Nie wszystko złoto co się świeci
Paul Eijkemans
Będąc niespełna dwunastolatkiem, podobnie jak większość dzieci w moim wieku, miałem na
ścianach swojego pokoju różne plakaty. Patrząc z perspektywy czasu, mogę powiedzieć, że niektóre
z nich były pewnego rodzaju przepowiednią dla moich późniejszych przygód pośród szamanów z
plemienia Szuarów w ekwadorskiej dżungli. Ale mogło być też tak, że podświadomie wpłynęły na
moją późniejszą decyzję, by tam pojechać. Największy plakat jaki miałem to była duża mapa,
wydana przez National Geographic, na której granice krajów oznaczono pięknymi kolorami.
Miałem też plakat World Wildlife Fund, nawołujący do ratowania lasu deszczowego, czyli „płuc
świata”, przed zniszczeniem, przedstawiający wszelkiego rodzaju zwierzęta z dżungli, pozujące na
jej tle. Co jeszcze bardziej zdumiewające, a zarazem śmieszne, w moim pokoju wisiał też plakat z
filmu Pogromcy duchów.
Ponad dwadzieścia osiem lat później mapa z magazynu National Geographic z początku lat
osiemdziesiątych byłaby, delikatnie mówiąc, przestarzała. Gdyby ujęto na niej, już i tak kolorowej,
wszystkie zmiany demograficzne, jakie rozpoczęły się pod koniec tamtej dekady rozpadem Związku
Radzieckiego i trwały z powodu wojny w Jugosławii, prawdopodobnie bardziej przypominałaby molti
colori
1
spaghetti niż mapę National Geographic. Niestety przesłanie płynące z plakatu World Wildlife
Fund pozostaje aktualne po dziś dzień. Przestarzałość, o której tu mówię da się zaobserwować w kilku
częściach świata, w których byłem w minionych latach. Podróżując na północ Wietnamu, by poznać
lud Hmong, o zwyczajach kulturowych bardzo odmiennych od Wietnamczyków, zobaczysz wiele
pagórków oczyszczonych z drzew poprzez wyrąb, w usiłowaniu zaspokojenia zapotrzebowania
prosperujących Chin. W krajach afrykańskich, takich jak Rwanda i Uganda, z łatwością można
zobaczyć jak wdzierające się populacje ludzi poważnie zagrażają naturalnemu środowisku
zamieszkania ostatnich goryli górskich na Ziemi, gatunku, z którym ludzie dzielą dziewięćdziesiąt
osiem procent genów. Na indonezyjskiej wyspie Sumatrze, dopiero po przejechaniu wielu mil w
smętnym krajobrazie plantacji palm olejowych, dotrzesz do ostatnich skrawków lasu, będącego
domem orangutanów, innych wspaniałych i wielkich małp człekokształtnych, zajmujących nie tak
wielki już obszar. Czy takie rzeczy dzieją się w odległych i trudnodostępnych zakątkach świata?
Niezupełnie. Co więcej, przy odrobinie większym wysiłku od przeciętnego wakacjowicza, by zobaczyć
te miejsca, można odrobinę zboczyć z trasy po drodze na plażę. W miejscach tych skutki rosnącej
populacji ludzkiej oraz nieuregulowane prawnie korzystanie z dóbr przyrody patrzą ci prosto w twarz
– niestety z ponurym wyrazem.
Innym miejscem, w którym zachodzi wylesianie terenów są lasy deszczowe na południowym
wschodzie Ekwadoru, historycznie będących ojczystą ziemią plemienia Szuarów, zamieszkujących ten
obszar od tysiącleci. Właśnie z tych ziem pochodzą lecznicze rośliny takie jak Natem (Ayahuasca). Tak
jak w przypadku innych terenów leśnych, ich wylesianiu winna jest rosnąca liczba ludności oraz coraz
lepsze prosperowanie, zwiększające zapotrzebowanie na ziemie uprawne, do uprawy plonów i
1
z włoskiego: wielobarwne
hodowli bydła kosztem lasu. Jest to trudna do rozwikłania zagwozdka ze względu na mnogość
zawartych w niej czynników społeczno-ekonomicznych. Kwestia ta przypomina układankę z
asymetrycznych części, w której Szuarowie pragną zachować tradycyjny styl życia ścierający się ze
współczesną rzeczywistością. Doi tradycji należą techniki typu „usiecz i spal”, stosowane kilka
dziesięcioleci wstecz, a obecnie będące gwałtownie spychane na obrzeża dżungli. W ostatnich
czasach, na tym już i tak bezbronnym obszarze, na horyzoncie pojawiło się nowe zagrożenie. Nie jest
tajemnica, że Matka Ziemia ukrywa całe mnóstwo cennych skarbów pod drzewami i roślinnością lasu
deszczowego. Skarby te maja postać płynną i stałą. W formie płynnej jest to ropa naftowa, z powodu
której, przez trzydzieści lat rdzenni mieszkańcy północnego-wschodniego Ekwadoru mięli nieszczęście
doświadczać niszczycielskich działań tych terenów przez koncern Chevron Texaco, wysysający ją do
ostatniej kropli. W formie stałej są to złoto, srebro i miedź. Z definicji, do ich wydobycia, każdy z tych
kruszców wymaga zastosowania technik kopalnianych, które poważnie naruszają obszar nad ziemią i
wszystko co od niej zależy pod względem egzystencjalno-kulturowym. Jednak wysoka wartość
pieniężna tych zasobów na rynkach międzynarodowych przekłada się na zapotrzebowanie na nie.
Rosnące ceny metali sprawiają, że te ukryte skarby bardziej błyszczą nawet w oczach nielubiących ich
poszukiwać. Zachodzi tu identyczne zjawisko jak w przypadku Pierścienia z „Władcy Pierścieni” –
Pierścień wpływa na każdego, kto się do niego zbliży.
W południowo-wschodnim zakątku Ekwadoru już od wielu lat trwają prace kopalniane na niewielką
skalę, w poszukiwaniu kruszców w lesie tropikalnym, a ich niszczycielskie skutki widoczne są na
poziomie lokalnym. Niektóre z miejsc w dżungli, w których byłem kilka lat temu zostało zniszczonych
przez miejscowych poszukiwaczy złota, np. plaże, na których kiedyś przeprowadzaliśmy ceremonie z
medycyną roślinną. Jednak wizja tego, co ma nadejść dla tego regionu jest jeszcze bardziej
katastroficzna. Rząd Ekwadoru zaakceptował projekt Mirador – wydobycia minerałów w 150-
kilometrowym paśmie górskim Cordillera del Cóndor, jednym z najbardziej różnorodnych obszarów
pod względem biologicznym w Ameryce Południowej. Jest to pierwsza, z całej serii inicjatyw
wydobycia zasobów, znajdujących się w ogromnych ilościach pod powierzchnią ekwadorskiego lasu
deszczowego. Nie da się zaprzeczyć ironii w nadanej temu projektowi nazwie, ponieważ „mirador” po
hiszpańsku oznacza „uważaj”. Jeśli projekt będzie kontynuowany, za dwadzieścia lat rdzenni
mieszkańcy tych terenów będą spoglądać w wykop o kilometrowej głębokości i powierzchni 115
hektarów, w miejscu gdzie poprzednio był dziewiczy las, a obok tego dołu usypana będzie góra
odpadów kopalnianych o wadze 180 milionów ton, zajmująca powierzchnię kolejnych 500 hektarów,
zarezerwowanych na śmieci i budynki przetwarzania minerałów. To tyle na temat widoków pięknej
przyrody, a to zaledwie pierwszy z wielu podobnych temu projektów.
Zajęcie stanowiska przeciwko wydobywaniu cennych minerałów ogólnie byłoby hipokryzją. Złoto,
srebro i miedź do doskonałe przewodniki prądu elektrycznego, powszechnie stosowane w
elektronice. Laptop, na którym piszę tę książkę zawiera te cenne metale na wartość około US$5.
Komponenty sieci kolektywnie składające się na Internet, przez który możesz wyszukać swoje
ulubione strony sprzeciwiające się niszczeniu lasu deszczowego, zawierają taką ilość złota, że
prawdopodobnie zajęłoby ono największe pomieszczenie w Fort Knox, jeśliby je tam zebrać razem.
Jeśli zaś chodzi o wydobycie cennych minerałów, rozsądniejsze wydaje się dokonanie tego na mniej
bezbronnych obszarach niż las tropikalny, już i tak nadwyrężony z innych powodów.
Prezydent Ekwadoru – Rafael Correa – zdecydowanie nie zgadza się z tym poglądem, ponieważ
bardzo wyraźnie opowiedział się za pracami wydobywczymi w amazońskim lesie deszczowym.
Obserwatorzy czy też bluźniercy – w zależności od poglądów – twierdzą, że Prezydent potrzebuje
pieniędzy, które będą wypłacane jego Rządowi na zasadzie tantiem na pokrycie jego ogromnych i
wysoce docenianych wydatków publicznych, dzięki którym utrzymuje się przy władzy albo na
zwrócenie US$ 8,3-miliardowego długu Ekwadoru wobec chińskich banków. W ten oto sposób Chiny
mają Ekwador na finansowej smyczy, takiej samej, jaką Chiny założyły już wielu krajom na całym
świecie, które mają coś cennego w świetle tej władzy nowego świata. choć z całą pewnością jest to
jeden z czynników, wydaje się, że poglądy Prezydenta Ekwadoru znacznie bardziej wykraczają poza tę
ideologię. Rafael Correa postrzega ten wydobywczy boom jako niezbędny dla stworzenia dobrobytu
w Ekwadorze, który miałby też objąć jego rdzennych mieszkańców. Correa definiuje ten dobrobyt w
ramach swojego wykształcenia. Na nieszczęście dla osób zależnych od dżungli ze względu na swą
kulturę, rośliny i ich dobrostan, Pan Prezydent ma doktorat z ekonomii, a nie z antropologii czy etyki
postępowania.
Chociaż Correa zdobywa poparcie w sondażach w pozostałej części Ekwadoru, głównie z powodu jego
programów wydatkowania publicznego, opłacanych tymi ogromnymi pożyczkami, większość
rdzennych Szuarów, zamieszkujących te tereny, chciałoby napić się jego krwi. Większość z
szacowanych 120,000 rdzennych mieszkańców mocno naruszonego obszaru, wśród których
Szuarowie stanowią większość, stanowczo sprzeciwia się projektom wydobywania zasobów
naturalnych. Przez kilka lat regularnie odbywały się protesty w tej kwestii. Prowadziły je rdzenne jak i
przybyłe społeczności i zazwyczaj przyjmowały formę blokad dróg, strajków i protestów masowych.
Protestujący głównie sprzeciwiają się zanieczyszczeniu środowiska, w którym żyją, jakie spowoduje
wydobycie złóż. Nie mają oni na myśli wyłącznie zniszczenia lasu deszczowego i przeorania jego
ziemi, lecz powszechnie obawiają się, że potrzeba potężnych ilości wody do rafinacji kruszców,
negatywnie wpłynie na ilość wody dostępnej dla rdzennych mieszkańców tych terenów. Inną, głębiej
tkwiącą, obawą jest ta, że woda używana w procesie wydobywania minerałów stanie się tak
zanieczyszczona substancjami chemicznymi pochodzącymi z ekstrakcji oraz z wykopanej ziemi, że
wpłynie to na jej jakość na obszarze znacznie przekraczającym teren wydobycia. Wraz z tym
zanieczyszczeniem, przedostającym się do zapasów wody pitnej i łańcucha pokarmowego, pojawia
się strach, że uprawiane przez Szuarów rośliny ulegną zatruciu. Strach ten nie jest bezpodstawny
zważywszy na fakt, że stanowisko zarówno Rządu Ekwadoru jak i firmy optującej za wydobyciem
bogactw naturalnych o nazwie Ecuacorriente, nieustannie pozostaje niejasne w kwestii metod
ekstrakcji w procesie wydobycia, a także ich wpływu na środowisko naturalne. Specyfikacja
materiałów wybuchowych, jakie mają zostać użyte do wykopania skał oraz substancji chemicznych,
pozostałych w ziemi po ich detonacji wraz z odpowiedzią na pytanie czy w procesie obróbki złota
zostanie użyty cyjanek, którego zastosowanie jest równie wysoce spodziewane jak zanieczyszczające,
to jeden z najsłynniejszych, zaginionych dokumentów wśród raportów rządowych na ten temat. Jak
wszyscy dobrze wiemy, cyjanek jest substancja silnie toksyczną. W 2000 roku, wyciek cyjanku w
rumuńskim mieście Baia Mare spowodował śmierć ogromnej liczby ryb w wodach Dunaju i Cisy, a
nawet na tak odległych terenach jak Węgry czy była Jugosławia i został nazwany największą
katastrofą naturalną od czasu Czarnobylu.
Sprzeciw Szuarów jest jeszcze bardziej zrozumiały, jeśli bliżej przyjrzeć się ich kulturze i jej związkom z
lasem deszczowym. W ciągu minionych dziesięcioleci wielu Szuarów porzuciło pół-wędrowny tryb
życia w dżungli na rzecz mieszkania w stworzonych dla nich ośrodkach lub w ich sąsiedztwie. W
przeszłości stanowiąc niezmordowany cel ewangelizacji przez misjonarzy, wielu z nich przeszło na
Chrześcijaństwo, porzuciwszy swe pierwotne, zakorzenione w łączności z lasem deszczowym i
szamanizmie, wierzenia. Większości z nich udało się jednak zachować zdrowy styl życia, tzn. jeść
własnoręcznie uprawiane owoce i warzywa oraz hodować bydło bez podawania mu hormonów
wzrostu. Każdy, kto ma odwagę zapuścić się na terytorium Szuarów z pewnością tego doświadczy,
wkraczając w świat, w którym jedzenie nie zawiera sztucznych dodatków, konserwantów,
polepszaczy smaku, regulatorów kwasowości czy antybiotyków. Świat Szuarów jest miejscem, gdzie
można wdychać świeże powietrze prosto z obfitości drzew rosnących tuż przy ich domach. To także
świat, w którym rosną lecznicze rośliny, używane przez wielu rdzennych szamanów do leczenia swych
współplemieńców i innych ludzi. Bardzo wyraźnie dotarło do mnie jak odmienny od naszego jest ten
świat, kiedy zacząłem zapraszać jednego z wspomnianych rdzennych szamanów do Europy i
rozmawiając z nim o jego sposobie życia, a także umożliwiając ludziom z „naszego świata”
doświadczenie życia „po szuarsku”. Odwiedzający Europę szaman rozchorował się tuż po zjedzeniu
posiłku z dodatkami chemicznymi, dlatego teraz, kiedy mnie odwiedza, przestrzega ścisłej diety,
złożonej wyłącznie z produktów naturalnych. Siłę sprzeciwu Szuarów w kwestii wydobywania
surowców naturalnych z terenu lasu deszczowego popiera fakt, że ludziom tym po prostu bardziej
zależy na oddychaniu czystym powietrzem, piciu nieskażonej wody i jedzeniu ekologicznych upraw
niż na bogactwie pochodzącym z wydobycia zasobów naturalnych.
Correa mówi otwarcie, że dzięki uzyskanemu w ten sposób bogactwu, planuje podnieść standard
życia rdzennych mieszkańców dżungli. Według niego, dostatnio żyjący Indianin nie czuje potrzeby
wycinania drzew, by utorować sobie drogę do swego gospodarstwa i dodaje, że prawdziwymi
złoczyńcami są tu tak naprawdę ci, którzy pozwalają rdzennym mieszkańcom lasu deszczowego
pozostawać w biedzie, sprzeciwiając się pracom wydobywczym. Brzmi rozsądnie i wręcz empatycznie.
Jednak prawda jest taka, że zdecydowana większość rdzennych mieszkańców lasu tropikalnego nie
chce wydobycia, czyniąc tym samym stanowisko Correa’y w sprawie wydobycia surowców
naturalnych w Amazonii, nieco paternalistycznym. To czy jego argumenty są prawdziwe zależy także
od sposobu dokonania podniesienia standardu ich życia. Zapobieżenie mieszkaniu biednej rodziny
przy błotnistej drodze będzie, w nowej, „bogatej” rzeczywistości, oznaczało mieszkanie biednej
rodziny przy asfaltowej drodze, po której w będą śmigały ciężarówki przepełnione cennym kruszcem.
Jestem przekonany, że każdy chciałby, żeby standard życia Szuarów poprawił się, dobrze byłoby
jednak, by reszta mieszkańców Ekwadoru rozpoczęła realizację takiego planu od uszanowania praw
jego rdzennych mieszkańców.
Nawet wśród Szuarów są i tacy, którzy twierdzą, że lepszą strategią od sprzeciwu jest przyłączenie się
do procederu wydobywczego oraz Rządu, w myśl zasady: „jeśli nie możemy ich pokonać, dołączmy do
nich”. W pewnym sensie rozumiem ich tok myślenia, ponieważ pozwolenie lokalnym społecznościom
wypowiedzieć się w kwestii wydobycia surowców na ich ziemiach oznaczałoby, że mają oni w
pewnym stopniu wpływ i kontrolę nad tym zagadnieniem. Zwolennicy tej opinii zapominają jednak,
że z chwilą kiedy wydobycie surowców na szeroką skalę na terenie ekwadorskiego lasu równikowego
stanie się intratnym interesem, poprzez takie projekty jak pilotażowy Mirador, trudno będzie
zamknąć raz otwartą Puszkę Pandory. Uchyliwszy jej wieczko, zaistnieje duże prawdopodobieństwo,
że wydobycie zasobów naturalnych na obszarze Amazonii wymknie się spod kontroli i spowoduje
lawinę pytań natury etycznej. A co stanie się, jeśli ceny metalu zaczną spadać i tylko najtańsze, a tym
samym najbardziej trujące, metody ich ekstrakcji staną się możliwe? A jeśli, zgodnie z
przewidywaniami niektórych specjalistów, prace wydobywcze okażą się przerażająco niszczycielskie
względem środowiska naturalnego, a Rząd nie będzie w stanie ich powstrzymać z powodu
otrzymywanych z wydobycia tantiem, które będą miały niezwykle istotne znaczenie dla równowagi
budżetu państwa? Jakim przesłaniem będzie „Taa”, lub w tym przypadku bardziej adekwatne „Si”,
dla wydobycia w tym rejonie, wysłanym zwolennikom innych działań, stanowiących potencjalne
zagrożenie dla lasu deszczowego, jeśli takie postępowanie można śmiało zinterpretować jako:
„dżungla jest darmowym bufetem dla wszystkich”? A zatem Szuarowie w pewien sposób
sprzeciwiają się nie tylko projektowi Mirador, lecz także przyszłym zagrożeniom dla lasu
deszczowego, głęboko zakorzenionego w ich kulturze i sposobi życia.
Pewni szamani nawet uważają, że najlepszą strategią jest dołączenie do zwolenników wydobycia
złota na terenach lasu deszczowego, by w ten sposób zyskać kontrolę nad czymś co i tak
nieuniknione. Nie pojmuję dlaczego mistrzowie pracujący z medycyną roślinną popierają przemysł,
który zatruwa te same rośliny, jakie stosują oni w leczeniu innych, zarabiając w ten sposób na życie.
Tacy mistrzowie nieuchronnie tracą poparcie w kręgach medycyny w swoich społecznościach i na
całym świecie. Zdziwił mnie jeszcze jeden poplecznik przemysłu wydobywczego złota, a mianowicie
John Perkins, który w 2012 roku opublikował artykuł, przedstawiający go jako zagorzałego
zwolennika tego procederu i prezentujący zbieżny tok rozumowania w tej kwestii z Rafaela Correa’y.
Po tym jak John Perkins wydał książkę, w której żałował swego udziału w skorumpowaniu gospodarek
kilku krajów Trzeciego Świata, napisał cztery wspaniałe książki o kulturze Szuarów w aspekcie
szamanizmu. Pomogły one mi oraz innym, zapuszczającym się na teren Szuarów, uzyskać szeroki
wgląd w ich kulturę. We wspomnianej publikacji, John nazywa nawet Prezydenta Correa’ę
„odważnym prezydentem, szanującym marzenia ludzi z lasu deszczowego”, wpuszczając tam
przemysł wydobycia złota. Nie mam wątpliwości co do odwagi Rafaela Correa’y – to on udzielił
Julianowi Assange azylu politycznego w Ekwadorze, czym przeciwstawił się Rządowi Stanów
Zjednoczonych. Zapewne w innych kwestiach wykonuje dobrą robotę, jednak nic mi o tym nie
wiadomo. Wydaje się, że pisząc takie słowa, Perkins poważnie myli się – ujmując to najdelikatniej jak
można – a tym samym jak najbardziej kwalifikuje się do udzielenia mu azylu umysłowego. Według
mnie interesujący jest powrót Johna Perkinsa do systemu przekonań, w którym rządy zdrowego
rozsądku zastąpiły pieniądze, a także, że ewidentnie popiera przemysł niszczący tę samą kulturę oraz
rośliny, o których z takim entuzjazmem kiedyś pisał. Myślę, że na poważnie utraciliśmy go na rzecz
Ciemnej Strony Mocy.
Szuarowie i inne grupy regularnie protestują przeciw wydobyciu. Odpowiedź Rządu jest taka, że takie
akcje oczywiście były do przewidzenia. Oprócz tego, że Correa publicznie nazywa protestujących
„antyrewolucjonistami” oraz „dziecinnymi lewicowcami”, wielu przywódców i uczestników protestów
zostało zatrzymanych, doniesiono także o przypadkach znęcania się nad nimi przez policję. Jeszcze
bardziej martwi fakt, że Rząd stara się stłumić działania protestacyjne literą prawa. Wielu
zatrzymanych protestujących, a także ci wciąż pozostający „na wolności”, zostało oskarżonych
według tych samych przepisów, takich jak Ustawy o sabotażu i terroryzmie – nadużyto ich tak samo
jak w minionych latach w innych częściach świata. Dziennikarze piszący o tych przypadkach i
krytykujący Correa’ę i jego Rząd poważnie ryzykują otrzymanie policzka w twarz w postaci zapisu w
Kodeksie Karnym Ekwadoru, mówiącym karach w związku z „brakiem szacunku dla urzędników
rządowych”. Amnesty International opublikowała nawet niesławny raport o tej praktyce. Na domiar
tego, organizacje pozarządowe, które krytykują politykę ekologiczną Rządu Ekwadoru, a popierają
protesty rdzennych mieszkańców przeciw wydobyciu surowców naturalnych, ryzykują rozwiązanie
lub nawet wydalenie z kraju.
Moim zdaniem, tylko dzięki połączonym wysiłkom dziennikarzy i organizacji pozarządowych, zarówno
w Ekwadorze jak i za granicą, leży siła w tej bitwie utrzymującej koncerny przemysłu wydobywczego
poza amazońską dżunglą. Ich praca podnosi świadomość ludzi nienależących do rdzennych populacji
w Ekwadorze i poza jego granicami i skutkuje przepływem gotówki, potrzebnej do toczenia tej walki
w sądzie. Poza tym, w przypadku nieustępliwych Rządów, nacisk kładziony na koncerny wydobywcze
przez państwa z zewnątrz, w których te firmy mają swoje siedziby, może przekonać ich do zmiany
polityki. Z tego względu niekorzystnym jest, że koncern Ecuacorriente w stu procentach należy do
Chińczyków. Przy praktycznie nieobecnej niezależnej, lokalnej prasie w Chinach, przywództwie
skupionym na rozwoju gospodarczym zamiast na dobru swoich obywateli oraz populacji, która
najczęściej odpiera wszelką krytykę z zewnątrz, ponieważ, jak twierdzi, Zachód miesza się w te
sprawy z zazdrości o sukces Chin, nie dziwi fakt, że zagraniczne osiągnięcia chińskich firm
wydobywczych nie zdobyły złotego medalu, nie mówiąc nawet o osiągnięciach tego typu firm w
samych Chinach. Pamiętając o tym, że Chiny trzymają Ekwador na smyczy, nie do końca pewne jest
też czy Ekwador zdoła dopilnować, by Ecuacorriente dotrzymała umów, zwłaszcza dotyczących
środowiska naturalnego, jeśli okaże się, że firma wykonawcza je zrywa. W Chinach biznes jest ściśle
powiązany z Rządem, a ponadto silny nacjonalizm nie pomaga przebić się samokrytyce.
Połączone wysiłki dziennikarzy i organizacji pozarządowych przyniosły już sukces w innych kwestiach,
w pozostałych częściach świata. W samym tylko Ekwadorze, społeczność rdzennego plemienia
Sarayaku z powodzeniem zdołała ochronić swoje ziemie przed wdzierającymi się na nie koncernami
naftowymi. W sąsiadującym z Ekwadorem, Peru, rdzenne plemię Achuar zwyciężyło kiedy
przedsiębiorstwa naftowe Talisman Energy i ConocoPhillips ogłosiły, że opuszczą kraj i tym samym
nie będą eksploatować złóż ropy naftowej w Peruwiańskiej Amazonii. Koncern Chevron Texaco
przegrał apelację w amerykańskim Sądzie Najwyższym po latach unikania przyjęcia na siebie
odpowiedzialności za spowodowanie zniszczeń w lesie deszczowym i mieszkańcom rdzennych
społeczności w północno-wschodnim zakątku Ekwadoru. Na chwilę obecną, brazylijski sąd zawiesił
nowy, niezwykle rozległy, projekt hydroelektryczny budowy tamy Belo Monte w amazońskiej dżungli,
do czasu aż lokalne, rdzenne społeczności zasięgną właściwych konsultacji w zakresie ewentualnego
zapadnięcia się tamy. Daje to nadzieję, że istniejące przepisy prawa mogą także chronić rdzennych
Szuarów, jeśli tylko uzyskają oni wsparcie zagranicy.
W ciągu najbliższych lat rozstrzygnie się czy obszerne projekty wydobycia surowców naturalnych na
terenie ekwadorskiego lasu deszczowego zostaną zaniechane. W tak zwanym międzyczasie zachodzi
ciekawe zjawisko – wyraźnie widać efekt uboczny „polaryzacji” wywołanej przez Prezydenta Correa’ę
i jego Rząd. Zgodnie z tradycją, Szuarowie wystrzegają się wszelkiej kontroli nad nimi, od wieków
mieszkając w niewielkich grupach w lesie tropikalnym. Zasłynęli jako jedno z nielicznych plemion,
które z powodzeniem oparło się podbojowi Hiszpanów w ich gorączce złota. W 1599 roku, zbuntowali
się i pochwyciwszy hiszpańskiego gubernatora, wlali mu ciekłe złoto do gardła, tym samym
symbolicznie gasząc jego pragnienie. Jaka część tego ducha pozostała w nim do dziś. Śmiało i bez
najmniejszej przesady można ich scharakteryzować jako skrajnych anarchistów, którzy poza tym
historycznym już wydarzeniem, mającym miejsce ponad czterysta lat temu, nigdy dotąd nie zdołali
zakończyć wzajemnych sporów i zorganizować się. W dzisiejszych, niełatwych dla nich czasach, ci
„rdzenni anarchiści” uczą się jak wznieść się ponad chaos w ich społecznościach oraz przeszkody w
obronie swoich praw, w tym wyjaśnienie kwestii przywództwa w istniejących strukturach szuarskich,
od ludzi ledwo przejawiających zainteresowanie Rządem swojego kraju zamiast prawdziwie
reprezentować swoich rodaków. Ruch ten przejawia ożywione zainteresowanie ojczystą kulturą, a
także coraz powszechniejszą świadomością, że prawdziwym skarbem, jaki posiadają nie są bogactwa
skrywane pod roślinnością lasu deszczowego, ale kultura i zdrowy tryb życia, jaki pragną wieść w
dżungli – oczywiście wraz z korzystaniem z leczniczej rośliny Natem i wszystkich, towarzyszących jej,
rytuałów.
Artykuł ten jest fragmentem książki pt. „Uwishin”, która ukaże się jeszcze w tym roku, o
doświadczeniach autora z rdzennymi szamanami Górnej Amazonii. Z autorem można skontaktować
się drogą e-mailową:
www.Tsunki.com
; autor
pozostaje otwarty na pytania i konstruktywne dyskusje na temat stosowania medycyny roślinnej.
Serdecznie zaprasza też do dzielenia się linkiem do tego artykułu z innymi.