor. Nadjana nie powiedziała ani słowa, jaki los czeka w zamian tę osobę. Sama
też nie chciała się nad tym zastanawiać, jeszcze nie teraz. Dziewczyna miała stać się
potajemną łączniczką między Olgą i Nadjana, a trucizna powinna dotrzeć do miasta tak
okrężnymi drogami, by nawet car nie zdołał natrafić na ślad tego, kto ją zdobył.
Tak czy inaczej, ceną w tej sprawie było życie.
W grę wchodziła nie tylko przyszłość pewnego nie narodzonego chłopca.
Nadjana, opanowana i spokojna, przekazała młodej kobiecie swoje rozkazy.
- Udasz, że jesteś brzemienna, i wyjedziesz na tydzień do Olgi. Trucizny, którą od
niej dostaniesz, nie powinnaś zażywać, masz ją ukryć i przywieźć mnie. Gdyby ci się udało
zdobyć jeszcze dodatkową porcję z tajemnych zapasów Olgi, zostaniesz sowicie
wynagrodzona.
Młoda kobieta w milczeniu kiwała głową, ale w jej wielkich, brązowych oczach
Nadjana widziała lęk, który zwiększał jeszcze podziw dla tej istoty.
- Wiem, że jestem pionkiem w wielkiej grze - powiedziała kobieta cicho. - Niczym
pionek w szachach jestem gotowa, by mnie złożono w ofierze.
Nadjana na moment przymknęła oczy, a potem odpowiedziała:
- Jesteś za mądra. Nie jesteś żadnym pionkiem, ale ważną królową.
- Moja pani, gospoża Nadjana... to zbyt wielkie uznanie...
Kobieta spuściła wzrok. Nadjana była zadowolona, bo nie oczekiwała takiego
zrozumienia sprawy, chociaż prosiła o mądrą dziewczynę. Przestraszyła się jednak, że
pensjonariuszka Niebiańskiego Pałacu pojmowała za wiele. A co się stanie, jeśli ulegnie
pokusie i pójdzie do cara? A co, jeśli ona jest szpiegiem Mienszikowa?
Nie, bogini z Karelii wie, co robi. Skoro ona wybrała tę kobietę jako godną zaufania,
to Nadjana powinna na niej polegać.
Dziewczyna nie zapytała też, co starsza pani zamierza zrobić z trucizną.
Nadjana pochyliła się ku niej i wiedziała, że w tej chwili podpisuje nowy wyrok
śmierci.
- Rozumiesz, pewna dama bardzo mnie uraziła...
Dziewczyna skinęła głową, ale z jej twarzy niczego nie można było wyczytać.
Wyraźnie nie chciała wiedzieć nic więcej.
To uspokoiło Nadjanę.
- Proszę, to jest złoto, które będzie ci potrzebne. Olga dostanie swoją ustaloną sumę,
reszta jest twoja. A kiedy już wykonasz zadanie, będziemy mogły porozmawiać o twojej
przyszłości. Może chciałabyś stąd wyjechać? Może masz starych rodziców, którzy na ciebie
czekają tam na zachodzie? Bo pochodzisz znad Morza Bałtyckiego, prawda?
Dziewczyna skinęła głową, brązowe, starannie ułożone loki zatańczyły na ramionach.
Teraz, kiedy wszystko zostało powiedziane i dziewczyna to zaakceptowała, Nadjana zwróciła
uwagę na jej niezwykłą urodę.
- Jesteś piękna i młoda. Możesz wyjść za mąż. Nawet oficerscy synowie nie wahają
się żenić z dziewczętami z Niebiańskiego Pałacu.
- Ja mam inne plany - odparła dziewczyna. - Zostałam powołana do innego świata,
czekam tylko na odpowiednią chwilę. Bóg spełnił swoją wolę dzięki tobie, łaskawa pani.
Złoto, które mi dałaś, uświetni przybytek Świętego Stefana.
- Idziesz do klasztoru?
Dziewczyna znowu skinęła głową, oczy jej promieniały.
- Tak, temu chcę poświęcić swoje życie. Wystarczająco długo służyłam diabłu, ale
teraz Pan w swojej łaskawości postanowił mnie uwolnić. Najserdeczniejsze dzięki, jaśnie
pani. Będę się za ciebie modlić do ostatniej chwili swego życia.
Nadjana nie wiedziała, co powiedzieć, myśl o modlitwach dziewczyny wprawiała ją w
oszołomienie i zawstydzała.
Lepiej jednak nie zdołałaby tego wszystkiego zorganizować, nie znalazłaby prostszego
wyjścia. Ale oto Bóg im pomógł! Po raz pierwszy Nadjana z rodu Dołgorukich dostrzegła tak
wyraźnie obecność Boga.
Jedno bowiem musiała przyznać, ta młoda dziewczyna rzeczywiście miała powody, by
odmawiać dziękczynne modły. Gdyby nie powołanie do klasztoru, Nadjana byłaby zmuszona
nakłonić ją do zniknięcia w inny sposób. Teraz nie będzie to już konieczne, gdyż klasztory i
ich mieszkańcy raczej nie słyną z chęci służenia carowi.
Mało brakowało, a Nadjana zwierzyłaby się tej kobiecie z nadmorskiej krainy, bo
wyczuwała w niej tyle zaufania, ile ona sama żywiła jedynie do najbliższych.
Przyszedł prosić, by życzyła mu szczęścia na drogę, co uczyniła ze szczerego serca.
Już dawno car nie odwiedzał swej niewolnicy Nadjany, a ona prawie zapomniała, jaki jest
ogromny. W jej prywatnych komnatach, gdzie sufity znajdowały się na wysokości nieco tylko
wyższej niż wzrost normalnego mężczyzny, car ze swoimi prawie dwoma metrami wyglądał
jak kolumna.
Niegdyś zwykł był tu zachodzić, gdy dzień pracy w dokach okrętowych dobiegał
końca. Trwało to przez wiele lat. Teraz jednak rzadko widywało się władcę na ulicy z jakimś
narzędziem w ręku, gdy drobiazgowo sprawdzał wszelkie szczegóły robót, które przestraszeni
cudzoziemcy wykonywali na jego świętych okrętach. Ubierał się też wtedy podobnie jak oni,
w proste, szyte z samodziałowego płótna spodnie, koszule bez kołnierzyka i kamizelkę.
Teraz miał na sobie jedwabny kaftan, a pod nim koszulę z włoskimi koronkami.
Wielkie dłonie mieniły się klejnotami, na głowie nosił kapelusz podobny do tych, jakie mieli
starzy Mongołowie, kiedy szturmowali stolicę jego przodków.
Oczy płonęły również niczym u urażonego chana, ale usta pod cienkim wąsikiem
uśmiechały się. Zaczynał siwieć, zęby jednak miał białe i błyszczące. Car nie lubił słodkiego
wina, ciastek ani miodu. Lubił stare rosyjskie, chłopskie jadło, czarny chleb z cebulą, ser i
barszcz.
- Nadja, chyba czekałaś na mnie, swego niewiernego wielbiciela!
Drgnęła, car wszedł nie proszony i nie zapowiadany, był jedynym, którego straże
wpuszczały za próg Niebiańskiego Pałacu, nie zatrzymując go ani nie meldując jego
przybycia.
- Wielki Ojcze! Aleś mnie przeraził!
Mimo że stawy biodrowe bardzo ją bolały, próbowała unieść się na rękach, by okazać
mu szacunek, on jednak powstrzymał ją i przyciskał do siebie tak, że o mało nie udusił
drobnej kobiety. Rozchodził się od niego zapach morza i tytoniu, a wódki musiał wypić tyle,
że powaliłoby to wołu.
Nadjana uśmiechała się, gość całował ją w oba policzki, a ona odwzajemniała
pocałunki. Szok wywołany jego nieoczekiwaną wizytą powoli ustępował, pieszczoty tego
potężnego mężczyzny uspokajały ją.
- Wybacz mi, droga Nadju, ale tyle mam zajęć... wiesz przecież, jaki pracowity okres
przeżywamy. Królestwo rosyjskie musi się rozrastać! Jutro ruszam z tysiącami mężczyzn, z
okrętami, które sami zbudowaliśmy. Ani jeden Niderlandczyk nie dotknął swoim białym
palcem tych okrętów, ani jeden zapijaczony francuski rusznikarz nie dotykał moich nowych
strzelb i bagnetów!
Położył się na brzegu jej szerokiego łoża, nie miał zupełnie pojęcia, co przystoi w
komnacie samotnej kobiety.
Nigdy tego nie wiedział, pomyślała Nadjana rozczulona.
- Och, nie mogę się doczekać! Jestem pewien, że szczęście mi dopisze, czuję się
silniejszy i bardziej zdecydowany niż kiedykolwiek...
- To bardzo ważne, Wasza Wysokość. Wciąż w twoich oczach widzę siłę i żar,
jakiego mogliby ci pozazdrościć młodsi od ciebie mężczyźni!
- Tak!
Przewrócił się na drugi bok, teraz leżał tuż przy niej. Wielką dłonią ujął lok białych,
jedwabistych włosów Nadjany.
- A wiesz ty, dlaczego tak jest, moja kochana niebiańska królowo?
Odpowiedziała na jego szelmowski uśmiech.
- Kto miałby wiedzieć, jeśli nie ja? Car roześmiał się.
- Tak, kto, jeśli nie ty! Ty, która codziennie widujesz zmęczonych, wychudłych
starców przychodzących do twoich niebios i uzyskujących nowe siły w objęciach młodych
kochanek!
Nadjana zdecydowała się na szczerość.
- Słyszałam o Marii Kantemir, twojej nowej wielbicielce.
Uniósł się, wsparł na łokciu i uśmiechał się do niej.
- Chyba nie jesteś zazdrosna?
Nadjana też musiała się roześmiać. Już bardzo dawno temu car uświadomił sobie, że
ona jest za stara, by takie słowa ją obrażały. Pochlebiało jej jednak, że jeszcze raz próbował.
- Nie jestem, nie. Bogu dzięki mam już za sobą tego rodzaju zmartwienia. Spójrz na
mnie, żyję w domu kobiet, wszyscy mężczyźni, którzy mnie otaczają, są moimi sługami. Czy
jakiejś kobiecie może być lepiej?
- Masz rację - uśmiechnął się i pocałował ją w rękę. Przez jedwab poczuła, że jego
wąsy stały się bardziej szorstkie, bardziej kłujące.
- A najpokorniejszym sługą ze wszystkim jest Piotr - żartował dalej. - Czy myślisz, że
zasłużyłem sobie na posiłek? Może mogłabyś mnie czymś poczęstować, bo przez cały dzień
od jednej sprawy biegłem do drugiej i nie miałem nawet czasu na kufel piwa.
Nadjana pociągnęła za sznurek dzwonka i wkrótce do pokoju weszły bezszelestnie
dwie pokojówki, niosąc wielkie tace wypełnione smakołykami.
Tak jak przypuszczała, car rzucił się na czarny chleb, kiełbaski i kiszoną kapustę.
Połykał też wielkie kęsy sera i grubo smarował masłem zarówno chleb, jak i chrupkie
naleśniki smażone z mąki i kwaśnego mleka.
Wykwintne dania zostawił Nadjanie, która ze zdumieniem stwierdziła, że też jest
głodna.
- Nadjano, chcę ci powiedzieć jedną rzecz: zanim czas mojego panowania przeminie,
cały świat będzie zajadał szaszłyki! Zamiast tych idiotycznych frykasów!
Chwycił pełną garścią cielęcą pieczeń, ugniatał przez jakiś czas miękką, elastyczną
masę w dłoniach, po czym cisnął w obraz wiszący na ścianie. Mięso niczym groteskowy nos
przykleiło się do twarzy przedstawionej na portrecie.
Car wybuchnął takim śmiechem, że łóżko Nadjany się zatrzęsło.
Z uwagą słuchała jego opowieści o wielkiej wyprawie, na którą się wybierał. Miała
nadzieję, że sam jej powie coś więcej o nowej kochance, on jednak nie wspomniał Marii ani
słowem. Długo natomiast opowiadał o jej ojcu, księciu, który zna wszelkie słabości
tureckiego sułtana i który pomoże Piotrowi podporządkować sobie znaczne połacie
tureckiego państwa.
Nagle umilkł i popatrzył Nadjanie głęboko w oczy. Zęby żuły jeszcze twarde wołowe
mięso, niemal surowe, tak jak lubił.
- Przysięgnij, że wierzysz we mnie, Nadjano. Przysięgnij, że wierzysz, że jestem
największym władcą!
Nadjana skrzyżowała ręce i położyła je na piersi.
- Nikt nie jest większy niż ty i na zawsze pozostaniesz wielkim Ojcem Rosji.
Mruczał pod nosem zadowolony, oczy wciąż mu się śmiały, raz po raz wybuchał
głośnym śmiechem.
Ty powinnaś ze mną wyruszyć na tę wyprawę, mój mały ptaku szczęścia. Tak, nawet
w najciemniejsze noce mogłem o tobie myśleć, Nadjano. Jesteś mądra, a na dodatek zabawna.
Niewiele kobiet to potrafi! Tak, tak, przyznaję, że przez chwilę byłem na ciebie wściekły. Że
myślałem, iż jesteś zdrajczynią, jedną z tych, którzy szczują mego syna przeciwko mnie i
wspierają moich wrogów. Ale to minęło, Nadjano, wszyscy zdrajcy zapłacili głową. Obiecuję
ci, że nigdy więcej mnie takim nie zobaczysz.
- Tak, Wasza Wysokość wygląda teraz zdrowiej.
- Zdrowiej niż kiedykolwiek! Miłość dobrze robi staremu człowiekowi, Nadjano! -
Pochylił się do niej z łobuzerskim uśmiechem: - Tak, tak, starej kobiecie też dobrze robi. Nie
powinnaś być taka skromna, Nadjano. Czy widziałaś tych nowo mianowanych oficerów, mło-
dych mężczyzn, którzy musieli wykazać się nie tylko godnym nazwiskiem, lecz także
muskułami, by mogli być przyjęci do służby? Wypróbuj jednego z nich - powiedział tak,
jakby trzymał w rękach słodycze i proponował, by się poczęstowała.
Nadjana nie odrzekła nic, tego rodzaju żarty wymieniali setki razy.
Kiedyś opowiedziała carowi o swoim Tichonie. On jednak nie zrozumiał, jak to
możliwe, by dawne wspomnienie mogło stanowić przeszkodę dla nowych rozkoszy i
przyjemności...
Car wytarł ręce w miękki obrus, na którym stały tace, nie przejmując się zupełnie, że
najpiękniejsza angielska bawełna nie jest do tego przeznaczona.
Nadjana nadal jadła, a on roztaczał przed nią plany czekającej go wyprawy.
- Pamiętasz, jak w tysiąc siedemset siedemnastym wróciłem do domu w niesławie...?
Teraz trzeba to odrobić. Świat nie widział czegoś podobnego od czasów Aleksandra
Wielkiego! Śmierć każdego z sześciu tysięcy poległych wtedy żołnierzy pomszczę w
dwójnasób, przyłożę swoją pieczęć do każdej piędzi ziemi. A potem, Nadjano, potem już
tylko Indie!
Ona kiwała głową, niewiele wiedziała o drogach, którymi car poprowadzi swoje
wojska, słyszała jedynie, że Indie to odległy kraj, nieprawdopodobnie bogaty.
- Niepojęte skarby, Nadja. Złoto, szlachetne kamienie, jedwab, herbata, cukier... i
opium! Poza tym inne nieprzebrane bogactwa!
Słuchała go, lecz słowa przepływały obok, ona wpatrywała się w rozgorączkowaną
twarz i próbowała wyobrazić sobie, co by ten dziwny mężczyzna zrobił, gdyby wiedział.
Czy zabiłby mnie własnymi rękami?
Czy to rzeczywiście możliwe, by ten czarujący człowiek, który siedzi teraz ze
skrzyżowanymi nogami na jej łóżku, w następnym momencie mógł zapomnieć o przyjaźni i
zaufaniu i zamordować ją?
To wprost niemożliwe.
Trudno to sobie wyobrazić, lecz Nadjana okazałaby wielką nieroztropność, nie biorąc
tego pod uwagę.
- Męczę cię, moja droga. Zapominam, że mimo wszystko jesteś kobietą... Bo takie
niekobiece jest to, co robisz, Nadjano!
Natychmiast wybuchnął głośnym śmiechem, uświadomił sobie, że to, co powiedział,
brzmi obraźliwie.
- Mam oczywiście na myśli jedynie twój szlachetny charakter. Nie roznosisz plotek.
Nie masz kochanka, dochowujesz wierności w przyjaźni. Nawet Mienszikowa potrafisz
osadzić na miejscu, widziałem nie raz!
Piotr pochylił się do przodu, spojrzała w jego brązowe oczy, poczuła zapach czosnku,
wódki i wina w jego oddechu. Zawsze, gdy napotykała ten wzrok, przenikał ją lęk, ale
zmusiła się do uśmiechu.
- Miej tu baczenie na różne sprawy pod moją nieobecność. Wyobraź sobie, że jesteś
carycą. To nie powinno być trudne.
Zadrżała, słysząc te słowa.
Piotr jednak na tym nie poprzestał. Odwróciwszy twarz, szeptał w stronę pogrążonego
w półmroku pokoju, rozjaśnianego jedynie światłem świecy:
- Powinnaś być carycą... Ty byś urodziła mi synów i zawsze stała u mego boku...
- Najjaśniejszy Pan nie powinien...
Car wyciągnął się na łóżku, spojrzał na nią uważnie.
- Nie mów, co powinienem, a czego nie - rzekł surowo. Ale oczy uśmiechały się,
migotał w nich odbity blask świec.
Nadjana potrząsnęła głową, odpowiedziała mu uśmiechem. Z ulgą stwierdziła, że w
jego głosie wciąż jest ten przyjazny ton, przynajmniej dzisiejszego wieczora. W ten sposób
siedzieli wiele razy, żartując i dzieląc się myślami, których nie powierzyliby nikomu innemu.
- Pozwól, że przyniosę jeszcze wina - powiedziała cicho. - To wypijemy za tę noc i za
przyszłość. A potem starsza pani musi spać! Car z pewnością będzie się jeszcze dzisiaj żegnał
z wieloma ludźmi?
- Nie! Jutro pożegnam się z całym Sankt Petersburgiem. Jutro! I Maria jedzie ze
mną...
Nadjana drgnęła.
- Maria Kantemir?
- Ona nosi mego syna. Nie odważę się jej tu zostawić. Będzie miała naprawdę
komfortowe warunki w powozie.
- Ale dziecko może się urodzić, zanim wrócicie!
- Oczywiście! Wrócę jako podwójny zwycięzca: moje cesarstwo zostanie poszerzone,
a ja będę niósł w objęciach dziedzica! Nadjano, obiecaj, że nie umrzesz, zanim nie wrócę!
- Tego nie mogę ci obiecać - powiedziała, podnosząc się. Znowu patrzyła mu prosto
w oczy.
- Ty też nie możesz mi obiecać, że wrócisz. Pamiętaj o tym, carze!
Zapadło milczenie. Cicha muzyka przedostawała się z dolnej sali, słyszeli też daleki
szum głosów świętujących ludzi. Dziś wieczorem w Niebiańskim Pałacu trwał bal, ojcowie
żołnierzy przemawiali, matki żołnierzy płakały i modliły się. Tatarów, Kałmuków, Kozaków i
zwyczajnych Rosjan łączyło z ich wielkim władcą jedno: nie wiedzieli, czy jeszcze kiedyś
dane im będzie oglądać, jak w Sankt Petersburgu wiosenna noc staje się dniem.
ROZDZIAŁ IV
Dopóki nie wyszedł, nie odważyła się spojrzeć na włoską komodę, w której schowana
była trucizna. On oczywiście nie zwrócił na nic uwagi. Nadjanę ogarniał lodowaty chłód na
myśl o tym, że ledwie dwa kroki od broni, która miała zabić jego nie narodzonego syna, car
mówił o swoich nadziejach na przyszłość, o sławie, którą zdobędzie.
Nadjanie mimo wypitego wina zasychało w ustach, czuła, że jego usypiające działanie
jest większe teraz, kiedy zażywa tyle kropli opium na cukrze. Musiała to jednak robić ze
względu na bóle. Zagryzła zęby i starała się myśleć jasno. To przecież tylko krótka
przejażdżka. Powóz stał gotowy już od dwóch godzin, nikt jednak nie narzekał. Stangreci nie
mają nic innego do roboty, jak tylko czekać, gdy będą potrzebni Nadjanie.
Poprzedniego wieczoru, kiedy szła odwiedzić Katarzynę, zastanawiała się, czy nie
zabrać ze sobą trucizny. Coś jednak kazało jej to odłożyć, zdecydowała więc, że tak będzie.
Teraz sprawa byłaby już dawno załatwiona, Nadjana spałaby spokojnie w swoim łożu, nie
martwiąc się niczym.
Kto mógł przypuszczać, że car zjawi się tak późno? Jak miała się go pozbyć?
Było dobrze po północy, ale w Niebiańskim Pałacu jeszcze przez wiele godzin nikt nie
uda się na spoczynek.
Nadjana przypuszczała, że również w Carskim Siole noc pełna jest tańców, śpiewów i
fajerwerków.
Jęknęła, kiedy gwałtownie potrząsnęła głową, próbując uwolnić się od ogarniającej ją
wciąż senności. Starała się rozsądnie myśleć.
Wizyta w Carskim Siole o tej porze kosztowałaby Nadjanę wiele. Ale przecież nie
mogła nikomu powierzyć trucizny. Każdy najmniej znaczący lokaj, każdy człowiek, który by
się czegoś domyślał, już ryzykowałby życie. I swoje, i jej.
Poza tym nikomu nie ufała. Gdyby coś takiego się wydało...
Nie, nie warto się już dłużej nad tym zastanawiać.
Nadjana sięgnęła po sznur od dzwonka, chciała wezwać pokojówkę, ale zanim zdążyła
pociągnąć, rozległo się głośne pukanie do drzwi. Trzy krótkie uderzenia, ostatnie jakby z
wahaniem.
To Karl Martin!
Nadjana poszła otworzyć, on zawsze na to czekał. Nagle zmęczenie złagodniało,
zaskoczona uświadomiła sobie, jak bardzo za nim tęskniła. Rzadko teraz ten młody człowiek
przychodził do jej prywatnych komnat z własnej woli. Jest chyba zmęczony moim
nieustannym marudzeniem, pomyślała urażona.
Karl Martin miał na sobie balowy strój, włosy pozlepiane na karku, pewnie dużo
tańczył.
- Wejdź, mój drogi, wejdź...
- Widziałem twego gościa, jak się potajemnie wymykał, i pomyślałem, że pewnie nie
śpisz - powiedział przybrany syn z przekąsem w głosie. Jego nienawiść do cara nie gasła z
latami.
- Car chciał się pożegnać. Wybiera się w bardzo niebezpieczną drogę.
- Phi! Dużo niebezpieczniejsza będzie ona dla tych stu tysięcy biedaków, których ze
sobą ciągnie! Mogę się założyć o wiele, że on będzie żył wygodnie, nawet gdyby cała reszta
miała głodować.
- Jesteś niesprawiedliwy. Piotr zawsze dba o swoich ludzi, nigdy nie uważał, że jest
zbyt wielki, by pracować razem z poddanymi.
Karl Martin jej przerwał:
- Czy musimy teraz mówić o takich sprawach, Nadjano? Jestem w znakomitym
humorze, chciałem ci tylko powiedzieć dobranoc. Miałem nadzieję, że przy takiej okazji
będziemy mogli pogadać o czymś nieważnym. Taka miła rozmowa o niczym nad kieliszkiem
wina. Tak, widzisz, zachowują się ludzie, którzy chcą pozostawać w dobrych stosunkach!
Uśmiechnęła się blado. Karl Martin to dobry chłopiec. Rozumiała przecież, że te
wieczne kłótnie i sprzeczki jemu też dają się we znaki.
- Mój chłopcze... jesteś taki dorosły...
- Tak, tak... ale przynieś nareszcie wina, kobieto! Drażnił się z nią, wiedział, że nie
lubi żadnych rozkazów, od nikogo by też ich nie zniosła, tylko od niego.
Sobie nalała jedynie kropelkę, ale jego kielich napełniła arabskim słodkim winem.
Karl Martin wyciągnął się wygodnie na szerokim szezlongu, bardzo nie pasował do
tego miejsca zasłanego adamaszkowymi poduszkami.
Świece w kandelabrach dopalały się, ale jeszcze dwanaście płomieni dawało ciepło i
rozjaśniało twarz młodego człowieka. Nadjana przyglądała mu się uważnie, znała każdą linię
na tym obliczu, chociaż wciąż pojawiały się nowe.
Miał prosty nos swojej matki, niemal kobiece wargi też odziedziczył po Marji. Oczy
ojca, głęboka bruzda na czole, jakby się czymś martwił. Włosy nie były ani całkiem jasne, ani
tak ciemne jak włosy matki. Teraz dawały się w nich zauważyć rude refleksy, jakby odbicie
czerwonych draperii na ścianach pokoju Nadjany. Dłonie zaciśnięte na kieliszku...
Długie i wąskie, przy nadgarstku pojawiły się jasne włosy. Mocne, to od razu widać.
Na jednej dłoni głęboka blizna od jakiegoś noża, który się obsunął i przeciął skórę.
- Jak ci się wiedzie, Nadjano? Czy jesteś trochę zdrowsza? Wyglądasz świetnie...
- Ach, tak, jakoś sobie radzę. Widzisz, jestem twarda. Niezniszczalna.
Pozwalał się oszukiwać jej lekkim tonem i wesołymi słowami, czuł jednak w pokoju
zapach opium, widział, że miseczka z małymi kulkami cukru jest prawie pusta.
- Masz bóle? Dlaczego w takim razie nie pójdziesz do Baumblakta albo Horna? Car
jest przecież twoim przyjacielem, zdobyłby dla ciebie najlepszego lekarza, gdybyś tylko...
- Widzisz, ja cierpię na chorobę, na którą żaden lekarz nic nie poradzi. Starość!
Uśmiechała się, kłamiąc bez mrugnięcia okiem. Nie miała innego wyjścia, ponieważ
choroba, na którą naprawdę cierpiała, była równie nieuleczalna jak starość. Że nie jest
zdrowa, domyślała się już wówczas, kiedy umarł Justitian. Szczerze mówiąc, wiedziała o tym
jeszcze przed jego śmiercią, bo symptomy były klarowne. W Kopenhadze Justitian spotykał
się nie tylko z nią.
Któraś z ulicznic musiała zarazić go tryprem.
Nadjana miała świadomość, że skoro są razem, to i ona zachoruje. Zdawała sobie
jednak sprawę, że nim się to stanie, mogą minąć lata, nawet całe życie.
Wtedy miała go za sobą ledwie połowę i nie martwiła się specjalnie, że jej los został w
ten sposób przypieczętowany.
Widziała, że Karl Martin milczy i pije, cieszyła się, że nie zna prawdy. Syfilis to
paskudna choroba. Gdyby rozeszły się po Petersburgu pogłoski, że sama pani Niebiańskiego
Pałacu... nie, to by oznaczało wyrok. Nawet car by się przeraził, nikt już by nie wierzył, że
dziewczyny Nadjany są zdrowe.
Karl Martin dolewał sobie wina. Zdjął teraz brokatową, krótką kurtkę, surdut zrzucił
natychmiast po przyjściu. Zwróciła uwagę, jak pięknie jest umięśniony, muskuły uwydatniały
się pod jedwabnym materiałem koszuli i pod obcisłymi spodniami. Nadjana na moment
przymknęła oczy i zobaczyła twarz innego młodego człowieka.
- Śpij sobie. Mam nadzieję, że nie będzie ci przeszkadzało, jak tu trochę posiedzę. Nie
chcę wracać na dół, było tam już parę problemów... Ta głupia mała nie chce się ode mnie
odczepić. Zdaje mi się, że poncz dla pań był trochę za mocny dziś wieczorem, Nadjano, są
takie rozbawione...
Wargi Nadjany drgnęły, ale nie była w stanie się uśmiechnąć. Ostatni łyk wina
przeważył. Obecność Karla Martina sprawiła, że poczuła się całkiem bezpieczna, poddała się
temu nastrojowi.
Truciznę weźmie ze sobą jutro rano. Zamierzała uściskać Katarzynę na pożegnanie,
będzie więc okazja, żeby wsunąć maleńki woreczek do kieszeni obszernego płaszcza carycy.
Obiecała, że zajmie się tą sprawą, więc z pewnością Katarzyna polega na jej obietnicy.
Choć chyba noc w pałacu jest nerwowa.
Karl Martin westchnął zadowolony, gdy pogłaskała go po dłoni.
- Zostań, mój chłopcze. Jak dobrze, że tutaj jesteś. Ale nie wpuszczaj nikogo
innego...
Pochylił się nad nią, poprawił poduszki, ułożył je wysoko pod głową tej starej kobiety,
którą od czasu do czasu nazywał matką.
- Śpij teraz, Nadja... mama...
- Dziękuję - szepnęła.
Otulił ją cienką jedwabną narzutą. Nagle przeniknął go dreszcz grozy, Nadjana była
taka blada. Wszędzie jedwab, jedwabna maseczka przesłaniała twarz. Nadjana spała w niej,
nigdy jej nie zdejmowała.
Te białe włosy... i narzuta, która wydała mu się zimna.
Karl Martin głośno przełknął ślinę.
Miał wrażenie, jakby okrywał ją całunem, przez chwilę zdawało mu się, że to nie
łóżko, ale wąska biała trumna, słyszał w oddali monotonny śpiew kapłana i skargę
wydobywającą się z własnej krtani.
Jest taka stara. Bardziej chora niż chce uznać.
Może wkrótce już jej nie będzie.
Obiecywał sobie tysiące razy, że się nią zajmie, że zapłaci za wszystko. Miała tyle
zmartwień z jego powodu. Pewnego dnia jednak naprawdę jej zapłaci. Nie będzie się kłócił,
kiedy nazwie go smarkaczem.
- Nadja... mama... bardzo cię kocham, wiesz...
Nie poruszyła się, w otworze maseczki widział tylko ciemne wargi, poruszające się w
niesłyszalnym oddechu.
Karl Martin poczuł się zasmucony, wiedział, że od tego smutku łatwo się nie uwolni.
Dlatego wrócił na szezlong i sięgnął po swój kieliszek. Pił wino dużymi łykami.
Powoli ból głowy ustępował, powoli też zelżał ucisk w żołądku, to zwierzę, które w
sobie nosił, spoglądało teraz na niego z zewnątrz i miało piękne oczy matki.
Onieśmielona Mońka, niewolnica, mająca przywilej czuwania w nocy nad panią,
obudziła Nadjanę. Ręce dziewczyny były delikatne, a jej głos przywodził na myśl leciuteńki
puch. Mówiła cicho, śpiewnie po rosyjsku z akcentem ujawniającym jej mongolskie
pochodzenie.
Przyniosła herbatę i ciasteczka, ostrożnie rozsunęła zasłony, które Nadjana kazała
zaciągać tuż po południu.
- Wasza Wysokość, już rano... proszę wybaczyć swojej niewolnicy, ale pani mówiła,
żeby obudzić...
Zaspana Nadjana przecierała oczy, przesuwała palcami po gładkiej materii, drapała
skórę pod maseczką, irytowała ją ta osłona.
- Dziękuję... dziękuję, to wystarczy. Włożę dzisiaj czarną aksamitną suknię, marznę...
Przygotowałam już wszystko. Wyjęłam też niebieską jedwabną bluzkę, dar od
duńskiego księcia...
--Dobrze, tak będzie dobrze. A teraz spróbuj tchnąć życie w te zwłoki tam - mruknęła
Nadjana z uśmiechem. Zmrużyła oczy i patrzyła na rosłego mężczyznę, śpiącego na
szezlongu. Dwie długie nogi sterczały spod kołdry. Karl Martin pochrapywał cicho.
Młoda pokojówka podeszła do niego, nie bardzo wiedziała, jak ma go obudzić.
Ostrożnie szturchnęła śpiącego, ale on przewrócił się na drugi bok, stękając zirytowany.
Nadjana zachichotała.
- Masz! Wylej mu to na głowę, temu pijanicy!
Pokojówka wahała się, w końcu jednak wzięła naczynie z wodą i chlusnęła na głowę
Karla Martina z okrzykiem przestrachu.
Zerwał się na równe nogi jak oparzony. Śmiech Nadjany złagodził jego gniew,
dopiero teraz zorientował się, gdzie jest.
- Dzień dobry, śpiochu! Niezły z ciebie kawaler, skoro opuszczasz swoje wielbicielki
i kładziesz się spać w pokoju starej kobiety!
- Dzień... dobry... nie, do licha, zaraz wam oddam! - wykrzyknął.!
Zataczając się podszedł do umywalki, gdzie stał porcelanowy dzbanek z letnią wodą.
Nalał wody do miski, chlapał i pryskał na wszystkie strony, myjąc twarz.
Kiedy zaczął ściągać koszulę i spodnie, dziewczyna na znak Nadjany zniknęła.
- Karlu, musisz mnie zawieźć do zamku. Mam mały amulet na szczęście i chciałabym
go dać Katarzynie, zanim wyjedzie.
Ale dzwony nie zaczęły jeszcze bić. Nabożeństwo będzie trwać długie godziny,
jeszcze jest bardzo wcześnie. Oddziały cara nie wyruszą, dopóki słońce nie znajdzie się w
najwyższej pozycji, chcą, żeby właśnie ono wytyczało im dzisiaj drogę. Widzisz, to taka stara
tutejsza tradycja...
Tak. Ale ja muszę dać jej ten amulet. A po skończeniu nabożeństwa zrobi się wielkie
zamieszanie, wszyscy zechcą się z nimi żegnać. Poza tym caryca będzie miała na sobie strój
podróżny... nie odważę się podejść do Katarzyny, gdy będzie już otoczona całym tym
przepychem.
Karl Martin zaśmiał się.
- Myślałem, że lubisz przepych.
- Nie - odparła Nadjana cicho, żując owsiany sucharek. - Lubię tylko tę Katarzynę,
która była służącą pastora Glucka.
- Ha! Spotykasz się z arystokratkami, księżniczkami, królewskimi synami... z samym
carem i jego małżonką! Panujesz nad tłumami w tym domu, decydujesz o życiu i śmierci! Nie
mów mi, że tego nie lubisz, Nadjano! Zawsze taka byłaś, zawsze w twoich żyłach płynęła
błękitna krew!
Teraz ona się roześmiała.
Karl Martin miał rację.
Tylko że nie było już nikogo, kto znał księcia, jej ojca.
Nikt nie wiedział o jej pochodzeniu wtedy, kiedy była tanią ulicznicą w Finlandii. Ani
wtedy, kiedy w kraju na północy została uwięziona za kradzież i oszustwa. Ani w tamtych
latach, kiedy żyła na wymarłej skale, ubrana w szmaty i drewniaki.
Ani wówczas, gdy zarządzała luksusowym domem publicznym w Kopenhadze.
- Może masz rację - rzekła wolno.
- Różnimy się niczym ogień i woda, ty i ja...
Pochylił głowę, Nadjana go rozbrajała. Pokój zawarty poprzedniego wieczora wciąż
jeszcze trwał między nimi niczym delikatna zasłona i nie pozwalał zgadywać nawzajem
swoich myśli.
Tak jest najlepiej. Walka zmęczyła oboje.
Karl Martin miał nadzieję, że Nadjana w końcu zrezygnowała i nie będzie go już
zmieniać. Nie wiedział, że ona myśli o tym samym.
Wyruszyli bardzo biednym powozikiem, zniszczonym, zaprzęgniętym w dwa
pospolite konie. Swój wspaniały czarny wolant Nadjana wysłała do obozu wojskowego nad
brzegami Newy. Każdy, kto mógł ofiarować zwierzęta lub jedzenie, złoto albo ołów,
przesyłał swój
dar na carską wyprawę. Sprzedawano domy, okradano spadkobierców. A chłopi we
wsiach wokół miasta zostali pozbawieni wszystkiego, co nadawało się do jedzenia, mięsa,
mąki, jaj i drobiu.
Niewiele im pomogło to, że car obiecywał srebro i sławę, kiedy już zdobędzie te całe
Indie.
Nadjana spoglądała na tłumy ludzi. Wszyscy zmierzali w stronę kościoła. Grube baby
nie zdjęły jeszcze zimowych ubrań, szły swoim charakterystycznym, jakby zataczającym się
krokiem po carskich ulicach, niosąc w rękach różańce lub prowadząc wnuki.
Babuszki nie oglądały się za eleganckimi powozami, mrużyły tylko błyszczące oczy,
kiedy mijały je oddziały wojska na parskających, zdenerwowanych koniach.
Przesuwały w spracowanych palcach zniszczone paciorki, zanosząc wciąż do Boga te
same modlitwy, które odmawiały na tych różańcach od tylu, tylu lat.
Ludzie zmierzali do świętego miejsca, gdzie mogli zobaczyć mgnienie królestwa
niebieskiego. - Matki Rosji... Nieszczęsne istoty.
Słowa Karla Martina wywołały lekki uśmiech na wargach Nadjany.
- Ty tego nie rozumiesz. Urodziłeś się w Lyster, nie zapominaj.
- A co to za różnica? Bogaci wszędzie jadają do syta i bawią się wojnami. A ci, którzy
głodują i umierają, też są wszędzie tacy sami. Tyle zdążyłem się już nauczyć - odparł
udawanym lekkim tonem.
Poklepała go po udzie, poufały gest, do którego jednak żadne z nich nie
przywiązywało uwagi.
- Jestem za stara na takie myśli. Ale ty, ty masz przed sobą całą przyszłość. Może
kiedyś będzie tak, jak chcesz, może bogaci oddadzą trochę swoich przywilejów. Słyszałam,
że we Francji nawet książki już o tym piszą. W innych krajach też podobno wybuchają bunty,
ludzie mordują szlachtę i żądają podziału dóbr, a także rozwiązania mniejszych księstw.
- Zobaczysz, Nadjano. Nadejdzie taki dzień, kiedy wszyscy mali podniosą głowy.
Będzie to potężna fala!
Mali, myślała Nadjana. Gdybyś ty wiedział, jaka ja jestem mała, Karlu Martinie. Ty
sam zresztą też, mały niczym ziarnko pyłu.
- Prośmy Boga, by ten pył nie upadł na lśniące wyłogi carskiego surduta. Bo on nas
po prostu strząśnie.
- Katarzyna na pewno jeszcze nie wstała - mruknęła Nadjana, kiedy wyjechali z bram
parku i skierowali się ku pałacowi wysypaną czerwonym gruzem drogą. Fontanny po obu
stronach drogi były teraz suche.
- Czy ja też mam wejść?
- Owszem, byłoby dobrze. Możesz sobie porozmawiać z młodymi dworkami.
Karl Martin zachichotał.
- No, nie wiem. Niektóre z nich pewnie wczorajszego wieczoru obiecywały sobie
zbyt wiele.
Poproś zatem, by na ciebie poczekały. Teraz będziesz miał czas uwieść najwyżej ze
dwie...
Roześmiał się, Nadjana chyba sądzi, że cały Sankt Petersburg się w nim kocha.
Katarzyna odczuwała to jako ciężar, nie w brzuchu i nie pod fałdami skóry i tłuszczu
tam, gdzie łączą się uda. Bardziej jako niewielkie brzemię w sercu, przekonanie, że znowu
będzie miała dziecko.
Po ostatnim poronieniu okres miewała nieregularnie.
Teraz jednak jest pewna, bardziej pewna niż mógłby to sprawić medyk razem z
syberyjską wróżką.
Leżała nie śpiąc tej nocy przed wielką podróżą i modliła się do Boga, by zesłał jej
znak. Płakała i wybuchała nienawiścią, przez chwilę pragnęła nawet, by Nadjana nie zdobyła
trucizny. Ale teraz, kiedy nad Sankt Petersburgiem wstał promienny ranek i wszystkie
dzwony wzywały na pożegnalną mszę za cara, Katarzyna wiedziała, że bardziej niż
kiedykolwiek nie ma wyboru. Gdy więc zameldowano Nadjanę, ów ciężar, który nosiła w
sercu, zelżał, odsunęła od siebie z promiennym uśmiechem zwoje jedwabiu, adamaszku,
wełny i gronostajowych futer. Garderobiane nie były jeszcze gotowe, ale caryca poleciła im
wyjść.
- Nadjana! Jak to miło, że znalazłaś czas, by popatrzeć na odjazd cara!
Kiedy garderobiane wyszły, Nadjana otrzymała niedźwiedzi uścisk oraz została
wycałowana w oba policzki osłonięte jedwabną maseczką.
- Śliczna, jak zawsze! Twoje oczy, kobieto... oczy masz jak młoda dziewczyna!
Zdradź mi tajemnicę, Nadja, to dam ci w nagrodę wszystko, choćbyś zażądała klejnotów
koronacyjnych!
Śmiały się teraz obie, Katarzyna prowadziła swoją przyjaciółkę przez sale
pooddzielane aksamitnymi portierami, strzeżone przez ogromne pozłacane posągi przed-
stawiające chińskich wojowników.
Nadjana odpowiadała półsłówkami, przy pierwszej nadarzającej się okazji bez słowa
wsunęła woreczek z szarym proszkiem do wewnętrznej kieszeni płaszcza Katarzyny.
- Ach, tak, coś na wzmocnienie na pewno mi się przyda - rzekła Katarzyna głośno. W
zamku tego dnia roiło się od ludzi, nie było pustego pokoju, wszystkie drzwi stały otwarte na
oścież. - Powiedz mi tylko, jak powinnam to zażywać?
- Weź tyle, ile się zmieści na miedzianej monecie. Nie więcej, ale i nie mniej. I
pamiętaj, nie pij wtedy mleka. To by osłabiło działanie lekarstwa.
- Będę pamiętać - skinęła głową Katarzyna. Trzymała ramię Nadjany stanowczo, ale
niezbyt mocno. Caryca górowała nad białowłosym gościem, była co najmniej o głowę
wyższa, ale mimo to Nadjana wyglądała majestatycznie u boku tęgiej carycy.
- Przyjdziesz na mszę? Och, Nadjano, proszę! Będziesz mi potrzebna tam, wśród tych
wszystkich płaczących bab. Zabierz też swego syna! I co wieczór odmawiaj za mnie pacierz...
Zniżyła głos, nie przestawała jednak chodzić. Ktoś, kto chciałby podsłuchiwać,
musiałby się przemykać bardzo szybko przez korytarze, a i tak pewnie nie pojąłby sensu
rozmowy.
- Muszę ci o tym powiedzieć, moja kochana. Muszę... bo widzisz, chociaż nic nie
wskazuje, że tym razem ułoży się inaczej... będę miała dziecko!
Nadjana spojrzała ostrożnie w górę, jeśli nie zaszokowana, to w każdym razie
zaskoczona.
- Ale Wasza Wysokość nie powinna w tej sytuacji wyruszać w taką męczącą podróż.
Katarzyno, musisz mieć spokój...
- Jeśli car uważa, że Maria zniesie tę wyprawę, to ja też zniosę. Akuszerka została
sprowadzona i też jedzie! Będą nam towarzyszyć najlepsi lekarze. Tam będę bezpieczniejsza
niż tutaj, Nadjano.
- Chyba rzeczywiście tak jest... ale gra toczy się o wyjątkowo wysoką stawkę.
- Tak. To prawda. W tej grze ryzykujemy wszyscy, Nadjano.
Wielka kobieta oprowadzała ją po krzyżujących się korytarzach wewnętrznego pałacu.
Tutaj, w samym centrum gmachu, znajdowały się prywatne pokoje Katarzyny. Otaczały je
garderoby i gotowalnie oraz wielkie sale, w których Katarzyna przyjmowała panie ze
szlacheckich rodzin, by uczyć je etykiety i europejskich manier. W tej części pałacu
wyczuwało się delikatny zapach czekolady.
Katarzyna zatrzymała się, znowu otoczyła pulchnymi ramionami Nadjanę. Szeptała jej
we włosy:
-
Naprawdę myślę to, co powiedziałam. Módl się za mnie, Nadjano. Za moje
dziecko... bo mówię ci, że czuję, jestem pewna, że tym razem to będzie syn...
W oczach carycy pojawił się dobrze znany wyraz bólu.
Nadjana miała dość rozsądku, by nie przypomnieć jej, że ma przecież dwie zdrowe
córki. Anna i Elżbieta wiodą własne życie, choć są jeszcze bardzo młode. Katarzyna jednak
potrzebuje synów, synów, którzy mogliby poprowadzić imperium w przyszłość.
- Żegnaj, moja przyjaciółko. Już dłużej nie mogę. Jeśli nie pójdziesz z nami na
nabożeństwo, wybaczę ci. Pozdrów tylko swoich i powiedz dziewczętom, że kiedy car wróci
do domu, będziemy mieć dwa powody do świętowania: nowe krainy podporządkowane Rosji
oraz narodziny carskiego synka!
Nadjana uśmiechnęła się cierpko, wspominając słowa cara. Czy on już wie, że
Katarzyna jest brzemienna? Czy dlatego zabiera obie swoje kobiety, przeciwstawia je sobie
niczym konie w wyścigu? Wybierze tę, która urodzi mu syna? Tę, która jest lepsza jeśli idzie
o płodność, zachowa w stajni?
Przeniknął ją dreszcz.
Najbardziej przerażało ją to, że w tej całej sprawie jej sympatia była jednak po stronie
Piotra. Bardzo dobrze rozumiała dramatyczną sytuację carycy. Ale Katarzyna, wypłakując
oczy z powodu kochanki męża, sama utrzymywała swój związek z Williamem.
Niewielu o tym wiedziało, Katarzyna nie mogła tak jak car lekceważyć dyskrecji. Bo
inaczej mogło się zdarzyć, że po urodzeniu dziecka ktoś będzie się zastanawiać, czy jest to
syn cara, czy angielskiego uwodziciela.
Najbardziej zaufaną osobą carycy była pani Balke. Ona orientowała się we wszystkim
na długo przedtem, zanim wiadomości dotarły do Nadjany. Plotki jednak krążyły po pałacu i
po całym mieście. Zajmujące się piciem herbaty damy lubiły pozbawione trosk życie dwor-
skie, najchętniej ćwiczyły języki na opowiadaniu ploteczek o carskiej rodzinie. Nigdy nie
wypowiadały imion panujących, cara nazywały Korotkij - mały. Mniej zawoalowane były
określenia carycy, na przykład Głodna.
- Ona nigdy nie ma dość, Gołodnaja - chichotały. - Pochłania w ciągu jednej nocy
więcej, niż inne kobiety są w stanie zjeść w ciągu roku...
I wybuchały śmiechem, ze złośliwymi spojrzeniami konkurowały ponad srebrną
zastawą do herbaty, która opowie najlepszą historyjkę na zakazany temat.
Nadjana nie słuchała ich gadania, wiedziała bowiem, że robią to z nudów albo z
zazdrości. Ale Williama Katarzyna w końcu przedstawiła Nadjanie sama.
Prawie cała rodzina młodego Anglika została wyniszczona wiele lat temu. Car
osobiście zatroszczył się o ścięcie jego najmłodszej siostry. Była pierwszą miłością Piotra, ale
popadła w niełaskę i spotkał ją los tak okrutny, że cała Europa jęknęła na wieść o tym. Z
Willem też przez jakiś czas było nie najlepiej, ale wdziękiem i zasługami odbudował powoli
swoją pozycję i teraz znowu był ważną personą wśród petersburskiej arystokracji.
Nic więc dziwnego, że caryca traktowała Willego niczym klejnot w koronie pośród
gromady swoich wielbicieli!
Był to szczupły, wspaniale zbudowany mężczyzna. Jasne włosy zbierał na karku
piękną spinką. Ubranie nosił zawsze odrobinę bardziej obcisłe i odrobinę bardziej ujawniające
kształty niż ubrania innych mężczyzn ze szlacheckich rodów. Miał długie, szczupłe palce,
którymi znakomicie grał niezależnie od tego, czy to była kobieca skóra czy klawisze z kości
słoniowej w szpinecie Katarzyny.
Nadjana zachowała w pamięci dotyk jego warg na maleńkim kawałku odsłoniętego
ciała pomiędzy brzegiem maseczki a dekoltem. Nikt przedtem nie wpadł na pomysł, żeby
pocałować ją w to miejsce, zamiast w rękę, jak dopuszczał francuski obyczaj, lub po rosyjsku,
w policzki.
Wargi miał miękkie, twarz bez zarostu. Will jako jeden z pierwszych podporządkował
się carskiemu zakazowi noszenia długich bród. Nie dlatego, by uniknąć podatku od brody lub
też publicznego ogolenia, ale dlatego, że już dawno uważał, iż właśnie te brody różnią
rosyjskich barbarzyńców od reszty świata.
Nadjana przyłapała się na tym, że w bardzo krótkim czasie zdążyła opowiedzieć temu
sympatycznemu człowiekowi połowę swego życia.
Kiedy usłyszał, że mieszkała w Danii, starał się jej przypochlebić, recytując kilka
zwrotek duńskiego wiersza. A kiedy ujawniła swoje pochodzenie, przeraził ją, odtwarzając
historię strielców i ich powstania. Wiedział również, że strielcy zamordowali własnego
dowódcę.
Nadjana patrzyła w jego zielone oczy o sekundę za długo i upewniła się, że ten
człowiek rozumie dużo więcej niż pozostali. Opuściła więc wzrok, i po raz pierwszy w życiu
miała prawdziwy kłopot z zapanowaniem nad dwojgiem męskich oczu.
Caryca obsypywała Willa komplementami, kiedy śpiewał i kiedy wychwalał w swoich
wierszach rosyjskich artystów tak samo jak twórców europejskich. Will był poetą, muzykiem
i władał pięcioma językami. Stanowił prawdziwą ozdobę dworu, a jego talenty rozkwitały i
stawały się coraz doskonalsze po tym, gdy uzyskał swoje znakomite miejsce pod słońcem.
- Ale widzisz, Will jest przesądny - powiedziała Katarzyna, bawiąc się złotymi
lokami mężczyzny. - Popatrz no! Nosi tajemnicze amulety, zaprzedał im swoją duszę... Twój
urok też nie jest z tego świata, drogi Will, przejrzałyśmy cię już!
Nadjana uśmiechała się niepewnie, widziała, jak palce młodego mężczyzny delikatnie
pieszczą ręce Katarzyny. Caryca ujęła je mocno i pokazywała Nadjanie.
- Patrz! Oto pierścień z żelaza, który daje mu siłę... -Ucałowała opuszek jego palca
wskazującego. - A ten, z miedzi, na dobre zdrowie. Kolejny z ołowiu, jak widzisz, ten daje
Williamowi jego nieprawdopodobne szczęście i powodzenie w życiu.
- Nie zapominaj o ostatnim - szepnął Anglik czule do Katarzyny. - Pierścionek ze
złota, najważniejszy... ten dostałem od ciebie...
Nadjana widziała, że caryca topi się niczym wosk pod jego spojrzeniem.
- Ach, tak... to za kochanie, Will...
Nadjana mogła mieć tylko nadzieję, że Katarzyna wygra tę walkę. Maria Kantemir jest
z pewnością i piękna, i młoda, może nawet Piotr ją kocha. Nadjana prawie nie znała
mołdawskiej księżniczki, ale zdawała sobie sprawę z tego, jak wiele Katarzynę kosztuje
udawanie, że tamta tak naprawdę nie jest groźna.
Zresztą dla Piotra większe znaczenie miało to, czy urodzi się syn.
Z jakiegoś niezrozumiałego powodu Nadjana odczuła ulgę na wiadomość o stanie
carycy. Wprawdzie jeden następca tronu zostanie złożony w ofierze, ale kolejny jest już w
drodze. To ją uspokajało.
Kiedy Nadjana przeszła obok ostatnich pałacowych straży, zobaczyła, że Karla
Martina nie ma przy powozie. Bram do pałacu strzegli gwardziści, po dwunastu ludzi przy
każdym wejściu. Nie przyszło jej do głowy, żeby któregoś zapytać o syna, nikt chyba jeszcze
nigdy nie słyszał głosu żadnego z tych ubranych na czarno członków cesarskiej gwardii.
Milczeli tak samo, gdy stali niczym żywe posągi, jak i wtedy, kiedy mordowali ludzi swoimi
długimi, ostrymi lancami lub zakrzywionymi szablami.
Wsiadła do powozu, znalazła się na swoim miejscu, zanim stangret zdążył podstawić
małe schodki, by łatwiej jej było wejść do obitego pluszem wnętrza. Zdecydowała się
zaczekać, damy, którym Karl Martin z pewnością dotrzymywał towarzystwa, pójdą niebawem
do kościoła w carskim orszaku, który już się formował przed główną bramą pałacu.
Zrobiła sobie małą szparę w firance ukrywającej pasażerów powozu. Mogło się
przecież zdarzyć, że Karl Martin gdzieś się pokaże, może zresztą mignie jej też twarzyczka
osoby, która wywiera taki wpływ na jej przybranego syna. Obiecała sobie uroczyście, że gdy
następnym razem w Niebiańskim Pałacu będzie bal, ona musi w nim uczestniczyć, żeby była
nie wiem jak zmęczona. Musi kręcić się po salach balowych i większą uwagę zwracać na
zachowanie się Karla Martina, na ja kiś znak świadczący, który z tych barwnych motyli tak
go do siebie przywiązał.
O, na tym dworze wiele jest takich. Ostatni błazen, jak w duchu nazywała Willego, nie
był mężczyzną ze złota i żelaza, z ołowiu i miedzi.
Jest tylko angielską kłaniającą się lalką. Potrafiłaby go przechytrzyć.
O, było dużo różnych możliwości, nie trzeba wprost wypytywać. Karl Martin jest za
młody, by udało mu się zachować wszystko w najgłębszej tajemnicy, myślała,, Nadjana
zadowolona.
Oparła się wygodnie, z największym wysiłkiem ułożyła nogi na przeciwległym
siedzeniu. Musiała każdą unosić obiema rękami, by podnieść ją tak wysoko. Zawsze w takich
sytuacjach jak ta nogi jej sztywniały i pojawiał się ból. Zawsze, kiedy zadanie zostało
spełnione, a praca wykonana.
Uśmiechnęła się ironicznie pod nosem.
Jakie to wszystko było proste. Nie powinna się tak przejmować, zostawiać mniej czasu
na ponure myśli.
Nadjana przymknęła oczy i pożałowała, że nie zabrała kropli.
Dobrze by było mieć jeszcze w kieszeni ten maleńki woreczek.
Szczypta proszku mogłaby pomóc w inny sposób, niż tego chciała Katarzyna.
Marja... Marja by pewnie wiedziała, co tutaj pomoże.
W takich chwilach Nadjana myślała o swojej dawnej przyjaciółce prawie bez bólu w
sercu i bez tęsknoty. Chociaż tak bardzo chciałaby znowu zobaczyć Marję! Tak bardzo
chciałaby posłuchać soczystych komentarzy rozgniewanej przyjaciółki, a nawet jej okropnych
pijackich śpiewek...
Marja stałaby się na tym dworze sensacją, pomyślała Nadjana z uśmiechem.
Skoro ja jestem legendą, ona byłaby prawdziwą czarną świętą.
I William Mons pewnie by ją kochał...
Nadjana znała miłosną historię Marji z rebeliantem Kvithovudem. W Willim było coś,
co skłaniało ją do porównywania tych dwóch mężczyzn, tak przecież różnych jeśli chodzi o
wygląd. Owszem, oczy obaj mieli jasne, ale Kvithovud lodowato niebieskie, podczas gdy
oczy Willego były zielonkawe jak woda w fiordzie tam, w domu.
Drgnęła na myśl o tym. W domu?
Tak długo życie przerzucało ją z miejsca na miejsce, wciąż była ścigana, wciąż w
drodze ku czemuś innemu. Teraz, w ostatnich latach życia, spełniły się nareszcie jej marzenia,
których przecież nie miała w czasach młodości. Nie wiedziała, do czego tak naprawdę należy
sercem, ale rosyjska krew zawsze płynęła w jej żyłach. Więc chyba teraz jest w domu?
Odpowiedź tkwiła gdzieś w jej głowie, czaiła się niczym niebezpieczny, gotowy do
skoku wilk.
Nadjana napięła mięśnie barków, głos dochodzący z zewnątrz przyszedł jej z pomocą.
- Pani Nadjano, pani syn pragnie wsiąść do powozu. Stangret otrzymał krótkie
potwierdzenie i zaraz potem powóz zakołysał się pod ciężarem chłopca.
- Witaj, Nadju, pożegnałaś się już? Zresztą i tak teraz byłoby już za późno. Carski
orszak rusza!
Miał zarumienione policzki, w oczach coś, co przypominało zachwyt. Nadjana
uśmiechnęła się z przekąsem, Karl Martin nie należał do tych, którym imponuje carskie
bogactwo i przepych.
Pomyślała więc, że coś innego jest przyczyną jego ożywienia.
- Spotkałeś ją?
Karl Martin roześmiał się.
- Nadja, przestań! Ty ciekawska stara bestio! Wyprostowała się, Karl Martin mówił
wesołym, pogodnym tonem.
- Tak, jestem ciekawska!
- Ale tak naprawdę to chyba nie chcesz wiedzieć, jak się sprawy mają? Bo cieszy cię i
bawi ta gra, stara kwoko, byłoby ci nudno, gdybyś poznała wszystkie tajemnice!
Klepnęła go po ramieniu z udanym gniewem i uniosła głowę.
- Ty głuptasie! Spodziewasz się, że będę tu siedzieć z założonymi rękami i tylko
czekać, aż twoje bękarty same do mnie przyjdą?
- Ha, ha, więc tego się boisz? W takim razie zapominasz, kim jestem, przecież moją
matką była prawdziwa wiedźma, pamiętam te wszystkie potajemne wizyty w naszym domu,
kiedy podsłuchiwałem rozmowy. Co najmniej połowa kobiet przychodziła do niej, by się do-
wiedzieć, co zrobić, żeby nie...
- Ciii! Głuptasie, czy nie wiesz, że tutaj jest to przynajmniej tak samo niezgodne z
prawem? O takich sprawach się nie mówi, Karl Martin! W każdym razie nie powinieneś o
tym rozmawiać z nikim innym prócz niej, jeśli... jeśli jej ufasz!
- Jeśli jej ufam? Cóż za dziwaczne pytanie, Nadjano, skoro zakładasz, że jest moją
kochanką...
Nadjana uśmiechnęła się do niego, zadowolona z odpowiedzi. Karl Martin był
rzeczywiście porządnym i moralnym młodym mężczyzną, jeśli wziąć pod uwagę, kto go
urodził i kto go potem wychowywał...
Dotarli do domu szybciej niż zwykle, bo ulice, którymi jechali, były puste. "Wszyscy
mieszkańcy zgromadzili się na najszerszej alei, którędy przechodził carski orszak z flecistami,
doboszami i orkiestrą grającą na starych instrumentach. Koło kościoła Świętej Trójcy za-
trzymali się, całe miasto przyszło się modlić za powodzenie tej wyprawy przeciwko
niewiernym.
Nadjana nie zamierzała tam chodzić. Katarzyna ma rację, modlić można się wszędzie.
Poprosiła syna, by towarzyszył jej do prywatnych pokojów, a potem surowo nakazała,
by im nie przeszkadzano. Chciała zażyć wyjątkowo dużą dawkę kropli na cukrze, a potem
spać, spać, spać...
ROZDZIAŁ V
Obiecał, że spotka się z nią jeszcze tego wieczora, ponieważ oboje sądzili, że tej nocy
nie będzie w mieście ani jednego człowieka trzeźwego na tyle, by zwrócić uwagę na
szlachetną Aloe w przebraniu. Ona bardzo rzadko przychodziła do Niebiańskiego Pałacu,
zarówno Karl Martin, jak i Aloe znali lepsze i bardziej dyskretne miejsca spotkań. Mieli na
przykład prostą rybacką chatę nad rzeką, mieli pokój w pobliżu Uniwersytetu, od czasu do
czasu mieli też do dyspozycji cały jej dom. Aloe jednak obawiała się służby, nie wiadomo, co
ci ludzie powiedzą, kiedy mąż wróci.
Karl Martin jednak bardziej bał się jej ojca.
Gdyby nie Mienszikow, już dawno rozmówiłby się z tym obleśnym księciem, mężem
Aloe. Gdyby nawet musiał zabić tego człowieka, sprawa była tego warta. Ale ojciec, książę
Mienszikow... ten jest niebezpieczny, to może najniebezpieczniejszy człowiek w całym cesar-
stwie. Równie nieobliczalny jak car, równie przebiegły i inteligentny. Gdy jednak car
przypominał niedźwiedzia, który miażdży wszystko na swojej drodze potężnymi łapami, to
Mienszikow był raczej wężem czającym się w ukryciu, czekającym i atakującym, gdy
przeciwnik najmniej się tego spodziewa.
Możliwe, że niebezpieczeństwo już minęło.
Możliwe, że jakimś cudem Mienszikow nie dowiedział się o kontaktach Karla Martina
z carewiczem Aleksym.
Przeszło już parę lat i z wyjątkiem starych bab mało kto pamiętał carewicza. Istniało
wprawdzie kilku szaleńców, którzy wciąż wierzyli że carewicz żyje i że Bóg ześle im
Aleksego, gdy tylko czas dojrzeje.
Karl Martin jednak widział jego zwłoki, patrzył na uszminkowaną na biało twarz tego
biedaka spoczywającego z dłońmi ukrytymi pod kosztownym strojem. Prawdopodobnie były
zbyt okaleczone przez ojcowskich katów, by można je było odsłonić tak, jak nakazuje
zwyczaj.
Gdyby nie Aloe, nie miałby teraz powodów do strachu.
Ale Karl Martin wiedział, że książę, będący prawą ręką cara, wpadłby w szał, nie
wiadomo, co by zrobił, gdyby się dowiedział, że jakiś cudzoziemiec próbuje się wkraść do
jego szlachetnego rodu.
Nawet gdyby miała dziecko, to też by nic nie pomogło. No, może trochę, bo
prawdopodobnie Mienszikow cieszyłby się z potomka.
Karl Martin zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli pozostaną w Sankt Petersburgu, to
tajemnica pewnego dnia wyjdzie na jaw. I tak mieli mnóstwo szczęścia, że dotychczas świat
się o nich nie dowiedział. Że się nie wydało, iż hrabina Aloe przyjmuje w łóżku młodego cu-
dzoziemca! Skandal byłby oczywisty, ów cudzoziemiec jest przecież synem Nadjany z
Niebiańskiego Pałacu, dzieckiem wychowanym w burdelu!
Żaden mąż mający trochę szacunku dla samego siebie nie mógłby na coś takiego
przymykać oczu. Niezależnie od tego, jak bardzo car starał się wprowadzać europejskie
zwyczaje na rosyjski dwór, tego rodzaju romanse nikomu czci nie dodawały. A jeśli brat lub
mąż niewiernej kobiety zabił jej kochanka, za karę otrzymywał kilka razów biczem, a potem
po przyjacielsku klepano go po plecach.
Aloe bała się nieustannie. No, może z wyjątkiem początkowego okresu, kiedy to
jeszcze był tylko nieważny flirt.
Bawiła się Karlem, śmiała z niego, zresztą on już wtedy był na tyle dorosły, by
rozumieć, że dla niej to tylko podniecająca przygoda, zabawa dla zabicia czasu, podczas gdy
mąż służy carowi.
Ale teraz...
Karl Martin nie miał żadnych wątpliwości.
Jeśli miłość i wszelkie takie wzniosłe uczucia naprawdę istnieją, to Aloe została
wciągnięta właśnie w coś takiego. On sam również. Ta kobieta stała się dla niego ważniejsza,
niż by chciał, ważniejsza od wszystkiego na świecie.
Może z wyjątkiem Nadjany.
On i Aloe od dawna snuli plany ucieczki, morderstwa, gotowi byli zrobić wszystko, by
móc żyć razem. Zawsze jednak kończyło się na niczym. Wszystkie projekty rozsypywały się
w gruzy właśnie ze względu na Nadjanę.
Wiedział, że mógłby nienawidzić tej kobiety. Mimo wszystko przecież Nadjana była
częścią zdrady. Widziała go wtedy, kiedy się tak strasznie wygłupił. Może nawet matka
opowiedziała jej więcej, niż on sam wiedział. Może Nadjana orientowała się, jakiej zdrady
jest winien.
Wina i zdrada.
Karl Martin miał wrażenie, że przez całe życie borykał się z tymi dwoma grzechami.
Czuł się winien, że nie jest kochany przez rodziców. Zdrada matki.
Jego własna zdrada wobec Kvithovuda. I jeszcze większa zdrada: Kvithovuda wobec
dziecka, którym Karl Martin wtedy był.
Aloe... najlepsze, co ma w życiu. Również ona znajdowała się we władzy winy i
zdrady. Wiedział, że nigdy się od tego nie uwolni. Wiedział również i co innego: Nadjany
nigdy, ale to nigdy nie zdradzi. Nawet gdyby go od siebie wypędziła, nawet gdyby go
zmusiła, by uciekł z Aloe.
Bo w razie niebezpieczeństwa zrobiłaby to na pewno, był o tym przekonany.
Karl Martin nie miał najmniejszych wątpliwości. Nadjana wysłałaby go stąd z Aloe,
nawet gdyby miała go nigdy więcej nie zobaczyć. Potrafiła mówić przykre słowa, była
surowa i nieustępliwa w różnych sprawach. Karl Martin wiedział jednak, że ta stara dama,
ukrywająca twarz za jedwabną maseczką, jest w gruncie rzeczy istotą romantyczną, wrażliwą
i może nawet ma wyrzuty sumienia, że obchodzi się z nim tak szorstko.
Aloe rozumiała jego stosunek do Nadjany.
Nigdy wprost o tym nie mówiła, lecz instynktownie wyczuwała, że gdyby nie
Nadjana, to już dawno byliby za górami, za morzami.
Razem w dzień i w nocy.
Bez lęku, bez poczucia winy i wstydu. Aloe zasługiwała, by tak było, szczerze
mówiąc, miała tylko jego. Bala się ojca, męża właściwie nie znała, nie posiadała innej
rodziny.
Może gdyby miała dziecko...
Ale mąż nie zdołał dać jej potomka w pierwszych latach małżeństwa. Potem przestał
chyba w ogóle próbować.
Karl Martin przypominał sobie pierwszy okres, jak niewiele wtedy myślał o takich
sprawach. Pozwalał się po prostu wciągać w to uczucie, nigdy zresztą nie łączył gwałtownych
uniesień Aloe z jej osobistą sytuacją, z jej pragnieniami.
Teraz jest starszy. Nawet Nadjana nazywa go dorosłym.
Wiedział, jak się wystrzegać, co robić, żeby Aloe nie zaszła w ciążę. Wiedział, że to
zachowanie ją rani, zarazem jednak był to dla niej dowód jego odpowiedzialności
Gdyby bowiem urodziła dziecko o jasnych włosach, jasnej skórze... może nawet z
jasnymi oczyma Karła Martina... wtedy wszystko by przepadło.
Aloe... jak ona by sobie bez niego poradziła?
Wielokrotnie rozważał również inną możliwość, myślał o tym, żeby wziąć Nadjanę i
wyjechać stąd. Ona mogła zresztą wyruszyć tylko w jednym kierunku. Pochodziła z Moskwy.
Niewiele o tym mówiła, ale wiedział, że w sercu starej kobiety żyją wspomnienia. Wy-
chowywała się w dawnej stolicy w czasach, kiedy ton nadawały w niej regimenty strielców.
Mogli tam właśnie pojechać.
Tutaj w Petersburgu ludzie nie tak szybko by chyba zapomnieli o Nadjanie, ale car
cenił ją na tyle, by pozwolić jej opuścić to miasto w sławie. Tylko czy Nadjana by chciała?
Czy odważyłaby się poprosić cara o ochronę przed ojcem i mężem Aloe? Czy też może
Mienszikow przeprowadziłby swoją wolę?
Tego nikt nie mógł wiedzieć.
W końcu Karl Martin, niczym lis siedzący w pułapce, postanowił jak najmniej
zwracać na siebie uwagę, nie robić żadnych głupstw, nie tracić niepotrzebnie sił. Bo może
kiedyś nadarzy się okazja i będzie mógł się uwolnić.
Ani Mienszikow, ani car nie będą żyć wiecznie. Aloe jest od niego piętnaście lat
starsza, ale ich wrogowie są zmęczeni i mają siwe włosy.
Miał nadzieję, że starczy im obojgu cierpliwości, znał jednak siebie na tyle, by
wiedzieć, że w razie czego dojdzie do walki. Zdarzało się już często, że przeklinał Nad-janę
za to, iż powstrzymała jego atak na cara. Bywało, że przesuwał palcem po wyostrzonym nożu
i myślał, jaką ulgę by mu sprawiło, gdyby mógł wbić tę broń w krtań cara i w krtanie
wszystkich jego chciwych nadzorców niewolników.
Ale nawet Nadjana przyznawała teraz, że Karl Martin jest dorosły.
Miotał się w swojej klatce, wiedział jednak, że jest zamknięty.
- Nigdy nie będziesz wolny... mój kochany, ja lublu tiebia...
Zaledwie parę razy udało mu się odwzajemnić jej słowa miłości i nie czuć przy tym
ucisku w gardle. Dzisiejszego wieczora nie musiał niczego powtarzać, nie miał wątpliwości,
że jest zadowolona. Często mówił Aloe o swoich myślach i czuł, że ona go rozumie. W
każdym razie wargi ukochanej robiły się takie miękkie i pełne miłości, kiedy w ten sposób
przekazywał jej część swoich zmartwień. Zwykle to ona narzekała, płakała i lękała się
przyszłości. Teraz, choć to może dziwne, zachowywała się znowu niczym beztroska
uwodzicielka. Odrzuciła wszelką powagę niczym lekką narzutę i prowadziła go za sobą do
bardziej przyjemnego świata.
Nikt nie potrafił żartować tak jak Aloe, nikt nie umiał tak się z nim drażnić i
zaskakiwać wciąż nowymi pomysłami i nieoczekiwanymi pieszczotami.
Bawiła się prawie wszystkim.
Teraz przyniosła mosiężną misę i osiem wysadzanych szmaragdami maleńkich
kubeczków. On wiedział, co to znaczy, i westchnął w rozkosznym oczekiwaniu. Aloe
spryskała oliwą swoje uperfumowane dłonie i rozgrzewała je, pocierając energicznie jedną o
drugą. Poczuł zapach ambry pomieszanej z jej zapachem, a dym opium oszołomił go i
sprawił, że świat wydał mu się bardzo mały.
Wyciągnął się rozkosznie wśród miękkich poduszek i łaskoczących skór brunatnego
niedźwiedzia, ona zaś klęczała, podłożywszy sobie poduszkę pod kolana.
- Aloe... najdroższa...
Uśmiechała się, delikatnie ułożyła dłonie na jego piersi, powoli zataczała nimi
niewielkie kręgi. Mięśnie wydawały się twarde niczym juchtowa skóra. Napinały się
rytmicznie pod jej rękami, Aloe mocno i zdecydowanie masowała jego ciało. W końcu
rozgrzany i drżący pogrążył się w cudownym spokoju, już nie napinał mięśni.
Wtedy ona przyniosła pawie pióro i umoczyła jego koniec w oliwce.
Czerwone wargi lśniły, ciało mężczyzny było niczym krajobraz w wieczornym słońcu.
Cienie były długie, kiedy wilgotnym piórem rysowała kręgi na skórze, sprawiając, że Karl
Martin wstrzymywał oddech w oczekiwaniu.
Pieściła piórem jego małe brodawki i pojękiwała tak samo jak on, gdy pióro łaskotało
go pod pachą. Próbował schwycić ją za rękę, ale ona zawsze mu umykała.
- Leż spokojnie...
Uniosła ręce ponad głowę, rozpięła sprzączkę podtrzymującą ubranie i niemal tym
samym ruchem wyjęła spinki z włosów. Karl Martin uwielbiał patrzeć, jak bujna chmura
włosów opadała jej na ramiona.
Potem potrząsnęła głową i uklękła między jego nogami. Krzyknął głośno, gdy jej
włosy dotknęły jego skóry, poczuł, że miękkie wargi ukochanej zdmuchują z niego ciepło,
które wzbudziło pióro.
Potrząsała głową za każdym razem, gdy się poruszył, chciała, by leżał spokojnie,
nakazywała mu to bez słów, czubkiem języka.
Teraz znajdował się w jej władzy, bardzo to lubiła. Chciała mu w ten sposób pokazać,
ile może mu dać.
Nie zamierzała przestać, mimo że krzyczał i błagał, słodka tortura była zabawą,
podejmowali ją zawsze, gdy ogarniała ich gorąca, mroczna namiętność.
W końcu Karl Martin chciał się uwolnić od tych niewidzialnych więzów, którymi
krępowało go własne pożądanie.
Pragnął jej odpłacać takimi samymi pieszczotami. Ona śmiała się i nagryzała ostrożnie
jego gładką, pulsującą skórę. Jęk, jaki wydobywał się z jego krtani, przypominał okrzyk bólu,
ale ręce spoczywały na barkach ukochanej, przytulał ją do siebie z taką siłą, że nie mogła
opanować drżenia.
Aloe, jesteś wilczycą, jesteś tygrysicą, jesteś dzikim zwierzem, jesteś moją boginią, ty
jesteś...
W takim razie nie różnimy się od siebie. Chodź, teraz...
I zręcznie ułożyła się pod nim, on objął mocno jej okrągłe biodra, jednym ruchem
znalazł się nad nią i Aloe została wciśnięta głęboko w niedźwiedzie skóry. Z ustami pełnymi
słodkiego smaku zwierzęcej sierści krzyczała tak głośno, że mogła być słyszana nawet w
odległych lasach pod Sankt Petersburgiem. Policzki jej płonęły, ciało pod jego dotykiem było
rozżarzone niczym węgiel.
Kiedy w końcu świat znowu do nich wrócił, spoglądali na siebie niemal zawstydzeni,
krótkie spojrzenia miały potwierdzić, że tym razem także strach nie zdołał im przeszkodzić.
Karl Martin całował Aloe w usta, bo przedtem nie zakosztował smaku czerwonych
warg. Dotykała językiem jego języka, z wielką czułością zarzuciła mu ręce na szyję i
pociągnęła z powrotem na okrycie z futer, tym razem leżał przy niej nieruchomo niczym
poduszka .
Serce wciąż jeszcze biło mocno. Aloe uniosła głowę, chciała zaczerpnąć więcej
powietrza. Jego palce odnalazły brodawki piersi, bawił się nimi pogrążony w myślach.
Roziskrzone oczy były teraz wąskie niczym szparki.
- Po takiej chwili spędzonej z tobą mógłbym umrzeć jako szczęśliwy człowiek -
szepnął z odcieniem dumy w głosie. - Dobranoc, Aloe... zostanę tutaj, dopóki nie zaśniesz.
Aloe nie odpowiedziała. Okryła jedynie skórami ich oboje, nagle zdjęta chłodem.
Zauważyli teraz, że w pokoju jest przeciąg, Aloe dostała gęsiej skórki. W jego głosie było
coś, co nie pasowało do tego ciepłego, pełnego czułości i bliskości nastroju po miłosnym
akcie. Próbowała to od siebie odepchnąć, przytulała się mocno do ukochanego, całowała go w
usta. Mimo to chłód nie chciał się ulotnić, zrezygnowała więc i z westchnieniem odsunęła się
od Karla Martina. Jemu zdrętwiało ramię, na którym leżała głowa ukochanej. Odpoczywał z
przymkniętymi oczyma, ale wokół ust miał głębokie zmarszczki i bruzdę na zwykle gładkim
czole.
Aloe poczuła dławienie w piersiach. Nienawidziła tego. Nienawidziła czuć, jak on od
niej odpływa, staje się coraz dalszy i nie można z nim nawiązać porozumienia.
Chciała zapytać, o czym myśli, wiedziała jednak z doświadczenia, że to tylko
pogorszy sytuację, bo nawet gdyby chciał jej w ogóle odpowiedzieć, to ucisk w piersi stanie
się jeszcze większy.
- O niczym, moja kochana... Albo jeszcze gorzej:
- Ty byś tego nie zrozumiała, Aloe... Milczała więc.
Leżała i wpatrywała się w mroczny sufit, próbowała rozróżnić obrazy, o których
wiedziała, że się tam znajdują. Duża mozaika przedstawiająca krajobraz, lśniące,
wypolerowane kamyki oraz emalia. Ale było za ciemno, po chwili oczy zaszły łzami.
Zamknęła je, pragnęła jednak, by obrazy trwające w jej pamięci stały się równie
trudne do rozpoznania.
Nad ulicami Sankt Petersburga unosił się zaduch gnijących ryb, spoconych zwierząt
pociągowych i wylewających się kloak. Woda w kanałach płynęła ku morzu niemal
niezauważalnie. Pokrywająca ją szarozielona maź odstraszała i bawiące się dzieci, i ryby,
których zwykle było w kanałach mnóstwo, tak że dało się je łowić na wędki i w saki.
Z pałaców wzdłuż kanałów wyrzucano ludzkie odchody, resztki kuchenne i wylewano
pomyje. Zwykle wymiana wody była wystarczająco szybka, by wszystko to spłukać, w tym
roku jednak liczne małe rzeczki wpływające do Newy niemal wyschły. Był lipiec, a upał
spadł na portowe miasto wkrótce po wyjeździe cara w maju.
Nadjana kazała pozamykać wszystkie okna, żeby powstrzymać i upał, i smród.
Mimo to odór wciskał się pomiędzy ciężkie zasłony, nie można go było usunąć ani
wodą z octem ustawianą w miseczkach na oknach, ani perfumami, które dookoła
rozpryskiwała.
Wszystko śmierdzi, myślała, ten odór nie dawał się porównać z niczym znajomym.
Czuła, że ona sama także cuchnie. Rany na nogach i na brzuchu wzbierały ropą i pękały od
gorąca, ona zaś nie była w stanie prosić nikogo o pomoc, chociaż sama nie mogła
utrzymywać się w czystości. Dostała płukanki i maści od dworskiego lekarza, który teraz
zastępował Blumenrota, i smarowała rany cztery razy dziennie.
Trochę to pomagało, ale nie opuszczał jej mdły zapach talku i maści, którego
nienawidziła prawie tak samo jak zapachu płukanki z rtęcią, w której musiała się myć.
W tej chwili powinna się czuć lekka i czysta, ponieważ wszystkie rany zostały dopiero
co opatrzone, a ona właśnie włożyła szeroki, miękki jedwabny kaftan. Umyła też włosy przy
pomocy trzech służących, które miały zaszczyt usługiwać swojej pani i przygotowywać jej
ubranie. Bez słowa masowały skórę głowy palcami równie silnymi i miękkimi jak palce
młodych mężczyzn.
Nadjana nie zauważyła jednak uczucia przyjemności, które zwykle po takim zabiegu
się pojawiało. Była bardzo chora. Piekły ją rany po rtęciowej płukance, wydawało jej się, że
lekarstwo wgryza się w skórę i przenika w głąb ciała.
Mogła zrobić tylko jedną rzecz, jeśli chciała przetrwać jeszcze jeden z tych
piekielnych dni z dusznym, pulsującym upałem, zaduchem i bólem. Chwyciła miseczkę z
opiumowanymi kulkami i zjadła cztery czy pięć z nich, gryząc tak, by nie poczuć słodkiego
smaku cukru.
Niepewnie powlokła się z powrotem do salonu i opadła w głęboki fotel. Nie chciała
się kłaść do łóżka, jeszcze nie teraz. Miała wrażenie, że gdyby się położyła, zaczęłaby konać.
A musiała wytrzymać jeszcze trochę, jeszcze parę dni, może tygodni. Jeśli naprawdę
dopisze jej szczęście, to być może dożyje do powrotu cara. Wtedy zainkasuje od Katarzyny
zapłatę i będzie mogła kupić wolność Karla Martina na zawsze... Bo nawet jeśli Nadjana
nigdy dotychczas nie odważyła się w pełni polegać na carycy, to teraz mogła to zrobić.
Tajemnica Katarzyny jest bar dziej ponura niż wszystkie tajemnice Karla Martina. Nadjana
musi wyprawić chłopca w drogę, nawet gdyby ją to miało kosztować wszystko co ma.
- Zrobiłam, co mogłam, Marjo... wkrótce to zrozumiesz. Może nawet mi
podziękujesz, mimo wszystko. Ale właściwie to ja powinnam ci dziękować, za pożyczenie...
dałaś mi to, czego nikt nie dał, Marjo. Dałaś mi syna...
Mruczała coś jeszcze sama do siebie, słyszała, że głos brzmi ostro i dziwnie.
Swędziały ją policzki, a za uszami, tam gdzie wiązała wstążki maseczki, skóra była
czerwona i otarta.
Nadjana pochyliła się do przodu w stronę tacy, którą ze sobą przyniosła. Brzoskwinia
smakowała wybornie, ale palce znowu chwyciły cukrową kulkę z wabiącą zawartością.
Oparła się wygodnie i zjadła jeszcze jedną.
Sen nadchodził jakby od strony podłogi. Najpierw straciła czucie w stopach tak, że ból
zniknął, potem w kolanach i w biodrach. Czuła delikatne mrowienie w palcach, jakby
rękawiczki pełne były drobnych żyjątek.
Po chwili cała pogrążyła się w czarnym śnie, utonęła w nim.
Mężczyzna nie przejmował się, że drzwi są zamknięte, wiedział, że zamki ustąpią,
jeśli się mocno naciśnie ciężkie drewno i jednocześnie przekręci klamkę. Prawdopodobnie
jego własny klucz pasuje także do tego zamka. Ów hiszpański kowal, który robi w ciągu
tygodnia kilka takich zamków i zdobi je niezwykle pięknie, jak nikt inny, jest całkowicie
pozbawiony fantazji, jeśli chodzi o klucze. Większość z nich jest taka sama.
Zamek trzasnął sucho, drzwi się otworzyły.
Ona z pewnością śpi. Zrobiła się stara, każdy to widzi. Mimo że się wciąż chowa za tą
przeklętą maską.
I mimo że długie palce w rękawiczkach zdają się wciąż silne i zręczne, kiedy
przegląda jakieś plany lub notuje coś w obcym języku.
Mienszikow czuł cierpki smak w ustach.
Oto czas nadszedł.
Ona może o wszystkim zapomniała, ale teraz będzie musiała przełknąć każde z tych
obraźliwych słów, jakie miała odwagę cisnąć mu w twarz.
Car odjechał, caryca również. Nikt nie wie, czy jeszcze kiedyś wrócą. W każdym razie
minie wiele miesięcy, zanim ktoś w Sankt Petersburgu zdoła uzyskać władzę nad księciem
Mienszikowem. Car osobiście poinstruował swoją radę: Jeśli członkowie rady nie będą mogli
porozumieć się w jakiejś sprawie, rozstrzygający głos posiada Mienszikow. Jeśli sędziowie
będą mieć wątpliwości, należy zapytać Mienszikowa. A jeśli naród nie będzie pracował i
troszczył się o nowe dochody, Mienszikow ma prawo wytargać go za uszy.
Tak, tak, to nie ulega wątpliwości. W ciągu ostatnich tygodni wielu mogło się już o
tym przekonać.
Robotnicy, którzy wciąż kopali kanały odwadniające pod nową część miasta,
próbowali siłą wymusić dwa posiłki dziennie. W odpowiedzi Mienszikow zostawił ich na
kilka dni w ogóle bez jedzenia i wykazał niezbędną stanowczość. Pięciu z nich zginęło, co
pozostałym przywróciło rozsądek. Położyli się po prostu i umarli.
Nędzne bydlęta!
Nie ma w nich żadnej dumy, żadnej miłości ojczyzny. Najmniejszego szacunku dla
niebywałych osiągnięć cara! Nie widzą, że Sankt Petersburg powoli staje się Wenecją
północy, nic ich nie obchodzi, że francuski dwór zapowiedział się tutaj z wizytą następnego
lata.
Powinni czcić swego cara ofiarą własnego życia jak wielu innych, być wdzięczni za
honor, że mogą złożyć swoje kości w grobie dla przepychu tego wspaniałego miasta!
Ostrożnie popchnął drzwi.
Kilka mdłych płomyków paliło się za cienkimi szklanymi kloszami.
Ona siedziała w fotelu i spała.
Mienszikowa opanowało podniecenie, kiedy zobaczył, że jedwabne wstążki, którymi
przywiązywała maseczkę, zwisają teraz swobodnie.
Zamknął za sobą drzwi, przekręcił klucz w zamku.
Płomyki w szklanych kloszach znieruchomiały.
Mienszikow bezgłośnie podszedł do śpiącej i stanął nad drobną kobietą z błyskiem w
oczach przypominającym triumf. Palce swędziały go, by zerwać z niej i maseczkę, i jedwabną
szatę. Pragnął napluć jej w twarz, chciał wtrącić ją do więzienia za kradzież, chciał, by
umierała wolno na oczach swoich wykwintnych przyjaciół.
Nareszcie ma nad nią władzę.
Siwiejący książę wciągał głęboko powietrze jak dziecko, które rzuca się na stos
zapakowanych prezentów.
Wtedy ona się poruszyła. Zauważył tylko drgnienie, leciutki ruch jednego ramienia.
Nie widział jej oczu, głowa spoczywająca na poduszce była odwrócona.
Mógł wbić palce w tę delikatną szyję i udusić ją zaraz teraz.
Ale to nie byłoby ani trudne, ani zabawne. Nie mógł pozwolić, by ta kobieta umarła w
czci. Nie może być złożona do grobu jako jakaś święta.
Ważne teraz jest nie to, by umarła, ta cudzoziemska nierządnica, lecz by wszyscy
widzieli jej upokorzenie. Wszyscy jej wierni zwolennicy. Wszyscy ci, którzy sądzą, że są
sprytni, wznosząc toasty na jej cześć, ponieważ jest ulubienicą cara.
Ci wszyscy, którzy spiskowali za plecami samego Mienszikowa, ponieważ bardziej
ufali sile Nadjany.
I nierządnice w tym pięknym domu... one też dostaną za swoje. One, które sądziły, że
mogą mu odmówić prawa, które sobie kupił. One, które patrzyły mu w oczy, kiedy pojawił
się tu z pięknymi rzemiennymi biczami, i kazały mu się wynosić.
Ale jedną z nich zabrał ze sobą.
Nadjana nigdy nie słyszała żadnych skarg z ust tej dziwki. Inne natomiast cieszyły się,
widząc, że ta obca zamaskowana kobieta ma odwagę pokazać drzwi najpotężniejszemu
księciu Rosji.
Mogło się to dziać, dopóki car był w mieście.
Wtedy ona mogła flirtować ze starym niedźwiedziem i zawracać mu głowę swoją tak
nie pasującą kobiecie wiedzą.
Ale tamte czasy minęły.
Mienszikow był cierpliwy i gratulował sobie tego, gdy Nadjana z cichym okrzykiem
przerażenia ocknęła się i wpatrywała w niego.
- Kto... co... kim, na ogień piekielny, jesteś ty, który się odważyłeś...?
- Mienszikow. Nikt nie zdoła zamknąć przede mną drzwi, Nadjano.
- Wynoś się z mojego domu! Nie masz prawa... Pochylił się zdumiewająco zręcznie
nad nią, dwoma palcami ujął mocno jej brodę. Poczuła, że rany na ciele pękają.
- Nadszedł nareszcie czas, ty dziwko! Miałaś wiele okazji. Teraz jesteś skończona.
- Nie odważysz się nic mi zrobić! Car się o tym dowie, nie możesz wymordować
wszystkich moich przyjaciół! Nie możesz zabić w tym mieście każdego człowieka, który
mnie zna!
- Och, nie, to wcale nie będzie konieczne. Wszyscy się przekonają, że służę jedynie
sprawiedliwości.
- Rzeczywiście, jesteś prawdziwym wojownikiem, Mienszikow! Zakradać się w taki
podstępny sposób do domu bezbronnej kobiety.
- Często pukałem do twoich drzwi, Nadjano. Dobrze o tym wiesz, stara wiedźmo!
Były czasy, że mogłaś wiele osiągnąć... teraz jednak jesteś po prostu stara i paskudna!
Puścił ją, oparł dłonie na biodrach.
- Paskudna, tak... ale do jakiego stopnia właściwie jesteś paskudna? Tego oczywiście
nikt nie wie. Nawet car nie zdjął tej twojej maski, ponieważ, jak słyszałem... zostawiałaś to
dla Mienszikowa, prawda? He, he...
- Ty brudny, parszywy psie! Nie przestraszysz mnie.
- Ach, tak? To jeszcze zobaczymy, Nadjano. Jeszcze zobaczymy...
Próbowała chwycić się krawędzi stołu, wesprzeć się i stanąć. Mienszikow nie był
wysoki, gdyby stała, mogłaby patrzeć mu prosto w oczy. Ale ręka ją zawiodła, nogi też nie
chciały jej dźwigać.
- Ty umierasz, Nadjano. Dobrze o tym wiesz. Opychasz się opium, wlewasz w siebie
drogą wódkę, ale to na nic. Musisz umrzeć, Nadjano, ja ci pomogę... Tobie i temu bękartowi,
którego nazywasz synem!
- Jeśli tkniesz Iwana, sam długo nie pożyjesz! On ma potężnych przyjaciół!
- Ha! Potężnych przyjaciół! Jesteś starą, głupią babą. Czy nie wiesz, że teraz
wszystko się w Petersburgu zmieniło? Nie wiesz, że wczoraj zmarło trzech szlacheckich
synów dlatego, że nie chcieli słuchać moich rozkazów?
Znowu pochylił się nad nią, przyciskał mocno jej głowę do oparcia fotela. Drugą ręką
chwycił ją za włosy.
- Ci, którzy wzywają carskiej łaski w tych dniach, przekonają się, że ona nie istnieje.
To mnie powinnaś błagać, Nadjano, kiedy kaci będą znakować skórę twojego ukochanego
Iwana!
Nadjana jęknęła nie dlatego, że piekła ją skóra na głowie, ale dlatego, że na moment
powalił ją strach. On wpatrywał się wciąż w jej oczy, wiedziała jednak, że nie zdoła odgadnąć
jej myśli.
Zebrała wszystkie siły i uniosła lewą rękę do jego twarzy. Pierścionek z czerwonym
kamieniem, na którym widniał herb cara, mienił się słabo.
- Rozum... ci się... pomieszał. Czy myślisz, że jesteś teraz w Petersburgu Bogiem?
Ale obiecuję ci, że car wróci i słono zapłacisz za wszystko, jeśli się nie opamiętasz.
- Głupia babo! Z kogo car ma więcej pożytku? Ze śmierdzącej, starej, chorej
ladacznicy, czy ze swego najbliższego doradcy, człowieka, który jest jego prawą ręką?
Nadjana nie spuściła wzroku, ale słowa więzły jej w suchym gardle. Jedyne, na co się
zdobyła, to stalowe spojrzenie i syk:
- No to spróbuj!
Mienszikow puścił ją tak gwałtownie, że głowa opadła w bok.
Chwycił miseczkę z kulkami cukru i jedną po drugiej wkładał do rozpalonego
samowara stojącego na niewielkim stoliku. Rozżarzony węgiel topił z trzaskiem cukier, nad
samowarem unosił się obłok słodkiej pary.
Mienszikow uśmiechał się, wciągał parę do płuc. Oczy mu lśniły.
- Śpij, stara nierządnico. Ja tu jeszcze wrócę. A teraz masz czas, żeby się zastanowić.
Daję ci parę dni, myślę, że wytrzymasz bez tych swoich kulek. Zobaczymy się, powiedzmy,
za tydzień. Tymczasem mogę ci przysyłać dary. Co byś powiedziała na jeden palec Iwana
codziennie koło południa?
Z przyjemnością patrzył, że się zakrztusiła, dostrzegł, że stare oczy zachodzą mgłą.
Jest z pewnością chora i zmęczona życiem, ale nie głupia.
Skuliła się z bólu.
Mienszikow wychodził ze wspomnieniem wielu upokorzeń, jakich od niej doznał.
Wciąż trudno mu było opanować gniew, wciąż bowiem brzmiał mu uszach jej szyderczy
śmiech, dźwięczący w tych pokojach, jakby to było wczoraj, a nie prawie dziesięć lat temu.
Żałował, że wtedy się z nią nie rozprawił. Nie przyjmowała jego darów, odrzucała jego
zaloty. A kiedy raz postanowił działać stanowczo i zaczął ją uwodzić, dała mu taką nauczkę,
że jeszcze teraz się czerwienił na myśl, że to ścierpiał. Mimo to pamiętał, jaki był rozpalony
jej słowami. Głos Nadjany brzmiał niczym trzask bicza i Mienszikow wiedział, że ona
potrafiłaby się biczem posługiwać.
To wiedźma, ale nic nie mógł zrobić, bo opiekuńcza dłoń cara wciąż spoczywała na jej
białej głowie.
Nareszcie nadszedł czas, by zapłaciła za swoje czary. Nadszedł czas, by poniosła karę
za brak szacunku dla księcia.
Będzie patrzył, jak się czołga, wystawi ją na pośmiewisko, tego potwora, tę
czarownicę, ukrywającą się za maską, w końcu ją obnaży.
Teraz trzeba było tylko dobrać się do syna.
Mienszikow był zadowolony, że czterej ludzie, których ze sobą przyprowadził, są
gotowi. Krótki rozkaz i zabrali się do mocowania solidnej sztaby na drzwiach Nadjany.
Na zamku zawisła pieczęć, on sam ją odbił w miękkim wosku. Nikt się nie odważy
złamać pieczęci Mienszikowa i otworzyć drzwi. Nawet tutaj, w tym domu, który nazywano
Niebem Piotrowym, a które miało się stać piekłem nieprzyjaciół Mienszikowa.
ROZDZIAŁ VI
Nie kończące się szeregi maszerujących mężczyzn ciągnęły przez gęste lasy niczym
barwna, rytmicznie posuwająca się naprzód ogromna stonoga. Na czele i na końcu jechali
konno ubrani na czerwono Kozacy, równie otępiali i umęczeni jak ich konie, lecz tak samo
jak one wytrzymali i niebezpieczni.
Sam car siedział wysoko na swoim wspaniałym wierzchowcu, lśniącym arabie, który
jaskrawo odbijał się swoją siwą barwą od zajeżdżonych żołnierskich chabet. Snieżnoskrzydły
przenosił go szybko to naprzód, to na koniec pochodu, wódz był wszędzie i wszystkiego do-
glądał. Mieli przed sobą jeszcze co najmniej miesiąc marszu, zanim trzeba będzie sięgnąć po
broń. Dlatego najmłodsi żołnierze kroczyli wesoło, pełni optymizmu stawiali swoje nogi w
ciężkich butach na nierównej ziemi, prostowali plecy i wiedzieli, że w drodze powrotnej do
domu dźwigać będą ciężary: cześć i sławę, złote skarby, kosztowności ze wschodu. Albo
zwłoki towarzyszy, tak jak to musieli robić ci, którzy wracali z carem z jego wyprawy na
północ.
Wierzchowiec Piotra nosił swoje imię z godnością. Snieżnoskrzydły był utrzymany
wedle wszelkich reguł sztuki, nosił nawet srebrne podkowy. Okrywano go nie derką, lecz
piękną gronostajową narzutą, z tego samego futra, z którego uszyto płaszcz cara.
Koń miał charakterystyczny krok - lekki, cudownie płynny, często jeździec zjawiał
się nieoczekiwanie przed zaskoczonymi oficerami, zanim zdążyli się zorientować.
- Marsz przed siebie! Idziemy całą noc, nie potrzeba nam odpoczynku, noc jest ciepła
i jasna. Nakażcie krótką przerwę, a potem, gdy tylko konie się napiją i ludzie coś zjedzą,
ruszamy dalej!
Mężczyźni na swoich cięższych znacznie koniach oddawali honory władcy, a szable
przypięte do pasów kołysały się lekko, kiedy ruszali, by wydać rozkazy. Żaden z nich nie
okazał irytacji z powodu tak szybkiego tempa. Już od wielu nocy car prawie nie pozwalał lu-
dziom spać. Tylko przez parę godzin w środku dnia, w najgorszy upał, dawał koniom i
ludziom trochę wytchnienia. Szli przed siebie całe noce, na południowy wschód, wciąż w tym
samym kierunku. Dotarli do Wołgi, ale doświadczeni oficerowie wiedzieli, że lasy, które
mają za sobą, to błahostka w porównaniu z tym co ich czeka tutaj.
Car patrzył na ich pozbawione wyrazu twarze i wiedział, o czym myślą.
Przeklęci słabeusze, wielu z nich mogłoby być jego synami, tacy są młodzi.
Albo wnukami...
Piotr zadrżał, mimo że noc była chłodna. Wbił pięty w boki swego ogiera. Zwierzę
pomknęło przez porośniętą trawą równinę, a car trzymał się w siodle, obejmując udami jego
boki.
- O-ho-ho!
Wymachiwał czerwoną chustką, widział w pędzie twarze wpatrzone w siebie.
Żołnierze uśmiechali się, odsłaniali białe zęby na widok swego wodza.
Dobrze, pomyślał.
Chłopcy są młodzi, ale silni.
Będą potrzebować wszelkiej odwagi, wszystkich swoich sił, każdej żyły i każdego
oddechu.
Nie zwolnił, dopóki nie znalazł się obok dwóch szerokich, podwójnych powozów.
Każdy zaprzężony był w cztery konie, każdy, komfortowo urządzony, wiózł kobietę. Powóz
Katarzyny nie był większy od ekwipażu Marii, tyle że młoda księżniczka musiała w nim
mieszkać razem ze swoim ojcem i francuskim lekarzem. Powozy zostały tak zbudowane, że
poruszały się dużo szybciej niż oddziały piechoty, więc kobiety mogły codziennie sypiać po
parę godzin dłużej. Doganiały wojsko bez trudu, choć opuszczały obóz trzy, cztery godziny
później.
Na początku car z niepokojem myślał, jak się obie kobiety pogodzą. Czy Katarzyna
nie będzie próbowała jakichś sztuczek? Jest zazdrosna, wszyscy o tym wiedzą. Ale chyba
bardziej przestraszona. Zrozumiał to pewnego wieczora, gdy caryca stłukła lusterko w jego
obecności i błagała go, by złożył jej obietnicę.
- Nie możesz się dłużej ze mną bawić, Piotr! Musisz dać mi obietnicę teraz, tutaj,
kiedy stoję przed tobą! Ja nie jestem Jewdokija, nie możesz mnie odepchnąć, zesłać do
klasztoru!
Uśmiechnął się do niej blado.
- Nie, ty nie jesteś Jewdokija. Ale nie dostaniesz żadnych więcej obietnic, Katarzyno.
Obiecałem ci już wszystko, co mogłem. Na nic więcej nie czekaj. Jesteś carycą, moja droga.
Jesteś mi równa we wszystkim...
- Ha! To wcale nieprawda! Ty jesteś cesarzem, a ja tylko małżonką cesarza. Znajduję
się zarówno za twoimi córkami, jak i za młodym Aleksandrem. Znajduję się za każdym, kto
sądzi, że ma władzę! Ale teraz chcę wiedzieć prawdę, Piotrze. Co się stanie ze mną, jeśli ona
urodzi ci syna? Obiecaj mi, że nie skończę tak jak Jewdokija. Obiecaj mi na wszystkie
świętości Rusi!
Przyglądał się jej, próbował się zorientować, ile gorących uczuć zgasło już w sercu
Katarzyny. Widział lęk, lecz także słabość w jej oczach. Często, kiedy zaczynała się martwić
jakimiś drobiazgami, on obejmował i tulił do siebie to miękkie ciało, dopóki jej nie pocieszył.
Teraz jednak Katarzyna nie chciała, by ją głaskał i poklepywał, dzisiaj nie.
Włosy miała tłuste i brudne, po wielu dniach bez wody do mycia.
- Katarzyno, każ, by ci dzisiaj wieczorem przyniesiono wody. Wyślij paru mężczyzn,
do rzeki jest nie dalej niż trzy, cztery godziny drogi.
Twarz carycy była teraz nieprzenikniona. Sytuacja tej podstarzałej kobiety sprawiała
mu ból. Kocha ją przecież, do diabła. Jeśli jednak Maria urodziłaby mu syna... Katarzyna nie
może oczekiwać, że on porzuci marzenie o prawowitym dziedzicu.
W głębi duszy dobrze o tym wiedziała. Kobieta Piotra Wielkiego skuliła się, jakby
utraciła siłę. Rozumiała. Och, tak, jego Katarzyna nie jest głupia. Wybaczy mu wszystko,
cokolwiek okaże się naprawdę niezbędne.
-
Na świętości Rusi - szepnął i wychylił kubek wzmacniającej herbaty, zanim
zamknął za sobą drzwi powozu. Kawałki potłuczonego lustra wciąż leżały u jej stóp i mieniły
się niczym kryształy lodu. W kilku z nich odbijały się jej oczy.
Powietrze było rześkie w tę letnią noc.
Las zrobił się teraz rzadszy, poprzez drzewa widział na równinie setki palących się
ogni.
Za plecami usłyszał delikatne tony jakiegoś strunowego instrumentu. To grała Maria.
Z uśmiechem car przemykał się między powozami, wabiony przez ten dźwięk i ten
zapach młodej kobiety, który już dobrze znał.
W ciągu pierwszych wieczorów wyprawy przyjęcia z muzyką odbywały się w
powozie Katarzyny. Przychodzili tam wszyscy, i francuski doktor, i książę, ojciec Marii, i ona
sama ze swoimi służącymi. Piotr wyczuwał wzajemną nienawiść obu kobiet otaczającą je
niczym gęsta mgła. Ofiarował Katarzynie kadzidła, które zapalała na jego rozkaz. Marii
robiło się od tego niedobrze i opuszczała towarzystwo. Piotr zmuszał ją, by następnego
wieczora znowu przychodziła. Tylko tyle mógł zrobić dla Katarzyny, i ona o tym wiedziała.
Tego ranka caryca czuła się podle. Powóz był już teraz rozgrzany od palącego słońca,
a ostre światło przenikało do środka przez zasłony, domyślała się, że musieli dotrzeć do
jakiejś bezdrzewnej równiny. W ciągu pierwszych dni podróży chroniły ich przed słońcem
głębokie lasy, a w powozie oddychało się przyjemnym żywicznym powietrzem.
Konie utrzymywały dobre tempo, jak mogła się zorientować po kołysaniu powozu i
zgrzytaniu resorów. Cały ekwipaż osadzony był na mocnej drewnianej ramie nabijanej
żelazem, ale tuż pod podłogą znajdowały się resory ułożone gęsto przy sobie. One to
przejmowały najgorsze wstrząsy, ale i tak ruch powozu sprawiał, że dręczący Katarzynę kac
był trudny do zniesienia.
Zsunęła się na krawędź swego wygodnego łoża z baldachimem i trzymając się,
pochyliła mocno. Służąca, silna mała kobieta o orientalnych rysach, podbiegła natychmiast z
wodą i zimnymi okładami. Katarzyna zwymiotowała, smak wczorajszego wina był cierpki i
gorzki niczym żółć.
Opadła z powrotem na poduszki, służąca tymczasem sprzątała. Wycierała starannie
polerowaną drewnianą ramę łóżka.
- Idź sobie, Kitajka. Nie potrzebuję cię.
- Ale... ale Wasza Wysokość nie czuje się dobrze. Proszę mi pozwolić, bym
sprowadziła doktora.
- Nie! Idź sobie, natrętna sługo, nie słyszysz, co powiedziałam?
Służąca zniknęła, poruszała się bezgłośnie w miękkich pantoflach, żaden dźwięk nie
dotarł do obolałej głowy Katarzyny.
Powóz był naprawdę duży. Oprócz głównego pomieszczenia miał jeszcze trzy
oddzielne małe izdebki. Katarzyna leżała w tym dużym. Miała wrażenie, że ściany się zawalą,
ziemia się przecież trzęsła, wszystko się rozpadało, i tutaj w środku, i na zewnątrz.
Dekoracje na suficie i wzdłuż ścian były dobrą kopią akantowych wieńców,
ozdabiających wielką salę tronową. Te tutaj zostały zmniejszone, ale wykonano ich wiele...
Nawet małe amorki na suficie zostały odtworzone z wielką dokładnością. Chodziło o to, by
caryca znajdowała pociechę w domowej atmosferze, by mogła patrzeć na ozdoby, do których
przywykła. Ale w Katarzynie budziło to wszystko złość, nienawidziła tego luksusowego
więzienia na sześciu kołach.
Czuła się dzisiaj jak wyrośnięte ciasto, niczym nadmuchany pęcherz, pełen żółci i
czarnej krwi. W tym małym pomieszczeniu, potrząsana, popychana, obrzmiała tak, że
wypełniała niemal cały pokój, mogła gapić się w sufit i wyobrażać sobie, że siedzi w sali
tronowej.
Powóz trząsł i podskakiwał.
Pochyliła się znowu nad podłogą i jeszcze raz zwymiotowała. To nie do wytrzymania.
Ale Maria cierpi jeszcze bardziej niż ona. Katarzyna przymknęła oczy i po raz nie wiadomo
który przyrzekła sobie, że będzie walczyć.
Cały dzień spędziła w tym stanie, oszołomiona, dręczona mdłościami, bliska utraty
przytomności, pod wieczór jednak konie zwolniły i Katarzyna znowu usłyszała szuranie
tysięcy par butów po wysuszonej ziemi. Dotarli do rzeki, słyszała krzyki wodnych ptaków o
długich czerwonych dziobach.
Wkrótce bębenki ucichły, rozległ się dźwięk rogów. Z długim, przeciągłym
westchnieniem ulgi nie kończący się sznur wędrujących żołnierzy przystanął. Wydawało się,
jakby udręczone ciała zyskały nową silę na samą wieść o tym, że będzie można odpocząć.
Katarzyna już tego nie słuchała. Gdy tylko stanęli, zerwała się na równe nogi. Mała
służąca została wysłana, by odszukać cara. Z przerażonymi oczyma przyjęła stanowczy
rozkaz carycy.
- Sprowadź go tutaj, Kitajko, ty głupia dziewczyno!
Służąca pobiegła wzdłuż szeregów żołnierzy o zarośniętych twarzach, myjących się w
letniej wodzie rzeki.
Zanim Piotr przyszedł, Katarzyna zdążyła już wypić dwa kielichy wina i zaczynała
trzeci. Obiadu nawet nie tknęła, intensywny odór kiszonej kapusty, pieczonego mięsa i piwa
wydawał jej się trudny do zniesienia.
On natomiast rzucił się na jedzenie, ledwie bąknąwszy kilka słów pozdrowienia.
Katarzyna siedziała i przyglądała się temu potężnemu mężczyźnie, który był jej władcą i
władcą całej Rusi.
Nie golił się od wielu dni. Sterczące kępki włosów w jakiś sposób dodawały mu
urody, odmładzały go.
A dni spędzone w siodle, w piekącym słońcu dały skórze ciemną barwę i dziwny żar
w oczach.
- Smakuje ci, mój kochany?
- Dziękuję. Jestem głodny niczym wilk stepowy! Dotarliśmy dzisiaj bardzo daleko,
Katiusza!
Oparł się wygodnie na krześle, najwyraźniej syty i zadowolony. Ona uśmiechnęła się,
uradowana, że przemawia do niej dawnym pieszczotliwym imieniem.
Miała na sobie ciemnoczerwoną, prostą, ale bardzo ładną suknię. Wielkie piersi
podtrzymywane były przez obcisły stanik i odsłonięte, przykryte jedynie złotą, przezroczystą
koronką. Katarzyna wiedziała, że blask zachodzącego słońca czyni jej skórę ciepłą i
przyjemną.
- Piotr... chodź no tutaj do mnie, zaraz znajdziemy przybory do golenia. Zaczynasz się
już robić podobny do barbarzyńcy. Niedługo będziesz musiał płacić podatek od zarostu!
Roześmiał się krótko, Katarzyna nabrała odwagi. To znowu był jej Piotr, ten
mężczyzna, który dwoma krokami pokonał dzielącą ich przestrzeń, usiadł i położył głowę na
jej łonie.
Katarzyna westchnęła uszczęśliwiona.
Gładził ją po okrągłych ramionach, objął dłońmi jej szyję, jakby była kosztownym
klejnotem.
Caryca wezwała Kitajkę, przybory do golenia znajdowały się w jednej ze skrzyń w
pomieszczeniu bagażowym. Służąca natychmiast przybiegła z wodą i mydłem, brzytwą i
lnianym ręcznikiem. Katarzyna dała jej wzrokiem znak, żeby została. Ta mała służąca często
zachodziła również do powozu Marii. Jej pani wiedziała, że Maria nie jest w stanie
powstrzymać ciekawości i że wypytuje służbę o to, co się dzieje, kiedy car przebywa u
Katarzyny.
Caryca ujęła głowę męża obiema rękami, zobaczyła, że Piotr przymyka oczy. Policzki
miał ogorzałe niczym stara juchtowa skóra, ale oprawa oczu była delikatna jak bardzo miękki
jedwab.
Pocałowała go w czoło, rozsunęła kolana, by mógł siedzieć wygodnie, i pod głowę
podłożyła mu miękką poduszkę.
Wzięła pędzel, zanurzyła go w pachnącym oleistym mydle i starannie rozmasowywała
pianę na jego policzkach. Poczuła mrowienie w piersiach, gdy pojękiwał zadowolony.
Brzytwa była ostra, czuła, że ręka jej drży, kiedy ją unosi. Ciężka oprawka z
ciemnego, śliskiego onyksu chłodziła dłoń. Spoczywała w niej pewnie, chociaż została
zrobiona dla większej i silniejszej dłoni. Katarzyna ucięła cieniutki lok własnych brązowych
włosów. Bardzo teraz pilnowała, by myć je przynajmniej co trzeci dzień.
Ostrze odcięło włosy bez oporu.
Uśmiechnęła się i kilka razy przeciągnęła brzytwą po skórzanym pasku, który należał
do fryzjerskich przyborów.
Oczy cara drgnęły, kiedy poczuł chłodne ostrze brzytwy na gardle.
Przez ułamek sekundy dostrzegła w jego twarzy coś, co mogło przypominać strach.
Wkrótce jednak uspokoił się znowu, spoczywał ciężko i ufnie w jej objęciach.
Katarzyna wolno przesuwała ostrze w dół po policzku, koło ucha, po wydatnych
szczękach. Goliła podbródek, mocny i ostry. Wąsy zostawiła, nie umiałaby wyobrazić go
sobie bez nich. Rysy twarzy stawały się z latami coraz bardziej wyraziste, teraz ów młody
mężczyzna, którym niegdyś był, istniał tylko w jej pamięci. Za nic nie chciała widzieć go
starym. Nie życzyła mu tego, choćby nie wiem jak ją ranił. Energicznie wycierała ostrze
brzytwy w lniany ręcznik, kilka razy przesuwała je po skórzanym pasku. Pracowała z
wprawą. Wkrótce było po wszystkim.
Jakaś pulsująca żyłka na szyi cara.
Wyszeptał jej imię.
Odłożyła brzytwę, z trudem pochyliła się nad nim i pocałowała go. Wargi miały smak
mydła i słodkiej krwi. On również go wyczuł i zesztywniał. Spojrzał na nią wąskimi niczym
szparki oczyma, ale nie uśmiechnął się nawet wówczas, gdy zrozumiał, że krew spływa z jej
warg. Tak mocno je zagryzała podczas pracy.
Maria była blada. I Katarzyna wyczuwała jakiś cierpki zapach otaczający młodą córkę
księcia. Podróż powozem była trudna do zniesienia także dla silnej Katarzyny, ale przecież
ciąża nie męczyła jej jeszcze bardziej niż zabawa do późna w nocy i zbyt dużo alkoholu.
Mołdawianka natomiast wychudła wyraźnie już podczas tych pierwszych dwóch tygodni.
Nienawidziła wieczorów w powozie carycy. Nienawidziła oficerów, którzy próbowali się jej
przypodobać. Nienawidziła własnego ojca, który posyłał jej karcące spojrzenia. Miała ochotę
wykrzyczeć mu, co o tym wszystkim myśli, w ogóle miała ochotę rzucić wszystko i uciec.
Nosi przecież dziecko cara, czy to nie wystarczy? Ojciec powinien był pozwolić, by została w
Petersburgu, czy naprawdę koniecznie muszą ciągnąć ją w to potworne piekło?
Maria zapomniała już o strachu, co się stanie, kiedy zostawi Piotra samego z
Katarzyną. Nie pamiętała też o początku podróży, kiedy niczym królowa jechała w swoim
powozie przed Katarzyną. Bolało ją serce i najbardziej na świecie pragnęła móc zawołać na
stangreta, by zawrócił. Nawet wizyty Piotra późnymi wieczorami stanowiły obciążenie.
Jeszcze potrafiła przyjmować go z uśmiechem, jeszcze była słodka i uwodzicielska. Ale
popadała w odrętwienie, gdy tylko opuścił powóz, i za każdym razem czuła, że załamanie jest
przynajmniej o krok bliżej.
Ciąży wciąż jeszcze nie było po niej widać, aczkolwiek brzuch wyraźnie się zaokrąglił
w dolnej partii. Piersi miała bolesne i napięte, a mimo to mniejsze niż przedtem. Zebra
sterczały pod naciągniętą skórą, nienawidziła lustra, które bezlitośnie pokazywało, jak mało
kobiece są takie chude biodra.
Ale on wciąż do niej przychodził.
Maria nienawidziła tych spotkań, lecz jeszcze bardziej obawiała się takiego wieczoru,
kiedy car się nie zjawi.
Uśmiechajcie się pięknie, drżące wargi! Pochylajcie się, plecy, przed wielką carycą!
Siedzi tu na swoim tronie, na którym podobno sypia nocami, który jednak teraz został
złożony i wygląda jak zwyczajne krzesełko w głębi toczącego się wciąż naprzód i naprzód
pokoju.
Ubrana jest w chłodną, białą jedwabną szatę. U jej stóp stoi młoda Chinka, moja
własna niewolnica, wachluje władczynię. Ona jest ich właścicielką. Ma swoich niewolników,
nawet moja służba do nich należy. Mnie też posiada na własność i to jest najgorsze. Caryca i
Wielka Matka jest właścicielką wszystkich tu zebranych.
Z wyjątkiem Piotra.
I Piotr będzie mój.
Więc wyprostujcie się, plecy, unieś się, głowo, tak wysoko, by włosy lśniły odbitym
blaskiem wszystkich płonących tu świateł. Oddychaj głęboko, pokonaj dławiącą mgłę.
Jeszcze tylko parę godzin.
Maria z pokorną godnością przeszła przez pokój, powitała uprzejmie carską parę. Na
krótką chwilę napotkała wzrok Katarzyny, próbowała coś w nim wyczytać. Ale dzisiaj
widziała tam tylko dystans, neutralną łaskawość. Maria wycofała się pod ścianę drobnymi
kroczkami, tak jak jej na to pozwalała suknia, i opadła na pięknie rzeźbiony delikatny fotelik.
Miał podnóżek, teraz ukryty pod siedzeniem, można go było wyjąć i podstawić sobie pod
stopy. Maria bała się jednak, że cała konstrukcja się załamie, nie miała odwagi nawet drgnąć,
chociaż napięte pod ubraniem mięśnie bardzo ją bolały.
Katarzyna potrząsnęła złotym dzwoneczkiem.
Na zewnątrz czekało pięciu młodych mężczyzn, nosili zielone uniformy haftowane
srebrem, zostali wybrani spośród doboszy i trębaczy, którzy zawsze towarzyszyli carskim
wyprawom.
- Muzyka!
Głos Katarzyny był władczy, ale spokojny.
Maria mrugała pośpiesznie, by skupić wzrok na przybyłych, zdołała przy tym
zachować uśmiech na wargach.
Pięciu mężczyzn zagrało wesołą melodię i gdyby w powozie było więcej miejsca,
Katarzyna na pewno zatańczyłaby ze swoim mężem.
Maria widziała, że caryca ujmuje rękę Piotra, jakby nie było tu ani gości, ani służby.
Widziała, jak rywalka śmieje się, patrząc carowi w oczy, widziała, że on mówi coś
zadowolony, gdy Katarzyna wsuwa mu do ust solone orzeszki.
Maria starała się odnaleźć w sobie gniew oraz wolę walki i niechęć do carycy, którą
niegdyś odczuwała. Ta tłusta, stara krowa! Przedtem była prostą służącą, Maria dobrze znała
historię Katarzyny. Caryca była w młodości nierządnicą! Czyż i teraz nie flirtuje z każdym
mężczyzną w pałacu, który znajdzie się w zasięgu jej wzroku? Ach, tak, Piotr o tym wie.
Opowiadał jej nawet co nieco, kiedy byli sami.
Maria raz po raz spoglądała na rywalkę i próbowała obudzić w sobie dawny wstręt.
Widziała trzy grube wałki tłuszczu na brzuchu carycy, widziała, jak trzęsie się podwójny
podbródek, kiedy tamta wybucha głośnym śmiechem.
Widziała jednak także pożądliwy wzrok cara, patrzyła, jak bije się po udach i
zaśmiewa, gdy żona przepija do jakiegoś oficera, który musiał się mocno trzymać stołu, by
móc opróżnić jeszcze jeden puchar.
Katarzyna była w znakomitej formie.
Miała zwyczaj upijać swoich gości do tego stopnia, że spadali pod stoły. Tylko jeden
jedyny był w stanie dotrzymać jej kroku, sam car. Maria uprzejmie dziękowała za wszystkie
trunki, piła tylko sok owocowy. Teraz czuła, że pali ją w gardle, i ledwo była w stanie kiwać
grzecznie głową i uśmiechać się do starego grenadiera, którego posadzono obok, by
dotrzymywał jej towarzystwa.
Dobosze zostali odesłani, trębacze również. Został tylko pewien kirgiski trubadur,
który brzdąkał na swojej dziwnej, pięciostrunnej bałałajce. Katarzyna zdjęła pierścień z palca
i rzuciła muzykowi.
- Caryca chce tańczyć!
Piotr tupał głośno i machał rękami do starego grajka. Momentalnie usunięto delikatne
meble i dywany. Maria wycofała się w kąt, oparła o jakąś kolumnę i przestraszona patrzyła na
carycę.
Tamta zrzuciła buty z nóg, niezdarne, wysokie obcasy godne były może królowej, ale
nie nadawały się do starego tańca.
- Nie, nie, nie tak! Graj w takim rytmie: tam-ta-ta-tam- tam...
Muzykant mrugał, nie bardzo rozumiejąc, czego od niego chcą, ale palce same
nadążały za stukającą dłonią Katarzyny i wkrótce caryca miała rytm, o który jej chodziło. To
jakaś bardzo stara niemiecka pijacka piosenka, prymitywna melodia, żywiołowa, energiczna i
śmiała na tyle, by zdziwić obecnych.
Katarzyna uniosła spódnicę, rozpięła bluzkę pod szyją, energicznym ruchem
podciągnęła rękawy, odsłaniając pulchne ręce, rozpuściła włosy spięte diademem z szafirów.
Płomienie lamp chybotały, niektóre zostały zgaszone przez wirujące spódnice carycy.
Mężczyźni pod ścianami klaskali, niektórzy wykrzykiwali coś wesoło, caryca wykonała po
środku izby trzy czy cztery zręczne kozackie hołubce.
Maria miała mdłości, przed oczami latały jej czarne płatki, czuła, że zaraz zemdleje.
Próbowała głęboko oddychać, próbowała wpatrywać się w płonące u sufitu lampy. Kiedy
jednak widzowie również zaczęli tupać w takt muzyki, nawet lampy nie stanowiły punktu
oparcia dla oczu.
Stary grenadier trzymał ją mocno pod ramię, rozpaczliwie pragnęła, by jej nie puścił.
W końcu Katarzyna opadła na fotel, perlisty pot mienił się na jej białych piersiach.
Twarz miała czerwoną, płonącą.
- Wasza wielka matka potrzebuje ochłody! Przynieście lodu! Przynieście więcej
białego wina!
Rozkaz cara spełniono natychmiast.
Poprowadził Katarzynę z powrotem na wysoki tron. Pociągnęła go za sobą,
roześmiana, spoufalona. Teraz, kiedy muzyka umilkła, goście poczuli się nagle nieswojo. Nie
należy chyba oglądać cesarskiej pary w takiej intymnej sytuacji? Czy to wypada? Tylko
najmłodsi z carskich zaufanych nic sobie z tego nie robili i wznosili wciąż nowe toasty.
To przecież nie petersburskie salony, znajdowali się daleko na pustkowiach, w drodze
na wschód, ku przygodzie.
Kiedy Maria mogła usiąść, kolana drżały jej mocno.
- Księżniczko! Mario z Kantemiru, czy mogę ci zaproponować coś orzeźwiającego?
Katarzyna znowu wstała, przeszła przez pokój niczym żaglowiec przy dobrym
wietrze, niosąc przed sobą tacę. Kryształowy kielich pokrywała rosa. Kawałki lodu chrzęściły
cichutko. Katarzyna zabrała ze sobą specjalny powóz i wiele koni tylko po to, by wiózł małą
kamienną lodownię pełną trocin i bloków lodu z Newy.
Oczy carycy były błyszczące, przyjazne.
Maria nie mogła zrobić nic innego, jak tylko wyciągnąć drżącą rękę i przyjąć
poczęstunek. Napój pachniał kwiatami, słodkimi kwiatami, zmieszanymi z zapachem ambry.
- Za twoje zdrowie, księżniczko - szepnęła Katarzyna. Maria zdrętwiała na długo
przedtem, zanim chłodny napój dotarł do żołądka. Coś w oczach Katarzyny ją przerażało.
Zdumiona uświadomiła sobie, że to ów wyraz życzliwości. Piła małymi łyczkami, poczuła, że
ciężka dłoń Katarzyny pogłaskała ją po policzku.
- Grzeczna dziewczynka - szepnęła caryca familiarnie. Jakbym była jedną z jej córek,
pomyślała Maria zakłopotana.
Woreczek został ukryty wśród listowego papieru Katarzyny , pod ciężkim
marmurowym pulpitem, który rozkładano, gdy caryca zamierzała załatwiać korespondencję.
W kałamarzu z szarego kamienia znajdował się atrament, srebrne pióro miało końcówkę z
lapisu. Stempel z pieczęcią carycy był niebieski, podobnie jak czerpany papier, w ładnie
ułożonych stosikach gotowy do użycia. Woreczek został uszyty z delikatnego jedwabiu i na
pierwszy rzut oka mógł przypominać woreczki z lawendą, które caryca układała w swoich
skrzyniach z odzieżą.
Ten został dodatkowo ozdobiony kwiatem wyhaftowanym błękitną jedwabną nicią.
Caryca odsunęła na bok ciężką marmurową płytę, przez chwilę szukała pośród
zwojów papierów, po czym z bijącym sercem wyjęła woreczek.
Zioła Nadjany.
Trucizna.
Katarzyna rozwiązała sznureczki i krzywiąc się powąchała proszek. Był szary, bardzo
suchy, nic nie ważył. Dawka dokładnie taka jak trzeba, tak powiedziała Nadjana. Proszek
miał gorzkawy smak, trzeba go więc pomieszać z czymś słodkim, z ciężkim winem lub
mocną herbatą.
Najpierw trzeba zagotować trochę wody i rozmieszać w niej proszek. Kiedy potem
przecedzi płyn, uzyska się krople, które można zmieszać nawet z najklarowniejszym winem.
Katarzyna nabrała odrobinę wody z zawsze gorącego samowaru stojącego w powozie
i wysypała do niej zawartość torebki. Siedziała potem i mieszała to szpilką do włosów,
dopóki ciecz nie zrobiła się przejrzysta. Wtedy przelała ją do maleńkiej buteleczki z
nieprzepuszczalnym korkiem i umieściła pod koszulą.
Butelka zrobiła się wkrótce ciepła i nikt by jej nie zauważył.
- Opowiadaj wszystko, Kitajka, to rozkaz! - Mała kobieta ze wschodu skuliła się, nie
miała jednak odwagi popatrzeć na swoją panią. - Chodzisz tam przecież do niej, rozmawiasz z
doktorem i służącymi. Musisz coś wiedzieć!
- Wielka Matko, powiedziałam wam już wszystko... Wiem tylko tyle, że księżniczka
jest chora...
- A co z dzieckiem? Co mówi doktor?
- Ja... ja nie wiem, Wasza Wysokość, proszę mi wybaczyć, ja jestem tylko głupia
dziewczyna...
- Milcz, wynoś się! Jazda mi stąd zaraz wyjaśnić wszystko, o co pytam! Nie waż się
mówić o tym nikomu, prócz mnie!
- Nie, nie, ja nie, ja nie będę...
Jąkając się z przerażenia ubrana w męskie spodnie służąca wybiegła z powozu i poszła
szpiegować.
Katarzyna wyrzuciła kwiaty, którymi miała zamiar udekorować ścianę. Przekleństwa,
jakie za nimi posłała, byłyby imponujące, gdyby się choć na moment zapomniało, że caryca
urodziła się w prostej rodzinie i wychowywała wśród ludzi utrzymujących się z własnej
pracy, w których żyłach płynie całkiem czerwona krew.
Już dawno przepędziła wszystkich, i służbę, i oficerów, którzy chcieli dotrzymywać
jej towarzystwa, i doradców Piotra oraz całą resztę gromadzącą się wokół jej pięknego
powozu. Od wielu tygodni podróżowali wzdłuż potężnej rzeki Wołgi, a teraz żołnierze
przedzierali się przez bagna i mokradła. Słyszała tutaj odległy szczęk broni, pieśni żołnierskie
dochodzące z oddali mówiły jej, że car utracił wielu ludzi. Nie wiedziała, czy padli w walce,
czy też stali się ofiarą spragnionych krwi zwierząt na bagnach, które napadały na carski
orszak. A może pomarli od okropnych chorób, o których tak często słyszało się w tym kraju.
W każdym razie ludzie ginęli jak muchy i nikt już wieczorami nie miał ochoty na muzykę i
przyjęcia w powozie.
Wolała nie wyglądać na dwór, chociaż o tej porze upał już zelżał. Zaciskała zęby i
starała się nie słyszeć żałosnego rżenia koni i przekleństw ludzi, którzy pchali ciężki ekwipaż
przez rozległe bagna.
Chyba wkrótce będą mogli odpocząć w Astrachaniu. Wkrótce chyba będzie mogła
zaznać spokoju i zobaczyć coś innego, niż tylko pustkowie i dymiące końskie odchody, kiedy
wyjrzy przez okienko.
I wkrótce Pan Bóg postanowi, czy oszczędzić Katarzynę czy nie...
- Księżniczka prosi, by Wasza Wysokość do niej przyszła... ona mówi w gorączce,
wzywa jednak imienia swojej Wielkiej Matki, bo nadeszła na nią zła godzina.
Katarzyna widziała, że lęk i wstyd płoną na twarzy posłańca.
- O co chodzi? Czy to Piotr urządził taką konfrontację? Dlaczego tamta chora
dziewczyna ją wzywa, skąd tyle odwagi?
Katarzyna nie odpowiedziała posłańcowi. Ale kiedy poranek znowu rozjaśnił niebo
nad Astrachaniem, nakazała, by wyłożyć chodnik na drodze między powozami. Ubrana w
błękitny płaszcz ze złotymi frędzlami pozwoliła się przenieść tych parę kroków do powozu
księżniczki. Francuski doktor witał ją głębokimi ukłonami.
Maria leżała blada i dygotała pod wielką kołdrą. Mała twarz ledwo była widoczna
między poduszkami a chmurą czarnych włosów.
- Czego ta nieszczęsna ode mnie chce? Wyjdźcie stąd, wszyscy, i pozwólcie jej
mówić do swojej władczyni!
Zostały same.
- Maaa-tko... pomóż mi, matko...
- Nie masz matki, ty nieszczęsna.
- Maaa-tko... ja płonę...
Katarzyna zerwała z niej okrycie, odsłoniła chude ciało z wyraźnie już teraz
zarysowanym brzuchem.
- Masz gorączkę. To niedobrze dla dziecka. Ale chyba się z tego wygrzebiesz,
księżniczko. Jeszcze nie raz będziesz zażywać rozkoszy z moim mężem.
Katarzyna poczuła gorycz tych słów w ustach. Księżniczka nie wyglądała teraz wcale
na przebiegłą uwodzicielkę. Leżała sina z popękanymi wargami. Oczy jej łzawiły z powodu
gorączki.
- Wybacz mi, ja umieram...
- Nie umierasz, nie - odparła Katarzyna z niechęcią.
- Wybacz mi, Wielka Matko... módl się za mnie. Ty, która jesteś moim jedynym
wrogiem...
- Oj, chyba masz ich więcej, moja mała. Czy myślisz, że wszyscy będą spokojnie
siedzieć i patrzeć, kiedy twoi ludzie zamordują dziecko niemieckiej królewny? Wiedz, że nie
tylko mnie będziesz musiała usunąć z drogi.
- Ja... nie... chcę...
- Ach, tak? Chyba jednak chcesz. Piotr myśli tylko o tym, że masz mu urodzić syna.
Jeśli tego nie uczynisz, biada ci. Wiesz o tym bardzo dobrze. A teraz leżysz tu wijesz się w
chorobie, która z pewnością odbierze życie twojemu dziecku. Albo sprawi, że urodzisz
głuptaka, cha-cha!
Sama nie wiedziała, skąd bierze się to zło, czuła tylko, że ją przepełnia, potężne
niczym wodospad.
Młoda księżniczka najwyraźniej nie słyszała jej słów.
Mamrotała pod nosem coś, co przypominało modlitwę.
Katarzyna wyszła.
W dwa dni później nadeszła wiadomość, że księżniczka znowu stanęła na nogi i że z
jej ciążą wszystko w porządku. Piotr wybiegł z powozu Katarzyny, nie dokończywszy
posiłku, nie widziała go potem przez trzy dni.
Czwartego dnia po przybyciu do Astrachania zerwał się nareszcie chłodny wiatr. Na
tych bagnistych terenach zaledwie kilka mil od Morza Kaspijskiego odczuwało się to tak,
jakby została podniesiona pokrywka na ogromnym kotle z gotującą się, cuchnącą zawartością,
w którym mieszkali. Wszędzie w mieście unosił się odór gnijących rybich wnętrzności.
Jesiotr, który daje tutejszym ludziom utrzymanie, zabarwia zarówno rybaków, jak i całe
nabrzeże swoją czerwono-czarną krwią. Obrzydliwe śliskie wnętrzności na brzegu cuchną,
nie dając ludzkim nosom ani chwili odpoczynku.
Katarzyna przyjęła świeży powiew wiatru jako dobry znak.
Car również był tego zdania i uznał, że czas dojrzał do tego, by zaatakować Baku.
Chciał dotrzeć aż do Indii, ale w jego mrocznej twarzy Katarzyna mogła wyczytać, że będzie
musiał pokonać wiele przeciwności, jeśli zamierza wyprawiać się tak daleko.
- Teraz wyruszę do Baku, moja droga, nawet gdyby mnie to miało kosztować życie
oraz życie połowy moich ludzi! Odbierzemy bogactwa, na których tamte skośnookie diabły
tuczyły się od tak dawna! Poczekaj tylko, Katarzyno, sama zobaczysz! Cały świat zobaczy!
Znała to oszołomienie, uśmiechała się więc do niego blado, nie mówiąc ani słowa.
Nieśmiała myśl zaświtała w głowie, ukryta za zmrużonymi oczyma: może on stamtąd
nigdy nie wróci.
Nie miała jednak odwagi żywić takiej nadziei, nie chciała takiej nadziei. Jej ramiona
tęskniły, by go znowu ogarnąć, poczuć go tuż przy sobie, słyszeć, jak wzdycha z rozkoszy,
którą mu ofiaruje.
Maria Kantemir na oczach wszystkich podała mu swój jedwabny szal.
Katarzyna opróżnił trzy butelki kosztownego wina i słuchała, jak żołnierze maszerują
obok powozu.
- Kitajka - wybełkotała. - Poproś tutaj księżniczkę, powiedz jej, że mam wino i lód i
chcę znowu wypić za jej zdrowie.
ROZDZIAŁ VII
Krzyków nie było słychać przez dwie grube, dodatkowo wzmocnione i pomalowane
ściany. Powozy stały tak daleko od siebie, że ich mieszkańcy nie mogli się nawzajem widzieć
przez okna.
Katarzyna bardziej wyczuwała ten krzyk, niż go słyszała.
Kitajka donosiła, co się tam teraz dzieje.
Francuski doktor płakał ze złości, że nie potrafi wypełnić spoczywającego na nim
zadania.
Teraz czeka go już tylko gniew i kara.
Książę kazał go porządnie wychłostać, ale uzyskał tylko tyle, że po walce sam musiał
opatrywać swoje rany, nie mógł poprosić, by doktor posmarował mu je cudownym
lekarstwem.
Księżniczka krzyczała całą noc i cały dzień.
Nie chciała wypuścić z objęć zawiniątka, w którym spoczywało martwe dziecko.
Kiedy jednak wieczór ponownie zabarwił niebo na czerwono, a upał nadal dławił
rybackie miasto, zemdlała. I wtedy mogli jej zabrać martwego, nie donoszonego synka.
- Jaki straszny smutek - szepnęła Katarzyna. Tego samego wieczoru chińska służąca
przysięgała swoim towarzyszkom przy ognisku, że caryca naprawdę płakała.
Z jej oczu płynęły wielkie, błyszczące, szczere łzy.
- Niech Bóg ma ją w swojej opiece, kiedy car wróci - syknął doktor.
Książę miał białą twarz nie z żalu ani ze strachu, lecz ze złości. Jego córka nosiła
przyszłego władcę świata, ale teraz, pusta i wykrwawiona, nie jest nic warta.
Katarzyna narzuciła na ramiona czarny szal i pod osłoną mroku wymknęła się z
powozu do zagajnika otaczającego miasto Astrachań. Tam w wilgotnej ziemi pod wielkim
kamieniem pochowała pustą buteleczkę i woreczek, które wciąż jeszcze delikatnie pachniały
lekarstwem.
- Wybacz mi, ale ze względu na moje własne dzieci nie mogłam postąpić inaczej...
Nie wiedziała, czy Bóg towarzyszy im w tej wyprawie, ale modlitwy pojawiały się na
jej wargach z przyzwyczajenia. Przeżegnała się, spojrzała pospiesznie za siebie. Nikt nie
widział. Nikt nie słyszał.
Zatroskana caryca usiadła na ciepłym kamieniu i otuliła się peleryną. Była w
drewniakach, zauważyła, że ocierają jej stopy. A w tamtych czasach, kiedy służyła u niemiec-
kiego pastora, skórę na stopach miała grubą i twardą.
Tak samo jak wówczas, gdy była żoną Szweda. A teraz siedzi tutaj. Na odludziu,
daleko od przepychu Petersburga, Katarzyna odnosiła wrażenie, że tamten czas się do niej
przybliżył.
Kiedy przez zarośla zobaczyła ognie z obozu, wstała i wolno poszła z powrotem. Nikt
nie powinien jej widzieć.
Szła między powozami i zmęczonymi końmi, słyszała żołnierzy, którzy przy
ogniskach siorbali kapuśniak z kawałkami ryby.
Słyszała, o czym rozmawiają, choć mówili przyciszonymi głosami. Mijała ognisko,
przy którym siedział sekretarz Piotra, chory na żołądek niewielkiego wzrostu oficer
marynarki. Nie lubił koni, nie było z niego pożytku w walce, bo nie umiał się posługiwać ani
lancą, ani mieczem. Był jednak przebiegłym strategiem i Piotr wiele nocy przesiedział razem
z nim, przygotowując kolejne ataki i manewry.
- O, nasz Wielki Ojciec zrobi, co do niego należy. On wie wszystko najlepiej, nie jest
przecież głupi!
Pozostali mężczyźni żegnali się pośpiesznie znakiem krzyża, a ręce drżały im tak, że
ołowiane łyżki dzwoniły o menażki.
- Car na pewno pomści swego nie narodzonego syna!
- Już ona dostanie za swoje!
- Ech, nie, on ją kocha! Mówi do niej Katiuszka. Nie chciała słuchać tego gadania,
wiedziała jednak, że obóz aż się trzęsie od paskudnych plotek. Zresztą liczyła się z tym od
początku. Najważniejsze, że nikt nie jest w stanie niczego udowodnić.
Nikt nie widział, że przygotowywała napój. Nikt nie wiedział, że ma truciznę. Nikt by
nie stwierdził, skąd trucizna pochodziła ani gdzie została ukryta mała flaszeczka.
Katarzyna była spokojna.
Teraz pozostawało tylko czekać.
Car wrócił, ale licznych oddziałów żołnierzy z nim nie było. Towarzyszyło mu tylko
siedmiu konnych, gdy pewnego ranka wjechali do obozu, wszyscy na takich samych szarych
wierzchowcach. Błoto pokrywało je od grzyw do kopyt, wiele warstw błota, zastygłej gliny i
kurzu. Mężczyźni mieli wielodniowy zarost, który sterczał spod szarych masek z błota, tylko
oczy były od tego wolne, mrużyli je, patrząc w stronę obozu. Wszyscy wyglądali, że spadną z
koni natychmiast, gdy zataczające się ze zmęczenia zwierzęta przystaną.
W obozie wybuchło zamieszanie. Co się stało?
Car pierwszy zeskoczył z konia, nogi ugięły się pod nim na moment, ale
zdecydowanie odtrącił pomocne ręce. Potem zniknął w powozie Katarzyny. Wezwano
młodego stratega.
Caryca słyszała, jak obaj mężczyźni rozmawiają w jednym z mniejszych pokoików.
Piotr kazał sobie przynieść świeżej wody. Drogocenne krople kupowano w mieście po bardzo
wysokiej cenie. Katarzyna słyszała, że car myje się, rozchlapując wodę dokoła.
W najogólniejszych zarysach opowiedział oficerowi marynarki przez jakie piekło
musieli przejść żołnierze. Dzikie zwierzęta, głębokie bagna...? Zanim dotarli do Baku, musieli
zrezygnować. Gdyby car nadal pędził naprzód, mogłoby to kosztować życie wszystkich
oddziałów. Przekonano go, by zawrócił przy półwyspie, pozostawił tam jednak swoich
najlepszych oficerów i dwadzieścia tysięcy ludzi. W drodze powrotnej reszta dumnych
oddziałów została poważnie zredukowana.
Wrócimy do domu, pomyślała Katarzyna z radością. Serce tłukło jej się w piersi. Car
wkrótce pewnie pójdzie do Marii. Teraz, kiedy już wszystkie zmartwienia powrotnej drogi ma
za sobą.
On jednak otworzył drzwi i wszedł do niej. Ucieszyła się, że zdążyła włożyć jeden z
ostatnich jeszcze czystych strojów. Zielony jedwab mienił się niczym cenne szmaragdy.
- Mój władco, mój ukochany... wróciłeś, zdrowy i cały!
- Katarzyno, widzisz przed sobą przeklętego wojownika.
- Ja ci pomogę. Zwycięstwo nadejdzie, zobaczysz. Ja dam ci wszystko, czego
pragniesz najbardziej, mój panie.
- To zwróć mi moich ludzi, którzy teraz gniją w tym strasznym kraju! Daj mi też
wróżbitów, to poskręcam im karki! Powiedzieli przecież, że wyruszam po zwycięstwo,
powiedzieli, że ja...
- Czy przegrałeś bitwę? Czy ludzie sułtana wzięli naszych do niewoli?
- Nie, nie, nikt nie odważył się wystąpić przeciwko nam. Plądrowaliśmy każde
napotkane miasto, wchodziliśmy bez oporu i braliśmy, co się nam podobało. Tylko sułtan się
stawiał, musieliśmy zabić pięciuset jego ludzi. Teraz oficerowie znajdują się w Derbencie,
trzydzieści dni drogi od Baku. Panują nad tym miastem, ale dalej nie pójdą. Pustynia, na
wszystkie ognie piekieł, pustynia! Nikt nie przeprowadzi wojska przez ten spalony słońcem
piach.
- Chodź, usiądź. Przecież zwyciężyłeś.
Podszedł do niej, zrzucił z siebie brudne ubranie, miał teraz tylko kawałek płótna na
biodrach. Stwierdziła, że jego wielka klatka piersiowa wychudła, w jasnym świetle sprawiał
wrażenie skulonego.
Ale jego ramiona były wciąż tak samo silne, przytuliła się do niego. Słyszała szept:
- Gdzie jest Maria?
Serce skoczyło jej do gardła, glos był ostry, gdy zaczęła mówić:
- Niestety...
Puścił ją natychmiast.
- Co chcesz powiedzieć? Czy ona umarła? Dziecko?
-
Nieszczęsna Maria - westchnęła Katarzyna. Znowu panowała nad głosem,
wyprostowała się i napotkała spojrzenie jego rozpalonych brązowych oczu bez mrugnięcia. -
Ona poroniła...
Zobaczyła, że ból zgasił ogień w jego oczach. Głębokie zmarszczki wokół oczu,
głębokie bruzdy na czole, opuszczone kąciki ust. Zrobił krok w tył, stał niepewnie, jakby miał
upaść, tak samo jak wtedy, kiedy schodził z konia.
Policzki Katarzyny płonęły. Głośno przełknęła ślinę, zebrała teraz wszystkie siły,
które oszczędzała właśnie na ten moment.
- Piotrze... ludzie będą ci gadać o mnie straszne rzeczy. Będą twierdzić, że to ja dałam
jej jakiś napój, że poleciłam służącej dać jej truciznę... spodziewasz się czegoś takiego,
prawda? Ale Piotrze, ty mnie przecież znasz, dobrze znasz, czyż nie?
Car wpatrywał się w nią bez słowa. Widział, jak piersi kobiety podnoszą się i opadają,
spokojnie, równomiernie. Nie przestawała patrzeć mu w oczy.
O, tak, znam cię, mówiło jego spojrzenie. Ja cię znam, Katarzyno, ty odważna,
potężna. Na wszystkie świętości Rusi, wiem, co w tobie siedzi. Jesteś wojownikiem tak jak ja.
Ty się nie poddajesz, nie pozwolisz, by ktoś wszedł ci w drogę.
Katarzyna próbowała czytać w jego myślach, stwierdziła ponad wszelką wątpliwość,
że on wie, zna prawdę. Mimo to miała dość siły, by stać przed nim, wciąż spokojna. Nie
odważyła się odwrócić głowy, zdawała sobie sprawę, jakie to ważne, by wytrzymała akurat
teraz. On wiedział wystarczająco dużo, wiedział, że Katarzyna kocha tron bardziej niż życie.
Tak jak i on.
W końcu to ona przerwała milczenie.
- Chcesz zobaczyć Marię? Była chora, ale teraz czuje się już lepiej. Doktor powiada...
- Nie.
Car odwrócił się, podszedł do drzwi, mruknąwszy tylko jakieś pozdrowienie.
Katarzyna długo jeszcze stała bez ruchu, bo nogi nie chciały jej słuchać, w końcu
dotarła jakoś do stojącego w pobliżu szezlonga. Dopiero wtedy jej ciało zaczęło się trząść,
najpierw bezgłośnie, potem ze szlochem przechodzącym w wycie, przypominające skowyt
zranionej suki. Ale nikt jej tutaj nie słyszał, nikt nie widział, jaka załamana jest władczyni w
chwili swego wielkiego zwycięstwa.
W końcu jakoś się uspokoiła i po chłodzie w powietrzu zorientowała się, że znowu
nadchodzi wieczór.
Katarzyna wstała, przebrała się raz jeszcze, na głowę włożyła wielką tiarę, którą Piotr
jej ofiarował po powrocie z Francji.
Dzisiejszego wieczoru będą świętować, będą świętować zwycięstwa, w które ani on,
ani ona nie mają jeszcze odwagi do końca uwierzyć.
Poczuła pod sercem delikatny ruch i uśmiechnęła się.
Teraz Piotr powinien się o tym dowiedzieć.
Powinien się dowiedzieć, że tym razem, ona jest pewna, że to będzie syn. Jedenaście
razy rodziła się w niej taka nadzieja i wiara, ale tylko dwie ciąże przyniosły w rezultacie
donoszonych chłopców. Obaj umarli. Dziewczynki rodzą się chyba silniejsze, dwie z nich
nadal żyją. Niedługo będą dorosłe, Anna i Elżbieta. Powinny być dobrymi matkami
przyszłych carów, ale na władczynie się nie nadają.
Syn...
Najstarszy syn, teraz kiedy dziecko Marii znajduje się wśród aniołków, ten będzie
najstarszy.
Katarzyna nie przestawała o tym myśleć, podczas gdy Kitajka i Sasza czesały jej
włosy, perfumowały i rozpylały złoty proszek, by barwił skórę carycy. Dawały jej też do
żucia małe kawałeczki ambry, by oddech był słodki i pociągający. Masowały barki i kark,
delikatnie szczypały wargi, by je powiększyć.
Dzisiejszego wieczora caryca powinna być promienna.
Nosiła tytuł najpotężniejszej kobiety Rosji.
Była nią jednak tylko u boku swego władcy.
Sama na zawsze pozostanie biedną dziewczyną z Litwy, w głębi swego serca dobrze o
tym wiedziała.
Pewnego ponurego wrześniowego dnia wyruszyli w długą drogę do domu. Przez całe
lato prześladował ich upał i susza, kąsające owady oraz smak stęchłej wody do picia.
Żołnierze jednak wyglądali na zdrowszych, mieli więcej odwagi teraz, kiedy nareszcie ruszyli
znowu na północ.
Nawet konie zdawały się być ożywione jakimś optymizmem, były spokojniejsze i
słuchały rozkazów woźniców. Głębokie rozpadliny i błoto nieustannie zastępowały im drogę,
deszcze, które teraz padały bez przerwy, zamieniały popękaną ziemię w śliską maź.
Najpierw ludzie wykrzykiwali radośnie na widok tej nieoczekiwanej wody, pili do
syta po raz pierwszy od wielu tygodni i niczym bawiące się dzieci biegali pod orzeźwiającym
prysznicem.
Wkrótce jednak stwierdzili, że ciała tych, którzy kąpali się w rzece, pokryte są
pijawkami. A jeszcze później okazało się, że wozy, konie i ludzie zapadają się w grząskim
błocie, które może ich pochłonąć.
Trudności jak widać jeszcze się nie skończyły. Zanim dotarli do trzeciej odnogi
Wołgi, ludzie marli tysiącami, a carski orszak zostawiał za sobą las nagrobnych krzyży.
Maria nie pokazywała się poza swoim powozem, nawet wówczas, gdy dotarli do
lasów i podróż nie była już taka męcząca. Car wydał rozkaz, by na trzy dni rozbić obóz w
pobliżu miasta zamieszkanego przez ludność perską, do którego właśnie dotarli. Miejscowość
miała zostać oczyszczona, tutaj bowiem Piotr zamierzał wyznaczyć granice.
Maria włożyła suknię bez rękawów z wysokim stanikiem uszytą z powiewnej,
cieniutkiej tkaniny. Pod ubraniem nie było widać, jaka jest chuda, a twarz jaśniała taką urodą,
że nawet Katarzyna nie mogła tego nie zauważyć. Pod wpływem smutku jej ciemne oczy
stały się jeszcze głębsze, delikatne zmarszczki pogłębiały wrażenie, że księżniczce Kantemiru
smutek dodaje urody.
Usiadła na trawie, służące przyniosły stół oraz krzesełka, miejsce zostało ozdobione
wielkimi bukietami z polnych kwiatów.
Jakiś muzyk grał na flecie. Trzy młode niewolnice śmiały się i nuciły.
Katarzyna zaciskała pięści.
Co ona zamierza? Chce urządzić piknik? Czy ta kobieta nie ma poczucia
przyzwoitości?
Nagle jednak poczuła skurcz w sercu, a może Piotr potrzebuje teraz właśnie czegoś
takiego? Może wolałby się bawić i tańczyć z tymi motylami, niż w otoczeniu swoich
doradców w powozie Katarzyny obmyślać strategie i trasy kolejnych ataków?
Stwierdziła, że przyszedł jak na zawołanie.
Miał na sobie poplamioną koszulę i takie same brązowe spodnie, jakie noszą
zwyczajni żołnierze. Buty były popękane od wody i słońca, od dawna nie czyszczone. Włosy
przytrzymywała zawiązana na czole opaska. Tylko ciężki nabijany srebrem pas z
zawieszonym nożem, pistoletem i hakiem wskazywał ludziom, kim on jest.
Maria nie odwróciła się ku niemu.
Katarzyna słyszała jej perlisty śmiech, wabiący, niczym śpiew przeklętej syreny.
Czujnie śledziła kroki Piotra.
Był zmęczony, w każdym ruchu dostrzegało się ociężałość starego człowieka.
Mój biedny Piotrze, pomyślała. Powinieneś raczej spoczywać w moich czułych
objęciach, ja bym ci śpiewała stare kołysanki i głaskała cię po włosach, dopóki byś nie
zasnął...
Z pociemniałym wzrokiem pozdrowił wesołe towarzystwo.
Katarzyna widziała rozczarowanie w całej postaci Marii, kiedy ta z półuśmiechem
spuściła oczy.
Nie mogła powstrzymać radości, gdy car podniósłszy głowę ruszył w górę po
niewielkim wzniesieniu w stronę jej powozu.
- Katarzyno... zrób mi trochę porządnego jedzenia...
Zadowolona skinęła głową, podała mu kielich wina. W piecu za powozem, gdzie
służba gotowała jedzenie i przyrządzała smaczne posiłki dla swoich państwa, czekał już
ogień. Zapach ryby i kiszonej kapusty co wieczór unosił się nad obozem, teraz jednak zapasy
żywności były na wyczerpaniu.
Katarzyna wiedziała, że ona głodować nie będzie.
Miała jaja i cukier, kawę, herbatę, mąkę i solone mięso. Do tego Kitajka kupowała
chleb w mijanych miastach. Wojenne łupy zdobyte na rzeźnikach i handlarzach winem brali
żołnierze w nagrodę, Piotr im na to pozwalał, wiedział bowiem, że i tak nie donieśliby pro-
duktów żywnościowych do domu w dobrym stanie.
Małe, okrągłe bliny skwierczały na metalowej patelni nad ogniem, pysznie pachniały
kiszone czerwone buraczki, które car lubił z blinami. Katarzyna żałowała, że nie ma kubka
gęstej śmietany, ale trudno, masło musi wystarczyć. Na koniec miała pieróg z żytniej mąki
nadziewany kawałkami wędzonego mięsa duszonego z cebulą i kapustą. Świąteczne jedzenie
rosyjskiego chłopa. Takie potrawy ona w dzieciństwie w domu rodziców jadała na Boże
Narodzenie.
Sama podawała do stołu, prosty strój podkreślał jeszcze wrażenie służebności.
- Moja Katarzyna... ty wierna, zawsze tak samo wierna. Uniosła głowę, włosy miała
zaplecione w trzy warkocze i upięte w koronę.
- Jedz, Piotrze. Dziś wieczorem nikt nie będzie ci przeszkadzał.
Pogrążył się w niej, zniknął prawie między gorącą skórą a delikatną pościelą. Była
niczym okrycie z futra, do którego człowiek długo tęsknił, obejmowała jego ciało, wiedziała,
gdzie kryje się chłód, rozgrzewała i odsuwała powszednie troski.
Jej wielka twarz była niczym słońce, spoglądał w nią oślepiony i tysiące gwiazd
tańczyło mu przed oczyma. Za tą twarzą nie ma porażek, żadnych rozpaczliwych myśli o
przyszłości, żadnego martwienia się o głodujących żołnierzy, którzy mrą tutaj tak daleko od
ojczyzny. Piotr dosłownie w niej utonął, wziął ją bez walki i w chwili największej rozkoszy
pomyślał, że utopić się, to musi być dobra śmierć.
Trzymała go mocno, dopóki nie ucichł ostatni dreszcz uniesienia, a potem pozwalała,
by odpoczywał na jej ramieniu niczym na dnie morza. Jej ciało również raz po raz przenikał
dreszcz, a włosy łaskotały go po twarzy.
- Moja władczyni - mruknął jakby z daleka. Cieszyła się zadowoleniem brzmiącym w
jego głosie, czuła, jak ono wypiera lęk i topi igiełki lodu, które od tak dawna tkwiły w jej
sercu.
Piotr nigdy jej od siebie nie odepchnie. Nigdy więcej, nigdy więcej...
Kiedy oboje już zasypiali, nagle poczuła skurcze w dole brzucha, zwiastujące
nieszczęście bębenki rozbrzmiały w jej uszach.
Na nic by się nie zdało, gdyby zaczęła krzyczeć, walczyć lub przeklinać. Katarzyna
leżała bez ruchu, dopóki car nie zasnął.
Wtedy bóle już były bardzo wyraźne, spokojnie poszukała więc starą koszulę i wyszła
do wygódki, żeby tam czekać. To już siódmy raz przeżywa to samo nieszczęście, siedem razy
jej ciało nie chciało dźwigać płodu. Stała się zimna od tego bólu, teraz już nie płakała.
Wiedziała o tym, za każdym razem wiedziała, że ma w sobie zbyt mało żyznej gleby.
Kiedy było po wszystkim, pomyślała o Marii. Bez dramatycznych gestów Katarzyna
zgarnęła zakrwawione szmaty i kazała Kitajce je spalić. Później umyła się i pociągnęła
porządny łyk wódki z butelki, po czym bezgłośnie wróciła do pokoju, na swoje posłanie.
Odczuwała coś w rodzaju ulgi.
Otrzymała karę, więc jej rachunki z Bogiem zostały w pewnym sensie wyrównane.
A tutaj najpotężniejszy człowiek Rosji śpi niczym dziecko, z jej haftowaną poduszką
podciągniętą pod brodę. Katarzyna uśmiechnęła się.
Czuła się dziwnie oczyszczona.
Przeniknął ją łagodny smutek, mimo to wiedziała, że to ona zwyciężyła.
- Śpij, mój kochany... później spłodzimy więcej synów...
ROZDZIAŁ VIII
Nie wiedziała od dawna, jaki jest dzień ani jaki miesiąc. Ostatnimi czasy żyła jakby
nawiedzana nierównomiernymi przypływami i odpływami. Fale bólu przewalały się przez
nią, gwałtowne i okrutne. I zawsze w chwili, kiedy już miała się załamać, ból zaczynał
ustępować niczym woda odpływu, pozostawiająca brzeg zrujnowany i pogrążony w chaosie.
W nielicznych chwilach spokoju myśli stawały się trochę jaśniejsze, ale nie na tyle, by
Nadjana była w stanie zastanowić się nad swoją sytuacją. Zawsze pojawiała się kolejna fala,
zawsze tak samo potężna i złowieszcza. Za każdym razem nieszczęsna kobieta była
przekonana, że... i zawsze tak samo rozpaczliwie walczyła o życie. Z czasem jednak, z
każdym skurczem bólu, strach przed śmiercią był mniejszy.
Wkrótce spostrzegła, że chwile spokoju są i dłuższe, i bardziej świadome. Jej ciało
przypominało wrak rozbitego statku, który przy każdym ruchu może się zupełnie rozpaść.
Wykrzywiała wargi z bólu i szyderczego uśmiechu, kiedy nadchodziła kolejna fala, czuła
jednak równocześnie, że rozrasta się w niej coś w rodzaju triumfu.
Zostawił ją tutaj bez pomocnych kropli, pojęcia nie miała, od kiedy to już trwa.
Okna zostały zasłonięte grubymi okiennicami. Umieszczono je za firankami, by nikt z
zewnątrz nie mógł zobaczyć. Wszyscy wiedzieli, że Nadjana chętnie zasłania okna, ponieważ
bóle głowy, na które cierpiała, pogłębiały się od światła. W pałacu pytano oczywiście, co się z
nią stało, czy nie umarła, ale dni mijały i żadnego oficjalnego potwierdzenia nie było. W
końcu, po tygodniu, może dłużej, wszyscy zajęli się innymi sprawami i troskami. Nie miało
znaczenia, czy Nadjana żyje czy nie. Mienszikow zachowywał się tak, jakby umarła. Nikt zaś
nie odważył się o nic pytać, zwłaszcza od chwili, gdy znaleziono ciało Mońki przybite do
bramy twierdzy.
Przez cały ten czas Nadjana nie podnosiła się z łóżka. Jak przez mgłę przypominała
sobie kobietę, która się nią zajmowała, twarde ręce, dotykające jej ciała, zimną wodę,
spływającą na skórę. I gorącą zupę, którą wlewano jej do gardła przez jakąś rurkę.
Kobieta pojawiała się przeważnie, kiedy bóle były najgorsze, dlatego Nadjana nie
umiałaby powiedzieć, kim ta służąca jest, wiedziała tylko, że ma dłonie dużo bardziej
szorstkie niż dłonie Mońki i że nie ma głosu.
Leżała półprzytomna i teraz, kiedy uświadomiła sobie, że się ocknęła, przeniknął ją
dreszcz. Ale potrafiła spokojnie myśleć. Zdawała sobie też sprawę, że ostatnia fala bólu
przeszła dawno temu.
I teraz zwaliło się na nią wszystko naraz. Z niezwykłą jasnością i bezlitośnie, niczym
pierwszy jesienny lód skuwający Newę: Karl Martin znajduje się w więzieniu Mienszikowa.
Książę groził...
Trzymała się mocno krawędzi łóżka, zmuszała umysł, by przypomniał sobie wszystko.
Książę groził, że zabije chłopca. Powiedział, że... że będzie jej codziennie przysyłał
małe kawałki ciała Iwana, jej Karla Martina, jeśli ona się nie...
Fala bólu pojawiła się w głowie gdzieś za oczami.
Mrużyła je, ale to na nic się nie zdało, bo w pokoju panował mrok. W końcu odnalazła
blask odbitego światła, mienił się w samowarze stojącym na stoliku w rogu. Widok
konkretnej rzeczy dodał jej sił.
Gdyby tylko mogła wstać.
Ból powalił ją, gdy tylko poruszyła głową.
Zaciśnięte na krawędzi łóżka ręce Nadjany zrobiły się białe. Po raz pierwszy jednak
udało jej się zachować świadomość nawet podczas największego bólu.
Ten ból jednak był mniejszy, niż się spodziewała. Powoli wygasał.
Nadjana czekała, czekała niczym zwierzę atakowane przez drapieżnika, leżała przez
kilka sekund jak martwa i nasłuchiwała, czy nie zbliża się kolejny atak. Potem jęknęła głośno
i starała się zmusić mięśnie do pracy. Udało jej się usiąść na łóżku, rozdygotane dłonie unio-
sła do twarzy. Przez maseczkę i rękawiczki wyczuwała blizny na zeszpeconych policzkach.
Dlaczego pozwolił jej zachować maseczkę?
Kobieta, która się nią opiekowała, musiała ją pewnie zdejmować?
Nadjana uświadomiła sobie, że ta myśl nie jest już dla niej taką udręką.
Karl Martin... co oni z nim zrobili?
Od jak dawna to wszystko trwa?
I dlaczego ciało nie boli tak jak przedtem? Gdzie się podziała ta kłująca wata, która
otaczała jej mózg?
Jakieś pełne goryczy dźwięki, przypominające śmiech, wypływały przez wysuszone
wargi. Głęboko wciągała powietrze, czuła, że oczyszcza ono jej gardło i płuca. Fala bólu
wróciła, ale teraz była raczej bladym cieniem poprzednich i Nadjana mogła ją zlekceważyć
niczym drobną nieprzyjemność.
Serce tłukło się w piersi. Karl Martin, Karl Martin...
Wiedziała jednak, że żadnej odpowiedzi na swoje ważne pytania nie otrzyma.
Niepokój dodawał jej w jakiś sposób sił. Kiedy w którymś momencie opadła na
poduszki, przepłynął przez nią z wielką gwałtownością. Myśl o Karlu zmuszała ją do wstania,
dźwignęła się na drżących nogach, chwiejąc się i mocno przytrzymując rzeźbionych boków
łóżka. Opierała się o kolumnę z baldachimem, pod którym sypiała. Ledwo zdołała zrobić parę
kroków, mały stolik zakołysał się, gdy się o niego ciężko oparła, a rzeźba greckiej boginki
wydawała się nieprzyjemnie zimna, gdy chwyciła ją ręką, by nie upaść. Drewniane okiennice
były zamknięte na zwykłe skoble. Chciała zobaczyć trochę światła, chciała poczuć powiew
wiatru na twarzy, odetchnąć świeżym powietrzem.
W jakiś czas potem uświadomiła sobie, że leży na podłodze pod oknem, ale mimo
wszystko radość śpiewała w jej sercu:
Nie poddam się. Jestem silniejsza, niż myślałeś, Mienszikow. I jeśli Karl Martin
jeszcze nie umarł, to będę walczyć o niego. Będę walczyć i gdyby się to okazało konieczne,
zabiję cię.
Ta myśl podnosiła ją na duchu, podtrzymywała w niej ten słaby jeszcze protest.
Kiedy po długich zmaganiach udało jej się odsunąć jeden skobel, uznała, że wysiłki
zostały nagrodzone. Patrzyła na plac przed pałacem i doznała szoku, gdy stwierdziła, że
ziemię i dachy domów pokrywa cienka warstwa białego szronu.
Musiała tu więc leżeć od wielu miesięcy.
Kobieta z koszykiem pełnym blinów i cebuli pośpiesznie mijała pracujących
mężczyzn. Nie posłała ani jednego spojrzenia w stronę zakutych w kajdany robotników, ani
razu nie odpowiedziała na pozdrowienia nadzorców. Mogli być jej braćmi, ubodzy chłopscy
synowie, odkomenderowani do carskiej służby. Najlepsi z nich dostali szpicruty i szable jako
symbole honoru, ale krwawy pot dzielili z mężczyznami, którzy stali po uda w wodzie i
kopali rowy.
Co roku nadchodziły ulewne deszcze, a kilkakrotnie Newa groziła, że zniesie całe
dumne miasto. W ubiegłym roku ziemne wały usypane na rozkaz cara powstrzymały masy
wody, nikt jednak nie wiedział, co się stanie wiosną. Dlatego wały nigdy nie były dość
wysokie, a kanały, które miały odprowadzać wodę spod pałaców, nigdy dość rozległe i
głębokie.
Niewolnicy nie zwracali uwagi na ubraną na brązowo kobietę, była jedną z mijających
ich pośpiesznie osób, pędzących gdzieś w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia dla siebie i
gromady swoich dzieci.
Aloe krążyła po mieście w cuchnącym ubraniu. Mieszała się z tłumem chłopek i
niewolnic, odwiedzała miejsca, w których kobiety piorą i sprzedają na pół zgniłą kapustę za
cenę, za którą normalnie można by kupić pół beczki ziarna. Miała oczy i uszy otwarte,
słuchała rozmów, starała się pochwycić choćby imię lub jakąkolwiek wzmiankę. Wiedziała
bowiem, że wśród tych ludzi znajdują się i tacy, którzy znali Iwana. Karla Martina.
Nikt jednak dotychczas o nim nie wspomniał. Nikt nawet szeptem nie opowiadał o
nagłym zniknięciu.
Ona zaś nigdy nie odważyła się pytać. Kiedyś zobaczyła potworny strach w oczach
starej kobiety, gdy mimochodem w rozmowie wspomniała, kogo szuka dzień i noc.
- Nie wiecie, co z Iwanem, synem Królowej? Co się z nim mogło stać?
Kobieta nie dała się przekonać, nawet kiedy Aloe wyjęła garść miedziaków, by kusić
ją wyjątkowo wysoką zapłatą za ryby.
- Na rany Boga... czyś ty rozum postradała, kobieto! Jesteś szalona! Szalona! Nie
chcę nawet o czymś takim słyszeć - wysyczała stara, owinęła się szczelniej czarnym szalem i
ukryła w nim twarz. Potem odwróciła się od Aloe plecami.
Nikt niczego nie powiedział.
Z każdym dniem, mijającym bez jakiejkolwiek wiadomości, Aloe była coraz bardziej
pewna swego. Musiała go zabrać tajna policja cara. I jego matkę również, tę, którą nazywano
Królową, a która już dawno utraciła władzę.
Wiedziała aż nadto dobrze, kto za tym stoi. Książę Mienszikow, jej rodzony ojciec.
Aloe w półmroku skradała się do domu, przebrała się w opuszczonej łaźni, gdzie ściany były
dziurawe i panowało lodowate zimno. Nadeszła jesień, nigdy przyszłość nie wydawała się
księżniczce bardziej ponura.
Biegła przez pusty plac, deptała kępki uschłej trawy. Wkrótce znajdzie się znowu w
świetle lampy na skraju posiadłości Balke. Zwierzyła się kiedyś tej kobiecie, powiedziała, że
ma kochanka. Pani Balke była znana jako pośredniczka między samą carycą a jej młodymi
adoratorami i Aloe pomyślała, że być może zechce ona wziąć pod swoje skrzydła również
córkę księcia. Stara, pochodząca z arystokratycznej rodziny kobieta żyła i radowała się tymi
przygodami, nikt jednak nigdy nie słyszał, by sama miała jakiegoś kochanka.
Nawet nie spoglądając w oświetlone okna domu z czerwoną fasadą, Aloe wślizgnęła
się do powozu. Nie znała stangreta, musiał to być jednak zaufany pani Balke. Nie pierwszy
raz woził młode, kochliwe damy dworu na nocne przygody.
Wróciła do domu na długo przed czasem, kiedy mógł się pojawić małżonek,
zauważyła jednak, że marmurowa podłoga w hallu jest zabrudzona śniegiem i błotem. Ktoś
dopiero co musiał tu wejść z dworu.
Poczekała, aż dwie służące usłyszą dzwonek przy drzwiach, robiła im potem
wymówki, że nie czekają gotowe przy głównym wejściu. Takiego zachowania nie będzie
tolerować! A co by było, gdyby złodzieje lub rozbójnicy próbowali wedrzeć się do domu?
Aloe spoliczkowała dziewczynę, która była jej osobistą służącą, natomiast szpakowaty
Francuz, który wziął od niej płaszcz i kapelusz, stał z kamienną twarzą i słuchał, jak mu
wymyślała za wodę i błoto na podłodze.
- Lenie! Nieroby! Czy naprawdę nie możecie mieć więcej szacunku dla tych, którzy
dają wam jedzenie i dach nad głową? Czy musicie tylko siedzieć przy piecu i plotkować,
zamiast wypełniać swoje obowiązki?
Z jej ust unosił się obłok pary. W hallu było zimniej niż na zewnątrz. Nie opłacało się
ogrzewać tego wielkiego pomieszczenia, które mieniło się złotem i akwamaryną. Nagle
skuliła się zdjęta chłodem. Nic dziwnego, że ludzie gromadzą się w ciepłym kącie w
korytarzu między kuchnią a hallem.
Aloe nie miała jednak czasu na takie zmartwienia, obcasy stukały głośno na stopniach
szerokich schodów. Tam na górze nareszcie odpocznie. To jej małe królestwo, pośród
jasnoróżowych obijanych pluszem mebli i z wiecznie czekającym psem.
Czuła, że zaraz łzy popłyną jej z oczu. Przekręciła złocony klucz w drzwiach i z ulgą
stwierdziła, że przynajmniej pokojówki pamiętały o swoich obowiązkach, napaliły w
kominku i nastawiły samowar.
- Iwan - wybuchnęła szlochem, gdy drzwi się za nią zatrzasnęły. Oparła się o nie
ciężko, a łzy spływały jej po policzkach. - Och, Iwan... mój ukochany...
To dziwne, ale cichy głos, który do niej dotarł, nie bardzo ją przeraził. W każdym
razie nie na tyle, by mimo rozpaczy i tęsknoty za ukochanym nie mogła rozpoznać nowego,
nie znanego jej przedtem tonu w słowach swego męża.
- Czy on cię zdradził, moja droga?
Próbowała znaleźć jakąś odpowiedź. Przecież tysiące razy przygotowywała się w
myślach na tę chwilę! Mąż musiał coś wiedzieć. Nawet jeśli tak często go nie było, to
człowiek z jego pozycją ma możliwości czuwania nad swoją małżonką. Jeśli tylko zechce.
Mąż długo zapalał fajkę. Miał na sobie jasnoniebieską jedwabną bonżurkę i
przyglądał-, się Aloe z uśmiechem. Ją zaś najbardziej szokowało i przerażało to, że mąż
znajduje się tutaj, w jej pokojach.
Gniew skręcał jej wnętrzności i mieszał się z lękiem o Karla oraz z przerażeniem,
jakiego nigdy przedtem nie doznała.
Ile on wie?
Ta myśl nie dawała jej spokoju.
Zrobiła krok w jego stronę, szukała jakiejś informacji w jego wzroku. Ale jedynym
znakiem było to pewne siebie zachowanie, sposób, w jaki stał. Spokojnie pykał fajkę. Nie
wypowiadał wielu słów. I wciąż ten leciutki uśmiech na wargach.
Czy może coś wiedzieć o Karlu Martinie?
- Wspominałaś jakiegoś Iwana. Czy ja go znam, Aloe?
- Może. Ale nie sądzę.
Powoli zdjęła rękawiczki i sięgnęła po karafkę z wodą. Z przyjemnością przepłukała
gardło. Potem uniosła inną karafkę i wlała do szklanki odrobinę śliwkowego wina.
- Gniewasz się? - zapytała niepewnie odwrócona do niego plecami.
Usłyszała cichy śmiech.
- Czy się gniewam? A o co?
Trzymając mocno szklankę z winem, odwróciła się do niego.
- O to, że pod twoją nieobecność miewam kochanków. On potrząsnął głową. Aloe
widziała, że włosy mu się przerzedziły. Spojrzenie ciemnych oczu starało się ją uspokoić.
- Nie... dlaczego miałbym się gniewać? Jesteś młodą kobietą, pełną energii. Szkoda
tylko, że nie możesz spełnić swego kobiecego obowiązku i dać życia. Jesteś, niestety, jałowa,
dlaczego więc miałbym się gniewać? Przecież nie urodzisz żadnego dziedzica, ani mnie, ani
nikomu innemu.
Spuściła wzrok. Był czas, że płakali z tego powodu, oboje. W pierwszych latach,
kiedy wszystko jeszcze było nowe i podniecające, niewiele o tym myśleli. Ale pewnego
wieczora przyszedł do niej lekarz i wtedy dowiedziała się, że to mąż go prosił, by ją zbadał.
Coś było nie tak jak trzeba. Ale doktor dał jej tylko jakieś brązowe proszki i polecił unikać
gorącej kąpieli. Połykała gorzkie lekarstwo, a małżonek przez jakiś czas przychodził do niej
co wieczór.
W końcu jego energia się wyczerpała. Aloe zaś zaczęła się rozglądać za czymś, czym
mogłaby wypełnić życie. Za innymi mężczyznami.
Wreszcie znalazła sobie kogoś, kto jeszcze nie był całkiem dorosły.
Drgnęła na wspomnienie pierwszego spotkania z Karlem. Mąż to dostrzegł i zapytał:
- Marzniesz, Aloe? Czyżby stangret zaniedbał obowiązków i pozwolił, by piecyk
wygasł?
- Nnie... nie jest mi zimno, tak myślę.
- Moja biedna Aloe. Jak ty wychudłaś. Niedługo będziesz wyglądać jak stara, mizerna
babuszka. Tyle że bez wnuków!
Wiedziała, że chce ją zranić, ale wybaczyła mu to, zanim wypowiedział zdanie do
końca. Mimo wszystko poczuła piekący ból w sercu.
- Musimy znaleźć jakieś rozwiązanie. Chcesz się mnie pozbyć?
Znowu ten cichy, beztroski śmiech.
- Jak mogłaś coś takiego pomyśleć, moja kochana?
- Mógłbyś ożenić się z inną, mieć synów...
- Ha, ha, synów! Sądzisz, że teraz nie mogę mieć synów? Aloe, czas najwyższy, byś
zaczęła myśleć. Pora, byś przyjęła do wiadomości, jak się naprawdę sprawy mają, a nie wciąż
bujała w obłokach niczym rozmarzona młoda dziewczyna. Ja mam synów, Aloe. Dwóch. Na-
prawdę o tym nie wiedziałaś?
Wypiła duży łyk śliwkowego wina, ogarnęło ją przedziwne uczucie lekkości, które
jednak nie pochodziło od alkoholu.
- Kiedy... kto...?
- Ona ma na imię Sarah. Wiesz, kim jest.
- O Boże... szwagierka Aleksego!
- Tak. Jest siostrą owej niemieckiej królewny, którą poślubił nasz nieboszczyk
carewicz. No, przyrodnią siostrą, ale zawsze.
To właściwie prosta kobieta, dorastała wśród biednych krawców w jednym z zamków
swego ojca. A potem przyjechała tutaj, żeby pomóc królewnie przy dzieciach. Śmierć
Aleksego... to było dla biedaczki wyzwolenie.
- No, cokolwiek się stało, to i tak Charlotta jest matką przyszłego cara - mruknęła
Aloe.
- No właśnie! Pomyśl, moi synowie będą kuzynami cara! Czyż to nie wspaniałe,
Aloe?
Nie mogła już dłużej znieść tego jego lekkiego tonu, maska, którą nosiła jak
przyklejoną do twarzy, teraz rozpadła się na kawałki. Aloe odrzuciła szklankę, zacisnęła
pięści. W oczach piekły łzy. Ale nie mogła, nie chciała się przed nim ośmieszać i wymawiać
mu niewierności. Przecież wszystko zaczęło się od jej wyznania.
Posłała mu pogardliwe spojrzenie.
- Skończ już z tą grą! Chociaż raz porozmawiajmy rzeczowo. Nie bawmy się dłużej w
małżeństwo. Ja nie znam ciebie, ty nie znasz mnie. Mówmy więc ze sobą jak obcy ludzie,
którymi w istocie jesteśmy.
- Droga Aloe, ja...
- Milcz! Nie waż się! Nie słyszałeś, co powiedziałam?
- Mogę się do ciebie zwracać jak do obcej, oczywiście, że mogę tak robić, ale
przecież jesteś moją żoną. I zostaniesz nią, Aloe!
- Dlaczego? Przecież cię oszukuję! Nie rodzę ci synów.
- To prawda, że nie rodzisz synów, ale twoja matka też nie rodziła. Aloe, jesteś
najstarszą córką Mienszikowa. Nie rozumiesz, co to znaczy?
- Ja... Ty... A więc to dla majątku prosiłeś o moją rękę?
Uśmiechnął się, odłożył fajkę. Potem podszedł do niej, pochylił się nad siedzącą i
delikatnie pogładził po policzku. Aloe zadrżała.
- Aloe, kochanie. Ty naprawdę jesteś głupiutką, małą kobietką. Nie rozumiesz, że
twój ojciec cię po prostu oddał? Powiem ci, że bardzo nalegał, bym się z tobą ożenil. Zresztą
gdyby było inaczej, jak mógłbym zrobić taką karierę? Jestem przecież dowódcą dwunastu
tysięcy ludzi, zasiadam w radzie marynarki. A jak sądzisz, skąd brałem pieniądze na to, by
budować dla ciebie pałace? I kto, twoim zdaniem, płaci za twoje drogie suknie i kosztowne
przyzwyczajenia?
- Ojciec...?
Książę uśmiechnął się.
- Twój ojciec, Aloe, nie miał synów. A mnie zawsze lubił. Uważa, że jestem bystry.
Podziwia moje zdolności strategiczne. I wie, że może na mnie polegać. Pozwól, że wyznam ci
pewną tajemnicę...
Odwróciła się, nie chciała słuchać. On jednak mówił cicho, prawie szeptem:
- Gadają też, że w młodości starał się o rękę mojej matki. Ha, ha, mogliśmy być
rodzeństwem, Aloe!
Dużo od niej starszy mężczyzna uderzał się po udach i chichotał.
- Jesteś zakłopotana, kochanie? - zapytał po chwili. -No cóż, to nie ma właściwie
znaczenia. Nie potrzebujesz rozumieć zbyt wiele. Ale jedno musisz wiedzieć: Jesteś moją
żoną. Jesteś córką swego ojca. Jedyna przyszłość, o jakiej możesz myśleć, to przyszłość ze
mną. Możesz sobie mieć te swoje drobne przygody. Możesz się bawić tymi młodymi
chłopcami, za którymi tak przepadasz. Ale musisz być dyskretna, Aloe. Żadnych więcej
nocnych wycieczek w obcych powozach! Żadnych przebieranek i włóczenia się wśród
zawszonych niewolników. Pochodzisz z wysokiego rodu, Aloe. Masz obowiązki wobec
swego stanu! I zgodnie z tym będziesz musiała dobierać sobie kochanków. Nie chcę słyszeć,
że sprowadzasz brudnych wieśniaków do naszego pałacu. Nadeszły niebezpieczne czasy,
trzeba ci wiedzieć. Tacy oberwańcy wzniecają jedynie niepokój. A gdyby miało dojść do
buntu... zresztą tak czy inaczej nie możemy ryzykować, żeby ktoś nas szpiegował.
Ostrzeżenie było jasne. Nie miała już żadnych wątpliwości. On wiedział coś o Karlu.
Może nie wszystko, bo wtedy nie mówiłby tak spokojnie. W każdej chwili mógł wybuchnąć
skandal, miasto znów by się zatrzęsło od plotek. Śmierć carewicza i jego tragiczny los wciąż
jeszcze ożywiały fantazję najbardziej żądnych sensacji plotkarek.
Czy powiedziałby jej prawdę, gdyby zapytała?
Aloe wcale nie była tego pewna. A jeśli on nic nie wie... wtedy, pytając o Karla
Martina, wydałaby go.
Uznała więc, że najlepiej będzie milczeć.
- Czy chciałabyś mnie o coś zapytać? - zainteresował się małżonek przyjaźnie. Jakby
się zwracał do małego dziecka, pomyślała i poczuła ukłucie w sercu.
Aloe uniosła głowę, wyprostowała się na krześle. Kropla wina zostawiła plamę na
białych koronkach przy wycięciu sukni. Starła ją delikatnym ruchem palców.
- Co zamierzasz zrobić dla zabezpieczenia mojej przyszłości? Gdybyś zginął, twoi
synowie mogliby mnie wyrzucić z mego własnego domu.
- Tak. Z pewnością tak by zrobili.
- Więc co? Mam zostać na ich łasce?
- Nie, córka Mienszikowa nie musi nikogo prosić o łaskę. Jeśli zginę, ty będziesz
miała to, co odziedziczysz po ojcu, a także to, co ci zapisałem w testamencie. Twój ojciec o
wszystko się zatroszczył. Nie będziesz cierpiała niedostatku, Aloe.
Poczuła, że narasta w niej podejrzliwość.
Postarała się ją stłumić za pomocą sporego łyku wina.
- Ach, tak. No to dobrze, w takim razie wszystko jest w porządku.
Jeszcze tylko jedna sprawa: Ja wyruszam jutro. Mamy się spotkać z francuskim
ambasadorem, Europa jest bardzo zainteresowana wyprawą cara do Baku. Sądzę, Aloe, że w
najbliższym czasie nie będziesz mnie zbyt często widywała.
- Wyruszasz za carem?
- Nie. Jadę na północ. Na jakiś czas przynajmniej.
Aloe wzruszyła ramionami
- Nie będzie więc wielkiej różnicy.
- Nie. Ale kiedy wrócę, chciałbym więcej czasu spędzać z synami. Budują nam nowy
dom na Rybim Nabrzeżu. Bardzo przyjemnie jest w tamtej okolicy nad rzeką. Świeże
powietrze, no i wiatr tak nie szarpie koronami drzew.
- To tereny należące do cara.
- Od dawna miałem tam swoją posiadłość. Dał mi ją. To tam, gdzie rosną te włoskie
drzewa liściaste.
- Wspaniale. -Tak.
Czuła, że serce bije jej bardzo wolno. Wiedziała, że jeszcze jakiś czas temu byłaby
uszczęśliwiona. Uszczęśliwiona wiadomością, że i ona może sobie ułożyć życie. Karl Martin
mógłby się do niej przeprowadzić. Z zachowaniem wszelkiej dyskrecji, rzecz jasna. Może
jako sekretarz. Albo jako komendant straży. Nikt by się nie dziwił takiej decyzji, bo przecież
nieustannie słyszało się o jakichś żebraczkach, które potajemnie zakradają się do pałaców,
kradną i plądrują. Niedługo nie będzie już można jeździć własnym powozem.Od dawna
stangretów dobiera się nie według tego, czy umieją powozić ani czy znają się na koniach,
zatrudnia się po prostu silnych i zdolnych do bitki, a nawet najwaleczniej szych żołnierzy.
Powiedziała:
- Życzę ci szczęśliwej podróży. I... pozdrów tę swoją Sarah... powiedz, że nie żywię
urazy.
Blady uśmiech pojawił się na jego wargach.
- Jesteś bardzo miła, Aloe. Nie zawiodłem się na tobie. Wiedziałem, że będziesz
rozsądna. Nie pożałujesz tego. Niczego ci nigdy nie zabraknie. A przy wszystkich oficjalnych
okazjach nadal będziesz moją małżonką, oczywiście. Zresztą... Sarah nie interesują dworskie
bale ani inne takie sprawy.
- Dobrze. W takim razie osiągnęliśmy porozumienie. -Tak.
Wyszedł, zamykając bardzo ostrożnie drzwi.
Aloe długo siedziała bez ruchu. Nagle coś się poruszyło w kącie za nią. Pies wolno
przeszedł przez pokój i szturchnął jej rękę wilgotnym, zimnym nosem.
Spojrzała w te jego zawsze takie smutne oczy, szczupły grzbiet zwierzęcia uginał się
pod jej dłonią.
Sierść była równie miękka jak włosy Karla Martina.
Pochyliła się i zaczęła cicho płakać.
Książę Mienszikow zmienił się, nabrał nowych przyzwyczajeń. Od dawna był znany
ze swej słabości do młodych kobiet, nigdy też nie miał żadnych problemów ze znalezieniem
wesołych przyjaciółek. Większość z nich przebywała w wydzielonym skrzydle jego pałacu
przez kilka tygodni lub miesięcy, niektóre znikały po nocy lub dwóch.
Teraz jednak uświadomił sobie, że nie sprawiają mu już one radości. Słodkie i zawsze
chętne, domagające się złota i klejnotów, były po prostu nie do zniesienia. Stracił do nich
cierpliwość, próbował je jakoś pobudzać, by chciały stawiać opór, starał się doprowadzać je
do granic upokorzenia.
Ale żadne granice chyba nie istniały. Każda z nich zjadłaby własne odchody, gdyby
tak kazał. A książę uwielbiał władzę, bez niej nie mógł żyć. Tymczasem zdobywanie tych
kobiet... wszystko zrobiło się okropnie nudne.
Wyrzucił ostatnie utrzymanki, pozamykał tajemne komnaty.
Przez przypadek uświadomił sobie, czego właściwie w życiu szuka.
To walka. Podboje. Prawdziwy opór.
Do pierwszego gwałtu doszło w małej gospodzie niedaleko wytwórni karabinów.
Kiedy po całym dniu spędzonym w siodle dotarł nareszcie do tej gospody, był tak samo
brudny i spocony jak ludzie pracujący w kuźniach. Naciągnął na siebie czystą koszulę i
spodnie, które karczmarzowa przygotowała dla szlachetnego pana, i nakazał kobiecie milczeć.
Oczy jej błyszczały z przerażenia pomieszanego z nieustanną troską o środki do życia. Nie
przywykła do takich wysoko postawionych gości. Nie miała pojęcia, kim jest ów pan, gdyby
się tego dowiedziała, z pewnością zemdlałaby ze strachu. Ale że to człowiek posiadający i
władzę, i bogactwo, to nawet taka głupia krowa była w stanie się domyślić. Stała przed nim z
otwartymi ustami, gotowa mu sprzedać i własną córkę, gdyby tego zażądał. A córka byłaby
na pewno bardzo uprzejma i uległa, jeśli już nie z innego powodu, to przynajmniej dlatego, że
zarobi pieniądze i rodzina nie będzie musiała głodować przez następne tygodnie.
Nienawidził tego.
Ale też nigdzie nie widział żadnej córki. Ubierając się klął i złorzeczył z powodu
połatanej pościeli i wiatru, wiejącego przez dziurawe ściany. Jego konie mają lepsze warunki.
I jadają też pewnie lepiej.
Gdzieś za ścianą krzyczało niemowlę.
Książę był zmęczony. Ale nie na tyle, by żałować, że nie pojechał prosto do miasta.
Zabrałoby mu to trzy, może cztery godziny i mógłby się położyć we własnej, dobrze
nagrzanej pościeli z jagnięcej wełny w jedwabnych powleczeniach.
Grzmotnął pięścią w stół, wyjął butelkę drogiego alkoholu i postanowił, że upije się
do nieprzytomności.
Zawsze w takich chwilach wracała myśl o Nadjanie. Akurat w tym granicznym
momencie między resztkami rozsądku a kompletnym upojeniem, gdy ciało było już wiotkie i
ciężkie od alkoholu, a głowa jeszcze nie zaczęła się kiwać.
Żadna siła na świecie nie mogła sprawić, by w takim momencie był w stanie posiąść
kobietę, mimo to trawiło go straszne pożądanie, czuł się tak jak z normalnymi kobietami tuż
przed spełnieniem.
Kiedyś Nadjana musiała być prawdziwą pięknością.
Teraz jest stara i brzydka, pod tą swoją maseczką ukrywa pewnie szkaradzieństwo
nieporównywalne z niczym.
Widział ją oczyma wyobraźni, przedstawiała mu się w tysiącach wariantów, jej twarz
majaczyła za lśniącym jedwabiem.
I ręce.
Co jej się stało?
Przez jakiś czas sądził, że przebyła ospę albo jakąś podobną chorobę. Ale przecież nie
zauważył żadnych śladów, ani na ramionach, ani w innych miejscach, które suknie odsłaniają.
Widywał ją w strojach bez rękawów i zauważył, że ramiona i ręce ma
bardzo kształtne, a skórę wspaniałą. Kiedyś, za młodu, musiała być niewiarygodnie
urodziwa. Nawet teraz, kiedy mięśnie zwiotczały ze starości i skóra zrobiła się obwisła, jej ra-
miona nadal są piękne.
Zastanawiał się też, czy Nadjana nie nosi maseczki po prostu dlatego, że nie chce być
rozpoznana.
Kiedyś jednak światło padło na jej twarz w szczególny sposób i wtedy dostrzegł za
jedwabiem nierówną i jakby mocno pomarszczoną skórę.
Uległa jakiemuś wypadkowi.
Może została zaatakowana przez zazdrosną kobietę? Albo ukarana przez zdradzonego
męża? Może się poparzyła?
A może taka już przyszła na świat, zeszpecone dziecko, do którego nikt nie chciał się
przyznać?
Nie, trudno było powiedzieć coś pewnego. Skąd ona przybyła do Petersburga? Co się
z nią działo przedtem? Włada językiem francuskim równie swobodnie jak rosyjskim, była
luksusową nierządnicą w Kopenhadze. Tyle wiedział. I jeszcze wiedział, że wyszła za mąż za
syna pastora z Norwegii. Jego wybrała ze wszystkich wielbicieli. Potem mieszkała gdzieś na
północy, nad norweskimi fiordami. W końcu trafiła tutaj. W towarzystwie bardzo młodego
chłopca, którego nazywa synem.
Sprytnie umiała wkraść się w łaski cara. Nawet Mienszikow musiał ją za to podziwiać.
Piotr bowiem nie należy do ludzi, którzy szastają zaufaniem. Ta kobieta musi być
fantastycznie wyrafinowana. A może zna jakieś tajemnice, których car nie powierza nawet
swemu najbliższemu dworzaninowi? Czy to dlatego również Katarzyna tuli tę nierządnicę do
piersi?
Książę nie wiedział, niczego nie wiedział, to było jak opętanie.
Z wielu rzeczy jednak zdawał sobie sprawę.
Listy, które pisywała do tej jakiejś przyjaciółki Marji, wiele mówiły o słabych
stronach Nadjany.
Bardzo dobrze wiedział, gdzie uderzyć. No i teraz czas dojrzał.
Więcej nawet, czas się dopełnił.
To właśnie w chwilach, kiedy takie myśli tłoczyły się w jego głowie, mógł przymknąć
oczy i wyobrazić sobie Nadjanę. Widział ją ubraną na czarno. Zawsze ubraną na czarno.
Nigdy naprawdę jej w czerni nie widział, niezmiennie prezentowała ten swój irytujący,
anielski styl. Lodowaty błękit, morska zieleń, jasne barwy bez żadnych kontrastów, materiały
gładkie, bez wzorów. Przeważnie biały jedwab, niekiedy odrobina czerwieni.
A on pragnął widzieć ją w czerni.
W jego rojeniach miała jedynie czarną maseczkę na twarzy, a poza tym tylko sieć z
dużymi okami, taką sieć, jakich używają rybacy na Newie, na pół w nie zawinięci brodzą przy
brzegu w wodzie i ciągną niewód pełen ryb. Na myśl o tym dygotał, wyobrażał sobie wciąż
nowe szczegóły, a pożądanie osiągało trudne do zniesienia granice.
Miecz. Sznur. Korona nabijana długimi, ostrymi kolcami.
Również w jego marzeniach była królową, ale bardzo się różniła od tej Nadjany, którą
car i dwór widywał, od tej wyniosłej i majestatycznej.
Teraz Nadjana siedzi w zamknięciu, a on ma klucz do jej drzwi.
Za tydzień lub dwa opium przestanie ją dręczyć. Imponowało mu to, co ta kobieta
przeżyła, lecz także trochę przerażało.
Teraz jest stara, udręczona i chora.
Ale samo to, że nadal żyje, utrzymywało Mienszikowa w przekonaniu, że on też
powinien zachowywać swoje marzenia.
Chwycił całą garścią swój obrzmiały członek, ale ręka odmawiała mu posłuszeństwa,
a pijane ciało było martwe. W końcu przyłożył butelkę z wódką do ust, pociągnął solidny łyk
i ze smakiem czegoś bardzo gorzkiego w ustach pogrążył się w ciemnościach.
Następnego ranka jakaś młoda kobieta wzięła go za prostego żołnierza i kiedy gwałcił
ją w szopie koło stajni, walczyła ze wszystkich sił. Nie dostała za to nawet nędznego
miedziaka.
On jednak osiągnął zadowolenie, które trwało przez cały dzień i jeszcze długo, długo
potem. Ludzie z jego otoczenia zaczęli się nawet zastanawiać, czy książę się przypadkiem nie
starzeje, bo nie policzkował i nie kopał każdego, kto mu się naraził, jak to zwykł czynić, gdy
dyskusje na posiedzeniach rady szły nie po jego myśli.
Starannie ubrana kobieta, która pełniła w pałacu księcia obowiązki gospodyni,
również zauważyła zmianę. Wracał do domu trzeźwy, spokojny i bez tych wszystkich
wyzwisk i przekleństw, które zwykle miotał zamiast powitania. Nawet stangreci o tym
mówili, w najwyższym stopniu zdumieni.
Przez wiele tygodni nie zaćwiczył na śmierć ani jednego konia, nawet nie wychłostał
żadnego do krwi, jak to robił dawniej, kiedy w złym humorze wybierał się na dłuższe
przejażdżki.
Czyżby Mienszikow naprawdę zaczynał się starzeć? Czy może Bóg szepnął mu w
końcu parę słów do ucha przypomniał, że człowiek powinien znać swój czas i żałować za
grzechy, kiedy śmierć stuka do drzwi?
- Dzięki ci, Panie Boże - szeptała gospodyni pałacu Mienszikowa. Nawet niewolnice
zauważały zmianę, bo nie wzywano ich już do prywatnych pokojów księcia, by się zajęły
jakąś na pół żywą ladacznicą lub same obsługiwały tego ryczącego buhaja. Miały nadzieję, że
rany po biczach będą się w spokoju zabliźniać, a życie w pałacu księcia stanie się bardziej
znośne.
Najmniej sponiewierane z nich modliły się nawet za swoje siostry z Niebiańskiego
Pałacu. Bo po mieście krążyły pogłoski, które chyba jakoś wyjaśniały przyczyny tej nagłej
odmiany księcia: Mienszikow mianowicie pod nieobecność cara przejął władanie domem
rozkoszy. Nadjany, Królowej, od wyjazdu cara nikt nie widział. Może towarzyszy monarszej
parze w drodze? Może umarła? Może Mienszikow ją uwięził i każe starej kobiecie zaspokajać
swoje okrutne żądze?
Niewolnice nie miały pojęcia, jak się sprawy mają, ale ich przeczucia były bliższe
prawdy niż wszelkie inne krążące po Petersburgu próby wytłumaczenia tajemniczego
zniknięcia Nadjany.
ROZDZIAŁ IX
Kobieta o szorstkich dłoniach już się więcej nie pokazała i Nadjana nabrała pewności,
że gra się nie uda. Kiedy znowu mogła myśleć przytomnie i uświadomiła sobie, że dręczące ją
koszmary były po prostu walką z głodem narkotycznym, doznała ulgi i poczuła się silniejsza.
Może Mienszikow myślał, że ją to zabije? Chwilami, w przebłysku świadomości
między kolejnymi falami bólu, sama w to wierzyła.
Teraz z każdym dniem ciało stawało się silniejsze. Nawet dawne wywołane chorobą
boleści nie wydawały się takie straszne. Jakby opiumowy demon ją opuścił i zabrał ze sobą
również tamto cierpienie. Nadal rany w pasie i przy nadgarstkach były paskudne i wciąż
miała ten metaliczny smak w ustach. Pewnie dlatego, że język jej popękał i krwawił,
zwłaszcza nocą.
Jednak ból, który pulsował w rytm uderzeń serca i dudnił głucho przy każdym
oddechu, ten ból zniknął.
Domyślała się, że powodowały go, zażywane w nadmiarze, krople opium. Musiała
uśmiechać się cierpko na myśl, że wszystko to zawdzięcza złemu księciu.
Jedzenie podawano jej teraz na grubych drewnianych tacach. Przeważnie były to
proste, chłopskie dania, niekiedy jednak zdarzała się a to jakaś pieczeń, a to mięso w
galarecie, co świadczyło, że włoscy i francuscy kucharze nadal pracują w pałacu. Irytowało ją
teraz, że jej pokój jest tak szczelnie izolowany. Kiedy go urządzała, chodziło o to, by się od-
dzielić od świata, mieć spokój niezależnie od tego, ilu ludzi rozmawia, tańczy, krzyczy i
śmieje się w położonych niżej salach. Teraz bardzo by chciała wiedzieć, co się tam dzieje, ale
jedyne, co do niej docierało, to jakieś wytłumione hałasy na marmurowych schodach przy
wejściu. Za każdym razem, kiedy podawano jedzenie, słyszała słabe echo głosów. Leżała w
łóżku i bardzo się starała wyglądać jak ciężko chora, półprzytomna. Chyba jednak nie udało
jej się oszukać kobiety o zniszczonych pracą rękach. Dotykała ona czoła Nadjany, macała
palcami jej skórę na ramionach, masowała brzuch. Ale odpowiedziała jedynie burknięciem,
kiedy Nadjana przedstawiła się jej i zapytała, dlaczego jest więziona.
Od jak dawna już tutaj leży?
Tylko jeden człowiek mógł odpowiedzieć na to pytanie.
Co się stało z Karlem?
Ten sam diabeł o tym wie.
Ale przecież, prędzej czy później, książę będzie musiał tu przyjść.
Kiedy więc pewnego popołudnia przyniesiono jej czyste ubranie, wiedziała, że czas
nadszedł.
Nigdy przedtem nie widziała podobnego stroju. Pierwsze, co wyjęła ze skrzyni z
pachnącego kamforowego drewna, to lekka, bardzo dziwna szata z czarnej wężowej skóry.
Zadrżała, widząc wzór na skórze, który także przypominał węża. Całość była pozszywana z
mniejszych kawałków, staranny, ozdobny ścieg świadczył, że pracował nad tym bardzo
uzdolniony rzemieślnik. Odrzuciła strój z obrzydzeniem.
- Nigdy w życiu czegoś takiego na siebie nie włożę!
Ale dwie kobiety, które przyniosły ubrania, stały nad nią z rękami skrzyżowanymi na
piersiach. Jedna potrząsnęła głową i cicho nakazała coś drugiej. Nadjana zrozumiała, że bez
walki się nie obejdzie. Przez chwilę zastanawiała się, czy powinna okazać swój zwykły upór,
ale uznała, że byłaby to głupia rozrzutność, niepotrzebna strata sił. Jeśli zgadywała właściwie,
Mienszikow powinien się tu pojawić wieczorem. A wtedy ona będzie potrzebować tyle mocy
i odwagi, na ile tylko może się zdobyć.
Niczym uparte dziecko wydęła wargi, ale przeszła do pokoiku obok, żeby się
przebrać.
Metalowa cysterna na wodę była pusta. Prawdopodobnie dlatego, że temperatura na
zewnątrz bardzo spadła i doprowadzające wodę rury mogłyby popękać, gdyby zamarzła.
Nadjana zdjęła swoją jasną suknię, buty i bieliznę. Zostawiła tylko maseczkę i
rękawiczki. Kobiety stały w progu, śledząc jej ruchy. Potem jedna z nich pochyliła się,
zebrała brudne ubranie i popchnęła skrzynię w stronę Nadjany. Wkrótce obie służące wyszły,
słyszała, że zamykają drzwi na klucz.
Strój z wężowej skóry szczelnie okrywał całe ciało, u dołu, pomiędzy nogami,
zapinany był na haftki, a całość sznurowało się z przodu. Drapał skórę, boleśnie uwierał pod
pachami i w pachwinach. Mimo wszystko Nadjana musiała spojrzeć w lustro. Stwierdziła,
wbrew swej woli, że kostium ładnie opina piersi, unosi je w górę i uwydatnia. Roześmiała się
ironicznie. Nie chodziło chyba o to, by stara baba miała być taka wystrojona, zwłaszcza że
ona przecież stoi już jedną nogą w grobie.
Wyjęła ze skrzyni coś, co miało być noszone na wężowy kostium. Też miało
dziwaczny krój, ale tym razem Nadjana rozumiała, dlaczego. Zostało tak uszyte, by kobieta
mogła się bez problemów ubrać sama. Wystarczyło włożyć ręce w rękawy i podciągnąć
całość. Wielki kołnierz ładnie układał się na ramionach, a spod niego spływało na plecy coś,
co przypominało piękną rybacką sieć. Dół stroju, czyli jedwabna spódnica, opinał sylwetkę.
Żadnego podobieństwa do krynoliny, żadnych metalowych podpórek ani fiszbinów.
Tylko cieniuteńki materiał aż do samej ziemi, lepiący się do nóg. Biodra wydawały się w tym
stroju wyjątkowo szerokie, co ostro kontrastowało z niezwykle smukłą talią.
Do tego rękawiczki, także z wężowej skóry.
Nadjana wahała się, przymknęła oczy, kiedy zdejmowała te swoje jasne, bardzo teraz
brudne.
Spostrzegła, że góra czarnych rękawiczek została ozdobiona małymi złotymi
kółeczkami, na ramionach kostiumu znajdowały się takie same.
Pończochy były w tym samym stylu, buty czarne, z długimi cholewami, coś w rodzaju
zimowych botów, ale bez owczego futra wewnątrz i bez grubych obcasów. Pasowały na nią
jak ulał. Może ktoś wziął jej miarę, kiedy leżała nieprzytomna? Nie, Mienszikow mógł prze-
cież posłać szewcowi parę butów z jej garderoby.
Przeszła parę kroków po kamiennej podłodze. Olejna lampa oświetlała pokój, figura
idącej odbijała się w trzech lustrach. Nadjana wyglądała niczym duch z tą białą maseczką tak
wyraźnie odbijającą od czerni. Nie lubiła czarnego, musiała jednak przyznać, że ów dziwny
kostium dodaje jej urody. Ostrożnie odpięła kilka haftek, które utrzymywały na miejscu tę
jakby dodatkową skórę.
Ręce jej drżały.
Zawsze tak było, gdy stała przed lustrem.
Miała jednak głębokie przeczucie, że dzisiejszego wieczora zostanie odarta z wszelkiej
tajemnicy. Dlatego rozwiązała jedwabne wstążki, odpięła srebrne haczyki i powolnym
ruchem ściągnęła z twarzy wiecznie noszony kawałek tkaniny, przez cały czas mając wzrok
wbity w odbicie własnych oczu w lustrze.
Zmuszała się do patrzenia. Uświadomiła sobie, że przecież nigdy tego tak naprawdę
nie widziała, w każdym razie od tamtej nocy, kiedy Maryjka, zachwycona odzyskaniem
skarbu swojej matki, zapomniała odłożyć na bok ręczne lusterko.
Było to w jakiś miesiąc po pożarze.
Blizny wyglądały potwornie.
Wtedy poprzysięgła sobie, że nikt, naprawdę nikt ich nie zobaczy.
Teraz jakby spotykała się z własną twarzą w inny sposób. Odnosiła wrażenie, że
patrzy na nią jakaś obca stara kobieta.
Widziała zmarszczki, i wokół oczu, i pod brodą. Jedna strona twarzy, prawie wolna od
zmarszczek, skórę miała pokurczoną i napiętą. Ogień całkowicie wypalił jedną brew, skóra
była tam biała i nierówna, a powieka sprawiała wrażenie obrzmiałej. Nadjana pamiętała je-
szcze szok, jakiego doznała, porównując obie strony swojej twarzy.
Teraz odetchnęła spokojnie z mieszaniną radości i bólu.
Wiek bardzo tę różnicę zatarł.
Druga powieka też zrobiła się ciężka. Także i drugie oko znajdowało się głębiej,
otoczone bruzdami i zmarszczkami. Na zdrowym policzku pojawiły się liczne plamy i
nierówności. Rozciągała się na nim rozległa brązowa plama. Skóra nadal wydawała się
miękka, ale było tak, jakby sprężysty, śliski jedwab zastąpiła gruba draperia.
Potrząsnęła głową i uśmiechnęła się do własnego odbicia.
Potem chwyciła jeden z licznych słoiczków, w których przechowywała kredowy miał,
ołowiany pył, hennę i złocisty puder. Powolnymi ruchami nakładała na twarz tłustą maść. Tę
maść łączyła z różanym spirytusem, wiedziała bowiem, że alkohol spowoduje powstanie
cienkiej błonki na powierzchni.
Nakładała maść wielokrotnie, rozsmarowywała i wcierała. Potem nałożyła warstewkę
pudru. Uzyskała pożądany efekt, twarz wyglądała teraz tak samo jak w masce, w lustrze
ukazało się blade, błyszczące, nieruchome oblicze.
W końcu różem wymalowała na policzkach lekkie rumieńce i za pomocą czerwonego
wosku z maleńkiej metalowej szkatułki zaznaczyła kontur warg. Pokruszyła parę kawałków
węgla i zmieszała je z żelatyną z wygotowanych cielęcych nóżek. Użyła masy do
zarysowania brwi i uczernienia rzęs.
Wybuchnęła śmiechem na widok tego, co uzyskała. Efekt rzeczywiście piorunujący.
Pomyślała nieoczekiwanie o najbardziej wulgarnej z dziewcząt w Ogrodzie Nadjany.
Ciekawe, co się teraz z nimi dzieje, przemknęło jej przez głowę. Wszystkie przecież osobiście
sprowadziła do swojego przybytku i wszystkie na swój sposób lubiła.
Nietrudno sobie wyobrazić, że hrabia zgotował im ponury los.
Biedaczkom z jej tutejszego domu też nie powiodło się lepiej.
To dziwne, że moje życie wciąż zatacza jakby takie same kręgi, pomyślała Nadjana.
Czuła jednak wyraźnie, jak niewiele zostało w niej woli walki, tej mocy i siły, które
zawsze kształtowały jej los.
Uczesała włosy, a potem przyglądała się swojej osobliwej twarzy z różnych stron. W
końcu usiadła i zaczęła wciągać rękawiczki, palce miała sztywne i bezsilne. Ostatecznie jakoś
się z tym uporała, wężowa skóra była ciasna, szczelnie przylegała do dłoni. Prychnęła
zirytowana. Że też przedtem nie szyła sobie takich rzeczy! Jedwab nie zapewnia takiej
wrażliwości palców. Te rękawiczki sprawiały wrażenie jakby drugiej skóry, wyczuwała
kontury każdej najmniejszej rzeczy, jakiej dotykała. Uświadomiła sobie teraz, jak bardzo jej
tego brakowało.
Kiedy szminka wyschła, Nadjana ostrożnie włożyła czarną maseczkę. Leżała na
samym dnie skrzyni i składała się tylko z jednego kawałka sztywnej wężowej skórki. Nie
chciała się dopasować do twarzy, Nadjana mocowała się z nią dłuższą chwilę. Czy ma po
prostu wyjść księciu na spotkanie w tym dziwacznym stroju? To by jej na początku dało
pewną przewagę. Pamiętała, jak wiele razy przestraszył ją śmiertelnie, jak się bała, że zedrze
z niej maseczkę. A nie lepiej byłoby oszczędzić mu szoku? To może udałoby się go później
zaskoczyć...
Nadjana bawiła się siatką, która spływała jej z ramion i sięgała niemal do kolan.
I nagle wpadła na pomysł.
Uniosła tę szydełkową opończę, czy jak to nazwać, wysoko, zarzuciła na głowę i
ukryła twarz za miękko się układającymi, połyskliwymi fałdami. W dalszym ciągu widziała
wszystko wyraźnie. W słabym świetle trudno było jednak stwierdzić, czy pod siatką nadal
nosi swoją jedwabną maskę, czy też nie ma tam w ogóle nic.
Zadowolona wróciła do pogrążonej w mroku sypialni i stwierdziła, że kobiety
uporządkowały i prześcieliły łóżko, przyniosły też tacę z owocami i kilka butelek wina.
A także miseczkę z nasączonymi opium kulkami cukru.
Drżącą ręką chwyciła jedną z nich. Zostały zabarwione esencją z czerwonych
buraków, a sproszkowany cukier połączono białkiem jajka. Wiedziała, że środek każdej kulki
został wypełniony mieszaniną koniaku, słodkiego syropu i opium.
Wprost nie mogła się powstrzymać, by nie wbić w to zębów, tęskniła za spokojem,
jaki ta kulka - wiedziała o tym - mogła na nią sprowadzić. Jednak w głębi serca dźwięczała
dawna przysięga: Nigdy więcej!
Zamiast tego uważnie obejrzała butelki z winem i wybrała lekki, musujący gatunek z
Niemiec. Z kieliszkiem napełnionym różowo-brązowym płynem w ręku usiadła, by czekać na
księcia.
Karl Martin czuł, że wysokie buty powoli napełniają się błotem. Blade, zimowe słońce
wciąż wisiało nad horyzontem i miało minąć jeszcze wiele, wiele godzin, zanim i on będzie
mógł pomyśleć o odpoczynku. Przed nim w rowie pracowało czterech mężczyzn. Otaczał ich
gęsty, szaroczarny dym i Karl Martin słyszał, że wszyscy kaszlą prawie nieustannie.
Pracowali przy wielkiej metalowej rurze. Mogła mieć długość równą wzrostowi dwóch męż-
czyzn i została zrobiona z solidnego żelaza. Pracujący musieli użyć wszystkich sił, żeby ją
podnieść.
Brali za przymocowane po bokach drewniane uchwyty i nader często parzyli sobie
ręce nawet przez grube rękawice.
W niektórych miejscach żelazo było rozpalone do czerwoności.
Nad głowami pracujących unosiła się para - z potu ludzi, z topiącego się lodu na ich
ubraniach, kiedy spadał maleńkimi kawałkami na rozgrzany metal.
Ziemia wokół nich była zamarznięta na kamień. Najpierw odgarniali śnieg, następnie
starali się zdrapać wierzchnią warstwę przemieszanego z lodem gruntu. W wygrzebanym w
ten sposób rowie układali rurę, która pośrodku miała wycięty spory otwór. Wkładano do
niego drewno i podpalano. Wystarczyło podmuchać solidnie z jednej strony, a ogień buchał
płomieniem. Gigantyczny piec rozgrzewał się momentalnie i ziemia pod nim zaczynała
rozmarzać.
Gdy po pewnym czasie podnosili rurę, ich oczom ukazywał się szeroki pas czarnej,
miękkiej ziemi. Rzucali się na niego z łomami i szpadlami, by wykopać rów, zanim mróz
zdąży odzyskać utracony teren.
Kopiący rowy niewolnicy nie mierzyli swego życia ilością uderzeń łopaty, nie liczyli
nawet, ile razy widzieli, jak dzień staje się nocą.
Nie liczyli swoich godzin, nie liczyli, ile razy jeszcze będą musieli przenosić rury i
jakie te rury będą długie. Napinali mięśnie, zaciskali szczęki i robili wszystko, by przetrwać,
znieść cuchnący dym, wytrzymać ból ran po oparzeniach na rękach i udach, wygrać z
mrozem, który nocą dawał im się we znaki do tego stopnia, że niemal tęsknili do swojej
ciężkiej pracy. Większość z nich mogła liczyć na przeżycie co najwyżej jednej zimy. Dla
Karla Martina ta była pierwsza. Przeklinał w duchu i złorzeczył carowi oraz wszystkim mu
podobnym. Nietrudno było się domyślić, że za jego aresztowaniem stoi Mienszikow, ojciec
Aloe. Za księciem z kolei stoi Piotr, którego poddani nazywają Wielkim. Zresztą i tak nie ma
znaczenia, który z nich jest bardziej winny.
Karl Martin poprzysiągł to sobie dawno temu. Wprawdzie potem się trochę uspokoił,
ale nigdy nie zapomniał obietnicy danej zmarłemu carewiczowi Aleksemu. Obiecał, że zabije
tego człowieka. I zrobi to, pewnego dnia zabije cara.
Ta właśnie obietnica bardziej niż myśl o ciepłych objęciach Aloe utrzymywała przy
życiu Karla Martina Karlsbad, zwanego Iwanem, który teraz był dożywotnim niewolnikiem
cara, skazanym na kopanie rowów na brzegu rzeki Newy. Żeby kajdany nie wiem jak go
uwierały, żeby ciosy nadzorców piekły jeszcze bardziej, żeby noce w lochach twierdzy były
jeszcze trudniejsze do zniesienia...
Wszystko, co robią przeciwko niemu, czyni go silniejszym, jeszcze bardziej
zaciekłym, jeszcze pewniejszym, że powinien wykonać pierwotny plan:
Zabiję tego potwora. Uwolnię naród.
Ja!
- Gdzie on jest? Coś ty z nim zrobił? Ty diable, chyba go nie zamordowałeś?
Nadjana nie była w stanie opanować gniewu, zbyt długo siedziała nad kieliszkiem
wina i próbowała pozbyć się napięcia, starała się myśleć, jak powinno przebiegać spotkanie z
tym nadzorcą niewolników. Planowała wiele różnych możliwości, obmyślała sposoby
przekupienia, straszenia, może nawet przerażenia Mienszikowa. Jej asem atutowym była,
rzecz jasna, przyjaźń z carem i carycą. Wiedziała, że tego akurat Mienszikow się lęka. Wie-
działa, że miałby kłopoty z wyjaśnieniem jej śmierci, gdy Sankt Petersburg będzie się trząsł
od plotek.
Nigdy jednak nie przypuszczała, że w tak fatalny sposób straci panowanie nad sobą.
Już na sam jego widok, na sam dźwięk jego głosu, kiedy spokojnie pytał, czy wino
smakowało, czy Nadjana czuje się lepiej i czy miała dość czasu, by się zastanowić...
W jego oczach widziała diabelską przebiegłość, samo zło. Uświadomiła sobie, że te
oczy to być może ostatnie, co Karl Martin widział na bożym świecie. To myśl nie do
zniesienia. Wyrzucała z siebie słowa, ciskała oskarżenia, nie zastanawiając się nad
jakąkolwiek strategią. Nie myślała, że odsłania się oto przed tym wrogiem, że pokazuje cały
swój lęk.
Książę wpatrywał się w nią bez słowa.
- Odpowiedz, do wszystkich diabłów! Czy on żyje? Mienszikow zaciągnął się
głęboko dymem cygara.
- Oczywiście, że żyje. Czy sądzisz, że Cezar pozwoliłby swoim niewolnikom umierać
w więziennych lochach, kiedy lwy czekają?
- Ty potworze! - wysyczała. - Do czego zmierzasz?
- Zobaczysz, Nadjano. To będzie niespodzianka! A poza tym cieszy mnie, że widzę
cię taką podnieconą i wojowniczą, stara kwoko! Kto by pomyślał, że wytrwasz tak długo...
Szczerze powiedziawszy, nie sądziłem, że to wysuszone truchło ma w sobie jeszcze tyle
życiowych soków. Ale, jak mówię, cieszy mnie to. Skoro tak, to wszystko będzie o wiele
przyjemniejsze.
- Co ty knujesz? - zapytała znowu. Na szczęście głos miała teraz spokojniejszy.
Książę nie zaprzeczał, że Karl Martin żyje. To z pewnością prawda. Zresztą musi w to
wierzyć, nie ma wyboru. Wszystko zaraz staje się łatwiejsze, w każdym razie jest nadzieja.
- Miałbym ci to teraz ujawnić? Nie, no coś ty! Chciałabyś mnie pozbawić wszelkiej
radości, Nadjano? Cóż by to była za niespodzianka, gdybyś zawczasu wiedziała, co i jak? To
przecież mało zabawne.
Odwróciła się, żeby nie widzieć jego szyderczego uśmiechu. Usłyszała kroki księcia
po grubym dywanie, stanął tuż za nią. Uświadomiła sobie, że się już wcale nie boi. Bo
właściwie to co jej zrobi?
Sama zdjęła maseczkę.
Cieszyła się na myśl o jego zaskoczeniu, kiedy to odkryje. Uznała jednak, że lepiej
jest dalej prowadzić grę jakby nigdy nic. Książę wolno przesuwał dłoń po jej plecach.
Wiedziała, że zaraz zacznie szukać jedwabnych sznureczków, które zawsze miała tuż nad
karkiem. Od tamtego dnia, kiedy wybuchł pożar, wiązała je każdego ranka i co wieczór
rozwiązywała. Nocne maseczki były grubsze. Wkładała też pod nie gałganek nasycony
pachnącą maścią.
Odwróciła się ku niemu. Zdawała sobie sprawę z tego, że w świetle lamp stojących za
plecami księcia jego oczy niewiele zobaczą.
- Świetnie się trzymasz jak na taką burdelmamę. To znaczy, chciałem powiedzieć, jak
na takiego starego, parszywego lisa.
- Dziękuję - uśmiechnęła się cierpko. Spostrzegła, że drgnął, kiedy napotkał jej
spojrzenie.
- Dziś wieczór urządzimy sobie mały pojedynek, moja droga.
- Daj mi tylko pistolet, a chętnie podejmę wyzwanie - odparła chłodno.
- Pistolet? Nie, jesteś okropnie nudna. Ja mam coś znacznie ciekawszego. Coś, co
dużo bardziej pasuje do takiej królowej nocy jak ty...
Wsunął rękę pod grubą, haftowaną srebrem kurtkę. Z przodu sięgała mu do pasa, z
tyłu za to opierała się o wysokie cholewy butów.
Wyciągnął zza pazuchy bicz.
Potem jeszcze jeden.
Brał je po kolei, strzelał na próbę w powietrzu. Cios trafił delikatną narzutę na łóżku i
rozdarł cienki materiał.
- Proszę bardzo, moja droga - powiedział książę, podając jej oba bicze. - Możesz
sobie wybrać. Ja bym ci polecał ten czerwony.
Nadjana wyciągnęła rękę i pospiesznie chwyciła bicz z niebieską rączką. Książę
uśmiechnął się. Wzięła czerwony bicz i natychmiast, gdy tylko trzonek spoczął w jej
obciągniętej rękawiczką z wężowej skóry dłoni, cofnęła się o parę kroków. Książę roześmiał
się cicho.
- Obejrzyj go dobrze. Najlepsza wołowa skóra. Warkoczyki splecione z cieniuteńkich
rzemyków. - Spójrz, ile tych warkoczy! Sprawdź, Nadjano, czy bat dobrze leży ci w ręce.
Poczuj, jaką władzę on ci daje! Teraz mogłabyś mnie naprawdę ukarać, Nadjano. Mogłabyś
mnie siec tak, że krew by się polała!
Starała się nie słuchać tego podstępnego głosu, widziała, jak on się skrada za jej
plecami. Stała niczym posąg, trzymając bicz w ręce, a wszystkie nerwy miała napięte do
ostateczności. On znowu przemknął się za nią. Rozległ się suchy trzask jego bicza, czuła, że
powietrze zadrgało. Czekała na rozdzierający ból na plecach. Trzask jednak szybko ucichł.
Dotarł do niej szept:
- Walcz, Nadjano, to twoja jedyna szansa. Tysiące myśli przebiegało przez jej głowę.
Czy on chce sprowokować ją do czegoś, czym by potem mógł uzasadnić jej
zamordowanie? Czy tylko zamierza ją przestraszyć? Czy jedno jedyne cięcie z jej strony
może spowodować, że będzie ją ćwiczył, tak że ze skóry zostaną tylko strzępy? To szaleniec.
Oczywiście, to człowiek szalony, już wcześniej o tym słyszała.
Ale teraz, twarzą w twarz z tym potworem, Nadjana była kompletnie zdezorientowana
i naprawdę już nie wiedziała, co począć.
Ręka kurczowo ściskająca rękojeść osłabła.
Bicz upadł na podłogę z lekkim stuknięciem.
Usłyszała, że Mienszikow za jej plecami jęknął. To dziwne, taka reakcja byłaby na
miejscu, gdyby Nadjana zaatakowała księcia i zaczęła go okładać.
- Walcz!
- Nie.
- To się chociaż broń, ty dziwko! Atakuj, do cholery! Ty tchórzliwa suko, ty, która
nazywasz się przyjaciółką cara, czy myślisz, że zechciałby poświęcić ci choć jedno słowo,
gdyby widział twoje tchórzostwo?
Nadjana spokojnie podeszła do stolika, na którym stało wino.
- Czego ty właściwie chcesz, Mienszikow? Uśmiech wykrzywił jego grube rysy.
- Zaraz się dowiesz, czego, nieszczęsna!
Prowadzono ją przez lodowate kamienne korytarze, w dół po stromych schodach,
przechodzili przez niskie drzwi. Niekiedy szczury i myszy przemykały pod ścianami,
przerażone odgłosami kroków i ogniem, który ludzie zawsze ze sobą nosili.
Nadjana była wdzięczna jednemu z żołnierzy, że wspiera ją ramieniem, a jednocześnie
nienawidziła go za to, że za każdym razem, kiedy się potykała, musiała szukać tego wsparcia.
Żołnierz był wysoki niczym góra, miał imponujący zarost, w jednej ręce trzymał lancę. U
pasa pobrzękiwały mu dwie krótkie szable, jedna, wygięta, świadczyła, że pochodził z bardzo
daleka.
Mienszikow szedł na przedzie, stawiał długie kroki, jego lśniące buty stukały o
podłogę, aż echo odpowiadało im złowieszczym rytmem.
Nadjana zdążyła się zorientować, że to więzienne lochy. Kontrast wobec pięknych sal
i jasnych gabinetów na górnych poziomach twierdzy był niewiarygodny.
Próbowała od dawna sobie wyobrażać, jak też może być tutaj, na dole, dręczyła się
myślą o tym, jakie piekło musi przeżywać Karl Martin.
Teraz miało się okazać, że jej wyobraźnia podążała we właściwym kierunku.
Odnosiła wrażenie, jakby to wszystko już kiedyś przeżyła w koszmarnych wizjach.
Przemarznięta i zesztywniała, stała przed drzwiami i słyszała, że zamek został otwarty. Metal
zazgrzytał o metalowe okucia.
Spodziewała się zobaczyć maleńką, ciemną celę. Może nawet chciała dostrzec w
którymś kącie skuloną postać, brudną i półżywą, ale mimo wszystko należącą do niej,
pragnęła widzieć Karla Martina.
Pokój, do którego została wepchnięta, był wielki, większy niż jej luksusowe więzienie
w pałacu.
Pośrodku stało krzesło. Do oparć przymocowane były solidne rzemienie. Przed
krzesłem znajdowała się dziwna półkolista ławka, wysoka i tak zbudowana, by można się
było wygodnie oprzeć. Niewielka grupa prowadzona przez Mienszikowa okrążyła krzesło i
zatrzymała się za ławką. Znajdowały się przy niej małe stołeczki. Nadjanę posadzono na
jednym z nich. Padł krótki, niezrozumiały dla Nadjany rozkaz i najwyższy z żołnierzy
zniknął. Trzej pozostali stali na baczność za Mienszikowem. Książę wyjął z kieszeni butelkę i
pociągnął solidny łyk.
Nadjana patrzyła na niego z obrzydzeniem. Wiedziała, co się ma stać. Przeczuwała, że
będzie to gorsze niż jej koszmarne sny, niż pełne przerażenia wizje, które nawiedzały ją i we
śnie, i na jawie.
Oprawcy wprowadzili Karla Martina. Nadjana krzyknęła. Silne ręce zatrzymały ją na
miejscu. Bliska szoku widziała, że zdzierają z niego kamizelkę i koszulę.
Wydawał się teraz bezbronny w tym wielkim pomieszczeniu, ale nie drżał, kiedy go
obnażyli i owionęło go zimne powietrze. Patrzył prosto na nią. Spojrzenie miał zbyt silne,
zbyt jasne jak na więźnia, który wie, co oznacza wejście do tego pomieszczenia.
Zobaczyła, że Karl Martin porusza wargami.
Nie rozumiała, co mówi.
Wypowiadał te słowa wielokrotnie, mimo to nie była w stanie ich pojąć.
I nagle jakby mrok izby przecięła błyskawica. Karl Martin zaczął mówić po
norwesku!
- Nie daj im się oszukać! Ja go zabiję!
Bez słowa potrząsnęła głową, nie rozumiejąc, skąd w nim tyle odwagi. Może biedak
postradał zmysły? Może dręczyli go do tego stopnia, że przestał rozsądnie myśleć? Ale
napięte muskuły Karla Martina były większe i bardziej imponujące niż kiedykolwiek
przedtem. Stał wyprostowany, nawet wówczas gdy Mienszikow ujął bicz i zaczął kreślić
proste linie na bladej skórze pleców młodego człowieka.
- Nie. Daj. Się. Oszukać...
Nadjana zaczęła krzyczeć, krew Karla kapała na kamienną podłogę, kręciło jej się od
tego w głowie, widziała jego twarz wykrzywioną bólem, ale z ust nadal nie wydobywał się
żaden dźwięk.
Mienszikow spojrzał jej w oczy z takim okrucieństwem, że odzyskała pełną
świadomość.
Książę bez słowa nadal ćwiczył Karla Martina.
W końcu nieszczęsny leżał na podłodze niczym krwawa masa.
No tak, pomyślała Nadjana. Przecież mnie ostrzegał. Powiedział, że ma dla mnie
niespodziankę. No, tak. Karl Martin nie żyje.
Dławiły ją wymioty. Targał nią ból tysiąc razy bardziej dotkliwy niż cierpienie,
którego doznawała, nie mogąc się w samotności uwolnić od dręczącego pytania, co z nim.
Teraz wiedziała, co z nim. Widziała na własne oczy.
Na zmaltretowanych plecach nie poruszał się żaden mięsień. Głowa, barki, ręce, nawet
nogi zbroczone były krwią.
Odsunęła woalkę sprzed oczu. Mienszikow odłożył bicz.
- Chodźmy, zrobiłem się głodny - rzekł swobodnie, wyjmując z kieszeni chusteczkę,
żeby zetrzeć jakieś plamki z krwi, która prysnęła mu na spodnie.
Nadjana stwierdziła, że rozprawa z Karlem Martinem bardzo go podnieciła.
ROZDZIAŁ X
Nadjana szalała z gniewu i rozpaczy, mimo to szła przed siebie jak we śnie. Karl
Martin nie żyje. Na własne oczy widziała, jak go wynosili niczym zaszlachtowane zwierzę,
zbroczonego krwią, odartego ze skóry Ktoś trzymał ją mocno, kiedy z krzykiem rzuciła się do
chłopca, chciała być przy nim, chciała rzucić się na szable zagradzające jej drogę. Ale nie
pozwolono jej nawet go dotknąć. Nie pozwolono obmyć go z krwi, uczesać jego pozlepianych
włosów i po raz ostatni uściskać, jak pragnęła.
Mienszikow przekazał ją dwóm żołnierzom, którzy najwyraźniej otrzymali dokładne
rozkazy. Po chwili znalazła się znowu we własnych pokojach, opuszczona, pozostawiona
sama sobie.
Nieznośny ból szarpał jej wnętrzności, wciąż widziała te straszne ostatnie chwile
swego ukochanego chłopca. Krzyczała, dygotała z zimna i zgrozy, krążyła po pokoju niczym
suka, której odebrano młode.
Ale przez cały czas w zrozpaczonym umyśle trwała jednak jakaś smuga rozsądku.
Nadjana chciała umrzeć. Tylko tyle. Ale jeszcze bardziej pragnęła zemsty. Czuła, że
jakiś szaleńczy śmiech wyrywa się z jej krtani. Uwięziona, upokorzona, zdana całkowicie na
jego łaskę, a mimo to planuje zemstę!
Powinna była zachować choćby odrobinę tego proszku, który zdobyła dla Katarzyny.
Mogłaby mu go teraz podać i stać nad nim, gdy będzie konał.
Wzrok padł na nasycone opium cukrowe kulki. Jedna, najwyżej dwie uśmierzyłyby
trawiący ją ból. Teraz nareszcie zrozumiała, że te kulki posiadają też moc łagodzenia bólu
duszy. Zażywała je z powodu cierpień cielesnych, a tymczasem one czyniły ją przede
wszystkim odporną na bóle pochodzące z wnętrza jej istoty. Z radością przyjęła to odkrycie,
dawało jej poczucie bezpieczeństwa. Kiedy żal po stracie Karla Martina stanie się nie do
zniesienia, wystarczy po prostu zażyć jedną kulkę. Będzie mogła jeszcze trochę wytrzymać,
wytrzyma, ile trzeba, bo ma swoje małe, różowe kuleczki na ukojenie udręki.
Podeszła do stolika. Wciąż jeszcze znajdowało się tam śliwkowe wino. Poza tym
koniak, wino musujące i trochę wódki o smaku mięty.
Powoli zaczęła przygotowywać mieszankę. Odrobina tego, parę kropel tamtego, na
koniec spora porcja koniaku.
Powstał brunatno-czerwony napój o słodkim, mocnym zapachu.
Pozostałe alkohole wylała do nocnika, który wsunęła głęboko pod łóżko. Jeśli
Mienszikow będzie chciał się czegoś napić, musi zadowolić się tym, co jest. Ona sama, kiedy
książę wejdzie, będzie sączyć napój z kieliszka.
Rozgniotła sześć kulek i wsypała do napoju. Wiedziała, że jest to śmiertelna dawka, a
zmieszana z alkoholem będzie jeszcze mocniejsza. Ktoś, kto to wypije, z pewnością dostanie
zawrotu głowy i upadnie. Dobrze, to wystarczy. Będzie go mogła zabić własnymi rękami, nie
narażając się na żadne niebezpieczeństwo.
Postawiła swój kieliszek na stoliku i usiadła, by czekać.
Wiedziała, że książę tu wróci wieczorem. Rozumiała, czego on teraz będzie szukał.
Boże drogi, jakaż była ślepa! Po tych wszystkich latach spędzonych w domach publicznych
powinna była przecież natychmiast wiedzieć, o co chodzi. Czyż nie spotkała setki jemu
podobnych? Czyż nie widywała, jak mężczyźni posiadający ogromną władzę obnażali w jej
domu swoje najokropniejsze słabości?
Ci panowie nie chcieli zwyczajnych rozkoszy, zawsze chętnych dziewcząt, które tylko
marzą o tym, by mężczyzna je brał.
Nie, oni pragnęli oporu, arogancji, walki. Chcieli kobiet, które trzeba zdobywać z
największym wysiłkiem. Jak na ironię nie znajdowali takich w swoim otoczeniu, bo w
kręgach, w których się obracali, pewnie tylko staruszki nie reagowały na każde ich skinienie.
Kupowali sobie miłość dzięki swej pozycji i bogactwu. Jedyna możliwość zaspokojenia
pragnień istniała dla nich w domu, w którym klienci sami dyktują warunki.
Niektórzy życzyli sobie, by traktować ich bardzo surowo, nawet okrutnie. Nadjana od
dawna nie widziała w tym nic nienormalnego. W jej domach zawsze znajdowały się
wydzielone pokoje z niezbędnym sprzętem. Jedyne, czego wymagała, to żeby dziewczęta
same decydowały, czy chcą świadczyć tego rodzaju usługi. Nie było takich wiele. Ona sama
też czasem używała sznura, czyniła to nawet z przyjemnością, zwłaszcza w chwilach, kiedy
życie stawało się trudne.
Wtedy ci biedacy dostawali razy za wszystkie niesprawiedliwości i podłości, jakie
wyrządzili jej inni. I na dodatek dobrze za to płacili.
Nadjana uniosła woalkę i napiła się. Pod spodem starą jedwabną maseczkę
zastępowała teraz gruba warstwa maści i pudru. Poprawiała ją jak mogła, mimo wszystko
makijaż nie był wcale doskonały. Była zła na siebie, że dawniej nie korzystała z tego rodzaju
środków. Teraz jest stara, całą twarz pokrywają zmarszczki, trudno je zatuszować. Szminka
nie dawała się tak dobrze rozprowadzić po nierównościach. Dłońmi w rękawiczkach z
wężowej skóry dotykała twarzy. Zadrżała. Zaczęła krzyczeć, przeklinać, narzekać.
Gruby makijaż wysechł, cała twarz była spękana.
Pociągnęła łyk mocnego napitku, potem podeszła do lustra, by naprawić szkody. Nogi
drżały pod nią, kiedy podniosła się z miejsca, ale wystarczyło, że zrobiła parę kroków i już
poczuła się pewniej.
Dzielna dziewczynka, pomyślała o sobie.
Jesteś w stanie wiele znieść, matko, westchnęła. Bywałaś już dawniej w niezłych
opałach.
Wiedziała jednak, że to nieprawda. Tak źle jak teraz nigdy jeszcze nie było.
W każdym razie gdyby mogła spojrzeć na ostatni okres swego życia. Bo kiedyś, w
Moskwie... spadająca z góry postać... ostrza lanc...
Nie. Instynkt podpowiadał jej, że wspomnienie śmierci ojca, pamięć ukochanego
mężczyzny, mogą ją zalać niczym dwie potężne fale. Teraz nie wolno wspominać.
Karl Martin nie żyje.
To wystarczy.
Nie wiedziała, jak długo zdoła z tym żyć i nie dopuszczać do świadomości, co się
naprawdę stało.
Teraz ważniejsze jest co innego.
Musi się temu diabłu dobrać do skóry.
A już inne sprawy potoczą się same. Chciała po prostu móc umrzeć.
Zmęczenie czaiło się gdzieś na dnie serca. Nadjana czuła się stara.
Bicz ciął gruby materiał surduta. Mężczyzna zanosił się śmiechem. Kobieta warknęła i
wzięła kolejny zamach. Mężczyzna wydał z siebie ryk, w którym wyraźnie było słychać
zachwyt. Razem z ciosami długiego bata padały najpaskudniejsze przekleństwa.
- Myślałaś może, że dam się oszukać, co? Opium w alkoholu, cóż za naiwny pomysł!
Teraz zobaczymy, Nadjano, które z nas więcej wytrzyma!
Wmusił w nią parę małych kieliszków mieszanki, którą przygotowała, sam też
opróżnił trzy czy cztery. Zachowywał się jednak, jak pijany, już kiedy przyszedł, choć nie
czuła od niego zapachu wódki. Tylko zapach krwi. Bo nawet się nie przebrał po tym, co stało
się w lochu. Wciąż na jego spodniach widać było plamy krwi Karla Martina i właśnie na ten
widok Nadjana straciła panowanie nad sobą.
Nie zamierzała spełniać jego żądań. Chciała go najpierw oszołomić, wiedziała, że on
znalazłby przyjemność w grze, którą chciała podjąć, i nie miała nic przeciwko temu.
Teraz on w końcu zazna, co to jest prawdziwy strach.
Opium jakby coś w niej uwolniło. Serce przepełniało stare, dobre uczucie. Już nie
tylko żal po śmierci Karla Martina ją podtrzymywał. Śmiała się, kiedy bicz smagał, a książę
potykał się o własne buty. Wyglądało na to, że lada moment może się przewrócić. Nadjana
krzyczała zachwycona. Ale w jego oczach wciąż płonęło pożądanie.
Zobaczyła, że on ściąga surdut, drgnęła zdziwiona, że stać go na taką odwagę. Czy ten
człowiek w ogóle nie odczuwa lęku? A może nie docenia swego więźnia? Czy nie rozumie,
ile nienawiści jest w Nadjanie?
Mienszikow błagał ją, ale to przecież tylko gra. Wiedziała , że gdyby przestała bić, on
przeżywałby znacznie większą mękę.
Wprawiało ją to w swego rodzaju zakłopotanie, jednak gniew zwyciężał, zamierzała
się raz po raz i cięła, mięśnie barków zaczynały ją boleć. Widziała podarty rękaw jego
koszuli, jednak bicz był zbyt gruby i miękki, by rozciąć skórę.
Do diabła!
Przerwała na chwilę, stała ciężko dysząc. On dziwnie się skulił, jakby czekał na dalsze
razy.
Nadjana odwróciła narzędzie, teraz trzymała w ręce bicz, zamachnęła się i ciężki
trzonek stuknął głośno o podłogę. Błysk prawdziwego strachu pojawił się w oczach księcia,
obok tego widziała jednak jeszcze większą żądzę. Książę coś mamrotał, wodził za nią oczy-
ma, kiedy ponownie brała zamach.
Wspaniale.
Będzie miał, czego pragnie. I wiele ponad to.
Bez słowa znowu zaczęła bić, a on z wyrazem wdzięczności na twarzy padł na łóżko.
Nadjana dostała szału. Z ukrytych pod woalką oczu trysnęły łzy, ramiona bolały coraz
bardziej, w głowie wciąż dźwięczał krzyk Karla Martina i mieszał się ze skowytem
przeżywającego rozkosz Mienszikowa.
Skowyty księcia wznosiły się i opadały, zmieniały charakter, ale ona nie przestawała,
drewniany trzonek rytmicznie spadał na ciało księcia, Nadjana nie zauważała, że jego opór
narasta, że próbuje złapać bicz, stanąć na nogach. Nie chciała widzieć jego oczu, gdyby w nie
spojrzała, przekonałaby się niechybnie, że ich blask nie oznacza już pożądania, lecz jest
wynikiem narkotycznego oszołomienia połączonego z przerażeniem.
Momentami miała wrażenie, że to koszmarny sen. Że nic się nie stało, że to tylko
narkotyczne wizje. Że śpi od dawna, półprzytomna, i w odurzeniu przeżywa ból, który w
sobie nosiła.
Wiedziała jednak, że tym razem to jawa, najprawdziwsza prawda. Karl Martin został
w lochach twierdzy zasieczony na śmierć. Może nawet w tym samym lochu, w którym, jak
powiadano, carewicz Aleksy był z rozkazu własnego ojca torturowany, dopóki nie wyzionął
ducha.
Mienszikow przywłaszczył sobie Niebiański Pałac, ona jest jego więźniem.
Nie tak trudno było przewidzieć, co się stanie teraz. Nie istniała już nad nią żadna
władza. Nic nie miało znaczenia. Karl Martin nie żyje. Nadjana nie boi się bólu.
Raz jeszcze mogła się przekonać, że Mienszikow nie jest człowiekiem, z którym
trzeba się liczyć.
Trzymał ją po prostu w zamknięciu. Dbał, by miała opium, wino i chleb.
Kiedy car wróci, wówczas on wystąpi z oskarżeniami. Decydowanie o wszystkim
przekaże Piotrowi, opowie o zdradzie Karla Martina, a wtedy car nie zawaha się z
wymierzeniem kary swojej przyjaciółce i po prostu ją zabije. Nic tak cara nie rozwścieczało,
jak zdrada bliskich. Nadjana wiedziała o tym. Wiedziała przez cały czas.
A może car zginął podczas wyprawy?
Może Katarzyna wróci do domu jako wdowa?
Półprzytomna Nadjana pomyślała: W tym moja jedyna nadzieja.
Ale zaraz sama siebie przywołała do porządku. I tak przecież nie chce żyć. Jedyne, o
co mogłaby jeszcze prosić, to przekazanie wiadomości Marji. Jeśli ona żyje.
- Marja? Ach, tak, teraz zaczynasz się nareszcie martwić swoją przyjaciółkę? Ale czy
to trochę nie za późno? Wszystko się w niej burzyło przeciwko temu, ale musiała go prosić o
ostatnią przysługę. Wiedziała, że nawet Mienszikow powinien zachować jeszcze trochę
szacunku dla starej zasady, że skazany na śmierć ma prawo do ostatniego życzenia.
- Mogę cię uspokoić, Nadja. Marja żyje. Tak, tak, przynajmniej żyła jakieś trzy,
cztery lata temu, i miała się znakomicie. Masz w niej prawdziwą przyjaciółkę, ty stara kwoko.
- Pisała do ciebie i pisała, tyle było w jej listach trosk, tyle pytań.
- Ale już dawno przestała się odzywać.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
Znowu zaczął się śmiać. Jego niski, głęboki śmiech dudnił lodowato.
- Ty głupia krowo! Za kogo ty mnie masz? Czy nie rozumiesz, że to ja jestem
najważniejszą personą w tym kraju? Tym, który ochrania cara i widzi również to, czego sam
car widzieć nie powinien? Ja dobrze wiem, kim ty jesteś, Nadjana. Wiedziałem przez cały
czas.
- Listy... przejmowałeś listy... moje też?
- Oczywiście! To był mój obowiązek od chwili, kiedy zrozumiałem, że zamierzasz
wkraść się w łaski cara. On mi, niestety, nie wierzył. Niestety, on nie przeczuwał
niebezpieczeństwa. Nienawidzi Szwedów, więc ciebie uważał za sojuszniczkę. Uważał, że nie
stanowisz żadnego zagrożenia. Że nie będziesz szpiegować.
Nadjana z trudem przełknęła ślinę. Starała się jakoś to wszystko ogarnąć myślami.
Dlaczego się niczego nie domyślała, dlaczego nie przeczuwała, jak się rzeczy mają, skoro
nigdy nie otrzymała od Marji najkrótszej choćby odpowiedzi.
Ale przecież mogło się tak wiele wydarzyć, Marja mogła umrzeć.
Teraz rozumiała, że Marja pewnie jej milczenie tłumaczy sobie tak samo.
Tyle lat bez znaku życia od własnego syna, od najlepszej przyjaciółki.
Musiała już dawno pogodzić się z tym, że oboje nie żyją.
Droga, kochana Maryjka.
A więc Nadjana wywalczyła sobie to, tego pragnęła. Może umierać w spokoju, nikt
nie musi już przesyłać wiadomości o jej śmierci.
Przyjęła tę wiadomość niemal z ulgą.
Ale ugaszony gniew nie był w stanie stłumić jej rozgorączkowania. Ten człowiek
zasługuje na gorszy los niż tylko śmierć. Po prostu nie była w stanie wymyślić odpowiedniej
kary.
Odwróciła się od niego. Ani jedno słowo więcej nie chciało jej przejść przez gardło.
Będzie tu siedzieć i nie zamierza walczyć, ani o życie, ani o sprawiedliwość. I jedno, i drugie
to przecież teraz jedynie iluzja.
A jeśli car wróci do domu, to Mienszikow przedstawi mu swoją wersję wydarzeń. Ona
już i tak przegrała. Tłumaczenie się przed Piotrem Wielkim nie będzie miało sensu, jeśli już
zapłonie gniewem. Sama wielokrotnie widziała, jak mało mu trzeba. Znała go, wiedziała, co
będzie myślał. Śmierć to pewna kara.
Katarzyno... ciebie w każdym razie powinnam żałować. Biada ci, gdyby twoje plany
zostały ujawnione. Biada ci, jeśli on odrzuci cię niczym znoszone ubranie.
Nadjana próbowała wyobrazić sobie ból pulchnej carycy, ale wszystko zostanie
zapomniane, nic z tego już jej nie dotyczy.
Przyszli i ubrali ją na czarno. Twarz została zasłonięta grubą maską, ale ona nie
przejmowała się już tym, co mogliby zobaczyć.
Nic nie widząc, szła przez marmurowy hall, w dół po schodach, bez protestu wsiadła
do powozu. Słyszała, że na ulicach pełno jest ludzi Nie rozumiała jednak nic z tego, co
mówiono. Pachniało kadzidłem, końskim potem i wódką.
Gwar wokół był tak przykry dla nienawykłych uszu, że głowa o mało jej nie pękła.
Miała wrażenie, że to nie głowa, lecz wielki bęben, w który przechodzący ludzie uderzają
wielkimi, twardymi pałkami. Każdy dźwięk sprawiał ból, każdy okrzyk przenikał do szpiku
kości.
Przerażona stwierdziła, że przywiązano jej ręce do grubego słupa.
Tak, teraz się to stanie.
Car wrócił do domu.
Bywało już i przedtem, że władca uświetniał swój powrót egzekucją kilku więźniów i
uwolnieniem kilku innych.
Próbowała nie dopuszczać do siebie hałasów. Nasłuchiwała szumu poza najbliższymi
dźwiękami, tego, który często słyszała nocami, gdy wokół panowała cisza. Gdzieś się tam
musiał znajdować ów głęboki ton, który miał źródło w niej samej i który przynosił jej
ukojenie.
Nagle jakiś ostry głos wybił się ponad inne. Słyszała śpiew, wrzask, przekleństwa.
Konie o zniszczonych kopytach.
Ciężkie wozy toczące się po kamiennym bruku: Saluty. Dym pomieszany z zapachem
prochu kręcił w nosie. Podrapała się pod obcą maską, próbowała otrzeć twarz o ramię.
Poczuła coś wilgotnego.
Widocznie ktoś na nią napluł albo może zaczyna padać.
- Witaj w domu, mój kochany...
Katarzyna przytuliła się do Piotra w ciepłym powozie.
Z zewnątrz dobiegały okrzyki. Ludzie zbierali się w niewielkie jeszcze grupki,
robotnicy stali wzdłuż drogi, wsparci na swoich narzędziach, mrużyli oczy: carska triumfalna
wyprawa wracała do domu!
Obserwatorzy, którzy wypatrywali wojska, i posłańcy przejeżdżali tędy już
poprzedniej doby, nikt ich jednak nie widział, podróżowali bowiem pod osłoną nocy i na
szybkonogich koniach.
A teraz ukazało się wojsko!
Mniej liczne niż kiedy wyruszało na wyprawę.
Wielu ludzi nie wróciło.
Mimo to kolumny były wystarczająco długie, by było na co patrzeć przez wiele
godzin, zanim ostatni wóz z jeńcami przetoczył się przed oczyma gapiów.
- Wracasz w chwale... nie zapominaj o tym! Może właśnie w tej chwili twoi ludzie
szykują się do szturmu na Baku.
- Ja też powinienem tam być! Powinienem ich poprowadzić!
- Przecież jesteś pierwszy! I, proszę, nie mów takich głupstw. Oni to czynią w twoim
imieniu. Potężniejszy władca nie istnieje! A teraz musisz zrobić to, co ci mówię, włóż ten
czerwony surdut. Bardzo wychudłeś podczas wyprawy. Ubierz się elegancko, w przeciwnym
razie ludzie mogą pomyśleć, że nie mają już cara.
Władca prychnął zirytowany jej macierzyńską troskliwością. Złagodniał jednak, kiedy
się uśmiechnęła i skłoniła przed nim z szacunkiem. Katarzyna jest jednak wspaniała. Okazała
dużo więcej odwagi i dzielności, niż by oczekiwał po takiej podstarzałej kobiecie.
- Jego Katarzyna, żadna nie może się z nią równać.
- Ona nigdy nie rezygnuje. Wykorzysta każdy środek, by ratować to, co ceni.
- Siebie, swoją władzę, prawo do tronu.
Piotr pogłaskał ją po głowie, ucałował w oba policzki.
- Zrobię, jak mówisz, Katiusza. Zawsze robię, jak mówisz...
Zadowolona skinęła głową i skrzyżowała pulchne ręce na piersi.
- Znakomicie! Wyjdź zatem i pozwól mi się przebrać. Lud pragnie widzieć swego
cara w siodle, na koniu, prowadzącego oddziały. A mnie chcą widzieć ozdobioną pawimi
piórami i złotem!
Piotr uśmiechnął się.
- Witaj w domu, ty także! Witaj, mój najdzielniejszy żołnierzu. Nigdy nie zapomnę
tego, co zrobiłaś!
Ucieszyła się. Słowa, a przede wszystkim zawarte w nich ciepło sprawiało, że czuła
się bezpieczna niczym mały ptaszek w gnieździe.
Westchnęła zadowolona i wezwała Kitajkę oraz garderobiane. Pracowały wszystkie
przez wiele dni, by uszyć carycy strój ze zdobycznego jedwabiu, ozdabiany pawimi piórami i
szlachetnymi kamieniami. Wszystko powinno świadczyć o fantastycznym triumfie, jaki car
odniósł.
Zachwyceni ludzie nie będą zbyt dokładnie dochodzić, ilu żołnierzy złożyło swe kości
wzdłuż drogi, którą przebył.
ROZDZIAŁ XI
Katarzyna schowała krótko obcięte włosy pod wielkim czepcem z jedwabiu i złota.
Owo nakrycie głowy znajdowało się wśród łupów, które wzięli po zdobyciu pewnego
miasteczka niedaleko Astrachania.
Dzięki Bogu, że wrócili do domu. I to w dobrym zdrowiu.
Na dodatek to ona wygrała. Zwycięstwo jest całkowite, Maria wciąż jeszcze ma swoje
miejsce w orszaku, ale jej powóz toczy się między prostymi wozami na samym końcu
pochodu. Wszyscy tamci pojadą inną drogą i dotrą do stolicy od innej strony.
Piotr obiecał, że włoży na głowę małżonki cesarską koronę. Powiedział to z
największą powagą, nie w żartach. To było tamtego wieczora, kiedy świętowali zwycięstwo
w wielkiej bitwie. Stracili setki ludzi, ale zwyciężyli.
Teraz nie pamiętała już strachu, nie pamiętała krzyków konających żołnierzy.
Pamiętała natomiast, że konno towarzyszyła Piotrowi, że sypiali w namiocie na ziemi i że
musiała potem obciąć włosy, bo splątały się i skołtuniły tak, że nie można ich było rozczesać.
Wtedy, w polu, włożyła na głowę grenadierską czapkę, a nie zrezygnowała z wypełnienia
swego zadania. Katarzyna docierała aż do frontu, zagrzewała żołnierzy do walki, a oni
patrzyli na nią i starali się dać z siebie wszystko. Częstowała ich wódką, galopowała pod
ogniem karabinów, niczego się nie lękając. Robiła to dla Piotra. Wiedziała, że odwaga jest
cechą, dzięki której najłatwiej jest podbić jego serce.
I szczęście jej dopisało.
Teraz on należy do niej. Tylko do niej. I tak chyba było zawsze.
Katarzyna siedziała bez ruchu, jakby przytłoczona powagą chwili, gdy na zewnątrz
przybierały na sile okrzyki pełne zachwytu. Lud sławił cara, który jechał teraz na czele swych
przerzedzonych mocno oddziałów. W prostym żołnierskim przyodziewku, w wieńcu lauro-
wym na głowie. Takim chcieli go widzieć, oni, jego nędzni poddani. On mógł dać im
nadzieję. Mógł im obwieścić, że są częścią największego królestwa świata.
Katarzyna złożyła ręce.
Ostatnio nieczęsto się modliła.
Nadjana stwierdziła, że sznur na nadgarstkach jest dość luźny. Mogłaby się uwolnić,
gdyby jej naprawdę na tym zależało. Ale na co się to zda? Wszędzie wokół roiło się od
rozradowanych żołnierzy. Strażnicy z twierdzy ustawili się półkolem, z tego, co słyszała,
wywnioskowała, że w związku z powrotem cara wyprowadzono wielu więźniów.
Władca wybierze kilku i zwróci im wolność. Na dowód swej wielkości i miłosierdzia.
Wiedziała też, że jej car nie uwolni.
Mienszikow przygotował coś całkiem innego. Dzisiaj lud zobaczy, jak umiera
Królowa. Cudzoziemka, która żyła w luksusie, z łaski cara, i dzięki ich krwawicy.
Być może Piotrowi się to nie spodoba. Ale tyle wody upłynęło już w Newie od
tamtych czasów, kiedy składał głowę na jej łonie, a ona głaskała go po włosach. Tyle się
wydarzyło. Nadjana nie mogła się wyzbyć ciekawości: czy Katarzyna osiągnęła to, czego
pragnęła? A dziecko Marii Kantemir? Czy umarło? Może car domyślił się, że to jej sprawka, i
zmusił, by wyznała, kto jej pomagał zdobyć truciznę?
Ale to już bez znaczenia.
Karl Martin nie żyje.
Ona sama też już właściwie nie.
Radość tłumów narastała. Nadjana czuła zapach koni, ludzkiego potu i prochu.
Nagle zaległa kompletna cisza.
Po chwili rozpoznała głos Piotra.
Krótkie fanfary.
Usłyszała dekret.
Więźniowie mają zostać uwolnieni. Lud ma świętować. I natychmiast należy
rozpocząć przygotowania do koronacji.
Kolejne wiwaty przeznaczone były dla Katarzyny.
Nadjana krzyknęła ochrypłym głosem.
Nikt jednak jej nie słyszał. Uwaga zebranych kierowała się na monarszą parę,
uosobienie sukcesu, podbojów i władzy.
Teraz wszystko utonęło w wiwatach, salutach i okrzykach. Nadjana pod maską i
czarną chusteczką przymknęła oczy. Ciemniej nie mogło już być.
W pobliżu, zupełnie nieoczekiwanie, pojawił się Mienszikow. Rozpoznawała go po
zapachu, ale też nie mogła nie rozpoznać jego przyciszonego głosu.
- No i co, królowo ladacznic? Cieszysz się, że możesz witać swego przyjaciela, cara?
Nadjana nie odezwała się, nie miała nic do powiedzenia.
- Poinformowałem go o wszystkim. Był, rzecz jasna, , zaszokowany. Myślę, że będzie
chciał dać ci możliwość obrony. Może zresztą ma zamiar zamordować cię własnoręcznie. On
tutaj idzie, Nadjano. Szkoda, że nie możesz się ukłonić tak głęboko, jak trzeba przed władcą.
Car mówił cicho. Mimo to jego głos przebijał się przez panujący wokół harmider,
Nadjana starała się wyłowić zeń jakiś cień uczucia, ale niczego takiego w głosie władcy nie
było.
- Co ja słyszę, Nadjana? Naprawdę jesteś żmiją, którą wyhodowałem na własnej
piersi?
- Nie... to wszystko kłamstwo. Ale to już nie ma znaczenia, Piotrze. Jestem martwa.
Maska i owa czarna chustka, którą przewiązano jej oczy, tłumiły słowa.
- Mów głośniej, kobieto!
Ktoś gwałtownie szarpnął jej głowę w tył, poczuła ostry ból w karku, po czym
strumień świeżego powietrza owionął jej twarz, a światło poraziło oczy. Ze wszystkich sił
starała się skupić wzrok na stojącej przed nią potężnej postaci.
Był tak samo wysoki jak dawniej, tak samo barczysty. Stał na szeroko rozstawionych
nogach, ręce wsparł na biodrach. Twarz przesłaniała jakaś dziwna mgiełka, ale Nadjana
usłyszała bolesny jęk, cichy okrzyk przerażenia, kiedy ów potężny człowiek spojrzał w twarz,
której nigdy przedtem nie widział.
- Mój Boże...
Mienszikow postąpił krok naprzód, stanął między nią a carem. Słyszała, gdy mówił:
- Ujawniliśmy, że i ona, i jej syn należeli do spisku, panie. Syn przyznał się do
wszystkiego. Jesteśmy po prostu zaszokowani. Wyznał więcej, niż pytaliśmy. Najjaśniejszy
Panie i Ojcze, on was przeklinał... Wiemy teraz, że tylko cud boski sprawił, iż nie wypełnił
tego, co planował przeciwko wam, panie, i to przy trumnie waszego syna...
Car odepchnął Mienszikowa. W porównaniu z gigantycznym mężczyzną, jakim był
władca, książę wydawał się mały jak mucha.
- Co ja słyszę, Nadjano? Powiedz, że to nieprawda!
- To jest prawda - wyszeptała zmęczona. - Ale na swoją obronę mam do powiedzenia,
że to nie cud boski odwiódł mego syna od wypełnienia zamiaru. To byłam ja. Jest tyle rzeczy,
o których Najjaśniejszy Pan nic nie wie Twierdzisz więc, że nie ma w tym wszystkim twojej
winy?
Z trudem przełknęła ślinę.
- Nie. I chcę jak najszybciej umrzeć. Teraz, kiedy Karl Martin nie żyje, tak samo dla
mnie, jak i dla swojej prawdziwej matki, dlaczego miałabym nadal żyć w tym piekle?
- Nie martw się, wkrótce przejdziesz do prawdziwego piekła - mruknął Mienszikow.
Car stał i przyglądał jej się. Nigdy Nadjana nie czuła się taka obnażona. Ale sprawiało
jej to mniejszy ból, niż się spodziewała. Może to działanie opium? A może nie. On wpatrywał
się w to, co kiedyś było jej twarzą, Nadjana wiedziała, że teraz nie ma już nic, za czym mo-
głaby się schronić. Żadnej ukrytej urody, żadnej kokieterii. Nawet cięty język, który tylekroć
ratował ją z opresji, przestał jej służyć. Wysuszony i spękany tkwił w jamie ustnej i z trudem
się poruszał. To zresztą bez różnicy, bo i tak nie miała nic więcej do powiedzenia.
Car zastanawiał się długo. Potem odwrócił się nagle i odmaszerował. Słyszała, że
rzucił Mienszikowowi kilka krótkich rozkazów.
- Nie chcę, żeby ta sprawa zakłóciła dzisiejsze uroczystości. Zamknij ją teraz, później
się tym zajmę. Więzy zostały przecięte.
Nadjana opadła na ziemię. Ale zaraz silne ręce podniosły ją i niczym worek kapusty
została zarzucona na plecy jakiegoś żołnierza.
Zemdlała i ocknęła się dopiero pod wpływem kłucia w ramię. Spojrzała w dół i
zobaczyła dwa szczury, gryzące skórzane rzemyki podtrzymujące przy łokciach szerokie
rękawy jej stroju.
Nie była w stanie ich odpędzić, dopiero kiedy jeden z gryzoni usiadł jej na piersiach i
zaczął ostrożnie nagryzać skórę na szyi, wrzasnęła z gniewu, ale i z rozpaczy, że wciąż
jeszcze musi żyć.
Szczury umknęły w mrok, ale dobrze słyszała, że łażą po lochu i piszczą. Powoli
docierało do niej, gdzie się znajduje. Obojętnie uświadomiła sobie, że wtrącono ją do
najgłębszych kazamatów pod twierdzą. Prawdopodobnie do jednej z tych ciemnych nor
wzdłuż korytarza, którym szła tamtego wieczora, gdy Karl Martin...
Zamknęła oczy. Postanowiła, że pozwoli szczurom robić, co chcą.
Ale nie dano jej leżeć w spokoju. Najpierw złościła się i odpychała niedużego,
krępego żołnierza, jakby i on był szczurem. Żołnierz jednak okazał się równie uparty jak
gryzonie i nieustannie powracał. Mył ją, podawał gorący napój. Niemal siłą karmił gęstym
musem z kapusty, baraniny i grochu. Czuła, że jedzenie dodaje jej sił, ale żołądek buntował
się przeciwko takim ciężkostrawnym daniom. Opiekun porządkował nawet jej włosy, czuła
szarpanie grzebienia. Zła na samą siebie stwierdzała, że zostało w niej jeszcze trochę babskiej
próżności, nawet teraz, kiedy cały świat zobaczył jej okropnie zeszpeconą twarz i
sponiewierane ciało.
Młody żołnierz przemawiał do niej cicho, mówił jakimś nie znanym jej dialektem, ale
czuła się przy nim dziwnie bezpieczna. Kogoś jej przypominał, ale kogo?
W sercu Nadjany, tam gdzie ukrywała swoje najbardziej skryte marzenia, coś
zaczynało się poruszać. Wspomnienia przelatywały przez głowę niczym szczury biegające po
lochu, i wywoływał je właśnie ten żołnierz.
Ciało miała rozpalone, musiała trawić ją gorączka.
Tym lepiej. Śmierć nadejdzie szybciej.
Nadjana musiała się uśmiechać spękanymi wargami sama do siebie. Boże, ale z niej
niewiarygodnie wytrzymała istota, nie do zdarcia. Przeżyła tyle, że większość koni
pociągowych już by dawno wyciągnęła kopyta. Teraz jednak również ona przestała stawiać
opór.
- Zabij mnie - mamrotała od czasu do czasu. Żołnierz nigdy nie odpowiadał na te
słowa.
Teraz klęczał przy niej i - dobry Boże, cóż za sytuacja - masował jej zesztywniałe
dłonie.
- Matuszko, nikt ci nic nie zrobi... Uśmiechnęła się blado.
- Taki jesteś miły, żołnierzu. Ale powinieneś chyba pomyśleć o własnej matce w tych
okropnych czasach.
- Właśnie to robię - odparł półgłosem. - Przez cały czas...
- Kim ty jesteś?
Zainteresowanie przyszło nagle. Nie życzyła go sobie, wiedziała, że to znak, iż
odrętwienie zaczyna ustępować.
On jednak odpowiedział spokojnie i wyraźnie:
- Jestem Leon, syn Leona i Anastazji, którzy mieli karczmę w Lachti.
Nic jej to wszystko nie mówiło, o miejscowości, którą wspomniał, wiedziała tylko, że
Piotr zamierzał tam zbudować wytwórnię karabinów.
- Ach, tak. A dlaczego mnie tak pielęgnujesz, Leonie?
- Ty... Bo ty... przypominasz mi moją matkę.
Poznała po brzmieniu głosu, że tak jest naprawdę, domyślała się jednak, że za tym
prostym wyjaśnieniem kryje się coś jeszcze. Coś, co sprawiło, że serce zaczęło jej szybciej
bić.
- Myślę, że musi być jeszcze jakiś powód, Leonie. W przeciwnym razie byś się
pewnie nie odważył... Czy nie wiesz, że należę do najbardziej niebezpiecznych przeciwników
cara?
Roześmiała się, ale z jej gardła wydobywało się jedynie zdławione gulgotanie.
Nie mogła zobaczyć jego twarzy, światło samotnej pochodni, umieszczonej za jego
plecami, oślepiało ją.
Stwierdziła, że żołnierz pochyla się nad nią.
- Twój syn nie umarł, Nadjano. Jeszcze ma przyjaciół. Potężnych przyjaciół. Ale nie
mogę ci powiedzieć... Jesteś stara i słaba.
Pojęła, co ma na myśli. Być może będą ją torturować. Nie powinna wiedzieć więcej.
Karl Martin żyje, to musiało jej wystarczyć.
- Przysięgniesz, że to prawda?
Nie była w stanie uwierzyć. Może to jakiś okrutny żart? Może Mienszikow domyślił
się, że to dla niej największa udręka? Zwrócić jej Karla Martina, a potem znowu odebrać.
- Przysięgam... byłem u niego poprzedniej nocy.
- Gdzie on jest? Kto, to znaczy, dlaczego?
Wszystko się w niej gotowało. Walczyła z pragnieniem, by uwierzyć, i z bólem, który
będzie dwukrotnie większy, gdyby się okazało, że żołnierz kłamie.
- Przysięgam... na pamięć mojej zmarłej matki. Ale więcej powiedzieć nie mogę. Nie
teraz... on prosił, żebym ci to dał.
Krępy żołnierz znowu się nad nią pochylił i z czułością ucałował w oba policzki.
Poczuła, że wsunął jej coś w rękę. Kosmyk włosów. Uniosła je do twarzy, miała wrażenie, że
czuje zapach Karla Martina.
- O Boże drogi, to prawda... on żyje, żyje... Żołnierz wyszedł, zamykając za sobą
ciężkie drzwi z ledwo słyszalnym stuknięciem. Pochodni jednak nie zgasił.
Nadjana usiadła na posłaniu. Szczury trzymały się z daleka. One nie lubią ognia.
Siedziała wpatrzona w chybotliwy płomień, który dopalał się i w końcu zgasł z lekkim
pyknięciem. Policzki Nadjany płonęły jeszcze długo, wiedziała teraz, że mimo wszystko nie
umrze bez walki.
ROZDZIAŁ XII
Szlachetna pani miała na sobie suknię z adamaszku, a na to narzuciła płaszcz ze
śnieżnobiałych soboli. Trudno chyba o rzadziej spotykane futro, bo owe czerwonookie
zwierzątka niełatwo znaleźć, a na taki płaszcz trzeba ich dobrze ponad tuzin. Pani otulała się
szczelnie i poprawiała nakrycie głowy, które przypominało ogromną tiarę. Wykonane zostało
z błyszczącego adamaszku, było usztywnione i bogato zdobione szlachetnymi kamieniami.
Jedna ręka Aloe spoczywała bezpiecznie na ramieniu małżonka, który sprowadzał ją
po stromych schodach. Powietrze tutaj, w Moskwie, było inne, ulice także. Przepych Sankt
Petersburga nie miał sobie równych, nowe pałace i wypielęgnowane ogrody imponowały
całej Europie, to prawda.
Ale Moskwa, to Moskwa, święta matka miast.
Aloe rozkoszowała się widokiem starych soborów, budynków klasztornych i
prościuteńko wytyczonych ulic. Wybierali się właśnie do Soboru Uspienskiego. W
wiosennym powietrzu czuło się zapowiedź pięknego dnia, już teraz w ogrodach i na placach
zaczynały śpiewać ptaki. Wkrótce przed świątynią zbierze się wielki tłum ludzi, ryzykowano
więc, że powozy zostaną zatrzymane przez wiwatujących mieszkańców Moskwy. Oni
nieczęsto widują swego cara, może poczuli się odrzuceni i zdegradowani, kiedy postanowił
wybudować drugą stolicę. Teraz jednak wiedzieli, że kiedy ma się wydarzyć coś naprawdę
ważnego, Piotr Wielki wraca do miejsc, którymi przez tyle wieków władali jego przodkowie.
Do Kremla z katakumbami, do cerkwi i soborów, najpiękniejszych na świecie i
najkosztowniejszych budowli.
Kopuły mieniły się świeżo wypolerowanym złotem.
Wewnątrz świątyni czekał już gotowy ołtarz. Wzniesiono go z alabastru wysadzanego
ametystami, wyłożono taką ilością złota, że nikt z patrzących nie był w stanie wyobrazić
sobie jego wartości. Tysiące świec płonęło za szybkami z najcieńszego szkła, płomyki
mieniły się w złotych powierzchniach.
Aloe szła z uniesioną głową, nie miała odwagi spojrzeć w bok, na męża.
Uczyniono im dzisiaj niezwykłą łaskę.
Aloe będzie jedną z dwudziestu jeden pań, które podczas uroczystości koronowania
Katarzyny na pierwszą wielką imperatorową Rosji poniosą jej długi na dwanaście metrów
tren.
Wśród wybranych była też hrabina Balke, która w ostatnim półroczu, po powrocie
paty cesarskiej do domu, osiągnęła bardzo wysoką pozycję na dworze. I przyjaciółka Aloe,
piękna, młoda kobieta, którą niedawno wydano za hrabiego Tołstoja. Prawdopodobnie
głównie ze względu na jego tytuł.
Aloe zaproszono przede wszystkim jako córkę Mienszikowa, chociaż stanowisko
męża też nie było bez znaczenia. Cieszył się teraz jeszcze większym zaufaniem cara niż
dawniej. W ostatnich czasach Piotr był bardziej kapryśny i niebezpieczny niż kiedykolwiek,
zmiany na dworze następowały nieoczekiwanie i były trudne do przewidzenia. Aloe
wiedziała, że jej małżonek otrzymał miejsce na osobistym okręcie cara, że jest jednym z nie-
wielu, którzy towarzyszą władcy w jego dziwnych wycieczkach i przedsięwzięciach. Ostatnio
na przykład nie było ich przez cały tydzień, a potem wrócili utrudzeni, bo kopali głębokie
bruzdy, by wytyczyć granicę terenu, na którym mieli pracować niewolnicy.
Nie rozumiała postępowania tego władcy. Może jest szalony? Ale to przecież i tak dla
niej bez znaczenia.
Jedyne, co zaprzątało myśli Aloe nawet w tej tak uroczystej chwili, to czy jej
ukochany Iwan jeszcze żyje i czy następne tygodnie w lochach go nie załamią. Nie
pojmowała dlaczego, ale najwyraźniej wtrącił go tam jej rodzony ojciec i oficjalnie Iwan już
od dawna nie żył. Nawet car nie wiedział, jak jest naprawdę. Aloe przenikał dreszcz, gdy
uświadamiała sobie, że potrafiła oszukać swego potężnego ojca.
Uwierzył w to, co przekazali pilnujący twierdzy żołnierze, przeklinał i złorzeczył nie
nadającym się do niczego nadzorcom. Jeden z nich przypłacił to życiem. Nic jednak nie
mogło zwrócić Mienszikowowi jego asa atutowego. Dla niego Iwan był martwy. Nadjanę
rozkazał wtrącić do niewielkiego lochu. Niech sobie tam leży, dopóki nie zgnije. Ważniejsze
sprawy spoczywają na barkach Mienszikowa teraz, kiedy car wrócił do domu...
Powinnam się po prostu cieszyć, że ma taką władzę i tyle odpowiedzialności, myślała
Aloe.
Zawsze wiedziałam, że ojciec jest tyranem. On wierzy, że pewnego dnia będzie władał
całą Rosją, wygląda tak samo młodo jak car, ów umęczony wojownik, a jest od niego
silniejszy. Może więc kiedyś naprawdę do tego dojdzie? Ale jedno wiem na pewno: wtedy
mnie nie będzie wśród jego poddanych. Wtedy będę na pewno daleko stąd.
Małżonek spojrzał jej w oczy, Aloe próbowała się uśmiechnąć. Od czasu, kiedy się
ostatecznie rozmówili, ich wzajemne stosunki układały się poprawnie. W gruncie rzeczy to
bardzo dobrze, że on o wszystkim wie, dobrze, że tajemnica została ujawniona. Mąż zaczął jej
okazywać pewną troskliwość, odkąd się dowiedział, że ukochany Aloe został wtrącony do
najstraszniejszych carskich lochów.
- Moja biedna Aloe - powiedział kiedyś. - Po koronacji powinnaś wyjechać na jakiś
czas, kochanie... Może spędziłabyś lato z innymi damami gdzieś nad morzem?
Ona podziękowała mu skinieniem głowy i wieczorem poszła do jego pokoju, by
spłacić dług.
Ludzie tłoczyli się wokół nich, wszyscy chcieli się dostać jak najbliżej ołtarza, ale dwa
szeregi ubranych w barwne mundury żołnierzy osiemsetnego regimentu tworzyły żywy mur
po obu stronach ulicy. Droga była wolna dla powozów gości. Konie nie reagowały na krzyki,
założono im czarne skórzane klapki na oczy, a napięte lejce naginały głowy niemal do samej
ziemi.
Aloe z pomocą lokaja wysiadła z powozu i już w chwilę później znalazła się w
orszaku Katarzyny. Czekające na władczynię kobiety otaczał dym kadzideł.
Dochodzący z wnętrza świątyni śpiew brzmiał niczym szum dalekiego, wzburzonego
morza. Uroczyste tony uderzały w uszy niczym fale.
Aloe zobaczyła Katarzynę ubraną w złocistą suknię i płaszcz z gronostajów. Spod
okrycia wypływał jedwabny tren, biały niczym śnieg, podbity podszewką w kolorze purpury.
Po bokach przymocowano złote uchwyty, by wybrane damy mogły go ująć i dźwigać między
sobą koronacyjną szatę niczym wielki żagiel. Aloe była zaskoczona ciężarem trenu. Ale,
podobnie jak towarzyszki, trzymała go mocno, wysoko i z godnością unosiła głowę, gdy
orszak powoli wkraczał do świątyni. Nawa główna została zasypana kwiatami i monetami.
Aloe słyszała trzaski pod butami, ale patrzyła prosto przed siebie i poddawała się nastrojowi.
Przed ołtarzem, gdy Katarzyna spotkała swego małżonka, odpięto tren od jej stroju.
Niosące go panie stały teraz z boku, ale trenu nie odłożyły. Popi zaczęli odprawiać
nabożeństwo, świątynię wypełniły piękne, monotonne śpiewy. Już teraz plecy zaczynały
boleć Aloe, a wiedziała, że ceremonia potrwa co najmniej kilka godzin.
Próbowała tłumaczyć sobie wyraz twarzy przyszłej imperatorowej.
Nie dostrzegała w niej żadnych uczuć.
Kiedy jednak kapłani zakończyli wstępne błogosławieństwa i car uniósł prawą dłoń,
wszyscy widzieli, jak Katarzyna, płacząc, pada przed swym potężnym małżonkiem na kolana.
On włożył jej koronę na głowę i pomógł wstać.
Korona najwyraźniej carycy nie ciążyła, mieniła się i skrzyła na tle całego złota i
klejnotów zgromadzonych w świątyni. Aloe słyszała, że tłum jęknął. To była naprawdę
wspaniała korona, zrobiona z diamentów i pereł, z wielkim, krwistoczerwonym rubinem.
Krążyły pogłoski, że klejnot kosztował ponad milion rubli. Chociaż car prezentował się
bardzo dostojnie w błękitnym surducie haftowanym srebrem, w czerwonych pończochach i ze
srebrzystą gwiazdą świętego Andrzeja na piersi, to na tle wspaniałości imperatorowej
wyglądał niczym blady cień. Wszyscy widzieli dumę i miłość w jego wzroku, gdy podawał
Katarzynie jabłko i berło. Oznaki suwerenności władczyni.
Aloe bardzo powoli wciągała powietrze do płuc. Śpiewy na chwałę Boga oraz cara
znowu wypełniły zatłoczoną świątynię.
Poczuła, że łzy cisną się jej do oczu, i ogarnęła ją panika.
- Co też księżna mówi? Naprawdę Nadjana żyje?
Aloe dygotała z przerażenia. Nie po raz pierwszy siedziała przy stole obok Katarzyny.
Przez wiele lat regularnie bywała w pałacu, by uczyć się europejskiego zachowania i
dworskich zwyczajów. Miała wrażenie, że zna Katarzynę, ale podobnie jak większość dam
dworu nigdy nie odważyła się na żadne osobiste odezwanie. Tylko jedna mogła sobie na to
pozwolić. I to z jej powodu teraz imperatorowa otwierała usta ze zdziwienia.
- Boże drogi... co ty mówisz... opowiadaj, księżno, chcę wiedzieć wszystko!
I Aloe opowiedziała, co zrobił jej rodzony ojciec. To znaczy, wyjawiła carycy tyle, ile
sama wiedziała. O Nadjanie, którą wtrącono do lochów. O kłamstwach Mienszikowa. Nie
wspomniała tylko o Iwanie czy raczej o Karlu Martinie, jak coraz częściej w myślach na-
zywała ukochanego. Nie była pewna, czy w tym przypadku może liczyć na przychylność
władczyni. Mimo wszystko Iwan był winien i jeśli Mienszikow, a razem z nim car wierzą, że
nie żyje, to nie mogło go spotkać nic lepszego.
Tylko parę osób wie, że został ukryty w ostatnim miejscu, w którym potężni władcy
zdecydowaliby się go szukać. Głęboko, pod najgłębiej położonymi lochami twierdzy,
znajdują się katakumby o ścianach zbudowanych z ludzkich kości. Mało kto chciałby tam
wejść. Zresztą nie ma stamtąd drogi powrotnej. To znaczy do niedawna nie było. Ale teraz, za
jakieś dwa, trzy miesiące...
Przytłoczona tymi myślami Aloe o mało nie straciła wątku. Katarzyna o coś zapytała,
zawstydzona księżna musiała prosić o powtórzenie pytania. Zarumieniona prosiła o
wybaczenie. Gdzie się podziały słowa, co z mową, którą tak starannie przygotowała?
Imperatorowa wyglądała na wzburzoną. Aloe zagryzała wargi i zaczynała żałować
swego zbyt chyba śmiałego wystąpienia.
Ale Karl wyrażał się bardzo jasno. Zapowiedział, że nie ucieknie, nie wyjedzie z kraju,
dopóki nie pożegna się ze swoją starą opiekunką. Byłoby zbyt wielkim ryzykiem prowadzić
go na górę, gdzie inni więźniowie mogliby go rozpoznać. Był teraz niczym roślina, która
wyrosła w piwnicy, nienawykła do dziennego światła.
Gdyby jednak Nadjana została uwolniona, gdyby Aloe zdołała przekonać władczynię,
by okazała tę łaskę swojej starej przyjaciółce, zwłaszcza teraz, kiedy życie tamtej dobiega
końca...
Wtedy Karl Martin mógłby się z nią spotkać, mógłby się nawet u niej ukryć,
przeczekać do czasu, gdy będą mogli wyruszyć w drogę.
Katarzyna wpatrywała się w Aloe, jej oczy były niczym węgle.
- Jeśli jest prawdą, co mi przekazałaś, księżno, to dlaczego wszyscy inni opowiadali
mi kłamstwa? Sam Piotr mi mówił, że Nadjana nie żyje, że on nie chce, by wymawiano jej
imię, bo brała udział w wielkim spisku...
- Najjaśniejsza pani uwierzy, komu uzna za stosowne. Jeśli jednak Wasza Wysokość
zdecyduje, że mówię prawdę, to błagam Waszą Wysokość o laskę.
Na twarzy Katarzyny malowała się podejrzliwość.
- A dlaczego, jeśli wolno spytać, księżna tak się przejmuje losem tej starej kobiety?
Aloe oczekiwała, rzecz jasna, pytania o powód. Spuściła oczy i wyszeptała:
- Mój ojciec... mój okrutny ojciec... ściągnął na siebie wieczne potępienie przez zło,
które wyrządził. Tak bym chciała złagodzić chociaż niektóre z jego grzechów...
- Cóż za głupstwa!
Caryca przerwała jej ostro i wezwała służącego, który zawsze czekał na jej rozkazy
przy bufecie z napojami orzeźwiającymi.
- Będzie z tobą źle, księżno, jeśli mi natychmiast nie wyjawisz całej prawdy!
Serce Aloe tłukło jak szalone. Trudno, wóz albo przewóz. Wiedziała, że jeśli jest na
świecie kobieta rozumiejąca ludzki dramat, niebezpieczne żądze i wieczną tęsknotę, to jest
nią caryca.
- Ja... kochałam jej syna. On... mnie oszukał. Świadomość, że kochałam takiego
zdrajcę, wciąż sprawia mi ból, kochałam mordercę... ale ja go nadal kocham, Najjaśniejsza
Pani... On już nie żyje, ale wiem, że wdzięczny byłby mi za to, że zajęłam się jego
nieszczęśliwą matką.
Katarzyna usiadła wygodniej na swoim wspaniałym krześle.
W ciemnych oczach pojawił się ciepły błysk. Aloe zrozumiała, że tamta kobieta jej
uwierzyła i że ją szanuje.
- Zajmę się biedną Nadjana - powiedziała caryca z wolna.
- Oddaj jej, pani, mieszkanie w Niebiańskim Pałacu, jej dawne komnaty...
- Milcz, ty bezczelna! I nie nadużywaj mojej cierpliwości! Masz swoje sprawki do
ukrycia, zresztą jak większość. Więc nie mów już ani słowa więcej. Istnieją granice tego, co
mogę zrobić za plecami cara. Aloe skłoniła się głęboko, wymamrotała odpowiednie,
przewidziane etykietą formułki i z pochyloną głową wycofała się w stronę drzwi. Serce wciąż
biło jej ciężko. Wyglądało na to, że ostatnia przeszkoda może zostać usunięta.
Po tym Karl Martin będzie ją kochał jeszcze bardziej. I akurat to nie jest kłamstwem.
- No i jak się czuje nasza Wielka Matka? Czy widziałaś Willa? Ha, słyszałem, że ma
zostać mianowany marszałkiem dworu? Że nawet sam Mienszikow się przed nim płaszczy?
Małżonek zawiadomił Aloe, że chciałby się z nią zobaczyć, więc przyjęła go w żółtej
komnacie, w której meble zostały obite żółtym, wzorzystym brokatem.
- Być może - odparła spokojnie.
- No i kto by się spodziewał, że nasza Katarzyna będzie czymś więcej niż tylko
Katarzyną, nawet z cesarską koroną na głowie? I w dodatku cara prawie nigdy nie widuje.
Nie, moim zdaniem ona ma powody do obaw. Car nie jest zdrowy. Bardziej wybuchowy niż
kiedykolwiek. Ten jego upór, żeby wszystko robić samemu, graniczy z szaleństwem. Można
by sądzić, że ma siłę sześciu mężczyzn i obiecane wieczne życie...
Aloe nie bardzo to interesowało. Domyślała się jednak, że coś więcej niż tylko podziw
kryje się za tą z pozoru swobodną paplaniną.
- Lękasz się, co będzie, gdyby zabrakło Piotra Wielkiego...
- Ciii! Nikomu nie wolno tak mówić, Aloe. Przynajmniej w naszym domu. Ale nie
obawiaj się przyszłości. Jeśli tylko dotrzymasz naszej umowy, nie musisz się niczego bać.
Jesteś córką Mienszikowa. Ja należę do najbliższych ludzi cara. Oboje cieszymy się
poważaniem carycy. Nasza przyszłość jest bezpieczna, Aloe, a niewielu naszych przyjaciół
może tak o sobie w dzisiejszych czasach powiedzieć.
Aloe wiedziała o tym, zdawała sobie sprawę, że szerzy się niepokój. Nie tylko w
pałacach i na zamku zatrwożeni ludzie zadawali sobie pytania, co by było, gdyby car, coraz
częściej zaczerwieniony i zadyszany, najwyraźniej chory, odszedł.
Jak dotychczas nie wyznaczył następcy tronu. Zostawi po sobie tylko córki, ale one
też nie mają synów. Pierworodny syn cara spłodził wprawdzie potomka, nikt jednak nie
wierzył, by syn niemieckiej księżniczki miał objąć tron. Katarzyna sprawiała wrażenie osoby
bardzo silnej. Z pewnością dojdzie więc do walki o tron, jakiej dotychczas nie widziano.
Starzy bowiem zaczynają przebąkiwać, że wróci Aleksy... Ukaże się niczym Chrystus, kiedy
Bestii już nie będzie. A lud wierzy tym pogłoskom . Lud, który wciąż głoduje i marznie, lud,
który nie ma innej pociechy jak tylko kazania popów.
- Nie bój się, Aloe. Jesteś moją żoną, dopóki śmierć nas nie rozdzieli...
Przełknęła ślinę. Czy on chciał w tych słowach zawrzeć coś więcej? Czy była w tym
ukryta ironia? Czy mógłby się jakoś dowiedzieć, co Aloe planuje? Domyśla się czegoś, czego
żaden człowiek nie powinien wiedzieć?
Przeniknął ją dreszcz, twarz jednak pozostała nieruchoma. To niemożliwe. Książę nie
może nic wiedzieć. Nikt nie wie nic o człowieku, który w tej chwili pracuje, by znaleźć się
jeszcze głębiej, wgryza się w pokłady gliny, na których stoi Twierdza Petropawłowska.
Już niedługo będzie wolny.
A wtedy ona będzie na niego czekać, gotowa do drogi. Aloe uśmiechnęła się do swego
małżonka i powiedziała:
-
Zasługujesz na wdzięczność i szacunek, mój drogi. Nie wszyscy są tacy
wielkoduszni jak ty. Nie wszyscy obeszliby się z niewierną żoną tak elegancko...
Roześmiał się.
- Z niewierną żoną? A czyż ktoś słyszał o niewiernej żonie w tym mieście? Jesteś taka
sama jak inne, Aloe. Spójrz na cesarzową! Czyż miałbym być mniej wyrozumiały niż sam
car? Czy zasłużyłbym sobie na szacunek ludzi, gdybym biegał wokół niczym kocur i
narzekał, że małżonka nie jest zadowolona z moich starań? Ja wybrałem, Aloe. Mam żonę,
która służy mi lepiej niż ty, która daje mi największą radość. Która dała mi synów! Czy więc
nie powinienem okazać wyrozumiałości tobie, ty biedna, jałowa kobieto?
Obrażał ją, ale nie zwracała na to uwagi. On nie mógł już jej zranić.
Skinęła głową, uniosła kieliszek i wypiła za jego zdrowie.
Nadjana była zdumiona, kiedy przyszli po nią. Najpierw protestowała, wyrywała się
pełnym wahania żołnierzom i umykała w kąt niczym szczur. Żołnierze spoglądali po sobie
niepewnie, w końcu jeden powiedział:
- Przychodzimy, żeby cię uwolnić, matko. Nie bój się! Słyszała, co mówi, poznała, że
to nie jest Leon. Zasłaniała twarz rękami.
- Matuszka jest chora - szepnął któryś z przybyłych. - Niech nam ktoś pomoże, ona
może skonać, zanim ją doniesiemy na miejsce...
Pierwszy położył jej dłoń na ramieniu.
- Chodź, Królowo. Pomogę ci... wyprowadzimy cię z tej szczurzej nory.
- Nie, ja nie chcę odchodzić od...
Zapiszczała chrypliwie. W zdenerwowaniu o mało się nie wygadała. Krew pulsowała
jej w skroniach. Wszystko w niej protestowało przed opuszczeniem tego miejsca, w którym
mimo wszystko znajdował się Karl Martin, gdzieś w tej potężnej, zimnej budowli.
Żołnierze potrząsali głowami, przekonani, że jest bardzo stara i słaba na umyśle.
Irytowało ją to. Złościła się na nich, ale w miarę, jak docierało do niej, co powiedzieli, że ma
być uwolniona, zaczęła się uspokajać.
- Naprawdę... jestem wolna?
- No tak, w każdym razie zabieramy cię stąd. Słyszałem, że masz wrócić do pałacu.
To chyba bardziej odpowiednie miejsce dla królowej, no nie?
Pozwoliła się nieść, choć wiedziała, że przeszłaby o własnych siłach przynajmniej
kawałek drogi. Przy wąskich schodach czekała na nich obszerna lektyka. Nadjana musiała się
uśmiechnąć.
Więc jednak car o niej nie zapomniał!
Przez wszystkie te miesiące bezskutecznie pielęgnowała w sobie nadzieję, że on jej w
końcu okaże łaskę. Ale to takie do niego podobne, dać jej porządną nauczkę, a potem
interweniować.
To prawdziwy diabeł!
Nadjana bardzo chciała znowu go spotkać. Car to despota, krwiopijca, morderca i
szaleniec. Ale bardziej interesującego mężczyzny Nadjana nie znała.
Ostrożnie wynieśli ją na zewnątrz. Lektyka została umieszczona na podwoziu, które
posiadało miejsce dla stangreta i dwa siedzenia dla strażników w tylnej części. Całość
stanowiła lekki powozik, Nadjana widywała setki takich dwukołowych pojazdów, toczących
się po ulicach w porze picia herbaty. Piękne zabawki szlachetnie urodzonych dam.
Oparła się wygodnie, rozkoszowała się zapomnianym uczuciem miękkich poduszek
pod plecami. Po chwili zasnęła.
- Rozmawiałam z imperatorowa. Nadjana jest teraz bezpieczna. Ma do pomocy dwie
starsze panny i cieszy się, że znowu może mieszkać w swoich komnatach.
- Nie choruje?
- Nnnie... jest po prostu stara. Ale dawny upór w niej został. Słyszałam opowieści, jak
komenderuje swoimi opiekunkami. Podobno zażądała szminki z Wenecji i białego greckiego
pudru!
- Tak, to cała Nadjana - mruknął Karl Martin zadowolony.
Aloe siedziała tuż przy nim na wąskiej pryczy, która służyła więźniowi za łóżko. Karl
Martin wybudował cztery ściany i w podziemiach powstał niewielki pokoik, mimo wszystko
piasek osypywał się w narożnikach, woda kapała i spływała po kamieniach. Aloe czuła się tu
nieswojo. Skoro jednak jest to jedyne miejsce, w którym mogła go od czasu do czasu spotkać,
to wszystko inne jest bez znaczenia.
Żeby tutaj przyjść, musiała pokonać mnóstwo przeszkód. Nikt nie mógł jej zobaczyć,
nikt nie mógł się niczego dowiedzieć. Przebierała się trzy razy podczas wyprawy ze swego
pałacu do lochów pod twierdzą.
- Jesteś taki zmęczony i blady... Karl Martin się roześmiał.
- A jakby miał wyglądać ktoś, kto od roku nie widział słońca i spędza dnie na zabawie
w szczura?
Aloe westchnęła.
- Karl, czy ty jesteś pewien, że zdołasz... że dasz sobie radę? Chodzi mi o to, że byłeś
tak strasznie skatowany. Zmuszasz się do kopania przejścia, a przecież widzę, że wszystko cię
boli..
- Doprowadzę sprawę do końca. Oczywiście! A już w każdym razie teraz, kiedy
wiem, że ona jest na wolności...
Uśmiechnęła się i pocałowała ukochanego. Jego wargi smakowały solą. Nie zwracała
na to uwagi, było go jej tylko żal, że musi żyć pod ziemią, nie może się nawet umyć. W końcu
roześmiała się sama z siebie. Prawdziwe babskie problemy! Dla kogoś, kto powinien już
dawno nie żyć, jest to naprawdę alternatywa do przyjęcia.
- Karl Martin, opowiedz mi o swoim domu. Chcę wiedzieć jak najwięcej... nie chcę
już dłużej czekać, chciałabym móc wyobrażać sobie, jak tam jest...
On milczał.
- Powiedziałem ci już wszystko, co było do powiedzenia.
Przytuliła się do niego mocno.
- Pomyśleć, że spotkam twoją mamę i ojca... twoją śliczną siostrę Amelię. Och, nigdy
już za niczym nie będę tęsknić. W każdym razie nie za swoim ojcem!
- Świetnie! - mruknął Karl Martin. - Moja matka będzie pewnie zachwycona, że głupi
Karl wrócił do domu z prawdziwą księżną.
- Coś ty! Nie możesz jej o tym powiedzieć! Mój mąż... Oni na pewno będą mnie
szukać. Oni będą...
- W porządku. Będziesz księżną tylko dla mnie. To wystarczy, Aloe.
- Będziemy tacy szczęśliwi, Karl... Och, ledwo mogę uwierzyć, że to prawda, że już
niedługo...
- Tylko że to wciąż jeszcze prawdą nie jest - mruknął. - Tyle może się nie udać, Aloe.
- Nawet nie chcę o tym myśleć. Nie teraz. Wystarczy, że nie sypiam po nocach ze
strachu, co się może stać.
- Musisz mieć oczy i uszy otwarte. Z pewnością nadarzy się jakaś możliwość. Ale,
pamiętaj, nie należy się spieszyć. Mam wrażenie, że zrobiłem już korytarz dookoła Ziemi, ale
wciąż jeszcze słyszę głosy dochodzące z położonych nade mną sal. Mam do pokonania mury
grube na wiele łokci, na dodatek dziedziniec i mury nad Newą.
- Mój Boże, bądź ostrożny... nie dokop się przypadkiem do rzeki!
Karl zadrżał, wyczuła to. Przerażała go widocznie myśl, że zostanie zatopiony w
swojej szczurzej norze.
- Nie, spostrzegę, że piasek zrobił się mokry. Poza tym droga musi iść pod murami.
Tak jest bezpieczniej. Chciałbym któregoś dnia leżeć w wykopie i spoglądać w niebo.
Aloe przymknęła oczy. Wiedziała, że zostało im już niewiele czasu, musi się
pożegnać. Leon czeka na zewnątrz i coraz bardziej się niecierpliwi. Delikatnie pogładziła
Karla po piersi.
- Kocham cię... Karl.
- Mhmmm... czekaj na mnie, moja najmilsza Aloe. Jesteś nadzwyczajna, nikt nie
potrafi jak ty...
Czuła, że mogłaby go skusić, ale to przecież rozrzutność, on potrzebuje wszystkich sił
na pracę. Mimo to świadomość, że on także jej pragnie, wprawiła ją w drżenie. Tak strasznie
chciała poczuć dotyk jego umazanych ziemią rąk na piersi, jego spocone ciało pełne ran i
blizn tuż przy swojej mlecznobiałej skórze...
Ale to niemożliwe. Czas ucieka, nie stać ich na nic więcej prócz delikatnego
pocałunku. W obawie, że będą się nawzajem za bardzo podniecać, siedzieli niczym
czternastolatkowie i spoglądali na siebie ukradkiem, podczas gdy ona opowiadała, co słychać
na zewnątrz. To im, oczywiście, nie wystarczało, więc pozwalali sobie na przelotne,
zdawałoby się przypadkowe, dotknięcia, muśnięcia warg po policzku, spotkania rąk. Tylko
tyle było im wolno.
Aloe, oszołomiona, podniosła się z miejsca i odeszła na bok. Musiała zmobilizować
całą siłę woli, ale słyszeli już, że Leon chrząka coraz głośniej na korytarzyku, który przez
warstwy piasku i gliny wiedzie z powrotem do rzeczywistości.
Nie powiedzieli sobie „żegnaj", ani nawet „do zobaczenia". Nie chcieli kusić losu.
ROZDZIAŁ XIII
Wielka kobieta śmiała się z rozkoszy, wargi miała obrzmiałe i czerwone od
wiśniowego soku.
- Och, mój wspaniały władco, czy twoi żołnierze cię zdradzili? Chodź, wyostrzę
twoją lancę, uczynię twój miecz niebezpiecznym...
Car burczał zadowolony, jego oczy były na pół przymknięte, ale nie na tyle, by ukryć
błysk pożądania i rozbawienia. Gry Katarzyny były teraz jakieś odnowione, rozkoszował się
jej pomysłami, lubił, gdy go drażniła, kochał tę walkę o zdobycie przewagi, która zawsze za-
barwiała ich miłosne noce. Czuł się młody i wolny, ale gdzieś w głębi, we wnętrznościach,
czaiło się bolesne przeczucie. Katarzyna pochyliła się nad nim. Białe piersi przypominały
wielkie surowe chleby w piekarni, czekające na włożenie do pieca. Nagryzał je, drażnił wąsa-
mi i zębami. Ona głośno wciągała powietrze, wzdychała rozkosznie pod jego pieszczotami.
- Katiuszka... jesteś jedyna...
Objęła go mocno, kołysała powoli niczym dziecko, ale bijące od niej zapachy i
rozstawione szeroko nogi nie miały nic wspólnego z macierzyństwem.
Miał nadzieję, że wyzna mu to samo, ona jednak powiedziała tylko:
- Jedyna, pierwsza. Ale może nie ostatnia, mój kochany.
Wiedział, że nawet w tej chwili Katarzyna myśli o swoim tytule imperatorowej.
Coś w nim ochłodło, jakby worek z lodem ulokowany w żołądku odrobinę nadpękł.
Zdołał mimo wszystko doprowadzić do końca to, co rozpoczął. Wszedł w nią gwałtownie,
stwierdził, że jest miękka i ciepła. Uspokoił się. Wchłaniał w siebie ciepło, miał nadzieję, że
lód w nim zacznie się topić.
Katarzyna tuliła się do niego, wciąż mocno oplatając go ramionami. Jej piersi nie były
już jak wyrastające pszenne ciasto, lecz jak woda, kołysał się na nich niby łódź na odbitej fali.
Całowała go, szukała jego warg, ale on kochał ją z twarzą odwróconą w bok, w powoli na-
rastającym rytmie.
Zaciskał powieki. Wirowały za nimi rozmaite obrazy, chwycił mocno ciało małżonki i
trzymał się go, jakby było jego jedyną więzią z rzeczywistością. Poczuł smak krwi w ustach i
jęknął, wiedział, że nie uwolni się od wewnętrznego chłodu, że będzie się on w nim rozrastał.
Pojawiła się złość. Ta miękkość ciała Katarzyny, jej przyciszony śmiech, grube rysy jej
twarzy, którą kochał, wszystko zaczynało się rozmazywać, ustępując miejsca coraz bardziej
gorzkim myślom.
Wciąż jeszcze widział przed sobą Katiuszkę.
Taką jaką była właśnie w tej chwili.
Widział usta wykrzywione w przypominającym uśmiech grymasie i wygładzone
wszystkie zmarszczki na twarzy w momencie, gdy się do niej zbliżał.
Puścił ją, opadł na posłanie i natychmiast znalazł się setki mil stąd.
- Piotr! Mój kochany, co się stało?
- Nic. Kładź się i śpij, Katiusza. Przypomniałem sobie, że muszę jeszcze coś zrobić.
Oszołomiona mrugała. Co najmniej połowa jej znajdowała się jeszcze w dolinie
miłości.
- Ale... co...?
Odwrócił się do niej. Leżał podparty na łokciu pod jedwabną pościelą. Delikatnie
poklepał rozgrzany policzek. Katarzyna naciągnęła na siebie kołdrę, przestraszona jego
dziwnym zachowaniem. Zdołała się jednak uspokoić, serce znowu biło równym rytmem.
Znała Piotra. To dla niego typowe. Coś go dręczy, nie daje mu spokoju nawet w takich
chwilach jak ta. I wiedziała, że niewiele może na to poradzić. On musi to przetrawić,
gruntownie przemyśleć, aż w końcu znajdzie rozwiązanie i jego spojrzenie znowu stanie się
łagodne.
Katarzyna westchnęła.
- Ach, tak. No to chyba powinieneś to zrobić. Mną się nie przejmuj!
Skinął głową, ale myślami był gdzie indziej. I sztywność jego ciała była zupełnie
innego rodzaju niż ta, która dręczy go co rano zaraz po przebudzeniu.
Martwiło to Katarzynę. Nauczona doświadczeniem o nic jednak nie pytała. Czeka ich
pewnie kilka nieprzyjemnych dni, gdy on będzie krążył niczym zamknięte w klatce dzikie
zwierzę i prawdopodobnie co wieczór będzie się upijał do nieprzytomności. Może pójdzie na
plac egzekucyjny i wychłosta paru żołnierzy? To mu zwykle pomaga. A może powróci do
starych obyczajów i poszuka pociechy u jakiejś kobiety? U takiej, która nie pyta i nie
odpowiada.
Katarzyna przełknęła ślinę i zagryzła wargi. Sok wiśniowy nie wydawał się już teraz
słodki. W zamyśleniu zjadła parę owoców i spłukała ich smak wódką.
Niełatwy człowiek ten jej Piotr. Zawsze przynosił ze sobą zmartwienia i ciężki nastrój.
Ona jednak nauczyła się to znosić, umiała szukać rozrywki. Są mężczyźni, którzy więcej niż
chętnie będą słuchać jej wesołych opowiastek i którzy się nie wycofują akurat w momencie,
kiedy zabawa nabiera prawdziwych rumieńców.
Wysłała pokojówkę z wiadomością do Willa, wstała, umyła się i przebrała w strój z
różowego brokatu i ciemnoczerwonego jedwabiu. Spódnica była wyraźnie krótsza z przodu, a
na biodrach znajdowały się bogate draperie. Szeroki pasek spinała wielka, lśniąca klamra w
kształcie spłaszczonego jaja, wysadzana macicą perłową. Spod pasa spływała gęstymi fałdami
jedwabna materia w kolorze głębokiej czerwieni. Katarzyna była w pełni świadoma, że
wkładając taki strój wysyła klarowne sygnały. Will odczyta je natychmiast bezbłędnie.
Imperatorowa uśmiechnęła się. Wróciła do łóżka. Kazała podać więcej wiśni i więcej wina.
Musiała zasnąć i spała długo. Śmiała się sama z siebie, gdy stwierdziła, że noc stała
się już dniem. Wciąż leżała w swoim łożu, podparta poduszkami. Wiśnie na stoliku wyschły,
alkohol stał nietknięty. Buchnął ciężki zapach perfum, gdy ściągnęła suknię i znowu opadła
na posłanie z rękami pod głową.
Will nie przyszedł.
Trudno, nie będzie żałować, wyspała się i zapomniała o wszystkim.
Bardzo dawno temu była zakochana w tym młodym, pięknie się wyrażającym
Angliku. Od wielu lat cieszyła się jego towarzystwem, a niektóre jego talenty nigdy ją nie
nudziły. Ale bez jego wizyt w swojej sypialni mogła się już obejść. W sypialni też był
delikatny i pomysłowy, ale już nie specjalnie podniecający.
Szczerze mówiąc, najbardziej interesujący był wtedy, kiedy stał, przesłaniając ręką
oczy i deklamując bardzo śmiałe miłosne wiersze.
William Mons.
Pociecha Katarzyny.
Nie tylko ją bawił i sprawiał, że się śmiała, on pozwalał jej ocalić resztki kobiecej
godności. Bo nie zawsze łatwo było przejść do porządku nad przygodami Piotra z coraz to
nowymi młodymi kobietami. Teraz czuła się wprawdzie bezpieczna. Wiele się zmieniło. Od
czasów Marii Kantemir Piotr nie brał sobie kochanek i Katarzyna odczuwała nowy rodzaj
szacunku z jego strony.
Tak było do wczorajszego wieczoru...
Nie, to wczoraj, to coś całkiem innego. Przypuszczalnie dręczą go jakieś wojskowe
problemy. A może coś z Mienszikowem? Podstępny diabeł, w ostatnich czasach parokrotnie
był przywoływany do porządku. Wpływy na dworze szybko się zmieniają, chodzi więc o to,
by trzymać z tymi, którzy zawsze znajdują się na szczycie. Mienszikow przez wiele, wiele lat
był właśnie kimś takim. Katarzyna zdawała sobie sprawę, że teraz Mienszikow zaczyna
Willemu zagrażać. Piotr nie protestuje, widocznie akceptuje istniejącą sytuację. Car musi
wiedzieć, co się dzieje, plotki to jedna sprawa, a specjalni ludzie zbierający dla niego
wiadomości, to druga. Oczywiście, że Piotr wie o wszystkim. Ale widocznie jej ufa, wie, że
ona strzeże się, by nie zasiać chwastów na polach należących do cara. Katarzyna postanowiła
wziąć kąpiel. Naga do pasa pochyliła się, by pociągnąć za sznurek dzwonka wzywającego
pokojówkę. Wannę w pokoju kąpielowym należy napełnić gorącą, pachnącą różanym
olejkiem wodą.
Zrzuciła z nóg lekkie obuwie i pozwoliła, by spódnice również spadły na ziemię.
Powinna była pewnie zaczekać, aż przyjdą garderobiane, żadna elegancka dama nie przebiera
się bez pomocy.
Z wyjątkiem imperatorowej Rosji, prostej dziewczyny z Litwy.
Dziwiła się, że nikt nie przychodzi, wreszcie rozgniewana zadzwoniła jeszcze raz. Cóż
to za lenistwo? Czyżby aż tak rozpuściła swoją służbę? Żyją przecież w przepychu, nigdy nie
odczuwają braku pożywienia, przeciwnie, jadają najbardziej luksusowe dania, kiedy państwo
już się nasycą. Sypiają w wygodnych łóżkach i dostają piękne stroje, kiedy towarzyszą swojej
bogini na wizytach albo małych wycieczkach. Większość zresztą po paru latach kończy służ-
bę. Panny wydawane są za mąż za szlacheckich synów.
Katarzyna zaklęła.
Nareszcie na schodach rozległy się pospieszne kroki.
Stała w całej swej okazałości jak ją Pan Bóg stworzył i już otworzyła usta, by skarcić
opieszałą pokojówkę. Ale głos, który rozległ się za drzwiami, nie należał do dworki, to
szorstki męski głos pozdrowił władczynię, prosząc, by wolno mu było wejść.
Nie pojmowała, co się dzieje, dlaczego jacyś przypadkowi ludzie są wpuszczani do
najbardziej prywatnych części pałacu? Mężczyzna jednak mówił dalej:
- Kapitan Iljakow, Wasza Wysokość, z rozkazem od Najjaśniejszego Pana. Nasz
władca życzy sobie przybycia Waszej Wysokości. Sanie czekają.
- Co? Ale ja dopiero wstałam z łóżka! Co się stało? Pozdrów Jego Wysokość i
powiedz, że ja niestety...
- Instrukcja nakazuje mi czekać. Ten człowiek jej przerwał!
Katarzyna zacisnęła pięści. Co to znowu za zwyczaje? Piotr bez uprzedzenia chce ją
zabrać na przejażdżkę saniami?
Zaraz jednak złagodniała.
To ta ostatnia noc. Piotr teraz żałuje. I chce się zachować romantycznie. Widocznie
pamięta to samo co ona, wyprawy saniami w młodości, ten podniecający nastrój, gdy dwoje
ludzi siedzi pod osłoną ciężkich futer, a konie parskają i w mroźnym powietrzu unosi się ostra
smuga ich zapachu.
Oni zaś sycili się sobą w przytulnej przestrzeni utworzonej przez futra, dzwoneczki
dzwoniły radośnie, a trojka dudniła po śniegu i lodzie. Przypominała sobie swoje przeżycia, tę
intensywną radość, która ją ogarniała, kiedy konie zwiększały tempo, a w rytm uderzeń ich
kopyt narastało jej podniecenie.
Tak jest!
To jego sposób składania przeprosin.
Zaczęła się spieszyć. Teraz nareszcie pojawiła się pokojówka z ubraniami i
nakryciami głowy. Solidne wysokie buty, ciepły wełniany płaszcz i kaptur z niedźwiedziej
skóry, ufarbowanej na granatowo.
Katarzyna włożyła miękkie skórzane rękawiczki, pasujące do całości, ale pod
wełnianym płaszczem, na który włoży jeszcze futro, miała tylko cieniutką bieliznę z
francuskiej koronki w kolorze skóry.
- No i sama powiedz, moja kochana, z czym ja muszę walczyć! Popatrz na tych
nieszczęśników, którzy są jak osad w szlachetnym winie. Panujemy nad ludem niedojrzałym
jak dzieci, Katarzyno! Tak łatwo sprowadzić ich na manowce, tak łatwo oszukać! Złodzieje!
Fagasi! Pasożyty!
Car był w złym humorze.
Chyba nie będzie zabawy. Mimo grubej peleryny z futra Katarzyna marzła, żałowała
teraz, że nie ubrała się porządnie. Ledwie cmoknął ją w policzek na powitanie, miał zaciśnięte
wargi i mocno pachniał wódką. Sanie mknęły lekko, trzy konie były znakomicie wyćwiczone.
Wspaniały zaprzęg. Trojka godna ruskiej tradycji. Szybciej już nie można pędzić przez stepy
lub zamarznięte wody. Musieli zrobić wielki okrąg, by dotrzeć do Peterhofu, rzeka nie
zamarzła jeszcze do końca, saniami nie można jej było pokonać.
Teraz zawrócili, znowu zbliżali się do miasta. Szara mgła znad morza jakby wmarzała
w powietrze, otaczała iglicę twierdzy niczym usztywniona wełna.
- Dokąd jedziemy?
Dzwoniła zębami, miała nadzieję, że nareszcie kierują się ku jakimś ciepłym
pomieszczeniom. Oni jednak mijali doki, Piotr klął i złorzeczył na niedokończone okręty,
które niszczały na mrozie. Pracujący tam ludzie poruszali się wolno, jakby ich członki
również pozamarzały.
Katarzyna nie była w stanie się nad nimi użalać, nie obchodziły jej nawet wychudłe
dzieci na podwórkach niskich chat.
Caryca marzła.
Przerażał ją poza tym humor cara. Rozczarowało niespełnione marzenie. Złościła się
na małżonka; jakby specjalnie, żeby ją dręczyć, wyciągnął zaspaną z ciepłego łóżka na tę
bezsensowną wyprawę na mrozie.
I w dodatku przez całą drogę narzekał.
Na niewiernych oficerów, nieudolnych architektów, zachłannych inżynierów i
zaginione ładunki materiałów budowlanych.
Pokazywał jakąś wymarłą kuźnię i klął, że leniwego kowala powinno się ukarać, wbić
mu do głowy, że opłaca się trzymać ogień na palenisku i w piątek, i w świątek.
Tłukł zaciśniętymi pięściami w sanie i wrzeszczał na woźnicę, kiedy ten zwolnił przy
spotkaniu z wysokim powozem.
Katarzyna uznała, że najmądrzej będzie milczeć.
Car jednak szturchnął ją solidnie w bok i domagał się odpowiedzi na jakieś pytanie.
Ona tymczasem pogrążyła się we własnych myślach, te jego nie kończące się tyrady męczyły
ją od dawna.
- No, odpowiedz mi, kobieto, czy tak należy traktować swego władcę? Czy to jest
podzięka od ludu, który wyciągnąłem z dna i wyniosłem na szczyty?
Nie potrafiła i nie chciała odpowiadać. Wiedziała, że cokolwiek powie, to i tak będzie
to woda na jego młyn.
Nagle zobaczyła rozległe sińce pod jego oczyma. Ostre zimowe światło obnażało go
brutalnie. Miała oto przed sobą starego człowieka. Wystarczyło, by się poruszył, a grymas
bólu przenikał jego twarz. Nie miał apetytu i dręczył go paskudny kaszel.
Katarzyna pochyliła głowę. W tej chwili zrozumiała wszystko: car cierpi. Dawny
strach odbiera mu nocą sen. Jest być może jednym z najpotężniejszych władców świata, a
mimo to trawi go lęk. Lęk przed mordercami. Przed porażką na wojnie. Przed ogniem, który
nieustannie żarzy się w duszach jego ludu. Przed starowiercami, przed najbliższymi. Piotr
śmiertelnie się bał karakanów. Katarzyna uśmiechnęła się mimo woli w wysoki futrzany
kołnierz.
Ale najbardziej ze wszystkiego bał się śmierci.
I własnej starości.
A także świadomości, że nie ma komu przekazać swojego imperium.
Pochyliła się ku niemu, próbowała ująć go pod ramię. Wyrwał się i spojrzał jej prosto
w oczy. Z tyłu za nim na tle zimowego nieba rysowała się wieża twierdzy, a sanki sunęły
teraz wolniej po śniegu. Po ulicach chodzili ludzie, wszyscy skuleni i drżący z zimna. Nikt nie
widział, kto siedzi w saniach, mieli swoje zmartwienia.
Oblizała zmarznięte wargi, chciała odpowiedzieć w miarę możliwości.
Ale nie znalazła ani jednego właściwego słowa, niczego, co mogłoby uspokoić
zdesperowanego cara.
- Twój lud... mój lud... pewnego razu zrozumieją, co poświęciłeś dla nich. I co tak
naprawdę oznacza twoja wielkość.
- Wierzysz w to? Widzisz moją wielkość? Przeraziła ją powaga, z jaką to mówił.
- Katarzyno, chciałem cię prosić o radę. Co ja mam robić z tymi, którzy mnie
oszukują, wystawiają mnie na pośmiewisko, nie wypełniają moich rozkazów?
Mówił to łagodnie i tak cicho, że Katarzyna zadrżała, zdjęta nagłym strachem.
Sanie zatrzymały się przy palisadzie. Tej palisadzie, do której przybijano przestępców,
na której sterczały odcięte głowy w komicznych czapach ze śniegu i lodu, gapiąc się pustymi
oczodołami na zimowe miasto.
- Rób, co powinieneś. To ty masz całą władzę. Udało jej się odpowiedzieć czystym,
jasnym głosem i jeszcze przy tym patrzyła mu prosto w oczy.
W pałacu jedzono kolację. Car miał przy sobie panią Balke i, po prawej stronie,
Katarzynę.
Obok niej zaś siedział Will Mons. Dworzanin i ochmistrzyni tworzyli przeciwwagę,
siedząc po obu stronach cesarskiej pary.
Wiele oczu przy stole lśniło pomieszanym z ciekawością respektem.
Carowi humor się nie poprawił, ale uśmiechał się, wznosił toasty, raz po raz wybuchał
salwami głośnego, ordynarnego śmiechu. Katarzyna wypiła sporo wina i postanowiła, że nie
będzie się więcej przejmować złym nastrojem małżonka.
Nagle Piotr uniósł kieliszek, opróżnił go jednym haustem i oznajmił:
- Pora do łóżek! Jestem zmęczony! Która godzina, Katiuszka?
Caryca wyjęła zegarek, który dostała od niego.
- Dopiero dziewiąta, mój drogi.
- Dziewiąta?
Chwycił zegarek i przesunął małą wskazówkę.
- Jest dwunasta! Musimy iść spać, wszyscy! Zrobiło się naprawdę późno!
Zachwiał się lekko. Głos miał ostry, Katarzyna słyszała, że z całych sił stara się
powstrzymać kaszel. Zebrani przy stole spoglądali po sobie, nerwowo zaczęli zbierać
wachlarze i flakoniki perfum, serwetki i przybory do palenia.
Car, nie mówiąc już nic więcej, wyszedł.
Dworzanie jeden po drugim mówili dobranoc.
Katarzyna i Will wciąż siedzieli na swoich miejscach. On nie mówił nic. W końcu
wstał także i ruszył w stronę schodów wiodących do pokojów, którymi dysponował.
Katarzyna opróżniła kolejny kieliszek.
Najpierw nie chciała wierzyć własnym oczom. To było zbyt potworne, zbyt
nierzeczywiste. Miękkie wargi wciąż jeszcze pozostawały różowe, włosy zdawały się
ciemniejsze, niż pamiętała, zaczesane do tyłu. Miał szeroko otwarte oczy, ale pokrywająca je
mętna mgiełka sprawiała, że trudno je było rozpoznać.
Pośrodku wypolerowanego blatu biurka stała głowa.
Starannie ulokowana na tacy, otoczona zielonymi gałązkami.
Katarzyna zasłoniła dłonią usta i krzyknęła głucho.
Zatrzymała się gwałtownie w drzwiach, wiedziała jednak, że w każdej sekundzie car
może się tu pojawić, a wtedy jej życie będzie zależeć od tego, jak się zachowa.
I rzeczywiście, Piotr stanął obok niej, wiedziała, że przygląda się ściętej głowie.
Ściągnąwszy brwi, odwróciła się do niego.
- Jego przestępstwo musiało być straszne.
- Tak. To kłamca i oszust. Takich, jak sama powiedziałaś, trzeba traktować z całą
surowością.
- A co z ochmistrzynią mego dworu, panią Balke?
- Etap na Syberię wyrusza jutro.
Katarzyna skinęła głową. Wiedziała, co to transport więźniów. Etapami wędrują
złodzieje i fałszerze, dziewki uliczne i gwałciciele, którzy przez resztę życia będą żałować
swoich postępków jako niewolnicy cara w kopalniach na Północy.
Spokojnie podeszła do biurka. Unikała zbyt uważnego oglądania ściętej głowy, wzięła
natomiast tabakierkę i fajkę, które leżały obok.
- Pozwól, że nabiję ci fajkę tym nowym tytoniem, kochany. Potrzebujesz trochę
odpoczynku.
Potwierdził skinieniem.
Serce Katarzyny tłukło się w piersi jak szalone, każde uderzenie sprawiało jej ból.
Mimo szoku odczuwała dla Piotra współczucie. Podała mu fajkę, sama przedtem
zaciągnąwszy się kilkakrotnie. Jego oczy błyszczały spoza zasłony dymu. Słyszała, jak Will
złorzeczył carowi ze swojego więzienia, że wołał i krzyczał, i przepowiadał carowi rychłą
śmierć.
Przeczuwała teraz, że ścięty dworzanin miał rację. Postać cara zdawała się rozpadać,
rozpływać w powietrzu. Był blady, skórę miał szarą, a kiedy odkładał fajkę, ręce mu drżały.
Piasek sypał mu się w oczy, bo wciąż jeszcze znajdował się tak głęboko pod twierdzą,
że mróz nie zdążył związać gruntu. Kopał nadal, wiedział, że zostało mu jeszcze parę łokci.
Za każdym ruchem łopaty ziemia wydawała się twardsza, wilgoć przemieniła się w lód, a
wszystko razem niemal w skałę. Karl Martin używał dłuta, ale nie odważył się wbijać go
młotkiem. Dźwięk mógł być słyszany i na zewnątrz, i w pomieszczeniach znajdujących się
nad jego korytarzem.
Wysyłał piasek z tunelu w workach, wynoszono je od dawna, jeden za drugim.
Powolna, wieczna praca, wiele razy zdawało mu się, że nigdy nie będzie temu końca.
No i właśnie teraz...
Był tak blisko celu, czuł, że soki zaczynają żywiej krążyć w jego ciele, jakaś nowa
desperacka siła przenikała wszystkie mięśnie. Już go nie bolały. Były twarde i sprężyste,
słuchały nawet najsurowszych rozkazów, żeby raz jeszcze się podnieść, zdobyć się na jeszcze
jeden wysiłek.
Zaledwie parę dni i...
Aloe mówiła, że to Boże Narodzenie. Ze może uda się jej znowu go odwiedzić koło
Nowego Roku, a jak nie, to w świątecznym okresie zaraz po nim.
Nie wiedział, ile dni minęło, nie dostrzegał różnicy między dniem a nocą. Tylko słaby
blask żarzącego się węgla oddzielał dla Karla Martina czas pracy od czasu snu. Jedzenie
dostawał nieregularnie, w ostatnich czasach Leon nie pokazywał się wcale i więzień miał już
tylko czarny suchy chleb i trochę cebuli. Ale nie cierpiał z tego powodu.
Kopał jak szalony, był niczym szczur uciekający przed pożarem.
Chwycił prymitywny nóż, leżał na plecach w wąskim korytarzu i dziobał ziemię
ponad sobą. Już się nie bał, że wszystko się na niego zawali.
Nóż odcinał plastry zamarzniętego piasku.
Nagle Karl Martin przewrócił się na bok, oczy piekące od drażniącego piasku zostały
teraz oślepione przez światło, które bez żadnego ostrzeżenia spłynęło na jego twarz z białego,
zimowego słońca.
Przerażony skulił się, zasłaniając rękami otwór.
Czy nikt go nie widział?
Gdzie się teraz znajduje?
W końcu udało mu się usłyszeć bicie własnego serca, a na twarz spłynęła strużka
lodowato zimnej wody. Znajdował się w pobliżu rzeki.
Starał się opanować, rękami wciąż zamykał otwór nad sobą.
Musiał trafić na ziemię wolną od śniegu. A może to śnieg filtrował światło i dlatego
jest ono takie ostre?
Ostrożnie odsunął ręce. Wsunął jeden palec do wąskiej szczeliny.
Mróz panował kąśliwy, ale Karl Martin raczej się tego domyślał, niż wyczuwał
stwardniałymi palcami.
Zebrał trochę białego śniegu i włożył do ust.
Czysta, świeża woda, już dawno takiej nie próbował. Nie był przygotowany na
rozkoszowanie się nią, dygotał z zachwytu. Zebrał jeszcze więcej śniegu, jadł go i mył sobie
twarz, czuł prąd powietrza wpływającego przez otwór.
Szalony śmiech rozsadzał mu pierś, triumf taki, że bał się, iż tego nie zniesie.
Wydostał się z więzienia! Jest wolny!
Jeszcze przysypany śniegiem, ale przecież wolny!
Blady mężczyzna wycofał się wolno w głąb swojego korytarza, do lochu, w którym
mieszkał tak długo, że nie był w stanie policzyć dni.
Teraz trzeba już tylko siedzieć i czekać na wiadomość od Aloe, odpoczywać i myśleć
o tym, co go czeka.
Karl Martin świętował zwycięstwo, zabił szczura i piekł go wolno nad ogniem w
pojemniku.
ROZDZIAŁ XIV
Spotkamy się tam, przy wschodniej bramie wytwórni karabinów, jak tylko zmrok
zapadnie. Tam, w Lachti, stoi wynajęty przeze mnie statek. Kapitan dostał tyle złota, że
możemy czuć się bezpieczni, tak mi się zdaje. Leon, tylko nie zapomnij o niczym! Pamiętaj,
powtórz mu, że musi czekać na zapalenie ognia! Pamiętaj powiedzieć mu, że...
- Tak, tak, proszę pani, wiem, co mam powiedzieć. Już mi to Wasza Wysokość
mówiła ze dwa albo trzy razy. Pamiętam wszystko bardzo dobrze. Najważniejsze jest ognisko
i statek.
- I powiedz mu, że go kocham...
- To już Wasza Wysokość sama będzie mu mogła powiedzieć, jeżeli Bóg jest po
naszej stronie.
- Bóg jest po naszej stronie - rzekła z uporem. Ale kiedy wychodziła z gospody, gdzie
w zimowe wieczory zaglądali żołnierze i młodzi parobcy, by się ogrzać i może pociągnąć łyk
czegoś mocniejszego, nogi się pod nią uginały.
Leon z pewnością przekaże wiadomości. Ona sama miała inne zadanie.
Musi odwiedzić Nadjanę, przygotować ją na to, co się ma stać.
W głębi duszy bardzo się bała tego spotkania przybranej matki z synem. Bała się, że
on nie będzie chciał zostawić starej. Że najpiękniejsza cecha charakteru Karla może wszystko
zniszczyć. Ale nie było drogi odwrotu.
Wiedziała, że on by w żadnym razie nie wyjechał bez słowa pożegnania z Nadjana. To
była zresztą część umowy i Aloe zdawała sobie sprawę, że jej przyszłe szczęście zależy od
tego, czy ci dwoje rozstaną się w przyjaźni. Nie miała jednak odwagi pytać za wiele, ledwie
wspominała Nadjanę w rozmowach z przyjaciółkami, które nadal odwiedzały tamten pałac.
Podobno Nadjana słowa nie zamienia z nikim, z wyjątkiem tych dwóch starszych
panien, które się nią opiekują. Nigdy też nie opuszcza domu, czasami tylko jeździ do cerkwi.
To dziwiło Aloe, ale Karl, kiedy mu o tym powiedziała, roześmiał się.
- A zatem odmieniła się na stare lata. No cóż, Nadjana to Nadjana.
Może więc dzisiaj, z okazji noworocznego nabożeństwa, mały powozik przyjedzie pod
świątynię.
Aloe wszystko dokładnie zaplanowała. Wiadomości zostaną przekazane Nadjanie, a
ona z pewnością nie odmówi pomocy w najważniejszej sprawie, czyli w zdobyciu zaufanych,
dyskretnych ludzi.
Leżał z twarzą wtuloną w śnieg, w oddali majaczył mu przeciwległy brzeg rzeki.
Niebieskawe wieczorne światło powoli dogasało, Karl mrugał, żeby lepiej widzieć. Nad wodą
niosły się głosy ludzi. Był okres postu, w nowej rachubie czasu miesiąc nazywa się styczeń.
Mróz nie był tak srogi, jak można się spodziewać o tej porze, mimo to zwłaszcza teraz,
wieczorem, kąsał policzki. Skóra na twarzy Karla Martina zrobiła się sucha i szorstka,
odporna na działanie wiecznie się osypującego piasku. Do zimna jednak nie był
przyzwyczajony, a poza tym miał na sobie tylko połataną koszulę, jakiś stary kaftan i za
ciasną kurtkę Leona. Ale i tak najgorzej było z obuwiem. Leon zdołał jedynie przemycić wa-
lonki ze sfilcowanej wełny nasyconej tłuszczem. Takie walonki nadają się do biegania po
suchym
Starej kobiecie przecież i tak już niewiele zostało. Jest bardzo osłabiona i musiała w
więzieniu potwornie cierpieć. Aloe starała się dowiedzieć czegoś więcej o tej niezwykłej
więźniarce, która teraz odpoczywała w przepychu śniegu, są lekkie i wygodne. Ale gdyby
zamokły, to człowiek chodzi ze skorupami lodu na stopach.
To nic, Aloe z pewnością zdobyła porządne buty. Ona najwidoczniej miała zamiar
wyładować wszelkim dobrem cały statek.
Nie zapytała nawet, dokąd popłyną. Zresztą on też nie wiedział, tak daleko w
przyszłość jeszcze nie wybiegał. Jeśli przeżyję więzienie, myślał. Jeśli piasek mnie nie zadusi.
Jeśli ucieczka nie zostanie odkryta i jeśli wszystko pójdzie po naszej myśli. Jeśli, jeśli, jeśli...
Także i teraz nie chciał myśleć o przyszłości.
W tych dramatycznych chwilach było aż nadto ważnych spraw, na których powinien
się koncentrować.
Na drugim brzegu ktoś uniósł pochodnię i podpalił stos mokrego, dymiącego drewna.
Nawet w ciemnościach było widać dym, mdłe płomyki dawały akurat tyle światła, by
rozjaśnić gęsty, siwy obłok na tle coraz większych ciemności. Między nim a ogniem
znajdowała się czarna woda. Przy obu brzegach rzeki zalegał lód.
Widać go było wyraźnie.
Karl Martin natężył mięśnie. Przycisnął ramiona do cienkiej warstwy zamarzniętej
ziemi i śniegu, po czym wyskoczył ze swego ukrycia w ciemność niczym rodzące się dziecko.
Pospiesznie rozejrzał się wokół, skulił się i pełzł przed siebie na czworakach, natężając uszy
aż do bólu, czy czegoś nie usłyszy.
Ale nigdzie niczego nie było ani widać, ani słychać.
Żadnych ostrzegawczych nawoływań strażników z twierdzy.
Żadnych warczących psów.
Podniósł się, skulony biegł brzegiem rzeki, szron chrzęścił pod walonkami.
Kilkaset kroków w górę, mówił Leon.
Do zagajnika.
Tam powinna być chata.
Tam ma czekać.
Jak okiem sięgnąć Newa pokryta była krą.
Zanim noc się skończy, powinien ukazać się statek.
Karl Martin ma mu towarzyszyć, iść wzdłuż brzegu. Otrzyma znak, kiedy będą gotowi
zabrać go na pokład.
Kiedy ostry dźwięk wojskowego rogu nieoczekiwanie przeszył powietrze, Karl Martin
rzucił się pod jakieś krzaki.
Aż do tej pory nie zwrócił uwagi na krzyki i nawoływania po tamtej stronie rzeki.
Teraz ogień strzelał wysoko w górę, a głośne przekleństwa niosły się nad wodą.
Żołnierze byli wściekli.
Strażnicy fortu ostrzegali siły porządkowe.
Karl Martin uśmiechnął się. Jak dotychczas wszystko idzie zgodnie z planem Aloe.
Dzisiejszej nocy nikt nie będzie szczególnie uważnie śledził, co się dzieje nieco dalej nad
Newą.
Silniejszy podmuch wiatru przyniósł ze sobą odgłosy końskich kopyt na skrzypiącym
śniegu i szczęk dobywanych szabel.
Ostatni kawałek drogi do chaty pokonał pełznąc, gdy tylko się trochę podnosił, kręciło
mu się w głowie, jakby miał zemdleć. W końcu jednak leżał na grubej drewnianej podłodze,
dysząc niczym wyrzucony na brzeg wieloryb, ale radość śpiewała mu w piersiach.
Udało się! Dokonał tego!
Przeklęty despota nie zdołał go pokonać!
Wciąż jeszcze Karl Martin bawił się myślą o ostatecznym porachunku, jeszcze
wywoływał w wyobraźni wizje krwawiącego cara, to dodawało mu odwagi i wytrwałości.
Aloe jednak była warta czegoś innego.
Wiedział o tym, dla niej musiał poświęcić tego rodzaju pragnienia.
Nie wolno mu nawet myśleć o tym, bo ona dla spełnienia swego marzenia poświęciła
wszystko.
Pomieszczenie było niewielkie i bardzo wąskie, a sufit tak niski, że dorosły człowiek
nie mógł się tu wyprostować. Karl Martin pochylił się i wszedł do środka. Zapach zdradzał jej
obecność.
- Mama... Nadja, Nadja, na Boga, nareszcie jesteś! Dwie świece oświetlały jej twarz.
Zaszokowany Karl
Martin po raz pierwszy w dorosłym życiu zobaczył jej nieregularne rysy.
- Nadjana...
Wyciągał ręce, słowa mu się plątały, doskoczył do niej. Bez maski zdawała się taka
obca, ale kiedy wezwała go cichutko, padł na kolana i oplótł ją ramionami.
- Mama Nadja...
- Mój kochany chłopiec...
Czuł, że gładzi go po barkach, jej palce dotykały twardych mięśni.
- Czy ty naprawdę z nami jedziesz?
Starsza pani skinęła głową.
- Tak. Nareszcie. Wracam do domu.
Coś jakby uraza w jej głosie sprawiło, że stał się czujny.
- Do domu? Ale... To samo mówiłaś, kiedy płynęliśmy do Petersburga...
- Wtedy... nie wszystko wiedziałam.
Poczuł się nieswojo. Czyżby to ten płynący od niej cytrynowy zapach go oszałamiał,
przyprawiał o mdłości? Wszystko się w nim burzyło, wiedział jednak, że nie może nic
powiedzieć.
Nadjana chce wrócić do domu.
Jest chora, ale ma się dużo lepiej, niż kiedy widział ją po raz ostatni. Niepojęte,
wiedział przecież, przez co musiała przejść.
W wąskim korytarzu, który tutaj, pod pokładem, oddzielał kajutę od ładowni, rozległy
się kroki Aloe.
- Zaraz ruszamy po ładunek. O Boże, spraw, żeby wszystko się udało...
Nadjana bez słowa skinęła głową i siedząc z pozoru bardzo spokojnie, zaczęła układać
jakieś papiery.
- Teraz musimy być bardzo cicho. Ale potem będzie dość czasu na gadanie, Karl...
Aloe przytuliła się do niego. Od chwili, gdy w nocy został wciągnięty na pokład,
udało mu się zaledwie kilka razy pocałować ją przelotnie w policzek. Wokół pełno było
marynarzy, a kapitan o ponurej twarzy prawie natychmiast sprowadził Karla do
pomieszczenia dla załogi, gdzie dał mu nowe ubranie. Karl otrzymał też absolutny zakaz
ruszania się z miejsca, dopóki cały towar nie zostanie załadowany.
- Co powieziemy?
- Futra. I garbowane skóry. Futra z ubiegłorocznych łowów, kobiety z Lachti nie
miały dotąd czasu, żeby je przygotować. Pracowały zamiast mężczyzn, którzy poszli na
wojnę. Ale teraz karabinów jest pod dostatkiem. Myśliwi z połowy cesarstwa składali swoje
towary w tutejszych magazynach.
Karl Martin chętnie dowiedziałby się czegoś więcej na ten temat, usłyszeli jednak, że
statek zaskrzypiał i rusza. Docierały też do nich jakieś dalekie głosy, a poza tym krzyki
załogi, uderzenia lin i łopot żagli. Po obu burtach kuter miał otwory dla wioseł, ale tych
używano rzadko. Była to niewielka jednostka, jedna z pierwszych tego typu wykonana przez
szkutników z Petersburga. Karl Martin uważał, że stateczek jest niestabilny i że trudno nim
manewrować, nawet przy bardzo słabym prądzie rzecznym. Także w samym wnętrzu i na
poziomie wody, gdzie się teraz znajdowali, czuło się uderzenia wiatru.
Ale miał inne zmartwienia.
A poza tym nie wszystko naraz.
Czuł delikatny oddech Aloe na karku.
Przymknął oczy i myślał, co by teraz robili, gdyby nie Nadjana...
Starsza pani kiwała się wolno w tył i w przód, wpatrując się w płomień świecy. Karl
Martin siedział i studiował uważnie jej twarz. Widział, że jest pokryta grubą warstwą szminki.
Ale zdumiewająco ładna. Fałdy skóry okalające oczy i usta były dokładnie takie same jak u
innych starych kobiet, tyle tylko że u Nadjany sprawiały wrażenie jedwabiście miękkich.
Oczy miała żywe, jedno co prawda na wpół ukryte, ale to pewnie dlatego, że skóra w okolicy
brwi została uszkodzona. Szukał blizn i zgrubień, które, jak sobie zawsze wyobrażał, przez
tyle lat ukrywała pod maseczką.
Ty próżna stara kokietko, pomyślał z uśmiechem.
Pamiętał z dzieciństwa, że Nadjana była bardzo piękna. Mimo wszystko musiał
przyznać, że teraz, w tej pełnej napięcia chwili, najpiękniejszą kobietą w tym mrocznym
pomieszczeniu pod pokładem jest Aloe.
Słychać było tupot stóp, pojękiwania ludzi noszących ciężkie skrzynie wypełnione
futrami.
Kapitan wydawał krótkie rozkazy, marynarze odpowiadali z szacunkiem. Pracowali
szybko i wkrótce na statku zaległa cisza. Wtedy pasażerowie zauważyli, że nadal coś stuka, a
kiedy dudniące kroki umilkły, dotarło do nich bębnienie gradu o drewniany pokład.
Nie mieli odwagi nic zrobić, dopóki w drzwiach nie ukazał się kapitan.
- Zanosi się na straszną niepogodę. Chyba dzisiejszej nocy nie wypłyniemy.
Nadjana podniosła się z miejsca. Jej mały czepeczek dotykał sufitu.
- Ależ kapitanie, to oczywiste, że wypłyniemy. Nie możemy czekać, wie pan
przecież. I co, boi się pan burzy, chociaż znajdujemy się jeszcze na rzece?
- Pani pewnie nie widziała Newy podczas sztormu. W przeciwnym razie nie
mówiłaby pani takich rzeczy. Jak powiadam, nie możemy wyruszyć, dopóki nie będziemy
więcej wiedzieli na temat wiatru. Teraz pada grad, proszę pani. Kulki lodu wielkości gołębich
jaj!
- Jaja gołębie tak samo duże jak kawałki złota, które panu dałam, kapitanie?
To chłodny głos Aloe. Zasłoniła twarz woalką, gdy tylko kapitan zapukał do drzwi.
Spojrzał na nią z ukosa.
- Nie wiem, kim jesteś, pani, i nawet się nie domyślam, dokąd zmierzasz. Ale jedno
jest pewne: żadne z nas nie jest na tyle silne, by lekceważyć bóstwa, które dzisiejszej nocy
szaleją na rzece.
Aloe milczała.
Nadjana natomiast powiedziała cicho:
- Gra toczy się o życie, kapitanie. Jeśli tutaj zostaniemy... ryzykujemy więcej, niż
wypływając podczas sztormu. Proszę powiedzieć swoim ludziom, że podwoimy stawkę, jeśli
się zgodzą. To samo zresztą odnosi się do pana. Ale wybór należy do was. Jeśli sytuacja jest
taka groźna, jak pan mówi, to...
Kapitan wyszedł, mamrocząc coś pod nosem. Siwa broda świadczyła, że to człowiek,
któremu nie imponują nowe europejskie ideały. Nosił swoją piękną brodę mimo podatków i
kar, jakie władca nakładał na poddanych nie respektujących wymagań nowych czasów.
W chwilę potem rozległy się pierwsze rozkazy.
Statek niepewnie zaczynał się oddalać od brzegu.
Nadjana odetchnęła z ulgą.
Ale gdy w kilka minut później jakiś potworny poryw wiatru zatrząsł kutrem, jakby
chciał go zmiażdżyć, Aloe przywarła do Karla Martina
Ośmiu ludzi na koniach obserwowało walkę kutra z żywiołem. Mimo okropnej
pogody nie marzli, mieli bowiem na sobie ubrania z nasycanych olejem skór oraz obszerne
peleryny podbite futrem, które okrywały i jeźdźca, i konia.
- Statek zaraz zatonie - powiedział najwyższy. - Do diabła, wszyscy się potopią
niczym szczury!
- Nic nie możemy zrobić - odparł książę, pykając fajkę. Tytoń dawno już zamókł, on
jednak nie przestawał ssać i czuł w ustach gorzki smak tytoniowego soku.
- Na wszystkie morskie demony! Zginą, stracą życie, wszyscy co do jednego! Coś
trzeba robić, Mienszikow!
- Na górę! Musimy się wydostać na górę! Musimy... Ratunku! Nie pozwól, żebym się
tu utopiła...
- Nie utopisz się, Aloe. Chodź, stań przy mnie. Karl mocno trzymał Nadjanę, a
przerażona Aloe chwyciła się jego drugiego ramienia. Objął ją i teraz popychał obie kobiety
przed sobą, prowadził je po wąskich schodach ku otworowi. Potężne fale raz po raz zalewały
stateczek, który teraz położył się na burcie i kapitan nie miał już nad nim kontroli. Dawno
zwinięto żagle, wiosła bezwładnie zwisały w powietrzu, a marynarze trzymali się kurczowo
lin i relingu.
Do lądu nie było daleko, ale rzeka dosłownie kipiała, straszny wiatr ciskał statkiem o
masy kry z połamanego lodu, a na wszystko nieustannie leciał z wielką siłą grad.
- Chodźcie! Jeszcze parę kroków i będziemy na górze! Aloe potykała się o własną
suknię, coraz cięższą od wchłoniętej wody.
Nadjana energicznym ruchem zerwała z siebie szeroką wełnianą spódnicę, Karl Martin
był pewien, że pomyślała przy tym: Jeśli się znajdę w wodzie, wełna błyskawicznie nasiąknie
i pociągnie mnie na dno.
Stała po prostu w obszernych halkach, ciało od pasa w górę otulała ciepłym szalem.
Pomógł jej wejść na górę, czuł teraz, jaka jest drobna i wychudzona.
To się dobrze nie skończy, przemknęło mu przez głowę. Co ja zrobiłem? Jestem
odpowiedzialny za te dwie kobiety, mogłyby teraz siedzieć każda w swoim przytulnym
saloniku, gdyby nie ja...
Potężny podmuch wiatru wywiał mu te myśli z głowy.
Na zewnątrz sytuacja była o wiele gorsza, niż się spodziewał.
Widział, że marynarze jeden po drugim rzucają się do wody, przerażeni, iż statek w
każdej chwili może zniknąć w potwornych, buro-czarnych odmętach. Białe krawędzie lodu
zdawały się być tak niedaleko, ale Karl Martin widział, jak pierwszy z marynarzy, który
dopłynął do lodu, zniknął w kipieli. Jego ręce po prostu się zsunęły, woda go wessała i było
po wszystkim.
Aloe wydawała z siebie jakieś piskliwe okrzyki.
Nadjana nie mówiła nic, stała tylko rozdygotana, jedną ręką przytrzymywała szal, w
drugiej ściskała skórzaną torbę.
Nie miał odwagi puścić żadnej z nich, pokład był bardzo śliski od wody i lodu. Wiatr
ciskał im w twarze strugi wody przemieszanej z gradem, Karl Martin próbował zawołać
kapitana.
Ale w odpowiedzi słyszał tylko wycie wichru.
Statek skrzypiał rozpaczliwie, słychać było odgłos łamanego drewna.
Ostatnie, co zobaczył, to sylwetka kapitana, który jak oszalały z przerażenia
rozpaczliwie trzymał się masztu, kiedy statek został gwałtownie odwrócony.
Masy wody zalały Karla i pociągnęły w swoje lodowate objęcia. On jednak nie
wypuścił z ręki miękkiego materiału, drugą ręką machał w powietrzu. Miał nadzieję, że zdoła
się utrzymać na powierzchni. Zobaczył przy sobie jasny płaszcz Aloe, chwycił go mocno. Na
moment uświadomił sobie, że nie widzi Nadjany ani nie czuje jej ciała przy sobie.
Chciał ją zawołać, ale woda zalała mu usta.
Aloe była jak martwa, bezwładne ciało mogło wciągnąć go w głąb. Zagryzał mocno
zęby, walczył, wykorzystywał wszystkie siły, jakie jeszcze w sobie miał. Płynął. Nagle
zauważył, że biała krawędź lodu jest tuż-tuż. Prąd chciał go wepchnąć pod nią, ale on wciąż
był w stanie walczyć.
Wtedy zobaczył, że na lodzie stoją ludzie z końmi i długimi linami. Jeden z
ratowników, owiązany liną w pasie, rzucił się do wody, płynął w kierunku marynarza
szamoczącego się nieco dalej. Inny posuwał się w stronę Karla, trzymającego nad głową Aloe
na wpół zanurzoną w wodzie. Mężczyzna chwycił jej długie włosy, Karl poczuł ukłucie w
sercu, widząc, jak tamten ciągnie ją za warkocze. Ona jednak była jak martwa i niczego już
nie odczuwała, kiedy wlekli ją po lodzie na bezpieczny brzeg.
Wielka dłoń ratownika zacisnęła się na ręce Karla. Obcy był bardzo silny, ale akurat w
momencie, kiedy Karl napiął wszystkie mięśnie i przypuszczał, że za moment znajdzie się na
twardym lodzie, ratownik stracił równowagę i wpadł do wody.
Teraz obaj znajdowali się w kipieli, ale po chwili, kaszląc i prychając, wypłynęli na
powierzchnię. Karl przestraszył się, że został wciągnięty pod lód, ale to włosy spadły mu na
oczy i oślepiały. Odgarnął je i zobaczył swego ratownika z bliska.
Gapił się w twarz tamtego, wiedział, że go zna, ale nie chciał wierzyć w to, co widział.
Może mimo wszystko już nie żyje i trafił do piekła?
Ale jednak spoza szumu rzeki i wycia wiatru słyszał wojskowe rozkazy. Zostali
uratowani przez niewielki oddział gwardii cesarskiej.
A on, jako ostatni z rozbitków, tkwił nadal w lodowatej wodzie i trzymał się kurczowo
ręki jedynowładcy Rosji.
W rozgorączkowanym mózgu, pośród majaczeń wciąż tłukła się jedna przytomna
myśl: miałem szansę, ale jej nie wykorzystałem. Stchórzyłem. Miałem szansę.
- Nie wykorzystałem jej. Tchórz. Tchórz. Tchórz.
Wiedział, że bredził w malignie, że wzywał imienia Aloe i Nadjany. Zatroskane
twarze wokół mówiły mu, że jest poważnie chory.
- Zapalenie płuc - szeptała jakaś ruska baba.
- Kocham cię - szeptała Aloe. Czy są bezpieczni?
Nadal znajdują się w Petersburgu?
Nie był w stanie uczynić nic poza przełykaniem letnich napojów, które ktoś mu
podawał, gdy tylko się poruszył albo zakaszlał.
- On niedługo umrze - szeptano po kątach chłopskich chałup.
- Co się teraz z nami stanie? - pytali niespokojnie ubrani w mundury panowie.
- Bądź łaskaw dla jego duszy - powtarzały setki dzwonów w cerkwiach całego miasta.
Biedny człowiek, myślała Katarzyna, poprawiając posłanie chorego małżonka na noc.
Woda, mróz, wysiłek, to go nareszcie zmogło. Za późno było wtedy myśleć o przestrogach.
Zresztą i tak nikt by temu nie zdołał zapobiec, to w gruncie rzeczy typowe dla niego, rozmy-
ślała caryca o przepełnionych bólem oczach.
Był kimś wyjątkowym, aż do ostatka. Niewolnik, taki sam jak ci, których był
właścicielem.
Niepospolity robotnik, który wykonał znacznie więcej pracy w swoim cesarstwie niż
jego najzręczniejsi poddani.
Mienszikow opowiedział Katarzynie dokładnie, co się stało.
O tym, jak car przeklinał i był w okropnym humorze. Jak próbowano go jakoś
rozerwać. Jak kusili go wódką i ciepłym łożem. Ale on lekceważył wszystko i wszystkich, a
kiedy zerwała się wichura, dał rozkaz wyjazdu. Chciał obejrzeć nowe modele muszkietów z
wymyślnymi niemieckimi zamkami.
Niedaleko Lachti zobaczyli statek. Kiedy zaczął tonąć, car jako pierwszy rzucił się do
lodowatej wody i zaczął wyciągać ludzi na brzeg. Na pokładzie znajdowały się jeszcze dwie
kobiety. Przypuszczalnie nierządnice sprowadzone przez marynarzy, a może krewne kapitana.
Nieważne, one też zostały wyciągnięte na ląd. Czternaście osób z osiemnastu przeżyło.
Był bohaterem, do ostatka.
Katarzyna pochyliła się, ucałowała wąskie wargi, które teraz były sinoblade,
pozbawione życia. Potem okryła go białą kołdrą, przeżegnała się i nie gasiła świec. Usiadła w
wygodnym fotelu, gotowa się zerwać na każde skinienie. Jedyne, co widziała, to lekkie
drżenie powiek, ale to lepsze niż krzyki bólu, jakie rozlegały się w pałacu przez całą ostatnią
dobę.
- Żegnaj, mój kochany, i ruszaj natychmiast! Nie wolno ci dłużej kusić losu, Karl
Martin.
- Ty też powinnaś z nami jechać! Powinnaś... chciałaś przecież do domu, Nadjana...
- Wybacz starej, ogłupiałej babie... ja przecież jestem w domu, mój chłopcze, jestem
w domu... popatrz, oto idzie Ilja z gorącą herbatą. Patrz, jakie oni mają wspaniałe samowary!
- Nadjana... Nie mogę cię tak zostawić!
- Oczywiście, że możesz! Wiesz, że musisz wracać do domu!
Dręczyło go to, nie mógł się pozbyć dawnego strachu, ale i dawnych pragnień. Nawet
łagodne oczy Nadjany nie mogły uspokoić Karla Martina. Nie były w stanie go wyzwolić.
- Obiecujesz mi, prawda? Obiecujesz mi, że wrócisz do swojej matki, do kochanej
Maryjki... i przekażesz jej pozdrowienia ode mnie? Och, co by to była za radość móc ją
znowu zobaczyć! Już sobie to wyobrażam, Karl Martin, potrafię sobie wyobrazić, że jestem
tam z tobą.
- Będziesz ze mną, zawsze...
- Tylko dobrze się ubierz! I postaraj się o lepszy statek niż poprzednio.
W kącikach oczu Nadjany dostrzegał dawny, znajomy błysk. Ale łez w nich nie było.
Karl Martin natomiast poczuł ciepłe strużki na policzkach, lecz to bez znaczenia.
- Tak, obiecuję ci...
- No to już idź! I dbaj o Aloe. Ona jest bardzo dzielna.- to dobra kobieta, odpowiednia
dla ciebie, ty szaleńcze!
Karl Martin ucałował ją i na chwilkę mocno przytulił. Potem otarł twarz, podziękował
starej kobiecie, która pielęgnowała również jego, podziękował też jej synom, że kupili na
targu wszystko, czego potrzebował.
Nadjana zamknęła oczy.
- Będziemy się nią zajmować i damy na mszę za spokój jej duszy. Nie martw się o
matkę, ona miała bardzo dobrego syna.
Stara gospodyni żegnała go z wielką życzliwością.
Stojąc w progu Karl Martin poczuł się tak, jakby wyrywano mu serce. Nadjana już
wyglądała jak martwa, cicha i spokojna w prostym łożu pod ikonami.
- Mama Nadja - wyszeptał po raz ostatni.
Ona nagle znowu otworzyła oczy, ożywiona i przytomna.
- Nie, mój synu. Musisz wrócić do Marji. To jej dzieckiem jesteś. Ale pozdrów ją ode
mnie bardzo serdecznie i podziękuj... za pożyczenie. I... wystrzegajcie się ludzi cara...
Mienszikow ma pewnie teraz co innego na głowie...
Nie był w stanie jej odpowiedzieć.
Nadjana znowu zamknęła oczy i chyba nie oczekiwała żadnej odpowiedzi.
Aloe pociągnęła go za ramię.
- Chodź... musimy biec. Sanie czekają.
Kiedy wyszli na dwór w ten wczesny zimowy poranek, usłyszeli głosy setek
dzwonów. Słońce miało się wkrótce ukazać nad horyzontem i ogrzać pokryty szronem krajo-
braz. Karl Martin przystanął, nasłuchiwał płynącego ze wszystkich cerkwi miasta śpiewu
dzwonów.
- Car umarł...
Aloe popatrzyła na niego przestraszona.
- Skąd...
- Wiem. Wiedziałem już przedtem. On był umierający. Gorączkowe majaczenia,
pomyślała. Chwyciła go jednak mocno za ramię.
- Chodź! Nie zapominaj, że nadal jesteśmy uciekinierami! Mój ojciec...
- On się chyba już teraz nie przejmuje ani tobą, ani mną... ma inne sprawy. Posłuchaj,
ludzie wiwatują!
- Nie... oni płaczą... na ulicach.
- Skąd! Wiwatują, posłuchaj, oni się cieszą!
- Opłakują śmierć cara, Karlu.
Młody człowiek wyrwał się trzymającej go kobiecie i zaczął biec w stronę miasta.
Przeraziła się, że całkiem oszalał, gorączkowo rozglądała się za saniami, dwaj ludzie, którzy
mieli ich stąd zabrać, stali spokojnie i palili fajki.
Aloe pobiegła za Martinem.
Zasłaniał twarz rękami, drżał na całym ciele.
W pierwszej chwili pomyślała, że może opłakuje cara, ale wiedziała przecież, że to
niemożliwe.
- Nadjanie będzie tutaj dobrze, Karl Martin... Potrząsnął głową.
- Za późno, za późno... teraz na wszystko już za późno. Nie rozumiała, co ma na
myśli, ciągnęła go za sobą, bo ledwo trzymał się na nogach.
- Musimy jechać, mój kochany... zanim ktoś nas odkryje!
Powlókł się za nią bez słowa.
- Statek czeka, Karl... za kilka dni będziemy u norweskich wybrzeży!
Podniósł głowę i patrzył w dal, jakby chciał na horyzoncie znaleźć jakieś oparcie dla
wzroku.
Ale horyzont był pusty i szary jak oczy Nadjany.