Iluzje
Paul Eijkemans
Czy kiedykolwiek słyszałeś o polu zaburzonej rzeczywistości, jakie roztaczał wokół siebie nieżyjący
już Steve Jobs? Zgodnie ze słowami pracowników firmy Apple z jego stałego otoczenia, trudno było
nie odczuwać tego wpływu. Mówili, że wchodzili do gabinetu Jobsa ze sprecyzowanymi pomysłami
na określony temat i niezachwianą postawą obrony swego stanowiska, aby zaledwie dziesięć minut
później wyjść stamtąd z zupełnie odmiennym zdaniem. Również wielu szamanów utrzymuje wokół
siebie takie pole, zazwyczaj po to, zachować iluzoryczny obraz samych siebie, aby manipulować
rzeczywistością na swoją korzyść. Nie łatwo nie nabrać się na to. Przez dłuższy czas i mnie to
dotyczyło. Pozwól, że podzielę się z tobą szczegółami tej historii, byś dzięki temu mógł rozpoznać i
strzec się takich ludzi.
„Kupił mnie” w chwili poznania go, czyli około dwanaście lat wstecz, od kiedy piszę te słowa. Z jednej
strony przyciągały mnie niemal hipnotyczne energie z jego muzyki, z drugiej zaś jego dominującego
charakteru, którym posługiwał się podczas panowania nad przestrzeniami. Jest to cecha typowa dla
Szuarów cecha charakteru, ponieważ gra w „kto dominuje kogo”, a także bój o to stanowią
nieodłączną część kultury szuarskiej. Moja pierwsza ceremonia z nim i jego medycyną roślinną,
Natem, odbyła się w tipi na przedmieściach Amsterdamu, w czasie której medycyna otworzyła
zupełnie nową przestrzeń w moim wnętrzu. Później, po roku uczestnictwa w jego ceremoniach w
Europie, postanowiłem pojechać do Ekwadoru , żeby dowiedzieć się więcej o tej roślinie. Po trzech
miesiącach pobytu, zdecydowałem się wpierać go w pracy, a decyzja ta głównie opierała się na
towarzyszących mi w czasie trzymiesięcznego pobytu wizjach, kiedy to medycyna ukazywała mi w jaki
sposób stworzenie pomostu łączącego kultury szuarską i europejską będzie korzystne pod względem
przedstawienia tej rośliny oraz związanych z nią metod uzdrawiania większej liczbie ludzi. Jako że
Szuar, o którym mówię, już wcześniej kilkakrotnie był w Europie, była to mniej więcej kontynuacja
tego, co inni robili dla niego przede mną, aczkolwiek w znacznie szerszym zakresie.
Podczas jego pobytu w Europie, w poszczególnych krajach, organizowałem uczestników ceremonii
pod jego przewodnictwem i asystowałem mu. Przez lata pomagałem w tych ceremoniach wynosząc z
przestrzeni ceremonialnej niezliczone miski z wymiocinami uczestników. Sporadycznie część
odpowiedzialności za te podróże dzieliłem z innym asystentem, który także go popierał. Kiedy zaś
przebywał w swym rodzimym kraju, w Ekwadorze, zbierałem i opiekowałem się uczestnikami
prowadzonego przez niego w lesie deszczowym rytuału Natemamu. Wszystko to samo w sobie
odpowiadało mi, jako że miałem okazję dużo nas sobą pracować, a jednocześnie służba innym
dostarczała mi wiele nowych narzędzi . Ponadto miałem możliwość bliskiej obserwacji i integracji z
kulturą szuarską, tak odmienną od naszej. I tak trwało to przez kilka lat.
Po raz pierwszy zacząłem zdawać sobie sprawę, że coś jest nie tak po weekendzie ceremonii. Po ich
zakończeniu, wraz ze moją dobrą przyjaciółką pojechaliśmy do mnie do domu, by zaznać zasłużonego
snu, każdy z naszej trójki w osobnym pokoju. Następnego ranka przyjaciółka powiedziała mi, że w
nocy goszczący u mnie Szuar, przyszedł do niej, położył się przy niej nieustannie powtarzając: „Amor,
Amor” [po hiszpańsku: „Miłość, miłość” – przyp. tłum.]. Moja przyjaciółka nie wiedziała jak zachować
się w tej sytuacji, ponieważ była kompletnie zszokowana niezgodnością zachowania tego mężczyzny z
wizerunkiem jego jako prawego i uczciwego uzdrowiciela. Kierowana strachem zapytała mnie czy
nadchodzącą noc może spać w moim pokoju. Nazajutrz przy śniadaniu panowała niezręczna cisza i
wyraźnie wyczuwało się napięcie. Odrzucając go, moja przyjaciółka ewidentnie uraziła jego męską
dumę, ponieważ emanował energią porównywalną z energią płonącego pożądaniem goryla bez
chętnych mu usłużyć samic w haremie. Kiedy dwa dni później odprowadzaliśmy go na samolot
powrotny do Ekwadoru, za moimi plecami posyłał mojej przyjaciółce całusy, najwyraźniej nie
rozumiejąc, że absolutnie jej nie interesował.
Jego zachowanie wcale mnie nie zdziwiło, mówiąc delikatnie, i kiedy wrócił do domu, napisałem do
niego list z ostrzeżeniem, w którym wyraziłem swoją pełną dezaprobatę dla jego zachowania
względem uczestniczki kręgu medycyny roślinnej oraz podkreśliłem, że zawsze i bez względu na
wszystko należy przestrzegać granicy uzdrowiciel-pacjent. Dodałem że przekraczanie jej może mieć
poważne konsekwencje prawne, ponieważ w całej Europie relacje seksualne pomiędzy
uzdrowicielem, a pacjentem są nie tylko niepożądane, ale przede wszystkim karane zgodnie z
prawem. Pewien organizator ceremonii powiedział mi, że jedna z uczestniczek dała mu do
zrozumienia, że po ceremonii doszło do stosunków seksualnych pomiędzy nią a tym szamanem, zaś
inna wyznała mi w zaufaniu, że namawiał ją na seks. Postanowiłem milczeć na ten temat i dać mu
jeszcze jedną szansę, czego teraz żałuję.
Kiedy kolejny raz spotkałem się z nim, wykrztusił z siebie coś, co musiałem przyjąć za przeprosiny.
Powiedział, że czasem trudno jest nie dać się pochwycić energiom kobiet w kręgu medycyny. Jego
odpowiedź satysfakcjonowała mnie do czasu aż uświadomiłem sobie, że jego słowa w dużej mierze
znaczą to samo co powiedzenie, że nie chcąc być zgwałconą, nie powinnaś nosić mini spódniczki; w
końcu odpowiedzialność samokontroli ponosi dana osoba, a nie ktoś inny. Doznałem pewnego
rodzaju ulgi kiedy opisywany tu mężczyzna rozpoczął związek seksualny z inną uczestniczką jego
kręgu medycyny roślinnej. Początkowo miałem z tym ogromną trudność – wcale nie dlatego, że była
o połowę młodsza od niego, ponieważ każdy ma pełną swobodę wyboru w tych kwestiach – lecz ze
względu na to, co wyraźnie wyjaśniłem mu we wspomnianym liście. Trudność ta powoli ustała kiedy
stało się ewidentne, że był to długotrwały związek. I by oddać mu sprawiedliwość – „wyprowadził go”
poza układ uzdrowiciel-pacjenta.
Od tamtej pory ze względu na to, co już się stało, zwracałem baczniejszą uwagę na jego zachowanie.
Coraz częściej też dostrzegałem rozbieżności pomiędzy jego słowami i czynami. Jednym z takich
przykładów było to, że nieustannie określał się mianem „obrońcy lasu deszczowego”, a jednak nie
przeszkadzało mu to zezwolić na prawie całkowite wycięcie dużego wzniesienia za jego domem z
dziewiczego lasu deszczowego pod uprawy na sprzedaż, czego byłem świadkiem, ponieważ akurat
przebywałem w jego domu. Biorąc pod uwagę jego zarobki z zawodu szamana, nie musiał tego robić.
Ryk pił łańcuchowych nie ustawał przez kilka dni i przenikał mnie do szpiku kości. Kolejna niejasność
pojawiła się w jednej z historii opowiadanych przez niego w czasie ceremonii. Jest to opowieść o
diable i jego ślicznotkach-rozkosznotkach i o tym, jak kuszący jest ich smak oraz jak wspaniale jest nie
dać się skusić, co z kolei zabrzmiało nie na miejscu po doświadczeniach mojej przyjaciółki. Innym
przykładem rozbieżności była jego postawa antyhomoseksualna i podobne uwagi czynione
prywatnie. Zupełnie nie współgrało to z jego własną prezentacją jako uzdrowiciela dla wszystkich
ludzi. Jednak największą rozbieżność wyczuwało się kiedy mówił o „miłości”. Jego słowa brzmiały
ładnie do czasu aż uświadomiłem sobie, że na głębszym poziomie odczuwałem coś zupełnie
odmiennego. Coraz wyraźniej dostrzegałem, że sam na siebie dokonywałprojekcji własnego image’u,
całkowicie pozbawionego treści. Ponadto przejrzyście ujrzałem, że inni dali się złapać na ten obraz,
nie mając jeszcze pojęcia, że ja też dałem się nabrać.
Jednocześnie jego zachowanie na ceremoniach i przed nimi stało się ostrzejsze. Zasadniczo stało się
jasne, że nie potrafił skutecznie zapanować nad swoim wielce dominującym charakterem, co
objawiało się coraz częstszym otwartym szorstkim zachowaniem w stylu gwiazdora. Kiedy jeden z
asystentów trochę niespiesznie zajmował się ogniem podczas ceremonii, zamiast cichego
wyjaśnienia, dostał ostrą reprymendę przy wszystkich. Innym razem na chwilę zabrakło nam drewna,
ponieważ wszyscy byli zajęci czyszczeniem misek. W ramach pouczenia, zabrał jednemu asystentowi
siedzenie, czyli pieniek, i ostentacyjnie wrzucił go do ognia. Pozytyw tej sytuacji był taki, że dobrze
wybrał rodzaj opału, ponieważ pieniek długo się spalał, dostarczając nam dużo ciepła.
Niejednokrotnie też musiałem oczyszczać przestrzeń ceremonialną z brudów energetycznych, które
rankiem wciąż unosiły się tam, ponieważ opisywany tu szaman po ceremonii od razu szedł spać; był
zbyt zmęczony, by się tym przejmować. Coraz więcej trudności zaczęło się też pojawiać w naszych
relacjach. Kiedy przygotowane przeze mnie loty nie odpowiadały jego preferencjom, zachowywał się
jak dziecko, najwyraźniej nie rozumiejąc, że nie mam wpływu na rozkłady lotów. Jego zachowanie
przejawiało coraz więcej cech gwiazdorskich, jak np. głośne rozmowy kiedy uczestnicy ceremonii
śpiewali lub grali na instrumentach. Swoim zachowaniem odbierał im prawo do wyrażenia siebie.
Jednym z najokropniejszych momentów kiedy dał się pochwycić swojemu dominującemu ja był ten,
w którym oskarżył mnie o policzenie sobie więcej niż faktyczna cena za bilety lotnicze, które dla niego
zarezerwowałem i opłaciłem. Rozstrzygnąłem tę kwestię bez najmniejszego problemu pokazując mu
faktury za te bilety, a przecież można było porozmawiać o tym w bardziej przyzwoity sposób.
Nie wszystko jednak było negatywne. Niejednokrotnie byliśmy połączeni na głębszym poziomie,
głównie na ceremoniach, kiedy podzielaliśmy miłość do medycyny i energię związaną z tym uczuciem.
Zdarzało się nam płynąć po falach energii niczym Batman i Robin, pracując z energiami w przestrzeni
ceremonialnej i usuwając te niepotrzebne. Nasz duet oczywiście nie był nacechowany klimatem
homoseksualnym. Poza ceremoniami także zdarzały się nam takie chwile, kiedy rozmawialiśmy o
życiowych problemach, z jakimi każdy z nas musiał się zmierzyć.
Niemniej jednak nie dało się nie zauważyć jego światopoglądu oraz wynikającego z niego zachowania.
W rezultacie coraz więcej organizatorów w poszczególnych krajach zrezygnowało z dalszej
współpracy z tym szamanem. A ja chociaż wszystkiego, czego osobiście doświadczyłem było aż za
nadto, by zerwać tę znajomość i „odpuścić go sobie”, po prostu nie mogłem podjąć tej decyzji.
Zamiast tego zauważyłem, że coraz bardziej bronię go, aby utrzymać nienaruszony wizerunek, jaki
miałem na jego temat. Była to iluzja, której wcześniej czy później musiałem się pozbyć. Ten czas
nadszedł kiedy po raz kolejny planował przyjazd do Europy. Tak jak w latach poprzednich również i
teraz pomogłem mu w zaplanowaniu podróży, uzyskaniu wizy i kupnie biletów lotniczych. Poprosiłem
też innego asystenta, by zechciał towarzyszyć temu szamanowi w niektórych krajach w planie jego
wizyty. W rozmowie telefonicznej asystent ten powiedział mi, że już się do niego nie przyłączy. Dodał,
że całkowicie przestał go popierać, ponieważ kilka kobiet powiedziało temu asystentowi, że tuż przed
i w weekendy ceremonii doszło do kilku poważnych naruszeń granic zachowania na tle seksualnym
względem uczestniczek. Relacje przedstawione temu asystentowi dotyczyły nie tylko obmacywania
piersi i genitaliów w czasie i po ceremoniach czy namawiania na seks kilku kobiet. Pewna
uczestniczka biorąca udział w prowadzonych przez niego ceremoniach z medycyną roślinną, by
przepracować wykorzystywanie seksualne, którego doświadczyła w dzieciństwie, zwierzyła się
mojemu przyjacielowi, że podczas takiego weekendu ceremonii została wykorzystana seksualnie
przez opisywanego tu szamana.
Jak mi później powiedziała, usiadł on przy niej rankiem po ceremonii, tuż przed wschodem słońca
kiedy wszyscy jeszcze spali, a ceremonia miała się właśnie ku końcowi. Medycyna wciąż jeszcze w
pełni pracowała w niej, kiedy wspomniany szaman wziął jej rękę i wyrównał poziom jej energii do
swojego. Wtedy energia nagle zmieniła się z łagodnej i delikatnej w bardzo intensywną, czysto
seksualną. Rozpoznając wciąż sprawiającą jej ból energię z dzieciństwa, kobieta próbowała odrzucić
go, więc odepchnęła jego rękę. Następnie on zaczął gładzić jej brzuch i piersi. Był bardzo pobudzony.
Dał jej to odczuć kładąc jej rękę na penisie. Wykorzystywanie seksualne w dzieciństwie spowodowało
jej odrętwienie i niemożność skutecznego odepchnięcia go. W tym momencie „urwał jej się film” i
znalazła się w tunelu, z którego nie była w stanie uciec. Odbyli stosunek kilkakrotnie, raz zaledwie
godzinę przed rozpoczęciem ceremonii. Właśnie podczas tej ceremonii wygłosił on porywającą, lecz
ociekająco hipokryzją, przemowę o wadze abstynencji seksualnej w pracy uzdrowiciela.
Byłem zszokowany i wprost nie mogłem uwierzyć w to, co wtedy słyszałem, pomimo wcześniejszych
doświadczeń z nim. Przez kilka tygodni byłem odrętwiały i zdezorientowany. Byłem zmieszany w
kwestii tego, co się stało, jak do tego doszło, a także co zrobić w tej sytuacji. I wówczas z pomocą
przyszła mi medycyna. W czasie ostatniej ceremonii podczas jego wizyty w Europie w tamtym roku,
energia medycyny poszybowała w górę. Wszedłem w stan niezwykłej jasności umysłu i w tym stanie
przyjrzałem się mu. Nieznaczna, ale do tej pory uporczywa warstwa zewnętrznego „lukru”, składająca
się z utrzymywania pozorów oraz pięknych, lecz pustych słów, topiła się teraz przed moimi oczami. I
wtedy wszystkie elementy układanki zaczęły do siebie pasować. Wszystkie informacje, których do tej
pory nie potrafiłem dostrzec jako całości, teraz scaliły się i w końcu byłem w stanie ujrzeć go takim,
jakim naprawdę był, czyli egoistycznym, manipulującym, dominującym charakterem, pozbawionym
jakiegokolwiek dystansu do samego siebie. Czar prysł. Dalej medycyna pokazała mi dlaczego nie
mogłem tego dostrzec. Ukazała mi długą kolejkę dominujących osób, którą stworzyłem sobie w życiu.
Znalazł się w niej między innymi właściciel mieszkania, które kiedyś wynajmowałem, a którego
doprowadzałem do furii oraz mój były szef, mający ogromny problem z opanowaniem złości. To on
zamykał kolejkę, którą otwierał mój dominujący ojciec. Powodem, dla którego nie potrafiłem
dostrzec jaki naprawdę był ten szaman były moje własne nierozwiązane kwestie z ojcem. Ogólnie
mówiąc, w taki sam sposób reagowałem na tego szamana, w jaki w dzieciństwie na ojca, a
akceptowałem naruszenie granic, ponieważ w takiej atmosferze wyrosłem. Muszę tu jednak
przyznać, że w porównaniu z nim, mój ojciec wypada blado. Teraz już wystarczająco dużo wiedziałem.
Tamtej nocy podjąłem w końcu decyzję o zaprzestaniu popierania go. Nazajutrz rano najpierw
postawiłem go w obliczu doniesień, jakie wraz z innym asystentem otrzymaliśmy od wspomnianych
kobiet. Zamiast po prostu zaprzeczyć, wciąż powtarzał, ze jego miejscowa ukochana była dla niego
jedyną. Jestem pewien, że tak jest, lecz nie oto tu chodziło. Przekroczył kilka granic i było jasne, że
nawet nie miał świadomości, że to zrobił. Okazało się zatem, że konfrontacja ta nie była dla niego,
lecz dla mnie.
Od całkowitego wycofania się z relacji z nim dzieliła mnie jednak jedna, niewielka przeszkoda. Za kilka
tygodni od naszej rozmowy miał w Ekwadorze przeprowadzić rytuał Natemamu, a ja już wcześniej
obiecałem kilku osobom, że będę tam, by je wspierać, tak więc niechętnie pojechałem. Moją niechęć
wzmagały też coraz częściej docierające do mnie skargi na niego. Kilka osób zapłaciło tysiące dolarów,
a jednak w czasie procesu uzdrawiania nie czuło żadnego wsparcia od szamana prowadzącego rytuał,
otrzymało jednominutowe muśnięcia wiązką gałązek, które miały ujść za leczenie czy też przez
tydzień do jedzenia podawano im tylko ryż. Jakby tego było mało, na wiele osób wywierano presję,
by płacić więcej pieniędzy za pobyt lub pożyczać mu je. Niektórzy wciąż czekają na zwrot pożyczki.
Pewna kobieta była wkurzona takim potraktowaniem do tego stopnia, że aby dać upust swoim
uczuciom, napisała list do rady miejskiej. Na dodatek kilkoro osób okradziono. Jedna straciła dysk
przenośny, inni zaś pieniądze z toreb podróżnych – zbyt małe sumy do natychmiastowego
spostrzeżenia, jednak zbyt duże, by nic w tej sprawie nie zrobić. Nie należy tu nikogo wskazywać
palcem, nigdy bowiem nie wiadomo kto to zrobił, ale zdarzenia te wzmocniły negatywny wydźwięk
całej sytuacji.
Rytuał Natemamu okazał się być dwoma tygodniami w piekle. Nie tylko dlatego, że prowadzący go
szaman był ledwo zmotywowany do stworzenia uczestnikom odpowiedniej przestrzeni do
uzdrawiania, ale także dlatego, że rozpoczął się w niezręcznej atmosferze, ponieważ odniosłem się do
kwestii, która działa się od dłuższego czasu. Z upływem lat moja rola zmieniła się od bycia „chłopcem
na posyłki” do osoby zajmującej się znaczną częścią organizacji edukowaniem i wspieraniem
uczestników rytuału oraz wypełniającej próżnię, którą pozostawił szaman. Rekompensata finansowa
za moją pracę wystarczała na bilet lotniczy i inne wydatki związane z pobytem w Ekwadorze, lecz
wraz ze zmianą roli i w zamian za mój trud zwiększenie tej kwoty uznałem za naturalne, zważywszy
na ogromne bogactwo, jakie na niego spływało. Decyzja o zakończeniu tej relacji dodała mi pewności
siebie, by o tym porozmawiać. Wcześniej już kilkakrotnie się z tym do niego zwracałem, ale
konsekwentnie unikał tematu. Nie mając nic do stracenia postanowiłem ponownie poruszyć tę
sprawę i złożyłem mu uczciwą propozycję w tej sytuacji. Nie przyjął jej jednak ze zrozumieniem. Przez
pół godziny krzyczał, a raczej wydzierał się na mnie z werwą, jakiej nigdy dotąd od nikogo nie
doświadczyłem. Wówczas zdałem sobie sprawę, że docenienie i wdzięczność za wszystko, co dla
niego zrobiłem przez te wszystkie lata, w tym przyprowadzenie wielu ludzi do niego, była bliska zeru.
Swoją tyradę zakończył słowami, że jeśli tak postrzegam całą sprawę to mogę spierdalać wraz z grupą
uczestników.
Nie potrafiłem powstrzymać łez. Nie z powodu jego szaleńczej tyrady, ale dlatego, że czułem
ogromną odpowiedzialność wobec osób, które przyjechały na prowadzony przez niego rytuał
Natemamu: nie dość, że wykosztowali się na bilety lotnicze to przecież poświęcili swój czas na pracę
nad sobą i przyjechali do Ekwadoru z nadzieją na rozwiązanie problemów osobistych. Nazajutrz rano
usiedliśmy wspólnie, by o tym porozmawiać. Przeprosiłem go za to, że być może zbyt lekko
podszedłem do naszej rozmowy. By oddać mu sprawiedliwość, on również przeprosił ze swojej
strony. Jak mi się wówczas wydawało, oczyściliśmy atmosferę. Zaproponowałem, byśmy zapomnieli o
niedawnej dyskusji i powiedziałem, że zadowolę się dawniejszymi ustaleniami. Ale wtedy on spojrzał
na mnie i potrząsając przecząco głową powiedział, że teraz to on chce więcej pieniędzy i zażądał po
US$100 więcej od osoby za przeprowadzenie Natemamu. Zwrócenie się z tym do uczestników rytuału
zupełnie nie wchodziło w grę, więc zapłaciłem z własnej kieszeni. Ostatecznie za każdego z 25
uczestników dopłaciłem po US$25. Co ciekawe, zapłacenie tej kwoty odczułem jako swego rodzaju
wyzwolenie, ponieważ wręczając mu ją zrozumiałem, że nic mnie już z nim nie wiąże. Dwa tygodnie
później odszedłem wiedząc, że nigdy już tam nie wrócę i przysięgając sobie, że nigdy więcej nie dam
się w taki sposób wykorzystać.
Pierwszą rzeczą, jaką poczułem po naszym rozstaniu było całkowite oddzielenie się od jego energii i
pozbycie się jej ze swojego systemu energetycznego, by nie będąc już jego częścią nie miała na mnie
wpływu. Wykonanie tego okazało się trudne, ponieważ jego energia była niezwykle przenikliwa – jej
odór był we wszystkim. Wyrzuciłem wszystkie jego rzeczy, które wciąż leżały u mnie na poddaszu, zaś
garstka otrzymanych przez lata drobnych podarków znalazła nowego, wdzięcznego właściciela w
trawiącym je ogniu. Zamknąłem też wszystkie strony internetowe, które dla niego prowadziłem.
Ponadto na trwałe usunąłem jego imię i nazwisko ze wszystkich dokumentów, które przez te
wszystkie lata gromadziłem jako dokumentację uzupełniającą dla uczestników, a zrobiłem to z werwą
od tysięcy lat podobną cesarzom i królom, którzy usuwają wspomnienia swoich przodków. Działania
te pomogły energetycznie oczyścić granicę pomiędzy nami, rozróżnić wyznawane przez nas wartości i
jeszcze bardziej sprecyzować moje. Za każdym razem kiedy tylko o nim pomyślałem lub
doświadczałem jakiejś emocji, natychmiast szukałem drzwi, przez które one weszły. Tylko szczelnie
zamykając wszystkie drzwi na niechcianą energię można uniknąć jej inwazji. Jest to istotna zasada
pracy energetycznej. Zamknięcie takich drzwi oznacza zmierzenie się z własnymi trudnymi kwestiami,
ponieważ wszyscy funkcjonujemy na zasadzie wzajemnych luster. Nie wszyscy jednak trzymają się tej
zasady. Kiedy powstała jego nowa strona internetowa, niektórzy, znający szczegóły tej historii, ludzie
szybko dodali go do znajomych, nie rozumiejąc wpływu energetycznego tego kroku na siebie.
Niektórzy też nadal zamawiali od niego medycynę roślinną na swoje własne ceremonie uzdrawiające.
W tym wypadku można powiedzieć prawie to samo, co wcześniej mówiłem o McDonaldzie. Jeśli nie
chcesz jednoczyć się z wartościami klauna, nie jedz jego posiłków, nie nabieraj się na jego
propagandę ani nie chodź tam.
Następnie porozmawiałem z organizatorami ceremonii, do których przez lata przywoziłem
wspomnianego szamana. Odczuwałem wobec nich i organizowanych przez nich kręgów ogromną
odpowiedzialność. W końcu to ja byłem tym, który przez wiele lat organizował jego wizyty w
Europie. Rozmawiałem z nimi nie po to, by się tłumaczyć, lecz by sami mogli zdecydować czy nadal
chcą wprowadzać takie energie do kręgów, o które tak dbają. Wielu z nich wzięło sobie do serca
słowa moje, wspomnianego asystenta oraz tych kobiet i zerwało współpracę z opisywanym
szamanem, przy okazji w zaufaniu dzieląc się ze mną własnymi, negatywnymi doświadczeniami na
ten temat. Ale było też kilku, którzy całkowicie temu zaprzeczali. Tak bardzo tkwili w iluzji na jego
temat, że zwyczajnie zaprzeczali tym informacjom, ponieważ nie pasowały one do ich przekonań. To
od nich słyszałem ostre słowa, wahające się od: „Te kobiety najwyraźniej same się o to prosiły” do:
„Nie wierzymy, że tak święty człowiek mógł zrobić coś takiego”. Tego typu reakcje zwiększyły moją
empatię w stosunku do pokrzywdzonych przez tzw. „autorytet” i nie są traktowane poważnie,
ponieważ złoczynienie wymaga pozornie silnej osobowości. Właśnie z tego powodu osobom takim
jak Bill Cosby and Jimmy Savile tak długo udało się pozostawać bezkarnym wobec ich karygodnych
czynów, a ich ofiary ośmieliły się mówić o tym dopiero po latach.
Reakcje tych ludzi pozwoliły mi zobaczyć jak ludzie często stawiają innych na piedestał, bez
uprzedniej weryfikacji uzyskanych informacji. Wśród tych wszystkich opinii była nawet taka, że
uzdrowiciel tak słynny w całej Ameryce Południowej z całą pewnością nie zachowałby się w ten
sposób. Prawda jest taka, że poza lokalną społecznością mało kto o nim słyszał, a w swoim
środowisku nie ma najlepszej opinii. Wielu natomiast zna go jako brujo [z hiszp. „szarlatan” – przyp.
tłum.], manipulującego energią, choć doskonale skrywa to za przyjazną miną. By zrozumieć jak jest
postrzegany w swojej kulturze musiałem wydostać się z obszaru jego wpływu i uzyskać większy
kontakt z innymi Szuarami, czyli zrobić coś, czego przedtem nie byłem w stanie. Szuarowie określają
takich ludzi słowem: Iwishin [czyt. Iłiszin – przyp. tłum.]. On sam najprawdopodobniej nie postrzega
siebie w ten sposób, ale moim zdaniem każdego, kto zajmuje się manipulacją energetyczną można
tak nazwać.
Kiedy przestałem go wspierać, znaleźli się inni – bardzo chętni wskoczyć w próżnię, jaka powstała po
moim odejściu. Najwyraźniej nie zadali sobie oni pytania dlaczego podjęta przez nich decyzja nie
przyniesie im korzyści. W mgnieniu oka znalazł kobietę, która zajęła się organizacją nowej wizy i
zaproszenia do Europy. Ktoś inny zajął się zebraniem grupy uczestników na jego ceremonie w
Ekwadorze, ktoś stworzył jego nową stronę na Facebooku, a jakiś czas później zaczęła funkcjonować
jego strona internetowa. Wszystkie nadal popierające go osoby wiedziały co się stało, lecz myślały, że
i ja i wspomniany asystent przesadzamy. Wówczas szaman ogłosił, że wybiera się w nową trasę po
Europie. Najwyraźniej organizatorzy, którzy nadal go popierali wciąż na tyle ufali wyznawanym przez
niego zasadom, a tym samym i własnym, że postanowili pozostać wobec niego lojalnymi.
I wtedy wydarzyło się coś ciekawego. Jedna z molestowanych kobiet, która wiedziała, że
organizatorzy ceremonii zostali o wszystkim poinformowani, wpadała w straszny gniew
dowiedziawszy się, że kilku z nich postanowiło nadal organizować ceremonie medycyny roślinnej z
tym szamanem, pomimo tego, co im powiedziano. W rezultacie opublikowała swoje doświadczenie z
nim w największej grupie ayahuascowej na Facebooku. Zrobiła to anonimowo, by mieć pewność, że
nie będzie musiała zmagać się z negatywnym oddźwiękiem. Osobiście nie hołduję zniesławianiu
publicznemu i to imiennemu, jednak rozumiem jej uczucia, dostrzegam wagę głośnego mówienia o
tej sprawie i wzięcia odpowiedzialności. Post ten wywołał spore zamieszanie na Facebooku i
spowodował ostrą polaryzację. Większość reakcji była pełna zrozumienia i przepełniona miłością oraz
wsparciem płynącym do jego autorki. Ale znalazła się też osoba życząca szamanowi śmierci i tym
samym niestety ujmująca powagi tej dyskusji. Obserwacja tego, w jaki sposób ten post wpłynął na
zwolenników tego szamana, z którymi później rozmawiałem, też była ciekawym zjawiskiem.
Niektórzy zaczęli drobiazgowo wyłuskiwać tę historię, by znalezionymi tam śladowymi nieścisłościami
podważać całość, jak gdyby z ich perspektywy rzeczywiście można było mieć pojęcie jak to jest
znaleźć się w takiej sytuacji. Wśród nich znalazła się też osoba, która wprawdzie nie wprost, ale
jednak, na podstawie wskazanych podobieństw pomiędzy treścią posta, a tym, co opowiedziałem
organizatorom, zasugerowała, że to ja opublikowałem tę historię. Odpowiedziałem mu, że cieszę się z
tych podobieństw, ponieważ oznacza to, że dobrze zrozumiałem historię jego autorki. Post ten
zmotywował też pewną kobietę, z którą nie rozmawiałem, do napisania e-maila do swoich licznych
przyjaciół, z których wielu znam. Wiadomość ta zawierała informację, że obaj ze wspomnianym
asystentem rozpoczęliśmy kampanię wrogości względem jej umiłowanego szamana, który w związku
z tym potrzebuje jak najwięcej wsparcia. Mam nadzieję, że dostrzegasz ironii powstałej sytuacji. Ta
kobieta nie zdawała sobie sprawy, że tak naprawdę to ona prowadziła taką kampanię. W
rzeczywistości nigdy nie wypowiedziałem się na ten temat publicznie, poza komentarzem wsparcia
pod postem z opowieścią molestowanej kobiety. Ten komentarz był nie dla mnie, ale dla niej.
Wkrótce po zakończeniu współpracy z opisywanym tu szamanem na mojej stronie na Facebooku
zaczęły pojawiać się negatywne posty. Wśród nich wiadomości od członków rodziny szamana , którzy
niezbyt dobrze znosząc nasze rozstanie, koniecznie musieli powiedzieć o tym mi i wszystkim innym.
Było mi naprawdę przykro. Byli też tacy, z którymi dobrze się rozumiałem i przykro było obserwować
jak mocno opowiadają się po jednej stronie. Ich słowa na mój temat były bardzo różne: od oszusta
po sugestie, że „wykradłem medycynę od rdzennych plemion”, które ich zdaniem były jej
prawowitymi właścicielami. Taa, to tak jak bym ja zdarł im jeansy z tyłków, zabronił mieszkać w
kwadratowych domach (mają przecież owalne) i nie pozwolił zażywać skutecznych lekarstw
chemicznych tylko dlatego, że są wynalazkami mojej kultury. Tak naprawdę jedyną właścicielką
medycyny roślinnej jest Matka Ziemia , co czyni medycynę przynależną nam wszystkim bez względu
na to czy akurat należysz do jednego z licznych plemion, które nauczyły się korzystać z mocy tej
rośliny. Jest to system przekonań, który niejednokrotnie wpajali mi niektórzy rdzenni mieszkańcy lasu
deszczowego, ponieważ sami tkwili w egocentrycznej nieomylności. System ten zrozumiały jest w
ujęciu kulturowym, lecz destrukcyjny w świecie , w którym wszystko jest połączone.
Otrzymane komentarze pozwoliły mi zrozumieć w jaki sposób szaman i jego rodzina najwyraźniej
postrzegają osoby, które do nich przyjeżdżają, by uczyć się o medycynie roślinnej, za co płacą dużo
pieniędzy. Co ciekawe, fakt, że korzystam z tej medycyny roślinnej w swojej pracy zdaje się w ogóle
nie przeszkadzać szuarskim pacjentom, którzy do mnie przychodzą kiedy jestem w Ekwadorze ani też
duchom Szuarów, które wchodzą i wychodzą ze mnie podczas ceremonii – wszystkie one mają tak
samo dużą awersję do nadużyć jak ja. Na szczęście Facebook ma wspaniałą funkcję pomagającą w
wyrażeniu nieżyczenia sobie takich postów, tzn. przycisk „Nie lubię”. Rozumiem, że dzieci szamana
stoją za swoim ojcem bez względu na wszystko. To dobrze, że go szanują i kochają, a w ich kulturze
trzymanie się razem zwłaszcza w trudnych czasach jest niezwykle ważne. Mam jednak nadzieję, że w
przyszłości w uczuciach tych przeważy służba prawdzie, która następnie posłuży jako przełomowy
krok ku zrozumieniu szerszej perspektywy, w której możliwa jest prawdziwa zmiana.
Następnie szaman, o którym tu mówię zaczął źle o mnie mówić na ceremoniach co osobiście uważam
za ogromny brak szacunku dla przestrzeni ceremonialnej. Od ludzi, którzy u niego byli słyszałem
niesłychane rzeczy. A to zawarłem pakt z siłami zła, a to podczas rocznego pobytu w Afryce
przyciągnąłem złego ducha, oraz że swoją partnerkę zaczarowałem specjalnym eliksirem. No i że
mam wybujałe ego. Wszystko wielce mijające się z prawdą , może z wyjątkiem wybujałego ego. Tylko
naprawdę naiwni ludzie uwierzyliby w takie rzeczy i paplaliby je do innych, nie zdając sobie sprawy
jak bardzo iluzoryczni są w oczach tych bardziej świadomych i nie pozwalających wykorzystywać się
niczym juczne osły. Jego zachowanie wywołało znaczną polaryzację, która tak naprawdę odizolowała
go od rozsądnych ludzi jednocześnie jeszcze bardziej do niego zbliżając tkwiących w iluzji, którzy
nadal wierzyli w te bzdury. Z takimi przyjaciółmi nie potrzeba wrogów. Najzabawniejsza, rozsiewana
przez niego plotka głosiła, że ukradłem mu pieniądze. Wyobrażasz sobie? Prawie pięć lat
bezinteresownej służby, a więc spędzanie kilku miesięcy w roku wspierając kogoś w rozwoju,
obwożąc go po różnych krajach, opłacając część jego wydatków podczas pobytu w Europie i
przyprowadzając do niego setki osób. Wszystko bez proszenia o nic w zamian. Wdzięczność
najwyraźniej chodzi dziwnymi ścieżkami.
Kolejną rzeczą, jaką zrobił były rozmowy z moimi szuarskimi „kontaktami” w Ekwadorze, z którymi
pracuję, lub którzy sprzedają mi swoje rośliny, z których przygotowuję medycynę. Skąd o tym wiem?
Sami mi o tym powiedzieli. Wszystkim im powiedział, że jestem kłamliwym sukinsynem, któremu nie
można ufać. Robił co mógł, by przekonać ich do zerwania współpracy ze mną. Jako że ma nosa w
wyczuwaniu słabych stron u ludzi, tak zmanipulował sprawy, że przez pewien czas niektórzy
rzeczywiście okazywali mi brak zaufania, pomijając już fakt, że Szuarowie ogólnie mają niedorzeczną
tendencję do ufania bardziej innym Szuarom niż obcokrajowcom. Nieufność ta jednak ustąpiła
szybko kiedy kontynuowałem pracę z nimi oraz ich rodzinami – leczyłem ich także w czasie kilku
ceremonii. Moja współpraca z nimi stanowi źródło dochodu dla rodzin rdzennych mieszkańców, co
stwarza im szansę do wyrwania się z więzów ubóstwa, w których tak wielu się znajduje. Po prostu nie
byli gotowi z tego zrezygnować w zamian za puste słowa.
Jeszcze długo po naszym rozstaniu zastanawiałem się dlaczego przez te wszystkie lata czułem się tak
skłonny dostarczać mu pieniądze na srebrnej tacy, nawet o nic nie pytając ani niczego nie podważając
i to w stopniu znacznie wykraczającym ponad moje zwykłe pragnienie dostatniego życia dla
wszystkich. Zagadka ta rozwiązała się w czasie ceremonii ponad rok po zakończeniu współpracy. Moc
medycyny poszybowała wysoko i otworzyła się we mnie przestrzeń, w której zobaczyłem energię. W
mojej wizji energia ta jawiła się jako duży, błyszczący słój z etykietą, przedstawiającą sakiewkę z
monetami. Była to energia, którą ewidentnie pozwoliłem mu w sobie umieścić podczas mojej drugiej
ceremonii , którą z nim przeprowadziłem. Jej celem było podświadome kierowanie mnie tak, by
bogactwo płynęło do niego. Kiedy to odkryłem poczułem się poważnie zgwałcony, chociaż nie
chciałbym porównywać tego doświadczenia do tego, co przytrafiło się tym kobietom. Wymiotowałem
i wymiotowałem aż w końcu pozbyłem się tej energii. następnie szybko sprawdziłem systemy
energetyczne naszych wspólnych znajomych i odkryłem, że znacznie więcej osób pozwoliło mu
umieścić w sobie tę energię. Jak na ironię, niektórzy z nich całkowicie odwrócili się ode mnie,
ponieważ ostrzegłem ich o nim. I wówczas zrozumiałem jego schemat i sposób, w jaki manipulował
ludźmi dla korzyści finansowej, poza tym, że sprawił, iż wszyscy uwierzyli, że pieniądze nie mają dla
niego znaczenia. Zrozumiałem także swój schemat i to w jaki sposób byłem podatny na tego typu
manipulację. Co ciekawe, korzystając z usług jasnowidza wspomniany asystent, niezależnie ode mnie
odkrył, że też pozwolił wprowadzić w siebie tę energię. Pełen obrzydzenia dla takiej praktyki
postanowiłem usunąć ją z tych, z którymi wciąż mam przyjazne relacje. Usuwając ten słój ze swojego
systemu energetycznego, przy okazji usunąłem też kilka innych: taki, przez który błędnie
postrzegałem szamana za swego przyjaciela, taki, który sprawiał, że okazywałem mu więcej szacunku
niż należało oraz, teraz już rozbity – słój przesłaniający moje widzenie, by nie zobaczyć tych energii w
swoim systemie. Myślę, że nie muszę wyjaśniać jakiego rodzaju energię włożył w systemy
energetyczne kilku kobiet, by podświadomie móc nimi manipulować.
Opisywany tutaj szaman jest niezwykle świadomy wpływu swojej obecności na ludzi. Stało się to dla
mnie jasne kiedy podczas jednej z ceremonii odłamał parę kawałków kopalu z większego i rozdał kilku
osobom. Otrzymane kawałki pożytecznego, lecz bezwartościowego kamienia traktowali oni jakby
dostali perfumowano-słodzone fekalia samego Dalai Lamy, dziękując szamanowi wylewnie za ten
cenny dar, który miał dla nich takie lub inne znaczenie. Już miałem im powiedzieć, że to tylko kawałek
kopalu, i że niema znaczenia od kogo go dostali, kiedy on odwróciwszy się w moją stronę, spojrzał na
mnie z uśmiechem , dając mi do zrozumienia, że doskonale wie jak bardzo czasem naiwni potrafią być
ludzie. Poza kompetentnego i szlachetnego rdzennego szamana, jaką lubi przybierać, wzmocniona
jest jego silnym przeświadczeniem, że jest najwyższej klasy uzdrowicielem, a ponadto jedną z tych
osób, które twierdzą, że jego medycyną można wyleczyć wszelkie postacie raka i innych ciężkich
chorób. Jak dotychczas wciąż jeszcze musi przedstawić pierwszy taki przypadek. Są szmuglerze
narkotyków, ludzkich organów, ale też szmuglerze nadziei. Powiedział mi kiedyś, że należy do 5
najlepszych uzdrowicieli w swojej kulturze. Co ciekawe, po zerwaniu współpracy pierwszych kilku
napotkanych przeze mnie szamanów szuarskich okazało się być znacznie bardziej kompetentnymi od
niego. Widocznie należą oni do innej czwórki.
Kolejnym czynnikiem sprzyjającym jego popularności jest jego tendencja do odgrywania ofiary
poprzez starania ukazania siebie jako znienawidzonego przez antagonistów, których jedynym celem
życiowym jest zaszkodzenie i zniszczenie go. Ludzie lubią współczuć ofiarom. Dla przykładu on od
dawna prowadzi spór ze swoim bratem, także szamanem i też nie niewiniątkiem, i przy każdej
nadarzającej się okazji demonizuje go, opowiadając o krzywdach jakie brat mu wyrządził. Jego
wypowiedzi osiągnęły taki poziom, że przestałem tłumaczyć takie słowa, kiedy wypowiadał je w
przestrzeni ceremonialnej. Jednak wystarczy porozmawiać z ludźmi z otoczenia jego brata, by stało
się jasne, że konflikt między nimi jest bardziej zawiły niż stara się to wmówić ludziom, i że on też
krzywdzi swego brata w równym stopniu. W taki sam sposób myśli o mnie. Jest święcie przekonany,
że pragnę go zniszczyć, zaś prawda jest taka, że w ogóle mnie to nie interesuje. Zależy mi natomiast
na pomocy ludziom w utworzeniu trwałej ochrony przed takimi jak on, wspierając ich w dostrzeżeniu
i rozpoznaniu tego zjawiska.
Osobiście uważam, że w Europie nie ma miejsca dla takich ludzi. Myślę tak dlatego, ponieważ
Europejczycy, jak i ktokolwiek inny w tej kwestii, zasługują na coś znacznie lepszego. Niemniej jednak
całkiem spora liczba osób wciąż uczestniczy w jego ceremoniach z medycyną roślinną, a są nawet i
tacy, którzy pomimo szczegółowej wiedzy o tym co się stało, nadal decydują się być częścią jego
kręgu. Jako takie oczywiście nie jest to złe, ponieważ na głębszym poziomie ludzie ci szukają
doświadczenia, które dostają. Jednak powodem uczęszczania do niego, jaki często podają jest to, że
są przekonani, że pomimo wszystkiego, co się wydarzyło wciąż widzą w nim wielkiego uzdrowiciela,
będąc nieświadomymi, że brak szacunku dla uczestników i wielkość uzdrowiciela nie idą w parze. Ich
słowa często poparte są różnego rodzaju usprawiedliwianiem jego poparcia lub powodu udania się
do niego. W swojej nieświadomości mylą oni doskonałe umiejętności muzyczne z uzdrowicielskimi.
Iluzje, w których tkwią tacy ludzie nie pozwalają im dostrzec, że z powodu własnych uwarunkowań
dali się nabrać na projekcje, oraz że są wykorzystywani i naciągani na obraz, jaki on sam o sobie
stwarza, ponieważ wspomniane iluzje dają mu taką przestrzeń. Doskonale to rozumiem – sam przez
kilka lat w niej tkwiłem.
To nie tak, że na jego ceremoniach nie wydarza się nic dobrego. W końcu medycyna to medycyna, a
szczerze mówiąc szaman ten skutecznie przegania demony z przestrzeni ceremonialnej tylko dlatego,
że nie może znieść, że ktoś w tej przestrzeni rzuca mu wyzwanie. Ale jeśli chodzi o leczenie
personalne, niewiele się dzieje. Rzecz w tym, że prawdziwe umiejętności uzdrowicielskie wymagają
czegoś znacznie więcej poza niezwykle dominującym charakterem, powstałym w wyniku nie
przepracowanych kwestii z ojcem. Do tego potrzeba prawdziwej miłości i oddania dla innych, a nie
pięknych, gładkich słów. Samostanowienie jest jedną z zasad funkcjonujących w Europie i zawiera w
sobie swobodę głosownia za pomocą nóg, jako sposobu wyrażenia aprobaty lub dezaprobaty dla
takich energii. Chciałbym żeby nogi popierających go ludzi, zawiodły ich do kogoś, kto będzie dla nich
znacznie zdrowszy, kogoś z prawdziwą miłością do innych.
Kilka miesięcy po zaprzestaniu współpracy rozpoczęły się ataki energetyczne na mnie. Ewidentnie był
to odwet za rozmowy z ludźmi, których kiedyś do niego przyprowadziłem. Pomimo wszystkich
negatywnych doświadczeń z nim, nie widziałem nadciągających ataków. Nie spodziewałem się tych
ataków dlatego, że on sam jest regularnie atakowany i nie wyobrażałem sobie można chcieć tego
rodzaju cierpienia dla kogoś innego, jeśli wcześniej się go doznało. Ale podobnie jak on sam jest
wilkiem w owczej skórze, te ataki energetyczne okazały się być zakamuflowanym
błogosławieństwem. Zostały nasłane, by ogromnie mnie zblokować i zniszczyć, ale koniec końców, w
jakiś dziwny sposób miały zupełnie odwrotny skutek. W czasie pewnej ceremonii uświadomiłem
sobie, że głęboko we wzorzec energetyczny mojej wątroby włożono energię, która nie tylko
niezmiernie mnie blokowała, ale była bardzo bolesna. Jednak to ogromne cierpienie przeniosło mnie
w stan świadomości, w którym rozpromienił się mój cały wewnętrzny świat i poczułem ogrom miłości
wypływający ze swojego wnętrza, całkowicie mnie wypełniając. Ta miłość pomogła mi zaprzestać
walki ze złowrogą energią i natychmiast wyciszyła moją wewnętrzną walkę, którą toczyłem przez całe
życie – walkę ze sobą samym. Akceptując atak i ból, postrzegając go jako część mnie i witając go jako
szansę nauczenia się czegoś sprawiłem, że stopniały niczym śnieg w słoneczny dzień, a wewnętrzny
pokój i spokój spłynęły na mnie.
Kolejny atak skupiał się na miejscu pomiędzy moim pępkiem, a splotem słonecznym i nadszedł w
samym środku ceremonii z dużą grupą. Towarzyszące mu potężne mdłości były obezwładniające i
dlatego nie mogłem pozbyć się tej energii. i wówczas medycyna otworzyła we mnie nową przestrzeń
myślową. Czysto intuicyjnie i ledwo mogąc chodzić, poprosiłem energetycznie najczystszą osobę z
kręgu, by usiadła na pieńku przy ogniu. Wziąłem wtedy swoją miotełkę szamańską, bardzo się
skupiłem i dokonałem projekcji swojego systemu energetycznego na tego uczestnika. Zrobiłem coś,
co jeśli zrobi się właściwie jest zupełnie dla tej osoby nieszkodliwe. Zjednoczyłem się też z nim. Wtedy
zacząłem oczyszczać go tak, jak robię to z każdym uczestnikiem, jednocześnie koncentrując się na
bolesnych miejscach w swoim ciele. Z każdym muśnięciem jego ciała i aury, energia ta stopniowo
opuszczała moje ciało. Trwało to do momentu aż z pomocą tego uczestnika całkowicie pozbyłem się
tej energii, a przy okazji nabyłem cenną umiejętność. Jednym z najgorszych ataków był bezpośredni
w splot słoneczny. Przez dwa dni niemiłosiernie mnie bolało. Myślenie sprawiało mi ogromną
trudność. Wypiłem medycynę i czekałem co się pojawi. Energia ataku tak wzrosła, że wszedłem w taki
stan świadomości, w którym oddzielenie pomiędzy mną, a tą energią zniknęły. W tym stanie
wzniosłem się ponad poziom oddzielenia, jaki wysyłała ta złowroga energia, dzięki czemu mogłem
wyraźnie zobaczyć jak dokonał tego ataku, a także jak działa przekazanie takich energii na głębszym
poziomie. I wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Siła tej energii była tak ogromna, że zaczęła dotykać
różnych miejsc w obrębie mojego splotu słonecznego – uszkodzonych od dzieciństwa części, które nie
zostały uleczone poprzednio, przez wiele lat przyjmowania medycyny i pracy nad sobą. Miejsca
dotknięte tą energią wibrowały przez dwie godziny, a obrazy tego jak powstały, pojawiały mi się
przed oczyma. Pojedynczo same się naprawiały na właściwym miejscu i w ten sposób uzdrawiały się.
Ból wolno ustępował, a rano już go nie było. Nigdy nie czułem się lepiej.
Pewnego razu ataki energetyczne były tak silne i paskudne, że byłem prawie gotów kupić broń i
zastrzelić szamana. Oczywiście nie zrobiłem tego. Pozostałem w swoim sercu i doskonale
zrozumiałem, że nie jestem tego typu osobą. Doświadczałem niezmordowanych ataków przez ponad
rok. Dokładnie wiedziałem kiedy szaman prowadził ceremonię, ponieważ kilka chwil później,
zalewała mnie świeża fala śmieci energetycznych. Każde kolejne doświadczenie pomogło mi zamknąć
coraz więcej drzwi, przez które energie te były na mnie zsyłane, dzięki czemu wiedziałem, że mam się
lepiej chronić, usuwając przynętę dającą tym energiom przestrzeń w moim wnętrzu. W końcu
przynęty już nie było. Od tego momentu jego tsentsak nie mógł już przenikać do mojego wnętrza.
Wszystko, cokolwiek do mnie wysyłał, pozostawało poza moim polem energetycznym i choć
nieznacznie na mnie wpływało, już zupełnie nie w takim stopniu jak wtedy, gdy działa od środka. W
całej swojej przebiegłości wysyłał coraz to nowe ciemne energie, lecz po tym jak zatrzasnąłem mu
przed nosem kolejno wszystkie drzwi, nie miał już możliwości. W tej sytuacji mógł tylko to przełknąć.
Ogólnie rzecz biorąc, te ataki energetyczne pomogły mi osiągnąć poziom, na którym teraz jestem. A
zatem dziękuję bardzo. Ale proszę, nie zrozum mnie źle. Doświadczanie ataków energetycznych to
coś absolutnie okropnego, a towarzyszący im prawie zawsze porażający ból uświadomi ci, że jest to
obrzydliwa praktyka, podejmowana wyłącznie przez najniższych z najniższych. Szaman, którego mam
tu na myśli nieustannie doświadcza ataków od innych czarnych szamanów o znacznie większych
umiejętnościach od jego (względnie) dziecięcej zabawy, na jaką go stać. Dostaje energie bardzo
poważnie niszczące zdrowie jego i jego rodziny, a także negatywnie oddziałują na uczestników jego
ceremonii, ponieważ nie dba o ochronę ich przed tymi energiami, nawet, jeśli potrafi. Nie jest jednak
w stanie zamknąć drzwi przed tymi atakami, tak jak ja to zrobiłem, ponieważ posługuje się tymi
samymi drzwiami do wysyłania podobnych energii innym ludziom i nie chce z tego rezygnować. Brak
mu też umiejętności autorefleksji i introspekcji do przepracowania śmieci z własnego wnętrza, a więc
nadal ma w sobie przynętę. Z tego powodu potrzebuje pomocy innych szamanów,
najprawdopodobniej należących do innej czwórki najlepszych, w usunięciu z niego tych energii. Mimo
to muszę przyznać, że zrobiło mi się go żal kiedy usłyszałem, że z powodu tych ataków przez jakiś czas
bał się pić medycynę, żeby nie wystawić się na maksymalnie bolesne skutki tych ataków.
Doświadczywszy horroru takich ataków, szczerze nie życzę ich nikomu, łącznie z nim. Oczywiście, że
istnieje sposób, by wydostał się z tej niedoli. Wystarczy zrezygnować z walki, otworzyć drzwi i z
prawdziwą szczerością wejść do własnego wnętrza, aby dokonać fundamentalnej zmiany.
Czas doświadczania ataków energetycznych był dla mnie emocjonalnie trudny. Jednak przetrwałem
go dzięki wsparciu mojej partnerki, rodziny, przyjaciół i osób popierających moją pracę. Rozumiałem
też, że mogło być gorzej. Mogłem być jedną z tych kobiet albo jeszcze gorzej – mogłem być nim. W
tym czasie najtrudniejsze było dla mnie to, że niektórzy ludzie, którzy dotychczas popierali szamana,
odwrócili całą sprawę w taki sposób, że to ja byłem tym złym. Wyobrażasz sobie? Z całą szczerością i
uczciwością mówisz prawdę osobom, co do których uważasz, że powinni wiedzieć – tak samo jak ty
doceniłbyś gdyby sytuacja była odwrotna – a w końcu to ty obrywasz za wyświadczenie im przysługi.
To smutne. Nie dla mnie, ponieważ nie dbam o to, lecz dla nich. Ich przywiązanie do iluzji nie pozwala
im na żadne wątpliwości, które mogłyby spełniać rolę odskoczni dla wglądu w samych siebie i
rozwoju. Najwyraźniej wygoda iluzji bardziej do nich przemawia niż szorstkość prawdy. Sytuacja ta
skojarzyła mi się z filmem Matrix. Facet, który wszystkich sprzedaje je stek z Panem Smithem. I
chociaż wie, że stek nie jest prawdziwy, woli go od wolności od własnego ego. Na dodatek żadna z
tych osób nie miała w sobie tyle przyzwoitości, by zapytać jak teraz czują się te kobiety i jak to
wszystko, co się wydarzyło na nie wpłynęło. Nikt nie zapytał. Wszyscy byli zbyt zajęci znajdowaniem
powodów, dla których nie mógłby zrobić czegoś takiego, dlaczego wszystkie te kobiety kłamią oraz
dlaczego oni wciąż go popierają. Psychologia określa to mianem dysonansu kognitywnego, który
zachodzi, jeśli wiara w coś jest tak silna, że automatycznie odrzuca wszelkie informacje mówiące
inaczej.
Warto też dodać, że nie postrzegam siebie jako „wojownika światła” czy też według jakiejkolwiek
etykietki, jakiej ludzie obecnie potrzebują, by nasycić swoje ego. Opisywanego tu szamana też nie
postrzegam jako „złego ducha”. „Dobro” i „zło” to dualistyczne nonsensy. Tak naprawdę istnieje tylko
jeden wybór oraz jego konsekwencje z pożądanymi i niepożądanymi efektami końcowymi. Od ciebie
zależy co uznasz za pożądane i nazwiesz „dobrym”. Przekonasz się, że w praktyce „dobrzy” ludzie
przejawiają tendencję do skłaniania się ku decyzjom, których rezultaty są korzystne zarówno dla nich
jak i dla innych, zaś „źli” podejmują decyzje korzystne tylko dla nich samych. Zwiększając świadomość
spostrzeżesz, że nawet to, co określiłbyś jako „niepożądane”, naprowadza na pożądaną ścieżkę. W
życiu nie można wsiąść do niewłaściwego autobusu. Niemniej jednak postrzegam go jako
przedstawiciela cienistej strony Ayahuasca’i i jej otoczenia. Jest to strona, o której przeczytasz
sporadycznie – opowieść pełna grozy w Internecie lub gazecie. To w takich historiach kobiety pod
wpływem medycyny zostają zgwałcone, ludzie płacą ciężkie tysiące dolarów szmuglerom nadziei nie
dostając zupełnie nic w zamian, nawet zaangażowania, a nawet możesz skończyć jako nawóz w lesie
deszczowym, tak jak Kyle Nolan. Jednocześnie warto zauważyć, że uwaga wszystkich skupia się
niestety na chwiejących się drzewach, a nie na rosnących zdrowo. Poza tym szamanem są też inni,
którzy robią świetną robotę z tą medycyną roślinną i prawdziwie działają z serca.
Jeśli jednak szukasz uzdrowiciela z całkowicie czystą kartą lub zesłanego przez Boga, anielskiego
szamana bez cieni, równie dobrze możesz przestać, ponieważ nikogo takiego nie znajdziesz. Szamani
są pod tym względem jak ludzie. Właśnie dlatego obecnie spodziewam się jakiegoś ciemnego aspektu
w szamanach, a jeśli takiego nie znajduję, natychmiast staję się jeszcze bardziej podejrzliwy,
ponieważ oznacza to, że maskują coś, na co nie są gotowi w co nie są gotowi zajrzeć, a to
dyskwalifikuje ich pod względem prowadzenia ceremonii. Niedomagania charakteru czasem
powodują wątpliwe zachowanie u szamanów. Nie jest to dla mnie znaczący problem , o ile nie
wpływają one negatywnie na proces uzdrawiania przychodzących do takiego szamana pacjentów.
Żaden problem też kiedy taki szaman uzna istnienie problematycznej kwestii, jest mu naprawdę
przykro i dokonuje prawdziwej zmiany. Uważam, że każdy zasługuje na drugą szansę, a może i na
trzecią, zwłaszcza jeśli w poruszaniu niełatwych zagadnień jest prawdziwa szczerość. Jestem pewien,
że rozumiesz, że opisany w tym rozdziale mężczyzna nie spełnia żadnego z tych kryteriów.
Mam nadzieję, że po przeczytaniu o moich doświadczeniach, nie przeszkadza ci, że mam takie zdanie
o osobach, które wciąż go popierają, pomimo tego, czym się z nimi podzieliłem. Ich zachowanie
prawdopodobnie byłoby przyczyną wielkiego śmiechu gdyby nie to, że w ponurej rzeczywistości
jedna z molestowanych kobiet nadal zmaga się z traumą wynikającą z tego, co jej się przydarzyło, po
części z powodu obwiniania się i wstydu, że nie była w stanie go odepchnąć. Będąc wykorzystaną
seksualnie w weekend ceremonii, na które przyjechała, by przepracować potężne wykorzystywanie
seksualne w dzieciństwie, kobieta ta otrzymała ranę na ranę. Intrygujące zatem jest jak niektórzy
zwolennicy szamana, ujmują wagi temu co zaszło tylko dlatego, żeby nie musieli rezygnować ze
swoich iluzji. Swego rodzaju niemiłym zaskoczeniem dla mnie było zachowanie pewnej organizatorki,
która poinformowała mnie, że w jej kraju jest powiedzenie: „nie je się zupy natychmiast po podaniu,
bo jest za gorąca”. Odpowiedziałem jej, że jestem przekonany, że kobiety, których to dotyczy z
pewnością znajdą pocieszenie w jej słowach. Zauważ, że nie są to jacyś tam ludzie. Wielu z nich
powinno lepiej wiedzieć, ponieważ sami organizują ceremonie z medycyną roślinną albo też do ich
ośrodków przybywają ludzie, by przepracować sprawy osobiste. Ludzie, którzy w pełni zaufali tym
organizatorom, że są oni w stanie stworzyć im bezpieczne i zdrowe środowisko oraz wziąć na siebie
odpowiedzialność za energie, które wnoszą do kręgów lub swoich ośrodków. Ze wstydem przyznaję,
że patrząc wstecz, z powodu nieświadomości ja też nie przestrzegałem tej zasady, ale umyślne takie
zachowanie to kolejny krok ku większej ignorancji. Z kilkorgiem tych ludzi znamy się bardzo blisko.
Niektórych z nich w różnoraki sposób wspierałem w przeszłości. Kiedy jednak nadszedł moment, by
dać mi znać, że zdecydowali się kontynuować organizację ceremonii medycyny roślinnej z nim, ani
jedna z tych osób nie raczyła do mnie zadzwonić. Ani jedna. Za to kilkoro z nich zaczęło negatywnie
wypowiadać się o mojej pracy za moimi plecami albo wręcz przyjęło wobec mnie jeszcze bardziej
agresywną postawę. Jedna nawet zrobiła mi wykład na temat bycia bardziej rozważnym w stosunku
do przyjaciół. Wdzięczność najwyraźniej chodzi dziwnymi ścieżkami.
Tak, wstyd też jest. Chociaż ja i ci którzy popierali go w przeszłości oraz ci, którzy przestali go popierać
nie możemy wziąć odpowiedzialności za działania tego mężczyzny, wstyd mi, że działo się to pod
moim nosem, a ja nie byłem tego świadomy. Niestety, podobnie jak wszyscy inni, dałem się nabrać.
Zaprowadziło mnie to na ścieżkę ostrzegania innych o takich osobach poprzez opowiadanie tej
historii ze szczegółami, by rozpoznali takich ludzi i nie dali się im nabrać. Nigdy jednak nie wkroczyłem
na ścieżkę demonizowania go. Z czasem zauważyłem, że mówienie o nim w negatywny sposób tylko
potęgowało zagłębienie się w iluzji tych, którzy nie byli gotowi pozbyć się ich i przestać go popierać.
Smutne w tym wszystkim jest to, że popierając go skazani są na popełnianie takich samych błędów
jak ja. Mam tylko nadzieję, że są w stanie żyć z wynikającym z tego wstydem. Z własnego
doświadczenia wiem, że potrzeba na to sporo czasu.
Wiele się od niego nauczyłem, ale nie tego czego możesz się spodziewać. Oczywiście nauczyłem się
kilku pieśni i opowieści, podstawowych umiejętności szamańskich oraz struktury ceremonii. Nie
nauczyłem się jednak niczego o pracy energetycznej ani o prawdziwym uzdrawianiu. Tego
wszystkiego nauczyły mnie same rośliny oraz towarzyszące mi duchy, ponieważ to one są
prawdziwymi nauczycielami. Jedną rzeczą, której nauczyłem się od niego, a którą bardzo sobie cenię,
jest to w jaki sposób chcę wykonywać pracę uzdrowiciela, a tym samym co chcę wnieść do świata, nie
z punktu widzenia ego, lecz z głębi rozumienia, że wszystko jest jednością i pozwolić wypłynąć z tego
miłości do siebie i do innych. Przysięgłem sobie nie nadużywać zaufania tych, którzy do mnie
przychodzą, nie być szmuglerem nadziei i nie czynić z zysku finansowego priorytetu w tym co robię,
ale szczerze doceniać ludzi pomagających mi w tej pracy, nie dopuścić do tego, żeby sukcesy i porażki
stały się pożywką dla mojego ego oraz dać z siebie wszystko, do najdalszych granic moich
umiejętności, by pomóc innym zrozumieć głębię ich istoty, a także nieustannie pracować nad
poszerzaniem tych granic na drodze autorefleksji i miłości do samego siebie, rozwiązując kwestie
osobiste. Zasadniczo nie działać w iluzji, ale z iluzjami.
Jak się nazywa ten szaman. Z kilku powodów to zupełnie nieistotne. Po pierwsze dlatego, że takie
osoby nie są ważne. Są zaledwie małymi drobinkami w czasie i przestrzeni, które w końcu znikną w
próżni, niczym łzy w deszczu, nie wiodąc życia we wspaniałości, bez żadnego pozytywnego i
prawdziwego wkładu w dobro innych. Po drugie ten rozdział nie jest o nim, lecz o tym czego ja oraz
kilka innych osób nauczyliśmy się z tych doświadczeń, które wspomniany szaman pomógł nam
przeżyć i w jaki sposób przyczyniły się one do naszego rozwoju. I w końcu, niestety wielu jest takich
jak on. Miliardy osób pracują w branży uzdrawiania tylko dla powiększenia i nakarmienia swojego
ego. Pieniądze, sława i gratyfikacja seksualna są dla nich podstawą. Czasem wszystkie razem wzięte, a
czasem osobno. Nie mogę cię ostrzec o każdym z nich w sposób inny jak tylko mówiąc ci, byś zaufał
temu głosowi w głębi siebie, który szepcze ci, że dzieje się coś dziwnego zamiast ufać osobie, która na
zewnątrz wydaje się być istotą boską i wręcz hipnotyzuje cię swymi cudownymi, ale płytkimi słowami
oraz muzyką, pozbyć się iluzji, zwiększających twoją podatność na wpadanie w taką pułapkę.
Być może myślisz, że nienawidzę tego mężczyzny do szpiku kości za to, co zrobił tym kobietom, za
demonizowanie mnie w oczach innych oraz za te wszystkie śmieci energetyczne, które na mnie
nasłał. Nic bardziej mylnego. Darzę go szczerą, głęboką miłością, chociaż za wysokiego, „zdrowego” w
tej sytuacji, dzielącego nas ogrodzenia. Miłość ta jest możliwa po pierwsze dlatego, że w głębi siebie
naprawdę mu współczuję, pomimo jego okropnego charakteru. On naprawdę nie zdaje sobie sprawy
ze szkody, jaką wyrządza innym, a tym samym sobie. Ponadto doskonale rozumiem , że w jedności
jest on moim odzwierciedleniem. Innymi słowy, z perspektywy dualizmu zaatakował mnie, ale z
perspektywy jedności to ja zaatakowałem siebie z głębszych powodów. Patrzenie na to z
perspektywy jedności rozpuściło we mnie wszelkie osądy i pozwoliło wziąć odpowiedzialność za to,
nad czym potrzebowałem popracować, by wzrosnąć. Wcale nie cenię sobie tego, co zrobił i nie
zapomnę tego, ale w pewien sposób rola, jaką bezwiednie odgrywa dla samego siebie, pomogła mi.
Negatywne doświadczenia, które mnie przy nim spotkały były dokładnie tymi, które pomogły mi
przejść na wyższy poziom miłości do siebie samego i do innych ludzi, co zasadniczo jest tym samym.
Dzięki tym przeżyciom lepiej zrozumiałem kim jestem oraz jakie wartości chcę wnieść w swoją pracę.
Doświadczenia te pozwoliły mi pozbyć się pewnych głęboko zakorzenionych, od dzieciństwa, kwestii i
„przy okazji” nauczyły mnie kilku najcenniejszych umiejętności w pracy energetycznej. Szaman ten
był tylko odbiciem moich nierozwiązanych spraw. Taką samą ilość nieskończonej miłości mam dla
wszystkich, którzy go popierają i tych, którzy zupełnie niepotrzebnie odwrócili się ode mnie,
ponieważ popierali szamana. Chociaż widzę jak bardzo się mylą z powodu iluzji na jego temat,
dostrzegam też dlaczego na głębszym poziomie potrzebują łączyć się z nim. Tak jak to było w moim
przypadku, ostatecznie przyniesie im to więcej miłości do samych siebie i samo zrozumienia poprzez
negatywne doświadczenie. Życzę im, żeby prędzej czy później nadszedł dla nich moment kiedy
otworzą się im oczy , choć życzę im i ich cierpieniu też, by moment ten nastąpił jednak wcześniej niż
później.
Jest jeszcze coś, co chciałbym dodać do moich słów miłości. Jednym z najbardziej fascynujących
faktów o ludziach jest to, że jesteśmy deuterostomiczni. Oznacza to, że w czasie rozwoju w łonie
matki, odbyt powstaje jako pierwszy, przed każdym innym otworem. Wynika z tego, że w pewnym
momencie życia byliśmy zaledwie dupkami [dosł. odbytami – przyp. tłum.]. Niektórzy ludzie nigdy nie
rozwinęli się ponad tę fazę.
Artykuł ten jest fragmentem książki pt. „Uwishin”, która ukaże się jeszcze w tym roku, o
doświadczeniach autora z rdzennymi szamanami Górnej Amazonii. Z autorem można skontaktować
się drogą e-mailową:
. Autor
pozostaje otwarty na pytania i konstruktywne dyskusje na temat stosowania medycyny roślinnej. Na
tej stronie znajdziesz też więcej informacji na temat organizowanych przez niego cyklów ceremonii z
Natem (Natem Healing Retreat). Autor serdecznie zaprasza też do dzielenia się linkiem do tego
artykułu z innymi.