ROZDZIAŁ 17
- To było niesamowite! Poważnie- Bonnie powiedziała radośnie, podskakując, trzymana za
rękę przez Zandara- Jestem jak Królowa Ćwiartek. Kto wiedział, że mam ten ukryty talent?
Ś
miejąc się, Zander objął ramieniem jej ramiona i przyciągnął ją bliżej.
- Jesteś dość niesamowita- zgodził się- Gry, wizje, astrologia. Czy masz jeszcze jakieś
umiejętności, o których powinienem wiedzieć?
Przytulając się do niego, Bonnie zmarszczyła brwi z udawaną koncentracją.
- Nic więcej nie potrafię teraz wymyślić. Wystarczy, że będziesz miał świadomość mojej
wszechstronnej wspaniałości.
Jego T-shirt był miękki i przechodzony, a Bonnie przechyliła głowę, żeby dać jej odpocząć,
przytulając swój policzek do jego koszulki.
- Cieszę się, że byliśmy z naszymi przyjaciółmi razem- powiedziała- Myślę, że między
Meredith i Markusem coś zaiskrzyło, nie sądzisz? Nie romantycznie, co jest dobre, ponieważ
Meredith ma super-poważnego chłopaka, ale to było, jakby nadawali na tych samych falach.
Może uda nam się jeszcze kiedyś wyjść taką grupą.
- Tak, Meredith i Marcus naprawdę połączyło zainteresowanie ich treningami- zgodził się
Zandar, ale było w jego głosie jakieś wahanie i Bonnie zatrzymała się i spojrzała na niego
ostro.
- Czyżbyś nie lubił moich przyjaciół?- spytała zraniona.
Ona, Meredith i Elena zawsze były jak siostry. Jeśli ktoś skrzywdzi jedną z nich, dwie
pozostałe pojawią się, by ją chronić. Zandar miał je lubić.
- Nie, lubię je bardzo- zapewnił ją Zandar. Zawahał się, po czym dodał:- Elena wydawała się
być jakaś nieswoja. Może nie jesteśmy rodzajem ludzi, których lubi?
Bonnie zesztywniała.
- Czy Ty nazywasz moją najlepszą przyjaciółkę snobem?- zapytała.
Zandar pogłaskał ją.
- Coś w tym rodzaju, tak myślę. To znaczy, jest miła, ale po prostu rodzaj snoba.
Najfajniejszy rodzaj snoba. Po prostu tak ją odebrałem.
-Ona nie jest snobem- powiedziała z oburzeniem Bonnie- A nawet jeśli by była, miałaby ku
temu wiele powodów. Ona jest piękna i mądra i jest jedną z najlepszych przyjaciółek, jakie
kiedykolwiek miałam. Zrobiłabym dla niej wszystko. A ona zrobiłaby także wszystko dla
mnie. Więc to bez znaczenia, czy jest snobem- stwierdziła patrząc na niego.
- Chodź tutaj- powiedział Zandar.
Byli blisko budynku, z którego dobiegała muzyka, a on przyciągnął ja do niszy przed
drzwiami.
- Usiądziesz ze mną?- zapytał siadając na schodach z cegły i szarpnął ja za rękę.
Bonnie usiadła, ale zdecydowała nie przytulać się do niego. Zamiast tego, trzymała dystans
między nimi i patrzył uparcie w noc, zaciskając szczękę.
- Słuchaj, Bonnie- Zander powiedział, odgarniając truskawkowy lok z jej oczu- Jestem gotów
poznać Elenę lepiej i jestem pewien, że ją polubię. I ona może polubi mnie. Wiesz, dlaczego
mam zamiar poznać ją lepiej?.
- Nie, dlaczego?- powiedziała Bonnie, niechętnie patrząc na niego.
- Bo chcę poznać lepiej Ciebie. Planuję spędzić z Tobą mnóstwo czasu, Bonnie McCullough.
Trącił ją delikatnie ramieniem i Bonnie rozpłynęła się. Oczy Zandara były tak niebieskie,
niebieskie, jak bardzo wczesny wakacyjny poranek. Była w nich inteligencja i śmiech z
odrobiną dzikiej tęsknoty.
Pochylił się bliżej i Bonnie była pewna, że już chciał ją pocałować, ich pierwszy pocałunek w
końcu. Pochyliła głowę do tyłu, aby spotkać jego usta, zamknęła, trzepocząc rzęsami, oczy.
Po chwili czekania na pocałunek, który nie nadszedł, otworzyła oczy. Zander patrzył obok
niej, w ciemności kampusu, marszcząc brwi.
Bonnie odchrząknęła.
- Och- powiedział- Przepraszam, Bonnie, byłem roztargniony przez chwilę.
- Roztargniony?- Bonnie powtórzyła z oburzeniem- Masz na myśli…
- Poczekaj chwilę.
Zander położyć palec na jej ustach.
- Słyszysz coś?- zapytała niespokojnie czując mrowienie na plecach.
Zander wstał.
- Przepraszam, ja po prostu przypomniałem sobie, że mam coś do zrobienia. Znajdę Cię
później, ok?
Energicznie, nawet nie patrząc na Bonnie, popędził w ciemność.
Bonnie otworzyła usta.
- Czekaj!- powiedziała podrywając się na nogi- Tak po prostu mnie tu zostawisz…- Zandar
zniknął- …samą?- skończyła słabym głosem.
Ś
wietnie. Bonnie wyszła na środek drogi, spojrzała wokół, i czekała chwilę, czy nie było
ż
adnych oznak, że Zandar wraca. Ale nie było nikogo w zasięgu wzroku.
Nie mogła nawet już słyszeć jego kroków. Były tam kręgi światła rzucane przez latarnie na
ś
cieżkę, ale nie sięgały zbyt daleko.
Wiatr powiewał, szeleszcząc liśćmi drzew na dziedzińcu i Bonnie zadrżała.
Nie ma sensu stać tutaj, pomyślała i zaczęła iść. Przez pierwszych kilka kroków w dół ścieżki
w kierunku jej akademika, Bonnie była naprawdę zła, rozgniewana i upokorzona.
Jak Zandar mógł się tak zachować? Jak on mógł zostawić ją samą w środku nocy, zwłaszcza
po tych wszystkich atakach i zaginięciach na terenie kampusu? Kopnęła zaciekle kamyk
leżący na jej drodze.
Kilka kroków dalej, Bonnie przestała być taka zła. Była zbyt przerażona, strach wyparł z niej
gniew. Powinna była wrócić do akademika z Meredith i Eleną, ale zapewniła je wesoło, że
Zandar ją odprowadzi. Jak on mógł tak ją zostawić? Owinęła ramiona wokół siebie ciasno i
poszła tak szybko, na ile jej tylko pozwalały te głupie buty na wysokim obcasie, szczypiące i
robiące odciski na jej stopach.
Było naprawdę późno, większość ludzi mieszkających w kampusie pewnie już była w swoich
łóżkach.
Cisza była niepokojąca.
Kiedy usłyszała za sobą odgłos czyichś kroków, było jeszcze gorzej. W pierwszej chwili, nie
była pewna, czy tak naprawdę je słyszy.
W końcu jednak przekonała się, że w oddali ktoś porusza się lekko i szybko. Zatrzymała się i
słuchała, a kroki stawały się coraz głośniejsze i jeszcze szybsze.
Ktoś biegł w jej kierunku.
Bonnie przyspieszyła, potykając się w pośpiechu. Jej buty poślizgnęły się na luźnym
kamieniu i upadła na ręce i kolana. Ostre kłucie kamieni wbijających się w ciało,
spowodowało, że do jej oczu napłynęły łzy, ale zdjęła i wyrzuciła swoje buty, nie dbając o to,
ż
e zostawia je tutaj. Zerwała się i pobiegła szybciej.
Kroki jej napastnika były teraz głośniejsze, zaczynał ją doganiać. Ich rytm był dziwny:
głośne, cykliczne, z szybszymi uderzeniami lżejszych pomiędzy nimi. Bonnie zdała sobie
sprawę z przerażeniem, że goni ją więcej, niż jedna osoba. Jej noga wpadł w poślizg
ponownie, a ona ledwo złapała równowagę, zataczając się na boki kilka kroków, żeby nie
spaść.
Ciężka ręka rąbnęła Bonnie w plecy, a ona krzyczała i wymachiwała pięściami dookoła w
rozpaczliwej próbie obrony.
- Bonnie- Meredith dyszała, ściskając Bonnie za ramiona.
- Co Ty robisz tu sama?- Samanta przeszła obok nich, niosąc buty Bonnie z dyszącym
oddechem.
- Jesteś zbyt szybka dla mnie, Meredith- powiedziała.
Bonnie przełknęła szloch z ulgą. Teraz, kiedy była bezpieczna, poczuła jak siada i opada z
niej histeria.
- Przestraszyłyście mnie- powiedziała.
Meredith spojrzała wściekła.
- Pamiętasz, jak obiecaliśmy trzymać się razem?- szare oczy Meredith były wzburzone-
Miałaś być z Zandarem i wrócić bezpiecznie do domu.
Bonnie miała ochotę wyrzucić z siebie, ze to nie był jej wybór, żeby być tutaj sama, ale nagle
zamknęła usta i pokiwała głową.
Jeśli Meredith dowiedziałaby się, że Zandar zostawił tu Bonnie samą, nigdy, ale to przenigdy,
by mu tego nie wybaczyła. Bonnie też była wściekła na Zandara, że ją zostawił, ale nie była
aż tak szalona, aby nastawiać Meredith przeciwko niemu. Może miał powód. A ona wciąż
pragnęła tego pocałunku.
- Przykro mi- powiedziała nikczemnie Bonnie, wpatrując się w swoje stopy- Masz rację,
powinnam wiedzieć to lepiej.
Meridith pogłaskała Bonnie po plecach. Samantha cicho wręczyła Bonnie jej buty, a Bonnie
włożyła je z powrotem.
- Chodźmy więc odprowadzić Samantę do jej akademika a potem pójdziemy razem do domu-
powiedziała wybaczającym tonem- Z nami będziesz bezpieczna.
W rogu korytarza niedaleko jej pokoju, Elena opadła i oparła się na chwilę o ścianę. To była
długa, długa noc. Były drinki i tańce z ogromnym kudłatym Spencerem, który, jak ostrzegała
Samanta, próbował ją podnosić i przechylać i okręcać dookoła.
Myśli miała głośne i dokuczliwe, a jej serce cały czas cierpiało. Nie była pewna, czy chce
przejść przez życie bez Stefana.
To tylko chwilowe, powiedziała sobie, prostując się i poruszając z trudem.
- Cześć księżniczko- powiedział Damon.
Elena zesztywniała zszokowana.
Wylegując się na podłodze przed jej drzwiami, Damonowi jakoś udawało się wyglądać
elegancko i doskonale przygotowanym na to, co dla kogoś innego byłoby niezręczną sytuacją.
Kiedy już ochłonęła z szoku, że on tutaj był, Elena była zaskoczona wybuchem radości, który
się pojawił w jej piersi na jego widok.
Starając się zignorować ten wybuch szczęścia wewnątrz niej, powiedziała stanowczo:
- Mówiłam Ci, że nie chcę Cię widzieć przez jakiś czas, Damon.
Damon wzruszył ramionami i wstał wdzięcznie na nogi.
- Kochanie, nie jestem tutaj, aby prosić o rękę.
Jego wzrok spoczął przez chwilę na jej ustach, a potem przybrał suchy ton.
- Sprawdzam po prostu Ciebie i małą rudą ptaszynę, upewniając się, że nie zniknęłyście, jak
to się tu ostatnio zdarza.
- U nas wszystko w porządku- Elena powiedziała krótko- Ja jestem tutaj, a Bonnie
odprowadza do domu jej nowy chłopak.
- Nowy chłopak?- zapytał Damon, unosząc brew.
Zawsze miał jakąś słabość do Bonnie, Elena o tym wiedziała, i zgadywała, że jego ego nie
było przygotowane na to, że jej sympatia do Damona mogła odejść w zapomnienie.
- A Ty, jak wróciłaś do domu?- spytał cierpko Damon- Zauważyłem, że nie wybrałaś nowego
chłopaka, który by Cię chronił. W każdym razie, jeszcze nie wybrałaś.
Elena poczerwieniała i przygryzła wargę, ale nie dała się sprowokować.
- Meredith wlaśnie poszła patrolować kampus. Zauważyłam, że nie pytałeś o nią. Nie chcesz
się upewnić, że jest bezpieczna?
Damon prychnął.
- Współczuję upiorowi, który stanie jej na drodze- powiedział z nutą podziwu w głosie- Czy
mogę wejść? Zauważ, że byłem uprzejmy czekając tutaj na Ciebie, na tym obskurnym
korytarzu, zamiast wylegiwać się w Twoim łóżku.
- Możesz wejść na chwilę- powiedziała niechętnie Elena i otworzyła torebkę w poszukiwaniu
kluczy.
Och. Poczuła nagłe ukłucie w sercu. W górnej części torebki, zgniecione i zwiędłe, leżały
stokrotki, które znalazła wieczorem przy drzwiach pokoju. Dotknęła ich delikatnie, niechętnie
przesuwając na bok w poszukiwaniu kluczy.
- Stokrotki- powiedział Damon sucho- Bardzo słodkie. Nie wydaje Ci się, że powinnaś o nie
bardziej dbać?
Celowo ignorując go, Elena chwyciła klucze i zamknęła torebkę.
- Więc uważasz, że zaginięcia i ataki są sprawką jakichś upiorów? Czy masz na myśli coś
nadprzyrodzonego?- spytała otwierając drzwi- Czego się dowiedziałeś, Damon?
Wzruszając ramionami, Damon poszedł za nią do pokoju.
- Niczego- odpowiedział ponuro- Ale na pewno nie myślę, że zaginione dzieciaki zwiały do
domu albo na Daytona Beach, czy coś takiego. Myślę, że trzeba być ostrożnym.
Elena usiadła na łóżku, wyciągnął kolana do góry i oparła podbródek na nich.
- Użyłeś swojej mocy, aby spróbować dowiedzieć się, co się dzieje?- zapytała- Meredith
powiedziała, że poprosi Cię o to.
Damon usiadł obok niej i westchnął.
- Ukochana, mimo, że trudno się do tego przyznać, nawet moja moc ma swoje granice-
powiedział- Jeśli ktoś jest znacznie silniejszy ode mnie, tak jak był Klaus, może ukrywać się.
Jeśli ktoś jest znacznie słabszy, bez trudu mogę go odnaleźć i już teraz wiedziałbym, kim on
jest. I z jakiegoś śmiesznego powodu - skrzywił się- nigdy nie mogę wyczuć wilkołaka.
- Więc nie możesz pomóc?- powiedziała Elena przerażona.
- Och, tego nie powiedziałem.
Damon dotknął luźny kosmyk złotych włosów Eleny jednym palcem.
- Piękne- powiedział z roztargnieniem- Lubię Twoje włosy odgarniać jak teraz.
Elena drgnęła, odsuwając się od niego, a on zabrał swoją rękę.
- Tylko się przyglądam- jego oczy błyszczały- Dawno porządnie nie polowałem.
Elena nie była pewna, czy powinna się z tego cieszyć, ale się cieszyła, w jakiś straszny
sposób.
- Będziesz wtedy bezwzględny?- zapytała trochę dziecinnie, a on skinął z półprzymkniętymi
powiekami.
Była bardzo senna i czuła się szczęśliwsza teraz, kiedy widziała Damon, chociaż wiedziała, że
nie powinna była pozwolić mu wejść. Tęskniła za nim także.
- Powinieneś już iść- powiedziała, ziewając- Daj mi znać, jak się czegoś dowiesz.
Damon stał, wahając się, na końcu jej łóżka.
- Nie lubię zostawiać Cię tutaj samej- powiedział- Nie po wszystkim, co się stało. Gdzie są Ci
Twoi przyjaciele?
- Będą tutaj- Elena powiedziała. Coś w niej kazało jej dodać:
- Ale jeśli tak bardzo się martwisz, możesz spać tutaj, jeśli chcesz.
Brakowało jej go, a on potrafił być doskonałym dżentelmenem. I musiała przyznać, że ona
czuje się bezpieczniej z nim w pobliżu.
- Mogę?- Damon wygiął chytrze brwi.
- Na podłodze- Elena powiedziała stanowczo- Jestem pewna, ze Bonnie i Meredith także będą
Ci wdzięczne za ochronę.
To było kłamstwo.
Choć Bonnie byłaby wstrząśnięta widząc go tutaj, była szansa, że Meredith skopałaby go, jak
tylko weszłaby do pokoju. Mogłaby nawet włożyć specjalne szpiczaste buty, żeby to zrobić.
Elena wstała i wyciągnęła zapasowy koc z jej szafy dla niego, potem poszła umyć zęby i się
przebrać. Kiedy wróciła przygotowana do snu, Damon leżał na podłodze, zawinięty w koc.
Jego oczy zatrzymały się na chwilę na jej szyi wiodącej wprost do jej koronkowej koszuli
nocnej, ale nie powiedział nic. Elena wspięła się na łóżko i zgasiła światło.
- Dobranoc, Damon- powiedziała.
Chłodne usta połaskotały jej policzek, a następnie zniknęły.