CZESC 5:
Claire obudziła się tak naprawdę nie będąc do końca pena czy naprawdę to zrobiła – wszystko
wydawało się dziwne, rozmazane, senne. Nie mogła się ruszać a Glowa bolała ja tak bardzo ze się
rozpłakała.
Usłyszała glosy.
- „… nie mogę uwierzyć ze przyniosłeś ja tu” powiedział to znajomy glos ale nie mogła go rozpoznać
ból Glowy był zbyt mocny, by W ogóle myśleć - jesteś walnięty? To nie jest ktokolwiek? Ona będzie
zaginiona, Dean!
- I o to chodzi. – Dean, to był jego głos – Chce by za nią tęsknili, Chce by jej szukali. Nie znajda jej do
póki nie będę tego chciał. Dalej, Jason, człowieku wstawaj, dalej.
- Stary Wiedziałem ze jesteś szalony, ale nie wiedziałem ze jesteś tez głupi. Musimy ja wypuścić.
Słychać było szamotanie, kroki na drewnianej podłodze, chrząkanie, dwóch wałczących
mężczyzn, jeden upadł.
- Zamknij się – warknął Dean – Zawsze jęczysz, wszystko co kiedykolwiek musiałeś zrobić to pozbyć
się ciał, nie prosiłem cie żebyś się przy tym ubrudził
- Nie, spójrz. Znam ja. Nie możesz…
- Dlatego jest idealna, Wszyscy ja znają, No dalej człowieku zróbmy to razem. To tylko dziewczyna.
Nawet gorzej, ona uwielbia wampiry. Sprawimy ze świat będzie lepszym miejscem, i będziemy się
świetnie przy tym bawić – Dean zaśmiał się. To był najgorszy dźwięk jaki kiedykolwiek usłyszała od
człowieka – a miała dobre porównanie do najgorszych rzeczy jakie już słyszała, przez ostatni okres.
Jason, to musi być Jason Rosser, brat Eve, tek którego Dean powiedział ze ledwie zna.
Może to sni jej się jakiś koszmar.. To miało sen ze pomyślała o bracie Eve Jasonie w ze ja porwał i
uwięźli, racja? Ponieważ był oskarżony o morderstwa…
Calire otworzyła oczy i patrzyła na sufit który był stary, jak w opuszczonym domu, strzępki
gipsu zwisały , falując w słabym podmuchu wiatru przez rozbite okno. Jason został oskarżony o te
morderstwa, ale powiedział wyraźnie Amelie ze nic takiego nie zrobił, On tylko widział jak to się stało.
Nigdy nie powiedział kto się za tym wszystkim krył Dean Claire poczuła ze przestala oddychać Jest
źle, jest bardzo bardzo źle…
Czuła się jakby głowę rozbito jej cegłówką. Czuła się wystarczająco źle żeby zwymiotować, i
kiedy się poruszyła gol się pogorszył. Zresztą nie mogła za dużo robić , kostki i przeguby miała zwiane.
Światło słoneczne wpadało przez okno, ale było nisko. Nie było już jej kilka godzin a w ustach czuła
paskudny smak, cos jej podali, po uderzeniu w głowę. Może chloroform. Wykręcając rękę mogła
zobaczyć godzinę.
Piata.
Niedługo zajdzie słońce. Nikt jeszcze nie zauważył jej zaginięcia, była to pora obiadowa, właściwie
miała zamiar wpaść do laboratorium Myrnina by zobaczyć jak idzie u doprowadzenia go do porządku.
Ale on jej się nie spodziewa, Nikt jej się nie spodziewał. Shane poszedł do pracy, i nie wróci do Domu
przed nocą..
Telefon.
Nie miała go w kieszeni. Zabrali jej go.
Zamrugała, musiała stracić przytomność, ponieważ gdy znowu otworzyła oczy, Dean Simms
siedział obok niej, gapiąc się. W drzwiach gnijącego pokoju stal Jason Rosser, wyglądający na
chorego.
Dean uśmiechał się do niej jakby władał światem
- Hej – powiedział – Wiec, obudziłaś się i wszystko dobrze, tak? Dobrze. Wiedziałem ze będziesz
twarda. Mam na myśli ze oni wszyscy mówią o tobie jakbyś była wyjątkowa, ale wpadłaś tak jak inne,
bez żadnego problemu.
- Ja… - nagle nudności podpłynęły je do ust kiedy spróbowała cos powiedzie, zamknęła się i zmusila
do połknięcia śliny dopóki znów mogła rozmawiać – Moi przyjaciele będą mnie szukać
- Tak domyślam się tego. Wiec gdy znajda cie wyz sana jak jakiegoś smutnego małego wampira przy
tylnich drzwiach. Olivera… dobrze. Nie będą szczęśliwi prawda?
Oczy Deana praktycznie się zaświeciły.
- Człowieku, to było takie łatwe. Farnk myślał ze masz kręgosłup, widocznie pomylił.
- Dlaczego? – szepnęła – Dlaczego to robisz? – naprawdę chciała wiedzieć. Na wypadek gdyby Musila
umrzeć, czuła ze musi to zrozumieć. Chciała żeby to miało sens.
- Zrozum to nic osobistego – Dean przeciągnął palcem przez jej policzek, drapiąc ja. – No dobrze
może trochę osobiste, ponieważ wiesz , zabawa. Ale chodzi o uwolnienie tego miejsca. Zwalczyć zło.
Tego chciał Fran Cillins. To jest to czego ja chce. Racja, Claire? Wiesz ze tego tez chciałby Shane. Wiec
wyświadczasz wszystkim przysługę umierając.
Dean nie przyjechał do Morganville by ochraniać Shanea, przyjechał by się zabawić. Gdyby W
ogóle znal Franka Cillinsa, ale on go tylko wykorzystał. Gdy przybył do Morganville zrozumiał ze jest
towary sezon na polowanie, i mógł robić cokolwiek chciał. Nadal mógł, Zrozumiała Claire. Nikt go nie
podejrzewa. Nawet ona.
- Co? - Zapytał ja – Masz zamiar mi powiedzie ze robie błąd? Będziesz mnie błagać żebym tego nie
robił?
- po co się męczyć ? – szepnęła – i tak zrobisz co będziesz chciał.
- Zawsze robie – Dean odchylił się – Jase przytrzymaj ja. Nie chce żeby mnie kopnęła.
- To nie jest w porządku, to nie jest w porządku człowieku.
- Zamknij się, albo będę miał dziś dwa trupy, wyraziłem się jasno.
Claire kopała ale nie miało to sensu. Jason oparł się na jej kostkach i przytrzymał ja. Dean przytrzymał
jej ręce i otworzył zardzewiały medyczny ekwipunek. Wziął jedna z Igiel używanych do pobierania
krwi, ale zamiast podłączyć ja do rurki z probówką, podłączył ja do gumowych przewodów.
Gumowa rurka była zakończona pustym dzbankiem, takim w którym trzyma się mleko.
- Trochę zakuje – głupio się uśmiechnął i wsunął igle w żyłę.
`Claire krzyknęła. Jason odwrócił wzrok z wina wypisana na twarzy ale Dean nadal się uśmiechał.
Czerwony płyn wlewał się do rurki, biegł wzdłuż i zaczął pompować się do dzbanka na mleko.
- Jakie t jest uczucie? – spytał jej – Lubisz wampiry. Jakie to jest uczucie ze twoje Zycie toczy się tak
jak one tego chcą? Nie nawiedze wampirów. Naprawdę, naprawdę nie. I jeśli mógłbym nakłonić to
miasto zabicia chociaż jednego dzięki twojej śmierci, to jest okazja.
Zacisnęła oczy i starała się myśleć co mogłaby zrobić.
Krew.
Czarno – biały obraz ducha zamigotał daleko w drugim końcu pokoju. Obraz Ady wydawał się cichy i
skorumpowany i jakby jej się to podobało. Przyszła tu by patrzeć na jej śmierć.
- Sprowadź pomoc – szepnęła Claire – Proszę idź i sprowadź pomoc!
Dean i Jason nie mieli pojęcia z kim ona rozmawia przynajmniej do momentu gdy Ada ujawniła się za
nimi.
- Z kim rozmawiasz idioto? Jason nie z tej strony. Jezus Jason trzymaj jej nogi. No dalej człowieku . Nie
proszę o tak dużo, tutaj!
Ada podniosła brwi, Jej obraz migotał Claire nie chciała patrzeć na czerwona rurek unoszącą się do
dzbanka, czuła ze słabnie, jej serce coraz mocnie łomotało, by utrzymać ja przy życiu.
- Myrnin – Wysapała Claire – Potrzebuje Myrnina.
Ada zamigotała. Calire nie miała pojęcia czy ona chociaż trochę zada sobie trudu by go powiadomić.
Na zewnątrz słońce zachodziło pod okno.
Zmierzch.
Jason podskoczył na dźwięk dochodzący z zewnątrz. – Co to do cholery było?
- Nic – powiedział Dean. Przyglądał się twarzy Claire. Oddychała zbyt szybko i starała się zwolnic, jej
serce bilo w szalonym tempie i traciła dużo krwi. Ada proszę, proszę.
- Nie przejmuj się tym, to wiatr. – Jasno puścił nogi Claire była zbyt słaba żeby się poruszyć,
- Wcale ze nie. Ktoś jest na zewnątrz, stary, zostaw ja, uciekajmy.
- Nie świruj, Prawie skończyliśmy, jeszcze piec minut. Trzymajmy się razem, brachu.
- Nie jestem twoim bratem – warknął Jason – Zostałeś sam dupku.
Wyszedł. Nie – proszę poczekaj. Claire stara się nie płakać, ale straciła pojecie, dlaczego
powinna być silna. Czy ktoś nadchodzi? Nie musiała zachować spokój, nikt nie przyjdzie żeby ja
uratować.
- Dean – powiedziała – wiesz o portalach, prawda?
To przykuło jego uwagę, całkowitą..
- Mogę ci powiedzieć cos o nich czego nie wiesz , jeśli to przerwiesz – jego ciemne oczy przybrały
dziwnie uprzejme wrażenie, on nie lubi jak mu się przerywało ta przyjemność. – Jakie rzeczy
Ponieważ musza być naprawdę dobre.
- Och sa – powiedziała – mogę ci powiedzieć jak zrobić własny portal, jak przechodzić gdziekolwiek
zechcesz, robić wszystko. Wyobraź sobie co mógłbyś zrobić z czymś takim. Dean.
Wyobrażał sobie, porządnie, i mogła zobaczyć napływający kolor na jego policzki.
Podoba mu się to.
Podoba mu się to bardzo.
Dean spojrzał na dzbanek po mleku, w którym migotała jej krew. Mocny strumień płynął z
rurki. – Zacznij mówić – powiedział – Jeśli mi się spodoba odwrócę proces.
Okłamywał ja , wyczuwała to – Możesz przestać udawać, nie zabijasz mnie dla sprawy, zabijasz mnie
ponieważ to lubisz, Dean. Nie jesteś wampirem: jesteś gorszy. Oni sa jak tygrysy, ty jesteś kanibalem.
Jego oczy zamigotały i pochylił się naprzód – Może tego tez spróbuje – powiedział – może
zacznę od ciebie.
Zamrugała, lekko zmieszana. Wydawało jej się ze świat przesuwa jej się przed oczami, miała
wizje i wydawała jej się bardzo realna. Patrzyła przez niego do salonu w domu tak jak przez tunel.
Telewizor był włączony . Eva śpiewała jakiś wstrętny kawałek reklamy myjni samochodowej, kładąc
hot dogi na stole. To był wieczór, gdy była jej kolej na gotowanie. Michael nastrajał gitarę.
Shane wszedł przednimi drzwiami do pokoju i rzucił kluczyki na stół, powiedział
- Gdzie jest Claire?
- Jeszcze jej niema – odpowiedziała Eve – Prawdopodobnie jest w drodze
Nie jestem, nie przyjdę. Przeprasza,
Shane wydobył swój telefon komórkowy z kieszeni i wybrał numer. Gdzie w innej części
opuszczonego domu Claire słyszała jak rozbrzmiewa dzwonek. Najdziwniejsze ze Shane tez go słyszał,
rozejrzał się dookoła, podniósł brwi ze zdziwienia na Eve a ona tylko wzruszyła ramionami. – Może go
zostawiła.
Oni słyszą mój telefon. – Ale telefonu tam nie było. Calire zebrała się w sobie żeby krzyknąć,
ale nie miała dość siły. Shane patrzył prosto na nią i przez sekundę zrozumiała, czym był tunel
srebrnych migotań. Ada jej nie zostawiła, po tym wszystkim. To był portal i Shane ja uratuje.
Widział ja.
Jego oczy rozszerzyły się.
- Claire – krzyknął i rzucili się w kierunku portalu, który zamknął się zanim zdążył do niego wskoczyć.
- Oh, człowieku – odetchnął Dean – było blisko. Możesz robić takie rzeczy, tez? Z portalem? Wychodzi
ci to dość zręcznie mam racje?
Pomachał ręką i znów portal zamigotał, ale zamiast tunelu, który prowadził do Domu
Glassów, pojawiła się ciemność. Nie – nie całkowita ciemność. To było stare wiezienie te, w którym
były trzymane chore wampiry. – Ada zamknęła mnie na jakiś czas, człowieku było ciężko. Ale
obiecałem jej trochę krwi, jeśli pozwoli mi pożyć jeszcze parę dni.
On używał sieci by zabijać, i prawdopodobnie Jason mu pomagał, ponieważ był samotny i
łatwowierny, a Dean wiedział jak sprawić żeby ludzie czuli się potrzebni. Nawet Claire to poczuła. Ona
wiedziała to najlepiej.
- Widzisz? – Mogę to robić wszędzie, tak jak ty. Domyślam się ze czyni to nas wyjątkowymi.
Zrozumiała ze jest mądry, mądry i okrutny. Jak Myrnin.
Tylko ze Myrnin ma sumienie.
Cos ruszyło się po drugiej stronie portalu. Duch. Ada?
Nie, chociaż Claire widzialna Migotanie biało – czarnego obrazu po drugiej stronie odwróconego
twarzą daleko od niej. Kiwała do kogoś jeszcze innego po tamtej stronie.
Wtedy tajemnica się rozwiązała.
Ada przyprowadziła pomoc, mimo wszystko, ale to nie był Myrnin.
To był Fran Collins.
Ojciec Shanea patrzył przez portal, patrzył na nich, wyglądał jak duch nawet gorzej niż Ada. Claire
musiała wydać z siebie jakiś dźwięk, ponieważ Dean odwrócił się, by zobaczyć, co się dzieje i jego
twarz poszarzała z przerażenia – Frank? – zapytał – Frank, zaczekaj, pozwól mi wyjaśnić...
Frank Collins sięgnął przez portal chwycił Deana i pociągnął go przez portal. Dean krzyknął, raz i
nastała cisza. Tylko.... cisza.
Claire czuła ze zaczyna się robić zimna – Wiec to jest takie uczucie, stając się wampirem, z wyjątkiem
tego ze ja się nie obudzę.
Fran przeszedł przez portal
- Oddychaj – powiedział do niej, i kucnął obok niej, wyjął rurkę z jej reki odrzucając ja daleko.
Wyciągnął kawałek bandaża i przycisnął do krwawiącej reki, zgiął ja by powstrzymać krwawienie. –
Przepraszam za Deana, Zawsze wiedziałem ze ma nie po kolei w głowie, ale nigdy nie myślałem ze
zrobi cos tak szalonego.
Patrzył na nią przez kilka sekund, następnie podniósł się i poszedł w stronę portalu. Po drodze
chwycił dzbanek po mleku i odszedł.
Duch Ady znów zamigotał przed Ina, gapiąc się na Claire, uśmiechała się.
- Pomórz mi – szepnęła Claire.
- Zrobiłam to – mechaniczny glos Ady wyłaniał się z oddali z małego głośnika telefonu. – On obiecał
mi krew, ale nie chce twojej, nie lubię jej.
Ada zniknęła.
Claire została sama i zmarzniętą. Przez krotka chwile to była wszystko co czula.
Wtedy podniosły ja ręce i poczuła małe ukucie w zdrętwiałą rękę, słyszała tez glosy.
Światło.
Inny rodzaj nicości.
Pokój szpitalny był ciemny w środku ze względu na gości. Fluorescencyjne światła były przyciemnione
ale przynajmniej nikt nie spłonął. To w skrócie był kompromis w Morganville.
- Mówiłam ze będzie dobrze – powiedziała Amelie i przysunęła krzesło do łóżka Claire. Jej ochroniarze
stali kolo drzwi. Jeden z nich mrugnął do niej a ona odpowiedziała uśmiechem .
- Czuje ze musze przeprosić za mój brak troski i ciebie.
- Nie mogłaś wiedział ze mam kłopoty – powiedziała Claire.
- Nosisz mój znak na bransoletce i to sprawia ze jesteś moim podwładnym – wydawało się ze przez to
Amelie wyjaśniła wszystko – To nie świadczy dobrze o moim zarządzaniu. Na szczęście dr Mills wierzy
ze całkowicie wyzdrowiejesz. Możesz podziękować swoim przyjaciołom ze tak szybko zareagowali w
twojej sprawie.
Claire czuła się ciepło, bezpiecznie i trochę zamroczona lekami – Tak, ratunek – powiedziała – Co się
stało?
- kilka rzeczy. Po pierwsze Eve zadzwoniła do mnie i zażądała pomocy – Amalie kiwnęła głowa do Eve
która wyglądała równocześnie na zakłopotaną i zadowolona opierając się o siane. – Chociaż Eve
wykazała duże zaangażowanie w chęć pomocy. Postanowiłam porozmawiać a Ada – Claire mogła się
założyć ze była to przerażająca i interesująca rozmowa – Ona przyznała się ze wie gdzie jesteś. Od
tego momentu to już była prosta spraw, otworzyła portal do ciebie i sprowadziła pomoc.
- Kto ta był – zapytała. Jej powieki były coraz cięższe – Shane?
- W sumie to nie – powiedział Oliver z najciemniejszego końca pokoju – Ja cie niosłem. Nie stawaj się
sentymentalna. Lekarze cie uratowali nie ja. Ja po prostu przeniosłem cie z jednego miejsca na drugie
– jego glos brzmiał jakby głęboko pragnął by nikt mu za to nie dziękował. Claire była szczęśliwa nie
zmuszając go do tego.
- Z pomaca przyszedł bank krwi – radośnie powiedział dr Mills opierając się by sprawdzić rurki i
przewody – W swoim czasie tez przyniósł sporo korzyści innym – Nie wydawał się onieśmielony
mówiąc to przy Amelie i Oliverze – Będziesz nam winna około cztery i pół litra dzieciaku. Ale to
później, obiecuje. Nie musisz się śpieszyć.
- dziękuje – powiedziała
- To moja praca – powiedział – Oczywiście niekiedy to czyta przyjemność. Odpoczywaj. Pobędziesz tu
przez kilka dni. I mam nadzieje ze zasmakuje ci szpitalna galaretka.
Miała nadzieje ze żartował z ostatniej rzeczy ale nie była tego pewna. Zanim zdarzyła go
zapytać on już bazgrał cos w jej karcie i śpieszył się do następnych pacjentów.
Chłodne palce Amelie wygładziły dokładnie przykrycie – dla Amelie to był pozytywny kaprys.
– Cieszę się ze popracujesz dla nas jeszcze trochę, Claire – powiedziała – teraz spij.
Claire bardzo chciała ale miała jeszcze jedno pytanie. – Złapaliście go? – zapytała –
Znaleźliście Deana?
- Tak – powiedziała Amilie. Jej twarz była bez wyrazu – znaleźliśmy Deana.
Wstała i kiwnęła glowa na ochroniarzy, odeszła bez tłumaczenia i oglądania się za siebie. Oliver
odszedł od ściany i poszedł za nią ale miał wyraz twarzy jakby to był zły pomysł. Och będą kłopoty
jeśli Oliver będzie miał takie nastawienie. Ale tym problemem nie musiała się Przejmować. Jedyna
rzecz o jaka powinna się martwic faktycznie, były krople krwi spadające w dół, i posmak żelaza w
ustach.
Minutę po tym jak wyszły wampiry znów otworzyły się drzwi i wszedł Shane trzymając w
dloniach napoje. Kawa pachniała cudownie.
Widok niego sprawił ze Claire poczuła wewnętrzny wybuch – tyle szczęścia, zaskoczona ze padło na
nią jak światło.
Jego uśmiech był cudowny.
- mam nadzieje ze masz tez dla mnie – powiedziała gdy podawał Eve i Michaelowi kubki.
Została tylko jedna.
- Żartujesz prawda? – zapytał Shane – Nie potrzebujesz kofeiny. Potrzebujesz snu – wziął ostatni
kubek i Claire zrozumiała ze była w Bledzie, ktoś jeszcze kryl się w cieniu, nawet głębiej niż Oliver.
Myrnin.
Wyglądał zupełnie inaczej dla niej, i nie dlatego ze już nie był szalony. Pamiętała jak się ubierał wtedy
w stare płaszcze, i paciorki Mardi. Teraz miał ubrana zielona koszulkę czarne spodnie i kurtkę która
była trochę staroświecka ale nie tak jak wcześniej. Wszystko czyste i nawet miał ubrane buty.
- Tak musisz spać – zgodził się i przyjął kawę która spróbował – Zbyt daleko zaszliśmy z wieloma
sprawami , zajęło by mi zbyt dużo czasu by wyszkolić kolejnego ucznia. Mamy prace do wykonania
Claire. Dobra ciężka robotę. Cześć z tego może pracować na twoje osiągnięcia, gdy opuścisz
Morganville.
Wolno się uśmiechnęła – Nigdy nie pozwolisz mi odejść.
Ciemne oczy Myrnina wpatrywały się w nią – Może pozwolę – powiedział – ale musisz mi dać co
najmniej kilka lat, przyjaciółko. Mam zamiar dużo się od ciebie nauczyć a jestem powolnym uczniem.
Claire zaśmiała się z tego bo po prostu było głupie. Przynajmniej myślała ze to zrobiła. Czuła
się mile bezwładna i bardzo zmęczona. Jej rodzice wpadli na chwile i wyprosili wszystkich . nawet
Myrnina. Sądziła ze to wszystko jest w porządku w swoim sennym zamgleniu. To było mile, bycie
kochanym.
Kiedy otworzyła oczy ponownie. Jej rodzice już wyszli, a Eve spala na jednym z niewygodnych krzeseł
szpitalnych zwiniętą z rekami pod głowa, przykryta szpitalnym kocem zakrywającym różową koszulkę
ze znakiem Goth. Michael grał na gitarze, grał bardzo cicho – cos powolnego i spokojnego. Kiedy
zobaczył otwarte oczy Claire przestał i wyglądał na zakłopotanego.
- Nie, proszę dalej – szepnęła – to jest śliczne.
- Później mam grac w Common Grounds – powiedział – ale mogę t odwołać jeśli mnie potrzebujesz.
- Nie, idź. Nie okradnę Morganville z cudownego powrotu Michaela Glass.
- Tak, jakby ktoś się przejmował – powiedział Michael, ale się uśmiechnął w taki sposób który znaczył
ze był tym zakłopotany i jednocześnie zachwycony – Nie wychodziłbym, ale widzę ze masz już przy
sobie ochroniarza.
Shane tez spal, jego głowa leżała na krawędzi łóżka. Zatęskniła za tym żeby pogładzić go po włosach,
ale nie chciała go obudzić. Oddech Shanea zmieniał się i podniósł się mrugając tak jakby dostał
niewidzialny impuls. Natychmiast skupił się na niej – Hej – powiedział i widziała jak się odpręża z ulga
– Śpiochu – wyciągnął rękę i chwycił jej dłoń i delikatnie ja pocałował. To był ciepły, senny i słodki
pocałunek jak obietnica – Witaj z powrotem.
Czuła się jakby nigdy nigdzie nie odchodziła.
- Rozmawiałeś z moimi rodzicami?
- Tak, Uszy nadal mnie pieką, najwidoczniej to jest mój błąd Claire. Nie mogę uwierzyć ze cie w to
wpakowałem
Claire położyła mu palec na ustach – zawsze jesteś przy mnie, gdy cie potrzebuje – powiedziała –
Jesteś tu teraz, prawda?
- Wiesz co mam na myśli.
Zastanawiała się czy powiedzieć mu o Franku, o tym jak ja uratował. Ale nie była pewna , naprawdę
pewna czy sobie tego nie wyobraziła. I Frank Collins był w pobliżu mógł się ujawnić i powiedzieć to
osobiście synowi.
- Wiem – powiedziała.
Cos co powiedziała Monika w Common Grounds nawiedziło ja specjalnie w tym osłabionym stanie.
Wiesz ze to nie potrwa wiecznie, prawda? Rzeczy się zmieniają, nawet Morganville się zmienia
– nie odchodź – nie chciała tego mówić głośno. Dużo wymagasz, Claire?
Shane wziął jej rękę i podniósł do ust w staromodnym pocałunku godnym Myrnina
– Nigdzie się nie wybieram – powiedział – nawet żeby wziasc prysznic, I naprawdę będziesz tego
żałować.
- Stary – powiedział Michael – już tego żałuje.
- Zamknij się człowieku.
Michael rzucił w niego pudelkiem chusteczek, Shane przechylił się i odrzucił co nie było wyzwaniem
dla Michaela z refleksem wampira. Eve obudziła się, wycierając ślinę z podbródka ziewnęła – Wy
durnie może zagracie w Super Bowl na zewnątrz? Niektórzy z nas potrzebują upiększającego
odpoczynku –Nie mów tego Collins.
Shane chwycił pudełko – Co mówisz? – zapyta i rzucił w jej kierunku – Aport !
Eve wstała z krzesła podniosła pudełko i huknęła go w głowę. Kilka razy.
Claire nie mogła powstrzymać śmiechu. Łzy paliły ja w oczach, tak bardzo ich kochała. Kochała ich
wszystkich bardzo.
Michael uratował Eve od wojny na chusteczki i zaciągnął ja do drzwi trzymając gitarę jedna ręką
– Ogłaszam rozejm – powiedział i obejrzał się powrotem na Claire gdy Stal w drzwiach – wrócimy po
występie.
Żadne z nich nie pozwoli jej zostać samej w nocy. Zrozumiała to. Przypuszczała ze później może ja to
drążnic ale dziś czuła się po prostu... cudownie. Uwielbiała jak się o nią troszczyli. Wtedy zamknęły się
drzwi i została sama z Shanem.
- Wiec – powiedziała – Co dziś jest w telewizji?
- Hokej
- Jestem pean ze jest cos innego niż hokej.
- Nie, tylko hokej, Jest na każdym kanale. Lepiej pokarz się do sieci telewizyjnej – ponownie usadowił
się na krześle z pilotem w reku.
- Dureń – westchnęła – Ja jestem tym któremu przetoczono krew, nie ja powinnam dostać pilota.
- jestem wzruszony. Spójrz przyniosłem ci prezent – wyciągnął drewniany kolek i położył go obok jej
reki na kocu.
- Po co on?
- Na wszelki wypadek – powiedział – Na Morganville.
Obejrzała kolek. Wyglądał jak jeden z Eve, przynajmniej był oryginalny. – Nie nawiedz wyprowadzać
cie z Bledu ale Dean nie był wampirem.
- Założę się ze na nim tez dobrze by zadziałał.
Zauważyła jakiś napis na nim – Umieściłeś na nim moje imię – ręczna robota, to musiało mu zając
trochę czasu.
- Miałem czas, siedzą tu i czekając Az się obudzisz. Poza tym Amelie wydala nowe prawo. Wszystkim
ludziom wolno nosić kolki dla samoobrony. Widzisz? Postęp.
- Lub wzajemne ubezpieczenie przed zagładą.
- Cóż, cokolwiek ale działa.
Claire podniosła kolek – Niektóre dziewczyny dostają biżuterie, ale sa beznadziejne.
Sięgnął głęboko do kieszeni i wyjął Male aksamitne pudełko które położył obok jej poduszki. Wzięła
głęboki oddech.
- Co to jest?- spytała miękko
- To ... cos co miało być na później – powiedział – Nie chciałem żebyś pomyślała ze jestem zarwany
czy cokolwiek.
Pocałował ja i poczuła ze wszystko się roztopiło. Clay ból, niepokój. Wszystko będzie po prostu
dobrze.
Gdzieś Michael Glass grał w zatłoczonym Common Grounds.
Amelie siedziała samotna zatopiona w nauce.
Myrnin zapisywał tajemnice w skórzanej książce.
A Claire Danvers była.... szczęśliwa.
Przynajmniej dzisiaj.
Tłumaczenie : mada bob ☺