Sara w Avonlea
Rodowa tajemnica
Część I GAIL HAMILTON, LORI FLEMING
Wyzwanie
Przełożył Michał Wojnarowski
Część II LINDA ZWICKER, HEATHER CONKIE
Kuferek ciotki Arabelli
Przełożyła Anna Wiśniewska-Walczyk
Sara w Ayonlea
Rodowa tajemnica
Na podstawie serialu telewizyjnego opartego na wątkach powieści Lucy Maud Montgomery
MIEJSKA BIBLIOTEKA PUBAMI :cbr.u l/p "1
NR ir^w.
Nasza Księgarnia
Tytuły oryginałów angielskich
Felicity's Challenge The Hope Chest of Arabella King
© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo „Nasza Księgarnia", Warszawa 1995
Felicity's Challenge Storybook written by Gail Hamilton Copyright ©1991 by HarperCollins
Publishers Ltd, Sullivan Films Distribution Inc. and Ruth Macdonald and David Macdonald
Teleplay written by Lori Fleming Copyright ©1989 by Sullivan Films Distribution Inc.
TTie Hope Chest of Arabella King Storybook written by Linda Zwicker Copyright ©1991 by
HarperCollins Publishers Ltd, Sullivan Films Distribution Inc. and Ruth Macdonald and
David Macdonald Teleplay written by Heather Conkie Copyright ©1989 by Sullivan Films
Distribution Inc.
Published by arrangement with HarperCollins Publishers Ltd, Toronto. Based on the Sullivan
Films Production produced by Sullivan Films Inc. in association with the CBS and the Disney
Channel with the participation of Telefilm Canada adapted from Lucy Maud Montgomery's
novels. ROAD TO AVONLEA is the trade mark of Sullivan Films Inc.
Translation ©1995 by Michał Wojnarowski Translation ©1995 by Anna Wiśniewska-
Walczyk
© Cover illustration by Ulrike Heyne, Arena Verlag GmbH, Wiirzburg
Opracowanie typograficzne Zenon Porada
Rozdział pierwszy
W sobotnie popołudnie Avonlea tętniło życiem. Mieszkańcy mieli wtedy okazję odświętnie
się ubrać, zrobić zakupy i pogawędzić z przyjaciółmi i znajomymi, których spotykali na
każdym kroku. Niejeden chytry polityk właśnie sobotę wybrałby na kaptowanie sobie
zwolenników. Dzień wyborów na Wyspie Księcia Edwarda zbliżał się bardzo szybko.
Judson Parker był takim właśnie przedsiębiorczym człowiekiem, który przebojem wdarł się
do świata polityki i koniecznie chciał zostać posłem do parlamentu. Agitował więc na
głównej ulicy Avonlea z taką energią i pewnością siebie, że jego głos przenikał przez ściany
okolicznych domów.
Judson był rumianym, korpulentnym mężczyzną, który śmiał się hałaśliwie i zbyt
niespokojnie strzelał oczami jak na osobę pragnącą uchodzić za wcielenie uczciwości. Na
dodatek, by zwrócić na siebie uwagę, nosił krzykliwy garnitur w kratkę i jeszcze bardziej
krzykliwy krawat w paski Aby wygrać, musiał pokonać Davida Amsberry'ego, który od
dziesięciu lat reprezentował okręg w parlamencie, ku zadowoleniu lokalnej społeczności. Z
tego właśnie powodu Judson bardzo się niepokoił. Każdego -
mężczyznę, kobietę czy dziecko - postrzegał jako osobę, która mogła zdecydować o
zwycięstwie lub porażce.
Judson prowadził kampanię w towarzystwie swojego bliskiego przyjaciela i nieodłącznego
towarzysza, Herschela. Herschel doskonale nadawał się na poplecznika. Chudy i usłużny, o
sowich oczach, kręcił się przy Judsonie jak wierny psiak. Przypominał wielkiemu
człowiekowi o wszystkich drobnych sprawach, stale mu potakiwał, nosił wyborcze broszury.
Był idealnym adiutantem. Większe zdolności przywódcze wykazywałaby nawet sztacheta w
płocie.
Judson rzetelnie przygotował się do rozgrywki i dokładnie opracował przedwyborczą
strategię. Teraz wypatrywał osób, na których należało zrobić wrażenie. Zwinnie obszedł
przejeżdżającą furę z sianem i ruszył za panią Potts, przewodniczącą Towarzystwa
Miłośniczek Avonlea i największą plotkarką w promieniu wielu mil. Pani Potts uważała się za
jedną z ważniejszych osobistości w miasteczku i pokraśniała z satysfakcji widząc, że Judson
docenił jej znaczenie. Polityk zdjął kapelusz i szerokim ruchem ręki wskazał na otaczający
ich gwarny tłum.
- To wielkie szczęście, że Avonlea tak wspaniale się rozwija - powiedział tubalnym głosem. -
Piękno miasteczka jest niewątpliwą zasługą Towarzystwa i dorównuje urodzie mieszkających
tu dam.
Judson nader chętnie prawił komplementy, a pani Potts równie chętnie ich słuchała. Choć jej
kształtom daleko było do ideału, stroiła się w kokardy,
8
pióra oraz kapelusze i uważała się za największą ozdobę Avonlea. Komicznie trzepotała
rzęsami, spoglądając na Judsona i Herschela.
- Robimy co w naszej mocy, by upiększyć wygląd Avonlea - rzekła.
-1 mieszkańcy wyspy wielce to sobie cenią -Judson teatralnym ruchem położył dłoń na sercu i
oddał pani Potts pokłon tak głęboki, że chętnie roześmiałaby się w głos, gdyby nie
ś
wiadomość, iż nie wypada tego czynić.
Judson uznał, że pani Potts jest już wystarczająco zmiękczona. Uśmiechnął się więc,
odsłaniając wielkie żółte zęby, i przeszedł do sedna sprawy.
- Jeżeli wyświadczy mi pani ten zaszczyt i zechce poprzeć moją kandydaturę w
nadchodzących wyborach, obiecam poparcie dla wszelkich przedsięwzięć, jakie podejmie
pani, by dodać urody temu miasteczku.
- A pan Judson zawsze dotrzymuje słowa - dodał Herschel, kołysząc się na boki jak korek na
powierzchni wody.
Pani Potts kokieteryjnie poprawiła fryzurę. Nie należała do osób, które potrafią poznać się na
złudnych obietnicach i fałszywych komplementach.
- Może pan liczyć na moje poparcie i oczywiście przekażę pańskie słowa pozostałym
członkiniom Towarzystwa. Z pewnością pójdą za moim przykładem.
Judson uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Pewność jest rzeczą niezwykle przyjemną, szanowna pani. Herschel, daj pani kilka broszur.
9
Herschel posłusznie sięgnął do torby i wyciągnął wyborcze ulotki. Judson wziął je i podał
pani Potts.
- Proszę przyjąć te broszury. Może zechce je pani rozdać zaufanym przyjaciołom.
Sposób, w jaki to powiedział, nie pozostawiał wątpliwości, że kobieta tak wyjątkowa jak pani
Potts ma wyłącznie zaufanych, starannie dobranych i godnych najwyższego szacunku
przyjaciół. Pani Potts połknęła przynętę.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Postaram się, żeby także mój mąż dokładnie je
przeczytał - perorowała. - W końcu to on wrzuci kartkę do urny.
Na Wyspie Księcia Edwarda tylko mężczyźni mogli brać udział w głosowaniu. Od czasu do
czasu sufrażystki urządzały demonstracje w Charlotte-town, a wtedy nawet w Avonlea
mówiło się o konieczności przyznania praw wyborczych kobietom. Mężczyźni bezlitośnie
szydzili z tego pomysłu, politycy bledli na samą myśl o takiej możliwości, chociaż niewielu
wierzyło, że równie utopijny plan może w ogóle wejść w życie. A jednak żaden kandydat nie
ś
miał lekceważyć wpływu, jaki stanowcze kobiety mają na swoich mężów.
Pani Potts zaśmiała się z własnych słów. Judson, natychmiast gorliwie wsparty przez
Herschela, również się roześmiał, choć zabrzmiało to niezbyt szczerze. Cóż, człowieka, który
szuka politycznego poparcia, musi śmieszyć każdy żart, nawet jeśli jego autorką jest
przewodnicząca Towarzystwa Miłośniczek Avonlea.
10
Pani Potts odeszła, ściskając w ręku broszury, a Judson zaczął rozglądać się za następną
ofiarą. Być może zniechęciłby go fakt, że wszyscy obchodzą go z daleka, ale zauważył kilku
ciekawskich, zebranych pod wielkim plakatem z hasłem: „Farmerzy! Głosujcie na Judsona
Parkera!". Po chwili farmerzy mogli porównać podobiznę na plakacie z pierwowzorem, który
niespodziewanie wyrósł im przed oczyma.
- Proszę pozwolić, że się przedstawię. Jestem Judson Parker, wasz kandydat do parlamentu -
zagrzmiał stentorowym głosem.
Ludzie popatrzyli na niego, lecz nie okazali przy tym przesadnego entuzjazmu. Judson już
miał rozpocząć mowę, gdy potencjalni słuchacze nagle przypomnieli sobie o nie cierpiących
zwłoki obowiązkach i rozpierzchli się po ulicy. Judson zastygł w pozie mówcy, mając przed
sobą tylko dwa zdziwione konie i kawałek udeptanej ziemi.
Po chwili zauważył idącą w jego stronę dziewczynkę z koszem w ręku. Chociaż była chyba
ostatnią osobą, która w wyborach ma coś do powiedzenia, Judson natychmiast uśmiechnął się
promiennie i zastąpił jej drogę.
- Przepraszam panienkę!
Felicja King zatrzymała się zaskoczona. Nie co dzień zwracali się do niej wielcy politycy.
- Panienka jest córką Alka Kinga, prawda? Kingowie, jak wiadomo, byli jedną z najlepiej
sytuowanych i najbardziej szanowanych rodzin w okręgu. Judson gotów był na wszystko,
ż
eby zapewnić sobie ich głosy, nawet jeśli oznaczało to konieczność nagabywania dzieci na
ulicy.
11
- Tak, proszę pana - Felicja uśmiechnęła się uprzejmie.
Judson natychmiast wyciągnął garść broszur.
- Miałem je dać twojemu ojcu. Będziesz tak miła i zechcesz mu je zanieść? Powiedz, że
przyjdę zgodnie z obietnicą, gdy tylko je przeczyta - zawiesił głos dla lepszego efektu i
zastosował kolejną przedwyborczą sztuczkę. - Mam zamiar... ufundować nagrodę...
- To znaczy darować pewną sumę - pospieszył z wyjaśnieniem Herschel. Doskonale wiedział,
na co stać Judsona, gdy w grę wchodziło zdobycie kilku głosów.
- Darować pewną sumę - ciągnął Judson - na tegoroczny bal z okazji Święta Plonów.
Jeżeli Judson pragnął zająć uwagę dziewczynki, z pewnością dopiął swego. Bal z okazji
Ś
więta Plonów, na którym Felicja nieodmiennie brylowała, był jednym z najważniejszych
wydarzeń w Avon-lea. Słysząc o nagrodzie, młoda dama okazała więcej niż zwykłą
uprzejmość. Jej oczy błysnęły, a w myślach zaczęła rozważać nowe, interesujące
perspektywy. W końcu taką nagrodę musiał ktoś zdobyć. Ktoś - czyli równie dobrze ona.
Posłusznie wzięła broszury.
- Oczywiście - uspokoiła Judsona - na pewno mu powiem.
- Nie zapomnij - mruknął polityk pod nosem. Patrzył, jak Felicja oddala się, wesoło
podskakując. Gdyby zyskał poparcie Kinga, miałby w kieszeni całe Avonlea.
12
Rozdział drugi
W sklepie państwa Lawsonów w Avonlea nie tylko załatwiano sprawunki. Było to także
miejsce towarzyskich spotkań, gdzie ludzie chętnie dzielili się najnowszymi wieściami. W
przestronnym wnętrzu panował rozgardiasz. Za dużą drewnianą ladą, na rzędach półek
tłoczyły się wszelkie towary, jakich mogliby potrzebować mieszkańcy Avonlea i okolicznych
farm. Kupony materiału, damskie kapelusze, buteleczki z końską maścią, robocze ubrania,
ostrza do kos, pudełka proszku do pieczenia, gwoździe i uszczelki szczelnie wypełniały każdy
kąt. Gdy klient otwierał drzwi, od razu dobiegał go aromat przypraw, woń garbowanej skóry i
zapach nowości.
Tego dnia trzej farmerzy z Avonlea - Amos Spry, Harmon Andrews i Alek King - stali przy
oknie i obserwowali Judsona i Herschela. Pani Lawson uwijała się za ladą, rozpakowując
szklane klosze do lamp, przywiezione rankiem ze stacji kolejowej.
- Spójrzcie tylko na tego Parkera - powiedział Amos Spry, krzyżując ręce na piersiach. -
Pierwszy raz kandyduje, a zachowuje się, jakby robił w polityce od lat.
Mieszkańcy Avonlea nie lubili karierowiczów, którzy bez pytania wtrącali się do ich spraw.
Uważali, że każdy, kto pragnął reprezentować ich okręg w parlamencie, powinien powoli i
stopniowo wspinać się po szczeblach lokalnej drabiny. W ten sposób wiadomo było
przynajmniej, czego można oczekiwać po takim kandydacie.
13
- On się zajmuje polityką już od jakiegoś czasu -wtrącił Harmon Andrews, mrużąc oczy - ale
działa za kulisami. Wprawdzie niczego nie udowodniono, ale... powiedzmy, że nie cieszy się
najlepszą opinią.
Amos potakująco skinął głową, zupełnie jakby znane mu były wszystkie opinie w całej
okolicy.
- Podobno brał udział w przeróżnych politycznych sprawkach.
- Hm, mówią, że brał nie tylko udział - zażartował Alek King i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Alek! - krzyknęła pani Lawson z udawaną dezaprobatą i wybuchnęła śmiechem razem z
Arno-sem i Harmonem.
W tym momencie do sklepu weszła Felicja. W ręku trzymała wyborcze broszury, a
błyszczące oczy świadczyły o tym, że wciąż myśli o nagrodzie.
- O, jest moja dziewczynka - Alek uśmiechnął się na widok najstarszej córki. Jej policzki
zaróżowiły się od chłodnego jesiennego wiatru. Felicja słusznie była dumna ze swej urody. W
jasnym bereciku i szalu przerzuconym przez ramię wyglądała jak mała dama.
- Dzień dobry, tato - uroczystym gestem wręczyła mu ulotki. - Pan Parker prosił, żebym ci je
przekazała. Mówił coś o nagrodzie na bal z okazji Święta Plonów - dodała z nadzieją w
głosie.
Alek King zmarszczył brwi i potarł policzek.
- Ten człowiek sam sobie powinien przyznać nagrodę. Jeszcze nikt nigdy nie przekonał tylu
kobiet, żeby mówiły swoim mężom, jak głosować.
Alek znacznie bardziej cenił bezpośredniość i szczerość, niż chytrość i zdobywanie wpływów
przy pomocy płci pięknej.
14
Przeczuwając, że mężczyźni za chwilę powrócą do dyskusji o polityce, pani Lawson położyła
ostatni klosz na półce, wyszła zza lady i rzekła:
- Felicjo, zostawiłam ci tę resztkę materiału, jak obiecałam.
Dziewczynka na chwilę zapomniała o Judsonie Parkerze i poszła za panią Lawson na
zaplecze. Krawiectwo było ulubionym zajęciem Felicji, która sama szyła sobie dużo ładnych
rzeczy. Pani Lawson doskonale wiedziała, jaką tkaninę dla niej zostawić.
Tymczasem przy oknie Amos Spry z dezaprobatą kręcił głową, czytając broszury Judsona.
- Moim zdaniem to tylko puste słowa. Wszyscy politycy są tacy sami. Obiecują złote góry i
zapominają o swoich obietnicach natychmiast po wygranych wyborach - wypalił.
- Nie masz racji - stwierdził Alek, odrzucając broszurę. - David Amsberry jest naszym posłem
już od dawna. Zrobił wiele dobrego i ja znowu będę na niego głosował.
- Ja też - powiedział Harmon, odwrócił się tyłem do okna i zaczął oglądać narzędzia rolnicze.
- śeby tyle kosztowały zwykłe grabie?! - krzyknął.
Amos uśmiechnął się do Alka. Harmon znany był z tego, że każdego dolara oglądał kilka
razy, zanim go wydał.
- To wcale nie są takie zwykłe grabie.
Judson nadal najwięcej uwagi poświęcał kobietom i dzieciom. Upatrzył sobie matkę z
synkiem, którzy przechodzili właśnie obok jego wyborczego plakatu.
75
Ponieważ był przygotowany na każdą ewentualność, wyciągnął z kieszeni garść cukierków i
podsunął je dziecku. Po chwili roześmiał się głośno, widząc, jak nie dowierzający swemu
szczęściu malec błyskawicznie wpycha je do ust. W domu nie pozwalano mu jeść słodyczy i
chłopiec wiedział, że gdy tylko hałaśliwy pan odejdzie, matka natychmiast skonfiskuje
zdobycz.
- Czekaj, czekaj, nie jedz wszystkich na raz -zachichotał Judson i wyprostował się, żeby
porozmawiać z matką łakomczucha. - Zechce pani dopilnować, żeby mąż przeczytał te
broszury?
Kobiecie zależało wyłącznie na tym, by jak najszybciej uwolnić synka spod zgubnego
wpływu Judsona, wepchnęła więc papiery do torby z zakupami i dla świętego spokoju skinęła
głową. Miała szczęście, bo właśnie w tym momencie Amos Spry wyszedł ze sklepu i ruszył w
stronę swego zaprzęgu. Judson natychmiast znalazł się u jego boku.
- Ach, pan Spry! Witam, witam - pozdrowił go jowialnie.
- Dzień dobry.
Amos był zaskoczony, że Judson zna jego nazwisko, lecz nie okazał tego po sobie. Uchylił
kapelusza i poszedł w swoją stronę, ale Judson deptał mu po piętach. Politycy, nawet otyli,
potrafią poruszać się bardzo szybko, gdy w grę wchodzi ich interes.
- Jak tam pańska rodzina? - zapytał Judson, jakby sprawa samopoczucia państwa Spry'ów nie
dawała mu spokoju przez cały dzień. - Słyszałem, że się powiększyła.
16
Amos zdumiał się jeszcze bardziej. Nigdy nie zamawiał gazetowych ogłoszeń o narodzinach
dziecka. Taki anons kosztował, a wiadomości o przyjściu na świat kolejnych potomków w
rodzinie Spry'ów już dawno przestały wzbudzać zainteresowanie w Avonlea.
- Rzeczywiście - potwierdził, ładując skromne zakupy na tył wozu.
- No, no, no... to już razem będzie... ile? - Judson rozmyślnie zwlekał z podaniem liczby. -
Siedmioro, tak?
Amos westchnął, myśląc o swej wciąż powiększającej się rodzinie.
- Tak, czasami z trudem sobie radzimy. - Ruszył, by odwiązać konie, ale Judson zastąpił mu
drogę.
- A jak zbiory? Ten rok nie jest najlepszy dla ziemniaków.
Widząc, że Judson nie ustępuje, Amos zatrzymał się i położył spracowaną dłoń na końskim
karku.
- Cóż, ma pan rację - przyznał z ociąganiem. -Połowa to psionki, a reszta zzieleniała.
Ziemniaki były główną rośliną uprawną na Wyspie Księcia Edwarda, i to rośliną bardzo
wytrzymałą, jednak gdy robiło się zbyt mokro lub zbyt chłodno, bulwy nie chciały rosnąć.
Jeżeli deszcz wypłukał ziemię i ziemniaki leżały na wierzchu, stawały się zielone i nie
nadawały się do jedzenia. Nikt nie chciał ich kupować, a pechowy farmer z siedmiorgiem
dzieci nie mógł liczyć na dochód przez cały rok.
Wydawało się, iż Judson doskonale zna trudne
2 — Rodowa tajemnica
17
położenie Amosa. Poklepał się po obfitym brzuchu i zrobił poważną minę.
- Tak... Dyrektor banku w Summerside trochę się martwi, czy... hm, czy zdoła pan w terminie
spłacić pożyczkę. On jest moim bardzo bliskim przyjacielem - dodał konspiracyjnym
szeptem.
Zaskoczony Amos aż otworzył usta. Czy po to zwierzał się z kłopotów finansowych
dyrektorowi banku w zaciszu jego gabinetu, żeby cała okolica dowiedziała się o tym jeszcze
przed końcem tygodnia? W jednej chwili Amos wpadł w złość.
- Jakim prawem rozmawiał pan z nim o moich interesach?
Judson wcale nie poczuł się dotknięty tym wybuchem gniewu. Braterskim gestem położył
dłoń na ramieniu Amosa. Wyglądał na wyjątkowo zatroskanego.
- Niech pan się nie denerwuje, drogi panie. Rozmawiałem o tym, ponieważ mogę panu...
pomóc.
- A niby jak? - spytał podejrzliwie Amos. Odwiązał konie i chciał jak najszybciej odjechać.
Każdego farmera na Wyspie Księcia Edwarda zirytowałaby świadomość, że ktoś obcy wie o
jego finansowych tarapatach.
Judson niedbałym ruchem położył dłoń na uprzęży gniadej klaczy, która z rozdrażnieniem
potrząsnęła głową, i zaczął grzebać butem w ziemi tuż obok końskich kopyt.
-Cóż... mógłbym porozmawiać z dyrektorem banku na temat tej pożyczki... Mógłbym
poprosić, żeby zaproponowano panu... lepsze warunki.
- Korzystniejsze-dopowiedziałHerscheljWyska-
18
kując zza pleców Judsona. Cały czas kręcił się gdzieś w tle niczym wyblakły cień, tak że
Amos dotąd prawie wcale nie zwracał na niego uwagi. Farmer już miał się oburzyć, że sługus
Judsona też wtrąca się w jego sprawy, gdy kandydat na deputowanego mocno klepnął go w
plecy.
- Uczciwy farmer, ostoja gospodarki - oświadczył wzniosie - zasługuje na szacunek z mojej
strony. Poza tym... byłbym znacznie bardziej elastyczny niż bank, gdybym to ja sam udzielił
panu pożyczki.
- To prawda - rzekł Herschel, ruchem grdyki podkreślając, do jakiego szacunku zdolny jest
Judson.
- Zwłaszcza gdyby pan również... hm, oddał mi pewną przysługę...
Judson mrugnął w dość konfidencjonalny sposób. Tym mrugnięciem jasno wyraził swą myśl,
nie mówiąc przy tym otwarcie, że ceną za pożyczkę jest poparcie w wyborach.
Amos już wcześniej zrezygnował z wdrapywania się na wóz, a teraz stał nieruchomo, nie
wiedząc, jak zareagować. Musiał wykarmić siedmioro dzieci, a wszystkie miały już dosyć
jedzenia ziemniaków. Bank stawiał go w trudnej sytuacji, temu nie mógł zaprzeczyć. Nie
lubił Judsona Parkera, ale ten człowiek właśnie roztoczył przed nim bardzo kuszącą wizję.
- Cóż - przyznał, nie patrząc ani na Judsona, ani na Herschela - chętnie rozważę pańską
propozycję. Być może - musiał z wysiłkiem przełknąć ślinę, by wykrztusić ostatnie zdanie -
być może już czas na zmianę.
- Tak, na zmianę - przytaknął jak echo Herschel.
19
- Tak, rzeczywiście - Judson cofnął się i Amos mógł wreszcie wejść na wóz. Przebiegły
polityk nie powiedział już ani słowa więcej. A uśmieszek na jego twarzy świadczył o
przekonaniu, że umowa została zawarta, a głos Spry'ego - pozyskany.
Rozdział trzeci
- Aj! - pisnęła Felicja, przyciskając dłoń do ust, żeby stłumić jęk. W szkole w Avonlea osobę
przyłapaną na wydawaniu nieprzystojnych odgłosów czekały poważne kłopoty, nawet jeśli
osobie tej - jak przed chwilą Felicji - wymierzono właśnie uderzenie gumową tasiemką w
pewną delikatną część ciała.
Dziewczynka mogła tylko kątem oka spojrzeć na swojego prześladowcę, Edka Raya, który
siedział tuż za nią i chichotał z własnej psoty. Edek był chudym, ruchliwym chłopcem mniej
więcej w wieku Felicji i za wszelką cenę pragnął zwrócić na siebie jej uwagę. Ponieważ
jednak jego metody graniczyły z grubiań-stwem, często doprowadzał ją do kipiącej furii.
Felicja musiała kipieć w milczeniu. Szkołę prowadziła co prawda jej własna ciotka, Hetty
King, ale z tego pokrewieństwa nie wynikała żadna korzyść. Każdy, kto zakłócał porządek,
mógł być pewien, że poniesie surową karę.
Hetty pisała właśnie na tablicy i poruszenie wśród dzieci zaczynało ją coraz bardziej
denerwować. Podczas ostatniej lekcji w ostatnim dniu szkolnego tygodnia dzieci siedziały na
swoich miejscach tak samo chętnie, jak żaby na rozgrzanej patelni.
20
Myślały wyłącznie o tym, by zerwać się i wybiec na wolność, czekającą tuż za drzwiami.
Skończywszy pisanie na tablicy, nauczycielka odwróciła się do klasy.
- „Czas plonów" - zaczęła, patrząc na dzieci przenikliwym wzrokiem. - Chociaż pogoda
znacznie się pogorszyła, właśnie plony, jak pamiętacie, są tematem waszych wypowiedzi w
tym miesiącu. Mieliście dosyć czasu na przygotowanie.
Stwierdzenie zostało powitane jękiem niezadowolenia. Nawet Sara Stanley, najlepsza
uczennica w klasie, zaczęła bawić się kałamarzem i wyglądać przez okno.
Młodszy brat Felicji, Felek, z zazdrością popatrywał na należącą do Edka małą kolekcję
gumowych tasiemek. Tymczasem Klementynka Ray, młodsza siostra Edka, próbowała podać
karteczkę z wiadomością swojej najlepszej przyjaciółce Ce-cylce King, choć kosztowało ją to
wiele nerwów.
Na końcu klasy Sally Potts i Janka Spry igrały z ogniem, wymieniając szeptem przeróżne
uwagi. Sally i Janka siedziały razem w ostatniej ławce. Były doskonałym przykładem
papużek-nierozłączek -niegrzecznych papużek, miały bowiem wrodzoną zdolność do
sprawiania kłopotów. Nie przepuściły żadnej okazji, żeby coś spsocić, a potem rozkoszować
się rezultatami swoich figli. Słysząc słowa panny King, Janka zrobiła taką minę, że jej
sąsiedzi musieli natychmiast zasłonić twarze dłońmi, by ukryć rozbawienie. Nauczycielka
ostrym ruchem skierowała linijkę w stronę ostatniej ławki.
- Doskonale zdaję sobie sprawę, że mamy piątkowe popołudnie i w głowie wam tylko
jutrzejszy
21
bal z okazji Święta Plonów, ale przypominam, że do końca lekcji zostało jeszcze pół godziny
i zamierzam ten czas jak najlepiej wykorzystać. Czy wyrażam się jasno?
Uśmieszki zniknęły i dzieci natychmiast przestały interesować się widokami za oknem.
Zrozumiały, że cierpliwość panny King jest na wyczerpaniu.
- Tak, proszę pani - odpowiedziały w nadziei, że przetrwają ostatnie pół godziny bez
narażania się na jej gniew. Hetty potrafiła za karę zatrzymać w szkole po lekcjach całą klasę,
jeśli została do tego sprowokowana.
- To dobrze - rzekła, zadowolona z wrażenia, jakie wywarła na rozrabiakach. - Skoro już się
uspokoiliście, możemy kontynuować. Zobaczmy...
W mgnieniu oka klasa pojęła, że panna King chce usłyszeć ich wypowiedzi tu i teraz na temat
plonów, a tymczasem wszyscy liczyli, że oszczędzi im tej męki przynajmniej do
poniedziałku. Tylko jeden uczeń odważył się podnieść rękę. Pozostali, jak kurczęta pragnące
zniknąć z powierzchni ziemi na widok przelatującego nad nimi jastrzębia, kulili się w
ławkach. Podobnie jak w przypadku kurcząt, tak i tutaj ktoś musiał paść ofiarą. Panna King
zauważyła pochyloną głowę i linijką wskazała rząd pod ścianą.
- Klementyno Ray, co chciałabyś powiedzieć nam o plonach?
Wywołana do odpowiedzi dziewczynka zbladła w jednej chwili. Niezbyt ładna i niezbyt
szczupła jedenastoletnia Klementynka nie była obdarzona nadmiarem elokwencji i najbardziej
na świecie bała się odpowiedzi przed całą klasą. Miała nadzieję,
22
ż
e nie będzie musiała zamartwiać się tą wypowiedzią przed końcem mijającego tygodnia i
chciała pomyśleć o niej dopiero po sobotnim balu. Została całkowicie zaskoczona, nie była
przygotowana i nie miała dość odwagi, żeby to wyznać.
Panna King przeszła na koniec sali, odwróciła się i stała tam wyczekująco. Klementynka
zrozumiała, że nie ma innego wyjścia, jak wstać i naprędce improwizować. Trzęsąc się jak
skazaniec wiedziony na szafot, wolno podniosła się z ławki i krok po kroku dobrnęła do
miejsca tuż przed tablicą.
- Czas plonów... - zaczęła chrapliwym szeptem.
Nawet gdyby wcześniej przygotowała się do odpowiedzi, nie pomogłoby to jej ani trochę.
Wszystkie słowa wyleciałyby jej z pamięci, zostawiając w głowie absolutną pustkę - co
właśnie nastąpiło. Rzędy wpatrzonych w nią twarzy sprawiły, że jej ciało zamieniło się w
trzęsącą się galaretę. Dziewczynka stała całkowicie sparaliżowana i tylko nerwowo
wyłamywała palce.
- Możesz zacząć, Klementyno - przynagliła ją Hetty.
Klementynka nadal milczała jak zaklęta. Jej oczy robiły się coraz większe, a twarz stawała się
bledsza od kredy. Choć prawie wszystkich w klasie znała od urodzenia, wydawało jej się, że
stoi przed zgrają wygłodniałych ludożerców, pragnących zjeść ją żywcem.
- Ależ moje dziecko - powiedziała zachęcająco Hetty, niezdolna spojrzeć na klasę oczami
Klementynki - jesteś wśród przyjaciół.
Niezupełnie była to prawda. Sally Potts i Janka Spry śmiały się cicho z udręki koleżanki.
ś
adna z nich nie przepadała za Klementynką i z radością
23
oglądały ją w tak kłopotliwej sytuacji. Hetty uciszyła je jednym spojrzeniem.
- Wszyscy bardzo chcemy usłyszeć, co Klementyna ma nam do powiedzenia, prawda?
- Tak, proszę pani - odpowiedziały posłusznie dzieci, mimo że było dokładnie odwrotnie. Na
kilkanaście minut przed zakończeniem lekcji nikt nie miał najmniejszej ochoty wysłuchiwać
dukania o dyniach i snopkach pszenicy.
Klementynka złapała głęboki oddech.
- Czas plonów... - zaczęła raz jeszcze, dzielnie zbierając siły, by stawić czoło ciężkiej próbie -
czas plonów to moja ulubiona pora roku.
Stwierdzenie to wydawało się dość bezpieczne. Ponieważ nie rozstąpiła się pod nią podłoga, a
dach nie zawalił się na głowę, Klementynka nabrała otuchy. Biorąc drugi, niepewny oddech,
gorączkowo buszowała po zakamarkach pamięci w poszukiwaniu jeszcze czegoś, co mogłaby
dodać.
- To dlatego, że wtedy ludzie wspólnie przygotowują się do zimy. Zbierają jabłka, pieką
ciasta. Bardzo...
Nagle przerwała. Janka Spry właśnie podniosła swoją tabliczkę do pisania i trzymała w taki
sposób, że tylko Klementynka mogła ją widzieć. Na tabliczce narysowała świnię. Ponieważ
nie miała wielkich zdolności artystycznych, świnia była zezowata, pokraczna i bardzo
brzydka. Pod nią widniał napis: „Klementyna".
- Bardzo... lubię zapach jabłek - wykrztusiła Klementynka - i... i smak ciasta...
Upewniwszy się, że panna King jej nie widzi, Janka palcem zadarła nos i bezgłośnie zaczęła
na-
24
ś
ladować chrząkanie świni. Klementynka rozpaczliwie próbowała zebrać uciekające myśli.
- Ciasta... Ciasta... i konfitur...
Głos odmówił jej posłuszeństwa i zapadła cisza, przerywana skrzypieniem krzeseł oraz
odgłosami kaszlu i tłumionej wesołości. Udręczona Klementynka na próżno próbowała
przypomnieć sobie jeszcze choć jedno przeżycie związane z plonami.
- Mów dalej - powiedziała Hetty, żeby Klementynka nie uznała wypowiedzi za zakończoną.
Janka, wciąż nie zauważona przez pannę King, cały czas trzymała przed sobą rysunek świni i
udawała, że chrząka. Po chwili przyłączyła się do niej Sally, której naśladowanie świni
wychodziło jeszcze lepiej niż Jance; zawdzięczała to szerokiemu nosowi i wyłupiastym
oczom.
Sara Stanley spostrzegła złośliwe grymasy dziewczynek i poczuła przypływ oburzenia.
Doskonale wiedziała, jak trudne jest odpowiadanie przed całą klasą. Trzymała kciuki za
Klementynkę i z wielkim żalem obserwowała jej sromotną klęskę. W żaden jednak sposób nie
mogła pomóc koleżance. Klementynka w roztargnieniu skubała brzeg mankietu, zaś jej twarz
dla odmiany zrobiła się czerwona jak dojrzały burak. Nawet dla panny King stało się jasne, że
jeśli chodzi o wypowiedź na temat plonów, Klementynka nie miała już nic do dodania.
Zniecierpliwiona skinęła dłonią.
- Mój Boże! Cóż, trudno. Idź na miejsce. Po prostu w przyszłym tygodniu będziesz musiała
spróbować jeszcze raz.
- Tak, proszę pani.
Wciąż purpurowa na twarzy Klementynka
25
w niesławie powróciła do ławki. Spuściła głowę i na nikogo nie chciała spojrzeć. Należała do
tych dzieci, które każde niepowodzenie przeżywają bardzo głęboko i dlatego przez całą
sobotę i niedzielę miała cierpieć z powodu swej porażki.
Kiedy Hetty odwróciła się na pięcie, Felicja nadal pochylała się w stronę Sary nieświadoma,
iż nauczycielka patrzy prosto na nią.
- To będzie najdłuższy satynowy tren, jaki w życiu widziałaś - szeptała. - Znacznie dłuższy od
tego, który miałam w zeszłym roku przy kostiumie księżniczki.
Felicja, zajęta opisywaniem swojego kostiumu na bal, zupełnie zapomniała o
niebezpieczeństwie, na jakie się naraża. Hetty zaatakowała bez uprzedzenia.
- Felicjo King! Tobie, jak widzę, mówienie najwyraźniej nie sprawia kłopotu, więc może
zechcesz zaszczycić nas swoją wypowiedzią.
Polecenie takie śmiertelnie przeraziłoby każdego - ale nie Felicję, która zawsze była osobą
bardzo opanowaną. W przeciwieństwie do wielu koleżanek i kolegów ze szkolnej ławy,
szczyciła się tym, że pracę domową zawsze odrabiała na czas. Pewnie podniosła się z miejsca,
stanęła przy tablicy i jak należy splotła przed sobą ręce.
- Czas plonów to najpiękniejsza pora roku - zaczęła płynnie. - To pora, kiedy radujemy się z
bogatych zbiorów, a ukoronowaniem naszej radości jest zawsze bal z okazji Święta Plonów.
Myśl o długim satynowym trenie sprawiła, że przez chwilę Felicja wyglądała na bardzo
zadowoloną z siebie. Sally i Janka, które nie lubiły jej jeszcze
26
bardziej niż Klementynki, ostentacyjnie ziewnęły. Edek Ray, który znalazł się dokładnie na
linii wzroku Felicji, bez wahania postanowił to wykorzystać. Natychmiast zaczął zezować i
robić śmieszne miny, cały czas jednak trzymał głowę zupełnie nieruchomo, tak że panna
King, stojąca tuż za nim, nie miała pojęcia, jakie łotrowskie sztuczki wyczyniał.
Felicja zignorowała go i mówiła dalej, nie tracąc pewności siebie.
- Pomoc przyjaciół czyni pracę lżejszą - oznajmiła z dumą, zupełnie jakby sama przed chwilą
to wymyśliła - a podczas zbiorów jest szczególnie ważne, abyśmy pracowali wspólnie z
przyjaciółmi i pomagali sobie wzajemnie. Uważam, że mam wielkie szczęście, posiadając
wielu przyjaciół.
Czasami świadomość własnych zalet czyniła Felicję nieznośną. Tak właśnie było tego dnia.
Dziewczynka mówiła tak, jakby przyjaciół zaliczała do tej samej kategorii, co długie
satynowe treny i słoiki z konfiturami.
Sara podniosła oczy na sufit. Choć przyjaźniła się z Felicją, musiała przyznać, że czasami
bywała ona irytująca. Edek wciągnął policzki, odsłonił przednie zęby i zaczął ruszać uszami.
Felicja coraz słabiej opierała się chęci spojrzenia na ten godny podziwu wyczyn. Podniosła
brodę i utkwiła wzrok w portrecie królowej Wiktorii, wiszącym na przeciwległej ścianie.
- Człowieka można ocenić wedle liczby przyjaciół, których posiada. W życiu są dni lepsze...
Edek poruszył grzywką. Jego nos zdawał się uciekać w bok, a język wysunięty był ponad
dolną wargę tak daleko, jakby za chwilę miał wyskoczyć
27
z ust. Nie mogąc się powstrzymać, Felicja opuściła wzrok z portretu królowej. Edek osiągnął
cel i swoimi obrzydliwymi minami wytrącił ją z rytmu wypowiedzi. - Są dni lepsze i... gorsze,
ale przyjaciół mamy na dobre i złe. Uważam, że... że... Edward!
To imię eksplodowało w jej ustach niczym pocisk. Felicja ugryzła się w język i spojrzała na
swego dręczyciela, wściekła, że zdołał zakłócić tok jej wypowiedzi i wyprowadzić ją z
równowagi. Pomyślała, że teraz na pewno nie dostanie dobrego stopnia, a wszystko dlatego,
ż
e Edek, który właśnie trząsł się od tłumionego śmiechu, był takim przekornym, nieznośnym,
złośliwym chłopakiem. Hetty King zacisnęła usta w cienką, złowieszczą kreskę.
- Wystarczy, dziecko. Siadaj.
Sally i Janka, uradowane porażką nie lubianej koleżanki, z trudem ukrywały lekceważące
uśmieszki. Edek wyglądał, jakby za chwilę miał pęknąć z zadowolenia: teraz Felicja na
pewno będzie o nim myślała przez wiele dni. Wracając na swoje miejsce, sina z wściekłości
dziewczynka pochyliła się i uszczypnęła Edka najmocniej jak potrafiła.
- Auu! - zawył chłopiec. Nie podejrzewał, że ofiara niezliczonych uderzeń gumową taśmą
zemści się tak nagle i niespodziewanie. Lecz nawet cierpliwość Felicji, bardzo dbającej o
formy i konwenanse, miała swoje granice.
Panna King nie zauważała głupich min i uśmieszków, ale nie mogła puścić płazem czegoś
takiego. Miarka się przebrała.
28
- Felicjo King! To było niewybaczalne. Klasa to nie cyrk. Ponadto sztukę publicznej
wypowiedzi traktujemy tu poważnie.
Hetty przemaszerowała pod tablicę, groźnie wymachując linijką.
- W przyszłości będziecie musieli zwracać się do słuchaczy o wiele bardziej krytycznych niż
wasi rówieśnicy w szkole. Nie będę tolerowała uczniów, którzy lekceważą sobie wypowiedź
przed klasą.
Felicja wcale nie lekceważyła odpowiedzi przed klasą - wręcz przeciwnie - i dowiodłaby
tego, gdyby pozwolono jej skończyć. Była jednak zadowolona, że uszczypnęła Edka.
Hetty już szykowała się do dłuższej przemowy, ale rzut oka na zegar wystarczył, by
zorientowała się, iż czas przeznaczony na lekcje minął. Odłożyła linijkę. Po całym dniu w
szkole nie tylko uczniowie chcą wrócić do domu - nauczycielka także.
- Na tym dzisiaj zakończymy, ponieważ już jest prawie trzecia. Felicjo, z powodu tego
chuligańskiego wybryku zostaniesz dzisiaj po lekcjach i pomożesz dyżurnym. Jestem pewna,
ż
e Klementyna i Sara będą ci wdzięczne.
Urażona tą wielką niesprawiedliwością Felicja w pierwszej chwili chciała się zbuntować.
Wiedziała jednak doskonale, że nie należy prowokować ciotki Hetty. Musiała przygryźć
dolną wargę, by powstrzymać ciętą odpowiedź. Tymczasem Sally i Janka chichotały za jej
plecami. Sally nawet pokazała jej język. Teraz panna King zauważyła ich oburzające
zachowanie.
-Janka Spry i Sally Potts! Skoro jest wam tak
29
wesoło, również zostaniecie po lekcjach i pomożecie w sprzątaniu.
Ach, zemsta! Felicja od razu uśmiechnęła się z satysfakcją i w odpowiedzi także pokazała
Sally język, dbając, by panna King tego nie spostrzegła.
- Pozostali mogą iść do domu - obwieściła Hetty. Ledwo skończyła to mówić, dzieci zerwały
się z miejsc i biegiem rzuciły do drzwi. Panna King nałożyła kapelusz i płaszcz.
- Saro, nie marudź tu zbyt długo. Chcę, żebyś wróciła do domu przed zmrokiem - powiedziała
rozkazującym tonem. Potem zwróciła się do pozostałych nieszczęśnic, które miały zostać po
lekcjach. - Mam nadzieję, że w poniedziałek rano będę zadowolona z efektów waszej pracy.
Do widzenia.
Pięć zbolałych dziewczęcych twarzy odwróciło się w jej stronę.
- Do widzenia pani.
Rozdział czwarty
W chwili, gdy panna King zniknęła za drzwiami, Felicja napadła na Edka, który długo ociągał
się z wyjściem.
- Jesteś tak okropny, że aż brak mi słów!
Edek uśmiechnął się, co zdenerwowało ją jeszcze bardziej. Nadal obracał w palcach gumową
taśmę.
- Wszystkie dziewczęta, które mnie lubią, zawsze mówią tak samo.
Felicja ze zdumienia otworzyła usta.
- Uważasz, że ja cię lubię? Ja cię nie znoszę!
30
Wciąż uśmiechnięty Edek ponownie zaczął ruszać uszami. Uważał, że gwałtowność tych
słów dowodzi, iż Felicja jest naprawdę nim zafascynowana. Powoli, by jeszcze się z nią
podrażnić, wycofywał się w stronę drzwi. Czujnie ją jednak obserwował, na wypadek gdyby
dziewczynka zapragnęła wziąć odwet. Sara, która widziała, co wyczyniał Edek podczas
odpowiedzi Felicji, przyszła kuzynce z pomocą.
- Nie zwracaj na niego uwagi, Felicjo. On jest jak katar - prędzej czy później zostawi cię w
spokoju.
Felicja odwróciła się na pięcie, chwyciła wilgotną szmatkę i zaczęła wycierać tablicę. Za jej
przykładem pozostałe dziewczęta również wzięły się do pracy. Wszystkie chciały jak
najszybciej iść do domu, lecz wiedziały, że jeżeli nie posprzątają klasy tak, jak życzyła sobie
tego panna King, również w przyszłym tygodniu będą musiały zostać po lekcjach. Sally i
Janka wyjęły ze schowka szczotki i zaczęły zamiatać podłogę, a Sara wycierała kurz z ławek.
Klementynka, wciąż rozpamiętująca swoją dotkliwą klęskę, zbierała z ławek małe gąbki,
służące do zmazywania kredy z uczniowskich tabliczek.
- Szczerze mówiąc - powiedziała do niej ostro Felicja - nie mam pojęcia, co ostatnio wstąpiło
w twojego brata, ale zrobił się wstrętny.
Felicja nienawidziła publicznych upokorzeń. Mimo że Edek wreszcie wyszedł, nie mogła
zapomnieć o swoim prześladowcy.
- Podobasz mu się - rzekła Sara, wycierając ławki najszybciej, jak umiała.
Felicja prychnęła, zdegustowana tą niedorzeczną myślą.
Sally uśmiechnęła się złośliwie.
31
- Och, Felicjo - zaszczebiotała - on się do ciebie przyczepił jak rzep do psiego ogona.
- Gdy następnym razem - mruknęła Felicja -będę wezwana do odpowiedzi, wezmę worek,
założę mu na głowę i zawiążę pod szyją.
Wszystkie dziewczęta roześmiały się na te słowa. Tylko Klementynka, której wcale nie było
wesoło, z całej siły zaczęła wytrzepywać gąbki. Wokół niej wzbiła się wielka chmura
kredowego pyłu. Sally Potts aż kichnęła.
- Nie rób tego tutaj! Wszystko leci na podłogę! - krzyknęła, gdyż właśnie kończyła
zamiatanie.
- Och, wybacz - pospieszyła z przeprosinami Klementynka. „Oto kolejny dzień - myślała -
kiedy nic mi nie wychodzi".
- Zabieraj się stąd i nie rób zamieszania!
- Wielkie mi zamieszanie! - wykrzyknęła Sara, próbując chronić Klementynkę przed
podłością Sally.
Klementynka wybiegła za drzwi, gdzie mogła trzepać gąbki do woli. Tam nikt jej nie
strofował.
- Skoro mówimy o zamieszaniu - odparowała kpiąco Sally - czy masz już gotowy kostium na
jutrzejszy bal, Felicjo?
Kostiumy na bal z okazji Święta Plonów wzbudzały wśród dziewcząt wielkie podniecenie.
Każdego roku próbowały pobić swe własne osiągnięcia sprzed dwunastu miesięcy i
zaprezentować się jeszcze lepiej. Te, które potrafiły pięknie szyć, dokładały wszelkich starań,
aby pognębić rywalki. Te, które nie potrafiły, gotowe były do wielkich poświęceń, aby ukryć
brak umiejętności krawieckich.
- Dziękuję, że pytasz - odparła Felicja, odpowia-
32
dając na złośliwe pytanie Sally z przesadną uprzejmością. - Prawie go skończyłam. Muszę
jeszcze tylko przyszyć lśniący tren, i to wszystko. - Lśniącym trenem miał być ów kawałek
materiału, który odłożyła dla niej pani Lawson w swoim sklepie.
Felicja wiedziała, że Sally z trudem przełknie tę wiadomość, jako że matka Sally nie
pochwalała takich frywolnych strojów. Spokojnie wycierała tablicę, Sally zaś rozważała
usłyszane przed chwilą słowa i zastanawiała się, jaką korzyść może wynieść z tej rozmowy.
Po chwili przestała zamiatać podłogę.
- Chciałabym prosić cię o pomoc, bo wiedziałam, że skończysz swój kostium co najmniej
tydzień wcześniej.
Nawet zwracając się o pomoc, Sally nie umiała powstrzymać sarkazmu. Felicja tylko
wzruszyła ramionami i pomyślała, że skoro jej własny kostium jest niezrównanie piękny,
może sobie pozwolić na wspaniałomyślny gest wobec mniej utalentowanej rywalki.
- Pomogę ci, jeśli będę potrafiła. Przyjdź do mnie jutro rano i razem skończymy nasze
kostiumy.
- Przyjdziemy z przyjemnością, prawda, Janko? Sally nie ruszała się nigdzie bez Janki Spry.
Nawet
nie pytając Felicji o zgodę, zapewniła sobie towarzystwo przyjaciółki.
- Dobrze - powiedziała Felicja. - Obiecałam Klementynce, że jej także pomogę.
Sally wykrzywiła usta w podkówkę.
- Och, nie zapraszaj jej.
- Dlaczego nie? - zapytała Sara, która bardzo lubiła Klementynkę i widziała, jak Janka
przeszkadzała jej w odpowiedzi.
3 — Rodowa tajemnica 33
- Wiesz... ona jest nie do zniesienia - wycedziła Sally. - Drugiej takiej nudnej i jęczącej
dziewczyny nie ma na całym świecie.
- I bez przerwy tylko wzdyyycha - dodała Janka, przesadnie przeciągając przedostatnią
samogłoskę. - Och, jak mnie to denerwuje.
Felicja uznała, że czas postawić sprawę jasno: sama będzie decydowała, kogo zaprosić do
własnego domu.
- Przyjaźnimy się z Klementynką i nie widzę powodu, dlaczego miałabym jej zabronić
przyjścia. Zresztą już wcześniej ją zaprosiłam.
Aby pokazać, że nie ma o czym dyskutować, Felicja z powrotem odwróciła się do tablicy. Za
jej plecami Sally i Janka zrobiły kwaśne miny. Zanim grymas zniknął z ich twarzy, Felicja
spojrzała przez ramię i przyłapała je na gorącym uczynku.
- Klementynka jest doskonałą szwaczką. Może nawet mogłaby wam pomóc.
Sally miała już na końcu języka ciętą odpowiedź, ale powstrzymała się, bowiem Klementynka
właśnie wróciła, niosąc porządnie wytrzepane gąbki.
- Już zdecydowałaś, jaki kostium włożysz? -spytała ją Sally.
- Tak. Będę Młeczarką.
- Młeczarką - powtórzyła Janka z ironią. - Cóż, przynajmniej na pewno będziesz jedyną
młeczarką na balu.
Usta Klementynki zadrżały. Była młodsza i mniejsza od pozostałych dziewcząt. Katastrofalna
klęska, jaką zakończyła się jej próba odpowiedzi przed całą klasą, głęboko ją poruszyła.
Rysunek świni wciąż
34
zdobił tabliczkę Janki i stłumił w Klementynce wolę walki. Ponieważ Sara była niezwykle
lojalna wobec tych, których uważała za swoich przyjaciół, postanowiła pomóc jej w tej
ciężkiej chwili.
- Nie zwracaj na nie uwagi, Klementynko. Moim zdaniem strój mleczarki jest bardzo...
praktyczny.
Tymczasem Felicja skończyła wycierać tablicę i odłożyła szmatki i wiaderko. Tablica lśniła
nieskalaną czystością. Felicja z satysfakcją popatrzyła na swoje dzieło. Na pewno nie można
było zarzucić jej braku staranności.
- Wystarczy - stwierdziła. - Ciocia Hetty z pewnością uzna to za doskonałą robotę. Zresztą
zanim zrobi się ciemno, muszę jeszcze zajrzeć do sklepu. Do zobaczenia jutro rano.
- O ile nadal zależy wam na naszej pomocy... -dodała zgryźliwie Sara. Schowała szmatkę do
wycierania kurzu i włożyła kapelusz, by wyjść razem z Felicją.
Nie doszły jeszcze do drzwi, kiedy Klementynka zdała sobie sprawę, że za chwilę zostanie
sama z Sally i Janką. Pospiesznie odkładając gąbki na miejsce, popędziła na koniec klasy.
- Felicjo, czy mogę pójść z tobą kawałek? Klementynka nie wyróżniała się urodą, ale miała
bardzo ładne brązowe oczy, które teraz otwarcie prosiły o ratunek.
- Jeżeli chcesz... - odpowiedziała Felicja w przypływie życzliwości. Choć nie przyznawała się
do tego, lubiła, kiedy Klementynka była razem z nią. Uwielbienie, jakie okazywała jej
przyjaciółka, uważała za naturalne i oczywiste. Musiałaby być pozbawiona
35
ludzkich uczuć, gdyby nie sprawiało jej to przyjemności. Klementynka uważała ją za
poważną, ładną, uzdolnioną i powszechnie lubianą - widziała w niej wszystkie te zalety,
których jej samej brakowało. Felicja chętnie wyobrażała sobie, że jest ideałem, do którego
dąży Klementynka.
Rozdział piąty
ś
adna z dziewcząt zaproszonych do domu Kin-gów nie zamierzała zrezygnować z pomocy,
jaką zaoferowała im Felicja. Klementynka była dobrą szwaczką, lecz brakowało jej
wyobraźni. Sara tryskała stale nowymi pomysłami, ale nie potrafiła wcielić ich w życie za
pomocą igły. Sally Potts i oczywiście Janka Spry przyszły zobaczyć, jakie korzyści mogą
wyciągnąć z tego spotkania.
Dziewczęta, z wyjątkiem Klementynki, która jeszcze się nie zjawiła, zgromadziły się wokół
szerokiego kuchennego stołu. Na każdej farmie wszystko, co ciekawe, działo się właśnie przy
kuchennym stole. W tej chwili na stole w domu Kingów leżały rozłożone kupony materiału,
nożyczki, nici i praktyczne koszyczki z przyborami do szycia. Kostiumy były prawie gotowe.
Nic dziwnego - bal miał odbyć się już tego wieczora.
Felicja kończyła strój księżniczki, a Sara walczyła z paciorkami, które próbowała przyszyć
wzdłuż brzegu kwiecistej chusty, z trudem wyproszonej od cioci Oliwii. Marząc o
brzęczących tamburynach i nieznanej przyszłości przepowiadanej przy obozowym ognisku,
Sara wybierała się na bal jako Cygan-
36
ka, toteż ozdobiła swój kostium wszystkimi egzotycznymi dodatkami, jakie wpadły jej w
ręce.
Po drugiej stronie stołu Janka zastanawiała się, jak wyprostować przyszyte krzywo falbanki
na sukience Pastereczki, Sally zaś obrębiała brzeg czegoś, co kiedyś było starym czerwonym
obrusem. Obrus ten miał stać się płaszczem Czerwonego Kapturka. Sara nie powiedziała na
ten temat ani słowa, lecz w głębi duszy uważała, że strój Sally pozostanie nadal tylko starym
obrusem - mimo wytężonej pomocy Felicji. Poza tym była przekonana, że Sally bardzo się
namęczy, udając słodką, uczynną dziewczynkę, której zależy na tym, by zanieść chorej babci
koszyczek z prowiantem.
- Pokazać wam mój nowy medalion? - zapytała Sally z pozorną obojętnością. - Dostałam go
na urodziny od wuja z Halifaksu.
- Jej wuj jest bardzo bogaty - dodała Janka, aby nikt nie miał wątpliwości, jak kosztownym i
niezwykłym prezentem był ów medalion.
Felicja rzuciła okiem na mały, złoty drobiazg, zawieszony na delikatnym łańcuszku na szyi
Sally.
- Bardzo ładny - przyznała zdawkowo. Nie znosiła, gdy zmuszano ją do podziwiania czegoś,
co należało do rodziny Pottsów.
Sally przestała zabawiać się medalionem i zaczęła oglądać diadem, który miał ukoronować
królewską postać Felicji - cienkie, druciane kółko z małymi kwiatuszkami z kryształu
górskiego. Zgromadzone przy stole dziewczęta miały wrażenie, że diadem lśni niezwykłym
blaskiem prawdziwych klejnotów. Oczywiście Sally nie powiedziała
37
tego głośno, nie chcąc komplementem sprawiać Felicji przyjemności. Zamiast tego rzekła:
- Myślałam, że znudzi ci się noszenie tego samego kostiumu na każdym balu, rok w rok.
- Właśnie - zawtórowała Janka. Podobnie jak Herschel, ciągle przytakiwała osobie, którą
uznawała za autorytet. - Myślałam, że dla odmiany zechcesz spróbować czegoś innego.
Gdy Felicji udawało się stworzyć coś dobrego, nigdy nie pragnęła zmieniać tego bez
wyraźnej potrzeby. Pomysł z kostiumem księżniczki sprawdził się już kilka lat temu i dlatego
Felicja chętnie powtarzała go na każdym kolejnym balu.
- Wcale mi się nie znudziło, bo co roku szyję nowy strój, a tegoroczny będzie tak wspaniały,
jak nigdy dotąd. Poza tym... - spojrzała znacząco na czerwony obrus, który mimo wysiłków
Sally nadal zdawał się domagać sztućców i talerzy - ty też mogłabyś iść na bal jako
Księżniczka, gdyby ci na tym zależało.
Złośliwość ta wytrąciła Sally z równowagi. Chyba zdawała sobie sprawę, że nawet przy
najlepszych chęciach wyglądałaby jak jakaś ropucha, której ambicje nie dorównują
możliwościom.
- Raczej nie. Nie śmiałabym robić ci konkurencji. Wetknąwszy Felicji kolejną szpilę, Sally
przeniosła uwagę na Sarę.
- Widzę, że chcesz iść na bal w stroju Cyganki. To bardzo... niezwykłe - powiedziała, czyniąc
przed ostatnim słowem dostatecznie długą pauzę, aby wyraźnie dać do zrozumienia, że
pomysł przebrania się za Cygankę jest po prostu niedorzeczny.
Sara szyła dalej, zupełnie jakby nie słyszała tej uwa-
38
gi. Zirytowana Sally wciągnęła na ramiona płaszcz Czerwonego Kapturka i zaczęła się
przechadzać po kuchni, żeby sprawdzić, czy szata dobrze leży.
- Wiesz - powiedziała Janka do Sary - skoro właściwie nie masz prawdziwego domu, kostium
Cyganki jest jednak bardzo odpowiedni.
Sara podniosła cygańską chustę, aby zobaczyć, ile jeszcze świecidełek musi przyszyć.
Wojownicze o-gniki zaczynały się tlić w jej oczach.
- Sally, nie sądzisz, że powinnaś raczej przebrać się za wilka niż za Czerwonego Kapturka? -
zasugerowała.
Czując wiszącą w powietrzu awanturę, Janka pośpiesznie skierowała rozmowę na inny tor.
Musiała chronić uwielbianą przyjaciółkę, a nie sposób było przewidzieć reakcji rozsierdzonej
Sary Stanley.
- Ja w każdym razie nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę Klementynkę w stroju mleczarki.
Będzie raczej wyglądała jak krowa, niż jak mleczarka.
- Nie wiem, dlaczego ona w ogóle zdecydowała się iść na ten bal - dodała Sally, z ochotą
podejmując temat. - Zawsze się tam fatalnie bawi. Pamiętacie, jak w zeszłym roku cały
wieczór przesiedziała przy stole z napojami?
Sara wyglądała coraz bardziej bojowo. Prawienie złośliwości pod adresem nieobecnej, a
zatem bezbronnej Klementynki, było bardzo nieszlachetne.
- Założę się, że było jej tam o wiele lepiej niż w twoim towarzystwie. Ty nigdy nie będziesz
tak szczera jak ona.
- Aj! - bezpośredni atak sprawił, że Sally przestała zwracać uwagę na to, co robi, i ukłuła się
igłą w palec Oczywiście winę za to musiała zwalić na Klementynkę.
39
- A dla mnie - wypaliła - Klementynka jest zwykłą nudziarą i tego nigdy nic nie zmieni.
Felicja zmarszczyła brwi, słysząc te niepochlebne uwagi o swojej przyjaciółce. Sama często
martwiła się zachowaniem Klementynki i uważała, że trzeba temu jakoś zaradzić. Teraz
powiedziała to głośno.
- Nie zgadzam się z wami. Czytałam w „Poradniku Rodzinnym", że każda, nawet
najzwyklejsza dziewczynka pod słońcem, może wybić się na pierwszy plan. Przy odrobinie
wysiłku Klementynka mogłaby lśnić jak brylant.
Janka i Sally jednocześnie wybuchnęły śmiechem, jakby to był najśmieszniejszy pomysł, jaki
usłyszały w tym tygodniu.
- Jak brylant? - zarechotała Janka. - Chyba sobie żarty stroisz!
Felicja zareagowała jak kot pogłaskany pod włos. Głęboko wierzyła w pracę nad sobą.
Uważała, że przy odpowiedniej dozie samozaparcia człowiek może osiągnąć każdy cel. Jej
zdaniem zwłaszcza Sally i Janka powinny mocno nad sobą popracować.
- Wcale nie. Klementynka ma sprzyjające warunki. Powiedzmy... zmiana fryzury i nowy
kostium... Mogę sprawić, by miała na balu szalone powodzenie.
Było to wyjątkowo śmiałe stwierdzenie. Sally szeroko otworzyła oczy, słysząc słowa Felicji.
- Felicjo King, nie bądź taka pewna siebie.
W jednej chwili, nie zastanawiając się nawet nad konsekwencjami takiego kroku, Felicja
odpowiedziała na wyzwanie:
- Założę się, że mogę to zrobić.
40
Rozdział szósty
„Założę się, że mogę to zrobić!" Tak brzmiało niewinne zdanie, przez które Felicja narobiła
sobie kłopotów.
Sally z trudem tłumiła radość. Rzadko zdarzało się, by Felicja sama zapędziła się w kozi róg.
Sally natychmiast zapragnęła wykorzystać okazję.
- Założysz się o twój diadem? - zapytała sarkastycznie ze wzrokiem łakomie utkwionym w
lśniącej ozdobie. - Sądzę, że sama mogłabym być piękną księżniczką.
Felicja zachowała dość przytomności umysłu, by nie zakładać się z kimś z Pottsów bez
odpowiedniego zabezpieczenia.
- A co ty mi dasz, jeśli przegrasz? - zapytała niecierpliwie.
- Medalion.
Janka Spry żachnęła się.
- Nie możesz zakładać się o swój złoty medalion! Sally, pewna wygranej, chełpliwym tonem
zwróciła się do przyjaciółki:
- Nie martw się. Nie stracę go. Felicja nigdy w życiu nie zdoła wygrać tego zakładu.
- Tak ci się tylko wydaje - odcięła się Felicja. Była już naprawdę zdenerwowana.
- Skoro jesteś taka mądra, Felicjo, to może poddasz się próbie? Stawiam swój medalion
przeciw twojemu diademowi, że Klementynka nie zmieni się nic a nic.
Felicja wreszcie zaczęła zdawać sobie sprawę, że chyba się nieco zagalopowała. Janka,
widząc jej wahanie, wtrąciła się do rozmowy.
41
- Jeśli Klementynka nie będzie odstawała od innych, jeśli będzie się dobrze bawić i jeśli ktoś
poprosi ją do tańca - wygrałaś.
Były to ciężkie warunki, ale Felicja nie widziała innego honorowego wyjścia z sytuacji.
- Dobrze, niech tak będzie!
Lekkomyślnie zgodziwszy się na ten zakład, Felicja zachowała jeszcze dość refleksu, by
położyć diadem z dala od łapczywie wyciągniętej ręki rywalki. Chcąc go zdobyć za wszelką
cenę, Sally ustaliła warunki zwycięstwa - na swoją korzyść, oczywiście.
- Po zakończeniu balu Janka ogłosi werdykt -oznajmiła.
Sara z rosnącym osłupieniem słuchała tej wymiany zdań. Cisnęła cygańską chustę na ziemię.
- Nie bądź śmieszna, Felicjo. Nie masz szans w takim zakładzie. Poza tym to bardzo nieładnie
wobec Klementynki. Ona nie potrzebuje twojej pomocy. Ja z pewnością nie pozwoliłabym,
ż
ebyś przemieniała mnie w kogoś innego.
- Może jednak powinnaś rozważyć taką możliwość - rzuciła Sally w stronę Sary i obdarzyła
jej wielobarwny cygański kostium jeszcze jednym lekceważącym spojrzeniem.
Widząc, że Sara nie posiada się z oburzenia, Felicja zerwała się z krzesła i zaciągnęła ją do
korytarzyka, gdzie Janka i Sally nie mogły tak łatwo usłyszeć ich słów.
- Posłuchaj, Saro - powiedziała ściszonym głosem - chcę pomóc Klementynce. Może nawet
pożyczę jej mój strój z zeszłego roku. Musisz mi tylko obiecać, że nie powiesz jej ani słowa.
Wtedy bez trudu namówię
42
ją na kostium księżniczki, tak że nawet nie będzie wiedziała, o co naprawdę chodzi.
Sara uwolniła ramię z uścisku Felicji. W takich sprawach kierowała się niezłomnymi
zasadami. Zresztą z próby pokonania któregoś z członków rodziny Pottsów nie mogło
wyniknąć nic dobrego.
- Ja ci w tym nie pomogę!
- Nie to nie! - zawołała Janka, której czuły słuch wychwycił ten porywczy okrzyk.
Sally zmierzyła Sarę wzrokiem. Była gotowa na wszystko, byle tylko zdusić sprzeciw wobec
swojego planu. Pragnęła mieć diadem - i, nade wszystko, pragnęła pokonać Felicję King.
- Cóż, wielmożna panno, przy swoich zasadach może w ogóle nie powinnaś iść na ten bal,
skoro tak bardzo ci się to wszystko nie podoba.
Sally niezmiernie radowała myśl, że Sara Stanley może zrezygnować z uczestnictwa w balu.
Sara była lubiana i zwracała na siebie zdecydowanie zbyt dużą uwagę. Sally uważała to za
wyjątkową bezczelność ze strony kogoś, kto tak niedawno pojawił się w Avonlea, czy też
raczej został tu podrzucony bez pytania mieszkańców o zgodę.
Sara była wzburzona, toteż wpadła prosto w sidła Sally. Energicznym krokiem wróciła do
stołu. Jedym niedbałym ruchem zgarnęła swój kostium.
-1 nie pójdę!
Oczy Sally zatańczyły z radości. Naciskała dalej. Wiedziała, jak zmusić Sarę do dotrzymania
obietnicy.
- Nie przejmuj się, Felicjo - oznajmiła wyniośle. - U Sary od słów do czynów droga daleka.
Ty, ja i Janka jesteśmy inne.
43
- Doprawdy?
Sara postanowiła natychmiast przejść od słów do czynów. Odwróciła się na pięcie i wybiegła
przez drzwi prowadzące do letniej kuchni. Dopiero gdy zniknęła, Felicja pojęła, co się dzieje,
i ruszyła za nią w pogoń.
- Saro, przecież ty musisz pójść na bal!
Gdy drzwi za Felicją zamknęły się, Sally i Janka uśmiechnęły się do siebie triumfująco.
- Ależ ta dziewczyna ma temperament - powiedziała Janka kpiącym falsetem.
Sally wydała równie ironiczne westchnienie.
- A wszystko dlatego, że Felicja chce pomóc tej biednej Klementynce.
-Phi!
Na zewnątrz, w letniej kuchni, Sara szybko pakowała swój kostium do torby, w której go
przyniosła. Letnia kuchnia znajdowała się na tyłach domu. Tam właśnie w lecie przyrządzano
posiłki i przygotowywano zapasy na zimę. Nie robiono tego w domu, bowiem żar buchający z
pieca byłby we wnętrzu nie do zniesienia. Felicja uniosła obie ręce w geście na poły
błagalnym, na poły niecierpliwym. To było nie do pomyślenia, żeby Sara nie poszła na bal z
okazji Święta Plonów.
- Saro... posłuchaj!
Sara z trzaskiem zamknęła torbę.
- Felicjo, jesteś dla Klementynki wzorem. Zawsze tak było. A nadto, zastanów się, co robisz.
Mogę sobie tylko wyobrazić, co te dwie mówią za twoimi plecami.
W głównej kuchni Janka i Sally zerwały się z krzeseł, by wyjrzeć przez okno.
44
- Patrz! - krzyknęła Janka. - Klementynka idzie. Krztusząc się ze śmiechu, Janka odwróciła
się ku
drzwiom, przez które przed chwilą wybiegła Felicja.
- Felicjo, pędź po stary kostium. Trzeba go przewietrzyć, bo na pewno pachnie naftaliną.
- I jeszcze jedno - krzyknęła Sally gromkim głosem - Saro Stanley, nie waż się nas wydać!
W letniej kuchni obie wypowiedzi słychać było głośno i wyraźnie. Sara groźnie spojrzała na
Felicję.
- Nie chcę mieć nic wspólnego z bandą dwulico-wych żmijek.
Ten barwny epitet nie przyczynił się do uśmierzenia kłótni. Dwie jasnoczerwone plamy
wykwitły na policzkach Felicji i dziewczynka natychmiast przestała przemawiać Sarze do
rozsądku.
- Idę po kostium - wysyczała zupełnie jak prawdziwa żmija i natychmiast pobiegła na
poszukiwanie stroju. Ledwie zniknęła, przez tylne drzwi znużonym krokiem weszła
Klementynka. W podniszczonej torbie dźwigała swój kostium.
- Dzień dobry, Saro - powiedziała wreszcie niepewnie, widząc, że Sara jest rozgniewana i
nieswoja. Gdy tylko otworzyła usta, Sally i Janka także pojawiły się w letniej kuchni. Miały
na sobie kapelusze i płaszczyki. Najwyraźniej szykowały się do wyjścia.
- Dzień dobry, Klementynko.
Głosy obu dziewcząt dosłownie ociekały słodyczą, zupełnie jakby Sally i Janka przez cały
dzień nie mogły doczekać się spotkania z Klementynką.
- Jak się miewasz? - zapytała Sally i udało jej się wykrzesać z tego pytania coś w rodzaju
autentycznego zainteresowania.
45
- Dzień dobry, Janko. Dzień dobry, Sally -odrzekła Klementynka, nieco zdeprymowana
nieoczekiwanie ciepłym przyjęciem ze strony osób, przez które wczoraj najadła się tyle
wstydu. -Wiem, że się trochę spóźniłam, ale...
- Bardzo się cieszymy, że przyszłaś - Sally objęła Klementynkę ramieniem. - Felicja też nie
może się doczekać, żeby zobaczyć twój kostium. Zaraz zejdzie na dół.
Wskazując głową w stronę drzwi, Sara jednym szarpnięciem podniosła torbę Klementynki.
- Lepiej tam nie wchodź, jeśli masz trochę oleju w głowie.
Biedna Klementynka z zakłopotaniem popatrzyła na główną kuchnię, która wydawała jej się
całkowicie bezpiecznym schronieniem.
- Dlaczego?
- Och, znasz Sarę - Sally pospieszyła z odpowiedzią w obawie, że Sara zaraz wszystko
wypaple -zawsze okropnie się irytuje o byle co.
Sally i Janka ruszyły do drzwi prowadzących na podwórze. Klementynka była zupełnie
zdezorientowana.
- Wy nie zostajecie? - zapytała rozczarowana, gdyż bardzo cieszyła ją perspektywa
wspólnego szycia. Sally poklepała czerwony płaszcz, który, złożony, trzymała pod pachą.
- Nie, my już skończyłyśmy. Zobaczymy się wieczorem. Na razie. Chodź, Saro.
Zanim Sara zdołała zareagować, Sally złapała ją za ramię i siłą wyciągnęła z domu Kingów.
Sara była całkowicie zaskoczona.
- Posłuchaj mojej rady i idź stąd! - krzyknęła do
46
Klementynki przez ramię, zmagając się jednocześnie z Sally i torbą. - Felicja zrobi ci
krzywdę i tyle!
- Co? - Klementynka nie dosłyszała, ponieważ Janka zatrzasnęła drzwi tuż przed jej nosem.
- Puść mnie! - syknęła Sara, wyślizgując się z żelaznego uścisku. Sally bez oporu ustąpiła.
Obiekcje Sary nie miały już znaczenia. Skoro znalazła się poza gospodarstwem Kingów, nie
miała innego wyjścia: musiała wracać do domu i zostawić Klementynkę jej własnemu losowi.
Rozdział siódmy
Cecylka wróciła z kurnika, gdzie zbierała jajka, i dołączyła do Klementynki i Felicji. Siostry
patrzyły, jak Klementynka wyciąga z podniszczonej skórzanej torby strój mleczarki, i
przykłada do siebie, by dziewczęta mogły go zobaczyć. Prosty kostium okazał się
nadspodziewanie ładny.
- Naprawdę sama go zrobiłaś? - zapytała Felicja. Trudno jej było zaimponować, lecz tym
razem bufiaste rękawy, ładna spódnica z lamówką i zwiewny czepek zrobiły na niej duże
wrażenie. Wszyscy tak się przyzwyczaili do nieporadności Klementynki, że zawsze reagowali
zaskoczeniem, kiedy coś jej się udało. Umiejętność szycia była dla niej jednym z niewielu
powodów do dumy.
- Strasznie długo nad nim pracowałam - wyznała. Z niepokojem patrzyła na przyjaciółkę,
chcąc poznać jej opinię. Uważała Felicję za wyrocznię w sprawach mody. Jej aprobata była
wszystkim, czego pragnęła.
47
- Bardzo ładny. To z pewnością najpiękniejszy strój mleczarki, jaki kiedykolwiek widziałam.
- Naprawdę?
Klementynka zaróżowiła się ze szczęścia. Nie zastanowiła się, ileż to strojów mleczarek
Felicja mogła w życiu widzieć.
Felicja zawahała się, patrząc ze smutkiem na efekt ciężkiej pracy przyjaciółki. Ten kostium na
pewno pasowałby do Klementynki, dodałby jej osobliwej postaci uroku. Wtedy popatrzyła na
diadem, który leżał na stole, mieniąc się wspaniałym blaskiem. Jeżeli Klementynka pójdzie na
bal jako zwykła mleczarka, Sally Potts na wieki wieków położy swoje tłuste łapy na tej
cudownej ozdobie. Felicja po prostu musiała wygrać zakład.
- Nic jednak nie może się równać ze strojem księżniczki - powiedziała ostrożnie. - Z
pewnością wzbudzisz o wiele więcej zainteresowania, jeśli przybędziesz na bal w strojnej
szacie. Będziesz lśniła jak brylant.
Klementynka uśmiechnęła się ze smutnym niedowierzaniem.
- To niemożliwe.
- Oczywiście, że możliwe - zapewniła ją Felicja z takim przekonaniem, jakby właśnie
wyczytała to w „Poradniku Rodzinnym". Magazyn ten ukazywał się raz w miesiącu i nawet w
najodleglejszych zakątkach był prawdziwą wyrocznią, niezastąpionym domowym doradcą i
ź
ródłem postępowych pomysłów - źródłem, z którego Felicja zaczerpnęła swój plan.
Sięgając za siebie, dziewczynka wyciągnęła swój kostium z zeszłego roku. Poświęciła mu
wtedy wiele
48
pracy i w efekcie powstała długa, imponująca suknia z lśniącą, satynową pelerynką opadającą
na ramiona. Klementynka doskonale pamiętała, jak wszyscy podziwiali Felicję w tym stroju.
- Możesz pożyczyć moją zeszłoroczną suknię. Będzie idealna.
Felicja podniosła strój do góry. Na oczach olśnionej Klementynki wpadające prze okno
promienie słońca zamieniły go w kaskadę kolorów. Roziskrzona kreacja wirowała kusząco w
powietrzu. Całkowicie zaćmiła strój mleczarki. Klementynka nigdy nawet nie śniła, że Felicja
zechce pożyczyć jej coś równie wytwornego, i perspektywa ta przyprawiła ją o zawrót głowy.
- Naprawdę?
Klementynka ujrzała samą siebie, wkraczającą do ratusza niemal jak prawdziwa księżniczka.
Wyobrażała sobie, że wszyscy ją podziwiają i chcą z nią rozmawiać. Niestety, brakowało jej
powagi i wdzięku Felicji. W głębi serca obawiała się, że będzie tylko onieśmieloną oszustką
w pożyczonej sukni i że nikt nawet na nią nie spojrzy.
- A jeśli nie będzie pasować? - spytała. Była młodsza od Felicji i znacznie drobniejsza.
Dręczyła ją straszna wizja: oto mile materiału ciągną się po podłodze, a talia sięga kolan.
- Nie martw się - mruknęła Felicja z determinacją. - Już ja się postaram, żeby pasowała.
Na ganku, tuż pod dużymi oknami kuchni, Felek układał drewno w stosy i co chwila zaglądał
do wnętrza, by zobaczyć, co porabiają jego siostry i Klementynka. Dziewczęce zajęcia często
były dla niego niezrozumiałe i bardzo śmieszne, toteż wkrótce całkiem
4 — Rodowa tajemnica
49
zapomniał o drewnie i zaczął napawać się widokiem. Felicja uczyła właśnie Klementynkę, jak
roztaczać blask. Ustawiła ją na środku kuchni i wyciągnęła ku niej wskazujący palec.
- Posłuchaj, jeśli chcesz wyglądać jak księżniczka, musisz się odpowiednio zachowywać.
Cecylko, podaj mi tę książkę.
ś
adna z dziewcząt nie zauważyła rozbawionej twarzy Felka przyciśniętej do szyby. Cecylka
wzięła ciężką książkę pt. „Weterynarz Domowy" i wręczyła ją siostrze. Felicja położyła
książkę na głowie Klementynki, poszła na koniec kuchni, stanęła naprzeciwko przyszłej
księżniczki i gestem przywołała ją do siebie. Klementynka zaczęła wolno iść w stronę swojej
nauczycielki, cały czas bojąc się, że za chwilę książka spadnie na ziemię.
- Głowa prosto - komenderowała Felicja. - Patrz w górę. Ramiona do tyłu. Dobrze!
Klementynka bardzo się starała, ale tylko prawdziwa księżniczka zdołałaby przejść przez całe
pomieszczenie z tak grubą książką na głowie. Gdy była przy piecu, ciężki tom ześlizgnął się
bez ostrzeżenia i z hukiem wylądował na podłodze. Cecylka szybko go podniosła, a Felicja
próbowała nie tracić nadziei. Przeobrażenie Klementynki we wzór wdzięku i elegancji
okazało się znacznie trudniejsze, niż mogło się to wydawać po lekturze „Poradnika
Rodzinnego".
- Nie szkodzi, Klementynko. Spróbuj jeszcze raz. Pamiętaj, trzeba dużo ćwiczyć, aby dojść do
perfekcji.
Felicja znów położyła książkę na głowie Klemen-
50
tynki, która po raz wtóry ruszyła niepewnym krokiem i tym razem zaszła nieco dalej. Twarz
Felicji pojaśniała.
- O wiele lepiej.
- Naprawdę tak uważasz?
Klementynka z trudem zdobyła się na odwagę, by zadać to pytanie. Nie miała pojęcia, że
bycie księżniczkę jest takie trudne. Trapiły ją coraz większe wątpliwości, czy podoła
wymogom dostojeństwa.
- Tak - zapewniła szybko Felicja w obawie, że Klementynka podda się i wszystko zepsuje -
ale wyprostuj plecy. Cały czas się garbisz.
Plecy Klementynki rzeczywiście były zgarbione, przede wszystkim z wysiłku. Kiedy
próbowała się wyprostować, książka znowu zleciała na podłogę i otworzyła się na rozdziale
zatytułowanym „Choroby owiec". Zniosła jeszcze kilka upadków, w końcu jednak jej grzbiet
pękł i jeden z dorosłych członków rodziny bardzo się z tego powodu zdenerwował.
Rozdział ósmy
Felek kręcił się niespokojnie. Na ganek wbiegł także Edek Ray, dla którego wizyta siostry na
farmie Kingów była doskonałym pretekstem, aby również się tu zjawić.
- Nie uwierzysz własnym oczom - wyszeptał Felek i zachichotał. - Felicja robi najgłupszą
rzecz pod słońcem.
Klementynka siedziała teraz przy kuchennym stole, a przed nią stało lustro. Felicja zawzięcie
51
szczotkowała jej rozpuszczone włosy. Z gęstych, bujnych włosów w kolorze miodu
Klementynka z pewnością mogła być dumna.
- Trzeba cię uczesać do góry - powiedziała Felicja, prostując jej ciężkie pukle. - Mogłabyś
być Gibsonką. Masz takie gęste, długie włosy.
Styl a la Gibsonka był ostatnim krzykiem mody. W każdym czasopiśmie, każdej gazecie i
każdym zeszycie z piosenkami widniała dziewczyna z włosami upiętymi na czubku głowy.
Dzięki sprytnemu ułożeniu wydawało się, że włosów jest dwa razy więcej niż w
rzeczywistości.
- A ty też będziesz miała takie uczesanie? - zapytała niepewnie Klementynka. We wszystkim
chciała naśladować Felicję.
- Nie, w tym roku rozpuszczę włosy. Dzięki temu będziemy się czymś różniły.
Klementynka wydawała się zachwycona myślą, że ktoś mógłby dostrzec podobieństwo
między nią, Księżniczką Klementynką, a Księżniczką Felicją. Cecylka przyniosła błyszczący
diadem, który wkrótce miał ozdobić skronie jej siostry, i włożyła go na głowę. Klementynka
wzięła do rąk diadem z zeszłego roku i oglądała go ze czcią.
- Przepiękny! - wykrzyknęła, mimo że był znacznie skromniejszy niż ten, który właśnie
spoczywał na głowie Cecylii.
- Mama pomogła mi go zrobić - powiedziała zadowolona Felicja. - Klej wciąż całkiem nieźle
trzyma.
Matka Klementynki, pani Ray, słynęła z surowości. Nigdy nie przyłożyłaby ręki do tak
bezsen-
52
sownego zajęcia jak robienie diademów. Klementynka musiała pracować nad swoim
kostiumem w ukryciu i często tęskniła za swobodą, jaka panowała w wyrozumiałej rodzinie
Kingów. Felicja wskazała na nowy diadem, który Cecylka bezustannie poprawiała na głowie.
- Ten kupiłam z katalogu kostiumów, ale zeszłoroczny nadal cudownie lśni, prawda?
- O, tak.
Felicja włożyła go na głowę Klementynki. Diadem zamigotał w promieniach słońca.
- Och - westchnęła Felicja z pełnym zachęty podziwem - będziesz wyglądała bosko. Uważam,
ż
e teraz powinnaś przymierzyć suknię. Włosami mogę zająć się później.
Edek i Felek wciąż tkwili na ganku. Niewiele drewnianych szczapek trafiło na swoje miejsce.
Felek zaczął się śmiać, ale Edek uciszył go mocnym szturchnięciem. Nie chciał przegapić
niczego, co robiła Felicja.
- Ona wszystkimi chce rządzić - mruknął Felek. Felicja rzeczywiście lubiła wydawać
polecenia
młodszej siostrze i bratu, który często musiał mężnie walczyć o zachowanie swego autorytetu.
Edek z trudem ukrywał rozbawienie.
- Lubię patrzeć, jak czerwienią jej się uszy, kiedy tak rozkazuje wszystkim wokół - wyszeptał.
W końcu jednak chłopcy stracili zainteresowanie poczynaniami Felicji, która zaczęła
dopasowywać kostium do figury Klementynki. Po trwającym dłuższy czas skracaniu i
fastrygowaniu, suknia była gotowa do przymiarki. Zdobił ją szeroki
53
pas, wiązany tasiemkami jak gorset. Aby uzyskać pożądany efekt, powinien on jak najściślej
przylegać do ciała. Felicja, zapierając się kolanem o Klementynkę, zaczęła zawiązywać
tasiemki. Cecylka wygładziła zmarszczki na krótkiej, miękkiej pelerynce, Felicja zaś po raz
ostatni z nadludzką mocą pociągnęła za taśmy. Klementynka była zaszokowana - nie
wiedziała, jakim torturom poddawane są księżniczki - i głośno jęknęła.
- Za ciasno. Ledwo mogę oddychać.
Nie zwracając uwagi na ten protest, Felicja zawiązała tasiemki w wymyślną kokardę i cofnęła
się jeszcze o kilka kroków.
- Zrobione - powiedziała z satysfakcją. Klementynka wciąż łykała powietrze krótkimi,
rozpaczliwymi oddechami. Na jej policzkach wy-kwitł zupełnie niestosowny rumieniec.
- Za ciasno zawiązałaś! Nie będę mogła tak się pokazać ludziom.
- Jest bardzo dobrze - poinformowała ją z naciskiem Felicja. Dawała do zrozumienia, że
księżniczki z uśmiechem znoszą cierpienia, byle tylko pięknie wyglądać, więc Klementynka
jest niewdzięczna, protestując w ten sposób.
Twarz biedaczki wydłużyła się ze zmartwienia.
- Nie będę mogła tego nosić. Czuję się skrępowana.
Podczas gdy Klementynka rozpaczliwie próbowała rozluźnić obręcz ściskającą jej żebra,
Felicja pojęła, że musi natychmiast wygłosić mowę, która podtrzyma przyjaciółkę na duchu.
Nie mogła pozwolić, by Sally Potts wygrała zakład.
54
- Bzdura, będziesz to nosiła i koniec, bo teraz już nie pomogę ci skończyć stroju mleczarki.
Naprawdę chcę, żeby ten bal był dla ciebie czymś wyjątkowym. To będzie twój pierwszy
krok we właściwym kierunku na towarzyskiej arenie, ale musisz uwierzyć we własne siły,
jeśli chcesz być lubiana i odnieść sukces.
Cecylka weszła na krzesło i trzymała lustro w taki sposób, żeby Klementynka mogła się w
nim przejrzeć. Felicja poprawiła diadem w jej włosach, tymczasem sama Klementynka
patrzyła na nieznajome odbicie, jaśniejące w szklanej tafli. Lustro było zbyt małe, żeby mogła
obejrzeć strój w całości -widziała tylko kawałki lśniącego materiału, falującego wraz z jej
ruchami. Mimo że brzeg sukni wciąż ciągnął się po podłodze, a pas dusił dziewczynkę swoim
ż
elaznym uściskiem, Klementynka wyobraziła sobie, że kostium jest równie piękny jak
wówczas, gdy Felicja go zaprezentowała.
Wciągając kolejny płytki oddech, nie bez trudu uwierzyła we własne siły. Wiarę znalazła nie
w sobie, lecz w Felicji. Zdobyła się nawet na uśmiech. Skoro Felicja obiecała jej wspaniałą
zabawę w kostiumie księżniczki, to na pewno tak będzie. Wdzięczność wypełniła serce
Klementynki.
- Och, Felicjo - wykrzyknęła, nie zastanawiając się, dlaczego jej przyjaciółka wygląda na
ogromnie zmieszaną - jesteś taka kochana!
Klementynka wyswobodziła się z sukni i pobiegła do domu, przepełniona radosnym
oczekiwaniem. Patrząc na nią, Felicja odczuwała wyrzuty sumienia - i nie chodziło tylko o
Klementynkę. Gdy wreszcie straciła ją z oczu, nałożyła kapelusz
55
i płaszczyk i żwawym krokiem ruszyła do Różanego Dworku. Sara była jej najbliższą
przyjaciółką i Felicja bardzo się liczyła z jej zdaniem. Musiała więc raz jeszcze spróbować
przekonać ją do swojego planu.
Ciocia Hetty otworzyła drzwi i z pewnym zaskoczeniem spojrzała na zaróżowioną buzię
zdyszanej Felicji.
- Felicjo King, sądziłam, że właśnie przygotowujesz się do balu.
Dziewczynka była zbyt zaaferowana, by odpowiedzieć. Weszła do środka i zaczęła
zdejmować kapelusz i płaszcz.
- Muszę porozmawiać z Sarą, ciociu.
- Jest w saloniku... sprząta - oszołomiona Hetty wskazała za siebie. - Nie potrafię jej
zrozumieć. Najpierw nie może się doczekać balu, a potem twierdzi, że nie pójdzie za nic w
ś
wiecie.
Uporządkowane i spokojne życie Hetty od przyjazdu żywiołowej i impulsywnej Sary stało się
pasmem ciężkich prób.
- Może zdołam ją przekonać - powiedziała Felicja zmartwionym głosem. Miała nadzieję, że
Sara przestała już się gniewać. Wiadomość, iż nadal nie chciała iść na bal, była złym
znakiem.
W saloniku Sara siedziała skulona na dużej sofie ze wzrokiem wbitym w książkę.
Kryształowa kula, którą jako cygańska wróżka miała wziąć na bal, leżała zapomniana na
stoliku. Kostiumu nigdzie nie było widać. Felicja przekroczyła próg i popatrzyła na kuzynkę.
Przez chwilę panowała grobowa cisza.
- Witaj, Saro - rzekła wreszcie.
Słysząc głos Felicji, Sara nawet nie podniosła oczu, ale jej nos powędrował nieco w górę.
- Jeśli nadal oszukujesz Klementynkę tylko po to, żeby zostać w przyjaźni z tą ropuchowatą
Sally, to nie chcę mieć z tobą do czynienia.
Nic nie mogło odwieść Sary od raz podjętej decyzji. Felicja przeszła po dywanie i usiadła na
twardym krześle naprzeciw kuzynki. Ona także potrafiła być uparta i trwać przy swoim
zdaniu.
- Wiedz, że Klementynka jest mi bardzo wdzięczna za wszystko, co dla niej zrobiłam.
Wykazuje teraz więcej pewności siebie niż kiedykolwiek.
Jeśli Felicja myślała, że tym argumentem przekona Sarę, to bardzo się myliła.
- Mnie nie oszukasz. Gdy Klementynka się o tym dowie, nigdy ci nie wybaczy - powiedziała
złowieszczo Sara.
- Nigdy się nie dowie - odparła stanowczo Felicja. - Na balu zrobi furorę. Wtedy zobaczysz,
ż
e miałam rację.
Sara zakryła książką twarz.
- Proszę cię, wyjdź. To nie moja sprawa. Felicja poczuła się urażona. Zrozumiała, że Sara
oczekuje od niej bezwarunkowej rezygnacji z zakładu. Gwałtownie wstała z krzesła. Było za
późno, żeby się wycofać. Nie mogła dopuścić, by Sally Potts i Janka Spry rozkoszowały się
diademem. Pomyślała, że zrobi z Klementynki księżniczkę jak się patrzy, nawet jeśli zapłaci
za to wysoką cenę. Wtedy Sara zmieni zdanie. Zacisnąwszy usta, odwróciła się do niej
plecami i wymaszerowała z salonu.
57
Rozdział dziewiąty
Gdy tylko zapadł zmierzch, wypełnione pasażerami bryczki zaczęły podjeżdżać pod drzwi
ratusza. Rozpoczynał się bal z okazji Święta Plonów. Strumienie ciepłego, żółtego światła
wylewały się przez drzwi i okna, a radosna muzyka zachęcała do tańca. W Avonlea powoli
zaczynał panować świąteczny nastrój.
Wszyscy bawili się już w najlepsze, kiedy Alek King, jego żona Jana i ich dzieci zajechali
przed ratusz. Felek przyszedł wcześniej ze swoim kolegą ze szkoły, miał bowiem nadzieję
zająć dobre miejsce przy stole z jedzeniem i napojami. Cecylka, przebrana za Przekorną
Mary, miała na sobie kwiecistą sukienkę odziedziczoną po Felicji, kwiaty we włosach i bukiet
w dłoni.
Przed wyjazdem na bal Klementynka przyszła do Felicji, żeby się przebrać. Na suknie
księżniczek dziewczynki miały narzucone płaszczyki. Kiedy wchodziły do westybulu,
podniecone i drżące, Klementynka ogarnęła wzrokiem scenerię, w której jej życie miało ulec
przemianie na lepsze.
- Och, Felicjo, jestem taka zdenerwowana.
W rzeczywistości Klementynka nie była zdenerwowana. Była przerażona. Nie sądziła, że tak
bardzo będzie się bała niezwykłej popularności i nie kończącej się zabawy.
Jana King, którą nogi już niosły do tańca, odwróciła się do dziewczynek.
W jej mniemaniu pomoc, której Felicja udzieliła Klementynce, była tylko wspaniałomyślnym
ges-
58
tem. Nie znała prawdziwych motywów, jakie kierowały jej córką.
- Dajcie nam płaszcze, dziewczęta. Zaniesiemy je do szatni - powiedział Alek. - A wy
tymczasem przygotujcie się do efektownego wejścia.
Jak przystało na dumnych i pobłażliwych rodziców, dorośli przez chwilę podziwiali
kostiumy, po czym ruszyli w stronę szatni.
- śyczę szczęścia! - krzyknęła za dziewczętami Jana.
Otóż to. Klementynka miała zostać wrzucona w sam środek towarzyskiego wiru i zdaniem
Feli- ¦ cji właśnie szczęścia potrzeba im było najbardziej. Klementynka wyglądała niepewnie,
tak jak wówczas, gdy próbowała odpowiadać przed całą klasą. Z lękiem zwróciła się do
swojej mistrzyni.
- Co ja mam robić?
Był to jedyny i zarazem najodpowiedniejszy moment, by dodać Klementynce otuchy. Felicja
poprawiła diadem na głowie przyjaciółki. Denerwująco przesuwał się na boki, mimo fryzury
a la Gib-sonka. Włosy Felicji lśniącą falą spływały na plecy, a jej nowy diadem pobłyskiwał
przy każdym ruchu głowy.
- Pamiętaj, co ci mówiłam. Jeśli chcesz, żeby cię polubili, musisz być rozmowna i miła.
Wtedy zdenerwowanie minie.
Klementynka darzyła Felicję bezgranicznym zaufaniem i pragnęła wierzyć każdemu jej
słowu, nie wyglądała jednak na przekonaną. Chciała być rozmowna i miła, ale nie miała
pojęcia, jak powinna się zachować.
59
- Ja nigdy nie wiem, co powiedzieć - wyznała płaczliwie.
Język stawał jej kołkiem w najmniej odpowiednich chwilach. Nieumiejętność płynnego
wysławiania się stanowiła jedno z najgorszych utrapień Klementynki.
Felicja nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Przecież istniały setki i tysiące słów.
- Musisz tylko mówić: „Dobry wieczór, jak się miewasz? Cudowna zabawa, prawda?".
Zobaczysz, dalej rozmowa potoczy się sama.
A więc to wszystko! Dlaczego wcześniej nikt jej
0 tym nie powiedział? Klementynka natychmiast schwyciła się tych magicznych zdań jak
ostatniej deski ratunku.
- Jak się miewasz? - powtórzyła. - Cudowna zabawa, prawda?
Siostry wymieniły pełne rozpaczy spojrzenia. W sposobie mówienia Klementynki nie było
ani odrobiny swobody.
- Jak się masz? Cudowna zabawa, prawda? - Klementynka spróbowała raz jeszcze, tak samo
sztywno, tylko głośniej. Jednoczesna modulacja głosu i zapamiętanie wyuczonej roli zdawały
się być ponad jej siły.
Felicja zmusiła się do promiennego uśmiechu. Było jasne, że w tym przypadku nawet bardzo
długie próby nie przyniosą zadowalającego efektu. Najlepiej od razu rzucić się w wir zabawy.
- Jesteś gotowa do wejścia? - zapytała dziarsko. Klementynka z trudem przełknęła ślinę i
kiwnęła głową. Spocone, zimne dłonie zacisnęła w pięści
1 dzielnie ruszyła za Felicją i Cecylką do sali balowej.
60
Tuż za drzwiami wpadły na Edka, przebranego za Pirata. Chłopiec natychmiast zauważył
Felicję i zaczął się popisywać.
- En gardę! - krzyknął, wymachując mieczem zrobionym z kawałka starej listewki, owiniętej
srebrnym papierem.
Edek nosił trójgraniasty kapelusz i czarną opaskę na oko, a nad górną wargą miał krzywo
wymalowane czarne wąsy. Udawał bardzo groźnego, lecz Felicja bez słowa odepchnęła jego
miecz. Miała na głowie znacznie ważniejsze sprawy niż zabawa z piratami.
W ratuszu zgromadzili się niemal wszyscy mieszkańcy Avonlea. Rozbawieni, zajęci sobą
ludzie wypełniali całe wnętrze. Dziewczynki popatrywały wokół, próbując połapać się w tym
wszystkim. Ledwo zdołały uciec od Edka, zaraz wpadły na Harmona Andrewsa. Był on
jednym z tych, którzy pomagali w przygotowaniu balu. Wesoło spojrzał w dół na dwie
księżniczki i ozdobioną wiankami Cecylię.
- Moje panie - rzekł szarmancko - wyglądacie pięknie.
Na ten komplement Klementynka zarumieniła się, a Felicja po królewsku skinęła głową.
Dziewczynki przeszły obok stołu zastawionego przysmakami. Dekoracja z czerwonych i
niebieskich wstążek przypominała o wcześniejszym konkursie kulinarnym. Po drugiej stronie
grupa dzieci w kostiumach w podnieceniu kręciła się wokół. W rogu sali organizowano
zawody, budzące najwięcej emocji. Cecylka, którą konkursy i nagrody intere-
61
sowały znacznie bardziej niż sukcesy towarzyskie, pobiegła, aby przyłączyć się do zabawy.
Felek, przebrany za Włóczęgę, zderzył się z siostrą.
- Chcesz się pobawić w rzucanie do celu?
Nie była to propozycja, jaką składa się księżniczkom.
- Nie teraz - odpowiedziała Felicja bratu i poszła dalej, a Klementynka tuż za nią.
Na sali panowała radosna atmosfera. Na podwyższeniu muzycy przytupywali nogami i grali
na skrzypcach. Przed nimi stał wielki wóz drabiniasty, wyładowany jabłkami, zbożem i
dyniami. Tuż obok znajdował się długi stół zastawiony ciastami, ciasteczkami, ponczem i
kawą. Każdy, kto nań spojrzał, od razu odczuwał wzmożony apetyt.
Idąc przez salę, Felicja, naśladowana przez Klementynkę, pomachała do kilkunastu osób.
Zauważyła Judsona Parkera, który, ściskając dłonie wszystkim po kolei, przebijał się przez
tłum. Tuż za nim posuwał się wierny jak zawsze Herschel. Dziewczęta zatrzymały się obok
grupy mężczyzn, którzy kręcili wielkim kołem i hałaśliwym śmiechem reagowali na wygraną
lub przegraną. Parkiet wypełnił się już tańczącymi parami. Jak było do przewidzenia, Sally
Potts, alias Czerwony Kapturek, wraz z Janką Spry, przebraną za Pastereczkę, szybko
odnalazły Felicję i Klementynkę.
- Cudowna zabawa, prawda? Jak się pani miewa? - powiedziała Klementynka do stojącej
opodal kobiety, a zagadnięta spojrzała na nią z zaskoczeniem.
62
- Czy to nie jest Klementynka Ray? - zarechotała Janka. - Do licha, coś ty na siebie włożyła? -
krzyknęła.
Z przesadną gorliwością Sally zwróciła się ku swej towarzyszce.
- Janko, ona jest Mleczarką, nie widzisz? Mle-czarki zawsze noszą używane ubrania.
Oczywiście Sally i Janka usilnie próbowały zbić Klementynkę z tropu, żeby wygrać zakład,
ona jednak nie miała o tym pojęcia i posmutniała widząc, iż jej wspaniała suknia nie znalazła
uznania w ich oczach.
- Zdecydowałam się przebrać za Księżniczkę. -Klementynka uznała wyjaśnienia za
konieczne. Skoro nawet mimo diademu Sally i Janka nie rozpoznały w niej księżniczki, to
pewnie z innymi będzie tak samo. Pierwsza wielka, czarna chmura zwątpienia zawisła nad
głową Klementynki.
Sally chichocząc odwróciła się do Janki.
- Och, nawet umie mówić. To cud, że może oddychać w tej ciasnej sukieneczce.
Czerwone plamy wykwitły na policzkach Klementynki. Felicja przed wyjściem związała pas
jeszcze mocniej niż przy pierwszej przymiarce. Dzięki temu podwyższona talia znajdowała
się na swoim miejscu i cały kostium pasował na dziewczynkę. Gdyby jednak tasiemki
rozluźniły się, pas mógłby spaść. Klementynka była w stanie brać tylko krótkie, płytkie
oddechy, lecz bała się powiedzieć o tym Felicji. Teraz, po słowach Sally, uświadomiła sobie,
jak bardzo uciska ją pas.
- Nie mogę się doczekać, kiedy w tym stroju sta-
63
nie do konkursu łowienia jabłek - zaśmiała się Janka.
Felicja spostrzegła, że musi natychmiast uciąć tę rozmowę, w przeciwnym razie Klementynce
grozi zupełny rozstrój nerwowy. Złapała swoją towarzyszkę za łokieć.
- Chodź! - pociągnęła ją za sobą, byle dalej od zgubnego wpływu Janki i Sally.
Po chwili dziewczęta znalazły się w samym środku kolejnej grupy rozbawionych
balowiczów. Klementynka, trochę rozluźniona, natychmiast zaczęła recytować mowę, dzięki
której miała zabłysnąć.
- Cudowna zabawa, prawda? - powtarzała na prawo i lewo. - Jak się miewasz?... Cudowna
zabawa, prawda?
Ponieważ nie kierowała tych słów do żadnej konkretnej osoby i mówiła jak nakręcony
automat, jej wysiłki zostały nagrodzone jedynie wieloma zdumionymi spojrzeniami i
tłumionym śmiechem. Felicja, zatrwożona tym, że Klementynka nie potrafi nawiązać
rozmowy, pociągnęła ją za sobą, do stołu, gdzie odbywał się konkurs na najpiękniejsze ciasto.
Po ocenieniu przez sędziów wyglądu zewnętrznego, wszystkie ciasta zostały poddane próbie
jeszcze trudniejszej: pokrojono je i podano największym smakoszom w Avonlea. Jana King
stała przy końcu stołu. Trafił jej się kawałek piernika upieczonego przez panią Potts, która
uważała się za wyborną kucharkę. Niestety, nikt inny w miasteczku nie podzielał tej opinii.
Jana z wahaniem ugryzła ciasto i niemal wzdrygnęła się z obrzydzenia.
64
- Hm... Ile goździków dodała pani do tego piernika?
- Dość, by miał niezapomniany smak - odparła jowialnie pani Potts, nie zdając sobie nawet
sprawy, że zdaniem Jany jest to najbardziej trafna charakterystyka tego ciasta.
Dorośli skupili całą uwagę na kosztowaniu wypieków, tymczasem dzieci brały udział w
konkursie łowienia jabłek, nadzorowanym przez Harmona Andrewsa. Stał on nad beczką
wypełnioną wodą, w której pływało wiele rumianych jabłek. Kilkana-ścioro dzieci z
niecierpliwością wyczekiwało swojej kolejki, by ustami wyciągnąć jabłko z beczki.
Harmon wskazał na jakiegoś chłopca.
- A ty? Spróbujesz?
Chłopiec zgiął się w pół i z rękami splecionymi na plecach próbował dokonać tej trudnej
sztuki. Harmon zauważył Felicję i skinął głową w jej stronę. Szczerze podziwiał stroje
księżniczek, a Felicja była urzekająco piękna w jasnej, zwiewnej sukni z lśniącym trenem.
- Chodź, Felicjo. Teraz twoja kolej. Dziewczynka przyfrunęła jak na skrzydłach.
- Mam nadzieję, że nie zamoczę sobie włosów -zachichotała.
Z wdziękiem, jak przystało na księżniczkę, lekko pochyliła się nad beczką i wyciągnęła
czerwone jabłko. Ponieważ sprytnie chwyciła zębami za ogonek, nie prysnęła na nią nawet
kropelka wody. Wszyscy roześmiali się z uznaniem, gdy podniosła głowę i pokazała zdobycz.
Za jej plecami Janka Spry i Sally Potts po cichu dołączyły do grupki widzów. Rozbie-
5 — Rodowa tajemnica
65
ganymi oczyma rozglądały się wokół w poszukiwaniu okazji do spłatania psoty.
- Brawo, Felicjo - pogratulował jej Harmon. -Piękniejszego jabłka nie mogłabyś sobie
wymarzyć, prawda? Kto następny?
Rozradowana i zachęcona sukcesem, Felicja popchnęła Klementynkę do przodu. Łowienie
jabłek nie wymagało elokwencji. Oto coś, co Klementynka na pewno może zrobić.
- Śmiało, Klementynko, to łatwe. Klementynka była innego zdania. W obcisłej
sukni ledwie mogła się ruszać i oddychać. Przeraziła ją straszna wizja: oto kostium pęka w
szwach, w chwili, gdy ona pochyla się nad beczką. Ze spuszczoną głową zaczęła odsuwać się
na bok. Pragnęła zniknąć za murem wyższych od siebie. Zrobiła kilka kroków, gdy
spostrzegła, że Janka Spry ze złowieszczym błyskiem w oku zablokowała jej drogę ucieczki.
- Wszyscy czekamy, Klementynko.
Janka była od niej większa i wyglądało na to, że nie zawaha się przed użyciem siły, gdyby
dziewczynka próbowała uciec.
- Szybciej - przynagliła Sally, zachodząc swoją ofiarę z drugiej strony. - Jest cała kolejka
chętnych, którzy czekają.
Z bardzo nieszczęśliwym wyrazem twarzy Klementynka podeszła do beczki. Kiedy wolno się
nad nią pochylała, czuła na sobie przeszywający wzrok wszystkich zgromadzonych. Pas
wrzynał się głęboko w jej ciało, ale suknia, dzięki solidnym szwom wykonanym przez
Felicję, nie pękła. Niestety, diadem zsunął się
66
z głowy dziewczynki, z pluskiem wpadł do wody i natychmiast poszedł na samo dno beczki.
Widząc to, Janka wybuchnęła histerycznym śmiechem, a Sally wyglądała, jakby za chwilę
miała pęknąć z radości.
- Mój diadem - pisnęła Klementynka, gwałtownym ruchem łapiąc się za głowę. Nie mogła
jednak podnieść ramienia na odpowiednią wysokość, bo nie pozwalał na to mocno ściśnięty
gorset. Przebierała więc palcami w powietrzu, z twarzą stężałą od wstydu.
Wreszcie ulitował się nad nią Harmon, zawinął rękaw, zanurzył rękę i wyciągnął diadem.
- Nic się nie stało - powiedział, wręczając go Klementynce. - Po prostu go otrząśnij.
Biedaczka nie śmiała tego zrobić, gdyż bała się, że woda mogła rozpuścić klej. Nie pozostało
zatem nic innego, jak tylko włożyć wciąż ociekający wodą diadem z powrotem na głowę.
Czuła, jak zimne krople spływają jej po skórze. Podczas gdy Janka i Sally złośliwie
chichotały, Klementynka rzuciła się do ucieczki. Felicja natychmiast ruszyła za nią w pogoń.
Wiedziała, że jeśli Klementynka wyjdzie z sali i pójdzie do domu, zakład będzie
nieodwołalnie przegrany.
Rozdział dziesiąty
Mieszkańcy Avonlea uwielbiali tańczyć i parkiet szybko wypełnił się wirującymi parami.
Nawet pani Potts upolowała partnera, koniecznie jednak chciała prowadzić, toteż mężczyzna
wnet ukłonił się szarmancko i wziął nogi za pas. Kiedy pani Potts zaczęła rozglądać się za
następną ofiarą, któ-
67
z głowy dziewczynki, z pluskiem wpadł do wody i natychmiast poszedł na samo dno beczki.
Widząc to, Janka wybuchnęła histerycznym śmiechem, a Sally wyglądała, jakby za chwilę
miała pęknąć z radości.
- Mój diadem - pisnęła Klementynka, gwałtownym ruchem łapiąc się za głowę. Nie mogła
jednak podnieść ramienia na odpowiednią wysokość, bo nie pozwalał na to mocno ściśnięty
gorset. Przebierała więc palcami w powietrzu, z twarzą stężałą od wstydu.
Wreszcie ulitował się nad nią Harmon, zawinął rękaw, zanurzył rękę i wyciągnął diadem.
- Nic się nie stało - powiedział, wręczając go Klementynce. - Po prostu go otrząśnij.
Biedaczka nie śmiała tego zrobić, gdyż bała się, że woda mogła rozpuścić klej. Nie pozostało
zatem nic innego, jak tylko włożyć wciąż ociekający wodą diadem z powrotem na głowę.
Czuła, jak zimne krople spływają jej po skórze. Podczas gdy Janka i Sally złośliwie
chichotały, Klementynka rzuciła się do ucieczki. Felicja natychmiast ruszyła za nią w pogoń.
Wiedziała, że jeśli Klementynka wyjdzie z sali i pójdzie do domu, zakład będzie
nieodwołalnie przegrany.
Rozdział dziesiąty
Mieszkańcy Avonlea uwielbiali tańczyć i parkiet szybko wypełnił się wirującymi parami.
Nawet pani Potts upolowała partnera, koniecznie jednak chciała prowadzić, toteż mężczyzna
wnet ukłonił się szarmancko i wziął nogi za pas. Kiedy pani Potts zaczęła rozglądać się za
następną ofiarą, któ-
67
rą mogłaby usidlić, muzyka umilkła i wielu mężczyzn, będących w zasięgu jej wzroku,
dyskretnie odetchnęło z ulgą.
Zanim muzykanci zdążyli rozpocząć nową melodię, na podium wdrapał się Herschel i gestem
dał im znak, by zaczekali. Smyczki uniosły się znad strun, a buty przestały wybijać rytm.
Uczestnicy zabawy, choć już szykowali się do następnego tańca, stanęli w miejscu i
uprzejmie zaczęli bić brawo. Mimo że Herschel lubił wygłaszać publiczne przemówienia
mniej więcej tak samo jak Klementynka, przełamał się, odchrząknął, przestąpił z nogi na nogę
i wreszcie zaczął.
- Proszę państwa... Czy mogę uprzejmie prosić o uwagę? Panie i panowie, proszę o ciszę.
Podejdźcie bliżej, jeśli łaska.
Tłum lekko zafalował i zbliżył się nieco do estrady. Herschel wyciągnął długie, chude
ramiona w zachęcającym geście i ponownie odchrząknął.
- Chciałbym przedstawić wam człowieka, który wkrótce zostanie wybrany waszym posłem do
parlamentu: oto pan Judson Parker.
Zabrzmiało to wyjątkowo zarozumiale. Dosyć dużo mieszkańców Avonlea miało spore
wątpliwości, czy pan Judson Parker rzeczywiście „wkrótce zostanie wybrany", jednak mimo
to odpowiedzieli oklaskami. Rozbawieni ludzie darowali Her-schelowi to stwierdzenie.
Zresztą to właśnie on pierwszy zaczął bić brawo.
Herschel pośpiesznie umknął na bok, a na podwyższenie wstąpił Judson Parker. Na jego
twarzy pojawiły się krople błyszczącego potu - świade-
68
ctwo upału i podniecenia panującego na sali. Marynarka opinała wydatny brzuch, a zielona
kratka garnituru wyglądała tak podejrzanie, że wielu patrzących zastanawiało się, czy nie
został uszyty z zasłon ukradzionych przez oszczędnego krawca ze sklepu warzywnego.
Judson uśmiechał się szeroko do zebranych. Każdy z tych ludzi mógł się przyczynić do jego
wygranej lub porażki.
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję. Chciałbym... chciałbym bardzo podziękować wszystkim za
ż
yczliwe poparcie mojej kandydatury w nadchodzących wyborach. I... w dowód mojej
szczerej wdzięczności pragnę ufundować nagrodę dla tej młodej osoby, która na dzisiejszym
balu nosi najpiękniejszy kostium.
Najpiękniejszy kostium! Szmer podniecenia przemknął wśród wszystkich zgromadzonych w
sali dzieci, które nagle zaczęły interesować się polityką. Były wśród nich Klementynka i
Felicja. Dziewczynki z niecierpliwością oczekiwały konkursu. Klementynka znów odzyskała
rezon. Pełna nowych nadziei, za przykładem Felicji ponownie ruszyła w ogień walki. Kręciła
się jak fryga, próbując dojrzeć Judsona Parkera. Tymczasem na ustach Felicji powoli zagościł
błogi uśmiech. Nie mogło być wątpliwości, kto miał najpiękniejszy strój ze wszystkich -
Księżniczka Felicja, oczywiście.
Judson błyskawicznym ruchem wyciągnął dużą białą chustkę i otarł czoło. Uśmiechnął się i
czekał, aż jego słowa dotrą do świadomości wszystkich. Nagroda była jeszcze jednym
sprytnym elementem kampanii wyborczej. Dzieci, które zdobywały na-
69
grody, miały wdzięcznych rodziców - a rodzice mieli prawo głosu.
- Mój asystent, pan Herschel, i ja będziemy przechadzali się wśród dzieci, aby ocenić, czyj
kostium najbardziej zasługuje na wyróżnienie -zagrzmiał Judson. - Nagrodą będą dwa bilety
do mojej loży w operze w Charlottetown na recital i spotkanie ze słynną sopranistką Nellie
Melbą...
W całej sali rozległy się westchnienia. Nikt nie spodziewał się równie wspaniałej nagrody.
Nellie Melba była śpiewaczką podziwianą w całej Europie i Ameryce. Pewien znany
francuski kucharz na jej cześć wymyślił nawet tost Melba, aby pomóc jej w utrzymaniu
szczupłej figury. Również specjalnie dla niej zostały stworzone lody Melba, o których
powiadano, że są ulubionym deserem artystki. Restauracje w Charlottetown miały je w
swoich jadłospisach, chcąc sprawić przyjemność tłumom wielbicieli śpiewaczki.
- Och, ona jest cudowna! - wykrzyknęła pani Lawson, która przepadała za muzyką. śałowała,
ż
e nie jest już dziewczynką i nie może ubiegać się o tę nagrodę.
- Nellie Melba - kontynuował Judson, gdy hałas zaczął słabnąć - da tylko jeden koncert, za
trzy tygodnie. Dziękuję bardzo.
Wciąż ocierając czoło, Judson ciężko zszedł z podium między stłoczonych uczestników balu.
Felicja z trudem ukrywała emocje. Uwielbiała sławnych ludzi i uważała się za wystarczająco
wyrafinowaną, aby docenić wszystkie subtelności teatru operowego.
70
- Wyobrażasz sobie? - odwróciła się do Klementynki. - To gwiazda światowej sławy.
Podobno nie sposób kupić biletów na jej występ.
Zaledwie kilka dni temu Felicja z zazdrością czytała w gazecie o tym recitalu. Teraz jedno
spojrzenie na rozłożysty tren upewniło ją, że bilety ma już w ręku. A przed koncertem czekały
ją rozkosze podejmowania decyzji, komu wręczy drugi bilet. Wszyscy będą chcieli z nią
pójść, nawet ta Sally Potts z wyłupiastymi oczyma. Niewiele brakowało, a Felicja
zachichotałaby w głos na myśl
0 Sally Potts błagającej o bilet. Och, gdyby tylko Sara...
Lecz Sara była nieobecna i nie mogła dzielić tej radości. Choć Felicja nawet przed samą sobą
nie chciała się do tego przyznać, wypatrywała Sary od chwili przyjścia na bal, jednak na
próżno.
Trudno, pomyślała Felicja, tłumiąc rozczarowanie. Skoro Sara zawzięła się tak bardzo, niech
nie oczekuje, że zostanie zaproszona do Charlotte-town. Felicja wolała nie myśleć o tym, że
koncert bez wesołego towarzystwa przyjaciółki nie będzie już tak radosnym wydarzeniem.
Klementynka nadal nie mogła przyjść do siebie po incydencie przy łowieniu jabłek. Klej na
mokrym diademie rzeczywiście zaczął puchnąć, ale ponieważ ozdoba znaj dowała się na je j
głowie, dziewczynka nie mogła tego widzieć. Zdobyła się nawet na uśmiech
1 przez jedną, beztroską chwilę ośmieliła się pomyśleć, co by było, gdyby to ona zdobyła
nagrodę.
Muzykanci wrócili na miejsce i znów zaczęli grać. Parkiet szybko zaroił się od tancerzy.
Felicja
¦
71
poprawiła swój diadem, wygładziła tren i próbowała wyglądać jak najbardziej
arystokratycznie. Właśnie miała zamiar odszukać pana Parkera i jego asystenta, gdy jej wzrok
padł na Pirata, który zdecydowanym krokiem zmierzał w jej kierunku. Stanęła w miejscu i
szturchnęła Klementynkę.
- No, nie. Twój brat tu idzie. Ten nicpoń. Pewnie będę musiała z nim zatańczyć.
Choć w jej głosie brzmiało niezadowolenie, w rzeczywistości nie była wcale zła z tego
powodu. Nicpoń czy nie, Felicji pochlebiał fakt, iż jakiś chłopiec chciał z nią zatańczyć -
zwłaszcza jeśli tym chłopcem był Edek Ray. Wydawało się, że Felicja jest gotowa, by stawić
czoło tej ciężkiej próbie. Zanim Klementynka się obejrzała, Edek już prowadził Felicję na
parkiet, pozostawiając siostrę własnemu losowi. Dziewczynka próbowała nie poddawać się
panice i powtarzała sobie, że księżniczki muszą umieć radzić sobie same.
Tymczasem Felicja miała ważny powód, by zatańczyć z Edkiem; tym powodem była
oczywiście Klementynka. Wygrany zakład z Sally Potts i zdobycie nagrody za najlepszy
kostium byłyby idealnym zakończeniem wieczoru.
- Edku - powiedziała Felicja, przetańczywszy w milczeniu kilka minut - myślę, że
Klementynce byłoby przyjemnie, gdyby została zaproszona do tańca. Czy któryś z twoich
przyjaciół nie zechciałby tego zrobić?
Jeśli ktoś zatańczyłby z Klementynką, Felicja wygrałaby zakład. Posłała Edkowi
najpiękniejszy u-śmiech, on jednak nie wykazał chęci współpracy.
- Nie bądź śmieszna - parsknął. - Przyszedłem tu,
72
ż
eby się zabawić, a nie opiekować moją małą siostrzyczką.
Felicja zgrzytnęła zębami i postarała się, żeby następne zdanie nie zabrzmiało zbyt błagalnie.
- Masz chyba chociaż jednego przyjaciela, który mógłby z nią zatańczyć. To dla mnie bardzo
ważne, żeby Klementynka miło spędziła dzisiejszy wieczór.
Nie miała odwagi wyjaśnić, jak bardzo jej na tym zależy. Edek nigdy nie wybaczyłby jej tego.
On zaś tylko uśmiechnął się złośliwie i nic nie odpowiedział. Rozkoszował się niezwykłą
odmianą: Felicja rozmawiała z nim uprzejmie.
Rozdział jedenasty
W przeciwległym końcu sali Alek i Jana King stali przy misie z ponczem i pijąc napój, zerkali
na tancerzy. Przed chwilą sami zeszli z parkietu, pokazawszy zdumionym młodym ludziom,
ż
e starsze pokolenie potrafi tańczyć, aż iskry lecą.
- Och, Alek - zachichotała Jana. - Felicja jest taka podekscytowana tym konkursem. Jest
pewna, że wygra. Wiesz, podziwiam hojność pana Parkera.
Alek zastygł z kubkiem w pół drogi do ust i wyglądał na zasmuconego.
- Ty też, Jano? Judson Parker podstępem wkradł się do serc wszystkich kobiet w mieście.
Jana już miała otworzyć usta i odpowiedzieć na to oburzające oskarżenie, gdy pojawił się
Judson Parker we własnej osobie. Krążył po sali, poklepywał mężczyzn po plecach, kłaniał
się damom i łas-
73
kotał pod brodę mniejsze dzieci. Podszedł do Ringów i zauważył, że patrzą w kierunku
Felicji.
- Muszę powiedzieć, że ma pani nader czarującą córkę.
Jana rozpromieniła się matczyną dumą i natychmiast stała się życzliwa.
- Mój mąż i ja nie możemy temu zaprzeczyć. Na pewno chętnie napije się pan ponczu,
prawda?
Ponieważ Judson w rzeczy samej interesował się przede wszystkim misą z ponczem, bez
wahania przyjął szklaneczkę. Wybieranie zwycięzcy było ciężką pracą i strużki potu z czoła
Judsona dotarły już do sztywnego, wilgotnego kołnierzyka.
- Dziękuję bardzo.
Polityk zaczął żłopać poncz. Tymczasem z drugiego końca sali do Kingów pomachała pani
Law-son. Jana umierała z niecierpliwości, by podzielić się z nią swoją opinią o pierniku pani
Potts, przeprosiła więc mężczyzn i odeszła szybkim krokiem. Judson, pozostawiony sam na
sam z Alkiem, niespodziewanie objął go tłustym ramieniem. Alek poczuł się tak, jakby nagle,
bez ostrzeżenia, z sufitu spadła na niego macka ośmiornicy i prawie zadrżał ze wstrętem.
- Alek, chyba nie ma pan nic przeciwko mojej obecności na tym balu - odezwał się Judson. -
To dla mnie doskonała okazja, żeby poznać część moich wspaniałych wyborców z Avonlea.
Dzięki temu będę mógł im lepiej służyć, gdy zostanę posłem.
- Miałem nadzieję, że dzisiejszego wieczoru politykę zostawi pan w szatni - brzmiała
odpowiedź Alka.
74
kotał pod brodę mniejsze dzieci. Podszedł do Kin-gów i zauważył, że patrzą w kierunku
Felicji.
- Muszę powiedzieć, że ma pani nader czarującą córkę.
Jana rozpromieniła się matczyną dumą i natychmiast stała się życzliwa.
- Mój mąż i ja nie możemy temu zaprzeczyć. Na pewno chętnie napije się pan ponczu,
prawda?
Ponieważ Judson w rzeczy samej interesował się przede wszystkim misą z ponczem, bez
wahania przyjął szklaneczkę. Wybieranie zwycięzcy było ciężką pracą i strużki potu z czoła
Judsona dotarły już do sztywnego, wilgotnego kołnierzyka.
- Dziękuję bardzo.
Polityk zaczął żłopać poncz. Tymczasem z drugiego końca sali do Kingów pomachała pani
Law-son. Jana umierała z niecierpliwości, by podzielić się z nią swoją opinią o pierniku pani
Potts, przeprosiła więc mężczyzn i odeszła szybkim krokiem. Judson, pozostawiony sam na
sam z Alkiem, niespodziewanie objął go tłustym ramieniem. Alek poczuł się tak, jakby nagle,
bez ostrzeżenia, z sufitu spadła na niego macka ośmiornicy i prawie zadrżał ze wstrętem.
- Alek, chyba nie ma pan nic przeciwko mojej obecności na tym balu - odezwał się Judson. -
To dla mnie doskonała okazja, żeby poznać część moich wspaniałych wyborców z Avonlea.
Dzięki temu będę mógł im lepiej służyć, gdy zostanę posłem.
- Miałem nadzieję, że dzisiejszego wieczoru politykę zostawi pan w szatni - brzmiała
odpowiedź Alka.
74
Judson lekko zakrztusił się 'ostatnim łykiem ponczu, słysząc ten kąśliwy ton. Był jednak
politykiem i szybko odzyskał pewność siebie.
- O ile zauważyłem, większość tu obecnych ma wielką ochotę na rozmowę ze mną - odparł z
odrobiną złośliwości.
Alek nie mógł już dłużej ukrywać niechęci i nawet nie próbował.
- Jest pan pewny wygranej, prawda?
Było to niemal otwarte wyzwanie. Judson odstawił pustą szklankę i wypiął pierś tak bardzo,
ż
e zapięte guziki jego marynarki cicho jęknęły.
- Przywódca musi być pewny siebie. Zajrzał pan może do tych materiałów, które przekazałem
panu przez córkę?
Alek nie miał zamiaru dać się wciągnąć w dyskusję o wyborczych broszurach - nie na balu i
nie z kandydatem, któremu poncz spływał po brodzie.
- Zawsze uważaliśmy, że nasz poseł, David Ams-berry, to porządny człowiek.
Obłuda Judsona zaczęła znikać, a jego sztuczny uśmiech tylko zachęcił Alka.
- Tutaj, w Avonlea, zdecydowanie go popieramy - drążył uparcie - i nie zmienimy zdania,
mój panie.
Tłusta ręka ześlizgnęła się z barków Alka, który odetchnął z ulgą. Okazało się, że otwarte
wyrażanie własnego zdania przynosi wiele satysfakcji. Mówił więc dalej, nie zwracając
uwagi, że jest na balu.
- Gdyby miał pan jakiekolwiek zadatki na przywódcę, przyszedłby pan i porozmawiał ze mną
75
osobiście, zamiast wręczać broszury i zdobywać głosy za pomocą prezentów, nagród i
pochlebstw.
Szkarłat, który wystąpił na twarzy Judsona, przestał odróżniać się od ponczu spływającego po
brodzie polityka. Kandydat na posła kurczowo uczepił się faktu, że znał kilka tajemnic, o
których Alek nie wiedział.
- Pewnie zaskoczy pana wiadomość, że w ciągu ostatniego tygodnia zyskałem wielu
zwolenników. Mam wrażenie, że każdego można przeciągnąć na swoją stronę.
Judson dość wymownie spojrzał w lewo. Amos Spry, który akurat tam stał, nagle zaczął
wyglądać na zakłopotanego. Alek widział w Amosie potencjalnego sojusznika i nie zauważył
jego zmieszania.
- Nie byłbym tego taki pewny - powiedział. -Mamy niewzruszone zasady, prawda, Amosie?
Amos gwałtownie potrząsnął głową, słysząc słowa Alka, ale nadal milczał. Judson skinął z
zadowoleniem. Purpurowy rumieniec na jego twarzy znów zaczął blednąc. W tłumie
dostrzegł swojego asystenta.
- Herschel! - krzyknął, chcąc koniecznie odzyskać przewagę. - Kto więc otrzyma naszą
nagrodę?
Nagroda powinna przypaść dziecku, które rzeczywiście miało najpiękniejszy kostium, ale
takie myślenie było czystą mrzonką. Herschel został już odpowiednio poinstruowany.
Odchrząknął z szacunkiem.
- Uznaliśmy, że córka państwa Kingów jest zdecydowaną faworytką.
Jego głos, choć nieśmiały, dotarł do Felicji. Mi-
76
mo wytężonych starań nie przekonała Edka, żeby znalazł partnera dla Klementynki, teraz
więc usilnie próbowała zwrócić na siebie uwagę Herschela. Stała obok Klementynki i bardzo
ożywiła się, słysząc te słowa. Z dumą uśmiechnęła się do swojej towarzyszki, tymczasem
Judson z powrotem odwrócił się do Alka.
- Mówiłem, że pańska córka jest czarująca. Tak, postaram się, żeby to ona zwyciężyła.
Judson za wszelką cenę chciał udowodnić, że nawet Alka Kinga może przeciągnąć na swoją
stronę, i wydawało mu się, że zaoferował właściwą cenę za jego współpracę. Jeżeli jednak
sądził, że zdoła go kupić, wręczając jego córce nagrodę za najpiękniejszy kostium, to,
niestety, bardzo się przeliczył. Alek odwrócił się z niesmakiem.
- Jak już będzie po wyborach, powinniśmy się lepiej poznać - powiedział do niego Judson,
podszedł bliżej i już szykował się, żeby znowu otoczyć go ramieniem.
Alek zesztywniał i raz na zawsze odmówił połknięcia przynęty.
- Nie ten adres, mój panie. Nikomu nie sprzedam mojego głosu. Ani ja, ani nikt inny w
Avonlea.
Skończyły się pozory uprzejmości. Judson Parker uśmiechnął się przez zęby i tym samym
zdradził się ze swą drapieżną naturą.
-1 tu się pan myli. Każdy zamek można otworzyć. Trzeba tylko znaleźć właściwy klucz.
Chłodno skinąwszy głową, Judson gwałtownie się oddalił. Alek, bardzo zadowolony z jego
odejścia, przecisnął się przez tłum, by dołączyć do żony.
77
Jana obserwowała ostrą wymianę zdań między nimi i zaintrygowana zmarszczyła brwi.
- O co poszło, Alek?
W odpowiedzi usłyszała tylko jakiś pomruk. Jej mąż nie sądził, żeby warto było poruszać tę
sprawę.
Na parkiecie trwały tańce. Felicja znajdowała się w samym środku. Obnosiła się ze swoim
kostiumem i oczekiwała na pomyślny werdykt. Klementynka, znowu pozostawiona samej
sobie, uznała, że nie wie, co ze sobą zrobić, podeszła więc do stołu z napojami i przekąskami.
Siedziała tam Nelly Shatford. Ubrana była w prześcieradło, a nad głową miała aureolę z
pomalowanego drutu, będącą dopełnieniem jej stroju Anioła. Klementynka zebrała siły i
podeszła bliżej. Anioł wydawał się dość bezpiecznym rozmówcą.
- Cudowna zabawa, prawda? - pisnęła, gdy tylko znalazła się dostatecznie blisko. - Jak się
masz?
Niestety, wciąż mówiła jak papuga, czym tak zaszokowała Nelly, że ta aż zrezygnowała z
sięgnięcia po czwarte ciastko z czekoladą.
- Dobrze - wymamrotała, odpowiadając na pytanie Klementyki.
Ponieważ Felicja obiecała, że dalej rozmowa potoczy się sama, po wykrztuszeniu dwóch
pierwszych zdań Klementynka stała i wyczekująco patrzyła na Nelly. Nelly, która sama była
nieśmiała, czuła się coraz bardziej nieswojo. Jej wzrok pomknął ponad ramieniem
Klementynki i zatrzymał się na przechodzącej tuż za nią postaci.
- Alicjo, jesteś! - krzyknęła Nelly, z wielką ulgą zrywając się z krzesła. - Już się bałam, że
wyszłaś.
Chcąc uciec spod bezradnego spojrzenia Kle-
78
mentynki i dołączyć do przyjaciółki, Nelly zaczęła przeciskać się najkrótszą drogą pomiędzy
Klementynką a stołem. Łokciem potrąciła ramię dziewczynki. Ze szklanki, którą
Klementynka trzymała w zaciśniętej dłoni, chlusnął sok, prysnął jej na brodę i coraz szerszą
plamą zaczął spływać po przodzie sukni.
Nelly Shatford umknęła. Klementynka zamarła przy stole z napojami. Ciężko chwytała
powietrze i z przerażeniem próbowała oczyścić mokre ubranie.
Rozdział dwunasty
Muzykanci na podium zbliżali się do finału kolejnego tańca. Sala była szczelnie wypełniona.
Otworzono drzwi i okna, aby wpuścić trochę świeżego powietrza i pozwolić tancerzom
ochłonąć. Wszyscy przystanęli, gdy Herschel po raz wtóry wgramolił się na podwyższenie i
zamachał rękami, aby zwrócić na siebie uwagę.
- Przepraszam raz jeszcze. Panie i panowie: Jud-son Parker!
Herschel błyskawicznie ustąpił miejsca swojemu przywódcy. Wciąż ocierając czoło, Judson
wspiął się po schodach i stanął przed tłumem. Był niezwykle pewny siebie, jakby już został
wybrany posłem.
- Wybaczcie, że znowu przerywam wam zabawę - krzyknął, choć wcale mu nie było przykro
z tego powodu - ale... właśnie rozstrzygnęliśmy konkurs.
79
Pan Herschel i ja chcemy przyznać nagrodę za najpiękniejszy kostium.
Klementynka, choć zdruzgotana, pomyślała
0 przyjaciółce. Przestała wycierać plamę z soku
1 pospieszyła do Felicji tak dyskretnie, jak potrafiła. Dłońmi próbowała zakryć ślad na sukni,
więc nie mogła przytrzymać diademu, który nieustannie zsuwał się na bok. Z uwielbieniem
patrzyła na swoją przyjaciółkę przez pasma włosów, które wyślizgnęły się z koka i łaskotały
ją w nos.
- Twój strój jest najpiękniejszy - szepnęła bezinteresownie.
Nie miała najmniejszej wątpliwości, że Felicja zdobędzie nagrodę i pojedzie aż do
Charlottetown, posłuchać sławnej śpiewaczki.
Wszystkie dzieci wyczekująco stały dookoła, na twarzach niektórych malował się cień
rozpaczliwej nadziei, ale większość spoglądała na wyszukaną kreację Felicji, jakby jej
zwycięstwo było już faktem. śadna z dziewcząt w Avonlea nie szyła tak dobrze jak Felicja i
chyba tylko ją stać było na równie duży wysiłek w celu osiągnięcia doskonałego efektu.
Judson przez chwilę stał w milczeniu, napawając się poczuciem władzy, jaką dawało mu
pełne napięcia oczekiwanie. Kiedy zostanie posłem, wszyscy ci ludzie będą kłaniali mu się w
pas i zabiegali o jego względy. Ci zaś, którzy teraz byli przeciw niemu, jak Alek King...
Och, już on, Judson Parker, pokaże im, kto tu rządzi.
- Nagrodę za najpiękniejszy kostium otrzymu-
80
je... - Judson świadomie przedłużył napięcie -Janka Spry!
Werdykt ten został przyjęty szmerem zaskoczenia. Janka Spry była jedną z tych dziewcząt,
które nie poświęcały szyciu zbyt wiele uwagi. Jej kostium Pastereczki składał się ze szkolnej
sukienki i narzuconego na nią kuchennego fartuszka matki. Na ramieniu Janka przypięła sobie
obwisłą kokardę, a na głowę założyła coś, co wyglądało jak stara szlafmyca z kiścią
sztucznych jagód zwisających z boku. Spoglądając na Jankę każdy pojmował, dlaczego
Pastereczka zgubiła owcę. Na jej widok niejedna owca uciekłaby gdzie pieprz rośnie.
Kilka osób odwróciło się, aby spojrzeć na Felicję. To ona miała najpiękniejszy kostium i było
to tak oczywiste, że niektórzy sądzili, iż Judson po prostu się pomylił. Dopiero gdy zaczął on
wyjmować z kieszeni kopertę z biletami, mieszkańcy Avonlea przypomnieli sobie o dobrych
manierach i nagrodzili Jankę uprzejmymi oklaskami.
Oszołomiona Felicja stała bez ruchu, tymczasem rozradowana Janka rzuciła się w stronę
podium, by odebrać nagrodę. Klementynka, dzieląc rozpacz Felicji, zupełnie zapomniała o
plamie z pon-czu i poklepała przyjaciółkę po ramieniu, na próżno próbując ją pocieszyć.
- Pozwól tutaj, moja damo - powiedział Her-schel do Janki, wyciągając ramię i pomagając jej
wejść po schodkach. - Prosimy do nas. Gratuluję, to... hm, zasłużona nagroda za twoje
wysiłki.
Prawdę mówiąc, przed podjęciem nagłej decyzji o przyznaniu nagrody Jance Judson nie
przyjrzał
6 — Rodowa tajemnica
81
się jej bliżej i teraz był z lekka zaskoczony. Janka była jednak członkiem rodziny Spry'ów,
uznał więc, że nagroda trafiła we właściwe ręce. Stanął na wysokości zadania, ceremonialnie
ś
ciskając dłoń dziewczynki.
- Z niecierpliwością będę oczekiwał wizyty twojej i twojego gościa w mojej loży w
Charlottetown. Dziękuję państwu bardzo za wspaniałe przyjęcie.
Widząc Jankę na podwyższeniu, wszyscy mogli przekonać się, że jej strój zupełnie nie
zasługuje na nagrodę. Ponadto mieszkańcy Avonlea doskonale wiedzieli, że cała rodzina
Spry'ów jest głucha jak pień. Janka zupełnie nie przejmowała się niepochlebnymi uwagami.
Uśmiechnięta pomachała kopertą do Sally i wyniosłym krokiem opuściła podium wśród
zdawkowych oklasków. Za nią, ciężko stąpając, zszedł Judson, przekonany, że dobrze
wypełnił swoje zadanie. Nie uświadomił sobie, iż właśnie dał mieszkańcom Avonlea
wymowny dowód protekcji, manipulacji i nieuczciwości, które wkradłyby się w ich
codzienność, gdyby rzeczywiście wygrał wybory.
Dla wszystkich było oczywiste, że Felicja padła ofiarą machinacji Judsona. Dziewczynka
odwróciła się do Klementynki.
- Przecież wszyscy zgodnie twierdzili, że mój kostium wygra - zaprotestowała z urazą w
głosie.
Alek King usłyszał te słowa i położył dłoń na jej ramieniu. Pragnął jakoś załagodzić
niesprawiedliwość, jaka spotkała jego córkę.
- To nie była nagroda za najlepszy kostium, Felicjo - oznajmił. - To była nagroda za głosy.
82
Dla Alka wygrana Janki znaczyła tylko, że Jud-son jest skorumpowany i że próbuje przekupić
Amosa. Felicja zaś była przekonana, że jej porażka to wynik kłótni ojca z panem Parkerem.
Widocznie zdecydował, że nie będzie na niego głosował, i powiedział mu to otwarcie. W ten
sposób spowodował, iż straciła nagrodę.
- Powiedziałeś, że wygram - odpaliła z wściekłością. - Ty i te twoje zasady. To wszystko
przez ciebie.
Zostawiając ojca z brwiami uniesionymi ze zdumienia, Felicja zamaszystym ruchem zgarnęła
lśniący tren i wybiegła z sali.
Rozdział trzynasty
Felicja uciekła do westybulu i opadła na stojącą w kącie drewnianą ławeczkę. Siedziała
zgarbiona, rozczarowana i wściekła. Nie wiadomo, jak długo by tam tkwiła, gdyby nie
Klementynka, która przyszła za nią i nieśmiało zbliżyła się do ławki.
- Przykro mi, że nie wygrałaś - powiedziała współczująco. - To nieuczciwe.
Niesprawiedliwość ta była aż nadto oczywista. Felicja wydała bolesne westchnienie i
przygarnęła do siebie fałdy sukni.
- Wszystko mi jedno. Chcę już iść do domu.
- Ja też - przytaknęła Klementynka. Nie sprawiało jej przyjemności wystawanie na sali w
poplamionej sukni i zrażanie do siebie każdego,
83
z kim próbowała nawiązać rozmowę. - Przyniosę płaszcze.
Klementynka pospieszyła do szatni. Znalazła tam swojego brata, kręcącego się przy
wieszakach. Leniwie ruszał piętą, co zwykle oznaczało, że obmyśla jakiś plan.
- Przyszłam po płaszcz Felicji - powiedziała Klementynka. Spróbowała ostrożnie przecisnąć
się obok niego. Edek wciąż udawał groźnego pirata i młodsza siostra bała się, że mógłby jej
zrobić jakiś kawał.
Chłopiec w mgnieniu oka chwycił płaszcz Felicji. Prawdopodobnie na taką chwilę czekał.
- Ja go jej zaniosę - powiedział, podczas gdy Klementynka usiłowała dosięgnąć okrycia, które
jej brat trzymał wysoko nad głową.
- Felicja mnie o to poprosiła - zaprotestowała dziewczynka, lecz na próżno. Chłopiec
pomachał płaszczem jak zdobyczą wojenną i ruszył ku drzwiom. Klementynka nie miała
wyboru - wzięła swoje okrycie i poszła za nim.
Tymczasem Felicja musiała przełknąć jeszcze jedno upokorzenie. Jak było do przewidzenia,
Sally Potts i Janka Spry odnalazły ją i zaatakowały, kiedy siedziała na ławce.
- No, Felicjo - niecierpliwiła się Sally - dawaj! - I ze złośliwym uśmieszkiem podstawiła swą
grubą rękę tuż przed twarz Felicji.
- Co mam dawać? - zapytała Felicja, próbując oderwać się od rozmyślań o straconej
nagrodzie.
- Diadem, oczywiście.
- Przegrałaś zakład - zakpiła Janka. - Klemen-
sa
tynka wcale nie miała powodzenia i ty dobrze o tym wiesz.
Sally tak bardzo była podniecona perspektywą poniżenia Felicji, że ledwie mogła ustać
spokojnie w miejscu.
- Mówiłam ci, że porywasz się z motyką na słońce.
Edek i depcząca mu po piętach Klementynka zatrzymali się tuż przed drzwiami
prowadzącymi z szatni do westybulu. Na twarzy chłopca zagościło niedowierzanie, gdy
usłyszał rozmowę Felicji, Sally i Janki.
- Równie dobrze mogłaś się założyć, że pocałujesz ropuchę, a ona zamieni się w pięknego
księcia! - dodała złośliwie Sally, nie zdając sobie sprawy z obecności dwójki słuchaczy tuż za
drzwiami.
Janka Spry pomachała kopertą z biletami przed nosem Felicji i wyciągnęła rękę po diadem.
- Daj mi go. Ty i Klementynka zawsze będziecie do niczego.
Felicja nie mogła zdobyć się na żadną ciętą ripostę. W końcu Klementynka była poplamiona
ponczem, a Janka otrzymała nagrodę za kostium. Nie miała innego wyjścia, musiała przyznać
się do porażki. Powoli, ze znużeniem podniosła rękę do głowy i zdjęła diadem.
Sally łapczywie wyrwała go z dłoni Felicji i włożyła na swoją głowę. Diadem spoczął tam,
iskrząc się pięknie, lecz wyjątkowo nie pasował do niemiłej twarzy Sally i peleryny z obrusa.
Wydawało się, że Czerwony Kapturek zszedł na złą drogę i pokąt-nie zaczął dorabiać
kradzieżami.
85
- Zdaje się, że mimo wszystko to jednak ja jestem w tym roku księżniczką - powiedziała
Sally.
Zanosząc się śmiechem, Sally i Janka oddaliły się, by dokładnie obejrzeć łup. Klementynka i
Edek wciąż stali jak wrośnięci w ziemię i patrzyli na siebie. Klementynka zaczęła pojmować,
ż
e padła ofiarą podstępu. Bardzo zasmuciła ją zdrada, jakiej dopuściła się Felicja. Pirat Edek
także zrozumiał ponurą prawdę i miał nachmurzoną minę. Na jego twarzy nie widać było ani
ś
ladu wcześniejszej wesołości. Często przekomarzał się z Klementynką lub zwyczajnie ją
ignorował, lecz nigdy nie zapominał, że jest jego siostrą. Poza tym przeżył przed chwilą
głębokie rozczarowanie do dziewczyny, którą podziwiał. Sztywnym krokiem wkroczył do
westybulu, posępny jak kapitan Kidd, i rzucił płaszcz Felicji na jej kolana.
- Chodź, Klementynko - wychrypiał. - Szkoda czasu na rozmowę z Felicją.
Aby mieć pewność, że Klementynka na pewno z nim pójdzie, Edek chwycił ją za ramię i
pociągnął ku wyjściu. Jego siostra była zbyt przytłoczona i rozgoryczona, żeby się opierać.
- Myślałam, że tobie mogę ufać - rzuciła na odchodnym.
Dla przerażonej Felicji stało się jasne, że Klementynka słyszała całą rozmowę i dowiedziała
się o zakładzie z Sally Potts. Wcześniej Felicja powtarzała sobie, że chce tylko pomóc
Klementynce. Teraz, patrząc na katastrofę, jaką zakończył się wieczór, zrozumiała, że straciła
nie tylko diadem, lecz także przyjaciółkę.
86
Po chwili podniosła płaszcz z kolan i narzuciła go na jakże teraz smętny kostium księżniczki,
który już nie sprawiał jej żadnej radości. W tym momencie w westybulu pojawił się
niezwykle zadowolony z siebie Judson Parker w towarzystwie Herschela. Obaj mężczyźni tak
bardzo byli pogrążeni w rozmowie, że żaden z nich nie zauważył miażdżącego spojrzenia,
jakie posłała im Felicja.
W szatni Herschel i Judson wbijali się w płaszcze. Obaj byli zadowoleni z przebiegu
wieczoru.
- Chyba możemy spać spokojnie, nie sądzisz? -rzekł Herschel. Judson zawahał się. Nie był
tego taki pewny.
- Wygląda na to, że David Amsberry wciąż może tu liczyć na spore poparcie.
- Podobno jutro przyjeżdża do Avonlea, żeby agitować - powiedział Herschel. Do jego zajęć
należała między innymi uważna obserwacja poczynań strony przeciwnej. Judson był
zaskoczony i wyraźnie zaniepokojony.
- Naprawdę? Może powinienem mu pokazać, jak dużym poparciem cieszę się w Avonlea.
- Po co? Przecież już wszystkich masz w kieszeni. - Herschel nie był obecny przy zjadliwej
wymianie zdań z Alkiem Kingiem.
- Może będę musiał mu pokazać, kto tu rządzi -mruknął Judson, kiedy razem z Herschelem
opuszczał ratusz.
Drogę do domu Felicja odbyła w ponurym nastroju, a ponieważ gryzło ją sumienie, noc także
nie
87
należała do przyjemnych. Felicja z coraz większym przerażeniem uświadamiała sobie skutki
swoich działań; po prostu musiała poszukać pociechy w rozmowie z przyjaciółką - nawet jeśli
ta przyjaciółka powiedziała, że nie chce z nią mieć nic wspólnego.
Nazajutrz rano Felicja poszła do Różanego Dworku. Sara Stanley usiadła sztywno na środku
starej, wielkiej sofy, by wysłuchać żalów Felicji, przechadzającej się w roztargnieniu po
saloniku. Musiała trzymać usta mocno zaciśnięte, aby powstrzymać się przed stwierdzeniem:
„A nie mówiłam!".
- Och, Saro - lamentowała Felicja - miałaś całkowitą rację. Dlaczego cię nie posłuchałam?
Myślałam, że nie może być nic gorszego niż przegranie konkursu, a w tej chwili - Felicja
oceniła rozmiary katastrofy - nawet Edek nie chce ze mną rozmawiać. Nie sądziłam, że
kiedyś będę się skarżyć z tego powodu. Ale teraz naprawdę mnie to obchodzi.
- Zachowałaś się podle wobec Klementynki -stwierdziła Sara, krzyżując ręce na piersiach.
- Myślałam, że jej pomagam. Ona przecież chciała być bardziej lubiana.
Sara spojrzała jeszcze ostrzej.
- Ostrzegałam cię, że będzie urażona, jeśli się dowie. Nie potrafię zrozumieć, jak to się stało,
ż
e dałaś się zwieść Sally Potts i Jance Spry.
Zmieszana Felicja machnęła ręką.
88
- Nie wiem.
Wiedziała tylko, że Sally i Janka potrafią tak zbałamucić człowieka, że dla świętego spokoju
godzi się on w końcu na każdy szaleńczy pomysł.
Po chwili Felicja z zamyśloną twarzą usiadła obok Sary.
- Nie potrafię znieść myśli, że nikt mnie nie lubi. Chciałabym mieć wielu przyjaciół.
Zdaniem Sary nie usprawiedliwiało to wchodzenia w układy z dziewczętami znanymi z
paskudnego charakteru.
- Wielu przyjaciół, którzy chętnie utopiliby cię w łyżce wody? - wypaliła Sara. - W każdym
razie, Klementynka i ja nadal jesteśmy twoimi przyjaciółkami.
. Felicja nie wierzyła temu. Pamiętała urażone spojrzenie Klementynki, niepewnie
wychodzącej z ratusza.
- Klementynka chyba nigdy więcej się do mnie nie odezwie, Saro. Skąd wiedziałaś, że to się
tak skończy?
Felicja oczekiwała prawdopodobnie, że Sara przyzna się do daru jasnowidzenia.
- Ciocia Hetty zawsze mówi, że jeśli zrobisz coś złego, to w jakiś sposób zemści się to na
tobie. Teraz pozostało ci tylko prosić Klementynkę o przebaczenie.
- Wiem - odpowiedziała Felicja, wzdychając głęboko. Uzyskanie przebaczenia od
Klementynki mogło okazać się trudnym zadaniem. ,
89
Rozdział czternasty
Judson Parker chyba naprawdę martwił się wizytą Davida Amsberry'ego. Zabrał się więc do
dzieła bez zwłoki, chyłkiem i pod osłoną nocy. Kiedy mieszkańcy Avonlea obudzili się
rankiem w dniu przyjazdu pana Amsberry'ego, odkryli, że całe miasteczko i okoliczne farmy
są od góry do dołu oklejone wyborczymi plakatami Parkera. Judson spoglądał ze słupów
ogłoszeniowych, płotów, beczek na deszczówkę i ścian wszystkich budynków. Wyglądało to
tak, jakby w ciągu jednej nocy Avonlea zostało zaatakowane i zaanektowane przez armię
papierowych, identycznie uśmiechniętych i zadowolonych z siebie Parkerów. Wydawało się,
ż
e Judson za wszelką cenę, w ten czy inny sposób, chce objąć miasteczko w posiadanie.
Pani Biggins, która prowadziła pensjonat położony obok sklepu, wyszła na trawnik i
przyglądała się domowi. Przed świtem pojawiły się na nim dwa plakaty.
- Jak ten okropny człowiek śmie coś naklejać na moim ganku? - Ze złością zdarła plakaty i
cisnęła je do kosza.
Bryczka Kingów z terkotem przejechała po głównej ulicy, mijając Edka i Klementynkę,
którzy właśnie wracali ze sklepu. Gdy tylko powozik zatrzymał się, Felicja zeskoczyła ze
swojego miejsca i pobiegła za koleżanką. Bardzo się starała, aby jej głos nie zabrzmiał zbyt
błagalnie.
- Witaj, Klementynko. Witaj, Edku - odezwała się w nadziei, że będzie mogła zachowywać
się tak, jakby na balu nic nie zaszło.
90
Nadzieja ta okazała się płonna. Edek i Klementynka szli dalej bez słowa. Głowy trzymali
wysoko i patrzyli prosto przed siebie, udając, że w ogóle nie słyszeli Felicji. Ich zachowanie
uświadomiło jej, jak bardzo są na nią obrażeni. Przytrzymując ręką kapelusz, popędziła za
nimi.
- Klementynko, zaczekaj. Naprawdę muszę z tobą porozmawiać. Proszę, pozwól mi wyjaśnić.
Klementynka odwróciła głowę i zaczęła iść jeszcze szybciej. Bladość jej policzków i cienie
pod oczami świadczyły, że ona także kiepsko spała tej nocy. Po chwili otworzyła usta, jakby
chciała coś powiedzieć, ale uprzedził ją Edek.
- Zostaw moją siostrę w spokoju, Felicjo King -ostrzegł groźnie. Zazwyczaj, rozmawiając z
Felicją, przekomarzał się z nią bardzo chętnie - ale nie tym razem.
Przerażona Felicja zatrzymała się w pół kroku i bezradnie patrzyła, jak jej przyjaciele znikają
za rogiem ulicy. Na własne oczy mogła przekonać się, co narobiła. A jeśli Klementynka i
Edek już nigdy się do niej nie odezwą?
Felicja westchnęła i zawróciła w stronę sklepu, gdzie szybko gromadzili się ludzie. Harmon
Andrews, Alek King, Amos Spry, pani Potts i pani Lawson stali na progu, wściekli z powodu
plakatów Judsona.
- Kiedy pomyślę, ile pracy włożyłem w uporządkowanie ogrodu od frontu - poskarżył się
Harmon. - Wyrównywałem ziemię, siałem... a teraz widać tylko twarz Judsona Parkera.
Harmon podniósł przedarty plakat, który zerwał
91
ze swojego płotu. Najwyraźniej nie uważał wizerunku Judsona za piękny, bo zmiął go z
niesmakiem.
- Zeszpecił całe miasto i tyle - wypaliła pani Lawson. Jako właścicielka sklepu w samym
sercu Avonlea była szczególnie wrażliwa na wygląd okolicznych domów. Każdy, kto teraz
przyjechałby do miasteczka, mógłby pomyśleć, że zostało ono kupione i ozdobnie
zapakowane przez tego człowieka.
Pani Potts, choć ubrana była w pasiasty, szkarłatny płaszcz i paradowała w kapeluszu
upstrzonym sztucznymi wiśniami, nagle odkryła, że ma gust - czy też raczej zrozumiała
nastrój mieszkańców i przezornie zaczęła krytykować Judsona.
- Po tym wszystkim, co Towarzystwo Miłośniczek Avonlea uczyniło, aby upiększyć nasze
miasteczko! - wykrzyknęła. - To karygodne. - Jeżeli Parker uważał, że w ten sposób ozdobi
Avonlea przed wyborami, to Bóg jeden wie, co może zrobić później.
- Źle się stało, że pozwoliłaś mu wręczyć tę nagrodę na balu - powiedziała pani Lawson. -
Teraz będzie myślał, że jesteśmy mu coś winni.
Wszystkie wiśnie na kapeluszu pani Potts zatrzęsły się lekko, a ona sama zrobiła zbolałą minę
męczennicy.
- No cóż, Elwiro, przyznaję, że próbował mnie omamić pochlebstwami i obietnicami, lecz
teraz wiem, że temu człowiekowi brakuje obywatelskiego ducha.
Harmon jeszcze raz zmiął zniszczony plakat, który przyniósł ze sobą.
- Wydaje mu się, że całe miasto należy do niego.
92
Pani Potts prychnęła na samą myśl o tym. Prawdomówność nie należała do jej zalet, za to
lubiła popierać zwycięską stronę. Jej córka, Sally, dorównywała jej w tej umiejętności.
- To urodzony manipulator. Od razu go przejrzałam, przyznasz chyba, Elwiro?
Pani Lawson była za mądra, by odpowiedzieć na to pytanie - zwłaszcza że doskonale
pamiętała, co widziała z okna swojego sklepu w dniu, w. którym Judson po raz pierwszy
przyjechał do Avonlea i za pomocą fałszywych komplementów i nieszczerych przyrzeczeń
próbował przeciągnąć panią Potts na swoją stronę. Podjęła inną kwestię.
- David Amsberry nigdy nie posunąłby się do czegoś takiego. On znacznie bardziej poważa
opinię publiczną.
- Wygląda na to, że cały czas miałeś rację co do niego - powiedział Amos do Alka, który stał
oparty o framugę drzwi i satysfakcją przysłuchiwał się rozmowie. - Zdaje się, że wielu z nas
dało się omotać głupimi obietnicami.
Amos Spry potrafił dostrzec różnicę między śliczną Księżniczką i paskudną Pastereczką -
nawet jeśli Pastereczką była jego córką. To właśnie przyznanie nagrody Jance sprawiło, że
Amos zmienił zdanie i nie chciał mieć więcej nic wspólnego zjudsonem Parkerem. Jeżeli ten
człowiek dla własnych celów potrafił wykorzystać dziecięcy konkurs na najpiękniejszy
kostium, nie wiadomo, co mógłby uczynić, gdyby miał władzę. Przecież pewnego dnia
mógłby wstać z łóżka lewą nogą i zdecydować, że już czas doprowadzić Spry'ów do
93
bankructwa. Nie, o wiele lepiej trzymać się kredytów z banku. Tam przynajmniej reguły gry
są jasne - choć prawdopodobnie nie dą się uniknąć ponownego zwierzania się z finansowych
kłopotów dyrektorowi z Summerside.
- Cóż - oznajmił Harmon Andrews, szarpiąc połę płaszcza - jednego jestem pewien. Nie będę
głosował na Judsona Parkera.
- Ani ja! - Amos Spry uznał, że nawet jeśli jego rodzina przez jakiś czas będzie zmuszona
ż
ywić się wyłącznie ziemniakami, to przecież na pewno istnieje wiele różnych sposobów ich
przyrządzania.
- Ani mój mąż - powiedziała pani Lawson, spoglądając przez ramię na mężczyznę, który nie
zdając sobie sprawy z decyzji żony, wytrwale pracował w głębi sklepu.
Najwyraźniej wielu mieszkańców Avonlea zaczęło zastanawiać się nad wydarzeniami kilku
ostatnich dni. David Amsberry przyjechał zgodnie z zapowiedzią i wygłosił mowę tak
rozsądną i uspokajającą, że wszyscy, którzy jej słuchali, zachodzili w głowę, co, u licha,
widzieli w Judsonie Parkerze.
Felicja także była wśród słuchaczy. Później, nie odzywając się ani słowem, wróciła do domu
wraz z ojcem i milczała aż do kolacji. Tego dnia na nią przypadł obowiązek nakrywania do
stołu. Oczywiście kuchenny stół przywoływał niedawne i niemiłe wspomnienia o złych
układach, jakie zostały tu zawarte.
Alek siedział na krześle za Felicją i pastował buty. Od poprzedniego wieczora stosunki
między oj-
94
cem a córką były napięte. Teraz Felicja gorąco pragnęła wszystko naprawić, ale nie bardzo
wiedziała, jak to zrobić.
Alek udawał, że jest pochłonięty czyszczeniem butów, ale ukradkiem spoglądał na Felicję,
chodzącą dookoła stołu i ustawiającą talerze. Uśmiechnął się ze zrozumieniem, lecz nie
zachęcił córki ani słowem. Z własnej winy znalazła się w takiej sytuacji i sama musiała z niej
wybrnąć.
W końcu Felicja zdobyła się na odwagę.
- Tato - zaczęła - muszę ci coś powiedzieć. Alek zamknął pudełko z pastą do butów.
- Tak, co takiego?
Felicja zawahała się, przygryzając wargę.
- Na balu byłam na ciebie bardzo zła, bo myślałam, że to przez ciebie nie dostałam nagrody.
Ale chcę, żebyś wiedział, że już tak nie myślę.
W jednej chwili Alek uśmiechnął się i odstawił buty na bok.
- Moja księżniczko, nie zawsze przychodzi to łatwo, ale... - wstał i podszedł do córki. - Nigdy
nie można wszystkim dogodzić. Ktoś zawsze będzie miał do ciebie pretensje, będzie cię
krytykował, więc... rób to, co uważasz za słuszne, i nie przejmuj się tym, co mówią inni.
Rada ta, udzielona tydzień wcześniej, mogłaby zaoszczędzić Felicji wielu cierpień.
Mogłaby... lub nie. W końcu o prawdziwości tego stwierdzenia człowiek zazwyczaj musi
przekonać się na własnej skórze.
Felicja z powagą spojrzała na ojca.
- Teraz zdaję sobie z tego sprawę i jestem z ciebie naprawdę dumna.
95
Takie zdanie w ustach Felicji było dla jej ojca warte więcej niż czyste złoto. Nie zdążył
jednak tego powiedzieć, gdyż za drzwiami rozległy się głosy Felka i Cecylki, idących na
kolację, więc po prostu pochylił się i pocałował córkę w czoło. To wystarczyło. Felicja
uśmiechnęła się na znak, że rozumie, co ojciec chciał jej przekazać.
Rozdział piętnasty
Felicja nie miała pojęcia, jak bolesnym doświadczeniem jest utrata przyjaciółki, dopóki nie
odkryła, że Klementynka naprawdę nie chce mieć z nią nic wspólnego. Prawie nie spała tej
nocy, po tym, jak Klementynka bez słowa zostawiła ją na ulicy. Czy to możliwe, myślała
Felicja, że zaledwie w zeszły piątek stała przed całą klasą i gratulowała sobie posiadania tak
wielu przyjaciół?
Powrót do szkoły, w rzeczy samej, okazał się dla Felicji kolejnym przykrym doświadczeniem.
Poniedziałkowy poranek po balu był bardzo trudny. Janka Spry i Sally Potts wciąż wybuchały
ś
miechem i wyglądały na obrzydliwie zadowolone z siebie. Klementynka spuszczała głowę,
gdy tylko Felicja patrzyła w jej stronę, i nawet Cecylka bała się odezwać do Klementynki w
obawie, że jej gniew obejmuje wszystkich członków rodziny Kingów. Edek nie kwapił się, by
drażnić się z Felicją, ciągnąć ją za włosy, przesyłać liściki, czy choćby dokonać zemsty za
pomocą wiernych gumowych tasiemek. Hetty przeprowadziła nie zapowiedziany
96
sprawdzian z ortografii, a potem oznajmiła, że tego dnia ma zamiar wysłuchać wielu
wypowiedzi
0 czasie plonów.
Dzieci były bardzo podekscytowane. Kiedy nadeszła przerwa, wyskoczyły z ławek i wybiegły
na podwórze w poszukiwaniu ulgi, jaką dawało piętnaście minut swobody. Felicja wstała
nieco wolniej
1 podeszła do Sary. Sara zdawała się być jedyną przyjaciółką, jaka jej pozostała.
- Klementynka ma odpowiadać po przerwie -powiedziała ponuro. Przeczuwała, że
przyjaciółka nawet nie spojrzy w jej kierunku. A może po doświadczeniach sobotniego balu
pewność siebie Klementynki została zdruzgotana do tego stopnia, że dziewczynka wcale nie
będzie w stanie powiedzieć tych kilku słów przed całą klasą?
Felicja i Sara powoli poszły do szatni po płaszcze. Felicja była przygnębiona, lecz Sara wciąż
jeszcze nie traciła nadziei. Zauważyła Klementynkę wychodzącą na dwór za innymi i
przynagliła Felicję kuksańcem pod żebro.
- Porozmawiaj z nią jeszcze raz.
Felicja zawahała się w obawie przed kolejną odprawą. Jednak gorzej i tak już być nie mogło,
podjęła więc tę próbę. Z przyjemnością oddałaby tuzin diademów za jeden uśmiech
Klementynki. Gdy dziewczynka dochodziła do drzwi, podbiegła do niej i złapała ją za ramię.
Sara taktownie cofnęła się do szatni.
Klementynka drgnęła, zaskoczona zachowaniem Felicji, ale nie strząsnęła jej dłoni. Felicja
zagrodziła jej drogę do drzwi. Kto wie, kiedy nadarzy się podobna okazja, żeby wszystko
wyjaśnić.
7 — Rodowa tajemnica
97
- Klementynko - zaczęła pośpiesznie - masz wszelkie powody, żeby być na mnie zła, ale ja
nigdy nie chciałam cię urazić. I jeśli to dla ciebie coś znaczy, to... ja naprawdę cię lubię.
Zawsze cię lubiłam. Lubię cię taką, jaką jesteś, a nie taką, jaką mogłabyś być. Lubię cię za
twoją szczerość i lojalność. Pomyliłam się... Wykorzystałam cię. Przepraszam.
Podczas całej tej przemowy Klementynka stała ze spuszczoną głową i wyglądała jak mały,
skulony kotek na deszczu. Felicja wstrzymała oddech i z lękiem oczekiwała odpowiedzi.
Przez bardzo długą chwilę Klementynka trwała w bezruchu. Wreszcie jej okrągła, szczera
twarzyczka rozjaśniła się. Dziewczynka z powagą popatrzyła na Felicję. Wyglądało na to, że
nie wątpiła w szczerość jej słów.
- Bardzo się denerwowałam na balu - wyznała -ale wiem, że ty jedynie próbowałaś mi pomóc.
Nadal jesteśmy przyjaciółkami, Felicjo.
Nawet skazaniec, któremu właśnie darowano życie, nie byłby szczęśliwszy niż Felicja.
Dziewczynka pisnęła i mocno objęła Klementynkę.
Sara także roześmiała się na widok pogodzonych przyjaciółek. Wszystkie trzy z nieopisaną
ulgą wybiegły na podwórze, dołączyły do Cecylki i jedna przez drugą zaczęły mówić o
wszystkim, co zaszło między nimi. Tak niewiele czasu minęło, a jednak każda z nich miała
tysiące rzeczy do opowiedzenia pozostałym.
Po przerwie Klementynka została wywołana do odpowiedzi. Z wysoko uniesioną głową
wstała z ławki i powtórzyła zeszłotygodniową wędrówkę
98
pod tablicę. Mimo że mrożące krew w żyłach słowa „Czas plonów" były wypisane kredą za
jej plecami, zniosła ich bliskość zaskakująco spokojnie. Z powagą splotła ręce przed sobą i
odchrząknęła. Wszyscy czekali w napięciu - wszyscy z wyjątkiem Janki Spry i Sally Potts.
Niepoprawne uczennice zaczęły parskać, całkowicie przekonane, że jeszcze raz zmuszą
Klementynkę do panicznego odwrotu.
Stojąca z tyłu klasy Hetty niespodziewanie uderzyła w ławkę tuż obok Sally. Dziewczynka aż
podskoczyła na swoim miejscu.
- Ponieważ bal mamy już nareszcie za sobą, oczekuję absolutnego skupienia, słyszycie?
Klementynka także pragnie waszej uwagi. Możesz zaczynać, dziecko.
Janka i Sally zostały chwilowo uciszone. Klementynka mogła więc spokojnie rozpocząć
swoją wypowiedź. Poza tym, po bojowym chrzcie na balu, publiczne przemawianie przed
koleżankami i kolegami z klasy okazało się znacznie mniej przerażające, niż przedtem jej się
to wydawało. Zresztą tym razem w głowie nie odczuwała pustki i paniki. Tym razem
Klementynka miała coś do powiedzenia.
- „Czas plonów" - zaczęła dzielnie. - W tym roku czas plonów okazał się zupełnie inny, niż
oczekiwałam. Nie wiem, jak to powiedzieć... bo nie najlepiej potrafię wyrażać swoje myśli.
Czuję jednak, że muszę to powiedzieć.
Nikt nie spodziewał się po Klementynce takich słów. Niespokojne ciała zamarły w bezruchu.
Hetty zajęła wolne krzesło i słuchała ze wzmożoną uwagą - tak jak reszta klasy.
99
- Czasami ludzie będą się z ciebie śmiali i nie wszyscy będą cię lubili. Lecz najważniejsza
rzecz w życiu to być sobą.
Klementynka przerwała i spojrzała prosto na Sally i Jankę. Sally chciała zacząć udawać
ś
winię, a Janka zabawiała się swoją tabliczką do pisania, lecz pod nieustraszonym
spojrzeniem Klementyki obie zrezygnowały z podłych sztuczek. Gdyby tego nie zrobiły,
Klementynka wymieniłaby je w swojej wypowiedzi po imieniu - były o tym przekonane.
Felicja uśmiechała się teraz przez cały czas. Słowa Klementynki brzmiały bardzo znajomo.
Dokładnie to samo powiedział Felicji ojciec zaledwie poprzedniego wieczora.
Klementynka ponownie spojrzała na Felicję, Sarę i Cecylkę i otrzymała od przyjaciółek ciche
wsparcie. Nawet Edek wyglądał na zadowolonego ze swojej siostry i nie żywił urazy do
Felicji. Widział, jak w czasie przerwy Klementynka, Felicja, Cecylka i Sara gadały jak najęte
i było dla niego jasne, że waśń pomiędzy dwiema rodzinami została zakończona.
- Tylko w ten sposób można uwierzyć w siebie i umieć odróżnić dobro od zła - kontynuowała
Klementynka. - Czas plonów wciąż jest moją ulubioną porą roku, ale tym razem z zupełnie
innych przyczyn. To wszystko.
W klasie na kilka chwil zapadła pełna zadumy cisza. Nawet Hetty zawahała się, najwyraźniej
poruszona myślami wyrażonymi przez Klementynkę. To naprawdę zadziwiające, pomyślała,
jak dobrze dobrany temat wypowiedzi może pomóc dziecku.
- Dziękuję, Klementyno - powiedziała w końcu. - Możesz wrócić na miejsce.
Klementynka usiadła i była tak dumna, jakby przed chwilą wygrała walkę ze smokiem. Hetty
podeszła do tablicy. Zamyślona, patrzyła jakiś czas przez okno, potem ocknęła się nagle i
wróciła do czekających ją obowiązków.
- Tak... Otwórzcie elementarze... na spisie czasowników.
Dzięki przywróceniu przyjaznych stosunków, pozostała część szkolnego dnia przemknęła w
mgnieniu oka. Felicja, Cecylka, Sara i Klementynka prawie nie zauważyły, kiedy po
skończonych lekcjach znalazły się w szatni.
- Klementynko, może przyjdziesz do mnie - zaproponowała implusywnie Felicja - i pomożesz
mnie i Sarze robić woreczki na tytoń na zimową wentę.
Cóż za wyróżnienie! Felicja nigdy nie pozwalała, żeby ktokolwiek oprócz niej dotykał
przemyślnie szytych woreczków. Klementynka promieniała ze szczęścia. Felicja i Sara znów
poświęcały jej tyle uwagi.
- Dobrze.
Felicja roześmiała się głośno.
- Doskonale! I obiecuję, nie będę układać ci włosów... ani zmuszać cię, żebyś prostowała
plecy. -Zdecydowała, że Klementynka jest wspaniała właśnie taka, jaka jest.
- I tak trochę ćwiczyłam - wyznała Klementynka. Nie miała zamiaru zmarnować tak
pożytecznych rad dotyczących zachowania się w towarzystwie, mimo że na balu nie do końca
zdały one egzamin.
101
Edek wpadł z dworu do szatni. Jego policzki były już czerwone. Mocniej zawiązał szalik
wokół szyi.
- Idziesz? - zapytał siostrę. - Zmarzłem na kość.
Felicja wahała się tylko przez chwilę, mimo że tego popołudnia dwa razy ucierpiała od
gumowych tasiemek Edka.
- Hm... Klementynka idzie do mnie. Czy ty też chciałbyś przyjść?
Tak naprawdę Edek ani na moment nie przestał lubić Felicji. Teraz w jego oczach na powrót
zjawił się złośliwy ognik. Udawał, że zastanawia się nad przyjęciem zaproszenia.
- Musisz najpierw obiecać, że nie będziesz mnie zmuszała do chodzenia z książką na głowie i
wyprostowanymi plecami.
-Co?
Widząc zaskoczenie Felicji, Edek klepnął się po udach.
- Obserwowałem całą twoją lekcję przez okno -dodał, na wszelki wypadek odskakując do
tyłu, poza Zasięg jej rąk.
- Edek! - krzyknęły jednocześnie Felicja i Klementynka.
Chłopiec odwrócił się i wybiegł z szatni, a za nim dziewczęta, w szalonym pościgu.
Na dworze leżała już cienka warstwa śniegu. Opuszczając szkolne podwórko, dzieci
przekrzykiwały się i obrzucały garściami zimnego, białego puchu. Krzycząc radośnie, Edek,
Felicja, Cecylia, Klementynka i Sara pobiegli ze wszystkimi. Dla nich naprawdę był to czas
plonów. Plonów, których owocem okazał się kielich przyjaźni.
Część II
Kuferek ciotki Arabelli
Rozdział pierwszy
- Założę się o wszystkie klejnoty świata, że siedzę na czymś, co było świadkiem tragedii -
oświadczyła rozpromieniona Sara. Sara uwielbiała tragedie, zwłaszcza takie, które - według
słów cioci Hetty - dotyczyły „spraw sercowych".
Felicja, cerująca przy kuchennym stole fartuszek, nawet nie zmyliła ściegu.
- Zakładanie się jest grzechem, a poza tym nie masz wszystkich klejnotów świata. I zważ, że
siedzisz tylko na starym błękitnym kufrze ciotki Ara-belli. A stoi on w naszej kuchni od
wieków...
- ...na wieki wieków, amen! - nieco obcesowo wpadł jej w słowo Felek.
Felicja skarciła go wzrokiem.
- Feliksie King, to bluź... bluź... Nieważne, nie powinieneś tak mówić. I przestań objadać się
imbirowymi ciasteczkami! Mają zostać na później!
Felek wepchnął do buzi ostatni kęs i zrobił niewinną minę.
- Ona ma rację, nie powinieneś tak mówić - dodała Cecylka. Felicja bowiem wielkodusznie
zgodziła się zacerować jej fartuszek, toteż dziewczynka postanowiła przez cały dzień
popierać starszą siostrę.
Sara uśmiechnęła się do kuzynki.
105
- Felicjo, to słowo brzmi: „bluźnierstwo". Ale moim zdaniem, dzień jest za piękny, by
zawracać sobie głowę bluźnierstwami. - Zeskoczyła z kufra i podeszła do okna.
Rozciągał się stąd wspaniały widok na ogród i sad. Ogród był okolony żywopłotem z
krzewów będącego akurat w pełnym rozkwicie bzu. Stała tam ciocia Jana, mama trójki
Kingów, i zrywała pachnące kiście fioletowych kwiatów.
„Ach, jaki cudowny dzień" - pomyślała Sara.
Do Avonlea zawitała roztańczona wiosna, zapraszała do walczyka wszystkie drzewa i
krzewy, wesoło przystrajała je w wonne kwiaty - różowe i białe, żółte i szkarłatne. W
miasteczku i na wsi, w każdym domu i w każdej zagrodzie słońce napełniało radością serca
mężczyzn, kobiet i dzieci.
Zwierzęta również poczuły to ciepło i zew nowego życia. W Różanym Dworku Topsy - kot
Sary -rozkoszował się promieniami przedpołudniowego słońca. Leżał na ganku z tyłu domu,
mrucząc rozkosznie. Właśnie zapadał w drzemkę, kiedy na ganek wkroczyła ciocia Hetty z
zamiarem wytrzepa-nia dywanów z saloniku. Uznała, że taki właśnie dzień idealnie nadaje się
do zrobienia wiosennych porządków.
Już miała jak zwykle przepędzić kota, kiedy niespodziewanie coś ją powstrzymało. Pochyliła
się i podrapała go po rozgrzanych jedwabistych uszkach. Zachwycony kociak przymknął
ś
lepia i przewrócił się na grzbiet. W głębi ducha ciocia Hetty ganiła się, że czas przeznaczony
na wiosenne
106
porządki marnuje na głaskanie kota, mimo to pieściła go dalej, aż Topsy zaczął głośno
mruczeć.
Na frontowym ganku Różanego Dworku druga ciocia Sary, Oliwia, siedziała w żółtym
bujanym fotelu i po raz kolejny czytała ten sam list. Właściwie wcale nie musiała go czytać.
Znała jego treść na pamięć.
Szanowna panno King!
Otrzymaliśmy napisany przez Panią wierszpt. „Gdy zima odchodzi". Z przyjemnością
zawiadamiamy, że opublikujemy go w „Kronikach Avonlea" w sobotę 28 maja. Załączamy
czek na 10$. Dziękujemy za powierzenie swojego wiersza właśnie naszej gazecie.
Z poważaniem
Quentin Tyler
Redaktor naczelny i wydawca
„Dziękujemy za powierzenie swojego wiersza właśnie naszej gazecie!" To zdanie szczególnie
cieszyło ciocię Oliwię. Sugerowało, że wiersz mogła posłać do wielu innych gazet. A miała
przecież ogromny wybór: od wychodzącego w Charlotte-town „Dziennika" poprzez „Echo" w
Halifaksie aż po „Poradnik dla Pań" w Toronto. A ona z tych wszystkich czasopism wybrała
akurat „Kroniki Avonlea" wychodzące w rodzinnym miasteczku i w nich zdecydowała się
opublikować swój pierwszy poemat.
Pierwszy poemat! Dzisiaj zobaczy go w druku. Gdy tylko Sara wróci od kuzynostwa Kingów,
natychmiast wybiorą się do miasta po egzemplarz „Kronik". Nie, raczej po dwa egzemplarze -
jeden do pamiętnika Oliwii, drugi „do pokazywania".
107
Oliwia uśmiechnęła się wspominając, jak rozgorączkowana była Sara, gdy pokazała jej list od
wydawcy, Quentina Tylera.
- Mówiłam! - zawołała. - Mówiłam, że jeśli ciocia tam go wyśle, to na pewno go wydrukują.
- Miałaś rację, Saro - przyznała Oliwia, mocno przytulając siostrzenicę. - Wiesz co? W
sobotę, kiedy pójdziemy odebrać gazetę, zrealizujemy ten czek i kupisz sobie w sklepie
Lawsona, co tylko zapragniesz.
Sara rozpromieniła się.
- Dziękuję, ciociu Oliwio. Ale powiedz, co mówi o twoim wierszu ciocia Hetty?
Jasna twarz Oliwii zachmurzyła się na chwilę.
- Postanowiłam, że ma to być dla niej niespodzianka - powiedziała. Odrobinę ściszyła głos. -
Czasem myślę, że ciocia Hetty zasługuje na więcej niespodzianek. Co ty na to, Saro?
Sara zastanowiła się.
- Może więc to będzie naszą tajemnicą, zgoda? -zaproponowała cicho Oliwia.
- Och, tak - ucieszyła się dziewczynka. - Uwielbiam tajemnice.
Felicja zacisnęła usta.
- Nie, Saro, stanowczo lepiej o czymś wiedzieć, niż nie wiedzieć. - Starannie zwinęła
fartuszek Cecylki i odłożyła go na kuchenny stół, gdzie piętrzył się już stosik pocerowanych
rzeczy.
- Felicja ma rację - zawtórowała Cecylka. -A jak ty myślisz, mamo?
Jana włożyła właśnie ostatnią gałązkę bzu do pięknego, mlecznobiałego wazonu.
108
- Nie wiem, kochanie - odparła, podziwiając w rozmarzeniu pachnące kwiaty.
- Mamo, co sądzisz o tajemnicach? - spytała z naciskiem Felicja.
Jana, gwałtownie przywołana do rzeczywistości, sięgnęła po imbryczek.
- Sądzę, że napiłabym się herbaty.
- Mówcie sobie co chcecie, ja jednak uważam, że nie ma to jak sekrety - nie poddawała się
Sara, z lubością wdychając zapach bzu, który rozchodził się po całej kuchni.
- To dlaczego chcesz się wszystkiego dowiedzieć o błękitnym kuferku ciotki Arabelli? -
spytał przewrotnie Felek.
- Właśnie, powiedz dlaczego? - dopytywała się Cecylka, patrząc z przejęciem na kuzynkę.
- Cóż, i tak nie dowiem się wszystkiego - odparła Sara. - Nawet kiedy ktoś myśli, że zna już
najdrobniejszy szczegół jakiegoś zdarzenia, zawsze coś pozostaje przed nim ukryte.
Tajemnica jest wieczna.
Cecylka nic nie zrozumiała. Jana stała przy kuchennym stole, chrupiąc imbirowe ciasteczka
Felicji.
- Próbuję tylko, jak smakują - wyjaśniła. Tego dnia przymierzyła letnią sukienkę, którą nosiła
w zeszłym roku, a ponieważ okazała się za ciasna w pasie, Jana postanowiła się trochę
odchudzić.
- Ciociu - Sara nie dawała za wygraną - dlaczego nigdy nie otwarto tego kufra?
- Gdyż wiąże się z nim śmierć i okropna tragedia - zanucił żałobnym tonem Felek.
Cecylka zachichotała.
109
- Nie ma w tym nic śmiesznego - skarciła ich matka. - To była tragedia.
- Uwielbiam...
- Wiemy, Saro - przerwała jej Felicja, wznosząc oczy ku niebu. - Uwielbiasz tragedie.
- To właśnie dzięki tragediom powstały największe dzieła światowej literatury - stwierdziła
Sara.
Jana sięgnęła po kolejne ciasteczko. Sara pomyślała, że ciocia pewnie chce się nieco posilić
przed opowiedzeniem historii Arabelli.
Rozdział drugi
- Ta historia ma już pięćdziesiąt lat. Zdarzyła się jeszcze przed moim urodzeniem - zaczęła
opowieść ciocia Jana. - Ciotka Arabella była najmłodszą siostrą dziadka Kinga.
- Czy była piękna? - spytała Felicja, która przywiązywała dużą wagę do urody.
- Chyba nie, ale mówiono, że miała urok i wdzięk: była obdarzona wrodzonym czarem. I
potrafiła pięknie deklamować. Cudownie recytowała poemat „Pani Jeziora".
- Znam ten wiersz! - zawołała Sara. - Jest w „Królewskiej czytance" dla szóstej klasy. -
Odczekała, aż zapadnie cisza, i zadeklamowała najpiękniejszy według niej fragment.
Felek szeroko otworzył oczy.
- Znasz to samo, co ciotka Arabella!
- Ty też w szóstej klasie będziesz musiał nau-
110
czyć się tego wiersza na pamięć - zauważyła oschle Felicja. - Mamo, proszę, mów dalej.
- Ciotka Arabella zaręczyła się z bardzo przystojnym młodzieńcem. Miał na imię Will.
- Słodki William - mruknęła Sara.
- A potem wydarzyło się coś strasznego. W dniu ich ślubu, w cudowny słoneczny poranek,
taki jak dzisiaj, Willa znaleziono martwego. Zginął od kuli, która przeszyła mu serce.
Dzieci wstrzymały oddechy.
- Nigdy nam nie mówiłaś, że zginął w ten sposób - odezwała się drżącym głosem Felicja.
- Byliście za mali, aby wam o tym opowiedzieć - wyjaśniła Jana. - Lecz taka jest prawda.
- Zamordowany, zimny trup... - pokiwał głową Felek.
- Och, nie, Felku - zaprzeczyła ma"tka. - To nie było morderstwo. Will popełnił samobójstwo.
To bardzo smutna historia.
- Biedna Arabella - szepnęła Sara.
Jana nalała sobie herbaty, a po chwili namysłu wrzuciła do filiżanki dwie kostki cukru.
- Kiedy zawiadomiono o wszystkim Arabellę, ta nie rzekła ani słowa. Biedaczka przeżyła
chyba szok. Zamknęła w błękitnym kufrze suknię, welon i Bóg wie co jeszcze, potem wsiadła
w pociąg i uciekła do Halifaksu, zabierając ze sobą klucz.
- I nigdy tu nie wróciła? - spytała Sara.
- Nigdy. Arabella jeszcze żyje, choć ma dobrze po siedemdziesiątce. Słyszałam, że ostatnio
podupadła na zdrowiu.
- Och, tak chciałabym ją poznać - wyszeptała z przejęciem Sara.
111
- Ona nie chce się z nikim widzieć - zauważyła Felicja.
- To prawda - potwierdziła Jana. - Taka jest jej wola i musimy ją uszanować. Wysyłamy sobie
kartki na Boże Narodzenie, ale chyba tylko z przyzwyczajenia. W ciągu tych wszystkich lat
napisała jeden jedyny list, i to zaraz po swoim wyjeździe. Zobowiązała nas do przysięgi, że
błękitny kuferek zostanie otwarty dopiero po jej śmierci.
Sara postukała w skrzynię. Poczuła dziwne ciepło bijące od starego drewna. Tragiczna
historia miłosna, kula w piersi, ponura tajemnica... Ara-bella i Will - nieszczęśliwi
kochankowie. Sara uśmiechnęła się. To prawie poemat! Nagle zerwała się na równe nogi.
Zbliżało się już południe i ciocia Oliwia z pewnością niecierpliwie jej wyczekuje.
- Auu! - jęknęła Felicja, gdyż Sara niechcący przydeptała jej palec u nogi. - Dokąd się
wybierasz?
- Na spotkanie przygody! - krzyknęła Sara, wybiegając w wiosenne słońce. - I już jestem
spóźniona!
Pognała ścieżką, przecinającą stary sad Kingów. Powitał ją zapach kwitnących jabłoni. Nagle
zatrzymała się, oczarowana wiosennym pejzażem. „A niech tam - pomyślała - wiem, że ciocia
Oliwia czeka, ale nieczęsto zdarza się taki piękny dzień!"
Zdawało się jej, że biegnąc tak wśród kwitnących drzew i różowo-białych majowych
kwiatów, zdobiących niczym gwiazdy zielone pola Avonlea, dopuszcza się niemal
ś
więtokradztwa. Pełną piersią wdychała wonne powietrze. Zwolniła kroku
112
i, wymachując ramionami, zaczęła iść zboczem wzgórza. Wkrótce przeskoczyła lśniące
kamienie na brzegu strumienia i minęła dom Jaspera Dale'a.
Prawdę powiedziawszy, Sara nie całkiem minęła ten dom. Przystanęła bowiem na chwilę, by
pogawędzić z gospodarzem. Jasper sadził właśnie w ogrodzie cebulki tulipanów. Mieszkańcy
miasteczka nazywali Jaspera „Dziwakiem". Nie udzielał się on w życiu tutejszej społeczności,
trzymał się na uboczu, toteż jego nazwisko rzadko pojawiało się w rozmowach czy
ploteczkach w sklepie Lawsona.
- Dzień dobry, panie Dale - zagadnęła pogodnym głosem Sara.
Jasper poczerwieniał, skulił się i wyjąkał:
- Och, pa... panna Stanley, wi... witam. - Zerknął ukradkiem na Sarę, potem przeniósł wzrok
na cebulki tulipanów i wrócił do pracy.
Sara uśmiechnęła się.
- Bajeczny dzień, prawda?
Jasper drgnął i poprawił okulary w drucianych oprawkach, które zsunęły mu się z nosa. Był
bardzo nieśmiały. Pani Griggs, sprzątająca raz w tygodniu jego dom, twierdziła, że Dziwak
jest „nieśmiały jak cielę w południe". Nikt nie wiedział, co to dokładnie znaczy, jednak sens
tego powiedzenia był jasny.
Jasper dobiegał czterdziestki. Mieszkał samotnie już od dziesięciu lat, od śmierci matki, która
zapisała mu farmę. Był znakomitym gospodarzem, pasjonowało go ogrodnictwo, ale
najbardziej lubił reperowanie staroci i fotografowanie. Przebudował starą stodołę i zrobił w
niej coś w rodzaju ciemni, biblioteki i atelier.
- Czysto tam jak w pudełeczku - zapewniała pa-
— Rodowa tajemnica
113
ni Griggs. - To takie miejsce, gdzie wszystko jest na swoim miejscu.
Sara oparła się o płot. Przypatrywała się, jak Jasper kopie małe dołki w brunatnej, żyznej
ziemi. Promienie słońca grzały buzię Sary; na żerdce przysiadł wesoły gil, zaćwierkał i
odfrunął do swoich spraw.
- Właśnie idę po ciocię Oliwię i ciocię Hetty. Wybieramy się do miasteczka. Wie pan co,
panie Dale? - Sara odczekała chwilkę. - Wie pan co?
Jasper przełknął ślinę.
- C... co? - wyjąkał.
Sara uznała, że można powierzyć mu sekret.
- Idziemy kupić ostatni numer „Kronik Avon-lea". Jest w nich wielka niespodzianka.
Niespodzianka, która ma coś wspólnego z ciocią Oliwią.
- To... to dobrze. Twoja ciocia... jest bardzo... Podniósł głowę, spojrzał na Sarę i uśmiechnął
się
nieśmiało. Uśmiech Jaspera był ciepły i szczery. Rozświetlał jego ciemnoniebieskie oczy,
przydawał miękkości ostrym rysom twarzy. Przywołała go wzmianka o cioci Oliwii.
Niespodziewanie, niczym letni grom, Sarę uderzyła pewna myśl - Jasperowi Dale'owi podoba
się ciocia Oliwia.
„Oczywiście - szeptała w duchu - dlaczego nie? Przecież ciocia Oliwia nie jest taka stara. Ma
tylko dwadzieścia dziewięć lat. I czułe, wierne serce, i poczucie humoru. No i jest śliczna jak
bratek".
Prawdę mówiąc, Sara zachodziła w głowę, dlaczego ciocia Oliwia dotąd nie wyszła za mąż.
Kiedyś podsłuchała, jak ciocia Hetty mówiła, że po prostu w całym Avonlea nie znalazłby się
„dżentelmen" o cnotach mogących się równać z przymiotami rodziny Kingów.
114
Sara uważała, że największą zaletą cioci Oliwii jest to, iż natura obdarzyła ją sercem
prawdziwej poetki. Dziewczynce wydawało się, że Dziwak również ma w sobie coś z poety.
Kiedyś podczas zebrania Towarzystwa Literackiego widziała, jak -zamiast słuchać kazania
wielebnego Leonarda -czytał poezje Byrona. O tak, ciocia Oliwia i Jasper tworzyliby idealną
parę, to nie ulega wątpliwości. I ciocia Oliwia, a raczej pani Jasperowa Dale, napełniłaby dom
Dziwaka światłem, poezją i muzyką. Wtedy, bez dwóch zdań, oboje poprosiliby Sarę, by u
nich zamieszkała, i...
- Hm - chrząknął Jasper Dale, ścierając smugę ziemi z twarzy. Speszony odwrócił się do Sary.
Zapomniał na chwilę o jej obecności.
Sara uśmiechnęła się.
- Muszę już lecieć. Czeka na mnie ciocia Oliwia. Czy nie wybiera się pan do miasteczka?
Dziwak popatrzył na cebulki tulipanów.
- Ja... ja... kto... ktowie?-zdołałwreszciewyjąkać.
- Och, ja wiem - roześmiała się Sara, ruszając w podskokach.-
ś
yczępanumiłegodnia,panieDale.
Rozdział trzeci
Hetty i Oliwia włożyły już letnie kapelusze i na frontowym ganku niecierpliwie oczekiwały
Sary. Kiedy nadbiegła ścieżką, szybko wyszły jej na spotkanie.
- Doprawdy, Saro - zbeształa ją ciocia Hetty. -Jesteś niemożliwa. Niegrzecznie tak się
spóźniać. Gdybyś choć przez chwilę pomyślała, zrobiłabyś
115
wszystko, by przyjść na czas. Ciocia Oliwia zaczynała się bardzo niepokoić.
Oliwia uśmiechnęła się przebaczająco do siostrzenicy.
- Nic się nie stało, Hetty. Kilka minut nie zrobi różnicy.
Hetty jednak dalej prawiła kazanie.
- To nie jest tylko kwestia punktualności, ale dotrzymania danego słowa. Kiedy się coś
obiecuje, należy tę obietnicę wypełnić.
Sara musiała dobrze wyciągać nogi, aby dotrzymać kroku ciotkom, energicznie
maszerującym drogą.
- Przepraszam, ciociu Hetty. Z całego serca przepraszam. Zagadałam się. Cudownie mi się
rozmawiało.
- Z kim? - zaciekawiła się Hetty.
- Z Jasperem Dale'em! - oznajmiła triumfalnie Sara.
Hetty poprawiła kapelusz.
- Cóż, jestem nieco zdumiona słysząc to, Saro. Sądziłam, że pan Dale nie jest skłonny do
nawiązywania pogawędki, cudownej czy jakiejkolwiek innej. To bardzo nietowarzyski
człowiek.
- Och, mylisz się, Hetty - sprzeciwiła się Oliwia. - On jest po prostu wyjątkowo nieśmiały.
- Raczej wyjątkowo dziwny - oświadczyła Hetty stanowczo.
- Dlaczego tak sądzisz, ciociu? - zdumiała się Sara.
- Nie powinnam powtarzać plotek...
- Och, błagam, ciociu Hetty, powiedz! Nikomu nie pisnę słówka!
116
- Cóż - ciągnęła poufnym tonem Hetty. - Pani Griggs opowiedziała mi kiedyś niezwykłą
historię o Dziwaku. Wprost niewiarygodną. Nie twierdzę, że w nią uwierzyłam, ale opowiem
wam wszystko, co usłyszałam. Pewnego dnia, kiedy sprzątała w jego domu, zaszła jak zwykle
do zachodniej facjatki, by sprawdzić, czy tajemnicze drzwi do pokoju na poddaszu znów są
zamknięte. Tym razem jednak wystarczyło tylko przekręcić gałkę...
Sara zrobiła okrągłe oczy.
- Ico?
- Hm, zobaczyła tam coś bardzo interesującego.
- Co takiego, ciociu Hetty? Mów!
- Wielce osobliwe meble. Wielce osobliwy wystrój. Można by rzec, iż nie tego należało się
spodziewać w domu kawalera.
- Nie rozumiem - jęknęła Sara.
- Tu nie ma nic do rozumienia - wtrąciła stanowczo Oliwia. - Każdy ma prawo do
prywatności, a zwłaszcza osoba tak wrażliwa jak Jasper Dale. Dziwię ci się, Hetty że
rozpowiadasz takie plotki.
- Och, widzę, że pan Dale cieszy się u ciebie względami - zakpiła Hetty. - Proszę, proszę.
- Jasper Dale jest uroczy, prawda, ciociu Oliwio? - wtrąciła niewinnie Sara.
Oliwia zaczerwieniła się, a może tylko południowe słońce rozpaliło jej jasną twarz.
- Wszystko można powiedzieć o Jasperze Da-le'u, ale na pewno nie to, że jest uroczy -
mruknęła ciocia Hetty. - Saro, jesteś jeszcze taka młoda i tak wzruszająco naiwna.
117
Sięgnęła do przepastnej kieszeni długiej spódnicy, wyjęła listę zakupów i przejrzała ją. Nie
powiedziała już ani słowa o Dziwaku i jego niecodziennie umeblowanych pokojach.
Sara lubiła chodzić do sklepu Lawsona, zwłaszcza w sobotnie popołudnia. Przy odrobinie
szczęścia można było tu usłyszeć rzeczy „nieodpowiednie dla młodych uszu", jak mawiała
ciocia Hetty.
Poza tym w sklepie Lawsona sprzedawano całą masę kuszących łakoci. Smakowite ciągutki,
cytrynowe landrynki i morskie toffi stały, w wielkich szklanych słojach z tyłu lady. Trzeci
słój od lewej wypełniony był zawsze po brzegi kupidyn-kami, ulubionymi cukierkami Sary.
Kupidynki to niewielkie landrynkowe serduszka, całe oproszone cukrem. Mają fiołkowy
kolor i pachną lukrecją.
Jednak tym razem Sarę zainteresowało coś zgoła innego. Gdy tylko weszła do sklepu, ruszyła
prosto w stronę lady, gdzie leżał najnowszy numer „Kronik Avonlea". Lecz nim sięgnęła po
gazetę, pani Lawson chwyciła ją, uniosła wysoko nad głową i zaczęła wymachiwać niczym
flagą.
- Och, Oliwio! - zawołała wylewnie. - Jakże się ucieszyłam na widok twojego wiersza w
naszej gazecie. Specjalnie kupiłam „Kroniki", by przeczytać ten poemat.
Oliwia uśmiechnęła się speszona i przygryzła wargę.
- Naprawdę? Mój wiersz w gazecie?
Pani Lawson podsunęła jej „Kroniki", a Oliwia
118
spiesznie rozłożyła gazetę. Wraz z Sarą szybko przerzucały strony.
- Wiersz? - pociągnęła nosem Hetty. - Jaki wiersz?
- Po prostu wiersz, droga Hetty - gruchała pani Lawson. - Dziś rano przeczytałam go
Edwardowi. Powiedział, że czuje się dumny ze znajomości z osobą, która go napisała.
- Jest! - krzyknęła Sara. - „Gdy zima odchodzi", pióra Oliwii J. King! Och, ciociu Oliwio, ja
też jestem z ciebie dumna.
- Nic mi o tym nie powiedziałaś, Oliwio - odezwała się ostrym tonem Hetty. - Nie pisnęłaś ani
słówka.
Oczy Oliwii jaśniały.
- Więc jednak. Moje nazwisko w druku. Nie mogę w to uwierzyć.
- „Gdy zima odchodzi" - cóż to za tytuł! - zauważyła sarkastycznie Hetty. - To jakieś
sentymentalne bzdury. Doprawdy, Oliwio, nie spodziewałam się...
Pani Lawson wyprostowała się i odchrząknęła.
- Najbardziej podoba mi się ten fragment, w którym Oliwia pisze... - W tym miejscu pani
Lawson przerwała, uniosła dłoń, jak gdyby chciała osłonić oczy od słońca, i zadeklamowała: -
„Kiedy srebrne zimowe śniegi pędzą ze śmiechem do morza, wtedy wiosna..." - Pani Lawson
zmarszczyła brwi, szukając słów.
- „Wtedy wiosna w chwale, wiosna, olśniewająca panna, musi nadejść"! - dokończyła
rozpromieniona Sara.
- Tak, właśnie! - potwierdziła nieco urażona
119
pani Lawson. - No cóż, Oliwio, twój wiersz jest miłą odmianą po tych nudnych reportażach o
wydarzeniach towarzyskich w Avonlea. Gdyby ktoś pytał mnie o zdanie, powiedziałabym, że
nasza gazeta schodzi na psy po śmierci starego pana Tylera. Zgodzisz się ze mną, Hetty?
Hetty pilnie oglądała beczułkę jabłek.
- Cóż, Elwiro. Nigdy nie byłam zachwycona tym czasopismem.
- Hm, „Kroniki" nigdy nie dorównywały „Wieczornym Wiadomościom" z Charlottetown, ale
masz rację, że teraz - gdy przejął je syn pana Tylera -stają się coraz gorsze. Oliwio, powinnaś
dalej pisać. Przyda się tam kropla świeżej krwi - stwierdziła pani Potts.
- A mnie przyda się funt importowanej angielskiej herbaty, jeśli łaska, Elwiro - przerwała
rozmowę Hetty.
Oliwia uśmiechnęła się do Sary i otworzyła małą aksamitną torebkę. Wyjęła z niej jeden
banknot z „honorarium za poemat".
- Saro, co sobie kupisz za moje uczciwie zarobione pieniądze?
Sara rozpromieniła się.
- Och, kupidynki!
- Proszę więc o pół funta kupidynek - Oliwia zwróciła się do pani Lawson. - To ostatni krzyk
mody, prawda?
- Nasza stara czarownica, Peg Bowen, twierdzi, że kiedy zje się trzy kupidynki przed snem, to
przyśni się ukochany - zwierzyła się Sara.
Hetty uniosła brwi.
- Dlaczego trzy?
120
- Jedna jest dla ciebie, druga dla wybranka, a trzecia to strzała Kupidyna między wami
dwojgiem. Czyż to nie romantyczne? - westchnęła Sara.
- Cudowne - przytaknęła Oliwia.
- Kiedy w rodzinie są dwie marzycielki - zauważyła sucho Hetty - musi być ktoś, kto ma
głowę na karku. Dziadek King zwykł mawiać: „Jedni tańcują, inni harują".
- Harują? - zdziwiła się Sara.
- Tak. Harują, harują, harują.
Może sprawił to dzień musujący jak szampan, może wiersz cioci Oliwii, a może życie stało
się weselsze, dość że powtarzane przez ciocię Hetty słowo „haruj ą" wydało się Sarze
ogromnie zabawne. Po prostu nie mogła się opanować. Jej radosny śmiech zaraził Oliwię i
panią Lawson, nawet Hetty uśmiechnęła się z lekkim przymusem, kiedy płaciła za sprawunki.
Rozdział czwarty
Quentin Tyler był młodym człowiekiem o regularnych rysach twarzy. Miał kędzierzawe,
ciemne włosy i szare, smutne oczy. Pochylał się właśnie nad stołem zecerskim, przeglądając
zadrukowaną rozkładówkę. Robił korektę. Długo trwało, zanim się wreszcie odezwał; ledwie
popatrzył na gości spoza zielonego, ochronnego daszka.
- Słucham, moje panie. Czym mogę służyć? Sarę zaciekawiło, jak wygląda świat przez taką
zieloną szybkę. Pewnie jak szmaragdowy, rozkołysany ocean.
121
Oliwia pohamowała złość.
- Panie Tyler, nazywam się Oliwia King - przerwała na chwilę, próżno czekając na
jakąkolwiek reakcję. - Jestem autorką poematu „Gdy zima odchodzi".
Pan Tyler wyprostował się.
- Ach tak, poetka. Oliwia speszyła się.
- Ja, to znaczy my, myślałyśmy... Do akcji wkroczyła ciocia Hetty.
- Panie Tyler, jeśli łaska, siostra chciałaby kupić dwa egzemplarze dzisiejszej gazety.
- Trzy, ciociu Hetty - podszepnęła Sara. - Jeden wyślę tacie.
Ojciec Sary był daleko od Avonlea, usiłował oczyścić swoje imię z fałszywych zarzutów,
które postawiono mu w związku z prowadzeniem przez niego przedsiębiorstwa „Firma
Importowa Stan-leya". I z tego właśnie powodu Sara zamieszkała na wyspie u sióstr swojej
zmarłej matki.
- Oczywiście - zgodził się pan Tyler. Wstał z wysokiego stołka i podszedł do kontuaru.
Wręczył Oliwii trzy egzemplarze „Kronik".
- Panie Tyler, chciałabym panu podziękować za opublikowanie mojego wiersza - odezwała
się Oliwia, wyciągając rękę z pieniędzmi.
- Nie musi mi pani dziękować, panno King. Zamieszczenie pani wiersza było wyłącznie
sprawą biznesu, niczym więcej.
Zapanowała chwila niezręcznej ciszy. Przerwała ją Hetty.
- Znałam pańskiego ojca, panie Tyler. Było mi przykro, gdy dowiedziałam się o jego śmierci.
122
- Ojciec dożywał swoich dni jako zgorzkniały starzec. Zostawił po sobie tylko niemiłe
wspomnienia i gazetę po uszy tonącą w długach -w głosie Tylera brzmiał gniew i smutek. -
No, a teraz, jeśli mi panie wybaczą, muszę wracać do pracy.
- Coś podobnego - obruszyła się ciocia Hetty, kiedy znalazły się na ulicy. - Cóż to za
gburowaty młody człowiek.
- Nie jestem pewna, ciociu - zamyśliła się Sara. - Spostrzegłam, że ma takie smutne oczy...
- Hm, dziecko, ty nieodmiennie doszukujesz się w ludziach tylko najlepszych cech. Nie raz ci
to mówiłam.
Sara nagle zobaczyła, że po przeciwnej stronie ulicy idzie wolnym krokiem Jasper Dale.
- Ciociu Oliwio - szepnęła. - Popatrz.
Kiedy Jasper uniósł głowę i ujrzał Oliwię King w towarzystwie Sary i ciotki Hetty przed
redakcją „Kronik", w pierwszym odruchu chciał się okręcić na pięcie i uciec w przeciwnym
kierunku...
- Witam, panie Dale. - Sara entuzjastycznie pokiwała dłonią.
- Saro, uspokój się, nie sądzę, aby pan Dale...
- Tutaj jesteśmy! - wołała Sara na cały głos. Dziwak zaczerwienił się i ruszył w ich stronę.
Jana King stała nieruchomo na schodkach urzędu pocztowego. W wyciągniętej ręce trzymała
list. Z trudem łapała powietrze.
- Mamo, co ci jest? - zdenerwował się Felek. -Jesteś czerwona jak homar z Cavendish.
123
Jana podała kopertę mężowi.
- To od prawnika. Ciotka Arabella umarła.
- Mój Boże! - zawołał Alek King. - Zapomniałem, że w ogóle żyła.
- Tato, nie powinieneś tak mówić - skarciła go Felicja.
- Czy to smutna nowina? - zaciekawiła się Cecylka.
- Patrzcie tylko - powiedział Alek, podnosząc wielki, mosiężny klucz, który zalśnił w jasnych
promieniach słońca.
- Niech mnie kule biją! - krzyknął Felek. - To klucz do błękitnego kufra ciotki Arabelli! Hura!
Jana King zmierzyła syna spojrzeniem, które zmroziłoby krew nawet w żyłach pirata.
- Feliksie, ciotka Arabella była twoją bliską krewną. Jak możesz tak się zachowywać?
- Nie krzyczałem „hura" dlatego, że umarła, mamo. Tylko dlatego, że wreszcie będziemy
mogli otworzyć błękitny kufer. Chodźmy do domu i zróbmy to natychmiast!
- Mamo, prosimy - zawtórowała Cecylka drżącym z emocji głosikiem.
- Poczekajcie tylko, aż Sara się o tym dowie -odezwała się słodko Felicja. - Teraz dopiero
mamy prawdziwą przygodę.
Jana usiadła na ławeczce obok poczty. Felicja, Felek i Cecylka obstąpili matkę.
Rozgorączkowani mówili jedno przez drugie.
- Hej, cisza - zarządziła Jana. - Pozwólcie mi zebrać myśli.
- Mam nadzieję, że nie będziesz tego robiła cały dzień, kochanie - wtrącił Alek.
124
- Myślę - ciągnęła Jana - że wszystkim członkom rodziny należą się wspominki przy kuferku
Arabelli. Powinniśmy zatem zjeść wspólnie uroczystą kolację.
- Upiekę roladę z dżemem - zaofiarowała się Felicja.
- Miła jesteś, kochanie - pochwaliła ją matka.
- Zaprosimy ciocię Hetty, ciocię Oliwię i Sarę, a potem, po kolacji, wszyscy razem
otworzymy kuferek. I co wy na to?
Cecylce zabłysły oczy.
- Nie mogę doczekać się jutrzejszego wieczoru!
- Hola, kochanie! - Jana ostudziła entuzjazm córki: - Dopiero na pojutrze uda się nam
przygotować tak wystawną kolację.
- Ale od pojutrza dzielą nas przecież całe wieki!
- jęknął Felek.
- Możesz trochę poczekać - powiedziała surowo Jana. - Do kuferka cioci Arabelli nikt nie
zaglądał przez pięćdziesiąt lat. Te kilka dni nie mają więc już znaczenia.
- Idziemy poszukać Sary - zarządziła Felicja. -Muszę zobaczyć jej minę.
I trójka rodzeństwa popędziła w dół ulicą. Chcieli jak najprędzej odnaleźć kuzynkę i podzielić
się z nią ekscytującymi wiadomościami.
- No, popatrz, ciociu Oliwio. Mówiłam. - Sara nie posiadała się z dumy. - Mówiłam, że
Jasperowi Dale'owi spodoba się twój wiersz.
- Och, Saro - westchnęła Oliwia. Szły wolno
125
w stronę domu. - Cóż ten nieszczęśnik mógł innego powiedzieć, skoro zadałaś mu tak
obcesowe pytanie?
- Rzeczywiście - wtrąciła ciotka Hetty. - Taka bezpośredniość jest w złym guście, Saro.
- Naprawdę mu się spodobał, ciociu Hetty -upierała się Sara. - Wiem to na pewno.
- Mam nadzieję - powiedziała miękko ciocia Oliwia.
- Ty także mu się podobasz - dodała Sara - nie tylko twój wiersz.
- Skąd ci przychodzą do głowy takie pomysły? - Oliwia z powątpiewaniem potrząsnęła
głową. Wyglądała jednak na zadowoloną.
Sara zmilczała to pytanie, lecz przywołała w pamięci uśmiech Jaspera, gdy rozmawiali w
ogrodzie.
I wtedy nagle, znienacka, cały świat spowił mrok! Zniknęła ulica! Zniknęło Avonlea! Ktoś
parą brudnych rąk zakrył Sarze oczy.
- Feliksie King! - pisnęła, gwałtownie się odwracając. - Co ty wyprawiasz?!
Felek, Felicja i Cecylka wyciągnęli przed siebie ramiona, przymrużyli oczy i wyrecytowali
jednym głosem:
- Kufer. Kufer zostanie otwarty. Śmierć i skarb. Duch ciotki Arabelli powstanie z grobu. Kres
tajemnicy.
Sarę zamurowało.
- Co wy pleciecie? - wykrztusiła po chwili, zdumiona.
Dzieci parsknęły śmiechem i zaczęły jedno przez drugie opowiadać o liście, kluczu i, rzecz
jasna, o wykwintnej kolacji, Wielkiej Uroczystości z okazji otwarcia kufra Arabelli.
726
- Saro, jak myślisz, co jest w tym kuferku? -spytała poważnie Cecylka.
- Ciotka Arabella we własnej osobie - odparła Sara równie poważnym tonem.
Wszystkim zabrakło tchu. Felek pierwszy odzyskał głos.
- Co... co chcesz przez to powiedzieć?
- Chcę powiedzieć - wyjaśniła Sara - że ciocia Arabella złożyła tam wszystkie swoje nadzieje,
obawy i marzenia tak jak porcelanę, hafty, i cokolwiek jeszcze znajdziemy. Tam jest jej
dusza.
Rozdział piąty
Ciocia Hetty rozsunęła zasłony w przytulnej sypialni Sary. Do pokoju wdarło się słońce,
opromieniając każdy kącik.
- Saro, wstawaj, na miłość boską! - zawołała, potrząsając dziewczynkę za ramię. - Śniadanie
już na stole. Jeśli się nie pospieszysz, spóźnisz się do szkoły.
- Och, ciociu - westchnęła Sara. - Miałam taki niezwykły sen.
- Cóż, moje dziecko, sny to marzenia, lecz tylko ciężka praca sprawia, że się spełniają.
- Ale - zauważyła Sara, przecierając oczy -najpierw trzeba je mieć. Peg Bowen miała rację.
Trzy kupidynki wieczorem i ma się cudowne sny.
Ciocia Hetty z wahaniem popatrzyła na siostrzenicę.
- Wyglądasz... - urwała. Sara wyskoczyła z łóżka.
127
- O co ci chodzi, ciociu Hetty? Ciotka przemówiła łagodnie:
- O nic, dziecko. Tylko chwilami bardzo przypominasz swoją mamę.
- Naprawdę? Przecież mama była śliczna!
- Hm, wszystkim siostrom King nie brakuje zalet, lecz Ruth potrafiła wiele z nich połączyć.
- Ciocia Oliwia mówiła, że mama uwielbiała wymyślać i opowiadać wspaniałe historie.
- Racja - potwierdziła Hetty. - Twoja mama, tak jak ty, lubiła marzyć. Miała też urzekający
głos. Siadywałyśmy wieczorami w saloniku przy kominku i za jej sprawą śmiałyśmy się i
płakałyśmy na przemian...
Leciutki cień smutku złagodził nieco ostre rysy Hetty. Sara rzadko widywała takie spojrzenie
ciotki - wyrażało ono jasno to, czego ciocia nie umiała wypowiedzieć słowami: Hetty całym
sercem kochała jej mamę.
- Ciociu, ty też czasami przypominasz moją mamę - powiedziała cicho dziewczynka.
Hetty w mgnieniu oka wróciła do rzeczywistości. Spojrzała na zegarek przypięty do gorsu
nakrochmalonej, białej, bawełnianej bluzki.
- Za pięć minut chcę cię widzieć na dole. A po powrocie do domu nie zapomnij wyprasować
czerwonego fartuszka. Musimy się odpowiednio ubrać na dzisiejszą kolację i uroczyste
otwarcie błękitnego kufra ciotki Arabelli.
- Dobrze! - zgodziła się Sara.
Zaczęła rozczesywać włosy. „To poniedziałek -pomyślała - właśnie dzisiaj ciocia Jana wydaje
proszoną kolację, Wielką Uroczystość. Ciekawe,
128
co znajdziemy w kufrze? Może wpadniemy na trop tajemnicy cioci Arabelli i Willa,
nieszczęśliwych kochanków?"
Kiedy Sara umyła się już i ubrała, zbiegła na dół do kuchni. Czekał na nią potężny talerz
owsianki, okraszony jamajską melasą. Dziewczynka westchnęła.
- Ciociu Hetty, czy naprawdę muszę to jeść? Przecież zaczyna się lato, na śniadanie
wystarczy mi tylko grzanka.
- Saro, jest dopiero wiosna. Nie chcemy ryzykować, że zachorujesz - powiedziała stanowczo
Hetty, zbierając podręczniki. Jako najważniejsza osoba w szkole w Avonlea, nie mogła się
spóźnić.
Oliwia postawiła na stole drugi talerz z owsianką.
- Dotrzymam ci towarzystwa - uśmiechnęła się do siostrzenicy. Na obrusie w kratkę rozłożyła
„Kroniki Avonlea".
Hetty wysoko uniosła brwi.
- Oliwio, proszę, nie czytaj przy stole. Oliwia parsknęła śmiechem.
- Hetty, nie denerwuj się, nikt z sąsiadów nas nie zobaczy.
- Pewnie już po raz setny będziesz czytała swój poemat. Z dnia na dzień stajesz się coraz
większą marzycielką. Powinnaś mocniej stąpać po ziemi, wykazać więcej rozsądku i
właściwej Kingom trzeźwości umysłu. No cóż - zakończyła swoją przemowę Hetty - muszę
już iść do szkoły. Do zobaczenia wieczorem. - Energicznie zamknęła za sobą drzwi.
W ciepłej kuchni zapadła cudowna chwila ciszy. Sara zerknęła na gazetę, otwartą na rubryce
„Praca".
9 — Rodowa tajemnica
129
- Ciociu Oliwio, posłuchaj tylko - zawołała. I przeczytała na głos: - „Praca dla reportera w
gazecie »Kroniki Avonlea«. Zgłoszenia osobiste u wydawcy, Quentina Tylera".
- Mój Boże - westchnęła Oliwia. - Nie przypuszczałam, że pan Tyler może sobie pozwolić na
zatrudnienie reportera.
- Ciociu Oliwio - oświadczyła Sara. - Musisz postarać się o tę pracę.
Oliwia roześmiała się w głos.
- Ja? - spytała z niedowierzaniem. Dziewczynka energicznie przytaknęła.
- Tak, ty. Umiesz pisać, a poza tym udowodnisz cioci Hetty, że i tobie nie brakuje zdrowego
rozsądku Kingów.
- Nie wiem, Saro. To trudna decyzja. - Oliwia wstała, by pozmywać po śniadaniu.
- Wiem, ale „silna wola to klucz do sukcesu". To powiedzenie dziadka Kinga.
- Nigdy nie słyszałam, aby tak mówił - zaprzeczyła Oliwia.
- Hm, jeśli nawet nie, to powinien - zapewniła ją słodkim głosem Sara.
Rozdział szósty
Oliwia King strzepnęła mąkę z pasiastego fartucha i usiadła przy kuchennym stole. Tego
ranka, prócz chleba, upiekła całą tacę pachnących cynamonowych bułeczek, które, jak miała
nadzieję, uświetnią wydawaną przez Janę kolację.
130
„Gdybym zapomniała, jaki dziś dzień tygodnia
- pomyślała - wystarczyłoby zajrzeć do piekarnika". W poniedziałki bowiem w domu sióstr
King zawsze piekło się chleb.
Oliwia lubiła wypiekać chleb, ale tego dnia - nie wiadomo dlaczego - poczuła znużenie ową
rutyną, słynną „tradycją Kingów". „Gdzieś tam - dumała
- jest świat, w którym ludzie dokonują pasjonujących odkryć, badają groby faraonów,
pokonują konno niebezpieczne górskie przełęcze, żeglują po ciepłych lazurowych oceanach.
Albo się zakochują. Miłość... Wielkie nieba, co za bzdury mi chodzą po głowie?"
Oliwia była już kiedyś zakochana. Jej wybran-kiem był Edwin Ciarkę. Teraz jednak, wątpiła,
ż
e kochał ją naprawdę. Dlaczego pozwoliła wtrącić się Hetty? Hetty bardzo niepokoiła się
związkiem siostry, mówiła, że Edwin Ciarkę „nie ma przed sobą przyszłości". Oliwia zerwała
więc w końcu zaręczyny. A Edwin wyjechał do Parkville i ożenił się z pulchną Tilly
Simpsonówną. Osiedli na farmie i dochowali się trójki równie pulchnych dzieci.
- Może to nie była miłość? - zwierzyła się foremkom na chleb Oliwia.
A teraz Jasper Dale. Oliwia znała Jaspera od zawsze, ale nigdy o nim poważnie nie myślała.
Jasper przypominał wygodny fotel - dobrze było go mieć, lecz równie dobrze można się było
bez niego obejść. Jednak od niedawna Oliwia coraz częściej łapała się na tym, że rozmyśla o
Jasperze. Ten mężczyzna miał w sobie dobroć i uczciwość. Świadczyły o tym nie tylko jego
słowa, lecz tryb życia. W tym, jak żył, objawiała się jego prawość.
131
No i te jego artystyczne uzdolnienia; większość mieszkańców Avonlea pstrykała banalne
zdjęcia oceanu, wybrzeża i wsi. Jasper natomiast fotografował nawet wrota od stodoły w taki
sposób, że wyglądały szlachetnie, pięknie i ciekawie. Kiedy wystawiał swoje prace na
dożynkach w Avonlea lub oddawał je na sprzedaż podczas pikniku dobroczynnego, Oliwia
zawsze je podziwiała. W ubiegłym roku nawet jedną kupiła, choć Jasperowi nigdy się do tego
nie przyznała. Na zdjęciu był koński łeb uchwycony w oryginalny sposób. <
„Ojej - pomyślała - co ja wyprawiam. W poniedziałkowy ranek siedzę bezczynnie i
rozmyślam o fotografiach i Jasperze Dale'u. Hetty ma rację, pewnie po prostu lubię śnić na
jawie".
Poderwała się energicznie, zdjęła fartuch, powiesiła go na drzwiach i zaczęła sprzątać ze
stołu. Składając gazetę, nagle znieruchomiała. W kuchni zabrzmiały echem słowa Sary:
„Praca dla reportera w gazecie". Oliwia zamyśliła się.
„Cóż, dlaczego by nie spróbować? Przecież nigdy w życiu nie podjęłam prawdziwej pracy...
może już pora, abym tego ranka się na nią zdecydowała? Może nadszedł czas, abym wzięła
ż
ycie we własne ręce... albo przynajmniej spróbowała to zrobić?"
Dlatego też, kiedy Sara, Felicja i reszta dzieci głowiła się nad zawiłymi ortograficznymi
pułapkami testu cioci Hetty, Oliwia przebrała się, włożyła najlepszy kapelusz, pożegnała
Topsy'ego i ruszyła do miasteczka.
Quentin Tyler pracował przy prasie drukarskiej. Oliwia stanęła naprzeciwko niego i usiłowała
przekrzyczeć łoskot maszyny. Starała się zachować zimną krew.
- Zdaję sobie sprawę, że mam niewielkie doświadczenie - wołała - ale za to nie brakuje mi
dobrych pomysłów.
Tyler ledwie na nią spojrzał; wkładał właśnie papier do prasy.
- Pomysłów nikomu nie brakuje, panno King. To jest najprostsze. Mnie natomiast potrzebny
jest ktoś, kto tak zajmująco pisałby o towarzyskich wydarzeniach, żeby ludzie nie żałowali
pieniędzy, chcąc o tym poczytać.
Oliwia dziwiła się swojej stanowczości.
- Panie Tyler, jestem przekonana, że właśnie to potrafię. Tutaj dzieje się tak wiele spraw, o
których mogłabym pisać. - „Wielkie nieba - pomyślała -co ja plotę? Gdyby pan Tyler teraz
mnie spytał, jakie to »sprawy«, nie zdołałabym wymienić ani jednej!"
- Panno King, w czasach, kiedy wydawcą „Kronik" był mój ojciec, ludzie zadowalali się tą
gazetą. Teraz wolą czytać większe pisma z Charlottetown. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy,
panno King, w Avonlea nie dzieje się nic ciekawego. - Mówiąc to, Tyler wyjął spod prasy
próbny numer gazety, zatrzymał maszynę i podszedł do biurka. Oliwia ruszyła za nim.
- Pan naprawdę uważa, że w Avonlea nie może wydarzyć się nic ciekawego?
133
Quentin Tyler popatrzył na nią. Zacisnął usta.
- Jedyne interesujące chwile spędzam ze swoim bankierem, który z niezadowoloną miną
wciąż daje mi do zrozumienia, że przekraczam stan konta. Panno King, otrzymałem w
spadku... czarnego konia - powiedział z goryczą i zajął się gazetą.
- Czarny koń? - zdumiała się Oliwia. - Cóż to za porównanie? A co by pan powiedział na
białego konia? Gdyby zamieszczał pan zdjęcia, na pewno wzrósłby popyt na pana gazetę.
Pisma z Charlotte-town mają serwis fotograficzny. Nie sądzi pan, że lokalne wiadomości
byłyby wtedy atrakcyjne?
- Panno King - w głosie Tylera brzmiało rozgoryczenie. - Nie zamieszczam zdjęć, gdyż nie
stać mnie na fotografa.
- Hm, jeśli gazeta stanie się ciekawsza, wtedy będzie na nią większy popyt, a pan będzie mógł
sobie na niego pozwolić - upierała się Oliwia.
Uśmiechnął się blado.
- To aż takie proste?
- Jestem przekonana, że mogę kogoś takiego znaleźć. W Avonlea jest wiele utalentowanych
osób.
- śeby to była prawda - westchnął Tyler. Minął Oliwię i podszedł do stojącej opodal szafy z
archiwum.
- To jest prawda - zapewniła stanowczo Oliwia, mówiąc do jego pleców.
Odwrócił się i spojrzał jej prosto w oczy.
- Cóż, skoro pani uważa, że podoła tej pracy, proszę spróbować.
Oliwii szybciej zabiło serce.
134
- To znaczy, że pan mnie przyjmuje?
- Nie - zaprzeczył. - Lecz jeśli znajdzie pani fotografa i pasjonujące lokalne ciekawostki, to
może się zdecyduję. Odpowiada to pani?
Oliwia uśmiechnęła się.
- Dziękuję.
- A tymczasem proszę nie zapominać o kronice towarzyskiej.
- Kronice?
- O narodzinach i śmierciach, panno King. To są jedyne wiadomości, na których można
polegać.
- Panie Tyler - Oliwia wyprostowała się jak struna. - Zamierzam udowodnić, że pan się myli.
Tyler wrócił do prasy drukarskiej.
- Przekonamy się, panno King, przekonamy.
Rozdział siódmy
Sara z trudem dźwignęła żelazko z pieca i z głuchym łoskotem przyłożyła je do czerwonego
fartuszka.
- Dziecko! - zawołała ciocia Hetty. - Ono jest dla ciebie za ciężkie. Daj, ja to zrobię.
- Dziękuję, ciociu. - Dziewczynka wyjrzała przez okno. - Ciekawe, gdzie się podziewa ciocia
Oliwia? Przecież nie możemy się spóźnić na kolację.
- Od kiedy Oliwia opublikowała poemat, przestała być sobą - poskarżyła się ciocia Hetty. -
Saro, zostaw w spokoju te cynamonowe bułeczki.
Sara oblizała z palców kryształki pysznego karmelowego cukru.
135
- Czy ciocia Oliwia zachowuje się tak, jak kiedyś mama?
- Nie rozumiem, co masz na myśli.
- To znaczy - marzycielsko ciągnęła Sara - czy ciocia Oliwia mogłaby nagle się zakochać i z
kimś uciec?
- Saro, nie zaprzątaj sobie głowy takimi sprawami. Proszę, oto twój fartuszek. Biegnij się
przebrać. Ja pójdę do Kingów trochę wcześniej i pomogę Janie w przygotowaniu kolacji.
Dojdziecie do nas z ciocią Oliwią. Na pewno zaraz wróci do domu.
Sara uwielbiała swój czerwony fartuszek. Był to prezent z Paryża od taty na Boże
Narodzenie. Przysłał go wraz z parą eleganckich, ręcznie szytych skórzanych bucików.
„Takie pantofelki mogły być uszyte jedynie w Paryżu" - tłumaczyła Sara szkolnym
koleżankom.
Doskonale zdawała sobie sprawę, że w ich małej gromadce najurodziwsza była Felicja. Lecz
Sara, prócz bujnej wyobraźni i talentu do opowiadania historyjek, chlubiła się swymi
kształtnymi stopami. Skuliła zgrabne palce. Jaka szkoda, że to, co w niej najpiękniejsze,
większość czasu musi pozostawać w ukryciu. Włożyła buciki.
Nagle drzwi otworzyły się gwałtownie. Przestraszona, uniosła głowę. Przyszła ciocia Oliwia.
Najwyraźniej była podekscytowana.
- Czy stało się coś złego?-spytała ostrożnie Sara.
- Och, zrobiłam to. Sara uśmiechnęła się.
- Świetnie! Ale co zrobiłaś?
136
- Czy ciocia Oliwia zachowuje się tak, jak kiedyś mama?
- Nie rozumiem, co masz na myśli.
- To znaczy - marzycielsko ciągnęła Sara - czy ciocia Oliwia mogłaby nagle się zakochać i z
kimś uciec?
- Saro, nie zaprzątaj sobie głowy takimi sprawami. Proszę, oto twój fartuszek. Biegnij się
przebrać. Ja pójdę do Kingów trochę wcześniej i pomogę Janie w przygotowaniu kolacji.
Dojdziecie do nas z ciocią Oliwią. Na pewno zaraz wróci do domu.
Sara uwielbiała swój czerwony fartuszek. Ęył to prezent z Paryża od taty na Boże Narodzenie.
Przysłał go wraz z parą eleganckich, ręcznie szytych skórzanych bucików. „Takie pantofelki
mogły być uszyte jedynie w Paryżu" - tłumaczyła Sara szkolnym koleżankom.
Doskonale zdawała sobie sprawę, że w ich małej gromadce najurodziwsza była Felicja. Lecz
Sara, prócz bujnej wyobraźni i talentu do opowiadania historyjek, chlubiła się swymi
kształtnymi stopami. Skuliła zgrabne palce. Jaka szkoda, że to, co w niej najpiękniejsze,
większość czasu musi pozostawać w ukryciu. Włożyła buciki.
Nagle drzwi otworzyły się gwałtownie. Przestraszona, uniosła głowę. Przyszła ciocia Oliwia.
Najwyraźniej była podekscytowana.
- Czy stało się coś złego?- spytała ostrożnie Sara.
- Och, zrobiłam to. Sara uśmiechnęła się.
- Świetnie! Ale co zrobiłaś?
136
Oliwia westchnęła głęboko.
- Zgłosiłam się do pracy w „Kronikach".
- Ciociu, to cudowna nowina! - krzyknęła dziewczynka. - Zostałaś przyjęta?
- Hm, właściwie nie. Pan Tyler zdecydował się przyjąć mnie na okres próbny, i to tylko
dlatego, że pochopnie mu obiecałam... - Oliwia popatrzyła żałośnie.
- Co mu obiecałaś? - dopytywała się Sara. - Co takiego?
Oliwia wahała się, ale kiedy wreszcie zaczęła mówić, słowa popłynęły wartką strugą.
- Powiedziałam, że mogę znaleźć fotografa, który będzie ze mną współpracował i sprawi, że
nasze lokalne wiadomości staną się o wiele ciekawsze. -Z rozmachem usiadła na łóżku. -
Wpakowałam się w niezłą kabałę, Saro.
- Fotograf? Ciociu Oliwio, nie będziesz miała z tym żadnego problemu. Wiesz przecież, kto
robi świetne zdjęcia.
Oliwia popatrzyła na nią przerażona.
- Saro, w drodze do domu zdałam sobie sprawę, że nie mogę o to prosić Jaspera. On jest taki
nieśmiały. A musiałby spotykać się z ludźmi, rozmawiać z nimi. Och, na pewno by mi
odmówił!
- Ciociu, Jasper zrobi dla ciebie wszystko. Jestem tego pewna.
- Jeśli łaska, zaniechaj tych nonsensownych insynuacji na temat mój i Jaspera!
- Ale przecież zawsze mi powtarzasz, żebym mówiła tylko prawdę - obruszyła się Sara.
Oliwia skinęła potakująco głową.
137
- Cóż, więc prawda jest taka, że Jasper Dale lubi ciebie, a ty lubisz Jaspera - z uporem
powtórzyła dziewczynka.
Oliwia nie odpowiedziała, lecz Sara doskonale zdawała sobie sprawę, że trafiła w dziesiątkę.
- Ciociu, jeśli się szybko przebierzesz, to po drodze będziemy mogły zajść do Jaspera.
Zgadzasz się?
- Odnoszę wrażenie, że nie mam innego wyjścia - westchnęła Oliwia.
- Uwielbiam takie wyjścia! - zawołała wesoło Sara.
Był wczesny wieczór, kiedy Oliwia i Sara otworzyły furtkę prowadzącą do domu Dziwaka.
Tarcza słoneczna, nisko stojąca na zamglonym niebie, ciepłymi promieniami oświetlała
różowy murek naprzeciw skromnego, lecz ładnego dworku. Lekki wietrzyk, niosący z sobą
zapach pobliskiego morza, igrał w krzewach bzu, którymi była obsadzona ścieżka. Oliwia
także przypominała wietrzyk, ubrana w powiewną, białą, muślinową sukienkę, ozdobioną
haftem niebieskich, delikatnych fiołków. Podniosła rękę do drzwi Jaspera Dale'a, lecz
zawahała się... Po chwili zapukała. Nikt się nie pojawił, nie dobiegł żaden szmer. Przygryzła
wargę.
- Nie ma go, Saro. Chodźmy.
- Może nas tylko nie słyszy - odparła dziewczynka i zapukała o wiele głośniej.
- Musiał gdzieś wyjść - powtórzyła Oliwia. Już odwracała się, by odejść. Miała taką minę,
jakby kamień spadł jej z serca.
Sara otworzyła drzwi i weszła do środka, wołając:
138
- Proszę pana! To ja, Sara Stanley! Oliwia odwróciła się.
- Saro, co ty wyprawiasz? - Chciała złapać siostrzenicę za ramię, lecz Sara była już w połowie
holu.
- Panie Dale! Panie Dale! Jest pan w domu? Oliwia pobiegła za siostrzenicą, która właśnie
otworzyła drzwi gabinetu.
- O, tutaj pan jest! - zawołała dziewczynka, zadzierając głowę.
Patrzyła w górę, Jasper znajdował się bowiem na pięterku pokoju. Niebotycznie zdumiony,
przypatrywał się jej przez okulary.
- Dz... dzień dobry Saro i... - Jasper wyraźnie pobladł. - Och... i panno King.
Gabinet Jaspera Dale'a był ciekawie umeblowany. Regały na książki stały w dwóch
poziomach, połączone drewnianymi schodkami, na półkach zaś tłoczyło się mnóstwo
najrozmaitszych tomów. Na biurku, założonym papierami, stał globus, a do ściany przy oknie
przypięte były mapy nieba, Wyspy Księcia Edwarda i fotografie egipskich piramid. W
poprzek pokoju rozwieszono sznur, na którym suszyły się pospołu skarpetki i zdjęcia.
Jasper ruszył schodkami w dół, potykając się co chwila. Oliwia stanęła w pąsach.
- Och, panie Dale, najserdeczniej przepraszam, że wtargnęłyśmy tutaj w ten sposób, z
pewnością jest pan zajęty i... musimy już iść, bo spóźnimy się na kolację.
- Ależ nie! - Jasper zaprotestował głośniej, niż zamierzał. - To znaczy, proszę we., wejść. -
Zdjął
139
stosy książek z dwóch krzeseł, które w pośpiechu odkurzył dla swoich gości. - Proszę
wybaczyć... -Speszony wskazał gabinet.
- Dziękuję, panie Dale. - Sara usiadła.
Jasper spojrzał na Oliwię i uśmiechnął się. „Znowu ten uśmiech - pomyślała Sara. -
Wyjątkowy, niecodzienny, mówiący: »oddałbym ci cały świat«".
Oliwia również usiadła. Jasper, stropiony, stał ze stosem książek, nie odrywając od niej
wzroku.
- Zazwyczaj jest tu posprzątane, ale pani Griggs, ta... hm... pani, która... - Odłożył książki na
podłogę.
- Co się stało z panią Griggs? - spytała uprzejmie ciocia Oliwia.
- Zachorowała.
- Och, jakże mi przykro. - Oliwia schyliła się i podniosła fotografię, która wysunęła się z
jednej z książek, i podała ją Jasperowi.
- Dziękuję - wymamrotał. - Bardzo dziękuję. W gabinecie zaległa niezręczna cisza.
- Proszę pana - przerwała ją wreszcie Sara. -A ja myślałam, że ma pan bibliotekę w stodole.
- Och... miałem. Ale... te... myszy zaczęły dobierać się do książek, więc... - Umilkł. Po chwili
zapytał: - Czym... czym mogę pani służyć, panno King?
„Zapytaj go, poproś, ciociu Oliwio - myślała intensywnie Sara. - Odwagi!"
Oliwia opuściła wzrok i pilnie oglądała spódnicę.
- Cóż, Jasperze, przyszłam prosić cię o przysługę. Ale proszę, abyś powiedział mi szczerze,
jeśli...
140
jeśli zdecydujesz, że nie chcesz mieć z tym nic wspólnego. Jasper przyglądał się jej w
milczeniu.
- Ciocia Oliwia otrzymała posadę w gazecie -podsunęła beztrosko Sara.
Jasper rozpromienił się.
- O, to świetnie... to dobrze ci zrobi.
- Hm, właściwie nie zatrudniono mnie - uściśliła Oliwia. - Otrzymałabym jednak tę pracę,
gdybym...
- Gdyby ciocia znalazła fotografa - dokończyła Sara.
- Aha - powiedział Jasper.
- I - brnęła Oliwia - Sara oczywiście pomyślała
0 tobie. Wiem, że jestem zarozumiała i że to wszystko moja wina, gdyż nawet nie mam
pojęcia, czy potrafię pisać... nie mówiąc już o znalezieniu kogoś, kto robiłby zdjęcia.
- Panno King, nie wiem, czy moje umiejętności mogłyby się na coś przydać... - odezwał się
Jasper. - Ja... hm... zdjęcia to tylko moje hobby - dodał.
Oliwia wstała, by się pożegnać.
- Cóż, i tak twoje fotografie byłyby o wiele za .dobre dla Quentina Tylera. To bardzo
niesympatyczny człowiek.
Po raz pierwszy od początku rozmowy Jasper
1 ciocia Oliwia spojrzeli sobie prosto w oczy.
- Hm, Oliwio - przemówił Jasper. - Nie wiem, jakiego rodzaju zdjęć potrzebujesz, ale
byłbym... hm... byłbym zaszczycony, mogąc służyć ci pomocą... - Zaczerwienił się. - To
znaczy, w miarę moich umiejętności.
141
Sara stłumiła chichot. Wdzięczną twarzyczkę Oliwii rozpromienił uśmiech.
- Dziękuję, Jasperze.
Sara nie potrafiła już powstrzymać się od śmiechu. Wszystko układało się po jej myśli!
Oliwia ruszyła w kierunku drzwi.
- Saro! Musimy już iść. Co cię tak rozśmieszyło?
Jasper Dale był niezwyczajnie ożywiony.
- Och, nie... nie pytaj jej, Oliwio. Jeszcze zechce nam odpowiedzieć. I wtedy nigdy nie
dojdziecie na swoją kolację.
Ciocia Oliwia roześmiała się, a Jasper odprowadził gości do drzwi.
- Saro... tylko się z tobą dro... droczyłem -uspokoił dziewczynkę, kiedy wyszli na ganek.
Sara odparła poważnie:
- Rozumiem, panie Dale. Wszystko rozumiem.
„On jest wprost idealny - pomyślała. - Przecież człowiek bez poczucia humoru przypomina
studnię bez wody - kiedy do niej zajrzysz, czeka cię tylko rozczarowanie. Tak, bez dwóch
zdań, Jasper z ciocią Oliwią będą wspaniałą parą".
Rozdział ósmy
W jadalni syczała cicho lampa naftowa, rozsiewając wesoły blask na porcelanową i
kryształową zastawę, którą ciocia Jana wyjęła na Wielką Uroczystość. Podano pyszną
wołowinę w chrzanowym sosie - specjalność cioci Hetty; chrupkie, smaczne
142
ziemniaki rodem z Wyspy Księcia Edwarda, zapiekankę z kalarepką i marchewką, na którą
przepis Felicja znalazła w „Poradniku Gospodyni", wspaniałą roladę z dżemem i - oczywiście
- cynamonowe bułeczki Oliwii.
- Tak się objadłem, że chyba pęknę - odezwał się Felek, wstając wreszcie od stołu.
- Feliksie, doprawdy - zganiła go Felicja. - Nie wypada mówić w ten sposób.
W odpowiedzi Felkowi odbiło się. Przepraszam - podpowiedziała mu właściwe w tej sytuacji
słowo Hetty.
- Wcale się nie gniewam - zapewnił ją pogodnie chłopiec.
- Och, mamo - jęknęła Cecylka. - Może otworzylibyśmy już ten kufer? Nie możemy się
doczekać!
Dzieci odbiegły od stołu i stłoczyły się nad przeniesionym do saloniku kufrem. Nawet dorośli
byli poruszeni, a cioci Hetty zaróżowiły się policzki.
- Cóż - oświadczyła uroczyście Jana, pochylając się nad kufrem. - Wreszcie nadeszła ta
chwila. Ale, ale... gdzie ja podziałam klucz?
Zdenerwowana Felicja tupnęła nogą.
- Och, mamo, proszę!
- Mamusiu - jęknął Felek, dołączając się do wrzawy.
- Zaraz, nie tak nerwowo - odezwał się jak zwykle spokojnie Alek. - Kochanie, gdzie
odłożyłaś klucz? Zastanów się dobrze, pomyśl.
Sara wstrzymała oddech. Ciocia Jana była kochaną, lecz nieco roztrzepaną osobą.
- Och! - pisnęła wreszcie Jana. - Mam go. - Wy-
143
jęła łańcuszek, przyszpilony do gorsu sukienki. A przy nim był klucz - błyszczący,
tajemniczy. Ciocia Hetty zrobiła krok do przodu.
- Jano, ja jestem najstarsza, więc mnie się należy zaszczyt otwarcia kufra ciotki Arabelli.
- Hm, Hetty, przecież stał pod tym dachem pięćdziesiąt lat. Sądzę, że to daje mi...
- Och, błagam - ponagliła Sara, czując, że nie wytrzyma już ani minuty dłużej. - Może
wreszcie ktoś go jednak otworzy?
Ciocia Jana bez słowa wcisnęła klucz w dłoń Hetty. Hetty pochyliła się, wsunęła go do
starego zamka i przekręciła. Rozległ się głośny trzask. Alek uniósł skrzypiące w zawiasach,
ciężkie wieko. Wszyscy cisnęli się do przodu - chcieli na własne oczy zobaczyć, co znajduje
się w skrzyni.
Hetty wsunęła rękę i ostrożnie uniosła delikatne, haftowane płócienko, które zakrywało
zawartość kufra.
- No, no - mruknęła. - Popatrzcie tylko na ten ścieg. - Wręczyła płótno Janie, która ostrożnie
odłożyła je na kanapę.
Hetty sięgnęła głębiej i wyjęła koronkową halkę. W powietrzu uniósł się tuman kurzu.
Wszys- cy zaczęli kasłać. Hetty wyjęła teraz parę haftowanych długich majtek.
Felicja zachichotała, a Felek z pogardą i rozczarowaniem patrzył na zakurzone części
garderoby.
- W kufrze nie ma nic poza starymi, brudnymi łachami!
- Musi być coś jeszcze - pocieszyła go Sara. -Po prostu musi!
144
Teraz Oliwia zajęła się rozpakowywaniem kufra, Hetty bowiem straszliwie się rozkasłała.
Wyjęła długą satynową suknię w kolorze kości słoniowej. Suknia rozpadła się na strzępy.
- Patrzcie - zauważyła Oliwia ze smutkiem. -To ślubna suknia Arabelli. Och, jaka szkoda.
- Obawiam się - odezwała się Hetty - że mole zniszczyły całą ślubną wyprawę Arabelli.
Przykro mi to mówić, lecz te rzeczy powinny powędrować do pieca.
- Niestety, masz rację, Hetty - przyznała Jana.
Oliwia wyjęła kolejną halkę, dwa piękne koronkowe kołnierzyki i prześliczną bladoniebieską
koszulę nocną. Wszytko było jednak tak pogryzione przez mole, że nadawało się na śmietnik.
W ten sposób Wielka Uroczystość zamieniła się jedynie w smętne wspomnienie przeszłości.
Sara oczyma wyobraźni widziała Arabellę jako młodą dziewczynę, mieszkającą w tym
właśnie domu, ślęczącą przez długie godziny nad ręczną robótką, z miłością wyszywającą
swoje nadzieje i marzenia na każdym kawałku płótna, na każdej pięknej powłoczce na
poduszkę. Wieczorami zachodził do niej ukochany Will. Siadywali w tym saloniku albo, gdy
była ładna pogoda, na ganku, i gawędzili cicho o ślubie, planach na przyszłość lub o
codziennych sprawach, jakie niosło życie.
- Och, spójrzcie! - zawołała Oliwia, wyjmując obitą ciemnozielonym aksamitem skrzyneczkę
ze staroświeckim, pozłacanym zapięciem. - To ich zdjęcia. Willa i Arabelli.
Skupili się wokół niej i z ciekawością wpatrzyli się w dagerotypy.
10 — Rodowa tajemnica
145
- Ciotka Arabella wcale nie była ładna - w głosie Felicji brzmiało rozczarowanie.
- Masz rację - potwierdziła Jana - ale miała podobno piękną cerę i uroczo się uśmiechała.
- Za to Will był wyjątkowo przystojny - orzekła Sara, uważnie studiując zdjęcia, nim
przekazała je Cecylce. W twarzy Willa było coś, czego Sara nie potrafiła odgadnąć. Kogoś jej
przypominał.
- Arabella była dla niego za dobra. Powinna była poszukać sobie męża spoza Avonlea -
stwierdziła ciocia Hetty. - W naszym miasteczku nie ma prawdziwych dżentelmenów.
- Hetty, to nieprawda - sprzeciwiła się Oliwia.
- Cóż za straszliwa tragedia! Biedny Will, musiał umrzeć tak młodo - westchnęła Jana,
zbierając zniszczone przez mole rzeczy.
Sara stała obok kufra i intensywnie myślała: przecież w skrzyni powinno być jeszcze coś
innego poza ślubną wyprawą. Coś, co Arabella chciała ukryć przed światem „aż do swojej
ś
mierci". Sara włożyła rękę do skrzyni. W rogu poczuła jakiś twardy przedmiot. Powoli
uniosła stary, pognieciony papier...
- Popatrzcie! - zawołała. - Zegar! Rzeczywiście, trzymała w rękach staromodny zegar
kominkowy ze zmatowiałymi złoceniami.
- Coś takiego! - wykrzyknął Alek i uniósł zegar tak, by wszyscy go mogli zobaczyć. -
Pamiętam go, stał na kominku w pokoju Arabelli. Kiedy byłem mały, uwielbiałem słuchać,
jak wygrywa kuranty.
- Hm - ciocia Hetty pociągnęła nosem. - Teraz
146
wygląda na to, że z kurantów nici. Moim zdaniem to grat.
Sara obejrzała delikatną, ręcznie rzeźbioną obudowę zegara.
- Wciąż jest piękny.
- Saro - prychnęła Felicja. - Słyniesz z tego, że doszukujesz się piękna nawet w deszczowym
dniu!
- Cóż - odparła Sara spokojnie. - Powiedziałabym, że deszczowe dni są bardziej ciekawe niż
piękne. Lecz jestem przekonana, że niektóre z nich też mogą być śliczne. Kiedy się zdarzy
taki dzień, na pewno poinformuję cię o tym, Felicjo.
Jana zgarnęła zniszczone rzeczy i ruszyła w kierunku kuchni.
- Czy nikt nie ma już ochoty na szklaneczkę ponczu i cynamonowe bułeczki cioci Oliwii?
- Wszyscy mają! - wykrzyknął Felek, prowadząc rodzinę do kuchni.
Kiedy sączyli poncz, Alek wrzucił wyprawę ciotki Arabelli do kuchennego pieca. Płomienie
ogarnęły stare ubrania. Pozostały więc tylko fotografie i staroświecki zegar. Sara przysunęła
go do siebie. Chciała mu się lepiej przyjrzeć.
Ostatnie krople malinowego ponczu Jana wlała do szklaneczki Hetty. Sara sięgnęła po
cynamonową bułeczkę. Zdawała sobie sprawę, że należałoby już przestać jeść, ale bułeczki
były takie pyszne!
- Hm - odezwał się Alek, odwracając zegar. -Przykro mi, ale to rupieć! Nie będzie z niego
ż
adnego pożytku.
- Ale ja znam kogoś, kto potrafi go zreperować - powiedziała Sara, patrząc znacząco na
Oliwię. Naturalnie myślała o Jasperze Dale'u.
147
Oliwia potrząsnęła przecząco głową.
- Nie - burknął Felek. - Nie ma sensu wydawać pieniędzy na naprawę takiego grata.
- Wujku Alku - poprosiła Sara. - Czy mogłabym zabrać zegar i dobrze go sobie obejrzeć?
- Tak, oczywiście.
- Nie potrafię pogodzić się z tym, że wszystko, co było tak cenne dla Arabelli, trzeba
wyrzucić.
- Wiem, o co ci chodzi, Saro - zapewniła Oliwia. - Kiedy pomyślę, że nadzieje i marzenia
Arabelli, złożone do kufra...
- O Boże! - zakpiła Hetty. - Już to widzę. Nowy wiersz, pióra Oliwii J. King pod tytułem
„Gdy nadzieje odchodzą".
- Daj spokój, Hetty - obruszyła się Oliwia, pomagając siostrzenicy podnieść zegar. -
Wyniesiemy go na korytarz, żeby nie zapomnieć o nim wychodząc.
- Ja na pewno nie zapomnę - zapewniła Sara, gdy opuszczały kuchnię.
Kiedy wracały, Sara usłyszała głosy Felka, Ce-cylki i Felicji, rozprawiających w gabinecie
swojego ojca. Rozmawiali o wydarzeniach wieczoru. W kuchni zostały tylko Jana i ciocia
Hetty; zmywały szklaneczki po ponczu, a ich słowa także docierały do holu.
Ta chwila była niesamowita. Gdyby Sara i Oliwia weszły do kuchni, położyłyby kres
rozmowie, lecz one - nim uświadomiły sobie, co robią - zaczęły mimowolnie podsłuchiwać.
- Ależ, Hetty - tłumaczyła Jana. - Oliwia nabiera rozumu, i to, według mnie, jest wspaniałe.
148
- Rozumu, akurat - sprzeciwiła się Hetty. -Przecież niczego wielkiego nie dokonała. Och,
wierz mi, Jano, bardzo się o nią martwię: chodzi jak we śnie, ciągle coś tam gryzmoli. Bogu
dzięki, że większość z nas odziedziczyła po dziadku Kingu zdrowy rozsądek.
- W takim razie - oświadczyła Jana - powinnaś się cieszyć, że Oliwia ciągle trzyma się
rodziny. Bez niej byłabyś całkowicie zagubiona.
- Ja?! - zawołała Hetty. - Skąd taki pomysł? Myślę, że to ona pogubiłaby się beze mnie!
Zapadła chwila ciszy.
- Pamiętasz czasy, kiedy Oliwia zaręczyła się z Edwinem Clarke'em? - zapytała Jana. - Byłaś
wtedy okropnie przygnębiona.
- Oczywiście, że się martwiłam! Edwin Ciarkę nie był dla niej właściwą partią. Słusznie
postąpiła, zrywając zaręczyny.
- Hetty, ja tylko chcę powiedzieć, że brakowałoby ci Oliwii, gdyby wyprowadziła się z
Różanego Dworku.
- Ona jest pod wieloma względami dziecinna, Jano. Nie widzę więc możliwości, aby nagle
zdecydowała się odejść, chociaż ostatnio zachowuje się co najmniej dziwnie.
Umilkły, ciszę zakłócało tylko brzęczenie szklaneczek, ostrożnie odstawianych na blat szafki.
Sara zerknęła na ciocię Oliwię.
- Jeszcze jej pokażesz - szepnęła. - Przekona się. Oliwia milczała, milczała też w drodze
powrotnej do domu.
149
Tego wieczoru Sara długo nie mogła zasnąć. Musiała się przyznać sama przed sobą, że
prawdopodobnie zjadła za dużo cynamonowych bułeczek, nie wspominając już o trzech
kupidynkach. Leżała w łóżku, wpatrzona w tysiące gwiazd mrugających na bezkresnym,
granatowym niebie. Kiedy była mała, tata opowiedział jej, że każda gwiazda to upadły anioł,
który w niebie odnalazł dom. Może więc pośród nich znajdują się także ciotka Arabel-la i
Will, wreszcie połączeni, szczęśliwi? Sara skuliła się i zasnęła spokojnie, kołysana ciepłym
wietrzykiem nocy Avonlea.
Rozdział dziewiąty
Tej właśnie nocy odeszła gdzieś wiosna. Sara, wyjrzawszy rankiem przez okno, zobaczyła
kołyszące się na wietrze drzewa, których gałęzie niespokojnie uderzały o ścianę domu. Smugi
deszczu przecinały ciemne, zachmurzone niebo. Z oddali dobiegał krzyk mew i łoskot fal
oceanu bijących o brzeg. Na dodatek Sara nie czuła się dobrze. Najwyraźniej Wielka
Uroczystość była zbyt wielka na jej żołądek. Jęknęła. Przysięgła sobie, że już nigdy więcej
nie będzie się tak objadać. Ale teraz musiała zejść na dół, stawić czoło cioci Hetty i ubłagać,
by pozwoliła jej nie iść do szkoły.
Hetty z brzękiem odstawiła na piec dzbanek z kawą. Energicznie podeszła do Oliwii.
- Nigdy w życiu nie słyszałam takich bzdur, kochana siostrzyczko. Podejmować pracę! I to w
ga-
150
zecie! śadna przyzwoita kobieta z rodu Kingów jeszcze czegoś takiego nie zrobiła. Oliwia
zapamiętale kroiła grzankę.
- Hetty, żadna kobieta z rodu Kingów nie była przed tobą nauczycielką, a ty wykonujesz ten
zawód z wielkim powodzeniem.
- To zupełnie inna sprawa. Jestem najstarsza. Muszę nas utrzymać. To był i jest mój
obowiązek.
Oliwia ugryzła kęs grzanki.
- Nie chcę, żebyś mnie utrzymywała. Sama mogę o siebie zadbać. Postaraj się mnie
zrozumieć -dodała już łagodniejszym tonem. - Ty masz swoją szkołę, Jana rodzinę. Ja też
powinnam mieć coś, co robiłabym tylko na własny rachunek. To twoje słowa, więc nie
pojmuję, dlaczego się tak gwałtownie sprzeciwiasz!
Ciocia Hetty lekko poczerwieniała.
- Wcale się nie sprzeciwiam. Rzeczywiście, już najwyższa pora, abyś się czymś zajęła,
tylko... -Odwróciła się do Oliwii plecami i utkwiła wzrok w kołyszących się drzewach.
- Tylko co? - ponagliła ją Oliwia.
- Dobrze - powiedziała Hetty z nutką irytacji w głosie. - Rób, co chcesz, idź tam, gdzie cię
wiatr poniesie. Ale kiedy się opamiętasz, będziesz już tak zaplątana jak... jak Ruth.
- Hetty, Ruth w nic się nie zaplątała. Po prostu zakochała się i wyjechała stąd.
Hetty pociągnęła nosem.
- To na to samo wychodzi.
- Hetty, nie mam zamiaru się w nic wplątywać. - Mówiąc to Oliwia ruszyła do drzwi
kuchennych.
151
W progu niemal zderzyła się z Sarą, która wreszcie nabrała dość sił, by zejść na dół.
Dziewczynka, słaniając się, dobrnęła do stołu i usiadła.
- Wielkie nieba, dziecko! - zawołała ciocia Het-ty. - Jesteś blada jak papier. Czy coś ci
dolega?
- Czuję się okropnie - jęknęła Sara. - śołądek skręca mi się niczym potępiona dusza.
- No tak! - westchnęła Hetty. - To skutek zbyt obfitej kolacji u ciotki Jany. - Czule pogłaskała
siostrzenicę po plecach. - No dobrze, dziecko. Dzisiaj nie pójdziesz do szkoły.
Sara podniosła głowę.
- Naprawdę? - Zdumiewające, ale od razu poczuła się lepiej.
- Naprawdę - potwierdziła Hetty. - Poleżysz w łóżku i co trzy godziny będziesz popijać
bulion. Postawi cię na nogi.
- Ale ja nie cierpię bulionu - poskarżyła się dziewczynka.
- A kiedy poczujesz się lepiej - Hetty udała, że nie słyszy - może przeniesiesz gdzieś zegar
ciotki Arabelli. Nie może tak stać przed twoimi drzwiami.
Sara znowu jęknęła.
- Kochanie - odezwała się Oliwia. - Bulion rzeczywiście dobrze ci zrobi. Przygotuję ci cały
garnuszek przed wyjściem.
Hetty zaczęła zbierać podręczniki do szkoły.
- A gdzie ty się wybierasz, Oliwio?
- Hm, prawdę mówiąc, mam całą listę miejsc, które powinnam odwiedzić w imieniu gazety. -
Uśmiechnęła się nieznacznie. - O pierwszej przyjeżdża po mnie Jasper Dale.
152
Hetty zesztywniała.
„Ho, ho - pomyślała Sara. - Ciocia Oliwia zapomniała powiedzieć cioci Hetty o tym
drobiazgu".
- Jasper Dale? - upewniła się zduszonym głosem Hetty.
- Będzie dla mnie robił zdjęcia - oświadczyła pogodnie Oliwia. - Chyba stworzymy coś w
rodzaju dwuosobowej ekipy reporterskiej. - Zrobiła niewinną minę i wyszła do spiżarni.
Hetty rzuciła Sarze szybkie spojrzenie.
- Czy wiedziałaś o tym?
- Hm, nie o wszystkim.
Hetty energicznie nałożyła kapelusz.
- Jedna warta drugiej! - burknęła, otwierając drzwi. Gwałtownie rozłożyła parasolkę i
powędrowała w deszcz.
Sara siedziała przy kuchennym stole, z obrzydzeniem popijając bulion i kartkując najświeższy
egzemplarz „Wolnych Chwil", swojego ulubionego czasopisma. Cóż za rozkoszny miała
problem -zdecydować, który artykuł przeczytać jako pierwszy. Na kolanach dziewczynki
zwinął się w kłębek cieplutki Topsy.
Oliwia postawiła na parapecie salaterkę z tapio-kowym budyniem. Miał tam ostygnąć.
Uśmiechnęła się do Sary.
- Lepiej się czujesz?
- Owszem, dziękuję. - Rzeczywiście tak było. Sara musiała wbrew sobie przyznać, że może to
zasługa bulionu, bo brzuch przestał ją boleć.
153
Oliwia wyjrzała przez okno.
- Spójrz, słońce przedziera się przez chmury. Sara zdjęła z kolan Topsy'ego, wstała od stołu
i podeszła do okna. Topsy, boleśnie urażony, z głośnym hukiem zeskoczył na podłogę i
zniknął za drzwiami. Rzeczywiście, ciemne chmury odpływały w dal. Jaki piękny był świat,
oglądany przez zasłonę z kropel deszczu rozszczepionych słonecznymi promieniami.
- Ciociu - odezwała się Sara. - Już mi przeszło. Czy mogę pojechać z tobą i panem Dale'em?
Pomogłabym wam. Będę zachowywać się jak anioł i zostanę twoją asystentką.
Oliwia przemyślała jej propozycję.
- Nie wiem, Saro. Wciąż wyglądasz mizernie. I ciocia Hetty by tego nie pochwalała.
- Och, pochwaliłaby - zapewniła Sara. - Poza tym praca asystentki reportera jest bardzo
kształcąca.
Oliwia uśmiechnęła się.
- Na pewno czujesz się lepiej? Słowo?
- Przysięgam - oświadczyła uroczyście Sara.
- Z wszystkich rzeczy w kufrze, panie Dale, tylko ten zegar okazał się wartościowy. I co pan
na to powie? - Sara siedziała między ciocią Oliwią a Jasperem. Podskakiwała w powoziku
niczym orzeszek.
- Ja... chyba nie mam na ten temat zdania, Saro - odparł Jasper, tak kierując koniem, by
ominąć wielką kałużę na środku drogi. Powozik przechylił się. Oliwia jedną rękę
przytrzymała Sarę, drugą kapelusz. Roześmiała się wesoło.
154
- Jasperze, może powinniśmy odłożyć to do jutra, kiedy drogi trochę obeschną.
- Ależ... nie, Oliwio - zaprzeczył stanowczo Jasper. - Swoją karierę reportera „Kronik
Avonlea" masz rozpocząć teraz, a nie odkładać na później.
Sara uświadomiła sobie, że jeszcze nigdy nie słyszała, aby Jasper Dale wypowiedział tyle
słów bez zająknienia. Zauważyła także, że Jasper włożył garnitur. Prezentował się w nim
wspaniale. I nagle zorientowała się, że przestała o nim myśleć jako
0 Dziwaku.
- Czegoś mi w tym wszystkim brakuje - ciągnęła Sara swój wątek. - Stara wyprawa nie jest
przecież dostatecznym powodem, by zakazać otwierania kufra. Obejrzę go sobie raz jeszcze.
Zbadam każdy jego centymetr.
- Widzę, że Avonlea ma własnego Sherlocka Holmesa - roześmiała się Oliwia.
- Raczej Shirley Holmes! - uściśliła Sara i cała trójka wybuchnęła śmiechem. Jechali w
promieniach słońca, a Dolly, klacz Jaspera, dzielnie brnęła przez błoto.
- Ciociu Oliwio, gdzie najpierw zawijamy? -spytała Sara, kiedy mijali łagodny zakręt. Do tej
pory wrócił już w pełni zachwycający dzień. Wiatr
1 deszcz odpłynęły nad wody wielkiego Atlantyku. Oliwia zajrzała do czarnego notesika.
- Do Hendersonów. Córka pani Henderson wychodzi za mąż.
Sarze zabłysły oczy.
- Która?
- Do... dobre pytanie - stwierdził Jasper. -Hendersonowie mają całe sta... stado córek.
755
- Przyszłą panną młodą jest najstarsza z nich, Bessie.
Sara klasnęła w dłonie.
- Och, uwielbiam śluby! A pan, panie Dale? Oliwia wymierzyła jej łokciem lekkiego
kuksańca, ale dziewczynka beztrosko to zignorowała.
Jasper nadzwyczaj pilnie wpatrywał się w drogę. - Ja... hm... śluby są chyba w porządku,
jeżeli... jeżeli ktoś ma ochotę do... do żeniaczki.
Sara nie dawała za wygraną.
- Ciociu, nie uważasz, że ślub to coś najcudowniejszego pod słońcem?
- Hm, Saro, myślę, że kiedy dwoje ludzi pragnie się pobrać, ślub jest ze wszech miar
rozsądny.
Jasper posłał Oliwii swój wyjątkowy uśmiech.
- Cóż - ciągnęła Sara poważnie - kiedy ja będę wychodziła za mąż, zechcę, żeby odbyło się to
w uroczej leśnej kotlinie. Będę miała suknię z obłoków, z gwiazdami zamiast guzików, a we
włosy wplotę promienie księżyca.
- To nadzwyczaj romantyczna wizja, Saro - zauważyła miękko Oliwia.
- A tam, w tym lesie, byłoby tyle miłości, że wszystko by otuliła, niczym srebrzysta mgła. I
miłość trwałaby wiecznie.
Słowa Sary spowiły ich niczym jakaś czarodziejska pajęczyna. Aż do podjazdu Hendersonów
ż
adne z nich nie wyrzekło ani słowa.
W saloniku pani Henderson z niepokojem spoglądała na córkę.
- Moja droga, co to za uśmiech? Powinnaś być
756
szczęśliwa, moje dziecko. Twoje zdjęcie ukaże się w gazecie. Speszona Bessie poruszyła się
na sofie.
- Pan Dale nie jest jeszcze gotowy do zrobienia zdjęcia, mamo - szepnęła.
Była to prawda. Jasper ustawiał właśnie ciężki aparat na masywnym, drewnianym trójnogu.
Obok stała Sara, trzymając czarne sukno, które miało zasłaniać światło obiektywu.
- Bessie, czy sama szyłaś ślubną suknię? -spytała Oliwia, trzymając w pogotowiu czarny
notesik.
- Oczywiście, że tak - odpowiedziała gniewnie pani Henderson. - Moja córka jest bardzo
zdolną szwaczką.
Jasper dokonał ostatecznych poprawek i teraz spoglądał przez obiektyw.
- P.. pani Henderson, ja... ja...
- O co chodzi, Jasper? - prychnęła dama. - Jesteś gotowy do zrobienia fotografii? Czy to
usiłujesz mi powiedzieć?
- N... nie... jeszcze nie - wyjąkał Jasper.
Sara podała mu sukno i uśmiechem dodała otuchy.
- Pan Dale jest znakomitym fotografem, pani Henderson - zauważyła spokojnie Oliwia. - I to
on decyduje, kiedy należy robić zdjęcie.
Pani Henderson bez słowa przyjęła do wiadomości tę dość obcesową uwagę i usiadła na sofie
obok Bessie.
- Bessie - odezwała się znowu Oliwia - powiedz mi, kiedy ma się odbyć ślub?
157
Bessie już otworzyła usta, lecz nie była dość szybka. Natychmiast wtrąciła się jej matka.
- Och, jak tylko uda nam się wszystko załatwić. Jestem przekonana, że zaręczynowe zdjęcie
Bessie w „Kronikach" ostatecznie zmusi Klema do wyznaczenia daty.
- Więc nie jest jeszcze ustalona? - zdziwiła się zaniepokojona Sara.
- Hm, Klem pochodzi z rodziny McLeodów, rozumiecie, a McLeodowie okropnie wolno
podejmują decyzje.
- Mój Boże - westchnęła zduszonym głosem ciocia Oliwia.
Pani Henderson skupiła uwagę na Sarze.
- Saro Stanley, czy nie powinnaś być w szkole?
- Tak. Nie! To znaczy, źle się czuję. A raczej źle się czułam.
Pani Henderson zacisnęła wąskie wargi tak, że prawie nie było już ich widać. Jasper zarzucił
czarną osłonę na głowę i na aparat.
- Gdy... gdybyś mogła się teraz uśmiechnąć, Bessie.
- Oczywiście, że może. Prawda? - zagrzmiała pani Henderson. - Nie wykrzywiaj się,
dziecko... uśmiechaj.
Rozległo się głośne „pstryk", rozbłysnął flesz i zdjęcie zostało zrobione.
- Co za okropna kobieta z tej pani Henderson! -zawołała Sara, kiedy zjeżdżali z podjazdu na
błotnistą drogę. - Nie dała biednej Bessie dojść do słowa. Miałam ochotę ją udusić.
158
- Nic dziwnego, że dziewczyna chce jak najszybciej wyjść za mąż - stwierdziła Oliwia. -
Wyobrażacie sobie przebywanie z kimś takim na co dzień?
- Czasami zapominamy, jak ludzie potrafią być dla siebie niedobrzy - odezwał się cicho
Jasper. - A dobroć jest taka łatwa i możemy ją rozdawać za darmo.
Oliwia popatrzyła na niego czule.
- Ciocia Hetty zawsze powtarza, że większość ludzi lepiej traktuje swoje zwierzęta niż
rodziny - potwierdziła Sara. - A mówiąc o rodzinach: u kogo następny przystanek? U Pata
Frewena i jego świniaka-medalisty, ciociu?
- Zgadza się, Saro. Właśnie tam.
Pat Frewen uniósł wysoko ogromną czerwoną odznakę z napisem, który głosił złotymi
literami: „Pierwsza nagroda".
- Tak - zapewnił ich. - To pierwsza nagroda na Targach w Charlottetown dla mojego księcia,
Zachariasza.
Pat Frewen miał policzki jak jabłuszka, był wesołym kawalerem w średnim wieku, z zapałem
i wielkim znawstwem hodującym świnie. Nie był wykształcony, lecz w przeciwieństwie do
pani Henderson posiadał wrodzoną pogodę ducha i życzliwość dla wszystkich stworzeń -
ludzi i zwierząt. Pat martwił się tylko, że jeszcze do tej pory, choć miał czterdzieści pięć lat,
nie znalazł towarzyszki życia. Ale jak wiele osób, skrywał ten smutek pod osłoną żartów na
temat swojego kawalerskiego stanu.
759
- Panno King - lamentował, kiedy chodzili po przestronnej, znakomicie utrzymanej chlewni. -
Proszę nie mówić, że jeszcze nikt pani nie usidlił.
Oliwia zarumieniła się lekko.
- Cóż, właśnie tak jest, Pat.
- Jest pani taka śliczna, że, moim zdaniem, to nie w porządku. Absolutnie nie w porządku! Ja
mógłbym w jednej chwili zmienić „pannę" w „panią".
Oliwia poczerwieniała jeszcze mocniej.
- A pan co na to, panie Dale? - nie ustępował Pat. - Pan jest trochę odludkiem, prawda? Tak
jak ja. I chyba żadna kobietka przy zdrowych zmysłach pana nie zechce.
- Chy... chyba nie, Pat - wymamrotał Jasper.
- Jeśli zaś chodzi o panienkę, panno Stanley, założę się, że już łamie panienka chłopakom
serca, prawda?
- Och, większość chłopców z Avonlea nie jest w moim guście, panie Frewen - odparła nieco
wyniośle Sara.
- „Nie w moim guście, nie w moim guście" -powtórzył Pat, parskając śmiechem. - Nie chcę
panienki urazić, panno Stanley, ale uważam, że powinna panienka odczekać jeszcze kilka
latek, nim zdecyduje się, jaki jest jej gust!
Oliwia i Jasper zawtórowali mu śmiechem, co trochę rozgniewało Sarę.
Pat zatrzymał się przed wielką zagrodą. Rozłożył muskularne ramiona i zaanonsował:
- Oto on, ludziska, Zachariasz. Waga dwieście dwadzieścia sześć funtów. śadna świnia nie
może się z nim równać.
160
-
Kiedy ciocia Oliwia robiła notatki, a Jasper ustawiał sprzęt, Pat przykucnął i podrapał
Zachariasza za uchem. Ogromny wieprzek uniósł łeb i chrząknął, wyraźnie zadowolony.
- Zach, będziemy mieli wspólne zdjęcie w gazecie. Czyż to nie fajnie?
- Te... teraz, Pat - wyjąkał Jasper. - Gdybyś mógł unieść łeb Zachariasza, spojrzeć w
obiektyw... o... właśnie tak... świetnie... nie ruszaj się...
Kiedy błysnął flesz, Pan uśmiechał się od ucha do ucha. Ale nieszczęsny Zachariasz! Nagły
błysk tak bardzo go wystraszył, że wyrwał się z zagrody, kwicząc wniebogłosy. Pat popędził
za nim.
- Przeklęty wieprzek! Wracaj albo zamienię cię w bekon! śadna z ciebie pierwsza nagroda.
Wracaj natychmiast, Zachariaszu Frewen!
Oliwia i Sara, wracając do powozu, zanosiły się śmiechem.
- To będzie zna... znakomity materiał do twojego artykułu, Oliwio. Pan T... Tyler nie znajdzie
ż
adnej wymówki, by cię nie przyjąć - cieszył się Jasper.
Oliwia uśmiechnęła się niepewnie.
- Mam nadzieję, że się nie mylisz, Jasperze.
- Oczywiście, że się nie myli - zapewniła Sara, kiedy Jasper podał jej rękę, by mogła wejść do
powozu. - Dziękuję, szlachetny panie - powiedziała. Kiedy ruszyli błotnistym podjazdem,
poczuła się zupełnie jak dorosła osoba.
11 — Rodowa tajemnica
161
Rozdział dziesiąty
Sara namówiła Oliwię, by wysadziła ją przy farmie Kingów. Przyrzekła na odchodne, że
wróci do domu, nim Hetty zjawi się po szkole. Wszystko się znakomicie układało! Ona
zyskała okazję do ponownego spenetrowania kuferka, zaś Oliwia i Jasper zostali na chwilę
sami, tylko we dwoje.
W kuchni Kingów Felicja wprawnie zagniatała ciasto.
- Saro Stanley, wydawało mi się, że jesteś dzisiaj chora.
- Bo byłam. Ale teraz czuję się lepiej. Poza tym, dam głowę, że niczego nie straciłam w
szkole.
- Przerabialiśmy cudowny wiersz Keatsa. A Sal-ly Potts pięknie go przeczytała, wyjątkowo
pięknie. - Felicja sięgnęła po formę do ciasta.
Sara pociągnęła nosem.
- Felicjo, co tak bosko pachnie?
- W piekarniku jest placek z jagodami. Zostało mi jeszcze trochę ciasta, więc ulepię „K" jako
dekorację na jego wierzch. „K" jak „King". Czy to nie świadczy o mojej wyobraźni?
Sara na szczęście nie musiała odpowiedzieć na to pytanie, gdyż do kuchni wpadł Felek.
Złapał kawałek surowego ciasta i z rozmachem usiadł na krześle.
- Cały czas się zastanawiam... - odezwała się cicho Sara.
- Świetnie, alleluja! - wrzasnął Felek. Felicja trzepnęła brata drewnianą łyżką.
162
- Feliksie, przestać podjadać ciasto. Ostrzegam cię. I nie rycz tak!
Felek uśmiechnął się promiennie.
- Twoje ciasto jest najlepsze w całym miasteczku, Felicjo. Przysięgam, najlepsze.
Felicja trochę złagodniała. Sara podeszła do błękitnego kufra. Na jej twarzy malowało się
skupienie.
- Ciągle się zastanawiam, co w tym kufrze miało tak ogromne znaczenie dla Arabelli.
Felicja westchnęła.
- Saro, już o tym mówiliśmy. Ślubna suknia. Arabella nie potrafiła znieść myśli, że spojrzy na
nią ktoś obcy.
- Nie! Musiało być coś ważniejszego od ślubnej sukni.
- Na miłość boską, nie ma nic ważniejszego od ślubnej sukni, szczególnie takiej, której nigdy
się nie włożyło, bo narzeczony się zastrzelił!
Felkowi błysnęły oczy.
- To właśnie mnie interesuje. Mroczne morderstwo i zło. Mam już po dziurki w nosie tej
gadaniny o ciuchach.
- Felku, przecież to nie było morderstwo -sprostowała Felicja. - Mama twierdzi, że uznano ten
wypadek za samobójstwo.
Sara podniosła wieko kufra.
- Musi być tutaj coś jeszcze.
Intensywnie wpatrywała się w skrzynię, usiłując przeniknąć ją wzrokiem na wylot, wejrzeć w
każdą deskę. Przypomniała sobie przeczytane niegdyś w „Wolnych Chwilach" opowieści o
Mal-
163
winie Wspaniałym, wielkim czarnoksiężniku, który przed wieloma laty dawał taką radę:
„Niektóre tajemnice widzimy jaśniej z zamkniętymi oczami". Odstąpiła o krok od kufra i
mocno zacisnęła powieki. Skoncentrowała się, napięła mięśnie.
- Spójrz, Sara śpi na stojąco - roześmiał się Felek. - A ja myślałem, że potrafią to tylko konie.
- Cicho - zganiła go Felicja. - Daj jej pomyśleć. Kiedy Sara stała tak z zamkniętymi oczami,
zaczęła doznawać niesamowitego uczucia. Nie „ujrzała" żadnej wizji czy obrazu, poczuła
tylko, że coś ją przyciąga do kufra. Powoli, jak lunatyczka, ruszyła w jego stronę. W kuchni
dzwoniła cisza. Sara była o krok od kufra. Wtedy otworzyła oczy i wskoczyła do środka!
- Saro! - pisnęła Felicja. - Co ty wyprawiasz? Felek wybuchnął śmiechem.
- Hej, zamkniemy wieko i otworzymy je dopiero po pięćdziesięciu latach!
Sara klęknęła, znowu zacisnęła powieki. Jedną dłoń położyła na dnie kufra, drugą przełożyła
na zewnątrz i oparła o podłogę. Tak! Nie mogło być wątpliwości!
- Patrzcie! Skrzynia od wewnątrz jest płytsza, niż wydaje się to na zewnątrz!
- Nic nie rozumiem - przyznała Felicja. Sara podniosła się.
- Widzisz? - Triumfalnie rozłożyła ramiona. -To jest... - Dalsze słowa przerwał trzask
zapadającego się dna. Felicja z Felkiem podbiegli ratować kuzynkę, lecz Sara wyskoczyła już
ze środka i uśmiechnęła się z triumfem.
164
- Skrzynia miała podwójne dno. Wiedziałam! Cała trójka spojrzała po sobie rozpromienionym
wzrokiem. Felicja zajrzała do środka.
- Może tam jest biżuteria?
- Albo skarb... monety! - krzyknął Felek. - Będziemy bogaci! - Zaczął podskakiwać z radości.
-Bogaci! Kupię sobie wóz strażacki!
Sara sięgnęła do skrzyni i zaczęła ostrożnie wyjmować kawałki połamanego drewna. Ale nie
znalazła pod nimi ani skórzanej sakiewki z kosztownościami, ani lśniących szmaragdów i
rubinów, ani błyszczących monet.
Felicja była rozczarowana.
- Nic w niej nie ma. Więc wszystko skończone. - Wolno wróciła do swojego ciasta. Felek
zrobił smutną minę.
- Nie, poczekajcie! - zawołała Sara. Szperała w najodleglejszym rogu. Coś jednak tam było!
Wyjęła paczuszkę pożółkłych kopert, przewiązanych wyblakłą różową wstążeczką. -
Spójrzcie.
- Listy, sterta głupich listów - prychnął Felek i ruszył do drzwi. Na dworze działy się o wiele
ciekawsze rzeczy. Przystanął jednak.
- Felicjo, coś się przypala!
Przerażona Felicja popędziła do pieca. Złapała ścierkę, otworzyła drzwiczki piekarnika.
- Och, dlaczego nie pamiętałam o placku? Wszystko przez ten idiotyczny kufer. - Niemal się
popłakała. - Zużyłam ostatnie zeszłoroczne konfitury!
Paczuszka wyblakłych listów niczym żywe stworzenie grzała dłonie Sary. Dziewczynka
miała
165
wrażenie, że Arabella chce do niej jakoś przemówić. Mocniej przycisnęła do siebie koperty.
- Felicjo, jak myślisz, czy twoja mama miałaby coś przeciwko temu, abym je zabrała i
przejrzała w domu?
Felicja była pochłonięta opłakiwaniem placka.
- Oczywiście, że nie. Bierz je. Och, mój placek, mój nieszczęsny placek.
Sara ostrożnie wsunęła listy do kieszeni fartuszka. Nagle wpadł jej do głowy wspaniały
pomysł! Cudowna myśl! Spojrzała na placek, który wcale nie był spalony, a tylko dobrze
zarumieniony. Felicja miała skłonność do wyolbrzymiania swoich kuchennych porażek.
- Felicjo, uwielbiam przypalone placki z jagodami. Może podarujesz mi ten wypiek?
Felicja trochę się rozchmurzyła.
- Naprawdę zrobiłabyś to dla mnie, Saro? Nie mogłabym spojrzeć mamie w oczy. To ostatnie
przetwory z ubiegłego roku - powtórzyła smutnie.
- Naprawdę - odparła współczująco Sara, kiedy Felicja zawijała placek w śliczną, niebiesko-
białą ściereczkę.
„Teraz - pomyślała Sara żegnając się - jeszcze tylko jeden mały przystanek w drodze do
domu, a dzień okaże się całkiem udany".
Sara ukradkiem otworzyła furtkę i ostrożnie szła ścieżką do frontowych drzwi. Czuła, jak po
plecach przebiega jej dreszcz. Nie ma dwóch zdań - włamała się do cudzej posiadłości.
Modliła się cichutko, żeby Jaspera nie było w domu.
766
Powoli wspięła się schodkami na pobielaną, drewnianą werandę. Zmarszczyła czoło, kiedy
pod jej stopami zatrzeszczał i zaskrzypiał jakiś stopień. Obok siatkowych drzwi stał mały
stolik. Sara ostrożnie położyła na nim jagodowy placek. Uśmiechnęła się do siebie. Ponieważ
miał na wierzchu wiele mówiącą literę „K", Jasper zapewne się domyśli, że to podarunek od
ukochanej Oliwii King.
Już miała się wycofać, gdy nagle do głowy wpadł jej pewien pomysł. Tak! Mogłaby otworzyć
drzwi, wejść na pięterko i zajrzeć do tajemniczego pokoju, o którym opowiadała pani Griggs.
Wtedy na własne oczy zobaczyłaby, co się w nim znajduje. Już sięgnęła do siatkowych drzwi.
Zreflektowała się jednak. „Co ja wyprawiam? Przecież to cudzy dom!" Westchnęła
mimowolnie, odwróciła się na pięcie, biegiem minęła furtkę i wypadła na drogę.
Hetty popatrzyła surowo na siostrzenicę.
- Saro, skoro poczułaś się lepiej, powinnaś przyjść do szkoły choć na połowę lekcji. Dziś po
południu przerabialiśmy mnożenie przez siedem.
- Ma ciocia rację - przyznała Sara. - Ale ciocia Oliwia sądziła, że wiele się nauczę,
towarzysząc jej i Jasperowi w zbieraniu materiałów do gazety.
- Jasper jest dla ciebie panem Dale, Saro -upomniała ją Hetty. - Musisz okazywać szacunek
starszym osobom.
Oliwia zaczęła nakrywać do stołu.
Sara tęskniła już za tym, by pójść do swojego pokoju, zamknąć drzwi i zacząć wreszcie
czytać listy Arabelli. Powoli wycofywała się więc z kuchni...
167
- Gdzie się wybierasz? - spytała ostro Hetty. -Do kolacji mamy jeszcze sporo czasu, więc
będziemy mogły się zająć tabliczką mnożenia.
Sara chwyciła się za brzuch.
- Ciociu, znowu zaczyna mnie boleć żołądek.
- Mam nadzieję, że nie kłamiesz.
„Spędzę jeszcze sekundę w kuchni, a rzeczywiście okaże się to prawdą" - pomyślała Sara.
- Chyba powinnam pójść do swojego pokoju -powiedziała zbolałym głosem.
- Sara bardzo mi dzisiaj pomogła, Hetty - wtrąciła Oliwia. - Nie stanie się zatem nic złego,
jeśli trochę sobie odpocznie.
Siostra zgodziła się.
- Został jeszcze dla ciebie bulion, Saro - powiedziała. - Oliwia przyniesie ci go na górę.
- Dziękuję, ciociu Hetty. Jesteś cudowna.
- Nie bądź niemądra. - Udobruchana Hetty czule spojrzała na dziewczynkę. - Pędź na górę.
Na dworze, za oknami pokoju Sary, szczygły rozpoczęły swój wieczorny koncert, śpiewając
zachodzącemu, cytrynowemu słońcu. Niebawem Avon-lea - z wszystkimi jego tajemnicami
teraźniejszymi i przeszłymi - otuli miękki zmierzch.
Sara usiadła na łóżku. Serce biło jej mocno, kiedy rozwiązywała wyblakłą różową
wstążeczkę, opasującą pożółkłe listy. Pomyślała, że ostatnią osobą, która ich dotykała
tamtego smutnego poranka, dawno temu, była ciotka Arabella. Ale to „dawno temu" zdawało
się wracać, kiedy dziewczynka otworzyła pierwszą kopertę i wyciągnęła
168
elegancki kremowy arkusik zapisany równym pismem. Oparła się o poduszki i zaczęła czytać:
1 lutego 1851
Moja najdroższa, najukochańsza Arabello!
Dziś jestem taki szczęśliwy, jak jeszcze nigdy w życiu. Wciąż nie mogę uwierzyć, że
zostaniesz moją żoną. Wiem, że od wczoraj świat się nie zmienił, ale dla mnie jest teraz inny i
za to Ci dziękuję, najdroższa. Powtarzam sobie, że do dwudziestego dziewiątego kwietnia już
niedaleko i mam nadzieję, że te dni szybko miną. Właściwie jestem tego pewny.
Kocham Cię, Arabello, i cokolwiek przyniesie przyszłość, moja miłość do Ciebie nigdy nie
wygaśnie. Zawsze o tym pamiętaj.
Twój na wieki Will
Sara odłożyła list. Jej oczy napełniły się łzami. Biedny Will! Biedna Arabella! Jaką
szczęśliwą mogliby stworzyć parę! „Mam nadzieję, że kiedyś i do mnie ktoś napisze miłosny
list" - pomyślała. Pociągnęła nosem. Och, gdyby Jasper potrafił napisać taki list do cioci
Oliwii, wtedy na pewno wiedliby razem cudowne życie. śycie pełne nadziei, wiary w
szczęśliwą przyszłość. Co do tego Sara nie miała najmniejszych wątpliwości. Właśnie, Will
też wydawał się pełen nadziei i życia. Takiego listu nie mogła pisać osoba, która nosiła się z
zamiarem samobójstwa.
Sara sięgnęła.po następny list, a wtedy spomiędzy pakieciku wysunęło się coś cięższego.
Wzięła do ręki elegancki, oprawiony w czerwoną skórkę
769
pamiętnik. Otworzyła go. Zapiski Arabelli! Przeczytała pierwszą stronę, zapełnioną
kształtnym, wyrobionym charakterem pisma.
1 stycznia 1851
Cóż, mamy więc Nowy Rok. Przepełnia mnie radość, gdyż wierzę, że rok ten będzie dla mnie
wyjątkowo szczęśliwy. To prawda, jestem tak zakochana, że prawie kręci mi się w głowie!
Dni mijają mi na wykonywaniu prozaicznych czynności: jem, zajmuję się kuchnią, chodzę na
spacery, pomagam ciotce w prowadzeniu domu, ale pod tym wszystkim tryska krynica
niczym nie zmąconej szczęśliwości. I ona wypełnia każdą chwilę.
Will jest najdroższym mi człowiekiem. Inteligentnym, dowcipnym i przystojnym. I chyba
kocha mnie taką, jaką jestem. Sądzę, że to rzadki dar, gdyż znam wiele par, które twierdzą:
„Och, jeśli tylko on lub ona się zmieni, wszystko będzie dobrze". Próżne nadzieje. Ja kocham
swojego Willa bez zastrzeżeń. Teraz wyjechał do Charlottetown, porządkuje jakieś
skomplikowane sprawy związane z rodzinnymi interesami, ale codziennie do mnie pisuje, a ja
biegnę niemal na pocztę, by odebrać jego listy!
Właśnie wybieram się na przechadzkę. Jest uroczy, cichy, zimowy wieczór. Księżyc w pełni
ś
le brylantową poświatę na ośnieżone Auonlea. Chcę patrzeć na kochany, stary księżyc i
rozmyślać o Willu, który spogląda na to samo niebo.
Sarę paliła ciekawość. Chciała natychmiast przeczytać zapiski Arabelli dotyczące tragicznych
wy-
170
padków z dnia jej ślubu, ale doszła do wniosku, że winna jest Arabelli i Willowi tę
grzeczność, aby przeczytać listy i pamiętnik według kolejności dat. W ten sposób lepiej się
wczuje w historię ich miłości i pozna przebieg zdarzeń tak, jak widzieli je nieszczęśliwi
kochankowie. Musiała więc, jak powiedziałaby ciocia Hetty, „uzbroić się w cierpliwość".
Podeszła do okna. Zmierzch działał na nią uspokajająco - odświeżał umysł. Wyjrzała na dwór
i nagle wstrzymała oddech. Ścieżką podążał Jasper Dale. Co on tutaj robi! Przecież powinien
teraz siedzieć w domu i objadać się jagodowym plackiem „od Oliwii". Miał być zadowolony,
lecz zbyt nieśmiały, by podziękować. Zjawił się tu jednak, już prawie wszedł na frontowy
ganek, w jednej dłoni trzymał bukiet, w drugiej książkę!
Sara błyskawicznie wsunęła listy i pamiętnik pod poduszkę i zbiegła na dół. Musi
powstrzymać Jaspera, nim on cokolwiek powie! Musi zapobiec temu, by ciocia Oliwa
odkryła, że ona, Sara, zabawiła się w Kupidyna!
Nim Jasper zdążył zapukać do drzwi, Sara energicznie otworzyła je na oścież. I zaczęła
trajkotać jak katarynka:
- Och witaj Jasperze jakie piękne kwiaty dopilnuję by ciocia Oliwia na pewno je dostała no i
oczywiście książkę na pewno tego dopilnuję dobranoc! - Już miała zamknąć drzwi przed
nosem zdumionego Jaspera, kiedy do sieni weszła Oliwia.
- Saro, co się tutaj dzieje?
171
- Och, nic szczególnego, ciociu. Przesyłka dla ciebie, ja się tym zajmę.
Lecz Oliwia szybko znalazła się przy drzwiach.
- Jasper! Jak cudownie cię widzieć!
„Ojej - pomyślała Sara, kuląc się w kącie. - Jestem skończona. Wszystko się wyda. Nie
pozbieram się ze wstydu. Muszę coś zrobić! Tylko co?"
Jasper wręczył Oliwii pachnący bukiet.
- Ja... właśnie chcia... chciałem podziękować ci za... za...
Oliwia rozpromieniła się.
- Och, to wcale niekonieczne, Jasperze. Wierz mi, że ten dzień był równie miły dla mnie jak
dla ciebie.
Jasper podał jej książkę.
- Proszę... Zna... znalazłem coś na... na temat świń. Do... do twojego artykułu. Warto wiedzieć
coś więcej na ten temat.
Sarze zrobiło się gorąco. Kręciło się jej w głowie. Oparła się o ścianę. Z kuchni wyszła ciocia
Hetty, ciekawa, kto do nich zawitał. Dziewczynka myślała prędko, bardzo prędko. Musi coś
zrobić. I to natychmiast!
- Dobry wieczór, Hetty! Chcia... chciałem... po...
Sara krzyknęła żałośnie i osunęła się na podłogę, udając omdlenie. Oczywiście Hetty, Oliwia
i Jasper natychmiast pospieszyli jej z pomocą. Zaczęli nerwowo poklepywać po policzkach i
ochładzać twarz. Sara nie myliła się, że komendę obejmie Hetty.
172
- Oliwio, biegnij do mojego pokoju i przynieś sole trzeźwiące. Są w górnej szufladzie biurka.
Pospiesz się! Jasperze, chyba będzie najlepiej, jak już się z nami pożegnasz. Musimy zająć się
Sarą.
-Jeżeli... jeżeli mógłbym być w czymś pomocny...
Oliwia zbiegła po schodach z solami trzeźwiącymi akurat wtedy, kiedy Jasper zamykał za
sobą drzwi. Sara odetchnęła z ulgą. Hetty pogłaskała ją po twarzy.
- Och, już odzyskuje przytomność. Bogu dzięki. Ciotki zaprowadziły siostrzenicę do sypialni,
położyły na czole kompres, otuliły ją i przyniosły bulion. Postanowiły poczekać do jutra z
decyzją, czy wezwać lekarza. Pozwoliły też Topsy'emu na tę jedną noc ułożyć się do snu na
łóżku Sary. Były tak serdecznie o nią zatroskane, że dziewczynkę ogarnęły wyrzuty sumienia.
Ale niezbyt wielkie, gdyż jak powiedział pewien poeta: „Desperacka sytuacja wymaga
desperackich czynów".
Później, kiedy w całym domu zapanowały już spokój i cisza, Sara zapaliła lampę, zjadła trzy
ku-pidynki i długo w noc czytała listy i pamiętnik Arabelli. Były cudowne i romantyczne, ale
dziewczynka miała za sobą pełen wrażeń dzień. Nim zdołała przeczytać je do końca, zasnęła.
Spała niespokojnie, śniąc o Willu i Arabelli biorących ślub w sekretnym pokoju Jaspera, który
znajdował się na dnie butelkowozielonego oceanu. Śniła także o cioci Hetty wylepiającej
ciasto na kształt litery „K". Ciocia Hetty, wkładając ciasto do piekarnika, chmurnie popatrzyła
na Sarę, a miała jeszcze posępniejsze spojrzenie, gdy wyciągała je - spalone na węgiel.
173
Rozdział jedenasty
Nazajutrz Sara obudziła się późno. Dochodziła prawie jedenasta i dzień już dawno się zaczął.
Na toaletce ujrzała karteczkę, zapisaną zdecydowanym, wyraźnym charakterem pisma cioci
Hetty.
Kochana Saro!
Uznałyśmy z Oliwią, że najlepiej będzie, gdy dzisiejszego ranka pozwolimy Ci spać tak
długo, jak zechcesz. Sen to najlepsze lekarstwo. Ja, oczywiście, poszłam do szkoły, a Oliwia
wróci koło południa. Zostawiam ci świeżą porcję bulionu - powinnaś go wypić. Myślę, że
złapałaś jakąś infekcję, i jeśli do wieczora nie poczujesz się lepiej, będziemy musiały posłać
po lekarza. Odpoczywaj grzecznie przez cały dzień. Zobaczymy się, jak wrócę z pracy.
Ciocia Hetty
Obok leżał liścik od Oliwii; sądząc z energicznych kresek i zawijasów, pisany w pośpiechu.
Kochana Saro!
Mam nadzieję, że rano poczujesz się już lepiej! Wczoraj wieczorem okropnie nas przeraziłaś,
kochanie. Za chwilę ruszam oddać swoje artykuły panu Tylerowi. Bardzo się denerwuję, w
głowie mam zupełną pustkę! Po powrocie o wszystkim Ci opowiem. Odpoczywaj cały ranek,
kochanie. A bulion wcale nie jest taki zły. Nawet ja wypiłam go trochę, żeby się uspokoić.
Och, Saro, trzymaj za mnie kciuki.
Całusy
Ciocia Oliwia
174
Sara rzeczywiście serdecznie życzyła cioci Oliwii powodzenia, wszelkiego, jakie istnieje na
ś
wiecie. Posłusznie zabrała na górę filiżankę bulionu. Zwinęła się w kłębek na łóżku i
przytuliła Topsy'ego. Chciała dokończyć czytania ostatnich listów i zapisków w pamiętniku
Arabelli.
Kiedy powozik z turkotem przemierzał główną ulicę, Oliwia kurczowo zaciskała w spoconej
dłoni dużą szarą kopertę. Siedzący obok niej Jasper wyglądał na szczęśliwego. „Oczywiście,
jego zdjęcia są znakomite - pomyślała Oliwia. - O wiele lepsze od mojej pisaniny".
- Jesteśmy na miejscu - oznajmił Jasper, zatrzymując powozik i podając Oliwii rękę.
Przywiązał Dolly do słupka przed redakcją „Kronik".
Oliwia przygryzła wargę i poprawiła słomkowy kapelusz.
- Jasperze... czy mógłbyś... to znaczy, czy się nie pogniewasz, jeśli wejdę sama?
Jasper skinął ze zrozumieniem głową.
- Poczekam tutaj, Oliwio. Możesz na mnie liczyć.
- Och, jesteś kochany! - zawołała Oliwia, zdumiona, że takie słowa wyrwały się jej z ust.
Doprawdy, była dzisiaj okropnie rozkojarzona!
Jasper poczerwieniał, ale nie odwrócił głowy. Ujął Oliwię za rękę.
- Powodzenia - szepnął.
Oliwia wyprostowała się i odważnie weszła do redakcji gazety.
175
W progu niemal zderzyła się z panem Hyde'em, dyrektorem banku. Właśnie wzburzonym
głosem kończył wypowiadać, skierowaną do Tylera, kwestię:
- Słyszał pan dobrze moje słowa. Mówiłem to już w ubiegłym tygodniu i powtarzam teraz!
Pan wyraźnie nie ma pojęcia, jak kierować gazetą. A my musimy pilnować swoich interesów
i nie będziemy dłużej tolerować nieregularnego płacenia rachunków. To moje ostatnie słowo.
ś
yczę panu dobrego dnia!
Oliwia odsunęła się, by przepuścić pana Hyde'a, którego najwyraźniej poganiał gniew.
Quentin Ty-ler, rozwścieczony, powiódł za nim wzrokiem.
- Nawzajem!
Oliwia już chciała się wycofać, ale zdała sobie sprawę, że Jasper domyśliłby się, jaki z niej
tchórz.
- Słucham, panno King? - Quentin Tyler wyciągnął rękę. - Czy ta koperta jest dla mnie?
Oliwia wręczyła mu artykuły i zdjęcia. I już szykowała się do wyjścia, kiedy Tyler rozdarł
kopertę.
- A pani gdzie się wybiera? Przeczytam to od razu.
Oliwia poczuła, że robi się jej słabo. W najśmielszych marzeniach nie przypuszczała, że
Quentin zechce przeczytać te artykuły w jej obecności!
- Och, nie, to nie jest konieczne, panie Tyler.
- Proszę siadać, panno King. Mogę to zrobić od ręki.
Oliwia usiadła i przez następne pięć minut rozglądała się po pokoju. Nie śmiała tylko spojrzeć
na Quentina Tylera. Wielki ścienny zegar był dziełem Kitchenera z Ontario. Czyż to nie
interesujące, że stamtąd właśnie pochodził zegar ciotki Arabelli?
776
„Boże - myślała Oliwia - Sara nie zabrała go jeszcze z korytarza na piętrze, choć Hetty prosiła
ją o to ubiegłego wieczoru. O, w każdym oknie wychodzącym na ulicę są dwadzieścia cztery
szybki, a na tablicy ogłoszeniowej przy drzwiach siedem informacji. Trzy o sprzedaży
maszyn rolniczych, jedna o towarzyskiej imprezie, jedna o zaginionym kocie o imieniu
Huffy..."
Pan Tyler odłożył artykuły.
- Więc to są te pasjonujące ciekawostki, panno King?
Oliwia wstała.
- Gdyby pan tylko zobaczył na własne oczy minę pana Frewena, kiedy wieprzek dał drapaka.
To było przekomiczne.
- Nie wątpię. A kto robił zdjęcia?
- Jasper Dale - wyjaśniła promiennie Oliwia. -Czyż nie są wspaniałe?
Tyler popatrzył ostro.
- Jasper Dale? Słyszałem o nim. Mówią, że ma nierówno pod sufitem.
- Ależ nie! - oburzyła się Oliwia. - Sam pan widzi, że jest utalentowanym fotografem.
Tyler wsunął artykuły i zdjęcia do koperty i wręczył je Oliwii.
- Panno King, nie mogę tego wykorzystać. -Odwrócił się i podszedł do maszyny drukarskiej.
Oliwia zmartwiała.
- Dlaczego?
Quentin Tyler zaczął nasączać farbą drukarską prasę; nachylił głowę, pochłonięty tym
zajęciem. Kiedy się odezwał, nawet nie podniósł wzroku.
- Panno King, w mojej gazecie aż roi się od po-
12 — Rodowa tajemnica
177
dobnych błahostek. A zdjęcia wcale nie sprawią, że staną się one bardziej interesujące. Nie
przyczynią się też do sprzedaży tylu egzemplarzy gazety, żeby zwróciły mi się koszty druku.
A jak pani z pewnością słyszała, tego właśnie muszę dokonać. śyczę pani dobrego dnia,
panno King.
Oliwia poczuła się bezsilna i upokorzona. Wszystko skończone! Przepadło. Teraz musi stawić
czoło Jasperowi,' Sarze i, co gorsze, Hetty. Przyznać się do porażki.
Jasperowi wystarczyło spojrzenie na minę Oliwii, by zrozumieć, że nie powinen dopytywać
się, co zaszło między nią a Quentinem Tylerem. Pomógł jej tylko wsiąść, pogładził po dłoni i
skierował Dolly z powrotem do Różanego Dworku. Wreszcie Oliwia przerwała milczenie:
- Stwierdził, że moje artykuły nie przyczynią się do zwiększenia sprzedaży gazety. Jego
zdaniem, nie są dostatecznie ciekawe. - Łzy napłynęły jej do oczu. Odwróciła głowę.
Jasper pragnął jej tyle powiedzieć, ale zdołał tylko wyjąkać:
- Och... to bardzo... ź... źle.
- Tyle włożyliśmy w to pracy, Jasperze. Zdjęcia były takie cudowne. Okropnie się czuję.
Tego się nie spodziewałam. Przykro mi, że zawracałam ci głowę. I zmarnowałam twój czas.
- Och, nie... mylisz się. Wspaniale ten czas spędziłem.
- Nie musisz być taki uprzejmy. Hetty i tak powie mi, że wyszłam na kompletną gąskę, i
będzie miała rację.
178
Milczeli przez resztę drogi. Dopiero tuż przed Różanym Dworkiem Oliwia rozchmurzyła się
trochę.
- Jasperze, pozwól mi przynajmniej zaprosić cię na herbatę. Masz wolną chwilkę, by zajść do
ś
rodka?
- Tak, Oliwio.
Sara zobaczyła nadjeżdżający powozik i czekała w kuchni, by ich powitać.
- Ciociu Oliwio, Jasperze! - krzyknęła. - Co powiedział pan Tyler? Chyba się nie doczekam,
kiedy ujrzę artykuły cioci w gazecie.
- Uspokój się, Saro - ostudziła jej zapędy Oliwia, wychodząc do sieni, by odwiesić kapelusz. -
Nie emocjonuj się na wyrost.
Jasper usiadł przy kuchennym stole naprzeciwko Sary. Wreszcie miała okazję, nachyliła się
więc ku niemu, ściszając głos:
- Jasperze, ten jagodowy placek, który wczoraj zaniosła ci ciocia Oliwia...
- T... tak.
- Nic dotąd jej o nim nie mówiłeś?
- Nie... Jeszcze nie.
- Znakomicie! Ona pewnie pragnie, aby to był sekret. Rozumiesz, jakby placek podrzuciła ci
dobra wróżka. Mówię z całego serca... Uważam, że nie powinieneś nawet wspomnieć o
placku. Byłaby okropnie zakłopotana.
Oliwia wróciła do kuchni i zaczęła napełniać czajnik wodą. Sara rzuciła Jasperowi pytające
spojrzenie. Kiwnął głową na znak, że się zgadza.
„Dobrze to rozegrałaś, panno Stanley" - pomyś-
lała Sara, kiedy ciocia Oliwia ogrzewała brązowy imbryczek.
- Jasperze, jaką wolisz herbatę: słabą czy mocną?
- Jakąkolwiek podasz, Oliwio, będzie znakomita.
Oliwia zdjęła z drugiej półki pudełko z chińską herbatą przeznaczoną na specjalne okazje.
Jasper odchylił się na krześle.
- No i jak tam, Saro? Lepiej się czujesz? Wróciło ci zdrowie po omdleniu?
- O, tak, dziękuję. Znacznie lepiej. Nawet nie potrafisz sobie tego wyobrazić! A teraz błagam
was, opowiedzcie mi wszystko o spotkaniu z panem Tylerem.
Ciocia Oliwia spełniła jej prośbę, a Sara i Jasper słuchali uważnie. W Sarze, niczym wysoka
fala atlantyckiego przypływu, narastał gniew. Jak ten Tyler śmiał w taki sposób odprawić
ciocię Oliwię? Straszliwy z niego człowiek! Cóż takiego powinna napisać, aby
zainteresowało to Quentina Tylera i czytelników „Kronik"? Jasne! Nie ulega wątpliwości!
Sara przeprosiła na chwilę, a kiedy wbiegła z powrotem do kuchni, niosła listy i pamiętnik
Arabelli. Uniosła je w górę.
- Ciociu, oto twój artykuł! Oliwia westchnęła.
- Co to jest, Saro?
- Pamiętnik Arabelli i cały plik miłosnych listów. Znalazłam je wczoraj w kufrze.
- Saro, daj spokój, mów po kolei. Przecież uczestniczyłam w otwarciu kufra. Nie było tam
ż
adnych listów.
180
- Kufer miał podwójne dno, ciociu Oliwio! Przyznaję się nawet, że wpadłam do środka.
Jasper parsknął śmiechem.
- śałuję, że tego nie wi... widziałem.
Sara puściła tę uwagę mimo uszu, przerzuciła listy i znalazła ten, o który jej chodziło.
- To - oświadczyła - jest list od narzeczonego Arabelli, napisany w wieczór poprzedzający
ś
lub. Will nie popełnił samobójstwa. Jestem o tym przekonana! Był do szaleństwa, po uszy
zakochany. Pisał tylko o wspólnej z Arabellą przyszłości i o tym, jacy szczęśliwi będą razem.
- Saro, nikt tak naprawdę nie wie, jaki ból skrywa w sercu druga osoba. Nikt zatem nie mógł
się domyślać, co dręczyło Willa - przemówiła łagodnie Oliwia.
- Ciociu Oliwio, proszę - w głosie Sary brzmiało błaganie. - Posłuchaj jego własnych słów. W
przeddzień wesela zdawał sobie sprawę, że jego życiu zagraża niebezpieczeństwo. Pisał do
Arabelli, że...
Oliwia z brzękiem odstawiła filiżankę.
- Przeczytaj to, Saro - poprosiła. Sara odchrząknęła.
28 kwietnia 1851. Najdroższa Arabello! Mam niewesołe wiadomości. Zabezpieczyłem swoją
część rodzinnego majątku, ale lękam się złej woli brata. Jest straszliwie wściekły i
wyprowadzony z równowagi. Może zdarzyć się tak, że los mnie od Ciebie oddzieli. Tylko
czas wszystko wyjaśni. Czas ukryje mój ślubny prezent. Twój kochający Cię na wieki Will
181
Jasper cicho gwizdnął przez zęby.
- Wielki Boże - szepnęła Oliwia. Otworzyła pamiętnik Arabelli i szybko przerzuciła kartki aż
do wpisu z dwudziestego dziewiątego kwietnia, dnia, w którym miał się odbyć ślub.
- Posłuchajcie tego:
Myślę, że mój ukochany Will został zamordowany przez rodzonego brata! Muszę opuścić
wyspę, gdyż i moje życie może być zagrożone. Czas wszystko wyjaśni i czas ukryje fortunę
prawnie należną Willowi.
- Widzisz! - pisnęła Sara. - W Avonlea zdarzyło się morderstwo!
- Na to wygląda - przyznał Jasper. - A z pewnością wyjaśnia, dlaczego Arabella tak nagle stąd
wyjechała.
Sarze płonęły oczy.
- To nieprawdopodobna historia. Mówiłam wam. Jasper wysunął brodę.
- Sara ma rację. To pasjonująca opowieść. Quentin Tyler nie będzie mógł jej odrzucić.
- Ależ ja nawet nie wiem, kim był Will, nic o nim nie wiem... - Oliwia przypomniała sobie
odpychającą minę Tylera.
- Hm... dobrze byłoby zacząć od ar... archiwum gazety - zaproponował Jasper. - Sprawdzić
nekrologi.
- Ciociu, zrób to - naciskała Sara. - Zawsze mi powtarzałaś, że nie należy się poddawać.
Oliwia starała się wyrzucić z pamięci lodowaty wyraz twarzy Quentina. Jakież byłoby życie
bez stawiania czoła trudnościom? Czyż nie tego właśnie pragnęła?
182
- Zgoda, zrobię to.
Sara uścisnęła ją gorąco, kiedy Jasper wyszedł, by odwiązać Dolly.
Sara z Jasperem czekali przed redakcją „Kronik", gdy Oliwia ponownie stanęła twarzą w
twarz z Quentinem Tylerem, który liczył właśnie egzemplarze świeżo wydrukowanej gazety.
- Sześćdziesiąt jeden... sześćdziesiąt dwa... -Podniósł wzrok na Oliwię. - Czy pani czegoś
zapomniała, panno King?
Oliwia odchrząknęła.
Tyler, ignorując jej obecność, liczył dalej.
- Sześćdziesiąt trzy, sześćdziesiąt cztery...
- Panie Tyler, proszę o drugą szansę. Myślę, że wraz z siostrzenicą wpadłyśmy na ślad
zdumiewającej historii. Historii o wielkiej ludzkiej tragedii.
Tyler przerwał liczenie, zabrudzonym farbą drukarską palcem zaznaczył miejsce, w którym
skończył.
- Niech pani dalej nie mówi. Zapewne kotka w mieście powiła kocięta.
- Panie Tyler, proszę - powtórzyła Oliwia. -Mówię bardzo poważnie.
- Cóż, jedno muszę pani przyznać, panno King. Nie poddaje się pani tak łatwo... Zgoda. Ma
pani tę drugą szansę.
- Świetnie! A teraz, gdyby mi pan pozwolił poszperać w pańskich dokumentach w
archiwum...
Kciukiem wskazał dwie drewniane szafy na zapleczu biura. Wrócił do liczenia.
- Sześćdziesiąt pięć, sześćdziesiąt sze...
183
- Panie Tyler, gdzie znajdę nekrologi, przepraszam, ogłoszenia z 1851 roku? Chodzi mi o
kwiecień.
- Proszę spróbować w tej narożnej szafie. Sześćdziesiąt siedem, sześćdziesiąt osiem...
I w ten sposób Oliwia zyskała drugą szansę! Walczyła o nią i udało się. Przeglądając
ogłoszenia z kwietnia 1851 roku, złapała się na tym, że głośno recytuje przyszły artykuł.
- Chociaż wiele osób twierdzi, że w Avonlea nie dzieje się nic ciekawego - mówiła do siebie -
miejscowość ta przez pięćdziesiąt lat kryła dramatyczną historię... historię zaginionego
skarbu, wielkiej miłości i głębokiej nienawiści między braćmi, która skończyła się
morderstwem... okrutnym i nie wyjaśnionym do dzisiaj.
Nie zauważyła, że kiedy Quentin Tyler uniósł głowę znad gazet i usłyszał jej słowa, jego
twarz spochmurniała. Energicznie podszedł do szafki, sięgnął do szuflady z aktami i zamknął
ją stanowczo, niemal przycinając Oliwii palce.
- Zmieniłem zdanie, panno King. Proszę stąd wyjść. Natychmiast.
- Ależ sam pan powiedział... Tyler mocno zacisnął szczęki.
- A teraz mówię, że ma się pani natychmiast stąd wynosić, panno King. Czy wyraziłem się
wystarczająco jasno?
Oliwia nie mogła pozwolić, by dalej ją obrażano.
- Jasno jak słońce, panie Tyler - odparła, kierując się ku drzwiom. Zamknęła je za sobą
odrobinę mocniej, niż nakazywało dobre wychowanie.
184
- No tak, Oliwio - zauważył Jasper, kiedy Doiły truchtała drogą. - Najwyraźniej nie chciał,
abyś dowiedziała się, co kryje się w aktach.
- To nie w porządku - burknęła Sara. - Przecież o taką historię mu chodziło. A ciocia jej nie
napisze, nie mając więcej informacji.
- Niemądra byłam sądząc, że mi się to uda -w słowach Oliwii słychać było rozgoryczenie. -W
tym przypadku Hetty miała rację. Już słyszę, co mi powie.
- Nie możesz kierować się tym, co mówią inni -odezwał się cichym głosem Jasper. - Myślę...
naprawdę uważam, że jesteś w stanie dokonać prawie wszystkiego, co sobie postanowisz,
Oliwio.
Zajechali przed Różany Dworek. Jasper pierwszy wyskoczył z. powozu, za nim Sara. Podał
rękę Oliwii.
- Nie... nie poddawaj się teraz.
- Jasperze, naprawdę nie rozumiesz, że wszystko skończone?
- Och nie... nie sądzę, że tak musi być.
- Owszem, musi - odparła oschle Oliwia. - To koniec, Jasperze. Próbowałam, lecz nie udało
mi się. A teraz, proszę, zostaw mnie samą. - I szybko, nie oglądając się, wbiegła do domu.
Biedny Jasper wydawał się kompletnie pognębiony.
- Ja... zapomniałem odebrać z miasta pocztę -wymamrotał do Sary, kiedy ociężale wsiadał z
powrotem do powoziku.
Sara patrzyła za nim, jak kierował Dolly w dół
185
podjazdu. Powozik zniknął w migotliwym popołudniu.
„Nigdy pogodnie prawdziwej miłości strumień nie płynął"*- pomyślała Sara, cytując słowa
wielkiego Szekspira. Hm, prawie nigdy. I wtedy wpadła na genialny pomysł. Uśmiechnęła
się, wchodząc do domu. Jak miło mieć znakomite pomysły. Jeśli ona ma w tej sprawie
cokolwiek do powiedzenia, to nie ulega wątpliwości, że Jasper i Oliwia zostaną państwem
Dale.
Rozdział dwunasty
- Aha... więc teraz odprowadza cię do domu Jasper Dale? - Sara przystanęła w połowie
korytarza. Słyszała, jak Hetty nakrywa do kolacji. Odpowiedź Oliwii przebiła się przez brzęk
talerzy i sztućców. W jej głosie zadźwięczała ostra nuta:
- A czy jest w tym coś złego, Hetty?
- Doprawdy, Oliwio, nie ma powodu do irytacji. Ja tylko mówię, że może byłoby lepiej,
gdybyś była... gdybyś była... bardziej wybredna.
Talerz hałaśliwie uderzył o stół. „Oho - pomyślała Sara - to ciocia Oliwia nakrywa do stołu".
- Może najlepiej by było, Hetty, gdybyś ty pilnowała swoich spraw, a ja swoich.
- Ależ oczywiście - zgodziła się Hetty - to
* William Szekspir, Sen nocy letniej, akt I, sc. 1, przeł. Stanisław Koźmian (przyp. tłum.)-
186
twoja sprawa. A jak ci idą tak zwane sprawy zawodowe?
- Gdyby ci nie zrobiło to różnicy - odparła rezolutnie Oliwia - wolałabym o tym nie
rozmawiać. Nie sądzę, bym potrafiła znieść twoją złośliwość. - Ruszyła w kierunku drzwi.
- Złośliwość? - zawołała za nią Hetty. - Wcale nie jestem złośliwa. Oliwio, opanuj się, co w
ciebie wstąpiło?
Oliwia minęła Sarę i zniknęła na schodach. Sara zaczęła przemykać się w stronę wyjścia w
nadziei, że Hetty jej nie zauważy. Niestety, nie dopisało jej szczęście.
- Saro, to ty? Gdzie byłaś?
- Och, dzień dobry, ciociu Hetty - zaszczebio-tała dziewczynka. - Właśnie wychodziłam.
- Wychodziłaś? Przecież powinnaś teraz leżeć w łóżku.
- Ciociu Hetty, już zupełnie wyzdrowiałam. Daję słowo, przeleżałam cały ranek, popijając
bulion. - Sara ruszyła ku drzwiom. - Mały spacerek dobrze mi zrobi.
- Hm, za pół godziny kolacja, więc wracaj szybko.
Dziewczynka uśmiechnęła się szeroko.
- Wrócę na czas. Przyrzekam.
Ciocia Hetty westchnęła, kiedy siostrzenica pobiegła ścieżką. Co się tu dzieje? Oliwia na
górze tonie we łzach, Sara najpierw omdlewa, a potem nagle wraca do zdrowia. Od chwili, w
której otwarto błękitny kuferek ciotki Arabelli, coś jest nie tak.
?
757
Sara załomotała do kuchennych drzwi domu Kingów. Otworzył jej Felek, lecz nim zdołał
powiedzieć choćby „dzień dobry", Sara już była w środku.
- Hej! - wrzasnął za nią. - Co ty wyprawiasz?
- Felicjo - odezwała się Sara dramatycznym tonem. - Potrzebuję jedzenia. Rozpaczliwie.
Natychmiast. - Felicja uniosła głowę znad zeszytu; walczyła z tabliczką mnożenia.
Felek wybuchnął śmiechem.
- A ja myślałem, że wciąż jesteś objedzona po Wielkiej Uroczystości. Pałaszowałaś aż miło,
Saro Stanley.
- Felicjo, mówię poważnie. Czy masz coś, co mogłabym zabrać ze sobą i zjeść?
Felicja popatrzyła oszołomiona.
- Zjeść?
Naprawdę, Felicja mogłaby być bystrzejsza.
- Zjeść! Zjeść! - prawie krzyknęła Sara.
- Felicja upiekła dziś rano przepyszne ciasto cytrynowe - zaproponowała cicho Cecylka.
- Świetnie! Gdzie ono jest? Cecylka chętnie służyła pomocą.
- W spiżarni. Przyniosę ci je, Saro.
Kiedy przechodziła obok Felicji, siostra złapała ją za fartuszek.
- Chwileczkę, Cecylko. Saro, a co dostanę za ciasto? Nie możesz do nas tak wpadać i żądać
bez zapłaty różnych rzeczy.
- Racja - poparł ją Felek. - Coś za coś. Sara uznała, że mają nad nią przewagę.
- Oddam ci niebieską satynową wstążeczkę.
188
- To za mało - zaoponowała Felicja. - śądam także różowej chusteczki. Tej z wyhaftowanymi
stokrotkami.
Sara jęknęła. Chusteczkę przysłał jej tata na ostatnie urodziny. Cóż jednak było robić, miłość
jest warta największych poświęceń. Sara zacisnęła zęby i skinęła głową.
- Plus kupidynki przez cały tydzień! - zażądała Felicja.
Sara sięgnęła do kieszeni i cisnęła na stół pełną garść cukierków. Felicja puściła fartuszek
Cecylki.
- Przynieś jej ciasto cytrynowe. Ale, Saro, musisz nam powiedzieć, co się dzieje.
Zachowujesz się co najmniej dziwnie.
- Później! - zawołała Sara, spiesząc z ciastem do drzwi. - Wszystko wyjaśni się później!
Następny przystanek - dom Jaspera. Sara pognała ścieżką, mijając bzy i kwitnący głóg. Tym
razem nie musiała się martwić, czy Jasper Dale jest w domu. Pojechał przecież do miasteczka
po pocztę. Ona zaś zostawi ciasto jako gałązkę oliwną. Tak to powinien Jasper zrozumieć.
Domyśli się, że to prezent od Oliwii i wszystko będzie dobrze.
Sara położyła ciasto na stoliku przy frontowych drzwiach. Zaraz, zaraz... Ale czy on
rzeczywiście będzie wiedział, że przesyła mu je Oliwia? To nie tamten placek, wyraźnie
oznaczony literą „K". Trzeba pomyśleć. Dobrze, Sara dołączy liścik. „Przepraszam - Oliwia".
Przecież doskonale umie podrobić pismo cioci.
Otworzyła drzwi domu Jaspera i wśliznęła się
189
do środka. Papier i pióro znajdzie w gabinecie. Już była u podestu schodów, kiedy nagle
przystanęła. Na górze, po lewej stronie, znajdował się tajemniczy pokój. Niespodziewanie
Sarę ogarnęła szalona, nieprzeparta, nie dająca się poskromić ciekawość. Musi tam zajrzeć za
wszelką cenę! Przecież nie zamierza niczego zabierać. A może w tajemniczym pokoju
znajdzie odpowiedni papier i pióro, by napisać do Jaspera liścik w imieniu cioci Oliwii! Tak
przynajmniej tłumaczyła się sama przed sobą, wspinając się po schodach.
Znalazła się w pięknie umeblowanym pokoju. Delikatne koronkowe firanki ozdabiały duże
okna o szerokich parapetach. Między oknami stała szafka biblioteczna pełna elegancko
oprawionych książek. Obok - stolik z koszyczkiem z ręczną robótką. Przy nim możyczki i
srebrny naparstek. Opodal wiklinowy bujany fotel, wyłożony wygodnymi poduszkami. Na
szafce ustawiono wazon z wiosennymi kwiatami. Ten pokój należał do damy, był
wypieszczony w każdym drobiazgu. Jednak Sarę całkowicie zbił z tropu fakt, że kobiece
ubranie - cieniutki jedwabny szlafroczek - przewieszone było przez krzesło przy lustrze. A na
podłodze obok leżała para niebieskich rannych pantofelków. Do kogo należał ten pokój?
- Panno Stanley? Nie przypominam sobie, abym pannę tutaj zapraszał.
Sara okręciła się na pięcie i przycisnęła rękę do gardła.
Jasper Dale patrzył na nią ciężkim, poważnym wzrokiem. Dziewczynce zabrakło tchu. Tak
była
190
zaabsorbowana pokojem, że nie usłyszała jego kroków na schodach! Już otworzyła usta, by
coś powiedzieć, lecz żadne słowa nie przychodziły jej do głowy. Jasper mówił cicho, niemal z
ż
alem, bez śladu jąkania.
- Gorzko się tobą rozczarowałem, Saro. Sądziłem, że masz poetyczną duszę. Myślałem, że
rozumiesz potrzebę prywatności i skrytych pragnień. Teraz chyba będzie najlepiej, jak sobie
pójdziesz. Nie mam ci już nic więcej do powiedzenia.
Kiedy Sara, potykając się, schodziła na dół, w oczach czuła palące łzy! Jak podle postąpiła!
Gdy wracała do domu w gęstniejącym zmierzchu, słowa Jaspera boleśnie dźwięczały jej w
głowie i w sercu. Gdyby jeszcze na nią nakrzyczał w gniewie, jak zrobiłby pewnie wujek
Alek... Byłoby to łatwiej znieść. „Gorzko rozczarowany..." Och, to straszne. Postąpiła
paskudnie, wtargnąwszy w sekretny świat Jaspera. Miał rację, nie była obdarzona poetyczną
duszą i, och, jakże boleśnie było coś takiego usłyszeć.
Tego wieczoru przygnębiona Sara bez apetytu zjadła kolację i wcześnie poszła na górę.
Oliwia i Hetty sądziły, że wciąż jest osłabiona po kłopotach z żołądkiem i po omdleniu, więc
otuliły ją, zadowolone, że dziewczynka dłużej wypocznie. Uważały, że tego jej właśnie było
trzeba.
Sara leżała nieszczęśliwa w łóżku, wpatrując się w sufit. Była oszołomiona i zbyt
wyczerpana, by zjeść codzienną porcję kupidynków. Kiedyś będzie
191
musiała znaleźć sposób, aby przeprosić Jaspera. Ale teraz chciała zapomnieć o tajemniczym
pokoju i wszystkim, co się w nim wydarzyło.
WieczoremOliwiawymknęłasięzdomui w miękkiej ciemności powędrowała do domu Jaspera.
Sara nie słyszała jej wyjścia, gdyż zapadła w niespokojny, płytki, pozbawiony marzeń sen.
Nazajutrz obudziła się w trochę lepszym nastroju. Tłumaczyła sobie, że przecież to, co się
wczoraj zdarzyło, spowodowane było ciekawością, która wzięła nad nią górę. Oczywiście
postąpiła źle, ale nie była to, jakby powiedziała ciotka Hetty, „podłość".
Przez cały dzień czuła się jednak nieswojo.
Wieczorem Oliwia, widząc jej paskudny nastrój, przyszła do sypialni dziewczynki i usiadła
na jej łóżku.
- Może zajrzymy raz jeszcze do pamiętnika Ara-belli - zaproponowała. - Musiałyśmy coś
przeoczyć. Przeczytaj mi ponownie ostatni wpis.
Sara otworzyła zapiski.
- „Czas wszystko wyjaśni i ukryje fortunę prawnie należną Willowi". - Popatrzyła
oszołomiona. -Nic nie rozumiem.
Oliwia przerzuciła listy i znalazła ten, którego szukała.
- Saro, Will w ostatnim liście napisał prawie te same słowa. Posłuchaj: „Może zdarzyć się tak,
ż
e los mnie od Ciebie oddzieli. Tylko czas wszystko wyjaśni. Czas ukryje mój prezent
ś
lubny". - Oliwia odłożyła list. - Co to znaczy, że „czas wszystko wyjaśni"?
192
- Może to są jakieś wskazówki - jęknęła Sara. -Ale dokąd prowadzą? Co znaczą?
Kiedy Sara i Oliwia patrzyły na siebie pytająco, do ich uszu dobiegł ostry głos Hetty:
- Au...! Niech to wszyscy diabli. - Drzwi sypialni otworzyły się gwałtownie i do środka
wmaszero-wała Hetty. Niosła zegar ciotki Arabelli, który z hukiem odstawiła na toaletkę
Sary.
- Nie wiem, co się w tym domu wyprawia poza moimi plecami, ale gdyby którąś z was to
interesowało, to kolacja gotowa. Saro, jeśli chcesz uchronić ten zegar przed wylądowaniem na
ś
mietniku, trzymaj go, z łaski swojej, u siebie w pokoju. -Ciotka Hetty zakręciła się i
wyprostowana jak struna ruszyła ku drzwiom.
- Ciociu Hetty! - pisnęła Sara. - Poczekaj! To jest właśnie to! „Czas wszystko wyjaśni. Czas
ukryje fortunę prawnie należną Willowi"!
Hetty spojrzała nic nie rozumiejącym wzrokiem.
- Na miłość boską, o czym ty paplesz? Oliwia zerwała się na równe nogi i uściskała
Hetty, a Sara tańczyła wokół nich.
- Och, Hetty! - wołała Oliwia. - Jesteś cudowna! Oczywiście zegar... czas! Skarb musi być
ukryty w zegarze!
Oliwia porwała zegar i popędziła w dół po schodach. Sara deptała jej po piętach. Hetty stała
na podeście, krzycząc, że nie rozumie, co się dzieje.
- Wszystko ci później wyjaśnimy - odkrzyknęła Oliwia - ale teraz musimy już iść. Chodź,
Saro.
- Gdzie się wybieracie?
Oliwia była w połowie drogi do drzwi.
13 — Rodowa tajemnica
193
- Oczywiście do Jaspera Dale'a. Sara poczuła, jak zamiera jej serce.
- Do Jaspera Dale'a? - wychrypiała.
Hetty zbiegła po schodach i dołączyła do nich przy drzwiach.
- Na miłość boską, po co tam idziesz, Oliwio? Oliwia przemówiła tak, jakby Sara i Hetty były
niespełna rozumu.
- Po to, żeby rozebrał zegar i odnalazł skarb. No, chodźmy już!
Hetty chwyciła kapelusz.
- Nigdzie nie pójdziesz beze mnie. Saro, idziemy. Wybierzemy się tam wszystkie razem!
Hetty i Oliwia maszerowały żwawo w dół ścieżką. Sara musiała biec, żeby dotrzymać im
kroku. Cały czas zastanawiała się, jak spojrzy Jasperowi w oczy po tym straszliwym
spotkaniu w tajemniczym pokoju.
Dlatego też Różany Dworek stał pusty, kiedy godzinę później zawitał do niego Quentin Tyler.
Chciał za wszelką cenę dowiedzieć się, co Oliwia King wie o jego stryju, Willu Tylerze, i o
tragicznych wydarzeniach sprzed pięćdziesięciu lat.
Kiedy Sara poprosiła ciocię Hetty, by pozwoliła jej pobiec przodem do domu Jaspera, Hetty
zgodziła się, przypisując to typowej dla Sary „niecierpliwości".
Jasper Dale pracował w ogrodzie, korzystając z ostatnich chwil dnia, gdy zadyszana Sara
zatrzymała się przy płocie. Modliła się w duchu, żeby -kiedy odważy się odezwać - znalazła
właściwe sło-
194
wa. Serce waliło jej jak młotem nie tylko ze zmęczenia.
Jasper przycinał właśnie zeschnięte gałęzie bzu. Opuścił sekator. Obserwował dziewczynkę,
czekał, aż przemówi. Wreszcie zaczęła drżącym głosem:
- Panie Dale, jest mi bardzo, bardzo przykro z powodu tego, co wczoraj zaszło. Bardziej
przykro, niż nawet pan przypuszcza. Nie miałam prawa wdzierać się tutaj w taki sposób,
najmniejszego prawa. - Urwała. Czy Jasper jej kiedykolwiek przebaczy? Patrzył tak
poważnie, tak surowo. - Błagam, panie Dale, proszę nie odtrącać moich przeprosin.
Jasper podszedł do płotu. Wyciągnął rękę.
- Przyjmuję je, Saro.
Mocno uścisnęli sobie dłonie. Sara niemal osłabła z ulgi.
Jasper okazał zdumiewające opanowanie, kiedy nadeszły Oliwia i Hetty, prosząc go o pomoc
w otworzeniu starego zegara. Zaparzył mocnej herbaty i poczęstował je ciastem cytrynowym,
którego Sara nie mogła przełknąć ani kęsa. Niebawem otoczyły kuchenny stół, obserwując,
jak Jasper zabiera się do rozłożenia zegara.
- Ale ja dalej nic nie rozumiem! - poskarżyła się Hetty.
- Racja - przyznała Oliwia. - Musisz wiedzieć, że narzeczony Arabelli, Will, został
zamordowany.
- A skarb ukryty w tym zegarze - dodała szybko Sara.
Hetty pociągnęła nosem.
- To jakieś rynsztokowe bzdury.
795
- Rynsztokowe bzdury nie są zbyt eleganckim wyrażeniem, panno King - zauważył Jasper,
zajęty zdejmowaniem tylnej ścianki zegara. Hetty popatrzyła na niego zdumiona. Oliwia
wybuch-nęła śmiechem; Sara też się uśmiechnęła.
- Czy już pan coś znalazł? - spytała.
- Jeszcze nie wiem. Nie widzę wszystkiego dokładnie.
Ostrożnie zdjął tylną ściankę i sięgnął do wnętrza zegara.
- Poczekajcie... czekajcie, my... myślę... tak, w środku coś jest.
Sara szeroko otworzyła oczy.
- Wiedziałam! Od początku wiedziałam! Jasper wyjął mały przedmiot i położył go na
stole.
- Och, nie - jęknęła dziewczynka. - To tylko kluczyk do nakręcania.
- Można było się tego spodziewać - odezwała się wrogo Hetty. - Skarb, też coś!
Lecz Jasper dalej szperał w zegarze.
- Co, Jasperze? Co? - nie mogła się opanować Hetty.
Jasper podniósł głowę i uśmiechnął się. W ręku trzymał czarną, skórzaną sakiewkę. Nachyliły
się, wstrzymując oddechy. Jasper otworzył ją. Na stół posypały się brylantowe broszki,
rubinowe pierścienie, szmaragdowa kolia, złoty zegarek, śliczne złote łańcuszki i nie
oprawione kamienie szlachetne!
Nie do wiary! Sara wprost nie mogła uwierzyć własnym oczom!
796
- Klejnoty - wyszeptała. - Prawdziwe klejnoty.
Ciocia Hetty sięgnęła do sakiewki i wyjęła zwitek starych dokumentów. Zaczęła je czytać. Jej
oczy stawały się coraz bardziej okrągłe.
- To udziały w kopalniach węgla. Wielkie nieba, każda akcja warta jest pięćset dolarów... a
jest ich co najmniej dziesięć!
Oliwia wzięła jeden z dokumentów i przeczytała głośno napis na jego odwrocie.
- „William Tyler - sto udziałów. Pełna wartość: pięćset dolarów każdy". Więc taki był prezent
Willa dla Arabelli. Jego podpis świadczy o tym niezbicie!
- Panno King! - odezwał się od progu czyjś głos. - Okazała się pani całkiem bystrą
dziennikarką. Ale obawiam się, że ta historia nigdy nie ukaże się drukiem.
Wszystkim odebrało mowę, kiedy do kuchni wszedł Quentin Tyler. Jasper wstał.
- Proszę wyjaśnić, co pan tutaj robi - zażądał stanowczo. - Albo wyjdzie pan stąd tak, jak pan
wszedł.
Quentin Tyler zdjął kapelusz. Nie wyglądało na to, żeby miał zamiar wyjść.
- Proszę mi wybaczyć, ale drzwi były otwarte.
- Coś takiego! - zawołała Hetty trochę bez sensu.
- Otwarte drzwi nie są żadnym usprawiedliwieniem - zauważył ostro Jasper. - Proszę
natychmiast się stąd wynosić!
Oliwia zrobiła krok do przodu i uspokajająco położyła mu dłoń na ramieniu.
197
- Jasperze, to pan Tyler z „Kronik Avonlea". Tyler popatrzył na nią mrocznym wzrokiem.
- Panno King, nie pozwolę mieszać imienia mojego ojca z błotem. Co było w przeszłości,
minęło.
Oliwia szerzej otworzyła oczy.
- Więc pański ojciec był bratem Willa? Quentin potakująco kiwnął głową.
- On także kochał pani ciotkę, Arabellę.
- Więc to pana ojciec zamordował Willa -stwierdziła Sara.
- Wcale go nie zamordował - zaprzeczył ostro Tyler.
Sara poczuła, że stoi na pewnym gruncie.
- Fakty mówią co innego. Pana ojciec chciał przejąć udziały Willa w majątku rodzinnym.
Wynika to z jego listów i z pamiętnika Arabelli.
- Nie, nie - zaprotestował Tyler. - Wywiązała się między nimi kłótnia, potem doszło do bójki.
Przypadkiem wypaliła strzelba Willa. To nie było morderstwo, lecz nieszczęśliwy wypadek.
Ciocia Hetty uznała, że pora się porachować z impertynenckim intruzem.
- Więc, jak przypuszczam, przyszedł pan tutaj, by zgłosić swoje roszczenia do skarbu.
- Nie - powiedział Tyler posępnie, podchodząc do stosu klejnotów mieniących się na stole. -
Rodzinny skarb... Ojciec całe życie nosił na sobie piętno winy, a ja zrozumiałem, że
posiadanie pieniędzy nie jest warte ceny, jakiej żądają one od duszy. Nie chcę mieć zatem nic
wspólnego z tym przeklętym majątkiem.
Jego słowa nie wywarły na Hetty większego wrażenia.
198
- Proszę nie wmawiać mi takich bzdur, panie Tyier! - Zwróciła się do reszty obecnych tak,
jakby prowadziła swój najlepszy wykład. - On nie przyszedł tutaj po to, by chronić dobre imię
ojca. Akurat! Panie Tyler, dobrze znam ludzi pańskiego pokroju. Pozwolił pan, aby inni
wykonali za pana czarną robotę, a teraz chce pan zebrać jej owoce.
Quentin Tyler otworzył usta, usiłując coś powiedzieć, ale Hetty nie dała mu dojść do głosu.
- A z jakiego innego powodu wdarłby się pan tutaj i wszystkich nas śmiertelnie przestraszył?
Zamierzam posłać po posterunkowego Jeffriesa!
- Hetty, uspokój się - mitygowała ją Oliwia. -Nikt się nie przestraszył. Panie Tyler, pan jest
spadkobiercą Willa, ma pan pełne prawo do jego majątku. Proszę to wziąć!
- Oliwio, chyba postradałaś zmysły - warknęła Hetty. - Te klejnoty przez pięćdziesiąt lat
leżały pod dachem Kingów. Co ty sobie myślisz?
Jasper odezwał się spokojnym głosem:
- Hetty, Oliwia ma rację. Ten skarb jest własnością rodziny Tylerów, bez względu na to, czy
ci się to podoba, czy nie.
- Siedź cicho, Jasperze! - zawołała gwałtownie Hetty. - To sprawa rodzinna.
Sarze zaczęło się to wszystko niezwykle podobać.
- Hetty, to nie jest tylko sprawa rodzinna - odparowała Oliwia. - Jasper jest w nią o wiele
bardziej zaangażowany od ciebie. Jak śmiesz się wtrącać!
199
- Och, moja droga, zawsze się wtrącam, jeśli uznaję to za konieczne.
- Znakomicie poradzę sobie sama - zapewniła niewzruszenie Oliwia.
- Nie poradzisz - prychnęła Hetty. - Brak ci właściwego osądu.
- Za to mam już po dziurki w nosie twoich pouczeń - odparła wyzywająco Oliwia.
Hetty zaniemówiła i odwróciła się. Poczuła, że krew odpłynęła jej z twarzy.
Po chwili Oliwia odezwała się już spokojnie do Quentina Tylera:
- Panie Tyler, gazeta pańskiego ojca jest zadłużona. Proszę w nią zainwestować! Niech pan
rozprawi się z tymi gazetami z Charlottetown. Sam pan powiedział, że trafiłam na pasjonującą
historię. Mogę ją opisać. Nikomu nie stanie się krzywda, jeśli prawda ujrzy teraz światło
dzienne.
- Czy nie o to ubiegają się wszystkie gazety? -zwrócił się spokojnie do Quentina Jasper Dale.
-Panie T... T...
- Tyler - wpadła mu w słowo Hetty, odzyskując mowę.
- Tak, istotnie - zgodził się Quentin - wszystkie gazety poszukują prawdy.
Zapadła cisza. Lodowaty wyraz oczu Quentina począł wyraźnie topnieć. Sara pomyślała, że
musiał poczuć ulgę, kiedy wreszcie rodzinna tajemnica wyszła na jaw.
- Może pani opisać tę historię, Oliwio - powiedział cicho. - Będę zaszczycony, mogąc ją
opublikować.
?
200
- Cóż - odezwała się ciocia Hetty po wyjściu Qu-entina Tylera. - Przyznaję, że mimo tego
wszystkiego, co się tu wydarzyło i co zostało powiedziane, był to całkiem zajmujący wieczór.
Ale teraz powinnyśmy już iść. Muszę na jutro poprawić testy z arytmetyki.
- Nie mogłybyśmy jeszcze chwilę zostać? - poprosiła Sara. - Tyle mamy do omówienia.
Ciocia Oliwia upiła łyk herbaty.
- Idź, Hetty. My z Sarą wkrótce się zjawimy. -Chociaż siostry nie przeprosiły się, obie
wiedziały, że tylko w gniewie mogły tak sobie dokuczyć, i nie chowały do siebie urazy.
- Wobec tego, jeśli się nie pogniewacie - odezwała się Hetty - rzeczywiście chyba już pójdę. -
Popatrzyła na Jaspera i trochę sztywno powiedziała: - Dziękuję ci za pomoc. I za herbatę. I za
cytrynowe ciasto.
- Ależ proszę jak naj... najuprzejmiej - odparł Jasper, odprowadzając ją do drzwi.
Kiedy Hetty znalazła się już za progiem, Jasper rozlał resztę herbaty do filiżanek i podsunął
Oliwii i Sarze paterę z ciastem. Po kwadransie przyjaznej pogawędki Oliwia i Sara także się
pożegnały.
Była cudowna, aksamitna, ciepła noc. Chór żab rechotał na trawiastych wysepkach w
przydrożnych sadzawkach. W oddali pohukiwała miękko sowa. Sara i Oliwia spacerkiem szły
w stronę Różanego Dworku. Sarę dręczył niepokój. Wiedziała, że powinna wyjaśnić sprawę
cytrynowego ciasta.
- Ciociu Oliwio, chcę się do czegoś przyznać.
- Wiem, kochanie - odparła łagodnie Oliwia. Sara utkwiła wzrok w ciemnościach.
201
- Co... co wiesz?
- Wiem, jak gorąco pragniesz, abyśmy związali się z Jasperem, pokochali... a może nawet
wzięli ślub.
- Och - westchnęła cichutko Sara.
- I rozumiem to, moja droga. Chociaż bardzo kochasz tatę, wiem, jak tęsknisz do prawdziwej
rodziny. Ale, Saro, to są tylko twoje marzenia.
Sara odzyskała głos.
- Ciociu, zawsze mi powtarzałaś, że nie powinnam wyrzekać się marzeń.
- Bo to prawda, Saro. Lecz nie możesz wtrącać się w sprawy innych, jeśli sobie tego nie
ż
yczą.
Sara zachłysnęła się.
- Ciasto...?
- Jasper widział cię z okna na piętrze. - W głosie Oliwii brzmiał śmiech.
- A tajemniczy pokój?
- Jasper mi o nim opowiadał, ale go nie widziałam. I może nigdy nie zobaczę. Wiem tylko, że
pokój ten czeka na kogoś wyjątkowego, lecz nawet sam Jasper nie wybrał jeszcze tej osoby.
Więc powinnaś zachować jego tajemnicę dla siebie.
- Och, na pewno - jęknęła Sara. - Przyrzekam! -1 rzuciła się w objęcia Oliwii.
Ciocia pogłaskała ją po włosach, mocno i ciepło przytuliła.
- Już dobrze, dobrze, maleńka.
Sara chlipnęła, jej młode serduszko przepełnione było po brzegi wzruszeniem. Oliwia wyjęła
chusteczkę i osuszyła łzy dziewczynki. Sara wytar-
202
ła nos. Poczuła się znacznie lepiej. Trzymając się za ręce, ruszyły w dalszą drogę.
- Ja naprawdę ogromnie lubię Jaspera - przyznała się Oliwia. - Lecz miłość musi sama
zakwitnąć. Rozumiesz, prawda?
- O, tak, rozumiem - odparła Sara.
Rozdział trzynasty
W kuchni Różanego Dworku trwała huczna uroczystość. Oliwia napełniała szklaneczki
wspaniałym ponczem, a ciocia Hetty siedziała z boku, czytając najświeższe wydanie „Kronik
Avonlea".
Sara znała niemal na pamięć artykuł z pierwszej strony. Opisano w nim skarb Tylerów i
zdumiewające wydarzenia, które doprowadziły do jego odkrycia. Ale najważniejsze, prócz -
rzecz jasna - artykułu Oliwii - było wspaniałe zdjęcie. Jasper zrobił znakomitą fotografię Sary
i Oliwii w jadalni Różanego Dworku. Przed nimi, na stole, stał zegar i leżał skarb. Obie panny
uśmiechały się promiennie.
Felek wepchnął do ust kolejne lukrowane ciasteczko.
- Kto by przypuszczał, że skarb jest ukryty w starym zegarze?
- Feliksie, nie mów z pełnymi ustami - skarciła go Felicja.
- Wcale nie są napchane.
- Nie powinieneś mówić „napchane" - dodała Cecylka słodkim głosem. - Prawda?
203
- Dzieci - ostrzegła ciocia Jana. - Nie kłóćcie się, proszę.
- Przykro mi, że nie potrafię naprawić tego zegara - odezwał się Jasper.
- A ja żałuję, że nie zatrzymałem go u siebie -przyznał się Alek.
Wszyscy się roześmieli. Wszyscy, oprócz cioci Hetty, która nie odrywała oczu od gazety.
- No, no, Hetty - zakpił Alek King. - Gdzie się podziało twoje poczucie humoru? Coraz
bardziej przypominasz dziadka Kinga.
Oliwia uśmiechnęła się. Sara pomyślała, że ciocia tego wieczoru wygląda wyjątkowo uroczo
w ślicznej, muślinowej sukni, którą miała na sobie, kiedy poszła do Jaspera prosić, aby robił
dla niej zdjęcia... Nie, koniec z tym, upomniała się. Niech Jasper i Oliwia sami opowiedzą
swoją historię.
Ktoś zapukał. Hetty przeprosiła i wyszła z kuchni, by otworzyć drzwi.
Jana King westchnęła:
- Biedna Arabella. Wyobraźcie sobie, co czuła, skrywając przez całe życie tę tajemnicę.
- Cóż, gdyby Sara nie znalazła listów, o niczym byśmy się nie dowiedzieli - przypomniała
Oliwia.
- To prawda - przytaknęła Felicja. - Chyba jestem jej winna wszystkie klejnoty świata.
Sara uśmiechnęła się szeroko. Felicja wcale nie była taka zła. Tym bardziej, że nie upominała
się ani o błękitną wstążeczkę, ani o różową chustkę. Czyli o haracz za cytrynowe ciasto.
- Hm... hm... - zakasłała Hetty, wprowadzając do kuchni Quentina Tylera.
204
Oliwia wyciągnęła dłoń w gorącym powitaniu.
- Och, pan Tyler. Cóż za cudowna niespodzianka. Czy wypije pan z nami szklaneczkę
ponczu?
- Och, nie, naprawdę nie mogę zostać. Ja... cóż, ja tylko chciałem pani podziękować.
Oliwia spłonęła rumieńcem.
- Podziękować? Mnie?
Tyler wręczył jej podłużne, oprawione w skórę pudełeczko. Skłonił się lekko.
- Pragnę pani to ofiarować.
Wyjął drugie, podobne etui i ku zachwytowi Sary podał go jej!
- Och, panie Quentin. Wcale nie musiał pan tego robić! - powiedziała Oliwia.
- Wiem, ale chciałem tak postąpić. Chciwość zbyt często wpędzała naszą rodzinę w tarapaty.
Sara zdjęła wieczko pudełka. Wyjęła z niego delikatny, złoty łańcuszek. Był na nim
zawieszony kamień księżycowy, blady i tajemniczy.
- Och, Saro, spójrz tylko! - pisnęła Cecylka.
- Dziękuję, panie Tyler - westchnęła Sara. - To... jest niemal poetyczne.
Tyler uśmiechnął się, Felek zaś jęknął.
- Poetyczne. Niech mnie kule biją!
Ciocia Oliwia dostała wyjątkowo piękną szpilkę do włosów, wysadzaną rubinami i
brylancikami.
- Panie Tyler, jest pan nadzwyczaj szczodry, dziękuję - powiedziała.
- To ja winienem podziękować. W ciągu ostatnich dni sprzedałem więcej egzemplarzy gazety
niż przez wszystkie ostatnie miesiące. Twierdzę, że jest to dowód na to, iż ludzie wciąż
skłonni są
205
kupować lokalne gazety, jeżeli znajdą w nich coś pasjonującego.
- Serdecznie panu gratuluję - powiedziała ciepło Oliwia.
- Zrozumiałem także - ciągnął Tyler - że gazeta jest dobra tylko wtedy, gdy dobrzy są
dziennikarze, którzy dla niej piszą. Myślę o zatrudnieniu kogoś na stałe i zastanawiam się, czy
przyjęłaby pani moją propozycję, panno King?
Oliwia rozpromieniła się.
- Jak najbardziej na nią przystaję, panie Tyler.
- Świetnie, świetnie. „Kroniki Avonlea" przyjmują panią z otwartymi ramionami.
Oliwia podniosła w górę palec.
- Ale tylko pod warunkiem, że współpracować ze mną będzie mój utalentowany fotograf.
Pan Tyler zgodził się.
- Oczywiście - powiedział.
Zadowolony Jasper obdarzył Oliwię jednym ze swoich wyjątkowych spojrzeń. Alek uniósł
szklaneczkę.
- No, to chyba najwyższy już czas na toast.
- Nie, poczekaj! - zawołała głośno Jana. -Wstrzymaj się, Alek.
Jana zebrała myśli.
- Hetty jest z nas najstarsza. Sądzę, że to ona, jako głowa rodziny, powinna wznieść toast na
cześć Oliwii.
Ciocia Hetty, zaskoczona, wstała powoli. Odchrząknęła.
- Hm... muszę powiedzieć, że cóż... jestem wciąż oszołomiona niezwykłymi wydarzeniami
206
kupować lokalne gazety, jeżeli znajdą w nich coś pasjonującego.
- Serdecznie panu gratuluję - powiedziała ciepło Oliwia.
- Zrozumiałem także - ciągnął Tyler - że gazeta jest dobra tylko wtedy, gdy dobrzy są
dziennikarze, którzy dla niej piszą. Myślę o zatrudnieniu kogoś na stałe i zastanawiam się, czy
przyjęłaby pani moją propozycję, panno King?
Oliwia rozpromieniła się.
- Jak najbardziej na nią przystaję, panie Tyler.
- Świetnie, świetnie. „Kroniki Avonlea" przyjmują panią z otwartymi ramionami.
Oliwia podniosła w górę palec.
- Ale tylko pod warunkiem, że współpracować ze mną będzie mój utalentowany fotograf.
Pan Tyler zgodził się.
- Oczywiście - powiedział.
Zadowolony Jasper obdarzył Oliwię jednym ze swoich wyjątkowych spojrzeń. Alek uniósł
szklaneczkę.
- No, to chyba najwyższy już czas na toast.
- Nie, poczekaj! - zawołała głośno Jana. -Wstrzymaj się, Alek.
Jana zebrała myśli.
- Hetty jest z nas najstarsza. Sądzę, że to ona, jako głowa rodziny, powinna wznieść toast na
cześć Oliwii.
Ciocia Hetty, zaskoczona, wstała powoli. Odchrząknęła.
- Hm... muszę powiedzieć, że cóż... jestem wciąż oszołomiona niezwykłymi wydarzeniami
206
ostatnich kilku dni. Ale, Oliwio, znasz mnie. Wiesz, że chwalę to, co jest warte pochwały.
Muszę więc przyznać, że masz talent pisarski. - Hetty sięgnęła po szklaneczkę z ponczem i
uniosła ją wysoko. - Wydaje mi się, że ten artykuł jest o wiele bardziej interesujący niż...
- „Gdy zima odchodzi" - podsunął z kąta Jasper.
- Tak, właśnie. Właśnie to chciałam powiedzieć. Więc za dalsze sukcesy! Za Oliwię!
Wszyscy wstali i unieśli szklaneczki. Szczerze życzyli Oliwii powodzenia. Radosna
uroczystość przeciągnęła się długo w noc.
Sara wciągnęła koszulę nocną, ziewnęła i w zamyśleniu popatrzyła na miseczkę z
kupidynkami. Pomyślała, że te cukierki są świetne, ale ona już ich nie potrzebuje. A na pewno
nie przed snem.
Podeszła do okna i wyjrzała na księżyc w pełni, unoszący się niczym kryształowa kula nad
krawędzią ciemnego, sosnowego lasu. W Avonlea wszyscy już spali - ciocia Jana i wuj Alek
chrapali zgodnie w dębowym łożu; Felicja i Cecylka na facjatce; ciocia Hetty i Oliwia w
mrocznych czeluściach domu; Jasper drzemał spokojnie w swym schludnym, kawalerskim
dworku. A Sara wreszcie zrozumiała, że oni wszyscy w tajemniczy sposób tworzą jej rodzinę.
Wśliznęła się do łóżka, szepnęła dobranoc kochanej ciemności i zamknęła oczy. Spała słodko,
ś
niąc swoje marzenia, pogodzona ze światem i spokojna.
Wydawnictwo NASZA KSIĘGARNIA
00 389 Warszawa, ul. Smulikowskiego 4
hurtową, wysyłkową i detaliczną książek własnych.
Wszystkich informacji o zakupie udzielają działy: • handlowy tel. 26-31-65 • księgarnia
firmowa i sprzedaż wysyłkowa tel. 26-36-48 w. 114 i 26-24-31 w. 15
Redaktor serii Magdalena Koziej-Ostaszkiewicz Redaktorzy Magdalena Koziej-
Ostaszkiewicz Grażyna Kościuch Redaktor techniczny Maria Bochacz
ISBN 83-10-09929-0
PRINTED IN POLAND
Wydawnictwo „Nasza Księgarnia", Warszawa 1995 r. Wydanie pierwsze. Skład i montaż
okładki: Studio „NK".
Montaż, druk i oprawa: Drukarnia Wydawnicza im. W. L. Anczyca S w Krakowie. Zam.
3619/95
prowadzi sprzedaż
0890000179175