Kornel Filipowicz Opowiadanie z epilogiem

background image

Opowiadanie z epilogiem

Była pierwsza ciężka zima okupacji. Mieszkaliśmy w nie dokończonym, nie

otynkowanym jeszcze domu na dalekich peryferiach miasta. Ja z Marią

zajmowaliśmy pokój na górze, teściowa mieszkała na dole, obok niej, w małym

pokoiku, Teresa. Autobusy nie kursowały, po zakupy szło się dwa kilometry

piechotą, a potem jechało wlokącym się i rzadko kursującym tramwajem. Blisko

nas był co prawda mały sklepik, ale jego właściciel, niejaki pan Piękosz, nie miał

uprawnień przydziałowych. Handlował tylko kiszoną kapustą i ogórkami, miewał

czasem jajka, fasolę, groch, a osoby zaufane mogły od czasu do czasu liczyć na

dobywaną ukradkiem spod lady kiełbasę wiejską.

Żyliśmy więc we czwórkę w tym stojącym na odludziu domu i staraliśmy się,

jak się tylko dało, bronić przed zimnem, głodem i ciemnością, która często

zapadała na długie godziny, bo elektrownia wyłączała prąd. Jeszcze przed

nastaniem mrozów nawiedziła nas plaga myszy. Te małe, szybkie, zwinne

stworzenia uszczuplały nasze skro mne zapasy, wciskały się wszędzie, gnieździły

się pod podłogą, w szafach, nawet w fortepianie teściowej. Prowa dziliśmy z nimi

walkę beznadziejną. Wydawały się być znacznie lepiej przystosowane niż my do

warunków życia, a poza tym Maria i Teresa odmawiały uczestniczenia w walce z

nimi. Teresa twierdziła, że widok tego małego zwierzątka męczącego się w

potrzasku przyprawia ją o bi-

de serca. Mówiła, że nie mogłaby zasnąć oczekując na trzask sprężyny miażdżącej

żywe stworzenie. Maria była zdania, że z myszami można sobie życie zupełnie

dobrze ułożyć. Przykładem miała być Boznańska, której przyjaźń z myszami

(Maria odwiedziła Boznańską trzy lata temu w jej pracowni w Paryżu i widziała,

jak myszy stawały na tylnych łapkach i brały z jej ręki herbatniki) wcale nie

przeszkadzała w uprawianiu bardzo dobrego malarstwa. Po nocach słychać więc

było u nas w domu chrobotanie ich pazurków i pisk ich mnożących się i głodnych

wiecznie dzieci. My żyliśmy z przydziałów, które wydawały się nam głodowe

(dopiero później miałem się przekonać, że można wegetować ze znacznie

mniejszych racji), i ze skromnych zapasów, które teściowa zdołała zgromadzić w

pośpiechu w przeddzień wybuchu wojny. Mieliśmy także kupkę ziem niaków

okrytych słomą w piwnicy i parę kilogramów fasoli, marchwi i pietruszki

background image

zebranych w ogrodzie. Nigdy przedtem nie wyobrażałem sobie, że utrzymanie się

przy życiu wymaga tyle pracy. Dawniej, w czasie studiów, nie miałem nigdy

pieniędzy za wiele, ale nigdy tak mało, aby głodować. Na krótko przed wojną

zacząłem trochę zara biać, ale to były nieduże pieniądze, zdobywane nie kosztem

wielkiego wysiłku, ale dosyć lekkiej i przyjemnej pracy. Teraz jednak, aby żyć,

trzeba było pracować. Wiosną miałem wyjechać na posadę w kamieniołomach,

spodzie wałem się stałej pensji i większych przydziałów. Ale na razie byłem tu, z

pieniędzmi było krucho. Nasza mała społeczność podzieliła się funkcjami

(dokonało się to sa morzutnie, bez niczyjego nakazu) i spełniała je dosyć

sprawnie: Maria pracowała w stołówce plastyków, ja wy konywałem roboty

cięższe, nosiłem węgiel z piwnicy i rą bałem drzewo, dwa razy w tygodniu

wyprawiałem się do miasta z plecakiem po większe zakupy, po chleb przy

działowy dla trzech osób, po mąkę, margarynę, marmola dę. Odgarniałem śnieg,

uszczelniałem drzwi i okna. Próbo wałem z dosyć mizernym skutkiem uprawiać

dla zdobycia pokarmu kłusownictwo: zarzucałem w pobliskiej rzece na

noc sznury z hakami. Rano wyciągając sznury znajdowa łem przeważnie jakiegoś

mizernego okonia albo miętusa, raz tylko udało mi się złowić na małą rybkę trzy-

czy czterokilowego łososia. Mieliśmy jedzenie na parę dni. Teresa chodziła do

miasta także dwa razy w tygodniu po różne mniejsze sprawunki, pomagała

również w kuchni i sprzątaniu domu. Teściowa gotowała obiady i chodziła czasem

do pana Piękosza po jajka i kapustę. Jeśli na mieście było spokojnie i wszyscy

wrócili bezpiecznie do domu, grywała na fortepianie, przeważnie Szopena, wie

czorem często przy świecy albo nawet po ciemku. Bardzoś- my to lubili. Poza tym

czytaliśmy książki, ja Balzaca tom po tomie, kobiety z zapamiętaniem oddawały

się lekturze Przeminęło z wiatrem. Maria czasem malowała. Popołud nia aż do

wczesnego zmroku spędzaliśmy często bezczyn nie, między oknami a piecem.

Dopóki było widno, wypa trywaliśmy tych, którzy mieli wrócić przed zmrokiem do

domu. Przy oknie było zimno, więc jak zmarzliśmy, to cofaliśmy się w głąb pokoju

i grzaliśmy przy piecu zzięb nięte plecy i skostniałe palce. Kładliśmy się do łóżek

wcześnie, nakrywając się starymi kocami i płaszczami, czym się tylko dało.

Zasypiając wsłuchiwaliśmy się w dale kie ujadanie psów i wszyscy myśleliśmy

chyba mniej więcej to samo: dobrze, że wszyscy, którzy dzisiaj wyszli z domu, do

domu wrócili, więc byle jakoś szczęśliwie przetrwać dzień jutrzejszy i następne

dni, byle do wiosny, byle do lata.

background image

Był dopiero początek okupacji, nie byliśmy jeszcze do niej przystosowani. Nie

wiedzieliśmy jeszcze, czym ona będzie. Byliśmy wszyscy ogarnięci jakimś dziwnym

uczu ciem niepokoju, ktorego przedtem nie znaliśmy. Przynaj mniej ja nie znałem.

Uczucie to niewiele miało wspólnego ze strachem, który przeżywałem w czasie

wojny. Bo wojna to wojna, wiadomo. Szedłem na nią ze świadomością, że mogę

łatwo zginąć, ale także nadzieją, że może przeżyję. Miałem zresztą broń, nie byłem

bezbronny. A teraz wszys cy byliśmy bezbronni, skazani na niewygody, zimno,

głód, poniewierkę. Na wojnie przeżycia zredukowane były tylko

do ruchu, walki, ucieczki. Drzewo miało znaczenie tylko jako osłona, rów był

schronieniem, góra zasłoną. A teraz nie wiadomo było, jak długo będzie trwał ten

stan ni to wojny (bo nie przez nas już prowadzonej), ni to pokoju, ze wszystkimi

udrękami codzienności, to prawda, ale także ze wszystkimi pokusami,

złudzeniami, nadziejami. Mijały przecież całe dni w spokoju. Nasze oczy mogły

widzieć drzewa, które były tylko drzewami, las, który był lasem, a nie kryjówką.

Na wzgórza można się było wspinać bezpiecznie. Rów był tylko zagłębieniem

terenu, a nie osłoną przed kulami. Ulegaliśmy złudzeniu, że jeden dzień spokojny

może się zmienić w spokojny tydzień i będzie można żyć spokojnie jeszcze

miesiąc, rok, warto więc

o przyszłości myśleć, a nawet ją planować. Nie było prze cież słychać strzałów,

pomruku samolotów, grzmotu ar tylerii. Można więc było sobie pozwolić na

nieśmiałe ma rzenia o wiośnie i lecie, o pójściu nad rzekę na ryby,

o spacerze do lasu na grzyby.

Tego dnia już od samego rana pogoda była paskudna. Wiał północno-zachodni

wiatr zacinając drobnym, suchym śniegiem, który chwilami gęstniał i zamieniał

się w zadym kę. Wiatr obracał się i coraz częściej zawiewał od zachodu,

napędzając czarne chmury, z których leciał teraz śnieg gęsty wielkimi płatami.

Raz po raz ściemniało się. Słychać było huczenie wiatru w kominie, a kiedy wiatr

na chwilę ustawał, w powietrzu rozlegało się jednostajne brzęczenie rozpiętych na

słupach drutów elektrycznych. Maria i Tere sa, które poszły tego dnia do miasta,

miały w tamtą stronę drogę lepszą, bo z wiatrem. Snułem się po domu trochę bez

celu, w końcu teściowa zawołała mnie, żebym spróbował rozpalić w piecu

kuchennym, bo jej ciągle gaśnie. Kuchnia była pełna dymu, palenisko zawalone

na pół zwęglonymi szczypkami i papierem gazetowym. Wywietrzyłem kuchnię,

wygarnąłem z paleniska wszystkie niedopałki, oczyściłem ruszt i popielnik i

background image

zacząłem podpałkę od początku, ale bez powodzenia. Ogień gasł, kuchnia

napełniała się piekącym

oczy dymem. W końcu jednak udało mi się podpalić, trochę nie fair, bo przy

pomocy szmatki oblanej naftą, ale wszystko jedno, rozpaliłem. Potem przyniosłem

z piwnicy ziemniaki i pomagałem je obierać.

-

Która u ciebie godzina, bo zapomniałam nakręcić

- spytała teściowa.

- Pół do drugiej - odpowiedziałem.

- Nie widać jakoś Teresy, miała wrócić przed pierwszą.

- Pod wiatr ciężko iść. A może tramwaj nawalił.

Teściowa pokrajała jarzynę do zupy, potem wróciła do

swojego pokoju. Po chwili usłyszałem jej głos:

- Zobacz, czy to Teresa wraca?

Poszedłem do pokoju teściowej i stanąłem koło okna. Drogą przeszły dwie kobiety

zakutane w chustki, potem było pusto, ale teściowa miała rację: daleko, ledwo

widocz na w zadymce, majaczyła jakaś postać. Była to niewątp liwie Teresa,

poznałem ją po kolorze płaszcza, chociaż co chwilę ogarniały ją gęste tumany

śniegu i zacierały jej sylwetkę. Zatrzymała się, obróciła plecami do wiatru, po tem

znowu ruszyła w naszą stronę.

-Tak, Teresa.

Teresa zeszła z drogi na chodnik prowadzący do naszego domu. Znowu zaczął

wiać bardzo silny, porywisty wiatr, rzucał Teresą z jednego brzegu chodnika na

drugi, wy glądało, jakby Teresa była pijana.

-

A zobacz ty, co ona ma na rękawie? - powiedziała teściowa, odwróciła się od

okna i spojrzała na mnie.

Rzeczywiście. Prawy rękaw granatowego płaszcza Tere sy na wysokości łokcia

wyglądał jak odcięty, a ponieważ dookoła Teresy było biało, więc reszta jej

ramienia z toreb ką wyglądały, jakby wisiały w powietrzu.

- Nie wiem. Tak jakby miała opaskę na rękawie.

Teresa zniknęła nam z oczu, bo obchodziła dokoła dom,

ale po chwili rozległ się tupot otrzepywanych ze śniegu kapców, potem trzask

klucza w zamku. Teściowa wyszła do przedpokoju, stała chwilę w milczeniu

patrząc na Tere sę. Powiedziała spokojnym tonem:

- Czy pani zwariowała?

background image

- Dlaczego? - spytała Teresa i spojrzała na swoje ramię.

- No właśnie! Proszę to zaraz zdjąć! - krzyknęła teściowa. Teresa postawiła torbę

z zakupami na ziemi i zaczęła

powoli zgrabiałymi palcami ściągać z ramienia opaskę z gwiazdą, potem podała ją

teściowej. Teściowa porwała opaskę, odwróciła się i skoczyła, jeśli tak można

powie dzieć o kimś, kto miał wtedy sześćdziesiąt lat, więc skoczy ła do kuchni.

Usłyszeliśmy trzask drzwiczek od pieca. Teresa zdjęła zaszłe parą okulary. Jej

oczy były załzawione od mrozu i wiatru. Wycierała chusteczką szkła, potem

włożyła okulary na nos i powiedziała:

- Wyszło rozporządzenie, jest w gazecie i są plakaty na mieście, że wszyscy

Żydzi do trzeciego pokolenia wstecz mają się natychmiast zarejestrować. Dostaną

specjalne dowody osobiste i będą się mogli legalnie zameldować, będą mogli

pracować i pobierać kartki żywnościowe.

- Ale pani ma przecież metrykę chrztu, z której wynika, że pani jest Polką i

katoliczką - powiedziałem, nie wiem po co, chyba żeby uspokoić gniew teściowej.

- Tak, ale według Niemców jestem Żydówką i to z pier wszego pokolenia. Poza

tym, w rozporządzeniu jest powie dziane, że kto ukrywa Żydów, naraża się na

surową karę aż do śmierci włącznie. Chciałam oszczędzić kłopotów państwu i

sobie.

Teściowa dotknęła rękami skroni i powiedziała, ale już spokojnie:

-

Pani jest idiotką, przepraszam. Czy pani sobie zdaje sprawę, że dopiero teraz

narobiła pani sobie i nam wielkich kłopotów?

Teresa nie odpowiedziała. Zdejmowała powoli ręka wiczki, potem oparła się o

ścianę i dosyć długo szamotała się z ociekającymi wodą kapcami. Teściowa poszła

do kuchni. Spytałem Teresę:

— Widziano panią, jak pani wracała?

- Ach, nie wiem, chyba nie. Szły jakieś dwie kobiety, ale w ogóle na mnie nie

patrzyły.

- A w tramwaju?

- Było parę osób, ale nikogo znajomego.

Tego dnia przy kolacji, którą jedliśmy tylko we troje, bo Teresa powiedziała, że

ją boli głowa i położyła się do łóżka, rozmawialiśmy o Teresie i jej bezdennej

głupocie i za stanawialiśmy się, co z nią dalej robić? Jeszcze dzisiaj rano przed

wyjściem do miasta była istotą wolną - teraz jej los zależny był od wielu ludzi,

background image

między innymi od nas. Niebez pieczeństwo, które jej teraz groziło, objęło także

nas. Maria była zdania, że w Teresie mogło się odezwać jakieś poczucie wspólnoty

z Żydami i moralny nakaz dzielenia z nimi losu. Ale motywy jej działania były w

tej chwili nieważne. Trzeba było coś postanowić. Nie wymyśliliśmy jednak,

przynajmniej na razie, niczego mądrego. Zgodziliś my się tylko, że przez jakiś czas

Teresa nie powinna jeździć do miasta. Zastanawialiśmy się też, czy powinna

chodzić w niedzielę do kościoła? Zdania były podzielone. Maria była za tym, żeby

nigdzie się nie pokazywała, my z teś ciową uważaliśmy, że powinna do kościoła

chodzić, tak jakby się nic nie stało. A co dalej? Trzeba czekać, co z tego wyniknie.

Może Niemcy nie zechcą zbyt ostro swoich zarządzeń egzekwować? Może to

wszystko, jak to się mówi, rozejdzie się po kościach? Życie jest przecież życiem,

łagodzi wszystkie tyranie i czyni je w jakiś sposób moż liwymi do zniesienia.

Później, wieczorem, rozmawialiśmy z Marią jeszcze długo na temat Teresy, ale to

już była trochę inna rozmowa. Teściowa wiedziała oczywiście, że Teresa jest

wychrzczoną jeszcze w dzieciństwie Żydówką, ale my znaliśmy więcej szczegółów z

jej życia. Wiedzieliś my, że pewnego bardzo mroźnego dnia w zimie na przeło mie

roku 1921 na 1922, na warszawski dworzec wschodni zajechał pociąg

ewakuacyjny z byłymi mieszkańcami tak zwanego Królestwa, którym traktat ryski

nie mógł od mówić obywatelstwa Rzeczpospolitej. Na opóźniony po ciąg czekały

już od dwóch dni kuchnie polowe z dymiącą zupą, przedstawiciele Czerwonego

Krzyża, amerykańskiej YMCA i Żydowskiej Gminy Wyznaniową. W przyzwoitej

odległości stały trupiarki, których wnętrza wysypane były obficie wapnem, gdyż

transport był zatyfusiony, i część obywateli byłego Królestwa lub, jak go Rosjanie

nazywali, Kraju Przywiślańskiego, wracała do kraju już w stanie martwym. Ktoś

kiedyś powiedział, że dzieci są bardziej odporne na tyfus jak dorośli, nie wiem, czy

to prawda, dość na tym, że na dworcu w Warszawie okazało się, że Teresa żyje.

Wtedy miała inne imię. Żadnych dokumentów przy niej nie znaleziono, ale jakaś

kobieta, która szczęśliwie ten transport przeżyła, przypomniała sobie kiedyś

później, że ojciec Teresy był Żydem z długą czarną brodą, i jak już miał wielką

gorączkę, to odpychał Teresę od siebie, krzy czał: Gaj weg Rut, bo się zarazisz, du

musst leben, ludzie, weźcie ją ode mnie! Ta kobieta powiedziała także, że ojciec

Teresy nazywał się podobno Rosenson, ale tego nie była pewna, mówiła, że tak się

jej wydaje. Więc rodziców Teresy wrzucono do trupiarki, a Teresa dostała się pod

opiekę zakonnic. Dlaczego wzięły ją zakonnice, a nie Gmina Izraelicka, pozostanie

background image

tajemnicą. Może po prostu wynikło z rachunku. Sierotom dawano do jednej ręki

kubek z go rącą zupą, do drugiej kawałek chleba, a panie z Czer wonego Krzyża,

były to jakieś eleganckie damy z towarzys twa, a nawet z zagranicy, przejęte

bardzo ważnością swojej misji, ale nie zaprzątając sobie głowy podziałem rasowym

czy narodowym, wieszały każdemu dziecku na szyi sznurek z tekturką, na której

chemicznym ołówkiem wypisany był kolejny numer. A tam, gdzie w grę wchodzą

cyfry, działa też prawo przypadku. Więc zakonnice zaopiekowały się trzyletnią

wtedy Teresą, wychowały ją, polubiły, potem ochrzciły. Za czyją zgodą - też nie

wiadomo. Nauczyły Teresę czytania, pisania, śpiewania i robótek ręcznych,

posłały do gimnazjum. Wychowały ją od samego początku po chrześcijańsku,

nauczyły skromności, mówienia zawsze prawdy i świadczenia uczynków tylko

dobrych. Zaprawiły ją być może odrobiną uszczypliwości i złośliwości, właś ciwą

zakonnemu życiu, ale prawie zupełnie dla otoczenia nieszkodliwą. Wystarczającą

jednak, aby było się z czego

spowiadać. I Teresa wyrosła na istotę dosyć szczęśliwą. Zakonnice wiedziały, że

Teresa jest Żydówką, i jak skoń czyła 14 lat, powiedziały jej o tym, ale to niczego

w jej życiu nie zmieniło. Do dzisiaj. Wrodzone poczucie humoru i wpojone przez

wychowanie zasady poprzestawania na małym i cieszenia się z byle czego,

pozwoliły jej nie czuć się nieszczęśliwą, kiedy wszyscy dookoła narzekali na biedę,

chociaż powodziło im się lepiej niż Teresie. Chodząc do gimnazjum zarobkowała

już, korzystając z tego, czego jej nauczyły zakonnice. Robiła sztuczne kwiaty dla

modnia- rek, wyszywała monogramy na bieliźnie, cerowała nawet pończochy i

skarpetki. Dostawała pracę dzięki temu, że podejmowała się jej wykonania taniej

niż inni, nie licząc się z czasem. W latach trzydziestych życie Teresy przypomina

ło trochę losy owych szwaczek, których malownicze ubó stwo było ulubionym

tematem literackim w prozie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Ale Teresa

prowa dziła walkę o byt cichą, nikomu się nie skarżyła. Jej życie nie było

heroiczne. Zresztą po maturze dostała pracę sekretarki w prywatnej szkole,

zaczęła zarabiać dosyć przy zwoicie, myślała o wyższych studiach.

Rozmawiając z Marią o Teresie, zaczęliśmy ją nawet trochę obgadywać. Jej

prostolinijność, sumienność i dro biazgowa uczciwość graniczyły czasem z

absurdem i sta wały się nawet męczące dla otoczenia. W jakiejś chwili doszliśmy

do wniosku, nieco ryzykownego, że być może ultrakatolickie wychowanie Teresy

zabiło w niej instynkt samozachowawczy. Jeśli niektórzy ludzie utrzymują, że

background image

Żydzi wyróżniają się wśród innych narodów jakimś nie zwykłym sprytem

życiowym, to Teresa była przykładem, że twierdzenie to jest fałszywe. Bo jeśli

nawet coś takiego istnieje, to jest to cecha nabyta, a raczej wszczepiona przez

środowisko w ciężkiej walce o byt. Teresa w dzieciństwie nie musiała o nic

walczyć. Zakonnice, kobiety o nie wyży tych instynktach macierzyńskich,

opiekowały się gromad ką dzieci, jakby to były ich własne dzieci. Myły je, czesały,

zaplatały warkoczyki, szyły sukienki, potem uczyły czytać,

pisać, śpiewać i deklamować wierszyki. Nie wiem, może dzieciństwo Teresy nie

było aż tak sielankowe, ale było na pewno spokojne i bezpieczne.

0 Teresie mówiono tego dnia zapewne jeszcze w domach kilku osób, które

widziały ją wracającą z miasta z opaską na ramieniu. Teresa była wprawdzie

tematem ich rozmów, ale jej los był tym ludziom obojętny. Może tylko ktoś

pomyślał, że nie chciałby się znaleźć w takiej sytuacji, jak ta kobieta z opaską na

ramieniu, może jej nawet przez chwilę współczuł? Tylko tyle? To bardzo mało, ale

Teresa nie miała tu przecież żadnych krewnych, a poza nami żadnych bliższych

znajomych.

Dla całej reszty ludzi w mieście i kraju, nie mówiąc już

o świecie, Teresa w najlepszym razie była tylko bezosobo wym problemem

zawartym w temacie: prześladowania Żydów w okupowanej przez Niemców Polsce.

A Teresa tymczasem istniała, żyła, chciała żyć, myślała o tym, ukła dała sobie

pewnie jakieś plany. Naiwne oczywiście, gdyż nie była przygotowana na spotkanie

z tym, co ją oczekiwa ło. Wczesnego dzieciństwa nie pamiętała, a da w takiej

postaci, z jaką się teraz miała zetknąć, nigdy w życiu nie zaznała.

Postanowiliśmy z Marią zająć się reedukacją Teresy. Miało to polegać na

psuciu, na pogarszaniu jej charakteru dla jej własnego dobra. Trzeba było, aby

Teresa nabrała nieufności do ludzi, aby stała się bardziej czujną i ostrożną w

rozmowach i zachowaniu się, a przede wszystkim prze stała wierzyć w to, co

ogłaszają w gazetach. Poza tym, jak już postanowiliśmy z teściową, Teresa będzie

jakiś czas siedzieć w domu, zajmie się gospodarstwem, a my wyręczy my ją w

drobnych zakupach dowiadując się przy okazji, co w mieście słychać, co myślą

robić Żydzi. Zgodziliśmy się też, że nic nam innego nie pozostaje jak czekać, co z

tego wyniknie. Tego dnia w nocy o jedenastej słuchaliśmy BBC

1 dowiedzieliśmy się, że generał Sikorski tworzy armię polską we Francji. Na

zachodzie więc Europy, w nienaru szonej jeszcze jej części, coś jednak się działo.

background image

U boku

potężnej francuskiej armii odżywała siła zbrojna wolnej Polski. Wiadomość ta

dodała nam otuchy.

Niestety, w dwa czy trzy dni później teściowa przyniosła od pana Piękosza

wiadomość bardzo niedobrą. Sklepikarz spytał najpierw, czym może służyć, a

dowiedziawszy się, że teściowa potrzebuje sześć ładnych świeżych jaj i dwa kiszo

ne ogórki, poprosił ją, żeby poczekała, bo jajka ma w mie szkaniu, i najpierw

długo nakładał kiszoną kapustę do rondla jakiejś zakutanej w chustkę baby.

Dopiero jak baba wyszła ze sklepu, Piękosz otworzył drzwi do mieszkania,

poprosił teściową, żeby usiadła, i powiedział, że on i w ogó le wszyscy teściową

bardzo szanują i poważają, ale dopiero dzisiaj dowiedział się, że ta pani Teresa,

która u nas mieszka, jest Żydówką. On sam przeciwko Żydom nic nie ma i nigdy

się tymi sprawami nie interesował. To, że pani Teresa była podobna do Żydówki,

to jeszcze nic nie znaczyło, bo ktoś może być podobny do kogoś innego, ale wcale

tym kimś innym nie być. Pani Teresa chodziła przecież do kościoła, wszyscy ją

widzieli i tak ładnie śpiewała, umiała nawet takie pieśni, co to mało kto już zna.

Bywało, że jak organista coś takiego zaintonował, to wtórowała mu tylko pani

Więcławska i właśnie ta pani Teresa, która u nas mieszka. Ale teraz, jak już

ludzie widzieli panią Teresę z opaską na rękawie, i jak to się rozeszło, to on,

Piękosz, radzi, dla dobra nas wszystkich, aby pani Teresa jak najprędzej stąd,

przynajmniej na jakiś czas, wyjechała.

- Co za świnie! - powiedziała Maria.

- Świnie nie świnie. Ludzie się boją. Nie rozumiecie tego? Ja też się boję.

Przeżyłam już pierwszą wojnę, Ros jan, Ukrainę, bolszewików, teraz tę drugą

wojnę. Nie wiem, co się dzieje z Józkiem, nie wiem nic o Władku, Romku i Olesiu.

Nie mam już sił bać się o was - powie działa teściowa. — Musicie z Teresą

pogadać i coś dla niej wymyślić — dodała i poszła do swojego pokoju.

Rezultat naszej rozmowy z Teresą był taki, że nazajutrz w południe

odprowadziliśmy ją na stację, do pociągu,

który, wliczając nawet ewentualne opóźnienie, przyjeżdżał do Rzeszowa

wystarczająco wcześnie, aby Teresa morfa zdążyć przed godziną policyjną do

mieszkającej niedaleko dworca koleżanki. Teresa zdecydowała się szybko. Nie

miała zresztą zbyt wiele możliwości do wyboru. Dom klasztorny na

przedmieściach Warszawy, w którym się wychowała i gdzie mogłaby znaleźć

background image

najpewniejsze schro nienie, nie istniał. Spalił się w czasie oblężenia miasta,

zakonnice rozproszyły się gdzieś po Polsce. Więc ta kole żanka, mieszkająca teraz

w Rzeszowie, była osobą, z którą Teresa była kiedyś, jeszcze w gimnazjum, bardzo

zaprzyja źniona. Była też jedną z niewielu koleżanek, której adres znała i mogła

przypuszczać, że w czasie wojny go nie zmieniła, bo na krótko przed wojną wyszła

za mąż za notariusza, który miał w Rzeszowie kancelarię. A wiado mo, że

notariusze nie lubią zmieniać miejsca pobytu. Była to wyprawa trochę w ciemno,

ale Teresa była dobrej myśli.

Przed odjazdem pociągu odegraliśmy w przedziale małą scenkę pożegnalną,

wycałowaliśmy się z Teresą i kilka razy powtórzyliśmy jej, kogo z rodziny ma od

nas pozdrowić. Przykazywaliśmy jej też, aby zaraz po przyjeździe napisała, jak się

babcia czuje i czy nie potrzeba jej jakichś lekarstw? Maria wysiadła z wagonu, ja

zatrzymałem się jeszcze chwilę i ściszonym głosem, tak, aby pasażerowie mogli

udać, że nie słyszą, powiedziałem Teresie, że jakby Czesiek bił wieprzka, to niech

o nas nie zapomina, jakoś się policzymy, do wójta nie pójdziemy. Była to scena

naiwna, odegrana ze sztuczną emfazą, jak w prowincjonalnym teatrze

amatorskim, czułem to, ale na nic lepszego, bardziej naturalnego, nie było mnie

stać. Potem widzieliśmy jeszcze Teresę w oknie, niewyraźnie, bo szyby były

zamglone. Kiwała ręką i coś mówiła, pewnie żebyśmy wracali do domu, bo

zmarzniemy.

W dziewiętnastowiecznej prozie bardzo była łubiana końcowa formuła zwana

epilogiem. Było w niej miejsce na wszystko, nie tylko na to, co pisarz zaniedbał

zrobić, aby jego opowieść była utworem doskonałym. Epilog pozwalał

(tak jak prolog używany był czasem, aby połączyć opo wieść z tym, co było

przedtem, i ułatwiał jej zrośnięcie się z przeszłością) - otóż epilog pozwalał wybiec

poza współ czesność i umieścić rzecz tam, gdzie być powinna: między tym, co

było, a tym, co będzie. Dzisiaj ta formuła wydaje się być przez pisarzy

zapomniana, a może i pogardzana jako niegodne naszego rzemiosła ułatwienie.

Ale co tam literatura! Miejmy trochę litości dla czytelnika; on jest przecież nie

tylko czytelnikiem, ale chce być także bohate rem. Na przykład kimś, kto pomógł

Teresie, coś dla niej zrobił dobrego lub choćby tylko nie uczynił niczego złego. Nie

zrobić niczego złego - to wydaje się mieć pod wzglę dem moralnym tak znikomą

wartość. Ale przecież to, że ktoś nie uczynił czegoś złego - mogło właśnie

przesądzić

background image

o tym, że Teresa ocalała. Bo Teresa zmieniała potem jeszcze nieraz miejsce pobytu

i miała wiele różnych przy gód, ale wojnę przeżyła. Umarła parę lat temu, tak jak

wcześniej czy później umierają wszyscy ludzie. Ale zdążyła być po wojnie żoną i

matką i przeżyła jeszcze ładny kawał czasu.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Kornel Filipowicz ROZSTANIE I SPOTKANIE OPOWIADANIA OSTATNIE
Tajemnice metonimii Wokół opowiadań Kornela Filipowicza
Kornel Filipowicz Wybór opowiadań (25 opowiadań)
Makuszyński Kornel Najweselsze opowiadania
Kornel Filipowicz Spotkanie i rozstanie 2
Kornel Filipowicz MIĘDZY SNEM A SNEM
Kornel Filipowicz Jutro także będzie dzień
Kornel Filipowicz Śmierć mojego antagonisty 2
Kornel Filipowicz Klementyna
Kornel Filipowicz Świadek, który nie umiał mówić
Kornel Filipowicz Modlitwa za odjeżdżających
Kornel Filipowicz Kobieta czeka 2
Kornel Filipowicz i Wisława Szymborska
Kornel Filipowicz Dziewczyna z lalką, czyli o potrzebie  smutku i samotności
Kornel Filipowicz MIEJSCE I CHWILA
Kornel Filipowicz Prawo łaski
Kornel Filipowicz Dom spokojnej starości
Kornel Filipowicz Ciemność i światło

więcej podobnych podstron