San Pedro
Paul Eijkemans
San Pedro to pochodząca ze zboczy Andów roślina, której nazwa botaniczna brzmi Trichocereus
pachanoi lub Echinopsis pachanoi. Jest to kaktus, niezbyt dobrze rosnący w lesie deszczowym,
odmienny od uprawianych w ogrodach, dlatego też nie jest tradycyjnie używany przez Uwishinów.
Wielu z nich jednak zna i korzysta z tego enteogenu w swojej praktyce, jako rośliny wspomagającej
Natem, pozyskując ją formie sproszkowanej lub płynnej od swoich andyjskich kolegów i szanując ją
jak każdą inną świętą medycynę. A jako że pewnego dnia najprawdopodobniej spotkasz się z tą
rośliną na swojej ścieżce z medycyną roślinną, i ponieważ, podróżując z San Pedro, przeżyłem
najgłębsze doświadczenia, poczułem że zasługuje ona na osobny rozdział.
San Pedro to kaktus słupkowy z niewielkimi kolcami lub bez. Może osiągnąć wysokość do sześciu
metrów, jednak najdorodniejsze okazy, jakie widziałem w naturze, nie przekraczały czterech metrów.
Zwykle ma sześć-siedem żeber, ale może mieć ich nawet trzynaście. W domu mam rzadki okaz San
Pedro z czterema żebrami – liczbą, która według wielu rodzimych szamanów nadaje tej roślinie
wyjątkową moc, ponieważ ilość żeber odpowiada czterem stronom świata. San Pedro ma czasem
białe kwiaty, pojawiające się tylko w nocy i sporadycznie wydaje smaczny, czerwony owoc. Kaktus ten
można spotkać w całym rejonie gór andyjskich, szczególnie obficie występuje na obszarach górskich
Ekwadoru i Peru. Bardzo szybko rośnie. Jeśli uprawia się go w słonecznym, suchym klimacie i
regularnie podlewa może urosnąć pół metra rocznie.
Kaktus San Pedro zawiera wiele różnych alkaloidów, ale najbardziej interesującym jego składnikiem
jest meskalina. Jest to substancja psychoaktywna, obecna także innych roślinach z rodzaju Echinopsis,
w tym w jego smuklejszym, starszym bracie Pejotlu. Inne połączenia alkaloidów w różnych gatunkach
tych roślin dają odmienne doświadczenia poza wywoływanymi przez meskalinę. W związku z tym
określone połączenie alkaloidów podąża za energią albo też za duchem określonej rośliny na
poziomie niefizycznym. Powodem, dla którego kaktusy te na swojej ścieżce ewolucyjnej uzyskały
zdolność biosyntezy meskaliny jest to, że spełniają one rolę czynnika reakcji na stres, bardzo
podobnie do działania mechanizmu reakcji na stres w królestwie zwierząt. Jednak poza sygnalizacją
wewnętrzną, meskalina chroni komórki rośliny przed zniszczeniem przez atakujące ją organizmy. Nie
dziwi więc fakt, że największa ilość meskaliny w San Pedro znajduje się w jego cienkiej,
ciemnozielonej, fotosyntetycznej warstwie, tuż pod skórką – na pierwszym froncie obrony po
przekłuciu skórki. Zawartość meskaliny może różnić się w zależności od gatunku i wynosić od około
0,10% do 0,23% w przypadku wysuszonego i sproszkowanego kaktusa. Ta znaczna rozpiętość
procentowa jest jedną z przyczyn, dla których warto spróbować świeżo przygotowanej medycyny
zanim się ją poda innym na ceremonii, ponieważ jej moc może różnić się, chociaż podczas jej
przygotowywania postępowano według tych samych wytycznych.
Badania naukowe wykazują, że kaktusy zawierające meskalinę, nie tylko San Pedro, były
wykorzystywane w celach religijnych przez przynajmniej sześć tysiącleci, głównie w Meksyku, w
którym np. ludzie pustyni uprawiali Pejotla do przeprowadzania rytuałów. W czasie prac
ekskawacyjnych nad odkryciem zaginionej cywilizacji Chavín, która rozkwitła około 1500 roku p.n.e w
Peru, znaleziono dowody archeologiczne na określone stosowanie San Pedro. Chociaż mój punkt
widzenia nie jest poparty żadnymi dowodami archeologicznymi uważam, że zarówno kaktusy San
Pedro jak i wielu ich bliskich kuzynów musiały być stosowane jeszcze znacznie wcześniej.
Biorąc pod uwagę obfitość większości tych roślin oraz brak innych na tak jałowych terenach, nie
trzeba było wiele czasu, by miejscowa ludność spożyła je i natychmiast odkryła ich psychotropowe
właściwości. A zatem musiały być używane na długo zanim ludność zamieszkała tereny, na których
kaktusy te czują się doskonale. Pozostałe, po dziś dzień funkcjonujące, nazwy San Pedro, z wielkim
upodobaniem stosowane przez osoby pracujące z tą rośliną (dzięki czemu też mogłeś się z nimi
spotkać) to Aguacolla oraz Huachuma. Identyczne rośliny, identyczne efekty, różne nazwy –
podobnie jak w wyrażeniu „taki sam, ale inny”.
Do tej pory nie wyjaśniono dlaczego kaktus ten nazywany jest San Pedro, a po angielsku Saint Peter.
Jedno z sensownych wyjaśnień bierze się z atrybutu, jakim w chrześcijaństwie obdarzona jest postać
świętego Piotra. Posiada on bowiem klucze do bram niebios i po tym względem ma bardzo zbliżone
zajęcie do tego, jakie ma kaktus. Święty Piotr poza tym jest patronem opadów deszczu, a więc nazwa
ta może również odnosić się do umiejętności przetrwania tej rośliny w jałowym klimacie. Chociaż
nieskutecznie, Inkwizycja starała się zabronić stosowania tego enteogenu. Niektórzy uczeni twierdzą,
że taka nazwa rośliny, a w konsekwencji skojarzenie z mitologią chrześcijańską, pomogła ustrzec się
przed „farmakrytyczną” policją religijną. „Współczesna” Inkwizycja była skuteczniejsza w zakazie
stosowania San Pedro. W 1970 r. meskalina stała się substancją nielegalną w Stanach Zjednoczonych,
zaś rok później była już nielegalna na całym świecie w wyniku niesławnej „Konwencji na temat
substancji psychotropowych” z 1971 r. W Stanach Zjednoczonych jednakże są pewne wyjątki od tego
zakazu: dla celów religijnych, naukowych i medycznych, chociaż w praktyce sytuacja ta trochę
przypomina pole minowe, ponieważ każdy stan ma prawo odrębnego decydowania czy zakazać
stosowania meskaliny czy też nie i w jakiej postaci. Duże brawa dla tych stanów, które zdecydowały
się dopuścić użytkowanie zawierającego meskalinę kaktusa, jeśli u podłoża jego stosowania leży
szczera intencja religijna. I chociaż osobiście nie pochwalam niczego „religijnego”, jako kiepskiej
wymówki dla uniknięcia pierwotnej świętości prawdziwej istoty człowieka, dostrzegam wartość
zawoalowania określenia „szczery wygląd w głąb siebie”, by w ten sposób „uspokoić” tych, którzy
rządzą i dzielą, a jednocześnie korzystać zawierających meskalinę kaktusów w dozwolonych
warunkach ceremonialnych. W większości pozostałych krajów meskalina jest substancja nielegalną,
tej samej kategorii co niszczące życie narkotyki, takie jak heroina czy krystaliczna metamfetamina.
Uprawa San Pedro w większości tych krajów nie podlega regulacji prawnej, chociaż czasami
dozwolona jest wyłącznie w celach ozdobnych.
San Pedro można przyjmować na kilka sposobów. Najczęściej podaje się ją w postaci suchego proszku
lub też proszku, z którego po dodaniu wody, robi się pastę. Zaletą jej sproszkowanej postaci jest to że
nie jest fermentuje oraz nie zajmuje dużo miejsca, dzięki czemu łatwo ją przetransportować.
Sproszkowana postać San Pedro ma jednak swoje wady. Jest ciężka dla żołądka, a poza tym w tej
postaci, poza zawierającą meskalinę pulpą, znajdują się też inne części kaktusa, co zwiększa
prawdopodobieństwo bólów głowy po jej spożyciu. Sproszkowane San Pedro czasem ciężko
przełknąć, co spowodowało powstanie kapsułek z tą medycyną. Osobiście preferuję płynne San
Pedro. W tej postaci przypomina wodnistą herbatę, którą przygotowuje się wyłącznie z jadalnych
części kaktusa, odcedzonego ze wszystkich niepłynnych resztek. Pozostałe dwie metody, których nie
doświadczyłem to: ugotowanie zupy z jadanych części rośliny oraz lewatywa. Domyślam się, że
zjedzenie takiej zupy ma takie same wady co spożycie sproszkowanego San Pedro. Lewatywę z San
Pedro robi się z płynu lub sproszkowanej rośliny, a nie całego kaktusa.
Energia San Pedro całkowicie różni się od energii Natem, przez co również ceremonie z tą rośliną są
inne niż te z Natem.. Dosłownie różni się za dnia i w nocy. Ceremonię z San Pedro zwykle
rozpoczynam po południu. Po części dlatego, że podróż ta trwa dość długo. Innym powodem jest to,
że, aby doświadczenie z San Pedro miało pełną moc potrzeba światła dziennego. W ten sposób
naśladuje się lubiącą światło słoneczne naturę tej rośliny. Warto też przeprowadzić ceremonię z San
Pero w dzień, ponieważ światło słoneczne aktywuje roślinę w każdej komórce ciała. A jeśli ceremonia
odbywa się nocą, dobrze jest rozpalić duże ognisko albo, a jeśli rozpalenie ogniska lub ognia w
kominku jest niemożliwe, ustawić mnóstwo świec. Jak ważne jest światło podczas ceremonii z San
Pedro wyraźnie odczuwa się w atmosferze kręgu, jeśli zdarzy się, że płomienie wygasną, ponieważ na
poziomie energetycznym ciemność wkrada się natychmiast i zaczyna oddziaływać na przestrzeń
ceremonialną, czemu oczywiście można zaradzić ponownie rozniecając ogień. W tym miejscu warto
dodać, że istnieją plemiona jak np. Waringa z północnej części Peru, którego szamani przeprowadzają
ceremonie z San Pedro w całkowitych ciemnościach, żeby lepiej widzieć duchy i pola energetyczne
uczestników. Proszę nie daj się zwieść tego rodzaju tradycjom – przy odpowiedniej ilości praktyki w
zakresie widzenia energii nie ma znaczenia czy jest jasno czy ciemno.
Dla przybliżenia doświadczeń z San Pedro warto porównać je z doświadczeniem z Natem. Istnieje
kilka wspólnych kwestii, chociaż oczywiście ze względu osobistej obserwacji nieuniknienie
subiektywnych. Nie ma dwóch identycznych osób, w związku z czym żadna medycyna roślinna nie
działa dokładnie tak samo na wszystkich. Natem to roślina łącząca z „Matką Ziemią” przede
wszystkim dzięki zwiększonej wrażliwości ciała oraz, zwykle występującym po jej zażyciu, wymiotom.
San Pedro natomiast to roślina łącząca z „Ojcem Niebo”. Dzięki zmniejszonej wrażliwości ciała,
odłącza od niego, powodując poszerzenie, które można postrzegać jako mające większy związek z
umysłem. Oto dlaczego niektórzy nazywają San Pedro „Dziadkiem”, zaś Natem „Babcią”. Nazwy te
oczywiście są kompletnie bezsensowne, chyba że mają na celu wyłącznie wskazanie różnicy
ukierunkowania energetycznego. Jak każda medycyna roślinna zarówno San Pedro jak i Natem mają
w sobie pierwiastek męski i żeński.
Różnicę w skupieniu się na wspomnianym aspekcie można zauważyć w sposobie oddychania
uczestników w kręgu. Po zażyciu Natem zwykle oddychają oni głębiej i wolniej, San Pedro tymczasem
wywołuje potrzebę płytszego i szybszego rytmu oddychania. Inaczej też reaguje ciało. Chociaż po
zażyciu San Pedro wymioty zdarzają się, ich częstotliwość zupełnie nie przypomina „fiesty wymiotów”
jaką może urządzić uczestnikom ceremonii porządna porcja mocnego Natem. Kolejną wyraźną
różnicą jest długość podróży z tymi roślinami. Podczas ceremonii z Natem pierwsze efekty jej zażycia
widoczne są już po dwudziestu minutach, po czym wyrusza się w podróż, zwykle trwającą pięć godzin
lub troszkę dłużej, po części w zależności od roślin dodanych do naparu. Podróż z San Pedro może
trwać dziesięć lub więcej godzin, przy czym faza początkowa trwa około pół godziny. To czas, w
którym energia rośliny powoli budzi się w uczestniku. Jest jeszcze jedna zasadnicza różnica. Chociaż
dzięki obu roślinom można uzyskać łatwy dostęp do bezkresnej rzeczywistości energetycznej poza
fizyczną, jej doświadczenie bardzo się różni. Przy Natem rzeczywistości tej doświadcza się głównie w
sobie, zaś przy san Pedro doświadcza się jej bardziej na zewnątrz siebie, chociaż wciąż w jedności z
tym zewnętrzem.
Jeśli zaistniałaby potrzeba opisania San Pedro jednym wyrażeniem wówczas prawdopodobnie
brzmiałoby ono: „silny pomocnik w porzuceniu struktury ciało-umysł za pomocą jednego wyjścia z
ciała”. Proces ten zazwyczaj składa się z dwóch etapów i rozpoczyna się w momencie kiedy energia
we wnętrzu uczestnika osiągnie określony poziom. Etap pierwszy dotyczy odporności ego. W
momencie kiedy uczestnik uświadomi sobie kim naprawdę jest, a tym samym zbliży się do utraty
identyfikacji z ciałem, ego natychmiast zaczyna wytwarzać obrazy mające związek z głębszymi
sprawami lub strachem, a więc z identyfikacją z tym, co nie jest prawdziwym Ja. Przy odpowiedniej
świadomości kwestie te można uznać i przetransformować dzięki zmianie perspektywy i dostrzeżeniu
swojej prawdziwej istoty. Łatwo zgubić się w czasie tej podróży w gąszczu obrazów wytworzonych
przez ego. Albo też mówiąc inaczej, przy braku świadomości istnieje duże prawdopodobieństwo, że
podróż z San Pedro zamieni się w podróż ego. Sporadycznie te wytwory ego mogą wywołać reakcję
paniczną. Nie trudno jej zaradzić. Powrót do świadomości pomaga nie identyfikować się z
wytworzonymi przez ego obrazami. Jednocześnie ze spokojem, głęboko i powoli oddychając można
poruszać się przez nie. Dzięki tego rodzaju oddechowi jednocześnie ustępuje wszelkie napięcie w
ciele. Prawdziwe doświadczenie z San Pedro zwykle rozpoczyna się po przejściu tego często
nieprzyjemnego procesu stabilizacji, kiedy to nadchodzi czas etapu drugiego. W nim doświadcza się
uświadomienia sobie swojego prawdziwego Ja, zamiast tego fałszywego. Zaobserwowałem, że
pierwszy etap może być niezwykle trudny dla osób, głęboko poranionych w związku z energią męską,
w większości przypadków są to sprawy związane z ojcem, w przeciwieństwie do Natem, która sprawia
więcej trudności tym, którzy doznali poranienia o podłożu energii żeńskiej. Różnicę tę przypisuję
odmiennym charakterom energii tych dwóch charakterystycznym roślinom leczniczym.
Ogólnie mówiąc znacznie trudniej jest prowadzić ceremonie z San Pedro niż z Natem. Poza tym jak
już wcześniej wspomniałem, kolejnym poważnym powodem jest tu niemożność polegania na
tradycyjnych sposobach uziemienia jakie stosuje się podczas ceremonii z Natem przez co trudniej jest
poruszać energiami. Dobrze uziemić można się na przykład wciągając przez nos roztwór z Tabaki lub
wdychając określone esencje kwiatowe, by powrócić do ciała. Kolejnym powodem, dla którego
prowadzenie ceremonii z San Pedro jest trudniejsze jest ten, że prowadzenie innych w tej podróży
jest jak spacer po bardzo cienkiej linii, ponieważ energie na ceremonii z kaktusem mogą, jeśli
przestrzeni nie pilnuje się należycie, nagle oszaleć i spowodować w niej, a w konsekwencji i w
uczestnikach, zamieszanie. Dlatego też podczas ceremonii z San Pedro proszę o zachowanie
„szlachetnej ciszy”. Nie należy wtedy rozmawiać ze sobą ani gestykulować, z wyjątkiem dzielenia się
przeżyciami w kręgu na koniec ceremonii. W jej trakcie skupiamy się wyłącznie na sobie. Osoby
doświadczone w prowadzeniu ceremonii z Natem mają dodatkowe utrudnienie. Wiele technik
stosowanych podczas ceremonii z Natem zwyczajnie nie działa w ceremonii z San Pedro albo działa w
mniejszym stopniu, czym może wywołać frustrację, jeśli prowadzący jeszcze nie zakorzenił się
całkowicie w dynamice energetycznej ceremonii z kaktusem i ma oczekiwania związane ze
stosowaniem technik dla innych świętych roślin.
W tym miejscu warto dodać, że ze względu na odmienną charakterystykę, San Pedro stwarza
potrzebę korzystania z innego przybornika z technikami albo udoskonala kilka technik stosowanych
również w pracy z innymi roślinami. Na przykład poruszanie energiami jest zdecydowanie prostsze w
przypadku San Pedro niż Natem, ponieważ energie postrzega się jako bardziej stałą. Ciekawą
techniką, dostępną po spożyciu San Pedro jest coś, ci mogę określić jako umiejętność podzielenia
świadomości na części, które funkcjonują i których można doświadczać niezależnie od siebie. Jest to
coś, co jak dotąd udało mi się zrobić tylko z San Pedro, pomimo większego doświadczenia z Natem.
Kolejną umiejętnością, która staje się dostępna z medycyną roślinną San Pedro jest „biegłość”
energetyczna. Ewentualnie atakujące energie wychodzące z uczestników nie mają możliwości
przyczepienia się. Pokazał mi to kiedyś pewien mistrz San Pedro z plemienia Huichol w Meksyku,
poszerzając przestrzeń, w której on, a raczej jego świadomość, nieustannie przeskakiwała z miejsca
na miejsce niczym Kacper – przyjazny duszek. Proszę jednak, byś nie spodziewał się, że po wypiciu
jednej porcji San Pedro uzyskasz stały dostęp tego typu technik. Tak jak ze wszystkim, również i te
wymagają wieloletniego, intensywnego treningu, by móc z nich efektywnie korzystać. Technik jest
znacznie więcej, o tyle więcej, że opisanie ich zdecydowanie przekracza zakres tej książki.
Istnieje wiele praktycznych metod, które można zastosować na ceremonii z san Pedro, by wzbogacić
to doświadczenie. Po pierwsze niezwykle istotne jest, żeby przyjechać na ceremonię z całkowicie
pustym żołądkiem. Jakikolwiek pokarm w żołądku zaburzy energię rośliny i może wywołać bolesne
skurcze. Chociaż ceremonie z San Pedro trwają dość długo, dzięki energii tej rośliny nie odczuwa się
głodu pomimo pustego żołądka. Niezależnie od tego, czasem w późniejszej fazie ceremonii rozdaję w
kręgu sorbety cytrusowe i/lub kawałki gorzkiej czekolady bez dodatków, by dodać ciału energii i
troszkę pobudzić energię medycyny. Gorąca czekolada do picia jest jeszcze lepsza. Inna istotna
kwestia, którą warto omówić to jak radzić sobie z odruchem wymiotnym, żeby wyrzucić niechciane
energie, ponieważ odruch ten jest znacznie mniej dynamiczny niż w czasie ceremonii z Natem.
Oznacza to, że jeśli uczestnik ceremonii czuje w swoim wnętrzu niską energię, odruch wymiotny w
odpowiedzi na tę energię jest słabszy. W takim przypadku pomoże „płukanka wodna”. Trzeba
wówczas wypić dużą ilość wody, tyle, żeby wypełnić ją żołądek, po czym kolejna szklanka wody
wywoła odruch wymiotny, a z wymiotami zostanie usunięta niepotrzebna energia.
Picie dużych ilości wody w czasie ceremonii z San Pedro to zawsze dobry pomysł, ponieważ medycyna
ta łatwo odwadnia organizm i zazwyczaj negatywnie wpływa na funkcję oddawania moczu. Dzięki
picu obfitych ilości wody, oddawanie moczu pozostaje niezaburzone i wspomaga usuwanie niskich
energii. Oczyszczanie z san Pedro odbywa się głównie w ten sposób – pozbywania się wody, w tym
także poprzez pocenie się. Co ciekawe, od 20 do 50% meskaliny spożytej w jednej porcji San Pedro
jest wydalane z moczem. Oznacza to tyle, że ci, którzy chcieliby wypić kolejną porcję San Pedro, a
butelka byłaby już pusta, teoretycznie mogliby napić się własnego moczu. Warto też pamiętać, by w
czasie ceremonii z San Pedro unikać bezpośredniego kontaktu z promieniami słonecznymi, ponieważ
skóra ma wtedy większą wrażliwość i łatwiej o poparzenia słoneczne.
Poza grupowym lub indywidualnym skupianiu się na oddechu i ćwiczeniem na uziemienie są jeszcze
inne techniki, pomagające uczestnikom uzyskać ponowną łączność z ciałem. Jedną z nich jest gra na
instrumencie. Według mnie najskuteczniejsza jest muzyka bez słów, a przynajmniej bez trudnych
słów, żeby nie zajmować umysłu ich interpretacją. Gra na bębnie zawsze cudownie działa, podobnie
jak grzechotka. Przy akompaniamencie tych instrumentów bardzo łatwo jest transformować energie.
Pomaga też kąpiel. Odczucie wody na skórze pomaga uczestnikom powrócić do ciała dlatego też,
kiedy prowadzę ceremonię z San Pedro na łonie przyrody i jeśli jest możliwość, by wejść do wody,
wtedy włączam to w jej końcowy etap.
Przygotowanie San Pedro wymaga sporej pracy i uwagi. Mam nadzieję, że pozwolisz mi szczegółowo
opisać ten proces, by ci, którzy czują się uprawnieni do samodzielnego przygotowania medycyny z tej
rośliny, mogli to zrobić. Opisanie tego procesu, aby niedoświadczone w tym zakresie osoby mogły
zachowywać się nierozsądnie, nie jest moją intencją. Jak w przypadku każdej medycyny roślinnej,
niemądrze jest pracować z San Pedro nie mając za sobą lat doświadczenia w spożywaniu i zgłębianiu
wiedzy o tej roślinie, ponieważ może to być naprawdę niebezpieczne. Wyjaśnienie to skierowane jest
do tych, którzy już poważnie pracują z tą rośliną i szukają sposobów na udoskonalenie tego, co już
robią.
Sposobów na przyrządzenie San Pedro jest wiele, a i w Internecie znajdziesz dziesiątki z nich, chociaż
osobiście preferuję jeden. Polega on na ugotowaniu płynu z nadających się do spożycia części kaktusa
i został opracowany przez mojego przyjaciela, który jest absolutnym ekspertem w przyrządzaniu tej
rośliny. Jego metodą otrzymuje się znacznie mocniejszy napar niż widziałem u wielu andyjskich
szamanów. Poświęcił on długie lata na opracowanie techniki, która maksymalizuje moc naparu przy
jednoczesnym oddzieleniu tych części rośliny, które nie tylko są zbędne, ale także wywołują działania
niepożądane podczas podróży z San Pedro, głównie bóle głowy, które pojawiają się gdy San Pedro
zostało niewłaściwie przygotowane.
Przygotowanie San Pedro zaczyna się od zebrania go w naturze ze zboczy Andów. Chociaż w obfitych
ilościach występuje w całych Andach, zbieram go wyłącznie z miejsc, w których właściciel ziemi
pozwolił na to. Istotne jest, by przed ścięciem rośliny pomodlić się prosząc ją o pozwolenie na
zebranie. Łodygi należy ścinać dziesięć centymetrów nad ziemią. Niezwykle ważne jest, by ścinając
kaktusy posługiwać się czystą, ostrą maczetą lub nożem, aby zapobiec gniciu lub obumarciu pnia
pozostałego w ziemi. Odpowiednie odcięcie gwarantuje szybkie odbicie się kaktusa od pnia – jednym
lub dwoma kłączami. W domu tnę łodygi na około trzydziestocentymetrowe kawałki o prostych,
gładkich krawędziach po obu stronach. Nie tylko zapobiega to zgniciu końcówek, jeśli miałyby leżeć
przez bliżej nieokreślony czas, ale też wspomaga „krwawienie” kaktusa. Jest to bardzo ważny proces,
ponieważ kaktus wówczas wysyła śluz do miejsca odcięcia, by ochronić go przed inwazją patogenów.
Śluz, który na powierzchni przecięcia pojawia się w postaci błony jest główną przyczyną bólów głowy,
dlatego trzeba usunąć go jak najwięcej. Co ciekawe, kaktusy rosnące w rodzimym dla nich
środowisku, a nie na przykład w Europie Południowej przez co są bardziej suche, wytwarzają znacznie
mniej śluzu niż rosnące w bardziej wilgotnym klimacie. Jeśli jakieś części kaktusa zgniły, należy je
odciąć, by zapobiec rozprzestrzenieniu się procesu gnilnego lub przedostaniu się zgniłych części
rośliny do naparu. Następnie myje się zewnętrzną skórkę kawałków kaktusa, by usunąć z niej brud
oraz małe igiełki i pozostawia do wyschnięcia. Wierzchołek rośliny zostawia się do ponownego
posadzenia. Pozwala się mu wypuścić korzenie i z ponownie odrodzić się w dorosłego kaktusa.
Niezwykle istotne jest, by pozwolić warstwie ochraniającej miejsca przecięcia osiągnąć postać
dorosłą, ponieważ zbyt miękka przepuszcza patogeny do wnętrza kaktusa.
Tak przygotowane kawałki, po całodziennym suszeniu, są gotowe do dalszego przetwarzania.
Najpierw każdy kawałek nacina się wzdłuż rowków. Nacięcie powinno mieć około pół centymetra,
ułatwia usunięcie skórki. Następnie okraja się skórkę z boków żeber kaktusa, wraz z ciemnozieloną,
około milimetrowej grubości warstwą, znajdującą się pomiędzy skórką, a białawym miąższem. Ta
część kaktusa zawiera najwięcej kryształków meskaliny i właśnie z tej części przygotowuje się San
Pedro. Meskalina znajduje się również w białawym miąższu, jednak jej ilość nie może się równać z
ogromną ilością, wywołującego bóle głowy, śluzu. Krojąc kawałki na plasterki należy stosować się do
zasady „im mniej, tym więcej”. Jeśli podczas krojenia zachowa się cienka warstewka białawego
miąższu wówczas wspomniany proces usuwania ciemnozielonej warstwy wewnątrz skórki
niepotrzebnie się komplikuje, ponieważ białawy miąższ jest stosunkowo twardy, nawet po
ugotowaniu. Następnie wszystkie kawałki przekłada się do dużego naczynia z wodą i myje się, zaś
pozostałe części rośliny wyrzuca się – najlepiej do ogrodu, ponieważ stanowi doskonały kompost.
Kawałki kaktusa należy umyć pocierając je. Woda i dotyk spowodują wydostanie się śluzu na
powierzchnię kaktusa i rozpuszczenie śluzu w wodzie, a ściśle mówiąc na jej powierzchni (chociaż i w
wodzie). Utworzy się wówczas galeretowata warstwa, w terminologii botanicznej – mucilage.
Następnie kawałki myje się i masuje w czystej wodzie. Czynność tę należy powtarzać aż do
momentu, w którym woda będzie zupełnie pozbawiona śluzu. Nie oznacza to, że śluz został
całkowicie wypłukany, ale ilość, która pozostała w kawałkach wygotuje się z nich później.
Ewentualnie można też zostawić kawałki na kilka dni do wyschnięcia na słońcu. Istotne jest, by
wysychały w pełnym słońcu i nie pleśniały.
W kolejnym etapie kawałki gotuje się przez pół godziny, w temperaturze sięgającej wrzenia wody,
lecz nie wrzącej, dla zmiękczenia ciemnozielonej warstwy. Opary unoszące się podczas gotowania San
Pedro zapachem przypominają gotowaną fasolkę szparagową. Po ugotowaniu kawałki należy wyjąć z
garnka. Łyżka cedzakowa bardzo się tutaj przydaje. Jeśli podczas gotowania nie wypłynęło zbyt wiele
śluzu, wodę tę można wykorzystać w procesie redukowania naparu, najpierw jednak należy ją
przefiltrować. Następnym krokiem jest zeskrobywanie zielonej pulpy z wnętrza kawałków. Jest to
bardzo prosta czynność, ponieważ podczas gotowania skórka zachowuje swoją sprężystość, zaś
przywierająca do niej pulpa mięknie. Zieloną warstwę trudno jest oddzielić, jeśli został na niej biały
miąższ. Wówczas skórka może się przerwać, ponieważ do oddzielenia miąższu potrzeba siły. Podczas
zeskrobywania możesz poczuć kryształki meskaliny na skórze niczym maleńkie ziarenka piasku. A
ponieważ ciało człowieka ma zdolność absorbcji meskaliny przez skórę, już w czasie zeskrobywania
zielonej warstwy można poczuć pierwsze efekty działania San Pedro.
Teraz pulpę zbiera się i rozciera. Blender zdaje się być do tego idealny. Następnie pulpę należy
gotować w temperaturze wrzenia trzykrotnie, przez trzy godziny, w dużym garnku z wystarczającą
ilością wody. Podczas trzeciego gotowania do zielonej masy San Pedro dodaje się pulpę grejpfruta.
Zawarte w grejpfrucie kwasy wspomagają rozpuszczenie meskaliny w wodzie, a także nadają
naparowi lepszy smak. Do pulpy z jednego kaktusa zazwyczaj dodaje się jednego grejpfruta. Garnek
ze stali nierdzewnej bardziej nadaje się do przygotowania San Pedro niż aluminiowy, ponieważ sok z
grejpfruta może powodować korozję wewnątrz aluminiowego naczynia podczas gotowania ze
względu na niski wskaźnik pH pulpy kaktusowo-grejpfrutowej. Podczas gotowania dobrze jest od
czasu do czasu mieszać napar, by rozpuścić pozostały śluz i zapobiec przypaleniu się garnka. Uzyskaną
masę po każdym gotowaniu należy odcedzić z wody, po czym wodę z każdego z trzech gotowań
należy zlać do innego garnka, w celu zredukowania. Można też wlać wodę z pierwszego gotowania
(tego jeszcze przed trzykrotnym). Dla uzyskania jak największej ilości płynu z pulpy można odcisnąć ją
przez ściereczkę do naczyń. Po zakończeniu procesu gotowania pulpę należy wyrzucić.
Tak przy przygotowywaniu każdej medycyny roślinnej, energia osób zaangażowanych w ten proces
wchodzi w energię wywaru. Jeśli ktokolwiek pomaga mi w przygotowaniu San Pedro wtedy zawsze
upewniam się, że mają przy tym odpowiednią energię, co głównie przekłada się na właściwe
podejście do tego. Wyrażenie odpowiednich intencji jest niezwykle ważne w tym procesie.
Zdecydowanie zaglądam wówczas w głąb siebie, odczuwam co chciałbym osiągnąć w czasie
ceremonii i wkładam w napar całą swoją miłość, żeby, po spożyciu San Pedro, ukazała się w
strukturze energetycznej ceremonii. Tę zasadę przyswoiłem sobie oczywiście przypadkowo, kiedy
brałem udział w ceremonii z San Pedro w Peru, podczas której prowadzący ją szaman podawał nam
medycynę pozyskaną z zewnętrznego źródła. Osobę, która sporządziła to San Pedro w najlepszym
wypadku można określić mianem „pokręconego ćpuna”. W godzinę po wypiciu porcji poczułem się
jakby ktoś rozbił mnie na milion kawałków, co oczywiście nie było zdrowym doświadczeniem.
Aby przygotować litr mocno stężonego San Pedro według powyższego przepisu potrzeba około
dwudziestu trzydziestocentymetrowych kawałków dorosłego kaktusa. Moc naparu zależy jednak od
wielu czynników. Przede wszystkim od miejsca w którym rosły kaktusy ze względu na powiązaną z
tym absorbcją minerałów oraz promieni słonecznych. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć,
że najlepsze kaktusy na medycynę San Pedro pochodzą ze zboczy gór Andów. Zawsze po ugotowaniu
próbuję medycyny, żeby poznać jej moc, a także wiedzieć ile podać jej w kręgu. W tym kontekście
warto, bym opowiedział historię pewnego szuarskiego szamana, któremu podarowałem butelkę San
Pedro w prezencie, na własny użytek. Na jego nieszczęście, zupełnie zapomniałem mu powiedzieć
jaką ilość może wypić naraz, a która w przypadku wyżej opisanego procesu przygotowywania tej
medycyny wynosi maksymalnie jeden duży kieliszek. Szaman ten był przyzwyczajony do mniej
skoncentrowanego San Pedro, więc kiedy wyjechałem od niego, postanowił spróbować prezentu ode
mnie i wypił całą szklankę do napojów San Pedro. Podróżował przez czterdzieści osiem godzin.
Jak w przypadku każdej medycyny roślinnej, głównym wrogiem gotowego płynu San Pedro jest
fermentacja. Proces ten można opóźnić, dodając duże ilości alkoholu do naparu po jego ugotowaniu.
Jeśli zajdzie taka potrzeba, alkohol można zawsze odparować tuż przed podaniem. Jeśli San Pedro
sfermentuje można je z łatwością wygotować, chociaż nie wtedy, jeśli proces fermentacji zaszedł zbyt
daleko. Można to ocenić po zapachu San Pedro. Jeśli wąchając je masz odruch wymiotny, wówczas
zdecydowanie proces fermentacji zaszedł za daleko. Meskalina to względnie stabilny składnik, a
zatem, chcąc przechować San Pedro długo można je nawet zamrozić i trzymać w ten sposób
właściwie bez ograniczeń czasowych. Teoretycznie z San Pedro można nawet zrobić kostki lodu.
Peyotl pod botaniczną nazwą Lophophora williamsii to inny kaktus, który możesz spotkać na swojej
drodze, warto więc powiedzieć o nim kilka słów. Jego nazwa pochodzi od azteckiego słowa péyotl,
które według niektórych etymologów, oznacza „korzeń, który ekscytuje”. Roślina ta porasta suche
obszary pustynne południowych części Stanów Zjednoczonych oraz północne obszary Meksyku –
pustynię Chihuahan. Jest to niski kaktus, bez kolców, o stosunkowo głęboko rosnącym korzeniu,
posiadający główki lub guziki porastające jego górną część. Jest to roślina od dawien dawna dobrze
znana Aztekom, a także wielu innym plemionom, które zamieszkiwały te ziemie od czasów
prehistorycznych, ale obecnie najczęściej utożsamiana jest z meksykańskim ludem Huichol, któremu
udało się zachować nienaruszoną tradycję Peyotla, pomimo katolickich wpływów związanych z
pojawieniem się na tych ziemiach Hiszpanów. Co roku szamani z plemienia Huichol udają się w świętą
pielgrzymkę na pola peyotlowe, by zebrać kaktusy i podróżować z nimi.
Ceremonie z Peyotlem, poza tymi na rodzimych terenach występowania tego kaktusa, są
organizowane znacznie rzadziej niż te z San Pedro. Dzieje się tak dlatego, że jest to jeden z najwolniej
rosnących kaktusów na Ziemi, poza tym znacznie rzadziej występuje w naturze niż San Pedro. Aby
Peyotl nadawał się do przyrządzenia z niego medycyny trzeba poczekać około pięciu lat w najbardziej
optymalnych dla niego warunkach, a nawet po tym czasie jego guziki są dość niewielkie. Właśnie
dlatego opracowano różne techniki wspomagające jego wzrost. Jedną z nich jest wszczepianie
pokrojonych guzików Peyotla w San Pedro. Kiedy roślinę można już zbierać, odcina się te guziki, a na
miejscu odcięcia zaczyna wyrastać nowa główka Peyotla. Chociaż guziki te można jeść tuż po
zebraniu, zwykle suszy się je i proszkuje, aby łatwiej przechować. Innym sposobem doświadczenia tej
rośliny jest wypicie herbatki ze wspomnianych guzików. Ze względu na ograniczoną ilość dostępnych
roślin w porównaniu do San Pedro, cena wysuszonego Peyotla jest znacznie wyższa niż
sproszkowanego San Pedro.
Doświadczenia z San Pedro i Peyotlem są stosunkowo podobne. Jednakże, ze względu na różnice
energetyczne tych roślin, da się również zauważyć znaczące różnice, jeśli chodzi o samo
doświadczenie. Innymi słowy, ze względu na odmienne duchy tej rośliny, na ceremonii pojawia się
zupełnie inny zestaw energii. Doświadczenia z tą rośliną są oczywiście w znacznej mierze subiektywne
poza faktem, że ani jedna podróż z określoną rośliną nie jest identyczna. Różnice, które ja zauważam
są takie, że Peyotl wznosi się w organizmie bardziej stopniowo od San Pedro, dając dojrzalsze i
pełniejsze doświadczenie – duch Peyotla daje się odczuć jako bardziej rozwinięty i mądrzejszy.
Osobiście doświadczam San Pedro jako ostrzejszej i mniej inwazyjnej medycyny. Nie mając
najmniejszych intencji zdyskredytowania doświadczenia z San Pedro, i doceniając ogromną wartość
tej medycyny, można powiedzieć, że Peyotl to roślina odpowiedniejsza dla osób bardziej
doświadczonych w kwestii medycyny roślinnej, na takiej samej zasadzie jak starsze wino bardziej
odpowiada entuzjastom, którzy doceniają tę różnicę. Przypuszczalnie podobne różnice można
zauważyć po spożyciu innych, zawierających meskalinę, kaktusów, a zwłaszcza tak zwaną
Peruwiańską Pochodnię – Trichocereus peruviana lub jednego z dziesiątek kaktusów o właściwościach
psychoaktywnych, nie zawierających meskaliny, zaś swoje psychotropowe właściwości posiadające
dzięki mieszance alkaloidów. Wśród nich można znaleźć alkaloidy takie jak hordenina i N-
metylotyramina, których, co ciekawe, czasami używają kulturyści ze względu na ich spalające tłuszcz
właściwości.
San Pedro po raz pierwszy zażyłem w logu szamańskim wraz z szuarskim szamanem i jego rodziną, u
których zatrzymałem się na dłużej, by zdobywać wiedzę na temat świętych roślin. Tamtego wieczoru
wypiliśmy Natem i po kilku godzinach podróży, kiedy jego efekty powoli słabły, szaman zapytał mnie
czy chcę spróbować medycyny z kaktusa. Nalał mi kieliszek zielonkawego płynu, który wcale nie
smakował źle – na pewno nie tak źle, jak czasami smakuje Natem. On sam nie wypił wtedy San Pedro.
Zamykaliśmy wówczas ceremonię z Natem, po czym poszedłem do swojego pokoju i położywszy się,
czekałem co się wydarzy.
Powoli w moim wnętrzu zaczęła narastać energia. Była to siła, która z jednej strony wzmacniała mnie,
zaś z drugiej miała na mnie odrobinę osłabiający wpływ, jakbym surfował po wielkiej fali, robiąc
wszystko, by nie stracić równowagi. Zacząłem wówczas głębiej oddychać, aby pomóc energii
równomiernie rozejść się po moim systemie energetycznym. Wówczas, w zupełnych ciemnościach
mojego pokoju, zdarzyło się coś ciekawego. Za każdym razem kiedy robiłem wdech i wydech, przy
otwartych oczach, widziałem wielokolorowe bańki, takie z którymi biegają dzieci. Kolejną godzinę lub
dłużej spędziłem na badaniu tego zjawiska poprzez eksperymentowanie z różnym rodzajem oddechu
i obserwując skutki, jakie miał on na szybkość, z jaką bańki rosły, ich wielkość i kolory.
Wtedy energia w moim wnętrzu powoli zaczęła iść się ku górze. Otaczająca mnie przestrzeń
poszerzyła się i moim pokoju pojawiło się kilka energii. Były bardzo poważne, a jednocześnie niosły ze
sobą ogromną mądrość. Było to moje pierwsze spotkanie z Dziadkami – nie należy jednak mylić tego
określenia z czasem używanym w odniesieniu do San Pedro. Dziadkowie są archetypową energią
zbiorową, obecną w każdej kulturze, ale jednocześnie wykraczającą poza nią. Spełniają rolę
przewodników dla osób znajdujących się na ścieżce uzdrawiania, a według mojego elementarnego
wówczas rozumienia, ich odpowiedniki objawiają się kobietom jako Babcie. Intuicyjnie wyczułem, że
przyszli nauczyć mnie czegoś cennego. Ta noc okazała się być bardzo długa, ponieważ jeśli
Dziadkowie chcą cię czegoś nauczyć, a zażyłeś jakąkolwiek medycynę roślinną, wtedy cały należysz do
nich.
Tamtej nocy wysłuchałem wykładów na temat chorób i powiązanych z nimi stanów emocjonalnych, a
wszystko to dokonywało się w dość nietypowy sposób. Po pierwsze musiałam doświadczyć choroby z
perspektywy pacjenta. Następnie uczyłem się o danej chorobie z perspektywy tejże choroby, po czym
doświadczałem określonej choroby z perspektywy uzdrowiciela. Nie była to tylko i wyłącznie wizja,
była bowiem znacznie bardziej złożona. Uczono mnie, pozwalając przyjąć trzy perspektywy, abym
mógł doświadczyć wszystkiego poza sobą, wszystko to zaś działo się w rzeczywistości równie realnej
jak wszystko co cię otacza w chwili, w której czytasz te słowa. W czasie tej bardzo długiej nocy
miałem przywilej „wgrywania” we mnie choroby po chorobie, nie tylko jakbym znajdował się na
holodecku w Star Treku, stanowiłem także ich nieodłączną ich. Za każdym razem kiedy kończyłem
określone doświadczenie, pozwalano mi zaczerpnąć świeżego powietrza, po czym po kilku minutach
ponownie wołano mnie na kolejną rundę.
Jeżeli aspirujesz na ścieżce świętych roślin to mam nadzieję, że pewnego dnia spotkasz się z
Dziadkami i przeżyjesz to doświadczenie, ponieważ bardzo wiele możesz się z niego nauczyć.
Przedtem jednak chciałbym cię ostrzec. Chociaż jest to prawdziwie wzbogacająca lekcja, jest również
bardzo nieprzyjemna. Dziadkowie są pełni miłości i miłosierdzia, lecz kiedy uczą, robią to dogłębnie,
nie szczędząc nikogo. Przez całą noc, dopóki medycyna działała, miałem przywilej poznać wiele
chorób wraz z ich objawami. Dla przykładu, miałam okazję doświadczyć jak to jest łapać ostatni
oddech, umierając z powodu choroby płuc. Innym doświadczeniem było żałowanie na łożu śmierci
złych uczynków popełnionych w życiu. Dano mi również przywilej doświadczenia tortur i okaleczenia
oraz jak to jest umrzeć, ponieważ tamtej nocy umarłem wiele razy. Wiem także jak to jest desperacko
trzymać się ostatniej szansy wyleczenia, ostatniej deski ratunku oraz jaki rodzaj desperacji się z tym
wiąże. Doświadczyłem także co znaczy stracić rozum, ponieważ Dziadkowie „zmusili” mnie do tego,
tak więc doświadczyłem kogoś, kto postradał zmysły. Kiedy Dziadkowie będą cię uczyć zyskasz
pojęcie jakie to uczucie mieć zagrażającą życiu chorobę, ponieważ pozwolą ci doświadczyć
eksperymentalnie. Każda sytuacja przebiegała w identycznej kolejności. „Zmuszali” mnie do
doświadczenia choroby najpierw z perspektywy pacjenta, później z perspektywy samej choroby, a
następnie, na zakończenie podróży, która jak się czasem zdawało, trwała wieczność, z perspektywy
uzdrowiciela.
Pokazano mi rozpacz ludzkiego pragnienia oraz związaną ze zgaszeniem nadziei. Dane mi było poznać
jakie to uczucie kiedy nie jest się już w stanie znieść więcej, a ból wciąż przychodzi. I nawet po takim
doświadczeniu dawali mi ich więcej i więcej. Z całą pewnością Dziadkowie mają mnóstwo trików w
zanadrzu. Najwyraźniej bardzo się postarali, by nauczyć mnie w taki sposób, bym zrozumiał. Patrząc z
perspektywy czasu, była to niekończąca się plejada stawania się i empirycznego doświadczania tego,
co w przyszłości miałem leczyć. Ponadto za każdą określoną chorobą oraz informacją jak wspierać
pacjenta w jego procesie uzdrawiania, kryło się też dodatkowe przesłanie. Było ono bardzo proste i
zawierało w sobie dwie wskazówki. Pierwsza z nich brzmiała, by nigdy niczego z góry nie uznawać za
oczywiste. Druga zaś – by cieszyć się i doceniać każdym oddechem, ponieważ może być moim
ostatnim. Z tych dwóch wytycznych zrodził się ogromny szacunek dla ludzkości, największy szacunek i
pokora w stosunku do tych, którzy do mnie przychodzą, czasem z chorobą, która powoduje ich
wielkie cierpienie. Zrodził się też szacunek do samej choroby, do Natury i jej złożonych procesów oraz
do najwyższej mądrości, by nie wpaść w pułapkę „wszystko-wiedzenia”, a co najważniejsze, do siebie
samego, abym nie przestawał pracować nad porzuceniem wielkości wynikającej z ego, a żeby na tej
ścieżce nie stać się kimś, kto powoduje więcej szkód niż pomaga.
Ta pamiętna noc zakończyła się w sposób wyjątkowy wraz z ostatnią sytuacją. Energia San Pedro w
moim wnętrzu wzrosła, zaś moja świadomość rozdzieliła się na trzy części. Jedna stała się kimś z
owładniętym przez „złego ducha”. Druga stała się egzorcystą, który miał pomóc usunąć tę energię z
tej osoby. Trzecia część natomiast stała się samym duchem: diabelskim bytem, przesyconym
ogromnym strachem przed rozpłynięciem się w nicość. Tych trzech części doświadczam jednocześnie.
Nie odnosiłem tego do niczego, czego doświadczyłem do tej pory w życiu, będąc jedną świadomością.
Kiedy egzorcysta wypędził tego diabła, całe doświadczenie zakończyło się i mój pokój w jednej chwili
powrócił do zwyczajnego stanu. Chwiejnym krokiem wyszedłem na zewnątrz. Słońce już świeciło.
Wciąż nie mogłem uwierzyć, co stało się tej nocy. Święty Piotr dzierży klucze do nieba. Te same do
nieba i te same do piekła. Mówiąc w przenośni, dzięki mądremu objęciu kaktusa, czyli z miłością i
zrozumieniem, będziesz miał pewność, że otwierasz właściwe drzwi.
Artykuł ten jest fragmentem książki pt. „Uwishin”, która ukaże się w niedalekiej przyszłości, o
doświadczeniach autora z rdzennymi szamanami Górnej Amazonii. Z autorem można skontaktować
się drogą e-mailową: paul@tsunki.com lub przez stronę internetową: www.PaulEijkemans.com. Autor
pozostaje otwarty na pytania i konstruktywne dyskusje na temat stosowania medycyny roślinnej.
Serdecznie zaprasza też do dzielenia się linkiem do tego artykułu z innymi.