Wampiry z Morganville 7
Rozdział: 3
Jazda w samochodzie Micheal była koszmarem. Eve wzięła ze soba mnóstwo koców i Claire prawie dusiła się pod nimi, ale nadal była zimna i stawała się coraz zimniejsza, jakby jej termostat spadł drastycznie w dół. Jej skora robiła się biała, a paznokcie i usta niebieskie. Zaczynała wyglądać na... Martwą.
Nawet, jeśli starałaby się zobaczyć, dokąd jechali, nic to by nie dało, samochód Michaela był według wampirzych standardów z zaciemnionymi oknami. Ludzkie oczy nie mogły nic zobaczyć, wiec skupiła się tylko na łapaniu kolejnego oddechu.
- Hej, Michael? - Usłyszała jak powiedziała Eve - Już, szybko, ok.?
- Już złamałem ograniczenia prędkości.
- Jedz szybciej.
Przyspieszenie wcisnęło Claire mocniej w siedzenie. Shane trzymał ja, ale ona tego nie czuła. Teraz przestała się trząść, przez co czuła się troszkę lepiej, ale teraz była bardzo, bardzo zmęczona, zaledwie zdolna do tego by nie zasnąć. Trzęsienie się było czymś, na czym mogła się skupić teraz pozostało tylko zimno i cisza. Wszystko wydawało się ruszać, poza nią zostawiając ja daleko w tyle.
- Hej! - Poczuła cos, błysk ciepła na skórze i otworzyła oczy by zobaczyć twarz Shane'a. Wyglądał na przestraszonego. Jego ręce trzymały jej policzki starając się je ogrzać - Claire! Nie zamykaj oczu. Zostań ze mną. Dobrze?
- Dobrze - wyszeptała - zmęczona.
- Widzę, Ale nigdzie nie odchodź ode mnie, słyszysz mnie? Nawet o tym nie myśl. - Głaskał jej skore, jej włosy prawie tak somo trzęsącymi rekami jak ona miała wcześniej - Claire?
- Jestem.
- Kocham cie. - Powiedział cicho prawie szeptem, jak sekret miedzy nimi i prawie poczuła wybuch ciepła przechodzący przez jej pierś. - Słyszysz mnie?
Zmusiła się to kiwnięcia głowa i dzięki temu uśmiechnął się.
Michael sprowadził samochód do szybkiego zatrzymania się zanim Claire mogła zrozumieć ze byli już na miejscu. - Hej! - Zaprotestowała Eve, i wyszła za nim. Shane otworzył tył i wziął Claire na ręce - czy raczej podniósł gore prania w ten sposób czuła się Claire zawinięta w tuzin koców.
Światło księżyca padało niebiesko - białym świtem na trawę, drzewa i nagrobki. Byli na oficjalnym cmentarzy Morganville - Restland.
- Cholera - Odetchnął Shane - Nie w taki sposób chciałem spędzić te noc, wiesz? Claire? Jesteś ze mną?
- Tak - powiedziała. W sumie czuła się troszeczkę lepiej i nie wiedziała, dlaczego. To nie znaczyło nic dobrego, oczywiście. Ale już nie mdlała.
Przed soba widziała Michaela i Eve idących razem przez labirynt nagrobków, krzyży i marmurowych posagów. Duży biały budynek dominował na szczycie góry, ale oni nie szli tam - skręcili w prawo.
Claire wiedziała gdzie zmierzają - Sam - szepnęła.
Shane wziął głęboki oddech, wypuścił go i poszedł w tym samym kierunku.
Minął miesiąc odkąd Sam Glass, dziadek, Michaela, Umarł... oddał swoje życie by ratować ich wszystkich, naprawdę a specjalne Amelie. On był o ile Claire wiedziała jedynym wampirem pochowanym na cmentarzu, miał prawdziwa msze, prawdziwych Żałobników i on był być może jedynym wampirem w Morganville, który był powszechnie lubiany przez obie strony. Ale tez był kochany - przez Amelie. Romans Amelie i Sama był jak trąba powietrzna: on urodził się w Morganville i nawet nie miał stu lat, kiedy umarł, ale, od kiedy Claire go poznała widziała romans w Starym stylu, gdy starli się odsunąć od siebie cos coraz mocniej ich przyciągało do siebie.
Znaleźli Amelie klękająca na jego grobie.
Z daleka wyglądała jak marmurowy posag anioła - blady, w bieli i nieruchomy. Ale jej długie blond włosy opadły na twarz i plecy, zimny wiatr porywał się i trzepotały jak flaga. Amelie wyglądała na zimniejsza niż zimno, które odczuwała Claire. Na jej twarzy nie było żadnego wyrazu. Nie było nic - tylko... nic. Wydawało się ze ich nie widziała, ponieważ gdy stanęli blisko niej nie ruszyła się, nic nie powiedziała, nie było żadnej reakcji.
- Hej - powiedział Shane - Przestań, cokolwiek robisz, Krzywdzisz Claire.
- Robie to - glos Amelie wydobył się wolno i wydawało się ze z daleka jakby była cale mile stad, ale mówi przez ciało, które było przed nimi - Wybaczcie.
Nie ruszyła się, nie powiedziała nic więcej. Shane i Michael wymienili spojrzenia. Michael wyraźnie odczytał wiadomość ze, jeśli czegoś nie zrobi, zrobi to Shane i nie będzie to mile. Michael sięgnął po Amelie by pomoc jej wstać. Spojrzała na niego, nagle i całkowicie żywa i bardzo rozwścieczona, jej oczy płonęły czerwienia z surowej białej twarzy, natychmiast wysunęły się kły, śmiercionośna broń.
- Nie dotykaj mnie chłopcze!
Zatrzymał się, podnosząc obie ręce w górę. Amelie wpatrywała się w niego - we wszystkich - przez kolejne sekundy i wtedy odwróciła się ponownie do grobu. Czerwień powoli znikała, znów miała nieprzytomne bladoszare oczy. Napływ wściekłości palił w Claire jak upał odpychając chłód na chwile. Claire przez chwile wierciła się na rekach Shane'a, wiec ja postawił. Zrzuciła koce z wyjątkiem ostatniego i kucnęła naprzeciwko Amelie, stając naprzeciwko niej nad grobem. Amelie spojrzała prosto przez nią, nawet, gdy podniosła nadgarstek i pokazała jej bransoletkę. Złoto znów było zmrożone i Claire znów czuła wracający chłód.
- Jesteś tchórzem - powiedziała Claire.
Oczy Amelie skupiły się na niej, nie było żadnej innej reakcji, ale to prawie wystarczyło żeby Claire zapragnęła się zamknąć o odejść. Nie zrobiła tego. Zamiast tego wzięła głęboki oddech i znów się odezwała. - Myślisz ze Sam chciałby żebyś tu siedziała i pragnęła śmierci? To Znaczy, rozumiem ze cierpisz, ale to jest takie dziecinne.
Amelie zmarszczyła brwi, bardzo słabo - tylko mała zmarszczka, - Co się stało z twoja twarzą?
Oh, poparzenia - Zapomnij o mnie, Co się z tobą dzieje? Czuje-zimno.
Gdy mówiła zrozumiała ze jest cos dziwnego z rekami Amelie. Miała ubrane rękawiczki... Ciemne? Nie to nie było to. Były miejsca na skórze pokazujące... Krew. Jej dłonie były pokryte krwią. To były ciecia na nadgarstkach, głębokie. To powinno się wyleczyć. - Pomyślała Claire, ponieważ jej skora spięła się na całym ciele i zadrżała w panice. Nie miała żadnego pomysłu, dlaczego rany Amelie pozostały otwarte i nie przestawały krwawic, tak się nie dzieje u wampirów. Ale Amelie znalazła sposób. I to znaczyło ze naprawdę chciała popełnić samobójstwo. To nie było jakieś melodramatyczne wołanie o pomoc. Ona nie spodziewała się pomocy, ani jej nie szukała, Dlatego była taka wściekła. Claire poczuła wybuch absolutnej paniki, Co mam zrobić? Co mam powiedzieć? Spojrzała w gore na Michaela, ale on stal daleko za Amelie i nie widział tego, co ona. Eve, mimo wszystko, ruszyła się. Uklękła na zimnej trawie obok Amelie i chwyciła rękę wampira, obróciła ja by nadgarstek był na górze. Było cos dziwnego w tych ranach, Claire poczuła się słabo, gdy zrozumiała ze Amelie wcisnęła srebrne monety do ran by się nie zagoiły. Eve ja wyciągnęła. Amelie zadrżała i w sekundę ciecie przestało krwawic, zaczęło się goić.
- Głupie dziecko- warknęła i odepchnęła Eve ponieważ sięgała po druga rękę - Nie wiesz co robisz.
- Ratuje cie. Mam dość spore pojecie, Teraz bądź grzeczna. Ugryź mnie z przysięgam ze wbije ci kolek.
Oczy Amelie zawirowały czerwienia, następnie wróciły do normalnej, niecałkiem-ludzkiej szarości. - Nie masz żadnego kołka.
- Wow, jesteś szczera. Może teraz nie mam, ale tylko poczekaj. Ugryź mnie to tak się stanie, dziwko... Nie mam na myśli ze jesteś dziwka, to tylko takie wyrażenie. Wiesz? - Paplanina Eve zmierzała tylko do odwrócenia uwagi. Gdy mówiła sięgnęła po prawa rękę Ameliei wyjęła srebrna monetę z rany. Strumień krwi z reki Amelie zwolnił do kapania i zatrzymał się. Claire poczuła ze zimno tez odchodzi z jej ciała, ponieważ Amelie zdrowiała. W końcu mogła poczuć znów swoje ciało - gorąco w jej ciele, bicie serca. Zastanawiała się czy tak Amelie czuła się cały czas - ta lodowata cisza wewnątrz. Jeśli tak było, zrozumiała, dlaczego Amelie była tutaj.
Noc grzechotała przez gałęzie drzew i blade włosy Amelie wirowały dookoła jej twarzy zakrywając jej odczucia. Claire patrzyła, ze rany wampira zanikają od czerwonych ciec do bladych linii i ostateczni zniknęły.
- Co do diabla robiłaś? - spytał Michael.
Amelie, wzruszyła ramionami - To stary rytuał - powiedziała - ofiarowanie krwi dla umarłych. Potrzeba do tego dużo siły i pomysłowości żeby wykonać go prawidłowo.
- Nie zapominając o głupocie - powiedziała Eve - to mogło zabić wielu ludzi, nie wspominając o wampirach.
Amelie wolno przytaknęła - Mogło tak się stać.
Michael, który był bardziej przerażony od reszty w końcu odważył się odezwać. - Dlaczego? - zapytał - Dlaczego to zrobiłaś? Z powodu Sama?
To wywołało uśmiech a właściwie grymas na jej bladych ustach - twój dziadek byłby bardzo rozgniewany na mnie, gdyby pomyślałby ze to z jego powodu. Pomyślałby ze jestem beznadziejnie romantyczna.
Eve parsknęła - Jest romantyzm, później jest dramatyzm i na końcu jest kretynizm. Domyśl się, które by to było.
Uśmiech Amelie znikł i pojawiły się iskry wokół jej oczu. Podniosła podbródek i zaczęła się wpatrywać w nos Eve. - I ty budzisz się codziennie rano, malujesz ten makijaż klauna, wiedząc ze to wyróżnia cie od twoich rówieśników? Jakie to jest określenie dla dzisiejszej młodzieży? Poznał swój swego?
- Jestem pewna ze to określenie jest znane od czternastu pokoleń, Rozumiem twój punkt widzenia. I może jestem trochę dramatyczna, ale przynajmniej nie jestem nożownikiem.
- Co?
- Nożownik - Eve wskazała na nadgarstki Amelie - Wiesz, zła poezja, Emo muzyka, musze zranić siebie, ponieważ świat jest taki straszny?
- To nie, dlatego - Amelie za chwile zamilkła, wtedy wolno kiwnęła głową - Może. Może tak się czuje, teraz.
- Cóż to cholernie źle - Powiedziała Eve z dziwnym chłodem w glosie, który sprawił ze Claire zamrugała - Chcesz zmarnieć nad grobem swojego ukochanego, śmiało. Jestem Gotka, ale to rozumiem. Ale nie waz się ciągnąć Claire za soba, albo będę ścigać cię do piekła i zadźgam cie tam.
Nawet Shane gapił się teraz na Eve jakby nigdy wcześniej jej nie widział. Claire otworzyła usta by cos powiedzieć, ale nie mogła wymyślić, co to mogłoby być. Nastała cisza, długa cisza i w końcu Amelie spojrzała na Claire i powiedziała - Bransoletka. Ostrzegła cie o mojej-sytuacji.
- Ostrzegła ja? To prawie ja zabiło - powiedział Shane.- Zabierałaś ja ze soba. Ale dobrze o tym wiesz, prawda?
Amelie zaprzeczyła - nie wiedziałam. - Westchnęła i wyglądała bardzo młodo i bardzo ludzko. Claire pomyślała ze jest zmęczona - zapomniałam ze może się zdążyć cos takiego, chociaż teraz myśląc o tym to bardzo możliwe. Musze cie przeprosić Claire. Czy teraz już czujesz się lepiej?
Claire nadal było zimno, ale pomyślała ze jest to bardziej spowodowane zimna ziemia i lub jakąś magia. Przytaknęła starając się nie pokazać dreszczy. - Wszystko dobrze, ale ty straciłaś dużo krwi.
Amelie wzruszyła ramionami, niewielki ruch, jak gdyby to miało jakieś znaczenie.
- Wyzdrowieje -Jej glos nie brzmiał jakby bardzo się tym przejmowała - Teraz mnie zostawcie. Musze zadośćuczynić to Samuelowi.
- Możesz krwawic nad jego grobem innym razem - powiedziała Eve - Chodź pani. Wstajemy. Zaprowadzimy cie do domu. - Powoli wyciągnęła rękę do Amelie i delikatnie ja dotknęła. Dziwne pomyślała Claire. Michael był wampirem, ale teraz Amelie bardziej ufała Eve. Michael tez to czul, na jego twarzy pojawiło się skomplikowany wyraz, głownie zaniepokojenie.
- Bez gryzienia - powiedziała Eve i pomogła Amelie stanąć na nogi. Wampir obdarzył ja usychającym spojrzeniem - Hej, wszyscy moi nauczyciele mówili mi ze powtórzenia sa jedynym sposobem do nauki. Masz samochód albo cos takiego?
- Nie.
- Um... a co z twoimi ludźmi? Czaja się gdzieś w ciemnościach, najlepiej w limuzynie?
Amelie podniosła pojedyncza brew, - Jeśli przyprowadziłabym towarzystwo, najprawdopodobniej sprzeciwiliby się temu, co chciałam zrobić.
- Dramatyczna scena śmierci? Tak, domyślam się. Dobrze. Wiec podwieziemy cie. Ale najpierw do banku krwi, dobrze?
- Chyba ze ofiarujesz darowizna.
- Um, Nie. I nawet nie patrz na Claire.
- Ja tez nie - wtrącił Shane - Ziomale tak się nie bawią.
- Zastanawiam się czasami czy wasze pokolenie w ogóle mówi po angielsku - powiedziała Amelie - Ale dobrze, jeżeli zawieziecie mnie do banku krwi, możecie mnie tam bezpiecznie zostawić. Moi ludzie - powiedziała to ironicznie, dając im do zrozumienia jak to zabawnie brzmi gdy oni tak mówią - znajda mnie tam.
Odeszli od grobu Sama, ruszając się wolno w ścisłej grupie. Nagle na szczycie góry za dużym mauzoleum pokazał się cień. To był wampir, ale nie taki do którego Claire była przyzwyczajona w Morganville. Wyglądał jakby żył w ciężkich warunkach i bez dostępu do prysznica. Również nie wyglądał na całkiem zdrowego psychicznie.
-Amelie- powiedział mężczyzna. Claire miała nadzieję, że był to człowiek ale to było trudne do rozpoznania, gdyż plątaniną włosów, które nie były czesane od ubiegłego wieku, i bezkształtna masa brudnych ubrań, na których czele był brudny płaszcz utrudniała. -Zapraszamy do odwiedzenia swoich prostaczków i rozpowszechniaj miłości, jak za starych czasach?- Miał silny akcent- może angielski, ale był szorstki, i nie jak dystyngowany jak głos Olivera.- Oh, proszę, pani, jałmużna dla biednych? -I zaśmiał się. To był to suchy, głuchy dźwięk, i rósł. . . Az odbijał się od wszystkiego do Okola w ciemnościach. .Było tam takich więcej.
Michael odwrócił się, wpatrując się w noc, być może widział coś, ale dla Claire były tylko cienie, nagrobki i ten śmiech. Shane objął ją ramieniem.
-Morley.- powiedziała. -Widzę, że wylazłeś ze swojego kanału.
- I ty powinnaś zejść ze swojej wieży z kości słoniowej, moja pani.- powiedział- I tu jesteśmy, spotykając się na rumowisku gdzie ludzie wyrzucają swoje śmiecie. I przyniosłaś lunch. Jaki miło.
Upiorne chichoty rozbrzmiewały z ciemności. Michael odwrócił się, śledząc coś czego Claire nie widziała, jego oczy stały się czerwona, i widziała, jak przestawał być Michaelem, był czymś bardziej przerażającym niż kiedykolwiek go widziała. Eve również to wyczuła i cofnęła się bliżej Shane. Wyglądał na spokojnego, ale jego ręce były zaciśnięte w pięści.
-Zrób coś! -powiedziała do Amelie. -Wydostań nas stąd.
- A jak sobie wyobrażasz ze ma to zrobić ?
- Wymyśl coś.
-Naprawdę, ty jesteś bardzo denerwującym dzieckiem- powiedziała Amelie, ale jej oczy wpatrywały się w Morleya, straszydła obok marmurowego grobu. -Nie wiem, dlaczego się przejmuje.
- Ja tez tego nie wiem- powiedział Morley- Zaufaj, twój poczciwy stary miał właściwą idee. Zabić ich wszystkich, lub zabrać z nich krew; to życie jest równe nonsensowi, wiesz o tym. Oni nigdy nie będą nam równi.
-Zaraz cie dopadniemy - powiedział Eve I strzeliła do niego palcami. Shane szybko chwycił jej rękę i zmusił żeby ja opuściła - Co, jesteś teraz Pan Dyskrecja? To jest Dzień Bierności?
-Po prostu zamknij się-szepnął Shane -Na wypadek gdybyś nie zauważyła, jesteśmy w mniejszości.
-I? Kiedy nie byliśmy?
Claire wzruszyła ramionami gdy Shane popatrzył na nią.-Ona ma rację. Zazwyczaj tak jest.
-Nie pomagasz. Michael?- zapytał Shane- Co się dzieje, człowieku?
-Kłopoty.- Michael powiedział. Jego głos brzmiał inaczej, głębiej, niż Claire pamiętała-Jest ich co najmniej ośmiu, wszystkie wampiry. Zostań z dziewczynami.
-Wiem, że nie to miałeś tego na myśli. I potrzebujesz mnie. Amelie jest słaba, a ty jesteś daleki od armii, bracie.
- Jestem?- niepokojący uśmiech błysnął na twarzy Michaela- Po prostu zostań z dziewczynami, Shane.
- Czy mówiłem ci już ze jesteś walnięty, ale to oczywiste- Shane żartował, ale ton jego głosu był poważny, napięty, i zmartwiony. - Bądź ostrożny człowieku. Naprawdę ostrożny.
Amelie powiedziała: - Nie walczymy.
Na szczycie wzgórza, z dużym białym mauzoleum świecącym jak kość za nim, Morley przekrzywił swoją głowę i skrzyżował ręce. -Nie?
-Nie.- powiedziała. -Odejdziesz i zabierzesz swoich przyjaciel ze sobą.
-A dlaczego miałbym to zrobić, kiedy masz takie pyszne przekąski ze sobą? Moi ludzie są głodni Amelie. Sporadyczny szczur i pijak naprawdę nie robią zrównoważonej diety.
-Ty i twoje paczka może przyjść do banku krwi, jak każdy inny wampir- powiedziała, jak gdyby to ona zarządzała sytuacją, chociaż Claire mogła zobaczyć, że jest słaba i wyczerpana-Wszystko, co Cię powstrzymuje jest swoim własnym uporem.
-Nie ugnę karku tak jak ty. Mam swoją dumę.
- Więc milo spędzaj czas ze szczurami? -powiedziała Amelie i rzuciła władcze spojrzenie na ich grupę.- Idziemy.
Morley zaśmiał się.- Naprawdę tak myślisz?
-Oh, tak. -Amelie uśmiechnęła się, i wydawało się ze temperatura do Okola spadła o kilka stopni.-Naprawdę tak. Ponieważ lubisz swoje gry i pokazy, Morley, ale jesteś tak głupi myśląc, że stając mi na drodze nic nie będzie cie kosztowało.
Tym razem to nie było słychać śmiechu. To był niski dźwięk huku, rosnący i rozchodzący się dookoła kręgu..
Zawarczał
- Grozisz mi?- powiedział obszarpany wampir i oparł się o grób za sobą.- Ty, która cuchnie własną krwią i słabością. Która stoi z nowonarodzonym wampirem jako jedynym sojusznikiem, i z trzema soczystymi przekąski do obrony. Naprawdę? Zawsze byłaś śmiała, moja szlachetnie urodzona pani, ale jest granica między śmiałością i nieroztropnością, i myślę, że jeśli rozejrzysz sie, zrozumiesz, co jest za tobą.
Amelie nic nie powiedziała. Tylko stała tam, cicha, z lodowatym spokojem i Morley wreszcie wyprostował się.
-Nie jestem twoim wasalem - powiedział.- Zostaw ofiarę, a pozwolę ci i chłopcu odejść.
Claire zgadła, z uczuciem mdłości, że ofiara, którą miał na myśli jest ona, Eve i Shane. Shane'owi się to nie spodobało i poczuła, jak się napiął u jej boku.
-Dlaczego myślisz ze zrobię coś takiego? -zapytała Amelie. Zabrzmiała niejasno zainteresowana całym problemem.
-Jesteś mistrzynią w szachy. Rozumiesz ofiarę z pionków?- Morley uśmiechnął się, ukazując brązowe, krzywe kły, które nie wyglądały ani mniej śmiertelnie pomimo ze nigdy nie widziały szczoteczki do zębów -To jest taktyka, nie strategia.
-Kiedy będę chciała posłuchać wykładu na temat strategii, skontaktowałabym się z kimś kto wygrał bitwę- powiedziała Amelie- Nie do takiego, który ucieka od nich.
-Pękaj- powiedziała Eve.
- Wiesz, o czym oni rozmawiają?- zapytał Shane.
-Nie musisz wiedzieć, aby się tego domyślić. Dała mu mocnego klapsa ze nawet jego mama poczuła to.
Morley poczuł to, również; zrobił krok w ich stronę, i tym razem, kiedy wyszczerzył zęby, to nie był uśmiech.
- Ostatnia szansa - powiedział. -Odejdź, Amelie.
-Mogę otworzyć portal- Claire szepnęła, starając się zrobić to na tyle cicho, żeby Morley stojący od nich dwadzieścia stóp nie usłyszał tego, Amelie powstrzymała ją jednym z tych spojrzeń.
- Jeśli po prostu odejdę, nawet przed wami wszystkimi, będziesz twierdził ze poniosłam klęskę - powiedziała - to po prostu będzie ucieczka.
-Dokładnie- powiedział Morley, i zaklaskał. Dźwięk był szokujący i głośny, rozbrzmiewał echem z nagrobków. Stado ptaków poderwało się z drzewa, ćwierkając w alarmie.-Musisz wskazać mi gdzie zbłądziłem i to moja pani, będzie trudne. Jesteś władca bez zamku, tak mówią w tej części świata. Chyba ze zaliczasz drzewa do swojego zamku, oczywiście. W każdym wypadku jesteś przegrana..
-Jestem tym znudzona. Atakuj albo odpuść tak jak zawsze?- Powiedziała Amelie. Odwróciła się do reszty i powiedziała im, dokładnie tym samym chłodnym, spokojnym głosem, -Zignorujcie go. Morley jest tchórzem, degeneratem, kłamcą. Utknął tutaj, ponieważ boi się ze, jeśli stanie z nami jak reszta, udowodnimy mu żałosność żebraka, którym jest…
-Zabijcie ich wszystkich! -Morley krzyknął i zamachnął się zmierzając do Amelie.
Michael uderzył w niego czołowo i obydwoje upadli na nagrobki. Wirowali przed Claire jak cienie w ciemności, przenoszące się zbyt szybko, aby zobaczyć wyraźnie. Puls skoczył jej dziko, i starała się przygotować do walki.
I nagle Amelie powiedziała - Oliver proszę pokaz Morley'owi dlaczego jest w błędzie.
Jeden z cieni wysunął się do przodu w światło księżyca i to było najdziwniejsze ze wszystkiego. Oliver zastępca Amelie w Morganville. Był w jednym ze swoich ubrań sprzedawcy, pofarbowana koszulkę z logo Common Grounds i niebieskie dżinsy, siwiejące włosy spiął w koński ogon , wyglądał jak typowy sprzedawca kawy. Z wyjątkiem jego wyrazu twarzy, który wyglądał jakby nie był zadowolony ze jest tu na zawołanie Amelie i jeszcze mniej podobało mu się ze ma się zająć Morley'em.. Cienie wychodzące za nim nie byli ludźmi Morley'a , to byli ludzie Olivera… starannie ubrane, czyste wampiry od których bił chłód i zdystansowanie, co spowodowało ze przez Claire przeszedł dreszcz. Byli grzeczni, ale byli zabójcami.
- Michael - powiedział Oliver - Puść tego głupca - Michael wydawał się lekko zaskoczony tak jak Morley, ale puścił wampira i wycofał się. Morley skoczył na nogi i zatrzymał się, ponieważ spojrzał na Olivera i jego wsparcie - Twoi zwolennicy, jeśli można nazwać tak głodująca grupę psów, zostali przekonani by odeszli. Zostałeś sam Morley.
- Szach-mat - powiedziała miękko Amielie - Strategia nie taktyka. Ufam ze widzisz różnicę - Morley widział. Zawahał się przez moment i nagłe rzucił się biegiem miedzy nagrobkami i po prostu… zniknął.
- Dobrze - powiedziała Eve - To było rozczarowujące. Zwykle w filmach jak walka.
Oliver nieznacznie obrócił głowę patrząc na Amelie, szybkim wszechstronnym spojrzeniem, które zauważyło krew na jej rekach. Jego usta zacisnęły się w grymasie wstrętu - Skończyłaś tutaj? - zapytał
- Myślę ze tak - powiedziała Amelie.
- Wiec mogę zaoferować ci eskortę do domu?
Jej uśmiech stał się cyniczny - Martwisz się o mnie, mój przyjacielu? Jak milo.
- Wcale nie. Jestem wdzięczny za to ze mogłem ochronić twój honor.
- Michael mnie obronił - powiedziała Amelie - Ty tylko pokazałeś się.
Znów klaps pomyślała Claire, widziała ze Eve pomyślała to samo. Żadne z nich jednak nie było na tyle dzielne żeby to powiedzieć. Oliver wzruszył morionami - Strategia, taktyka. Ja znam różnicę. Ja wygrywałem bitwy w przeciwieństwie do Morley'a.
- I dlatego polegam na tobie Olive'rze, na twojej mądrości. Ufam ze nadal mogę na tobie polegać.
Ich spojrzenia skrzyżowały się i Claire zadrżała. Morley był przynęta, na Olivera. On był tym typem człowieka, który robi zawsze to co mówi i jeśli myślałby ze uniknie kary mógłby zrobić wszystko. On tez chciał Morganville. Może nie chciał całkiem zabić Amelie ale granica była bardzo cienka. W sumie Claire widziała teraz granice, w zasłabnięciu i zanikających bliznach na nadgarstkach Amelie.
- Michael i jego przyjaciele byli tak uprzejmi i zaoferowali mi transport do banku krwi - powiedziała Amelie - Pójdę z mini. Może mógłbyś wezwań mój samochód by tam się ze mną spotkali ?
Uśmiech Olivera był ostry, jak zacięcie papierem - Jak zawsze zje by ci służyć.
- Szczerze w to wątpię.
Michael stanął obok Amelie i ich Pitaka poszła Ścieszką tam gdzie zostawili samochód. Kiedy Claire obejrzała się, nie było żadnego śladu po Olive'rze i jego ludziach lub nawet po Morley'u. Był tylko cichy cmentarz i błyszczące mauzoleum na szczycie góry.
- Czy ktoś jeszcze pomyślał ze to było dziwne? - spytał Shane, gdy doszli do samochodu. Eve posłała mu wściekłe spojrzenie.
Trojka z nich oczywiście usiadła z tyłu, Amelie siedziała z przodu z Michaelem.
- Tak myślisz? Ogólnie czy cos szczególnego?
- Dziwne ze przetrwaliśmy cała ta sprawę i nie musieliśmy nikogo uderzyć.
Nastała chwila ciszy Az odezwał Się Michael gdy odpalił samochód
- Masz racje. To dziwne.
Kiedy Michael zaparkował przy banku krwi, osobista ochrona Amelie już tam była z limuzyna zaparkowana przy krawężniku. Claire spodziewała się zobaczyć te małe urządzenia które Wywiad ma dookoła uszu, ale za drugiej strony wampiry tak naprawę to nie potrzebowały techno ligi by usłyszeć siebie. Jednak naprawdę mieli na sobie czarne garnitury i okulary przeciwsłoneczne oraz drugi samochód taki jak Michaela, który zatrzymał się obok nich. Jeden z ochroniarzy otworzył drzwi od strony pasażera i podał rękę Amelie by pomoc jej wysiąść. Wzięła ja bez odrobiny zażenowania, pełna wdzięku jak woda i obejrzała się za siebie zanim zamknęły się drzwi - Dziękuje, wam wszystkim.
To było na tyle. Ale jeśli chodzi o Amelie to była dużo.
- Zaklepywany - Eve i Shane powiedzieli jednocześnie i szybko zaczęli grac w Kamień- papier- nożyczki by ustalić, kto dostaje przednie siedzenie. Shane wygrał, wtedy pojawił się dziwny wyraz na jego twarzy.
- Możesz je wziąć - powiedziała do Eve, która nadal trzymała palce ułożone w nożyczki które przegrały z jego kamieniem.
- Poważnie? - jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia - Oddajesz zaklepywanie? Mam na mysi ze wygrałeś.
- Wiem - powiedział - wole zostać tu z tylu.
Znaczyło ze z Claire. Eve nie marnowała czasu, wyskoczyła i wślizgnęła się na przednie siedzenie pasażera z widoczna satysfakcja. Michael uśmiechnął się do niej i wziął jej rękę.
Shane objął Claire i ona dala odpocząć swojej Glowie opierając ja o jego pierś. W końcu ciepła. Ciepła, bezpieczna i kochana
- Człowieku obiad już wystygł- powiedział Shane- Przepraszam. Wiem jak bardzo lubisz taco.
- Zimne taco tez sa dobre.
- Wariatka - mówił to w dobrym znaczeniu - Wiec, po taco chcesz oglądać film czy cos innego?
Claire cicho mruknęła porozumiewawczo - Film czy cos innego - zamknęła oczy i bez żadnej końcowej decyzji, co będą robić. Zasnęła w jego ramionach. Pamiętała przebudzenie, mgliście Shanea mówiącego - Lepiej zawieź ja do domu… - i kolejne zamazane wspomnienia jago ust na jej…
Następnie nic…
Ranek zaświtał i obudziła się w swoim bliźniaczym łóżku w domu rodziców. Przez pierwsza sekundę nic nie czuła tylko niewyraźne rozczarowanie ze zmarnowała okazje by zostać z Shanem, ale wtedy poczuła uderzenie niewiarygodnego ciepła na całej twarzy. To było jakby zasnęła pod kwarcówka z wyjątkiem tego ze pokój był mile przyciemniony.
Claire ześlizgnęła się z łóżka, potknęła się o stos ubrań na podłodze- nie pamiętała jak się rozebrała, ale miała na sobie zakazana przez matkę bawełnianą nocna koszulkę, która znaczyła ze Shane jej nie zdjął - i poszła do łazienki.
Zapaliła się oślepiające światła, to było okrutne. Claire pisnęła, ponieważ patrzyła się na czerwona plamę na jej twarzy z białymi łatkami gdzie musiały tworzyć się pęcherze pod pierwsza warstwa skory. Nacisnęła jeden-zabolało, bardzo
- Naprawdę, cie zabije Myrnin - powiedziała - I będę się śmiała.
Prysznic był okropny, gorąca woda uderzała z napędem atomowym, gdy dotykała oparzeń, przetrwała przez to głownie zgrzytając zębami i wymyślając różnorodne, straszne i twórcze sposoby jak mogłaby zabić swojego szefa. Potem poczuła się trochę lepiej, ale wiedziała ze wygląda gorzej. Żadna wielka ulga, naprawdę.
Wychodząc z łazienki wpadła na matkę w korytarzu, gdy ona wchodziła po schodach ze starannie złożonym stosem pościeli i ręczników - Och, wstałaś, skarbie - powiedziała mama i błysnęła roztargnionym uśmiechem - Chcesz żebym ci zmieniła... O mój Boże, co ci się stało z twarzą?
Mama wypuściła pranie i Claire chwyciła przewracający się stos - Nie jest tak źle - skłamała - Ja, hm, zasnęłam, na słońcu.
- Kochanie, to jest niebezpieczne. Rak skory!
- Tak, wiem przepraszam. To był wypadek. To idzie do szafy?
- Oh, poczekaj wezmę to. Mam swój system - Niebezpieczeństwo ze jej starannie złożone pranie będzie ułożone w inny sposób, który zepsuje pożądany efekt, mama odpuściła sprawę poparzenia słonecznego Claire i skupiła się na zadaniu w rekach - Śniadanie jest gotowe na dole Claire, Oh, kochanie twoja twarz może przynieść ci jakiś balsam?
- Nie już użyłam, dziękuje - Claire wróciła do pokoju, skończyła ubieranie i otworzyła plecak. Szczerze sam plecak pamiętał lepsze czasy, nylon całkiem się rozpruł a w niektórych miejscach były wytarte plamy. Claire był całkowicie pewna ze krew tez jest częścią plecaka. Paski były luźne także, prawdopodobnie przyczyna tego było nieprawdopodobna ilość rzeczy, które nosiła w plecaku. Przesuwała książki, dopóki nie była w stanie wyciągnąć „Fizyki dla Zaawansowanych” i żałośnie cienkiej książki „Podstawy obliczeń struktur matrycowych”, w której były najgorsze sformułowania o temacie. Za tym była olbrzymia łamiąca kręgosłup ksiązka do Angielskiego ze wszystkimi kolorowymi notatkami. A z tyłu inny ton „Alchemia i Tajna sztuka”, która nie tyle co była podręcznikiem co zbiorem analiz, co wszystko można było określić jako śmieć. Myrnin jej nie polecał, Claire zamówiła ja przez Internet ze strony pewnego gościa, który na pewno był paranoiczny. Oczywiście, gdyby wiedział ze to ma prawdopodobnie przybiegłby z krzykiem wiec może paranoje była dobrym określeniem. Z tylu w specjalnej przegrodzie trzymała specjalne przedmioty związane z wampirami: kilka ciężkich posrebrzanych kołków, które miała nadzieje ze nigdy nie użyję, kilka strzykawek przygotowanych przez Myrnina z surowica od dr. Mills na wszelki wypadek gdyby znalazło się kilku wampirów, którym nie wstrzyknięto lekarstwa i które nadal były obłąkane. Nie była pewna czy Morley z cmentarza nie kwalifikował się do takich, ale cieszyła się ze nie znalazła się dostatecznie blisko by musiała użyć strzykawek. Złożyła i schowała do plecaka wszystkie papiery od Myrnina, które były zapisane symbolami. Ponieważ robiła to codziennie Claire zapamiętywała to i przypominała sobie później podczas badan rysując je i porównując z oryginałami. Myrnin mówił ze większość sekwencji jest używana tylko w ostateczności, ale miała wrażenie ze jeśli by naprawdę tak było musiała najpierw nauczyć się i zrozumieć rysunek. Przepakowała plecak upewniając się ze łatwo zmieszczą się ksiązki i ostrożnie sprawdziła wytrzymałość materiału. Rzemień zatrzeszczał i usłyszała kolejne pękniecie materiału. Naprawdę potrzebuje nowy. Zastanawiała się gdzie Eve Kupiła swój plecak z miękkiej skorki wytłoczony różowymi koteczkami lub słodkimi czaszkami, prawdopodobnie nie w mieście, Claire Pomyślała ze Morganville nie jest stolica mody.
Śniadanie w domu Danver było sprawa rodzinna i Claire nie mogła się go doczekać. Nie często zdążało jej się wracać na lunch czy na obiad, ale każdego ranka siadała z rodzicami przy stole. Mama pytała o zajęcia, tata pytał o prace. Claire nie wiedziała jak to jest w innych rodzinach w Morganville, ale to wydawało się całkiem... normalne. Przynajmniej w tym pojęciu. Specyficzne były okoliczności zobowiązań- tu je śniadanie, ( które zawsze jest pyszne).
Claire zmierzała do szkoły, Morganville było wystarczająco male by łatwo można było się przemieszczać i Claire zazwyczaj szła na piechotę. Dzisiaj wyraz jej twarzy był poważny z poparzeniami słonecznymi, żałowała ze nie przyjęła propozycji taty ze kupi jej samochód, nawet sieli to wiązałoby się z rzadszymi spotkaniami ze swoim chłopakiem. Nie powiedziała Shanowi ze znaczy dla niej więcej niż samochód. To mogłoby wydawać się jako zaangażowanie i mogłoby go przestraszyć. Claire zatrzymała się przy pierwszym sklepie- Pablo's Market, blisko uniwersytetu i znalazła czarna czapeczkę z daszkiem, która trosze okrywała jej twarz. To pomogło, sprawiło ze czuła się mniej dziwacznie... dopóki nie usłyszała za soba wycia, obejrzała się przez ramie i zauważyła czerwone Clabrio jadące kolo niej po ulicy. Claire odwróciła twarz i dzielnie poszła naprzód. Szybciej.
- Co to jest? - Usłyszała, jak glos zapytał z tylniego siedzenia. Gina lub Jennifer Claire nigdy nie mogła rozróżnić ich głosów. - Wygalała jak człowiek.
- Nie wiem? Zombie? Mięliśmy to Zambie, prawda? - Gina( lub Jennifer) - bliźniaczy glos powiedział - Może to być zombie. Hej, jak się zabija zombie?
- Odcinając głowę - powiedział trzeci glos. Bez wątpienia wiedziała, do kogo należał, bez żadnych wątpliwości; Monika. Był chłodny, pewny i władczy: - Znajdźmy mózgowca dziwoląga i zapytajmy jej - ona będzie wiedziała. Hej, Zombie laska. Czy widziałaś Claire Danvers. Mózgowca?
Claire machnęła jej reka i nie przestała iść. Monica - znów z czarnymi włosami, Bez wątpienia wyjątkowo lśniącymi - była tylko niewyraźnym cieniem i Claire chciała żeby tak pozostało. Wiedziała niestety ze nigdy tak się nie stanie. Faktycznie Monika nie lubi być ignorowana. Zatrzymała sportowy samochód, i zablokowała Claire. Monika i Gina szeptały do siebie prawdopodobnie w jaki sposób kopnąć Claire nie łamiąc sobie przy tym paznokci i nie zdzierając butów.
Claire poddała się i przeszła na druga stronę ulicy. Monika Wrzuciła wsteczny i tam również ja zablokowała. Zabawiły się tak jeszcze dwa razy, w te i z powrotem zanim Claire w końcu zatrzymała się i stała patrząc na Monike. Kos się zaśmiał - Oh, mój Boże to jest Mózgowiec dziwoląg. Wiesz ze dziwoląg jest tylko wyrażeniem, prawda? Właściwie stałaś się dla mnie atrakcja cyrkowa.
- To jest cos nowego. Mega szybkie opalanie. Właśnie jestem w trakcie porzucania opalania się, powinnaś spróbować.
- Spóźnię się na zajęcia - Powiedziała Claire, Śmiejąca się Jennifer natychmiast przybrała winny wyraz twarzy.
- Dobrze, to spowoduje ze rozdzwonią się dzwony w kampusie.
- Tylko, jeśli rzeczywiście zaciągniesz tam swój, Tylek.
- Ooooh, atakuje - Powiedziała Monica - Jestem zdruzgotana, ponieważ mozg to moja jedyna bron. Nie poczekaj, to dotyczy się ciebie, prawda?
Claire westchnęła, - Czego chcesz? - To było uprzejme, i oczywiste ze cos chciały- i prawdopodobnie cos innego niż codzienne szykany. Monika pracowała nad docinaniem jej codziennie a Monika po prostu nie pracowała.
- Potrzebuje korepetycji - powiedziała Monika - Nie rozumiem tych ekonomicznych bzdur. Tam sa ułamki i jakieś nonsensy.
Ekonomia, W opinii Claire była nauka Voodoo, Ale wzruszyła ramionami, matematyka to matematyka. - W porządku, jutro. Pięćdziesiąt dolarów i zanim przejdziemy dalej, nie będę pisała testu za ciebie, ani nie wykradnę odpowiedzi czy szos w tym rodzaju by oszukiwać za ciebie.
Monika podniosła swoje idealne brwi - Znasz mnie.
- tak czy nie?
- Dobrze.
- Common Grounds o Piątej, i ty kupujesz moche.
- Chciwa mała suka - powiedziała Monika. Transakcja została zawarta, wskazała na Claire idealnie wymalowanym palcem, uśmiechnęła się i powiedziała - Wyglądasz jak gówno. Podoba mi się ta czapka - gdzie ja kupiłaś U Cousin Cletus na wyprzedaży?
Ich śmiech trwał, powoli cichnąc, ponieważ trzy dziewczyny pędziły w swojej zwyczajnej misji szerzenia chaosu i zniszczenia.
Claire wzięła głęboki oddech, wciągnęła czaple głęboko na twarz i przeszła przez ulice, do bram uniwersytetu.
Claire kochała zajęcia, nie aktualne wykłady, naprawdę - profesorowie byli z reguły tak podekscytowani. Ale wiedza. To było to, z czego czerpała tak dużo jak możliwe było i przyswajała. - więcej nieraz niż chciała na niektórych zajęciach.
Jak Angielskie oświecenie , nadal nie widziała czemu miała te zajęcia, i to były ostatnie zajęcia dzisiejszego dnia. To nie było tak jakby siostry, Brontë zmieniły cos w jej dotychczasowym życiu, racja? Nie tak jak matematyka, która była wszędzie do gotowania po konstrukcje księżyca. Nie, nauka była zdecydowanie fajniejsza. Co najmniej do dzisiaj, gdy jej uwaga chwilowo była zawładnięta przez zadania klasowe.
Ci, który przeczytali symbol zrobili to na własne ryzyko. To jest wiedza nie życie, którego odzwierciedleniem jest sztuka. Rozmaitość opinii o dziele sztuki pokazuje ze prac jest nowa, złożona i ważna. Kiedy krytycy nie zgadzają się , artyści są zgodni. Możemy wybaczyć człowiekowi robienie przydatnej rzeczy tak długo póki nie zachwyca się nią. Jedynym wytłumaczeniem dla robienia bezużytecznych rzeczy jest, ze zachwyt był wielki. Cala sztuka jest całkowicie bezużyteczni.
To była najdziwniejsza rzecz czytając słowa Oscar Wilde dziele The Picture of Dorian
Gray, i myśleć ze Myrnin mówił cos takiego, ponieważ to było niesamowite tłumacząc jej. To podsunęło Claire dziwne odczucie, czy Myrnin kiedykolwiek spotkał Oscara Wilde, który był tych samych poglądów najwidoczniej. Nigdy tak naprawdę nie zastanawiała się nad życiem wampirów, ale teraz w tej sytuacji to było dziwne.
Dla Myrnina i Olivera, I Amelie i większości wampirów, których kiedykolwiek poznała - historia była tylko towarem zapisanym w książkach, lub czasem schwytana na starym zdjęciu. Oscar Wilde żył mnóstwo dniu demu. I mogła się założyć ze Myrnin go spotkał. Prawdopodobnie pożyczył jego prace lub cos takiego.
Ta myśl rozproszyła ja na tyle ze nie usłyszała dziku telefonu, miała ustawiony ponaddźwiękowy dzwonek, wiec profesor nie usłyszał go przeszedł w dól Sali nie zwracając uwagi. Jednak sąsiedzi dookoła niej zauważyli i uśmiechnęła się przepraszająco, przełączyła dźwięk na cichy i sprawdziła imię wyświetlone na ekranie. To była Eve. Claire odpisała jej - IC co znaczyło ze jest na zajęciach. To był ich standardowy kod. Eve odpisała CG ASAP OMG co znaczyło Spotkanie w Common Grounds tak szybko jak dasz rade.
911?
Nie.
Shane?
Nie.
Mów!!
Nie.
Claire uśmiechnęła się, złożyła telefon i ponownie skupiła się na profesorze, który nic nie zauważył. Ostatnie minuty zajęć wydawały jej się ciągnąć w nieskończoność, ale naprawdę starała się na nich skupić. Jeżeli miała poważnie spytać Myrnina o Oscara Wilde to pomogłoby, jeśli wiedziałaby cos o tym kolesiu. Cos innego niż to ze bardziej lub mniej homoseksualista.
Po zajęciach Claire pobiegła przez dziedziniec miasteczka uniwersyteckiego przez trawę do bramy. Nadal był środek dnia wiec miała dużo czasu do zachodu słońca. To była dobra pora, ponieważ wiał miły świeży wiatr, który Eve lubiła tytułować THTL - zbyt gorąco by żyć, które trwało od czerwca do października.
Nie trwało to długo, by dostać się do Common Grounds i pierwszy raz przyszło jej do głowy ze to miejsce mogło całkowicie zniknąć i ona mogła się do tego przyczynić. Cudownie. Dobrze nic nie mogła na to poradzić.
Claire wzięła głęboki oddech, popchnęła drzwi i weszła do środka. Wnętrze było przyciemnione przez światłem słonecznym, zamrugała rozglądając się dookoła. Było tłoczno, w porządku - około czterdziestu osób stłoczyło się dookoła stolików i popijało kawę. O tej porze to studenci. Mieszanina kofeiny entuzjastycznie zmieniała się po zmroku. Gdy przechodziła każdy się gapił. Claire starał się udawać ze była bajkowo piękna, ale wymagało to dużo wiary, której nie miała i poparzenia słoneczne stawały się coraz gorsze, ponieważ zaczęła się rumienić.
Eve była całkowicie pod ścianą wciśnięta w kat i broniła pustego krzesła naprzeciwko niej ostrym błyskiem w oczach i szorstkimi słowami. Claire usiadła na miejsce opierając plecak o nogę stołu, westchnęła - Potrzebuje kawy
Eve gapiła się przez kilka sekund na jej twarz i powiedziała - I wiedze, dlaczego. Yo! Mocha!
Strzeliła palcami.
Strzeliła palcami na Olivera, który stal za lada i robił esspreso. Spojrzał na nie z pogarda -
- Yo! Nie jestem twoim kelnerem.
- Naprawdę? Damy napiwek, jeśli to pomoże. A naprawdę dobrze wyglądasz w firmowym fartuszku.
Oliver trzasnął podnoszącą lada i wyszedłby stanąć przy ich stole dając jej możliwość pełnego obejrzenia go. I to było onieśmielające. - Czego chcesz Eve?
- Cóż, chciałabym niebieski pomnik uwieczniający wyrzucenie ciebie z Morganville, z orderem za twoja śmierć, ale zadowolę się Mocha dla mojej przyjaciółki. - Eve stukała purpurowo metalicznym paznokciem w porcelanowa filiżankę i naprawdę nie spuściła wzroku z Olivera. - Co zrobisz Oliverze? Zakażesz mi wstępu do twojej kawiarni.?
- Rozważam to - Agresja zamieniła się w ciekawość, - Dlaczego mnie prowokujesz, Eve?
- A dlaczego nie? Nie jesteśmy przyjaciółmi - powiedziała Eve - I po za tym jesteś palantem.
Uśmiechnął się, ale to nie był miły uśmiech - Jak obraziłem cie ostatnio?
- Chciałeś mieć korzyści z wczorajszej nocy, nieprawdaż?
Uśmiech Olivera znikł - Przybyłem, kiedy zawołała Amelie. Zawsze to robie.
- Dopóki nie przestaniesz, prawda? Prędzej czy później ona zadzwoni w swój maly dzwoneczek, ale oddany Oliver nie zjawi się, by uratować jej dupe. Taki masz plan. Śmierć przez zaniedbanie a ty nawet nie ubrudzisz sobie rak.
- I jaki miąłbym w tym interes, w każdym razie? - Oczy Olivera były ciemne, bardzo ciemne i pełne sekretów, Claire nie była pena ze chce je poznać.
- To nie jest, Po prostu cie nie lubie - Eve znów stuknęła paznokciem- Mokka?
Zerknął w twarz Claire pokryta bąblami i powiedział bez współczucie - To całkiem zniekształca.
- Wiem.
- Za tydzień powinno zniknąć, - Co było dziwne, pewien rodzaj pocieszenia.
- Dobrze mokka - ale nie odszedł, Eve oczy poszerzyły się ze zdziwienia i wyglądała na zdenerwowana - Co?
- Jest przyjęty zwyczaj ze klienci płacą za kawę.
- Och, przestań...
- Cztery pięćdziesiąt.
Claire wyciągnęła banknot pięciodolarowy z kieszeni i podała mu. Oliver odszedł.
-, Dlaczego to robisz? - Claire spytała Eve trochę zaniepokojona. Ponieważ hej, fajnie było uderzyć, Olivera w twarz, ale to tez nie było całkowicie bezpieczne.
- Ponieważ on gra Mitcha, co oznacza ze musze aktualnie udawać ze lubie tego gościa. Um.
- Oh, przedstawienie. Racja, ja , uh, rozumiem, Zapowiada się interesująco. - Claire powiedziała to w sposób najmniej denerwujący, ponieważ nie zrobiło to na niej dużego wrażenia. To brzmiało jak melodramatyczna kłótnia ludzi w podeszłym wieku.
- To jest interesujące - Powiedziała Eve i natychmiast się roześmiała - Blanka jest w pewnym rodzaju symbolem przytłoczonych kobiet, Ona po prostu nie może żyć bez mężczyzn. Chodź myśląc o tym zakładam ze casting Olivera był genialny.
- Wiec... Grasz kobietę, która nie może żyć bez mężczyzn?
- Mniej wiecej, ale nasz dyrektor chciał to zrobić w rodzaju post- modernizmu, wiec wziął Gotki żeby grały Blanke i Stelle.
- Gotki, liczba mnoga - powtórzyła Claire - myślałam, ze jesteś jedyna w mieście.
- Nie zupełnie
- Eve? Masz na ,myśli mnie?
- Oh, um, nie. Chciałabym żebyś poznała - oh,. Tam jest! Kim!
Claire rozejrzała się dookoła, dziewczyna, która właśnie weszła do kawiarnie nie była dokładnie taka Gotka jak Eve, Ale odróżniała się od pozostałych osób. Miała długie czarne jak smoła włosy związane różową gumka. Jej makijaż głównie składał się z mocno podkreślonych oczu Eyelinerem. Mila na sobie mniej oburzające rzeczy, ale to, co nosiła wydawało się ponure - czarne spodnie, prosta czarną bluzka, która mila (oczywiście) symbol wampira. Kim podpisała umowę z wampirem o imieniu Valerie, prawdopodobnie. Claire nie wiedziała ze wiele o niej, ale sądziła ze to dobrze. Jeśli nikt o niej nie mówił znaczyło to ze wypadła z gry.
- Hej, Eve- Powiedziała, Kim, i wsunęła się na trzecie krzesło przy ich małym stole. - Kim jest ofiara poparzeń?
Claire poczuła ze sztywnieje, ale powstrzymała sie - Jestem Claire - powiedziała i uśmiechnęła się. - Hej.
- Hej - powiedziała, Kim, i zignorowała ja jak zły chłopak, całkowicie skupiła się na Eve - Oh, mój Boże, słyszałaś ze wyrzucają Stanley?
- Nie! Kogo? - Eve pochyliła się do przodu - Boże powiedz mi ze to nie ten dzieciak ze szkoły średniej
- Nie, zgaduj dalej
- Um... jakaś wskazówka.
- Radovic.
- Przestań - Eve podskoczyła na krześle, chwyciła, Kim za rece i wtedy obie zaczęły piszczeć z podekscytowania. Claire mrugnęła, ponieważ mokka wylała się na stół. Spojrzała, na Olivera który wpatrywał się w nia chłodnymi dalekimi oczami. Podniósł brwi, nic nie mówiąc wrócił do pracy.
- Kim jest Radovic? - Spytała Claire odkład zrozumiała ze nie jest już w centrum zainteresowania. Nie mogła zapamiętać, którym charakterem bym Stanley, Ale pomyślała ze był bijącym zony gwałcicielem - kimś, na kogo byłaby skłonna złożyć donos.
- On prowadzi sklep z rowerami - powiedziała Eve - Duży mięsisty rowerzysta, z ogolona głowa, potęga TDF.
- TDF? Claire podniosła głowę - Oh, umrzeć za to - zniżyła glos do szeptu - Wiec, czy on... wiesz? - Naśladowała kły. Obie Gotki śmiały się. - Do diabla nie - powiedziała, Kim - Rad? On jest po prostu fajny, to wszystko. W niebezpieczny sposób. Myślę ze on jest bardziej przerażający niż ktokolwiek, kogo kiedyś spotkałam. - Również miała na myśli wampiry.
- Domyślam się ze spotykamy się z innymi, ponieważ mój? Jest bardzo przerażający. - i... nagle zrozumiała ze starała się przypodobać Kim i nie spodobało jej się to. Również nie podobało jej się jak Eve i Kim sa najlepszymi przyjaciółkami od momentu, gdy się dosiadła, Żałosny wyraz zagościł na jej poparzonej twarzy Az Oliver przyniósł jej, pocieszycielska Mokke.
To było żałosne.
Kim ledwie zerknęła na nia - Tak? Zabrzmiała całkowicie na nie zainteresowana - Hej, E, podwieziesz mnie dzisiaj na wieczorna próbę? Nie miałabyś nic przeciwko?
- Nie. Hey, Mogę przyjść i zobaczyć, nad czym pracujesz? - Eve rzuciła Claire szybki uśmiech, - Kim jest w pewnym sensie awangardowym artysta. Ona jest naprawdę świetna, Uwielbiam jej sztukę. - W oczach Eve pojawił się prawdziwy żar z podekscytowania. Claire poczuła się zmarznięta i trochę wkurzona To ja jestem twoja przyjaciółką chciała powiedzieć Tez jestem fajna, prawda? Nie była jakimś dziwnym artysta, który zapisywał swoje dzieła na papierze toaletowym, - i co z tego? Co sprawiało ze, Kim była taka świetna?
Eve nie usłyszała wszystkich umysłowych dyskusji. Kim powiedziała cos o scenariuszu i obie zanurzyły się w swoich kopiach , przerzucały kolejne strony, rozmawiały o sztuce i rożnych rzeczach . Claire szczerze przestała się przejmować bo byla w marnym nastroju, wypiła swoja mokke szybko jak nadludzkie możliwości. Czuła się zdradzona, nie tylko, dlatego ze Eve zaciągnęła ja do Common Grounds z twarz wyglądającą jak przypalony hamburger ale ponieważ ona był ignorowana przez Eve która paplała z Kim. Ponieważ Claire wstała, Eve mrugnęła i spojrzała na nia.
- Wychodzisz?
- Tak - Claire nie mogła przestać brzmieć przepraszająco - musze wracać do domu.
- Oh, przepraszam, Myślałam—Myślałam ze będziesz chciała poznać Kim, to wszystko. Ponieważ ona jest świetna.
- Milo było cie poznać - Powiedziała Kim, nie brzmiała całkiem szczerze, więcej brzmiała jakby chciała żeby Claire wyszła jak najszybciej by mogła Wrócić z Eve do dalszych rozmów. - Hej mieszkacie w domu razem, z Michaelem Glass i Shanem Collins, prawda? Co za para przystojniaków.
Claire nie spodobało się to ze wspomniała nawet o Shanie, nawet znała jego nazwisko. Wydawało się ze Eve to nie przeszkadzało. Ona tylko przytaknęła i powiedziała - tak mieszkamy, prawda? Cukiereczki. Wiemy o tym!
Claire chwyciła swój plecak - Naprawdę musze już iść.
- Claire - w porządku?
- tak wszystko w porządku - powiedziała. Kim dziwnie się uśmiechała i Claire miała ogromną ochotę wylać na nia kawę.
Ale tego nie zrobiła.
- Cześć? - powiedziała Eve, jednocześnie robiąc z tego pytanie. Claire nie odpowiedziała, przecisnęła się kolo krzesła Kim, nie będąc zbyt ostrożną i poszła do drzwi. - Wow, co ugryzło ja w Tylek i nie umarło?
Claire rzuciła jadowite spojrzenie przez ramie i widziała ze Oliver patrzy na nie lekko marszcząc czoło. Eve wyglądała na dotkniętą, i wyraźnie zaskoczona odejściem Claire. Kim... Kim nawet na nią nie patrzyła. Podniosła tylko jedno ramie w geście Nie-będę-się-przejmować-dzieciakiem.
Wtedy Claire była już na zewnątrz, biorąc głęboki oddech suchego powietrza unoszącego się przy jej twarzy. Piasek, który przyleciał z pobliskiej pustyni zawirował nad chodnikiem.
Claire Była świadoma ze jest w podłym nastroju, idąc do domu czuła ze każdy się na nia patrzy. Dosłownie każdy.
Tłumaczenie : madabob
str. 14