Wampiry z Morganville 7
Rozdział: 8
Reszta dnia min
ę
ła zadziwiaj
ą
co spokojnie. Claire wpadła by zobaczy
ć
si
ę
z Eve
w kawiarni, ale cały czas Eve mówiła o sztuce, jak
ś
wietna jest, jaka ona jest
wystrzałowa jako Blanka Dubois, i jaki miała pomysł, by zało
ż
y
ć
na siebie czarne
wzorzyste w czaszki rajstopy zamiast białych, takich w jakich ludzie wtedy chodzili. . . i
kiedy nie entuzjazmowała si
ę
o sztuce, była całkowicie pochłoni
ę
ta Kim. Kim, Kim, Kim.
-
Ś
wietny naszyjnik-, Claire powiedziała, z desperacji i wskazała na szyje Eve. By
ś
wietny —rodzaj szczepionych cz
ęś
ci smoka, pełny zawijasów i gro
ź
nych wygi
ęć
. Eve
dotkn
ę
ła go palcami i u
ś
miechn
ę
ła si
ę
.
-
Tak,- powiedziała. - Dostałam go od Michaela. Nie najgorszy, prawda?
-
Nie najgorszy w ogóle. Hej, wyczy
ś
ciłe
ś
pokój Shane’a?
-
Wła
ś
ciwie? Tylko odkurzyłam i wytarłam kurz. On posprz
ą
tał go sam. A co
powiedział ci,
ż
e wszystko zrobił sam? Chłopcy kłami
ą
.
-O sprz
ą
taniu?
Eva ugryzła muffink
ę
jagodowa i popiła odrobina kawy. -Dlaczego nie? Oni my
ś
l
ą
,
ż
e sprz
ą
tanie uczyni ich - mniej m
ę
skimi. Eee, pozapraszam, Claire Nied
ź
wiadku,
musze lecie
ć
. Szef m
ęż
czyzna, nie lubi
ż
adnych przerw. Zobaczymy sie pó
ź
niej?
-
Pewnie - Claire wstała z miejsca i podniosła plecak. -Do zobaczenia w domu.
-
Och, powiniene
ś
wpa
ść
na prób
ę
! O trzeciej w audytorium. Wiesz, gdzie to jest?
Claire wiedziała, chocia
ż
nigdy nie była tam—to było cos w rodzaju
obywatelskiego centrum miasta i było poza Placem Zało
ż
yciela,—czyli, Wampmiasta.
Jak wi
ę
kszo
ść
ludzi w Morganville, ona nigdy naprawd
ę
nie interesowana sie by i
ść
tam
w nocy.
Trzecia po południu, jednak. . . to zabrzmiało rozs
ą
dnie.
-
Spróbuj
ę
,- Claire powiedziała. - Wiec—wiem,
ż
e martwisz sie o Olivera. Jest w
porz
ą
dku, maj
ą
c go w sztuce?
-
Och wła
ś
ciwie tak. On nie jest zły! Prawie wierz
ę
,
ż
e on nie jest całkowitym
cymbałem. Przez wi
ę
kszo
ść
czasu.
Eve obejrzała, sie przez rami
ę
, zrobiła przestraszon
ą
min
ę
, kiedy szef kiwn
ą
ł na
nia i pomachała na do widzenia.
Claire zdecydowała,
ż
e nie mogła dłu
ż
ej tego odkłada
ć
i wyci
ą
gn
ę
ła telefon
komórkowy. Napisała i załadowała program, który pozwolił jej telefonowi,
ś
ledzi
ć
i
pokaza
ć
dost
ę
pne portale; zgodnie z teori
ą
, która czytała w laboratorium, Myrnina
ostatnio, to nie była dobra rzecz dla ludzi, by zostawi
ć
portale otwarte, wampiry mogły
przemieszcza
ć
sie bez zbytniego wysiłku. Poprzednio, takie rzeczy zdarzały — sie tez
ludziom. I Claire zdecydowała,
ż
e lubi swoje normalne oczy, uszy i nos—ona lubiła
Picasso był w porz
ą
dku, ale ona nie chciała zosta
ć
jednym z jego obrazów.
Wi
ę
c szukała portalu, który był otwarty,—otwarty znaczył,
ż
e był w niskim poziomie
dost
ę
pno
ś
ci, nie aktywny. Jeden otwarty był na uniwersytecie w Budynku Rz
ą
du.
Zmierzała tam, mieszaj
ą
c si
ę
w z wszystkimi innymi studentami i jak zwykle, cz
ęść
Budynku Rz
ą
du, gdzie portal był usytuowanym był pusty. Pal
ą
ca jak smok sekretarka w
recepcji kiwn
ę
ła na nia głow
ą
bez dyskusji; najwidoczniej był jaki
ś
rodzaj notatki
słu
ż
bowej ze Claire wolno było robi
ć
takie rzeczy—dogodna sytuacja..
Poruszanie si
ę
przez portal było troch
ę
jak branie mikrosekundy w długiej k
ą
pieli
lodowej; czuło si
ę
jak ka
ż
da komórka w jej ciele przezywa szok, obudzi si
ę
, wrzeszczy i
natychmiast wraca z powrotem do normalnego stanu. Nie dokładnie
miłe uczucie, ale . . . Pami
ę
tne. Zwykle nie u
ż
ywała tej drogi i Claire czuła sie troch
ę
skr
ę
powana. Co je
ś
li system portalu wyszedł z równowagi. . .
-
Myrnin?- Odeszła daleko od drzwi portalu do laboratorium, popychaj
ą
c na bok
pudła ksi
ąż
ek, które le
ż
ały wokół, prawdopodobnie dla niej, by odło
ż
yła je. Nie było tu
ż
adnego znaku jego. Laboratorium nadal wygl
ą
dało całkiem i umiarkowanie
zorganizowane, co nie było jak za najgorszych momentów Myrnina; zastanowiła si
ę
, czy
korzystał z usług sprz
ą
taczki. Kto posprz
ą
tałby kryjówke szalonego naukowca, poza
tym? Ci sam ludzie, którzy zrobili ta nikczemna kryjówk
ę
i jaskinie nietoperza?
Nie było Myrnin, ale zostawił jej notatk
ę
, napisan
ą
w jego kolczasta zabytkowa r
ę
ka,
prosił ja—by zaczekała na niego—posortowała ksi
ąż
ki w pudle czekaj
ą
ce na nia. I
nakarmi
ć
Boba paj
ą
ka. Och. Dlaczego nie była nawet zaskoczona?
Claire zacz
ę
ła rozpakowywa
ć
, porz
ą
dkowa
ć
i odkłada
ć
ksi
ąż
ki, co było
zaskakuj
ą
co zabawne, z nadzieja, ze wszech
ś
wiat ko
ń
czy si
ę
zanim ona b
ę
dzie musiała
nakarmi
ć
paj
ą
ka. Była w
ś
rodku pracy, gdy dwuwymiarowy duch Ady ukazał si
ę
przed
ni
ą
. Tempo serca Claire podwoiło i zastanowiła si
ę
, czy nie powinna uciec do portalu...
ale Ada nie zrobiła
ż
adnego gro
ź
nego ruchu. Faktycznie Ada była grzeczna—zadzwonił
telefon komórkowy Claire. Wła
ś
ciwie nie musiała tego robi
ć
, przed u
ż
yciem gło
ś
nika. To
była jej wersja pukania.
Claire połkn
ę
ła kwasotwórczy k
ę
s l
ę
ku i spojrzała na grzbiet ci
ęż
kiej ksi
ąż
ki w jej r
ę
ku.
Niemiecki.
Nie była pewna, co powiedzie
ć
. -Czy znasz niemiecki?
Ada podniosła brod
ę
i posłała jej wyniosłe spojrzenie, wyrównuj
ą
c przód swojej
szarej sukni. - Oczywi
ś
cie, -powiedziała. -To wcale niezanikaj
ą
cy j
ę
zyk.
Musze nakarmi
ć
paj
ą
ka i znosi
ć
k
ąś
liwy, morderczy komputer. Moja praca
naprawd
ę
jest do dupy.
Claire nie powiedziała tego gło
ś
no, i o ile wiedziała, Ada nie mo
ż
e czyta
ć
w
my
ś
lach. Jeszcze.
-
Dobrze. Czy mo
ż
esz mi powiedzie
ć
, co to znaczy?
Wyci
ą
gn
ę
ła ksi
ąż
k
ę
, w kierunku Ady. Duch pochylił si
ę
do przodu.
-
Eksperymenty alchemiczne Wielkiego Magistra Kleisz- przeczytała, a metaliczny
głos brzmiał troch
ę
smutno, gdy wydobywał sie z gło
ś
nika telefonu komórkowego Claire.
-
Myrnin ma ju
ż
kopi
ę
. Pami
ę
tam jak mu ja kupiłam na małym rynku poza
Frankfurtem.
Claire odło
ż
yła ja. Ada wydawała si
ę
by
ć
w dziwny nastrój krucha, konfrontacyjna, i
dziwnie nostalgiczna.
-
Próbowała
ś
mnie zabi
ć
,- Claire powiedziała. -Okłamałe
ś
mnie, i chciała
ś
ż
ebym
przeszła przez portal, aby zosta
ć
zjedzona. Dlaczego?
Bardzo dziwne wra
ż
enie pojawiło si
ę
na gładkiej nie -do -ko
ń
ca -ludzkiej twarzy Ady.
Gdyby Claire, nie znała jej lepiej, pomy
ś
lałaby,
ż
e to... Niepewno
ś
ci?
-Nie-, powiedziała. -Jeste
ś
w bł
ę
dzie.
-
To nie jedna z tych rzeczy, w których mo
ż
esz si
ę
pomyli
ć
- powiedziała, Claire. -
Mam na dowód złamana na pół, lamp
ę
, kiedy musiałam zatrzasn
ąć
portal. Pami
ę
tasz,
teraz?
Ada tylko—wył
ą
czyła si
ę
. Nie dosłownie jej duch nadal wisiał w powietrzu,
hu
ś
taj
ą
c si
ę
tak nieznacznie jak gdyby waga była tylko kłopotliw
ą
sugesti
ą
, wbrew
prawu. Migotała jak statyczny obraz, nagłe u
ś
miechn
ę
ła si
ę
. -Powinna
ś
i
ść
do lekarza,-
powiedziała. -Wierz
ę
,
ż
e jeste
ś
chora, człowieku.
-
Nie pami
ę
tasz.- Claire usłyszała niedowierzanie w głosie, ale to, co ona
naprawd
ę
czuła, było... L
ę
kiem. Czystym, zimnym l
ę
kiem. Ada mogła kłama
ć
—
wcze
ś
niej juz to robiła,—ale nie uwa
ż
ała tego za oszustwo. To było co
ś
było bardzo,
bardzo złego. I, je
ż
eli co
ś
byłoby nie tak z Ad
ą
, to było tez
ź
le z Morganville.
-
Nie ma nic do pami
ę
tania - powiedziała chłodno Ada. -
ś
yczysz sobie wi
ę
cej
tłumaczenia, czy mog
ę
teraz kontynuowa
ć
moje obowi
ą
zki?
-
Nie, wszystko w porz
ą
dku. Gdzie jest Myrnin?
Ada zatrzymała si
ę
w trakcie obracania do niej plecami— zatrzymała si
ę
w połowie,
prawie znikaj
ą
c z pola widzenia Claire i powoli obróciła sie w miejscu. Jej ciemne oczy
wygl
ą
dały jak spalone dziury w jej bladej twarzy.
-
To nie twój interes - powiedziała.
-
Co?
-
Myrnin jest mój. I nie mo
ż
esz mie
ć
go. Najpierw cie zabij
ę
!
I wtedy tylko—znikn
ę
ła.
Claire gapiła si
ę
w przestrzeni, tam gdzie ona była, pół oczekuj
ą
c na nia, by
ukazała si
ę
znów, ale Ada znikn
ę
ła.
Claire odło
ż
yła ksi
ąż
k
ę
, któr
ą
trzymywała, na stół i poszła na tyły laboratorium.
Gruby perski dywan został zwini
ę
ty z powrotem i zapadnia, któr
ą
Myrnin zainstalował—
sprytnie maluj
ą
c drzwi, by dopasowały sie do kamiennej podłogi—były zamkni
ę
te. Claire
zazgrzytała z
ę
bami i przycisn
ę
ła zamek, który był przykryty ksi
ąż
k
ą
o
ż
abach z
pobliskiej biblioteczki. Zamek zwolnił z pstrykni
ę
ciem i Claire podniosła zapadnie do
pozycji pionowej.
Myrnin nigdy nie zapalał jakichkolwiek
ś
wiateł, w jaskini, gdzie Ada tak naprawd
ę
ż
yła. Claire chwyciła latark
ę
, sprawdziła baterie i wtedy po
ś
wieciła w dół w ciemno
ś
ci.
-
Myrnin? - Spytała.
ś
adnej odpowied
ź
. Usłyszała kapanie wody w dali. -Myrnin,
gdzie jeste
ś
?
Ś
wietnie.
W porównaniu z tym karmienia Boba paj
ą
ka wydaje sie miłe jak sp
ę
dzenie
dnia w parku. Nie ma mowy
ż
ebym poszła tam sama, pomy
ś
lana i otworzyła telefon
komórkowy.
Michael odpowiedział po drugim sygnale.
-
Yo- powiedział. -Domy
ś
lam si
ę
,
ż
e nie chcesz i
ść
do kina lub zrobi
ć
czegokolwiek
zabawnego.
-
Dlaczego tak mówisz?
-
Poniewa
ż
to byłoby zadanie dla Shane'a. Kiedy dzwonisz do mnie, to jest zwykle
nagły wypadek.
-
Dobrze—w porz
ą
dku, rozumiem. Ale to nie jest. Nie nagły wypadek, poza tym.
Tylko potrzebuj
ę
—jakiej
ś
pomocnej dłoni. Czy mo
ż
esz przyj
ść
do laboratorium Myrnina?
Głos Michaela stał si
ę
o wiele bardziej powa
ż
ny. -Jest w szalonym nastroju czy
jest naprawd
ę
ź
le?
Claire westchn
ę
ła.
-
Wła
ś
ciwie, nie wiem. Tylko nie chc
ę
i
ść
w ciemno
ś
ci bez du
ż
ego, silnego
wampira.
-
Znaczysz,
ż
e nie mo
ż
esz zej
ść
tam bez mojej pomocy.
-
Dobrze, wła
ś
ciwie, nie mog
ę
wyj
ść
stamt
ą
d bez twojej pomocy, odk
ą
d Ada nie
pozwala mi otwiera
ć
portalu blisko niej. To jest nadal komplement, racja?
-
Oprócz cz
ęś
ci, gdzie ci
ą
gniesz mnie w potencjalnie
ś
miertelny problem? Tak.
Zosta
ń
tam. B
ę
d
ę
tam za dziesi
ęć
minut.
-
Uwa
ż
aj na siebie -, powiedziała. Ona nie miała
ż
adnego poj
ę
cia, dlaczego to
zrobiła; to nie było tak jak gdyby Michael niczego si
ę
nie bał, zwłaszcza, w Morganville.
Ale było co
ś
, co jej matka zawsze powtarzała i to sprawiało,
ż
e czuła si
ę
lepiej,
gdy okazywała małe zainteresowanie dla jej przyjaciół.
-
ś
adnych badan na własna r
ę
k
ę
, Dora- powiedziała.
Czuła si
ę
samotnie i wystawiona nawet tu z wszystkimi
ś
wiatłami pal
ą
cymi si
ę
jaskrawo, gdy tylko jego głos ucichł po rozmowie. Rozwa
ż
ała wezwanie Shane’a, ale
szczerze, co dobrego by to dało? Przybiegłby, ale potrzebował swojej pracy i Michael
był ju
ż
w drodze.
Dziesi
ęć
minut.
Claire zdecydowała załatwi
ć
spraw
ę
Boba. Terrarium Boba stało na biurku
Myrnina, w
ś
ród stosów ksi
ąż
ek i jakich
ś
piór—piór, pojemników i piłek. Bob wygl
ą
dał na
wi
ę
kszego ni
ż
go zapami
ę
tała. I czarniejszy. I bardziej owłosiony. Claire zadr
ż
ała,
spogl
ą
daj
ą
c na niego; wszystek osiem z jego
ś
widruj
ą
cych oczu patrzyły si
ę
.
Stał nieruchomo.
Na stole była mała butelka, z owadami,—
ż
ywymi. Claire wydała d
ź
wi
ę
k wymiotów
i próbowała nie patrze
ć
; otworzyła szczyt terrarium i przechyliła zawarto
ś
ci słoika do
klatki.
Bob skoczył na jej r
ę
ce.
Claire wrzasn
ę
ła i butelka poleciała, rozbijaj
ą
c si
ę
na przeciwnej
ś
cianie. Bob nie ruszył
si
ę
, kiedy gwałtownie potrz
ą
sała r
ę
k
ę
, próbuj
ą
c pozby
ć
si
ę
go; on trzymał si
ę
jej jak rzep
i był jaki
ś
inny, jako
ś
—ci
ęż
szy. Tak, był wi
ę
kszy. Klara uderzyła w niego praw
ą
r
ę
k
ą
i
jego kły zal
ś
niły,
Gdy rzucił si
ę
na nia, pełzn
ą
c w gór
ę
po jej lewej rece. Chwyciła ksi
ąż
k
ę
prawa reka.
Bob skoczył z jej r
ę
ki, z głow
ą
do jej twarzy.
W powietrzu uderzyła go ksi
ąż
ka i on wyl
ą
dował na plecach, z wszystkimi o
ś
mioma
nogami kr
ę
c
ą
cymi si
ę
w powietrzu. Zanim zd
ąż
yła rzuci
ć
ksi
ąż
ka w niego, Bob obrócił
sie i schował pod stołem.
To nie była jej wyobra
ź
nia. Bob stawał si
ę
coraz wi
ę
kszy. W ci
ą
gu zaledwie kilku
sekund, z rozmiaru orzecha włoskiego, który mie
ś
cił si
ę
w dłoni, teraz był prawie tak
du
ż
y jak ksi
ąż
ka, której u
ż
yłaby uderzy
ć
go w powietrzu.
-
Ada!- Krzyczała. -Ada, potrzebuj
ę
Ci
ę
!
Jej telefon komórkowy zapiszczał, wydał nieziemski pisk. . . a nast
ę
pnie mi
ę
kki, upiorny
ś
miech.
Co
ś
przewrócił stos papierów na brzegu stołu, i Claire zobaczyłem długie, czarne
nogi wymachuj
ą
ce w powietrzu. Cofn
ę
ła si
ę
szybko.
Kiedy Bob wspi
ą
ł si
ę
na szczyt tabeli, był wielko
ś
ci małego psa. Jego kły były wyra
ź
nie
widoczne, a kiedy my
ś
lała,
ż
e był brzydki w niewielkich rozmiarach, teraz był
przera
ż
aj
ą
cy.
- Cze
ść
Bob- Claire powiedziała. Głos jej si
ę
trz
ą
sł, i brzmiał bardzo słabo. - Dobry Bob.
Do nogi?
Bob odbił si
ę
od stołu, lekko wyl
ą
dował na podłodze, i pobiegł ku niej,
niesamowicie szybko.
Claire krzykn
ę
ła i uciekła, przewracaj
ą
c za soba rzeczy, które mogły go zwolni
ć
.
Nie,
ż
e tak było, Ale kiedy obejrzała sie, gdy dotarła do schodów, Bob przestał j
ą
goni
ć
.
Siedział na stole w centrum laboratorium, dr
żą
c. Faktycznie mogła zobaczy
ć
jego
dr
ż
enie, jakby
był w jakim
ś
ataku. . . a potem przewrócił sie na plecy ze zwini
ę
tymi nogami, i. . . Umarł.
-
Trudno - Ada powiedziała. Claire podskoczyła przestraszona i powstrzymała si
ę
by nie przekl
ąć
, i zobaczyła, Ade wychodz
ą
c
ą
z solidnej
ś
ciany z jej lewej strony. Obraz
Ada poszedł a
ż
do ciała Boba, pochylaj
ą
c si
ę
nad nim i potrz
ą
sn
ę
ła głow
ą
. – Takie
rozczarowanie. Naprawd
ę
my
ś
lałam,
ż
e on b
ę
dzie w stanie prze
ż
y
ć
taka zmian
ę
.
-
Zmian
ę
?- Claire przełkn
ą
ł
ś
lin
ę
. -Ada, co ty robiła
ś
? Co zrobi
ć
, z Bob’em?
-
Niestety, s
ą
dz
ę
,
ż
e eksplodowały jego organy.
ś
ywe istoty sa takie kruche.
Czasami zapominam.
-
Ty to zrobiła
ś
. Sprawiła
ś
ze urósł.
-
To był eksperyment.- Obraz Ady powoli obraca si
ę
w kierunku Claire i jej u
ś
miech
był mały, zimny i przera
ż
aj
ą
cy. -Jeste
ś
my naukowcami, prawda?
-
Ty to nazywasz nauka?
-
Ty nie?- R
ę
ce poło
ż
yła na swojej talii, obraz Ady przypominał jednego z
nauczycieli z dawnych czasów. - Nauka wymaga po
ś
wi
ę
ce
ń
. I nawet nie lubiła
ś
Boba.
Có
ż
, to prawda. -Tylko, dlatego,
ż
e nie podoba mi si
ę
co
ś
nie znaczy,
ż
e chce zobaczy
ć
tak okropna
ś
mier
ć
!
-
Naprawd
ę
? Stwierdzam,
ż
e... to nie nazbyt interesuj
ą
ce, w rzeczywisto
ś
ci.
Sentymentalno
ść
nie ma
ż
adnego miejsca w nauce.
Tak po prostu, puf, Ada była pikselami i para, znikn
ę
ła. Claire odwa
ż
ył si
ę
podej
ść
powoli do przodu, do miejsca, gdzie Bob Gigantyczny Paj
ą
k le
ż
ał skulony na
stole. Prawie oczekiwała ze nagle znów si
ę
podniesie jak w prawdziwym horrorze, ale
nie ruszył sie.
Claire nie da si
ę
na to nabra
ć
. Nie ma mowy. Cofn
ę
ła si
ę
do schodów, które
prowadziły z laboratorium i usiadła na zimnym stopniu, oplataj
ą
c sie rekami by zrobiło jej
si
ę
cieplej.
Minuty mijały.
Martwy paj
ą
k nie ruszył si
ę
, co znaczyło,
ż
e albo był naprawd
ę
martwy lub był
naprawd
ę
, naprawd
ę
dobry w udawaniu.
-
Claire?
Wrzasn
ę
ła i podskoczyła i Michael, stoj
ą
c o stopie za ni
ą
, równie
ż
podskoczył.
B
ę
d
ą
c wampirem, jako
ś
sprawiał wrzenie opanowanego. Ona, nie. – Bo
ż
e nie rób tak!
Ostrze
ż
mnie!
-
Zrobiłem to! - Zabrzmiał na ura
ż
onego. -Powiedziałem twoje imi
ę
.
-
Powiedz to nast
ę
pnym razem z ko
ń
ca pokoju.
Ale Michael nie patrzył na ni
ą
wi
ę
cej; on gapił si
ę
ponad ni
ą
, na martwego paj
ą
ka. -Co
do diabła to jest?
-
Bob- powiedziała. -Powiem ci pó
ź
niej. Chod
ź
.
-
Gdzie?
-
Jaskinia Ady.
Dlaczego ona zadzwoniła do jego, poniewa
ż
oczywi
ś
cie nie było tam
ż
adnych
schodków. Wampiry nie potrzebowały ich.
Oni mogli skoczy
ć
dwana
ś
cie stóp w dół jak kamie
ń
i nie nawet czuli ból; Claire
pomy
ś
lała,
ż
e na pewno by si
ę
połamała. Ona nie była super bohaterem, magicznym
zabójc
ą
wampirów lub nawet skoordynowanym atlet
ą
. Michael był jej wej
ś
ciem—i miała
nadzieje ze wyj
ś
ciem. Oczywi
ś
cie maj
ą
c przyjaciela, gdy schodzi si
ę
w dół w ciemno
ś
ci,
tak
ż
e było plusem.
Na szcz
ęś
cie, Michael nie wydawał si
ę
zbyt zmartwiony ze poprosiła go,
ż
eby zast
ą
pił
drabin
ę
; patrzył w dół w ciemno
ś
ci przez kilka chwil, wyci
ą
gał szyje, by zobaczy
ć
ka
ż
dy
szczegół czego
ś
, co dla Claire było smolista czerni
ą
.
-
Wygl
ą
da czysto - powiedział. -Jeste
ś
pewna,
ż
e chcesz zrobi
ć
to?
-
Ona nie powie, gdzie jest Myrnin. Có
ż
jest nie jest tu na górze i dywan został
zwini
ę
ty z powrotem. On musiał tam zej
ść
.
-I jest powód, dlaczego nie mo
ż
emy tylko zaczeka
ć
, a
ż
wróci?
-
Tak. Ada próbowała zabi
ć
mnie dwa razy i kto wie, co ona jest wstanie, zrobi
ć
jemu. Jest co
ś
złego z ni
ą
, Michael.
-
Wtedy mo
ż
e powinni
ś
my wezwa
ć
kto
ś
do pomocy.
Claire za
ś
miała si
ę
troch
ę
dziko. – Niby, kogo, Amelie? Widziałe
ś
j
ą
w cmentarzu.
Naprawd
ę
my
ś
lisz,
ż
e powinni
ś
my polega
ć
na niej wła
ś
nie teraz?
Claire miała racje lub nie, ale Michael musiał zrozumie
ć
ze rozmowa nic nie
wskóra. Wzruszył ramionami i powiedział, -
Ś
wietnie. Je
ż
eli zostan
ę
zabity, b
ę
d
ę
cie
nawiedzał.
-Nie byłby to pierwszy raz.
Mrugn
ą
ł do niej i wkroczył do dziury, spadaj
ą
c bezgło
ś
nie w ciemno
ś
ci. Claire pobiegła
do przodu,
ś
wi
ę
c
ą
c latarka wzdłu
ż
drogi podeszła do zapadni i za
ś
wieciła w dół. Tuzin
stóp poni
ż
ej, blada twarz Michaela spogl
ą
dała na nia. Jego niebieskie oczy wygl
ą
dały
super jasno, poniewa
ż
jego
ź
renice skurczyły si
ę
w blasku.
-
Dobrze - powiedział. -Skacz
Przechodziła ju
ż
przez to z Myrnin, ale to nadal nie czuła zbyt komfortowo. Mimo to to
był Michael i, je
ż
eli jaki
ś
wampir był godny zaufania...zamkn
ę
ła oczy, wzi
ę
ła gł
ę
boki
oddech i spadła, prosto do jego chłodne, silne rece. Michael postawił ja na ziemi,
zagl
ą
daj
ą
c w ciemno
ś
ci.
–
Tu sa jakie
ś
rzeczy na dole - powiedział.
-
Wampiry.
-
Nie—nie zaliczyłbym ich do wampirów. Rzeczy to jest do
ść
dokładny okre
ś
lenie.-
Michael zabrzmiał troch
ę
nerwowo. -Oni tylko—obserwuj
ą
c nas.
-
s
ą
czym
ś
w rodzaju psów stra
ż
ników. Obserwuj ich z powrotem, w porz
ą
dku?
-
Tak zrobi
ę
. Któr
ę
dy?
-
Tedy - łatwo było zabł
ą
dzi
ć
w ciemno
ś
ci, ale Claire miała dobra pami
ęć
i
wystarczyły dziwne kształty w skałach
ś
cian,
ż
eby znalazła wła
ś
ciw
ą
drog
ę
. Smuga
ś
wiatła z jej latarki podskakiwała i l
ś
niła na kraw
ę
dziach granitu i cz
ęś
ci rozbitego szkła
rozproszonego na podłodze. Były jakie
ś
ko
ś
ci. Nie uwa
ż
ała,
ż
e to były ludzkie ko
ś
ci,
chocia
ż
to mogło by
ć
prawdopodobnie pobo
ż
ne
ż
yczenie.
-
Wow-, powiedział Michael i zapał jej rami
ę
, gdy otworzył si
ę
pokój. Wiedziała, co
on zobaczył—du
ż
a jaskinie, gdzie Ada była zakwaterowana. Był tu wcze
ś
niej, ale nie
przez tunel; to był rodzaj szoku, otwarta droga do ogromnej rozbrzmiewaj
ą
cej echem
przestrze
ń
.
-
Ś
wiatła- powiedziała Claire - Na lewo, na
ś
cianie.
-
Widz
ę
. Zosta
ń
tu.
Zrobiła tak, chwytaj
ą
c metalowa latark
ę
bardziej mocno, a
ż
nagłe brz
ę
czenie mocy
towarzyszyło O
ś
lepiaj
ą
cemu blasku
ś
wiateł powy
ż
ej. Claire mrugn
ę
ła kilka razy z
powodu blasku i zobaczyła Ad
ę
—komputer, nie płaski, generowany obraz, który ona
lubiła od obecnego—był na najwy
ż
szych obrotach, wł
ą
cza pobrz
ę
kiwały jak olbrzymie
z
ę
by, para syczała od kobz, płyn buzował tu i tam w ogromnych szklanych pojemnikach.
Myrnin le
ż
ał na przeciw olbrzymiej klawiatury, waza w dół.
-Och nie,- Claire wzi
ę
ła gł
ę
boki oddech i pobiegł w jego stron
ę
. Zanim mogłaby
go dotkn
ąć
, Michael rzucił do niej i schwycił jej r
ę
k
ę
.
-
Nie,- powiedział i wzi
ą
ł kawałek metalu z podłogi, któr
ą
rzucił w plecy Myrnina
gdzie upadł, elektryczno
ść
wygin
ę
ła si
ę
w łuk i zaskwierczała. -Czuje ozon. Ona go nim
podminowała. Je
ż
eli dotkniesz go, to cie zabije.
Tłumaczenia: mambob
☺