Sara w Avonlea 10 Duma Sary

background image

Sara w Avonlea
Duma Sary
Część I
AMYJO COOPER, MARLENĘ MATTHEWS
ś

ycie to nie teatr

Część II LINDA ZWICKER, HEATHER CONKIE
Fajtłapy i cuda
Sara w Avonlea
Duma Sary
Na podstawie serialu telewizyjnego opartego na wątkach powieści Lucy Maud Montgomery
Przełożyła Barbara Gadomska
Nasza Księgarnia
Tytuły oryginałów angielskich It's Just a Stage Misfits and Miracles
© Polish edition by Wydawnictwo „Nasza Księgarnia", Warszawa 1997
It's Just a Stage Storybook written by Amy Jo Cooper © 1992 by HarperCollins Publishers
Ltd., Sullivan Films Distribution Inc. and Ruth Macdonald and David Macdonald.
Teleplay written by Marlenę Matthews © 1990 by Sullivan Films Distribution Inc.
Misfits and Miracles Storybook written by Linda Zwicker © 1992 by HarperCollins
Publishers Ltd., Sullivan Films Distribution Inc. and Ruth Macdonald and David Macdonald.
Teleplay written by Heather Conkie © 1990 by Sullivan Films Distribution Inc.
Published by arrangement with HarperCollins Publishers Ltd., Toronto. Based on the Sullivan
Films Production produced by Sullivan Films Inc. in association with the CBS and the Disney
Channel with the participation of Telefilm Canada
adapted from Lucy Maud Montgomery's novels. ROAD TO AVONLEA is the trade mark of
Sullivan Films Inc.
© Translation 1997 by Barbara Gadomska © Cover illustration by Ulrike Heyne, Arena
Verlag GmbH Wurzburg
Opracowanie typograficzne Zenon Porada
Część I
ś

ycie to nie teatr

Część I
ś

ycie to nie teatr

Rozdział pierwszy
- Założę się, że nie - upierał się Felek. Nie chodziło mu o to, by koniecznie postawić na
swoim, ale by podroczyć się z przekonaną o własnej nieomylności starszą siostrą.
Felicja wzniosła oczy do nieba i wydęła wargi, przybierając pełną wyższości minę.
- Zawsze tak jest.
- Ale tym razem może nie.
- Niektóre rzeczy są niezmienne - wygłosiła Felicja niemal proroczą sentencję.
Felek King uznał, że lepiej się poddać. Ugryzł się więc w język i z ponurym wyrazem twarzy
podążał za siostrą, która przedzierała się przez tłum przybyły na Wystawę Zimową. Kolorowe
proporczyki łopotały na wietrze, ubarwiając i rozweselając szary, listopadowy dzień.
Kroczyli przez pełne błota tereny Wystawy aż do zagrody, w której oceniano zwierzęta
hodowlane. Felek przepchnął się przez tłum, czekający na werdykt sędziów, i wspiął się na
dolny szczebel starego ogrodzenia, by mieć lepszy widok. Zdrapał nieco błota z butów o
szare, nie oheblowane deski i czekał.
Wystawa Zimowa odbywała się co roku. Ściągali
7
na nią ludzie z całej wyspy, przywożąc warzywa, przetwory i marynaty, domowe wypieki i
zwierzęta hodowlane. Wszystko to było oceniane, sprzedawane i nagradzane. Wystawa

background image

stanowiła największe wydarzenie w Avonlea w czasie od lata do Bożego Narodzenia, więc
oczywiście w miasteczku panowało ogólne podniecenie.
Całymi tygodniami przed otwarciem Wystawy rozważano i spierano się, czyja jałówka
dostanie nagrodę, a kto otrzyma odznaczenie za ciasta. Dyskutowano o każdej kategorii
konkursowej, od kołder po konie zaprzęgowe. O każdej kategorii poza świniami. Jeśli chodzi
o świnie, nigdy nie było niespodzianek.
Teodora Dixon ostrożnie omijała kałuże, by nie ubłocić świeżo wyglansowanych bucików.
Buciki miały już za sobą swoje najlepsze dni, ale starannie naprawiane i pastowane wyglądały
nie najgorzej.
Z późnojesiennego nieba snuła się szarość, gdy Teodora z zaciśniętymi mocno dłońmi i
bijącym sercem przedzierała się przez kłębiący się tłum. Wiedziała, że musi się śpieszyć, by
zdążyć na ogłoszenie werdyktu jury w kategorii, najpiękniejszej świni. Wiele głów zwróciło
się w stronę Teodory, gdy zajmowała miejsce przy ogrodzeniu, ale ona sama więcej uwagi
poświęcała świniom niż ludziom.
- Pierwsza nagroda za najpiękniejszą świnię na Wystawie Zimowej w Avonlea przypada... -
pan Biggins przerwał i rozejrzał się. Miał nadzieję, że zawieszając głos obudzi nieco
podniecenia i odrobinę niepewności, ale rozumiał, że w tym przypad-
8
ku to próżny trud. - Pierwszą nagrodę... - powtórzył i spojrzał na zgromadzonych, którzy
robili wrażenie słabo zainteresowanych wynikiem. Kilka osób mruknęło coś niecierpliwie,
ktoś zakaszlał. Pan Biggins poddał się. Nie było sensu przeciągać tego spektaklu. - Pierwszą
nagrodę otrzymuje Pat Frewen i jego świnia Lulubella.
- No widzisz, nie mówiłam? - prychnęła Felicja z miną kota, który objadł się śmietanki. -
Niektóre rzeczy są niezmienne.
Felek oparł brodę na krawędzi ogrodzenia i nic nie odpowiedział. Od dwudziestu paru lat,
czyli od tak dawna, jak większość zgromadzonych sięgała pamięcią, Pat Frewen zawsze
dostawał nagrody za świnie.
- Och, Pat! Och, Pat! - zapiszczała podniecona Teodora. - Wiedziałam, że wygrasz!
Wyglądało na to, że Teodora była jedyną osobą naprawdę poruszoną ogłoszonym werdyktem.
Pat Frewen spojrzał obojętnie w jej kierunku, po czym przyjął nagrodę z rąk pana Bigginsa.
Większość ludzi zbierała się przy zagrodzie zwierząt hodowlanych nie tylko po to, by oglądać
zwycięską maciorę Pata Frewena. Przedmiotem prawdziwego zainteresowania był dramat
rozgrywający się już od dwudziestu lat pomiędzy Patem a Teodorą Dixon. Od tego bowiem
czasu Teodora usiłowała zostać panią Frewen, a ludzie zbierali się co roku przy zagrodzie dla
ś

wiń, zaciekawieni w równej mierze wynikiem jej zabiegów, jak werdyktem konkursu.

- Moje gratulacje - pan Biggins promieniał,
9
potrząsając ręką Pata. - Wspaniała jest ta pana świnia.
Pat mruknął coś w podziękowaniu i przyjął niebieską wstęgę. Następnie skierował się ku
wyjściu, ciągnąc za sobą opierającą się Lulubellę, która najwyraźniej wolałaby dłużej pławić
się w blasku sławy.
Tuż za bramką przypadła do Pata podekscytowana Teodora.
- Pat? Pat, obiecałeś po wystawie przyjść do mnie na herbatę. Możemy uczcić zwycięstwo
Lu-lubelli. Upiekłam maślane ciasteczka.
- Przecież wiesz, Teodoro, że LuhiJiella nie lubi maślanych ciasteczek.
Teodora zarumieniła się.
- Maślane ciasteczka są dla ciebie, Pat - powiedziała nieco speszona.
„Biedna Teodora" - pomyślała Felicja, obserwując, jak stara panna zabiega o ukochanego
mężczyznę. Mieszkańcy Avonlea uważali, że Pat jest po prostu za skąpy, by się z nią ożenić.
Teodora gotowała mu trzy razy w tygodniu, troskliwie się nim opiekowała, zawsze była

background image

skłonna do poświęceń, więc Pat korzystał z przywilejów stanu małżeńskiego, nic w zamian
nie dając.
„Biedna Teodora!" - Felicja znów westchnęła. Rzeczywiście, niektóre rzeczy są niezmienne.
Rozważała tę sprawę, przepychając się z Felkiem przez świąteczny tłum.
Stukot końskich kopyt wyrwał ją z zamyślenia. Powóz z hotelu „Białe Piaski", ze stertą
bagaży na dachu, jechał główną ulicą Avonlea.
10
- To ona! - pisnęła Felicja, łapiąc Felka za ramię. - To Pigeon Plumtree!
Pigeon Plumtree, wielka aktorka, sławna z urody, melodyjnego głosu i talentu tragicznego, po
wielu latach nieobecności przyjechała do Avonlea. Przybyła nie z przyczyn zawodowych,
lecz osobistych. Pragnęła poznać dziecko swego ukochanego kuzyna, Blaira Stanleya.
Słyszała, że Sara wyrosła na niezwykłą dziewczynkę, piękną i inteligentną. Pigeon, która nie
miała dzieci, bardzo chciała spotkać się z tą kochaną dziewczynką i obdarzyć ją takim
uczuciem, jakim obdarzyłaby swą własną córkę, gdyby los jej taką zesłał.
Zmierzający do hotelu powóz ostro wziął zakręt. Niewielka walizeczka zsunęła się ze
spiętrzonego na dachu bagażu i chlapnęła w błoto. Woźnica zatrzymał konie.
- Czy ktoś mógłby łaskawie podnieść moją walizkę? - z wnętrza powozu dobiegł głęboki,
ś

piewny głos. Zanim słowa te przebrzmiały, Pat Frewen, ruszając się szybciej niż

kiedykolwiek, doskoczył do walizeczki, podniósł ją i podał siedzącej w środku osobie.
- Panno Plumtree - wyjąkał - witamy z powrotem. Pamiętam, jak dwadzieścia lat temu po raz
pierwszy zobaczyłem panią na scenie, w Charlotte-town.
Obciągnięta białą rękawiczką dłoń wysunęła się z okna i uchwyciła walizeczkę.
- Dziękuję wam, dobry człowieku. A teraz do widzenia. Woźnico, proszę do hotelu „Białe
Piaski".
11
I powóz zniknął tak szybko, jak się pojawił. Pat Frewen stał jak zaczarowany, patrząc za nim.
Nieco dalej zatrzymała się zapomniana Teodora.
- Och, Pat - westchnęła żałośnie, bo jej nadzieje znów się rozwiały.
Rozdział drugi
W Różanym Dworku panowało podniecenie. Jego mieszkanki biegały tam i z powrotem,
sprawdzały, poprawiały i polerowały. Wszystko musiało być w najlepszym porządku.
Oczekiwano gościa - ważnego gościa!
Od chwili, gdy otrzymała elegancko perfumowany list od panny Plumtree, Sara była w
siódmym niebie. Pomyśleć tylko, że Pigeon Plumtree przyjedzie tu, do Avonlea, by ją
zobaczyć! Sama myśl była tak boska, tak porywająca, że od tygodni Sara nie chodziła, lecz
tańczyła.
Dziewczynka często słyszała o kuzynce ojca, ale nigdy dotąd jej nie spotkała. Pigeon
Plumtree większość czasu spędzała podróżując po świecie i występując we wszystkich
sławnych teatrach. Grała nawet w Europie przed koronowanymi głowami! Dorośli
członkowie rodziny opowiadali sobie szeptem o pewnym księciu, który zakochał się w Pigeon
do szaleństwa i jeździł za nią po całej Europie, ale Sara nie znała szczegółów tej historii.
Polerowała srebrną łyżkę, aż błysnęła jak lustro. Cały stół jaśniał i lśnił. Sara przekonała
ciocię Het-
12
ty, aby wyciągnęła najlepszy serwis, z białej porcelany ze wzorkiem w różyczki, oraz - po
dłuższych prośbach - najlepsze kryształowe szklaneczki, te, które tata przysłał aż z Irlandii.
Przejrzała się w rączce łyżki, a potem odłożyła ją na śnieżnobiały, adamaszkowy obrus.
Oczami wyobraźni widziała już siebie w blasku sławy i zaszczytów. Sara Stanley, znana na
ś

wiecie aktorka, stoi na scenie tuż po zagraniu roli Julii, najwspanialszej, jaką kiedykolwiek

widziano. W ramionach trzyma bukiety róż, a wielbiciele obrzucają ją nowymi kwiatami.

background image

Skromnie kłania się publiczności, która urządza jej owację na stojąco, krzycząc: Brawo!
Brawo!
Później, podczas wystawnego obiadu, wydanego na jej cześć w zamku gdzieś nad brzegami
Renu, piękna Sara Stanley we wspaniałej sukni z aksamitu w kolorze czerwonego wina
gawędzi dowcipnie i uroczo z kilkoma europejskimi książętami.
Tego samego wieczoru na murach zamkowych, z których roztacza się widok na płynącą w
dole rzekę, dzielny młody książę wyznaje jej miłość. Światło księżyca odbija się w orderach,
zdobiących jego błękitny mundur. Wisząca u boku szabla uderza z dźwiękiem o zimne, szare
mury, gdy książę pada na kolana; czarny wąsik łaskocze, gdy książę żarliwie przyciska wargi
do drobnej, obciągniętej rękawiczką dłoni Sary.
- Ależ nie mogę, książę - tłumaczy mu łagodnie. - Bardzo pana lubię, ale moją największą
miłością - tu dramatycznie zawiesza głos - jest Teatr.
- Nie grzeb się, Saro Stanley, jest jeszcze tyle ro-
13
boty - głos cioci Hetty przekłuł balonik wyobraźni Sary. W mgnieniu oka książę, zamek i
atmosfera uwielbienia rozwiały się jak duchy o świcie. Zamiast nich Sara zobaczyła, że
pogodna jak zwykle ciocia Oliwia rozgniata kartofle, a ciocia Hetty w sztywnym, białym
fartuchu lukruje ciasto czekoladowe.
Hetty King nie była płochą kobietą. Nie ceniła takich frywolnych zabaw, jak teatr i temu
podobne rozrywki. Nie dlatego dała się wciągnąć w całe to zamieszanie, że jakaś sławna
aktorka ni stąd, ni zowąd postanowiła - nie zawiadamiając zresztą o tym ze stosownym
wyprzedzeniem - wpaść i zobaczyć się z córką kuzyna, dzieckiem, które ona właśnie
wychowywała. Nie, po prostu rodzina Kingów miała swoją dumę, a większa jej część
przypadła Hetty. Panna King przyjmie więc Pigeon Plumtree z całą pompą, bo należy ona do
rodziny Sary.
„Stanleyowie zawsze zadzierali nosa - myślała z niechęcią Hetty. - I to niby dlaczego?
Włóczą się po całym świecie, zamiast siedzieć na miejscu jak rozsądni ludzie, i dlatego
uważają, że są lepsi od innych. No, ja w każdym razie nie pozwolę tej trzpiotce patrzeć na
siebie z wyższością!"
Hetty poczuła przypływ irytacji. Tak mocno ścisnęła torebkę z lukrem, że resztka masy
wyprys-nęła i wylądowała na cieście z głośnym plaśnięciem. Hetty uniosła głowę i napotkała
pytający wzrok Oliwii i Sary. Opanowała się.
- Pamiętaj, Saro, że to nie królowa przychodzi do nas na obiad. Panna Plumtree jest
zwyczajną kobietą.
14
- Wcale nie jest zwyczajną kobietą - zaprotestowała Sara. - Jest światowej sławy aktorką.
Hetty lekceważąco wzruszyła ramionami.
- Nic mnie nie obchodzą aktorki. To próżne i bezużyteczne stworzenia.
- Hetty, aktorstwo to szlachetny zawód - powiedziała miękko Oliwia. Jej różowe policzki
nabrały jeszcze głębszych rumieńców, jak zawsze, gdy odważała się sprzeciwić stanowczej
starszej siostrze. - Często każesz uczniom recytować poezję. To też jest aktorstwo.
Hetty najeżyła się, słysząc rozsądne słowa Oliwii.
- Recytacja poezji to nie aktorstwo. To ćwiczenie pamięci. - Hetty nigdy nie lubiła, kiedy ją
poprawiano, szczególnie gdy nie miała racji. - Och, to coś całkiem innego. Aktorzy... aktorzy
to oszuści. Ludzie, którzy zarabiają na życie udawaniem, że są kimś innym, moim zdaniem
mają nie po kolei w głowie.
Oliwia nie zdążyła odpowiedzieć, bo ktoś niecierpliwie zapukał do drzwi.
- Ojej - szepnęła Hetty, zmieszana jak uczennica czekająca na swego ukochanego - ona już tu
jest.
Wszystkie trzy na moment zamarły, a potem naraz ruszyły ku drzwiom.

background image

- Spokojnie - zarządziła Hetty. - Ja otworzę. -Poprawiła włosy, szybko zdjęła fartuch i
skierowała się do drzwi.
Sara i Oliwia stanęły w miejscu jak przymuro-wane, zastygłe w napięciu. Chwila, na którą
Sara czekała, w końcu nadeszła.
15
Rozdział trzeci
Znów zapukano do drzwi, głośno i niecierpliwie. Czy ta kobieta nie umie się zachować? -
zirytowana Hetty zatrzymała się, odczekując chwilę, by w ten sposób dać pannie Plumtree
lekcję cierpliwości.
Ale właśnie wtedy drzwi otwarły się na oścież i Felicja z Felkiem wpadli do pokoju. Hetty
ledwo zdążyła uskoczyć i uniknąć przewrócenia.
- Wielkie nieba! - udało jej się pisnąć.
- Saro! - krzyknęła Felicja, której oczy błyszczały z podniecenia. - Widzieliśmy ją!
- Już przyjechała! - wtórował Felek, podzielając entuzjazm siostry.
- Widzieliśmy ją - powtórzyła Felicja. - Widzieliśmy twoją kuzynkę, pannę Plumtree.
Widzieliśmy jej powóz.
Od chwili, gdy ujrzała Pigeon Plumtree, Felicję zżerała niecierpliwość, by opowiedzieć o tym
Sarze. Wiedziała, że Sara będzie zrozpaczona, że to nie ona pierwsza zobaczyła pannę
Plumtree. Jednakże teraz pragnienie wzbudzenia zazdrości kuzynki zeszło na dalszy plan.
- Och, Saro, ona jest wspaniała! Jej kapelusz był... - Felicja szukała właściwego słowa -
cudowny! A jej narzutka, jej narzutka była wprost... -Felicja nie potrafiła znaleźć
odpowiedniego przymiotnika, ponieważ w ciągu trzynastu lat życia nigdy nie widziała
narzutki tak pięknej, jak ta, którą nosiła Pigeon Plumtree.
Sara złapała kuzynkę za ręce.
16
- Opowiedz wszystko, niczego nie pomijaj -błagała. - Mam gęsią skórkę na całym ciele.
Felek włączył się, zanim Felicja zdołała otworzyć usta. W gruncie rzeczy nie dostrzegł samej
panny Plumtree, ale widział jej bagaż i rękę w rękawiczce, która wysunęła się przez okno
powozu. To, jego zdaniem, czyniło z niego świadka niemal tak samo wiarygodnego, jak jego
siostra.
- Musi być obrzydliwie bogata. Góra walizek sięgała nieba. Wszyscy w mieście się gapili -
opowiadał Felek.
- Słuchaj no, Feliksie - skarciła go ciocia Het-ty, która już niemal doszła do siebie po nagłym
wtargnięciu bratanicy i bratanka. - Obrzydliwy można powiedzieć o jakiejś rzeczy,
pomieszczeniu albo osobie, gdy chcemy określić ich wygląd lub charakter. Zastosowanie tego
słowa do opisania czyjegoś stanu posiadania jest slangiem. A w moim domu nie pozwolę, by
ktoś mówił slangiem.
- Przepraszam. - Felek zwiesił głowę. Dlaczego to na niego ciągle krzyczano? „To nie jest w
porządku" - stwierdził, kopiąc nogę stojącego obok krzesła, i szybko, z poczuciem winy,
rozejrzał się, czy nikt tego nie zauważył.
Jednak wszyscy byli zbyt zajęci szczegółami stroju Pigeon Plumtree, by dostrzec to
wykroczenie. Sara chłonęła każde słowo Felicji. Także ciocia Oliwia słuchała uważnie,
splatając białe, ozdobione dołeczkami dłonie jakby w modlitwie. Nawet Hetty była
zaciekawiona.
Felicja z trudem radziła sobie z opisaniem stroju
2 — Duma Sary
17
podróżnego panny Pigeon. Niestety, nie potrafiła podać dość szczegółów, by zadowolić Sarę.
- Nie przyjrzałam jej się z bliska. Widziałam ją tylko przez chwilę, gdy powóz przejeżdżał -
była zmuszona przyznać. - Nie wiem, czy to pióro na kapeluszu było strusie, czy nie.

background image

- Próżność - mruknęła Hetty z pełnym wyższości uśmieszkiem.
- Och, Saro, wiem jednak, że jest nieopisanie piękna, i nie mogę uwierzyć, że ma przyjść tu
na obiad!
Jak na komendę, Sara i Felicja pisnęły, podskoczyły i zaczęły tańczyć z radości.
- Dzieci, dzieci - uspokajała je ciocia Hetty -to nie jest żadna królowa. To zupełnie zwyczajna
osoba.
Rozdział czwarty
Oczywiście Plumtree* to nie było prawdziwe nazwisko, tylko pseudonim sceniczny, który
Pigeon przyjęła w początkach kariery aktorskiej. Urodziła się jako Stanley, ale „Pigeon
Stanley" brzmiało jakoś banalnie, zbyt prozaicznie, i nie oddawało jej cudownego talentu.
„Pigeon Plumtree" brzmiało znacznie lepiej.
Pigeon przejrzała się w lustrze. Zgrabnie zwinęła ciężkie, piaskowoblond włosy i upięła je w
gruby kok. Następnie, wspomagając nieco naturę, nałożyła odrobinę różu na wdzięcznie
wydęte wargi.
* Plumtree (ang.) - śliwa
18
Uśmiechnęła się do swego odbicia, zadowolona z tego, co ujrzała. Jej uroda nie była już tak
ś

wieża jak dawniej, ale z wiekiem nabrała dojrzałości.

Pigeon włożyła kapelusz i poprawiła strusie pióro. Szybko poklepała się po podbródku, który
ostatnio zdradzał tendencję do opuszczania się.
Wydawało się, że Pigeon nie idzie, lecz płynie po zdobnym w różyczki dywanie w holu
hotelu „Białe Piaski". Szary jedwab jej spódnicy szeleścił lekko. Wszystkie głowy odwracały
się za sławną aktorką, wszystkie oczy śledziły jej ruchy. Ale Pigeon szła prosto przed siebie,
jakby nie zdawała sobie sprawy z towarzyszącego jej podziwu. Jedynie lekki uśmiech
zdradzał jej zadowolenie.
- Potrzebuję powozu - poinformowała zmieszanego recepcjonistę.
Oliwia jeszcze raz odsunęła białą firankę i spojrzała na drogę. Wciąż ani śladu panny Pigeon.
Z głębokim, pełnym rozczarowania westchnieniem opuściła firankę. Plumtree spóźniała się
już niemal godzinę. Zgromadzona w Różanym Dworku rodzina, początkowo zniecierpliwiona
opóźnieniem, przejawiała teraz krańcowe zdenerwowanie.
- Och, ciociu Hetty, ten stół wygląda okropnie! - wykrzyknęła Sara, czternasty chyba raz
przestawiając świece.
- Na litość boską, Saro - ucięła Hetty, której nerwy były napięte do ostatnich granic - zostaw
ten stół w spokoju!
Felicja upuściła srebrną łyżkę, którą polerowała, i szybko ją podniosła.
19
- Czy widać już powóz, ciociu Oliwio?
- Jeszcze nie.
Hetty szybko przemierzyła pokój i znalazła się obok Felicji. Wyrwała łyżkę z ręki bratanicy,
zanim ta zdążyła odłożyć ją na stół.
- Felicjo i Feliksie, idźcie do domu - rozkazała, mocno trzymając bratanicę za ramię.
- Ależ, ciociu, chcę tylko zobaczyć, jak będzie ubrana! Nie możemy zaczekać?
- Nie chcę, żebyście tu stali i gapili się, jakbyście nigdy w życiu nie widzieli sukni. No,
uciekajcie! Oboje!
- Obiecuję, że dokładnie zapamiętam każdy szew na jej sukni - przysięgała Sara Felicji,
wzruszona jej tragiczną miną.
- Wszystko mi jedno, co ma na sobie - zawołał przez ramię Felek, popychany przez ciotkę do
drzwi - tylko schowaj dla mnie kawałek ciasta!
- Jedzie powóz! - zawołała Oliwia i słowami tymi wprawiła zgromadzonych w stan
gorączkowej aktywności. - Szybko, zapalcie świece!

background image

Wszyscy ruszyli naraz, miotając się bezładnie po pokoju.
- Gdzie są zapałki? - spytała Sara, gwałtownie przeszukując szuflady.
Felicja wywinęła się z uścisku Hetty i chwyciła zapałki z kominka. - Tutaj są! - zawołała z
triumfem, podając je Sarze.
Zdenerwowana Hetty miotała się we wszystkie strony, potęgując zamieszanie. Przystanęła na
chwilę z nieobecną miną i splotła ręce.
- Tyle hałasu o nic - obruszyła się. - Uważaj,
20
Saro, żeby nie spalić domu. Oliwio, Oliwio, przesuń garnki.
Rozległo się pukanie do drzwi. Chaos ustąpił miejsca całkowitemu i kompletnemu
bezruchowi.
- Otworzę! - krzyknęli po chwili wszyscy naraz i rzucili się do przedpokoju, pchając się i
tłocząc, bo każdy usiłował pierwszy dopaść drzwi.
- Ja jestem panią tego domu - oznajmiła Hetty. - Ja otworzę. - Wszyscy zatrzymali się, a
Hetty, zbierając siły, wysunęła do przodu podbródek, wyprostowała ramiona i otworzyła
drzwi.
Pigeon Plumtree wpłynęła do holu w pachnącym obłoku róż i lawendy. Gdy okręcała się z
szerokim gestem, jej narzutka - z szaroniebieskiej, wełnianej francuskiej krepy - wirowała i
fruwała wokół niej, ukazując podszewkę z czerwonego jedwabiu. Niewątpliwie było to
efektowne wejście.
Sara była oczarowana. Nigdy dotychczas nie widziała tak wspaniałej, tak boskiej postaci.
Zachwyciła ją uroda Pigeon. Aktorka miała ładny, okrągły podbródek, krótki, prosty nosek i
urocze, wydatne, różowe usta. Jej cera przywodziła Sarze na myśl śnieg i róże. Wielkie,
ciemne oczy były pełne wyrazu i zapewne z równą łatwością skrzyły się wesołością, jak
łagodniały w smutku.
Wszyscy wpatrywali się w nią, zafascynowani. Pigeon rozejrzała się wokół i uśmiechnęła
rozbrajająco do oszołomionej publiczności. Skupiała na
Rozdział pi
21
sobie uwagę, a choć nie była wysoka, zdawała się panować nad całym otoczeniem. Pierwsza
odzyskała głos Hetty.
- Hm, och, panno Plumbush... och, tree... Plumtree - poprawiła się szybko - jestem Hetty
King, ciotka Sary. Opiekuję się nią od pewnego czasu. - Skrzywione w uśmiechu usta Hetty
przecinały jej twarz cienką linią. Chciała dać pannie Plumtree do zrozumienia, kto tu rządzi.
Pigeon spokojnie wytrzymała spojrzenie Hetty i uśmiechnęła się do niej słodko. Obie kobiety
wpatrywałyby się w siebie w nieskończoność, każda zdecydowana, by nie ustąpić, gdyby
Felicja nie przerwała ciszy głośnym chrząknięciem.
Hetty ocknęła się i przypomniała sobie, że jest panią domu.
- Ach, a to Felicja i Feliks Kingowie, kuzyni Sary - przedstawiła bratanicę i bratanka.
Felicji udało się dygnąć z wdziękiem. Ćwiczyła ten dyg na wypadek, gdyby kiedykolwiek
spotkała kogoś z rodziny królewskiej. Felek stał, gapiąc się z otwartymi ustami.
Hetty ujęła mocno za ramiona najpierw Felka, potem Felicję.
- Właśnie wychodzili - wyjaśniła, po czym skierowała ich ku drzwiom.
- Och, kochanieńcy, musicie tak wcześnie wychodzić? Wieczór dopiero się zaczął - głos
Pigeon był głęboki i melodyjny.
I Felek, i Felicja rzucili Hetty tęskne spojrzenie, wiedzieli jednak z doświadczenia, że ciotka
nie da się ubłagać. Gdy raz coś postanowiła, nie było ra-
22
dy. Wyprowadziła ich na werandę. Pigeon delikatnie pchnęła za nimi drzwi.

background image

Hetty była nieco zaskoczona i jeszcze bardziej zirytowana, że znalazła się za zamkniętymi
drzwiami własnego domu, na ganku.
- Co za bezczelność - mruknęła, sięgając do klamki.
Sara czekała z niecierpliwością. Serce biło jej tak głośno, że bała się, iż Pigeon usłyszy. „A
jeśli jej się nie spodobam?" - przestraszyła się. Nagle pożałowała wyboru sukienki. Była to co
prawda jedna z jej najlepszych - z niebieskiego muślinu, o francuskim kroju - ale teraz wydała
jej się nijaka. Gdyby tylko ciocia Hetty pozwoliła jej upiąć długie blond włosy, a nie kazała
związać wstążką, jak dziecku! W zetknięciu ze światowymi manierami i kosmopolityczną
swobodą kuzynki, Sara poczuła się niezgrabną prowincjuszką. Zapragnęła, by ziemia się
rozstąpiła i pochłonęła ją.
- Więc która z tych dwóch ślicznych dziewcząt jest moją kuzynką Sarą? Niech popatrzę. -
Pigeon najpierw spojrzała na Oliwię, która zarumieniła się i wstydliwie spuściła głowę.
Następnie przesunęła wzrok na Sarę, a jej oczy rozbłysły radością. - To ty! Poznałabym cię
wszędzie! Świecisz jak gwiazda w nocy.
Pigeon zrzuciła z ramion narzutkę. Hetty weszła do pokoju akurat w porę, by złapać ją, zanim
kosztowny ubiór upadł na podłogę. Pigeon otworzyła ramiona do uścisku tak szeroko, jakby
chciała objąć cały świat.
- Drogie serduszko - poprosiła słodkim głosem
23
- chodź do mnie, drogie dziecko. Chodź i ucałuj kuzynkę Pidgey-poo.
Sara rzuciła się w ramiona kuzynki, zapominając o wszystkich lękach.
- Pidgey-poo? - mruknęła Hetty, unosząc brwi.
- No, no, no... - Z kwaśną miną przyglądała się takiej demonstracji uczuć.
Pigeon odsunęła bratanicę na długość ramienia i przyjrzała jej się z upodobaniem. Sara
przypomniała sobie o dobrych manierach i wypowiedziała słodkim głosem słowa, które
ć

wiczyła od tygodni:

- Tak mi miło panią poznać, panno Plumtree. Pigeon lekko potrząsnęła ją za ramiona.
- Saro, kochanie, ani słowa więcej - upomniała ją. - Ani słowa. Jesteśmy jedną rodziną,
kochanie. Musisz mówić do mnie Pigeon.
Było to sekretne marzenie Sary - a teraz się ziściło! Mogła mówić po imieniu do Pigeon
Plumtree, sławnej na cały świat aktorki!
Weszły do jadalni. Stół wyglądał wspaniale: srebro lśniło, kryształy błyszczały, świece
rozjaśniały mrok. Sara z dumą spojrzała na efekt długiej pracy i miała nadzieję, że Pigeon go
doceni.
- Och, jak miło - zagruchała Pigeon. - Przygotowałyście małą przekąskę.
- Przekąskę?! - wykrzyknęła nieco niegrzecznie Oliwia. Uwagę panny Plumtree uznała za
przejaw braku dobrych manier. - Gotowałyśmy przez dwa dni.
- Och, tak mi przykro. Mam bardzo delikatny żołądek. Cierpię na diverticulitis. Małe,
niezwykle wrażliwe uchyłki w jelitach. Rzadko jadam. Mie-
24
wam także zawroty głowy - poinformowała je pogodnie. - Patrzenie na jedzenie wywołuje u
mnie atak żółci.
Sarę zalała fala wstydu. Oczywiście, jak mogła nie pomyśleć, że artystka tak subtelna jak
Pigeon będzie fizycznie delikatna. Zapragnęła natychmiast zaofiarować jej coś, choćby coś
najmniejszego, jako dowód uwielbienia.
- A zatem może pani... to znaczy Pigeon... może usiądziesz i napijesz się herbaty?
- Herbaty? Bardzo mi przykro, kochanie, herbata źle działa na moje nerwy. - Pigeon
zauważyła rozczarowaną minę Sary. - Ale mogłabym spróbować wypić maleńki gin z wodą
sodową. Oczywiście w celach leczniczych.
Hetty parsknęła.

background image

- W tym domu nie pija się alkoholu.
Pigeon zatrzymała na niej wzrok i uśmiechnęła się.
- Nie, oczywiście, że nie. A może macie coś słodkiego?
- Jest ciasto czekoladowe - zaproponowała Oliwia, z nadzieją, że coś z posiłku zainteresuje
gościa. - Upiekła je moja siostra Hetty. Piecze najlepsze ciasto czekoladowe w Avonlea. A
właściwie najlepsze na wyspie.
- Daj spokój, Oliwio - zaprotestowała Hetty skromnie, choć słowa siostry zrobiły jej wielką
przyjemność.
- Ciasto? Nie, obawiam się, moje drogie, że to zbyt ciężkie. Zdecydowanie za ciężkie na mój
ż

ołądek.

25
- A może te zagraniczne czekoladki, które schowałaś, ciociu Hetty? - spytała Sara.
- Absolutnie nie! - obruszyła się Hetty. - Tradycja Kingów nakazuje otworzyć je dopiero w
Boże Narodzenie.
Mina Pigeon zdradzała pewne rozdrażnienie. Uprzejmy uśmiech tylko powierzchownie
maskował niezadowolenie, ale wyraźnie czuło się, że aktorka wolałaby być gdzie indziej.
Sara traciła nadzieję. Przestraszyła się, że jeśli czymś Pigeon nie ugoszczą, kuzynka wyjdzie.
W niezręcznej ciszy desperacko usiłowała coś wymyślić.
- Mamy nieco wina z czarnego bzu - zaproponowała z nadzieją Oliwia. Ona też uważała, że
wstyd by było niczym gościa nie poczęstować.
Radosny uśmiech rozjaśnił twarz Pigeon, a Sara odetchnęła z ulgą.
- Szklaneczka wina. Tak, to mi pomoże na zawroty głowy.
- Wiem, gdzie stoi. - I Sara pobiegła, szczęśliwa, że może się na coś przydać.
Rozdział szósty
Chociaż Pigeon miała delikatny żołądek, kosztowała trochę to z tego, to z tamtego półmiska i
w sumie zjadła więcej niż parę kęsów. W gruncie rzeczy spożyła całkiem przyzwoity posiłek,
który spłukała kilkoma szklaneczkami wina z czarnego bzu.
26
- Jeszcze trochę wina, panno Plumtree? - spytała kwaśno Hetty.
- Och, kochana, już nie mogę - odmówiła Pi-geon, równocześnie sięgając po karafkę i
dolewając kilka kropel do szklaneczki. - Ale skoro pani nalega... - Uśmiechnęła się uprzejmie,
jakby robiła Hetty łaskę.
„Całkiem nieźle się trzyma, jak na kogoś, kto ma kłopoty z trawieniem" - pomyślała Hetty.
Obserwowała, jak Oliwia ostrożnie podsuwa Pigeon salaterkę z kartoflami. Ani na chwilę nie
przerywając rozmowy i nie patrząc w jej stronę, Pigeon sięgnęła po łyżkę i nałożyła sobie
drugą porcję. Hetty i Oliwia udawały, że nic nie zauważają. Wyglądało to tak, jakby zupełnie
milcząco zgodziły się wziąć udział w przedstawieniu.
Jeśli w Pigeon był jakiś fałsz, to w każdym razie Sara go nie wyczuwała. Była tak zasłuchana
w opowiadane przez Pigeon anegdoty z życia teatru i aktorów, że docierały do niej jedynie
wywoływane przez tę opowieść barwne obrazy. Głęboki, melodyjny głos Pigeon
wyczarowywał przed jej oczami wielkie sceny Londynu, Paryża i Rzymu. Sara była w
siódmym niebie. Zniknął stół, zniknął Różany Dworek, zniknęło senne Avonlea. Zamiast tego
Sara czuła ciepło bijące od świateł rampy i słyszała owacyjne oklaski. Talent Pigeon do
tworzenia iluzji był rzeczywiście ogromny.
Pigeon oczarowała tymi historiami i Sarę, i Oliwię. Uwiodła je opowieściami o wielkich
spektaklach, które widziała, poruszyła historią pechowego przedstawienia „Makbeta",
rozbawiła anegdotami
27
0 kapryśnych reżyserach i próżnych aktorach, którzy nie cofają się przed niczym, by zaćmić
innych aktorów.

background image

Pigeon wcielała się w każdą przedstawianą postać, a jej głos był raz głęboki i grzmiący, raz
miękki i śpiewny. Tylko Hetty nie dała się porwać. Dla niej to, o czym opowiadała Pigeon,
było zwykłą bzdurą.
Ś

wiece niemal się wypaliły. Ten cudowny wieczór przeszedł najśmielsze oczekiwania Sary.

- Musisz się bliżej przysunąć, kochanie - Pigeon chwyciła Sarę za rękę i przyciągnęła do
siebie. - Wiesz, im bardziej ci się przyglądam, tym większe dostrzegam podobieństwo do
twego kochanego, zmarłego ojca... oczy, nos... tak, zdecydowanie. - Pigeon zwróciła się do
Oliwii i Hetty: -Sara wygląda dokładnie jak nasza cioteczna babka Eugenia.
- Naprawdę?
- Po czubki palców. Wiesz, cioteczna babka Eugenia była nie tylko znaną pięknością, ale i
aktorką o wielkiej sławie. Aktorstwo to w dużej mierze tradycja rodzinna.
- Niewątpliwie tak samo jak uchyłki w jelitach
1 zawroty głowy - mruknęła Hetty.
- Ciii... - skarciła ją Oliwia, ale oczy błyszczały jej od tłumionego śmiechu.
Serce Sary mocniej zabiło.
- Rodzinna tradycja? Naprawdę? Och, Pigeon, moim największym marzeniem zawsze było
zostać aktorką.
- A od kiedy to? - spytała sucho Hetty. - Ty-
28
dzień temu chciałaś być śpiewaczką. Przedtem zaś
- pisarką.
Sara chciała zaprotestować. Może nigdy nie mówiła wprost o swoich marzeniach, ale w głębi
serca wiedziała, że pragnie być aktorką. Niestety, nie zdążyła otworzyć ust, bo Hetty nie
skończyła wygłaszać swoich poglądów.
- Trudno powiedzieć - oznajmiła z niesmakiem
- by aktorstwo rozwijało umysł.
- Au contraire *, panno King. Aktorstwo to znakomite ćwiczenie umysłu - zaprotestowała
Pigeon z nutką wyższości w głosie. - Potrafię na przykład wyrecytować z pamięci wszystkie
sztuki Szekspira. W trakcie mojej znakomitej kariery grałam wszystkie główne role kobiece.
- Ja w każdym razie nie mam zamiaru pozwolić Sarze na odgrywanie głównej roli w
czymkolwiek -oznajmiła Hetty. Tylko Oliwia kiwnęła głową przytakująco, bo Sara była zbyt
podekscytowana, by zwrócić uwagę na słowa ciotki.
- Pigeon, uwielbiam „Romea i Julię". Czy sądzisz, że pewnego dnia będę mogła zagrać Julię?
- To część twego dziedzictwa, moje drogie serduszko. Masz to we krwi.
- Naprawdę?
- Może odwiedzisz mnie jutro po szkole w hotelu „Białe Piaski"? Będziemy mogły lepiej się
poznać.
Pigeon wstała od stołu, dając tym samym znak, że wieczór dobiegł końca. Oliwia pośpieszyła
do
* Au contraire (franc.) - przeciwnie
29
holu i wróciła niosąc narzutkę, kapelusz i rękawiczki Pigeon. Kompletnie ubrana, Pigeon
skierowała się do wyjścia. Być może to wino z czarnego bzu należało winić za pewną
chwiejność jej skądinąd eleganckich ruchów.
- Wielkie nieba - powiedziała, uśmiechając się słodko do Hetty. - Chyba sporo wypiłam. -
Zamknęła oczy i ściągnęła śliczne brwi. Dotykając delikatnie palcami skroni, oświadczyła: -
Czuję, że zbliża się ból głowy. Jednakże, droga Saro - tu otworzyła oczy i spojrzała wprost na
swą młodą kuzynkę - wspomniałaś chyba o zagranicznych czekoladkach. Czekolada jest
dobra na ból głowy, jeśli dobrze pamiętam.

background image

Sara spojrzała z wahaniem na ciotkę Hetty, rozdarta między pragnieniem a poczuciem
obowiązku.
- Dobrze, Saro - zgodziła się niechętnie Hetty. Była zbyt zmęczona całym wieczorem, by się
sprzeciwiać. - Daj te czekoladki. Nie chciałabym mieć na sumieniu jej bólu głowy.
Skosztowawszy kilku boskich czekoladek, tak radośnie jej ofiarowanych, Pigeon uprzejmie
przyjęła całe pudełko, sprowadzone aż z Belgii. A potem wyszła, zamiatając narzutką.
I tak zakończył się ten wieczór. Ale jak po wszystkich dobrych przedstawieniach, przetrwały
po nim wspomnienia. Otulona w kołdrę jak w narzutkę, z księżycem zastępującym światło
rampy, Sara stała przy oknie w sypialni i recytowała dla wyimaginowanej publiczności:
„Romeo! Czemuż
30
ty jesteś Romeo? Wyrzecz się ojca i odrzuć nazwi-
Wiele bohaterek ożyło tej nocy w świetle księżyca, aż sen spuścił swą łagodną kurtynę i
położył kres występom Sary.
Sara jeszcze raz przeliczyła pieniądze. Najbardziej zależało jej na czekoladkach
sprowadzanych z Anglii, ale mogła sobie pozwolić jedynie na pra-łinki z Montrealu. Pani
Lawson, spoglądając życzliwie, czekała cierpliwie za ladą, aż Sara podejmie decyzję.
W sklepie Lawsonów przebywało tego dnia wielu ludzi, ponieważ akurat był to wtorek, a we
wtorki spotykały się tu panie z Kółka Robótek Ręcznych. Poczciwe kobiety, zajęte szyciem
ubrań dla misji w Chinach, rozsiadły się wygodnie wokół pieca.
- Wezmę te - zdecydowała się w końcu Sara, pogodziwszy się z mniej eleganckim prezentem.
-Czy może je pani zapakować?
- Oczywiście, Saro. Wydaje mi się, że mam gdzieś kawałek jedwabnej wstążki, z której
możemy zawiązać kokardę. Poczekaj, to potrwa tylko chwilkę.
Pani Lawson pośpieszyła na zaplecze. Sara opar-
* William Szekspir: „Romeo i Julia", Poznań 1992 (tł. S. Barańczak)
sko".*
31
ła się o ladę, zamknęła oczy i wciągnęła w nozdrza ciepły, korzenny aromat sklepu. Przed
oczyma jej duszy znów pojawiły się fantastyczne obrazy teatralnego życia, które malowała od
przyjazdu Pigeon.
- Na twoim miejscu, Teodoro, nie pozwoliłabym na to ani chwili dłużej - w marzenia Sary
wdarł się ostry głos pani Spencer.
- Ależ ja go kocham - jęknęła Teodora. Jej mysie, rozwiane włosy wydawały się umykać spod
szpilek, jakby wyrażały wszystkie uczucia, które Teodora tłumiła w sercu.
- Czymże jest miłość bez obrączki na palcu? -spytała Mabel Sloane, nawlekając igłę. - Albo
niech ci się oświadczy, albo pozbądź się go. - Jakby dla ilustracji swych słów, przecięła
zębami nitkę.
- Pozbyć się go? - Przez poczciwą, dobrą twarz Teodory przemknęło przerażenie.
- Tak. Znajdź sobie kogoś innego. - Mabel Sloane przebiła materiał igłą i wyciągnęła ją
zdecydowanie po drugiej stronie.
- Może potrzeba mu więcej czasu - nieśmiało rozważała Teodora.
Pani Spencer uniosła w górę ręce i przewróciła wyłupiastymi oczyma.
- Czasu?! Panu Bogu wystarczyło siedem dni na stworzenie świata, a Pat Frewen od
dwudziestu lat wciąż się tylko zastanawia.
Teodora skuliła się na krześle. Nigdy nie potrafiła bronić swoich racji. Miała łagodny
charakter i z trudnością przeciwstawiała się bardziej zdecydowanym osobom.
32
- Ale ja go kocham - tylko tyle zdołała wyjąkać.

background image

Teodora wiedziała, co mówi jej serce. Choć robiła wrażenie łagodnej i lękliwej, umiała być
wierna swym uczuciom.
- Teodoro Dixon... - zaczęła Mabel Sloane. Łagodna Teodora miała jednak już dość. Chciała,
by nareszcie przestano ją pouczać, co powinna zrobić. Rady zbyt ją przytłaczały.
Poczuła nagle, że się udusi, jeśli choć chwilę dłużej tu zostanie. Zerwała się gwałtownie z
krzesła, przerywając w pół słowa Mabel, i wypadła ze sklepu. Zapomniała o płaszczu, a
nawet o kapeluszu. Haft, nad którym pracowała z taką starannością i oddaniem, przeleciał
kilka metrów w powietrzu i wylądował u stóp Sary. Sara podniosła go i zawołała za Teodorą,
ale nieszczęsna kobieta była już za drzwiami.
W ten szary, listopadowy dzień w powietrzu czuło się już zimę. Sara zapięła płaszcz, by
ochronić się przed ostrym, jesiennym wiatrem. Rozejrzała się wokół, ale panny Dixon nigdzie
nie było widać.
Brązowe, opadłe liście wirowały i tańczyły w powietrzu. Szeleściły i łamały się pod stopami
Sary, gdy udała się na poszukiwanie Teodory. Dostrzegła ją w bocznej uliczce. Kobieta
krążyła przed kuźnią, machała rękoma i w ten milczący sposób przedstawiała swą sprawę
wyimaginowanym sędziom.
- Panno Teodoro, zgubiła pani swój haft. Teodora podskoczyła lekko, przestraszona
niespodziewanymi słowami, i odwróciła się. Sara
3 — Duma Sary
33
ujrzała smutną twarz. Oczy, o nieśmiałym zazwyczaj spojrzeniu, płonęły niepokojem,
policzki były blade, a cienki, ostro zakończony nos - purpurowy z zimna.
- Och, Saro - jęknęła Teodora, biorąc robótkę w czerwoną, spierzchniętą dłoń - na cóż komu
haft? Równie dobrze mogę spalić swój kuferek z wyprawą. - Westchnęła głęboko i w końcu
wypowiedziała słowa, których unikała od dwudziestu lat: - Pat Frewen nigdy się ze mną nie
ożeni.
- Nie wolno się poddawać.
- Kiedy właśnie o to chodzi, że nigdy dotąd się nie poddawałam - zwierzyła się Teodora w
swój rzeczowy sposób. - Od chwili, gdy dwadzieścia lat temu poznałam tego mężczyznę,
wiedziałam, że chcę tylko jego. Byłam bardzo cierpliwa, ale martwię się, że to inni mają rację
i że naprawdę wszytko stracone.
- Nie, panno Teodoro, wszystko będzie stracone dopiero wtedy, gdy przestanie pani
próbować. -Sara wyczytała to zdanie w jakimś opowiadaniu i ucieszyła się, że znalazła
odpowiednią okazję do zacytowania go.
- Próbować? Próbowałam już wszystkiego. Jak myślisz, Saro? Co ty byś zrobiła na moim
miejscu?
Sara nigdy nie zastanawiała się, co zrobiłaby w podobnej sytuacji. W gruncie rzeczy nie
przyszło jej do głowy, że mężczyzna, którego pokocha, mógłby nie odwzajemniać jej uczuć.
I już zaczęła rozmyślać, jak pomóc Teodo-
34
rze, gdy jakiś wewnętrzny głos powiedział jej, że nie powinna się wtrącać. Głos ten
zdumiewająco przypominał w sposobie mówienia ciotkę Hetty...
- No cóż... - Sara zawahała się, wiedząc, że jej wewnętrzny głos ma rację - to naprawdę nie
moja sprawa.
Teodora posmutniała. Maleńka iskierka nadziei, którą pieczołowicie utrzymywała przy życiu,
zgasła.
Sara zawstydziła się, że to ona wywołała tak wielkie rozczarowanie, i poczuła się okropnie.
Gorące pragnienie, by okazać się pomocną, szybko uciszyło natrętny wewnętrzny głos.
- Muszę już iść. Jestem zaproszona na herbatę -powiedziała z dumą. - Ale pomyślę o tym -
dodała, nie widząc nic złego w takiej obietnicy.

background image

- Naprawdę? - Iskierka nadziei znów ożyła, rozjaśniając ponurą twarz Teodory.
Uszczęśliwiona, że stała się przyczyną czyjejś radości, Sara posunęła się o krok dalej.
- Obiecuję, że spróbuję coś wymyślić. Teodora chwyciła Sarę za ręce i mocno uścisnęła.
- Niech cię Bóg błogosławi, Saro. Nie jesteś taka jak inne. Och, nie mogę cię przecież dłużej
zatrzymywać.
- Do widzenia, panno Teodoro.
Sara pośpieszyła do sklepu po czekoladki. Jesienny chłód przestał jej dokuczać, rozgrzewała
ją bowiem świadomość, że spełnia dobry uczynek.
35
Rozdział ósmy
Pat Frewen bardzo lubił zwierzęta i trzeba przyznać, że upodobnił się do swoich świnek. Był
to tęgi, łysiejący mężczyzna, o małym, zadartym nosie i okrągłych, głęboko osadzonych
oczach. Jego cofniętą szczękę często pokrywał trzydniowy zarost, a ubranie i włosy zawsze
miał zaniedbane i niechlujne.
Ś

winie często są przedmiotem niepochlebnych porównań, a ludzie, którzy ich nie znają,

uważają je za brudne i obrzydliwe. Jednak gdyby ktoś był bardziej wnikliwy, przekonałby się,
ż

e mimo odpychającego wyglądu odznaczają się żywą inteligencją i lojalnym charakterem.

Pat Frewen też był inteligentny i lojalny.
Przed dwudziestu laty zakochał się w Pigeon Plumtree. Było to w Charlottetown. Od chwili,
gdy na nią spojrzał, wiedział, że to kobieta stworzona wyłącznie dla niego. Oczywiście
Pigeon nie miała pojęcia o jego miłości. Zakochał się w niej, siedząc na widowni; ona była na
scenie. Zadurzył się tak, że co wieczór wracał, by oglądać ją w tej samej sztuce. Po dwóch
tygodniach codziennych przedstawień znał sztukę na pamięć.
Po każdym spektaklu czekał przy drzwiach dla aktorów, by wyznać jej swą miłość i
oświadczyć się. Ale ten sam zamiar mieli liczni młodzi ludzie stojący z kwiatami i
czekoladkami. Na widok wychodzącej po przedstawieniu Pigeon popychali się, tłoczyli,
chcieli zwrócić na siebie jej uwagę. Biednego Pata często wypychano na koniec tłumu.
36
Wieczorem w dniu ostatniego przedstawienia Patowi udało się jednak przepchnąć na sam
przód i wręczyć Pigeon bukiet polnych kwiatów. Pigeon uśmiechnęła się do niego przelotnie.
Pat chciał do niej przemówić, ale był zbyt nieśmiały. Przez następnych dwadzieścia lat nie
mógł sobie darować, że nie odważył się wyrazić swych uczuć. Z czasem zapomniał, co chciał
powiedzieć, ale nigdy nie zapomniał jej uśmiechu.
Gdy sezon się skończył i Pigeon wyjechała z Charlottetown, Pat pozostał jej wierny. Przez
wszystkie te lata przechowywał w szufladzie komody starannie złożony bilet na
przedstawienie. Był pewny, że któregoś dnia znów spotka Pigeon, a wówczas opowie jej o
swoich uczuciach.
Mniej więcej w tym samym czasie na spotkaniu towarzyskim poznał Teodorę Dixon.
Spodobał się jej, ale on sam właściwie pozostawał wobec niej obojętny. Właściwie nigdy się
do niej nie zalecał, ale też nigdy nie odrzucił oferowanej przez nią przyjaźni. Z biegiem lat
przywykł do jej towarzystwa i lubił spędzane wspólnie wieczory. Teodora była dobrą kobietą
i Pat doceniał wszystko, co dla niego robiła, oraz troskę, jaką mu okazywała. Jednakże wiele
lat temu uznał, że odpowiednią dla niego kobietą jest Pigeon Plumtree, więc pozostawał jej
wierny.
Lata płynęły, a Pat nadal w wyobraźni zajęty był Pigeon. Marzenia o niej i o życiu, jakie będą
razem wiedli, były dla niego czymś tak realnym, że jej cudowny przyjazd do Avonlea - jej
rzeczywista, cielesna obecność, jak księżniczki wyczarowanej ze
37
snów - wywołał u Pata szok. Po przyjeździe Pigeon spędził bezsenną noc, rozdarty między
rozpaczą a nadzieją. Jeden głos szeptał mu, że wystarczy, by do niej przemówił - tak jak to

background image

ć

wiczył wielokrotnie w marzeniach - a zgodzi się zostać jego żoną. Drugi głos nieustannie

wymyślał mu od głupców, przypominając, że Pigeon wcale go nawet nie zna.
Gdy nadszedł wreszcie zimny szary świt, Pat powziął decyzję. Zaraz po nakarmieniu świń
uda się do hotelu „Białe Piaski", by porozmawiać z panną Plumtree.
Rozdział dziewiąty
Z czekoladkami wciśniętymi pod pachę Sara szła, podskakując, do hotelu „Białe Piaski" na
spotkanie z Pigeon. Była tak zajęta myślami o cudownym popołudniu, jakie ją czeka, że
zauważyła Pata Frewena dopiero, gdy niemal na niego wpadła.
- Pan Frewen - sapnęła, zatrzymując się w ostatniej chwili - co pan tu robi?
Pat Frewen rozejrzał się wokół z nieprzytomnym wyrazem twarzy, jak człowiek właśnie
obudzony ze snu.
- Och, ja... właśnie wyszedłem, żeby... - przerwał i szukał właściwego słowa - wyszedłem na
przechadzkę, no właśnie, na przechadzkę.
Tak naprawdę Pat czaił się koło hotelu „Białe Piaski" od rana, usiłując zebrać się na odwagę,
by porozmawiać z Pigeon Plumtree. Choć wyszedł
38
z domu z mocnym postanowieniem, w miarę zbliżania się do hotelu coraz bardziej tracił
pewność siebie. Był już niemal gotów zawrócić i pożegnać się z wieloletnimi marzeniami.
- Idę z wizytą do mojej kuzynki, panny Plum-tree, tej sławnej aktorki - oznajmiła mu Sara z
dumą. - Zatrzymała się w hotelu „Białe Piaski".
Pat zaczerwienił się, szczęka mu opadła, a oczy zaszkliły. Krótko mówiąc, osłupiał.
- Pigeon Plumtree jest twoją kuzynką? No patrzcie państwo! - Zdjął czapkę i drapiąc się po
głowie, sapał i mruczał do siebie, niemal zapomniawszy o obecności Sary.
Sara przyglądała mu się przez chwilę, nie wiedząc, czy bardziej niegrzecznie jest stać i gapić
się, czy odejść. Przypomniała sobie jednak obietnicę złożoną Teodorze; stwierdziła więc, że
równie dobrze może od razu przystąpić do rzeczy.
Dobierała słowa z wielką ostrożnością, wiedziała bowiem, że w podobnych sprawach należy
postępować delikatnie.
- Myślałam o panu, panie Frewen. Wiem wszystko o pana kłopotach.
- Naprawdę? - Pat przestraszył się, że być może mówił głośniej, niż zamierzał.
- Sądzę, że rozmyślał pan o pewnej uroczej damie - odważyła się powiedzieć Sara.
Pat zaczerwienił się, skrępowany faktem, że Sara odgadła jego tajemnicę.
- Mów dalej - rzekł niewyraźnie.
- Przypuszczam, że rozmyśla pan o niej od tak dawna, że sam pan nie wie, co myśleć.
Czy to dziecko jest jasnowidzem? Potrzeba
39
podzielenia się swoim ciężarem była jednak tak wielka, że skłoniła Pata Frewena do
zwierzeń.
- Tkwi mi w głowie, rzeczywiście. Sprawia, że jestem bardzo zdenerwowany.
- Rozumiem, że nigdy nie mówił jej pan wprost o swoich uczuciach.
- Nie, nie można powiedzieć, żebym mówił wprost.
- No to skąd ona ma znać pańskie uczucia? -spytała nieco zniecierpliwiona Sara.
Pat wiedział, że Sara ma rację. Po prostu brakowało mu odwagi.
- To wszystko nie ma sensu - upierał się.
- Chce pan usłyszeć moje zdanie? Uważam, że powinien pan pójść za głosem serca i zalecać
się do tej damy.
- Zalecać się? Nie, nie mógłbym tego zrobić. -Pat był już całkowicie przekonany, że nie jest
dość dobry dla kobiety tak pięknej jak Pigeon Plumtree. - Ona mnie nie zechce.
- Och, myli się pan! - przekonywała Sara z całą szczerością. - Ona jest w panu zakochana.
Głęboko zakochana - dodała z właściwą emfazą. - Kocha pana od dwudziestu lat. Pamięta

background image

nawet chwilę, w której ujrzała pana po raz pierwszy. Zwierzyła mi się. To była miłość od
pierwszego wejrzenia -zakończyła Sara, pewna, że Teodora nie miałaby nic przeciwko
takiemu przedstawieniu jej uczuć.
A więc ten uśmiech przy drzwiach teatru coś znaczył, a jego mały bukiecik jednak ją
wzruszył! Pat Frewen miał ochotę krzyczeć z radości, ale był człowiekiem ostrożnym i
wiedział, jak rozegrać sprawę, z niczym się nie zdradzając.
40
podzielenia się swoim ciężarem była jednak tak wielka, że skłoniła Pata Frewena do
zwierzeń.
- Tkwi mi w głowie, rzeczywiście. Sprawia, że jestem bardzo zdenerwowany.
- Rozumiem, że nigdy nie mówił jej pan wprost o swoich uczuciach.
- Nie, nie można powiedzieć, żebym mówił wprost.
- No to skąd ona ma znać pańskie uczucia? -spytała nieco zniecierpliwiona Sara.
Pat wiedział, że Sara ma rację. Po prostu brakowało mu odwagi.
- To wszystko nie ma sensu - upierał się.
- Chce pan usłyszeć moje zdanie? Uważam, że powinien pan pójść za głosem serca i zalecać
się do tej damy.
- Zalecać się? Nie, nie mógłbym tego zrobić. -Pat był już całkowicie przekonany, że nie jest
dość dobry dla kobiety tak pięknej jak Pigeon Plumtree. - Ona mnie nie zechce.
- Och, myli się pan! - przekonywała Sara z całą szczerością. - Ona jest w panu zakochana.
Głęboko zakochana - dodała z właściwą emfazą. - Kocha pana od dwudziestu lat. Pamięta
nawet chwilę, w której ujrzała pana po raz pierwszy. Zwierzyła mi się. To była miłość od
pierwszego wejrzenia -zakończyła Sara, pewna, że Teodora nie miałaby nic przeciwko
takiemu przedstawieniu jej uczuć.
A więc ten uśmiech przy drzwiach teatru coś znaczył, a jego mały bukiecik jednak ją
wzruszył! Pat Frewen miał ochotę krzyczeć z radości, ale był człowiekiem ostrożnym i
wiedział, jak rozegrać sprawę, z niczym się nie zdradzając.
40
- Muszę przyznać, że ja również uważam ją za wysoce atrakcyjną - przyznał z pewną
nonszalancją.
- Wszystko to pięknie, ale ona sądzi, że pan nie jest nią zainteresowany - powiedziała Sara
karcąco.
- To nieprawda! - krzyknął Pat. - Ja... ja... ja po prostu nie wiem, co robić - przyznał po
chwili. -To znaczy od czego zacząć.
- Ciocia Hetty ma w domu podręcznik dobrych manier. Jest tam także rozdział o zalotach.
Przyniosę go panu, jak będę mogła najszybciej.
- Myślisz, że się uda?
- Niech pan się o nic nie martwi. Wszystko załatwię. No cóż, nie mogę pozwolić, by panna
Plumtree na mnie czekała - dodała Sara, mrużąc oko. - Do zobaczenia panu.
I odeszła, zadowolona, że może być tak pomocna.
Całkiem oszołomiony Pat został na miejscu. Nadzieja i zachwyt mieszały się w nim z lękiem.
Słońce stało już nisko na niebie, gdy Pat Frewen puścił się w tany. Drzewa, chmury i samotna
krowa były jedynymi świadkami jego radości.
Rozdział dziesiąty
- Przecież ja wcale nie jestem do niej podobna -zaprotestowała Sara, patrząc na fotografię
ciemnowłosej, dość tęgiej kobiety.
- Zewnętrznie nie. Ale wewnętrznie tak. -Pigeon wzięła portret ciotecznej babki Eugenii
41
w ozdobnej, srebrnej ramce i odstawiła na stół, jakby inne wyjaśnienia nie były już potrzebne.

background image

Sara wciąż czuła się nieco zagubiona. W gruncie rzeczy wiele z tego, co dziś mówiła jej
kuzynka, wywoływało zamęt w jej głowie.
- Wewnętrznie?
Pigeon spoważniała, a jej głos ścichł do szeptu. Przysunęła się do Sary, chwyciła za ręce i
spojrzała jej głęboko w oczy.
- Duch, ogień, urok - powiedziała z naciskiem. - Wszystko to masz. Widzę to w twoich
oczach.
Sarę przebiegł dreszcz podniecenia. Wiedziała, że ma talent; potrzebny był tylko ktoś, kto by
się na nim poznał.
Pigeon usadowiła się na powrót wśród miękkich satynowych poduszek. Sara bardzo pragnęła
usłyszeć coś więcej o swoich wrodzonych zdolnościach aktorskich, ale Pigeon zamilkła.
Uśmiechała się tylko i przyglądała Sarze spod półprzymkniętych powiek.
Dziewczynka poczuła się nieswojo pod uważnym spojrzeniem Pigeon, zaczęła więc rozglądać
się po pokoju. Było w nim mnóstwo rozrzuconych w nieładzie drogich ubrań, kapeluszy,
drobiazgów i fotografii.
- Czy wiesz, że Eugenia była najsławniejszą na świecie specjalistką od umierania? - spytała
Pigeon.
- Od umierania? - zaskoczona Sara spojrzała na kuzynkę.
Pigeon nagle wstała z krzesła. Jej oczy przybrały nieobecny wyraz, a twarz skurczyła się w
grymasie żalu.
42
- „Idą? - jęknęła, przykładając na chwilę dłoń do ucha, a potem kurczowo łapiąc się za serce. -
Trzeba się pospieszyć; sztylet mi w tym pomoże. -Pigeon złapała nóż do masła ze stołu i
wymierzyła w pierś. - Niech rdzewieje od krwi; nie będzie mi więcej potrzebny".*
Zanim Sara zdołała ją powstrzymać, Pigeon wykonała ruch, jakby wbijała sobie nóż w serce,
zachwiała się, nogi się pod nią ugięły, westchnęła i padła bezwładnie na kanapę.
-Pigeon! - krzyknęła Sara, skacząc na równe nogi i rzucając się ku kuzynce. - Co z tobą?!
Przez jedną, trwającą wieczność chwilę nie było odpowiedzi. Potem Pigeon otwarła oczy i
roześmiała się.
- Wszystko w porządku, drogie dziecko. To była scena śmierci w wykonaniu ciotecznej babki
Eugenii - wyjaśniła, wstając z kanapy i poprawiając włosy. - Teraz ty spróbuj.
Przeszukała kilka stosów ubrań i wiele walizek, zanim znalazła egzemplarz „Romea i Julii".
Podała go Sarze.
Sara spróbowała odegrać scenę najlepiej jak umiała, ale sama czuła, że jej głos brzmi
sztucznie i płasko. Gdy doszła do chwili śmierci, zesztywniała i zwaliła się na kanapę ciężko
jak kłoda. Upadając, uderzyła głową o mały stoliczek i jęknęła „au!", czego nie było w tekście
sztuki. Całość, jej zdaniem, była zupełnie nieelegancka. Sara poczuła z rozpaczą, że nigdy nie
będzie aktorką.
* William Szekspir: „Romeo i Julia", Poznań 1992 (tł. S. Barańczak)
43
- Brawo! - Pigeon klaskała. - To dopiero była scena śmierci! Ciotka Eugenia byłaby z ciebie
dumna.
- Pigeon, nie mam takiego talentu jak ty - jęknęła Sara.
- Bzdura. Odziedziczyłaś po niej magię i wielkość.
- Ja? - Sara początkowo nie dawała się przekonać, ale Pigeon jakoś sprawiała, że wszystko
wydawało się możliwe.
Oparła ręce na ramionach Sary.
- Moje biedne dziecko, twoja ciocia Hetty stworzyła ci tu, w Avonlea, takie nijakie,
zwyczajne życie. Widzę jasno, że moim obowiązkiem jest wzbogacić je.
- Moje życie nie jest nijakie - zaprotestowała Sara, zdumiona. - A ciocia Hetty robi, co może.

background image

- Och, tak, niewątpliwie - Pigeon próbowała naprawić błąd. - Chodziło mi tylko o to, że życie
artystyczne jest tu raczej jałowe. Twoja subtelna dusza na pewno pragnie dramatu.
- Uwielbiam dramat - wybuchnęła entuzjazmem Sara.
- Więc załatwione. Nie spocznę, póki nie przekażę ci zasad najstarszej na świecie sztuki -
sztuki aktorskiej.
- Pigeon, będę ciężko pracować. Będziesz ze mnie dumna, zobaczysz! Taka jestem
podniecona, że mogłabym się rozpłakać! - By to udowodnić, Sara zaczęła podskakiwać.
Pigeon chwyciła swoją zachwyconą uczennicę, jakby chciała stłumić jej entuzjazm.
44
- Drogie dziecko - napomniała ją - nigdy nie płacz, chyba że należy to do roli. Płacz psuje
oczy i sprawia, że nos przybiera okropny, czerwony kolor. Pamiętaj moje motto: „Nie roń łez,
chyba że ci za to płacą". Ja za dużo w życiu płakałam.
- Ty płakałaś? - zdumiała się Sara. - Przecież masz wszystko. Co mogło doprowadzić cię do
łez?
Pigeon odwróciła głowę. Przez jej twarz przebiegł cień smutku, ale opanowała się
błyskawicznie.
- Wiele rzeczy - uśmiechnęła się smutno. - Role, których nie dostałam, dzieci, których nie
urodziłam, mężczyźni, których nie poślubiłam...
- Czy byłaś kiedyś zakochana? - spytała Sara ledwo słyszalnym szeptem.
Pigeon podeszła do okna z tragiczną miną. Sara natychmiast pożałowała pytania.
Przestraszyła się, że okazała się źle wychowana. Aktorka odsunęła zasłonę i tęsknie wyjrzała
przez okno, a jej śliczną twarz oświetliło późne, popołudniowe słońce. Nagle odwróciła się z
dramatycznym gestem i spojrzała na swą młodą wielbicielkę.
- Czy byłam kiedyś zakochana? - powtórzyła cicho. - Tak naprawdę tylko jeden raz. Byłam
bardzo młoda. On był bardzo porywający - dodała ze smutnym uśmiechem. - Odrzuciłam go,
bo pragnęłam sceny bardziej niż jego. Z czasem tego pożałowałam.
Pigeon wyciągnęła z rękawa batystową chusteczkę i dotknęła kącika oka. Sara była
wzruszona.
Sara była tak podekscytowana, że w ten wczesny jesienny wieczór puściła się do domu
biegiem.
45
Wkrótce jednak opamiętała się, gdyż wspomniała jedną z wielu rad, jakie otrzymała tego dnia
od Pi-geon. Naśladując jej głos, powiedziała głośno:
- Pamiętaj, kochanie, cały świat jest jak scena przed nabitą widownią. A na scenie, moja
kochana, najważniejsze jest trzymać fason.
Jak się okazało, ciotka Hetty dawno temu pożyczyła podręcznik dobrych manier Felicji. Sara
wiedziała, że nie wydobędzie go od kuzynki, jeśli nie poda jakiegoś prawdopodobnego
wyjaśnienia, więc z konieczności przedstawiła jej cały plan. Obdarzona romantyczną naturą
Felicja aż się paliła, by służyć jako doradca w sprawie zalotów. Podręcznik dobrych manier
znała na pamięć od deski do deski, z radością więc wysuwała różne propozycje i udzielała
pożytecznych rad.
Zbrązowiała, oszroniona trawa skrzypiała pod stopami, a powietrze wyraźnie pachniało
ś

niegiem, gdy dwie wysłanniczki Kupidyna wyruszyły, by pomóc prawdziwej miłości.

Stodoła Pata Frewena była ciemna i ciepła, pachniała słodko sianem i ostro świniami. Pat wlał
kolejne wiadro pomyj do koryta i przyglądał się, jak świnie szybko jedzą. Uniesienie, w
którym żył od poprzedniego dnia, zabarwione było teraz wątpliwościami. Po prostu miał
tremę.
Pat tak przywykł do przebywania z Pigeon w wyobraźni, że myśl o rzeczywistym jej
poznaniu
Rozdział jed

background image

46
przyprawiała go o dreszcze. Poza tym poprzedniego wieczoru odwiedziła go Teodora,
przynosząc zapiekankę z kurczęcia, i spędzili we dwójkę miły wieczór. Czego jeszcze może
mężczyzna potrzebować?
- Proszę pana! - głos Sary wytrącił go z zadumy. - Przyniosłyśmy ten podręcznik dobrych
manier, o którym mówiłam.
Sara i Felicja stały w drzwiach. Policzki zarumieniły im się od mrozu, a oczy błyszczały z
oczekiwania.
- To bardzo miło z twojej strony, Saro, ale może lepiej zapomnijmy o całej sprawie.
- Ależ dlaczego? - zawołała Sara z widocznym rozczarowaniem.
- Nigdy mnie nie zechce. - Tę podstawową wątpliwość, która przetrwała wszystkie lata, Pat
wyraził teraz głośno ku własnemu zdziwieniu.
-Proszę pana.- rzekła Felicja głosem zdumiewająco podobnym do głosu ciotki Hetty.
Dziewczynka postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. -Musi pan być wytrwały. W tej
książce jest wszystko, co powinien pan wiedzieć o sztuce zalotów. Na przykład - pośliniła
palec i zaczęła przerzucać strony - jest tu rozdział o prawieniu komplementów. Mówią tu, że
powinien pan szeptać słodkie słówka w uszko ukochanej.
- Co to są słodkie słówka? - spytał Pat. Felicja miała nadzieję, że to pytanie nie padnie.
Zawahała się, niezbyt pewna, jak wyjaśnić ten zwrot. Sara chwyciła książkę i pośpieszyła z
pomocą.
47
- Mam tu takie jedno. Brzmi ono: „Kochanie, twoje oczy są jak fiołki".
Pat Frewen był człowiekiem rzeczowym.
- A co, jeśli jej oczy nie są jak fiołki?
Felicja spojrzała na Sarę, szukając pomocy, ale nawet Sara poczuła się zagubiona.
- No... - zawahała się - chyba mimo to powinien pan tak powiedzieć. - Miała nadzieję, że
zabrzmiało to wystarczająco pewnie.
Pat nie wydawał się przekonany. Teraz Felicja wyrwała Sarze książkę i gorączkowo
przewracała strony.
- Jest tu inny rozdział - rzuciła jak najweselej, z nadzieją, że doda Patowi śmiałości - o
„Sztuce pisania listów miłosnych".
- Nie mogę tego zrobić - zaprostestował Pat.
- Och, musi pan - nalegała Sara. - To bardzo romantyczne.
- Proszę posłuchać. „Najukochańsza - czytała Felicja najbardziej romantycznie, jak umiała. -
Siedzę tu w świetle księżyca, wspominając twą delikatną twarz, twe czułe oczy, twą jasną
cerę..."
Felicja uniosła wzrok. Takie wyrażenia były nieco zbyt kwieciste nawet dla kogoś tak
sentymentalnego jak ona. Nie traciła jednak optymizmu.
- W tym rozdziale jest ich dużo więcej -uśmiechnęła się i zamknęła książkę. - Zostawimy
panu ten poradnik, a pan wybierze sobie list, który się panu najbardziej spodoba. Dobrze?
Pat potrząsnął głową. Cała sprawa zaczynała go przerastać.
48
- Uprzejmie dziękuję, ale nie sądzę, bym potrafił napisać list.
- Musi pan tylko któryś przepisać i wysłać do niej. Będzie zachwycona, zobaczy pan -
nalegała Felicja.
W sercu Pata Frewena raz jeszcze zatlił się promyk nadziei i rozproszył nieco jego
niepewność. Może dziewczęta mają rację?
- Myślisz, że to zadziała?

background image

- Oczywiście - powiedziała Sara z pewnym zniecierpliwieniem. Wiedziała, że biedna Teodora
po prostu marzy, żeby dostać od niego choć słówko. „To naprawdę tępy człowiek" -
stwierdziła, biorąc znów od Felicji książkę i podając Patowi.
Zawahał się, odkaszlnął, wytarł ręce o spodnie, przestąpił z nogi na nogę, w końcu przyjął
książkę. Jak niegdyś wielki Juliusz Cezar, teraz Pat przekroczył swój Rubikon. Nie mógł się
już wycofać. Dziewczynki odetchnęły z ulgą.
- Och, i, hmm, proszę pana - zaczęła Sara na tyle otwarcie, na ile tylko mogła, biorąc pod
uwagę delikatność tematu - na pana miejscu przeczytałabym także rozdział o tym, jak
dżentelmen powinien się ubierać.
- A czego brakuje mojemu ubraniu? - spytał Pat.
- Właściwie niczego - zapewniła Sara, nie chcąc zranić jego uczuć. Po chwili dodała, starając
się, by zabrzmiało to taktownie: - Myślę tylko, że pańskiej garderobie przydałoby się lekkie
odświeżenie, to wszystko.
- I jeśli mogę też coś dorzucić - dodała Felicja
4 — Duma Sary
49
w tym samym tonie - to dobrze by było, gdyby się pan ogolił, a nawet przystrzygł włosy. Pat
Frewen potrząsnął głową i parsknął.
- Widzę, że te całe zaloty będą mnie sporo kosztować.
- Och, proszę pana - zapewniła Sara, wycofując się ku drzwiom - to jest bardzo ważne. Proszę
pamiętać: „Tchórzliwe serce nigdy nie zdobyło pięknej damy" - zacytowała. Dziewczęta
wymknęły się na dwór i uciekły, zanim Pat Frewen zdążył wysunąć dalsze zastrzeżenia.
Przez chwilę rozważał otrzymane rady.
- No cóż, Lulubello - powiedział, klepiąc po zadzie nagrodzoną maciorę - skoro jest kuzynką
Pigeon Plumtree, pewnie wie więcej niż ja.
I w ten sposób przyjął wytyczony mu kurs.
Rozdział dwunasty
Spełniwszy swą misję, Sara czym prędzej wróciła do domu. Główną część zadania wykonała.
Reszta była tylko kwestią czasu.
Gdy wchodziła do Różanego Dworku, w powietrzu zawirowało kilka płatków śniegu. Zdjęła
płaszcz i czapkę, a ciepło ognia buzującego w kominku w salonie miło ją owionęło.
Wesoły ogień płonął z okazji odbywającego się właśnie półrocznego zebrania Koła
Miłośników Avonlea. Do organizacji tej należały społecznie zaangażowane kobiety, które
całym sercem starały się o upiększenie miasteczka. Gospodynią była
50
Hetty King. Sara weszła po cichu do salonu akurat w chwili, gdy pani Spencer, obecna
przewodnicząca, kończyła wymieniać osiągnięcia komitetu.
- A zatem, drogie panie, z dumą mogę powiedzieć, że w ciągu ostatniego roku udało nam się
znacznie upiększyć nasze miasteczko i jego otoczenie - rozbrzmiewał jej zdecydowany głos.
Sara dostrzegła Teodorę Dixon, która chłonęła wprost każde słowo przewodniczącej.
Skierowała się ku nieszczęsnej kobiecie, a po drodze nadepnęła Mabel Sloane na nogę i
potknęła się o koszyk z robótką Deirdre Sutherland.
- Odmalowałyśmy szkołę i obsadziłyśmy ratusz nowymi roślinami - mówiła pani Spencer.
Biedna Teodora aż podskoczyła, gdy Sara lekko dotknęła jej ramienia.
- Niech się pani przestanie martwić, panno Teodoro. Wszystko układa się dobrze - szepnęła
Sara głośniej, niż zamierzała.
- Hmmm - odchrząknęła pani Spencer znacząco. Sara uniosła głowę i zobaczyła, że wszyscy
patrzą na nią i pannę Teodorę, która zawstydziła się tak, że jej twarz niemal zsiniała.
-Usiądź, Saro, i nie przeszkadzaj! - skarciła siostrzenicę Hetty. Równocześnie chwyciła ją za
ramię i pociągnęła na pobliskie krzesło.

background image

- Wciąż jednak została jedna kłująca w oczy sprawa. Teodoro, może opowiesz o tym, jako
skarbniczka.
Teodora wstała, tak roztrzęsiona, że omal nie przewróciła krzesła. Mabel Sloane złapała je,
zanim upadło.
51
- Jak wiecie - zaczęła wysokim, drżącym głosem, bo publiczny występ przyprawiał ją o
zdenerwowanie - od kiedy spaliła się stodoła Tomasza Bickle'a, nie ruszył on palcem, by
uprzątnąć pogorzelisko, nie mówiąc już o odbudowie.
Pokój wypełniły pełne oburzenia pomruki. Taki odzew na jej słowa dodał Teodorze odwagi i
mówiła dalej w bardziej zdecydowany sposób:
- Obawiam się, że musimy wziąć sprawę w swoje ręce.
- Słusznie, słusznie.
- Niestety - uprzedziła Teodora - choć zorganizowałyśmy już sprzedaż wypieków i wentę
dobroczynną, wciąż mamy za mało pieniędzy. Czy ktoś ma jakieś nowe pomysły, skąd
zdobyć fundusze?
W pokoju zapanowała cisza. Nikt się nie poruszył, nikt nie podniósł ręki. Biedna Teodora
przestraszyła się, że całe przedsięwzięcie zakończy się klęską.
Sara niepewnie uniosła dłoń.
- Tak, Saro? - zachęciła ją Teodora, a na jej twarzy wyraźnie odmalowała się ulga.
- Może panna Pigeon Plumtree zgodziłaby się wystąpić z wieczorem recytatorskim.
- Absolutnie nie. - Zanim ktokolwiek zdążył zabrać głos, Hetty zdecydowanie odrzuciła
propozycję.
- Jestem pewna, że wszyscy chętnie zapłacą, by jej posłuchać - zaprotestowała Sara.
- Nie byłabym tego taka pewna, Saro - prychnę-ła z wyższością Hetty i rozejrzała się po
pokoju, oczekując poparcia, ale go nie znalazła.
52
- To wspaniały pomysł, Saro! - wykrzyknęła pani Spencer. - Oczywiście, taka organizacja jak
nasza powinna skorzystać z podobnej okazji. Drogie panie, przegłosujmy to. Każdy, kto jest
za poproszeniem Pigeon Plumtree o wieczór recytatorski, niech podniesie rękę.
Wszystkie ręce od razu uniosły się w górę -z jednym wyjątkiem. Hetty King siedziała z
kwaśną miną i dłońmi mocno splecionymi na kolanach. Oczy pań skierowały się na nią.
- Hetty? - spytała niewinnie pani Spencer.
Nacisk był zbyt silny. Z pełnym niechęci wyrazem twarzy Hetty rozplotła palce i z
ociąganiem uniosła dłoń.
- Przyjęto! - zawołała pani Spencer, stukając młoteczkiem.
Następnego dnia Sara była tak podniecona, że z trudem udało jej się wytrzymać do końca
lekcji. Od dwóch dni, czyli od wspólnej herbatki, nie widziała Pigeon i nie dostała od niej ani
słówka na temat proponowanych wcześniej lekcji aktorstwa.
Sara pragnęła złożyć jej wizytę już wcześniej, ale bała się wpaść bez zaproszenia. Nie chciała
narzucać się pięknej i hojnej kuzynce. Prośba Koła Miłośników dała dziewczynce znakomity
pretekst do odwiedzin - nie dla siebie, lecz dla dobra sprawy.
Ku wielkiej radości Sary Pigeon z zachwytem przyjęła jej wizytę. Choć było już późne
popołudnie, aktorka wciąż miała na sobie satynowy szlafrok. Czytała powieść i jadła
czekoladki.
53
Sara przedstawiła cel swojej wizyty i z wielką powagą podkreśliła znaczenie przedsięwzięcia.
Pigeon wysłuchała jej z lekkim rozbawieniem i zapewniła, że zaszczytem dla niej będzie
recytacja „na spalenie stodoły".
- Na odbudowanie stodoły - poprawiła ją Sara.

background image

- Wszystko jedno. Ale, kochanie, powiedz tym drogim paniom z Avonlea, że będę recytować
jedynie pod warunkiem, iż moja kochana, słodka Sara wystąpi razem ze mną.
- Och, Pigeon - Sara poczuła, że traci oddech. -Cóż mam powiedzieć? To dla mnie zaszczyt.
- Świetnie. - Pigeon zamknęła książkę i odłożyła ją. Podciągając rękawy szlafroczka, mówiła
dalej: - A zatem od razu powinnyśmy zacząć lekcje aktorstwa. Musisz przychodzić do mnie
codziennie po szkole.
Przez resztę tego cudownego popołudnia Sara słuchała, a Pigeon odgrywała ulubione sceny,
opowiadała o teatrze i życiu aktorów. Nie była to właściwie lekcja aktorstwa, bo Sara
występowała jedynie jako publiczność. Ale wieczorem, otulając się kołdrą, powiedziała sobie,
ż

e jutro na pewno zacznie naukę.

Rozdział trzynasty
Sara schodziła stopień po stopniu z królewską miną, jedną dłoń opierając na poręczy, drugą
wdzięcznie wyciągając przed siebie. Głowę trzymała wysoko, nieco przechyloną w bok.
Wkroczyła do
54
kuchni, ucałowała ciotkę Oliwię, która piła właśnie poranną kawę, a następnie z wielkopańską
miną zasiadła za stołem.
- Dzień dobry, Saro - powitała ją Hetty, nie odwracając się od pieca. - Masz ochotę na
herbatę?
- Bardzo bym chciała, droga Hetty - powiedziała Sara głębokim, melodyjnym głosem - ale
herbata szkodzi na nerki. Czyżbyś tego nie wiedziała?
Hetty odwróciła się szybko.
- Saro Stanley, powinnaś wiedzieć, że dobrze wychowane młode damy nie rozmawiają
publicznie o swoich nerkach.
Sara albo nie usłyszała, albo postanowiła zignorować uwagę Hetty.
- Dzień dobry, najdroższa Oliwio. Jak się czujesz w ten wspaniały poranek?
Aksamitne, piwne oczy Oliwii rozbłysły wesoło, a jej pełne, czerwone wargi wygięły się w
uśmiechu.
- Całkiem dobrze - odpowiedziała z powstrzymywanym śmiechem. - A ty?
- Och, kochanie, wspaniale - odrzekła Sara, przeciągając każdą sylabę.
- Wielkie nieba, dziecko, co cię naszło? - spytała Hetty, podpierając się pod boki.
- Razem ze sławną Pigeon Plumtree będę recytować na wieczorze Koła Miłośników Avonlea.
- Nie, absolutnie nie! - wykrzyknęła Hetty. -Powinnam była tupnąć nogą w chwili, gdy ta
kobieta wpakowała się do mego domu i zjadła wszystkie najlepsze czekoladki. Gin z wodą
sodową, widzieliście państwo!
55
I w krótkim czasie Hetty doprowadziła się do stanu najwyższej irytacji. Chodziła po kuchni,
wymachując rękoma.
- Wszyscy Stanleyowie to po prostu gromada odmieńców. Zwłaszcza te artystyczne typy.
Sara spokojnie przyglądała się ciotce.
- Nie będzie recytować, jeśli ja też nie wezmę udziału w występie. Nie chcesz chyba, żebym
powiedziała paniom z Koła Miłośników, iż jesteś przeciwko zbieraniu funduszy?
Hetty zatrzymała się w miejscu.
- Nie, nie, ja... ja... - prychnęła. - Och, dobrze, niech będzie po twojemu. Dobroczynność to
dobroczynność, jak sądzę. Ale ostrzegam cię, Saro, że jeśli będziesz się dalej bawiła w to
bzdurne aktorstwo, ta Pigeon porwie cię z sobą i będzie ciągać po świecie, jak... jak Cygankę!
- Hetty zmięła w garści brzeg fartucha i podniosła do ust. W oczach miała łzy.
- Nie zrobię tego, ciociu Hetty. - Sarę głęboko wzruszył smutek ciotki.
- Nie? - spytała Hetty zdławionym głosem. -Twoja matka też tak mówiła... a potem dała się
porwać i fruwała, gdzie tylko wiatr ją poniósł.

background image

Hetty King nigdy nie wybaczyła Blairowi Stan-leyowi, że zabrał matkę Sary z Avonlea. Po
dziś dzień była przekonana, że to podróże doprowadziły do przedwczesnej śmierci jej
młodszej, ukochanej siostry. Hetty niełatwo wybaczała.
- Słuchaj, Hetty... - wtrąciła delikatnie Oliwia, by ją uspokoić.
- I zanim się obejrzę, ty także odejdziesz, jak
56
twoja matka - i to niewątpliwie na zawsze... - Głos Hetty zdławiły łzy.
Sara siedziała w milczeniu, nieszczęśliwa i bezsilna wobec żalu ciotki. Pogrążona w
smutnych myślach, Hetty spojrzała przez okno i jej smutek zniknął tak samo szybko, jak się
pojawił.
- Wielkie nieba! - wykrzyknęła, już bez śladu łez. - A co tam robi Pat Frewen?
Sara zerwała się od stołu.
- Przyszedł do mnie.
- A po cóż to?
Sara pośpiesznie wkładała płaszcz, znów przybierając teatralną minę.
- Biedaczek, prowadzi takie nijakie, jałowe życie. Uważam, że moim obowiązkiem jest
ubarwienie jego szarych dni.
- Dość tego protekcjonalnego tonu, Saro - skarciła ją Hetty, ale Sara uśmiechnęła się tylko. - I
nie przyprowadzaj tu tego człowieka. Nie chcę, by mój dom czuć było chlewem.
Sara była już w drzwiach.
- Nie obawiaj się, kochana, już wychodzę. -Dziewczynka przesłała ciotce pocałunek i znikła,
zanim Hetty zdążyła wygłosić następną uwagę.
Pat Frewen, samotny i zagubiony, ściskał w jednej ręce poradnik dobrych manier, a w drugiej
zaklejony list. Znów ogarnęły go wątpliwości.
- Napisałem do tej panny list miłosny - wyrzucił z siebie, nawet nie witając się z Sarą. - Ale
czuję się... hmmm... nieco niezręcznie, rozumiesz... jeśli chodzi o wysłanie go.
57
„Naprawdę, nigdy nie spotkałam bardziej niezdecydowanego człowieka" - pomyślała Sara.
Stanowczym gestem złapała Pata Frewena za ramię.
- Nie może pan wiecznie trzymać tego listu. Po prostu niech pan go wyśle.
Poprowadziła go przez miasteczko i dopilnowała, żeby wręczył swój billet doux* panu
Wilkinsowi, listonoszowi.
- A teraz, panie Frewen - zaproponowała Sara -zajmijmy się strzyżeniem i goleniem, o
których już mówiliśmy. Nie może pan iść w zaloty nie ostrzyżony. Chodźmy.
Rozdział czternasty
Mieszkańcy Avonlea byli zajęci swymi zwykłymi, sobotnimi czynnościami. Kilka osób
zauważyło, jak Sara Stanley prowadzi Pata Frewena główną ulicą, ale większość nie
poświęciła temu faktowi żadnej uwagi, póki para ta nie skręciła za róg i nie skierowała się do
zakładu fryzjerskiego oznaczonego pomalowanym w białe i czerwone pasy słupem. Wtedy
dopiero nowina rozeszła się tak szybko, jak ogień na suchej prerii. Wszyscy śpieszyli, by
podzielić się nią z sąsiadami.
- Nie do wiary! Pat Frewen jest u fryzjera i goli się!
Choć wiele osób zwróciło uwagę na to wydarze-
* Billet doux (franc.) - liścik miłosny
58
nie, Mabel Sloane pierwsza zrozumiała jego znaczenie. A w każdym razie sobie przypisywała
to odkrycie podczas wielokrotnego opowiadania całej historii.
Mabel była w sklepie i ustalała przebieg zbliżającego się wieczoru dobroczynnego, gdy
dostrzegła Pata. Natychmiast wcisnęła na głowę kapelusz i wybiegła tak szybko, jak tylko jej
pulchne, krótkie nogi na to pozwalały.

background image

Teodora Dixon wyciągnęła z pieca świeżo upieczony chleb. Była to jej ulubiona chwila w
sobotni poranek, gdy mogła usiąść przy stole i zjeść kromkę ciepłego chleba z domowymi
przetworami, popijając herbatą.
W kuchennym piecu płonął ogień. Policzki Teodory zarumieniły się od gorąca. Wzięła
kromkę chleba i herbatę i usiadła w ulubionym fotelu przy piecu. Płomienie trzaskały
leciutko. Kot, drzemiący przed paleniskiem, wstał, przeciągnął się i ziewnął, a następnie
zwinął się ponownie w kłębek i zasnął. „Była to miła chwila, ale byłaby o wiele milsza,
gdyby można ją z kimś dzielić" - pomyślała z westchnieniem Teodora.
Mabel Sloane zapukała do drzwi, była jednak zbyt przejęta, by czekać na zaproszenie. Sama
je otworzyła i wpadła do środka, zapominając nawet o powitaniu.
- Chodź szybko, Teodoro - wysapała. Wzrok miała dziki, a kapelusz, zupełnie już
pozbawiony kształtu, tkwił mocno na jej głowie. - Pat Frewen poszedł do fryzjera. Goli się!
59
- Nie! - wciągnęła powietrze Teodora i uniosła ręce do twarzy.
- I strzyże - dodała Mabel.
Przed witryną fryzjera zgromadził się tłum ludzi.
- Przepuśćcie ją! - rozkazała Mabel, gdy pojawiła się Teodora. Widząc, kto przyszedł, gapie
rozstąpili się, by umożliwić Teodorze najlepszy widok.
Teodora przycisnęła czoło do zimnej szyby i osłoniła dłońmi oczy. Gdy jej wzrok przywykł
do światła we wnętrzu, mogła naocznie stwierdzić, że pogłoska była prawdziwa. Pat Frewen
siedział w fotelu z białą serwetą zatkniętą pod brodą i twarzą w połowie pokrytą pianą z
mydła.
Kilka osób złożyło jej gratulacje. Serce Teodory trzepotało z radości. Ani jej, ani pozostałym
nie przyszło do głowy, że Pat Frewen mógłby się tak szykować dla kogoś innego.
Z gładkimi, pachnącymi wodą kolońską policzkami Pat stwierdził, że podoba mu się ta
zmiana. Zauważywszy zbiór peruczek różnego kształtu i koloru, spytał, ile kosztują.
- No cóż - zaczął fryzjer - biorąc pod uwagę, że idzie pan w zaloty i że jestem tu tylko raz na
dwa tygodnie... - tu przerwał i zastanowił się. -Pięćdziesiąt centów, nie mogę taniej - oznajmił
w końcu.
Pat uważał, że to nieco wygórowana cena, ale Sara kiwnęła głową, nalegając, by się zgodził.
- Hmm, te całe zaloty niewątpliwie nadszarpną
60
moją kieszeń - utyskiwał Pat, ale sięgnął po pieniądze.
Gdy wstał z fotela, tłum rozproszył się, a kiedy pojawił się na ulicy, wszystko wyglądało tak
jak zawsze: ludzie śpieszyli tu i tam, załatwiali swe zwykłe sprawy. Wiele par oczu śledziło
jednak Pata i Sarę, gdy wchodzili do sklepu pana Lawsona.
Pat kupił tam melonik i nowiutki fular.
- Nie będzie pan żałował, że wydał pan pieniądze, aby zadbać o wygląd - zapewniała go Sara.
-Wygląda pan teraz jak dżentelmen.
Podziwiając się w lustrze, Pat musiał się zgodzić z jej opinią.
- Cóż, lepiej już pójdę - powiedziała Sara, zadowolona z tego, co dziś osiągnęła. - Panna
Plumtree daje mi lekcje aktorstwa. Nie chcę się spóźnić.
Pat pochylił się.
- Pozdrów ją ode mnie - szepnął konspiracyjnie, puszczając oko.
- Dobrze - Sara odmrugnęła, choć właściwie nie wiedziała dlaczego.
Rozdział piętnasty
- Więcej mleka, Saro - poleciła Pigeon.
Sara uniosła porcelanowy dzbanek z marmurowego blatu i wlała ciepły płyn do żelaznej
wanny. Pigeon pluskała się i mruczała z zadowolenia, mocząc się w mlecznej kąpieli.
- Dziękuję. Przemyj sobie tym twarz, kochanie

background image

61
- poradziła Pigeon i zwilżyła własną zmiękczającym płynem. - Pamiętaj, że w teatrze twarz
jest twoim majątkiem.
- Ciocia Hetty mówi, że uroda sięga tylko na głębokość skóry - odpowiedziała niepewnie
Sara.
- No cóż, Kleopatra kąpała się w mleku, a zaszła nieco dalej w życiu niż ciocia Hetty. Kąp się
w mleku raz dziennie, kochanie, a będziesz miała skórę jak pupcia niemowlęcia - wyśpiewała
Pigeon tym radosnym tonem, którego używała do wygłaszania rozmaitych sentencji, co
zdarzało się dość często.
Sara powróciła do tomu wierszy, który trzymała na kolanach. Zaczynała mieć dość maksym
Pigeon. Przez kilka minionych dni, zamiast ćwiczeń w sztuce dramatycznej, Sara dostawała
jedynie rady. Dotyczyły one wszystkiego, począwszy od tego, jak się ubierać, skończywszy
na tym, w jaki sposób odróżnia się księcia od hrabiego. Powoli nabierała wątpliwości, czy
Pigeon dotrzyma obietnicy i będzie jej uczyć aktorstwa.
Zaczynała się także martwić. Wieczór dobroczynny dla Koła Miłośników miał się odbyć już
za tydzień, a one wciąż jeszcze nie wybrały tekstów.
- Ten jest dobry, Pigeon. - Sara odchrząknęła i zaczęła czytać: - „Poro mgieł bujna i
nabrzmiała plonem, w spisku serdecznym z dojrzewania słońcem..."*
* John Keats „Ody do jesieni" w: „Poeci języka angielskiego", t. II, Warszawa 1971 (tł. Z.
Kierszys)
62
- Przepiękne, kochanie. Uwielbiam Keatsa. Jak sądzisz, co powinnam włożyć: suknię z
liliowej tafty czy z brzoskwiniowej mory?
Sara postanowiła postawić sprawę wprost.
- Musisz mi pomóc wybrać coś na wieczór recytatorski
- Cóż, wybierz sama, naucz się na pamięć i powtórz mi na następnej lekcji. Tymczasem pora,
byś uczyła się dykcji.
- Dykcji?
- Sztuki wymowy, kochanie. To podstawa sztuki aktorskiej. Powtórz za mną: W czasie suszy
szosa sucha. Sasza suchą szosą szedł.
- W czasie suszy szosa sucha.
- Wymawiaj starannie, kochanie, wymawiaj starannie.
- Sasza suchą szosą szedł.
- Głos, kochanie, głos.
I tak wreszcie Sara odbyła pierwszą lekcję gry aktorskiej.
Tego wieczoru Sara ćwiczyła i ćwiczyła dykcję, aż wszystkie wyrażenia łamiące język
opanowała do perfekcji. Nie mogła się doczekać, kiedy pokaże Pigeon, jak ciężko pracowała.
Najbardziej pragnęła, by Pigeon była z niej dumna.
Po kolacji przejrzała wszystkie tomiki poezji, jakie znalazła, by wybrać najlepszy utwór.
Wybór był trudny, ale w końcu zdecydowała się na „Zdarzenie w obozie Francuzów"
Browninga, bo dostrzegła w nim wszystkie elementy, które w jej odczuciu łączyły się z
dramatem: bohaterskie postacie,
63
porywającą akcję i szlachetne, choć tragiczne zakończenie.
Następnego dnia Sara wstała wcześnie, włożyła najlepszy fartuszek i sto razy przeciągnęła
szczotką po włosach, aż stały się miękkie i błyszczące.
Przy śniadaniu powtarzała swoje łamiące język zdania tyle razy, że doprowadziła biedną
ciocię Hetty do rozpaczy, a nawet nadużyła cierpliwości łagodnej Oliwii.

background image

Hetty miała dość tej Plumtree już pięć minut po tym, jak aktorka pojawiła się w jej domu.
Teraz zarzucała jej, że wywiera zły wpływ na Sarę. Nie podobało jej się, że siostrzenica robi
miny i zachowuje się jak księżniczka.
W głębi duszy Hetty była zazdrosna. I odrobinę przestraszona. Zazdrosna, że Pigeon zdobyła
uczucia Sary, i przestraszona, że może na zawsze stracić kochaną siostrzenicę. Ale dla Hetty
King strach był oznaką słabości, a zazdrość kamieniem milowym na drodze ku zatraceniu.
Ponieważ nie mogła przyznać się do tych uczuć, wolała okazywać irytację.
- Saro, mam powyżej uszu tych bzdur - oznajmiła, wysłuchawszy „suchej szosy" po raz
dziesiąty.
- Pigeon mówi, że dzięki powtarzaniu osiąga się doskonałość.
- Doskonałość, coś takiego! Lepiej zajęłabyś się lekcjami, które zupełnie zaniedbujesz, od
kiedy ta kobieta pojawiła się w mieście.
- Pigeon mówi, że lekcje mogę odrabiać kiedykolwiek. Ja mam specjalne zdolności, które - i
tu
64
Sara znakomicie oddała sposób mówienia Pigeon, przeciągając samogłoski i miękko tocząc
„r" -na-ale-eży r-r-ro-ozwi-ijać.
- Och, i tylko ona może je r-r-ro-ozwi-ijać? -przedrzeźniała Hetty.
Sara nie zadała sobie trudu, by odpowiedzieć.
- Czy mogę wstać od stołu? - spytała.
- Tak - odpowiedziała Oliwia, prosząc Hetty wzrokiem, by nic nie mówiła.
Hetty splotła ręce i pompując stopą w podłogę zacisnęła usta tak mocno, że jej wargi całkiem
znikły. Tkwiła w tej pozycji, póki Sara nie wyszła z domu.
Gdy tylko zostały same, Oliwia zbeształa swą starszą siostrę.
- Nieustannie, rano, w południe i wieczorem, krytykujesz Pigeon Plumtree. I co ci to dało?
Nic.
Hetty nie odpowiedziała; potupywała tylko nogą i sapała ze złości.
Sara dotarła do hotelu „Białe Piaski" późnym rankiem. Pigeon dopiero co wstała i - wciąż w
szlafroczku - siedziała jeszcze przy porannej kawie. Ponieważ Sara pragnęła jak najszybciej
rozpocząć lekcję, więc z lekko maskowaną niecierpliwością czekała, aż jej kuzynka pochłonie
górę grzanek z dżemem pomarańczowym.
Gdy wreszcie skończyła jeść grzanki i zaczęła trzecią filiżankę kawy, cierpliwość Sary się
wyczerpała.
- Musimy odbyć próbę przed wieczorem recytatorskim, Pigeon.
5 — Duma Sary
65
- Za chwileczkę, kochanie - odpowiedziała Pigeon, błądząc myślami zupełnie gdzie indziej.
Wzięła poranną pocztę i zaczęła przeglądać listy.
Sara wierciła się niespokojnie. Jeszcze raz spróbowała przyciągnąć uwagę Pigeon.
- Wybrałam „Zdarzenie w obozie Francuzów".
- Sara odchrząknęła i zaczęła recytować: - „Jak wiecie, my, Francuzi, przypuściliśmy szturm
na Ratyzbonę..."
- To urocze, kochanie - przerwała jej Pigeon, przyglądając się jednemu listowi. Nie znała
charakteru pisma nadawcy. Wzięła nóż i otworzyła list w pośpiechu. Jak wszyscy
niepoprawni romantycy, w głębi serca Pigeon wierzyła, że pewnego dnia nadejdzie list, który
odmieni jej życie.
Sara była naprawdę zirytowana. Łzy gniewu napłynęły jej do oczu.
- No, no, no, Saro - po raz pierwszy tego ranka Pigeon skupiła na niej całą uwagę - wygląda
na to, że mam tu w Avonlea wielbiciela. Uroczego i kulturalnego.
ś

arliwie przeczytała list.

background image

- Och, Boże miłosierny - uniosła dłoń do gardła
- zaprasza mnie dzisiaj na obiad! Wielkie nieba, muszę się ubrać, natychmiast!
Pigeon fruwała niemal po pokoju. Chwytała raz tę, raz tamtą suknię, wreszcie odrzuciła
wszystkie.
- Przecież mówiłaś, że doskonałość osiąga się tylko powtarzaniem - przypomniała jej Sara, a
w jej słowach wyraźnie pobrzmiewało rozczarowanie.
- Naprawdę? Cóż, kochanie, nie mogę pozwolić,
66
- Za chwileczkę, kochanie - odpowiedziała Pigeon, błądząc myślami zupełnie gdzie indziej.
Wzięła poranną pocztę i zaczęła przeglądać listy.
Sara wierciła się niespokojnie. Jeszcze raz spróbowała przyciągnąć uwagę Pigeon.
- Wybrałam „Zdarzenie w obozie Francuzów".
- Sara odchrząknęła i zaczęła recytować: - „Jak wiecie, my, Francuzi, przypuściliśmy szturm
na Ratyzbonę..."
- To urocze, kochanie - przerwała jej Pigeon, przyglądając się jednemu listowi. Nie znała
charakteru pisma nadawcy. Wzięła nóż i otworzyła list w pośpiechu. Jak wszyscy
niepoprawni romantycy, w głębi serca Pigeon wierzyła, że pewnego dnia nadejdzie list, który
odmieni jej życie.
Sara była naprawdę zirytowana. Łzy gniewu napłynęły jej do oczu.
- No, no, no, Saro - po raz pierwszy tego ranka Pigeon skupiła na niej całą uwagę - wygląda
na to, że mam tu w Avonlea wielbiciela. Uroczego i kulturalnego.
ś

arliwie przeczytała list.

- Och, Boże miłosierny - uniosła dłoń do gardła
- zaprasza mnie dzisiaj na obiad! Wielkie nieba, muszę się ubrać, natychmiast!
Pigeon fruwała niemal po pokoju. Chwytała raz tę, raz tamtą suknię, wreszcie odrzuciła
wszystkie.
- Przecież mówiłaś, że doskonałość osiąga się tylko powtarzaniem - przypomniała jej Sara, a
w jej słowach wyraźnie pobrzmiewało rozczarowanie.
- Naprawdę? Cóż, kochanie, nie mogę pozwolić,
66
by próba przed występem dla waszego głupiego... jak to się nazywa? aha, Koła Miłośników,
przeszkodziła mi w poznaniu tak uroczego dżentelmena. - Pigeon zdecydowała się na kostium
z czarnej gabardyny z kremową bluzką z francuskiej koronki.
- Ależ powiedziałaś, że przedstawienie musi się toczyć!
- Oczywiście, serce moje. Ale, kochanie, niespodziewane zaproszenia na obiadki nie zdarzają
się zbyt często takiej samotnej aktorce jak ja. Nigdy nie wiadomo, do czego to może
doprowadzić. A teraz, kochanie, zmykaj. Występ musi poczekać.
Boleśnie rozczarowana Sara wyszła. Pigeon, zajęta własnymi sprawami, nawet tego nie
zauważyła.
Rozdział szesnasty
Mimo urody, sukcesów i talentu Pigeon Plum-tree była samotną kobietą. Przyjechała do
Avonlea, bo miała nadzieję, że dzięki Sarze uwolni się nieco od samotności. Spodziewała się,
ż

e miłość dziecka nada jej życiu nowe barwy. Choć Sara była kochaną dziewczynką, serce

Pigeon wciąż dręczyła pustka; nawet Sara nie potrafiła jej wypełnić.
Tajemniczy list, niosący z sobą obietnicę romansu, obudził w Pigeon nadzieję. Poczuła się jak
młoda dziewczyna, zdenerwowana i niepewna przed zbliżającą się randką z kimś, kto - jak
marzyła -otworzy przed nią jasną przyszłość.
W chwili, gdy skończyła się ubierać, miała już
67

background image

przed oczyma nie tylko obraz tajemniczego dżentelmena, ale również całego ich wspólnego
ż

ycia. Oczywiście będzie bogaty i wysoki. Nie wątpiła, że jest dżentelmenem i ma

odpowiedni wzrost. Spodziewała się, że u jego boku będzie szczęśliwa. Pi-geon wciągnęła
rękawiczki z koźlęcej skóry i z sercem pełnym nadziei zeszła do jadalni hotelu „Białe Piaski".
Tego ranka Pat Frewen wcześnie zakończył prace w gospodarstwie. Był tak roztrzęsiony, że z
trudem trzymał wiadro z pomyjami. Nakarmiwszy świnie, zasiadł do śniadania, ale nie był w
stanie nic przełknąć. Wydawało mu się, że w żołądku latają mu motylki.
Gdy zbliżała się pora obiadu, Pat ogolił się, skropił wodą kolońską i wyciągnął z naftaliny
pogrzebowy garnitur dziadka Frewena. Garnitur, choć miał swoje lata i był nieco przetarty na
łokciach, pasował na Pata, więc Pat nie widział potrzeby kupowania nowego.
W garniturze i z zawiązanym nowym fularem sięgnął do pudełka po ostatni szczegół stroju.
Wyjął peruczkę i niezbyt zręcznie umieścił na swej łysinie. Chwilę trwało, zanim ułożył ją
właściwie, ale gdy już znalazła się na miejscu, Pat był bardzo z siebie zadowolony. Z nowymi
włosami czuł się innym człowiekiem. Pomyślał, że Pigeon Plumtree będzie dumna, iż się do
niej zaleca.
Przez dwadzieścia lat marzył o tej kobiecie, a teraz wreszcie zrealizuje swoje marzenia. Pat
Frewen po raz ostatni poprawił włosy, po raz ostatni wy-
68
szczotkował ubranie i wsuwając pod pachę książkę o dobrych manierach, wyruszył do hotelu
„Białe Piaski" z sercem pełnym nadziei.
Dwa dni minęły od wizyty Pata Frewena u fryzjera, a on wciąż się nie pojawiał. Teodora
Dixon zachowała jednak cierpliwość. Ostatecznie czekała dwadzieścia lat - cóż znaczą dwa
dni więcej? Myślała o tym, śpiesząc na spotkanie komitetu organizacyjnego Koła Miłośników
Avonlea. Ubrała się ze szczególną starannością - tak samo jak poprzedniego dnia i jak będzie
się ubierać w dni następne - by wyglądać jak najlepiej, gdy Pat się oświadczy. Teodora wprost
frunęła ścieżką do domu Mabel Sloane. Od dwóch dni nie chodziła, lecz płynęła w powietrzu.
- Moja droga, cała promieniejesz - ćwierkała pani Sloane, gdy wpuszczała ją do środka.
Teodora uśmiechnęła się, a jej oczy rozbłysły radością. Rzeczywiście, podniecenie rozjaśniło
jej twarz i usunęło ślady zmartwień.
- Czy on... - spytała Mabel Sloane.
- Jeszcze nie - zarumieniła się Teodora.
- To tylko kwestia czasu - orzekły panie z komitetu organizacyjnego.
Gdy tylko komitet omówił sprawy bieżące - czyli ostatnie szczegóły dotyczące wieczoru
recytatorskiego - panie wyruszyły razem do hotelu „Białe Piaski", by sprawdzić, czy dyrektor
hotelu poczynił odpowiednie przygotowania. Wśród prowadzonej przez Hetty King gromadki
szła także Teodora Dixon z sercem pełnym nadziei.
69
Po drodze spotkały rozczarowaną Sarę, która wracała do domu po nieudanej wizycie u
Pigeon, pewna, że na wieczorze recytatorskim tylko się ośmieszy. Ludzie zażądają zwrotu
pieniędzy, a stodoła Tomasza Bickle'a nigdy nie zostanie odbudowana.
Udało jej się tak głęboko przekonać siebie, że jej występ będzie klęską, że na widok
zbliżających się pań z komitetu ledwie powstrzymała się od ucieczki. One jednakże ucieszyły
się na jej widok i kilkakrotnie spytały, jak idą próby.
- Całkiem nieźle - odpowiedziała Sara, niemal dławiąc się własnymi słowami. Nie chciała
jednak dzielić się z nikim swoimi obawami.
- Chodź lepiej z nami, dziecko - zaproponowała Hetty. - Będziesz zapewne wiedziała, czy
dobrze przygotowali salę na... cokolwiek to jest, co ty i ta Plumtree macie zamiar zrobić.
I tak, z rozpaczą w sercu, Sara zawróciła i poszła z paniami do hotelu „Białe Piaski".
Rozdział siedemnasty

background image

- Czekam na pewnego dżentelmena - poinformowała Pigeon kierownika sali, sadowiąc się
przy stole w restauracji. - Gdy przyjdzie, proszę mu wskazać, gdzie siedzę.
- Oczywiście, proszę pani - ukłonił się kierownik sali i zniknął.
Pigeon rozejrzała się po zatłoczonej restauracji. Nie zauważyła nikogo, kto odpowiadałby jej
wyo-
70
brażeniom. Usiadła wygodniej na krześle, wzięła kartę dań i czekała, pełna dobrych myśli.
- Tak jest, panno King - przytaknął dyrektor hotelu. - Sądzę jednak, że może pani spodziewać
się więcej niż pięćdziesięciu osób. Wielu naszych gości wyraziło zainteresowanie wieczorem
recytatorskim panny Plumtree.
Serce Sary zamarło. Ponad pięćdziesiąt osób będzie patrzeć, jak ona się ośmiesza! Miała
ochotę natychmiast uciec, ale zapomniała o wszystkim, gdy usłyszała, jak Teodora głośno
wciąga powietrze.
Wyglądało na to, że nareszcie nadeszła chwila, o której Teodora marzyła od dwudziestu lat.
Jej serce zatrzepotało, a na twarz wypłynął szczęśliwy uśmiech. Nigdy przedtem nie czuła
takiej radości. Panie z komitetu organizacyjnego zaczęły szeptem składać jej gratulacje. Do
holu wkroczył bowiem Pat Frewen w niedzielnym ubraniu, z bukietem kwiatów.
Sara zapomniała o swoim nieszczęściu. Przynajmniej jeden z jej planów się powiedzie!
Teodora stała w miejscu, a jej oczy błyszczały oczekiwaniem. Otoczona członkiniami
komitetu organizacyjnego patrzyła, jak mężczyzna, którego kocha, przecina hol. Za moment
do niej podejdzie.
Z niemałym zdumieniem ujrzała, że Pat, zamiast skierować się ku niej, skręcił do hotelowej
restauracji. Oczy Teodory wciąż błyszczały, ale brwi uniosły się ze zdumienia. Uśmiech,
przed chwilą tak szeroki, zamienił się w grymas.
71
Sara pociągnęła Teodorę za rękaw.
- Chodźmy za nim.
- Ehe... hmmm... Panna Plumtree? Witam panią.
Pigeon podniosła wzrok znad karty.
- Dzień dobry - odpowiedziała, zastanawiając się, kim jest ten natręt.
- Miło mi panią poznać - ukłonił się Pat, tak jak nakazywał podręcznik dobrych manier. -
Mogę ucałować pani dłoń?
- Dobry człowieku - powiedziała łaskawie, bo mogła sobie pozwolić na łaskawość - oczekuję
gościa.
- Och, to ja. Nazywam się Pat Frewen. To ja napisałem ten... hmm... list.
Teodora i Sara weszły na salę akurat w porę, by być świadkami całej sceny. Głęboko
upokorzona Teodora, której nadzieje legły w gruzach, była wściekła. Sara stała w osłupieniu.
Nie tylko ona była zaskoczona.
- Pan? Aleź pan nie jest tym, kogo... oczekiwałam. - Pigeon zachowała spokój mimo szoku. -
Czym właściwie się pan zajmuje?
- Jestem farmerem, a dokładnie hodowcą świń. Najlepsza wieprzowina na Wyspie Księcia
Edwarda. - Pat usiłował nie pokazać, jak bardzo jest zdenerwowany. - Pocztą pantoflową
dotarło do mnie, że od dwudziestu lat ma pani do mnie słabość. Chciałem skorzystać z okazji
i zawiadomić panią, że odwzajemniam jej uczucie.
Pat kiwnął głową tak energicznie, że peruczka,
72
od początku nie najlepiej przymocowana, rozluźniła się zupełnie. Powoli zsunęła mu się z
głowy i wylądowała w samym środku porcelanowego talerza. Spoczęła tam jak jakiś
włochaty, wielki owad.

background image

Pat zmartwiał, upokorzony. Zaczął się zastanawiać, co podręcznik dobrych manier zaleciłby
w takiej sytuacji.
Pigeon podniosła peruczkę z talerza. Dwoma palcami uniosła ją tak, by wszyscy widzieli, i z
zimną krwią podała ją właścicielowi.
- Niech pan nic więcej nie mówi. Chyba pan coś upuścił. Proponuję, by pan to zabrał i
odszedł. Osoba o takiej pozycji jak ja - dodała wyniośle -nigdy nie mogłaby, nawet w
najmniejszym stopniu, zainteresować się kimś pana pokroju... niezależnie od doskonałości
pańskiej wieprzowiny.
Pat był oszołomiony. Nie tak przebiegało to spotkanie w jego marzeniach.
- Ale... ale mamy wiele z sobą wspólnego! -spróbował jeszcze coś powiedzieć...
- Ha, ha, ha! Chyba pan śni - odpowiedziała Pigeon, śmiejąc się szyderczo.
Gdy gorzki śmiech rozbrzmiewał w jego uszach, Pat zrozumiał jednak, że to prawda. Śnił
przez wszystkie te lata. To nie była żona dla niego. Teodora Dixon była lepszą kobietą i dobrą
towarzyszką. Dlaczego był taki ślepy? To z Teodorą powinien się ożenić.
Zebrawszy resztki dumy, Pat odwrócił się z całą godnością, na jaką go było stać i ruszył do
wyjścia. Miał zamiar pomaszerować wprost do Teodory i oświadczyć się jej. Uznał, że
równie dobrze
73
może zrobić to od razu, skoro już ma na sobie garnitur. Szkoda byłoby także zmarnować
bukiet kwiatów.
Nie musiał chodzić daleko, by znaleźć Teodorę. Stała w drzwiach. Wyraz wściekłości na jej
twarzy świadczył o tym, że widziała całą tę scenę. To był ostateczny cios.
- Jesteś dwulicowy - prychnęła.
- Poczekaj, Teodoro, wszystko ci wytłumaczę! Ale Teodora nie chciała czekać. I tak czekała
za
długo. Zakrywszy twarz rękoma, by ukryć łzy, wybiegła z hotelu.
Sara obserwowała ich, chora z rozpaczy. Zdawała sobie sprawę, że to ona wywołała całe to
nieporozumienie. Z sali restauracyjnej dobiegł ją histeryczny śmiech Pigeon.
Rozdział osiemnasty
Sara znalazła Pata na cmentarzu, na kamiennej ławeczce. Twarz bez wyrazu, ponure
spojrzenie i przygarbione ramiona, jakby przygniatał go ciężar wszystkich nieszczęść,
tworzyły smutny obraz na tle ciemnego, listopadowego nieba.
Wiatr wył w bezlistnych gałęziach drzew. Sara wzdrygnęła się. To nie będzie przyjemne, ale
wiedziała, co musi zrobić.
- Proszę pana - wyrzuciła z siebie - tak strasznie mi przykro. To wszystko moja wina.
Pat uniósł wzrok i uśmiechnął się łagodnie do
74
dziewczynki, która tak odważnie stała po jego stronie.
- Nie, to moja wina w takiej samej mierze, jak twoja. To ja napisałem ten list.
- Nigdy nie przyszło mi do głowy, że pan... że panu chodziło o pannę Plumtree. Myślałam, że
miał pan nadzieję zdobyć Teodorę Dixon.
- Och, Saro, zrobiłem z siebie durnia. Nagle, w jednym mgnieniu oka, wszystko pojąłem. To
Teodorę kocham. Nie zdawałem sobie z tego sprawy, póki jej nie straciłem. Prawdopodobnie
na zawsze. Tylko siebie mogę o to winić.
Sara poczuła, jak ciężko jej na sercu. Wiedziała, że nie powinna się już wtrącać ani pomagać
biednemu Patowi i Teodorze. Ale jedno zrobić musiała.
- Proszę wejść! - zawołała Pigeon w odpowiedzi na pukanie do drzwi.
Sara weszła do pokoju. Pigeon leżała wygodnie na kanapie. Na podłodze walały się jej
rozrzucone buty. Fryzurę miała w lekkim nieładzie, zapinki gorsetu rozluźnione. Opierała się
na kilku miękkich poduszkach.

background image

- Chodź dalej, dziecko - zawołała z raczej udawaną niż prawdziwą wesołością.
Sara z poważną miną przysiadła na brzegu krzesła. Wpatrzyła się w kuzynkę skupionym,
nieruchomym wzrokiem.
- Saro, kochanie, dlaczego tak nagle wyszłaś dziś z hotelu?
Dziewczynka nie odpowiedziała. Pigeon stwierdziła, że działa jej to na nerwy.
75
- Gdzie twoje poczucie humoru, dziecko? -zadrwiła.
- Nie było nic śmiesznego w tym, co powiedziałaś panu Patowi, Pigeon. Upokorzyłaś go
przed wszystkimi ludźmi.
Pigeon zaniosła się ostrym, wymuszonym śmiechem.
- Ależ, Saro, pomyśl, jaka śmieszna byłaby to sztuka. Ten żałosny hodowca świń nagle
wyobraża sobie, że może zalecać się do kogoś tak sławnego jak ja. - Pigeon znów się
roześmiała. - To naprawdę przepyszne, kochanie, nie dostrzegasz tego? Cóż za boska farsa. -
Usta Pigeon wciąż wykrzywiał nieszczery uśmiech, ale w oczach krył się smutek.
- I w tym rzecz, Pigeon. To nie jest scena! - wypomniała jej Sara. - Mogłaś była przynajmniej
uprzejmie mu odpowiedzieć. To żywy człowiek, a ty zraniłaś jego uczucia.
- Och, drogie serce...
Sara nie umiała powstrzymać łez.
- Zawsze mówisz „drogie serce" albo „drogie dziecko", ale naprawdę wcale tak nie myślisz.
Nie zależy ci na mnie ani trochę. Jedyną osobą, o którą się troszczysz, jesteś ty sama.
Z wielką godnością Sara wstała. Łzy płynęły jej po twarzy, ale zachowała powagę. Spokojnie
podeszła do drzwi, otworzyła je i wyszła.
Kurtyna poszła w górę, a iluzje rozsypały się w pył. Sara ujrzała kuzynkę taką, jaka była
naprawdę - samolubną, próżną osobę.
76
Rozdział dziewiętnasty
Pigeon wpatrywała się w swoje odbicie w lustrze. Spadły wszystkie maski, odsłaniając ból.
To dziecko powiedziało prawdę. „A prawda boli" -pomyślała Pigeon, uśmiechając się
niewesoło do lustra.
Zachowała się okropnie i niewybaczalnie. To obrzydliwe, że upokorzyła tego mężczyznę.
Powinna się tego wstydzić. Nawet świadomość własnego bólu, własnej samotności i
własnego rozczarowania nie usprawiedliwiała tej sceny w hotelowej restauracji. Uznała, że
była to jedna z jej najgorszych ról.
Z natury nie była okrutna. Nieco samolubna, zapewne, a z biegiem lat nieco gruboskórna - ale
nie okrutna. Brzydziła się okrucieństwem.
Najbardziej bolało ją to, że straciła podziw tego zdumiewającego dziecka. A miała takie
plany... Chciała okazać Sarze tyle uczucia, tyle dla niej zrobić, dać jej wszystko. Gdy
przypomniała sobie miniony tydzień, zdała sobie sprawę, że nie dała jej nic.
Pomyślała, że może zrobić coś, by załagodzić wyrządzone krzywdy. Najpierw jednak musi
przeprosić Sarę.
Hetty King nie miała serca łajać siostrzenicy, a nawet powiedzieć „a nie mówiłam". Biedne
dziecko tak ciężko przeżywało ten zawód - kara była wystarczająca.
Sara siedziała w salonie z otwartą książką na kolanach, ale nie czytała. Jakby dostosowując
się do
77
jej nastroju, z nieba zaczął padać deszcz, więc dziewczynka przyglądała się ściekającym po
szybie kroplom.
- Saro - oznajmiła Hetty - masz gościa.
Do pokoju weszła spokorniała Pigeon. Sara spojrzała na nią przelotnie i bez słowa znów
zwróciła wzrok ku oknu.

background image

- Proszę cię - przemówiła do niej Pigeon i tym razem jej głos brzmiał szczerze - wysłuchaj, co
mam ci do powiedzenia. - Przysiadła na kanapie. Poklepała poduszkę, niemo prosząc Sarę, by
się do niej przybliżyła. Sara sztywno i niechętnie usiadła obok.
Pigeon ujęła ją za ręce.
- Miałaś rację. Bardzo mi przykro, naprawdę bardzo mi przykro, że zachowałam się
obrzydliwie. Tyle czasu spędziłam grając, że zapominam, co jest rzeczywiste, a co nie.
Sara przytaknęła.
- Widzisz, na scenie uczucia nie są prawdziwe. Ból trwa tylko do zapadnięcia kurtyny. Gdy
gram, nie muszę czuć własnego bólu, własnej samotności - głos Pigeon lekko się załamał. -
Mogę zapomnieć, że coś takiego istnieje. - Z wielkim wysiłkiem powstrzymała łzy i
przywołała uśmiech.
Raz jeszcze Sara ujrzała kuzynkę w innym świetle. Była bardziej wzruszona tym
wystąpieniem niż jakimkolwiek innym, bo słowa były prawdziwe i płynęły prosto z serca.
- Och, proszę, wybacz mi - błagała Pigeon szczerze, niczego nie udając. - Czy w jakiś sposób
78
mogę udowodnić, że nie jestem okropną wiedźmą? Czy jest już za późno?
- Nigdy nie jest za późno - odrzekła Sara, ściskając rękę kuzynki.
Pigeon zaszlochała z ulgą. Chwyciła Sarę i trzymała w pełnym uczucia uścisku. Nawet Hetty
King, stojąca w drzwiach, była wzruszona - choć nigdy by się do tego nie przyznała - i
sięgnęła po chusteczkę, by otrzeć kilka łez.
Pigeon odsunęła Sarę na odległość ramienia. W jej oczach błysnęła radość.
- Czy spróbujemy wszystko naprawić? - spytała. Sara przytaknęła ochoczo, uśmiechając się
szeroko.
- No, to słuchajcie - mrugnęła Pigeon. - Mam plan.
- Proszę pana! - zawołała Pigeon, stukając w drzwi chlewu rączką parasolki. - Jeśli nie ma
pan nic przeciwko temu, czy mogłabym zamienić z panem słówko?
Obie z Sarą weszły do środka. Pat rzucił im podejrzliwe spojrzenie.
- Nie chcę z nią rozmawiać, Saro - mruknął i ponownie skupił uwagę na maciorze.
- Proszę pana, wiem, co pan czuje, ale dla dobra Teodory niech pan posłucha - poprosiła Sara.
Pat wylał wiadro pomyj do koryta. Zwlekał przez chwilę, zanim dał do zrozumienia, że jest
gotów wysłuchać Pigeon. Splótł ręce na piersi i odwrócił się ku przybyłym; nie ruszył się
jednak z miejsca.
79
Pigeon podeszła, ostrożnie przestępując koryto.
- Proszę, niech pan przyjmie moje przeprosiny. Byłam okropnie nieuprzejma. Oboje padliśmy
ofiarą nieporozumienia, a ja niewłaściwie zareagowałam na tę sytuację. Bardzo mi jest z tego
powodu przykro.
- Naprawdę? - spytał Pat z powątpiewaniem.
- Naprawdę, z głębi serca pana przepraszam. Jest mi tak przykro, że mogłabym umrzeć. Tak
niezmiernie mi przykro.
Pat kiwnął głową. Przeprosiny zostały przyjęte.
- Za pańskim pozwoleniem - mówiła dalej Pigeon - chciałabym szczerze dopomóc panu w
odzyskaniu miłości pańskiej drogiej Teodory.
- Niech pani da spokój, wszystko przepadło -powiedział burkliwie. - Ona mnie nie chce.
- Proszę, niech pan z nią porozmawia jeszcze raz - poprosiła Sara.
Pat wciąż miał wątpliwości.
- Co, według was, powinienem zrobić? - spytał. Taka zachęta wystarczyła do działania. Dwie
konspiratorki przedstawiły swój plan.
Rozdział dwudziesty

background image

Niemal setka ludzi przyszła, by posłuchać, jak będą recytować Pigeon Plumtree i Sara
Stanley. Sara zerknęła zza kurtyny na wypełniający salę tłum. Serce podeszło jej do gardła.
Pigeon mrugnęła do niej.
- Każda prawdziwa aktorka odczuwa tremę -
80
szepnęła, jakby czytała w myślach dziewczynki. Sara uśmiechnęła się z ulgą.
Tymczasem w drzwiach na widownię powstało małe zamieszanie. Felicja na próżno ciągnęła,
pchała, namawiała i błagała Teodorę Dixon, by weszła na salę.
- Przyszłam wesprzeć Koło Miłośników, ale w zaistniałych okolicznościach moja noga nie
postanie w tym samym pomieszczeniu, w którym znajduje się ta kobieta - upierała się
Teodora, mocno trzymając się framugi.
- Panno Teodoro, wie pani, jak ludzie będą gadać - chwyciła się ostatniego argumentu Felicja.
-Nie chce pani chyba, by myśleli, że jest pani zazdrosna o pannę Plumtree?
- Zazdrosna? Nie jestem zazdrosna - oświadczyła Teodora, całkowicie niezgodnie z prawdą.
W końcu jednak, nie chcąc, by plotkarki z Avonlea uznały, że Pigeon Plumtree zyskała nad
nią przewagę, Teodora poprawiła kapelusz, przygładziła włosy i z taką gracją, na jaką było ją
stać, zajęła miejsce na widowni. Panie z komitetu organizacyjnego uśmiechnęły się do niej z
aprobatą, podziwiając jej odwagę.
Poproszono o ciszę. Sara i Pigeon wyszły na niewielką scenę, wzniesioną specjalnie z tej
okazji. Szepty i szmery szybko ucichły i w sali zapanowało pełne oczekiwania milczenie.
Pigeon skinęła na Sarę. Sara przełknęła z trudem, a Pigeon uśmiechnęła się do niej
zachęcająco i mrugnęła.
Sara wystąpiła naprzód. Splatając dłonie, jak jej
6 — Duma Sary
81
kazano, rozpoczęła: - „Jak wiecie, my, Francuzi, przypuściliśmy szturm na Ratyzbonę...".
Gdy tylko zaczęła recytować - zapomniała
0 zdenerwowaniu, tak porwała ją opowieść. Widownia znikła, a w jej miejce Sara malowała
obraz Napoleona w obozie i dzielnego chłopca, który przyniósł mu wieści o zwycięstwie.
Sara oczarowała publiczność, przynosząc chlubę swojej nauczycielce. Zgodnie z naukami
Pigeon, jako Napoleon mówiła poważnym, głębokim głosem, jako chłopiec - wyższym i
niewinnym. Gdy doszła do ostatnich słów: „I z uśmiechem na ustach chłopiec padł martwy" -
nie było na widowni osoby, której wzruszenie nie ścisnęłoby za gardło.
Słuchacze zaczęli owacyjnie bić brawo. Sara ukłoniła się kilkakrotnie, rozejrzała po widowni
1 zauważyła ciocię Hetty, która klaskała głośniej niż pozostali.
Teraz przyszła kolej na Pigeon. Avonlea mogło podziwiać prawdziwą artystkę. Tego
wieczoru na małej scenie pojawiły się wszystkie wielkie heroiny: zbrodnicza Lady Makbet,
szalona Ofelia, królewska Kleopatra. Wspaniały głos Pigeon, jej bezbłędna interpretacja, siła
namiętności poruszyły słuchaczy.
Ale niewątpliwie największe wrażenie wywarła na wszystkich tragiczna Julia, która na długo
zapadła w pamięć widzów. Gdy Pigeon uniosła sztylet i wyrecytowała: - „Niech rdzewieje od
krwi; nie będzie mi więcej potrzebny", zagłębiając ostrze w niewinne serce, nie było na
widowni osoby, któ-
82
ra choć na moment nie uwierzyłaby, że Julia ginie naprawdę.
Powszechnie uznano, że był to wspaniały występ. Pigeon skłoniła się z wdziękiem. Po piątym
ukłonie dała znak, że prosi o ciszę. Sara stanęła u jej boku.
- Dziękuję, dziękuję wam wszystkim. W imieniu mojej kuzynki, Sary Stanley, i moim
własnym pragnę złożyć osobisty datek. - Pigeon rozejrzała się po widowni. - Czy panna

background image

Teodora Dixon jest tutaj? Czy jako skarbnik Koła Miłośników Avon-lea zechce pani wejść na
scenę i przyjąć ten skromny dowód poparcia dla waszej chwalebnej organizacji?
Teodora skurczyła się na krześle, energicznie kręcąc głową, ale karcące spojrzenie Hetty King
okazało się silnym bodźcem. Zebrała siły i jakoś udało jej się dotrzeć na scenę.
Jej niechęć do Pigeon była wciąż tak silna, że z trudem zmusiła się, by spojrzeć na aktorkę. Z
odwróconą głową, niezręcznie przyjęła czek, który podawała jej Pigeon.
Po kilku nieudanych próbach Teodora w końcu odzyskała głos.
- W imieniu Koła Miłośników Avonlea - powiedziała z nikłym entuzjazmem - chciałabym
serdecznie podziękować za... - Rzuciła okiem na czek. Była to wielka suma - większa, niż
mogłaby oczekiwać. Oczy niemal wyszły jej z orbit, gdy zobaczyła, że Pigeon ofiarowała sto
dolarów! Z trudem opanowując podniecenie, zakończyła: - ... za pani hojny dar!
83
Publiczność raz jeszcze zaczęła bić brawo. Teodora ruszyła ku zejściu ze sceny.
- Nie tak szybko, moja droga - szepnęła Pigeon, łapiąc ją za rękaw i przyciągając z powrotem.
-Panie i panowie, na koniec jeszcze jedno słowo. - Pigeon przerwała na chwilę, by upewnić
się, że uwaga wszystkich jest na niej skupiona. - Gdy mieszkańcy tego miasteczka sądzili, że
uczę gry aktorskiej Sarę Stanley, moją utalentowaną pupilkę, w rzeczywistości uczyłam
jeszcze kogoś innego, jak postępować w sprawach sercowych.
Zmieszana Teodora stała koło Pigeon. O czym ta kobieta mówi? Jej oszołomienie wzrosło
dziesięciokrotnie, gdy na scenę wszedł Pat Frewen, ubrany w niedzielny garnitur. Na widowni
rozległy się szepty.
Tylko Pigeon zachowała całkowity spokój.
- Pomagałam bardzo miłemu człowiekowi, który pragnął nauczyć się, jak przemawiać do
kobiety, którą kocha - mówiła dalej.
Teodora odwróciła się i uciekłaby ze sceny, gdyby Pigeon nie złapała jej za ramię i nie
przytrzymała mocno.
Pat zawahał się, więc Sara lekko go popchnęła. Zbierając całą swą odwagę, podszedł do
kochanej kobiety. Nagle ugiął kolano.
- Teodoro - oświadczył - nie jestem nikim ważnym i wiem, że zrobiłem z siebie durnia, ale
kocham cię i pragnę, byś została moją żoną. I skończmy już z tym - rzucił desperacko, mając
nadzieję zniknąć z oczu publiczności, jak się da najszybciej.
84
1
- Na miłość Boską, wstań z kolan - zbeształa go Teodora, pozornie zirytowana, ale w gruncie
rzeczy zadowolona. - Złóż datek dziesięciu dolarów na Koło Miłośników, a powiem „tak".
- Nie wystarczy pięć? - targował się Pat.
- Dziesięć i ani centa mniej - nie ustępowała Teodora.
Pat sięgnął do kieszeni i wyciągnął banknot. Westchnął z rezygnacją.
- Twarda z ciebie sztuka, ale jesteś tego warta. Masz tu dziesiątaka.
Publiczność zareagowała owacyjnymi brawami. Ku wielkiej uldze wszystkich, najdłuższy
dramat miłosny w dziejach Avonlea zakończył się szczęśliwie.
Wkrótce po przedstawieniu Pigeon wyjechała z Avonlea. Cieszyła się wakacjami, ale scena
była zbyt silną pokusą, by się jej oprzeć.
Przed wyjazdem zaszła do Różanego Dworku i spędziła miłe popołudnie z Sarą i Hetty King,
która stała się teraz jedną z jej największych wielbicielek.
- Może zjesz przed wyjazdem trochę ciasta? -spytała Hetty gościa.
- Kochana, wiesz, że nie mogę jeść słodyczy przed podróżą - pomyśl tylko o niestrawności!
- Och, daj spokój. Mały kawałeczek, Pigeon? -nalegała Hetty.
- Adieu, kochane serduszko, będę za tobą tęsknić. - Pigeon jeszcze raz uścisnęła Sarę.
85

background image

- Nigdy cię nie zapomnimy, Pigeon. Prawda, ciociu?
- Jak mogłybyśmy zapomnieć? - potwierdziła Hetty, wspominając belgijskie czekoladki.
I tak, po kolejnych czułych pożegnaniach, Pigeon zniknęła z życia Sary.
W następny weekend Pat Frewen ożenił się w końcu z Teodorą Dixon. Całe miasteczko
stawiło się, by obejrzeć tak długo oczekiwane wydarzenie.
Niektórzy uważali, że pośpieszono się ze ślubem, skoro Pat oświadczył się zaledwie kilka dni
wcześniej. Zdaniem innych jednak, jeśli wziąć pod uwagę wszystkie minione lata, z
ceremonią nie należało dłużej zwlekać.
Sara i Felicja szły za młodą parą jako druhny. Pat Frewen, w nowiutkim garniturze, stał
dumnie przy ołtarzu. Wszyscy zgodnie uznali, że Teodora nigdy nie wyglądała tak
promiennie jak wówczas, gdy szła na spotkanie mężczyzny, którego kochała wiernie od
dwudziestu lat.
Rozdział pierwszy
Ostry trzask, brzmiący jak strzał, wybił Sarę ze snu. Chwilę potem rozległ się jeszcze jeden!
Sara podciągnęła kołdrę pod samą szyję, zbyt przestraszona i zbyt zmarznięta, by wstać z
łóżka. Nie wiedziała, która jest godzina, ale słońce świeciło jasno, a z kuchni na dole
dochodziły odgłosy krzątaniny ciotki Oliwii i ciotki Hetty.
Ktoś zastukał lekko do drzwi, gdy właśnie zbierała się na odwagę, by postawić nogi na
lodowato zimnej podłodze. W sypialni, mówiąc wprost, panował mróz.
- Saro? Obudziłaś się już? - głos cioci Oliwii wyraźnie drżał.
- Nie jestem pewna! - zawołała Sara, usiłując zyskać na czasie.
Ciocia Oliwia otworzyła drzwi i wsunęła głowę do środka. Cała była okutana szalem.
- Lepiej wstań, Saro. Mamy kłopot.
- Ten strzał, ciociu? - Sara otwarła szeroko oczy. Oliwia robiła wrażenie zaskoczonej.
- Strzał? Ach, nie, to wcale nie był strzał. Po prostu czasami, gdy jest tak bardzo zimno,
drzewa trzeszczą, że coś okropnego.
- Niesamowite! - zdziwiła się Sara, wygrzebując się z łóżka. - Więc w czym rzecz?
89
Sara kochała kłopoty. Kłopoty zmieniały się czasem w katastrofy, katastrofy w przygody, a
przygody zawsze były ciekawe.
- A może to katastrofa? - spytała dramatycznym tonem.
Oliwia przygryzła wargę, jak zawsze, gdy coś ją wytrąciło z równowagi.
- Wygląda na to, że zatkał się komin. Nie możemy rozpalić ognia w kuchennym piecu. I boję
się używać kominka w salonie. Ostatnio tak dymił, że cały pokój był w sadzy.
Zachęcona spojrzeniem Sary, Oliwia mówiła dalej:
- A Hetty czuje się zupełnie okropnie. Wiesz, jak zawsze przemęcza się przed Bożym
Narodzeniem! Teraz jest przeziębiona, a jutro przyjeżdża Muriel Stacey, trzeba coś upiec, a w
ogóle dziś jest najmroźniejszy jak dotąd dzień tej zimy i... o jejku, Saro, może to naprawdę
katastrofa! - I Oliwia opadła na łóżko Sary całkiem wyczerpana.
- Więc co mogłabym zrobić, ciociu? - spytała Sara, już gotowa do pomocy.
Hetty wymacała czystą chusteczkę w przepastnych kieszeniach grubej, wełnianej spódnicy i
kichnęła piąty raz z rzędu. Bywają różne rodzaje kichnięć. Mogą to być delikatne, niegłośne
parsknięcia, mogą być obfite wybuchy albo kichnięcia narastające w zdumiewającym
crescendo, zakończone potężnym grzmotem. Niestety, kichanie Hetty mieściło się właśnie w
tej ostatniej kategorii.
- A więc, Saro, ch-ch-chcę - Hetty chwyciła
90
brzeg stołu. Topsy, kot Sary, uciekł z kuchni, Sara i Oliwia cofnęły się nieco, podczas gdy
Hetty wybuchnęła następnym kichnięciem. Biedaczka, naprawdę wyglądała okropnie z
pokrytą plamami twarzą, schowaną za chusteczką do nosa.

background image

- Na zdrowie, Hetty - powiedziała Oliwia.
- Na zdrowie - zawtórowała Sara.
- Dzisiaj potrzeba mi czegoś więcej niż zdrowia - ucięła Hetty. - Potrzebuję działającego
pieca, ciepłego domu i siły do przetrwania wizyty Muriel Stacey! - Wydmuchała nos z
buntowniczą miną.
Od kiedy nadszedł list od Muriel Stacey, potwierdzający jej przyjazd do Avonlea po Nowym
Roku, Hetty była roztrzęsiona. Co prawda starała się trzymać nerwy na wodzy, ale i w szkole,
i w domu zdecydowanie łatwiej traciła opanowanie. Było to poniekąd zrozumiałe, ponieważ
to panna Stacey właśnie została Wizytatorem Prowincji, podczas gdy Hetty miała nadzieję na
to stanowisko. Sarze wydawało się jednak, że uprzednia wizyta panny Stacey załagodziła tę
sprawę. Ciocię Hetty musi dręczyć jeszcze coś innego - coś poza tym, że Muriel Stacey
zatrzyma się w Różanym Dworku, coś, czego Sara nie mogła uchwycić. No cóż, kto nie
ryzykuje, nic nie zyskuje.
- Ciociu Hetty, dlaczego nie lubisz panny Stacey?
Hetty najeżyła się.
- O czym ty mówisz, Saro? Oliwio, nie smaruj tej kromki tak grubo masłem! Już i tak nie ma
go zbyt wiele. Bóg jeden wie, co się dzieje z masłem w tym domu.
91
- Hetty, robię, co mogę, by przygotować śniadanie bez ognia, na którym mogłabym ugotować
owsiankę czy przysmażyć grzanki - odpowiedziała spokojnie Oliwia. - Wiem, że czujesz się
fatalnie, ale prosiłabym, byś na mnie nie krzyczała.
Siostry mierzyły się wzrokiem przez szerokość zimnej kuchni. Ciocia Hetty pociągnęła nagle
nosem.
- Och, moje biedactwo - użaliła się Oliwia, podając siostrze czystą chusteczkę. Hetty kiwnęła
głową w podziękowaniu i drobne starcie zostało zażegnane.
Sara ugryzła kromkę chleba z masłem, hojnie posmarowaną dżemem truskawkowym.
„Byłoby miło mieć siostrę" - pomyślała. Kogoś, z kim można pogadać, komu można się
zwierzyć, a może nawet o kim napisać opowiadanie. Oczywiście Sara bardzo lubiła swoją
kuzynkę Felicję, ale nie miała ona tej głębokiej, poetycznej duszy, którą na pewno znalazłaby
w rodzonej siostrze. Sara westchnęła.
- Saro! Saro, słuchasz mnie? - Twarz cioci Hetty była zaczerwieniona, choć w domu panował
taki chłód.
- Tak, ciociu.
- Zostaniesz tu z Oliwią, a ja pójdę po pomoc do Pata Frewena. Nie ma co iść do Alka i Jany,
bo Alek pojechał do Markdale po drewno. Musimy wyczyścić ten komin jeszcze dzisiaj i to
bez zwłoki.
- Ależ ciociu, nie możesz! - wykrzyknęła Sara.
92
- Jesteś chora i gdybyś... no, w każdym razie po prostu nie możesz, prawda, ciociu Oliwio?
- Sara ma całkowitą rację - poparła ją Oliwia zdecydowanie. - To w ogóle nie wchodzi w
rachubę. Głupio byłoby wystawiać w ten sposób zdrowie na szwank. Ja pójdę.
- Nie! - krzyknęła Sara, tak głośno, że obie ciotki zwróciły się ku niej. - Ja najszybciej
biegam, więc w mgnieniu oka dotrę na farmę pana Fre-wena.
Hetty nie wyglądała na przekonaną.
- Saro, naprawdę uważam, że jesteś zbyt młoda, by...
- Ciociu, proszę, mam trzynaście lat! Burza już minęła, jest tylko śnieg, a ja znakomicie znam
drogę powrotną!
- A czy znasz także drogę w tamtą stronę? -zażartowała Oliwia.
- Proszę was! - błagała Sara, chcąc wyjść z domu i zrobić coś pożytecznego.

background image

Hetty zastanowiła się i znów wytarła nos. Nie znosiła chorób, uważając je bardziej za słabość
charakteru niż nieproszoną przypadłość. Niewątpliwie jednak była chora, więc choć
niechętnie, ale skinęła przyzwalająco głową.
Sara wyskoczyła zza stołu i rzuciła się biegiem do przedpokoju.
- Saro! - zachrypiała Hetty. - Konie galopują. Młode damy chodzą. - Ale Sara pokonała już
połowę schodów, wiodących na górę do sypialni.
Hetty zachrypiała głośniej, by Sara ją usłyszała.
- Pamiętaj włożyć swoje najcieplejsze rajtuzy
93
i dodatkową bieliznę, i... i... - Kolejne gwałtowne kichnięcie położyło kres pouczeniom.
Sara maszerowała na farmę Pata Frewena przez lśniącobiały świat, w który zamieniło się
Avonlea, a w głowie wirowały jej wspomnienia minionych przed kilkoma dniami świąt
Bożego Narodzenia. Pozwoliła im wirować, podczas gdy pod jej stopami skrzypiał
błyszczący śnieg.
W pierwszy dzień Świąt cała rodzina Kingów zgromadziła się w Różanym Dworku na
wesołym obiedzie. Ponieważ Hetty była najstarsza ze wszystkich Kingów i z pełnym
oddaniem kontynuowała rodzinne tradycje, wielodniowe przygotowania całkiem ją
wyczerpały. Uczta okazała się wspaniała - ogromna gęś, przepyszne pieczone ziemniaki,
puree z cebuli, wielka rozmaitość galaret i, na koniec, płonący pudding marchwiowo-
rumowy. A to jeszcze nie wszystko! Wieczorem, gdy wszyscy śpiewali kolędy i grali w
warcaby, Jana przyniosła dwie tace swoich sławnych karmelków z syropem klonowym i
orzechami, tacę rozpływającej się w ustach kruszonki i jeszcze jedną, z ciastem z polewą
czekoladową. Sara zjadła za dużo. Wszyscy zjedli za dużo. Ale - jak stwierdził wuj Alek -
„taka uczta zdarza się tylko raz w roku". Ciocia Jana była bardzo zadowolona, tak samo jak
Felicja, której po raz pierwszy pozwolono pomagać przy przygotowaniu karmelków.
Felicja w coraz większej mierze przejmowała prowadzenie domu Kingów, ponieważ Jana
była w zaawansowanej ciąży. Dziecko powinno urodzić się lada dzień, a w każdym razie tak
uważał doktor
94
Blair. I, mówiąc delikatnie, Jana King była wprost ogromna. Nigdy nie należała do drobnych
kobiet, ale teraz, gdy zbliżały się narodziny kolejnego Kinga, jej tusza stała się przedmiotem
fascynacji Sary i jej trojga kuzynów. Rozważali, „co tam jest w środku", i czy Felicja, Felek i
Cecylka będą mieli braciszka, siostrzyczkę czy... i jedno, i drugie?
Dzieci zastanawiały się nawet nad tym, jak niemowlęta przychodzą na świat, ale Felek, z
nonszalancją dwunastolatka, zrobił okropną minę i stwierdził, że to obrzydliwe. Wszyscy się
z nim zgodzili i zaczęli grać w berka. Jednakże Sara, przyglądając się wielkiej i
zaczerwienionej Janie, siedzącej w fotelu w bawialni w Boże Narodzenie, ciekawa była
momentu narodzin i tego, jak się to wszystko odbywa.
W drugi dzień Świąt zerwał się straszny wiatr, gnający wysokie fale, które wyjąc i grzmiąc
rozbijały się o piasek wybrzeża. Trwało to dwa dni, a ludzie, którzy dobrnęli do miasta po
pocztę lub żywność, z trudem pozdrawiali się na ulicy, ponieważ wicher porywał słowa
niemal zanim zostały wypowiedziane. Temperatura gwałtownie spadła. Całe Avonlea, a
właściwie cała Wyspa Księcia Edwarda zamarła w okowach mrozu, smagana lodowatym
wiatrem.
- Pogoda jest zimniejsza niż łoś o północy! -orzekł Pat Frewen wesoło. A choć nikt nie
wiedział, co dokładnie chciał przez to powiedzieć, zgodzono się powszechnie, że najlepszy w
Avonlea hodowca świń ukuł barwne powiedzonko.
I w końcu wczoraj, w Nowy Rok, zaczął padać śnieg - i padał, i padał... Nie można było
wyjść
95

background image

z domu. Sara czuła się dziwnie rozbita, biorąc pod uwagę, że był to najweselszy okres roku.
Przede wszystkim miała wrażenie, że zrobiła się gruba. Nic dziwnego, skoro uczestniczyła w
całym świętowaniu, a nie mogła wyjść na dwór, by nieco się rozruszać. Jednakże jej nastrój
nie wynikał jedynie z niestrawności. W duszy Sary panował bolesny niepokój.
W pierwszy dzień Świąt, gdy szukała swej najlepszej szarfy z niebieskiej tafty, natrafiła w
szafie na lalkę. Była to lalka, którą rok wcześniej ojciec przysłał jej z Paryża. Była
przepiękna. Delikatną, porcelanową buzię otaczały złociste loki, a ciało zdobiła suknia z
liliowego jedwabiu. Na szyi miała nawet maleńki, srebrny wisiorek z wygrawerowanym
imieniem „Mimi". Zdaniem Sary była jednak zbyt piękna, by się nią bawić. Nietykalna, jak
ojciec. Tak więc Mimi leżała niemo i nieruchomo na półce w szafie.
Chodziło w gruncie rzeczy o to, że nawet w ruchliwym i wesołym okresie świątecznym Sara
boleśnie tęskniła za rodzicami. Teraz ojca też już nie było - zginął w wypadku w swojej
fabryczce. Choć otoczona kochającymi ją ludźmi, Sara czuła się sierotą. Nie mówiła o tym
głośno i usiłowała odsunąć od siebie smutek. Ciotka Hetty i ciotka Oliwia starały się jak
mogły, ale niestety nie były w stanie zastąpić prawdziwych rodziców.
W końcu wspomnienia stały się zbyt bolesne, więc Sara zwinęła się w kłębek na kanapie i
próbowała skupić na czytaniu pięknej, ilustrowanej książki, zatytułowanej „Urocze historie o
ludziach i rzeczach", którą dostała od cioci Hetty. Od czasu
96
do czasu wyglądała przez okno i patrzyła, jak cały świat znika za białą, wyjącą, kłębiącą się
kurtyną. Śnieg zasypywał płoty, zbierał się na balustradzie werandy i schodkach ganku.
Topsy wkroczyła w biel, przerażona uniosła w górę łapki i czym prędzej powróciła do
ciepłego pokoju. Był to dobry dzień na czytanie i picie herbaty. Dzień na wypoczynek po
ś

wiątecznym zamieszaniu.

Cóż, wspomnienia to jedno - myślała Sara, dążąc przez świeży śnieg ku farmie Pata Frewena
-ale istniały także kominy do przeczyszczenia i piece do rozpalenia, a ciotki na nią liczyły.
Uniosła wzrok na drzewa stojące wzdłuż drogi, uderzona pięknem słonecznego światła
tańczącego w kryształowych konarach. Nagle zdała sobie sprawę, że przeszła już kawał drogi.
W gruncie rzeczy powinna była wcześniej skręcić w dróżkę, prowadzącą na farmę Pata
Frewena. Zatrzymała się i rozejrzała niepewnie dokoła. Nie dostrzegła Różanego Dworku.
Nie dostrzegła farmy Pata. Nie dostrzegła nic, co potrafiłaby rozpoznać! Ogromne zaspy
nadały znajomemu krajobrazowi groźne kształty. Sarze zabiło mocniej serce. Nagle
zrozumiała, że zabłądziła.
Rozdział drugi
- Uwaga, leci! - wrzasnął Archie Gillis, gdy wysoka jodła zaczęła trzeszczeć i przechylać się
ku pokrytej śniegiem ziemi. Jabez Ryan i Zeke Sloane złapali siekiery i uskoczyli w bok, a
drzewo padło ciężko, ledwo mijając chatę Peg Bowen. Rosły syn Archiego, trzynastoletni
Rupert, wiwatował, a pta-
7 — Duma Sary
97
ki z głośnym krzykiem wzlatywały w powietrze, widząc, że ich dom pada na ziemię. W
końcu, gdy jodła przestała się kołysać i ostatecznie spoczęła na ziemi, zapadła cisza.
- Dobra robota, chłopaki! - zawołał Archie. -Jabez, przyprowadź tu konie. Zeke, zabierz się za
odcinanie gałęzi, byśmy mogli ją stąd odciągnąć. My z Rupertem pójdziemy w górę drogi i
wybierzemy następną.
Sara usłyszała w oddali huk padającego drzewa, który rozdarł ciszę zimowego dnia.
Początkowo pomyślała, że to efekt wczorajszej burzy. Wiedziała, że stare drzewo, obciążone
mokrym śniegiem i osłabione silnym wiatrem, może się po prostu złamać. Później jednak
wydało jej się, że słyszy głosy. Nadstawiła uszu. Tak! Głosy! Ludzie - ludzie, którzy będą
wiedzieć, gdzie jest farma Pata Frewena, i którzy pomogą jej odnaleźć drogę! Łzy spływały

background image

po twarzy Sary, gdy rzuciła się biegiem w tamtym kierunku. Może jednak nie umrze samotnie
w śniegu i na mrozie. Podniosło ją to na duchu. Ten dzień rzeczywiście mógł okazać się
przygodą!
Archie Gillis czule poklepał dorodną, zieloną jodłę.
- Prawdziwa piękność - zamruczał. - Dostanę za ciebie dobrą cenę w tartaku.
- Chętnie bym ciebie zobaczyła przecinanego w tartaku, Gillis! Ciebie i twoje śmierdzące
piły!
Peg Bowen, znana jako Czarownica z Avonlea, zbliżała się od strony swej skleconej z byle
czego
98
chatki ku Archiemu Gillisowi i jego rosłym pomocnikom. Wyglądała jeszcze bardziej
niesamowicie niż zazwyczaj: z wściekłością pykała fajkę, a męskie buty, które miała na
nogach, rozrzucały fontanny śniegu.
- Wynoś się z mojej ziemi, ty żmijo! - zasyczała. Archie nie drgnął, choć rozgniewana Peg
Bowen
robiła groźne wrażenie. Otulały ją grube, ciemne, obszarpane szale, które łopotały na wietrze.
Brudna, czerwona bandanka przytrzymywała rozwiane siwe włosy, a czarne oczy błyszczały
jak rozżarzone węgle. Rzuciła spojrzenie Jabezowi i Zeke'owi, którzy odruchowo cofnęli się o
krok, tak samo jak Rupert. Peg roześmiała się wyzywająco i skupiła uwagę na Archiem.
- Wynoś się z mojej ziemi - powtórzyła.
- Twojej ziemi? - warknął Archie. - Mam koncesję na wyrąb na tym terenie. To ja
powinieniem cię stąd wyrzucić!
- Tata ma rację! - zawtórował Rupert, zbierając się na odwagę.
Peg przemówiła cicho, co brzmiało jeszcze bardziej przerażająco niż jej krzyk. Apelowała do
rozsądku, jak cierpliwa nauczycielka, ale jej słowom dodawał ognia gniew.
- Pozwól, że udzielę ci lekcji historii. Nie mieszkasz w Avonlea na tyle długo, by
komukolwiek wydawać rozkazy. Gdy właścicielem tartaku był pan Van Der Veer, nie
przyszłoby mu nigdy do głowy wycinać drzew tak blisko miasteczka, nie mówiąc już o
zabieraniu mi dachu nad głową. Ale on miał trochę zwyczajnej przyzwoitości.
99
Archie nie zamierzał dać się zastraszyć.
- Możesz sobie wsadzić przyzwoitość w fajkę i ją spalić, ty wiedźmo. Jesteś tylko włóczęgą!
Jabez i Zeke roześmieli się nerwowo, nieco przestraszeni śmiałością Archiego. Peg zmrużyła
oczy i z nienawiścią wpatrywała się kolejno w intruzów.
- Niech hieny tańczą na grobach waszych matek, a pestki wiśni utkwią wam w gardłach i
zadławią, aż staniecie się fioletowi, wy brutale! A ta bła-zeńska, szmatława drużyna
hokejowa, której jesteś trenerem, Gillis, niech przegra wszystkie mecze w tym sezonie! A
teraz wynoście się stąd, wszyscy!
Jabez i Zeke zrobili w tył zwrot i, potykając się, zaczęli uciekać. Rupert przysunął się do ojca.
- Jabez! Zeke! - zawołał Archie. - Stójcie!
Peg wybuchnęła śmiechem, gdy potężni mężczyźni wdrapywali się na wzgórze, sapiąc i
dysząc, a ich oddechy tworzyły w powietrzu wielkie kłęby pary.
- Wrócimy tu, ty wiedźmo - zwrócił się Archie do Peg. - Zobaczysz, że wrócimy!
- Następne przekleństwo może być gorsze -szepnęła Peg, odwracając się tyłem do Archiego i
Ruperta i triumfalnie maszerując do swojej chatki.
Przekopawszy się przez ostatnią zaspę, Sara dostrzegła, jak Archie i Rupert znikają właśnie w
zaroślach. Zatrzymała się na przecince leśnej i natychmiast zdała sobie sprawę, gdzie jest.
- Och, nie - jęknęła głośno. - Tylko nie to. Nie było jednak wątpliwości, że dym, za którym
100
Sara podążała przez ostatnie pół mili, unosił się z komina chatki Peg Bowen!

background image

Peg miała właśnie zamknąć za sobą drzwi, gdy wyczuła czyjąś obecność. Odwróciła się
szybko, myśląc, że może wrócił Archie lub któryś z jego robotników. Na widok Sary jej
spojrzenie rozjaśniło się.
- Ach - mruknęła - to tylko ty.
Teraz, gdy Sara zatrzymała się, poczuła, jak bardzo przemarzła.
- Jak tam twój kot? - spytała Peg. - Wciąż jeszcze wylizuje nocami masło?
Ach, więc to dlatego masło znikało w takim tempie! Ale skąd Peg mogła o tym wiedzieć? -
zastanawiała się Sara. Zaczęła szczękać zębami.
- Wyglądasz na przemarzniętą, Saro. Długo błąkasz się sama po śniegu?
- Ja... ja nie wiem. Usiłuję dotrzeć do farmy Pata Frewena po pomoc w...
- Spokojnie - przerwała jej Peg. - Nie ma sensu stać tu i gadać. Lepiej wejdź i rozgrzej się,
zanim gdziekolwiek dalej wyruszysz.
Sara zawahała się. Wiedziała, że powinna jak najszybciej dotrzeć do Pata Frewena, ale
naprawdę przemarzła do szpiku kości.
- Parzę całkiem dobrą herbatę, a wydaje mi się, że przydałaby ci się filiżanka - stwierdziła
rzeczowo Peg. - Nie zjem cię przecież, zresztą jesteś za chuda - roześmiała się. - To żarty,
Saro.
Dziewczynka uśmiechnęła się leciutko i weszła za Peg do środka.
Chatka Peg była zdumiewająco przytulna. W środku dużego pokoju promieniował ciepłem
101
wesoły, pękaty piec. Do ściany dostawiony był stół z trzema różnymi krzesłami. Pośrodku
stołu stał wazon z suchym bukietem, jeszcze piękniejszym niż ten w salonie Różanego
Dworku. Peg znakomicie umiała suszyć rośliny i wielkie pęki suszonych ziół wisiały w
jednym kącie pokoju.
Nad wąskim łóżkiem znajdowała się długa, wypełniona książkami półka. Z jakiegoś powodu
Sara zawsze sądziła, że Peg Bowen nie umie czytać. Teraz, gdy zobaczyła wyczytane tomy,
zawstydziła się swoich przypuszczeń. Trzy koty Peg leżały zwinięte w kłębek na małym,
owalnym dywaniku przed piecem, dwa kolejne spały na łóżku, a szósty usiadł przed Sarą i
przyglądał się jej podejrzliwie, zamiatając ogonem.
Peg napełniła czajnik wodą zaczerpniętą z dużego, drewnianego wiadra przy drzwiach.
- Jesteś głodna? - spytała, stawiając czajnik na piecu.
Sara zdała sobie sprawę, że głód ściska jej żołądek, a śniadanie złożone z kromki chleba z
dżemem jest już odległym wspomnieniem.
- Tak, chyba jestem - przyznała.
- Jadłaś kiedyś chleb pieczony w puszce? - spytała Peg, sięgając do kredensu.
Nim Sara zdążyła odpowiedzieć, rozległ się łopot czarnych skrzydeł i głośny skrzek. Sara
krzyknęła i osłoniła głowę.
- Spokój, Merlin! - zawołała Peg. - Przeklęty gawron, myśli, że jak ja jem, on też coś
dostanie. Wracaj na swoją poprzeczkę, Merlin, mówię serio. Już cię tu nie ma.
102
Machając skrzydłami i krzycząc, Merlin powrócił na swoje miejsce w odległym kącie pokoju.
Wpatrywał się teraz w Sarę płonącymi, żółtymi ślepiami.
Sara widziała Merlina już dwa razy. Najpierw, gdy przyszła poprosić Peg o specjalne
lekarstwo dla swego przyjaciela, Piotrka Craiga, i potem, gdy potrzebowała eliksiru
miłosnego dla Oliwii.
- Merlinowi chyba się tu podoba, skoro nie odlatuje - powiedziała.
- To prawda. A widziałaś Blackiego, mojego trzynogiego psa? Pewnie śpi pod łóżkiem. -
Rzeczywiście, gdy Sara schyliła się, dostrzegła czubek ogona Blackiego. Kiedy tylko pies
usłyszał swoje imię, zaczął machać ogonem. Sara uśmiechnęła się.

background image

Peg klepnęła dłonią w dno starej puszki po kawie - wysunął się z niej wysoki, okrągły
bochenek.
- Nie mam piekarnika - wyjaśniła - więc piekę chleb na blasze w ten sposób. Taaak.
Nauczyłam się tego, gdy szukałam złota na Jukonie.
- O rety! - wykrzyknęła Sara. - Naprawdę szukała pani złota?
Peg ujęła duży nóż i zaczęła kroić chleb.
- Jasne. Znalazłam dość, by mi starczyło na dwa lata, ale potem splajtowałam.
Sara rozgrzewała się i czuła coraz swobodniej.
- I co się potem z panią stało?
- Przeniosłam się.
- To trudne, prawda - westchnęła Sara - gdy trzeba opuścić dom i przeprowadzić się.
Peg nalała mocnej, czarnej herbaty do dwóch białych kubków.
103
- Wcale nie. To nie ma znaczenia, gdzie się mieszka. Jak długo odnajdujesz schronienie w
swoim sercu - położyła rękę na piersi - tak długo można mieszkać gdziekolwiek. W lecie
mieszkam nad morzem, w zimie tutaj. Ale mogę mieszkać gdziekolwiek. To nie ma
znaczenia.
Peg postawiła na stole parujące kubki i talerz z chlebem posmarowanym masłem. Siadła i z
przyjemnością upiła łyk herbaty, wsypała dwie duże łyżki cukru i znów popiła. Sara objęła
dłońmi kubek, by je rozgrzać. Potem ona także napiła się herbaty i zjadła „puszkowy" chleb,
który ciągnął się nieco, ale był smaczny. Ciszę przerywał tyko trzask ognia w piecu.
Siedząc tak z Peg, Sara zdała sobie sprawę, że nie jest ona wcale taka stara. Dziewczynce
zawsze wydawało się, że Peg jest co najmniej w wieku ciotki Hetty, ale z bliska zorientowała
się, że była w błędzie. W dodatku Peg miała ładne oczy -bardzo ciemne, ale rozświetlone
bursztynowymi błyskami. „Gdyby ją dokładnie wyszorować i doprowadzić do porządku -
pomyślała Sara -byłaby całkiem ładna. Jaka to dziwna myśl -ładna Peg Bowen".
- Boisz się ciszy, Saro? - szepnęła Peg.
- Czasami - odpowiedziała Sara po chwili.
Peg pokiwała głową ze zrozumieniem. Trzy koty wskoczyły na stół i łakomie zlizywały
masło z kawałka chleba, który Peg im podsunęła. Następnie strzeliła palcami i Merlin spłynął
z góry, przyłączając się do posiłku. Podszedł też kulawy Blackie, utykając, a za nim
przydreptały trzy pozostałe koty - orszak był w całości.
104
- Myślałam, że koty zawsze zabijają ptaki -zauważyła Sara.
- Nie wtedy, gdy się razem wychowują - wyjaśniła Peg. Chmura smutku przesłoniła jej twarz.
-Ludzie potrafią być okrutni - syknęła. - Dla Ar-chiego Gillisa ta jodła stanowiła tylko
kawałek drewna, ale dla ptaków, owadów i wiewiórek był to dom. Teraz ten dom im wycięto.
Okrutnicy!
Sara zastanowiła się.
- Przecież powiedziała pani, że to wszystko jedno, gdzie się mieszka.
- To prawda - potwierdziła Peg. - Ale wybór musi należeć do ciebie.
Sara kiwnęła głową, przyglądając się, jak zręcznie Merlin rozdziera dziobem chleb. „Dobry
Boże, ciotka Hetty dostałaby ataku serca na ten widok" -pomyślała. Ach tak, ciotka Hetty...!
- Panno Bowen, naprawdę muszę już iść -oznajmiła Sara. - Moje ciocie na mnie liczą, Hetty
jest chora, a ja muszę sprowadzić Pata Frewena, żeby naprawił nam komin.
Peg wstała od stołu i poszła w kąt pokoju.
- Masz znacznie bliżej do Jaspera Dale'a niż do Pata Frewena. Jasper zna się na kominach.
Zaprowadzę cię do niego. - Peg sięgnęła po pęczek suszonych ziół. - A swoją drogą, czy
twoja ciotka Hetty ma grypę?
Sara szeroko otworzyła oczy.

background image

- Grypę? Tak, chyba tak. To znaczy... strasznie kicha i wygląda, jakby miała gorączkę.
- Herbatka rumiankowa jest dobra na gorączkę, a orzeszki pinii złagodzą kaszel. Nieco
ciepłego olejku migdałowego, wtartego w skórę na piersi,
105
też powinno pomóc. - Peg zebrała lekarstwa i związała razem w czystej chusteczce. Wsadziła
zawiniątko do kieszeni. Potem wzięła fajkę i zwróciła się ku Sarze.
- Gotowa?
Sara przytaknęła i ruszyła do drzwi. Peg przystanęła.
- A nawiasem mówiąc, pora, byś mówiła do mnie Peg. Nie jestem panną Bowen.
- Jest pani mężatką? - zdziwiła się Sara.
- Tego nie powiedziałam - oświadczyła Peg. -Po prostu nie uważam za ważne, czy jest się
„panną" czy „panią". Człowiek jest człowiekiem, i tyle.
I z tymi słowami Peg Bowen wyszła na dwór, z fajką w zębach.
Rozdział trzeci
Sara i Peg brnęły przez głęboki, miękki śnieg w przyjacielskim milczeniu. Sara zdała sobie
sprawę, że wcześniej skręciła w niewłaściwym miejscu, więc była teraz wdzięczna za
przewodnictwo panny Bowen - a raczej Peg. Był to mroźny, czysty, bezwietrzny zimowy
dzień, a śnieg lśnił w słońcu. Od czasu do czasu Sara widziała wydeptane ślady zwierząt. Peg
wskazywała i wyjaśniała krótko: „króliki" albo „lisy". A raz, ku radości Sary, szepnęła:
„jeleń".
Sara kochała las, ale nie potrafiła tak głęboko jak Peg wczuć się w życie zwierząt i roślin, w
cykl przyrody znaczony porami roku. Aż do tego dnia Sara uważała, że Peg jest po prostu
dziwaczką,
106
a może po trosze i czarownicą. Teraz zaczynała wierzyć, że jest także mądra i przenikliwa.
Peg zatrzymała się nagle i rozgarnęła nogą śnieg, oczyszczając niewielkie miejsce.
- Odpoczynek - oznajmiła.
- Ależ tu nie ma na czym usiąść! - zaprotestowała Sara.
Peg roześmiała się i kucnęła.
- Usiądź na własnych łydkach - poradziła jej. -Jak Indianie.
Nieco niechętnie Sara poszła za jej przykładem. O dziwo, było jej całkiem wygodnie.
Peg zamknęła oczy i po chwili odezwała się, jakby mówiąc do siebie.
- Hetty jest roztrzęsiona z powodu wizyty Muriel Stacey.
- Tak - przytaknęła Sara. - Ciekawa jestem dlaczego.
Peg poruszyła się lekko.
- Hetty i Muriel zaprzyjaźniły się w kolegium nauczycielskim w Charlottetown, a musisz
wiedzieć, że twoja ciotka nie zawiera przyjaźni łatwo.
Sara kiwnęła głową, ale nie odezwała się, mając nadzieję, że to skłoni Peg do mówienia.
- Twoi dziadkowie jeszcze żyli, a farma Kingów była ruchliwym, tętniącym życiem
miejscem. Odbywały się tam wieczorki towarzyskie, zebrania kółka robót ręcznych, spotkania
Towarzystwa Literackiego. Wszyscy młodzi ludzie kręcili się wokół domu Kingów, a...
- Więc musiałaś znać moją mamę, Ruth! -wykrzyknęła Sara.
-Nie.
107
- Ależ musiałaś przecież ją widywać - upierała się Sara. - Jaka ona była?
- Naprawdę jej nie znałam, Saro - powiedziała cicho Peg. - Z tego, co widziałam, sądzę, że
była marzycielką. Wiele czasu spędzała we własnym świecie. Ale mogę to powiedzieć tylko
na podstawie krótkich obserwacji. Nigdy mnie nie zapraszano.
- Tak mi przykro. - Sara spuściła wzrok.

background image

- Niepotrzebnie! Chciałam być niezależna. Już wtedy ludzie nazywali mnie „Małą Dziwaczką
Peg". Nic mnie to nie obchodziło.
Serce Sary ścisnęło współczucie. Oczywiście, musiało ją obchodzić. Było to jednak trudne -
chcieć należeć do grupy, a równocześnie zachować niezależność.
- W każdym razie - mówiła dalej Peg - Hetty przywoziła z sobą Muriel na letnie wakacje.
Widywałam je na plaży, gdy roześmiane spacerowały wzdłuż wybrzeża. Ukończyły studia i
wtedy... -Peg przerwała i sięgnęła do kieszeni po fajkę.
- I wtedy co? - dopytywała się Sara.
Peg zapaliła fajkę i pociągnęła energicznie kilka razy.
- Tylko Hetty i Muriel wiedzą, co się wtedy stało. Musisz zapytać którąś z nich.
- Ale ciocia Hetty nie chce o tym mówić! - pożaliła się Sara. - Proszę, powiedz mi, co się
stało. Proszę! - Podejrzenie Sary, że niechęć Hetty do Muriel sięgała bardzo dawnych czasów,
umacniało się z każdą chwilą.
Peg wstała i znów ruszyła przez śnieg w kierun-
108
ku Złotego Kamienia, domu Jaspera Dale'a. Sara brnęła za nią.
- Proszę, Peg, powiedz mi! Jeśli tego nie zrobisz, ja... ja...
- No, co zrobisz? - spytała wyzywająco Peg. Sara powiedziała pierwszą rzecz, jaka jej
przyszła do głowy.
- Rozgłoszę, że nie jesteś czarownicą. Powiem, że jesteś zwyczajnym człowiekiem! śe
piłyśmy razem herbatę i tak dalej.
Peg wybuchnęła głośnym, głębokim śmiechem. Wkrótce uspokoiła się i potrząsnęła głową.
- Jesteś bardzo odważna, Saro, skoro grozisz komuś, kto ma tak wielką moc. Zdradzę ci
jeszcze jedno. Hetty i Muriel przestały się przyjaźnić z powodu adoratora.
- Ach - wykrzyknęła Sara - więc to była sprawa sercowa! Powinnam była się domyślić.
Oczywiście, skoro adorator Muriel przeszkadzał w ich przyjaźni, Hetty czuła się
nieszczęśliwa.
Peg uśmiechnęła się lekko.
- Och, nie, Saro. To nie był adorator Muriel, tylko Hetty. I nie chodziło o Romneya
Penhallowa.
Sara zatrzymała się w pół kroku. Cóż słyszy? Hetty miała kiedyś adoratora, i nie był nim
Rom-ney Penhallow?! Miała więc dwóch adoratorów?! Nie wierzyła własnym uszom. Hetty?
Sztywna, pospolita, kłująca jak oset Hetty?!
- Saro, wyglądasz jak ogłupiała ropucha - roześmiała się Peg. - A jako czarownica wiem to i
owo o ropuchach.
Sara usiłowała zebrać myśli.
109
- Drugi adorator? Jak się nazywał? Co się z nim stało? - zawołała za Peg, ale Peg oddaliła się
już i pytania Sary zawisły w powietrzu.
Dom Jaspera Dale'a stanowił fantazyjną budowlę z lodu i śniegu. Złoty Kamień należał do
tych domostw Avonlea, które wokół okapów i framug zdobione były skomplikowanym,
rzeźbionym wzorem. Długie, błyszczące sople zwisały z narożników dachu aż do ziemi.
Otwierając zwieńczoną śniegiem bramę, Sara dostrzegła Jaspera za domem. Biegł ku stodole.
- Panie Dale! - zawołała, ale jej nie usłyszał.
- Cóż, przynajmniej wiemy, że jest w domu -stwierdziła Peg. - Teraz cię zostawię. Chcę być u
siebie, na wypadek gdyby powrócił Archie Gillis.
Sara skinęła głową.
- Panno Bo... - Peg uniosła ostrzegawczo brew -Peg, dzięki za uratowanie mnie.

background image

- Nie ma za co - mruknęła Peg, sięgnęła do kieszeni po zawiniątko z lekarstwami i podała je
Sarze. - Hetty z pewnością nie będzie chciała tego wziąć, ale znajdziesz sposób, by ją
przekonać.
Odwróciła się i odeszła, a dym z jej fajki unosił się w zimowym powietrzu.
Sara ruszyła przez głęboki śnieg ścieżką prowadzącą do stodoły.
- Panie Dale! - zawołała.
Gdy zbliżyła się do stodoły, usłyszała skrzeczące dźwięki - bardzo głośne dźwięki. Oparła się
o wielkie wrota i pchnęła je, wsuwając się w ciemność. Znajomy zapach siana i słodki, ciepły
oddech
110
krów stojących w zagrodach uspokoiły Sarę. Podążyła w kierunku źródła hałasu.
Lampa naftowa, zawieszona na gwoździu pod belką, oświetlała dziwaczną scenę w głębi.
Jasper Dale, jeszcze bardziej rozczochrany niż zazwyczaj, walczył z krzyczącą w proteście
białą gęsią. Za każdym razem, gdy Jasper usiłował złapać wielkiego ptaka, ten wydzierał mu
się z rąk, bijąc skrzydłami i drąc się wniebogłosy. Sara szeroko otwarła oczy.
- Panie Jasperze! Co się tu dzieje? Najwyraźniej nie był to moment na dłuższe wyjaśnienia.
- Wejdź tu, Saro! - rozkazał Jasper. - Pomóż mi! Sara zastygła w miejscu. Po pierwsze,
całkiem
zaskoczyło ją, że Jasper przemówił w tak nietypowy dla siebie sposób. Po drugie, Sara bała
się gęsi. Kiedyś, gdy była małą dziewczynką, pojechała z wizytą na farmę, a tam wielka,
rozwścieczona gęś goniła ją, kłapiąc żółtym dziobem i łopocząc wielkimi skrzydłami.
Przerażona Sara uciekła z krzykiem do matki. Gęś goniła ją do samych drzwi. Od tego czasu
Sara trzymała się możliwie jak najdalej od gęsi. A teraz każą jej pomóc w złapaniu tego
strasznego ptaka!
- Saro! - wrzasnął Jasper, przekrzykując hałas. -Pomóż mi, na litość boską!
Sara niechętnie podeszła bliżej.
- Co mam robić?! - krzyknęła. - Nie wiem, co robić.
- Po prostu odetnij jej drogę! Z tej strony! -wskazał Jasper. - Ona chyba ma złamane skrzydło.
Chcę jej się tylko dobrze przyjrzeć. Sio! Sio!
111
Przerażona gęś odwróciła się i puściła biegiem, zataczając się i łopocząc skrzydłami. Sarze
wydała się ogromna.
- Zatrzymaj ją, Saro! - zawołał Jasper. - Złap ją!
- Nie mogę! - załkała dziewczynka. Odwróciła się i uciekła z bijącym sercem. Minęła
zdumione krowy, wybiegła przez wrota stodoły i zatrzymała się dopiero przy kuchennych
drzwiach domu Jaspera.
„Czy ja nic nie potrafię zrobić jak należy?" -pomyślała chwytając oddech. Zimne powietrze
drapało ją w gardle. Najpierw głupio się zgubiła, teraz okazała się tchórzem, a wciąż jeszcze
nie osiągnęła tego, co obiecała ciotkom - nie znalazła kogoś, kto przeczyściłby komin w
Różanym Dworku! Jęknęła głośno:
- Co się ze mną dzieje?
- No, dobrze, to powinno w-wystarczyć -stwierdził Jasper Dale, wkładając w łupki złamane
skrzydło gęsi. Sara kiwnęła głową, zbyt upokorzona, by cokolwiek powiedzieć. Jasperowi
udało się złapać ptaka, uspokoić go i wnieść w ciepło wielkiej, starej kuchni w Złotym
Kamieniu. Dotychczas nie wspomniał jeszcze o panicznej ucieczce Sary ze stodoły.
- P-podaj mi ser, dobrze, S-saro? - poprosił Jasper, przesuwając okulary w górę swego
długiego nosa.
Sara podała mu leżący na kredensie spory kawałek cheddara. Jasper poczęstował nim gęś, a
zraniony ptak złapał ser i chciwie go pożarł.
112

background image

- Co jej się stało? - spytała Sara, usiłując odzyskać pewność siebie.
- N-n-nie wiem. W stodole b-było jakieś z-za-mieszanie. B-b-biedaczka złamała skrzydło.
- Lubi ser - zauważyła Sara.
- Moja m-mama mówiła, że s-ser jest jak c-cu-kierki - jąkał się Jasper. - Dla gęsi, oczywiście.
Ale p-powiedz mi, S-saro, co cię tu sprowadza w t-taki mróz?
Sara opowiedziała o zatkanym kominie i tragicznej sytuacji w Różanym Dworku, a Jasper,
choć stwierdził, że nie jest specjalistą od kominów, obiecał zrobić, co w jego mocy.
Gdy Jasper szczerze zaoferował pomoc, Sarę zalała fala wstydu. Ona przecież zawiodła go w
chwili, gdy najbardziej jej potrzebował. Nie był to dobry początek nowego roku.
Rozdział czwarty
- Hetty! Sara wróciła! - zawołała Oliwia i mocno przytuliła dziewczynkę. - Zaczynałyśmy się
naprawdę niepokoić, ale dzięki Bogu jesteś już w domu!
- Saro, gdzieś ty była? - zachrypiała Hetty, sunąc przez hol.
- Oj, to długa historia - westchnęła Sara.
Hetty dostała ataku kaszlu i lekko machnęła ręką, dając znać, że opowieść będzie musiała
poczekać. Sara również była z tego zadowolona.
- Dz-dzień dobry, Oliwio - powiedział Jasper, który dotychczas otrzepywał śnieg z butów
przed
8 — Duma Sary
113
- Co jej się stało? - spytała Sara, usiłując odzyskać pewność siebie.
- N-n-nie wiem. W stodole b-było jakieś z-za-mieszanie. B-b-biedaczka złamała skrzydło.
- Lubi ser - zauważyła Sara.
- Moja m-mama mówiła, że s-ser jest jak c-cu-kierki - jąkał się Jasper. - Dla gęsi, oczywiście.
Ale p-powiedz mi, S-saro, co cię tu sprowadza w t-taki mróz?
Sara opowiedziała o zatkanym kominie i tragicznej sytuacji w Różanym Dworku, a Jasper,
choć stwierdził, że nie jest specjalistą od kominów, obiecał zrobić, co w jego mocy.
Gdy Jasper szczerze zaoferował pomoc, Sarę zalała fala wstydu. Ona przecież zawiodła go w
chwili, gdy najbardziej jej potrzebował. Nie był to dobry początek nowego roku.
Rozdział czwarty
- Hetty! Sara wróciła! - zawołała Oliwia i mocno przytuliła dziewczynkę. - Zaczynałyśmy się
naprawdę niepokoić, ale dzięki Bogu jesteś już w domu!
- Saro, gdzieś ty była? - zachrypiała Hetty, sunąc przez hol.
- Oj, to długa historia - westchnęła Sara.
Hetty dostała ataku kaszlu i lekko machnęła ręką, dając znać, że opowieść będzie musiała
poczekać. Sara również była z tego zadowolona.
- Dz-dzień dobry, Oliwio - powiedział Jasper, który dotychczas otrzepywał śnieg z butów
przed
— Duma Sary
113
drzwiami. - Hetty, m-muszę przyznać, że w-wy-glądasz nieszczególnie.
Hetty, z twarzą schowaną w chusteczce do nosa, kiwnęła głową. Oliwia poprawiła loczek,
który wysunął się z jej koka.
- Och, Jasperze, dobry Boże, powiedziałyśmy Sarze, żeby sprowadziła Pata Frewena do
naprawy świni... to znaczy do naprawy komina - roześmiała się wesoło Oliwia na widok
narzeczonego. Zawsze promieniała, gdy obok znajdował się Jasper Dale, bez względu na
okoliczności. A on reagował tak samo.
- N-no, ale Sara zboczyła z drogi i w-wylądowa-ła u mnie - wyjaśnił Jasper. - M-mam
nadzieję, że uda mi się p-pomóc.
- Och, jestem tego pewna, Jasperze - gorąco zapewniła go Oliwia.

background image

Sara z ulgą przyjęła fakt, że uwaga Oliwii skupiła się na narzeczonym. Perspektywa
przedstawienia ciotkom długiej listy dzisiejszych niepowodzeń nie była zachęcająca.
Hetty objęła dowodzenie, gdy tylko jej kaszel nieco się uspokoił.
- Lepiej już chodź, Jasperze - powiedziała zachrypniętym głosem. - Jak widzisz, niemal
zamarzłyśmy. Saro, wyglądasz blado. Lepiej coś zjedz, moje dziecko. Oliwio, przynieś ze
składziku długą szczotkę. Oliwio, słuchasz mnie?
Oliwia uśmiechnęła się przekornie.
- Oczywiście, Hetty. Zawsze cię słucham.
Opowiedziawszy ciotkom o tym, jak się zgubiła, a następnie jak pomogła jej Peg Bowen, Sara
we-
114
pchnęła do ust ostatni kawałek piernika. Popiła go lodowatym mlekiem i głośno mlasnęła.
Ciotka Hetty nie wyglądała na rozbawioną.
- Przeproś, Saro - upomniała ją.
- Przepraszam - powiedziała posłusznie Sara, a Hetty zabrała talerz ze stołu.
Z góry dały się słyszeć kroki Jaspera, który przygotowywał się do przeczyszczenia komina
prowadzącego z kuchennego pieca.
- Tak jest dobrze! - zawołała Oliwia, przekręcając głowę, by dojrzeć Jaspera przez komin. -
Możesz zaczynać, Jasperze! Po prostu przesuwaj tą szczotką w dół! Zobaczymy, co się będzie
działo! -Wydawało się, że Oliwia nieźle się bawi.
- Odsuń się! - krzyknął Jasper.
- Naprawdę, Oliwio, to nie jest pokaz latarni magicznej ani inna rozrywka - skarciła siostrę
Hetty. - To poważna sprawa.
Sara uśmiechnęła się. Dobrze było być w domu.
- Ciociu Hetty, czy mogę dostać jeszcze kawałek piernika? - spytała.
- Nie ma już więcej, Saro. Nie mogę nic przygotować, póki piec nie zacznie normalnie
działać, a potem, jak wiesz, pieczenie na odwiedziny Mu-riel jest najważniejsze. Och, Boże -
lamentowała Hetty - jutro o tej porze ona już tu będzie! A tyle jeszcze zostało do zrobienia...
Hetty usiadła obok Sary przy kuchennym stole, wyciągnęła chusteczkę i energicznie
wydmuchała nos. Nagle Sara puknęła się w czoło, sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła
zawiniątko, przygotowane przez Peg Bowen. Podała je Hetty.
- Proszę.
115
Hetty spojrzała nieufnie.
- Co to takiego?
- Lekarstwo na twoje przeziębienie, ciociu. Rozpakuj.
Hetty rozwiązała zawiniątko i spojrzała podejrzliwie na jego zawartość.
- To tylko suszone rośliny czy coś w tym rodzaju. Skąd to masz?
- Od Peg - odrzekła Sara.
- Od panny Bowen - poprawiła Hetty. - Może jest dziwaczką, ale należy o niej mówić z
szacunkiem.
- Ależ ona sama zażyczyła sobie, bym nazywała ją Peg, naprawdę, ciociu!
Zanim Hetty zdążyła odpowiedzieć, wielka chmura sadzy wyleciała z pieca na kuchnię.
- Och Boże, Jasper! - wykrzyknęła Oliwia, kaszląc, chrząkając i usiłując zasłonić wylot
wielkim, starym kocem. Hetty i Sara rzuciły się na pomoc. Wspólnymi siłami udało im się nie
dopuścić do klęski.
- To chyba b-było to! - krzyknął Jasper. -Mniej więcej w p-połowie zebrało się wiele s-sa-dzy
i... - zaniósł się kaszlem, gdyż część sadzy pofrunęła w górę.

background image

- Przejdź teraz do komina nad kominkiem w salonie, Jasperze! - zawołała Oliwia, gdy sadza
nie unosiła się już w powietrzu. - Też już tam idę! -Odwróciła się do Hetty i Sary. Twarz i
ręce miała całkiem czarne.
- Oliwio, wyglądasz okropnie! - wykrzyknęła Hetty.
116
- Nie jestem w tym odosobniona - uśmiechnęła się słodko Oliwia, wychodząc z kuchni do
salonu.
Hetty i Sara zerknęły do małego, kuchennego lusterka. Oliwia miała racje - one obie też były
umazane sadzą.
- Wyglądam teraz jak Mały Kominiarczyk! - zawołała Sara, zadowolona, że przypomina
bohatera jednej ze swych ulubionych baśni.
Hetty potrząsnęła głową, zamoczyła ściereczkę i spróbowała usunąć tłusty brud z twarzy i
rąk, ale znów zaniosła się kaszlem. Sara wyjęła z zawiniątka buteleczkę olejku migdałowego.
- Ciociu, jeśli podgrzejesz to lekko i natrzesz tym pierś, pomoże ci na przeziębienie. Peg
Bowen naprawdę zna się na wielu rzeczach. Serio.
- Na przykład co takiego wie? - spytała Hetty z wyższością.
- Na przykład wie, że ty i Muriel Stacey byłyście najlepszymi przyjaciółkami! - wyrwało się
Sarze.
- Co takiego?! - Hetty robiła wrażenie zaskoczonej.
- No właśnie - mówiła Sara odważnie. - I Muriel przyjeżdżała do Avonlea na wakacje, i
spacerowałyście razem po plaży, i...
Hetty ostrzegawczo uniosła rękę.
- Posłuchaj mnie, Saro. Wiem, że jesteś dociekliwa, a tę cechę podziwiam - w uczennicy. Ale
to są sprawy osobiste, i to sprawy osobiste dorosłych.
- Ależ ciociu, to ty zawsze mi mówisz, że za szybko dorastam - zaprotestowała Sara. - Bo
naprawdę dorastam, wiesz o tym!
117
- Panna Peg Bowen nie wie, co zaszło między Muriel Stacey a mną, i dobrze ci radzę, żebyś
nie zajmowała się tymi sprawami.
- Więc jednak coś zaszło! - wykrzyknęła Sara z triumfem.
- Saro, nie pozwolę ci się wtrącać, rozumiesz? Rozumiesz?
Hetty zaniosła się szarpiącym kaszlem i cały jej gniew wydawał się znikać. Dziewczynka
ujęła Hetty za suchą, gorącą dłoń.
- Proszę, ciociu, pozwól mi zaparzyć herbatkę z rumianku. Mogę podgrzać trochę wody nad
ś

wiecą. Jestem pewna, że ci to pomoże. Dobrze? Przynajmniej spróbuj. Wiem, że to coś

nowego, ale to ty zawsze mówisz, że łyżeczka odwagi słodzi filiżankę życia.
Nieszczęśliwa Hetty zdołała skinąć głową z przyzwoleniem.
- Nie poddajesz się tak łatwo - wychrypiała.
- Tak jak i ty, ciociu.
Zostawiając Hetty nad filiżanką herbatki rumiankowej, Sara dołączyła do Oliwii, by w razie
potrzeby służyć jej pomocą. Jasper stukał i tupał na dachu. Mimo hałasu, czyszczenie
kominka nie posuwało się naprzód.
- To brzmi, jakby stepowały renifery świętego Mikołaja, prawda, ciociu Oliwio? - spytała
Sara, razem z ciotką przytrzymując koc przed otworem kominka.
- Nie wiem, Saro - roześmiała się Oliwia. -Nigdy nie słyszałam, jak renifery stepują.
118
- Tu tkwi coś wielkiego - doszedł je głos Jaspera.
Sara i Oliwia spojrzały na siebie ze zdumieniem. Oliwia spróbowała zajrzeć w komin.
- Co to takiego?
- N-n-nie wiem. Po prostu...

background image

-Jesteśmy przygotowane na wszystko! - zawołała w komin Sara.
Hetty wpadła do pokoju. Wyglądała już trochę lepiej.
- Udało mi się rozpalić ogień w kuchni. Czemu tak krzyczycie?
- Bo renifery stepują - zażartowała Sara.
- Coś wielkiego utkwiło w kominie - wyjaśniła Oliwia.
-Hej! - krzyknął Jasper. - Odsuńcie się! Tu j—jest j—jakieś wielkie gniazdo... uwaga!
Z wielkim hałasem, w obłoku sadzy, do kominka spadł kłąb gałązek, patyków i kawałków
drewna. Oliwia i Sara krzyknęły i odruchowo odskoczyły, a kolczasta kula wylądowała u ich
stóp, na podłodze salonu.
- Wielkie nieba - zachrypiała Hetty. - Cóż to takiego?!
Najwyraźniej było to duże gniazdo, niemal nietknięte. Podeszły do niego ostrożnie.
- śyjecie tam na dole? - zawołał Jasper.
- śyjemy. Zejdź na dół, Jasperze - poleciła mu Oliwia. - Zobaczysz coś ciekawego.
- Co to? - spytała Sara, szeroko otwierając oczy.
- To gniazdo wiewiórcze - padła zdecydowana odpowiedź od strony drzwi.
119
Wszyscy odwrócili się. W drzwiach stała przystojna kobieta o dużym nosie i przenikliwych,
brązowych oczach, ubrana w solidny, ciemnozielony płaszcz obszyty szarym futrem.
- Muriel! - wykrzyknęła Hetty, w zdenerwowaniu łapiąc się za gardło. Sara gwałtownie
wciągnęła powietrze.
- Muriel? - powtórzyła jak echo Oliwia.
- Oczywiście, to ja. Hetty, mój pociąg przyjechał godzinę temu. Czekałam na ciebie na stacji,
ale...
Hetty wyglądała, jakby trafił ją piorun.
- Och, Muriel, przecież miałaś przyjechać dopiero jutro!
- Nie, nie - poprawiła ją Muriel. - Powiedziałam, że przyjadę drugiego stycznia, a trzeciego
rozpocznę inspekcję w szkole. Dziś jest drugi, Hetty.
Umazana sadzą, z cieknącym nosem, Hetty wyglądała na załamaną.
Sarę uderzył niezwykły głos Muriel Stacey. Był głęboki i pięknie modulowany, aksamitny i
gładki, jak krem czekoladowy. Nadawał mówiącej rodzaj ciepła, a nawet szlachetności. Głos
Hetty, szczególnie dzisiaj, brzmiał jak tłukąca się filiżanka.
Oliwia wysunęła się naprzód, wyciągając usmoloną dłoń.
- Dzień dobry pani.
Muriel niezobowiązująco uniosła rękę, zręcznie unikając dotyku. Hetty znów przemówiła;
usiłowała odzyskać autorytet w tej niezręcznej sytuacji.
- Oczywiście znasz Sarę... Sarę... - I nieszczęśliwie dla Hetty i wszystkich pozostałych, w tej
120
sekundzie złapało ją gwałtowne, rozgłośne kichnięcie, które zatrzęsło jej szczupłym ciałem z
siłą huraganu.
- Jak się pani ma, panno Stacey? - powiedziała Sara, wysuwając się naprzód.
- Prawdę mówiąc, jestem dość znużona. Muriel cofnęła się, bo do salonu z hałasem
wszedł Jasper. Zęby błyszczały mu w szerokim uśmiechu na zasmolonej twarzy.
- U-udało mi się! Te w-wiewiórki myślały, że znalazły z-znakomite miejsce na przespanie z-
zi-my, ale okazało się, że b-były w błędzie.
- Muriel - zachrypiała Hetty - to Jasper Dale. Jasperze, to panna Muriel Stacey, wizytator
szkolny.
- M-miło mi... - Poruszony swym sukcesem w czyszczeniu kominów, Jasper nie zauważył
Muriel, wchodząc do pokoju. Teraz, jak zwykle w obecności obcych, zamilkł.
- Nie sądziłam, że w Avonlea jest kominiarz. To takie małe miasteczko - zauważyła Muriel.

background image

- Och, pan Jasper nie jest kominiarzem - wyjaśniła Sara z entuzjazmem. - To bardzo
utalentowany fotograf i wynalazca.
Muriel prychnęła. Jasper miał nieszczęśliwą minę.
- No dobrze - zachrypiała Hetty - może pokażemy ci twój pokój, Muriel. Saro, pomóż, proszę,
pannie Stacey wnieść bagaż. Jasper, bądź tak dobry i usuń to... to gniazdo. Oliwio, postaw,
proszę, wodę na herbatę.
„Biedna Hetty" - myślała Sara, wciągając waliz-
121
kę po schodach. Dawno już nie widziała ciotki tak rozbitej i tak wytrąconej z równowagi.
Poza tym, bez względu na przyczyny, Sara zaczynała zmieniać swą opinię o pannie Stacey.
Muriel robiła wrażenie zarozumiałej i dość niesympatycznej.
- Oto pani pokój - oznajmiła Sara oficjalnym tonem, otwierając drzwi do gościnnego pokoju u
szczytu schodów.
- No cóż, to chyba lepsze niż hotel - stwierdziła Muriel.
Sara ugryzła się w język i nic nie powiedziała. Hetty często przypominała jej, by była
grzeczna wobec starszych.
Muriel zdjęła kapelusz i położyła go na łóżku. Zwróciła się do Sary.
- Przepraszam cię, Saro, ta uwaga nie należała do stosownych. Po prostu był to bardzo długi
dzień.
- Owszem, to był bardzo długi dzień, proszę pani - odrzekła Sara wyniośle, zamykając za
sobą drzwi i schodząc na dół do obsypanego sadzą salonu.
Rozdział piąty
Okrągła buzia Felka Kinga była zarumieniona z podniecenia.
- Och, niech mnie kule biją! Gniazdo wiewiórcze w salonie! Czy wiewiórki uciekły?
- Nie - odpowiedziała Sara. - Spały, zwinięte jak futrzane kuleczki, i tak zostały. A w każdym
razie tak było, gdy Jasper zabrał gniazdo.
122
Cecylka uniosła wzrok znad niemowlęcego buciczka, który pracowicie dziergała na drutach.
- Ciocia Hetty musiała chyba dostać ataku -zauważyła, uśmiechając się lekko.
- To nieładnie tak mówić o cioci Hetty - zbeształa ją Jana, siedząc w ulubionym fotelu w rogu
przytulnej kuchni i wachlując się bożonarodzeniowym wydaniem „Kroniki".
„Biedna ciocia Jana - pomyślała Sara. - Wygląda jeszcze grubiej niż w Boże Narodzenie, a to
przecież było zaledwie tydzień temu. Wydaje się, że dzidziuś siedzi jej na kolanach!"
- No cóż - zastanawiał się na głos Felek - ci wiewiórki musiały zasnąć na zimę.
- Te wiewiórki - poprawiła go Felicja, zawijając duży bochenek daktylowego chleba w czystą
ś

cie-reczkę. - Naprawdę, Felku, czasem myślę, że mówisz niepoprawnie tylko po to, żeby

mnie sprowokować!
- Może tak, a może nie - odpowiedział Felek z przekornym błyskiem w oku.
Sara roześmiała się. Felek potrafił być wcielonym diabłem.
- Och, dzieci, proszę - błagała Jana - nie zniosę dziś żadnych kłótni.
- Słyszeliście, co powiedziała mama - podkreśliła Felicja świętoszkowato. - No dobrze, Saro,
co jeszcze możemy ci dać w ramach „akcji ratowniczej Muriel Stacey"?
- Co tylko wam zbywa - pieczyste, zimne mięso, cokolwiek - powiedziała Sara. - Ciocia
Oliwia powiedziała, że mam przynieść wszystko, co uda
123
mi się wyżebrać, pożyczyć lub ukraść na dzisiejszą kolację i jutrzejsze śniadanie. Jana
uśmiechnęła się.
- Kochanie, jesteśmy rodziną, więc nie ma mowy o żebraniu czy kradzieży... - nagle jej twarz
wykręcił grymas bólu.
- Mamo! - krzyknęła Felicja, biegnąc do niej -czy to już?

background image

Felek, Cecylka i Sara wpatrywali się szeroko otwartymi oczami.
Jana usiłowała zmienić pozycję na wygodniejszą.
- Nie, nie - zapewniła ich - to tylko dzidziuś przypomina o swoim istnieniu. Jak gdybym nie
wiedziała, że on tam jest. - Skurcz minął, Jana oparła się wygodniej. Sara odetchnęła z ulgą.
Szczerze mówiąc, w chwili, w której ciocia Jana będzie rodzić, Sara chciałaby być możliwie
jak najdalej. Cała ta sprawa - czy też to, co o niej wiedziała - przerażała ją. Nigdy nie widziała
rodzącej kobiety, ale raz była świadkiem narodzin cielaczka i było to dla niej przerażające
doświadczenie. Rycząca krowa z oszalałym z bólu wzrokiem, krew, dziwne, konwulsyjne
ruchy. Sara była tak przerażona, że uciekła z obory i nie wróciła, póki jej nie zapewniono, że
cielę jest żywe, zdrowe i stoi na nogach. Mogła sobie tylko wyobrażać, jak straszliwe muszą
być narodziny człowieka!
Od czasu do czasu do Sary docierały szepty na ten temat. „Biedna Tillie Crawford strasznie
się męczyła" - szepnęła kiedyś Hetty do Oliwii, a Sara to usłyszała. „Módlmy się, żeby nie
umarła na gorączkę połogową" - odpowiedziała poważnie Oli-
124
wia. Tillie Crawford przeżyła, ale kilku innym się to nie udało. Dwa lata temu Harriet Wilson
zmarła przy porodzie, a miała tylko dwadzieścia jeden lat! Taka tragedia wszystkich napawała
smutkiem, ponieważ młodzi ojcowie sami musieli dbać o niemowlęta, a czasami także o
starsze dzieci. Sara kochała dzieci, ale nie chciała myśleć o tym, jak przychodzą na świat.
Z kolei Felicja przyjmowała sprawy rodzenia całkiem naturalnie. Teraz, niosąc matce
filiżankę herbaty, robiła wrażenie bardzo opanowanej i poważnej.
- Gdy maleństwo już się urodzi - zaproponowała Sara - będę mu śpiewać, tulić je i opowiadać
mu śliczne historie.
- Przy niemowlętach jest więcej roboty niż śpiewanie i kołysanie, Saro - ostrzegła ją Felicja. -
Ale, oczywiście, skąd możesz wiedzieć? Jesteś jedynaczką. Ja jestem specjalistką od dzieci.
Pomagałam zajmować się i Cecylką, i Felkiem.
- Felicjo - przypomniała jej Sara - o ile dobrze pamiętam, to obie zajmowałyśmy się
dzieckiem Abigail i Malcolma, gdy znalazłyśmy je w zeszłym roku.
Całkowicie ignorując ten fakt, Felicja zwróciła się do matki.
- Gdy nadejdzie pora narodzin, będę niezastąpiona, mamo - oświadczyła zdecydowanie.
Jana uśmiechnęła się słabo.
- Cóż, mam nadzieję, kochanie. Będę potrzebowała dużo pomocy. Ostatecznie minęło
dziesięć lat od chwili, kiedy ostatni raz rodziłam.
- My też pomożemy dzidziusiowi się urodzić! -
125
oznajmili chórem Felek i Cecylka. Sara nic nie powiedziała i miała nadzieję, że nikt tego nie
zauważył.
Felicja poszła do spiżarni i znalazła spory kawałek zimnej pieczeni wołowej, który zręcznie
zapakowała i włożyła do koszyka z bochenkiem chleba, płatami zimnego indyka i dużą
salaterką galarety z jarzynami. Związała kosz mocnym sznurkiem i podała Sarze.
- Proszę, to powinno was uchronić od śmierci głodowej - oznajmiła.
- Też bym chciał coś zjeść! - oznajmił Alek, otrzepując ośnieżone buty i wchodząc do ciepłej,
przytulnej kuchni.
- Tatusiu, wróciłeś! Wróciłeś! - powitały go dzieci.
- Z pełnym wozem drewna, jak obiecałem -powiedział Alek, rzucając Janie troskliwe
spojrzenie. Pochylił się i pocałował ją w czoło. - A jak tam moja dziewczynka? Trzyma się? -
spytał cicho.
- A mam inne wyjście? Poklepał ją czule po ramieniu.
- Cześć, wujku - pisnęła Sara.

background image

- Saro, co cię tu sprowadza w taki mroźny dzień? Czy z moimi siostrami już zupełnie nie da
się wytrzymać? - roześmiał się z własnego żartu.
- Naprawdę, Alek - strofowała go Jana - Hetty i Oliwia nie są potworami.
- Naprawdę nie są! - wykrzyknął Felek tak nagle, że wszyscy się roześmieli.
- Alek, kochany, zanim zdejmiesz płaszcz -powiedziała Jana - chciałabym, żebyś odwiózł
Sarę do Różanego Dworku. Biedne dziecko miało
126
bardzo męczący dzień. Na pewno ci wszystko po drodze opowie.
Sara zaczynała mieć wątpliwości, czy ten dzień kiedykolwiek się skończy.
- Sara jest małą bajarką - uśmiechnął się Alek -więc z góry cieszę się na wspólną przejażdżkę.
Raz jeszcze Sara ubrała się ciepło, podziękowała cioci Janie i Felicji za kosz z prowiantem i
usadowiła się koło wujka Alka. Konie przestępowały z nogi na nogę i parskały w mroźnym
powietrzu, wprawiając dzwoneczki u sań w ruch, a Alek starannie otulił Sarze nogi grubym
kocem. Potem zręcznie strzelił lejcami i wyruszyli szybkim truchtem ku cytrynowemu,
zimowemu słońcu, które powoli chowało się za horyzont.
Gdy Alek i Sara zbliżali się do ścieżki prowadzącej wprost do Różanego Dworku, z
naprzeciwka nadjechały duże sanie. Po zamarznięych polach niósł się trzask bata woźnicy,
poganiającego czwórkę rozpędzonych koni.
- Oho, ktoś bardzo się śpieszy! - powiedział Alek.
Sara natychmiast rozpoznała woźnicę.
- To Archie Gillis! Ten okropny człowiek, o którym ci opowiadałam. Ten, który ścinał
drzewa koło domu Peg Bowen.
Alek zaśmiał się.
- Wiesz, Saro, Archie Gillis nie jest moim ulubionym mieszkańcem Avonlea, ale nie zaliczam
go też do wrogów. W każdym razie wygląda na to, że -wróg czy przyjaciel - nasz sąsiad jest
w kłopotach.
- Ma za swoje! - stwierdziła Sara.
- Prr, prr! - zawołał Alek i konie zatrzymały się.
127
Archie, koło którego siedział Rupert, też powstrzymał swoje.
- Coś się stało, Gillis? - spytał Alek.
- Mały wypadek na drodze. Moi ludzie ciągnęli pień, a te przeklęte sanki przewróciły się. -
Wskazał do tyłu, gdzie Zeke Sloan i Jazeb Ryan leżeli, jęcząc. - Zabieram ich do doktora
Blaira. Wydaje mi się, że jeden złamał rękę, a drugi goleń.
- Aha! - wykrzyknęła triumfalnie Sara. - Trzeba było słuchać Peg Bowen. Nie powinniście
byli ścinać jej drzew!
Archie Gillis przymrużył oczy.
- Poznaję cię, ty mała wtrącalska. Jesteś w spółce z tą starą wiedźmą. Brałaś udział w
przekleństwie, ty mała łobuziaro!
- Ona nie jest stara, a ja nie jestem łobuziarą -zaprotestowała Sara.
- Właśnie że jesteś! - wrzasnął Rupert. Alek uniósł ostrzegawczo rękę.
- Zaraz, zaraz. Najważnejszą rzeczą jest teraz dowiezienie Zeke'a i Jazeba do doktora. Dasz
sobie radę, Gillis, czy chcesz, żeby ci pomóc?
Twarz Archiego Gillisa pociemniała.
- Poradzimy sobie bez twojej pomocy, King, dziękuję bardzo. Zajmij się swoimi sprawami i
nie wtrącaj się do moich. - Z tymi słowami Archie strzelił z bata i sanie przemknęły obok,
tnąc płozami śnieg.
- No cóż - stwierdził Alek - to koniec drużyny hokejowej Archiego Gillisa! Z Zeke'em i
Jazebem wyłączonymi z gry, Mściciele już się nie liczą. Jako nowy trener, Gillis niewątpliwie
będzie miał dużo roboty.

background image

128
Hokej należał do tych rzeczy, które Sary nic a nic nie interesowały. Uważała, że to nudna gra
-ludzie jeździli po lodzie, goniąc drewniany krążek i wpadając na siebie bez wyraźnej
przyczyny. Może niechęć Sary brała się stąd, że sama nie jeździła na łyżwach. Mówiąc zaś
dokładniej, nie umiała jeździć na łyżwach. Gdy była małą dziewczynką, jej rodzina
wielokrotnie się przeprowadzała i często spędzała zimy na południu. Z tego też powodu Sara
okazała się zdecydowanym dziwadłem -kanadyjskim dzieckiem, które nie umie jeździć na
łyżwach!
- O co chodziło z tym przekleństwem, Saro? -zwrócił się do niej Alek.
Dziewczynka wzruszyła ramionami. Nie chciała się wdawać w rozmowę o magii z kimś, kto
jest -jej zdaniem - „praktyczny jak pudding". Najlepszą taktyką była zmiana tematu.
- Wujku - spytała - czy ciocia Hetty miała kiedyś narzeczonego, innego niż Romney
Penhallow? Chodzi mi o czasy, gdy była w kolegium nauczycielskim?
Zastanawiał się chwilę.
- Nie, chyba nie, Saro. Zawsze była... no, Hetty zawsze była dość niezależna.
- Jesteś pewien?
Alek potarł czoło, szukając odpowiedzi.
- Wiesz, rzeczywiście chyba raz przywiozła z sobą młodego człowieka z Charlottetown, ale
byłem jeszcze chłopcem i nie zwracałem uwagi na takie sprawy. Zdaje się, że miał na imię
John.
Sara chwyciła wujka za ramię.
- John! Jakie wspaniałe imię! Jaki on był?
9 — Duma Sary
129
Przystojny, mądry, zabawny? Umiał tańczyć? Lubił czytać? Czy był naprawdę, naprawdę
zakochany w cioci Hetty? Och, wujku, powiedz mi wszystko, proszę!
Alek nie mógł powstrzymać się od śmiechu, słysząc żarliwe pytania Sary.
- Saro, wiem, że cię rozczaruję, ale naprawdę nic nie pamiętam. To było dawno temu i
wszystko się zamazało w pamięci.
- Dorośli nigdy nie pamiętają najważniejszych rzeczy - jęknęła Sara. - Nie wiesz nawet, co się
z nim stało? Czy on porzucił Hetty, czy ona jego?
Z wujka Alka nie dało się jednak wyciągnąć dalszych informacji i choć Sarze zostało więcej
pytań niż odpowiedzi, wiedziała przynajmniej, że John -jeśli takie było jego imię -
rzeczywiście przyjechał do Avonlea, a Hetty zależało na nim na tyle, że przedstawiła go
swym surowym rodzicom. Sara westchnęła. Jak mówią poeci, prawdziwa miłość nigdy nie
rozwija się bez przeszkód.
Rozdział szósty
Sara obudziła się wcześnie ze świadomością, że ferie się skończyły i trzeba iść do szkoły. Co
więcej, był to Dzień Wizytacji! Kariera nauczycielska Hetty spoczywała w rękach Muriel
Stacey - a raczej będzie zależała od raportu, jaki panna Stacey napisze. W Różanym Dworku
panowała jeszcze cisza, gdy Sara odrzuciła kołdrę, ubrała się szybko i zeszła na dół do
kuchni.
Gdy Muriel Stacey odwiedziła Avonlea poprzed-
130
Przystojny, mądry, zabawny? Umiał tańczyć? Lubił czytać? Czy był naprawdę, naprawdę
zakochany w cioci Hetty? Och, wujku, powiedz mi wszystko, proszę!
Alek nie mógł powstrzymać się od śmiechu, słysząc żarliwe pytania Sary.
- Saro, wiem, że cię rozczaruję, ale naprawdę nic nie pamiętam. To było dawno temu i
wszystko się zamazało w pamięci.

background image

- Dorośli nigdy nie pamiętają najważniejszych rzeczy - jęknęła Sara. - Nie wiesz nawet, co się
z nim stało? Czy on porzucił Hetty, czy ona jego?
Z wujka Alka nie dało się jednak wyciągnąć dalszych informacji i choć Sarze zostało więcej
pytań niż odpowiedzi, wiedziała przynajmniej, że John -jeśli takie było jego imię -
rzeczywiście przyjechał do Avonlea, a Hetty zależało na nim na tyle, że przedstawiła go
swym surowym rodzicom. Sara westchnęła. Jak mówią poeci, prawdziwa miłość nigdy nie
rozwija się bez przeszkód.
Rozdział szósty
Sara obudziła się wcześnie ze świadomością, że ferie się skończyły i trzeba iść do szkoły. Co
więcej, był to Dzień Wizytacji! Kariera nauczycielska Hetty spoczywała w rękach Muriel
Stacey - a raczej będzie zależała od raportu, jaki panna Stacey napisze. W Różanym Dworku
panowała jeszcze cisza, gdy Sara odrzuciła kołdrę, ubrała się szybko i zeszła na dół do
kuchni.
Gdy Muriel Stacey odwiedziła Avonlea poprzed-
130
nim razem, Oliwia opisała jej wizytę w „Kronice". Wszyscy w całym miasteczku przeczytali
ten artykuł. Oliwia dokonała w nim porównania Muriel i Hetty, a choć miała zamiar
podkreślić zdrowy rozsądek i praktyczną naturę swojej siostry, w rzeczywistości odmalowała
ją jako dość - no, surową i pospolitą. Z kolei Muriel Stacey była najwyraźniej damą, światową
i wytworną. Na przykład na pytanie o „stosowane kosmetyki" Hetty oznajmiła, że zwykłe
mydło i woda całkiem jej wystarczają, natomiast Muriel wymieniła angielski puder i
francuski krem na noc. Czy można być bardziej elegancką kobietą? Inna różnica wynikła z
pytania o ulubione śniadanie. Hetty opowiedziała się za nie posoloną owsianką, ale Muriel
zdradziła, że lubi ciepłe, maślane bułeczki, posmarowane musem jabłkowym. I to właśnie dla
tych bułeczek Sara wstała tak wcześnie. Chciała pomóc Hetty, samodzielnie piekąc świeże
bułeczki na śniadanie dla panny Stacey.
Sara przegnała Topsy, która znów siedziała nad miseczką z masłem, dorzuciła węgla na tlący
się popiół i usiadła przy stole, by przeczytać przepis. Dobrze wiedziała, że - jak lubiła
podkreślać Felicja - brakowało jej zdolności kulinarnych. Tłumaczyła sobie, że wynika to z
jej braku zainteresowania gotowaniem i pieczeniem, i w jakimś sensie była to prawda, choć
Sara czuła, że w gruncie rzeczy po prostu nie ma do tego zdolności. Nie zgadzała się nazywać
tego daru talentem, ponieważ talent to coś zarezerwowanego dla wielkiej sztuki. W każdym
razie, bez względu na przyczyny, nie była sprawną kucharką. A choć Małgorzata Linde
131
nauczyła ją tego i owego, gdy razem odbywały kwarantannę na farmie Aleksandra Abrahama,
„to i owo" nie wystarczyło. Uznała jednak, że jeśli się skupi i postara, uda jej się upiec
ś

wieżutkie, słodkie bułeczki.

- Dwie szklanki przesianej mąki - podśpiewywała na głos, jakby rzucając urok. Właśnie miała
je odmierzyć, gdy do kuchni wkroczyła Hetty. Była umyta, ubrana i tak napięta, jak sprężyna
dopiero co nakręconego zegarka.
- Saro, co ty tu, dziecko, robisz? Rozsypujesz mąkę po całej kuchni! - zawołała i zabrała się
do pracy. Zaczęła się krzątać, nastawiając wodę na herbatę, odmierzając płatki na owsiankę,
wyjmując mleko i cukier i nie milknąc ani na chwilę.
- Nakryj do stołu w jadalni. Weź najlepszy serwis i nie kłóć się ze mną. Wiem, że to tylko
ś

niadanie, ale chcę, żeby wszystko było jak należy. Obudzimy Muriel za pół godziny, co

powinno nam dać dość czasu na zrobienie wszystkiego jak trzeba. Nie stój tu, dziecko, z
rozdziawioną buzią, rób, co mówię!
- Ależ ciociu - rozżaliła się Sara, usiłując skupić się na odmierzaniu cukru - chcę upiec pannie
Sta-cey bułeczki na śniadanie. Pamiętasz chyba, jak bardzo je lubi.

background image

Hetty wytarła nos chusteczką obszytą koronką, nie przerywając krzątaniny. Jej przeziębienie
najwyraźniej ustępowało, a Sara była przekonana, że to skutek herbatki rumiankowej od Peg
Bowen.
- Cieszę się, że lepiej się czujesz, ciociu - powiedziała.
132
- Nie mam czasu, żeby chorować, Saro, a ty nie masz czasu, żeby robić bułeczki. Zresztą nie
wiadomo, czy Muriel naprawdę je lubi, czy nie.
Do kuchni weszła Oliwia; wyglądała bardzo ładnie w sukni w żółte kwiaty.
- Och, pamiętasz chyba ten artykuł, który napisałam, Hetty. Ty powiedziałaś, że lubisz
owsiankę, a Muriel - że uwielbia bułeczki.
- Uwielbia bułeczki? - powtórzyła sztywno Hetty.
- Byłaś dość nieszczęśliwa z powodu tego artykułu - powiedziała łagodnie Oliwia. - Ja zresztą
też.
Hetty potrząsnęła głową, jakby odganiając dokuczliwego komara.
- Och, tak, chyba coś sobie przypominam, ale co ma piernik do wiatraka? Saro, prosiłam,
ż

ebyś nakryła do stołu w jadalni!

- Ja to zrobię - zaproponowała Oliwia. - Sara już prawie skończyła mieszać ciasto. Hetty,
kochana, spróbuj się rozluźnić. Wszystko będzie dobrze.
- Jestem rozluźniona! - obruszyła się Hetty. -Jestem rozluźniona! Czyż tego nie widać?!
- Dzień dobry wszystkim. Ojej, ale z was pracowite pszczółki - melodyjny głos Muriel Stacey
popłynął nad kuchennym zamieszaniem. - Czy to, co widzę, to bułeczki, Saro?
- Tak, proszę pani - potwierdziła Sara, wsuwając bułeczki do pieca.
- Jak to miło z twojej strony - podziękowała ciepło Muriel. Sara widziała, że dobry sen znako-
133
micie wpłynął na wizytatorkę. Wydawała się znacznie przyjaźniej nastawiona niż wczoraj.
- Dzień dobry, Hetty, jak tam to twoje okropne przeziębienie? - spytała Murieł.
- Lepiej, dziękuję. Jak ci się spało?
- Znakomicie, stwierdzam z przyjemnością. Chyba służy mi wiejskie powietrze. W Charlotte-
town nie da się tak oddychać. Dawniej mówiłaś, Hetty, że powietrze nigdzie nie pachnie tak
pięknie, jak w Avonlea.
- Tak mówiłam?
- Tak, nie pamiętasz? Zawsze myślałam, że częściowo dlatego wróciłaś tu po ukończeniu
kolegium nauczycielskiego, zamiast przyjąć tę posadę w Ha-lifaksie.
Halifaks? Sara słuchała ze zdumieniem. Nigdy nie przyszło jej do głowy, że Hetty mogła
chcieć uczyć gdziekolwiek indziej. Avonlea było jej domem, więc oczywiście tu powróciła po
ukończeniu kolegium. A może...?
- Halifaks? - powtórzyła Sara. - Prawie przeniosłaś się, ciociu, do Halifaksu?
- Nie, nie przeniosłam się prawie do Halifaksu - ucięła Hetty. - Mam nadzieję, że pilnujesz
tych bułeczek, Saro. Piętnaście minut w piecu i mają dość.
- Hetty miała bardzo bliskiego przyjaciela, który wówczas mieszkał w Halifaksie - zdradziła
Muriel z nieco figlarną miną.
Hetty rzuciła jej gniewne spojrzenie.
- Jak śmiesz, Muriel Stacey! I to właśnie ty! Nagle Sara się domyśliła. Wszystko stało się
jasne jak słońce w czerwcu!
134
- Czy on miał na imię John, ciociu? Hetty spiorunowała ją wzrokiem.
- To nie twoja sprawa - oświadczyła ze spokojną godnością.
„A więc był to John!" - pomyślała Sara. Skoro po tylu latach Hetty wciąż reaguje tak
gniewnie, musiała to być naprawdę namiętna sprawa sercowa.
- Hetty - powiedziała Muriel - to było tak dawno temu. Czy nie mogłybyśmy...

background image

- Śniadanie zjemy w jadalni - przerwała jej Hetty ostrym tonem. - Proszę, zajmijcie miejsca.
Gdy trzy panie siadały przy stole, Sara wyciągnęła z pieca blachę z bułeczkami. Wyglądały
wspaniale - złote i kuszące. Udało się! Zsunęła je do koszyka wyłożonego ściereczką w
wesołą, czerwoną kratkę i zaniosła do jadalni.
- Muszę przyznać, Saro, że wyglądają bardzo ładnie - pochwaliła ją Hetty.
- Mmm - zamruczała Muriel, smarując jedną z nich.
Sara czekała z niepokojem, aż Muriel spróbuje bułeczki. Muriel ugryzła pierwszy kawałek i z
dziwną miną żuła go starannie.
- Bardzo... interesujące - stwierdziła, popijając kęs wielkim łykiem herbaty.
Najwyraźniej coś było nie tak. Ale co? Sara odła-mała kawałek gorącej bułeczki i włożyła do
ust. Była okropna! Słona! Obrzydliwa! Niejadalna!
- Och, jej - powiedziała Oliwia, powstrzymując śmiech - chyba wzięłaś dwa razy za dużo soli
i połowę cukru, Saro.
- To nie do wiary! - rozszlochała się Sara. - Czy ja nic nie potrafię zrobić, jak należy?
135
Muriel poklepała ją po ręce.
- No, no, wszyscy popełniamy błędy. Prawda, Hetty?
Hetty King stała przed klasą, przerażona wrzaskiem, jaki wydawało siedemnastu uczniów
jednoizbowej Szkoły Publicznej w Avonlea. Może przez dziesięć dni ferii zimowych jej uszy
Odwykły od hałasu, ale Hetty miała wrażenie, że wrzask przed rozpoczęciem lekcji osiągnął
apogeum.
Muriel Stacey siedziała obok. Wyglądała na wypoczętą i opanowaną. Pochyliła się ku Hetty i
przemówiła melodyjnym półgłosem.
- Hetty, proszę, czy nie byłoby lepiej najpierw przedyskutować moje oświadczenie na
osobności?
- Już ci powiedziałam w drodze tutaj - syknęła Hetty z naciskiem - że sprawy szkolne to
sprawy szkolne. Wszystko jedno, co chcesz ogłosić, wysłucham tego równocześnie z moimi
uczniami. Jesteśmy już spóźnione, więc proponuję po prostu rozpocząć.
Muriel westchnęła.
Hetty wyprostowała się i zastukała w biurko.
- Cisza! Już cisza! Proszę... proszę... - w tym momencie, ku wielkiej uciesze uczniów,
potężnie kichnęła.
- Na zdrowie, na zdrowie - składali jej życzenia z kpiącą powagą.
- Dziękuję - odpowiedziała, energicznie wycierając nos. - A teraz usiądźcie. Panna Stacey ma
zamiar coś ogłosić. - Hałas ucichł, słychać było jedynie skrzypienie krzeseł i szuranie.
Muriel Stacey wstała i zaczęła mówić. „Jej słod-
136
ki głos naprawdę »uciszyłby tłum cały«" - pomyślała Sara.
- Moim zadaniem, jako Wizytatorki Prowincji, jest dopilnowanie, by Wyspa Księcia Edwarda
miała najwyższy poziom nauczania.
Hetty raptownie odwróciła głowę ku Muriel.
- Sądzę, że uzna pani mój poziom nauczania za porównywalny...
- Ależ bez wątpienia, proszę pani. Bez wątpienia - pospieszyła z zapewnieniem Muriel. -
Jestem więc pewna, że będzie pani równie jak ja zadowolona, iż pewien mój pomysł został w
końcu zaaprobowany przez naszą dość konserwatywną Radę Oświaty. Z radością ogłaszam,
ż

e do stałego programu nauczania zostaje wprowadzone wychowanie fizyczne.

Wpływ tych słów na klasę był natychmiastowy i porażający. Wszyscy chłopcy oszaleli -
zaczęli walić w ławki, gwizdać i w ogóle okazywać swą radość w możliwie najhałaśliwszy
sposób. Sarę ogarnęło rozczarowanie. Felicja i Cecylka także nie wyglądały na szczęśliwe. Ze
wszystkich wspaniałych rzeczy, jakie można było dodać do programu - greka, łacina, poezja

background image

romantyczna - wybrano wychowanie fizyczne! Rupert Gillis wskoczył z podniecenia na
krzesło.
- Uspokójcie się! - krzyknęła Hetty. - Natychmiast! Wszyscy! Rupercie, w tej chwili zejdź z
tego krzesła! Rupercie, zrób, co mówię!
Głos Muriel Stacey przedarł się przez wrzawę.
- Poproszę o uwagę. - Klasa natychmiast umilkła. - Ponieważ Rada uważa za wskazane, by
jak najwięcej ćwiczeń odbywało się na świeżym powie-
137
trzu - mówiła dalej Muriel - zachęcamy was do uznania hokeja za swój sport zimowy.
Sara jęknęła, a chłopcy odpowiedzieli wiwatami. Hetty potrząsnęła głową, najwyraźniej
wytrącona z równowagi oświadczeniem Muriel.
- Nasza kobieca drużyna z Charlottetown odnosi wielkie sukcesy - uśmiechnęła się Muriel. -
Ja sama jestem trenerką, a moje dziewczęta są tak szybkie, że nazwały się Błyskawicami z
Charlottetown!
- Dziewczyny grają w hokeja?! - ryknął Rupert. - Chciałbym to widzieć! Pewnie jeżdżą na
łyżwach jak ty, Felek!
Felek wyskoczył z ławki i walnął Ruperta Gilli-sa w głowę podręcznikiem do geografii.
- Rupert! Feliks! W tej chwili przestańcie! Nie będę już więcej powtarzać! - krzyknęła Hetty.
Była czerwona z gniewu. Klasa byłaby spokojna, gdyby Muriel nie wystąpiła ze swoim
ś

miesznym oświadczeniem!

- Oczywiście - mówiła dalej Muriel - klasa musi wybrać dwóch kapitanów, którzy z kolei
wybiorą swoje drużyny.
Rupert natychmiast podniósł rękę.
- Ja! Ja! Ja chcę być kapitanem. I powinienem, bo mój tata jest trenerem Mścicieli z Awonlea.
- Tylko dlatego, że kupił drużynie swetry -szydził Felek.
- Jesteś wściekły, bo wiesz, że nigdy nie będziesz tak dobry, by grać dla Mścicieli! Nigdy!
- To kłamstwo! - wrzasnął Felek. - Zobaczysz, że jeśli zgłoszę się na eliminacje, wejdę do
drużyny!
138
- Najwyraźniej panuje pani nad sytuacją, więc proszę kontynuować - przemówiła Hetty z
wyraźnym sarkazmem w głosie.
- Dziękuję - kiwnęła głową Muriel. - Oczywiście, trzeba to zrobić w sposób demokratyczny,
niech więc podniosą ręce ci, którzy są za Rupertem Gillisem jako kapitanem jednej z drużyn.
Uczniowie zaczęli z ociąganiem podnosić ręce. Rupert miał opinię brutala, a nikt nie chciał
oberwać pięścią na boisku pod koniec dnia.
- Wygląda na to, że masz spore poparcie, Ruper-cie, więc zostaniesz jednym z kapitanów -
oznajmiła Muriel. - Czy mamy kandydatów na drugiego kapitana?
- Andrzej King! - zawołał Felek.
- Andrzej? - powtórzyła Muriel.
- To najlepszy gracz w szkole - oświadczył zdecydowanie Felek. Towarzyszył mu pomruk
aprobaty i wiele uniesionych w górę rąk. Andrzeja wybrano kapitanem drugiej drużyny.
- Pobijemy was już w pierwszej tercji - zagroził Rupert.
- Zobaczymy - roześmiał się Andrzej.
- Zaraz, zaraz - skarciła ich Muriel - zawsze i wszędzie zwycięstwo odnosi się w uczciwej,
sportowej walce. Kapitanowie, możecie teraz na zmianę wybierać graczy do swoich drużyn.
Rupert, zaczynaj, proszę.
- Fred Bell - zaśmiał się Rupert. Po chwili ławki opustoszały. Wybrani uczniowie ustawiali
się za jednym lub drugim kapitanem.
Sara najchętniej podczołgałaby się pod którąś
139

background image

z ławek i umarła, po prostu umarła! Wszyscy wiedzieli, że nie umie jeździć na łyżwach, w
dodatku jest mała na swój wiek, nie umie grać ani w piłkę nożną, ani w baseball, ani w żadną
inną grę! Czuła, jak głęboki rumieniec wstydu rozlewa się jej po szyi i twarzy. Była teraz
jedyną siedzącą osobą w całej klasie. Głęboko upokorzona, nie podniosła wzroku nawet
wtedy, gdy Felek wykrzyknął bolesne słowa:
- Ha, ha, Rupert! Wygląda na to, że dostałeś Sarę! śyczę szczęścia!
- To ty będziesz potrzebować szczęścia, King. Cóż za gromada łamag. Nie macie cienia
szansy!
- Spokój! - zastukała w blat biurka Hetty.
- Saro, ponieważ, jak widać, w klasie jest nieparzysta liczba uczniów - odezwała się Muriel -
może po prostu przyłączę cię do drużyny Ruperta. W ten sposób przynajmniej będziesz miała
swoje miejsce.
Sara nie odrywała wzroku od ławki.
- To nie jest w porządku! - zaprotestował Rupert. - Ona nawet nie umie jeździć na łyżwach!
- Jestem więc pewna, że z radością udzielisz jej kilku wskazówek - oświadczyła Muriel. - No
już, Saro, dołącz do drużyny Ruperta.
Sara, rozgorączkowana i chora ze wstydu, stanęła na końcu drużyny. Nienawidziła hokeja,
nienawidziła szkoły, nienawidziła wszystkiego! Najchętniej upadłaby na podłogę i skończyła
swój żywot, ale to znów skierowałoby na nią niepożądaną uwagę. Postanowiła więc żyć dalej
- przynajmniej do przerwy.
140
Rozdział siódmy
Konie raźno biegły po lśniącym śniegu, a dzwoneczki u sań dźwięczały wesoło. Sara
zazwyczaj lubiła jeździć saniami i mknąć drogą do miasta, ale dziś serdecznie żałowała, że
nie została w domu. Jakby nie dość było upokorzenia, że nie chciano jej w żadnej z drużyn,
teraz jeszcze siedziała wciśnięta między Hetty i Muriel, które kłóciły się w sposób zupełnie
nie licujący z ich godnością.
- Gdybyś nie straciła tyle czasu na wybieranie drużyn hokejowych - rzuciła Hetty - nie
groziłoby ci teraz spóźnienie na pociąg do Charlottetown!
Konie ostro wzięły zakręt. Muriel chwyciła swój kapelusz, a Sara w ostatniej chwili uchyliła
się przed ciosem łokciem w oko.
- Hetty, jak zwykle przesadzasz. Do odjazdu pociągu jest jeszcze dużo czasu!
- Nie lubię poganiać koni, gdy jest tak zimno jak dzisiaj - odpowiedziała Hetty
oskarżycielsko.
- To zwolnij! - rzuciła Muriel. - Hetty, o co ci chodzi? Naprawdę jesteś w okropnym nastroju.
- Nie jestem w okropnym nastroju - warknęła Hetty.
Skoro ciotka i tak jest w złym humorze, uznała Sara, kilka dociekliwych pytań nie pogorszy
sytuacji.
- Czy to ma coś wspólnego z Johnem? - spytała niewinnie.
- Jakim Johnem? - Hetty poczerwieniała.
- Twoim przyjacielem z Halifaksu, ciociu. No wiesz, tym adoratorem, którego dawno temu
przywiozłaś do Avonlea.
141
- Dlaczego miałoby to mieć cokolwiek wspólnego z... Johnem, czy jak on się tam nazywał?
Muriel wtrąciła się łagodnie.
- Hetty, nie sądzisz, że Sara jest dość duża, żeby dowiedzieć się, co się stało? Naprawdę
uważam, że o wiele lepiej byłoby, gdybyśmy o tym porozmawiały. Pozwól mi wyjaśnić, a
jestem pewna, że...
- Co wyjaśnić? - przerwała jej Hetty. - Ze ukradłaś mi mężczyznę, który kiedyś wiele dla
mnie znaczył? Nie sądzę, żeby to się dało wyjaśnić, Muriel!

background image

- Hetty, ja go nie ukradłam! To prawda, że po twoim wyjeździe zalecał się do mnie, ale...
Hetty wyglądała na rozgniewaną.
- Oszczędź mi szczegółów, Muriel. Nie życzę sobie więcej powracać do tej sprawy. Jedyna
rzecz, o której chcę mówić, to ten śmieszny pomysł wprowadzenia do szkoły wychowania
fizycznego, który usiłujesz narzucić moim uczniom! W mojej szkole nie ma miejsca na
wymagające rywalizacji sporty.
Gdy obie kobiety sprzeczały się, Sara była w stanie myśleć tylko o wypowiedzianym przez
Hetty zdaniu. W jej uszach zabrzmiało to jak romantyczne wyznanie. „Ukradłaś mi
mężczyznę, który kiedyś wiele dla mnie znaczył". Sara nigdy nie słyszała, by Hetty mówiła w
ten sposób o osobistych przeżyciach - to było niezwykłe! Postanowiła dotrzeć do sedna
sprawy. Teraz jednakże nie była na to właściwa pora.
- Bzdura, Hetty - mówiła Muriel. - Dążymy do greckiego ideału wychowania: równowagi
ducha, umysłu i ciała.
142
- śyjemy na Wyspie Księcia Edwarda - ucięła Hetty - nie w starożytnej Grecji!
Muriel zaczerpnęła oddechu, przygotowując się do następnej rundy.
- Zdrowe ciała wspomagają zdrowe umysły. Wszyscy wizytatorzy zgadzają się, że rola
sportów zespołowych w wychowaniu jest tak samo ważna, jak...
- Wizytatorzy! - wybuchła Hetty. - Ha! Jak ktoś nie umie uczyć, zostaje wizytatorem. Nie
widzę sensu w poświęcaniu mojego cennego czasu w klasie temu ostatniemu i dziwacznemu
kaprysowi Rady. Dzieci mają dość ćwiczeń fizycznych, wykonując swoje obowiązki
domowe.
- Obowiązki domowe nie rozwijają ducha współzawodnictwa i współpracy - odparła
niewzruszona Muriel.
Sara widziała już główną ulicę Avonlea i odetchnęła z ulgą. Miała dość wysłuchiwania kłótni
Muriel i Hetty, walczących jak dwie wiewiórki o orzeszek.
- Duch współpracy, co za bzdura! - parsknęła Hetty. - Sporty zespołowe budzą w ludziach
najgorsze instynkty! Nie przyłożę ręki do wprowadzania tych sportów do mojej szkoły!
Zapadła dzwoniąca w uszach cisza. Gdy Muriel znów się odezwała, przybrała wysoce
poważny ton, ton kogoś, kto wie, że ma argument nie do odparcia.
- Cóż, taka jest decyzja Rady, Hetty, więc obawiam się, że będziesz musiała. Ale proszę cię
jak koleżanka koleżankę: spróbuj. Jestem pewna, że do mojego powrotu zauważysz
pozytywne skutki
143
wychowania fizycznego w programie szkolnym, i to tak wyraźnie, jak ja.
Hetty patrzyła ponuro, ale nic już nie powiedziała. W milczeniu pokonywały główną ulicę
Avonlea, kierując się ku stacji kolejowej. Muriel dotknęła szczupłego ramienia Hetty.
- Mam jeszcze sporo czasu do odjazdu, a chciałabym kupić trochę landrynek, na wzmocnienie
w podróży. Możemy się zatrzymać?
Hetty spojrzała na zegarek przypięty do płaszcza, kiwnęła głową i zatrzymała konie przed
sklepem Lawsona.
- Saro, nie idziesz z nami? - spytała Muriel, schodząc z sań.
O dziwo, Sary w tej chwili nie były w stanie zainteresować ani pyszne mleczne cukierki, ani
pałeczki lukrecji. Potrząsnęła głową. Hetty i Muriel weszły do sklepu, a Sara oddała się
rozmyślaniom o Johnie i romantycznym trójkącie. Ledwo jednak zaczęła dopasowywać
kawałki układanki, w pobliżu pojawili się Archie i Rupert Gillisowie. Wyglądali jak ludzie
przybywający z ważną misją.
Sara przyglądała się, gdy Archie przybijał na sklepie Lawsona ogłoszenie napisane wielkimi
literami: „MĘśCZYŹNI CHCĄCY PRZYSTĄPIĆ DO DRUśYNY MŚCICIELI -
ZGŁASZAĆ SIĘ TUTAJ". Odsunął się nieco, zaśmiał i postawił pod tablicą Ruperta. Położył

background image

wielką dłoń na głowie syna i narysował linię pięć centymetrów niżej. „Mogą się zgłaszać
tylko mężczyźni powyżej tego wzrostu" - napisał niżej.
- No, mój chłopcze, witaj w Mścicielach -oznajmił Archie.
144
Rupert rozjaśnił się i obaj zachichotali.
„To oszustwo - pomyślała Sara. - Specjalnie narysowali tę linię, by Rupert na pewno wszedł
do drużyny!"
Szybko zebrała się grupka chętnych. Archie wybrał już trzech wyrośniętych chłopaków i
kazał im przyjść na eliminacje na stawie Kingów, gdy pojawili się Felek i Andrzej. Felek
przepchał się naprzód i stanął przed Archiem Gillisem.
Gillis uśmiechnął się fałszywie.
- Stań tutaj, chłopcze - powiedział, prowadząc Felka pod linię na ścianie. Felek był o wiele za
niski. Archie wzruszył ramionami.
- Nic z tego, chłopcze. Zgłoś się za kilka lat. Gniew Sary osiągnął szczyt, gdy zobaczyła, jak
Felek czerwienieje z rozczarowania. Rupert zachichotał, a Sara wyskoczyła z sań.
- To nie jest w porządku, panie Gillis! Narysował pan tę linię...
- Co, dziewczyna musi cię bronić, King? -szydził Rupert.
- Świnia jesteś, Gillis! - wrzasnął Felek, rzucając się na Ruperta i chwytając go w pasie.
Archie roześmiał się.
- No, załatwcie to między sobą, chłopaki!
- Felek, daj spokój! - krzyknęła Sara.
- Ty kurduplu! - warknął Rupert, gdy w tej samej chwili Sara skoczyła mu na plecy. Tłum
zaczął wiwatować. Nagle w kłębowisko wmieszał się Andrzej, usiłując rozdzielić
walczących.
- Felek, przestań! On zrobi z ciebie kotlet! -krzyknął.
10 — Duma Sary
145
Okrzyki i gwizdy tłumu sprowadziły w szybkim tempie Hetty i Muriel. Hetty błyskawicznie
opanowała sytuację.
- Chłopcy! W tej chwili skończcie z tą bijatyką, słyszycie? Saro Stanley, chodź tu
natychmiast!
Gdy Hetty mówiła tym tonem, słuchali jej nawet Felek i Rupert. Andrzej odciągnął Felka, a
tłumek ucichł. Sara, wyraźnie speszona, podeszła do Hetty.
- Tchórz! - szydził Rupert cichym głosem.
- Poczekaj no tylko, Gillis! - burczał Felek, gdy Andrzej odciągał go na bok.
- A pan, panie Gillis? - oburzyła się Hetty. -Powinien pan się wstydzić, dopuszczając do
takiego zachowania!
- Chłopcy to chłopcy - wzruszył ramionami Archie. - W ten sposób uczą się życia.
- Bzdury pan gada! Saro, Felku, chodźcie ze mną. Muriel, nie mamy tu już nic do roboty.
- Tylko chwileczkę, Hetty, proszę. - Muriel zwróciła się do Archiego, mierząc go
nieprzyjaznym wzrokiem. - Mogą się zgłaszać tylko mężczyźni, panie Gillis? Mściciele
zawsze przyjmowali także chłopców.
- No, panno Macy, tartak...
- Nazywam się Stacey - poprawiła go Muriel, gdy tłumek zachichotał.
- No dobrze, panno Stacey - ciągnął Archie. -Tartak Gillisa jest dumny, że wspomaga
Mścicieli, a ja jestem dumny, że ich trenuję. Ale na lodzie nie ma miejsca dla dzieci. Hokej to
męska gra!
- Własnemu synowi pozwala pan jednak spró-
146

background image

bować - zaprotestowała Muriel. - To nie jest sprawiedliwe. I widzi pan, do czego
doprowadziło.
- Mój Rupert jest tak duży, jak dorosły mężczyzna. A poza tym to ja decyduję, co w mojej
drużynie jest sprawiedliwe, a co nie.
Hetty zwróciła się do Muriel.
- Widzisz, jakie instynkty budzi współzawodnictwo sportowe, Muriel? To coś obrzydliwego.
Po prostu obrzydliwego.
Muriel miała właśnie odpowiedzieć, gdy pojawiła się Peg Bowen i wycelowała kościsty palec
w pierś Archiego Gillisa.
- Przyjmujesz tylko mężczyzn! - wykrzyknęła. - Musiałbyś być sam mężczyzną, by rozpoznać
mężczyznę, ty tchórzliwy złodzieju drzew! Mówiłam to już i powtórzę jeszcze raz:
przeklinam ciebie i twoją drużynę, Archie Gillis!
Utkwiła palący wzrok w Archiem.
- A jak tam się czują Jazeb i Zeke? Mam nadzieję, że lepiej - ściszyła głos do szeptu.
Z tymi słowami, śmiejąc się pogardliwie, Peg Bowen wetknęła w zęby fajkę i oddaliła się, a
za nią podreptał jej trzynogi pies.
- To był wypadek, ty... ty wiedźmo! - krzyknął czerwony na twarzy Archie.
- Zwariowana stara baba - mruknął Rupert, gdy tłum zaczął się rozchodzić.
- Mieliśmy chyba dość tego przedstawienia -oświadczyła Hetty, ujmując zdecydowanie Sarę i
Felka za ramiona. - Muriel, czas ruszać na stację.
W kilka minut potem długi gwizd lokomotywy rozległ się nad ośnieżonymi wzgórzami, gdy
po-
147
ciąg o trzeciej trzydzieści pięć do Charlottetown wtoczył się na dworzec w Avonlea.
- Ale Mściciele nie przyjmowali nowych przez cały sezon! - sapał ze złości Felek, wchodząc
do kuchni Kingów. - Myślałem, że będziemy mieli szansę przynajmniej wziąć udział w
eliminacjach!
- Nie rozumiem, dlaczego ci na tym zależy. Nie grałabym w drużynie Archiego Gillisa, nawet
gdybym mogła - prychnęła Sara. - To wstrętny typ!
- Łatwo ci mówić - obruszył się Felek. - Ty nic nie umiesz. Nawet jeździć na łyżwach.
W kącikach oczu Sary pojawiły się łzy. Felek był czasami bardzo okrutny.
- Felicjo, kochanie - powiedziała Jana, ułożona wygodnie w swym ulubionym fotelu - może
Sara napiłaby się gorącej czekolady?
Felicja nalała gęstego płynu do kubka Sary.
- Proszę, Saro - powiedziała. - To cię rozgrzeje.
- Felku, dość mieliśmy na razie hokeja. Chciałbym usłyszeć jedynie, jak dziękujesz cioci
Hetty za podwiezienie - dodał Alek.
- Dziękuję, ciociu - westchnął Felek.
- Proszę bardzo. Ale wiesz, twój ojciec ma rację - dodała Hetty. - Bardzo mi się nie podobało,
ż

e członkowie naszej rodziny brali udział w bójce ulicznej. To upokarzające.

Sara pociągnęła nosem. Jak można tak się przejmować grą - zwykłą grą? W tej samej chwili
przyszła jej do głowy myśl, że i ona się nią przejmuje. Bez względu na powody, ona także
czuła się sfrustrowana, tak jak Felek.
- No dobrze, pora już iść do domu - powiedzia-
148
ła energicznie ciotka Hetty. - Oliwia będzie niespokojna. Nie, nie, Jano, nie wstawaj,
kochana, proszę - w twoim stanie to taki wysiłek.
Rzeczywiście, Jana była ogromna. Uparła się jednak, by wstać.
- Mam coś, co chciałabym dać Sarze - powiedziała, łapiąc powietrze.
Felicja pomogła Janie wydobyć się z fotela.

background image

- Co takiego, mamo? Przyniosę.
- Nie, nie, ja to zrobię - sapnęła Jana i ruszyła w kierunku letniej kuchni.
- Ciociu - prosiła Sara - pozwól sobie pomóc.
- Nie, dziękuję.
Alek doskoczył do żony.
- Przyniosę to, kochanie, ja...
- Uciszcie się wszyscy! - krzyknęła Jana. - Nie jestem inwalidką! Przestańcie mnie tak
traktować! Nie mogę tego znieść!
Sarę zaskoczył ten wybuch gniewu, ponieważ ciocia Jana zwykle była pogodna i wesoła.
Wszyscy zamilkli. Jana przecięła pokój i zniknęła w letniej kuchni.
- Mój Boże - mruknęła Hetty.
Alek patrzył za żoną z zaniepokojoną miną.
- Termin jest już tak blisko - powiedział stłumionym głosem. - Doktor Blair uprzedził nas, że
jej nastroje będą zmienne.
- I są - potwierdziła cicho Felicja.
Jana wynurzyła się z letniej kuchni w chwilę później, niosąc parę sfatygowanych łyżew.
- Saro - dyszała - Felicja już z nich wyrosła, więc powinny być dla ciebie w sam raz.
149
Sarę ogarnęło rozczarowanie.
- To bardzo miło z twojej strony, ciociu, ale chyba już za późno, żebym nauczyła się jeździć.
- Nonsens! Każdy się może nauczyć. Szkoda, żebyś nie mogła brać udziału w zabawach na
lodzie.
- No, Saro - ponagliła ją ciocia Hetty - podziękuj cioci Janie. Ostatecznie zadała sobie wiele
trudu, by przynieść ci te łyżwy.
Sara pogrążyła się w rozmyślaniach. Z jednej strony chciała nauczyć się jeździć na łyżwach i
grać w hokeja, a z drugiej wolała być po prostu dziewczyną, która opowiada historyjki, marzy
i nie współzawodniczy z nikim o nic.
Hetty szturchnęła ją w bok.
- Dziękuję, ciociu Jano - powiedziała Sara. - To bardzo miło z twojej strony.
- Proszę bardzo, kochanie - szepnęła Jana, wachlując się pulchną dłonią.
Rozdział ósmy
Sara krzyknęła, kolejny raz zamachała rękoma jak wiatrak i czując, jakby uciekały spod niej
nogi, ciężko wylądowała na lodzie. Łapiąc powietrze leżała na plecach i patrzyła w jasne,
zimowe niebo. W ciężkim, czerwonym płaszczu było jej za gorąco, a rękawiczki miała
przemoczone od śniegu. Nie, to niesprawiedliwe! Felicja, Cecylka, a nawet głupia Sally Potts
umiały jeździć na łyżwach. Sunęły z wdziękiem po lodzie i wyglądały jak łabędzie na
spokojnej, letniej rzece.
150
„A ja... - myślała Sara - nawet gdy idzie mi dobrze, wyglądam jak słoń ze zwichniętym
kolanem!"
Już drugi ranek z rzędu Sara wstawała o świcie, wymykała się kuchennymi drzwiami, szła na
mały staw u stóp wzgórza, przyczepiała łyżwy i poświęcała się ślizganiu, traceniu równowagi,
chwianiu i upadaniu na lód. W gruncie rzeczy robiła właściwie wszystko - poza jechaniem na
łyżwach. Ale duma Sary nie pozwalała jej poprosić o wskazówki.
Dziewczynka uznała, że czy jej się to podoba, czy nie, musi „złapać rytm" i nauczyć się
jeździć na łyżwach, bowiem najwyraźniej ta umiejętność potrzebna jest w życiu.
Hetty przyglądała się przez kuchenne okno, jak Sara z trudem staje na nogach, robi krok
naprzód, potem następny, jeszcze jeden, coraz szybciej, wreszcie traci kontrolę i znowu pada
na lód. Hetty skrzywiła się.
- Och, jej - mruknęła Oliwia, dołączając do niej. - Biedna Sara. Będzie cała poobijana.

background image

Hetty wypiła ostatni łyk czarnej angielskiej herbaty.
- Dość tego - oświadczyła, głośno odstawiając filiżankę.
- Czego, Hetty?
- Tego - powtórzyła Hetty, sięgając po płaszcz i szal. Otworzyła kuchenne drzwi. - Saro?!
Pora do szkoły, chodź już.
Sara pomachała z wysiłkiem ręką, na czworaka doczołgała się do granicy lodu i zdjęła łyżwy,
zadowolona, że może przerwać ćwiczenia.
W drodze do szkoły Sarze przyszło do głowy, że
151
współczucie, wywołane przez stłuczone kolano, może skłonić ciocię Hetty do odpowiedzi na
kilka dociekliwych pytań. Jak to raz powiedział Sher-lock Holmes: „Dobry detektyw zawsze
jest na tropie". Będzie jednak musiała postępować zręcznie i delikatnie.
- Bardzo ładnie dziś wyglądasz, ciociu - powiedziała Sara.
Hetty uniosła brwi.
- Naprawdę? Przecież to codzienne ubranie, moje dziecko, nic wymyślnego.
- Och, wiem. Ale mówiłam o twojej twarzy, ciociu. Musiałaś być bardzo ładna, gdy byłaś
młoda... to znaczy młodsza.
Hetty uśmiechnęła się.
- No, miałam ładne włosy i dobrą figurę, choć może sama nie powinnam tego mówić. Ale
nigdy nie byłam pięknością.
Sara utykała tak żałośnie, jak tylko umiała.
- Wielki poeta powiedział kiedyś: „piękno jest w oku patrzącego" - mówiła rozmarzonym
tonem. - Twój przyjaciel John musiał cię uważać za piękną, prawda?
- Chyba tak - powiedziała cicho Hetty. - Chyba tak.
Sara zaczerpnęła tchu, ostrożnie dobierając słowa.
- Ciociu, a gdy wtedy powiedziałaś, że panna Muriel ukradła ci go, to co właściwie miałaś na
myśli?
- Dokładnie to - rzekła ostro Hetty, burząc nastrój, jakby nagle rozerwał się sznur korali. -
John
152
był najpierw moim adoratorem, a potem Muriel. Nie ma w tym nic tajemniczego.
Niewątpliwie to dość pospolita historia. I to wszystko, co mam na ten temat do powiedzenia,
Saro. To zamknięty rozdział. Całkowicie zamknięty.
Hetty głośno zastukała o biurko.
- Siadajcie wszyscy, siadajcie, proszę. Chcę coś ogłosić. - Wysunęła podbródek w szczególnie
zdecydowany sposób. Nawet Rupert Gillis słuchał, gdy panna King przybierała taką minę.
Odchrząknęła. - Podjęłam decyzję dotyczącą wprowadzenia hokeja do programu szkoły w
Avonlea. - Klasę przebiegł szmer oczekiwania. - Postanowiłam postąpić zgodnie z moim
własnym głębokim przekonaniem. Z tą chwilą drużyny, które wybraliście, ulegają
rozwiązaniu, a hokej nie będzie częścią programu szkolnego. To wszystko, co mam do
powiedzenia.
Słowa Hetty powitała pełna osłupienia cisza.
„Wielkie nieba! - pomyślała Sara. - Ciocia Hetty postępowała wbrew Muriel Stacey i Radzie
Oświaty prowincji, rządowi Dominium Kanady, a prawdopodobnie - prawdopodobnie ciocia
Hetty okazała nieposłuszeństwo samej królowej Anglii!" Sara uniosła wzrok na duże,
oprawione zdjęcie królowej Wiktorii, która surowo spoglądała na uczniów z Avonlea.
„Ciekawe, czy ona umie jeździć na łyżwach?" - przemknęło jej przez myśl. Cóż, królowe
mogły robić, co chciały, więc to niemal pewne, że jeśli pulchna monarchini zapragnęła
jeździć na łyżwach, to jeździła!
153

background image

- Ale proszę pani, proszę pani, wybrano mnie kapitanem - jęczał Rupert Gillis. - To nie w
porządku!
Hetty nie wyglądała na poruszoną.
- To nie jest kwestia porządku, Rupercie. To kwestia zasad. Ci z was, którzy czują przemożną
potrzebę grania w hokeja, mogą zapewne spróbować dołączyć do Mścicieli. Ale to już nie
moja sprawa. A teraz zajmijmy się ortografią. Nie mam nic więcej do powiedzenia.
- Czy jest pani absolutnie pewna? - spytał Andrzej, który czuł się głęboko rozczarowany.
Tracił bowiem szansę przewodzenia drużynie zdolnej, jego zdaniem, pobić każdą drużynę
Ruperta Gillisa.
Sarę odetchnęła z ulgą. Z pewnością nie będzie tęsknić za bolesnymi porannymi próbami na
stawie, nie wspominając już, że ominie ją upokorzenie, na które na pewno naraziłaby się,
gdyby doszło do prawdziwej gry.
- To moje ostatnie słowo - potwierdziła Hetty. -A teraz powtórzmy słowa, których pisownię
opanowaliśmy wczoraj. To wcale nie jest łatwe zadanie. Proszę, przeliterujcie słowo
„rzeżucha". Powtarzam: „rzeżucha".
Wiele było stękania i jąkania się, zanim uczniowie ze szkoły w Avonlea zadowolili surową
nauczycielkę.
W mroźnym powietrzu rozlegały się okrzyki Ar-chiego Gillisa, który egzaminował
kandydatów na hokeistów, jeżdżących tam i z powrotem po lodzie.
- Ruszajcie się, ludzie! - wrzeszczał Archie. -
154
Mamy stworzyć drużynę! Mściciele przyjmują tylko najlepszych! Rupert! Poślij krążek
ś

rodkiem!

Archie klaskał w tłuste ręce, dopingując syna do szybszej i bardziej zdecydowanej jazdy.
Rupert zamachnął się, ale krążek odbił się od drewnianego słupka bramki i utkwił w jednej z
głębokich zasp, otaczających staw. Jasper Dale, który próbował zostać bramkarzem, upadł,
gdy krążek przelatywał obok niego. Biedny Jasper! Jego talent łyżwiarski można było
porównać jedynie z talentem towarzyskim. Jeśli możliwe jest jąkające się jeżdżenie na
łyżwach, to Jasper osiągnął tę wątpliwej wartości sztukę.
Archie z gniewem w oczach rozkazał Jasperowi zejść z tafli, a Malcolm MacGinty ruszył ku
zaspie, wykopał krążek kijem i posłał na lód. Hokeiści ponownie ruszyli do ataku.
Felek stał z boku z nieszczęśliwą miną.
- Wyrzucili nas z lodu, żeby mogli przeprowadzić swoje głupie eliminacje - skarżył się Sarze,
obserwując grę.
- Archie Gillis wciąż twierdzi, że jesteśmy za niscy - utyskiwał Andrzej. Niedawne spotkanie
z Archiem przed sklepem Lawsona wciąż bolało chłopców, a choć Sara nie ceniła wysoko
hokeja, wiedziała, że Archie Gillis postępuje nie fair.
- Wiecie co - powiedziała - jeśli czegoś naprawdę, naprawdę chcecie, musicie o to walczyć.
Oliwia poparła siostrzenicę. Alek dołączył do nich akurat w porę, by usłyszeć jej słowa.
- Sara ma rację, chłopcy. Nie możecie tylko jęT czeć. Jeśli czegoś bardzo chcecie, stańcie na
głowie,
155
ż

eby to osiągnąć. Pójdźcie i poproście pana Gillisa, by pozwolił wam spróbować. No, już.

Może się uda.
Felek i Andrzej spojrzeli po sobie, kiwnęli głowami i ruszyli po lodzie w kierunku Gillisa.
Wyhamowali przed trenerem Mścicieli, który krzykiem zachęcał zawodników do gry.
Andrzej wziął głęboki oddech.
- Proszę pana, zdaję sobie sprawę, że może nie jestem dość dobry, by wejść do pańskiej
drużyny, ale...

background image

- Właśnie, że jesteś! - przerwał Felek wyzywająco. - Andrzej jest najlepszym hokeistą w
szkole!
Archie obserwował, co się dzieje na lodzie, i wydawał się nie słyszeć próśb chłopców.
Andrzej nie ustępował.
- Chciałem tylko prosić, żeby przynajmniej dał mi pan szansę spróbować!
- Czy nie moglibyśmy wszyscy mieć takiej szansy? - dodał Felek, zarumieniony z przejęcia.
Archie przesunął między wargami zapałkę, którą trzymał w zębach.
- Sięgacie ponad linię?
- Nie, proszę pana - odpowiedział Andrzej. -Ale...
- No to już wam powiedziałem, że nie możecie startować w eliminacjach. Znacie zasady.
- Ale to nie jest fair! - rozżalił się Felek. - Narysował pan linię tak, żeby Rupert sięgał trochę
powyżej niej. Sara Stanley widziała, jak pan to robił!
- Zasady to zasady - wzruszył ramionami Archie.
156
ż

eby to osiągnąć. Pójdźcie i poproście pana Gillisa, by pozwolił wam spróbować. No, już.

Może się uda.
Felek i Andrzej spojrzeli po sobie, kiwnęli głowami i ruszyli po lodzie w kierunku Gillisa.
Wyhamowali przed trenerem Mścicieli, który krzykiem zachęcał zawodników do gry.
Andrzej wziął głęboki oddech.
- Proszę pana, zdaję sobie sprawę, że może nie jestem dość dobry, by wejść do pańskiej
drużyny, ale...
- Właśnie, że jesteś! - przerwał Felek wyzywająco. - Andrzej jest najlepszym hokeistą w
szkole!
Archie obserwował, co się dzieje na lodzie, i wydawał się nie słyszeć próśb chłopców.
Andrzej nie ustępował.
- Chciałem tylko prosić, żeby przynajmniej dał mi pan szansę spróbować!
- Czy nie moglibyśmy wszyscy mieć takiej szansy? - dodał Felek, zarumieniony z przejęcia.
Archie przesunął między wargami zapałkę, którą trzymał w zębach.
- Sięgacie ponad linię?
- Nie, proszę pana - odpowiedział Andrzej. -Ale...
- No to już wam powiedziałem, że nie możecie startować w eliminacjach. Znacie zasady.
- Ale to nie jest fair! - rozżalił się Felek. - Narysował pan linię tak, żeby Rupert sięgał trochę
powyżej niej. Sara Stanley widziała, jak pan to robił!
- Zasady to zasady - wzruszył ramionami Archie.
156
Alek i Sara, którzy widzieli z daleka, że chłopcom nie udaje się nic wskórać, dołączyli do
grupki. Alek ujął się za nimi.
- Archie - odezwał się Alek, próbując im pomóc - przecież możesz pójść chłopcom na rękę.
Są naprawdę całkiem dobrzy. Ale nawet jeśli ich odrzucisz, przynajmniej będą mieli takie
same szanse jak inni. Co ty na to?
Archie spojrzał na Alka ze złością.
- Co ja na to? Powiem ci, co ja na to. Sam fakt, że grałeś w Mścicielach, nie robi z ciebie
trenera. I nie znaczy, że muszę iść na ustępstwa wobec ciebie czy tych twoich kurdupli. A
teraz wynoście się stąd, muszę zająć się składem drużyny.
- Nie jesteśmy żadnymi kurduplami! - zaprotestowała Sara, która zawsze była nieco drażliwa
na punkcie swego wzrostu.
- Chodź, Saro - powiedział Alek. - Chodźcie, chłopcy. Mamy tu do czynienia z
beznadziejnym przypadkiem.
- To ty jesteś beznadziejnym przypadkiem, King! - zapluł się z wściekłości Archie. Rozłożył
szeroko ramiona, jakby chciał objąć wszystkich graczy na tafli, i podniósł głos. - Wy wszyscy

background image

nie umiecie jeździć na łyżwach, nie umiecie podawać, nie zasługujecie na miano Mścicieli!
Jesteście...
Archie Gillis przerwał w połowie zdania. Przyczyną tego był nieznajomy, który wjechał na
lód z niezwykłą gracją i szybkością. Był dokładnie opatulony przed zimnem. Długi, niebieski
szal okrywał mu szyję aż po krzaczaste wąsy, a wełniana czapka zasłaniała czoło po brzeg
grubych okularów.
157
- Ty tam! - krzyknął Archie. - Przyszedłeś na eliminacje?
Nieznajomy kiwnął głową i zręcznie manewrując kijem, przemknął obok.
- No to nie marnuj mego czasu, człowieku. Pokaż mi, co potrafisz! - zaśmiał się Archie.
Nieznajomy jeździł na łyżwach znakomicie. Przemykał się między graczami, z łatwością
strzelił gola, po chwili drugiego. Wszyscy natychmiast wyczuli, że ten człowiek ma
szczególny talent do gry w hokeja. Nie chodziło tylko o to, co robi -zastanawiała się Sara - ale
także o to, czego nie robi. Nie marnował żadnego ruchu, nie krzyczał, nie wpadał na innych.
Kierował się tam, gdzie krążek jechał, a nie tam, gdzie znajdował się przed chwilą. Jednym
słowem, był zdumiewający. Ale kto to był?
Archie Gillis promieniał.
- No, ten facet to prawdziwy hokeista! Oto nasza gwiazda, czuję to.
Archie zagwizdał i ruch na tafli ustał. Uczestnicy eliminacji ciężko dysząc zjeżdżali z lodu,
by odpocząć podczas zasłużonej przerwy. Archie zawołał do nieznajomego podniesionym
głosem:
- Chodź tu! Mam dla ciebie miejsce w drużynie! Mężczyzna podjechał do grupy i zatrzymał
się.
Patrzył skromnie w dół.
- Chce mnie pan w drużynie? - powiedział niewyraźnie.
- Jasne, że chcę cię w drużynie! - wykrzyknął Archie. - Umiesz jeździć, umiesz wymijać, a
przede wszystkim umiesz strzelać!
158
Nieznajomy uniósł wzrok i uśmiechnął się pod wąsem wyzywająco. Na oczach zdumionej
grupy ściągnął czapkę, odlepił wąsy i zdjął okulary. I oto ukazała się twarz Peg Bowen!
Sara wciągnęła powietrze, a Archie Gillis otworzył w zdumieniu usta. Czarne oczy Peg
rozbłysły w zimowym słońcu. Potrząsnęła gęstymi, mocnymi włosami.
- Aaa, więc chcesz mnie w swojej drużynie, Gillis? - zaśmiała się złośliwie. - Mówiłeś
przecież, że hokej to męska gra! Nie ma w niej miejsca dla dzieci ani kobiet! Jesteś nie tylko
niszczycielem przyrody, ale i przeklętym hipokrytą!
Sara uznała, że Peg wygląda wspaniale, spojrzeniem okazując Archiemu pogardę. Archie
ruszał nerwowo szczęką, a stojący obok ludzie zaczęli chichotać.
- Ze wszystkich osób, które pan odrzucił, można by stworzyć całkiem niezłą drużynę -
zaśmiała się Sara.
- Sara ma rację, Gillis - przytaknął Alek. - Nie wydaje mi się, żebyś umiał dobrze
rozpoznawać talenty.
Archie zaczerwienił się.
- No to czemu ty sam nie spróbujesz utworzyć drużyny, King? W ten sposób możesz w niej
zebrać wszystkie fajtłapy, jakie chcesz!
Twarz Alka pociemniała.
- Nie nazywałbym fajtłapami chłopców, którym przypadkiem brakuje paru centymetrów do
jakiegoś wymyślonego znaku na ścianie.
- Wszystko mi jedno, jak ich nazwiesz. No,
159
dalej! Załóż własną drużynę, jeśli masz odwagę - wyzwał go Archie.

background image

- No, tato - entuzjazmował się Felek - możemy to zrobić! Naprawdę możemy!
- Pokażemy im, wujku - wtórował mu Andrzej. Alek zastanawiał się przez chwilę.
- W porządku, Gillis. Zrobię to. Będę dumny, mogąc trenować drużynę pod nazwą Fajtłapy!
Peg spojrzała na Archiego przenikliwie.
- A więc, Gillis, jesteś całkiem pewien, że Mściciele nas pobiją?
- Absolutnie.
Peg uśmiechnęła się lekko.
- Więc może zechciałbyć się ze mną założyć? Jeśli Fajtłapy wygrają, obiecujesz, że będziesz
honorować dawną granicę wyrębów wokół Avonlea i zostawisz las w spokoju?
- A jeśli ja wygram? - prychnął Archie.
- Wtedy będziesz mógł prowadzić wyrąb, gdzie zechcesz - odrzekła Peg spokojnie.
Archie wysunął swą wielką dłoń.
- Przyjmuję zakład - powiedział, a Peg mocno uścisnęła mu rękę.
- W porządku - powiedział Alek - podaj termin meczu.
- Od jutra za tydzień - zaproponował Archie. -A może potrzeba ci więcej czasu?
- Od jutra za tydzień wystarczy.
- Niech pan lepiej wraca do roboty, panie Gillis - zaśmiała się Sara. - Musi pan znaleźć kogoś
na miejsce pana Peg Bowen!
160
Rozdział dziewiąty
- Dziękuję, Hetty, to była znakomita szarlotka, naprawdę wyśmienita - mruczała Muriel
Stacey, zjadając resztkę deseru.
- Dziękuję - odrzekła Hetty nieco wyniośle. -Oliwia ją zrobiła.
- Och, Oliwio, czy mogłabym dostać przepis? Zapewniam cię, że będę go strzec jak skarbu.
Oliwia uśmiechnęła się w odpowiedzi.
- Oczywiście, Muriel. Zapiszę ci go. Hetty odsunęła krzesło od stołu.
- No cóż, nie mogę tu tracić czasu. Mam do sprawdzenia ćwiczenia z gramatyki. Saro,
mogłabyś sprzątnąć ze stołu, proszę?
Sara westchnęła i kiwnęła głową. Tego ranka Muriel Stacey znów przyjechała do Różanego
Dworku. Miała w planie inspekcję szkół w pobliskim Markdale i w Park Corners,a choć
wyglądało na to, że w ciągu dnia będzie nieobecna, wieczorami - jak ujęła to Hetty - będzie
się plątać pod nogami. Sara coraz bardziej lubiła Muriel. Jako gość, Muriel naprawdę
sprawiała mało kłopotu, zawsze gotowa do pomocy i łagodzenia konfliktów. Natomiast ciocia
Hetty, zdaniem Sary, bardzo starała się, żeby nie odnosić się do niej przyjaźnie, choć
wyraźnie miała na to ochotę. Zupełnie jakby chciała przeprowadzić przez las uroczego
wędrowca, ale specjalnie na własnej drodze piętrzyła przeszkody. Gdyby tylko one dwie
mogły się dogadać, sprawy byłyby o wiele prostsze!
- Hetty, zanim się oddalisz - powiedziała Mu-
11 — Duma Sary
161
riel - czy mogłabyś poinformować mnie, jak ci idzie wprowadzanie do szkoły wychowania
fizycznego?
- Rozumiem, przyjechałaś mnie szpiegować, tak?
Oliwia zaczerwieniła się.
- Daj spokój, Hetty, Muriel zadaje tylko pytanie, które ma prawo zadać. Wydaje mi się, że
zbyt ostro reagujesz.
Hetty wciągnęła policzki, wydymając usta.
- To są sprawy szkolne, Oliwio, i byłabym wdzięczna, gdybyś się nie wtrącała.
Oliwia odwróciła wzrok i nic więcej nie powiedziała. „Rzeczywiście - pomyślała Sara -
ciotka Hetty zachowuje się całkiem nierozsądnie. I bezsensownie, bo Muriel przecież i tak

background image

odkryje prawdę". Poza tym, zdaniem Sary, ciotka ma rację. Sport niesie z sobą jedynie
nieszczęścia!
- Ciocia rozwiązała szkolne drużyny hokejowe -odezwała się głośno. - Uważa, że przedmioty
akademickie są ważniejsze i, mówiąc prawdę, przyjęłam to z ulgą. Moja ortografia jest
znacznie lepsza od mojej jazdy na łyżwach.
Hetty rzuciła jej tak miażdżące spojrzenie, że Sara aż się skuliła. Muriel zwróciła się do Hetty
wprost, przemawiając pełnym rozsądku tonem.
- Czy to prawda, Hetty? Rozwiązałaś drużyny hokejowe?
- Tak, to prawda - potwierdziła sztywno Hetty. - Możesz powiadomić Radę w Charlottetown,
ż

e w szkole w Avonlea nie poczyniono żadnych postępów w sprawie sportów w programie

szkolnym.
162
A jeśli pozwoli mi się uczyć w mój własny sposób, tak jak to z dobrym skutkiem czyniłam
przez minionych dwadzieścia parę lat, to także w przyszłości nie będzie w tej sprawie
ż

adnego postępu!

Muriel Stacey nie była jednak kobietą, którą łatwo zastraszyć. Poza tym znała Hetty od
dawna.
- Oj, oj - powiedziała, sącząc herbatę. - Dość mnie to dziwi. Słyszałam, że ty i twoja rodzina
zaangażowaliście się całkiem mocno we współzawodnictwo sportowe.
Hetty pociągnęła nosem.
- O czym ty mówisz?
- Słyszałam, że twój brat Alek trenuje nową drużynę hokejową, która ma rozegrać mecz z
Mścicielami. Podobno nawet przyjmowane są zakłady. To duże wydarzenie, jak mi się
wydaje. Miałam nadzieję, że zmieniłaś zdanie.
Hetty zaróżowiła się.
- To... to sprawa mojego brata, nie moja. Wygląda na to, że niektórzy członkowie mojej
rodziny nie są lojalni. Nie, nie, ja nie zmienię w tej sprawie zdania, Muriel. Możesz być tego
pewna. A teraz przepraszam, muszę sprawdzić ćwiczenia.
Z tymi słowami Hetty wyszła z jadalni i skierowała się na górę, a wyraźne zamknięcie drzwi
do sypialni oznaczało koniec dyskusji.
- Ojejku - jęknęła Sara - nie powinnam była nic mówić. Teraz ciocia uważa, że ja też jestem
nielojalna.
Muriel poklepała ją po ręce.
- Saro, wiedziałam o wszystkim. Chciałam tylko, żeby sama Hetty to potwierdziła.
163
- Nie zrobiłaś nic złego, kochanie - dodała Oliwia ze zwykłą sobie słodyczą.
Na schodach rozbrzmiały kroki schodzącej na dół Hetty.
- Hetty? - zawołała Oliwia. - Czy coś się stało?
Hetty zajrzała do jadalni. Na głowie miała najcieplejszy kapelusz i najwyraźniej zamierzała
wyjść na dwór.
- Idę na spacer. Myślę, że świeże powietrze dobrze mi zrobi. A wasza trójka i tak dobrze się
bawi beze mnie.
- Och, Hetty - westchnęła Muriel. - Jesteś przewrażliwiona.
- Będę z powrotem za jakąś godzinę - oznajmiła Hetty.
- Ciociu - poprosiła Sara - pozwól mi iść z tobą. Hetty spojrzała na Sarę i kolejny raz uderzyło

podobieństwo dziewczynki do Ruth - te same żarliwe oczy, to samo pełne napięcia spojrzenie
- jej drogiej, kochanej siostry Ruth, której śmierć niemal złamała jej serce.
- Dobrze, Saro - odpowiedziała łagodniejszym tonem - jeśli chcesz ze mną pójść, to proszę,
zgadzam się. Ale ubierz się ciepło, jest bardzo zimny wieczór.

background image

Sara wyskoczyła zza stołu i pobiegła do holu, po drodze uściskawszy ciotkę.
- Dziękuję, ciociu. Opatulę się ciepło, nie martw się.
Hetty uśmiechnęła się do Muriel niemal przepraszająco.
- Sara jest bardzo uczuciowym dzieckiem, wszystko sobie bierze głęboko do serca.
164
- Tak jak ty, Hetty - odrzekła Muriel. - Tak jak ty.
Jana King uśmiechnęła się z wdzięcznością, gdy Alek dorzucił nowe polano do kominka,
ogrzewającego przytulny salonik Kingów. Felicja, Felek i Cecylka byli już w łóżkach. O tej
wieczornej porze rodzice stawali się znów przede wszystkim małżeństwem i odpoczywali w
swoim towarzystwie.
Jana przyglądała się pomarańczowym płomieniom, tańczącym w rytm milczącej, odwiecznej
muzyki, gdy mała nóżka kopnęła ją w żebro.
Zmieniła więc pozycję, by dać maleństwu więcej swobody ruchu. W swoim ciepłym
mieszkanku dziecko wypracowało własny rytm. Miało okresy snu, okresy lekkich ruchów i -
tak jak teraz - okresy wzmożonej aktywności. Jana uznała, że maleństwo będzie chyba
biegaczem - albo hokeistą!
Alek podał żonie kubek gęstego, parującego kakao i usiadł na krześle obok. Nic nie mówił, co
przekonało Janę, że jej mąż na pewno nad czymś się zastanawia.
- Alek, czy chciałbyś mi coś powiedzieć?
- Kto? Ja? - Alek uniósł brwi.
- Doprawdy, kochanie, czy sądzisz, że można żyć z kimś od piętnastu lat i nie wiedzieć takich
rzeczy? No więc? Czy przypadkiem nie masz ochoty porozmawiać o własnej drużynie
hokejowej, która ma walczyć z Mścicielami?
- No cóż - przyznał Alek - rzeczywiście, planujemy niewielki mecz.
- Niewielki?
165
- No dobrze, duży.
- Kiedy? - spytała Jana.
- Za tydzień.
- Za tydzień?! - krzyknęła. - Za tydzień mogę rodzić!
Alek uśmiechnął się nieco niepewnie.
- Wiem, kochanie. Ale zapewniam cię, że będę wtedy w domu. Możesz na mnie liczyć.
- Kto jest w tej twojej drużynie? - jęknęła Jana.
- Hm... no, tak, Felek, Andrzej, Freddy Bell...
- Przecież to są dzieci! - przerwała mu Jana, potrząsając głową. - Nie możesz utworzyć
dziecięcej drużyny i wystawić jej przeciw Archiemu Gilliso-wi i jego byczkom. Wielki Boże,
niektórzy z nich mogą Felka po prostu zgnieść!
- Mamy nie tylko dzieci - zaprotestował Alek. -Jest w drużynie Jasper i...
- Jasper? - powtórzyła Jana z niedowierzaniem.
- Alek, zostaniecie po prostu zmiażdżeni!
- Nie, nie, Jano - powiedział Alek uspokajająco
- braki w doświadczeniu nadrobimy zapałem i walecznością. Poza tym wielką pomocą będzie
Peg Bowen.
Jana otworzyła usta.
- Peg Bowen? - wydusiła.
- O, tak. Wspaniale gra w hokeja - oznajmił Alek. - Naprawdę znakomicie.
- Daj spokój, Alek! - wykrzyknęła Jana. - Cóż to za gromada fajtłap!
Alek uśmiechnął się powściągliwie.
- Masz rację, kochanie, tak właśnie nazwaliśmy naszą drużynę: Fajtłapy z Avonlea.
166

background image

- Och, Alek, chodzi mi tylko o to, że, zdaniem doktora Blaira, zbliżam się do rozwiązania, a
ty się będziesz zajmował hokejem, a... - W oczach Jany stanęły łzy. Nienawidziła poddawać
się emocjom.
Alek ujął ją za rękę i przemówił ciepło, ale zdecydowanie.
- Posłuchaj mnie, kochanie. Będę przy tobie, gdy urodzi się dziecko. Nikt i nic nie zmusi
mnie do złamania tej obietnicy.
Wciąż jeszcze pociągała nosem, gdy ktoś głośno zastukał do drzwi. Alek nie ruszył się z
miejsca. Jana uśmiechnęła się słabo.
- Lepiej zobacz, kto to, kochany...
W tej właśnie chwili do saloniku wkroczyła Hetty, a za nią Sara. Hetty zatrzymała się na
rozstawionych nogach, jak wielki admirał na dziobie okrętu pośród morskiej bitwy. I
wypaliła:
- Słuchaj no, Alek, jak śmiesz stawiać nas w sytuacji, w której musimy bronić honoru
nazwiska Kingów, wplątując się w jakiś śmiechu warty mecz hokejowy!
Alek nie stracił odwagi.
- Czekaj, Hetty, nie tak szybko. O co ci chodzi z tym „nazwiskiem Kingów"?
- Przyjąłeś to bzdurne wyzwanie, rzucone przez Archiego Gillisa. Wszyscy o tym wiedzą.
Teraz i ty, i ja, i wszyscy Kingowie staliśmy się pośmiewiskiem całego miasteczka. Jak
mogłeś?!
- Tu chodzi o coś znacznie więcej niż nazwisko Kingów, Hetty - zaatakował dla odmiany
Alek. -Dobrze wiesz, co zamierza Archie Gillis. Jeśli się go nie powstrzyma, w całym
Avonlea nie zostanie ani jedno drzewo!
167
- Drzewa, też mi coś! - wykrzyknęła Hetty. -Sara opowiedziała mi o tym głupim zakładzie
Peg Bowen. Ta kobieta musi być bardziej stuknięta, niż myślałam!
„Jak na kogoś, kto nie popiera rywalizacji, ciocia Hetty jest całkiem walecznym
zawodnikiem" -pomyślała Sara.
Jana uniosła się z krzesła.
- Hetty! Alek! - syknęła. - Mówcie ciszej! Pobudzicie dzieci! I nie wypada, żeby Sara słuchała
takiej kłótni między bratem a siostrą.
- Nie mam nic przeciwko temu - zaszczebiotała Sara. - To naprawdę całkiem ciekawa
rozmowa.
- Współzawodnictwo sportowe! - warknęła Hetty. - Nie dość, że w mojej własnej klasie czuję
na karku oddech Muriel Stacey, popierającej najbardziej niecywilizowany sposób
wychowania, z jakim kiedykolwiek się zetknęłam, to jeszcze muszę spotykać się z tym we
własnej rodzinie!
Jana była czerwona na twarzy.
- Hetty, nikt w tym domu nigdy nie przyniósł wstydu nazwisku Kingów. Poza tym uważam,
ż

e Alek będzie znakomitym trenerem. Jest w stanie osiągnąć wszystko, co sobie postanowi.

Dość tego! - i ciężko dysząc opadła na krzesło. Alek uśmiechnął się do niej. Wciąż była jego
cudowną, lojalną Janą - dziewczyną, z którą się ożenił.
Hetty szykowała się do ostatniej kanonady.
- Mogłam się domyślić, że nie mam co na ciebie liczyć, Jano. Ostrzegam cię, Alku: lepiej,
ż

eby drużyna, którą utworzysz, była naprawdę dobra. Mniejsza o drzewa - reputacja naszej

rodziny jest najważniejsza.
168
- Wszystko, czego mi trzeba, to paru dobrych łyżwiarzy - odrzucił Alek.
- Potrzeba ci cudu - oświadczyła Hetty.
- Wujku - poprosiła Sara - czy ja też mogę wejść do drużyny? Tak pilnie ćwiczyłam! I ja też
chcę przyczynić się do obrony nazwiska Kingów. Proszę!

background image

- Saro! - warknęła Hetty. - Nie będziesz mieszać się do tego... tej niestosownej rywalizacji.
Nie chcę o tym słyszeć.
- Ale ciociu, czy nie należę do rodziny? Powiedziałaś właśnie, że reputacja rodziny zależy od
tego, kto wygra. Więc chcę pomóc. Wujku, jaka jest twoja odpowiedź?
Alek potrząsnął głową.
- Nie mogę puścić cię na lód z Mścicielami, Saro. Oni grają brutalnie, a poza tym wybrałem
już drużynę. Mam nadzieję, że rozumiesz.
W kącikach oczu Sary pojawiły się łzy. Nie chciała rozumieć! Chciała pomóc! Należała do
rodziny czy nie?!
Jana położyła lekko rękę na ramieniu Sary.
- Kochanie, a może Sara zostałaby rezerwową? - powiedziała spokojnie do Alka. - No wiesz,
gdy ktoś odniesie kontuzję lub bardzo się zmęczy, Sara może go zastąpić, choćby na kilka
minut.
- No, chyba mógłbym...
- Och, dzięki, wujku - rozpromieniła się Sara. -Nie pożałujesz tego, obiecuję. Będę ćwiczyć
całymi dniami!
- Nie pochwalam tej decyzji - oświadczyła oschle Hetty.
12 — Duma Sary
169
- Wiem - odrzekł w ten sam sposób Alek - ale to ja jestem trenerem Fajtłap, nie ty.
- Nie, nigdy bym... - prychnęła Hetty.
- No właśnie - powiedział Alek. - No właśnie.
Rozdział dziesiąty
Wschodzące, różowe słońce rozświetlało blade niebo, gdy Sara przypinała łyżwy i wyjeżdżała
na błyszczący lód niewielkiego stawu za Różanym Dworkiem. Dzień był spokojny i
bezwietrzny. W powietrzu niósł się jedynie odległy huk oceanu i zgrzyt sunących po lodzie
łyżew Sary. Sara nauczyła się przynajmniej tego, że gdy traci równowagę, powinna pochylać
się do przodu, a nie do tyłu. Dlatego właśnie po dwóch okrążeniach stwierdziła nagle, że
dotyka twarzą zamarzniętej tafli.
- Och, nie - jęknęła. - Nigdy, przenigdy się tego nie nauczę!
- Nigdy nie mów nigdy, Saro - dobiegł do niej łagodny głos Muriel Stacey. Sara spojrzała w
górę.
- To pani! Sądziłam, że wyjechała pani do Markdale.
Muriel pomogła Sarze wstać.
- Mam jeszcze pół godziny. A ponieważ Hetty uparła się, że sama pozmywa po śniadaniu,
pomyślałam sobie, że przypnę łyżwy i trochę ci pomogę. Ostatecznie jestem trenerką mojej
własnej, dziewczęcej drużyny w Charlottetown. Przyjmiesz moją pomoc, Saro?
- Myślę, że przyjmę wszelką pomoc, jaka mi się trafi - jęknęła Sara.
170
Muriel poprowadziła dziewczynkę wokół stawu, radząc, jak się ślizgać, a nie tylko chodzić na
łyżwach, i udzielając pożytecznych wskazówek co do utrzymania równowagi. Sama Muriel
była znakomitą łyżwiarką. Gdy się odwróciła, by ruszyć do tyłu, chwyciła Sarę za ręce i
pociągnęła za sobą w wielkim pędzie. I tak właśnie Sara znalazła się twarzą w twarz z Muriel
Stacey i nagle zapragnęła zadać jej pytanie, które tak ją dręczyło. Przełknęła nerwowo ślinę.
- Proszę pani... zastanawiam się, czy mogłaby mi pani pomóc w sprawie, którą próbuję
wyjaśnić.
- Mogę spróbować - odrzekła Muriel, gdy brały zakręt.
- O co właściwie chodziło cioci Hetty, gdy wtedy powiedziała, że ukradła jej pani
narzeczonego?
- Czy pytałaś o to ciocię Hetty, Saro? - spytała Muriel po chwili milczenia.

background image

- Tak, ale powiedziała, że to zamknięty rozdział.
- Może ma rację - zawahała się Muriel.
- Nie jestem dzieckiem, proszę pani - oświadczyła Sara. - A w pewnym sensie jest to część
historii mojej rodziny.
Muriel rozważała jej słowa.
- Może rzeczywiście - w pewnym sensie. Powiem ci, ale to musi pozostać między nami, Saro.
Sara energicznie kiwnęła głową.
- Gdy Hetty wróciła do Avonlea i podjęła tu pracę nauczycielki, John i ja zaręczyliśmy się.
- Zaręczyliście się! - zdumiała się Sara.
- Nic z tego nie wyszło, z przyczyn, w które nie będę wnikać. Ale zapewniam cię, że nie tylko
Hetty cierpiała.
171
- Ależ pani była jej przyjaciółką! - powiedziała Sara oskarżycielsko. - Jak mogła pani to
zrobić?!
- Każdy dokonuje wyborów, Saro. Hetty zdecydowanie odrzuciła Johna. Nie zdradziliśmy jej,
choć Hetty tak uważa. W każdym razie, moje dziecko, to już wszystko, co mam w tej sprawie
do powiedzenia. Jeśli chcesz wiedzieć coś więcej, będziesz musiała zwrócić się do Hetty. A
teraz... Zróbmy jeszcze jedną rundkę wokół stawu. Potem muszę już jechać. Głowa do góry,
Saro, głowa do góry - ojej!
Tym razem obie - i Muriel, i Sara - upadły na lód, tworząc kłębowisko rąk, nóg, łyżew i
spódnic. Gdy się wreszcie wygrzebały, Muriel była spóźniona do Markdale, a Sara do szkoły.
Musiała biec najszybciej, jak umiała, dysząc i sapiąc w zimnym powietrzu, a myśli o Johnie,
pannie Stacey i cioci Hetty podskakiwały w jej głowie. Jednakże pełen zajęć dzień w szkole,
dyskusje o zbliżającym się meczu, zawieranych zakładach i perspektywie zgromadzenia na
widowni wszystkich mieszkańców Avonlea zepchnęły te myśli na drugi plan. Zaraz po szkole
Sara też nie miała czasu, by rozważać historie rodzinne, bo od razu pobiegła na trening
hokeja. W mgnieniu oka dotarła do stawu Alka Kinga.
Fajtłapy kłębiły się na lodowisku jak muchy na miodzie w letni dzień. Tylko Jasper tkwił
niemal nieruchomo w bramce, chwiejąc się leciutko to w jedną, to w drugą stronę. Także Sara
utrzymywała się niepewnie na lodzie, podczas gdy Peg Bo-wen, Felek i Andrzej mknęli obok,
domagając się
172
podania. Alek obserwował ich z boku i wykrzykiwał instrukcje, usiłując jakoś uporządkować
grę swojej drużyny. Felek w pogoni za krążkiem przemknął koło Sary.
- Mam! Mam! - wrzeszczał. - Zejdź mi z drogi, Saro!
Ś

mignął, a Sara zachwiała się i upadła.

- Felek! - zagrzmiał Alek. - Nie rób tego więcej!
Chłopiec zakręcił i zawrócił ku Sarze.
- Tato przyjął cię do drużyny, bo się nad tobą ulitował - wyśmiewał się. - Nigdy nie nauczysz
się jeździć.
Sara z trudem stanęła na nogach.
- To nieprawda!
W głębi serca czuła jednak inaczej.
„Nie umiem nawet objechać dookoła stawu -myślała - nie mówiąc już o podawaniu czy
strzelaniu. To beznadziejne!"
- Dobrze, że jesteś rezerwowa - dodał Felek. -To znaczy, że nigdy nie uda ci się zagrać.
Peg Bowen zbliżyła się z groźnym wyrazem twarzy.
- Zostaw ją, Felku. Jest teraz w naszej drużynie.
- Nie rządź się - warknął Felek. - Mój tata jest trenerem, nie ty.
Sara nie mogła już tego znieść i skierowała się ku granicy lodowiska.

background image

- Nieźle ci szło, Saro - powiedział Alek zachęcająco.
- Akurat - odrzekła. - Nie chcą mnie w drużynie. - Usiadła na śniegu i zdjęła łyżwy. - To nie
ma sensu.
i 73
- Saro, nie zwracaj na nich uwagi!
Dziewczynce było gorąco, miała ochotę rozpłakać się i uciec jak najdalej od tego
koszmarnego miejsca. Ze złością potrząsnęła łyżwami.
Alek patrzył na nią bezradnie.
- No to w takim razie pójdź do cioci Jany i poproś o kubek kakao - zaproponował. - Jestem
pewien, że poczujesz się lepiej.
Sara nic nie odpowiedziała, ale ruszyła przez śnieg ku zabudowaniom. Oczy miała
wypełnione piekącymi łzami.
Alek znów skupił się na treningu. Zaklaskał, a gracze zatrzymali się i zebrali przed nim.
- No dobrze, słuchajcie. Pora skończyć z indywidualnymi popisami. Chcę wygrać, tak samo
jak wy, ale ważne jest, by grać zespołowo i bez nerwów. - Spojrzał na Felka. - Nie życzę
sobie kłótni i uszczypliwości. Chcę, byśmy wszyscy mieli dobrą zabawę, a w tym celu
musimy współpracować. Rozumiecie?
- Tak jest! - krzyknęli wszyscy zgodnie. Wszyscy z wyjątkiem Jaspera, który, pozbawiony
podpory bramki, padł ciężko na lód.
- Wszystko w porządku? - westchnął Alek. Jasper niezręcznie usiłował odzyskać czapkę,
która odjechała po lodzie.
- T-tak - wyjąkał - moja cz-cz-czapka...
- Świetnie. A teraz popracujmy nad obroną. Mecz jest pojutrze. Do roboty. Szybko, szybko! -
zagrzmiał Alek.
Gdy zawodnicy pomknęli po lodzie, przekazując sobie krążek, Alek, obserwując graczy,
zaczął się
174
cofać. Nagle stwierdził, że leży na wznak i widzi nad sobą kilkanaście twarzy z
zaniepokojonymi minami. Spróbował się poruszyć, ale tylko głośno wciągnął powietrze, bo
ostry ból przeszył jego ciało.
Peg Bowen przykucnęła i utkwiła w Alku swe czarne oczy.
- No, trenerze, wydaje mi się, że nadwerężył pan sobie kręgosłup. Następny pański ruch to
powrót do domu. - Alek jęknął. - Ostrożnie, chłopcy
- ostrzegła Peg. - Musimy go zanieść.
Roztrzęsiona Sara zapukała do kuchennych drzwi domu Kingów. Nie doczekawszy się
odpowiedzi, pchnęła drzwi i weszła do dużej, jasno oświetlonej kuchni. Rzuciła na podłogę
łyżwy i zaczęła ściągać mokry płaszcz, gdy dobiegły ją skądś stłumione dźwięki.
- Ciociu Jano? - zawołała, wchodząc do dużego pokoju. - Czy to ty?
Jana pośpiesznie otarła oczy. Była bardzo zmęczona i przygnębiona, ale nie chciała
przestraszyć Sary swoim stanem ducha. Zmusiła się do uśmiechu.
- Och, to ty, Saro. Nie słyszałam, kiedy weszłaś.
- Ciociu, odnoszę ci łyżwy - powiadomiła ją Sara ponuro. - Dzięki, że mi je pożyczyłaś.
- Ależ ja ci je podarowałam, kochanie.
- Nie chcę jeździć na łyżwach. To nie ma sensu.
- No, no - pocieszała Sarę Jana, ujmując jej dłoń
- nie poznaję cię, dziecko.
- Nie chcą mnie w drużynie, więc odnoszą się
175
do mnie okropnie. Czuję się głupio, stojąc na lodzie jak słup, gdy wszyscy tylko śmigają
dokoła.

background image

- Wiesz, po prostu nie powinnaś przejmować się tym, co mówią inni - poradziła Jana. -
Gdybyś ich słuchała, nie wiedziałabyś w ogóle, co robić. Musisz w siebie uwierzyć, kochanie.
- Och, ciociu - szlochała Sara - nie jestem taka pewna siebie, jak ty!
Słowa Sary zburzyły chwilowy spokój Jany, która znów wybuchnęła płaczem. Pociągając
nosem i łapiąc oddech, szukała w fartuchu chusteczki. Sara doskoczyła do niej, przerażona.
- Ciociu! Co się stało?! Jana uśmiechnęła się słabo.
- Och, kto jak kto, ale ja nie powinnam udzielać ci rad. Nie mam w sobie za grosz pewności
siebie. Saro, tak się martwię.
- O co? - spytała Sara z serdeczną troską.
- O wszystko - szlochała Jana. - Ostatni raz rodziłam dziesięć lat temu. Tak się boję!
Teraz Sara ujęła Janę za rękę.
- Wszystko będzie dobrze, ciociu, jestem pewna.
Jana nie wyglądała na przekonaną.
- Znowu zajmować się niemowlęciem... Chyba już nie pamiętam, jak się to robi.
- Oczywiście, że pamiętasz! - wykrzyknęła Sara.
- Ledwie daję sobie radę z tą trójką, którą mam.
- No nie, ciociu - uspokajała ją Sara - jesteś wspaniałą matką.
- Naprawdę tak myślisz? - Jana rozjaśniła się nieco.
176
- Oczywiście. Najlepszą. I wszyscy ci pomogą. Wujek Alek jest cudownym ojcem, a Felicja
nie może się doczekać, kiedy zacznie pomagać ci przy dziecku. Wszystko będzie dobrze,
zobaczysz.
Jana uniosła się z krzesła i uściskała Sarę. Był to najdziwniejszy uścisk w dotychczasowym
ż

yciu dziewczynki - została bowiem przyciśnięta do bardzo dużego i bardzo twardego

brzucha Jany. Miała wrażenie, że obejmuje dwoje ludzi, co zresztą było prawdą.
- Dziękuję ci, Saro - powiedziała Jana z wdzięcznością. - Nie masz pojęcia, jak
potrzebowałam tych słów. - Energicznie wytarła nos. - Ale dosyć tego. I ty, i ja musimy
przestać się nad sobą użalać. Umówmy się, dobrze? Jeśli ja przestanę rozczulać się nad swoją
sytuacją, ty jeszcze raz spróbujesz łyżew. Co ty na to?
Sara spojrzała na Janę i kiwnęła głową.
- Umowa stoi.
- Świetnie. - Jana ruszyła w stronę kuchni. - To wracajmy nad staw.
Nagle przez kuchenne drzwi wpadł Felek, wrzeszcząc jak mors, którego boli głowa.
- Mamo! Mamo! Chodź szybko! Tata złamał sobie kręgosłup czy coś w tym rodzaju!
Jana uniosła dłoń do gardła.
- Dobry Boże - wyszeptała.
- Co się stało?! - zażądała wyjaśnień Sara.
- Już jest! - oznajmił chłopiec, gdy Peg i Jasper wnosili Alka do domu.
Jana spojrzała na niego - wyglądał jak ranny wojownik wracający do domu po bitwie.
i 77
- Och, Alku - powiedziała przez ściśnięte gardło.
Alek otworzył oczy i spróbował się uśmiechnąć.
- Cześć, kochanie. Wróciłem wcześniej do domu.
- Tak, Hetty - potwierdziła Oliwia - doktor Blair mówi, że Alek może być unieruchomiony
przez wiele tygodni!
Sara sięgnęła po następny pierniczek.
- To już ostatni, Saro, niedługo kolacja - uprzedziła ją Hetty, mieszając gęsty, pachnący
gulasz. Sara ugryzła kawałek pysznego ciasteczka. Kilka okruszków upadło na podłogę, ale
Topsy natychmiast je zlizała.

background image

- Nie martw się, ciociu - pocieszyła ją Sara. -Wujek Alek po prostu musi leżeć w łóżku. Za
jakiś czas wydobrzeje.
- Za jakiś czas? - burknęła Hetty. - Mecz jest jutro.
Oliwia robiła wrażenie zaskoczonej.
- To znaczy, że chcesz, żeby ten idiotyczny mecz się odbył?
- Oliwio, czy całkiem straciłaś rozum? - wykrzyknęła Hetty. - Oczywiście, że ten przeklęty
mecz trzeba rozegrać. Wystawimy się na pośmiewisko, jeśli się nie odbędzie.
- Ale bez trenera chyba nie da się nic zrobić -wyraziła wątpliwość Oliwia.
- Cóż, po prostu musimy uruchomić szare komórki - stwierdziła Hetty. - Musimy znaleźć
nowego trenera, i to szybko.
W głowie Sary nagle zrodził się pomysł. Tak! Znakomite rozwiązanie!
178
- Ciociu, mam propozycję. I to dobrą.
- No, jaką, dziecko? Podziel się z nami.
- Wiem, kogo najlepiej poprosić - oświadczyła Sara poważnie. - Ta osoba ma doświadczenie
w trenowaniu hokeistów i jest zwolennikiem sportów zespołowych.
Hetty uniosła brwi.
- Czekam, Saro.
- Muriel Stacey! - wykrzyknęła dziewczynka. -Ona może poprowadzić Fajtłapy. I jest tu, na
górze. To doskonałe rozwiązanie, ciociu! Wystarczy, gdy pójdziesz na górę i ją poprosisz.
- Czyś ty straciła rozum? - odrzuciła ten pomysł Hetty. - Nie będę prosić Muriel Stacey o
pomoc. To wykluczone!
- Uważam, że propozycja Sary jest znakomita, Hetty - odezwała się Oliwia. - Zastanów się, to
bardzo rozsądne.
- I mówiłaś, ciociu, że jej drużyna w Charlotte-town znakomicie sobie radzi - przypomniała
Sara.
- Hmmmm - mruczała Hetty, zaglądając do garnka z gulaszem.
Sara zdobyła się na odwagę i spytała:
- A może nie chcesz poprosić Muriel, bo była zaręczona z Johnem, a ty jej nigdy tego nie
wybaczyłaś?
Hetty otwarła usta - jeśli damie może się to w ogóle zdarzyć.
- Saro!
- A przecież sama mu odmówiłaś - Sara nie dała sobie przerwać. - No, bo John poprosił cię o
rękę, prawda?
179
Hetty zmrużyła oczy.
- Przychodzi mi do głowy tylko jedna osoba, która mogłaby być na tyle niedyskretna, by o
tym opowiadać!
- Och, ciociu - błagała Sara - czy nie możesz zapomnieć o tym, co było, i znaleźć w sercu
wybaczenie? Myślę, że panna Stacey stałaby się twoją wierną przyjaciółką, gdybyś tylko
zechciała wysłuchać jej wyjaśnień.
Z chmurną twarzą, Hetty mieszała gulasz coraz szybciej i szybciej.
- Nie będę prosiła Muriel Stacey o żadne uprzejmości! Koniec dyskusji. Koniec!
Hetty spędziła bezsenną noc, rzucając się po łóżku i kręcąc niespokojnie. Wiedziała, że
sugestia Sary, by poprosić Muriel o poprowadzenie Fajtłap, była dobra, ale po prostu nie
potrafiła przełknąć dumy i poruszyć tej sprawy. Jednakże wczesnym rankiem, gdy znów
zobaczyła, jak Sara walczy na stawie z łyżwami i sfatygowanym kijem hokejowym,
wiedziała, że musi poprosić o pomoc. Nalała filiżankę herbaty, poprawiła włosy i zapukała do
drzwi pokoju Muriel.

background image

Drzwi otworzyły się i delikatny zapach angielskiego pudru wypłynął do holu. W porannym
ś

wietle Muriel wyglądała całkiem przystojnie, a jej zdecydowane rysy łagodził kolor

szlafroka - bardzo twarzowy odcień różu.
Rozdział jed<
180
- Jak to miło z twojej strony, Hetty - powiedziała. - Może wejdziesz?
Hetty zmusiła się do uśmiechu.
- No... owszem.
Muriel upiła nieco herbaty.
- Znakomita! - stwierdziła. - Hetty, pamiętasz, kiedy mieszkałyśmy razem w kolegium
nauczycielskim, jak stara panna Binsley zmuszała nas do picia tego jej okropnego bulionu,
gdy byłyśmy chore? - Muriel zaśmiała się. - Jak to wówczas mówiłyśmy? „Potem z bólu
brzucha..."
- „...padnie nawet mucha" - dokończyła Hetty.
- Och, Hetty, jakie to były dobre czasy. Hetty wyjrzała przez okno.
- To było dawno temu - powiedziała cicho i nieco smutno.
- Nigdy nie jest za późno, by odbudować zachwianą przyjaźń - oświadczyła Muriel.
Hetty milczała przez chwilę.
- Wiesz, ja...
- Tak? - ponagliła ją Muriel, z nadzieją, że Hetty wreszcie się ugnie i przynajmniej
porozmawia o tym, co ich podzieliło.
-Ja... to jest, my... znaleźliśmy się w trudnej sytuacji i...
- Rzeczywiście trudnej - przytaknęła Muriel.
- Chodzi mi o drużynę hokejową. No, o Fajtła-py. Zastanawiałam się, czy... - Hetty
odetchnęła głęboko i dzielnie brnęła dalej. - Muriel, zastanawiałam się, czy moglibyśmy
poprosić cię o przysługę, o... no, żebyś nam pomogła.
Więc o to chodziło! Muriel potrząsnęła głową.
181
- Nie widzę możliwości, Hetty. Muszę wrócić do Charlottetown jutro rano.
Hetty patrzyła ponuro.
- Proszę, proszę cię, Muriel. Dla dobra nazwiska Kingów. To znaczy... to znaczy - dla
drużyny.
- Przykro mi, nie widzę... Hetty była w rozpaczy.
- W takim razie dla dobra... przyrody i ścinanych drzew! Czy nie zgodziłabyś się nam pomóc?
Proszę!
Muriel przez chwilę rozważała sytuację.
- Dobrze, Hetty. Zostanę i zajmę miejsce Alka...
- Och, dzięki! - wybuchnęła z ulgą Hetty.
- ... ale pod jednym warunkiem - ostrzegła Muriel. - Musisz wprowadzić wychowanie
fizyczne do programu szkolnego.
- Nie wydaje mi się, by jedno miało coś wspólnego z drugim - zaprotestowała Hetty.
- W takim razie bardzo mi przykro. Naprawdę nie mamy o czym mówić.
Hetty zaczerwieniła się.
- No dobrze! Umowa stoi, ale tylko jeśli Fajtła-py wygrają.
- Myślę, że to bezpieczny zakład - zapewniła ją Muriel. - Widzisz, mam w rękawie pewną
kartę, która czeka tylko, by nią zagrać.
Dzień meczu hokejowego między Mścicielami a Fajtłapami był czysty i jasny jak
prowadzone przez Hetty lekcje arytmetyki.
„Dzisiaj nie idę do szkoły - pomyślała Sara, wyskakując z łóżka. - Dzisiaj jest sobota, dzień
Wielkiego Meczu!"

background image

182
Narzuciła na siebie ubranie i pobiegła na staw, na ostatnie ćwiczenia. Zdecydowanie coraz
lepiej jeździła, a wczoraj, podczas treningu, udało jej się nawet zdobyć bramkę! Ten cud
zdarzył się, ponieważ Peg Bowen dała jej ważną radę - radę, którą Peg nazwała „Właściwe
Miejsce, Właściwy Czas".
- Nie martw się o jazdę na łyżwach, Saro - szepnęła jej Peg. - Po prostu stań naprzeciw
bramki i czekaj na podanie. W ten sposób będziesz „Na Właściwym Miejscu o Właściwym
Czasie".
I rzeczywiście, Peg podała do Sary, która jak wartownik czuwała przed bramką, a Sara
przymierzyła się i - proszę bardzo - strzeliła gola! Może dzisiaj też jej się uda i zdobędzie
bramkę, dzięki której Fajtłapy wygrają Wielki Mecz! Gdyby tak się stało, wiwatom nie
byłoby końca, a Sarę uznano by bohaterką dnia. Drużyna niosłaby ją na ramionach wokół
lodowiska, wszyscy mieszkańcy miasteczka patrzyliby i wznosili radosne okrzyki, a ciocia
Oliwia opisałaby to w „Kronice" i...
- Saro! Saro! - zawołała ciotka Hetty, stojąc w kuchennych drzwiach. - Śniadanie gotowe!
Chodź już, nie możemy się spóźnić!
I tak marzenia Sary o chwale musiały ustąpić konsumpcji dużego talerza owsianki polanej
melasą. Naprawdę - westchnęła dziewczynka - owsianka nie jest odpowiednim jedzeniem dla
Bohatera! Czy też raczej Bohaterki. Ale za to, jak powtarza ciotka Hetty, jest „pożywna i
zdrowa".
Zwykłe sobotnie zajęcia mieszkańców Avonlea -zakupy, odbieranie poczty i plotkowanie
przed sklepem Lawsona - tym razem zaniedbano, bo
183
wszyscy w wielkim podnieceniu gromadzili się przy stawie Kingów w oczekiwaniu na Wielki
Mecz. Nie zapomniano jedynie o plotkowaniu. Przeciwnie, stało się ono głównym zajęciem.
Widzowie wymieniali poglądy na temat przewidywanego wyniku meczu i zawierali
dyskretnie zakłady. Wyraźnie obstawiano drużynę Archiego Gillisa, i nic dziwnego, bowiem
Mściciele wyglądali groźnie, pędząc w czasie rozgrzewki wokół lodu i sprawnie podając
sobie krążek. Fajtłapy obserwowały ich nieufnie z boku, łapiąc oddech po niedawnym
treningu.
Archie Gillis podszedł buńczucznie do Hetty i Muriel, które stały z Janą i Oliwią, obserwując
ś

migających po stawie Mścicieli. Spojrzał na kobiety z wyższością.

- Słyszałem o wypadku Alka, przykro mi - powiedział nieszczerze. - Dlaczego od razu nie
przyznacie się do porażki, moje panie? Zaoszczędzi nam to wszystkim sporo nerwów.
- Och, nic z tego, proszę pana - odpowiedziała Jana śmiałym głosem. - Zapewniam pana, że
mój mąż wcale sobie tego nie życzy.
- To raczej pan powinien przyznać się do porażki - oznajmiła Hetty sztywno. - Jak sądzę, zna
pan pannę Muriel Stacey? Zgodziła się przejąć obowiązki Alka jako trenera. Nie ma więc
mowy o tym, by mecz się nie odbył.
- Kobieta trener! - wybuchnął śmiechem Archie. - Cha! Cha! Cha!
- Jestem trenerką hokeja od wielu lat - poinformowała go Muriel. - Moja drużyna, Błyskawice
184
z Charlottetown, pięć razy zdobyła mistrzostwo prowincji. Wiem zatem, jak się gra w hokeja.
- O, pewnie - prychnął pogardliwie Archie. -Z kobietami.
Muriel nie straciła spokoju.
- Mecz to mecz, proszę pana, wszystko jedno, czy biorą w nim udział kobiety, czy mężczyźni.
- No to zobaczymy na lodzie! - wykrzyknął Archie na odchodnym.
- Och, Muriel - denerwowała się Hetty. - Mam nadzieję, że to, co trzymasz w rękawie, nam
pomoże.

background image

- Pomoże, Hetty, pomoże - zapewniła ją Muriel, usiłując ukryć własny niepokój, gdy raz
jeszcze spojrzała na drogę.
Abner Jeffries gwizdnął, rzucono krążek i tłum zaczął wiwatować, bo rozpoczął się Wielki
Mecz! Zawodnicy śmigali po lodzie za krążkiem, który wydawał się ożywać, ślizgając się,
lecąc i kręcąc po lodzie i w powietrzu. Felek sapał i dyszał, usiłując zablokować ciałem
Ruperta Gillisa, który jednak w krytycznych momentach zawsze okazywał się poza jego
zasięgiem. Rupert z równą zaciętością próbował wyłączyć Felka z gry i w połowie pierwszej
części zepchnął go z lodowiska. Gdy Felek upadł w śnieg, krzyknąwszy z bólu z powodu
wykręconego nadgarstka, Rupert strzelił gola. Rozległy się wiwaty tłumu.
Felek podszedł, kulejąc, do Muriel Stacey i Hetty, które wykrzykiwały rozkazy do grających
teraz w osłabieniu Fajtłap.
- Usiądź, Feliksie! - ruciła Hetty, całkowicie
13 — Duma Sary
185
pochłonięta meczem. - Za chwilę dojdziesz do siebie, nic ci nie będzie.
Felek najchętniej rozpłakałby się, ale ponieważ nie byłoby to „męskie" zachowanie, przełknął
łzy.
- Już, już, synku - zatroskała się Jana. - Odpocznij chwilę i zaraz wrócisz na lód.
Sara spojrzała na Felka, potem na wynik i podjęła decyzję.
- Panno Stacey, mogę teraz zagrać? Proszę, proszę! Jestem rezerwowa i tak pilnie ćwiczyłam,
i mamy jednego gracza mniej, i - och, proszę, panno Stacey!
Muriel i Hetty wymieniły spojrzenia i kiwnęły głowami. Sara wyskoczyła na lód, powitana
okrzykami widzów.
- Felku - szepnęła Jana, masując sobie bolący krzyż - poczułam się trochę zmęczona, więc
chyba wrócę do domu, dobrze, synku?
Felek był zbyt zajęty swymi obrażeniami, by zwracać uwagę na matkę, która, oddychając
głęboko, ruszyła w kierunku domu.
Powtórzywszy sobie radę Peg o Właściwym Miejscu i Właściwym Czasie, Sara dojechała, jak
umiała najlepiej, przed bramkę Mścicieli i ustawiła się w dogodnej pozycji. Gracze wirowali
wokół niej, sunąc wzdłuż i w poprzek lodowiska, ale Sara stała twardo na miejscu. Była
zdecydowana, że musi strzelić gola dla Fajtłap!
W końcu nadarzyła się okazja. Peg Bowen śmignęła po lodzie, zręcznie prowadząc krążek.
Była wspaniała! Zdumiewająca! I jechała wprost na Sarę! Sara napięła się, czekając na
podanie - to była
186
jej chwila, chwila, by wyrównać wynik, chwila, by okazać się na Właściwym Miejscu o
Właściwym Czasie, chwila, by pokazać światu, że jednak jest potrzebna w drużynie! Krążek
odbił się od kija Peg Bowen, poszybował wdzięcznym łukiem i wylądował tuż przed kijem
Sary. Sara obróciła się, strzeliła krążkiem wprost ku bramce i - spudłowała!
Tłum jęknął - nie do wiary! Była to jak dotychczas najlepsza okazja strzelecka Fajtłap. Do
końca pierwszej połowy zostały tylko dwie minuty i sytuacja nie wyglądała dobrze. Załamana
Sara zjechała z lodu. Nie pozostał już nawet cień wątpliwości -jest po prostu całkowitym
nieudacznikiem. Przed tym nieszczęsnym zdarzeniem członkowie drużyny ignorowali ją;
teraz będą nią pogardzać. I nie chodziło tylko o hokej, chodziło o wszystko! O jeżdżenie na
łyżwach, pomoc Jasperowi przy łapaniu gęsi, udział w porodzie krowy, pieczenie bułeczek -
wszystko! A Peg Bowen okazała się po prostu wielką oszustką, z tą całą bzdurą o Właściwym
Miejscu i Właściwym Czasie!
Serce Hetty wypełniało współczucie, gdy patrzyła, jak dziewczynka wlecze się w jej
kierunku. Sara tak bardzo się starała; to niesprawiedliwe, że spudłowała w ostatniej chwili.

background image

„Ale tak to już bywa" - pomyślała Hetty. Decyzja, podjęta w ułamku sekundy, może zmienić
całe dalsze życie. Jak wtedy, gdy odmówiła ręki Johnowi MacIntyre'owi. Ból, jaki poczuła na
widok załamanej Sary, w dziwny sposób otworzył oczy Hetty na prawdę. Muriel Stacey nie
ukradła jej Johna.
187
Nie, wcale tak nie było. Hetty po prostu pozwoliła mu odejść. Przez wszystkie te lata hołubiła
swój gniew i urażoną dumę, chroniąc się w ten sposób przed bólem. Z tego powodu straciła
nie tylko ukochanego, ale i najdroższą przyjaciółkę. Może nadszedł czas, by odłożyć broń i
ogłosić pokój? Ale najpierw trzeba pocieszyć biedną Sarę.
- Saro, dziecko - powiedziała łagodnie, obejmując dziewczynkę - idź do domu i poproś ciocię
Tanę o kubek kakao. Starałaś się, jak mogłaś, kochanie. Nie bądź dla siebie zbyt surowa.
Sara odwróciła się i powlokła ku domowi. Skoro Felek nie płakał, ona też nie będzie!
- Hetty, Hetty! - zawołała Muriel, gdy Hetty patrzyła za oddalającą się Sarą. - O czym tak
rozmyślasz? Mamy tu mecz do wygrania! Kogo, twoim zdaniem, należy posłać na prawe
skrzydło?
Alek King skrzywił się z bólu, usiłując unieść się na postawionym w kuchni łóżku, skąd
wsłuchiwał się w dobiegające z oddali odgłosy meczu. Gdy Jana wchodziła do domu, padł z
powrotem na poduszkę. Między kolejnymi falami bólu wydusił pytanie:
- Jak... sobie... radzą... Fajtłapy?
- Cóż - westchnęła Jana, siadając ciężko przy stole - Mściciele prowadzą jeden do zera, więc
Fajtłapy przegrywają jedną bramką. Jak na razie.
- Och, Boże - narzekał Alek - nie mogę usiąść. Nie mogę leżeć. Nigdy w życiu nie czułem się
taki bezradny!
Nagle Jana głośno wciągnęła powietrze.
188
- Alek, chyba już czas.
- Czas na co, kochanie?
Jana otworzyła szeroko oczy, bo poczuła pierwszy prawdziwy skurcz.
- Na dziecko, Alek! - sapnęła. - Na dziecko!
Rozdział dwunasty
Sara nie dotarła jeszcze do zabudowań farmy Kingów, gdy od strony stawu rozległ się ostry
gwizdek, oznajmiający koniec pierwszej połowy meczu. Najbardziej ze wszystkiego chciała
teraz rzucić się w życzliwe ramiona cioci Jany i zmyć szlochem swoją hańbę. Jednakże, gdy
otworzyła drzwi kuchenne, powitał ją widok zupełnie inny od tego, jakiego oczekiwała. Jana
siedziała odchylona do tyłu na krześle, oddychając głęboko i podtrzymując swój ogromny
brzuch. Twarz miała zarumienioną i błyszczącą. W rysach twarzy Jany dało się zauważyć
jednak nie tylko napięcie i ból, ale także coś jeszcze - coś cudownego i potężnego, coś
głęboko wzruszającego. Nowy człowiek niedługo pojawi się na świecie! Maleńka istotka,
która po raz pierwszy odetchnie powietrzem, poczuje czuły dotyk, przyssie się do piersi
matki! Ale najpierw -zdała sobie sprawę przerażona Sara - najpierw musi się urodzić!
- Och, Saro, dzięki Bogu, że tu jesteś! - dyszała Jana.
- Saro, biegnij szybko po doktora Blaira! - zawołał Alek, unieruchomiony na kozetce.
189
Sara rzuciła się do drzwi.
- Nie! - krzyknęła Jana - Nie idź! Nie zostawiaj mnie samej!
- Nie jesteś sama, kochanie! - zawołał przez kuchnię Alek. - Jestem tutaj!
Sara zatrzymała się przy drzwiach, niezdecydowana.
- Więc co mam robić?!
- Och, Alek, nie możesz mi pomóc! Przecież nie jesteś w stanie się ruszyć! - jęknęła Jana.
- Dam sobie radę, dam sobie radę. Szybko, Saro, biegnij!

background image

Sara oblała się zimnym potem, patrząc, jak kolejny skurcz obejmuje ciało Jany i odbiera jej
oddech. To było jeszcze gorsze niż poród krowy, który kiedyś widziała!
- Już... za... późno, Saro - wyszeptała Jana. -Za... późno!
Wydawało się, że jest za późno także dla Fajtłap, walczących na lodowisku w drugiej połowie
meczu. Coraz wyraźniej było widać, że potężni Mściciele Archiego Gillisa mają
zdecydowaną przewagę. Kibice Fajtłap jęknęli z rozpaczą, gdy Mściciele strzelili kolejnego
gola, podnosząc wynik na dwa do zera.
- No, Muriel - powiedziała Hetty - gdzie ta karta z twojego rękawa? Biją nas i nie ma co do
tego wątpliwości!
I znów Muriel wytężyła wzrok, wpatrując się w drogę. Tym razem zobaczyła nareszcie to, na
co tak czekała. Trzy mocno zbudowane młode kobie-
190
ty, rumiane i promieniujące siłą, maszerowały ku stawowi Kingów. Miały na sobie granatowe
swetry i spódnice, każda niosła też łyżwy i wysłużony kij. „Wyglądają wspaniale - pomyślała
Muriel. - Wyglądają jak boginie zwycięstwa!"
- Oto zbliża się, Hetty, moja karta atutowa! Widzisz właśnie najlepsze zawodniczki
Błyskawic z Charlottetown, które przybyły nas wspomóc!
Hetty rozbłysły oczy, gdy przyjrzała się młodym studentkom.
- Wspaniałe, Muriel. Naprawdę wspaniałe! -Hetty stwierdziła z zaskoczeniem, że o mało nie
podskoczyła z radości.
Archie Gillis oceniał sytuację, stojąc po drugiej stronie stawu. Jeśli zdecydowany, dobrze
wyćwiczony marsz tej trójki mógł być jakąś wróżbą, Mściciele będą mieć kłopoty.
- Czy to znaczy, że one też mają grać? - wrzasnął przez szerokość lodowiska. - To nie w
porządku! To niezgodne z przepisami!
- Powiedział pan, żebyśmy stworzyły drużynę. I zrobiłyśmy to! - odrzuciła jego protest
Muriel.
- A może się pan boi? - wyzwała go Hetty.
- Boję się? - prychnął Archie. - Kiepsko z wami, skoro musicie włączyć do drużyny kobiety!
- Do zobaczenia na lodzie, Archie - zawołała Peg Bowen, a tłum kibiców zaczął
wykrzykiwać: „Fajtłapy! Fajtłapy! Fajtłapy - naprzód!".
Sara zbiegła po schodach do kuchni po wilgotną ściereczkę do przecierania czoła Jany. Alek
leżał
191
bezradnie na kozetce, skazany na bezczynny niepokój.
- Jak tam idzie, Saro? - spytał nerwowo.
- Och, dobrze... chyba... och, nie wiem! Ciocia Jana mówi, że wszystko idzie normalnie, ale
nigdy dotychczas nie widziałam, jak się rodzi dziecko, więc...
Drzwi otworzyły się i do kuchni wpadła Felicja.
- Mamy remis! - obwieściła głośno, tańcząc wokół kuchni. - Ellie Martin, jedna z Błyskawic,
od razu strzeliła gola! A potem kolejnego! Teraz mamy dwa do dwóch! Och, szkoda, że nie
widzieliście twarzy Archiego Gillisa!
- Felicjo, dzieje się coś ważniejszego niż mecz -przerwała jej Sara. - Potrzebna jest twoja
pomoc. Natychmiast!
Podniecenie Felicji sprawiło, że była głucha na słowa Sary. Dalej skakała wokół kuchni.
- Wygramy! - krzyczała. - Wygramy! Wygramy!
- Felicjo! - krzyknął Alek i po chwili dodał spokojniej - twoja matka zaczęła rodzić.
Felicja zatrzymała się. Otworzyła usta.
- C-c-co t-t-takiego?!

background image

- Jest na górze, w łóżku - powiedziała Sara. -Ułożyłam ją tak wygodnie, jak umiałam, ale
dzięki Bogu, że przyszłaś, Felicjo. Wiesz o dzieciach znacznie więcej ode mnie, więc teraz
możesz zająć się tu wszystkim, podczas gdy ja pobiegnę po doktora Blaira.
W odpowiedzi Felicja zbladła, przewróciła oczami i padła zemdlona na podłogę.
192
- Och, nie! - wykrzyknęli chórem Alek i Sara.
- Felicjo, jak mogłaś! - jęknęła Sara.
Głośny krzyk Jany poniósł się echem po schodach.
- Saro! Alek! Chodźcie tu!
Sara przestąpiła przez Felicję i pobiegła do holu.
- Przepraszam, wujku. Jestem potrzebna gdzie indziej.
Na górze Jana leżała w łóżku, oddychając ciężko przy każdym skurczu, który coraz bardziej
wypychał dziecko na świat. Sara chwyciła Janę za rękę. To dziwne, ale im bliżej było do
momentu samego porodu, tym stawała się spokojniejsza. Miała wrażenie, że dzieje się coś
cudownego i naturalnego, nie czuła więc wcale ani obrzydzenia, ani strachu - w gruncie
rzeczy była coraz bardziej podniecona!
- Ciociu, co mam robić? Co mogę zrobić?
Gdy skurcz minął, Jana zaczęła swobodniej oddychać.
- Po prostu zostań tu ze mną, Saro. Będę ci mówić, co masz robić.
- Ale ciebie boli! - zawołała Sara.
- Tak, kochanie - uśmiechnęła się Jana. - To naturalne. Normalne.
Nagle w drzwiach pojawiła się blada jak ściana Felicja. Lekko się chwiała i nieco
nieprzytomnymi, szklanymi oczyma objęła całą scenę.
- Och, Felicjo! - wykrzyknęła Sara. - Co będzie teraz? Co powinnyśmy zrobić?
193
Nie uzyskała jednak odpowiedzi na swoje pytania, bo Felicja znów zemdlała.
- Felicjo, nie! - krzyknęła Sara, ale kuzynka już nie słyszała: osuwała się właśnie na podłogę.
Jana uchwyciła dłoń Sary ze zdumiewającą siłą, gdy końcowe, potężne skurcze opanowały jej
ciało.
- Och, już idzie, Saro! Już... o Boże... ooooch...
I właśnie w tej chwili, na oczach zachwyconej Sary, najmniejszy King pojawił się na świecie,
prowadzony jej drżącymi dłońmi. Przez chwilę Sara nie mogła przemówić, tak bardzo
wzruszenie ścisnęło ją za gardło.
- Myślę, że... to chłopiec, ciociu! - zachrypiała. Jana szlochała z wyczerpania i ulgi.
- Saro, kochana... dziękuję. - Objęły się i razem zaszlochały.
Maleńki chłopczyk instynktownie wykrzyczał swoje powitanie świata, a Jana pouczyła Sarę,
co należy zrobić. Sara obmyła maleństwo, owinęła mięciutkim flanelowym kocykiem,
pocałowała w mokrą główkę i podała Janie. Gdy dziecko leżało już bezpiecznie w czułych
ramionach matki, jej zmęczona twarz promieniała radosnym uśmiechem.
- Widzisz, Saro, moja kochana, świetlista dziewczynko, wcale nie jesteś nieudacznikiem!
Byłaś u mego boku, gdy najbardziej cię potrzebowałam. Twoi rodzice byliby z ciebie bardzo
dumni, Saro! I nie miej co do tego żadnych wątpliwości - naprawdę jesteś częścią naszej
rodziny. - I wyczerpana Jana zamknęła oczy.
194
Sara stwierdziła, że cała drży z podniecenia i wzruszenia.
- Och, dziękuję, ciociu - szepnęła - dziękuję.
- Fajtłapy! Fajtłapy! Fajtłapy! - skandował tłum, gdy napięcie rosło w ostatnich minutach
meczu. - Mściciele! Mściciele! Mściciele! - krzyczeli kibice drugiej drużyny, zachęcając ją do
zwycięstwa.

background image

Muriel i Hetty dopingowały swoją drużynę, która z zacięciem starała się strzelić zwycięskiego
gola. Zawodnicy śmigali po lodzie, podając, strzelając, przejmując krążek - ale nieustannie
blokowani byli przez Mścicieli. Abner Jeffries spojrzał na zegarek - jeszcze trzydzieści
sekund!
Andrzej King podał do Felka, ale krążek przejął Malcolm MacGintry, który podał Rupertowi.
Rupert pomknął ku bramce Fajtłap, strzelił -spudłował!
Tłum wrzeszczał, gdy Peg Bowen wyciągnęła krążek z narożnika i śmignęła ku bramce
Mścicieli, w połowie boiska podając go Ellie Martin. Ellie rzuciła się naprzód, a Peg
błyskawicznie cofnęła na pozycję przez bramką Mścicieli, czekając na podanie. Nadleciał
wspaniale odbity krążek, który jakoś przedarł się przez gąszcz przeciwników. Peg obróciła
się, ustawiła kij i przepięknym łukiem strzeliła w bramkę przeciwnika! Tłum oszalał! Rozległ
się gwizdek! Ostateczny wynik: trzy do dwóch dla Fajtłap!
Hetty i Muriel padły sobie w ramiona, podskakując z radości, a Fajtłapy objeżdżały
lodowisko
195
w triumfalnej rundzie, z wysoko uniesionymi kijami.
Peg Bowen zatrzymała się przez Archiem Gilli-sem. Archie wyciągnął rękę.
- Wygrałaś uczciwie i naprawdę, Peg. Niechętnie to przyznaję, ale tak jest.
Peg nie podała mu dłoni. Jeszcze nie.
- Mam nadzieję, że pamiętasz o naszym zakładzie, Archie.
- Nie jestem człowiekiem, który łamie dane słowo - zapewnił ją Archie. - Nie tknę drzew w
pobliżu twojej chaty ani w ogóle blisko Avonlea. Masz moje słowo.
Peg mocno uścisnęła dłoń Archiego.
- A ja z kolei odwołuję przekleństwo ciążące na twojej drużynie.
- Nie było żadnej klątwy - zaprotestował Archie. - Prawda?
Peg zaśmiała się chytrze i odjechała, zostawiając Archiego Gillisa na zawsze z tym
dylematem.
Po meczu wszyscy udali się świętować zwycięstwo na farmę Kingów, gdzie odkryli, że raz
jeszcze w Avonlea zdarzył się cud narodzin. Felek sprowadził doktora Blaira, który orzekł, że
matka, dziecko i dwukrotnie mdlejąca Felicja są całkowicie zdrowi. Pogratulował także Sarze
jej „przytomności umysłu" i fachowej pomocy.
- O rety - mówił Felek do Cecylki - mamy małego braciszka! - A Cecylka powtarzała to
samo.
Nalewką malinową Jany wzniesiono toasty za matkę, dziecko, Alka, Sarę, zwycięstwo Fajtłap
i w końcu za samo życie w jego rozlicznych przejawach.
196
- Widzisz, Saro - szepnęła Peg Bowen, wychodząc już po skończonym przyjęciu - byłaś
jednak we Właściwym Miejscu o Właściwym Czasie.
A Sara przytaknęła, patrząc w ciemne, mądre oczy Peg.
W Różanym Dworku ogień trzaskał i skakał, rzucając wesołe światło na Hetty, Muriel i Sarę.
Oliwia poszła do swego pokoju, by napisać artykuł dla „Kroniki".
- Tyle mam do opisania! - wykrzyknęła, zbierając notatki i życząc wszystkim dobrej nocy.
„Cóż to był za dzień! - pomyślała Sara. - Tyle przygód!"
Hetty nalała Muriel kolejną filiżankę gęstego kakao. Później wyprostowała się i odchrząknęła.
- Muriel, ja... jest coś, co chciałam ci powiedzieć.
- Oczywiście, Hetty - kiwnęła głową Muriel. -Wiem, że dotrzymasz warunków i jestem
pewna, że spodobają ci się sporty wprowadzone do programu szkolnego. Wydaje mi się, że
byłabyś dobrym trenerem, naprawdę.
- Dziękuję ci, być może. Ale... ale chciałam z tobą porozmawiać o czymś bardziej osobistym -
odrzekła Hetty.

background image

- Zapewne wolisz, ciociu, żebym wyszła - westchnęła Sara.
- Nie, wcale nie. W gruncie rzeczy chciałabym, żebyś tego wysłuchała. - Hetty wzięła głęboki
oddech. - Muriel, jestem ci winna przeprosiny. Spóźnione o dwadzieścia lat. Proszę, nic nie
mów - pozwól, że zrobię to pierwsza. Widzisz, prawda jest
197
taka, że kochałam Johna Maclntyre'a, ale obawiałam się tego uczucia. Oczywiście, byłam
młoda, i to właśnie bez przerwy powtarzali mi rodzice. Nalegali, bym na parę lat wróciła
uczyć do Avon-lea, i muszę przyznać, że poddałam się tym naleganiom. Parę lat rozciągnęło
się w wiele lat i John w końcu zrezygnował. Zniknął, jak zapomniany śniegowy bałwan w
gorącym słońcu. W głębi serca zawsze wiedziałam, Muriel, że to dopiero wtedy ty i John
zaręczyliście się. Nie ukradłaś mi go. To ja pozwoliłam mu odejść. I przez wszystkie te lata
wyrządzałam ci krzywdę. Tak mi przykro, Muriel, tak bardzo przykro.
Sara nigdy nie widziała Hetty tak bezbronnej, tak otwartej. Więc to właśnie może osiągnąć
miłość - ukoić duszę, otworzyć serce, złagodzić ból istnienia. Sara mogła niemal dostrzec
młodą dziewczynę, jaką była Hetty, wyglądającą zza maski często surowej twarzy kobiety w
ś

rednim wieku.

- A co zaszło między Johnem a panią? - Sara zadała Muriel Stacey pytanie, które wisiało w
powietrzu.
Ciepły głos Muriel wypełnił pokój.
- Oboje byliśmy samotni i sądziliśmy, że warto spróbować. Ale chyba zawsze wiedzieliśmy,
ż

e nie ma między nami prawdziwego uczucia. Widzisz, Saro, John do końca nie przebolał

odmowy Hetty. W końcu ożenił się z kimś innym, ale pamiętam, jak zawsze mówił: „Jest
tylko jedna Hetty".
I to był koniec całej historii. W salonie zapanowała łagodna cisza, a Sara poczuła nagle, że
usta jej się otwierają w potężnym ziewnięciu. Gdy powiedziała dobranoc i poszła do swego
pokoju, Hetty
i Muriel zostały przed kominkiem, wpatrzone w ogień. Znów były dwiema przyjaciółkami,
siedzącymi koło siebie, dzielącymi się wspomnieniami i - jeśli wszystko będzie dobrze -
dzielącymi także myśli o przyszłości.
Ze swej pogrążonej w mroku sypialni Sara słyszała ich głosy, wznoszące się i opadające jak
fale oceanu, jak spokojny oddech cudownego noworodka, spoczywającego w ramionach Jany,
jak czarne oczy Peg Bowen, jak słodko-gorzkie wpomnienia o matce i ojcu, jak przypływy i
odpływy samego życia. I Sara zrozumiała, że w życiu nie chodzi o wygrywanie i
przegrywanie, o sukcesy i porażki. Chodzi o to, by być gotowym, otwartym i chętnym -
zawsze chętnym - do przyjęcia miłości. To był prawdziwy cud.
Sara uśmiechnęła się w ciemności. „Wszyscy jesteśmy fajtłapami" - pomyślała, zapadając w
głęboki, niosący odpoczynek sen.
A na niebie nad Avonlea cicho migała zorza polarna, tańczące i sunące smugi czerwieni i
zieleni - magiczne i wieczne.
Wydawnictwo NASZA KSIĘGARNIA 00-389 Warszawa, ul. Smulikowskiego 4
prowadzi sprzedaż hurtową, wysyłkową i detaliczną.
Wszystkich informacji o zakupie udzielają:
• dział handlowy tel. 826-31-65 • księgarnia firmowa tel. 826-36-48 w. 114
Redaktorzy Małgorzta Grudnik, Halina Ostaszewska Redaktor techniczny Maria Bochacz
Korektorzy Halina Otceten, Romana Sachnowska
ISBN 83-10-10021-3
PRINTED IN POL AND
Wydawnictwo „Nasza Księgarnia", Warszawa 1997 r. Wydanie pierwsze. Skład i
przygotowalnią: Studio Komputerowe „NK". Druk: Drukarnia Wydawnicza im. W. L.
Anczyca S.A., Kraków. Zam. 5117/97


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Sara w Avonlea 07 Przeklęte skrzypce
Sara w Avonlea 02 Pieśń nocy
Sara w Avonlea 06 Odmiany losu
Sara w Avonlea 04 Szczęśliwa gwiazda
Sara w Avonlea 01 Różany dworek
Sara w Avonlea 09 Niepoprawny fantasta
Sara Shepard 10 Bezlitosne
Sara w Avonlea 03 Pojednanie
Sara w Avonlea 05 Rodowa tajemnica
Sara w Avonlea 08 Ostatni portret
Lucy Maud Montgomery Pożegnanie z Avonlea (10)
LU IV VI Montgomery Lucy Maud Ania 10 Pożegnanie z Avonlea
Wood Sara Romantyczne podróże 10 Wenecki książę
Montgomery Lucy Maud 10 Pożegnanie z Avonlea
Montgomery Lucy Maud Ania 10 Pozegnanie z Avonlea
Montgomery Cykl Ania z Zielonego Wzgórza (10) Pożegnanie z Avonlea
Woods, Sara Anthony Maitland 10 Der Mann auf dem Rücksitz
Lucy Maud Montgomery 10 Pożegnanie z Avonlea
10 Metody otrzymywania zwierzat transgenicznychid 10950 ppt

więcej podobnych podstron