Albert Wojt Pod kulawym Belzebubem fragment rozział 1 16

background image

1


WYDAWNICTWO MINISTERSTWA OBRONY NARODOWEJ




background image

2

ALBERT WOJT







POD
KULAWYM
BELZEBUBEM


WARSZAWA 1984





background image

3

I

Niezbyt głośne, ale za to uparte i przenikliwe bzyczenie przerwało ciszę w

jednym z pawilonów motelu „Pod kulawym Belzebubem". Atletycznie
zbudowany blondyn zamachał przez sen rękami, jak gdyby chciał odpędzić
jakąś natrętną muchę. Niestety bzyczenie zamiast ustać, przybrało jeszcze na
sile, przechodząc z wolna w cienki, świdrujący pisk. Mężczyzna przewrócił się
na łóżku, wtulił twarz w poduszkę i naciągnął kołdrę po czubek głowy. Jednak
i te zabiegi okazały się bezowocne. Po kilku sekundach rozpaczliwego
zatykania uszu dał za wygraną Usiadł na łóżku i półprzytomnie zaczął
rozglądać się dookoła. Nagle skonstatował, że przyprawiający go o gęsią
skórkę dźwięk ma swoje źródło w okolicy przegubu lewej ręki. Niecierpliwie
ściągnął gruby, kanciasty zegarek i namacał właściwy przycisk. W pawilonie
ponownie zaległa cisza.
— Och, bloody! — zaklął blondyn, nie mogąc opanować ziewania. — Stary
Olaf miał rację, że to gówno nawet umarłego z grobu podniesie!
Zerknął w stronę okna. Na dworze zaczynało już szarzeć i aby zdążyć na
czas do Świnoujścia, musiał się pospieszyć. Wstał i bez wahania sięgnął po
leżące na krześle sztruksowe spodnie. Rozglądał się właśnie za kurtką, kiedy za
jego plecami skrzypnęło łóżko.
— Co się stało, Ingmar? — W głosie Milki zadźwięczała nuta niepokoju. —
Wychodzisz?
Szwed odwrócił się i przez chwilę z przyjemnością spoglądał na
ciemnowłosą dziewczynę. Bez cienia skrępowania odsunęła na bok kołdrę, tak
że nic nie zasłaniało jej jędrnych piersi, płaskiego brzucha i zgrabnych,
niewiarygodnie długich nóg.
— Śpij, kotku! — Uśmiechnął się uspokajająco ?— Mówiłem ci przecież, że
muszę być dzisiaj w Ystad. Business is business!
— Kiedy znowu przyjedziesz?
— Jak tylko nadarzy się okazja. Może nawet jeszcze w tym tygodniu.
— Będę czekała.
— Ja też! — Ingmar porozumiewawczo przymrużył oko. — Ze świecą szukać
drugiej takiej jak ty.

Chwycił kurtkę i skinąwszy Milce na pożegnanie ruszył do wyjścia. W

drzwiach zatrzymał się jeszcze na moment, jak gdyby sobie czymś
przypomniał. Sięgnął po portfel i po krótkim wahaniu odliczył kilka
banknotów

.

background image

4

— Kup sobie; nową kieckę. — Położył pieniądze na stojącym przy
wyjściu krześle. — I ze dwie pary majtek — dorzucił, śmiejąc się ze swego
dowcipu.
Trzasnęły drzwi i Ziółkowska została sama. Przez chwilę
niezdecydowana siedziała na łóżku. Chciało jej się spać i najchętniej
przyłożyłaby jeszcze głowę do poduszki, z drugiej jednak strony
zostawione przez Svensona pieniądze działały jak magnes. W końcu
ciekawość wzięła górę. Milka zsunęła bose stopy na zimną podłogę i
pobiegła do stojącego przy wyjściu krzesła. Niecierpliwie przeliczyła
szwedzkie korony. Było ich równe sto pięćdziesiąt.
— Wstrętny kutwa! — syknęła rozczarowana. — Prędzej zobaczy własne
ucho bez lusterka, nim go znowu wpuszczę do łóżka!
Wspomnienie otrzymanego wczoraj w prezencie elektronicznego zegarka
zachwiało nieco jej postanowieniem, nie zmieniło jednak faktu, że liczyła
na znacznie więcej. Miotając na cały głos wulgarne przekleństwa
wyciągnęła spod łóżka wielką, nie najnowszą już walizę i schowała korony
pod brudną bieliznę. Już miała zamiar wsunąć walizkę na poprzednie
miejsce, ale po chwili zmieniła zdanie: Znowu sięgnęła pod bielizną i
moment później na łóżku leżała całkiem pokaźna sterta zachodnich
banknotów.
Ten widok ją udobruchał. Ze szczerą przyjemnością zaczęła segregować
dolary, funty, szwedzkie korony i marki zachodnioniemieckie. Po
półtoramiesięcznym pobycie w Międzyzdrojach uzbierała się tego całkiem
okrągła sumka.
Milka ponownie sięgnęła do walizki i obok banknotów pojawiła się
biżuteria. Przeważnie były to pierścionki i łańcuszki niezbyt dużej wartości.
Jedynym cenniejszym przedmiotem była oryginalna bransoletka z
delikatnej złotej plecionki ozdobionej maleńkimi turkusikami. Wsunęła ją
na rękę i chciała podejść do okna, by lepiej przyjrzeć się błyskotce, kiedy
ktoś zapukał do drzwi. Zapominając o bransoletce spiesznie zgarnęła
pozostałą biżuterię i pieniądze do walizki. Jeszcze energiczny kopniak i
walizka znalazła się na swoim miejscu pod łóżkiem.
— Kto tam? — burknęła ostro. — Nie za wczesna pora na wizyty?
— Zapomniałem czegoś, kochanie — niewyraźny, męski głos zabrzmiał
całkiem obco, w każdym razie nie był to Svenson.
— U mnie? — Dziewczyna sięgnęła po lekki szlafroczek, niedbale
zarzuciła go na ramiona i ruszyła do drzwi. — To chyba jakaś pomyłka?
— Jaka znowu pomyłka? Lepiej ty się, Milka, nie wygłupiaj!

background image

5

Pukanie rozległo się znowu, znacznie już głośniej i natarczywiej. Przez
kilka sekund Ziółkowska wahała się jeszcze, w końcu jednak postanowiła
zaryzykować. Otworzyła i niemal w tym samym momencie potężne
uderzenie w brzuch odrzuciło ją na przeciwległą ścianę. Do pokoju wpadło
dwóch mężczyzn. Zdążyła zauważyć, że na twarzach mają damskie
pończochy, kiedy dwa kolejne ciosy w głowę całkiem ją zamroczyły
Poczuła tylko, że bezwładnie osuwa się na podłogę, że wiążą jej ręce i
wpychają jakąś szmatę do ust.......

II

Usytuowana tuż przy szosie tablica zapewniała bez cienia skromności, że
spragnieni wypoczynku urlopowicze znajdą w Międzyzdrojach
najczyściejszą plażę, najpiękniejsze morze i najlepszą pogodę na całym
wybrzeżu. Andrzej Grzelecki z natury nie dowierzał podobnej autoreklamie
znanych kurortów, tym jednak razem przyjął ją z prawdziwą radością. Oto
po wielogodzinnej jeździe zbliżał się wreszcie do celu swojej podroży,
która nawet za kierownicą lekkiego w prowadzeniu renaulta okazała się
niezwykle męcząca.
Minęła dopiero siódma i ruch w nadmorskiej miejscowości nie był
jeszcze zbyt wielki Grzelecki zwolnił i rozglądał się uważnie, by nie
przegapić właściwego skrzyżowania . Na szczęście w porę dojrzał
drogowskaz i pewnie skręcił w kierunku morza. Chwilę później wjeżdżał
już przez okazałą bramę na teren motelu „Pod kulawym Belzebubem"
Jednopiętrowy, schludnie wyglądający budynek przyozdabiała
sympatyczna skądinąd podobizna rudego diabła ze szczudłem zamiast
jednej nogi i fantazyjnie zakręconymi baranimi rogami. Nieco z boku
usytuowany był parking, a dalej, między drzewami, rozsiane niezbyt gęsto
eleganckie pawiloniki.
Andrzej zaparkował swego renaulta między wiśniowym oplem a białym
citroenem i wysiadłszy z wozu z ulgą rozprostował kości. Nikt w motelu
nie zareagował na jego przybycie, ale to go nie zraziło. Wyjął z bagażnika
niewielką walizeczkę i bez pośpiechu pomaszerował w kierunku głównego
budynku. Szerokie, oszklone drzwi nie były zamknięte. Wszedł do środka i
ciekawie rozejrzał się po obszernym, wyłożonym dębową boazerią holu. Po
lewej stronie spostrzegł wejście do czegoś w rodzaju eleganckiej stołówki,

background image

6

mogącej w razie potrzeby spełniać rolę sali dancingowej, po prawej
mieściły się cocktail-bar i recepcja. Właśnie z tamtej strony dobiegały
jakieś hałasy, jak gdyby ktoś przesuwał stołki, i mocował się z szafą lub
kredensem. Andrzej zajrzał do recepcji, nie było tam jednak nikogo.
Wycofał się właśnie do holu, kiedy w progu cocktail-baru stanął niewysoki,
ale tęgi i szeroki w barach, mężczyzna o czerwonej, nieco obrzmiałej
twarzy.
— Co tu się dzisiaj dzieje, do ciężkiej cholery?! — zagrzmiał z widoczną
irytacją. — Gdzie są właściciele tego interesu? Człowiek nawet nie może
strzelić sobie klinika na dzień dobry, bo obsługa gnije w wyrach do
południa!
— Faktycznie nikogo nie ma — zgodnie przytaknął Grzelecki. — Całą noc
siedziałem za kółkiem, żeby przyjechać do tej dziury, a tu psa z kulawą
nogą.
— Pan na długo?
— Na jakieś dwa, może trzy tygodnie.
— A potem?
— Trzeba będzie wracać do Warszawy — westchnął Andrzej. — Interesy
tego wymagają.
— Rozumiem, rozumiem. — Tęgi mężczyzna pokiwał głową. — Urlop,
niestety, kosztuje... O przepraszam! — zreflektował się nagle. — Beniamin
Tomik jestem.
— Grzelecki. — Andrzej skwapliwie wyciągnął rękę. — Bardzo mi
przyjemnie...
— Mnie również..
Przez kilka sekund stali w milczeniu, jak gdyby żaden nie mógł się
zdecydować na podtrzymanie rozmowy. W końcu Tomik chrząknął
znacząco, ale w tej samej chwili z dworu dobiegły czyjeś podniecone głosy.
Spojrzeli w kierunku wyjścia. Do holu wkraczała właśnie niewysoka,
szczupła blondynka koło pięćdziesiątki, której towarzyszył tęgi, łysy jak
kolano jegomość w bliżej nie określonym wieku i niemal dwumetrowy
dryblas o twarzy, na której trudno byłoby się doszukać choć cienia
inteligencji.
— Może, kochaneczko, zadzwonić po milicję?—nieśmiało zaproponował
łysy. — W końcu oni są od tego...
— Zwariowałeś?! —blondynce głos się załamał z oburzenia. -— Milicja w
moim motelu. Co ludzie by powiedzieli?
— Coś jednak musimy zrobić.

background image

7

— Gdyby Lulek miał choć odrobinę oleju w głowie, nie byłoby teraz
kłopotów — perorowała właścicielka motelu. — A przecież tysiąc razy
mówiłam, żeby pilnował, aby nikt obcy nie szwendał się po terenie.
— Bóg mi świadkiem, że złapię tych bydlaków. — Dryblas z całej siły
grzmotnął się w piersi. — Kości połamię, łby poukręcam...
— Dobrze, dobrze! — Lekceważąco wzruszyła ramionami. — A póki co,
pamiętaj, za co ci płacę. Jeszcze jedna taka wpadka i fora ze dwora.
— Tak jest, proszę pani.
— Co się właściwie stało? — nie wytrzymał Tomik. — Niech pani uchyli
rąbka tajemnicy, pani Romo.
Dopiero teraz Sawitowska spostrzegła obu mimowolnych świadków jej
rozmowy z mężem i zatrudnionym na etacie dozorcy Lulkiem Urbakiem.
— Witam, witam, panie Beniaminie! — Uśmiechnęła się z zawodową
uprzejmością. — Ranny z pana ptaszek... A szanowny pan u nas
przejazdem czy na dłużej? — Obrzuciła Grzeleckiego badawczym
spojrzeniem.
—Na dłużej — sucho odparł Andrzej. — Widzę jednak, że chyba nie W
porę...
— Ależ skąd! — zapewniła bez cienia wahania. — Dysponujemy akurat
wolnymi pawilonami, gdyby więc pan się zdecydował...
— A ten incydent?
— Jaki znowu incydent? — Spiorunowała wzrokiem Bogu ducha winnego
męża i Urbaka. — Pannę Ziółkowską zawsze ekscytowało podejrzane
towarzystwo, nic więc dziwnego, że w końcu spotkała ją niezbyt miła
przygoda, ale to przecież nie powód, by denerwować naszych miłych gości.
— Jaką przygodę ma pani na myśli? — Tomik ponownie spróbował
zasięgnąć języka. — Pan Emil przed chwilą wspominał o milicji.
— Moje ślubne szczęście zawsze widzi wszystko przez czarne okulary
— syknęła z nie tajonym zniecierpliwieniem. — Doprawdy nic się nie
stało.
— Oczywiście, że nic się nie stało —bez przekonania powtórzył
Sawitowski. — Taki tam drobiazg..
—Więc jak, dołączy pan do naszej gromadki? — Właścicielka motelu
najwyraźniej nie chciała zrezygnować z nowego klienta. — Lepszej kuchni
i bardziej luksusowych warunków nie znajdzie pan w całych
Międzyzdrojach.
— Prawdę powiedziawszy słyszałem o „Kulawym Belzebubie" wiele
dobrego.

background image

8

— Znaczy, że sprawa załatwiona. — Zatarła ręce ze szczerym
zadowoleniem. — Lulek, zaprowadź pana do siedemnastki ?— przykazała
Urbakowi. — To uroczy pawilonik... A na śniadanko zapraszamy między
ósmą a dziewiątą.

III

— Bój się Boga, Milka, jak ty wyglądasz?! — Drobna, chyba niespełna
dwudziestoletnia szatynka ze współczuciem patrzyła na Ziółkowską. —
Urządzili cię, dranie, oj, urządzili!
— Przez najbliższy tydzień nikomu nie będę mogła gęby pokazać —
smętnie przytaknęła Milka. — Ale to pecha. Gorzej, że zabrali wszystko,
co miałam.
— Dużo tego było?
— Przeliczając na zielone, koło dwóch patyków
— Plus biżuteria?
— Pierścionki były niewiele warte. Żal tylko bransoletki.
— Jasna cholera!
— Jak myślisz, Zośka, kto to mógł zrobić?
— Mnie pytasz? — żachnęła się Wielecka. — przecież to ty ich widziałaś.
— Mieli pończochy na gębach, a poza tym zaraz na dzień dobry porządnie
oberwałam
— Myślisz dać znać milicji?
— Zwariowałaś?! Jeszcze tylko milicji, mi brakowało
— Więc co zamierzasz zrobić?
— Sama nie wiem.
Ziółkowska sięgnęła do saszetki po grzebień i przeglądając się w
lusterku próbowała zaczesać włosy tak, by zasłoniły potężny siniak pod
lewym okiem. Zośka przez dłuższą chwilę z nie tajonym sceptycyzmem
przyglądała się wysiłkom przyjaciółki. Chciała już Milce poradzić, by dała
sobie spokój, kiedy nagle coś musiało przyjść jej do głowy, bo z
rozmachem stuknęła się w czoło.
— Już wiem! — zawołała niemal z dziecinną radością. — Pogadam z
Wazuniem To sprytny chłopak, powinien znaleźć jakieś wyjście.
— Myślisz o tym twoim ratowniku? — Ziółkowska najwyraźniej nie
podzielała entuzjazmu Wieleckiej.
— Właśnie .

background image

9

— Przecież on tu jest od niedawna i nikogo nie zna.
— Niby prawda — Zośka odrobinę posmutniała. — Siedzi w
Międzyzdrojach dopiero od miesiąca.
-— Poza tym nie zapominaj, że on interesuj się tobą — ciągnęła dalej
Milka — i dla dziewczyny, którą widział raz w życiu, nie zechce ściągać
sobie na głowę kłopotów.
— Tak czy inaczej nadam sprawę Antkowi —- powtórzyła Wielecka —
Kupił, nie kupił, potargować można..
Wstała z krzesła i skinąwszy przyjaciółce głową na pożegnanie ruszyła
do wyjścia. Ziółkowska została sama. Jeszcze przez dobrą minutę walczyła
z niesfornymi włosami, niestety siniaka w żaden sposób nie zdołała ukryć.
W końcu schowała grzebień do saszetki i wyciągnęła puderniczkę.
Spojrzała w lusterko i nagle przemknęła jej myśl, że w gruncie rzeczy
pomysł Zośki wcale nie jest taki głupi. Wprawdzie nie wierzyła zbytnio w
pomoc jej nowego przyjaciela, ale z drugiej strony jakieś życzliwe męskie
ramię bardzo by się przydało gdyby próby odzyskania pieniędzy i biżuterii
miały nabrać realnych kształtów.
Milka sięgnęła po kalendarzyk i przez dłuższą chwilę wertowała go
uważnie. W części przeznaczonej na adresy i telefony aż roiło się nazwisk,
kiedy jednak przyszło dokonać wyboru, nie mogła znaleźć nikogo
odpowiedniego. Większość warszawskich znajomych dziewczyny
rozjechała się po całej Polsce, a do miejscowych me miała wystarczającego
zaufania. Chciała już odłożyć kalendarzyk, kiedy wzrok jej padł na
zapisane na ostatniej kartce inicjały. Przypomniała sobie spotkanego
niedawno na plaży Maćka Brydla. Przed dwoma laty chłopak nie bez
powodzenia zabiegał o jej względy, ale później stołeczna milicja zaczęła
mu się dobierać do skory za różne ciemne sprawki i musiał wyjechać na
zachodnie wybrzeże. Od tej pory zimował w Szczecinie, a lato spędzał w
nadmorskich kurortach.
Niespełna trzy kwadranse później Milka była już na molo. Dwukrotnie
przemierzyła je szybkim krokiem, ale Brydla nie znalazła. Bez namysłu
zajrzała do pobliskiej kawiarni. Hałaśliwy tłum wczasowiczów oblegał
maleńkie stoliczki i tłoczył się przy kontuarze w oczekiwaniu na napoje
chłodzące. Dziewczyna przez kilka minut krążyła wśród wczasowiczów,
jednak i tutaj nie było Maćka. Pozostawała jeszcze plaża. Postanowiła
sprawdzić i tam, ale zbliżając się do wejścia zmieniła zamiar. Setki
ułożonych gęsto przy sobie i prażących się w słońcu ludzkich ciał nie

background image

10

rokowały szans powodzenia ewentualnym poszukiwaniom. Chyba łatwiej
byłoby już znaleźć igłę w stogu siana.
Z wolna zaczęło ogarniać ją zniechęcenie. Postanowiła wprawdzie, że
wieczorem ponowi próby odnalezienia Brydla, ale teraz nie pozostawało jej
nic innego, jak wracać do motelu. Po krótkim wahaniu ruszyła w tamtym
kierunku, kiedy nagle przypomniała sobie o piwiarni na sąsiedniej ulicy.
Maciek był zagorzałym amatorem piwa i nie zdarzało się, by któregoś dnia
nie wypił przynajmniej kilku butelek czy kufli. W każdym razie istniała
szansa, że prędzej czy później wpadnie do „Antałka" na małe jasne.
Na pierwszy rzut oka piwiarnia sprawiała nie najgorsze wrażenie.
Otaczał .ją wysoki, styIowy płot z grubych bali, a pod rozpiętą między
drzewami siecią rybacką stały długie stoły i ławy zbite z prostych, ledwo
oheblowanych! desek. Okupujące „Antałek" towarzystwo było znacznie
mniej interesujące, ale to dziewczynie nie przeszkadzała.. Stanąwszy w
wejściu rozejrzała się bacznie i omal nie klasnęła z radości. Nieco z boku,
pod samym płotem, spostrzegła zwalistą sylwetkę Brydla, dyskutującego o
czymś zawzięcie z drobnym człowieczkiem w podkoszulku w marynarskie
paski. Maciek zachęcającym gestem podniósł kufel i jednym haustem
opróżnił jego zawartość. Ten drugi bez wahania poszedł w ślady kompana .
Chwilę później obaj odstawiali już puste naczynia. Brydel rozejrzał się w
miarę trzeźwym wzrokiem po piwiarni i dopiero teraz zauważył
Ziółkowską.
— Siemasz, Milka! — zawołał z nie tajoną radością, — Chodź do nas.
Strzelimy po piwku.
Bez dodatkowej zachęty podeszła do znajomego i na powitanie
cmoknęła go w nie ogolony policzek. Chciała usiąść obok, na ławie, ale
chwycił ją jak piórko i ulokował na swoich kolanach. Na odległość ział
alkoholem, co nie przeszkadzało jej jednak kokieteryjnie objąć go za szyję i
niby od niechcenia przejechać czubkiem nosa po spoconej łysinie.
— No gadaj, jak ci leci? — uśmiechnął się przyjaźnie. — Z twoją buzią i
figurką chyba nie najgorzej?
— Do tej pory nie mogłam narzekać — odparła, dotykając znacząco
podsiniaczonego oka.— Dopiero dzisiaj rano spotkała mnie paskudna
przygoda.
— Jezus, Maria! — Kompan Brydla aż złapał się za głowę. — Kto panią
tak urządził?!
— Szepnij tylko słówko, a gość powącha kwiatki od korzonków. —
Maciek natychmiast spoważniał, a jego mina świadczyła wymownie, że

background image

11

groźba nie została rzucona na wiatr. — A Gutka nie musisz się krępować
—dodał widząc niezdecydowanie w oczach Ziółkowskiej. — To równy
gość. Przewróciliśmy razem niejedną flaszkę.
Argument nie należał wprawdzie do przekonujących, ale dziewczynie
przemknęła myśl, że właściwie niczym nie ryzykuje opowiadając o swych
kłopotach przy Gutku.
— Sam siniak, to jeszcze głupstwo — przystąpiła do rzeczy bez dalszych
wstępów. —Gorzej, że zabrali mi przeszło dwa tysiące dolców w różnych
zachodnich walutach i biżuterię.
— Kto?
— Żebym ja wiedziała. ?— Bezradnie rozłożyła ręce. — Mogę wam tylko
powiedzieć, że było ich dwóch. Mieli pończochy na gębach i na samym
początku tak mi przyłożyli, że później nie kojarzyłam już, co się ze mną
dzieje.
— Przyszli do ciebie do motelu?
— Właśnie.
-— O której?
— Ledwo zaczęło świtać.
— Podejrzewasz kogoś? ?— Sama nie wiem.
— Ale myślisz, że to byli miejscowi?
— Znali moje imię... Zresztą nikogo innego| w motelu nie obrobili.
— Zwiedzieli się, żeś szmalcowna dziewczyna, a dalej można już sobie
dośpiewać.
— Coś mi to wygląda na Staśka Docenta wtrącił się Gutek. — W zeszłym
miesiącu te oskubał taką jedną ze Szczecina.
— Docent nie bierze wspólników i rzadko bije. — Brydel pokręcił głową z
powątpiewaniem. — Już bardziej pasuje Krzywy Zdzisio. Ale, ale! —
przypomniał sobie nagle i spojrzał na Milkę jakoś inaczej niż przed chwilą.
Z szukaniem tych facetów może być sporo zachodu .
— Odbierzecie dolce i złoto, to się podzielimy — zaproponowała bez
zająknienia.
— Fifty— fifty?
— Jasne.
— Tak to co innego — rozpogodził sie Maciek. — Umowa stoi!
— Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć .— Cmoknęła Brydla w łysinę —
A gdybyś miał coś dla mnie, to mieszkam w jedenastce.

background image

12

IV

"Raz kozie śmierć" Andrzej zacisnął zęby i z determinacją dał dwa duże
kroki do przodu. Całą siłą woli zmusił się. by natychmiast nie
podskoczyć . Niemal w tej samej chwili jakaś mizerna w gruncie rzeczy
fala zmoczyła mu kąpielówki. Mimo panującego upału poczuł na plecach
gęsią skórkę .Po przeszło trzygodzinnym prażeniu. się na słońcu Bałtyk
przypominał mu wodę z przerębla.
Grzelecki zamknął oczy i znowu posunął się w głąb morza, ale teraz już
tylko o jeden krok. Dno opadało tu trochę bardziej zdecydowanie i kolejna
fala sięgnęła mu do pępka Z trudem powstrzymał cisnące mu się na usta
przekleństwo i nabrawszy w obie dłonie wody prysnął nią na piersi.
Niestety, przecenił swoje siły. Rozpalone słońcem ciało zadygotało niczym
w febrze i Andrzej zupełnie odruchowo cofnął się przed nadbiegającym
właśnie grzywaczem!
— Fe! Co za tchórz! — Zadźwięczał mu nad uchem pełen ironii
dziewczęcy śmiech. — Uważaj, staruszku, bo ci szczęka ze strachu wypad
nie!
Urażony do żywego chciał się jakoś odgryźć ale w tej samej chwili
poczuł na plecach strumień lodowatej wody Odwrócił się i następna
fontanna sięgnęła mu twarzy. Spostrzegł wysoką, nieprzeciętnie zgrabną
dziewczynę w bikini. Z wrażenia zamrugał powiekami, by niczego nie
uronić z kształtów dwudziestolatki, ta jednak najwyraźniej me miała
zamiaru zaniechać sadystycznej zabawy. Kolejny prysznic na moment
oślepił Grzeleckiego. Niemal po omacku skoczył w stronę figlarki. Już, już
miał ją chwycić za rękę, kiedy zupełnie nieoczekiwanie poczuł na szyi
uścisk zimnych ramion i pociągnięty ciężarem napastniczki jak długi zwalił
się do wody.
Prychając niczym mors dźwignął się na nogi Dziewczyna była już
dobrych dwadzieścia metrów dalej, tak że woda sięgała jej do piersi. Ze
śmiechem zagrała Andrzejowi na nosie i rzuciwszy się w morze odpłynęła
od brzegu. Bez chwili wahania ruszył za nią. Przymusowe nurkowanie
oswoiło go z wodą na tyle, że przestał trząść się z zimna, a żart
dziewczyny, choć zdecydowanie nazbyt obcesowy, mógł stanowić nie
najgorszy pretekst do nawiązania znajomości.
Pływała nadspodziewanie dobrze i choć Grzelecki — oprócz momentów
zanurzania, był zawsze z wodą za pan brat, minęło kilka minut, nim ją

background image

13

dogonił. Popatrzyła na niego przekornie i chciała zapewne rzucić jakimś
złośliwym dowcipem, kiedy Andrzej dał nurka. Na moment zatrzymała się
niezdecydowana i to mu wystarczyło. Chwycił dziewczynę w pasie i
mocno pociągnął w dół. Puścił ją prawie natychmiast, ale i tak musiała się
porządnie przestraszyć, bo wynurzając głowę spostrzegł, że nerwowo
trzepoce rękami.
— Co ty?! — pisnęła, krztusząc się morską wodą. — Nie wygłupiaj się!
— Tylko nie krzycz, bo mi ze strachu szczęka wypadnie. — Nie mógł
zrezygnować z drobnej złośliwości. — Tacy staruszkowie jak ja, okropnie
boją się płaczu niemowlaków .
W pierwszym momencie oczy dziewczyny błysnęły niemal wrogo,
sekundę później parsknęła jednak niepohamowanym śmiechem. Żart
najwyraźniej musiał być trochę w jej stylu Zdecydowanym ruchem
podpłynęła do Grzeleckiego i chwyciła go za włosy.
— To ty taki? Zawsze musi być twoje na wierzchu?
— Jasne.
— A jeśli cię wytargam?
— To dostaniesz klapsa.
— Tutaj, w wodzie?
— Czemu nie. Mokrą pupę bije się równie dobrze jak suchą.
— Brutal!
Na moment przykryła ich nieco większa fala Kiedy Andrzej mógł znowu
wynurzyć głowę, dziewczyna już nie trzymała go za włosy. Przewróciła się
na plecy i wzbijając nogami fontanny wody próbowała płynąć dalej, w głąb
morza. Jak łatwo było przewidzieć, popis nie trwał długo. Kolejna fala
obróciła pływaczkę i pchnęła ją niemal w ramiona Grzeleckiego.
— Teraz już nieprędko odczepisz się ode mnie — parsknął śmiechem. — Z
morzem nie ma co dyskutować.
— Uważaj, bo jeśli się zgodzę, niebawem możesz tego gorzko żałować.
Sam nie wiesz, co bierzesz na swoją biedną głowę.
— Nie będzie chyba aż tak źle...
Nie czekając na koniec wypowiedzi Andrzeja dała nurka. Zamierzał pójść
w jej ślady, powstrzymał go jednak ostry, przenikliwy dźwięk gwizdka.
Obejrzał się i spostrzegł płynącą w ich kierunku białą łódkę z wyraźnym
niebieskim krzyżem na dziobie.
— Dokąd to państwo się wybieracie? — Niezbyt wysoki, ale solidnie
umięśniony blondyn w podkoszulku z podobnym jak na łódce krzyżem nie

background image

14

krył swego niezadowolenia.— Minęliście ostatnią boję o bite dwieście
metrów.
—Więc człowiekowi już nawet utopić się nie wolno? — prowokacyjnie
odparła dziewczyna, wystawiając głowę z wody tuż przy burcie łódki. — A
może mi powiesz, do kogo trzeba złożyć stosowne podanie?
— Topielcy mile widziani, ale u konkurencji — przyszedł w sukurs
koledze nieco od niego starszy szatyn z wyraźnymi zaczątkami brzuszka.
— Na naszej plaży wszystko musi grać jak w zegarku.
— Kup sobie trąbkę, skoro lubisz muzykę.
Teraz dziewczyna przeciągnęła strunę. Starszy z ratowników poczerwieniał
ze złości i zażądał tonem nie znoszącym sprzeciwu:
— Proszę natychmiast wejść do łódki!
— Też coś! — prychnęła z pogardą. — Nikt mi nie będzie mówił, co mam
robić.
— Daj spokój, Elka! — Z łódki wychyliła się Wielecka. — Nie pyskuj, bo
Antek z Jackiem gotowi cię naprawdę wyciągnąć z wody.
— Znasz tę małą?— Jasnowłosy ratownik popatrzył na Zośkę pytająco.
— Mieszkamy w jednym motelu.
— To zmienia postać rzeczy...
— Niekoniecznie — zaoponował Kucicki. — Znajoma czy nie i tak
powinna przestrzegać przepisów.
— Wstrętny, stary rep! — zagulgotała Elżbieta, — Pilnuj lepiej swego
brzucha,
— Ale ci, Jacuś, powiedziała! — Wazuń z uciechy klepnął się po udach. —
Teraz nie masz już u niej żadnych szans,
— I tak by nie miał — wtrącił się milczący do tej pory Grzelecki. — Ja
pierwszy oberwałem od niej po krzyżu i nie myślę nikomu odstępować
kolejki.
— Chociaż jeden prawdziwy dżentelmen w tym gronie. — Słowa Andrzeja
najwyraźniej poprawiły Elżbiecie humor.— Trzymam zakład, że gdyby
przyszło co do czego, on prędzej wybawiłby mnie z opresji niż tuzin
etatowych ratowników.
Nie oglądając się na łódkę dała nurka pod wodę. Wazuń i Wielecka
parsknęli śmiechem, a Kueicki siedział na swoim miejscu z miną żywo
przypominającą chmurę gradową...
Minęło dobre pół godziny, nim Elżbiecie znudziło się pływanie.
Grzelecki również miał już dosyć morskiej wody, więc oboje zgodnie
ruszyli do brzegu. Tu Andrzej zaczął rozglądać się za swoim kocem i

background image

15

ręcznikiem, ale dziewczyna nawet nie chciała słyszeć o pożegnaniu. Chcąc
nie. chcąc, musiał ustąpić, zwłaszcza że niemal siłą zaciągnęła go do
sporego grajdołka ograniczonego dwoma koszami i jaskrawym parawanem.
— Zobacz, tatusiu, kogo złowiłam na wędkę. — Na moment przywarła
całym ciałem do brzuchatego mężczyzny koło sześćdziesiątki. — Andrzej
świetnie pływa i obiecał, że jutro znowu wypuścimy się na szerokie wody.
— Jezus, Maria! — Tosiński aż się wzdrygnął. — Jakaś ty zimna!
— Hartuj się, staruszku! — Ze śmiechem zaczęła poklepywać ojca po
plecach. — Najwyższy już czas!
— Połamiesz mi kości! — jęknął. Tosiński. —- Nie możesz w inny sposób
okazywać uczuć rodzinnych?
— Też coś! —? prychnęła udając obrażoną. —Andrzej byłby zachwycony.
— Więc klep go do woli, póki nie ucieknie.
— On nie z tych, którzy tak szybko uciekają,
— Czyżby?
— Grzelecki — przedstawił się Andrzej. -— Pozwolę sobie zauważyć, że
faktycznie jestem dość odporny.
— Góra z górą! — Z jednego z koszy wyskoczył Tomik. — Jak się
okazuje, goście „Kulawego Belzebuba" zawsze ściągają w jedno miejsce.
— To on u nas mieszka? — Tosińska z niedowierzaniem potrząsnęła
głową.
— Od dzisiaj. — Tomik był dumny, że ma tak świetne informacje. — Pan
Grzelecki przyjechał przed ósmą i właśnie miałem przyjemność go poznać.
—Serio?
— Dostałem pawilon numer siedemnaście —potwierdził Andrzej.
— Ależ to cudownie! —Z uciechy klasnęła w dłonie
— Jak dla kogo, — Wysoki, dość szczupły szatyn koło czterdziestki
żałośnie pociągnął nosem. — Teraz moje szanse u pani Eli spadną do zera.
-— A fe , panie Romeczku ! — Za parawanem pojawiła się również
Wielecka. — To ja już pana nie interesuję?
— Pani jest oblegana przez tego nowego ratownika — westchnął
Rydzewski, nerwowo obracając tkwiący na serdecznym palcu prawej ręki
wielki srebrny sygnet.— Nawet dzisiaj prawie przez cały czas przebywała
pani w jego towarzystwie. Nie wymawiając, wróciła pani do nas dosłownie
przed chwilą.
— O Wazunia nie musi byc pan zazdrosny. — Zośka jak gdyby odrobinę
się zarumieniła. — Antek wszędzie taszczy ze sobą przyzwoitkę, czyli
swego kuzyna, Kucickiego.

background image

16

— Z dwojga złego już sam wolałbym być tą przyzwoitką. Przynajmniej
mógłbym na panią patrzeć.
— Mój ty biedaku! — Wielecka przybrała minkę pełną rzekomego
współczucia. — Faktycznie musi być pan nieszczęśliwy... Ale da Bóg, że
kiedyś to panu wynagrodzę..
Tosińska parsknęła niepohamowanym śmiechem, a panowie, prócz
Rydzewskiego, zawtórowali jej głośno i rubasznie. Zośka miała wprawdzie
szczery zamiar udać oburzenie z powodu zachowania znajomych, ale w
końcu i jej nie udało się zachować powagi. Całe towarzystwo rechotało w
najlepsze, kiedy skonfundowany pan Roman ostentacyjnie popatrzył na
zegarek.
— Wy tu podkpiwacie z mojego strapienia — mruknął zgryźliwie — a
tymczasem obiad przejdzie nam koło nosa Dobrze wiecie, że pani
Sawitowska nie toleruje spóźnialskich.
Poskutkowało. Nawet w takim kurorcie jak Międzyzdroje z
wyżywieniem były w tym roku kłopoty, toteż nikt nie chciał ryzykować
spóźnienia na obiad. Natychmiast wszyscy zapomnieli o wzajemnych
docinkach i niespełna kwadrans później towarzystwo opuszczało plażę.
Przed głównym budynkiem motelu było rojno. Widać tutejsza stołówka
służyła nie tylko gościom „Kulawego Belzebuba", ale i innym
wczasowiczom. Pani Roma Sawitowska, jak na dobrą gospodynię
przystało, stała w progu lokalu, lustrując bacznym spojrzeniem
wchodzących i wychodzących. Na widok objuczonego parawanem
Tosińskich Grzeleckiego uśmiechnęła się przyjaźnie. Już miała go o coś
zagadnąć, kiedy przed budynkiem zawarczał silnik jasnobłękitnego
porsche'a. Właścicielka motelu poderwała się niczym na sprężynie i
najwyraźniej zapomniała o innych gościach. Andrzej zupełnie odruchowo
obejrzał się w stronę parkującego właśnie samochodu.
— Przyjechał Oklund — rzeczowo poinformowała go Elżbieta.— Podobno
cholernie dziany facet. Jest właścicielem firmy zajmującej się
przetwórstwem ryb czy czegoś w tym rodzaju...
— Witamy, witamy! — Sawitowska ruszyła tanecznym krokiem do
wysiadającego z wozu wysokiego, w miarę szczupłego blondyna. —
Wszyscy stęskniliśmy się za panem. Obiecał pan wrócić za tydzień, a
tymczasem nie było pana prawie miesiąc.
— How do you do, Mrs. Roma! — Oklund pozdrawiającym gestem
podniósł prawą rękę do góry. — Ja również stęskniłem się za pani kuchnią i
polską wódką. Ale cóż poradzić: business is business.

background image

17

V

Brydel zdecydowanym ruchem pchnął szerokie, pokryte spękaną farbą
drzwi i wkroczył do mrocznej, niezbyt obszernej sieni. Uderzył go
zastarzały odór przypalonej kapusty połączony z wódczanymi wyziewami i
stęchłym zapachem piwnicy. W głębi wisiała brudna kotara w bliżej nie
określonym kolorze, zza której dobiegały głośne, pijackie okrzyki, Maciek
uśmiechnął się pod nosem na samą myśl o czekających go godzinach w
„Popularnej". Zawsze lubił podobną atmosferę i gdyby to tylko od niego
zależało, najchętniej spędziłby pół życia w podrzędnych knajpach o
możliwie kiepskiej reputacji.
W ciemnej, zadymionej salce było rojno. Brydel przez dłuższą chwilę
rozglądał się bacznie dokoła. Zgodnie ze swoimi przewidywaniami przy
jednym ze stolików spostrzegł szpakowatego mężczyznę z pokaźną szramą
na lewym policzku i charakterystycznie skrzywionym nosem. Razem z
Krzywym Zdziśkiem siedzieli dwaj niewysocy blondyni o podobnych do
siebie, pokrytych dziobami po wietrznej ospie, twarzach. Czwarte krzesło
przy stoliku szczęśliwym trafem było wolne...
— Serwus, stara mordo! ?— Brydel bez pytania rozsiadł się na wolnym
miejscu. — Jak leci?
— Pomaleńku. — Zdzisiek przyjął nieoczekiwane towarzystwo bez
entuzjazmu, ale i bez specjalnej niechęci. — Żyje się.
— Zrobimy po szczeniaku?
— Czemu nie.
— A wy? — Brydel popatrzył pytająco na braci Krysiaków.
— Może Janek — nie bez wahania odparł starszy. — Ja zaraz się zmywam
— Jakaś partaninka?
Krysiak w odpowiedzi wzruszył ramionami, Maciek uznał więc, że lepiej
nie nalegać. Wstał od stolika i bez pośpiechu ruszył w stronę szynkwasu,
gdzie tleniona blondynka o rubensowskich kształtach wprawnie żonglowała
butelkami. Na swoją kolejkę nie czekał nawet minuty. Bufetowa
wykrzywiła grube usta w zalotnym uśmiechu i nalawszy do trzech szklanek
po pięćdziesiątce wódki dopełniła je piwem. Płacąc zerknął dyskretnie za
siebie. Przy stoliku Krzywego Zdziśka nie było już żadnego z Krysiaków.
W pierwszym momencie pomyślał, że mógłby teraz jedną ze szklanek
wypić na miejscu, przy szynkwasie, ostateczni zdecydował się jednak
zamówić czwartą porcję.

background image

18

— Od razu skoczymy na obie nóżki — zaproponował chwilę później
podsuwając Zdziśkowi dwie szklanki. — Krysiaki nie chcieli niech więc
będzie ich strata.
— Zdrówko!— Krzywy bez namysłu sięgnął po piwo z wódką. — Oby
nam się!
Wypili. Przez dobre pół minuty przy stolik panowało milczenie. Zdzisiek
jakoś dzisiaj nie należał do rozmownych, a i Brydel nie bardzo wiedział, od
czego zacząć. Sytuacja stawała się niezręczna. W końcu Maciek przysunął
do siebie drugą szklankę i zaczął niby od niechcenia
— Wiesz, Krzywy, wczoraj trafiłem w „Antałku" cholernie dzianego
faceta.
— Stawiał? — zainteresował się Zdzisiek.
— Mnie postawił.
— Dużo?
— Nie w tym rzecz — sprostował Brydel. — Widzisz, on byłby chętny na
jakieś błyskotki.
— Tez mi nowina! — Krzywy roześmiał się na całe gardło . — Pokaż mi,
kto dzisiaj nie pyta o złoto.
— On by nieźle zapłacił.
— W czym więc problem?
— Tak się głupio złożyło, że akurat nie mam mc na zbyciu.
— Pogadaj z chłopakami.
— Rano widziałem się z Tomkiem Rybką, później byłem u Gutka.
— No i co?
— Poradzili mi ciebie.
— Dlaczego właśnie mnie?
— Nie pytałem. — Maciek porozumiewawczo przymrużył oko. — W
końcu ważne jest, że masz towar, a skąd, to już nie moja sprawa.
Zdzisiek przez kilkanaście sekund przyglądał się Brydlowi, jak gdyby
widział go po raz pierwszy w życiu. W końcu ostentacyjnie wzruszył
ramionami i wycedził przez zaciśnięte zęby.
— Albo ty mi kit wciskasz,, albo Tomek z Gutkiem zrobili z ciebie idiotę.
— Co takiego?
— A to, że od miesiąca nie miałem w garści żadnych świecidełek.
Jednym haustem opróżnił drugą szklankę i nie patrząc na Maćka wstał
od stolika. Najwyraźniej zamierzał opuścić „Popularną", po kilku krokach
zatrzymał się jednak, jak gdyby sobie o czymś przypomniał albo kogoś

background image

19

zobaczył. Brydel rozejrzał się uważnie po sali i nagle zrozumiał. W progu,
przy kotarze, stał Gutek.
Krzywy, jak gdyby nigdy nic, pokiwał Gutkowi na powitanie i
wskazawszy mu zapraszającym gestem stolik ruszył w stronę szynkwasu.
Chwilę później wszyscy trzej siedzieli już przy półlitrówce. Zdzisiek rozlał
wódkę do szklanek i nie zwracając uwagi na brak zakąski gładko opróżnił
swoje naczynie. Maciek z Gutkiem bez wahania poszli w jego ślady. W
butelce zostało jeszcze sporo i Krzywy miał właśnie zamiar rozlać drugą
kolejkę, kiedy Gutek nachylił mu się do ucha.
— Słyszałeś, że w motelu Romy Sawitowskiei obrobili jedną mewkę? —
zapytał konfidencjonalnym szeptem.
— Zdarza się. — Zdzisiek nie zdradzał jakoś większego zainteresowania.
— Dziewczyna oberwała po czerepie, a potem zabrali jej dolce.
— Dużo?
— Coś ze dwa patyki.
— Zawsze trochę grosza — przyznał Krzywy. — Choć wcale nie takie
znowu halo... Słyszałeś, kto ją załatwił?
— Jakichś dwóch.
— Miejscowi?
— Diabli wiedzą.
Zdzisiek wzruszył ramionami na znak, że uważa temat za wyczerpany, i
sięgnąwszy po butelkę zaczął rozlewać resztę wódki. Chwilę później
zachęcającym gestem podniósł swoją szklankę.
— Pies trącał mewki i ich dolce — rzucił lekko. — Oby nam się!
Wypili. Gutek poderwał się z miejsca, by przynieść kolejną butelkę, ale
Krzywy najwyraźniej nie miał zamiaru czekać, aż tamten wróci do stolika,
bo skinął Brydlowi na pożegnanie i ruszył do wyjścia. Maciek przez dobre
pół minuty spoglądał bezmyślnie na kotarę, za którą zniknął niedawny
kompan. Był już niemal zdecydowany spędzić resztę wieczoru pijąc z
Gutkiem na umór, kiedy przyszło mu nagle do głowy, że w gruncie rzeczy
Krzywy musi coś mieć na sumieniu. Przez moment wahał się jeszcze, w
końcu jednak podjął decyzję i nie oglądając się na Gutka ruszył w ślad za
Zdziśkiem.
Na dworze było zupełnie ciemno. W pobliżu paliła się tylko jedna latarnia
i musiało minąć kilkanaście sekund, nim wzrok Brydla przyzwyczaił się do
nowych warunków. Ulica była niemal pusta. Maciek przez dłuższą chwilę
lustrował bacznym spojrzeniem nielicznych przechodniów, nigdzie jednak
nie dostrzegł nawet śladu Krzywego. Zrezygnowany zamierzał wrócić do

background image

20

„Popularnej", kiedy zza rogu sąsiedniego budynku wyłoniła się sylwetka
jakiegoś niewysokiego mężczyzny. Brydel zamarł w bezruchu. Nie widział
twarzy tamtego, z wolna zaczynał jednak nabierać pewności, że to jeden z
braci Krysiaków Nerwowo zatarł ręce i wolnym krokiem poszedł w Jego
kierunku.
Początkowo mężczyzna zdawał się nie zwracać na Macka uwagi, gdy
jednak Brydel podszedł nieco bliżej, spiesznie wycofał się za róg budynku
Było tu coś w rodzaju wąskiego, ograniczonego z dwóch stron drewnianym
płotem podwórka. W głębi majaczyły kontury jakiejś niedbale skleconej
szopy, przed którą leżały porzucone w nieładzie beczki Charakterystyczny,
ostry zapach świadczył wymownie, że stosunkowo niedawno musiano tu
przetrzymywać większą partię solonych śledzi. Maciek przystanął pośrodku
podwórka i przez dłuższą chwilę bezradnie rozglądał się dokoła. Nigdzie
me było żywego ducha, a przecież widziany dopiero co mężczyzna nie
mógł tak po prostu rozpłynąć się w powietrzu Brydel kopnął za złością
jedną z beczek Potoczyła się kilka metrów, uderzając z łoskotem o
sąsiednią. Wyglądało na to, że obydwie są puste.
Nagle w szopie zatrzeszczała jakaś deska. Oczywiście mógł być to
jedynie przypadek, ale Maciek nie wahał się ani sekundy. Już wcześniej
dostrzegł w krótszym boku szopy wąskie drzwiczki Teraz pobiegł do nich i
zdecydowanie naparł ramieniem Ustąpiły. Zajrzał do środka Było tam
jeszcze ciemniej niż na dworze. Przekraczając próg szopy sięgnął do
kieszeni po zapałki. Pierwsza złamała się przy pocieraniu o draskę Namacał
w pudełku drugą, ale tym samym momencie poczuł, że szopa wali mu się
na głowę.

VI

—No cóż, panowie, jak tak dalej pójdzie, będę musiał zamknąć interes.
— Rydzewski perorował żywo gestykulując. — Surowca nigdzie nie
uświadczysz, najmarniejszy pracownik .kosztuje krocie, a podatki tak się
dzisiaj ustala, żeby każdego doprowadzić do ruiny.. Człowiek żyły sobie
wypruwa, a me może wyjść na swoje.
— W pańskich plastykach nie jest jeszcze najgorzej. — Pokręcił głową
Tomik. — Spróbowałby pan w branży cukierniczej Od pól roku
praktycznie dokładam do każdego ciastka.

background image

21

— Teraz nigdzie me jest lekko — wtrącił się Tosiński. — To wszystko tak
mi dojadło, że na jesieni nieodwołalnie likwiduję swoją wytwórnię wód
gazowanych. Na państwowej posadce zarobię tyle samo, a zamiast tyrać od
świtu do nocy będę leżał do góry brzuchem.
— Woda nie jest jeszcze przynajmniej na kartki — nie ustępował Tomik.
— Ja po przydział na każde deko mąki czy cukru muszę dyrdać do urzędu
dzielnicowego z kopertówką.
— Co za czasy!
—- Zdaje się, ze nasi panowie mają zamiar przez cały wieczór płakać nad
stanem swoich interesów — bezceremonialnie przerwała Wielecka. —
Tylko za jakie grzechy my musimy tego słuchać?
— Święte słowa, pani Zosiu, święte słowa! —Tęga blondynka koło
czterdziestki głośno klasnęła w pulchne dłonie. — Mężu, przywołuję cię do
porządku! — Szturchnęła łokciem Tomika. — Czy poza ciastkami i
pieniędzmi nic już dla ciebie nie istnieje na tym świecie?
— Słucham, kochanie?
— Może wypilibyśmy zdrowie pań? — zaproponował milczący do tej pory
Grzelecki.
— Jasne! — Rydzewski ochoczo zastukał sygnetem w kieliszek. — Na bok
smutki, kiedy jesteśmy w tak uroczym towarzystwie. W pani rączki, pani
Zosieńko!
— A jednak raczył pan sobie o mnie przy pomnieć. — Wielecka wydęła
wargi z udaną urazą. — Powiadają, że lepiej późno niż wcale.
— Ależ, pani Zosieńko...
—Zdrowie pięknych pań po raz pierwszy!
Mężczyźni skwapliwie podnieśli kieliszki. Niemal w tym samym
momencie światło nieco przygasło i z umieszczonej w rogu sali kolumny
popłynęły dźwięki modnego przeboju. Po kilku taktach od stolików ruszyły
pierwsze pary, a niespełna minutę później na parkiecie było już całkiem
tłoczno. Jak co wieczór stołówka motelu „Pod kulawym Belzebubem"
zamieniała się W hałaśliwą dyskotekę.
Grzelecki mrugnął znacząco do Tosińskiej i miał właśnie zamiar
poprosić ją do tańca, kiedy siedzący obok Tomik stuknął go w ramię.
— Przepraszam, że pytam, panie Andrzeju — zaczął grubas niezręcznie —
ale co pan właściwie robi? Od powrotu z plaży zastanawialiśmy się nad
tym z Rydzewskim i żaden z nas nie mógł zgadnąć.

background image

22

— W zeszłym roku uruchomiłem wytwórnię galanterii metalowej — odparł
Grzelecki, — Produkuję klamki, okucia, wieszaki i inne drobiazgi w stylu
retro.
— Jak pan na tym wychodzi?
—Mówiąc szczerze, nie najlepiej. Wprawdzie snobów nie brakuje i towar
idzie jak woda, ale z surowcem krucho.
— Przydałby się panu kontakt z jakąś składnicą złomu metali kolorowych.
— Kontakt to ja mam. — Andrzej smutno pokiwał głową. — Cóż, kiedy
faceta interesuje wyłącznie twarda waluta.
— Znam ten problem.
— A propos! — Grzelecki z pozorną obojętnością sięgnął po papierosy i
zachęcającym gestem podsunął Tomikowi paczkę Marlboro. — Nie
orientuję się pan, jak teraz na wybrzeżu stoją zielone?
— Ostatnio dolców nie kupowałem, ale podobno tutejszy kurs niewiele
różni się od warszawskiego.
—Jasna cholera! — Andrzej zapomniał o obecności pań. ?— Liczyłem, że
zaoszczędzę kilka groszy, a tu guzik.
Ne cóż, waluciarze wszędzie są tacy sami i zawsze zdzierają z człowieka
skórę.
— Innymi słowy nie pozostaje mi nic innego jak zacisnąć zęby i płacić
bajońskie sumy za każdego dolara.
— Chyba że,.. — Tomik na moment jakby się zawahał.
— Chyba że co? -— podchwycił Grzelecki.
— Ewentualnie mógłby pan pogadać z którymś z obcokrajowców.
— Ma pan na myśli kogoś konkretnego?
— Choćby Oklunda albo Svensona. Duńczyk jest akurat na miejscu, a i
Szwed pewno niebawem wróci do naszego motelu.
Z głośników popłynął kolejny modny przebój Andrzej zerknął na
Tosińską. Wierciła się niespokojnie na krześle, dając do zrozumienia, że
nie zamierza spędzić całego wieczoru przy stoliku.
— Zatańczymy? — zapytał przymilnie.
Bez słowa podniosła się z miejsca i posłusznie ruszyła za Grzeleckim na
środek parkietu. Objął dziewczynę i przytulił mocno do siebie.
Uśmiechnęła się ciepło. Zachęcony pocałował ją w policzek, chętnie
nadstawiła drugi, kiedy jednak poszukał jej ust, odskoczyła jak oparzona.
— Przecież ja nie gryzę! — nie mógł powstrzymać się od żartu.
— Kto cię tam wie — odparła z przekornym błyskiem w oku. — Chłopom
lepiej nie dowierzać.

background image

23

— Inne dziewczyny jednak ryzykują.
— Ich sprawa.
— A ty zawsze jesteś taka święta?
— Nie zawsze.
— W czym więc problem?
— Tatuś patrzy.
— Czyżbym na zwykłego buziaka musiał poczekać, aż ojczulek pójdzie
lulu?
— On zwykle kładzie się później ode mnie.
— Szkoda.
— Prawdziwy mężczyzna zamiast biadolić znalazłby sposób, aby osiągnąć
to, co sobie wymarzył...
Ostatnie słowa Tosińskiej stanowiły niemal jawną prowokację, toteż
Andrzej bez chwili wahania chwycił ją mocno w ramiona i zakręciwszy
kilka razy w takt muzyki zdecydowanie pocałował w usta. Jak gdyby na
zamówienie w tym momencie zgasło światło i tylko w rogach sali zaczęły
błyskać kolorowe lampki. Jednocześnie muzyka zagrała znacznie głośniej,
uniemożliwiając wszelką rozmowę.
Przez dobry kwadrans na parkiecie królowały ostre, rockowe rytmy.
Niektórzy, zwłaszcza co starsi tancerze, zaczęli już wyraźnie ustawać,
kiedy muzyka nieco przycichła i z głośników popłynęło nastrojowe tango.
Elżbieta ufnie przytuliła się do Grzeleckiego. Delikatnie pogładził ją po
włosach i chciał właśnie szepnąć do ucha jakiś komplement, kiedy
spostrzegł| tuż obok Wielecką, ostentacyjnie obejmującą za szyję jakiegoś
tęgiego, zażywnego jegomościa o pokaźnej łysinie.
— Komu się tak przyglądasz?— fuknęła Tosińska z niezadowoleniem. —
Mało ci jednej dziewczyny? Szukasz następnej do haremu?
— To raczej Zośka kolekcjonuje wielbicieli — odparł lekko. — A swoją
drogą współczuję Rydzewskiemu.
— Też coś! — Pogardliwie wzruszyła ramionami. — Niech się facet
cieszy, że Zośka w ogóle chce na niego spojrzeć.
— Nie lubisz panów w średnim wieku?
— Wolę takich jak ty. — Znowu była w humorze. — Nie powiesz chyba,
że me mam racji?
— Oświadczyny wypadły uroczo...
— Wstręciuch! — Żartobliwie pogroziła mu palcem. —- Dziewczyna
powie słowo, a ty zaraz wyobrażasz sobie Bóg wie co.

background image

24

Oboje parsknęli beztroskim śmiechem. Andrzejowi przemknęła myśl, że
jego partnerka, choć chwilami nieokrzesana i szokująco bezpośrednia,
może łatwo zawrócić mu w głowie. Uważnie popatrzył Tosińskiej w oczy.
Wydało mu się, że dostrzega w nich coś więcej niż zwykłą sympatię.
— Wiesz, chciałabym teraz uciec od ludzi, dyskoteki i tego całego zgiełku
— szepnęła. — Zabierz mnie stąd.
— Choćby na koniec świata!
— Wystarczy nad morze. Przy księżycu jest jeszcze piękniejsze niż w
blasku słońca...
Opuszczając salę Grzelecki zerknął w stronę swojego stolika.
Zgromadzone tam do niedawna towarzystwo rozpierzchło się bez śladu. Na
placu boju został jedynie Tosiński opowiadający coś właśnie z wielkim
ożywieniem ognistej brunetce koło trzydziestki . Andrzej
porozumiewawczo uśmiechnął się do Elżbiety. Wyglądało na to, że jej
ojciec znalazł sobie zajęcie na dzisiejszy wieczór i wbrew zapowiedziom
córki nie ma najmniejszego zamiaru pilnować swojej latorośli.
Noc była ciepła i parna, tylko od morza dochodziły z rzadka ożywcze
powiewy. Grzelecki objął dziewczynę wpół i poprowadził między rozsiane
wśród drzew pawilony. Po kilkunastu krokach dostrzegli furtkę w płocie
okalającym teren motelu Andrzej otwierał ją właśnie, kiedy Tosińska
trąciła go znacząco.
— Tak żałowałeś Rydzewskiego — zauważyła nie bez złośliwości — a
tymczasem facet już zdążył się pocieszyć. Zośka ma rację, że nie traktuje
serio jego umizgów.
Pawilon Rydzewskiego był usytuowany niespełna pięćdziesiąt metrów od
furtki, widzieli, więc wyraźnie palące się wewnątrz światło i przesuwające
się na tle firanki cienie dwóch ludzkich postaci. Elżbieta miała zamiar
dorzucić jeszcze kilka cierpkich uwag na temat Rydzewskiego, ale
Grzelecki wzruszył ramionami na znak, ze nie uważa tego, co zobaczyli za
godne komentarza. Dziewczyna mruknęła coś pod nosem, w końcu dała za
wygraną i ruszyli zgodnie wąską ścieżką prowadzącą w kierunku wybrzeża.
Niespełna dziesięć minut później dotarli, do szczytu stromej skarpy, u
podnóża której rozciągała się plaża Dalej było widać granatowoczarne,
groźnie .szumiące morze. Fale piętrzyły się teraz znacznie wyżej niż za dna
i zalewając szeroki pas plaży sięgały porzuconych bezładnie koszy do
opalania. Jakaś zerwana boja niezdarnie turlała się po piasku pobrzękując
metalicznie w rytm uderzeń nacierającego na brzeg Bałtyku.

background image

25

— Jak tu fajnie, kiedy nie ma ludzi! — Tosińska przytuliła twarz do
ramienia Andrzeja.
— Tylko nas dwoje i morze.
— I zdrajca księżyc...
— Nie martw się, on nikomu nie powtórzy.
— Jesteś pewien?
— Spróbujmy zaryzykować.
Grzelecki objął dziewczynę i delikatnie pocałował w usta. Tym razem
odwzajemniła pieszczotę. Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. W
końcu Elżbieta uśmiechnęła się przekornie.
— Nie zaprosiłbyś mnie do siebie? — spytała bez cienia skrępowania. —
Jeszcze nie widziałam, jak się urządziłeś.
Z iście indiańskim okrzykiem porwał ją w ramiona i podniósł do góry.
— Tylko bez takich fanfar! — zastrzegła pół żartem, pół serio. — Ja nie
Zośka, nie chcę, żeby jutro cały motel plotkował na mój temat.
— Będę cichutko jak mysz pod miotłą — obiecał, stawiając Tosińską na
ziemi.
— Pamiętaj! — Pocałowała go w policzek. Po kilku minutach byli już z
powrotem na terenie motelu. W pawilonie zajmowanym przez
Rydzewskiego dalej paliło się światło, a uchylone drzwi cicho
poskrzypywały na wietrze. Andrzej pewno nawet nie spojrzałby w tamtą
stronę, ale Elżbieta ani myślała zrezygnować z okazji do niewybrednego
kawału. Konfidencjonalnym gestem przyłożyła palec do ust i nie zwracając
uwagi na protesty swego chłopaka ostrożnie ruszyła do wejścia. Moment
później z chichotem pchnęła drzwi i nagle do uszu Grzeleckiego dotarł
pełen przerażenia, niemal spazmatyczny, krzyk.

stronę, ale Elżbieta ani myślała zrezygnować z okazji do niewybrednego
kawału. Konfidencjonalnym gestem przyłożyła palec do ust i niJ zwracając
uwagi na protesty swego chłopaka ostrożnie ruszyła do wejścia. Moment
późnie! z chichotem pchnęła drzwi i nagle do uszu Grzeleckiego dotarł
pełen przerażenia, niemal spazmatyczny, krzyk.

VII

Silnik kilka razy szarpnął, zazgrzytał i stary wysłużony gazik stanął
pośrodku drogi. Kapral Wilczek nerwowo przycisnął rozrusznik. Ponownie

background image

26

zazgrzytało i zacharczało, ale silnik ani myślał zaskoczyć. Klnąc pod
nosem, funkcjonariusz wyciągnął ze schowka latarkę i wysiadł z wozu.
— Co jest? — Ziewnął z tylnego siedzenia sierżant Wapiński. —
Nawaliło?
— A nawaliło! — przytaknął kapral, grzebiąc w silniku. — Tyle razy
mówiłem, że nasza gablota nadaje się na złom.
— Zrobisz?
— Najprędzej w spodnie. — Wilczek z rezygnacją machnął ręką. — Zdaje
się, że rozrząd diabli wzięli.
— Innymi słowy do Wisełki dzisiaj nie jedziemy — zauważył sierżant.
— Komendant będzie wściekły.
— Będzie. — Wapiński ponownie ziewnął, manifestując w ten sposób
całkowity brak zainteresowania przewidywaną reakcją przełożonego. —
Nic na to nie poradzę.
—Gorzej, że przyjdzie nam nocować na szosie albo dymać piechotą do
chałupy.
— Niekoniecznie. — Sierżant dźwignął wreszcie swoje sto kilo żywej wagi
i wysiadł z gazika. — Damy znać przez radio i ktoś nas ściągnie.
— Zająłbyś się tym?
— Czemu nie.
— To ja może skoczę po coś do picia — zaproponował kapral. —
Niedaleko stąd jest motel, w którym zawsze mają dobre piwo.
— „Pod Kulawym Belzebubem"? — przypomniał sobie Wapiński.
— Właśnie.
— W porządku — zgodził się sierżant. — Przynieś ze cztery butelki... Albo
nie — nagle zmienił zdanie. — Sam pójdę, a ty nadaj przez radio
meldunek, że mamy awarię.
Kapral w milczeniu skinął głową, a Wapiński sapiąc niemiłosiernie ruszył
w kierunku oddalonego o jakieś pół kilometra motelu. Kilka minut później
był już przed wejściem do głównego budynku, z którego wnętrza dochodził
gwar i przytłumione dźwięki modnych przebojów. Sierżant odruchowo
obciągnął mundur i chciał właśnie pchnąć szerokie, oszklone drzwi, kiedy
nagle gdzieś zza budynku dobiegł go przeraźliwy, niemal histeryczny,
krzyk kobiety. Nie bacząc na swoją wagę, zadyszkę i stanowczo zbyt
krótkie jak na biegi przełajowe nogi, ruszył niczym burza w tamtym
kierunku.
Wśród rozrzuconych między drzewami pawilonów na moment stracił
orientację. Dotarł do siatki i tu przez chwilę bezradnie rozglądał się

background image

27

dookoła. Chciał już na chybił trafił penetrować teren, kiedy spostrzegł, że
drzwi jednego z oświetlonych domków są uchylone. Przed pawilonem
leżała dziewczyna, nad którą pochylał się rosły mężczyzna w dżinsach i
sportowej koszuli.
— Co się stało?! — Sierżant w kilku susach dopadł do leżącej. — Czy to
ona krzyczała?
— Owszem — odparł Grzelecki. — Ale chyba zaraz dojdzie do siebie.
Lepiej niech pan zobaczy tego gościa w pawilonie...
Wapiński otworzył szerzej drzwi. Tuż za progiem, w brunatnej kałuży,
leżał Rydzewski. Jego rozdarta marynarka z plamami w tym samym co
kałuża kolorze i pozlepiane krwią włosy sprawiały dość niesamowite
wrażenie zwłaszcza w zestawieniu z wnętrzem domku które wyglądało, jak
gdyby przed chwilą prze szedł tędy tajfun. Ktoś zerwał materac z łóżka,
wszędzie walała się bezładnie porozrzucana garderoba, a pierze z rozprutej
poduszki dotarło nawet do lampy.
Sierżant ostrożnie przyklęknął przy leżącym i po krótkim wahaniu
chwycił go za przegub, przez kilka sekund nerwowo macał puls. Wreszcie
odetchnął z wyraźną ulgą.
— Żyje — stwierdził autorytatywnie. — Ktoś rozbił mu głowę... O, chyba
tym! — Spostrzegł stłuczoną butelkę po maladze. —Flaszka musiała być
pełna, bo czuć na kilometr, a i kałuża zrobiła się niemała... Swoją drogą
miał facet szczęście!
— Jezus, Maria! — Za plecami funkcjonariusza nieoczekiwanie pojawiła
się Tomikowa. — Zabili pana Rydzewskiego. Boże, co za nieszczęście!!
— Nie zabili, a napadli — sprostował Andrzej. — Niech pani z łaski swojej
da znać właścicielce motelu i ściągnie tu jakiegoś lekarza.
— A co się stało pani Eli?
— Nic, nic —z wyraźnym trudem wyszeptała dziewczyna. — To tylko
nerwy. Okropnie się przestraszyłam...
— Pójdzie ktoś wreszcie po tego lekarza?! — Wapiński zdecydował, że
najwyższy już czas przejąć inicjatywę w swoje ręce. — Nie widzicie
państwo, że ranny potrzebuje pomocy?
Poskutkowało. Niespełna trzy kwadranse później Rydzewski leżał już z
obandażowaną głową na wygodnej kanapce w służbowym pokoju
Sawitowskiej.
Zdaniem jednego z miejscowych lekarzy nic nie zagrażało życiu rannego.
On sam zdołał odzyskać przytomność, choć rozbita głowa bardzo mu
dokuczała, a mówienie przychodziło z dużym trudem. Mimo wyjątkowo

background image

28

kiepskiego samopoczucia zaprotestował jednak stanowczo, kiedy
zaproponowano mu przewiezienie do szpitala. Po wybitnie nieprzyjemnych
przeżyciach ostatniego wieczoru marzył tylko, by wszyscy dali mu spokój.
Funkcjonariusz ze zrozumieniem wysłuchał życzenia pobitego, w duchu
przyznał mu rację ale przesłuchania zdecydował się nie odkładać na
później
— Ogromnie mi przykro, że pana męczę — zaczął przepraszająco
włamywacze nie spodziewali się pańskiego powrotu
zaczął przepraszająco — muszę jednak uzyskać niezbędne informacje. Po
prostu w przeciwnym wypadku raczej nie udałoby się złapać sprawców.
— Przecież ja ich prawie nie widziałem — z rezygnacją westchnął
Rydzewski. — Ledwie otworzyłem drzwi do domku, jeden z nich walnął
mnie czymś po głowie i ocknąłem się dopiero na tej kanapie.
— Włamywaczy zastał pan w pawilonie?
— Tak, już to zresztą mówiłem.
— Ilu ich było?
— Dwóch.
— Długo pozostawał pan poza domkiem ?
— Dwie, może trzy godziny.
— Wybrał się pan na wieczorny spacer ?
— Siedziałem ze znajomymi w dyskotece.
— Wyszedł pan przed końcem zabawy?
— Poczułem się zmęczony.
— Wracając nie zauważył pan niczego podejrzanego?
— W oknie domku paliło się światło.
— Nie zastanowiło to pana?
— Czasami bywam roztargniony. Pomyślałem, że wychodząc
zapomniałem zgasić lampę.
— Drzwi zastał pan otwarte?
— Owszem.
— Zapalone światło, otwarte drzwi — powtórzył Wapiński. — Wygląda na
to, że włamywacze nie spodziewali się pańskiego powrotu
— Być może.
— Ale dlaczego?
— Nie mam pojęcia — zniecierpliwił się Rydzewski. — W końcu cóż mnie
mogą obchodzić kalkulacje jakichś rzezimieszków!
— Z pewnością, z pewnością — skwapliwie przytaknął funkcjonariusz,
choć było widać, że |w gruncie rzeczy nie podziela opinii pokrzywdzonego.

background image

29

— Mimo wszystko coś mi tu jednak nie gra... Czy potrafiłby pan opisać
któregoś z włamywaczy? — zadał kolejne pytanie.
— Przecież nawet nie zdążyłem im się przyjrzeć.
— Mieli na twarzach maski, pończochy lub coś w tym rodzaju?
— Chyba tak — przesłuchiwany najwyraźniej nie był pewny swego. —
Chociaż diabli wiedzą..
— Może jednak przypomni pan sobie jaki szczegół?
— Ten, który uderzył, był trochę niższy ode mnie, ale za to szerszy w
barach. — Rydzewski jak gdyby się zawahał. — W każdym, razie wyglądał
na kawał chłopa.
— Jest pan pewien?
— Z rozbitą głową niczego nie można być pewnym — burknął
przesłuchiwany. — Prawdę powiedziawszy wolałbym odłożyć tę rozmowę
do jutra.

— Nie chce pan nawet sprawdzić, co zniknęło?
— Szczerze wątpię, by włamywacze się na mnie obłowili. Pieniądze
trzymam na książeczce PKO, bony zostawiłem w Warszawie, a z biżuterii
posiadam tylko sygnet, którego o dziwo nie ściągnęli mi z palca. W
najgorszym razie mogli zabrać aparat fotograficzny i radiomagnetofon.
— Mimo wszystko będziemy musieli pa prowadzić szczegółowe oględziny
pańskiego pawilonu.
— Czy to konieczne?
— Niestety tak. Trzeba sfotografować miejsce przestępstwa, zabezpieczyć
ślady pozostawione przez włamywaczy...
— Nawet gdybym nie złożył oficjalnej skargi.
— Przykro mi, ale w tym wypadku przepisy nie pozostawiają nam
swobody wyboru
— No cóż, mówi się trudno. — Rydzewski ustąpił, widać jednak było, że
czyni to z wyraźną niechęcią. — Niech pan robi swoje.

VIII

Łubu-du, bach! Łubu-du, bach! Puste beczki z ogłuszającym łoskotem
waliły jedna o drugą. Łubu-du, bach! Każde kolejne uderzenie Brydel
odczuwał niczym miażdżący cios obuchem siekiery, a głowę rozsadzał mu
nieznośny, świdrujący ból. Chciał się poderwać i uciec jak najdalej od
dręczącego hałasu, ale sflaczałe mięśnie odmówiły mu posłuszeństwa.

background image

30

Jedynym wysiłkiem, na który umiał się zdobyć, było otwarcie
zapuchniętych oczu. W pierwszej chwili nie mógł sobie uświadomić, gdzie
jest ani jak tutaj trafił. Przez kilkanaście sekund niezbyt przytomnie
przyglądał się zbitej z nieheblowanych desek ścianie, potem przyszła kolej
na wyboiste, kamiennie twarde klepisko, na którym leżał, by w końcu
spojrzeć w stronę maleńkiego okienka pod samym dachem, przez które
sączyła się do szopy nikła smużka światła.
Za ścianą zadudniła kolejna beczka. Maciek niemal odruchowo dotknął
głowy i nagle wszystko zrozumiał. Mniej więcej od środka czoła aż po
miejsce, gdzie kończyła się łysina, wyczuł nierówną, chropawą
powierzchnię. Ostrożnie pomacał dalej. Pozlepiane resztki włosów z tyłu
głowy stanowiły twardą, zeschniętą skorupę. Urządzili mnie, dranie!—
pomyślał. Łepetyna jak rzeszoto. Cud, że na dobre nie wyciągnąłem
kopytek...
Niezdarnie dźwignął się na kolana. Wszystko dookoła zawirowało w
wariackim tempie. Na moment przymknął oczy, oparł czoło o deski.
Trochę pomogło, dalej jednak pękała mu głowa i czuł się fatalnie. Zaklął
żałośnie, nie wiedząc, co robić, kiedy nieoczekiwanie dudnienie beczek
ustało, a za ścianą zawarczał basowo silnik ciężarówki. Brydel usłyszał
zgrzyt nie zsynchronizowanej skrzyni biegów i charakterystyczny klekot.
Silnik zawył na wyższych obrotach, ale już jakby trochę dalej od szopy.
Coś znowu zgrzytnęło, szarpnęło i ciężarówka musiała wyjechać z
podwórka, bo na dworze zapanowała cisza. Maciek odetchnął z wyraźną
ulgą. Głowa przestała mu pękać i poczuł, że z wolna zaczyna odzyskiwać
siły. Odczekał jeszcze z półtorej minuty i przytrzymując się ściany wstał z
klęczek. Teraz już bez obawy ruszył w stronę oddalonego o jakieś kilka
metrów wyjścia. Namacał drzwiczki. Były zamknięte, na szczęście jednak
ustąpiły od pierwszego pchnięcia ramieniem.
Na podwórku Brydel nie spostrzegł żywego ducha, za to beczek
dwukrotnie przybyło od wczoraj. Powłócząc nogami wyszedł na ulicę. Tu
zorientował się, ze musi być bardzo wcześnie. Wczasowicze spali jeszcze
w najlepsze i tylko nieliczni stali mieszkańcy Międzyzdrojów spieszyli do
swoich zajęć. Maciek zerknął na zegarek. Niestety brakowało szkiełka i
obu wskazówek. Odruchowo sięgnął do tylnej kieszeni spodni, gdzie zwykł
trzymać pieniądze i dokumenty. Dowód osobisty tkwił na swoim miejscu,
ale po pieniądzach nie zostało nawet śladu. W pierwszej chwili chciał
zawrócić do szopy, szybko jednak zmienił zamiar. Był w stu procentach
pewien, że okradł go ten sam człowiek, od którego oberwał po głowie.

background image

31

Przez dobre pół godziny wałęsał się po mieście bez widocznego celu. W
końcu zmęczony przysiadł pod jakimś drzewem. Zastanawiał się właśnie,
czy nie lepiej byłoby wrócić do domu, kiedy spostrzegł nie bez zdziwienia,
że nogi zaniosły go pod motel, w którym mieszkała Ziółkowska.
Postanowił skorzystać z okazji. Wstał, minął bramę i zaczął rozglądać się
za pawilonem numer jedenaście.
Zwiedził niemal cały teren motelu i obejrzał przynajmniej z tuzin domków,
nim znalazł właściwy. Właśnie zamierzał zapukać, kiedy w jednym z
sąsiednich pawilonów skrzypnęły drzwi. Maciek obejrzał się ciekawie.
Wazuniowi najwyraźniej żal było zostawiać Wielecką bo w progu
zatrzymał się jeszcze i mówił coś do dziewczyny. Ta objęła ratownika za
szyję i pocałowała w usta.
— Ci przynajmniej miło spędzili nockę — westchnął Brydel zazdrośnie. —
Nie to, co ja .
Mimo wczesnej pory Ziółkowska chyba już nie spała, bo otworzyła
prawie natychmiast. Przez dłuższą chwilę spoglądała na Maćka na poły ze
strachem, na poły z niedowierzaniem nim wreszcie zdecydowała się
wpuścić go do środka. Burknął coś na powitanie i bez pytania usiadł na nie
posłanym łóżku.
— Jezus, Maria! — wychrypiała ze zgrozą. — Kto cię tak urządził?!
.— Szukałem twoich dolców i świecidełek — wyjaśnił rzeczowo. — Jak
dotąd ubyło mi kilka tafli z kieszeni, a przybyła dziura w głowie
— Bydlaki!
— Gorzej, że dałem się podejść jak zielony szczawik.
— Poczekaj, spróbuję coś zrobić z twoją łepetyną
Milka skoczyła do oddzielonego wątłym przepierzeniem pomieszczenia
po miskę i dzbanek z wodą. Po chwili znalazły się również dwa
czyste ręczniki, wata i jakiś bandaż. Brydel nie protestował. Posłusznie
nachylił głowę nad miednicą, tak jak mu kazała Ziółkowska, i przez dobry
kwadrans znosił bez słowa jej zabiegi. Kiedy skończyła, podszedł do
wiszącego na ścianie lusterka i obmacując obandażowaną głowę cmoknął z
uznaniem.
— Gdzie się tego nauczyłaś? — zapytał,
— W szkole pielęgniarskiej — uśmiechnęła się jakoś smutno. — Musiało
minąć trochę czasu, zanim pokapowałam, że więcej można zarobić
zgrabnym tyłkiem niż urabiając ręce po łokcie... A na dobrą sprawę
powinieneś zrobić sobie rentgen — wróciła do poprzedniego tematu. —
Wygląda wprawdzie, że kości masz całe, ale licho nie śpi.

background image

32

— W życiu! — Maciek gwałtownie zaprotestował. — Nie namówisz mnie
na żadnych lekarzy. Tylko tego brakowało, żeby któryś dał cynk glinom.
— Twoja sprawa.
— Masz coś do żarcia? — Nieprzyjemny skurcz w żołądku przypomniał
Brydlowi, że nie jadł śniadania.
— Tylko jakieś ciastka.
— Dawaj! — zażądał bezceremonialnie. — Albo nie — prawie
natychmiast zmienił zamiar. — Pożycz ze dwa patole. Pójdę do baru.
Jak na ceny barowe kwota była aż nadto wygórowana, ale dziewczyna
bez szemrania sięgnęła po torebkę i odliczyła cztery pięćsetki. Schował
pieniądze do kieszeni i skinąwszy Milce na pożegnanie ruszył do wyjścia.
W progu zatrzymał się jeszcze na moment i spojrzał na Ziółkowską jakoś
ciepło.
— Dziękuję ci — powiedział. — Jesteś klawa babka... A te twoje dolce
dostaniesz z powrotem, choćbym miał i tuzin facetów łaskotać majchrem
po żebrach.
Niespełna dwadzieścia minut później Maciek zatrzymał się przed starą,
niedbale skleconą z poczerniałych bali i desek chałupą na skraju lasu. Jakiś
żółty, wyleniały kundel kilka razy zaszczekał, oznajmiając światu, że
pilnuje powierzonych jego pieczy włości, szybko jednak musiał poznać
Brydla, bo machnąwszy ogonem wrócił do swojej budy. Niemal w tej
samej chwili skrzypnęły drzwi i z domu wyjrzała tęga, przeszło
pięćdziesięcioletnia kobieta w ciemnej chustce na głowie.
— A, to pan, panie Maćku! — powitała przybyłego niezbyt przyjaźnie. —
Pan pewno do Gutka.
— Umówiliśmy się — skłamał Brydel. — Miałem zajrzeć z samego rana.
— Syn jeszcze śpi.
— Najwyższy czas go obudzić
— Będzie pyskować — nie ustępowała. —Lepiej przyjdź pan za jakieś
dwie godziny.
— Nie ma mowy!
— Co jest do ciężkiej cholery?! — z głębi chałupy dobiegł zachrypnięty
głos Gutka. —Kogo diabli przynieśli?
— Wyłaź z wyrka, stara mordo! — hukną Maciek przyjaźnie, — Nadarza
się partaninka
— Partaninka, powiadasz? — Gospodarz wyjrzał na dwór i spostrzegłszy
Brydla bezceremonialnie odsunął matkę, by przywitać się z kumplem. Miał
na sobie tylko pasiasty podoszulek i granatowe kąpielówki, a jego

background image

33

zmierzwione włosy świadczyły wymownie, że dopiero wstał z łóżka. — Ile
można trafić?
— Nic, to rachunek do wyrównania...
— Zaraz, zaraz! — Gutek dopiero teraz zwrócił uwagę na obandażowaną
głowę Maćka. — Kto cię tak urządził?
— Było ciemno. — Brydel splunął z nieukrywaną złością.
— A nie domyślasz się?
— Nie dałbym złamanego szeląga, czy to nie któryś z Krysiaków.
— Takie buty! — zasępił się Gutek. — No cóż, warto byłoby z nimi
pogadać...
— Jasne! — Maciek znacząco uderzył pięścią w otwartą dłoń.
— Iść z tobą?
— Jeśli chcesz.
— W porządku. — Gutek nie wahał się ani sekundy. — Poczekaj chwilę.
Tylko wrzucę na grzbiet jakąś szmatę i zaraz lecimy.
— Na wszelki wypadek weź coś ze sobą.
— Nie musisz mi przypominać.
Nie minęło nawet pięć minut, kiedy Gutek był gotów. Dyskretnie wcisnął
Brydlowi do ręki ciężki, żeliwny kastet, a sam schował pod połę skórzanej
kurtki stalową sprężynę zakończoną sporym kawałkiem ołowiu. Po drodze
prawie nie rozmawiali, starając się ukryć narastające podniecenie czekającą
ich rozprawą z Krysiakami. Dopiero na widok dwupiętrowego,
przypominającego nieco koszary, budynku Maciek porozumiewawczo
podniósł kciuk. Gutek odpowiedział tym samym gestem i obaj bez
pośpiechu ruszyli na tyły domu. Tu, do jego lewego skrzydła przylegała
parterowa, niedbale sklecona, przybudówka. Nie pukając weszli do
ciemnej, obskurnej sionki. Przez dłuższą chwilę nasłuchiwali uważnie. Za
drzwiami po prawej stronie panowała cisza, ale w pomieszczeniu na wprost
wejścia ktoś właśnie przesuwał jakieś sprzęty, pogwizdując znaną
melodyjkę. Brydel ścisnął w ręku kastet, a drugą delikatnie dotknął klamki.
Drzwi ustąpiły.
— Kto, w mordę kopany?! — Janek Krysiak odskoczył jak oparzony od
odsuniętej nieco od ściany szafy. — Tu nie obora, żeby włazić bez pukania!
Zaklął wulgarnie i chciał jeszcze coś dopowiedzieć, ale potężny cios
kastetem prosto w szczękę rzucił go pod okno. Rozpaczliwie zamachał
ramionami usiłując odzyskać równowagę. Jak przez mgłę dostrzegł, że
Brydel szykuje się do kolejnego uderzenia. Przemknęła mu myśl, by
uciekać, w tej samej jednak chwili krótki mierzony cios zmiażdżył mu nos i

background image

34

powalił na kolana. Po trzecim uderzeniu Jankowi zrobiło się ciemno przed
oczami, Nie czuł już, jak pada na podłogę.
—Flaki powypruwam! — Upłynęło co najmniej półtorej, a może i dwie
sekundy, nim zaszokowany nieoczekiwanym atakiem na brata Wojtek
Krysiak odzyskał zdolność działania. — Ukatrupię!
Jednym susem zeskoczył z łóżka i od tyłu dopadł Maćka. W jego ręku
metalicznie szczęknął nóż sprężynowy, chłopak nie zdążył jednak uderzyć.
Poczuł tylko, że jakaś potworna siła gruchocze mu łopatkę i wygiąwszy się
z bólu w pałąk opadł na stół.
—Za co?! — jęknął płaczliwie.
— Za rozbity czerep Maćka. ??— W oczach Gutka błysnęła mściwa
nienawiść, a jednocześnie Wojtek zauważył, że tamten ponownie zamierzył
się sprężyną.
— To nie ja — zaskomlił. — To braciak...
— Dlaczego mi przyłożył? — Brydel zostawił nieprzytomnego Janka i
chwycił drugiego z Krysiaków lewą ręką za gardło. — No, gadaj!
— Po cholerę wpieprzałeś się w nie swoje sprawy? Myśleliśmy, że chcesz
zakapować.
— Co?! — Uderzenie po żebrach nie było tak mocne, ale niemal równie
bolesne jak to| w łopatkę.
— Nie bijcie!
— Nie myśmy zaczęli.
— Jezus, Maria! — Z oczu Wojtka pociekł łzy. — Już dosyć...
— To zależy wyłącznie od ciebie.
— Czego chcecie? Przecież to nie ja rozwaliłem czachę Maćkowi —
powtarzał z rozpaczliwym uporem.
— Kogo ostatnio obrobiliście?
— Nikogo.
—Ejże? —- Sprężyna Gutka jęknęła złowrogo i ołów znowu wylądował na
plecach Krysiaka.
— Aj, aj! — zawył Wojtek. — Boli!
— Właśnie po to się bije — w głosie Brydla zabrzmiała okrutna ironia. —
Więc jak, powiesz?
— Walnęliśmy takiego jednego jubilera Krakowa.
— Zdrowo?
— Facet przyjechał do Międzyzdrojów puścić trochę grosza na nasze
dziwki.
— Ile trafiliście? — nie ustępował Maciek

background image

35

— Pół melona.
— W złotówkach?
— W zielonych też.
— Na dwóch?
— Na trzech... Robole nadał Krzywy.
— A kto obrobił Milkę Ziółkowską? .— Tę mewkę spod „Kulawego
Belzebuba"?
— Właśnie.
— Bóg mi świadkiem, że nie mam pojęcia.
— Radzę ci wysilić mózgownicę póki cała. — pięść z kastetem
złowróżbnie zawisła nad głową Krysiaka.
— Dajcie wy mi wreszcie spokój! — Wojtek aż skulił się z przerażenia. —
Przecież powiedziałbym...

IX

— Zawsze twierdziłem, że nie ma jak polskie piwo. — Oklund z błogim
uśmiechem pociągnął kolejny łyk z wysokiej szklanicy. — Żywiec,
Okocim... Na jednym posiedzeniu mógłbym wypić nawet całą beczkę.
— W Danii chyba również nie brakuje dobrego piwa — kurtuazyjnie
zauważył Grzelecki. — Nie tak dawno byłem w pańskim kraju i miałem
okazję spróbować.
— Bardzo pan miły, ale pozwolę sobie nie zmieniać zdania. Szkoda tylko,
że nie robicie piwa w puszkach. W butelkach kiepsko się przechowuje, a
tak mógłbym za każdym razem zabrać z Polski kilka kartonów.
— Za to ma pan powód do częstszych odwiedzin w naszym kraju.
— Niby prawda — roześmiał się Duńczyk,
— Pańskie zdrowie, panie Chrystianie.
— Skuli!
Opróżnili szklanice. Usłużna barmanka bez pytania podsunęła im
natychmiast następne. Jola Andruszczakówna dobrze pamiętała
kategoryczne słowa pani Sawitowskiej, że komu jak komu, ale Oklundowi
należy dogadzać pod każdym względem.
— Mister Tomik wspominał mi, że pan również prowadzi własny business
— Duńczyk podjął przerwaną na moment rozmowę.

background image

36

— Pracuję w metalu, głównie w miedzi mosiądzu — potwierdził Andrzej.
— Klamki okucia i inne wyroby według najlepszych wzorów z minionych
epok.
— Teraz na całym świecie jest moda w starocie. Nawet te podrabiane.
— Jeśli chciałby pan zobaczyć...
— Może kiedyś, przy okazji. — Oklund przepraszająco potrząsnął głową.
— Szczerze mówiąc nasze zainteresowania zawodowe są dość odległe.
— Szkoda.
— Ja również żałuję... Oczywiście przy okazji wspomnę, o panu moim
znajomym z pańskie branży.
— Byłbym ogromnie wdzięczny. Kontakty z zachodnimi firmami
umożliwiłyby mi zdobyci twardej waluty, bez której, sam pan rozumie...
— Wiem, wiem uśmiechnął się Duńczyk. — Nie pierwszy raz jestem w
Polsce.
— Widzę, że się rozumiemy.
— Oczywiście, chociaż sam, niestety, nie mogę panu służyć pomocą w tym
zakresie. Po prostu nie prowadzę interesów związanych z galanterią
metalową.
— W każdym razie z góry dziękuję za zaprotegowanie mnie pańskim
znajomym.
— Za pomyślny rozwój interesów!— Oklund sięgnął po szklanicę.
— Pańskie zdrowie.
— Skuli!
—- A, tu jest moja zguba! — Tosińska bezceremonialnie ulokowała się na
wysokim stołku obok Grzeleckiego. Na wzorzyste bikini miała narzuconą
jasnokremową plażówkę i wyglądała prowokująco atrakcyjnie. — Zamiast
iść z dziewczyną na plażę, wolisz doić piwsko? Uważaj, bo tatuś nie lubi,
kiedy zadaję się z opojami.
— On w końcu od ciebie ucieknie! — roześmiał się towarzyszący córce
Tosiński.— Panie Andrzeju, niech się pan nie daje!
— Tato, nie buntuj mi chłopaka! — fuknęła jak kotka.
— Ależ, Eluniu! —- bąknął Grzelecki niepewnie. — Gadaliśmy sobie
właśnie z panem Chrystianem...
— Idziemy na plażę! — Tosińska była nieprzejednana. — Przecież już
wpół do jedenastej... A panu również przydałoby się trochę. słońca. — Z
naganą w oku spojrzała na Duńczyka. — Na piwko przyjdzie pora
wieczorem .

background image

37

— Rzeczywiście. — Oklund uśmiechnął się zakłopotaniem. — Idźcie
państwo, ja zaraz was dołączę.
— No widzisz pan Chrystian już skapitulował. — Trąciła Andrzeja w
ramię. — Wstaw leniu, i łap się za parawan.
Grzelecki nie protestował, zwłaszcza że Elżbieta, chcąc widać nieco
złagodzić wymowę swoich słów, pocałowała go przelotnie w policzek
Dopił piwo i mrugnąwszy porozumiewawczo do Duńczyka ruszył
posłusznie za dziewczyną.
Chwilę później byli już przy furtce. Od strony morza nadbiegała właśnie
Wielecka.
— Już z plaży? — zdziwiła się Tosińska.
— Antek robił zdjęcia i skończył się film — wyjaśniła Zośka rzeczowo —
On już nie ma żadnej błony, a ja przypadkiem dostałam niedawno w
prezencie oryginalnego Kodaka.
— Długo ci zejdzie?
— Dosłownie sekundę.
—Poczekamy.
— Nie pożałujecie, bo opowiem wam historię, że boki można zrywać.
Wyobraźcie sobie dzisiaj z rana Rydzewski wystąpił z pretensjami do
Wazunia.
— Poszło o ciebie?
.— Rozumie się samo przez się. .
— A to ci dopiero heca!
—- Zaraz po śniadaniu staliśmy całą paczką pod domkiem, Romeczka ,
który perorował o tym napadzie. Traf chciał, że napatoczył się Antek i
buchnął mnie w mankiet na dzień dobry. Rydzewskiego, o mało szlag nie
trafił. Nawymyślał Wazuniowi od podrywaczy i uwodzicieli, a potem
zostawił nas wszystkich i poszedł wściekły do swojego domku.
— Po wczorajszej przygodzie Romeczek całkiem sfiksował.
— Ubaw miałam po pachy... Ale my tu gadu gadu , a Antek czeka —
przypomniała sobie Wielecka. — Lecę po tego Kodaka!
Pobiegła w stronę swego pawilonu i moment później zniknęła w jego
wnętrzu. Wbrew zapowiedzi nie było jej dobrych kilka minut. Kiedy
wreszcie pojawiła się ponownie, w niczym nie przypominała roześmianej
dziewczyny, wracającej przed chwilą znad morza. Szła wolno, potykając
się co krok i najwyraźniej nie patrząc przed siebie.
— Zośka, co z tobą? — Elżbieta podbiegła do koleżanki i potrząsnęła ją za
ramię. — Co się stało?

background image

38

— Okradli mnie! — Wielecka wybuchnęła spazmatycznym płaczem. —
Zabrali pieniądze, biżuterię, wszystko co miałam.
— Kiedy?
— Nie wiem. Wyszłam z domku nie dalej jak przed godziną.
— Ten milicjant, który był wczoraj u Rdzewskiego, gada teraz z
Sawitowską — przypomniała sobie Tosińska. — Widziałam kwadrans
temu.
— I co z tego?
— Może mu powiedzieć?
— Też wymyśliłaś! — Zośka z rezygnacją machnęła ręką. — Swojego i tak
nie odzyskam, a tylko ściągnę sobie na głowę kłopoty. Zaraz zacznie się
wypytywanie, skąd miałam dolary i marki, kto u mnie bywa, jakie mam
źródła dochodów... Boże! — żałośnie pociągnęła nosem. — Dwa miesiące
harówki i wszystko poszło!

X

— Niech mi pan wierzy, panie sierżancie, podobna historia przydarzyła się
w moim motelu po raz pierwszy — zapewniała Sawitowska, choć w jej
głosie można było wyczuć jakąś niezbyt szczerą nutę. — Nikt tutaj nigdy
nikogo nie okradł, nie mówiąc już o napadzie,
— Przyzna pani jednak, że „Pod Kulawym Belzebubem" często
przebywają nie tylko mieszkańcy.
—Trudno żebym wypraszała wczasowiczów, którzy akurat u mnie pragną
zjeść obiad lub kolację.
— Właśnie któryś .z tych gości mógł włamać się do pawilonu pana
Rydzewskiego.
.— To absolutnie wykluczone
— Niby czemu?
— Osobiście mam oko na wszystko i nie ścierpiałabym obecności jakichś
rzezimieszków na terenie motelu.
— Droga pani! — Słowa Sawitowskiej szczerze ubawiły Wapińskiego. —
Widziałem już niejednego recydywistę, który na pierwszy rzut oka
wyglądał na zupełnie przyzwoitego obywatela.
— Boże, taki wstyd! — Właścicielka motelu straciła nagle całą pewność
siebie. — Taki wstyd!
— Brama wjazdowa na teren motelu jest otwarta przez całą dobę?

background image

39

— Oczywiście. Przecież goście przyjeżdżają także i w nocy.
— Furtki od strony morza pewno również nikt nie zamyka?
— A jakżeby inaczej? Tamtędy jest znacznie bliżej na plażę, jeśli więc
komuś przyszłaby ochota na nocny spacer...
— Nie uważa pani, że to lekkomyślność?
— Zatrudniam portiera i dozorcę w jednej osobie, pana Lulka Urbaka. Do
jego obowiązków należy między innymi pilnowanie terenu
— Pan Urbak śpi w głównym budynku czy w którymś z pawilonów?
— W pawilonie przy parkingu.
— Z tego miejsca można od biedy mieć oko na bramę, ale co z furtką?
— Ma pan rację — przyznała Sawitowska. Od nowego sezonu postawię
dwuosobowy domek przy furtce i ulokuję tam kogoś z obsługi.
— Dobry pomysł.
— Mogłabym też kupić pieska... Tylko że łagodnego — zastrzegła się
natychmiast. — Pan rozumie: goście.
— Łagodnego psa każdy łatwo przekupi kawałkiem kiełbasy —
sceptycznie zauważył Wapiński. — Ale można spróbować... Ile osób
aktualnie przebywa „Pod Kulawym Belzebubem"? — zmienił temat.
— Mam prawie komplet.
— Prawie?
— Wolne są pawilony numer dwa i pięć tym że ten ostatni czeka na pana
Svensona.
— Czy mogłaby pani pokazać mi książkę meldunkową?
— Zaraz panu przyniosę.
— Bardzo proszę, jeśli pani taka miła... Właścicielka motelu bez
specjalnego pośpiechu opuściła recepcję, sierżant nie czekał jednak zbyt
długo. Nie minęły nawet trzy minuty, kiedy była już z powrotem z grubym
brulionem dużego formatu
Podoficer skrzętnie zabrał się do przeglądania kolumny nazwisk i szybko
zorientował się, że spora część pensjonariuszy „Kulawego Belzebuba"
należy do stałych gości, a niektórzy przyjeżdżali tu nawet po kilka razy do
roku. Przy nazwiskach Ziółkowskiej i Wieleckiej zatrzymał się na moment
— Przysiągłbym, że te panie nie są mi obce. — Znacząco postukał palcem
w otwarty brulion. — Pani nie obawia się wynajmować im pawilonów?
— Ależ to nadzwyczaj miłe i uczciwe panienki — odparła nieomal z
oburzeniem — Przyjeżdżają do mnie od kilku lat.

background image

40

— Nie przeczę, że miłe, szczerze jednak wątpię, czy jeszcze panienki —
sarkastycznie zauważył Wapiński. — A co do uczciwości, to wszystko
zależy, jak potraktujemy najstarszy zawód świata.
— Pan podejrzewa, że one... — zdziwienie Sawitowskiej nie było szczere.
— Nie tylko podejrzewam, ale jestem pewien, droga pani.
— Boże, taki wstyd!
Sierżant słyszał już te słowa w ustach właścicielki motelu, nie zrobiły
więc na nim żadnego wrażenia. Skłonił się na pożegnanie, chłodno
zapowiedział, że niebawem złoży ponowną wizytę, i ruszył do wyjścia. Był
już na dworze! kiedy przemknęła mu myśl, że warto byłoby porozmawiać
z Ziółkowską i Wielecką. Nie spodziewał się wprawdzie, by któraś z
dziewczyn powiedziała mu coś ciekawego na temat napadu na
Rydzewskiego i włamania do jego domku, mimo wszystko postanowił
jednak spróbować szczęścia.
Na pierwszy ogień wybrał Ziółkowską. Bez trudu odszukał zajmowany
przez nią pawilonj i energicznie zapukał. Minęło dobre pół minuty, nim
zdecydowała się otworzyć. Spostrzegłszy funkcjonariusza uczyniła ruch,
jak gdyby chciała ponownie zatrzasnąć drzwi, po chwili wahania wpuściła
go jednak do środka.
— Pan władza do mnie?— upewniła się n wszelki wypadek.
— Owszem — przytaknął bezceremonialnie
— A w jakiej sprawie?
— Wpadłem pogawędzić o tym i owym.
— Pewno chodzi panu o napad na Rydzewskiego?
— Między innymi.
— Ja tam nic nie wiem — zaznaczyła stanowczo. — Wczoraj wzięłam dwa
luminale położyłam się wcześniej spać. Z armaty by mnie nie obudził.
— A nie domyślasz się, czyja to sprawka?
— Niby skąd? Przecież nawet nie jestem tutejsza.
— Ale znasz wiele osób.
— I co z tego?
— Może nic — ustąpił Wapiński. — Kto ci przylał? — nieoczekiwanie
zmienił temat, wskazując siniak pod lewym okiem Milki.
— Nikt — odparła niechętnie. — Potknęłam się po ciemku i wpadłam na
drzewo.
— Drzewa na ogół nie miewają pięści — w głosie sierżanta zabrzmiała
jawna kpina.
— Pan mi nie wierzy?

background image

41

— Nie da się ukryć.
— Pańska sprawa. Ode mnie i tak pan nic innego nie usłyszy.
— Źle czynisz, dziewczyno — westchnął podoficer. — Ale trudno.
Następnym razem pogadamy sobie w komisariacie. Tam ludziom łatwiej
zdobyć się na szczerość.
— Ależ panie władzo...
— Jutro o ósmej rano ?— bezceremonialnie przerwał Ziółkowskiej. —
Albo nie — zmienił zamiar. — Lepiej pojutrze.
Skinął Milce na pożegnanie i wyszedł z domku. Rozglądał się właśnie
za pawilonem zajmowanym przez Wielecką, kiedy spostrzegł
nadchodzącego Wilczka. Z miny kaprala można było wyczytać, że jest
czymś poważnie zaaferowany.
— Dobrze, że cię znalazłem — powitał Wapińskiego. — Musimy zaraz
jechać do Świnoujścia.
— Niby po co?
—Po pierwsze przesłuchać w szpitalu braci Krysiaków. Ktoś ich zdrowo
poturbował. Jeden ma rozbitą czaszkę i wstrząs mózgu, drugiemu poszła w
drzazgi łopatka, nie mówią już o złamaniu dwóch żeber.
— Pewno jakieś bandyckie porachunki.
— Jak dwa razy dwa cztery.
— Tylko że w takim przypadku oni nam nie powiedzą.
— Oprócz Krysiaków mamy w planie wizytę u naszych kolegów po fachu.
— Wilczek nie skomentował słusznej uwagi sierżanta.
— Ostatecznie można by zobaczyć starych znajomych.
— Okazuje się, że w Świnoujściu doszło do identycznego włamania i
napadu jak na Rydzewskiego. Niewykluczone, że mamy do czynienia z tą
samą parą bandziorów, w związku z czym oba dochodzenia zostaną
połączone.
— A kto je będzie dalej prowadzić?
— Porucznik Garlicki twierdzi, że nasz komisariat.
— Jeszcze czego! — Wapiński był oburzony — Może szef osobiście, bo ja
nie mam zamiaru.
— Tak czy inaczej musimy jechać do Świnoujścia. Dobrze, że choć gazik
jest już na chodzie.
— Najpierw zjemy obiad — zadecydował sierżant autorytatywnie. — Nie
wiem jak tobie, ale mnie kiszki z głodu marsza grają.

background image

42

XI


Już z daleka niosły się od „Antałka" chóralne śpiewy i pijackie krzyki.
Brydel odruchowo przyspieszył kroku. Chwilę później minął stylowy, zbity
z grubych bali płot i na moment przystanął w wejściu. Przy długich stołach
kłębił się tłum miejscowych i przyjezdnych amatorów piwa. Czerwone,
spocone twarze i mętne spojrzenia większości zebranych świadczyły
wymownie, że opróżniono tu dzisiaj niejedną beczkę.
W piwiarni było wielu znajomych, Maciek nie reagował jednak na gesty
zapraszające do wspólnego picia. Jego wzrok przenosił się uważnie z
twarzy na twarz. W końcu dostrzegł, kogo szukał. Wysoki, przeraźliwie
chudy blondyn o wystającej szczęce i maleńkich, głęboko osadzonych
oczkach kupował właśnie piwo. Brydel bez wahania ruszył w jego
kierunku. Zamówił dwa kufle i szukał właśnie pretekstu, by zacząć
rozmowę, kiedy nad uchem szczęknął mu suchy, nieprzyjemny głos Staśka
Docenta.
— Tam, pod płotem jest miejsce. — Niewiarygodnie długa ręka
zakończona potężną dłonią wskazała wyłamaną belkę. — Zmieścimy się
obaj.
Maciek skinął tylko głową i bez słowa poszedł za Staśkiem. Wyłamana
belka nie była wprawdzie zbyt wygodna, ale za to rozmowa mogła odbyć
się tutaj bez świadków.
— Zdrówko! — Ledwo usiedli, Brydel podniósł jeden ze swych kufli do
ust i bez pośpiechu wysączył - połowę zawartości.
— Ze zdrowiem coś u ciebie nietęgo. — Maleńkie oczka Docenta utkwiły
w obandażowanej głowie Maćka. — Oberwałeś...
— Do wesela się zgoi. — Brydel ostentacyjnie zbagatelizował sprawę.
— Janek i Wojtek też kiedyś wyjdą ze szpitala. — Stasiek był
nadspodziewanie dobrze poinformowany.
— Jak ich poskładają, to wyjdą.
— Dalej masz do nich żal?
— Niby ja? — usiłując ukryć zmieszanie Maciek znowu pociągnął kilka
łyków. — Ja tam nigdy nic do nich nie miałem — zaprzeczył na wszelki

background image

43

wypadek.
— Jasne! — Docent kiwnął głową na znak że uważa temat za wyczerpany,
choć jego mina świadczyła niedwuznacznie, że nie wierzył zaprzeczeniom
kompana.
— A co u ciebie?
— U mnie stara bieda — głos Staśka zabrzmiał jak gdyby o ton wyżej. —
Ale nie krępuj się, wal prosto z mostu, co ci leży na wątrobie — dorzucił
zachęcająco.
Brydel przez moment nie był zdecydowany. Nerwowo zagryzł wargi i
uważnie popatrzył w oczy Docentowi, nie mogąc jednak z nich nic
wyczytać, postanowił zagrać w otwarte karty.
— Ktoś przyłożył po łbie jednej mewce, a potem zabrał jej szmal i
błyskotki.
— Chodzi ci o Milkę z „Kulawego Belzebuba"?
— Właśnie.
— To nie moja robota.
— Tak też sobie myślałem.
— Ale koniecznie chcesz wyniuchać, kto za tym stoi.
— Zgadza się.
— Po kiego grzyba?
— Sprawa honorowa.
— Ach tak? — Stasiek nieoczekiwanie wyszczerzył swe żółte zęby w
szerokim, uśmiechu. — W porządku, zobaczę, co się da zrobić.
— Kiedy dasz mi cynk?
— Jutro po południu.
— Tu, w „Antałku"?
— Jasne.
— No, to zdrówko!

XII

— Człowieku! Nie chcesz mi chyba wmówić, że to krasnoludki
porachowały ci kości?! — Wapiński z wolna zaczynał już tracić
cierpliwość. —Kto połamał ci żebra i zgruchotał łopatkę? Dlaczego Janek
ma pękniętą czaszkę, złamany nos i szczękę w kawałkach? No, powiedzże
wreszcie, jak to było!

background image

44

Wojtek Krysiak popatrzył na sierżanta z nieukrywaną niechęcią. On
również miał serdecznie dosyć, przeciągającego się przesłuchania, ale
dobrze wiedział, że funkcjonariusz nie da się zbyć byle czym.
— Pan władza mi nie wierzy? — bąknął cicho. — A przecież tak byłoby
dla wszystkich najlepiej. Ja nie zgłaszam skargi, pan nie ma dodatkowej
roboty, i po kłopocie.
— Nie będziesz mnie, synku, uczył ?— żachnął się Wapiński,— To nie
Dziki Zachód. Kto jak kto, ale ja nie mam zamiaru tolerować ekscesów
połączonych z łamaniem kości.
— Kiedy ja naprawdę nic nie potrafię powiedzieć.
— Ejże?
— Wróciłem do chałupy po dobrej wódce. Uderzyłem w kimono, aż tu
nagle ktoś mnie ściąga z wyrka i leje po gnatach. Zaraz film mi się urwał,
ot i wszystko.
— Twierdzisz, że nie wiesz, kto cię pobił?
— Nie mam pojęcia.
— Więc może oberwałeś od brata? — Podoficer uśmiechnął się złośliwie.
— On cię po żebrach, a ty go po mózgownicy...
— Wykluczone! — Krysiak gwałtownie zaprzeczył.
— Niby. dlaczego?
— Nigdy żaden z nas ręki na drugiego nie podniósł.
— Kto. więc załatwił Jankowi szczękę, nos i czaszkę?
— Pewno ci sami, którzy i mnie urządzili.
— Ci sami? — podchwycił sierżant. — Mówisz, że było ich kilku?
— Może kilku, a może tylko jeden — wycofał się Wojtek. — Diabli
wiedzą.
— Pamiętasz, o której doszło do napadu?
— Coś mi się widzi, że wczoraj rano, ale konkretnie panu nie powiem. —
Krysiak w zamyśleniu zmarszczył brwi. — W każdym razie nie było już
ciemno.
— Sąsiadka dzwoniła po pogotowie o wpół do jedenastej.
— Całkiem możliwe — przesłuchiwany nie oponował. —Nie wiem tylko,
ile czasu leżałem jak dętka — zastrzegł się natychmiast.— Kiedy trochę
doszedłem do siebie, zaraz pokapowałem, że z Jankiem jest niedobrze.
Podniosłem alarm, a resztę już pan wie.
— Przypuśćmy, że to prawda. —Funkcjonariusz postanowił zmienić temat,
choć nadal nie wierzył za grosz Wojtkowi. — Do wyjaśnienia pozostała
jednak jeszcze druga sprawa. Powiedz mi, synku, skąd wzięło się u ciebie

background image

45

sto tysięcy w skrytce za szafą? Chyba tych pieniędzy nie podrzuciły
krasnoludki?
— Jasne, że nie. — Krysiak nie wyglądał na zaskoczonego. — To są nasze
oszczędności na czarną godzinę.
— Oszczędności?
— Przed sezonem podłapaliśmy z bratem fuchę przy remontach domków
campingowych.
— Prywatnie?
— Państwowo byśmy tyle nie zarobili
— A skąd wzięły się w skrytce dolary?
— Chodzi panu o pięćdziesiąt zielonych?
— Właśnie.
— Też mamy je z Jankiem legalnie.
— Kupiliście?
— E, nie! —' Wojtek uśmiechnął się domyślnie. .— Przecież nie wolno
handlować waluta
— Więc co, ciocia z Ameryki przysłała? — W głosie Wapińskiego
zabrzmiała kpina.
Krysiak zawahał się, jak gdyby nie wiedział, co odpowiedzieć. Przez
chwilę spoglądał na sierżanta niepewnie i nagle na jego twarzy pojawił się
straszliwy grymas.
— Cholernie bolą mnie te żebra — jęknął żałośnie. — Niech pan już mnie
nie męczy panie władzo. Bardzo proszę!
Sierżant gniewnie zacisnął pięści i z trudem powstrzymał się, by nie
rzucić jakiegoś przekleństwa. Dwa dni spędzone w Świnoujściu
najwyraźniej wyglądały na stracone. Janek Krysiak, korzystając z
pretekstu, jakiego dostarczały mu rozbita głowa i połamana szczęka, w
ogóle nie chciał rozmawiać z funkcjonariuszami, a jego brat ani wczoraj
wieczorem, ani dzisiaj nie powiedział nic konkretnego na temat
tajemniczego napadu. Fakt, że z mieszkania Krysiaków nie zabrano
pokaźnej kwoty pieniędzy, mógł przemawiać za wersją krwawych
porachunków przedstawicieli miejscowego półświatka, ale mimo wszystko
coś tu Wapińskiemu nie pasowało.
Mruknął kilka słów na pożegnanie i opuścił szpitalną salkę. Kilka minut
później siedział już w służbowym gaziku. Włączając stacyjkę zerknął
jeszcze na jasnożółtą skórzaną teczkę na tylnym siedzeniu. Wypełniał ją
plik otrzymanych w miejscowej komendzie meldunków, notatek i
protokołów dotyczących różnych włamań i napadów dokonanych w ciągu

background image

46

ostatnich dwóch miesięcy na terenie nadmorskich kurortów. We wszystkich
przypadkach sprawcy dostawali się do wolno stojących pawilonów
letniskowych lub domków campingowych i bezpardonowo walili po
głowach właścicieli, ilekroć przez przypadek zastali ich na miejscu.
Wapiński szczerze wątpił, by komplet przestępstw był dziełem jednej
szajki, i najchętniej odesłałby powierzone mu akta wprost do Komendy
Wojewódzkiej MO w Szczecinie. Ale, niestety, przełożeni zadecydowali
inaczej...
Silnik gazika szarpał i krztusił się, na szczęście jednak nie zdradzał
objawów jakiejś poważniejszej awarii. Wapiński nie bacząc na stan wozu
raz po raz dociskał gaz do deski. Za wszelką cenę pragnął zdążyć na i tak
już spóźniony obiad. Kilometry mijały szybko i sierżant ani się spostrzegł,
kiedy wyrosły przed nim pierwsze zabudowania Międzyzdrojów.
Mieszkał kilka kroków od komisariatu, postanowił więc, że jeszcze przed
posiłkiem odprowadzi samochód na miejsce. Z fasonem zaparkował na
wprost wejścia do komisariatu i właśnie zamykał drzwiczki, kiedy
dostrzegł idącego w jego kierunku niewysokiego, łysawego, mężczyznę w
mundurze porucznika MO. Garlickiemu towarzyszył znacznie wyższy,
rumiany na twarzy, blondyn.
— Dobrze, że jesteś. — Na twarzy oficera malowała się niekłamana troska.
— Weźmiesz doktora Czypkiewicza i pojedziecie nad jeziorko koło
Wisełki.
— Cały dzień nic nie jadłem! — żywo zaoponował Wapiński, nie mogąc
pogodzić się z myślą, że upragniony obiad ucieka mu sprzed nosa. —
Niech diabli wezmą jeziorko razem z całą Wisełką!
— Na miejsce wysłałem już Wilczka. Równo pół godziny temu siadł na
motor.
— Ale po co?
— Mamy topielca.
— I dlatego, że jakiemuś gówniarzowi zachciało się kąpać tam, gdzie nie
trzeba, ja mam zdychać z głodu?! — Sierżant był szczerze oburzony. —
Drobny kwadransik nikogo by nie zbawił, a zresztą Wilczek zna swój fach i
trzymam zakład, że sam też sobie poradzi.
— Widzisz, z tym topielcem coś nie gra — ze stoickim spokojem wyjaśnił
porucznik. — Dzwoniłem nawet do Szczecina.
— Nie rozumiem?
— Po pierwsze jeziorko jest płytkie i raczej trudno się w nim utopić, a po
drugie nigdy przedtem nie widziano tej dziewczyny w Wisełce.

background image

47

— Więc co to za jedna?
— Zorientujesz się na miejscu.
— Innymi słowy, wiemy tyle, co nic.
— Nie da się ukryć.
— A kto znalazł topielca?
— Jacyś wczasowicze wybrali się nad jeziorko i zobaczyli, że coś w nim
pływa. Wyciągnęli dziewczynę, ale była już sztywna.
— Szlag by to trafił! — Wapiński z niechęcią wcisnął się ponownie za
kierownicę. — Niech pan siada, panie doktorze.
— Masz w wozie walizkę śledczą? — przypomniał sobie Garlicki —
Wilczek wziął tylko aparat fotograficzny...
— Powinna być. — Sierżant zlustrował wzrokiem wnętrze wozu. —
Szkoda czasu. Jedziemy.
Niespełna pół godziny później Wapiński z lekarzem byli już na miejscu.
Nad jeziorkiem od strony szosy, tłoczyła się spora grupka spragnionych
sensacji wczasowiczów i okolicznych mieszkańców. Dostępu nad samą
wodę bronił Wilczek wspomagany przez młodego, niespełna
dwudziestoletniego, chłopaka, również w milicyjnym mundurze. Zwłoki
leżały nieco z boku, pod wielkim krzakiem dzikiej róży. Dziewczyna miała
na sobie pomarańczowy kostium kąpielowy i gdyby nie szlam i wodorosty
oblepiające jej ciało, można by ulec złudzeniu, że śpi albo się opala.
Czypkiewicz bez entuzjazmu przyklęknął przy zwłokach. Wapiński
zamierzał właśnie pójść w ślady doktora, powstrzymał go jednak znaczący
gest kaprala.
— Co jest? — zapytał.
— Ja znam tę małą — Wilczek konfidencjonalnie zniżył głos.
— Nie gadaj?
— Daję głowę, że to Zośka Wielecka.
— Ależ ona mieszkała „Pod kulawym Belzebubem"! .— sierżant omal nie
krzyknął.
— Czy to aby na pewno zbieg okoliczności?
— A niby skąd ja mogę wiedzieć?

XIII

— Twoje zdrówko, Stasiu! — Brydel zachęcającym gestem podniósł kufel.
— Oby nam się!

background image

48

Dochodziła właśnie siedemnasta. W „Antałku" jak zwykle było tłoczno,
ale jeszcze nie wszyscy bywalcy zdążyli doprowadzić się do stanu
„nieważkości". Maciek siedział z Docentem przy końcu jednego ze stołów
i bez pośpiechu sączyli piwo. Od czasu do czasu rzucali jeden na drugiego
nieufne spojrzenia, żaden jednak nie mógł się jakoś zdecydować, by
przystąpić do rzeczy. W końcu Brydel chrząknął znacząco i zapytał wprost.
— Dowiedziałeś się czegoś?
— Niby o tej twojej lali z „Kulawego Belzebuba"? — Stasiek odsunął
opróżniony w połowie kufel.
— Nie tyle o niej, co o facetach, którzy ją oskubali.
— To i owo obiło mi się o uszy.
— Więc gadaj! ?— Maciek całą siłą woli zmusił się, by ukryć ogarniające
go podniecenie.
— Nie tak szybko. — Żółte zęby Docenta błysnęły w chytrym uśmiechu.
— Najpierw powiedz, co ja z tego będę miał?
— Postawię ci dobrą wódkę.
— Mało.
— A ile chcesz?
— Czy ja wiem? — Stasiek z udanym namysłem przejechał końcem języka
po wąskich wargach. — No, jak dla ciebie, sto papierów — zdecydował się
wreszcie.
— Pod warunkiem, że informacja będzie pewna.
— Człowiek niczego w życiu nie może być pewien — zauważył Docent
sentencjonalnie. Zwłaszcza informacji...
— Ja płacę za konkretny towar. — Mięśnie twarzy Brydla zadrgały
nerwowo. — I jestem cholernie skrupulatny w rachunkach.
— Słyszałem o tym od Krysiaków — Stasiek zawiesił głos.
— No więc?
— Teraz stawiasz wódkę, a dolce dasz po sprawdzeniu informacji. —
Docent znalazł kompromisowe rozwiązanie. — Szafa gra?
— Jasne.
— Ostatnio nikt z branży nie miał na zbyciu żadnych błyskotek — Stasiek
bez dalszego wahania przystąpił do szczegółowej relacji. — Wprawdzie
Krzywy skitrał trochę złota, ale on nie skubnął twojej lali.
— Teraz już wiem.
—Chodzące u nas zielone są z pewnych źródeł. W tym układzie do
sprawdzenia zostało dwóch lewusów. Jeden chciał wymienić u Dużej
Mańki jakąś bransoletkę na dolary, a drugiego widzieli chłopaki z pewnym

background image

49

jubilerem ze Szczecina.
— Znasz nazwiska?
— Ten od jubilera nazywa się Kucicki.
— Nie znam człowieka.
— Kręci się przy ratownikach i sprawia wrażenie, jak gdyby był jednym z
nich. Podobno chciał nawet załapać tę fuchę, ale coś mu nie wyszło.
— Ma szmal?
— Groszem raczej nie śmierdzi.
— Znaczy, Stasiu, pudło — lekceważąco podsumował Maciek. — A kim
jest ten drugi.
—Myślę, że mógłby ci pasować. Nazywa się Tomik i mieszka „Pod
Kulawym Belzebubem"

XIV

— Nielicho ktoś przetrzepał tę chałupinkę.— Wapiński popatrzył na
Wilczka znacząco. — Nawet podłogę chciało mu się zrywać.
W istocie wnętrze pawilonu zajmowanego do niedawna przez Wielecką
przedstawiało opłakany widok. Nieznany włamywacz przetrzasnął
dosłownie cały domek i najwyraźniej nie zależało mu na ukryciu swej
działalności! Clou wszystkiego stanowiła oderwana od podłoża płyta
spilśniona, jak gdyby i pod podłogą, szukano skarbów.
— Zdejmować odciski palców? — Kapral nie palił się do tej bądź co bądź
elementarnej czynności śledczej. — Dziewczyna miała pewno co dzień
tłumy gości.
— Oczywiście, że zdejmować. — Sierżant ani myślał o lekceważeniu
podstawowych obowiązków. — Bez tego przecież ani rusz!
— Na miłość boską, pośpieszcie się panowie! — Nie wytrzymała
asystująca dotąd w milczeniu Sawitowska. — Co goście powiedzą? Nie
dość nieszczęścia z panią Zosią i napadu na pana Rydzewskiego, to jeszcze
stale milicja w moim motelu. Jak tak dalej pójdzie wszyscy ode mnie
uciekną!
— Musimy zrobić, co do nas należy— Wapiński przeszedł do porządku
nad lamentami właścicielki „kulawego Belzebuba". — Nic nie poradzę.
— Ale goście... — powtórzyła niemal płaczliwie.
— A właśnie! — podchwycił sierżant. —O ile pamiętam, Wielecka
należała do stałych bywalców pani motelu?

background image

50

— Odwiedzała nas od kilku sezonów.
— W tym roku przyjechała o zwykłej porze?!
— Nieco wcześniej.
— To znaczy?
— Na początku czerwca.
— I przez cały czas zajmowała ten sam pawilon?
— Oczywiście... To znaczy niezupełnie — prawie natychmiast poprawiła
się Sawitowska. — Na dwa czy trzy tygodnie pani Zosia wyjechała do
Kołobrzegu.
— Można wiedzieć kiedy?
— Było to gdzieś na przełomie czerwca i lipca.
— Po powrocie przydzieliła jej pani inny domek?
— Tylko na parę dni. Po prostu miałam komplet, a pani Ziółkowska
zgodziła się przyjąć przyjaciółkę do siebie.
— Nie było im za ciasno? — Po twarzy Wapińskiego przemknął ironiczny
uśmieszek.
— Nie rozumiem? Pawilony są przecież pięcioosobowe.
— E, już nic! —sierżant uznał, że nie warto kontynuować drażliwego
tematu, jakim była profesja obu dziewczyn. — Na razie dajmy temu
spokój.
— Pani Milka i pani Zosia zawsze bardzo się lubiły — na wszelki wypadek
dorzuciła Sawitowska.
— Nie wątpię. — Wapiński nie oponował. — A wracając do wyjazdu
Wieleckiej, nie wie pani przypadkiem, czy wybrała się do Kołobrzegu
sama, czy w czyimś towarzystwie?
— Trudno mi powiedzieć. — Bezradnym gestem rozłożyła ręce. — Jakoś
nie rozmawiałyśmy na ten temat.
— Czyżby nie było nawet żadnych plotek?
— Ja plotek nie słucham — odparła z godnością. — To dobre dla
przekupek z bazaru.
— Oczywiście, oczywiście —przytaknął sierżant kurtuazyjnie. — Rozumie
pani jednak, że dla dobra śledztwa...
Sawitowska zmarszczyła czoło, przez dłuższą chwilę zastanawiając się
nad czymś intensywnie. W końcu skinęła głową na, znak, że sobie
przypomniała.
— Po panią Zosię przyjechała taksówka — szept zabrzmiał niemal
konfidencjonalnie.
— I co?

background image

51

— A to, że większość jej znajomych ma własne samochody.
Wapiński westchnął z rezygnacją. Okazało się, że właścicielka motelu
nie ma zbyt wiele do powiedzenia na temat Wieleckiej. Zerknął na
zegarek. Dochodziła właśnie dwudziesta, a perspektywa obiadu, a ściślej
rzecz biorąc już kolacji, pozostawała nadal odległa. Co gorsza jutro, skoro
świt, czekała sierżanta pobudka, a potem podróż do Szczecina, gdzie.
miano przeprowadzić sekcję zwłok. Mruknął coś do Wilczka i zostawiwszy
go wraz z Sawitowska w pawilonie Wieleckiej ruszył w stronę głównego
budynku. W wejściu spostrzegł Grzeleckiego rozmawiającego właśnie o
czymś z Tosińska.
— To państwo znaleźliście dwa dni temu Rydzewskiego? — przypomniał
sobie funkcjonariusz.
— Owszem — przytaknął Andrzej. — Czy sprawcy są już pod kluczem?
— Śledztwo w toku — odburknął Wapiński. — Zresztą mam teraz na
głowie znacznie gorszą historię.
— Chodzi o panią Wielecką?
— Jak pewno państwo słyszeliście, jej zwłoki zostały znalezione w jeziorze
koło Wisełki.
— To okropne — wtrąciła się Tosińska. —Kiedy pomyślę, że i mnie
mógłby spotkać taki koniec...
-— Czy. pani Wielecka lubiła samotne kąpiele w morzu lub jeziorze?
— Pierwsze słyszę — z przekonaniem zaprzeczyła Elżbieta. — Zośka
pływała bardzo słabo, a w dodatku bała się wody. Odważna była tylko w
towarzystwie ratownika.
— Ma pani na myśli kogoś konkretnego?
— Oczywiście.
— Można wiedzieć kogo?
— Antka Wazunia — bez wahania wymieniła nazwisko. — Zresztą ona nie
kryła się z tą znajomością.
— Mieszkali razem?
— Tego nie powiedziałam. — Tosińska jak gdyby odrobinę się
zarumieniła. — Często widywałam ich razem, ot i wszystko.
— Czy ostatnio Wielecka nie była czymś nienaturalnie podniecona albo
zdenerwowana? — sierżant zdecydował się zmienić temat.
— Miała powód — odparł Grzelecki. — Przecież wczoraj ją okradziono.
—Wczoraj? — funkcjonariusz omal nie podskoczył.
— Poszła rano na plażę, a w tym czasie ktoś włamał się .do jej pawilonu.
— Jesteście państwo pewni?

background image

52

— Oczywiście — potwierdziła Tosińska. — Zośka odkryła włamanie
dosłownie na naszych oczach.
— Mówiła, co jej zginęło?
— Nie, ale wyglądało, że sporo.
— Czemu nie zgłosiła o kradzieży milicji?
— Nie mam pojęcia. — Tym razem odpowiedź Elżbiety nie zabrzmiała
szczerze.
— Widzieliście państwo jej pawilon po włamaniu?
— Nie zapraszała nas do środka. Trudno się zresztą dziwić, bo pewno
złodzieje narobili bałaganu
— Delikatnie powiedziane. — Pokiwał głową Wapiński. — Sprzęty są w
proszku, a nawet podłoga zerwana.
— Co takiego? — zdziwił się Grzelecki. — Nic nam nie wspominała, że
złodzieje narobili jakichś szkód.
— Ciekawe. — Sierżant w zamyśleniu zmarszczył brwi. — Czyżby do
pawilonu włamano się dwukrotnie? Czy państwo dobrze znaliście
Wielecką? — zmienił temat.
— O tyle, o ile. — Elżbieta nie była zdecydowana. — Jak to na wakacjach.
Ojciec od lat przywozi mnie do Międzyzdrojów, Zośka też tu przyjeżdżała,
byłyśmy w jednym wieku...
— A może pan utrzymywał z nią bliższe kontakty?
— Spróbowałby! — Tosińska niby żartem pogroziła Andrzejowi, Wapiński
założyłby się jednak z każdym, że w razie czego dziewczyna nie byłaby
wcale skora do żartów.
— Jak pan widzi, pisana mi dozgonna miłość do jednej tylko niewiasty —
zaśmiał się Grzelecki. — To pewne, bo Elżbietka osobiście dopilnuje.
— Pozazdrościć.
Od strony drogi dobiegł niezbyt głośny szum nadjeżdżającego
samochodu i chwilę później na parkingu pojawiło się popielate volvo ze
szwedzką rejestracją. Model był stosunkowo nowy, ale solidnie
poobtłukiwana karoseria świadczyła wymownie, że właściciel nie zwykł
dbać o samochód i preferuje ostrą jazdę. Silnik zgasł i z wozu wysiadł
atletycznie zbudowany blondyn w sztruksowej kurtce.

XV

— Przepraszam za spóźnienie, ale z Warszawy do Szczecina jest przeszło

background image

53

pięćset kilometrów. — Drobny blondyn w narzuconym na jasny garnitur
białym kitlu skłonił się na powitanie mężczyznom zebranym przy stole
sekcyjnym. — I tak miałem szczęście, że zdążyłem przed końcem sekcji.
— Kapitan Jodecki ze Służby Bezpieczeństwa? — domyślił się wysoki,
szczupły lekarz o skroniach obficie przyprószonych siwizną. —
Anonsowano nam pański przyjazd.
Niemłody już laborant o niezdrowej, ziemistej cerze, sierżant Wapiński
i szpakowaty podporucznik z miejscowej komendy MO z powagą pokiwali
głowami. W końcu nieczęsto zdarzało się, by do zwykłej sekcji przysyłano
ze stolicy kapitana SB.
— Co panowie ustaliliście? — Jodecki wolał nie tracić czasu.
— Zgon Wieleckiej nastąpił w nocy ze środy na czwartek, czyli od tego
momentu upłynęła już doba — rzeczowo wyjaśnił lekarz.
— Nie mógłby pan określić dokładniej?
— Przypuszczam, że nie popełnię dużego błędu, jeśli przyjmę, że nastąpiło
to między dwudziestą trzecią a drugą. Zwłoki dość długo leżały w wodzie,
potem na brzegu jeziora były wystawione na działanie promieni
słonecznych, rozumie więc pan, że moje zadanie nie jest proste.
— Przyczyną śmierci było utonięcie?
— Z tym jest jeszcze większy problem.
— Nie rozumiem?
— Podczas sekcji nie stwierdziłem rozedmy wodnej płuc.
— To oznaczałoby, że do wody wrzucono zwłoki, a zgon nastąpił gdzie
indziej? — Kapitan nie krył ogarniającego go podniecenia. — Ależ
panowie, to przecież nasuwa całkiem określone podejrzenia!
— Bezpośrednią przyczyną zejścia śmiertelnego było ustanie akcji serca —
bez ekscytacji oznajmił lekarz. — Żadnych zmian chorobowych nie
stwierdziłem, teoretycznie rzecz biorąc można założyć, że denatka wpadła
przypadkiem do wody i na zasadzie czynnościowej Serce przestało
funkcjonować.
— Była pijana?
— Z pewnością spożywała alkohol, o czym mogłem się przekonać po
otwarciu pokrywy czaszki, ale na wyniki badań krwi musi pan trochę
poczekać.
— Tak czy inaczej wersja o przypadkowym wpadnięciu do wody i
wstrząsie termicznym jest mało przekonująca.
— Prawdą powiedziawszy trudno mi zająć zdecydowane stanowisko.

background image

54

— Słyszałem, że ustanie akcji serca może również nastąpić na skutek
uderzenia w okolicę wstrząsorodną.
— Nie przeczę — przyznał lekarz. — Także i w tym przypadku należałoby
wziąć pod uwagę podobną ewentualność, chociaż prawdę powiedziawszy u
nas to się raczej nie zdarza.
— A nie stwierdził pan żadnych obrażeń na ciele Wieleckiej?
— Nieliczne, drobne zasinienia na rękach, udach i klatce piersiowej. Niech
pan sam zresztą rzuci okiem.
Jodecki nachylił się nad stołem sekcyjnym. Pozostali mężczyźni uczynili
to samo i przez dłuższą chwilę w sali panowało milczenie. Wreszcie jako
pierwszy odezwał się Wapiński.
— Wybaczcie, panowie, że wtrącę swoje trzy grosze, ale ja odnoszę
wrażenie, że Wielecka dostała od kogoś w skórę.
— Może ma pan rację. — Lekarz jakoś nie był pewny swego. — Jednak
obrażenia nie są| zbyt typowe, a poza tym brak śladów ewentualnej obrony
w postaci pozostałości obcego naskórka pod paznokciami denatki czy otarć
na jej palcach.
— Czyżby wykluczał pan związek między tymi siniakami a zgonem
Wieleckiej?
— Pewne jest tylko to, że obrażenia powstały na krótko przed jej śmiercią.
Reszta to mniej lub bardziej prawdopodobne hipotezy, których
potwierdzenie bądź obalenie nie leży w moich kompetencjach.
Sekcja weszła w końcowe stadium. Lekarzowi nie udało się już dokonać
żadnych nowych ustaleń i niespełna dwadzieścia minut później odłożył
skalpel na znak, że nie ma tu nic więcej do roboty. Oficerowie z
mieszanymi uczuciami opuścili salę i po chwili dotarli do czekających na
nich samochodów.
— Rozumiem, że pan przejmuje śledztwo? — Podporucznik z miejscowej
komendy popatrzył pytająco na Jodeckiego.
— Owszem — przytaknął kapitan. — W końcu po to tu przyjechałem.
— W razie potrzeby służę wszelką pomocą.
— Chętnie skorzystam... A tymczasem może spróbowałby pan ustalić, czy
Wielecka miała jakieś powiązania z miejscowym światkiem przestępczym.
— Podejrzewa pan jednak zabójstwo?
— Słyszał pan przecież, że nasz uczony medyk niczego nie wykluczył — w
głosie Jodeckiego zabrzmiała odrobina sarkazmu.
— W porządku! — Podporucznik nie zamierzał dyskutować ze starszym
stopniem kolegą.

background image

55

— Może pan na mnie liczyć.
— To my z sierżantem Wapińskim zabiera my się do Międzyzdrojów. —
Kapitan skinął podporucznikowi ręką na pożegnanie.
— Powodzenia!
Sierżant rozparł się wygodnie w służbowym polonezie Jodeckiego. Po
zdezelowanym gaziku, którym przyjechał do Szczecina, czuł się teraz
niczym w domowym fotelu. Do pełni szczęścia brakowało mu tylko
miękkich kapci ulubionej gazety i kawałka ciasta. Z błogiego rozmarzenia
wyrwało go rzeczowe pytanie kapitana.
— Czy ustalił pan, z kim Wielecka pozostawała ostatnio w bliższych
stosunkach?
— Z ratownikiem Wazuniem i panienką lekkich obyczajów, niejaką Milką
Ziółkowską
— Obiło mi się o uszy, że i denatka nie gardziła najstarszym zawodem
świata.
— Owszem.
— Miała wśród swoich znajomych lub klientów jakichś cudzoziemców?
— Tego niestety nie wiem.
— A przedstawicieli miejscowego półświatka? — Jodecki powtórzył
pytanie zadane już wcześniej podporucznikowi ze Szczecina.
— Raczej nie sądzę.
— Tak czy inaczej będziemy musieli to wszystko wyjaśnić — zadecydował
oficer. Jeszcze dzisiaj pogadam z Ziółkowską i Wazuniem, a pan niech
weźmie na siebie tak zwany „element". Coś mi się zdaje, że na miejscu
wyniucha pan więcej, niż pański szczeciński kolega wyczyta z meldunków
i kartotek.
— Załatwione.
Kapitan wysadził Wapińskiego nie opodal „Antałka", a sam pojechał w
stronę motelu „Pod kulawym Belzebubem". Po drodze rozmyślił się i
skręcił do wejścia na plażę. Parkując samochód nie miał zbyt wielkiej
nadziei, że zastanie Wazunia u siebie, jako że niedawno minęło południe i
na plaży kłębiły się tłumy urlopowiczów, mimo wszystko postanowił
jednak spróbować. Domki campingowe zajmowane przez ratowników stały
na górującej nad plażą skarpie. Dwa pierwsze były puste, ale przy trzecim
Jodecki spostrzegł niewysokiego, choć solidnie umięśnionego blondyna.
— Czy nie wie pan, gdzie mógłbym zastać pana Wazunia? — zapytał.
— To ja — odburknął tamten niezbyt uprzejmie.
— Chciałbym zamienić z panem kilka słów.

background image

56

— W jakiej sprawie?
— Jedna z pańskich znajomych uległa nieszczęśliwemu wypadkowi. —
Oficer nie zamierzał wtajemniczać ratownika w swoje podejrzenia. —
Przed zamknięciem postępowania muszę wyjaśnić niektóre szczegóły.
—Ma pan na myśli Zosię Wielecką?
— Właśnie.
— Jacek, chodź tutaj — Wazuń odwrócił się w stronę domku. — Przyszedł
ktoś z milicji i pyta o Zośkę.
— Idę, już idę! — Kucicki niemal natychmiast pojawił się na dworze,
— To jest mój kuzyn — ratownik przedstawił Jacka kapitanowi. — Znał
Zośkę nie gorzej ode mnie.
Oficer uznał, że nie ma sensu wyjaśniać, jaką służbę reprezentuje. W
końcu dla większości ludzi Służba Bezpieczeństwa nie różniła się wiele od
MO. Podał Kucickiemu rękę na powitanie i ponownie zwrócił się do
Wazunia.
— Czy Wielecka umiała pływać?
— Póki była pewna, że ma grunt, szło jej nawet nieźle, ale na głębszej
wodzie zaraz wpadała w panikę.
— Lubiła się kąpać?
— Jak większość ludzi.
— A w nocy?
— Nie powiedziałbym. Kiedyś z Jackiem zabraliśmy ją nad wodę przy
księżycu. Miała zapewnioną fachową asekurację, a mimo to ledwo dała się
namówić na zamoczenie majtek.
— Wielecka wolała morze czy jeziora?
— Czy ja wiem? — zamyślił się ratownik. — Chyba nie sprawiało jej to
większej różnicy.
— Wspominał pan, że nie była najlepszym pływakiem. Czy w związku z
tym zdarzało się, by sama wchodziła do wody?
— Co najwyżej do kolan.
— Nawet po wódce?
— Nie uwierzy pan, ale kiedy wypiła, jeszcze bardziej się bała. Bez asysty
nie zamoczyła wtedy nawet stopy.
— Jak więc pan wytłumaczy, że znaleziono ją samą w jeziorze koło
Wisełki?
— Musiała pojechać tam w towarzystwie. — Po twarzy Wazunia
przemknął wyraźny cień. — Najpierw urządzili sobie zabawę, a kiedy
doszło do nieszczęścia, zostawili ją... Dranie!

background image

57

— Kto, zdaniem panów, mógł wchodzić w grę?
— Na przykład Rydzewski — odezwał się Kucicki. — Ostatnio bardzo
Zośce nadskakiwał.
— Albo Międzybrodzki — dorzucił ratownik.
— Kto jeszcze?
— Choćby taki Grzelecki — wyliczał dalej Kucicki. — Facet lubi pływać
tam, gdzie nie wolno. Czy Oklund. Kiedyś wlazł do wody tak
zaperfumowany, że Antek ledwo go wyciągnął. Nie wspomnę już o tym
Szwedzie Svensonie i jego przyjaciółeczce Ziółkowskiej.
—Widzę, że nie darzycie, panowie, sympatią gości „kulawego Belzebuba".
— Dziwi się pan?! — wybuchnął Wazuń. — Przecież to przez nich Zośka
nie żyje. Przewrócili w głowie dziewczynie. Musiała mieszkać w
eleganckim motelu, jadać w motelowej knajpie i podrywać nadzianych
facetów. Prosty domek albo śpiwór w namiocie już jej nie wystarczał.
— Od dawna znaliście, panowie, Wielecką?
— Od jakiegoś miesiąca.
— Może pan powiedzieć, jak doszło do pierwszego spotkania?
— Na początku sezonu zainstalowaliśmy się z Jackiem w Kołobrzegu. O
robotę na plaży było trudno, w połowie lipca uradziliśmy więc, że
pojedziemy do Międzyzdrojów. Traf chciał, że za kółkiem usiadł Jacek. On
ma miękkie serce i zaraz za rogatkami wziął autostopowiczkę. Początkowo
byłem niezadowolony, bo nie lubię obcych w samochodzie, ale Zośka
szybko mnie udobruchała. Powiem szczerze, że ją cholernie polubiłem...
— Tak od razu?
— Od razu.
— Przepraszam za pytanie, ale czy was stosunki nabrały bardziej
intymnego charakteru?
— Co panu do tego?! — Wazuń zagryzł gniewnie wargi, pod chłodnym
spojrzeniem kapitana zdołał się jednak jakoś opanować. — Zresztą dobrze,
jej już przecież nie ma na tym świecie.
— No więc?
— Żyłem z nią, jeśli to pana interesuje.
— A że Wielecka nie należała do świętoszek, był pan zazdrosny o panów z
motelu?
— Byłem — głucho potwierdził ratownik.— I teraz żałuję, że któremuś z
nich nie skręciłem wcześniej karku.
— Daj spokój, Antek — uspokajał kolegę Kucicki — Już .przecież jej nie
pomożesz.

background image

58

— No cóż, dziękuję panom. — Jodecki uznał, że dalsze przeciąganie
rozmowy nie miałoby większego sensu. — Aha, jeszcze jedno —- na
zakończenie zwrócił się do Jacka. — Czy pan również pracuje tu jako
ratownik?
Zarówno na czerwono-żółtych kąpielówkach, jak i na pasiastej koszulce
Kucickiego brakowało charakterystycznego, niebieskiego krzyża.
— Dopiero mam zamiar zrobić uprawnienia, a na razie towarzyszę
Antkowi w jego wojażach po Polsce — odparł zagadnięty. — Jestem
nauczycielem wychowania fizycznego i stąd moje zainteresowanie sportem
i rekreacją.

Na motelowym parkingu było tłoczno. Oficer z niemałym trudem wcisnął
służbowego poloneza pomiędzy dwa fiaty i sprawdziwszy w notatniku
podany mu przez Wapińskiego numer pawilonu wyruszył na poszukiwania.
Chwilę później stał już pod drzwiami właściwego domku. Ziółkowska była
w środku.
— Pani nie na plaży? — zapytał zdawkowo, pokazując z daleka
legitymację.
— Nie mam nastroju — odparła niemal zaczepnie. — A pan w sprawie
śmierci Zośki czy napadu na Rydzewskiego?
— Prawdę powiedziawszy interesuje mnie i jedno, i drugie.
— O napadzie nic nie wiem. — Obojętnie wzruszyła ramionami. — A
Zośkę ostatni raz widziałam w środę przy obiedzie.
— O czym rozmawiałyście?
— Skarżyła się, że ktoś ją okradł.
— Włamanie?
— Otóż to.
— Nikogo nie podejrzewała?
— Żartuje pan? — Milka uśmiechnęła sin smutno. — Przecież złodziej nie
zostawia wizytówki.
— Dwa włamania do motelowych pawilonów to nie wygląda na zbieg
okoliczności. Nie uważa pani?
— Ktoś musiał obserwować gości i wybrać tych, których uznał za bardziej
majętnych.
— Czy rzeczywiście pani Wielecka mogła sprawiać wrażenie osoby
zamożnej?
— Czy ja wiem? — Ziółkowska najwyraźniej nie była zdecydowana, co
odpowiedzieć.

background image

59

— A może chodziło raczej o bogatszych przyjaciół pani Zosi?
— Wybaczy pan, ale znajomi i tak zwane prowadzenie się mojej koleżanki
to nie moja sprawa.
— Powiedzmy — kapitan nie nalegał. — Ustalmy raczej, co jej skradziono,
— Pieniądze, biżuterię,
— Dużo?
— Tego mi nie powiedziała.
— Szkoda — westchnął Jodecki. — Może udałoby się zidentyfikować
sprawców.
— Dla niej to już teraz nie ma znaczenia.
— Niby prawda — oficer zdecydował się zmienić temat. — Czy pani
Wielecka lubiła nocne kąpiele w morzu lub jeziorze?
— Nie wydaje mi się, chociaż raz, czy dwa brała udział w takich zabawach.
— W czyim towarzystwie?
— Ratownika Wazunia.
— Czy tylko?
— Tego nie wiem.
— A w środę?
— Na kolacji jej nie było, pomyślałam więc, że wybrała się do jakiegoś
lokalu.
— Może z panem Rydzewskim? — podpowiedział kapitan.
— Z tego co wiem, Zośka nigdy nie traktowała go zbyt poważnie. Zresztą
widziałam wieczorem Rydzewskiego w motelowym cocktail-barze.
— O której?
— Gdzieś koło dwudziestej.
—Nie był tam chyba sam?
— Oczywiście, że nie — przytaknęła Ziółkowska. — Popijał piwo w
gronie znajomych.
— Mogłaby pani wymienić ich nazwiska?
— Zauważyłam państwa Tomików, panów Grzeleckiego i Tosińskiego, a
jeśli się nie mylę, był także z nimi pan Oklund.
— Długo tam siedzieli?
— Tego nie wiem. — Milka bezradnie rozłożyła ręce. — Zaraz poszłam do
siebie, a później nie zaglądałam już do baru.
— Nikt wieczorem nie pytał o Wielecką, nie szukał jej?
— Nie przypominam sobie.
— Prawdę mówiąc, niewiele mi pani pomogła. — Jodecki wyciągnął rękę
na pożegnanie.

background image

60

— Przykro mi, ale nic na to nie poradzę. — Ziółkowska nie przejęła się
wymówką oficera, — Zresztą, tak między nami mówiąc, w ostatnich
dniach nie interesowało mnie zbytnio, co się dzieje ze znajomymi w
motelu...
W pawilonie Rydzewskiego nie było nikogo Kapitan miał już zamiar
poszukać właścicielki motelu, kiedy przyszło mu do głowy, że być może
dowiedziałby się czegoś od miejscowego portiera i dozorcy w jednej osobie
— Lulka Urbaka. Bez wahania pomaszerował w stronę parkingu. Pawilon
Lulka wyglądał nieci skromniej od pozostałych, ale za to miał umocowany
przy wejściu ruchomy reflektor. Jodecki zapukał i chwilę później otworzył
mu dwumetrowy bez mała dryblas.
— Pan Urbak? — upewnił się oficer, sięgając po służbową legitymację. —
Chciałbym zamienić z panem kilka słów.
— To może raczej z szefową? — Lulek najwyraźniej nie wiedział, jak
zareagować na nieoczekiwaną wizytę.
— Przyjdzie kolej i na panią Sawitowska.
— Ale o co panu chodzi?
— W ciągu ostatnich dni miało tu miejsce kilka przykrych incydentów.
— A owszem — potwierdził Urbak. — We wtorek wieczorem jacyś
bandyci załatwili pana Rydzewskiego, w środę było włamanie do pani Zosi,
a jeszcze wcześniej ktoś napadł na panią Milkę.
— Ziółkowska również stała się ofiarą napadu?! — podchwycił kapitan.
, — No, nie... — Na wyjątkowo mało inteligentnej twarzy dozorcy wykwitł
krwistoczerwony rumieniec. — To znaczy...
— Mówże, chłopie, prawdę! — Jodecki ostrzegawczo zmarszczył brwi.
— Kiedy ja...
— Uważaj, bo ze mną nie warto zadzierać!
— Panie władzo...
— Wolisz, żebyśmy wybrali się na komisariat?
— Ale szefowa nie kazała nikomu mówić.
— Za to ja każę wszystko powiedzieć. Lulek przez kilkanaście sekund
bezradnie rozglądał się dookoła, jak gdyby szukał po mocy, w końcu
jednak ustąpił.
— Powiem panu — konfidencjonalnie zniżył głos. — Tego samego dnia,
co był napad na pana Rydzewskiego, tylko że z samego rana jakichś
dwóch wparowało do domku pani Milki. Dali jej po głowie, że do dzisiaj
ma siniaka pod okiem, wsadzili kawał szmaty do gębę i zawinęli w koc.
Mało się biedula nie udusiła

background image

61

— Co zabrali Ziółkowskiej?
— Dokładnie nie wiem, ale słyszałem o dolarach i biżuterii.
— Dlaczego nie zgłosiliście o wszystkim milicji?
— Szefowa nie chciała popsuć motelowi renomy.
— A Ziółkowska?
— Widać też nie byłoby jej na rękę ludzkie gadanie.
— Czy to pan ją znalazł po napadzie?
— Nie. — Urbak energicznie potrząsnął głową. — Mąż naszej szefowej
kiepsko sypia i każdego rana robi obchód motelu. Pewni coś mu nie
pasowało, bo zajrzał do domku pani Milki. Kiedy pokapował w czym
rzecz, podniósł alarm, a ja złapałem lagę i dalej po okolicy. Niestety, szukaj
wiatru w polu...
— Jak pan myśli, czy włamań do Rydzewskiego i Wieleckiej dokonali ci
sami sprawcy?
— Jeden Bóg raczy wiedzieć.
— Nie zauważył pan niczego podejrzanego?
— Ostatnio to nawet nie mam kiedy przyłożyć głowy do poduszki —
poskarżył się dozorca. — Jak ten pies waruję. Szefowa zagroziła, że wyleje
mnie na zbity pysk, jeśli znowu coś komuś ukradną.
— Właścicielka motelu boi się, że złodzieje ponownie spróbują szczęścia?
— Kto ich tam wie.
Na chwilę umilkli. Lulek czujnie spoglądał na Jodeckiego, jak gdyby
oczekiwał z jego strony ataku, a ten zastanawiał się nad kolejnym
pytaniem. W końcu oficer zdecydował się zacząć z innej beczki.
— Na razie zostawmy te włamania i napady — rzucił z pozorną
obojętnością. —Niech mi pan powie, z kim w środę balowała Wielecka?
— Żebym to ja wiedział. — Dozorca bezradnie pokiwał głową. — Ostatni
raz widziałem ją po obiedzie, a potem kamień w wodę.
— Może wybrała się gdzieś z Rydzewskim? — Kapitan na wszelki
wypadek postanowił sprawdzić informację uzyskaną od Ziółkowskiej.
— To już raczej z Międzybrodzkim albo Wazuniem — sprostował Urbak.
— Pan Rydzewski w środę tęgo popił w cocktail-barze. Koło dziesiąte
wieczorem wyśpiewywał takie rzeczy, że paniom, za przeproszeniem,
więdły uszy.
— O której położył się pan spać?
— O pierwszej albo i o wpół do drugiej.
— Zwrócił pan uwagę, którzy z gości „kulawego Belzebuba" opuszczali na
dłużej teren motelu?

background image

62

— Widziałem, jak brali wozy pan Międzybrodzki i pan Tomik. O Tomika
nawet sie trochę bałem, bo miał już nieźle w czubie, kiedy siadał za
kierownicą. Na szczęście wrócił zdrowy i cały. Nawet lakieru na
samochodzie nie zadrapał.
— Do której go nie było?
— Przyjechał gdzieś przed północą.
— A kiedy wrócił Międzybrodzki?
— Dopiero następnego dnia, koło południa.
— Gdzie on mógł być tyle czasu?
— Nie mam pojęcia. W każdym razie wyglądał dość nieszczególnie, kiedy
wysiada z wozu.
—Wspomniał pan przed chwilą, że być może właśnie on spędził ten
wieczór z Wielecką.
—Myśli pan, że popili i poszli się kąpać w tym jeziorku koło Wisełki? —
Lulek aż złapał się za głowę przerażony własnym odkryciem. — Jezus,
Maria!. I on jej nie wyciągnął?!
— Wolnego, panie Urbak — przystopował go kapitan. — Czy na pewno
pan widział, jak Wielecka wyjeżdżała z motelu razem z Międzybrodzkim?
— No, nie — przyznał dozorca. — Poszedłem właśnie za potrzebą, a kiedy
wracałem, mignął mi tylko czerwony opel pana Międzybrodzkiego.
— To przecież jeszcze o niczym nie świadczy.
— I chwała Bogu! — Lulek wyraźnie odetchnął. — A w ogóle, jak to się
stało, że pani Zosia utonęła? — zadał dręczące go od dawna pytanie. —
Ludzie opowiadają niestworzone historie, a tak naprawdę nikt nic nie wie.
— Skończę śledztwo, to panu powiem — wymijająco odparł Jodecki. — A
teraz niech mi pan pokaże samochód Międzybrodzkiego.
— Na parkingu jest tylko jeden czerwony opel. — Urbakowi nie chciało się
wychodzić z domku. — O tam, koło latarni.

XVI

.— Pańskie zdrowie, panie Tadeuszu! — Grzelecki zachęcającym gestem
podniósł szklanicę z grubego szkła i pociągnął spory łyk piwa. — Oby
zawsze miał pan popyt na swoje torby, torebki i saszetki.
— Raczej, żeby nie brakowało mi surowca — Międzybrodzki otarł
chusteczką spoconą łysinę i dopiero sięgnął po szklankę . — Popyt zawsze
będzie.

background image

63

— O, to, to! — podchwycił Tomik. — Grunt to surowiec. Z resztą sobie
poradzimy.
Od dobrej godziny siedzieli przy wystawionym na dwór stoliku i raczyli
się oryginalnym holenderskim piwem. Jak zwykle rozmowa dotyczyła
interesów, a ściślej rzecz biorąc sprowadzała sie głównie do narzekań na
brak surowców .
— A wy stale o jednym i tym samym — Tasińska ostentacyjnie ziewnęła.
— Szkoda że nie ma tu Zośki. Ona by wam powiedziała... — zbyt późno
ugryzła się w język.
— Ależ Eluniu ! — Ojciec popatrzył na córkę z dezaprobatą. —Jak możesz
niespełna dwa dni po wypadku!
Milczący przez większą część wieczoru Rydzewski nieoczekiwanie
wlepił wzrok w Międzybrodzkiego. Ten zrazu zdawał się niczego nie
dostrzegać, szybko jednak stracił rezon Raz i drugi bąknął jakiś niezdarny
komplement pod adresem Tosińskiej, jednym haustem opróżnił swoją
szklanicę, ponownie otarł łysinę, aż w końcu nie wytrzymując
natarczywego spojrzenia poderwał się z miejsca.
— Przepraszam, ale muszę jeszcze coś załatwić — sapnął nerwowo. — Nie
przeszkadzajcie sobie państwo.
Przy stoliku zapanowała niemiła konsternacja. Wszyscy niedzieli w
milczeniu, dopóki Międzybrodzki nie zniknął za rogiem motelowego
budynku. Dopiero teraz zdecydował się odezwać Tosiński.
— Właściwie co go ugryzło?
— Nie co, tylko kto.— Grzelecki cmoknął znacząco Elżbietę w policzek.
— Wstręciuch! — syknęła ze złością. — Nie drażnij mnie... Przynajmniej
nie przy obcych.
— Kilka dni, a już całkiem wlazł pan pod pantofel — zauważył Tomik nie
bez ironii. — A swoją drogą może Tadeusz faktycznie miał coś do
załatwienia. Ja, na przykład, zaplanowałem sobie wieczorny spacer. Po
piwku dobrze mi to zrobi, a żona i tak przez cały czas ślęczy przed
telewizorem.
Zostali przy stoliku we czwórkę. Rozmowa jakoś się nie kleiła.
Wreszcie Rydzewski zadzwonił sygnetem w szklankę i zaproponował
przejście do cocktail-baru. Tosiński ani Andrzej nie oponowali, Elżbieta
postanowiła jednak przeprowadzić swój zamysł do końca. Przez chwilę
zastanawiała się jeszcze nad czymś, potem odciągnęła Grzeleckiego na
bok.

background image

64

— Daję ci kwadrans — oznajmiła tonem nie znoszącym sprzeciwu. —
Przebiorę się i idziemy nad morze.
— Jak żyję, nie widziałem równie zaborczej dziewczyny. — Po twarzy
Andrzeja przemknął pełen rozbawienia uśmieszek.
— Nie chcesz iść ze mną na spacer? —Cała pewność siebie Tosińskiej
ulotniła się nagle bez śladu . — Nie bądź taki. Wiesz przecież jak lubię
patrzeć wieczorem na morze.
— Dobrze, już dobrze, mój generale. — Grzelecki nie miał zamiaru się
upierać. — Ja wprawdzie wolę patrzeć na ciebie , ale ostatecznie może być
i Bałtyk.
Elżbieta radośnie klepnęła go po ramieniu i pobiegła w kierunku swego
pawilonu a mężczyźni ruszyli do cocktail-baru. Chwilę później Grzelecki
siedział już na wysokim stołku. Ale kiedy Rydzewski zamówił trzy koniaki,
Andrzej doszedł do wniosku, że po piwie nie byłby to najlepszy deser.
Bąknął na swoje usprawiedliwienie, że mimo wszystko jest znakomicie
zapowiadającym się pantoflarzem i nie zwracając uwagi na zawiedzione
miny kompanów, opuścił bar. Postanowił zrobić Tosińskiej niespodziankę.
Wesoło pogwizdując minął parking i skręcił za główny budynek motelu, w
stronę rozsianych między drzewa domków.
Było już dość ciemno i bardziej domyślił ii niż poznał z daleka, że to
Elżbieta wchodzi właśnie do swego pawilonu. Nie przyspieszył kroku. Z
doświadczenia wiedział, jak bardzo panie nie lubią, kiedy im się
przeszkadza podczas przebierania. Od morza dobiegł ostrzejszy
powiew wiatru. Grzelecki przystanął na moment by odetchnąć pełną
piersią, gdy nagle zaświdrował mu w uszach pełen przerażenia kobiecy
krzyk. Nie miał nawet cienia wątpliwości . Ze znajomego domku wybiegła
Tosińska. Nikt jej nie gonił, ale Andrzej bez zastanowienia ruszył na
pomoc dziewczynie.
— Jesteś! — szepnęła z niewypowiedzianą ulgą padając ufnie w jego
ramiona. — Tak się bałam.
— Moja maleńka. — Delikatnie pogładził ją po włosach. — Przecież nie
ma czego
— Ależ tam ktoś był! — W głosie Elżbiety prócz strachu zabrzmiała
pewność siebie. — Widziałam!
— Naprawdę? —zapytał z niedowierzaniem. — Kto?
— Nie wiem, jakiś obcy...
— Zaraz zobaczymy.

background image

65

—O nie, ja tam nie wrócę!— Gwałtownie potrząsnęła głową. — I ciebie
nie puszczę — dodała z determinacją —Jeszcze zrobi ci jakąś krzywdę.
— Ależ, kotku! — Grzelecki po ojcowsku pocałował ją w czoło.
— Kiedy ja się boję! —. powtórzyła ze łzami w oczach. — Nie słyszałeś,
co tu się dzieje?
— Na studiach byłem dobry w boksie, a prócz tego przez kilka lat
trenowałem dżudo. Mało kto da mi radę.
Tosińska przez dłuższą chwilę spoglądała na niego niezdecydowanie.
Najwyraźniej argumenty chłopaka nie trafiały jej do przekonania. W końcu
znalazła rozwiązanie.
— To ty tu poczekaj, a ja zawołam Lulka.
Andrzej dla świętego spokoju gotów był się zgodzić, ale w tym samym
momencie skrzypnęły drzwi od domku Tosińskiej i wyprysnął z niego jakiś
drobny człowieczek w podkoszulku w marynarskie paski. Kilka susów i
dopadł płotu, a dwie sekundy później lądował już po drugiej stronie.
— Złapię drania! — Grzelecki zapomniał obawach Tosińskiej. — Zaraz
wracam!
Młode, wysportowane mięśnie zadziałały niczym niezawodny
mechanizm. Kilkanaście kroków i zdecydowane wybicie. Skacząc przez
płot zaczepił wprawdzie nogawką o druty, udało mu się jednak utrzymać
równowagę. Blisko pięćdziesięciometrowa przewaga ściganego topniała w
oczach.
Gutek w iście zawrotnym tempie minął jakieś zabudowania, pokonał
niezbyt szeroki rów i wypadł na ścieżkę idącą w kierunku morza. Nigdy
jeszcze nie biegł tak szybko, a mimo to kroki ścigającego dudniły mu tuż za
plecami! Odruchowo obejrzał się i w tym samym momencie zawadził
czubkiem buta o jakiś wystający korzeń. Runął jak długi. Niemal
natychmiast był znowu na nogach, ale tymczasem Grzelecki zdołał odrobić
przeszło połowę dzielącego ich dystansu.
Włamywacz sprężył się w sobie. Pozostawała mu tylko jedna szansa.
Udał, że skręcił nogę i nie może stąpać. Andrzej pewny swego wydłużył
krok. Jeszcze sekunda i wyciągnął rękę, by schwytać uciekiniera. Trzymał
już w garści podkoszulek, kiedy nieoczekiwanie potężny cios w szczękę
osadził go na miejscu.
Gutek zarechotał. Oto nie pierwszy przeciwnik starego kryminalisty dał
się zwieść jego niepozornej posturze. Wyprowadził kolejny cios, by zwalić
z nóg Grzeleckiego, tym jednak razem tamten zdążył zrobić unik. Jeszcze
sekunda i Andrzej odpłacił włamywaczowi druzgocącym uderzeniem.

background image

66

Gutka rzuciło na najbliższe drzewo. Uprzytomnił sobie, że ma już mniej
zębów niż przed momentem, ale nie myślał kapitulować. Błyskawicznym
ruchem wyciągnął zza paska nóż. Metalicznie szczęknęła sprężyna i niemal
jednocześnie ostrze dotknęło koszuli Grzeleckiego. Gutek poszedł za
ciosem. Chciał, by ostrze przebiło ramię i dotarło aż do korpusu
przeciwnika. Tracąc równowagę zrozumiał, że przegrał. Poczuł stalowy
chwyt i wykręciwszy piruet zawisł na własnym, wyłamanym ramieniu.
— Aj, aj! — jęknął nie mogąc wytrzymać bólu. — Jezu!
Grzelecki pociągnął mocniej. Nóż wypadł Gutkowi z dłoni. Był
rozbrojony.
— Mamo, jak boli! — jęk przerodził się w skowyt.
— Po co sięgałeś po kosę? — wściekle wychrypiał Andrzej.
— Moja ręka!
Grzelecki puścił. Gutek zrobił krok do tyłu, zatoczył się i runął na ziemię.
Przez dobre pół minuty ciężko dyszał i nawet nie próbował się podnieść.
Wreszcie usiadł. Prawe ramię zwisało mu bezwładnie, a z kącika rozbitych
ust ciekła krew.
— Załatwiłeś mnie — przyznał spokojnie bez nienawiści.
— Sam jesteś sobie winien. — Andrzej również odzyskał panowanie nad
sobą.
— Fakt faktem — Gutek ani myślał dyskutować. — Włamałem się do
twojej małej, potem... — Wymownym gestem wskazał zdrową ręką leżący
nie opodal nóż. — I tak, że nie wziąłeś mnie pod fleki...
— Czego szukałeś u Elki?
— Niczego... To znaczy nic nie zabrałem -poprawił się szybko. —
Chciałem tylko sprawdzić, co ma.
— Po cholerę?
— Kilka dni temu jakichś dwóch zrobił skok na przyjaciółkę Maćka
Brydla, tę Milkę co mieszka w waszym motelu. Drapnęli je zielone i
błyskotki.
— Myślałeś, że Elka miała z tym coś wspólnego?
—Maciek kazał mi sprawdzać domki jak leci.
— Znaczy, że to wy załatwiliście Rydzewskiego i Zośkę?
— Uchowaj Boże! — Gutek żywo zaprzeczył. — Na razie byłem tylko u
ciebie.
— Myślałem, że to sprzątaczka ruszała moje klamoty.
— Ma się praktykę... A w ogóle, po co ci, bracie, kopyto? W kowboja
chcesz się zabawiać?


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Albert Wojt Pod kulawym belzebubem
Wojt Albert Pod kulawym belzebubem
Albert Wojt Wyrok
Albert Wojt Przystanek przy gwiaździstej
96 końców świata Gdy runął ich świat pod Smoleńskiem obszerne fragmenty książki
Albert Wojt Dzwonek z Napoleonem
Albert Wojt Droga bez powrotu
Dzwonek z Napoleonem Albert Wojt
Albert Wojt Szafirowe koniczynki
Albert Wojt Szmaragdowy krucyfiks
Przystanek przy Gwiaździstej Albert Wojt
16 ppi gerhard chrobok zabezpieczenie wykopow pod obiekty mostowe wezla pulkowa(1)
16 Test z teoriiiiiii, Pedagogika ogólna APS 2013 - 2016, I ROK 2013 - 2014, I semestr, Teoretyczne
postepowanie administracyjne pp 16 fragment
Religie starożytnego Bliskiego Wschodu - pod red. K. Pilarczyka i J. Drabiny (fragmenty)
Budzet domowy pod ostrzalem fragment
16 Ziemie Polskie pod okupacja Niemiecka
16 ppi gerhard chrobok zabezpieczenie wykopow pod obiekty mostowe wezla pulkowa(1)
Wojt Albert Dzwonek z Napoleonem

więcej podobnych podstron